Pobierz fragment

Transkrypt

Pobierz fragment
1
Należy szukać artefaktów ludzkich ambicji. Tak powiedział
profesor na zajęciach dla studentów pierwszego roku. Eric
Shaw zwrócił uwagę na te akurat słowa; coś mu się w nich
spodobało tak bardzo, że zapisał je (i nic ponadto) w notatniku, który miał niebawem zostać zapomniany, a potem
wyrzucony do śmieci. Artefakty ludzkich ambicji. Tylko one
pozwalają naprawdę zrozumieć ludzi, którzy dawno odeszli.
Inne wytwory człowieka bywają analizowane zbyt drobiazgowo, przez co zyskują nadmierne znaczenie, gdy tymczasem kluczowe okazują się przedmioty, które odzwierciedlają ludzkie ambicje i aspiracje – stara śpiewka o nadziejach
i marzeniach. Rzeczywistość człowieka manifestuje się
w obiektach jego pożądania, natomiast fakt, czy zdołał on
swoje pragnienia i dążenia zrealizować, jest zupełnie nieistotny dla zrozumienia tego, kim był.
Słowa te wróciły do Erica niemal dwa dziesięciolecia
później, kiedy montował kolejny pokaz wideo, tym razem
w związku z ceremonią pogrzebową pewnej kobiety. Swoje produkcje nazywał portretami wideo z natury, próbując
w ten sposób uwiarygodnić coś, co faktycznie było najzwyczajniejszym pokazem slajdów. Ale przecież jeszcze niedawno ani sam Eric, ani nikt z jego znajomych by nie uwierzył,
że czeka go taka właśnie praca. Ba, on nadal nie bardzo potrafił w to uwierzyć. Często człowiek prowadzi pewien tryb
życia, nie bardzo rozumiejąc, jak się w konkretnej sytuacji
znalazł. Cholerny świat!
Gdyby był świeżo po studiach, być może zdołałby przekonać samego siebie, że to walka, którą na co dzień toczy
artysta, żeby mieć z czego płacić rachunki, zanim nastąpi
wielki przełom w jego karierze. Tymczasem minęło dwanaście lat od dnia, w którym ukończył z wyróżnieniem szkołę
filmową. Dwanaście lat! I dwa, odkąd się przeprowadził do
Chicago, uciekając przed katastrofą, która czekała go niechybnie w Los Angeles.
W najlepszych czasach, kiedy miał trzydzieści lat oraz
dostawał coraz ambitniejsze propozycje, jego praca bywała
publicznie chwalona przez najlepszych reżyserów filmowych
na świecie. Teraz natomiast filmował ceremonie rozdania
dyplomów i śluby, urodziny i imprezy okolicznościowe. No
i oczywiście pogrzeby. Mnóstwo pogrzebów. One stały się
jego rynkową niszą. Firmy tego typu zyskują klientów dzięki informacjom przekazywanym ustnie, a w jego wypadku
przekazywane z ust do ust informacje skupiały się najwyraźniej na pogrzebach. Niemal wszyscy klienci byli zadowoleni,
ale zleceniodawcy od pogrzebów zawsze wpadali w euforię.
Może na którymś z poziomów podświadomości zyskiwał
większą motywację, kiedy pracował z umarłymi. Ciążyła
na nim wtedy większa odpowiedzialność. Prawdę mówiąc,
działał bardziej instynktownie, gdy przygotowywał wideo
z pogrzebu, niż kiedy robił cokolwiek innego. Jakby towarzyszyła mu podczas tej pracy swoista muza, wewnętrzny
zmysł, który nie zawiódł go niemal nigdy.
Dzisiaj, stojąc przed podmiejskim domem pogrzebowym, w którym lada moment miała się zacząć ceremonia,
Eric odczuwał zniecierpliwienie. Cały wczorajszy dzień, bite
piętnaście godzin, poświęcił na przygotowanie tego filmu,
zamówionego w ostatniej chwili przez rodzinę czterdziestoczteroletniej kobiety, która zginęła w wypadku na autostradzie Dan Ryan. Najpierw rodzina przekazała mu albumy
fotograficzne, kolekcje wycinków i wybrane pamiątki ro-
10
dzinne, potem zabrał się do pracy nad kolejnością obrazów
i ścieżką dźwiękową. Musiał sfotografować zdjęcia, powklejać je między wybrane fragmenty domowych filmów wideo,
a następnie dopasować muzykę i zrobić coś, żeby zaiskrzyło.
Oczywiście publika będzie płakała, od czasu do czasu się roześmieje i jak zawsze będą mruczeli, kiwając głowami przy
zapomnianych chwilach i cennych wspomnieniach. Potem
zaczną mu ściskać dłoń, dziękować i zachwycać się, jak dobrze to wszystko zaprezentował.
Eric nie zawsze uczestniczył w ceremoniach, ale rodzina Eve Harrelson poprosiła go o to dzisiaj, a on się chętnie
zgodził. Chciał zobaczyć reakcję widzów.
Zaczęło się poprzedniego dnia w jego mieszkaniu na
Dearborn, kiedy siedział na podłodze, opierając się plecami
o kanapę, otoczony pamiątkami po Eve Harrelson, z których wybierał materiał. W pewnym momencie przyszło mu
do głowy sformułowanie „artefakty ludzkiej ambicji” i znów
uznał, że ładnie brzmi. Znajdując w tych słowach nieokreślony bliżej bodziec, zaczął ponownie przeglądać stertę fotografii w przekonaniu, że odkryje jakieś marzenia Eve Harrelson.
Zdjęcia były przeraźliwie monotonne – wszyscy pozowali, uśmiechali się nienaturalnie i próbowali za wszelką
cenę sprawiać wrażenie beztroskich i odprężonych. Wszystkie zdjęcia z kolekcji Harrelsonów były nijakie. W ich rodzinie raczej robiło się zdjęcia niż kręciło filmy wideo, a to nie
wróżyło dobrze. Film wideo to ruch, głos; i nadaje charakter. Podobne wrażenie można też uzyskać za pomocą nieruchomych obrazów, ale jest to znacznie trudniejsze, a albumy
Harrelsonów nie wyglądały obiecująco.
Początkowo zamierzał skupić się na dzieciach Eve – intuicja raczej mu tego nie podpowiadała, ale mogło się dobrze sprawdzić. Dzieci były w końcu tym, co po niej zostało,
i z pewnością przemówią do serc rodziny i przyjaciół. Kie-
11
dy jednak przeglądał fotografie, jego uwagę zwróciło zdjęcie czerwonego domku. Nie było tam żadnych ludzi – tylko
dom z dwuspadowym dachem pomalowany na bordowo.
Przez spowite cieniem okna nie było widać niczego w środku. Po obydwu stronach domku rosły sosny, kadr był jednak
tak ciasny, że nie dało się stwierdzić, na jakim terenie stał
i co oprócz drzew go otaczało. Wpatrując się w fotografię,
Eric nabrał przekonania, że domek stoi nad jeziorem. Nie
było na niej niczego, co sugerowałoby wodę, on jednak był
tego pewien. Domek stoi nad jeziorem i gdyby udało się rozciągnąć kadr za sosny, pojawiłyby się w nim wybuchające
kolorami jesieni liście, odbijające się w lekko wzburzonej,
pomarszczonej wiatrem tafli.
To miejsce wiele znaczyło dla Eve Harrelson. Bardzo
wiele. Im dłużej trzymał w dłoni fotografię, tym silniejsze
stawało się to przekonanie. Poczuł ciarki na rękach i karku,
kiedy przyszło mu do głowy, że ona się tam kochała, i to nie
z własnym mężem.
Był to szalony pomysł. Wsunął fotografię pod stos innych, które przeglądał dalej, i po obejrzeniu kilkuset zdjęć
przekonał się, że domek był tylko na jednym. Nie mógł więc
znaczyć aż tak wiele, bo przecież miejsca wyjątkowego nie
fotografuje się tylko raz.
Po dziewięciu godzinach frustrującej pracy, podczas
których nic się nie układało po jego myśli, Eric ponownie
zastygł ze zdjęciem czerwonego domku w ręku. Także tym
razem poczuł absolutną pewność: było to miejsce szczególne, uświęcone. Postanowił je włączyć do swojej kompilacji
– jedno jedyne zdjęcie pustego budynku. Wtedy poczuł, że
jego praca nabiera charakteru, jakby wszystko zaczynało się
od tego obrazka.
Teraz nadszedł czas, żeby odtworzyć film. Rodzina
zmarłej miała go zobaczyć po raz pierwszy i chociaż Eric powtarzał sobie, że ciekaw jest ich reakcji na całość – w końcu
12
zawsze chce się wiedzieć, jak klient ocenia zamówioną przez
siebie pracę – to podświadomie jego zainteresowanie dotyczyło tylko jednej fotografii.
Wszedł do sali dziesięć minut przed rozpoczęciem ceremonii, zajął miejsce przy odtwarzaczu DVD oraz projektorze; czekał spokojny i odprężony – dzięki tabletkom xanaxu i inderalu. Zapewniał nowego lekarza, że potrzebuje
tych lekarstw, żeby złagodzić stres wywołany odejściem
Claire, prawda była jednak inna: zażywał je zawsze, kiedy
pokazywał publicznie swoje filmy. Przekonywał sam siebie,
że to związana z zawodem trema, przejaw profesjonalizmu.
Szkoda tylko, że nie odczuwał tego zdenerwowania, kiedy
robił filmy nie na zamówienie. Leki antydepresyjne stały się
konieczne w związku z towarzyszącym mu ciągle uczuciem,
że nic mu się w życiu nie udaje – chłodnym smagnięciem
wstydu.
Blake, mąż Eve Harrelson – mężczyzna o surowej
twarzy i ciemnych włosach, w okularach dwuogniskowych
– przemówił pierwszy. Dzieci ich obojga siedziały w pierwszym rzędzie. Eric próbował o nich nie myśleć: zawsze odczuwał pewien dyskomfort, gdy kompilację jego autorstwa
miały oglądać dzieci.
Blake Harrelson w kilku słowach podziękował obecnym za przybycie, po czym ogłosił, że ceremonię rozpocznie
projekcja krótkiego filmu poświęconego zmarłej. Nie wspomniał o Ericu, tylko skinął głową w kierunku mężczyzny stojącego przy kontakcie.
„Czas na show!” – pomyślał Eric, kiedy zgasły światła
i nacisnął przycisk. Ostrość projektora została ustawiona
wcześniej, zdjęcie Eve Harrelson z dziećmi pojawiło się więc
na ekranie natychmiast. Zaczął od paru radosnych widoczków – zawsze należało tak robić podczas poważnych okazji
– które wraz z towarzyszącą im muzyką niemal natychmiast
wywołały kilka zadowolonych uśmiechów. Wśród dostar-
13
czonych przez rodzinę ulubionych płyt CD Eric znalazł
nagranie Eve akompaniującej na pianinie córce podczas
występu. Dziewczynka przez cały czas gubiła rytm i mniej
więcej w połowie słychać było wyraźnie, że obydwie tłumią
śmiech.
Przez kilka minut wszystko przebiegało niemal tak
samo: od czasu do czasu jakiś śmiech, trochę łez i kilka czułych gestów, którym towarzyszyły wypowiedziane szeptem
słowa pocieszenia. Eric obserwował to wszystko w milczeniu, dziękując farmaceucie, który wymyślił krążące w jego
żyłach środki uspokajające. Nie potrafił sobie wyobrazić
przeżycia bardziej stresującego niż obserwowanie grupy żałobników oglądających jego film. Nie sądził, żeby cokolwiek
w ogóle mogło być bardziej stresujące. Chociaż nie, jednak
mogło: praca przy prawdziwym filmie. To także wielka presja. I on się załamał pod tym ciężarem.
Zdjęcie domku miało się pojawić w szóstej minucie
i dziesiątej sekundzie dziewięciominutowej projekcji. Większość zdjęć widoczna była nie dłużej niż pięć sekund, na to
jednak przewidział dwa razy tyle czasu. Bardzo był ciekaw
reakcji.
Muzyka zmieniła się kilka sekund przedtem. Optymistyczna piosenka Queenów – ulubionego zespołu Eve Harrelson – ustąpiła miejsca innej: Bryan Adams śpiewał piosenkę Wonderwall grupy Oasis. Rodzina zmarłej dała mu
album Oasis, również jej ulubionej grupy, on jednak zdecydował się na wolniejszą i bardziej smutną wersję Adamsa.
Był to dobry wybór.
Przez kilka sekund nie zauważył żadnej godnej uwagi
reakcji. W napięciu obserwował zgromadzonych, ale na ich
twarzach nie dostrzegł zainteresowania, raczej obojętność
i w kilku wypadkach lekkie zdziwienie. Nagle jednak, na kilka sekund przed tym, kiedy zdjęcie domku miało zniknąć
z ekranu, jego wzrok przykuła blondynka w czarnej sukni
14
siedząca w końcu trzeciego rzędu. Odwróciła się i wpatrywała w białe światło projektora, najwyraźniej chcąc dojrzeć
jego. Coś kazało mu odsunąć się trochę na bok i schować
w ciemnościach za projektorem. Obraz się zmienił, muzyka podążała za kolejnymi zdjęciami, a blondynka nadal nie
spuszczała wzroku z projektora. Po chwili siedzący obok
mężczyzna dotknął jej ramienia; wtedy niechętnie odwróciła się do ekranu. Eric wypuścił powietrze i poczuł napięcie w mięśniach karku. A więc nie był szalony. Coś ważnego
wiązało się z tą fotografią.
Dalszy ciąg projekcji ledwie do niego docierał. Kiedy
film się skończył, spakował sprzęt i zaczął się zbierać do
wyjścia. Nigdy przedtem tak nie postępował. Zawsze z uszanowaniem czekał na koniec ceremonii, by powiedzieć zebranym kilka słów, dziś jednak chciał wyjść jak najszybciej,
chciał znaleźć się na słońcu, zaczerpnąć świeżego powietrza
i uciec od kobiety w czarnej sukni z intensywnym spojrzeniem.
Wymknął się przez podwójne drzwi, ściskając w ramionach projektor, i szedł korytarzem w kierunku wyjścia, kiedy usłyszał za sobą kobiecy głos:
– Dlaczego użył pan tego zdjęcia?
To była ona. Blondynka w czerni. Odwrócił do niej
twarz i znów poczuł na sobie to przenikliwe spojrzenie; tym
razem jednak mógł dostrzec, że rzucają je intensywnie niebieskie oczy.
– Domku?
– Tak. Dlaczego pan je wykorzystał?
Zwilżył wargi i przesunął ciężar projektora na drugą
nogę.
– Sam nie wiem.
– Niech pan nie kłamie. Kto panu kazał je włączyć do
filmu?
– Nikt.
15
– Chcę wiedzieć, kto kazał panu wykorzystać to zdjęcie
– jej głos przeszedł w niczego dobrego nie wróżący syk.
– Nikt nie powiedział mi ani słowa na temat tego zdjęcia. Zakładałem, że ludzie uznają mnie za wariata, gdy użyję
go w prezentacji. Przecież to zwykły domek.
– Skoro to taki zwykły domek, dlaczego umieścił pan go
w swojej projekcji?
Uświadomił sobie, że to młodsza siostra Eve Harrelson.
Nazywała się Alyssa Bradford i widniała na kilku zdjęciach,
które wykorzystał. W sali za podwójnymi drzwiami ktoś wygłaszał przemówienie upamiętniające zmarłą; tej kobiety
najwyraźniej to jednak nie obchodziło. Skupiona była wyłącznie na nim.
– Wydało mi się wyjątkowe – powiedział w końcu. – Nie
potrafię inaczej tego wyjaśnić. Czasem mam takie odczucia.
Była to fotografia miejsca, nie uchwycono na niej ludzi. Pomyślałem, że to dość niezwykłe. Im dłużej się przyglądałem,
tym bardziej… Sam nie wiem. Po prostu uznałem, że to zdjęcie musi być ważne. Przepraszam, jeśli panią uraziłem.
– Nie o to chodzi.
Przez chwilę oboje milczeli, stojąc naprzeciw siebie.
W sali kontynuowano ceremonię.
– Co to było za miejsce? – zapytał. – I dlaczego na to
zdjęcie zareagowała tylko pani?
Spojrzała przez ramię, jakby chciała się upewnić, że
drzwi są nadal zamknięte.
– Moja siostra miała romans – powiedziała cicho. Eric
poczuł, jak przez pierś przebiega mu jakby lodowaty pająk.
– Oprócz mnie nikt o tym nie wiedział. Przynajmniej tak
mi powiedziała. To był mężczyzna, z którym spotykała się
na studiach. Zrobiła to w okresie, kiedy nie najlepiej układało jej się z Blakiem… To kawał łajdaka. Nigdy mu nie zapomnę kilku rzeczy, które zrobił! Moim zdaniem powinna
od niego odejść. Ale ponieważ nasi rodzice się rozwiedli,
16
i był to wstrętny rozwód, nie chciała robić tego swoim dzieciom.
Takie wyznania wcale nie należały do rzadkości. Eric
wychował się w rodzinie, której członkowie ujawniali
znacznie więcej, niż nakazywałby rozsądek. Ponadto smutek ułatwia sekretom przekraczanie barier, a z obcymi czasem rozmawia się znacznie bardziej otwarcie. Może nawet
zawsze.
– Domek stoi w stanie Michigan nad jakimś małym
jeziorem na górze półwyspu – ciągnęła. – Spędziła tam tydzień z tym facetem, a potem wróciła i nigdy więcej się z nim
nie widziała. Chodziło o dzieci – to one ją powstrzymywały.
Ale go kochała, to wiem na pewno.
Co mógł na to powiedzieć? Po raz kolejny przeniósł ciężar projektora na drugą nogę i milczał.
– Nie zachowała żadnych jego zdjęć – dodała Alyssa Bradford ze łzami w oczach. – Zniszczyła też albumy ze
zdjęciami z czasów studenckich. Spaliła wszystkie fotografie, na których był on. Nie ze złości – musiała to zrobić, jeśli
chciała nadal żyć z mężem. Zatrzymała tylko to jedno zdjęcie, ponieważ nie było na nim nikogo. Ta jedna pamiątka jej
po nim została.
– Po prostu uznałem, że to zdjęcie jest ważne – powtórzył po raz kolejny.
– I ta piosenka! – Jej spojrzenie znów go przeszywało
na wskroś, ponieważ udało jej się powstrzymać łzy. – Jakim
cudem wybrał pan akurat ją?
Kochali się przy tej piosence – pomyślał. – I to był
pierwszy raz albo ten najlepszy, ten, który zapamiętała
najlepiej, który wspominała jeszcze niedługo przed śmiercią. Kochali się, słuchając tej muzyki: on chwycił ją za włosy, ona odchyliła głowę do tyłu i cicho jęczała mu do ucha,
a potem leżeli w milczeniu, słuchając wycia wiatru, który
hulał wokół pomalowanego intensywnie czerwoną far-
17
bą domku. Mimo wiatru było ciepło, obydwoje pomyśleli
więc, że niedługo spadnie deszcz. Ba, mieli pewność.
Kobieta wpatrywała się w niego badawczo. Tylko ona
wiedziała o romansie zmarłej siostry, o tygodniu w domku
nad jeziorem. Oczywiście oprócz kochanka. Teraz wiedział
o tym także Eric. Spojrzał jej głęboko w oczy i wzruszył ramionami.
– Wydawało mi się, że będzie odpowiednia. Zawsze staram się dopasować muzykę do nastroju.
Bo rzeczywiście się starał, w każdym zleceniu. To fakt.
Wszystko inne natomiast, zwłaszcza przekonanie o wyjątkowym znaczeniu tej piosenki, trzeba uznać za intuicję, jakiś
szalony wytwór jego wyobraźni. Bo przecież każde wytłumaczenie byłoby niedorzeczne. Wyjątkowo niedorzeczne.
Siostra Eve Harrelson dała mu sto dolarów, po czym
ze łzami w oczach wróciła na salę, gdzie trwała ceremonia
żałobna. Eric nie był pewien, czy to napiwek, czy łapówka za
milczenie, ale nie zapytał. Kiedy włożył cały sprzęt do samochodu i usiadł za kierownicą swojej acury MDX, którą kupiła kiedyś Claire, przełożył banknot z kieszeni do portfela.
Usiłował nie zauważyć, że trzęsą mu się ręce.
2
To nie był pierwszy raz. Przez lata Eric przywykł do niewytłumaczalnych odczuć i wrażeń, których dostarczały mu
pewne obrazy. To właśnie stało się przyczyną sukcesów,
które odnosił w produkcjach historycznych. Ostatnią znaczącą produkcją w jego karierze był realizowany dla HBO
film o ucieczce Indian z plemienia Nez Perce w 1877 roku,
zachwycająca i tragiczna zarazem historia, z którą identyfikował się od samego początku. Kręcili w górach Bear Paw
na północy Montany, tam, gdzie zakończył się stupięćdziesięciomilowy odwrót, tuż przy kanadyjskiej granicy, do której Indianie z taką determinacją próbowali dotrzeć. Ekipie
filmowej towarzyszyła grupa historyków, którzy dziejom
tych Indian poświęcili niezliczone godziny, dlatego wszyscy
byli przekonani, że te miejsca nie kryją przed nimi żadnych
tajemnic. Przez ponad sześć godzin organizowano plan zdjęciowy i niebawem mieli kręcić; przedtem jednak Eric wspiął
się na wzniesienie, z którego roztaczał się widok na inną
dolinę, mniejszą i zdecydowanie mniej atrakcyjną. Padał
lekki śnieg, słońce przegrywało walkę z chmurami. W świetle ostatnich promieni słonecznych, spojrzawszy w dół, zobaczył pochód Indian: wódz Joseph prowadził siedmiuset
wyczerpanych i głodnych ludzi, w tym niespełna dwustu
wojowników, a deptały im po piętach dwa tysiące świetnie
uzbrojonych żołnierzy generała Williama Tecumseha Shermana.
19
Eric spędził na wzniesieniu kilka minut, po czym zszedł
na dół i wdał się we wściekły spór, usiłując spowodować,
żeby ekipa przeniosła sprzęt i całą scenę nakręciła w małej
dolinie. Reżyser filmu Douglass Wainberg, niski Żyd, który
podczas pracy nad produkcją przez cały czas nosił kowbojski kapelusz, miał mnóstwo wad, potrafił jednak dostrzec
talent. Ustąpił, kiedy Eric wygłosił tyradę o linii horyzontu i fatalnym świetle (choć powodem, dla którego chciał
koniecznie przenieść plan zdjęciowy, było przekonanie, że
filmują niewłaściwą dolinę). Ekipa straciła większość dnia
na targanie sprzętu, a jeden z historyków kwestionował decyzję reżysera, ubolewając, że wierność faktom padła ofiarą
oświetlenia; Eric zignorował go jednak, pewien, że ma rację.
Indianie Nez Perce nigdy nie weszli do tej jego cholernej doliny.
Do czasu historii ze zdjęciem czerwonego domku było
to najsilniejsze przeczucie, jakiego doznał pod wpływem
określonego widoku. Przeważnie przeczucia mu się wymykały, znikały, gdy tylko chciał je złapać.
Siostra Eve Harrelson zatelefonowała tydzień po ceremonii pogrzebowej, mniej więcej wtedy, kiedy Eric zaczął
powoli dochodzić do siebie po zderzeniu z własną wyobraźnią.
– Mam nadzieję, że ten… że ta dziwna rozmowa podczas pogrzebu Eve nie zniechęci pana do współpracy ze mną
– brzmiały jej pierwsze słowa, gdy się spotkali następnego
dnia. Siedzieli w ogródku przed kawiarnią przy Michigan
Avenue. Obok krzesła Alyssa Bradford postawiła dwie torby
z zakupami. Nosiła ubrania warte ze dwa tysiące dolarów,
starannie wystylizowane, tak by sprawiały wrażenie całkiem
zwyczajnych. Wręcz ociekała szmalem. Eric nie miał pojęcia,
skąd ta fortuna. Podczas pracy nad prezentacją poznał rodzinę Harrelsonów, wiedział więc, że należą co najwyżej do
klasy średniej. Alyssa najwyraźniej bogato wyszła za mąż.
20
– Oczywiście, że nie. Rozumiem pani reakcję – zapewnił.
– Zatelefonowałam do pana, ponieważ podobał mi się
pański film. Wspaniale pan to wszystko połączył… i świetnie
dobrał muzykę. Wszyscy byli bardzo wzruszeni. Dosłownie
wszyscy.
– Miło mi to usłyszeć.
– Właśnie dlatego pomyślałam, że mogę zrobić coś
dla mojego męża. Widzi pan, mój teść, Campbell Bradford,
bardzo podupadł na zdrowiu. Obawiam się, że jego dni są
policzone. Teść jest wyjątkowym człowiekiem, ma za sobą
niezwykle bogate życie. Kiedy obejrzałam pański film, przyszedł mi do głowy pomysł na doskonały prezent dla męża,
wspaniały hołd dla teścia i jednocześnie wielką przyjemność
dla całej rodziny.
– Cieszę się, że moja projekcja wywarła na pani dobre
wrażenie. Wie pani już, czego będę potrzebował i wydaje mi
się, że…
Przerwał w pół zdania, ponieważ uniosła dłoń.
– Nie chodzi dokładnie o to samo. Potrzebne są mi
pańskie usługi przez trochę dłuższy czas. Zamierzam pana
dokądś wysłać.
– Wysłać?
– Tak, jeśli oczywiście pan się zgodzi. Zakładam, że ma
pan doświadczenie z większymi produkcjami.
Doświadczenie z większymi produkcjami! Spojrzał na
nią z bladym uśmiechem i skinął głową, choć poczucie wstydu omal nie wgniotło go w krzesło.
– Pracowałem w wielu filmach – wykrztusił. Było to
najtrudniejsze zdanie, jakie kiedykolwiek zdarzyło mu się
wypowiedzieć.
– Tak właśnie myślałam. Czytałam o panu w Internecie. Byłam nawet zaskoczona, że zdecydował się pan wrócić
do Chicago.
21
Chodnik wzywał go do siebie, niemal krzycząc: Rusz
ten swój tłusty tyłek, podnieś się z krzesła i skończ z tym
poniżeniem. Byłeś kiedyś wielki, pamiętasz? I miałeś nadzieję, że jeszcze urośniesz. Pamiętasz o tym?
– Uznałam, że ta decyzja podyktowana została sprawami rodzinnymi.
– Właśnie tak – powiedział. Sprawa rodzinna: jak kariera bierze w łeb, to się wraca na łono rodziny.
– No cóż, ja także chcę z panem porozmawiać o sprawie rodzinnej. Mój teść ma za sobą niezwykłe życie. Uciekł
z domu jako bardzo młody chłopiec, przyjechał do Chicago,
kiedy trwał wielki kryzys, i odniósł sukces. Olbrzymi sukces.
Dziś jego majątek wart jest ponad dwieście milionów dolarów. Nigdy się z bogactwem nie obnosił i nawet najbliższa
rodzina nie ma pojęcia, jaką fortunę zgromadził. Wiedzieliśmy oczywiście, że jest bogaty, ale nie mieliśmy pojęcia, jak
bardzo! Dopiero gdy zachorował i zaczął regulować kwestie
prawne, wszystko wyszło na jaw. Rozumie pan teraz, dlaczego chciałabym opowiedzieć jego historię?
– Na czym się dorobił?
– Na inwestycjach. Akcje, towary, obligacje, nieruchomości i sama nie wiem, co jeszcze. Wszystko, za co się zabierał, zamieniało się w złoto.
– Chyba rzeczywiście. – Z jakiegoś powodu Eric nie potrafił patrzeć tej kobiecie prosto w oczy. Intensywny błękit
jej spojrzenia przypominał mu o tym, jak na niego napadła
podczas ceremonii pogrzebowej siostry.
– Miasteczko, w którym się urodził i do którego chcę
pana wysłać, leży na południu Indiany. Jest stare i naprawdę piękne. Słyszał pan o French Lick?
– Larry Bird – rzucił w odpowiedzi, a ona uśmiechnęła
się i skinęła głową.
– Większość ludzi kojarzy to miasteczko właśnie z koszykówką, ale kiedyś był to jeden z najwspanialszych kuror-
22
tów na świecie. Ściśle rzecz biorąc, są to dwa miasteczka,
West Baden i French Lick, leżące tuż obok siebie. W obydwu
są hotele, które zapierają dech w piersiach. Zwłaszcza ten
w West Baden. Jest po prostu bajkowy. Nigdzie nie widziałam czegoś równie wspaniałego, a przecież został wybudowany na całkowitym pustkowiu, w centrum maleńkiej mieściny w hrabstwie rolniczym.
– Chce pani, żebym tam pojechał?
– Tak. I mam nadzieję, że pan mi nie odmówi. Stamtąd właśnie pochodzi mój teść. Wychowywał się w czasach,
kiedy kurort znajdował się w rozkwicie i odwiedzali go tacy
ludzie, jak Franklin D. Roosevelt czy Al Capone. Ich właśnie
podziwiał w dzieciństwie. W zeszłym roku wybrałam się tam
pierwszy raz w życiu, bo wyczytałam gdzieś, że odrestaurowali obydwa hotele. Spędziłam w tej dolinie tylko jeden dzień,
ale zupełnie mi to wystarczyło, by się przekonać, że miejsce
jest wprost nieziemskie.
– Chce pani nakręcić film o tych miasteczkach czy historię życia teścia? A może…
– Jedno i drugie po trochu. Zapłacę za pański dwutygodniowy pobyt w tym miejscu, a potem za czas, którego będzie
pan potrzebował, żeby zmontować film po powrocie stamtąd.
– Dwa tygodnie to chyba trochę nadto na takie zlecenie.
Nie wspomnę już o kosztach.
– Nie sądzę. Mój teść niewiele opowiadał o swojej przeszłości. O rodzinie właściwie wcale. Wspominał czasem
dzieciństwo. Opowiadał o miasteczku i okolicy, o tamtych
czasach, ale właściwie nigdy o własnym życiu. Wiemy tylko,
że uciekł z domu, kiedy miał kilkanaście lat. Wtedy zerwał
wszelkie kontakty z rodziną.
– Skoro tak, może nie chciałby obejrzeć filmu o historii
swojej rodziny – zauważył Eric.
– Możliwe, ale ten film jest nie tylko dla niego. Mój
mąż, ja i reszta rodziny chętnie go obejrzymy.
23
– Oczywiście, jestem zainteresowany, ale dwa tygodnie
wydają mi się…
– Nie wspomniałam o honorarium – przerwała. – Za
gotowy film zapłacę panu dwadzieścia tysięcy dolarów. Pięć
tysięcy z góry.
Niewiarygodne, ale w pierwszej chwili nie uznał tej
kwoty za oszałamiającą. Jego umysł podrzucił mu najpierw
kwoty zapisywane w budżetach prawdziwych filmów. Potem jednak przyszła refleksja, że dwadzieścia tysięcy dolarów stanowiło połowę tego, co zarobił przez cały ubiegły rok.
I było to dwadzieścia tysięcy więcej, niż zarobił jeszcze rok
wcześniej. Ugryzł się w język, zanim zdążył powiedzieć, że
nie jest pewien, czy będzie mógł poświęcić aż dwa tygodnie,
rozparł się na krześle i spojrzał na Alyssę Bradford, unosząc
brwi.
– Nie widzę powodów, dla których miałbym odmówić.
– Świetnie! Kiedy zobaczy pan miasteczko i hotele, kiedy pozna pan ich historię… Jestem przekonana, że to praca
stworzona dla pana. Adekwatna do pewnych pańskich zdolności.
– Pewnych moich zdolności?
Zawahała się. Po raz pierwszy, odkąd ją zobaczył, okazała coś innego niż całkowita pewność siebie.
– No wie pan… Chodzi mi o przywracanie do życia tego,
co odeszło – powiedziała w końcu.
– Chciałbym przeprowadzić z pani teściem wywiad –
stwierdził Eric. – W filmie tej długości wywiady odgrywają
ważną rolę.
Skinęła głową potakująco, jej uśmiech jednak zrobił się
bledszy.
– To racja, nie wiem tylko, czy zdoła pan nagrać wiele materiału z moim teściem. Ma dziewięćdziesiąt pięć lat
i jest naprawdę bardzo chory. Mówienie przychodzi mu
z trudem.
24
– Czasem wystarczy jedno zdanie, żeby nadać charakter całemu filmowi. Jeśli padną właściwe słowa i zostaną
wypowiedziane odpowiednim tonem, mogą wywrzeć wielkie wrażenie na widzach.
– W takim razie dopilnuję, żeby mógł go pan odwiedzić.
Wiem też, że lubi pan mieć do dyspozycji fotografie i pamiątki rodzinne. Dlatego coś panu przyniosłam.
Sięgnęła do torebki, z której wyjęła butelkę wysokości
około dwudziestu centymetrów. Torebka leżała na słońcu,
butelka była jednak zaskakująco zimna. Jasnozielone szkło,
a na nim wypukły napis Woda Pluton. Medykament Ameryki.
– Niech pan spojrzy na dno – rzuciła Alyssa.
Przekręcił butelkę i zobaczył figurkę wesołego diabła z rogami, z ogonem o trzech zakończeniach i mieczem
u pasa, podnoszącego jedną rękę, jak w geście pozdrowienia.
Pod diabłem widniał także wytopiony w szkle napis Pluton.
– Co to jest?
– Woda mineralna. To dzięki niej miasteczko zyskało
sławę. Właśnie z powodu wody zbudowano te wspaniałe hotele i dla niej przyjeżdżali tam ludzie z całego świata.
Zabezpieczony drucianym mechanizmem korek powstrzymywał przed wypłynięciem z butelki mętny płyn
w kolorze piaskowca.
– Ludzie to pili? – zdziwił się Eric.
– Pili z butelek, ale korzystali też ze specjalnych źródeł
w uzdrowisku, które ponoć leczyły różne dolegliwości. To
właśnie przyciągało ludzi z całego świata: lecznicze właściwości tamtejszych źródeł.
Eric jeździł kciukiem po wypukłościach rysunku na
dnie butelki, obserwując, jak z każdym ruchem nad szkłem
unosi się i opada mętny osad.
– Czyż to nie wspaniała butelka? – zachwycała się Alyssa Bradford. – To jedyna chyba pamiątka związana z mia-
25
stem rodzinnym teścia, którą znalazłam w jego rzeczach. To
niesamowite, że przechowywał ją przez tyle lat. Ta butelka
liczy ich sobie osiemdziesiąt, a może nawet więcej.
– O co chodzi z tym diabłem?
– To Pluton, rzymski odpowiednik greckiego Hadesa.
Bóg świata podziemnego.
– Raczej dziwny wybór na logo firmy.
– Nie byłabym taka pewna. Woda mineralna wypływała spod ziemi i to, zdaje się, było inspiracją. Tak czy owak, to
raczej wesoły diabeł, prawda?
Rzeczywiście, był wesoły. Przyjacielski, serdeczny i otwarty. W przeciwieństwie do zawartości butelki. Dziwne zabarwienie i te drobne ziarniste płytki osadu wywołały nieprzyjemny skurcz w żołądku Erica, odstawił więc butelkę na
stół i popchnął delikatnie w stronę rozmówczyni.
– Nosi pani w torebce suchy lód?
– Ta butelka zawsze jest taka zimna – wyjaśniła. – Nie
wiem dlaczego. Może to kwestia zawartych w wodzie minerałów, a może stare szkło?
Włożył butelkę do swojej torby i dolał sobie kawy, podczas gdy ona wypisywała mu czek na pięć tysięcy dolarów.
Potem przyłożył dłoń do ciepłej ścianki dzbanka i oderwał ją
dopiero, gdy podpisała i wręczyła mu czek.

Podobne dokumenty