1 część plik ok. 1MB

Transkrypt

1 część plik ok. 1MB
NARKOTYKI
w szkole
strony 4-5
Najchętniej czytany
w WIELKOPOLSCE
ko
l
y
T
zł
0
1,5
AUTORYZOWANA
STACJA OBSŁUGI
SAMOCHODÓW
OSOBOWYCH
I DOSTAWCZYCH
ISO 9001
Uwaga nowość!
Od 15 lutego oferujemy
NOWĄ USŁUGĘ
dla Naszych Klientów
Zgłaszanie
i likwidacja
szkód
60-184 Poznań,
ul. Złotowska 85
tel. 868-44-61, fax 894-60-06
Dwutygodnik. Ukazuje się od 15 maja 2002 roku.
Rok V
Numer 2/99
25 stycznia 2006
ISSN 1734-5294
www.twoj-tydzien.prv.pl
e-mail: [email protected]
Nr indeksu 373001
Adam Michnik
CENA 1,50 zł
(w tym 7% VAT)
CIEKAWOSTKI
KOSMETYCZNE
str. 2
TAK MYŚLĘ
Jak kopią cię po
jajkach...
str. 6
Przerwa w...
śmierć
Mariusz
Stachowiak
- wspomnienie
str. 7
Rok 2005 na
naszych łamach (2)
Wściekły,
zawstydzony
i...
optymistyczny
str. 8-9
KRYMINALNY
POZNAŃ str. 12
ROZRYWKA
str. 13
Skoda Superb
z dieslem
str. 14
Nowy Peugeot 207
str. 16
Arktyczny olej
napędowy str. 16
strona 3
Następny
numer szukaj
w środę
8 lutego
2
środa 25 stycznia 2006
CIEKAWOSTKI KOSMETYCZNE
Korekta doskonała
Skóra jest naszym łącznikiem między
światem zewnętrznym i wewnętrznym.
Pełni rolę skutecznej ochrony przed zanieczyszczeniami i chorobami. Jednak
gdy pojawiają się na niej przejściowe lub
trwałe zmiany jak naczyniaki, popękane
naczynka, trądzik różowaty, blizny pooperacyjne,
cienie pod oczami czy wypryski, to wiele pań czuje się
źle we własnej skórze.
L
aboratoria VICHY
opracowały dwuetapowy
system makijażu korekcyjnego DERMABLEND.
Celem naukowców była poprawa jakości życia osób z
poważnymi defektami estetycznymi na twarzy. Oba preparaty testowane na wrażliwej
skórze nie zatykają porów,
nie uczulają i nie powodują
trądziku, są bezzapachowe.
Pierwszym produktem
jest Intensywnie kryjący
podkład korygujący VICHY (61 zł). Dzięki formule zawierającej 40 procent pigmentów maskuje on
najpoważniejsze wady skóry
dwukrotnie silniej niż klasyczny podkład. Może być
stosowany miejscowo jako korektor na podkrążone oczy, krostki, za-
czerwienienia... lub jako podkład na skórę bez wad. Zawiera filtr przeciwsłoneczny
SPF30, dostępny jest w 6 odcieniach. Odrobinę preparatu nabieramy szpatułką na
rękę i rozgrzewamy opuszką
palca, a potem nakładamy na
twarz zacierając kontury.
Drugim etapem jest utrwalanie makijażu Pudrem
utrwalającym VICHY (83
zł), który przedłuża trwałość
podkładu do 16 godzin. Odporność pudru na pot testowano w saunie, a wodoodpornośc sprawdzano w basenie. W obu przypadkach wy-
FOT. — VICHY
kazał on doskonałą trwałość.
Transparentny (bezbarwny,
przezroczysty) po nałożeniu
nie zmienia wybranego odcienia korektora, nie podkreśla nierówności skóry. Matuje nie wysuszając i daje aksamitne wykończenie makijażu. Puder trzeba lekko nałożyć puszkiem do pudru (dołączony do opakowania) na
miejsca pokryte podkładem,
odczekać 2 minuty i nadmiar
usunąć pędzlem.
Już nie będzie sucha
G
ama LIPIKAR firmy La Roche-Posay wzbogaciła się o kolejny preparat dla bardzo suchej i podrażnionej skóry, czyli olejek
do kąpieli. Zawiera on masło karite, które dostarcza skórze lipidów.
Wystarczy dodać olejku do wody (tworzy się delikatna emulsja)
i zanurzyć się w wannie, aby skóra odzyskała miękkość i była natłuszczona. Jest praktyczny, ponieważ po kąpieli nie trzeba już smarować się balsamem, aby skóra była nawilżona,
a nie łuszcząca i ściągnięta, a więc oszczędzamy
czas. Olejek LIPIKAR (44 zł, 200 ml) jest świetny dla dorosłych i dla dzieci podobnie jak pozostałe kosmetyki z tej
serii (dostępne w aptekach). Mają pozytywną
opinię Instytutu Matki
i Dziecka. Dla maluchów polecamy szczególnie balsam i emulsję (baume, emollient),
a dla wszystkich do
twarzy, rąk i ciała doskonałą kostkę myjącą
LIPIKAR (mydło bez
mydła) nie uczulającą
i bezpieczną nawet dla
niemowląt. Po myciu na
skórze od razu wyczuwa się warstwę ochronną, a ręce umyte kostką w ogóle nie są suche.
Kostka jest ekonomiczna i wystarcza na długo
(cena 23 zł, 150g).
FOT. (3X) — LA ROCHE-POSAY
FOT. – LA ROCHE
Nowa kolekcja bezzapachowa makijażu La Roche-Posay „CZERWONY ANIOŁ” pojawiła się na
zimę 2006 w aptekach. Kosmetyki mają modne kolory, a nie uczulają nawet bardzo wrażliwych.
Zawierają tylko bezpieczne składniki.
środa 25 stycznia 2006
NASZ GOŚĆ
3
Adam
Michnik
Wściekły, zawstydzony i... optymistyczny
Historyk, publicysta, w latach 1968-1969 więziony za udział w protestach studenckich. Od 1977 roku członek Komitetu Obrony Robotników, redaktor czasopism podziemnych. W latach 1980-1981 doradca Zarządu Regionu Mazowsze „Solidarności”. Internowany w stanie
wojennym, w więzieniu w latach 1984-1986. Uczestniczył w negocjacjach Okrągłego Stołu, od powstania w roku 1989 „Gazety Wyborczej”
jest jej redaktorem naczelnym.
A
dam Michnik – bo
o nim oczywiście mowa – w połowie stycznia promował w Poznaniu
swoją nową książkę „Wściekłość i wstyd”. Na spotkaniu
z nim zjawiło się kilkaset
osób. Przez ponad dwie godziny rozmawiano o polskiej
demokracji, o czyhającej na
nią niebezpieczeństwach,
o powodach do tytułowych
wstydu i wściekłości, o nadziejach i optymizmie. Adam
Michnik mówił między innymi o:
SWEJ POWINNOŚCI
PUBLICYSTY I ESEISTY
- Przypominam sobie taki
felieton mojego szefa – byłem sekretarzem Antoniego
Słonimskiego – zatytułowany
„MŻGSR”. Dopiero w tekście rozszyfrował ten skrót:
„Mimo Że Gdynia Się Rozbudowuje”, to... tu jest źle,
tam jest źle, i tam też źle.
Otóż tak jest trochę i z moim
stosunkiem do rzeczywistości. Mimo że Polska jest niepodległa, demokratyczna, jest
w NATO i w Unii Europejskiej, to tamto mi się nie podoba, to mi się nie podoba. I o
tym piszę. Nie myślę, by rzeczą felietonisty czy publicysty było uprawianie państwowej propagandy czy chwalstwa. Naszą rzeczą jest pisać
o tym, co nas boli i niepokoi.
Problem jest w tym, żeby
to robić uczciwie. Nie kłamać, nie obrażać ludzi, nie
pozbawiać ich godności.
A przede wszystkim, żeby
nie uważać, że się ma monopol na prawdę, a ten, kto się
ze mną nie zgadza jest zdrajcą albo przynajmniej idiotą.
Zawsze trzeba zakładać, że
w opinii naszego przeciwnika
czy partnera w dyskusji jest
jakieś źdźbło prawdy. I nad
tym źdźbłem zawsze warto
się pochylić i zastanowić.
O SWOIM MARZENIU
- W roku 1976 napisałem
książkę „Kościół – lewica,
dialog”, która była taką próbą
przerzucenia pomostu między
środowiskami laickiej inteligencji a kręgami katolickimi
i Kościołem. Była to dla mnie
książka ważna i jeśli mogę się
poskarżyć, to powiem, że całkiem niedawno przeczytałem
w „Naszym Dzienniku” artykuł, z którego się dowiedziałem, iż w tejże książce postuluję dyskryminację katolików. Scyzoryk w kieszeni
mi się otworzył! W związku
z tym, że jestem przeciwko
karze śmierci i uważam, że
trzeba miłować „nieprzyjacioły” swoje, postanowiłem
być bardziej chrześcijański
niż organ ojca Rydzyka.
Puściłem to w zapomnie-
nie. Gdy czytam często – bo
wciąż nie przestaję być ulubieńcem niektórych gazet –
o swoich grzechach i przewinieniach, o tym, że wszystko, co w Polsce złe, to się od
Michnika bierze, wtedy o jednym tylko marzę: żeby ci krytycy sięgnęli po moje teksty
i polemizowali z tym, co ja
naprawdę piszę, a nie z tym,
co uważają, że powinienem
napisać, aby przyjemnie było
mi dokopać.
O HISTORYCZNEJ
PERSPEKTYWIE
- Jeden z naszych bardzo
wybitnych duchownych, zezłoszczony na mnie, napisał
kiedyś felieton „Bruderszaft
z Kainem”. Dotyczył mojej
znajomości, zażyłości z generałem Jaruzelskim i sprowokował mnie do napisania tekstu „Szkice z polskiego piekła”.
Przypominałem w nim, że
nasza historia jest pełna paradoksów, dziwacznych zakrętów, potwornych błędów. Jeżeli na nasze najnowsze doświadczenia nie będziemy umieli
spojrzeć z dystansu, z perspektywy historycznej, to będziemy
przypominali wspólnotę ludzi
niemądrych. Takich, którzy się
zagryzają zamiast razem coś
sensownego czynić. Zwłaszcza, że dzisiaj są takie szanse, jakich w naszych dziejach
nie mieliśmy przez stulecia.
Dla wielu
młodych ludzi to, że
Polska jest
wolna, de-
mokratyczna, w Unii Europejskiej, jest normalne. Tak jak dla
mnie było normalne,
że nie ma już okupacji hitlerowskiej. Ale
przecież nic nie jest
nam dane raz na zawsze. To trzeba pielęgnować, mieć poczucie, że wolność
to taka delikatna roślina, którą trzeba ochra-
niać i nie mnożyć jej wrogów. Moją chyba obsesją jest
wściekłość na to, że my nie
umiemy się ze sobą dogadywać. Niemożliwe jest, żeby
wszyscy tak samo myśleli, ale
ważne, by w sporach respektować jakieś reguły. Istotne,
by dostrzec, że ta różnorodność bogactwem naszym jest,
a nie ubóstwem.
O WŚCIEKŁOŚCI I
WSTYDZIE
- „Wściekłość i wstyd” to
tytuł jednego z esejów. Próba określenia stanu mentalnego ludzi z rocznika ’68.
Oni byli wściekli na system
stalinowski i ideologię stalinowską, a także zawstydzeni, że w tym brali udział. Że
się dali złowić na tę wędkę. Ja natomiast jestem teraz
wściekły, bo choć moim zdaniem Polska jest krajem wolnym, to my niezbyt rozumnie z tej wolności korzysta-
my. To jest chyba cecha młodych demokracji. Popatrzmy
na inne kraje Europy centralnej i wschodniej – tam też nie
jest za dobrze.
No tak, ale ja jestem wściekły za mój kraj! I wstydzę
się za rzeczy, za które trzeba
się wstydzić. Jeszcze w roku
1989 myślałem, że pewnego rodzaju opinie i postawy
będą się same kompromitować. Jednak nie – przykładem
ostatnie wybory prezydenckie i znana historia dziadka
z Wehrmachtu. Wstyd mi było, że coś takiego może być
powielane w polskich mediach. Że autora tego świństwa to nie usuwa na margines. Że jest dalej przyjmowany, podaje mu się rękę, rozmawia z nim.
SWOIM BANIU SIĘ
- Bardzo się bałem, że wydarzy się coś takiego, iż nie
zdołamy się załapać – ani
do NATO, ani do Unii Europejskiej. Pamiętam bardzo
dobrze taką rozmowę z Richardem Holbrookiem. Pytał, co sądzę o rozszerzeniu
NATO? Powiedziałem: „nie
wierzę, żebyście chcieli, tam
w Waszyngtonie na to iść. Ale
jeśli rzeczywiście, to róbcie
to szybko, dopóki Rosja jest
w takiej sytuacji, że nie może zablokować”. Gdy się zna
jej historię, to wiadomo, że po
okresie smuty przychodzi
rekonstrukcja. I wtedy
dobrze mieć już jakieś zabezpieczenie.
Udało się – jesteśmy po drugiej
stronie rzeki.
Do momentu wejścia do
Unii wielokrotnie podkreślałem,
że wszystko trzeba
temu podporządkować. Że
jest to sprawa kluczowa, musimy
wygrać referendum i zostać przyjęci. Odetchnąłem z ulgą, gdy
tak się stało. Był
to dla mnie taki drugi 11 listopada 1918
roku. Bo już
można robić
rzeczy głupie
i podłe, ale
nie będzie
katastrofy.
Jesteśmy
zakotwiczeni,
wpisani
FOT. — JACEK KORNASZEWSKI
w struktury demokratycznej
Europy. Dlatego, chociaż bywam wściekły i zawstydzony, to jednak nie jestem pesymistą.
Mniej też się boję. Uważam, że te kotwice demokracji są bardzo mocne. Ale nie
ma innej metody na jej obronę niż ją praktykować, korzystać z niej, tłumaczyć bliźnim, dlaczego jest wartością
i przy pomocy jakiego typu
zachowań się ją utrwala. Na
przykład aktywnym udziałem
w wyborach. A jednocześnie
tłumaczyć, jak się ją przekreśla, niszczy wyborczą absencją, podatnością na demagogię, na puste obietnice i kłamstwa.
O MŁODZIEŻY
- O dzisiejszej młodzieży
myślę bardzo dobrze. Bezpośrednio po 1989 roku odnotowywaliśmy dwa towarzyszące sobie zjawiska: pierwsze to
eksplozja martyrologii, książki o Katyniu, o pakcie Ribbentrop-Mołotow, o śmierci generała Sikorskiego, wszystko to,
o czym nie można było wcześniej pisać. Drugie to eksplozja pornografii. Niedługo potem przyszedł kult pieniądza,
biznesu – tyle jesteś wart, ile
potrafisz przekręcić.
Mam wrażenie, że dla
obecnej generacji to wszystko
przestaje już być tak bardzo
sexy. Że już się szuka czegoś
innego, a martyrologia, pornografia i szmal już nie wystarczają, żeby człowiek był
zadowolony z życia.
O POZNAŃSKICH
DOŚWIADCZENIACH
- Jestem taki trochę poznaniak honoris causa. Kiedy
mnie relegowano z Uniwersytetu Warszawskiego, kiedy
wyszedłem z więzienia, kiedy nie dałem się nakłonić do
emigracji – wtedy powiedziano mi, że mogę studiować, ale
tylko w trybie eksternistycznym. I tak trafiłem do Poznania, do profesora Lecha Trzeciakowskiego, który był promotorem mojej pracy magisterskiej.
Od niego nauczyłem się
solidnego stosunku do źródeł.
Od czasu kontaktów z nim
mam wrażenie, że łączę w sobie wszystkie wady historyka
i wszystkie wady dziennikarza. To znaczy, niesłychanie
zmagam się zawsze z materią i staram się zastosować
normalne procedury historyka przy ocenie źródła, jego
wiarygodności. Jednocześnie
próbuję pisać nie językiem
nauki, ale eseistyki czy publicystyki. To bardzo wymęczające zmaganie się.
Notował
JACEK KORNASZEWSKI
4
środa 25 stycznia 2006
NARKOTYKI
NA
RKOTYKI W SZKOLE
By szkoły były „czyste”
Rozmowa z MARKIEM DANIELEM, dyrektorem Departamentu Ochrony Zdrowia
i Przeciwdziałania Uzależnieniom Urzędu Marszałkowskiego w Poznaniu
- Na początku stycznia stało się głośno, że w wielkopolskich szkołach już niebawem
będzie przeprowadzana wśród
uczniów kontrola na obecność
w organiźmie alkoholu i narkotyków. Pan jest podobno
pomysłodawcą tej akcji.
- To niezupełnie tak. Stanowisko dyrektora Departamentu Ochrony Zdrowia i Przeciwdziałania Uzależnieniom Urzędu Marszałkowskiego w Poznaniu objąłem 3 stycznia. Jak wynika z nazwy nasz Departament
ma się zajmować również przeciwdziałaniem uzależnieniom.
Robimy więc to, co do nas należy, ale to nie jest żadna akcja, tylko pomysł, który moim zdaniem warto wprowadzić
w życie.
- Poproszę o szczegóły.
- W minionych latach miałem okazję poobserwować
szkoły w wielu wysoko rozwiniętych krajach, w których między innymi skutecznie poradzono sobie z problemem narkomanii w szkole. Po co wymyślać
coś nowego, na siłę silić się na
oryginalność? Moim zdaniem
lepiej korzystać z już sprawdzonych wzorów i metod, tym bardziej gdy są one tak skuteczne.
- Czyli...
- W brytyjskich szkołach,
nawet tych najbardziej renomowanych, w których uczą się
członkowie rodziny królewskiej,
w szkołach niemieckich, kanadyjskich,
amerykańskich prowadzona jest
wybiórcza kontrola uczniów,
którzy dobrowolnie poddają się
odpowiednim testom. Tam kontrola przy wejściu do szkoły
przypomina tę z lotnisk. Na lotniskach psy wyszkolone do poszukiwania bomb i narkotyków
nikomu nie przeszkadzają, bo
każdy chce bezpiecznie wystartować i wylądować. My też zadbajmy o bezpieczeństwo naszych dzieci.
- Od czego trzeba zacząć?
- Od rodziców i podkreślam
to bardzo stanowczo. To rodzice
muszą wystąpić z odpowiednim
wnioskiem do dyrektora szkoły,
bo żyjemy przecież w państwie
obywatelskim i nie zamierzamy
ograniczać niczyich swobód na
siłę. Dyrektor takiej szkoły następnie zwróci się do naszego
Departamentu i otrzyma całkowicie nieodpłatnie – mamy na
to zabezpieczone pieniądze – alkomat oraz odpowiednią liczbę
narkotestów. Czyli w tym momencie przestaje być istotny argument wielu placówek oświatowych, które mówią „chcielibyśmy, ale nie mamy pieniędzy
na narkotesty i alkomaty”. Ale,
co także jest bardzo ważne i co
chciałbym podkreślić, te wyrywkowe kontrole muszą być
prowadzone z poszanowaniem
godności badanych, tak by ich
koledzy nie wiedzieli, że byli
kontrolowani.
- Kto ma to robić i kto za
to zapłaci?
- Takie kontrole nie pociągają za sobą żadnych dodatkowych kosztów, bowiem może je
przeprowadzać higienistka, albo
jak jej nie ma to nauczyciel biologii czy wychowania fizycznego. I dyrektor szkoły z tego powodu nie wyda ani złotówki.
- Te testy nie są inwazyjne?
- W alkomat po prostu się
dmucha poprzez jednorazowego użytku ustnik, narkotest natomiast polega na badaniu śliny,
nawet nie moczu, co mogło być
kłopotliwe.
- A co wtedy, jeśli mamy do
czynienia z uczniami już pełnoletnimi?
- Oczywiście, w tym przypadku do przeprowadzenia takiego testu jest potrzebna ich
zgoda, a nie rodziców.
- Mam wątpliwości, w Polsce na dziesięć osób zawsze
jedna osoba ma inne zdanie.
Co będzie, gdy nie wszyscy
rodzice zainteresują się pana pomysłem?
- Wierzę w rozsądek.
Rodzicom jakoś nie przeszkadzają pracownicy firm
ochroniarskich w szkołach,
a także na przykład kamery
monitorujące miejsca publiczne. Ktoś mógłby powiedzieć
że jest to permanentna inwigilacja, ale tak naprawdę
chodzi o zapewnienie
bezpieczeństwa nam
wszystkim. A który rodzic nie chce
wszystkiego co najlepsze dla swojego
dziecka?
- Do jakich
szkół skierowana jest pana propozycja?
- Do szkół
FOT. (2X) — TOMASZ MAŃKOWSKI
wszystkich typów, do placówek
publicznych, społecznych i prywatnych. Od klasy pierwszej
szkoły podstawowej do klasy
maturalnej. Nie pomijamy oczywiście szkół zawodowych.
- Jak pan jeszcze zachęci rodziców do swojego pomysłu?
- Rodzice często dowiadują się zbyt późno, że dziecko uzależniło się od narkotyków. Obwiniają wówczas szkołę i wszystkich dookoła, tylko...
nie siebie. Narkotest pokazuje
od razu o jaki narkotyk chodzi,
co także nie jest bez znaczenia
jeśli chodzi o odtrucie, późniejsze leczenie itp. Szkoła ma być
nikach było bardzo dużo telefonów i myślę, że wiele szkół
zdecyduje się na takie rozwiązanie. W ten sposób także wzrasta ich prestiż, bo dobrze przecież być „czystą szkołą”. A poza tym... No właśnie, w trakcie
naszej rozmowy dotarł do mnie
fax podpisany przez Tadeusza
Wiszowatego, wojewódzkiego
komendanta Ochotniczych Hufców Pracy, który pisze miedzy
innymi: „W jednostkach OHP
naszego województwa przebywa około 350 młodych ludzi pozostających pod nadzorem kuratorskim /../. W bieżącym roku
chcemy położyć szczególny nacisk na przeciwdziałanie narko-
Do kogo po pomoc?
• Pełnomocnik Wojewody ds. Narkomanii (0-61 869-92-31 w.381)
• Towarzystwo Rodzin i Przyjaciół Dzieci Uzależnionych „Powrót z U” (0-61 820-85-18)
• Poradnia Toksykologiczna Wojewódzkiego Centrum
Medycyny Pracy (0-61 848-10-11 w.230)
• Stowarzyszenie „MONAR” (0-61 847-63-29)
• Wojewódzki Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych (0-61 426-21-71)
partnerem, sojusznikiem rodziców, a nie ich wrogiem i wrogiem ich dzieci.
- I co, jakie jest zainteresowanie tym pomysłem?
- W pierwszym tygodniu po
pojawieniu się na ten temat informacji w poznańskich dzien-
manii. Na obecnym etapie naszych działań niezwykle pomocne stają się testy na obecność
narkotyków. Uprzejmie proszę Pana Dyrektora – pismo
jest adresowane do mnie imiennie – o przekazanie Komendzie
Wojewódzkiej OHP w Pozna-
niu odpowiednich testerów, które umożliwią przeprowadzenie
niezbędnej kontroli wśród zagrożonej młodzieży”.
- Jest więc pan optymistą
i wierzy, że się uda, by wielkopolskie szkoły były „czyste”?
- Przed przejściem do Urzędu Marszałkowskiego przez
piętnaście lat byłem dyrektorem Kliniki Świętej Rodziny
w Poznaniu i to my jako pierwsi
w Polsce wprowadziliśmy porody rodzinne. Lekarze ginekolodzy i inni przedstawiciele personelu medycznego byli przeciwni, nieomal wszyscy się z nas
śmiali. A dzisiaj nie ma w Polsce szpitala, w którym przy porodzie nie może być ojciec. Początki zawsze są trudne...
Rozmawiał
TOMASZ MAŃKOWSKI
NARKOTYKI
NA
RKOTYKI W SZKOLE
Amfetamina i ecstasy
Polska narkomania jest zjawiskiem dynamicznym. Marihuana czy amfetamina są stosunkowo łatwo dostępne,
od kilku już lat ich ceny na rodzimym rynku praktycznie nie wzrastają. Bez specjalnego kłopotu można je kupić
w klubach, na dyskotekach, podczas imprez (zwłaszcza muzyki techno), w szkołach, w parkach.
kręty” są nieodłącznym elementem
wielu spotkań towarzyskich, wypełniają nawet
przerwy lekcyjne, bo nadal powszechne jest przekonanie, że
krótkotrwałe sporadyczne zażywanie narkotyków (zwłaszcza tych tak zwanych „miękkich”) nie prowadzi do uzależnienia i nie jest szkodliwe dla
zdrowia.
Ale polscy nastolatkowie są
„S
na temat używania alkoholu
i narkotyków) rodzima młodzież plasowała się pod tym
względem w środku europejskiej tabeli. Teraz jest na drugim miejscu – gorzej jest tylko w Wielkiej Brytanii, a bardzo podobnie w Danii, Irlandii
i Finlandii.
Zdaniem policji, narkotyki są u nas dostępne w siedemdziesięciu procentach
szkół podstawowych, dzie-
w europejskiej czołówce także,
jeżeli chodzi o zażywanie narkotyków silniejszych i groźniejszych od marihuany i haszyszu – chodzi a amfetaminę
i pastylki ecstasy. Jeszcze dziesięć lat temu (tak wynika z europejskich badań w szkołach
więćdziesięciu procentach
gimnazjów i we wszystkich
szkołach średnich. Najmłodsi polscy narkomani mają po
siedem, osiem lat!
W Poznaniu i na obszarze
objętym działaniem Komendy Miejskiej Policji Poznań
Zauważyłeś zmiany w wyglądzie i zachowaniu twego dziecka?
• ma słabsze wyniki w nauce i kłopoty z koncentracją?
• zamyka się w swoim pokoju, niechętnie rozmawia?
• buntuje się, łamie przyjęte zasady?
• ma nowych znajomych, starszych od siebie?
• kłamie, wynosi z domu wartościowe rzeczy?
• podejrzanie często informuje cię o zgubieniu lub kradzieży pieniędzy?
• porzuciło lub zaniedbało dotychczasowe zainteresowania?
• ma „wilczy” apetyt lub – przeciwnie – dostrzegasz
brak apetytu?
• częściej późno wraca do domu?
• wietrzy swój pokój, używa kadzidełek i odświeżaczy
powietrza?
• ma podejrzane substancje i akcesoria – fajki, bibułki
papierosowe, małe foliowe torebki z proszkiem, kawałki opalonej folii aluminiowej, okopconą łyżeczkę,
leki bez recepty, tubki, słoiki z farbą lub klejem, igły
i strzykawki, kolorowe „znaczki” na małych kwadratach bibuły, kolorowe tabletki z wytłoczonymi obrazkami?
• zmieniło styl ubierania się, uczesania?
• wyraźnie schudło lub przybrało na wadze?
• ma kłopoty z zapamiętywaniem?
• nie interesuje się swoim wyglądem, higieną?
• ma na ciele ślady po ukłuciach, plamki krwi na odzieży?
• miewa przekrwione oczy, rozszerzone lub zwężone
źrenice powolnie reagujące na bodźce świetlne?
Odpowiedź „tak” na którekolwiek z pytań niech będzie
dla ciebie sygnałem ostrzegawczym!
– jak usłyszeliśmy od Wiesława Nowaka z Sekcji Prewencji naszej Komendy Miejskiej
Policji – zatrzymano w całym
ubiegłym roku stu siedemdziesięciu jeden nieletnich naruszających postanowienia ustawy
o przeciwdziałaniu narkomanii. Co uderzające – popełnili
oni prawie półtora tysiąca przestępstw, a więc każdy ma średnio na swoim koncie kilka czynów niezgodnych z prawem.
W każdym komisariacie
w Poznaniu i w wielu poza
miastem działają specjalne zespoły, których członkowie zajmują się kontaktami z młodzieżą – głównie w ramach wykonywania programów „Bezpieczna szkoła” i „Uwaga, zagrożenia”. Rozmawiają także
z nauczycielami, szkolnymi
pedagogami i – rzecz jasna –
z rodzicami.
To w ramach prewencji, bo
poza nią udział policji ogranicza się do praktycznie do interwencji. Każde wejście do szkoły musi bowiem mieć swoje
uzasadnienie, a – na przykład
– eksponowane nie tak dawno w mediach „naloty” policjantów z psami przeszkolonymi do wyszukiwania narkotyków zostały gromko skrytykowane przez Komitet Obrony
z uzależnieniem, do informowania o narkomanii i jej skutkach, do współpracy z rodzicami, do poradnictwa w zakresie
zapobiegania podporządkowaniu się „prochom”.
Od pani pedagog z jednego z gimnazjów z poznańskiego śródmieścia usłyszeliśmy,
że to zobowiązanie szkół i do
współpracy z poradniami psychologiczno-pedagogicznymi, i do rozpowszechniania informatorów, poradników, i do
opracowywania strategii działań interwencyjnych, i do przygotowywania treści i formy zajęć profilaktycznych, i do wielu, wielu innych jeszcze działań – że wszystko to jest racjonalne i jak najbardziej zasadne, ale ponad siły jednego zazwyczaj szkolnego pedagoga.
Że jednak rodzic jest tą osobą,
która widzi najwięcej, która ma
największy autorytet w oczach
dziecka i największe możliwości szybkiego i skutecznego reagowania.
Nie przerzucając odpowiedzialności jeden na drugiego,
trzeba sobie uświadomić, że
narkomania w szkołach to problem, którym trzeba się jak najszybciej i jak najgłębiej zająć.
Od września ubiegłego roku pomocą wszystkim potrze-
Oczy wiele mogą powiedzieć...
Obserwuj oczy swojego dziecka: jeśli zauważysz zaczerwienienie spojówek, łzawienie, opadnięcie powieki, zaczerwienienie brzegów powiek, nadmierne zwężenie źrenicy, używanie kropli do oczu – może to być sygnał, że
w grę wchodzą narkotyki.
Prosta metoda badania oczu:
• badanie reakcji źrenic na światło: po skierowaniu światła latarki na oczy dziecka reakcja źrenic jest nienaturalnie powolna – coś jest nie tak
• obserwacja oczopląsu: poleć dziecku wodzenie oczami
za palcem w płaszczyznach pionowej i poziomej; oczopląs, niemożność wpatrywania się w nieruchomy palec bez drgań gałek ocznych – może to być objaw brania narkotyków
• obserwacja zbieżności oczu: przesuń palec w odległości około 15 centymetrów od czubka nosa dziecka, poleć śledzenie ruchu palca i zatrzymaj palec przy czubku
nosa przez kilka sekund – niemożność śledzenia ruchu
palca obydwoma oczyma, brak ruchu zbieżnego jednego lub obu oczy może być niepokojącym sygnałem.
Praw Dziecka, negatywną opinię wyraził też Rzecznik Praw
Obywatelskich. Uznano, że nie
jest to dobra i skuteczna profilaktyka.
Największe powinności w jej zakresie (tak stanowi obowiązujące rozporządzenie ministra edukacji narodowej i sportu z 31 stycznia 2003
roku) spoczywają na szkołach
i placówkach oświatowych.
To one zobligowane są do –
między innymi – systematycznego rozpoznawania i diagnozowania zagrożeń związanych
bującym służy w Poznaniu
około pięćdziesięciu specjalnie przeszkolonych strażników
miejskich. Patrolują oni okolice szkół, mają płoszyć handlarzy narkotyków, przekonywać młodzież, że jest pod stałą opieką, ale i pod stałą obserwacją.
Jest o co walczyć zważywszy, że przestępczość narkotykowa w Poznaniu i na jego obrzeżach wzrosła w roku ubiegłym o 29,8 procenta
w porównaniu z rokiem 2004.
JACEK KORNASZEWSKI
ADRES REDAKCJI
(do korespondencji)
60-969 POZNAŃ
SKRYTKA POCZTOWA NR 61
środa 25 stycznia 2006
5
KRÓTKO
ANDRZEJ BYRT
PREZYDENTEM?
POZNAŃ. 21 stycznia 2006
odbyło się Wallne Zebranie
Delegatów Unii Pracy Województwa Wielkopolskiego.
Przewodniczącym został ponownie Waldemar Witkowski.
Delegaci zwrócili się również
do Andrzeja Byrta z propozycją kandydowania na prezydenta Poznania. (na)
DLA BEZDOMNYCH
POD 9287
POZNAŃ. W związku
z ostrzeżeniami meteorologów przed falą mrozów, wojewoda wielkopolski Tadeusz
Dziuba zwrócił się do prezydentów miast, burmistrzów,
starostów i wójtów naszego
regionu o podjęcie wszelkich
działań na rzecz pomocy bezdomnym, którzy w okresie zimy szczególnie narażeni są
na niebezpieczeństwo utraty
życia.
Ze względu na częste trudności z uzyskiwaniem w porę niezbędnej pomocy w Wydziale Zarządzania Kryzysowego Urzędu Wojewódzkiego, pod numerem telefonu
9287 uruchomiono bezpłatną
infolinię, dzięki której można otrzymać informacje o adresach i telefonach placówek
świadczących pomoc osobom
bezdomnym. (jak)
WSPARCIE
Z INTERNETU
TARNOWO PODGÓRNE.
Smartlink istnieje od marca
2004 roku. Jest jedyną firmą
na rynku, która wyspecjalizowała się w zbieraniu i dostarczaniu informacji o możliwościach pozyskania wsparcia z funduszy unijnych i krajowych. Możliwość pozyskania wsparcia dotyczy zarówno
przedsiębiorców jak i sfery finansów publicznych.
Portale Open 4 Business
(Gmina Tarnowo Podgórne 4
Business) to portale przez które gmina informuje społeczność przedsiębiorców o możliwościach pozyskania wsparcia na danym terenie. Samorządy, które przywiązują wagę do rozwoju przedsiębiorczości wiedzą, że wzrost poziomu życia mieszkańców zależy od aktywności gospodarczej danej społeczności.
Z jednej strony przedsiębiorcy są grupą płacącą najwyższe podatki, z drugiej zaś, zagonieni swoimi sprawami nie
mają czasu, aby śledzić zmiany we wszystkich aspektach
życia gospodarczego.
W Polsce na razie tego typu portale posiadają Murowana Goślina, Słubice, Środa
Wielkopolska, a od niedawna
również Józefów (pod Warszawą), Nowogród Bobrzański (lubuskie), a teraz Tarnowo Podgórne.
Przedsiębiorcy przez stronę gminy wchodzą na portal,
gdzie otrzymują bieżące informacje na temat możliwości pozyskania wsparcia w ponad stu czterdziestu programach. Ich różnorodność rzadko jest gdziekolwiek prezentowana w takiej formie jak
w przypadku portali 4 business. (na)
6
środa 25 stycznia 2006
Debiut wojewody
FOTOGRAFIA
TARNOWO PODGÓRNE. Rano w czwartek 29 grudnia minionego roku Tadeusz
Dziuba, nowy wojewoda wielkopolski, formalnie objął swój urząd, a już po południu tego samego dnia obrał Tarnowo Podgórne za cel swej pierwszej pozapoznańskiej wizyty.
P
ojawił się na LXVII sesji Rady Gminy Tarnowo Podgórne – nie po
to jednak, by przysłuchiwać
się obradom, lecz aby udekorować jej wiceprzewodniczącego, Wojciecha Janczewskiego, Brązowym Krzyżem Zasługi nadanym mu za godne
najwyższego uznania propagowanie idei honorowego krwiodawstwa.
W. Janczewski sam oddał
już dziesięć litrów krwi, a zarażani przez niego tą cenną dla ratowania zdrowia i życia inicjatywą mieszkańcy gminy Tarnowo Podgórne już niemal 1700
litrów.
– Przyrzekam, że będę podejmował nowe zadania, bo dla
społeczności Ziemi Wielkopolskiej warto pracować. Dziękuję ludziom o otwartych sercach,
dzięki nim to odznaczenie – powiedział udekorowany.
Nowy wojewoda wielkopolski pogratulował też podczas tarnowskiej sesji Annie
Grajek, która odebrała ufundowany przez tamtejszych rajców
obraz przedstawiający generała Józefa Dowbora-Muśnickiego na kasztance, a wręczony jej
w podzięce za pełne entuzjazmu prowadzenie w Lusowie
muzeum z pamiątkami po wielkim naczelnym dowódcy Powstania Wielkopolskiego. (jak)
FOT. - ARCHIWUM
Grupa
naprawdę
światłoczuła
14 stycznia w poznańskiej kawiarni Hipokryzja przy ulicy
Kramarskiej odbył się wernisaż będący podsumowaniem
zeszłorocznej pracy grupy fotograficznej „Światłoczuli”.
Przedstawiono 27 prac, od portretu przez pejzaż po makrofotografię. Wyboru prac na ekspozycję dokonali sami
autorzy prezentując swoje najlepsze zdjęcia.
O
twarcia dokonał
organizator, a
jednocześnie jeden
ze współzałożycieli grupy
przedstawiając jej członków i
przypominając krótko genezę
powstania „Światłoczułych”.
Po tym wstępie zaproszeni
goście mogli, przy lampce
wina i dźwiękach muzyki
nie tylko obejrzeć wszystkie
prace, ale także porozmawiać
z ich autorami.
Ciekawym pomysłem była absolutna dowolność i różnorodność tematyki. Wędrując od fotografii do fotografii podziwialiśmy portrety
(„Autoportret w polu”), martwą naturę („Kielich”), niezwykłe ujęcia architektury
(„Klasztor”), a także pejzaże
i makrofotografie. Moją uwagę szczególnie przykuła fotografia uliczki, na pierwszy
rzut oka wyglądającej na senny, małomiasteczkowy deptak, która okazała się ulicą
w starej Barcelonie uwiecznioną 30-letnim aparatem
Practica.
Równie intrygująca jest
fotografia innej ulicy, ze starą
latarnią na pierwszym planie,
kojarząca się wprost z bajkami Andersena oraz scena zatytułowana „Poranek na Ostrowie Tulskim II”. W połączeniu z niezwykłymi ujęciami
architektury i fragmentami
reportażu wystawa robi niesamowite wrażenie połączenia
tego, co widoczne, z tym, co
zazwyczaj przed wzrokiem
ukryte. Podziw wzbudza pasja i zaangażowanie widoczne w fotografiach.
Nie bez znaczenia jest też
prostota formy – proste ramy zawieszone na ścianach,
doskonałe rozmieszczenie
na dwóch poziomach loka-
lu i praktycznie żadnych elementów rozpraszających odbiorcę. Całość prac związanych z organizacją wykonali
autorzy zdjęć.
Grupa fotograficzna „Światłoczuli” powstała w marcu ubiegłego roku z inicjatywy uczestników
kursu fotograficznego „Formaty”. Zrzesza 16 młodych
osób, których pasją jest fotografia. Wspólnie wyjeżdżają na plenery, wymieniają doświadczenia, organizują
wystawy o różnej tematyce
(między innymi rośliny, dzieci, zdjęcia nocne, ulice, portrety). Jednak głównym celem powstania tej grupy, jak
mówi jeden ze współzałożycieli, jest ciągłe, wzajemne motywowanie się do pracy, doskonalenie umiejętności, a w przyszłości przekonanie ludzi, że warto zdjąć ze
ścian „marketowy” plakaty
i powiesić w to miejsce jedną z tych niezwykłych fotografii, a może nawet samemu
sięgnąć po aparat?
Członkowie grupy „Światłoczuli”: Bartek Bajer, Piotr
Folkman, Aneta Kasprzak,
Beata Kudzinowska, Marcelina Wałecka, Aldona Mencel,
Artur Miedzianek, Maciej Nowaczyk, Agnieszka Nowak,
Ania Osipiuk, Maciej Pawlak, Wiktor Sakowicz, Ania
Sokołowska, Maciej Stachowiak, Adrian Stan - nieformalny szef grupy, Marta Żółtak.
Więcej informacji o „Światłoczułych” znajdziecie Państwo
w Internecie pod adresem:
www.swiatloczuli.com.
Wystawę w Cafe Hipokryzja można zwiedzać do
12 marca.
MAŁGORZATA
MARKOWSKA
Jak kopią cię
po jajkach...
TAK
MYŚLĘ
No, i mamy bigos, czyli –
najprawdopodobniej – przyspieszone wybory parlamentarne. Cała lewica umiera ze
śmiechu oglądając polityków
wywodzących się z „Solidarności”, którzy jak w niedobrym małżeństwie każdego
dnia, z każdym słowem oddalają się od siebie, choć kiedyś
ramię w ramię (podobno) śnili o lepszej Polsce na styropianie. A miało być tak pięknie.
Czy ktoś już dzisiaj pamięta o tym, co mówiono nawet kilkanaście miesięcy temu? Pewnie nie, a mówiono
tak ładnie. Miała być koalicja
dwóch partii PiS i PO, w rządzie PO miała się zająć gospodarką i finansami, a PiS resortami sprawiedliwości, polityką społeczną. Miało być lepiej niż za rządów Leszka Millera, czy Marka Belki, gospodarka miała raptownie ruszyć
do przodu, przed Polakami
roztaczano wizję Polski – kraju praworządnego i sprawiedliwego, mądrze rządzonego, który gospodarczo mógłby być przysłowiowym „tygrysem” Europy. To był tylko sen.
Piękny, ale nierealny. Jak to ze
snami bywa.
Dzisiaj stoimy u progu nowych wyborów, które już chyba interesują zdecydowanie
mniejszą liczbę wyborców niż
te ostatnie (a i tutaj przecież
frekwencja nie była powalająca na kolana). I to jest bardzo
niebezpieczne, mogą bowiem
dojść do głosu politycy jeszcze głupsi niż ci ostatni (trudno w to uwierzyć, ale taka jest
prawda) i jak zaczną rządzić,
to trzeba będzie z tego kraju
emigrować albo załapać się
do ich ekipy. Perspektywy nie
są więc zbytnio frapujące.
A wszystkiemu winna jest
Platforma Obywatelska. Jak
proponowano Donaldowi Tuskowi funkcję marszałka Sejmu, to trzeba było brać, a potem... wbrew umowom i tak robić swoje. Donald Tusk zarzucił jednak ogonem, wypiął się
na wszystko i wszystkich, no
bo nie będzie przecież z Kaczorami pił tego samego piwa. A Kaczory tylko na to czekały, proponowały marszałka,
bo wiedziały, że lider PO się
nie zgodzi. I dzisiaj marszałkiem jest niejaki Marek Jurek,
który jest powodem, by się zacząć wstydzić, że się ma coś
wspólnego z Poznaniem. Pan
marszałek – ślepy wykonawca poleceń Jarosława Kaczyńskiego - robi w Sejmie co chce,
jak chce i z kim chce. A potem
z minką świeżo wyświęconego księdza mówi, że to nie
on, że to wszystko wina dziennikarzy, cyklistów i kosmitów,
a PiS jest partią najuczciwszą
na świecie, która chce tylko
wszystkiego co najlepsze dla
Polski i Polaków. I niektórzy,
o zgrozo, w to jeszcze wierzą.
Mam pretensję do Platformy Obywatelskiej, że znowu
jest tak potwornie nieskuteczna, że unosi się honorem, podkreśla swoją uczciwość i dobrą
wolę, że ciągle jeszcze próbuje
grać zgodnie z ustalonymi regułami gry. A ja pytam, po co?
Jak przeciwnik kopie cię po
jajkach, to co, nadstawisz się
jeszcze raz? A nie lepiej oddać
tak mocno, żeby już nie mógł
powtórzyć swojej prymitywnej
zagrywki?
Pytania retoryczne, pewnie, ale nie dla działaczy PO.
Ci są za dobrze wychowani, by uprawiać w tym kraju
politykę, zbyt wiele mądrych
książek przeczytali, zbyt wiele wynieśli dobrego z domu
rodzinnego. Dlatego – niestety – nie wierzę w zapewnienia Jana Rokity, że PO
już się przygotowuje do nowej
kampanii wyborczej, skutecznej – jak podkreśla – kampanii. Bardziej wierzę pod tym
względem Kurskiemu, gdy ten
się lisio uśmiecha i mówi, że
PiS „jak każda nowoczesna
partia może w każdej chwili
przystąpić do nowej kampanii”. Bo Kurski już ma wymyślone odpowiednie haki, informacje o tym, jak to Rokita
jest wysłannikiem kosmitów,
Gronkiewicz-Walc zakamuflowanym mężczyzną, Komorowski poplecznikiem Bin Ladena,
a Tusk agentem wywiadu Zimbabwe, którego członkowie na
obiad zjadają przeciwników,
a zakąszają słuchaczami Radia Maryja. I na wszystko będą mocne tak zwane kwity.
Czyli innymi słowy – dupa kwas. Kolejne miliony
z budżetu państwa wydamy
być może na kolejne wybory i wybierzemy następnych
debili. Może już lepiej zgodzić się na monarchię. Miłościwie nam panujący Lech
I nie utrzyma berła, „utonie” w królewskim płaszczu
i koronę trzeba będzie wypchać gazetami, by utrzymała mu się na głowie, ale trudno. Każdy naród ma gorsze
lata, zawsze jednak ma takiego prezydenta, premiera,
króla, takich posłów i senatorów, na jakich zasłużył. To
smutne, ale coś w tym jest.
TOMASZ MAŃKOWSKI
(ten tekst napisałem
w czwartek 19 stycznia, biorąc jednak pod uwagę głupotę naszych polityków może on
nie być we wszystkich fragmentach aktualny, ale trudno
– taki kraj)
Nasza strona: www.twoj-tydzien.prv.pl
środa 25 stycznia 2006
Przerwa w... śmierć
Mariusz Stachowiak – Wspomnienie
Mariusz Stachowiak w piątek 13 stycznia został pochowany na cmentarzu Miłostowskim w Poznaniu, a zmarł w wieku 50 lat
(rocznik 1956) w rodzinnym Gnieźnie. Po raz kolejny wyłamał się kanonom, przyzwyczajeniom, po raz kolejny okazał się być
człowiekiem ponadprzeciętnym, bo przecież tak się nie robi. Nie umiera się, nie wolno tego robić w wieku 50 lat. Nikomu.
ariusza Stachowiaka – wybitnego,
niepokornego fotografika, który fotografię
kochał ponad wszystko –
spotkałem w roku 1982, gdy
rozpocząłem pracę w Tygodniku „Wprost”. Z czasem coś
tam zaiskrzyło i zaczęliśmy
współpracować. Mariusz
fotografował, robił zupełnie
niezwykłe fotoreportaże, a ja
niekiedy pisałem do nich teksty. Wówczas „Wprost” był
bodajże jedynym pismem w
Polsce, w którym było miejsce na fotoreportaż. Mariusz
skrzętnie z tego korzystał, a
publikował naprawdę rzeczy
dobre.
Nie mogło zresztą być
inaczej, bowiem obok niewątpliwie artystycznej duszy był
to również człowiek niezwykle pracowity. Jak pracował
w ciemni w oparach szkodliwych związków chemicznych
(wtedy jeszcze nie było aparatów cyfrowych) zapominał
o śniadaniu, obiedzie, kolacji,
zapominał, że czasami wypada spać. Fotografie były najważniejsze.
Zazwyczaj jeden fotoreportaż składał się z kilku,
najwyżej kilkunastu fotografii.
Ale Mariusz zawsze miał naświetlone i wywołane na papierze kilkadziesiąt, a niekiedy więcej niż sto ujęć. Potem
rzucał to wszystko na stół
i układaliśmy z tego fotoreportaż. Mariusz dokładał do
tego interesu – więcej kosztowało naświetlenie i wywołanie tylu fotografii niż wierszówka za fotoreportaż – ale
to dla Niego nie miało żadnego znaczenia. Najważniejsze
było to, czy fotoreportaż był
dobry. Zawsze był.
Mariusz jako pierwszy fotografował bezdomnych na
Dworcu Głównym PKP w Poznaniu (fotografował, choć
według ówczesnych władz
takowych ludzi nie było), zapisywał na kliszy wszystko,
co było warte zapisania. Specjalizował się wówczas w fotografii społecznej, ale nie
stronił również od portretu.
M
domych w Owińskach. Zobaczyliśmy tam morze nieszczęścia i widziałem, że
i Mariusz jakby się tam trochę wyciszył. Na miejscu
dzieciom robił portrety, duże
zbliżenia twarzy. Potem wywołał te zdjęcia, lecz każde
przyciął tak, że zostawał tylko pasek z oczami. Oczami,
które nie widzą. Z tych pasków, z tych oczu niewidzących ułożył fotoreportaż, a ja
napisałem tekst pod tytułem
„Poczucie światła”...
Mariusz Stachowiak z trudem akceptował ludzi. Jakimś szóstym zmysłem wy„Z twarzy – mawiał – wyczy- czuwał fałsz, obłudę, nieszczerość, a tego nie tolerotać można wszystko”.
Kilka razy z Mariuszem wał u nikogo. Był często bruw pierwszej połowie lat talnie, do bólu szczery, ale
osiemdziesiątych XX wieku tego samego wymagał od inpracowaliśmy razem w Ja- nych. Taka też była Jego forocinie na Festiwalu Muzy- tografia.
Kiedyś pojechaliśmy raków Rockowych. Za bodajże
czwartym razem, gdy mieli- zem do Kazimierza nad Wiśmy znowu jechać do Jaro- słą. Oczywiście po to, żeby
cina ogarnęło nas zniechę- fotografować. Mariusz skomcenie. Jak pokazać, jak opi- pletował dla mnie sprzęt i posać po raz czwarty Jarocin, wiedział „dzisiaj robimy porby się nie powtarzać? Ma- trety ludzi, których spotkamy
riusz myślał, kombinował i... na rynku”. Wtedy nauczyłem
wymyślił. Gdzieś, od kogoś, się podchodzić blisko do lupożyczył spore, grube szkło dzi fotografowanych, rozmapowiększające. W Jarocinie wiać z nimi, a nie fotograpodchodził do różnych osób fować ze strachem gdzieś
i prosił, by przystawili sobie z daleka. Mariusza nie zato szkło powiększające do chwyciły owoce mojej pracy,
ucha, nosa, oka, do frag- ale nie zniechęcał mnie do
mentu czoła. A potem robił dalszych prób. Odwrotnie –
zachęcał.
portret...
Potem nasze drogi się roKiedyś pojechaliśmy do
Ośrodka Szkolno-Wycho- zeszły. Mariusz został w tywawczego dla Dzieci Niewi- godniku „Wprost” (następnie
trafił do „Dziennika Poznańskiego”, ale tam był
bardziej plastykiem prasowym
niż fotoreporterem), ja poszedłem do „Głosu
Wielkopolskiego”. Spotykaliśmy się rzadko,
ale zawsze były to ważne dla
mnie spotkania.
Raz Mariusz
z okazji którejś tam rocznicy Poznańskiego Czerwca’56 przygotował plenerową
wystawę wielkoformatowych
(za własne pieniądze) fotografii bodajże (jeśli
dobrze pamiętam) na narożniku ulic Dąbrowskiego i Kochanowskiego, dostałem od Niego
z niezwykłą deDedykacja Mariusza z albumu o Tadeuszu dykacją album
o Janie ŁomnicŁomnickim.
kim, byłem zaproszony do
jednego z lokali na Starym
Rynku w Poznaniu na premierę Jego albumu o Licheniu...
Ostatni raz Mariusza spotkałem przypadkowo na parkingu przed „Piotrem i Pawłem” na osiedlu Kopernika
w Poznaniu. Potem pojechaliśmy do redakcji „Twojego
TYGODNIA WIELKOPOLSKIEGO” i rozmawialiśmy
jakbyśmy widzieli się zaledwie wczoraj. Ja mówiłem
nie potrafił z aparatem fotograficznym rozstać się ani
na moment - co chwilę zerkał w moją stronę przez nieodłącznego Canona. Zrobił
kilka zdjęć i powiedział „ok,
jesteś gotowy, masz twarz,
możemy zrobić sesję portretową”. Potem zaprosił mnie
do Walbrzycha na premierę
„Lotu nad kukułczym gniazdem”. Ale ten portret już nie
powstanie!
Niestety, nie udało mi
się wyrwać z Poznania, ale
o gazecie, Mariusz wspominał o swojej kolejnej przygodzie teatralnej, tym razem
w Wałbrzychu. Mówił o tym,
że teraz w teatrze nie tylko fotografuje, ale także... występuje. Długo mówił mi o swojej roli Wodza w spektaklu
„Lot nad kukułczym gniazdem”. Opowiadał o wymyślonych przez siebie akcjach
promocyjnych (na to zresztą
mógł wpaść tylko On) – jedna z nich to był wynajęty autobus wymalowany na biało,
z którego wysiadali w Wałbrzychu ludzie w kaftanach
bezpieczeństwa i zapraszali
na spektakl. Cały Mariusz –
pomyślałem wówczas.
Rozmawialiśmy wtedy
też o fotoreportażu prasowym, którego... dzisiaj w polskiej prasie nie ma. Szanować fotografie jako niezastąpiony środek wyrazu
nauczył mnie właśnie Mariusz. Ustaliliśmy więc wówczas, że może na łamach
„Twojego TYGODNIA” zacząłbym publikować fotoreportaż współczesny. Mariusz podchwycił to, uzgodniliśmy że dogadamy szczegóły na następnym spotkaniu, a Mariusz w trakcie rozmowy – czasami tak robił, bo
w dniu premiery wysłałem
Mariuszowi sms-a – „nie mogę z wami być, ale... jednak
jestem”. I to był mój ostatni kontakt z Mariuszem, bo
o terminie pogrzebu dowiedziałem się zbyt późno...
„Fotografując od wielu lat
– napisał Mariusz Stachowiak w tekście otwierającym
album fotograficzny „Tadeusz Łomnicki. W stronę Leara” – zapisałem tysiące obrazów – świadectw śmierci, zadawania śmierci, trwania w śmierci, także w stanie śmierci psychicznej, społecznej. Teraz pragnę, aby
w pomieszczonych to zdjęciach odciskały się obrazy
życia tak pełnego, że fakt
„przerwy w śmierć” jest wobec niego nieistotny. To tylko przerwa, nieważka przerwa w próbach największej
ze sztuk.”
Cóż, Mariusz swoim bliskim, przyjaciołom znajomym
i wszystkim tym, dla których
ważna jest dobra fotografia
zafundował swoją „przerwę
w śmierć”. Tylko, że tym razem... jest to AŻ przerwa,
przerwa BARDZO WAŻNA
w tej trudnej sztuce, która nazywa się życie...
TOMEK MAŃKOWSKI
7