1 część plik ok. 1MB
Transkrypt
1 część plik ok. 1MB
NARKOTYKI w szkole strony 4-5 Najchętniej czytany w WIELKOPOLSCE ko l y T zł 0 1,5 AUTORYZOWANA STACJA OBSŁUGI SAMOCHODÓW OSOBOWYCH I DOSTAWCZYCH ISO 9001 Uwaga nowość! Od 15 lutego oferujemy NOWĄ USŁUGĘ dla Naszych Klientów Zgłaszanie i likwidacja szkód 60-184 Poznań, ul. Złotowska 85 tel. 868-44-61, fax 894-60-06 Dwutygodnik. Ukazuje się od 15 maja 2002 roku. Rok V Numer 2/99 25 stycznia 2006 ISSN 1734-5294 www.twoj-tydzien.prv.pl e-mail: [email protected] Nr indeksu 373001 Adam Michnik CENA 1,50 zł (w tym 7% VAT) CIEKAWOSTKI KOSMETYCZNE str. 2 TAK MYŚLĘ Jak kopią cię po jajkach... str. 6 Przerwa w... śmierć Mariusz Stachowiak - wspomnienie str. 7 Rok 2005 na naszych łamach (2) Wściekły, zawstydzony i... optymistyczny str. 8-9 KRYMINALNY POZNAŃ str. 12 ROZRYWKA str. 13 Skoda Superb z dieslem str. 14 Nowy Peugeot 207 str. 16 Arktyczny olej napędowy str. 16 strona 3 Następny numer szukaj w środę 8 lutego 2 środa 25 stycznia 2006 CIEKAWOSTKI KOSMETYCZNE Korekta doskonała Skóra jest naszym łącznikiem między światem zewnętrznym i wewnętrznym. Pełni rolę skutecznej ochrony przed zanieczyszczeniami i chorobami. Jednak gdy pojawiają się na niej przejściowe lub trwałe zmiany jak naczyniaki, popękane naczynka, trądzik różowaty, blizny pooperacyjne, cienie pod oczami czy wypryski, to wiele pań czuje się źle we własnej skórze. L aboratoria VICHY opracowały dwuetapowy system makijażu korekcyjnego DERMABLEND. Celem naukowców była poprawa jakości życia osób z poważnymi defektami estetycznymi na twarzy. Oba preparaty testowane na wrażliwej skórze nie zatykają porów, nie uczulają i nie powodują trądziku, są bezzapachowe. Pierwszym produktem jest Intensywnie kryjący podkład korygujący VICHY (61 zł). Dzięki formule zawierającej 40 procent pigmentów maskuje on najpoważniejsze wady skóry dwukrotnie silniej niż klasyczny podkład. Może być stosowany miejscowo jako korektor na podkrążone oczy, krostki, za- czerwienienia... lub jako podkład na skórę bez wad. Zawiera filtr przeciwsłoneczny SPF30, dostępny jest w 6 odcieniach. Odrobinę preparatu nabieramy szpatułką na rękę i rozgrzewamy opuszką palca, a potem nakładamy na twarz zacierając kontury. Drugim etapem jest utrwalanie makijażu Pudrem utrwalającym VICHY (83 zł), który przedłuża trwałość podkładu do 16 godzin. Odporność pudru na pot testowano w saunie, a wodoodpornośc sprawdzano w basenie. W obu przypadkach wy- FOT. — VICHY kazał on doskonałą trwałość. Transparentny (bezbarwny, przezroczysty) po nałożeniu nie zmienia wybranego odcienia korektora, nie podkreśla nierówności skóry. Matuje nie wysuszając i daje aksamitne wykończenie makijażu. Puder trzeba lekko nałożyć puszkiem do pudru (dołączony do opakowania) na miejsca pokryte podkładem, odczekać 2 minuty i nadmiar usunąć pędzlem. Już nie będzie sucha G ama LIPIKAR firmy La Roche-Posay wzbogaciła się o kolejny preparat dla bardzo suchej i podrażnionej skóry, czyli olejek do kąpieli. Zawiera on masło karite, które dostarcza skórze lipidów. Wystarczy dodać olejku do wody (tworzy się delikatna emulsja) i zanurzyć się w wannie, aby skóra odzyskała miękkość i była natłuszczona. Jest praktyczny, ponieważ po kąpieli nie trzeba już smarować się balsamem, aby skóra była nawilżona, a nie łuszcząca i ściągnięta, a więc oszczędzamy czas. Olejek LIPIKAR (44 zł, 200 ml) jest świetny dla dorosłych i dla dzieci podobnie jak pozostałe kosmetyki z tej serii (dostępne w aptekach). Mają pozytywną opinię Instytutu Matki i Dziecka. Dla maluchów polecamy szczególnie balsam i emulsję (baume, emollient), a dla wszystkich do twarzy, rąk i ciała doskonałą kostkę myjącą LIPIKAR (mydło bez mydła) nie uczulającą i bezpieczną nawet dla niemowląt. Po myciu na skórze od razu wyczuwa się warstwę ochronną, a ręce umyte kostką w ogóle nie są suche. Kostka jest ekonomiczna i wystarcza na długo (cena 23 zł, 150g). FOT. (3X) — LA ROCHE-POSAY FOT. – LA ROCHE Nowa kolekcja bezzapachowa makijażu La Roche-Posay „CZERWONY ANIOŁ” pojawiła się na zimę 2006 w aptekach. Kosmetyki mają modne kolory, a nie uczulają nawet bardzo wrażliwych. Zawierają tylko bezpieczne składniki. środa 25 stycznia 2006 NASZ GOŚĆ 3 Adam Michnik Wściekły, zawstydzony i... optymistyczny Historyk, publicysta, w latach 1968-1969 więziony za udział w protestach studenckich. Od 1977 roku członek Komitetu Obrony Robotników, redaktor czasopism podziemnych. W latach 1980-1981 doradca Zarządu Regionu Mazowsze „Solidarności”. Internowany w stanie wojennym, w więzieniu w latach 1984-1986. Uczestniczył w negocjacjach Okrągłego Stołu, od powstania w roku 1989 „Gazety Wyborczej” jest jej redaktorem naczelnym. A dam Michnik – bo o nim oczywiście mowa – w połowie stycznia promował w Poznaniu swoją nową książkę „Wściekłość i wstyd”. Na spotkaniu z nim zjawiło się kilkaset osób. Przez ponad dwie godziny rozmawiano o polskiej demokracji, o czyhającej na nią niebezpieczeństwach, o powodach do tytułowych wstydu i wściekłości, o nadziejach i optymizmie. Adam Michnik mówił między innymi o: SWEJ POWINNOŚCI PUBLICYSTY I ESEISTY - Przypominam sobie taki felieton mojego szefa – byłem sekretarzem Antoniego Słonimskiego – zatytułowany „MŻGSR”. Dopiero w tekście rozszyfrował ten skrót: „Mimo Że Gdynia Się Rozbudowuje”, to... tu jest źle, tam jest źle, i tam też źle. Otóż tak jest trochę i z moim stosunkiem do rzeczywistości. Mimo że Polska jest niepodległa, demokratyczna, jest w NATO i w Unii Europejskiej, to tamto mi się nie podoba, to mi się nie podoba. I o tym piszę. Nie myślę, by rzeczą felietonisty czy publicysty było uprawianie państwowej propagandy czy chwalstwa. Naszą rzeczą jest pisać o tym, co nas boli i niepokoi. Problem jest w tym, żeby to robić uczciwie. Nie kłamać, nie obrażać ludzi, nie pozbawiać ich godności. A przede wszystkim, żeby nie uważać, że się ma monopol na prawdę, a ten, kto się ze mną nie zgadza jest zdrajcą albo przynajmniej idiotą. Zawsze trzeba zakładać, że w opinii naszego przeciwnika czy partnera w dyskusji jest jakieś źdźbło prawdy. I nad tym źdźbłem zawsze warto się pochylić i zastanowić. O SWOIM MARZENIU - W roku 1976 napisałem książkę „Kościół – lewica, dialog”, która była taką próbą przerzucenia pomostu między środowiskami laickiej inteligencji a kręgami katolickimi i Kościołem. Była to dla mnie książka ważna i jeśli mogę się poskarżyć, to powiem, że całkiem niedawno przeczytałem w „Naszym Dzienniku” artykuł, z którego się dowiedziałem, iż w tejże książce postuluję dyskryminację katolików. Scyzoryk w kieszeni mi się otworzył! W związku z tym, że jestem przeciwko karze śmierci i uważam, że trzeba miłować „nieprzyjacioły” swoje, postanowiłem być bardziej chrześcijański niż organ ojca Rydzyka. Puściłem to w zapomnie- nie. Gdy czytam często – bo wciąż nie przestaję być ulubieńcem niektórych gazet – o swoich grzechach i przewinieniach, o tym, że wszystko, co w Polsce złe, to się od Michnika bierze, wtedy o jednym tylko marzę: żeby ci krytycy sięgnęli po moje teksty i polemizowali z tym, co ja naprawdę piszę, a nie z tym, co uważają, że powinienem napisać, aby przyjemnie było mi dokopać. O HISTORYCZNEJ PERSPEKTYWIE - Jeden z naszych bardzo wybitnych duchownych, zezłoszczony na mnie, napisał kiedyś felieton „Bruderszaft z Kainem”. Dotyczył mojej znajomości, zażyłości z generałem Jaruzelskim i sprowokował mnie do napisania tekstu „Szkice z polskiego piekła”. Przypominałem w nim, że nasza historia jest pełna paradoksów, dziwacznych zakrętów, potwornych błędów. Jeżeli na nasze najnowsze doświadczenia nie będziemy umieli spojrzeć z dystansu, z perspektywy historycznej, to będziemy przypominali wspólnotę ludzi niemądrych. Takich, którzy się zagryzają zamiast razem coś sensownego czynić. Zwłaszcza, że dzisiaj są takie szanse, jakich w naszych dziejach nie mieliśmy przez stulecia. Dla wielu młodych ludzi to, że Polska jest wolna, de- mokratyczna, w Unii Europejskiej, jest normalne. Tak jak dla mnie było normalne, że nie ma już okupacji hitlerowskiej. Ale przecież nic nie jest nam dane raz na zawsze. To trzeba pielęgnować, mieć poczucie, że wolność to taka delikatna roślina, którą trzeba ochra- niać i nie mnożyć jej wrogów. Moją chyba obsesją jest wściekłość na to, że my nie umiemy się ze sobą dogadywać. Niemożliwe jest, żeby wszyscy tak samo myśleli, ale ważne, by w sporach respektować jakieś reguły. Istotne, by dostrzec, że ta różnorodność bogactwem naszym jest, a nie ubóstwem. O WŚCIEKŁOŚCI I WSTYDZIE - „Wściekłość i wstyd” to tytuł jednego z esejów. Próba określenia stanu mentalnego ludzi z rocznika ’68. Oni byli wściekli na system stalinowski i ideologię stalinowską, a także zawstydzeni, że w tym brali udział. Że się dali złowić na tę wędkę. Ja natomiast jestem teraz wściekły, bo choć moim zdaniem Polska jest krajem wolnym, to my niezbyt rozumnie z tej wolności korzysta- my. To jest chyba cecha młodych demokracji. Popatrzmy na inne kraje Europy centralnej i wschodniej – tam też nie jest za dobrze. No tak, ale ja jestem wściekły za mój kraj! I wstydzę się za rzeczy, za które trzeba się wstydzić. Jeszcze w roku 1989 myślałem, że pewnego rodzaju opinie i postawy będą się same kompromitować. Jednak nie – przykładem ostatnie wybory prezydenckie i znana historia dziadka z Wehrmachtu. Wstyd mi było, że coś takiego może być powielane w polskich mediach. Że autora tego świństwa to nie usuwa na margines. Że jest dalej przyjmowany, podaje mu się rękę, rozmawia z nim. SWOIM BANIU SIĘ - Bardzo się bałem, że wydarzy się coś takiego, iż nie zdołamy się załapać – ani do NATO, ani do Unii Europejskiej. Pamiętam bardzo dobrze taką rozmowę z Richardem Holbrookiem. Pytał, co sądzę o rozszerzeniu NATO? Powiedziałem: „nie wierzę, żebyście chcieli, tam w Waszyngtonie na to iść. Ale jeśli rzeczywiście, to róbcie to szybko, dopóki Rosja jest w takiej sytuacji, że nie może zablokować”. Gdy się zna jej historię, to wiadomo, że po okresie smuty przychodzi rekonstrukcja. I wtedy dobrze mieć już jakieś zabezpieczenie. Udało się – jesteśmy po drugiej stronie rzeki. Do momentu wejścia do Unii wielokrotnie podkreślałem, że wszystko trzeba temu podporządkować. Że jest to sprawa kluczowa, musimy wygrać referendum i zostać przyjęci. Odetchnąłem z ulgą, gdy tak się stało. Był to dla mnie taki drugi 11 listopada 1918 roku. Bo już można robić rzeczy głupie i podłe, ale nie będzie katastrofy. Jesteśmy zakotwiczeni, wpisani FOT. — JACEK KORNASZEWSKI w struktury demokratycznej Europy. Dlatego, chociaż bywam wściekły i zawstydzony, to jednak nie jestem pesymistą. Mniej też się boję. Uważam, że te kotwice demokracji są bardzo mocne. Ale nie ma innej metody na jej obronę niż ją praktykować, korzystać z niej, tłumaczyć bliźnim, dlaczego jest wartością i przy pomocy jakiego typu zachowań się ją utrwala. Na przykład aktywnym udziałem w wyborach. A jednocześnie tłumaczyć, jak się ją przekreśla, niszczy wyborczą absencją, podatnością na demagogię, na puste obietnice i kłamstwa. O MŁODZIEŻY - O dzisiejszej młodzieży myślę bardzo dobrze. Bezpośrednio po 1989 roku odnotowywaliśmy dwa towarzyszące sobie zjawiska: pierwsze to eksplozja martyrologii, książki o Katyniu, o pakcie Ribbentrop-Mołotow, o śmierci generała Sikorskiego, wszystko to, o czym nie można było wcześniej pisać. Drugie to eksplozja pornografii. Niedługo potem przyszedł kult pieniądza, biznesu – tyle jesteś wart, ile potrafisz przekręcić. Mam wrażenie, że dla obecnej generacji to wszystko przestaje już być tak bardzo sexy. Że już się szuka czegoś innego, a martyrologia, pornografia i szmal już nie wystarczają, żeby człowiek był zadowolony z życia. O POZNAŃSKICH DOŚWIADCZENIACH - Jestem taki trochę poznaniak honoris causa. Kiedy mnie relegowano z Uniwersytetu Warszawskiego, kiedy wyszedłem z więzienia, kiedy nie dałem się nakłonić do emigracji – wtedy powiedziano mi, że mogę studiować, ale tylko w trybie eksternistycznym. I tak trafiłem do Poznania, do profesora Lecha Trzeciakowskiego, który był promotorem mojej pracy magisterskiej. Od niego nauczyłem się solidnego stosunku do źródeł. Od czasu kontaktów z nim mam wrażenie, że łączę w sobie wszystkie wady historyka i wszystkie wady dziennikarza. To znaczy, niesłychanie zmagam się zawsze z materią i staram się zastosować normalne procedury historyka przy ocenie źródła, jego wiarygodności. Jednocześnie próbuję pisać nie językiem nauki, ale eseistyki czy publicystyki. To bardzo wymęczające zmaganie się. Notował JACEK KORNASZEWSKI 4 środa 25 stycznia 2006 NARKOTYKI NA RKOTYKI W SZKOLE By szkoły były „czyste” Rozmowa z MARKIEM DANIELEM, dyrektorem Departamentu Ochrony Zdrowia i Przeciwdziałania Uzależnieniom Urzędu Marszałkowskiego w Poznaniu - Na początku stycznia stało się głośno, że w wielkopolskich szkołach już niebawem będzie przeprowadzana wśród uczniów kontrola na obecność w organiźmie alkoholu i narkotyków. Pan jest podobno pomysłodawcą tej akcji. - To niezupełnie tak. Stanowisko dyrektora Departamentu Ochrony Zdrowia i Przeciwdziałania Uzależnieniom Urzędu Marszałkowskiego w Poznaniu objąłem 3 stycznia. Jak wynika z nazwy nasz Departament ma się zajmować również przeciwdziałaniem uzależnieniom. Robimy więc to, co do nas należy, ale to nie jest żadna akcja, tylko pomysł, który moim zdaniem warto wprowadzić w życie. - Poproszę o szczegóły. - W minionych latach miałem okazję poobserwować szkoły w wielu wysoko rozwiniętych krajach, w których między innymi skutecznie poradzono sobie z problemem narkomanii w szkole. Po co wymyślać coś nowego, na siłę silić się na oryginalność? Moim zdaniem lepiej korzystać z już sprawdzonych wzorów i metod, tym bardziej gdy są one tak skuteczne. - Czyli... - W brytyjskich szkołach, nawet tych najbardziej renomowanych, w których uczą się członkowie rodziny królewskiej, w szkołach niemieckich, kanadyjskich, amerykańskich prowadzona jest wybiórcza kontrola uczniów, którzy dobrowolnie poddają się odpowiednim testom. Tam kontrola przy wejściu do szkoły przypomina tę z lotnisk. Na lotniskach psy wyszkolone do poszukiwania bomb i narkotyków nikomu nie przeszkadzają, bo każdy chce bezpiecznie wystartować i wylądować. My też zadbajmy o bezpieczeństwo naszych dzieci. - Od czego trzeba zacząć? - Od rodziców i podkreślam to bardzo stanowczo. To rodzice muszą wystąpić z odpowiednim wnioskiem do dyrektora szkoły, bo żyjemy przecież w państwie obywatelskim i nie zamierzamy ograniczać niczyich swobód na siłę. Dyrektor takiej szkoły następnie zwróci się do naszego Departamentu i otrzyma całkowicie nieodpłatnie – mamy na to zabezpieczone pieniądze – alkomat oraz odpowiednią liczbę narkotestów. Czyli w tym momencie przestaje być istotny argument wielu placówek oświatowych, które mówią „chcielibyśmy, ale nie mamy pieniędzy na narkotesty i alkomaty”. Ale, co także jest bardzo ważne i co chciałbym podkreślić, te wyrywkowe kontrole muszą być prowadzone z poszanowaniem godności badanych, tak by ich koledzy nie wiedzieli, że byli kontrolowani. - Kto ma to robić i kto za to zapłaci? - Takie kontrole nie pociągają za sobą żadnych dodatkowych kosztów, bowiem może je przeprowadzać higienistka, albo jak jej nie ma to nauczyciel biologii czy wychowania fizycznego. I dyrektor szkoły z tego powodu nie wyda ani złotówki. - Te testy nie są inwazyjne? - W alkomat po prostu się dmucha poprzez jednorazowego użytku ustnik, narkotest natomiast polega na badaniu śliny, nawet nie moczu, co mogło być kłopotliwe. - A co wtedy, jeśli mamy do czynienia z uczniami już pełnoletnimi? - Oczywiście, w tym przypadku do przeprowadzenia takiego testu jest potrzebna ich zgoda, a nie rodziców. - Mam wątpliwości, w Polsce na dziesięć osób zawsze jedna osoba ma inne zdanie. Co będzie, gdy nie wszyscy rodzice zainteresują się pana pomysłem? - Wierzę w rozsądek. Rodzicom jakoś nie przeszkadzają pracownicy firm ochroniarskich w szkołach, a także na przykład kamery monitorujące miejsca publiczne. Ktoś mógłby powiedzieć że jest to permanentna inwigilacja, ale tak naprawdę chodzi o zapewnienie bezpieczeństwa nam wszystkim. A który rodzic nie chce wszystkiego co najlepsze dla swojego dziecka? - Do jakich szkół skierowana jest pana propozycja? - Do szkół FOT. (2X) — TOMASZ MAŃKOWSKI wszystkich typów, do placówek publicznych, społecznych i prywatnych. Od klasy pierwszej szkoły podstawowej do klasy maturalnej. Nie pomijamy oczywiście szkół zawodowych. - Jak pan jeszcze zachęci rodziców do swojego pomysłu? - Rodzice często dowiadują się zbyt późno, że dziecko uzależniło się od narkotyków. Obwiniają wówczas szkołę i wszystkich dookoła, tylko... nie siebie. Narkotest pokazuje od razu o jaki narkotyk chodzi, co także nie jest bez znaczenia jeśli chodzi o odtrucie, późniejsze leczenie itp. Szkoła ma być nikach było bardzo dużo telefonów i myślę, że wiele szkół zdecyduje się na takie rozwiązanie. W ten sposób także wzrasta ich prestiż, bo dobrze przecież być „czystą szkołą”. A poza tym... No właśnie, w trakcie naszej rozmowy dotarł do mnie fax podpisany przez Tadeusza Wiszowatego, wojewódzkiego komendanta Ochotniczych Hufców Pracy, który pisze miedzy innymi: „W jednostkach OHP naszego województwa przebywa około 350 młodych ludzi pozostających pod nadzorem kuratorskim /../. W bieżącym roku chcemy położyć szczególny nacisk na przeciwdziałanie narko- Do kogo po pomoc? • Pełnomocnik Wojewody ds. Narkomanii (0-61 869-92-31 w.381) • Towarzystwo Rodzin i Przyjaciół Dzieci Uzależnionych „Powrót z U” (0-61 820-85-18) • Poradnia Toksykologiczna Wojewódzkiego Centrum Medycyny Pracy (0-61 848-10-11 w.230) • Stowarzyszenie „MONAR” (0-61 847-63-29) • Wojewódzki Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych (0-61 426-21-71) partnerem, sojusznikiem rodziców, a nie ich wrogiem i wrogiem ich dzieci. - I co, jakie jest zainteresowanie tym pomysłem? - W pierwszym tygodniu po pojawieniu się na ten temat informacji w poznańskich dzien- manii. Na obecnym etapie naszych działań niezwykle pomocne stają się testy na obecność narkotyków. Uprzejmie proszę Pana Dyrektora – pismo jest adresowane do mnie imiennie – o przekazanie Komendzie Wojewódzkiej OHP w Pozna- niu odpowiednich testerów, które umożliwią przeprowadzenie niezbędnej kontroli wśród zagrożonej młodzieży”. - Jest więc pan optymistą i wierzy, że się uda, by wielkopolskie szkoły były „czyste”? - Przed przejściem do Urzędu Marszałkowskiego przez piętnaście lat byłem dyrektorem Kliniki Świętej Rodziny w Poznaniu i to my jako pierwsi w Polsce wprowadziliśmy porody rodzinne. Lekarze ginekolodzy i inni przedstawiciele personelu medycznego byli przeciwni, nieomal wszyscy się z nas śmiali. A dzisiaj nie ma w Polsce szpitala, w którym przy porodzie nie może być ojciec. Początki zawsze są trudne... Rozmawiał TOMASZ MAŃKOWSKI NARKOTYKI NA RKOTYKI W SZKOLE Amfetamina i ecstasy Polska narkomania jest zjawiskiem dynamicznym. Marihuana czy amfetamina są stosunkowo łatwo dostępne, od kilku już lat ich ceny na rodzimym rynku praktycznie nie wzrastają. Bez specjalnego kłopotu można je kupić w klubach, na dyskotekach, podczas imprez (zwłaszcza muzyki techno), w szkołach, w parkach. kręty” są nieodłącznym elementem wielu spotkań towarzyskich, wypełniają nawet przerwy lekcyjne, bo nadal powszechne jest przekonanie, że krótkotrwałe sporadyczne zażywanie narkotyków (zwłaszcza tych tak zwanych „miękkich”) nie prowadzi do uzależnienia i nie jest szkodliwe dla zdrowia. Ale polscy nastolatkowie są „S na temat używania alkoholu i narkotyków) rodzima młodzież plasowała się pod tym względem w środku europejskiej tabeli. Teraz jest na drugim miejscu – gorzej jest tylko w Wielkiej Brytanii, a bardzo podobnie w Danii, Irlandii i Finlandii. Zdaniem policji, narkotyki są u nas dostępne w siedemdziesięciu procentach szkół podstawowych, dzie- w europejskiej czołówce także, jeżeli chodzi o zażywanie narkotyków silniejszych i groźniejszych od marihuany i haszyszu – chodzi a amfetaminę i pastylki ecstasy. Jeszcze dziesięć lat temu (tak wynika z europejskich badań w szkołach więćdziesięciu procentach gimnazjów i we wszystkich szkołach średnich. Najmłodsi polscy narkomani mają po siedem, osiem lat! W Poznaniu i na obszarze objętym działaniem Komendy Miejskiej Policji Poznań Zauważyłeś zmiany w wyglądzie i zachowaniu twego dziecka? • ma słabsze wyniki w nauce i kłopoty z koncentracją? • zamyka się w swoim pokoju, niechętnie rozmawia? • buntuje się, łamie przyjęte zasady? • ma nowych znajomych, starszych od siebie? • kłamie, wynosi z domu wartościowe rzeczy? • podejrzanie często informuje cię o zgubieniu lub kradzieży pieniędzy? • porzuciło lub zaniedbało dotychczasowe zainteresowania? • ma „wilczy” apetyt lub – przeciwnie – dostrzegasz brak apetytu? • częściej późno wraca do domu? • wietrzy swój pokój, używa kadzidełek i odświeżaczy powietrza? • ma podejrzane substancje i akcesoria – fajki, bibułki papierosowe, małe foliowe torebki z proszkiem, kawałki opalonej folii aluminiowej, okopconą łyżeczkę, leki bez recepty, tubki, słoiki z farbą lub klejem, igły i strzykawki, kolorowe „znaczki” na małych kwadratach bibuły, kolorowe tabletki z wytłoczonymi obrazkami? • zmieniło styl ubierania się, uczesania? • wyraźnie schudło lub przybrało na wadze? • ma kłopoty z zapamiętywaniem? • nie interesuje się swoim wyglądem, higieną? • ma na ciele ślady po ukłuciach, plamki krwi na odzieży? • miewa przekrwione oczy, rozszerzone lub zwężone źrenice powolnie reagujące na bodźce świetlne? Odpowiedź „tak” na którekolwiek z pytań niech będzie dla ciebie sygnałem ostrzegawczym! – jak usłyszeliśmy od Wiesława Nowaka z Sekcji Prewencji naszej Komendy Miejskiej Policji – zatrzymano w całym ubiegłym roku stu siedemdziesięciu jeden nieletnich naruszających postanowienia ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Co uderzające – popełnili oni prawie półtora tysiąca przestępstw, a więc każdy ma średnio na swoim koncie kilka czynów niezgodnych z prawem. W każdym komisariacie w Poznaniu i w wielu poza miastem działają specjalne zespoły, których członkowie zajmują się kontaktami z młodzieżą – głównie w ramach wykonywania programów „Bezpieczna szkoła” i „Uwaga, zagrożenia”. Rozmawiają także z nauczycielami, szkolnymi pedagogami i – rzecz jasna – z rodzicami. To w ramach prewencji, bo poza nią udział policji ogranicza się do praktycznie do interwencji. Każde wejście do szkoły musi bowiem mieć swoje uzasadnienie, a – na przykład – eksponowane nie tak dawno w mediach „naloty” policjantów z psami przeszkolonymi do wyszukiwania narkotyków zostały gromko skrytykowane przez Komitet Obrony z uzależnieniem, do informowania o narkomanii i jej skutkach, do współpracy z rodzicami, do poradnictwa w zakresie zapobiegania podporządkowaniu się „prochom”. Od pani pedagog z jednego z gimnazjów z poznańskiego śródmieścia usłyszeliśmy, że to zobowiązanie szkół i do współpracy z poradniami psychologiczno-pedagogicznymi, i do rozpowszechniania informatorów, poradników, i do opracowywania strategii działań interwencyjnych, i do przygotowywania treści i formy zajęć profilaktycznych, i do wielu, wielu innych jeszcze działań – że wszystko to jest racjonalne i jak najbardziej zasadne, ale ponad siły jednego zazwyczaj szkolnego pedagoga. Że jednak rodzic jest tą osobą, która widzi najwięcej, która ma największy autorytet w oczach dziecka i największe możliwości szybkiego i skutecznego reagowania. Nie przerzucając odpowiedzialności jeden na drugiego, trzeba sobie uświadomić, że narkomania w szkołach to problem, którym trzeba się jak najszybciej i jak najgłębiej zająć. Od września ubiegłego roku pomocą wszystkim potrze- Oczy wiele mogą powiedzieć... Obserwuj oczy swojego dziecka: jeśli zauważysz zaczerwienienie spojówek, łzawienie, opadnięcie powieki, zaczerwienienie brzegów powiek, nadmierne zwężenie źrenicy, używanie kropli do oczu – może to być sygnał, że w grę wchodzą narkotyki. Prosta metoda badania oczu: • badanie reakcji źrenic na światło: po skierowaniu światła latarki na oczy dziecka reakcja źrenic jest nienaturalnie powolna – coś jest nie tak • obserwacja oczopląsu: poleć dziecku wodzenie oczami za palcem w płaszczyznach pionowej i poziomej; oczopląs, niemożność wpatrywania się w nieruchomy palec bez drgań gałek ocznych – może to być objaw brania narkotyków • obserwacja zbieżności oczu: przesuń palec w odległości około 15 centymetrów od czubka nosa dziecka, poleć śledzenie ruchu palca i zatrzymaj palec przy czubku nosa przez kilka sekund – niemożność śledzenia ruchu palca obydwoma oczyma, brak ruchu zbieżnego jednego lub obu oczy może być niepokojącym sygnałem. Praw Dziecka, negatywną opinię wyraził też Rzecznik Praw Obywatelskich. Uznano, że nie jest to dobra i skuteczna profilaktyka. Największe powinności w jej zakresie (tak stanowi obowiązujące rozporządzenie ministra edukacji narodowej i sportu z 31 stycznia 2003 roku) spoczywają na szkołach i placówkach oświatowych. To one zobligowane są do – między innymi – systematycznego rozpoznawania i diagnozowania zagrożeń związanych bującym służy w Poznaniu około pięćdziesięciu specjalnie przeszkolonych strażników miejskich. Patrolują oni okolice szkół, mają płoszyć handlarzy narkotyków, przekonywać młodzież, że jest pod stałą opieką, ale i pod stałą obserwacją. Jest o co walczyć zważywszy, że przestępczość narkotykowa w Poznaniu i na jego obrzeżach wzrosła w roku ubiegłym o 29,8 procenta w porównaniu z rokiem 2004. JACEK KORNASZEWSKI ADRES REDAKCJI (do korespondencji) 60-969 POZNAŃ SKRYTKA POCZTOWA NR 61 środa 25 stycznia 2006 5 KRÓTKO ANDRZEJ BYRT PREZYDENTEM? POZNAŃ. 21 stycznia 2006 odbyło się Wallne Zebranie Delegatów Unii Pracy Województwa Wielkopolskiego. Przewodniczącym został ponownie Waldemar Witkowski. Delegaci zwrócili się również do Andrzeja Byrta z propozycją kandydowania na prezydenta Poznania. (na) DLA BEZDOMNYCH POD 9287 POZNAŃ. W związku z ostrzeżeniami meteorologów przed falą mrozów, wojewoda wielkopolski Tadeusz Dziuba zwrócił się do prezydentów miast, burmistrzów, starostów i wójtów naszego regionu o podjęcie wszelkich działań na rzecz pomocy bezdomnym, którzy w okresie zimy szczególnie narażeni są na niebezpieczeństwo utraty życia. Ze względu na częste trudności z uzyskiwaniem w porę niezbędnej pomocy w Wydziale Zarządzania Kryzysowego Urzędu Wojewódzkiego, pod numerem telefonu 9287 uruchomiono bezpłatną infolinię, dzięki której można otrzymać informacje o adresach i telefonach placówek świadczących pomoc osobom bezdomnym. (jak) WSPARCIE Z INTERNETU TARNOWO PODGÓRNE. Smartlink istnieje od marca 2004 roku. Jest jedyną firmą na rynku, która wyspecjalizowała się w zbieraniu i dostarczaniu informacji o możliwościach pozyskania wsparcia z funduszy unijnych i krajowych. Możliwość pozyskania wsparcia dotyczy zarówno przedsiębiorców jak i sfery finansów publicznych. Portale Open 4 Business (Gmina Tarnowo Podgórne 4 Business) to portale przez które gmina informuje społeczność przedsiębiorców o możliwościach pozyskania wsparcia na danym terenie. Samorządy, które przywiązują wagę do rozwoju przedsiębiorczości wiedzą, że wzrost poziomu życia mieszkańców zależy od aktywności gospodarczej danej społeczności. Z jednej strony przedsiębiorcy są grupą płacącą najwyższe podatki, z drugiej zaś, zagonieni swoimi sprawami nie mają czasu, aby śledzić zmiany we wszystkich aspektach życia gospodarczego. W Polsce na razie tego typu portale posiadają Murowana Goślina, Słubice, Środa Wielkopolska, a od niedawna również Józefów (pod Warszawą), Nowogród Bobrzański (lubuskie), a teraz Tarnowo Podgórne. Przedsiębiorcy przez stronę gminy wchodzą na portal, gdzie otrzymują bieżące informacje na temat możliwości pozyskania wsparcia w ponad stu czterdziestu programach. Ich różnorodność rzadko jest gdziekolwiek prezentowana w takiej formie jak w przypadku portali 4 business. (na) 6 środa 25 stycznia 2006 Debiut wojewody FOTOGRAFIA TARNOWO PODGÓRNE. Rano w czwartek 29 grudnia minionego roku Tadeusz Dziuba, nowy wojewoda wielkopolski, formalnie objął swój urząd, a już po południu tego samego dnia obrał Tarnowo Podgórne za cel swej pierwszej pozapoznańskiej wizyty. P ojawił się na LXVII sesji Rady Gminy Tarnowo Podgórne – nie po to jednak, by przysłuchiwać się obradom, lecz aby udekorować jej wiceprzewodniczącego, Wojciecha Janczewskiego, Brązowym Krzyżem Zasługi nadanym mu za godne najwyższego uznania propagowanie idei honorowego krwiodawstwa. W. Janczewski sam oddał już dziesięć litrów krwi, a zarażani przez niego tą cenną dla ratowania zdrowia i życia inicjatywą mieszkańcy gminy Tarnowo Podgórne już niemal 1700 litrów. – Przyrzekam, że będę podejmował nowe zadania, bo dla społeczności Ziemi Wielkopolskiej warto pracować. Dziękuję ludziom o otwartych sercach, dzięki nim to odznaczenie – powiedział udekorowany. Nowy wojewoda wielkopolski pogratulował też podczas tarnowskiej sesji Annie Grajek, która odebrała ufundowany przez tamtejszych rajców obraz przedstawiający generała Józefa Dowbora-Muśnickiego na kasztance, a wręczony jej w podzięce za pełne entuzjazmu prowadzenie w Lusowie muzeum z pamiątkami po wielkim naczelnym dowódcy Powstania Wielkopolskiego. (jak) FOT. - ARCHIWUM Grupa naprawdę światłoczuła 14 stycznia w poznańskiej kawiarni Hipokryzja przy ulicy Kramarskiej odbył się wernisaż będący podsumowaniem zeszłorocznej pracy grupy fotograficznej „Światłoczuli”. Przedstawiono 27 prac, od portretu przez pejzaż po makrofotografię. Wyboru prac na ekspozycję dokonali sami autorzy prezentując swoje najlepsze zdjęcia. O twarcia dokonał organizator, a jednocześnie jeden ze współzałożycieli grupy przedstawiając jej członków i przypominając krótko genezę powstania „Światłoczułych”. Po tym wstępie zaproszeni goście mogli, przy lampce wina i dźwiękach muzyki nie tylko obejrzeć wszystkie prace, ale także porozmawiać z ich autorami. Ciekawym pomysłem była absolutna dowolność i różnorodność tematyki. Wędrując od fotografii do fotografii podziwialiśmy portrety („Autoportret w polu”), martwą naturę („Kielich”), niezwykłe ujęcia architektury („Klasztor”), a także pejzaże i makrofotografie. Moją uwagę szczególnie przykuła fotografia uliczki, na pierwszy rzut oka wyglądającej na senny, małomiasteczkowy deptak, która okazała się ulicą w starej Barcelonie uwiecznioną 30-letnim aparatem Practica. Równie intrygująca jest fotografia innej ulicy, ze starą latarnią na pierwszym planie, kojarząca się wprost z bajkami Andersena oraz scena zatytułowana „Poranek na Ostrowie Tulskim II”. W połączeniu z niezwykłymi ujęciami architektury i fragmentami reportażu wystawa robi niesamowite wrażenie połączenia tego, co widoczne, z tym, co zazwyczaj przed wzrokiem ukryte. Podziw wzbudza pasja i zaangażowanie widoczne w fotografiach. Nie bez znaczenia jest też prostota formy – proste ramy zawieszone na ścianach, doskonałe rozmieszczenie na dwóch poziomach loka- lu i praktycznie żadnych elementów rozpraszających odbiorcę. Całość prac związanych z organizacją wykonali autorzy zdjęć. Grupa fotograficzna „Światłoczuli” powstała w marcu ubiegłego roku z inicjatywy uczestników kursu fotograficznego „Formaty”. Zrzesza 16 młodych osób, których pasją jest fotografia. Wspólnie wyjeżdżają na plenery, wymieniają doświadczenia, organizują wystawy o różnej tematyce (między innymi rośliny, dzieci, zdjęcia nocne, ulice, portrety). Jednak głównym celem powstania tej grupy, jak mówi jeden ze współzałożycieli, jest ciągłe, wzajemne motywowanie się do pracy, doskonalenie umiejętności, a w przyszłości przekonanie ludzi, że warto zdjąć ze ścian „marketowy” plakaty i powiesić w to miejsce jedną z tych niezwykłych fotografii, a może nawet samemu sięgnąć po aparat? Członkowie grupy „Światłoczuli”: Bartek Bajer, Piotr Folkman, Aneta Kasprzak, Beata Kudzinowska, Marcelina Wałecka, Aldona Mencel, Artur Miedzianek, Maciej Nowaczyk, Agnieszka Nowak, Ania Osipiuk, Maciej Pawlak, Wiktor Sakowicz, Ania Sokołowska, Maciej Stachowiak, Adrian Stan - nieformalny szef grupy, Marta Żółtak. Więcej informacji o „Światłoczułych” znajdziecie Państwo w Internecie pod adresem: www.swiatloczuli.com. Wystawę w Cafe Hipokryzja można zwiedzać do 12 marca. MAŁGORZATA MARKOWSKA Jak kopią cię po jajkach... TAK MYŚLĘ No, i mamy bigos, czyli – najprawdopodobniej – przyspieszone wybory parlamentarne. Cała lewica umiera ze śmiechu oglądając polityków wywodzących się z „Solidarności”, którzy jak w niedobrym małżeństwie każdego dnia, z każdym słowem oddalają się od siebie, choć kiedyś ramię w ramię (podobno) śnili o lepszej Polsce na styropianie. A miało być tak pięknie. Czy ktoś już dzisiaj pamięta o tym, co mówiono nawet kilkanaście miesięcy temu? Pewnie nie, a mówiono tak ładnie. Miała być koalicja dwóch partii PiS i PO, w rządzie PO miała się zająć gospodarką i finansami, a PiS resortami sprawiedliwości, polityką społeczną. Miało być lepiej niż za rządów Leszka Millera, czy Marka Belki, gospodarka miała raptownie ruszyć do przodu, przed Polakami roztaczano wizję Polski – kraju praworządnego i sprawiedliwego, mądrze rządzonego, który gospodarczo mógłby być przysłowiowym „tygrysem” Europy. To był tylko sen. Piękny, ale nierealny. Jak to ze snami bywa. Dzisiaj stoimy u progu nowych wyborów, które już chyba interesują zdecydowanie mniejszą liczbę wyborców niż te ostatnie (a i tutaj przecież frekwencja nie była powalająca na kolana). I to jest bardzo niebezpieczne, mogą bowiem dojść do głosu politycy jeszcze głupsi niż ci ostatni (trudno w to uwierzyć, ale taka jest prawda) i jak zaczną rządzić, to trzeba będzie z tego kraju emigrować albo załapać się do ich ekipy. Perspektywy nie są więc zbytnio frapujące. A wszystkiemu winna jest Platforma Obywatelska. Jak proponowano Donaldowi Tuskowi funkcję marszałka Sejmu, to trzeba było brać, a potem... wbrew umowom i tak robić swoje. Donald Tusk zarzucił jednak ogonem, wypiął się na wszystko i wszystkich, no bo nie będzie przecież z Kaczorami pił tego samego piwa. A Kaczory tylko na to czekały, proponowały marszałka, bo wiedziały, że lider PO się nie zgodzi. I dzisiaj marszałkiem jest niejaki Marek Jurek, który jest powodem, by się zacząć wstydzić, że się ma coś wspólnego z Poznaniem. Pan marszałek – ślepy wykonawca poleceń Jarosława Kaczyńskiego - robi w Sejmie co chce, jak chce i z kim chce. A potem z minką świeżo wyświęconego księdza mówi, że to nie on, że to wszystko wina dziennikarzy, cyklistów i kosmitów, a PiS jest partią najuczciwszą na świecie, która chce tylko wszystkiego co najlepsze dla Polski i Polaków. I niektórzy, o zgrozo, w to jeszcze wierzą. Mam pretensję do Platformy Obywatelskiej, że znowu jest tak potwornie nieskuteczna, że unosi się honorem, podkreśla swoją uczciwość i dobrą wolę, że ciągle jeszcze próbuje grać zgodnie z ustalonymi regułami gry. A ja pytam, po co? Jak przeciwnik kopie cię po jajkach, to co, nadstawisz się jeszcze raz? A nie lepiej oddać tak mocno, żeby już nie mógł powtórzyć swojej prymitywnej zagrywki? Pytania retoryczne, pewnie, ale nie dla działaczy PO. Ci są za dobrze wychowani, by uprawiać w tym kraju politykę, zbyt wiele mądrych książek przeczytali, zbyt wiele wynieśli dobrego z domu rodzinnego. Dlatego – niestety – nie wierzę w zapewnienia Jana Rokity, że PO już się przygotowuje do nowej kampanii wyborczej, skutecznej – jak podkreśla – kampanii. Bardziej wierzę pod tym względem Kurskiemu, gdy ten się lisio uśmiecha i mówi, że PiS „jak każda nowoczesna partia może w każdej chwili przystąpić do nowej kampanii”. Bo Kurski już ma wymyślone odpowiednie haki, informacje o tym, jak to Rokita jest wysłannikiem kosmitów, Gronkiewicz-Walc zakamuflowanym mężczyzną, Komorowski poplecznikiem Bin Ladena, a Tusk agentem wywiadu Zimbabwe, którego członkowie na obiad zjadają przeciwników, a zakąszają słuchaczami Radia Maryja. I na wszystko będą mocne tak zwane kwity. Czyli innymi słowy – dupa kwas. Kolejne miliony z budżetu państwa wydamy być może na kolejne wybory i wybierzemy następnych debili. Może już lepiej zgodzić się na monarchię. Miłościwie nam panujący Lech I nie utrzyma berła, „utonie” w królewskim płaszczu i koronę trzeba będzie wypchać gazetami, by utrzymała mu się na głowie, ale trudno. Każdy naród ma gorsze lata, zawsze jednak ma takiego prezydenta, premiera, króla, takich posłów i senatorów, na jakich zasłużył. To smutne, ale coś w tym jest. TOMASZ MAŃKOWSKI (ten tekst napisałem w czwartek 19 stycznia, biorąc jednak pod uwagę głupotę naszych polityków może on nie być we wszystkich fragmentach aktualny, ale trudno – taki kraj) Nasza strona: www.twoj-tydzien.prv.pl środa 25 stycznia 2006 Przerwa w... śmierć Mariusz Stachowiak – Wspomnienie Mariusz Stachowiak w piątek 13 stycznia został pochowany na cmentarzu Miłostowskim w Poznaniu, a zmarł w wieku 50 lat (rocznik 1956) w rodzinnym Gnieźnie. Po raz kolejny wyłamał się kanonom, przyzwyczajeniom, po raz kolejny okazał się być człowiekiem ponadprzeciętnym, bo przecież tak się nie robi. Nie umiera się, nie wolno tego robić w wieku 50 lat. Nikomu. ariusza Stachowiaka – wybitnego, niepokornego fotografika, który fotografię kochał ponad wszystko – spotkałem w roku 1982, gdy rozpocząłem pracę w Tygodniku „Wprost”. Z czasem coś tam zaiskrzyło i zaczęliśmy współpracować. Mariusz fotografował, robił zupełnie niezwykłe fotoreportaże, a ja niekiedy pisałem do nich teksty. Wówczas „Wprost” był bodajże jedynym pismem w Polsce, w którym było miejsce na fotoreportaż. Mariusz skrzętnie z tego korzystał, a publikował naprawdę rzeczy dobre. Nie mogło zresztą być inaczej, bowiem obok niewątpliwie artystycznej duszy był to również człowiek niezwykle pracowity. Jak pracował w ciemni w oparach szkodliwych związków chemicznych (wtedy jeszcze nie było aparatów cyfrowych) zapominał o śniadaniu, obiedzie, kolacji, zapominał, że czasami wypada spać. Fotografie były najważniejsze. Zazwyczaj jeden fotoreportaż składał się z kilku, najwyżej kilkunastu fotografii. Ale Mariusz zawsze miał naświetlone i wywołane na papierze kilkadziesiąt, a niekiedy więcej niż sto ujęć. Potem rzucał to wszystko na stół i układaliśmy z tego fotoreportaż. Mariusz dokładał do tego interesu – więcej kosztowało naświetlenie i wywołanie tylu fotografii niż wierszówka za fotoreportaż – ale to dla Niego nie miało żadnego znaczenia. Najważniejsze było to, czy fotoreportaż był dobry. Zawsze był. Mariusz jako pierwszy fotografował bezdomnych na Dworcu Głównym PKP w Poznaniu (fotografował, choć według ówczesnych władz takowych ludzi nie było), zapisywał na kliszy wszystko, co było warte zapisania. Specjalizował się wówczas w fotografii społecznej, ale nie stronił również od portretu. M domych w Owińskach. Zobaczyliśmy tam morze nieszczęścia i widziałem, że i Mariusz jakby się tam trochę wyciszył. Na miejscu dzieciom robił portrety, duże zbliżenia twarzy. Potem wywołał te zdjęcia, lecz każde przyciął tak, że zostawał tylko pasek z oczami. Oczami, które nie widzą. Z tych pasków, z tych oczu niewidzących ułożył fotoreportaż, a ja napisałem tekst pod tytułem „Poczucie światła”... Mariusz Stachowiak z trudem akceptował ludzi. Jakimś szóstym zmysłem wy„Z twarzy – mawiał – wyczy- czuwał fałsz, obłudę, nieszczerość, a tego nie tolerotać można wszystko”. Kilka razy z Mariuszem wał u nikogo. Był często bruw pierwszej połowie lat talnie, do bólu szczery, ale osiemdziesiątych XX wieku tego samego wymagał od inpracowaliśmy razem w Ja- nych. Taka też była Jego forocinie na Festiwalu Muzy- tografia. Kiedyś pojechaliśmy raków Rockowych. Za bodajże czwartym razem, gdy mieli- zem do Kazimierza nad Wiśmy znowu jechać do Jaro- słą. Oczywiście po to, żeby cina ogarnęło nas zniechę- fotografować. Mariusz skomcenie. Jak pokazać, jak opi- pletował dla mnie sprzęt i posać po raz czwarty Jarocin, wiedział „dzisiaj robimy porby się nie powtarzać? Ma- trety ludzi, których spotkamy riusz myślał, kombinował i... na rynku”. Wtedy nauczyłem wymyślił. Gdzieś, od kogoś, się podchodzić blisko do lupożyczył spore, grube szkło dzi fotografowanych, rozmapowiększające. W Jarocinie wiać z nimi, a nie fotograpodchodził do różnych osób fować ze strachem gdzieś i prosił, by przystawili sobie z daleka. Mariusza nie zato szkło powiększające do chwyciły owoce mojej pracy, ucha, nosa, oka, do frag- ale nie zniechęcał mnie do mentu czoła. A potem robił dalszych prób. Odwrotnie – zachęcał. portret... Potem nasze drogi się roKiedyś pojechaliśmy do Ośrodka Szkolno-Wycho- zeszły. Mariusz został w tywawczego dla Dzieci Niewi- godniku „Wprost” (następnie trafił do „Dziennika Poznańskiego”, ale tam był bardziej plastykiem prasowym niż fotoreporterem), ja poszedłem do „Głosu Wielkopolskiego”. Spotykaliśmy się rzadko, ale zawsze były to ważne dla mnie spotkania. Raz Mariusz z okazji którejś tam rocznicy Poznańskiego Czerwca’56 przygotował plenerową wystawę wielkoformatowych (za własne pieniądze) fotografii bodajże (jeśli dobrze pamiętam) na narożniku ulic Dąbrowskiego i Kochanowskiego, dostałem od Niego z niezwykłą deDedykacja Mariusza z albumu o Tadeuszu dykacją album o Janie ŁomnicŁomnickim. kim, byłem zaproszony do jednego z lokali na Starym Rynku w Poznaniu na premierę Jego albumu o Licheniu... Ostatni raz Mariusza spotkałem przypadkowo na parkingu przed „Piotrem i Pawłem” na osiedlu Kopernika w Poznaniu. Potem pojechaliśmy do redakcji „Twojego TYGODNIA WIELKOPOLSKIEGO” i rozmawialiśmy jakbyśmy widzieli się zaledwie wczoraj. Ja mówiłem nie potrafił z aparatem fotograficznym rozstać się ani na moment - co chwilę zerkał w moją stronę przez nieodłącznego Canona. Zrobił kilka zdjęć i powiedział „ok, jesteś gotowy, masz twarz, możemy zrobić sesję portretową”. Potem zaprosił mnie do Walbrzycha na premierę „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Ale ten portret już nie powstanie! Niestety, nie udało mi się wyrwać z Poznania, ale o gazecie, Mariusz wspominał o swojej kolejnej przygodzie teatralnej, tym razem w Wałbrzychu. Mówił o tym, że teraz w teatrze nie tylko fotografuje, ale także... występuje. Długo mówił mi o swojej roli Wodza w spektaklu „Lot nad kukułczym gniazdem”. Opowiadał o wymyślonych przez siebie akcjach promocyjnych (na to zresztą mógł wpaść tylko On) – jedna z nich to był wynajęty autobus wymalowany na biało, z którego wysiadali w Wałbrzychu ludzie w kaftanach bezpieczeństwa i zapraszali na spektakl. Cały Mariusz – pomyślałem wówczas. Rozmawialiśmy wtedy też o fotoreportażu prasowym, którego... dzisiaj w polskiej prasie nie ma. Szanować fotografie jako niezastąpiony środek wyrazu nauczył mnie właśnie Mariusz. Ustaliliśmy więc wówczas, że może na łamach „Twojego TYGODNIA” zacząłbym publikować fotoreportaż współczesny. Mariusz podchwycił to, uzgodniliśmy że dogadamy szczegóły na następnym spotkaniu, a Mariusz w trakcie rozmowy – czasami tak robił, bo w dniu premiery wysłałem Mariuszowi sms-a – „nie mogę z wami być, ale... jednak jestem”. I to był mój ostatni kontakt z Mariuszem, bo o terminie pogrzebu dowiedziałem się zbyt późno... „Fotografując od wielu lat – napisał Mariusz Stachowiak w tekście otwierającym album fotograficzny „Tadeusz Łomnicki. W stronę Leara” – zapisałem tysiące obrazów – świadectw śmierci, zadawania śmierci, trwania w śmierci, także w stanie śmierci psychicznej, społecznej. Teraz pragnę, aby w pomieszczonych to zdjęciach odciskały się obrazy życia tak pełnego, że fakt „przerwy w śmierć” jest wobec niego nieistotny. To tylko przerwa, nieważka przerwa w próbach największej ze sztuk.” Cóż, Mariusz swoim bliskim, przyjaciołom znajomym i wszystkim tym, dla których ważna jest dobra fotografia zafundował swoją „przerwę w śmierć”. Tylko, że tym razem... jest to AŻ przerwa, przerwa BARDZO WAŻNA w tej trudnej sztuce, która nazywa się życie... TOMEK MAŃKOWSKI 7