Katecheta świadkiem wiary
Transkrypt
Katecheta świadkiem wiary
Ks. dr hab. Andrzej Michalik KATECHETA ŚWIADKIEM WIARY1 „Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: «Oto Baranek Boży». Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś, odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?» Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi! – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?» Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej. Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza» – to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa. A Jezus, wejrzawszy na niego, powiedział: «Ty jesteś Szymon, syn Jana; ty będziesz nazywał się Kefas» – to znaczy: Piotr” (J 1,35-42). Odczytaliśmy na początku ten piękny fragment z Ewangelii według św. Jana. Opisane wydarzenie dobrze wprowadza nas w rozważenie zadanego nam tematu: „Katecheta świadkiem wiary”. Jeśli mamy mówić o świadectwie, to właśnie ten fragment z ewangelii może nas w tym rozważaniu poprowadzić. Nie bez powodu w Biblii Tysiąclecia nosi on tytuł „Świadectwo uczniów”. Na początku przydatne będzie, jak sądzę, krótkie wyjaśnienie. Nasz temat: „Katecheta świadkiem wiary”, można by przełożyć na „Dzielenie się wiarą na katechezie”. Dlatego wolałbym: „Katecheta-chrześcijanin świadkiem wiary” – bardziej jak „brat” – albo jak kto woli – „starszy brat” w wierze, niż jak nauczyciel wiary – bo w tym ostatnim określeniu gubi się to, co najważniejsze. Nie mamy za zadanie przekazać określonej porcji „treści wiary” (chociaż i o to chodzi na katechezie), ale mamy służyć nawiązywaniu i podtrzymywaniu relacji z Bogiem. Mamy być tymi, którzy „młodszym braciom” towarzyszą w drodze, chociaż oczywiście nie będzie chodzić o budowanie więzi z nami… Jak bardzo potrzebny jest uczniom taki „starszy brat” w wierze przytoczę spisane właśnie na to nasze spotkanie świadectwo: „Bardzo cieszę się, że wśród moich szkolnych nauczycieli spotykam takich, którzy swoimi słowami i postępowaniem świadczą o Chrystusie w środowisku szkolnym. Dzisiaj życie oparte na wierze nie jest niestety rzeczą oczywistą i 1 Konferencja wygłoszona przez ks. prof. A. Michalika podczas dnia skupienia dla katechetów świeckich i sióstr zakonnych w Nowym Sączu (1 XII 2012 r) oraz w Tarnowie (8 XII 2012 r.) oraz opublikowana w biuletynie katechetycznym Katechizacja 2013/2014 wydanym przez Wydział Katechetyczny Kurii Diecezjalnej w Tarnowie. modną, dlatego jest tym bardziej budująca świadomość, że wiedzę przekazują mi nieraz ludzie o bardzo solidnym kręgosłupie moralnym. Do takich osób należy mój nauczyciel historii… Niejednokrotnie podczas dyskusji na lekcjach […] dawał wyraz swojej wiary połączonej z dobrze rozumianą tolerancją, przeciwstawiając się jej spaczonemu obrazowi w dzisiejszym świecie. Z jego słów oraz postępowania, niejednokrotnie można było wywnioskować, że jego wiara jest autentyczna i szczerze przeżywana” (Uczeń I klasy liceum). Oczywiście jesteśmy w nieco innej sytuacji. Nie jako nauczyciele jakiegoś przedmiotu, ale jako katecheci. A więc wystawieni jesteśmy na niebezpieczeństwo zaszufladkowania typu: „On tak mówi, bo musi…”. Tu pojawia się problem jak się od tego zaszufladkowania uwolnić? Jawi się – jak sądzę – tylko jedno wyjście: uczniowie muszą odkryć (może nawet ze zdumieniem), że ja żyję tym, co mówię. Ten sam, zacytowany wyżej uczeń, który dotychczas miał religię z księdzem i siostrą zakonną, teraz ma lekcje z panem katechetą. Do siostry, która go dotychczas uczyła, mówi: „To ciekawe doświadczenie – mieć religię z panem katechetą – a więc spotkać świeckiego, dla którego uczenie religii jest istotną częścią życia”. Widzimy więc, że bycie świeckim katechetą, to nie zawsze i nie tylko trudność, ale także szansa. Oczywiście, zawsze pod warunkiem, że przekazuję to, czym żyję. W tym kontekście podejmijmy więc nasze rozważania. Zastanówmy się nad tym, jak katecheta-świadek prowadzi do Jezusa i w jaki sposób pomaga trwać z Jezusem. 1. Katecheta-świadek prowadzi do Jezusa Najpierw spróbujmy krok po kroku rozważyć przeczytany na początku fragment Ewangelii. Wydarzenie jest pełne dynamizmu i zwyczajnie piękne. Tchnie świeżością poranka, a więc bardzo obiecującego początku, chociaż, jak notuje Ewangelista, „było to około godziny dziesiątej”, a więc czwartej po południu. Bohaterami tego opowiadania są dwaj uczniowie Jana. Dopiero pod koniec, w całe wydarzenie włączony zostaje brat jednego z nich, Szymon. Najpierw ma jednak miejsce kluczowe dla wszystkich spotkanie: spotkanie Jana Chrzciciela z Jezusem nazajutrz po tym, jak Jan dał świadectwo o Jezusie (por. J 1,19-34). W zasadzie trudno nawet mówić w tym miejscu o spotkaniu, bo Jezus „przechodzi”, a Jan „widząc Go przechodzącego”, mówi: „Oto Baranek Boży”. Na te słowa, dwaj z towarzyszących Chrzcicielowi uczniów, bez słowa opuścili go i „poszli za Jezusem”. 2 Jednym z nich był Andrzej, w Kościele Wschodnim nazywany Protóklitos, co oznacza „pierwszy wezwany”. Andrzej był człowiekiem wrażliwym religijnie. Mocno przeżywał rozbudzone w tamtym czasie na nowo nadzieje mesjańskie Izraela. Przyłączył się więc do Jana. Wielu w Izraelu snuło domysły, czy przypadkiem nie jest on Mesjaszem. Gdy więc Jan zdecydowanie temu zaprzeczył i wskazał na Jezusa z Nazaretu: „Oto Baranek Boży”, Andrzej spontanicznie podążył za Jezusem. Warunkiem poznania Jezusa jest przebywanie z Nim. Dlatego Jezus zaprasza tych dwóch do siebie. Jak ważny jest to dla nich moment świadczy fakt, że Jan zapamiętał dokładnie także godzinę tego spotkania. Ta „czwarta godzina” ma także symboliczne znaczenie, jako godzina oznaczająca rozpoczęcie ery mesjańskiej. Jest to godzina, w której należy się śpieszyć, bo niewiele czasu zostało. Czy my pamiętamy tak dokładnie nasze osobiste spotkanie z Jezusem? Kolejną odsłoną „dramatu” jest spotkanie Andrzeja ze swoim bratem Szymonem. Andrzej nie potrafił zatrzymać dla siebie tego, co przeżył w ostatnich godzinach. Spontanicznie podzielił się ze swym bratem: „Znaleźliśmy Mesjasza” – i przyprowadził go do Jezusa. Zauważmy jeszcze jedną istotną rzecz. Andrzej od tego momentu staje się niemal nieobecny. W Ewangeliach pojawia się jeszcze indywidualnie dwa trzy razy: gdy Grecy chcą się spotkać z Jezusem (por. J 12,20-22) i gdy Jezus każe Apostołom nakarmić kilka tysięcy ludzi na pustkowiu (por. J 6,5-13). Wtedy Andrzej wypowiada „drugie słowo”: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów i dwie ryby. Lecz cóż to jest dla tak wielu” (por. J 6,9). To ważna wskazówka dla nas. Mamy prowadzić do Jezusa i stawać się – w pewnym sensie – nieobecni. Nieobecni do czasu, gdy znów będziemy potrzebni, żeby pośredniczyć w spotkaniu. Andrzej wie, że nie on jest ważny. Że ważne jest spotkanie Szymona z Jezusem. I gdy do tego spotkania dochodzi, znika. Nie myśli kategoriami: ja tu jestem ważny; beze mnie nie doszłoby do tego spotkania; nie zapominajcie o tym… Katecheta prowadzi do Jezusa. W spotkaniu ucznia z Jezusem dokonuje się to, co najważniejsze. Nie możemy sobą, choćbyśmy byli najwspanialszymi na świecie, przesłonić Jezusa. Nie możemy wiązać z sobą. 2. Katecheta-świadek pomaga trwać z Jezusem 2.1. Św. Augustyn, jeden z największych myślicieli chrześcijaństwa, był obdarzony przez Opatrzność zdolnością wyrażania w krótkiej i pięknej formie najgłębszych prawd 3 dotyczących człowieka i jego związku z Bogiem. W Kościele „żyje” w ten sposób wiele jego myśli. Jedną z nich jest zdanie zaczerpnięte z jego kazania na rocznicę święceń: Inde pasco unde pascor, co można przetłumaczyć: „Prowadzę was na te pastwiska, na których sam się pasę”, lub bardziej dosłownie: „Tam pasę, gdzie sam się pasę”. Jest jednak bardzo obrazowe i chyba najpiękniejsze tłumaczenie tego zdania: „Karmię was tym, czym żyję” (Św. Augustyn, Z kazania na rocznicę swoich święceń: Kazanie 339, 4: PL 38, 1481). Augustyn wyjaśnia w tym kazaniu, że nie jest ojcem rodziny lecz sługą. I nie potrafi zaradzić materialnemu ubóstwu wiernych. Jest sługą i tam karmi wiernych, gdzie sam znajduje pokarm. A jest to skarbiec Pana. „Karmię was tym, czym żyję”. Jak to przełożyć na nasze życie i na nasze obowiązki? Jak to przełożyć na moją misję katechety świeckiego? Pierwsze, co się nasuwa, to wezwanie, by przejść z poziomu intelektualnego przekazu, na poziom przekazu osobowego. To znaczy nie jestem nauczycielem, jak nauczyciel matematyki, czy fizyki, który przekazuje pewne treści niezwiązane i niemające bezpośredniego wpływu na kształt jego życia. Ja mówię o tym, co kształtuje moje życie. Mówię o tym, bez czego nie wyobrażam sobie życia. Owszem, przekazuję „wiedzę o Jezusie Chrystusie”, ale o wiele ważniejszy jest przekaz mojej osobistej z Nim relacji. W tym miejscu „nauczyciel” staje się „świadkiem”. A „nauczyciel religii”, jako jednego ze szkolnych przedmiotów, staje się „katechetą”, czyli świadkiem wiary wprowadzającym w doświadczenie wiary. Przypomnijmy sobie wybór Apostoła Macieja. Kim był Maciej? Był jednym z tych, którzy byli z Dwunastoma „przez cały czas, kiedy Pan Jezus przebywał z nimi, począwszy od chrztu, który głosił Jan aż do dnia, w którym został wzięty do nieba” (por. Dz 1,21-22). A więc był to człowiek, który był z Jezusem: chodził za Nim, patrzył, słuchał… Ale – uwaga – ma on być razem z Dwunastoma „świadkiem Jego zmartwychwstania”! Jezus zmartwychwstał i żyje – to jest Dobra Nowina, którą się dzielę. Dopiero ten fakt daje mi prawo opowiadać o tym, co towarzysząc Mu przeżyłem, czego się nauczyłem. „Karmię tym, czym żyję”, to znaczy także opowiadam „jak wierzę”, jak radzę sobie w chwilach trudnych, jak walczę o moją wiarę. Wiem, że nie jest to łatwe, że nawet najpiękniejsze chwile doświadczenia naszej wiary – doświadczenia spotkania ze zmartwychwstałym i żyjącym Panem – ale także chwile trudne, te ciemne doliny wiary, przez które bywamy przeprowadzani, niełatwo przekazać drugiemu. Niełatwo się nimi podzielić. Obawiamy się niezrozumienia. Obawiamy się zbytniego odsłonięcia. Ale czy bez podjęcia tego ryzyka, potrafimy poprowadzić kogoś do Jezusa lub pomóc komuś trwać z Jezusem? 4 Czy Andrzej Apostoł nie podjął takiego ryzyka? Albo inaczej, a gdyby Andrzej Apostoł zaczął się zastanawiać jak jego brat zareaguje, czy przyprowadziłby go do Jezusa? „Karmię tym, czym żyję”, przekłada się także na to, iż katecheta powinien być tym, który głosi to, czym żyje i żyje tym, co głosi. Innymi słowy, w jego życiu nie ma podziału na sferę (prywatnej) wiary i sferę (publicznego) życia. Nie ma duchowej schizofrenii: wiara sobie, a życie sobie… On sam bowiem jest przykładem „jedności życia” (unitas vitae). dlatego przeżywa swoją wiarę w tych warunkach, w jakich żyje i pracuje. Wiemy, że są trudności, ale czy my czasem tych trudności nie wyolbrzymiamy? Mamy być chrześcijanami – dojrzałymi, szukającymi doskonałości chrześcijańskiej – także pośród tych trudności i dzięki tym trudnościom… Uczniowie mogą nieraz w ten sposób nas sprawdzać, swoim zachowaniem prowokować: pokaż, jak wiara pomaga ci być dojrzałym człowiekiem w trudnościach, skoro tak pięknie o tym mówisz… „Karmię tym, czym żyję”, wyrazi się także w modlitwie za uczniów. Czy mam zwyczaj modlić się za tych, do których jestem posłany(-a)? Czy każdego z moich uczniów „omadlam”? „Pewnemu duszpasterzowi, który utyskiwał przed nim na obojętność swych parafian i na bezowocność gorliwych wysiłków, dał ksiądz Vianney odpowiedź, która wydaje się twardą, lecz niezawodnie miał siłę znieść ją ten, do którego była skierowana: Gdy nauczałeś z ambony, czyś się modlił?.. Czyś pościł?.. Czyś zadawał sobie dyscyplinę?.. Czyś spał na gołej ziemi? Dopókiś tego wszystkiego nie spełnił, nie masz prawa użalać się” (Francis Trochu, Proboszcz z Ars. Święty Jan Maria Vianney 1786-1859, tłum. P. Mańkowski, Kraków 2009, s. 227). Oto prosta – i sprawdzona przez św. Jana Marię Vianneya – droga do tego, aby moje wysiłki i moja gorliwość przynosiły owoce. 2.2. W tym kontekście trzeba sobie postawić pytanie idące bardziej w głąb. Pytanie, ku któremu prowadzi nas słowo Jezusa: „Gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje” (Mt 6,21). Czym jest dla mnie Ewangelia? Czym jest dla mnie słowo Boże? Obietnicą? Darem? Szansą? A może ciężarem? Ograniczeniem? Jeżeli jest skarbem, będę umiał wykorzystać każdą okazję, aby nim się dzielić – i to jest świadectwo, którego potrzebują uczniowie i szkoła ode mnie. Jeśli dla mnie Ewangelia jest obowiązkiem, to choćbym nie wiem jak się starał, choćbym nie wiem jak starał się to maskować, na poziomie przekazu podświadomego przekażę to uczniom – i wtedy wcale nie jestem świadkiem Chrystusa, lecz staję się antyświadectwem. Tym antyświadectwem jest także mój grzech, choćby najbardziej ukryty. W Kościele jesteśmy bowiem jednym ciałem; stanowimy sieć „naczyń połączonych”. I moje 5 niedomaganie ma wpływ na funkcjonowanie, na świętość całego organizmu. Często nie pamiętamy niestety o społecznych skutkach naszych osobistych grzechów. I nie umiemy dostrzec związku naszego grzechu z naszą bezradnością apostolską. „Gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje”. W związku z tym parę pytań: Czy doświadczyłem przekształcającej mocy słowa? Czy noszę w sobie doświadczenie radości „zanurzenia się” w słowie? Czy poczułem się bezpieczny w słowie? I analogicznie odnośnie do Eucharystii. Czy udział w Eucharystii, Komunia święta, adoracja Najświętszego Sakramentu są moimi wielkimi wartościami? I wreszcie najważniejsze: Czy mam osobistą relację do Jezusa? Czy pielęgnowanie więzi z Jezusem jest moją największą troską? Krótko: Czy jestem – nie bójmy się tego słowa – zakochany w Jezusie? Kiedy ostatnio wyznawałem Jezusowi moją miłość? Jeżeli Jezus jest twoim skarbem, twoją miłością i twoim „wszystkim”, to poprowadzisz do Niego też innych… Jak przewodnik górski. Gdy góry są jego pasją, jego światem, jego „wszystkim”, zarazi tą miłością tych, których po górach prowadzi. Jeżeli nie, to przeprowadzi przez góry (może nawet bezpiecznie), ale nic nie przekaże, żadnych wewnętrznych strun nie poruszy, niczego w sercu nie obudzi… Gdyby tak było w moim życiu, to – proszę wybaczyć mocne słowa – lepiej się przekwalifikować, zacząć uczyć matematyki, polskiego, czy czegokolwiek innego… 3. Garść wniosków: Moja wiara i wiara innych 3.1. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Nie mogę wierzyć, jeśli nie będzie mnie prowadziła wiara innych, a przez moją wiarę przyczyniam się do prowadzenia wiary innych” (KKK 166). I ja muszę przebyć „drogę stawania się świadkiem”. Muszę na nią powracać. Muszę ciągle podążać tą drogą, starając się żyć wiarą, kierować się wiarą w życiu. Muszę rozwijać i pogłębiać moją więź z Jezusem. Jeśli się zatrzymam, zacznę się cofać. Jeśli zaniecham wysiłków, zacznie się proces powolnego duchowego obumierania. Jeśli nie podejmę walki, niedługo okaże się, że jestem już po przeciwnej stronie. W czym więc znajdzie wyraz moja troska o podążanie tą drogą? Wyrazi się to w perfekcyjnym, profesjonalnym przygotowaniu do zajęć. Wiemy, że do zajęć w szkole trzeba się przygotować. Ale to, w naszym przypadku, mało powiedziane. Katecheta ma być perfekcyjnie przygotowany do zajęć. To jeden z elementów świadectwa. Chodzi więc z jednej strony o przygotowanie od strony dydaktycznej, a z drugiej o ciągły rozwój duchowy. 6 Chciałbym zwrócić uwagę na ten drugi element (pozostawiając specjalistom ten pierwszy). Troska o życie duchowe, to przede wszystkim pielęgnowanie modlitwy, życia sakramentalnego i medytacyjnej lektury Pisma Świętego. Warto sobie pomóc w tym względzie korzystając z weekendowych sesji umożliwiających pogłębienie różnych aspektów naszego życia duchowego. Spotkamy tam ludzi podobnie myślących; pragnących – jak my – „czegoś więcej”. Co nie jest bez znaczenia, gdy na co dzień spotykamy się z obojętnością religijną i duchową niewrażliwością. Bezcenne znaczenie dla duchowego wzrastania będzie mieć wejście na drogę systematycznej formacji (np. skorzystanie z kursów proponowanych przez Szkoły Nowej Ewangelizacji). Warto wreszcie zwrócić uwagę na rolę wspólnoty wspierającej (tworzą je często nowe ruchy religijne, szkoły nowej ewangelizacji). Ich wsparcie na drodze wiary jest nie do przecenienia (por. cytowany wyżej KKK). Wymienione propozycje każdemu mogą dać to, czego próżno szukać w naszym tradycyjnym duszpasterstwie parafialnym. Droga uczniów do Emaus (por. Łk 24,13-35) jest obrazem koniecznej w życiu świadka ciągłej odnowy i rozwoju duchowego. Jezus „otwiera” umysły uczniów, aby rozumieli Pisma. Jeśli mam być tym, który „otwiera umysły” innych, to muszę w pierwszym rzędzie pozwolić, aby On otwierał mój umysł. Muszę pozwolić się prowadzić także w kierunku głębszego przeżywania Eucharystii. Jezus bowiem daje się rozpoznać po „łamaniu chleba”. To w Eucharystii pozwala mi doświadczyć swej żywej obecności. 3.2. Na koniec: Zachęta do radości i wdzięczności Warto sobie uświadomić, że uczestniczę w niezwykłym dziele. Jestem zaproszony do współpracy z Bogiem w zbawianiu świata i człowieka. Mam udział w prowadzeniu młodych ludzi do Jezusa! Jak Andrzej przyprowadził swego brata Szymona. Czy mogło mnie w życiu spotkać coś piękniejszego? Stąd moja wdzięczność… 7