Nic się nie uda bez zaangażowania
Transkrypt
Nic się nie uda bez zaangażowania
Nic się nie uda bez zaangażowania Narzędzia temat numeru marketing w praktyce Nic się nie uda bez zaangażowania luty 2013 41 tekst: Jarosław Goławski Dwa gołębie siedzące na płocie obserwują startujący odrzutowiec pasażerski. Jeden mówi do drugiego: „Gdybyśmy mieli takie długie skrzydła jak on, nie musielibyśmy już nimi machać…”. Tak zmieniły się reguły gry na rynku marketingowym. wzbudzania pożądania i uruchamiania działania. Zaangażowanie na miarę czasu Dziś w coraz większym clutterze informacyjnym coraz trudniej z naszymi działaniami marketingowymi przebić się do klienta. Taka sytuacja wymaga od nas nowych sposobów na generowanie zaangażowania. Na szczęście nauki wspierające marketing, jak socjologia, neurologia, psychologia nie stoją w miejscu i oferują nam rozwiązania adekwatne do naszych czasów. Dla przykładu – aby zwiększyć zaangażowanie naszego mózgu w percepcję komunikatów reklamowych, („uwagi” i „zainteresowania”), wystarczy przy każdej interakcji (kontakcie z reklamą lub komunikatem) zmienić jeden mały element tak, aby mózg musiał w tej percepcji wykonać proces przywołania poprzedniej, zapamiętanej reklamy i porównania jej z nową. Wyniki badań Stewarta Shapiro z University of Delaware Marketing dają dowód na to, że nawet marki i ich produkty o małym stopniu zaangażowania (np. większość FMCG) mogą dzięki tej strategii być o 19 proc. częściej wybierane od konkurencji.* Foto ©: Corbis/www.fotochannels.com W szyscy już wiemy, że stare mechanizmy z czasów sprzedsieciowych przestały działać. Poznajemy to po efektach działań marketingowych, które do tej pory zapewniały nam spokój swoją przewidywalnością, a dziś straszą niskimi wynikami skuteczności. Wszyscy też wiemy, że przyszłością marketingu jest internet, a w szczególności sieci społeczne, mobilność, kontekstowość, aktywne włączenie klienta w świat marki. Zaangażowanie to Święty Graal nowego marketingu. Co tak naprawdę znaczy zaangażowanie klienta? Czego nam zabrakło, że tak pilnie potrzebujemy nowego sposobu na zbudowanie relacji klient – marka? Co takiego stało się z markami lub klientami, że musimy zmieniać reguły gry? Do tej pory w tradycyjnym marketingu posługiwaliśmy się modelem reakcji klienta na markę/jej komunikat zwanym AIDAS(z ang.: uwaga, zainteresowanie, pożądanie, działanie, satysfakcja). Każdy z poziomów tego modelu wymagał pewnego rodzaju zaangażowania klienta – innego na etapie budowania uwagi i zainteresowania, innego na poziomie Oczywiście nie o takie zaangażowanie nam chodzi. Chcemy trwałej relacji, silnego związku konsumenta z marką, chcemy ambasadorów, wyznawców, ewangelistów. Skąd w dzisiejszych czasach pojawiły się tak silne marki, że ich klienci za darmo, bez żadnej zachęty stają się fanatycznymi wyznawcami, często na granicy śmiesz- 8 marketing w praktyce temat numeru Narzędzia Nic się nie uda bez zaangażowania luty 2013 42 8 ności w oczach innych? Skąd bierze się zapotrzebowanie konsumentów na takie marki, jak Apple, Harley Davidson, Converse? Aby zrozumieć fenomen pogoni za angażowaniem klienta, trzeba odnieść się do historii. A było to tak… Dawno temu marki tworzyły się samoistnie. Kiedy kupowaliśmy marchewkę od jednego sprzedawcy, to jeśli była ona smaczna za każdym razem, to sprzedawca stawał się marką (firmował swoją osobą jakość, rzetelność i inne cechy, które byliśmy mu skłonni przypisać). Wtedy to marki zaczęły spełniać rolę punktów nawigacyjnych na mapie rynku – jeszcze małego zasięgowo (z punktu widzenia konsumenta), jeszcze mało konkurencyjnego, ale już pozwalającego na mechanizmy rekomendacji, lojalności, dywersyfikacji cen (bonus dla sprzedawcy za markę). Wybór był prosty, a relacja z marką silna, szczera i trwała. Po II wojnie światowej w krajach wysoko rozwiniętych w związku z dynamicznym rozwojem gospodarczym pojawiła się znaczna nadreprezentacja marek. Producenci zaczęli walczyć o klienta zmasowanymi działaniami reklamowymi. Pojawienie się i upowszechnienie mass mediów spowodowało, że konsumenci zaczęli być poddawani nowym mechanizmom wyboru marek i produktów. Mechanizmowi dominacji wizerunku marki, gdzie doświadczenie samego produktu przesunęło się z początku procesu doświadczenia marki na jego koniec – klient najpierw nabywał przekonania o chęci zakupu, kupował produkt, a dopiero na końcu, sprawdzając go, doświadczał pozytywnych lub negatywnych emocji (funkcjonalnych, estetycznych, emocjonalnych itp.). Co ważne – zasięg jego rekomendacji lub antyrekomendacji był tak mały, że nawet przy bardzo negatywnym doświadczeniu pozakupowym przy ówczesnej sile rekla- my masowej był pomijalny dla marketera. Dla przykładu – w USA w 1965 r. wystarczyła emisja trzech spotów 60-sek., by zbudować 80 proc. zasięgu! Postępujący wzrost gospodarczy i przyrost liczby nowych marek (na największych rynkach europejskich na początku XXI wieku było ponad 500 000 marek!) spowodował naturalne tendencje do spadku efektywności działań marketingowych. Zdecydowana większość konsumentów deklarowała frustrację związaną ze stałym bombardowaniem ich przez niechciane reklamy. Spadło zaufanie do marek, spadła lojalność, osłabły więzi emocjonalne. Równolegle na rynku zaczęły zachodzić inne procesy powodujące erozję dotychczasowej pozycji marki – konwergencja produktowa (wszystkie marki sprzedają produkty o podobnym poziomie jakościowym, funkcjonalnym, często produkowane przez tę samą fabrykę). Każdy może szybko i tanio podrobić każdego. Wyróżnik produktowy staje się mniej istotny. Nasila się wojna na wizerunki, wojna na siłę marki. Reklama i marketing przeżywają swój wielki boom. Do gry wchodzi internet Wtedy do gry wchodzi internet, a w zasadzie jego „dzieci”, czyli mobilność i internetowe sieci społeczne, które odwracają istniejący stan rzeczy do góry nogami. Zmiany kulturowe związane z drastycznym zwiększeniem szybkości przepływu informacji pomiędzy ludźmi, stałe zsieciowane bycie w kontakcie z wszystkimi znajomymi w tym samym momencie i non stop, spowodowały, że rola i dotychczasowe atrybuty marek zmieniły się nieodwracalnie. Marki straciły kontrolę nad swoim wizerunkiem, nie mogły go już samowładczo kreować i zbierać tego sprzedażowych benefitów. To klienci w potędze jednego wielkiego organizmu sieciowego decydują o tym, co jest dobre. Marka przestała być nawigatorem w masie anonimowych pro- duktów, których sami nie byliśmy w stanie przetestować. Dziś tę rolę przejęła sieć – miliony ludzi, którzy dany produkt już kupili, już przetestowali i już podzielili się opinią o nim z innymi. Dodatkowo rozdzielczość uwagi klientów przesunęła się z poziomu marki do poziomu produktu – czasami ta sama marka w opinii klientów może mieć wybitne produkty czy usługi, a równocześnie inne, podlegające masie druzgocącej krytyki. Produkt znów stał się najważniejszy. Dopadł nas paradoks: z jednej strony konwergencja produktowa (wszystkie są podobne), z drugiej dominacja poziomu produktowego w percepcji marki (klienci chcą produktu, a nie wizerunku marki). Z tego powodu w markach nastąpiło gwałtowne zwiększenie podziału: na marki poziomu funkcjonalnego (produktowego) i marki produktowo-wizerunkowe. Marki FMCG (oraz inne, które zaspokajały dotychczas nasze potrzeby na niższych poziomach piramidy Maslowa) zaczęły drastycznie tracić na znaczeniu w grze marketingowej. Dotychczasowe ich domeny zajęły np. marki własne sieci dystrybucyjnych. Sieci handlowe, które kreując swoje marki parasolowo (marka sieci) na poziomie funkcjonalnym (zaufanie, jakość, wygoda) zagospodarowały potrzeby na zwykłe, codzienne produkty, które konsumenci zaczęli tam kupować, kierując się zdrowym rozsądkiem (w końcu z sieci dowiedzieli się, że te produkty to często wytwór tych samych producentów, których produkty kupowali dotychczas pod znanymi markami). Marki aspiracyjne natomiast, które dotychczas były elementem tzw. selfbrandingu konsumentów, czyli były kupowane nie tylko dla samego produktu, ale także dla wizerunku, jaki transferowaliśmy na siebie (solidny jak Mercedes, sprawny i skuteczny jak Nike itd.), uzyskały dodatkowe benefity wynikające z nowego megatrendu: indywidualizacji konsumenckiej. Co dalej z marką? Marka ma mniej do zaoferowania, a klienci egzystując w digitalnych sieciach społecznych potrzebują jak nigdy dotąd wiarygodnych, wyrazistych i różnorodnych marek do budowania swojej wyjątkowości wśród miliardów innych osobników widocznych w sieci. W końcu to, kim jestem w sieci społecznej (gdzie non stop percepuje mnie średnio 140 moich znajomych, duża część ich znajomych i ich znajomych znajomych (zgodnie z zasadą trzech wpływów społecznych Christakisa i Fowlera) wpływa na to, jaką będę miał pracę, jakich znajomych, być może, jaką żonę lub męża. W sieci jesteśmy nadzy, a w zasadzie ubrani w to, co tam pozostawiamy – co mówimy, co czytamy, jakiej muzyki słuchamy, gdzie chadzamy, jakie produkty kupujemy, jak je oceniamy. Co ważne, sieć jest wieczna. Raz przypięta do nas marka zostaje w sieci na zawsze. Nawet wtedy, kiedy marka okazuje się grającym nie fair producentem czy zarozumiałym marketerem, rozwalcowanym potem przez społeczność internetową. Ślad naszego kontaktu z marką zostaje na zawsze. No właśnie – więc o co chodzi z tym angażowaniem klienta w markę? Według mnie marki nie muszą angażować. Muszą natomiast sprawić, by być warte zaangażowania. Zaangażowania na najwyższym poziomie – potrzeby przynależności, uznania, samorealizacji. Marki muszą sprawić, by klient chciał ich użyć do własnych celów selfbrandingowych. By ufał, że wartości, które sobie w danej chwili przypina, były wartościami trwałymi i prawdziwymi. Jak to zrobić? Po pierwsze, zaoferować coś ponad poziom wszechobecnej konwergencji produktowej – innowacje, ponadprzeciętną funkcjonalność, jakość itp. Spowodować, by produkt/usługa znów stał się fetyszem firmy (tak jak był np. dla Steve'a Jobsa). Po drugie, przedefiniować strategię marki według nowych pryncypiów: ograniczyć niezmienność marki do jej najbardziej core’owych wartości. Stworzyć jej niezmienne credo (na poziomie wartości, misji), wokół którego będzie budowany jej świat – zarówno przez samą markę, ale przede wszystkim przez samych konsumentów. Oddać część władzy kreowania w ręce najbardziej oddanych fanów marki. Budować konsekwentnie grupę wyznawców skupionych wokół wspólnych wartości. Po trzecie, nieustannie tworzyć wartości dodane do samej marki – benefity osadzone w świecie wartości marki, ale niekoniecznie związane z samą marką i jej produktami. Tworzyć i sponsorować światy skupione wokół wspólnych wartości („społeczność ludzi przekraczających własne ograniczenia” – RedBull). Nie wchodzić w te światy z przekazem marketingowym, a znajdować punkty styczne do rozpoczęcia dialogu („talking points”) na wspólne tematy – wyznawa- nych wartości przez wspierany świat fanów i świat wartości marki. Wartościami dodanymi nie muszą być od razu całe ekosystemy społecznościowe tworzone i sponsorowane przez markę. Mogą to być mniejsze aktywności zgodne z jej wartościami – np. działania odpowiedzialnego biznesu („przy każdej sprzedanej parze butów, druga jedzie do potrzebujących w Afryce”). Dzięki tworzeniu takich wartości dodanych (jeśli są działaniami stałymi, długoterminowymi) klienci uzyskują możliwość budowania na tych subwartościach swojego wizerunku (a różnorodność jest w cenie). Każda dodatkowa cegiełka w takiej budowli zwiększa wiarygodność marki jako całości, a więc niweluje tym samym obawę przed ewentualnym „zongiem” w przyszłości (realne działania w sferze misji społecznej nie tracą na wartości, nawet jeśli marka w przyszłości może doznać uszczerbku na swoim wizerunku). Klienci raz wchodzący w interację z marką na poziomie wartości zwykle podtrzymują tę relację w długim terminie (psychologiczna zasada zgodności). Działania takie zmniejszają także dystans klient – marka. Ułatwiają klientom wejście w obszar wyznawców, zachęcają do rekomendacji, do przyłączania do marki swoich znajomych (zasada homofilii sieci społecznych). Jarosław Goławski, prezes zarządu oraz dyrektor strategiczny i kreatywny Brand Support – agencji komunikacji marketingowej 360˚. j arosl aw.gol awsk i@brandsupp or t.pl * Stewart A. Shapiro, Jesper H. Nielsen, „What the Blind Eye Sees: Incidental Change Detection as a Source of Perceptual Fluenc”, Journal of Consumer Research, 2012. 43 luty 2013 Paradoksalnie dla wielu z nich było to przyczyną nowych kłopotów. Dotychczas selfbranding opierał się na wizerunkach marek. Klienci, kupując daną markę, przypinali sobie na swojej tablicy własnego wizerunku dane wartości i obietnice marki, które zwykle były elementem wizerunku pieczołowicie budowanego przez markę. Wartości odwołujące się do wyższych potrzeb konsumenta (znów piramida Maslowa) były najczęściej deklaratywne, właśnie wizerunkowe, stworzone, wykreowane, niepoparte najczęściej realnymi działaniami. Kiedyś były pokrywane w sferze produktu (np. mercedes był solidniejszy od innych aut), ale w czasach konwergencji produktowych ta sfera stała się dla konsumentów dyskusyjna. Teraz wszystkie samochody są na podobnym poziomie solidności. marketing w praktyce Nic się nie uda bez zaangażowania Narzędzia temat numeru