Ekspresje III – s.1-265-358 - Stowarzyszenie Pisarzy Polskich za
Transkrypt
Ekspresje III – s.1-265-358 - Stowarzyszenie Pisarzy Polskich za
Rok 2012 O książkach Marek BATEROWICZ BELISSIMA Leszek Elektorowicz, Wiersze dla Marii, Kraków: Arcana, 2012 W tradycji liryki europejskiej wier sze dla białogłów – a z czasem całe ich zbiory – nie były rzadkością od epoki prowansalskich trubadurów. Pamięta my też strofy Dantego dla Beatrycze lub sonety Petrarki dla Laury, które zrodziły pokolenia naśladowców, praw dziwą epidemię petrarkizmu. Przenio sła się ona za Alpy, a Francuzi wracają cy ze studiów w Italii układali sonety dla swych bogdanek, czasem i w języ ku włoskim, zwanym wtedy częściej „toscano”. W czasach Renesansu ko biety nadal bywały muzami poetów tak sławnych, jak Clément Marot, któ ry strzałą Amora trafiony pozostawił wiele uroczych wierszy dla Anny d’A lençon, choć ich związek był, jak się zdaje, platoniczny. Jednocześnie nie znamy wierszy Marota dla żony, z któ rą miał dwoje dzieci. Później Joachim du Bellay ułożył zbiór pod tytułem Oli ve, będący anagramem Viole, tajemni czej kochanki, żony pewnego dygnita rza w Rzymie. Inny związek tego poe ty z niejaką Faustiną, także w Rzymie, jakoś nie zaowocował tomikiem sone tów, chociaż badacze ustalili, że była jego prawdziwą miłością, Częściej wy mienia się muzy Ronsarda, a miał ich on kilka i to różnego stanu, od wieś niaczek po damy z rodów szlacheckich: Marię Dupin, Cassandrę Salviati, He lenę de Surgčres (dwie ostatnie to mu zy platoniczne). Jednak Jan Kochanow ski – choć poznał osobiście Ronsarda i wspomina go w łacińskiej elegii Ron sardum vidi, a grób Petrarki odwiedził dwukrotnie – nie uległ tym wzorom, bo garść utworów pisanych, w dodatku po łacinie, do niejakiej Lidii, z którą spotykał się w Padwie, nie stawia go tom III 2012 tom III 266 Marek BATEROWICZ w rzędzie piewców czarów niewieś cich. Magnetyczna moc śpiewaka Laury dotknęła za to Adama Mickiewicza, u którego znajdziemy nawet parafrazy z Petrarki. W literackiej tradycji Sar matów zbiorów wierszy dla uwiel bianych niewiast szukać by jednak ze świecą. Owszem, są nieraz wiersze im dedykowane, ale nie tworzą one dłuż szych cyklów, nawet u romantyków. Zmysłowość raczej gubi się w filtrach twórców, jak u Sępa-Szarzyńskiego, to nąc w sceptycznych rozważaniach: „I nie miłować ciężko, i miłować...”, a mi mo to Claude Backvis sądzi, że była ona jedną z cech pisarstwa sarmac kiej doby (C. Backvis, Renesans i barok w Polsce, PWN, 1993, s. 155). Nie roz strzygając tych dylematów, zwróćmy uwagę na niektóre utwory Kazimierza Tetmajera, piewcy zmysłowości, ale za razem i duchowości, albo na cykl wier szy Jana Kasprowicza (Umiłowanie ty moje...), jakże konkretny przejaw sensu alizmu, stonowanego wszak w porów naniu z pewnymi wierszami Tadeusza Micińskiego. Jakąś rolę odegrała pew nie i teoria „nagiej duszy” Stanisława Przybyszewskiego. I wreszcie zmysło wość wybuchnie w „malinowym chru śniaku” Bolesława Leśmiana, a potem w urokliwych wierszach Kamila Ba czyńskiego do najdroższej Basi. Tak można w wielkim skrócie przedstawić panoramę poetów składających hołdy swym muzom lub rzeczywistym towa rzyszkom życia. Wydaje się, że to Baczyński (gdyby nie przedwczesna śmierć, stworzyłby zapewne osobny tomik dla swej żony) jest jakby poprzednikiem Leszka Elek torowicza, który właśnie w krakow skiej oficynie Arcana wydał zbiór zaty tułowany Wiersze dla Marii. Zbiór jest historią ich miłości, a zaczyna się ona tam, gdzie niestety dobiegła kresu mi łość Krzysztofa i Barbary, pogrzeba nych w gruzach heroicznego zrywu. Oto obrazy z lat okupacji niczym nie co wyblakłe fotografie w wersach Elek torowicza: Patrzę w twoje wielkie źrenice z tamtego wieczoru wonnych warg i zasłoniętych okien kiedy na ulicy gasło echo strzału (s. 23) Albo dramatyczne kadry z lat wojny: nasz pocałunek nad świeżym lejem bomby pośpieszna pieszczota na skraju wulkanu (s. 31) Ukojenie przyszło potem, choć tak naprawdę nigdy: „trwają w nas pożary niewole/ i wspólnie przeżyte zgony/ w tych latach wielu trosk i małych szczęść...” (s. 23), czy takie epizody, jak: „Konia Moskal zastrzelił/ kiedy pijany spadł z siodła...” (s. 29). I „w tle czołg z krwawą gwiazdą/ w tle rrraus! eses mańskie i germańskie heil!” (s. 30). Po wielu latach przychodzi pewna „nor malność”, lecz naprawdę – jak wiemy – nigdy nieosiągalna, a później, po upadku muru, ponownie utracona. Poeta jednak widzi swoją muzę-mał żonkę „we wszystkich wymiarach cza su i miejsc, w których wciąż jest obec na” (s. 30). I tak wędrują razem w pol skich pejzażach, w szkle Adriatyku, pod drapaczami Manhattanu, w bla sku nocnej Wełtawy, słuchają źródla nego szmeru Delf albo kontemplują „blade duchy Alp”. W tym najnowszym zbiorze jest kilka wierszy dawnych, rozsianych w innych tomikach Elektorowicza, zwłaszcza w Z(a)myśleniach (Arcana, 2007). BELISSIMA Uderza w nich niezwykła synteza sub telnie kreślonej zmysłowości i uducho wienia: Każdego dnia rodzi się dla mnie każdego dnia obdarza mnie Bóg od nowa (s. 5) Albo w wierszu Belissima: uśmiech Boga przepływa nad tobą belissima (s. 41) A w parametrach doczesności „mlecz na od snu / kochanka” swym przebu dzeniem sprawia, że poeta „łódkami twych oczu / wpływa w inny kraj” (s. 8). Odmienność taka płynie z mocy metamorfozy, którą niesie miłość. Uro dę tych wierszy najlepiej byłoby zilustrować, cytując je in extenso, na co jednak nie ma miejsca w omówieniu tomiku. Dodajmy za to, że wiersze te nieraz oddają głęboką więź obojga, poety i jego Marii: „razem idziemy / ja twoim okiem widzący / ty moim uchem wsłuchana” (s. 21). A w wierszu Notturno: „cienie nasze / splecione są / 267 w noc czystą” (s. 34). I łączy ich ser deczny przywilej, gdyż są w stanie „wspólnym wzrokiem patrzeć rozpo znawać / i wspólną pamięcią dobywać” (s. 37). Bogactwo tych duchowych po kładów z intymnej symbiozy dwojga istot-cieni pochodzi. Nie dziwi więc, że poeta dziękuje Panu za tę miłość (s. 38/9), a jego muza ma też przymio ty zbawicielki („lata ocalone twoim uśmiechem”. Miłość ta – ów dar od Pa na (s. 43) – przenika intensywnie stru ny duszy, a także słupki wierszy. Kul minację uczucia wyraża ostatni utwór zbioru – Ikona – który można uznać za akt adoracji: „Jesteś moją ikoną / w ramki dni oprawioną” (s. 45). Z urodą wierszy Leszka Elektorowi cza współgrają reprodukcje nastrojo wych obrazów Grzegorza Steca, które ilustrują omawiany tomik. Tomik bę dący szczególnym zjawiskiem w dzie jach polskiej poezji, a ponadto dający pożyteczną lekcję miłości pokoleniom, które zamiast Chaconny słuchają łos kotu „heavy metal”. Wojciech LIGĘZA MIĘDZYLUDZKIE – TRANSCENDENTNE W studium Wiersze wobec Innego Wojciech Kudyba zgromadził szkice interpretacyjne tworzące dobrze prze myślaną i skomponowaną całość. Kry tyk przybliża ważne zjawisko w litera turze, za jakie uznać należy uprawianą przez polskich poetów „filozofię spot kania”. W rozmaity sposób artyści słowa kilku pokoleń zadają pytania o isto tę i możliwości dialogu z drugim czło- O książkach Wojciech Kudyba, Wiersze wobec Innego, Biblioteka Krytyki / Biblioteka „Toposu”, t. 72, Sopot 2012 2012 tom III 268 Wojciech LIGĘZA wiekiem, o granicę zrozumienia i os wojenia różnic, jakie nas dzielą. Otrzy mujemy pasjonującą, rozpisaną na głosy, zróżnicowaną w typach refleksji opowieść o reakcjach poetów na obec ność Innego. Co znamienne, Wojciech Kudyba – oprócz poezji Mistrzów – eksponuje dokonania roczników młod szych, szczególnie ze środowiska so pockiego „Toposu”, do którego sam ja ko poeta należy. Wszystkie odczytywane w tym zbio rze wiersze kryją w sobie semantyczne zagadki, taka jest bowiem istota poe zji, że nie nazywa wprost, lecz stara się przeniknąć Tajemnicę, że wystrzega się upraszczającej pewności, dlatego podczas lektury właściwe tropy począt kowo wiodą w ciemność. W ukierunkowanej metafizycznie poezji nie sposób zagadnień rytmu, obrazu czy metafory oderwać od pytań o obcość „ja” w świe cie, o pożytki kontaktu z Innymi, jak również o drogi poszukiwania Istoty Transcendentnej, kogoś radykalnie Obcego. Przedstawiony w poezji dra mat kształtuje życie wewnętrzne, prze sądza o jakości życia duchowego. Pro blematyka kontaktów międzyludzkich nie kończy się na tym poziomie rela cji. Enigmaty liryczne tracą swą siłę, jeśli rozpoznane zostaną postacie i ro le podmiotu, jeśli w akcie lektury nabę dziemy względną pewność, kto staje się adresatem wypowiedzi i w jakim świe cie – a światów może być wiele – spełniają się akty obecności i zrozumienia. W interpretacjach Wojciecha Kudy by „tropy Innego” mają wiele kształ tów. Wskażmy taką formę spotkania, która sięga sfery sacrum. W poemacie Karola Wojtyły Matka Bogurodzica przedstawiona zostaje jako przewod niczka i pośredniczka pomiędzy wspól notą wierzących a Chrystusem. Nato miast w wierszu Bohater Jarosława Ja kubowskiego przyzywane Imię Boga (Chrystusa) odnosi się do rzeczywis tości wiary, która zawieszona zostaje między pragnieniem a rezygnacją, mię dzy (właściwą melancholii) utratą a na dzieją. W swej galerii Wojciech Kudy ba umieścił wiele przypadków obcości. Na przykład w wierszu Tadeusza Ró żewicza Jest taki pomnik Inny to Dob ry Papież – Jan XXIII, a poetycki dia log z wielką postacią pozwala upomi nać się o wartość ludzkiej osoby. W serii interpretacji krytyk przyglą da się konterfektom drugiego człowie ka, który choć pozostaje do końca nie- rozpoznany, to jednak jego światood czucie nie oddala się zbytnio od nasze go (weźmy odczytywane w omawia nym zbiorze liryki Krzysztofa Kuczkowskiego Ktoś Inny oraz Ewy Lipskiej Na spotkaniu autorskim), jak również gromadzi galerię dalekich bliźnich portretowanych w poezji i wówczas granice pojmowania rzeczywistości mogą być przybliżone, lecz nie przekroczone. Tematem wierszy stają się spotkania z kobietą (Wojciech Wen- cel, Deep Inside Aurora Snow), kap łanem (Janusz S. Pasierb, Écorché), człowiekiem odchodzącym (Wojciech Kass, Nie żałuj głaskania umierające mu). Kimś „z innego świata”, świata śmierci, jest wskrzeszony (Przemysław Dakowicz, Łazarz). Kategoria inności, którą tu rozpatruję, odnosi się również do wspólnot i grup ludzkich. O po krzywdzonych i nieobecnych, z który mi można nawiązać empatyczny kon takt, przypomina wiersz Adama Zagajewskiego Nienapisana elegia dla Ży dów krakowskich, a o zbiorowości wy kluczonych-niepełnosprawnych trak tuje utwór Wojciecha Gawłowskiego Krucjata dziecięca II. Prefigurację po staci Innego tworzy królewskie zwie rzę – zaprzyjaźniony ze świętym Hie ronimem lew (w wierszu Zbigniewa Herberta Colantonio – S. Gierolamo e il Leone). Sporządzony tu „katalog rzeczowy” nie obejmuje zrównania perspektywy „Ja” i „Ty”, zmian przynależności społecznych, niejasności relacji oso bowych. Kudyba pisze m.in. o „meta morfozach personalnego uniwersum”, o przekraczaniu własnego miejsca w świecie i próbach identyfikacji z In nym, jak również o spotkaniu, które ma wymiar uniwersalny, gdyż staje się modelem kontaktów międzyludzkich. Wiele uwagi krytyk poświęca prze zwyciężaniu obcości, a co za tym idzie wzbogacaniu własnego świata poprzez relację z „Ty”. Podmiot dąży więc ku Innym, niejako rozdając siebie, albo tworzy kameralny kosmos ludzi złą czonych uczuciem bądź doświadcze niem wewnętrznym. Sięgnijmy po przykłady. Otóż krytyk podejmuje re fleksję nad przestrzennymi uwarunko waniami doświadczeń jednostkowych w taki sposób, by uniwersalizacja pa mięci miejsc łączyła przeżycia „Ja” z dążeniem ku Innym. W zakończe niu szkicu o Miejscach Julii Hartwig znalazło się takie zdanie: „Miejsce swo jej obecności wśród innych bohater ka odczuwa właśnie nie jako zdobyte, lecz jako ofiarowane. Kryje się za tym wizja egzystencji pozbawionej wymia ru walki, zatroskanej o spotkanie – o jedność ze światem i z ludźmi”. Na tomiast w Późnej dojrzałości Czesława Miłosza dostrzega Kudyba dramat we wnętrznej przemiany polegający (tak jak uczyli personaliści) na uznaniu sie bie jako osoby, ale też na wyznaczeniu miejsca dla jednostki wśród „robot ników w winnicy Pańskiej”. Religij ne doświadczenie oprócz zakorzenia nia w bycie istniejącym sprawia więc, że – prócz ontologicznego zakorze nienia – możliwe staje się otwarcie na Transcendencję. W Wierszach wobec innego ważne miejsce zajmują rozwa żania o „transgresyjnej” wizji osoby, która wciąż przekracza granice wła snego świata. Krytyk układa narra cję o historii spotkań z Innym w pol skiej poezji nowej oraz najnowszej. W serii interpretacyjnych wariacji sta ra się określić społeczne, kulturowe, egzystencjalne, metafizyczne i religij ne współrzędne fenomenu wspólnego obcowania. Przestrzeń spotkania, któ ra nie jest przecież dana, lecz powinna zostać zdobyta, ma właściwości ambi walentne: nie wyzwala człowieka od egzystencjalnej troski, nie likwiduje cierpienia, nie oddala lęku, ale jedno cześnie daje nadzieję, przywraca ra dość istnienia, uchyla zakrzepłe prze konania, sprzyja rozwojowi duchowe mu. Akty transgresji, o których pisze Wojciech Kudyba, łączą się z proce sem powstawania nowej samoświado mości, przeobrażeniem osoby, a także z poszukiwaniem sacrum. „Inny”, „spotkanie” i „przekrocze nie” to kluczowe pojęcia w omawianej książce. Podczas lektury często mamy do czynienia z ułożeniem tych współ rzędnych tak, by oddawały niezwyk łość i oryginalność poszczególnych wypowiedzi poetyckich. Zdawałoby się, że niewiele już można powiedzieć o inności i odmienności w literaturze, wszak ruszyła istna lawina tekstów na ten temat. Jednakże w rozpatrywanym przypadku schematy czytania zostają 269 O książkach MIĘDZYLUDZKIE – TRANSCENDENTNE 2012 tom III 270 Wojciech LIGĘZA odrzucone: krytyk nie zawęża swych rozważań do rozpoznawania rodzajów opresji wobec Innych, naznaczonych negatywnym piętnem przez przyna leżność etniczną, płeć czy miejsce w społeczeństwie, lecz przybliża rela cje podmiotowe, pisze o dialogu, po dejmuje zagadnienia tożsamości kształtowanej poprzez relacje z Inny mi i – co bardzo ważne – zastanawia się nad wartościami, jakie wnoszą in tensywnie przeżywane spotkania. W swych interpretacjach Wojciech Kudyba potrafi pomysłowo skorzystać z inspiracji filozoficznych i psycholo gicznych, wyzyskać założenia myślo we współczesnej humanistyki, a przy tym cieszyć się kunsztem czytania. Punkt wyjścia refleksji wyznacza kul turowa teoria literatury i antropolo gicznie zorientowana lektura tekstów, punkt dojścia – „zwrot etyczny” w li teraturoznawstwie. Istotną rolę odgry wa inspiracja płynąca z kręgu filozofii spotkania, ale też piszący powołuje się na personalizm oraz egzystencjalizm. Obok pism Lévinasa bodaj najczęściej pojawiają się myśli z Filozofii drama tu ks. Józefa Tischnera. Pozwala to – poprzez uwypuklenie wątków aksjo logicznych i antropologicznych – pre cyzyjnie przybliżyć istotę „obcowania z Drugim”. W Wierszach wobec Innego nakłada ją się na siebie dwie dyrektywy: trak tatowa oraz eseistyczna. W pierwszym przypadku autor w numerycz nie oznaczonych częściach wcho dzących w skład każdego ze szkiców, podkreśla ścisłe wynikanie ogniw in terpretacji, w drugim – dopuszcza po rządek meandryczny, czyli powroty wątków, szkicowość, grę hipotez, dy gresje, skoki asocjacji. Chciałbym się jeszcze na chwilę zatrzymać przy po znawczych walorach odczytań liry ków w zbiorze Wiersze wobec Innego. Otóż autor rozszyfrowuje zarówno drobinowe sensy słów, fraz, metafor, jak i rozległe konteksty (ich rozma itość i bogactwo wzbudzają podziw, choć nie mamy do czynienia z erudy cyjnym popisem). Formy stylistyczne, wzory wersyfikacyjne, konwencje ga tunkowe łączą się tutaj z dociekaniem sensu przesłań. Na przykład w wier szu Wojciecha Kassa Nie żałuj głaska nia umierającemu rytmizacja wypo wiedzi odpowiadająca „transom sza mana” nakierowuje je na – tak łatwo obecnie wypierane – pytanie o wła ściwą postawę wobec spraw ostatecz nych. W odczytywanym liryku Tka czyszyna-Dyckiego Kamień pełen po karmu gramatyka odnosi się do hi storii oraz istoty miłości, ponieważ składnia symetrycznego zdania wyra ża konieczność, ewokuje „wyjście so bie naprzeciw”, czyli pełnię spotkania. Z kolei w utworze Różewicza Jest taki pomnik wyznaczniki gatunkowe ody służą ironii, deprecjonującej „pomnik-poczwarę”, ale, co zapewne ważniej sze, ten sam wzór poetycki służy ujaw nieniu wartości spotkania z Janem XXIII. Niekiedy interpretacja przybiera po stać fingowanej fabuły, a krytyk, od wołując się do praktyki znanej z daw nych powieści, w których streszczało się zawartości rozdziałów, tworzy nar racje o przygodach duchowych. Weź my na przykład takie tytuły szkiców, jak: Ateista spotyka papieża (o Róże wiczu), Lew przywiązuje się do eru dyty (o Herbercie), Obcy jest księdzem (o Pasierbie), Ta przyjaźń się nie skoń czyła (o Dakowiczu). Pobrzmiewa tu MIĘDZYLUDZKIE – TRANSCENDENTNE taj ton z lekka zabawowy, chociaż pro blematyka nie traci swej powagi. To marginalne zauważenie kieruje nas ku walorom krytycznego dyskursu Woj ciecha Kudyby. Ograniczając liczbę dowodów, powiedzieć warto o boga tym wyposażeniu retorycznym wy powiedzi, dawkowanych z umiarem konceptach językowych, oryginalnych formułach, które zapadają w pamięć, o użyciu metafory i operowaniu pięk nym zdaniem. Autor nie gardzi wyra zistymi pointami i przy całej dyscyp linie wykładu nie ukrywa emocji, nie wstydzi się przeżywania. W szkicu Zatańczyć śmierć pojawi się nawet wy mieniony z nazwiska czytelnik – Woj ciech Kudyba. Role kompetentnego badacza-erudyty oraz zachwyconego poezją amatora wcale się ze sobą nie kłócą. One się tylko uzupełniają. Do dać więc wypada zdanie oczywiste: krytyka Wojciecha Kudyby zbliża się do swego przedmiotu, czyli poezji, anektując artystyczny język, choć w in nym stanie skupienia. Gdybyśmy na 271 rzekali, że w kulturze lat ostatnich za nika piękna sztuka krytycznego pisa nia, to książka Wiersze wobec Innego takiemu sądowi zaprzeczy. Dociekliwość i uważność postępo wania krytycznego idą tu w parze z niezależnością sądów i tak zwanym zdrowym rozsądkiem, którego tak bra kuje (szczególnie) młodym badaczom – zauroczonym magią literaturoznaw czych zaklęć, bez względu na to, czy pasują one do opisywanego przedmio tu, czy nie. Wojciech Kudyba na pewno nie daje się uwodzić literaturoznaw czej modzie. W omawianej książce u- ważność lektury, co teraz przestało być oczywiste, polega na respektowa niu znaczeń tekstu, ale może istotniej sze staje się spotkanie czytającej osoby z literackimi świadectwami Inności. Książka Wojciecha Kudyby może słu żyć za przykład szlachetnej sztuki in terpretacji, nie zagubionej w szumie głosów licytujących się na obiegowe mądrości. Zbiór Wiersze wobec Innego Piotr SANETRA SYMBIOZA PĘDZLA I PIÓRA zwraca się przeciwko krytyce niczyjej, a więc nieludzkiej. Nowa seria wydawnicza „Biblioteka <Ekspresji>”, zapoczątkowana niedaw no wydaniem Krajobrazów polskich Zbigniewa Skwierczyńskiego, wzboga ciła się o kolejną książkę poetycką – tym razem Elżbiety Lewandowskiej Szczęśliwe oczy. W zbiorze tym znala zły się zarówno wiersze wcześniej pub O książkach Elżbieta Lewandowska, Szczęśliwe oczy, Lublin: Wydawnictwo „Norbertinum”, 2012 („Biblioteka <Ekspresji>”, nr 3) 2012 tom III 272 Piotr SANETRA likowane w prasie polonijnej, jak i – w większości – pierwodruki. Elżbieta Lewandowska egzystuje w Londynie od lat sześćdziesiątych. Pracując wcześniej w londyńskich księ garniach (Orbis i Earlscourt Publica tions Ltd), swoje zawodowe życie na zawsze związała z zamiłowaniem do książki. Oprócz twórczości poetyckiej uprawia publicystykę kulturalną (esej, recenzję, reportaż, wspomnienie). Własną twórczością literacką i plas tyczną z powodzeniem próbuje po twierdzać wzajemnym przenikaniem się jej poezji i malarstwa, bo dla Elż biety Lewandowskiej równie jak po ezja ważna jest sztuka malarska – jej równoległa pasja. Omawianą publika cję można więc przyrównać do galerii wierszy wzbogaconej wyborem kilku malowanych przez poetkę obrazów. Autorka Szczęśliwych oczu na stosun kowo niewielkiej przestrzeni (56 stro nic) daje przegląd inspirujących ją te matów i form poetyckiej wypowiedzi. W dwu częściach tomiku: Okruchy lus ter i Pędzlem słowa, prezentuje poezję wizualności spokrewnioną z poetyc ką wizyjnością, która zarówno dla po ezji, jak i dla artystycznego malarstwa stanowi istotną podnietę estetyczną. Malarską obrazowość jako nadrzęd ną kategorię estetyczną tomiku ewo kują tytułowe „oczy”. Malarski ro dzaj wyobraźni realizuje się w wybo rze poprzez towarzyszące niektórym tekstom reprodukcje obrazów pędzla poetki. Wnoszą one do tomiku ele ment nastrojowości, klimat powołany barwną kolorystyką i kształtem, jak też przestrzenią ujmowaną w ramy ar tystycznie przetworzonego pejzażu. Zarówno słowne, jak i plastyczne ob razy Lewandowskiej wywierają wraże nie prymatu koloru nad formą. „Ar tystka stosuje szeroką paletę barw, spo śród których najbardziej znaczący jest kolor niebieski – ekwiwalent powiet rza, przestrzeni, nieba, nieskończonoś ci, absolutu, symbolizujący duchowe pierwiastki życia, stany emocjonalne (tęsknotę, melancholię, marzenie), mądrość, intelekt. [...] W ostatnich la tach ulubionym motywem malarstwa poetki jest kosmos. Mgławice, planety, gwiazdy, skłębione chmury, tajemni cze odrealnione krajobrazy składają się” (z noty na skrzydełku okładki) na światy zawieszone pędzlem pomiędzy ziemią a niebem, widzialnym i domyśl nym, między rzeczywistością i fanta zją. Fascynacje malarki znalazły swój wyraz w obrazie przedstawiającym kosmiczne Oko cyklonu (pastelowy wi zerunek z pierwszej stronicy okładki). Inne obrazy ukazują zarówno styliza cje naturalnego otoczenia (np. Wiosna w Sussex), jak też inspirowane krajo brazem bądź widokiem nieba pejzaże wewnętrzne – duchowe. Nasycenie ob razów barwą „uszczęśliwia oczy”, jed nak związki z sensem wierszy są dosyć luźne, raczej pozatreściowe – intuicyj ne, wrażeniowo-nastrojowe. Materia poetycka tomu tkana jest przeważnie z odległych wspomnień i związanych z nimi doznań, toteż opi sowo-liryczne wiersze Lewandowskiej wypełniają część pod wymownym ty tułem Okruchy luster. Wspomnienia i przeżycia maluje poetka środkami wypowiedzi plastycznej. Poetyckie re kwizyty, szczególnie te z najdalszej przeszłości autorki: Dzieciństwo, Zwy kła niedziela, Stara fotografia, są jak ułamki luster, w których szczątkowo można przeglądać miniony czas. Za prasza zatem poetka do wspólnego 273 SYMBIOZA PĘDZLA I PIÓRA treści obrazów. Jej wrażenia z oglądu dzieł Paula Veronese, Charlesa Augus te’a Mengina, Marca Chagalla, Olgi Boznańskiej, Vincenta Van Gogha czy Zdzisława Beksińskiego są również próbą nawiązania kontaktu ze świa tem sztuki – zrozumienia i ożywienia namalowanych postaci, wypowiedze nia słowem atmosfery wyrażonej bar wą i kształtem, a tym samym jakby każdorazowego spotkania z twórcą obrazu. Do poetyckiego opisu autor ka zwykle wybiera dzieła reprezenta tywne dla nurtów lub zagadnień sztu ki pozostających w kręgu jej zaintere sowań. Zjawiska zachodzące na styku litera tury i sztuk plastycznych mają swoją bogatą reprezentację w postaci zarów no „dwuskrzydłych” artystów pióra i pędzla, jak i dzieł zainspirowanych odmiennością materii artystycznej plastycznego obrazu i słownego teks tu. Twórczość Elżbiety Lewandowskiej nawiązuje więc do tradycji wzajemne go uzupełniania się takich środków wyrazu, jak: słowo, barwa, kształt. Pa sja ożywiona interferencją sztuk w świa domości artystycznej poetki‑malarki prowadzi do zacierania ich granic: jak kometa poezja się zjawia czy wiersz maluję czy obraz piszę już nie wiem sama słowa kładę duktem pędzla a obrazy – rytmem i metaforą czary tajemne sprawia czas (Szuflada pełna gwiazd) Przywołana wyżej poetycka autore fleksja zdradza tajemnice duszy artyst ki ulegającej transgresji sztuk. Trudno oprzeć się wrażeniu, że twórczość Lewandowskiej wypływa po prostu z „ra dości tworzenia”, co daje się czytać z jej jakby programowych wierszy: Martwa O książkach przeżywania zabarwionych lirycznie „okruchów” życia. Z ułamków zwier ciadeł pamięci, ze zdjęć, listów... od twarza obrazy miejsc i ludzi: dom ro dzinny, sprzęty, domowe przedmioty, miejsca zamieszkania (Piaski, Kwi dzyn, Gdańsk) – codzienne i odświęt ne sytuacje. Dopełniającym się, prze nikającym wzajemnie opisem i meta forycznym obrazem przywołuje ro dzeństwo, rodzinę, otoczenie. Własny, prywatny świat odsłania z niezwykłą serdecznością i ciepłem. Inne wiersze (np. Byle do wiosny) tchną sugestyw nym realizmem. Niekiedy malarsko‑liryczne wierszowane szkice ustępują miejsca bardziej złożonym przeżyciom psychicznym znaczonym cierpieniem, tęsknotą, poczuciem niespełnienia, niedokochania i przemijania postaci indywidualnego życia i świata. Sycone są również nostalgicznym losem emi granta, noszą znamiona oddalenia, obcości, które choć skrywane, jednak bo lą (Obca, Opieka z góry). W wierszach prowadzonych wątkiem życiowej peregrynacji, w szczątkowych lustrach wspomnień z dojrzałego wie ku poetki wizja młodości traci wyraź ne kontury. Coraz częściej pojawiają się autoportrety, obrazowanie zyskuje na optymizmie, a opis, scenka rodza jowa ustępują miejsca refleksji łączo nej z nadzieją na ponowne spotkania z drogą osobą „w jakimś zakątku za świata” (Znajdziemy się). Zasadniczym tematem drugiej częś ci tomu, jak mówi jej tytuł, jest malo wanie Pędzlem słowa. Widzenie świa ta, zaznaczone wcześniej w poetyckich „odbiciach luster”, tym razem manifes tuje się w ekfrazach – wierszach prze kazujących opisy obrazów. Autorka Szczęśliwych oczu nie ogranicza się do 274 Alina SIOMKAJŁO natura, Malarz, Euterpe – utworów pełnych pokory wobec tworzywa, świa domych, że talent jest darem od Boga, że twórczość bywa powołaniem, i wy rażających głęboką wdzięczność za dar „oczu”. „Lecz szczęśliwe oczy wasze, że wi dzą [...]” – te słowa z Ewangelii według św. Mateusza (13, 16) wyrażają po chwałę wrażliwości, uważności, otwar tości na zmianę starego, schematycz nego sposobu widzenia. Jako źródło ty tułu obecnego zbioru wierszy i repro dukcji obrazów słowa te mogłyby być mottem, głównym przesłaniem twór czości, która budzi świadomość daru widzenia, patrzenia, w sensie dosłow nym – odbioru rzeczywistości, kon taktu z bogactwem barw i kształtów, która uwrażliwia na komplementarne wartości świata rzeczywistego i sztuki. Zachęca do ich kontemplacji i odkry wania wciąż na nowo. Poezja i malarstwo Elżbiety Lewan dowskiej to kraina łagodna i przyjaz na, sprzyjająca wędrówce przez życie, jakie by ono nie było – to pejzaż roz wijający się pomiędzy „doliną radoś ci” i „mgławicą tajemnic”. Alina SIOMKAJŁO Fenomen cenzury 2012 tom III Bibliologia polityczna, praca zbiorowa pod redakcją Dariusza Kuźminy, Warszawa: Wydawnictwo SBP, seria „Nauka - Dydaktyka - Praktyka”, 2011 Temat cenzury nie przeżywa zmierzchu – jest wiecznotrwały od kąd istnieje instytucjonalna polityka organów władzy, próbująca sprawo wać „rząd dusz” za pomocą wywiera nia nacisków, narzucania schematów myślenia, ograniczania dostępu do wolnego słowa, wiedzy i prawdy. Od najdawniejszych czasów poprzedza, wyzwala, promuje i proteguje cenzurę propaganda (wykładnie tego sporne go terminu w ww. książce > Igor Kor das, Pojęcie „wrogiej anonimowej pro pagandy pisanej” w działaniach opera cyjnych Służby Bezpieczeństwa PRL) szerzona za pośrednictwem różnego rodzaju wydawnictw przekazujących idee, opinie, jednocześnie – zamierzo ne, rzadziej niezamierzone, restryk cje. Książka to konkurencja dla władzy, gdyż z pomocą niesionych przez nią idei człowiek może zbudować sobie odmien ną wizję świata, w którym nie ma miejsca na autorytarne rządy. Cenzura wypływa z niechęci do wiedzy szerszej, bogatszej; do wiedzy różnorodnej, niezależnej, kry tycznej (s. 19). Na szczęście popularyzowane przez produkcję wydawniczą zarówno na kazy, jak i „zakazy przyczyniają się do budzenia ciekawości ludzkiej w poszukiwaniu prawdy” (D. Kuźmi na, Wprowadzenie). Istnienie cenzury rodzi więc opozycję, zwalczającą prze moc, występującą w obronie swobód obywatelskich, zwłaszcza poznawczej uczciwości. – Szukającą rozwiązań dla spętanych zarządzeniami relacji po między wolnym słowem a zjawiskiem cenzury. Literaturę dotyczącą propagando wo-cenzorskich poczynań na obsza rach działalności bibliologicznej wzbo gaciła książka Bibliologia polityczna, będąca swego rodzaju zbiorową mo nografią problemu. Otrzymaliśmy za razem prowadzony wątkiem biblio logicznym zarys dziejów intelektual nych świata. Na publikację złożyły się prace profesjonalistów (zabrakło not informacyjnych o licznych autorach), bez wątpienia: miłośników „czarnej sztuki” drukarskiej, pasjonatów dru kowanego papieru, bibliotekarzy i bi bliotekoznawców, księgarzy i bibliofi lów, archiwistów, bibliografów, infor matyków… Na 452 stronicach za prezentowanych zostało 39 studiów w sześciu tematyczno-chronologicz nych działach: Propaganda i promocja w czasach no wożytnych, Książka i ilustracja w służbie XIX wiecz nej propagandy, Propaganda w czasach sanacji i II woj ny światowej, Propaganda w czasach PRL, Publikacje dla dzieci i młodzieży noś nikiem propagandy, Prasa i biblioteki w służbie propagandy. Dzięki odpowiednio uporządkowa nej problematyce, trafnemu jej dobo rowi i pomysłowości ujęć, omawia na publikacja interesujaco rekonstru uje proces kształtowania się naukowej kultury od zarania cywilizacji staro żytnej. Świetne preludium do zagad nienia prezentuje Agnieszka Łusz pak w syntetycznym studium Książka w przekazie idei. Dzięki autorom poszczególnych ar tykułów przemierzamy obszary tema tyczne cenzuralnych uwarunkowań w kulturze europejskiej. Tym tropem posuwamy się od rozwoju inteligencji w czasach hellenistycznych przez bi bliologię w krajach Zachodu po dzień dzisiejszy procesów bibliologicznych w państwach bloku wschodniego. Od kościelnych Indeksów Ksiąg Zakaza nych do komunistycznych „zapisów”, „poprawności politycznej”, autocen zury; od literatury dla dorosłych po lekturę dla dzieci, od rękopisów po przez problem „polityzacji” druków, bibliotek, bibliografij (> Adam Nowak, Bibliografia a polityka) – i wiązanych z tymi dziedzinami wiedzy instytucji społecznych – do informacji elektro nicznej epoki „cenzury rozmytej”. Sukcesy święciła cenzura w pśmien nictwie jezuitów. Jako najbardziej ja skrawy przypadek działalności cen zury w Rzeczypospolitej i w Towarzys twie Jezusowym ukazuje Dariusz Kuź mina (Piśmiennictwo jezuitów w XVI wieku w Polsce) tłumaczenie Biblii przez Jakuba Wujka. Cenzurę uprawia ło pozostające w służbie religii drukar stwo w Tybecie (pisze o tym Agniesz ka Helman-Ważny), w służbie ideologii ofiarą cenzury padały książki Kopernika, Harvey’a, Newtona i Dar wina (Antoni Krawczyk). 275 O książkach Fenomen cenzury 2012 tom III 276 Alina SIOMKAJŁO Ideologiczno-propagandowy prog ram wpisywany jest w teksty oprawy wydawniczej książek (Bartłomiej Czar ski), przejawia się w „architektonice” kart tytułowych Biblii od XVI do XVII wieku (Klaudia Socha). Przykładem propagandy „druków upowszechnia jących idee i ideały oświecenia w sta ropolskim systemie komunikacji” są polskie kalendarze z II połowy XVIII wieku (Małgorzata Gorczyńska) oraz „kalendarzowe retrogresje temporal ne” (Maciej Janik). Inicjującym cenzurę narzędziem w ogromnej mierze jest prasa, wy korzystująca swe możliwości maso wego oddziaływania na ludzką psy chikę i umysłowość: „bombardowa nia odbiorców tymi samymi treścia mi, hasłami i ideami, aby wypełniły całą ich rzeczywistość i [żeby] zabra kło już im przestrzeni na inne wartoś ci i przekonania” (s. 418). A w szcze gólności? W PRL cenzurze podlegała nawet „promocja działalności biblio tek w prasie fachowej dla biblioteka rzy” (Adrian Uliasz). Dzisiaj popu larnym mechanizmem rozchodzenia się informacji w sieciach społecznych – wzorowanym na teorii Malcolma Gladwella: szerzenia się chorób zakaź nych – jest drapieżna propaganda re klamowa, „marketing szeptany” (Ma ja Wojciechowska). W systemie komu nikacji międzyludzkiej jako narzędzie kształtowania opinii coraz większe go znaczenia nabiera prasa lokalna i sublokalna (Jolanta Kępa-Mętrak) ze względu na zabiegi marketingowe bardziej propagandowa – ukrywająca niekorzystne realia, niż rzetelnie in formująca. Od cenzury komercjalnej blisko do tejże w objawieniu politycznym. Od Agnieszki Obrębskiej (Książka Wy działu Propagandy KW PZPR w Olsz tynie w latach 1948-1968) dowiemy się dokładniej, m.in. dlaczego w par tyjnym systemie nie książka, ale pra sa staje się głównym narzędziem pro pagandy: skuteczność wszelkiego rodzaju agitacji zależy od poziomu wykształcenia świa domości odbiorcy – dlatego główna si ła partii tkwiła w propagandzie masowej (s. 420). Prasa efektywniej niż książka pod porządkowywała kryteriom partyj nym, lepiej nakłaniała do zwykłego koniunkturalizmu. Doceniano w PRL polityczną funk cję cenzury w rozwoju nauki polskiej, kalecząc nawet narodowe i międzyna rodowe bibliografie (Adam Nowak, Bibliografia a polityka) – nazywając tego rodzaju zabiegi oświetleniem na ukowym. Zebrane w Bibliologii politycznej ar tykuły nie sposób w zwięzłym omó wieniu podjąć w ich komplecie. Cha rakteryzują się precyzyjną wykładnią przedmiotu osadzoną na znawstwie historycznym i teoretycznym materii bibliologicznej i jej kontekstów. Żeby wskazać choćby na niektóre atrybu ty metody stosowanej w tych pracach: analiza zasięgu, znamion i przemian praktyk propagandy, krytyczne roz poznawanie instrumentarium i form panowania nad umysłowym pozio mem społeczeństw dla przejmowa nia władzy drogą ideologicznego bądź obyczajowego osaczania, bogate wy posażenie w materiał źródłowy... Nie wybaczalny jest brak indeksu nazwisk tego poważnego opracowania. Fenomen cenzury znaczona jest nie tylko dla środowisk naukowych. Czy poza egzemplarzem nadesłanym do Stowarzyszenia Pisa rzy Polskich za Granicą ma szanse za granicami Kraju? Czy zainteresuje bibliotekarzy i historyków polskiego Londynu? Nieprzeliczony i niemal proporcjo nalny do sterowanych praktyk wyda je się przybór publikacji na temat cen zury przekraczającej zakreślone wyżej ramy. Nawet najbardziej kompletne zestawienia (> online: cenzura-biblio grafia) nie nadążają za przyrostem jej kontestacji, mimo to świadomości o „postępach” cenzury, jak się okazu je, nigdy nadto. O książkach Zagadnienia cenzury były przed miotem naukowego zaciekawinia prof. Zbigniewa Żmigrodzkiego (Uniwersy tet Śląski). Przypominam, że opubli kował on (w 2002) klasyczny „zapis” cenzury politycznej w PRL „Tylko do użytku służbowego”: Wykaz książek podlegających niezwłocznemu wycofa niu 1 X 1951 r. z bibliotek polskich. Je go nieobecność wśród autorów oma wianej tu książki jest zaskakująca. Niezwykle pouczająca, poznawczych ponęt pełna, pobieżnie prezentowana tu książka zasługuje na bardziej precy zyjne omówienie. Napisana językiem przystepnym – mimo że albo dlatego że uczonym, wydana przez Stowarzy szenie Bibliotekarzy Polskich, prze 277 Rok 2012 Archiwum pamięci Bogusław POLAK SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” Od Rosji do Włoch 1941-1945 Wojsko tworzone w Związku Sowieckim przez gen. Władysława An dersa jako Armia Polska w ZSRR, przekształcone na Bliskim Wschodzie w Armię Polską na Wschodzie (APW), a następnie w 2. Korpus Polski połączonego z Samodzielną Brygadą Strzelców Karpackich, stanowiło armię niemającą wcześniej swojego odpowiednika w dziejach Wojska Polskiego. Składało się bowiem niemal wyłącznie z byłych jeńców, ła gierników i więźniów zdrowotnie pozostających na krańcach ludzkiej wytrzymałości – schorowanych i wycieńczonych. Wielu z nich w dro dze na front włoski zmarło. Liczba zmarłych kilkakrotnie przewyższy ła straty bojowe 2. Korpusu w latach 1944-1945. Do żołnierzy 2. Korpusu przylgnęła jak najbardziej uprawniona na zwa „armia tułaczy”, czyli tych, którzy przez Rosję, Uzbekistan, Iran, Irak, Palestynę i Egipt dotarli na front włoski, by – śladem Legionów Polskich gen. Jana Henryka Dąbrowskiego – znowu szukać drogi do Kraju. tom III 2012 tom III 280 Bogusław POLAK W PRL dla pamięci o żołnierzach gen. Andersa nie było jednak miej sca. Żołnierzy tych, podobnie jak ich dowódcę, starano się wyrugować z historii. Komunistyczna propaganda przedstawiała ich jako „turystów od Andersa”, którzy opuścili w potrzebie Związek Sowiecki. We wrześ niu 1946 roku odebrano obywatelstwo polskie wybitnym dowódcom Polskich Sił Zbrojnych. Prześladowano tych, którzy powrócili do Pol ski. Najgorszy los spotkał żołnierzy ze wschodnich województw Rzecz pospolitej – w nocy z 31 marca na 1 kwietnia 1951 zostali deportowani na wiele lat do irkuckiej tajgi. Mimo usilnych starań komunistom nie udało się wymazać czynu zbrojnego Polaków walczących u boku za chodnich aliantów na lądzie, na morzu i w powietrzu, ale oddająca im sprawiedliwość zbiorowa pamięć w Polsce mogła się ujawnić dopiero po przełomie politycznym 1989. Ożywiona pamięć o żołnierzach, którzy przebyli drogę z Buzułuku do Bolonii, pielęgnowana jest przez środowiska kombatanckie, przez wojsko i harcerzy, a także przez instytucje państwowe powołane do dbałości o cmentarze zmarłych i poległych. Cmentarze te stanowią bo wiem pomniki chwały i męstwa polskiego żołnierza. A trwała pamięć należy się zarówno Polakom, którzy wyszli z „nieludzkiej ziemi”, jak i tym, którzy wybrali los wygnańców, nie wracając do Polski zniewolo nej przez sowiecką przemoc. Doniosłe zadanie upamiętnienia żołnierzy 2. Korpusu od lat konsekwentnie realizuje Urząd do Spraw Kombatan tów i Osób Represjonowanych (UdSKiOR) oraz Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (ROPWiM). Godną sprawę wspomagają też inne urzędy państwowe. Takim to sumptem odbudowanych i wyremonto wanych zostało już wiele nekropolii narodowych na szlaku 2. Korpusu – na czele z poddanym generalnemu remontowi Polskim Cmentarzem Wojennym na Monte Cassino; prace remontowe trwają na Cmentarzu Wojennym w Ankonie. Do tych, tak bliskich każdemu Polakowi, miejsc pamięci od lat pielg rzymują przede wszystkim polscy kombatanci – szczególnie z Polski i z Wielkiej Brytanii. Towarzyszą im przedstawiciele władz i urzędów, wojska, reprezentanci szkół, zwłaszcza harcerze. W niniejszym artykule przedstawiam zapisy kronikarskie z „pielg rzymek pamięci” do Rosji, Uzbekistanu, Iranu i Włoch, zachowując chronologię dziejów wojska dowodzonego przez gen. Andersa. Uroczys tości, w których uczestniczyłem, miały miejsce w 70. rocznicę utworze SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” 281 nia Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR (zgodnie z ówczesną nazwą) i trwa ły od 2 do 3 listopada 2011 roku w Federacji Rosyjskiej. Tockoje. Przed pomnikiem Pamięci Żołnierzy Polskich. Fot. Alina Nowacka („Kombatant”. Następne zdjęcia zamieszczone w tym artykule, jeżeli nie opisane inaczej, pochodzą z tego samego źródła) Archiwum pamięci Wylatujemy do Samary z wielogodzinnym opóźnieniem spowodowa nym zamknięciem lotniska na Okęciu po awaryjnym lądowaniu Boein ga lecącego ze Stanów Zjednoczonych. Z Samary czeka nas jeszcze oko ło dwustukilometrowy przejazd autokarami do Tockoje i Buzułuku. Tockoje to wieś w obwodzie orenburskim, nad rzeką Samarą – lewym dopływem Wołgi. Kilka kilometrów dalej znajduje się większe osiedle miejskie – Drugie Tockoje i Poligon Tockoje. Oba rejony stanowią teren zamknięty, tajny. Na trasie spotykamy wiele posterunków wojskowych, liczne pojazdy i transportery piechoty. Otrzymujemy zgodę na wjazd i po kilku minutach kolumna pojazdów zatrzymuje się w pobliżu pom nika Pamięci Polskich Żołnierzy. Właśnie w tym rejonie od września 1941 do stycznia 1942 formowała się 6. Dywizja Piechoty pod dowódz twem gen. bryg. Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza. Wysiadających z autokarów wita hymn Jeszcze Polska nie zginęła w wykonaniu Wandy Seliwanowskiej i dzieci z Centrum Kulturalno‑Oświatowego „Czerwone Maki” z Orenburga. Siedmioletni potomek polskiej rodziny zesłanej do Kazachstanu recytuje wiersz: „Honor i Oj czyzna – to hasło na sztandarach widniało, ilu Polaków ginęło za te ideały”. Nad dziećmi unoszą się polskie flagi i transparent z napisem: 282 Bogusław POLAK Rozpoczyna się oficjalna uroczystość, w której uczestniczą m.in.: An na Maria Anders-Costa – córka gen. Władysława Andersa; minister dr Jan Stanisław Ciechanowski – kierownik UdSKiOR; kombatanci; przed stawiciele prezydenta RP – dyrektor Sylwia Remiszewska i Waldemar Strzałkowski; dr hab. Andrzej Krzysztof Kunert – sekretarz ROPWiM; poseł Mirosław Koźlakiewicz; dowódca Garnizonu Warszawa gen. Wie sław Grudziński; wicegubernator obwodu orenburskiego Walery Anato lewicz Rogożkin oraz przedstawiciele władz Tockoje i Buzułuku. Do przybyłych przemawia minister J.S. Ciechanowski: Z wielkim wzruszeniem stajemy na tej historycznej ziemi, która widziała for mowanie Polskiej Armii składającej się z samych więźniów – więźniów za to, że byli Polakami. W 1941 roku również tutaj w Tockoje formowali tę armię, która miała iść po drodze do wolności przez wiele krajów, żeby w końcu dojść do uko chanej Ojczyzny i ją wyzwolić. Przez wiele lat nie było to pewne, w końcu się uda ło. Oddajemy hołd wszystkim tym, którzy zginęli, wszystkim spoczywającym na tej ziemi. 2012 tom III W intencji zmarłych żołnierzy Armii Polskiej w Związku Sowieckim, Armii Polskiej na Wschodzie oraz 2. Korpusu Polskiego biskup polowy Wojska Polskiego Jerzy Guzdek, ks. płk Eugeniusz Bujko z prawosławne go Ordynariatu WP i ks. płk Andrzej Fober z ewangelickiego duszpas terstwa wojskowego odmawiają modlitwy ekumeniczne. Zwracając się do zebranych pod pomnikiem, bp Jerzy Guzdek przy wołuje słowa gen. Andersa: SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” 283 Rysem znamiennym była wzmożona religijność wszystkich ludzi, bez wzglę du na to, skąd przychodzili. Nie dziwiłem się temu, gdyż czułem to samo. Wiara w Opatrzność boską, która sprawiła tak wielki cud dla nas wszystkich, zdawało by się, skazanych na powolną i straszną śmierć, była wraz z ukochaniem swego narodu i kraju naszą największą siłą duchową. Wyjeżdżamy do Buzułuku. Po drodze na pobliskim cmentarzu składamy kwiaty na mogiłach polskich żołnierzy. Zmarli tu z wycień czenia trudem i chorobami. Po południu rozpoczynają się uroczystości w Buzułuku, w dawnej (od września 1941 do stycznia 1942) siedzibie Sztabu Armii Polskiej w Związku Sowieckim (obecnie mieści się tu wyższa szkoła biznesu). Przed pamiątkową tablicą składane są wieńce od Prezydenta RP Broni sława Komorowskiego, kombatantów i organizatorów podróży. W sali pamiętającej wizytę Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego (w grudniu 1941) – przedstawienie tanecznego zespołu młodzieżowe go, prowadzone przez wspomnianą już Wandę Seliwanowską. W części oficjalnej Waldemar Strzałkowski odczytuje przesłanie od Prezydenta RP. Głos zabierają gospodarze, także ministrowie – dr Jan Stanisław Ciechanowski i dr hab. Andrzej Krzysztof Kunert. Uwagę członków pol skiej delegacji przykuwa wystawa rysunków dzieci z okręgu orenburskie go, przysłanych na konkurs na temat 70. rocznicy formowania się Ar mii Polskiej dowodzonej przez gen. Andersa. Są to prace dzieci w wieku 9–15 lat, m.in. ze wsi Taszły, odległej o około 300 km od Orenburga. Zaprezentowane zostały rysunki: Wioletty Potjakiny, Andzeli Nigmatu liny, Walerii Korneewej, Olgi Romanowej, Wadima Bikmetowa, Wikto rii Backowej, Marii Baranowej, Renaty Amirowej. Prace powstały pod kierownictwem pani Ajgul Utegenowej w Szkole Sztuki dla Dziecka. (Po powrocie do Polski dzieci i opiekunkę patriotycznie dydaktycznych prac uhonorowaliśmy dyplomami Instytutu im. gen. dyw. Stefana Gro ta Roweckiego w Lesznie i książkami o gen. Władysławie Andersie i jego Archiwum pamięci Po odmówieniu modlitw do pomnika zbliżają się delegacje z wieńca mi od Polaków i władz rosyjskich. Trębacz gra sygnał Śpij kolego. Zalega cisza, wzruszenie udziela się wszystkim zebranym. Harcmistrz Kazi mierz Dymanus rozsypuje wokół pomnika ziemię przywiezioną z pol skich pobojowisk. Pułkownik Edward Brzozowski – Kawaler Orderu Wojennego Virtuti Militari, pokazuje miejsca, gdzie między wyciętymi już drzewami stały w śniegu namioty żołnierzy 6. Dywizji Piechoty. 284 Bogusław POLAK żołnierzach.) W trakcie uroczystości przekazaliśmy dzieciom polskim i ich opiekunom kilkadziesiąt książek historycznych ufundowanych za równo przez Instytut, jak i JM Rektora Politechniki Koszalińskiej To masza Krzyżyńskiego. Czas nie pozwolił na odwiedzenie w Buzułuku pozostałych miejsc związanych z tworzeniem się na tym terenie Armii Polskiej: ośrodka rekrutacyjnego, szpitala, kwatery gen. Andersa... Podczas uroczystości w Tockoje i Buzułuku Anna Maria Anders-Costa podkreślała niezwyk łość chwili: Dzisiejszy dzień jest dla mnie wyjątkowy, historyczny. Nigdy w życiu się nie spodziewałam, że będę miała okazję tutaj być, jestem bardzo wzruszona. Bywam często na Monte Cassino, ale to tutaj był początek i jestem wdzięczna Kombatan tom, że mnie zaprosili. Tata na pewno spogląda teraz z góry. Żołnierze byli dla ojca najważniejsi do końca życia. Kiedy chodziłam z ojcem do ogniska polskiego w Londynie, często spotykaliśmy żołnierzy, podchodzili do ojca, a on zawsze miał dla nich czas. Witał się, rozmawiał – tak, to było jego życie, rodzina i żołnierze. Uzbekistan 1942 2012 tom III Sięgnijmy do Wspomnień z lat 1939-1946 (Bez ostatniego rozdziału) Władysława Andersa: Wreszcie, w początku 1942, przyszła decyzja przeniesienia wojska polskiego na południe. Sformowane z wielkim trudem dowództwa, jako związki przyszłych jednostek wojskowych, wyjeżdżały na wyznaczone tereny, celem zbierania ludzi. Sztab armii umieszczono w Jangi-Jul, co znaczny Nowa Droga, w okolicy Tasz kientu, i rzeczywiście stamtąd rozpoczęliśmy... nową drogę poprzez kraje Bliskie go Wschodu. Dywizje rozrzucono na olbrzymiej przestrzeni. Zaczął się tłumny dopływ ludzi. Mieliśmy angielskie mundury i bieliznę; okazały się one bezcenne, gdyż wszyscy zjawili się w łachmanach i schorowani do statecznych granic. Sze rzyły się choroby, a wobec olbrzymiej ilości wszy w Rosji, przede wszystkim ty fus plamisty. Lekarze nasi i siostry wykazali wiele poświęcenia, ratując ludzi od śmierci w fatalnych warunkach, przy zupełnym braku lekarstw, pomieszczeń, bielizny i odpowiedniego wyżywienia. Wielu, szczególnie dzieci, umierało. Polskie wojsko w Uzbekistanie powitane zostało niezbyt życzliwie. W żołnierzach widziano intruzów, którzy sięgną po tak cenny tam wów czas chleb. Ale – jak zauważają autorzy wspomnień z 6. Dywizji Piecho ty, czyli Dywizji Lwów (Jerozolima 1944, s. 127 i następne): SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” 285 Do Kazachstanu Polacy trafili już w kwietniu 1940 roku, podczas drugiej deportacji obywateli polskich z Kresów Wschodnich. Były to rodziny polskich oficerów, jeńców w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobiel sku, ogółem 60 000 osób. Kolejna fala Polaków to zwolnieni z więzień i łagrów po tzw. amnestii z 12 sierpnia 1941 i przesiedleni właśnie na terytorium Uzbekistanu, niemal 100 000 osób. Decyzje władz sowiec kich zmieniły się nagle, powodując niewiarygodny chaos wśród ludzi Archiwum pamięci Nasi chłopcy nie bardzo się tym wszystkim przejmowali. W ogóle począt kowo tego nawet nie zauważyli. Przyzwyczajeni do kryminalnych grubiaństw – chłód i rezerwę traktowali lekko. To ich nie interesowało. Interesował nato miast folklor [...] Całe gromady dzieciaków uzbeckich biegały za nami, przepisowo salutu jąc i na całe gardła wykrzykując nasze „czołem”, na co zazwyczaj otrzymywały z uśmiechem odpowiedź: „salem – alejkum”. Od starszych wiekiem żołnierzy dostawały cenny polski grosz z „orłom”. Taki starszy dziadzio często siadywał na przyzbie „kibitki” z gliny lepionej albo kucał wprost na ulicy i z powagą rozma wiał z małym Uzbeczątkiem, nierzadko zasmarkany nos mu ucierając. Dzieciak, choć brązowy i czarnooki, żywo mu przypominał jego własne dzieci, zostawione gdzieś w Polsce na łasce losu, lub tułające się po Syberii. Poważni starzy Uzbecy i matrony, stojąc w drzwiach lub bramach, obrzucali się tylko spojrzeniami, które im jakoś łagodniały. Po paru tygodniach nierzadko można było spotkać Uzbeka, wędrującego na „iszaku” czy pieszo, jak przykładał rękę do czoła i serca na widok polskiego wojska; a okolone brodą usta rozjaśniał uśmiech. Nasi zawsze z powagą odpowiadali na pozdrowienie. Z czasem nieufność Uzbeków znikła. Prawie każdy dom uzbecki stał przed nami otworem, a Polak był w nim pożądanym gościem, bowiem: „człowiek, któ ry kocha dzieci i wierzy w Boga, nie może być zły i godzien jest miłości każdego prawdziwego „Uzbeka” – powiadali. Takich Uzbeków była przytłaczająca więk szość. Żyliśmy naprawdę zgodnie. Jeżeli nawet któryś z nich, uległszy żyłce ku pieckiej „wykiwał” naszego (Uzbecy – to przesławni kupcy), to i tak inny swoją gościnnością wyrównywał stratę. Ten przyjazny stosunek między Polakami i tubylcami mocno zaniepokoił miejscowe władze, które widziały nasze wzrastające z dnia na dzień wpływy na Uzbeków i rosnące sympatie wzajemne. Po „aułach” i „kibitkach” coraz szerzej i coraz częściej powtarzano sobie pra starą ponoć legendę, że kiedy przyjdzie czas, gdy u grobu potężnego Batu-cha na staną żelazne zastępy rycerzy z dalekiego Lechistanu, a nad górami Pamiru rozepnie skrzydła biały orzeł – powstanie znowu szlachetny i bohaterski naród uzbecki, zniszczy nieprzyjacioły swoje, na nowo napoi swe konie w Dnieprze i w zgodzie z Lachami po sąsiedzku mieszkać będzie. Takie legendy nieco kolido wały z programem rządu i bodajże niejeden Uzbek poszedł za nie do kryminału i na Północ. 2012 tom III 286 Bogusław POLAK wycieńczonych głodem i chorobami. Na przykład: decyzją Państwowe go Komitetu Obrony z 19 listopada 1941 z Uzbekistanu do Kazachstanu miało być przesiedlonych ponad 36 000 Polaków i niebawem, na po czątku grudnia, przesiedlono, tyle że 21 500 Polaków z Kazachstanu do Kirgizji i ponownie do Uzbekistanu. Po odmowie w lutym 1942 przez generałów Sikorskiego i Andersa wysłania na front 5. Dywizji Piechoty – nie w pełni uzbrojonej – strona sowiecka rozpoczęła politykę restryk cji wobec Armii Polskiej. 6 marca 1942 dowództwo armii otrzymało depeszę informującą, że od 20 marca liczba przyznanych racji dla Ar mii Polskiej zostaje ograniczona do 26 000 porcji. Od tego momentu wszystkie zawarte ze Związkiem Sowieckim umowy traciły swą moc. Stalin powrócił do decyzji z listopada 1941 roku. Doprowadziło to w marcu 1942 do pierwszej ewakuacji Armii Polskiej z terenu ZSRS. Pierwsze rozkazy ewakuacyjne gen. Anders wydał jeszcze z Moskwy 19 marca 1942; rozkaz wykonawczy, opracowany przez sztab, został ro zesłany 23 marca. Plan transportowy sporządziło NKWD. Bazę ewaku acyjną zorganizowano w Krasnowodsku – docierające tu oddziały woj skowe oraz ludność cywilną czekały bardzo trudne warunki bytowe i nieprzyjazny klimat. Ogółem podczas pierwszego etapu operacji ewakuacyjnej – od mar ca do kwietnia 1942 – przetransportowano do Iranu 33 069 żołnierzy (1603 oficerów, 28 427 szeregowych, 1159 ochotniczek i 1880 junaków) oraz 10 789 osób cywilnych, w tym blisko 3100 dzieci. Razem 43 858 osób. Stan liczbowy Armii Polskiej w ZSRS po pierwszej ewakuacji wy nosił na początku kwietnia 40 508 osób (2457 oficerów, 35 881 szere gowych, 71 urzędników cywilnych, 1092 ochotniczek i sióstr Polskiego Czerwonego Krzyża, 1007 junaków i junaczek). Uzbrojenie Armii Polskiej w ZSRS przedstawiało się fatalnie. Złożo na z trzech dywizji o łącznym stanie etatowym 44 000 żołnierzy, mia ła 8651 karabinów, 162 pistolety maszynowe, 162 pistolety ręczne, 108 ckm-ów, 81 granatników, 54 moździerze piechoty, 4 armaty przeciwlot nicze, 16 armat polowych i 8 haubic. Z uwagi na warunki bytowania, szkolenia oraz możliwości użycia swej armii gen. Anders doszedł do przekonania, że jedynym właściwym rozwiązaniem jest ewakuacja z terenu ZSRS. Położenie Armii Polskiej w Związku Sowieckim było bardzo ciężkie, normę stanowiły prymityw ne warunki mieszkalne, nieregularne i niepełne zaopatrzenie w żywność i paszę dla zwierząt oraz w materiały pędne. Wśród żołnierzy nasiliły się SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” 287 Rys. Grzegorz Pawlak Archiwum pamięci schorzenia żołądkowo-jelitowe, pojawiły się też przypadki chorób tropi kalnych. Lekarze i personel szpitalny pracowali w bardzo trudnych wa runkach z najwyższym poświęceniem, często bez odpowiednich leków, np. chininy stosowanej w leczeniu grasującej wówczas malarii. Od chwili przybycia na tereny środkowoazjatyckie (maj 1942) do mo mentu zakończenia ewakuacji Polskich Sił Zbrojnych w sierpniu 1942 przez szpitale przeszło 49 411 żołnierzy i osób cywilnych dotkniętych chorobami zakaźnymi – tyfusem, malarią itp. Istotną rolę w opiece nad nimi odegrały ochotniczki z PWSK (Polskiej Wojskowej Służby Kobiet), a w okresie największego nasilenia epidemii tyfusu wiosną 1942 roku – także „świetliczarki” (tak nazywano kobiety z załóg kantyn i świetlic). Wiele spośród nich zaraziło się od swych podopiecznych i zmarło. 26 lipca 1942 gen. G. Żukow zawiadomił gen. W. Andersa, iż rząd ZSRS zgodził się na ewakuację Armii Polskiej w ZSRS „i nie ma zamia ru stanowić jakichkolwiek przeszkód w natychmiastowym urzeczywist nieniu ewakuacji”. Na podstawie ustaleń podjętych 31 lipca 1941 w trak cie konferencji polsko-sowieckiej Sztab Armii 1 sierpnia wydał rozkaz organizacyjny do ewakuacji, a już 30 sierpnia z bazy w Krasnowodsku odpłynął ostatni statek. Po krótkim pobycie (17-18 sierpnia) w Jangi‑Jul 288 Bogusław POLAK gen. Anders o świcie 19 sierpnia opuścił Związek Sowiecki, odlatując z Taszkentu do Teheranu. Pożegnanie z władzami sowieckimi miało poprawny przebieg. Ar mia Polska przeszła pod operacyjne dowództwo brytyjskie. Uzbekistan czerwiec 2012 2012 tom III Właśnie do Uzbekistanu – w 70. rocznicę wyjścia Polskich Sił Zbroj nych ze Związku Sowieckiego – wyruszyła z Warszawy i Londynu pol ska delegacja z szefem Kancelarii Prezydenta RP Jackiem Michałow skim na czele. Delegacje spotkały się w Taszkiencie. Na tamtejszym cmentarzu Olmazor I spoczywa 25 zmarłych pol skich żołnierzy i 45 osób cywilnych. To jedna z najmniejszych polskich nekropolii w Uzbekistanie, gdyż w Guzor spoczywa ich 663, w Kani mech – 337, w Szokpuk – 212, w Karmanie-Miasto – 207, w Kitab – 207, w Szachrisabz – 256, na Stacji Ługowaja – 50, w Margiłan – 43, w Olma zor II – 46, w Jangi-Jul – 40, w Dżalal-Abad – 96, w Karmana-Stacja – 44, w Narpaj – 47, w Galabulak – 100, w Beszkent – 150, w Narpoj – 47, w Karni – 44, w Czinakczi – 11... Uroczystości rozpoczęły się 6 czerwca 2012 na cmentarzu Olmazor I. Wzięła w nich udział 20-osobowa grupa sybiraków i kombatantów oraz asysta wojskowa z pocztem flagowym. Weteranów i polską delega cję witał kierownik UdSKiOR Jan S. Ciechanowski: Dziś rozpoczynamy pielgrzymkę do miejsc dla Polaków świętych, na cmen tarze naszych rodaków, którzy zmarli w Uzbekistanie. Wspominamy tułacz kę narodu polskiego. Oddajemy hołd naszym rodakom: oficerom, żołnierzom, cywilom oraz licznym junakom i dzieciom z miejscowego polskiego sierocińca, którzy zmarli z głodu i chorób na uzbeckiej ziemi. Ile jeszcze spoczywający tu Polacy mogli dla Ojczyzny zrobić, ile potencjału pogrzebano w tysiącach pol skich grobów na obszarze całego Związku Sowieckiego. Chylimy dziś głowę przed grobami naszych rodaków, którzy szli ku wolnej Polsce. Dziś nad waszy mi grobami możemy powiedzieć, że wasze marzenie się spełniło – Polska jest wolna i niepodległa, rozwija się, pamięta o swoich bohaterach. Dobry Bóg dał, że sprawiedliwość zwyciężyła, mury runęły, kajdany pękły. Pozostaniecie na za wsze w naszych sercach i myślach. Spoczywajcie w pokoju. „Jeszcze Polska nie zginęła”. SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” 289 Cmentarz Olmazor I. Przemawia minister Jan S. Ciechanowski Minister Ciechanowski wyrażał wdzięczność za życzliwość i gościn ność, jaką Uzbecy okazywali naszym rodakom-zesłańcom na swoich terenach: Uzbecy dzielili się z nimi wszystkim, co mieli. Stanęli w szeregu narodów, które w czasie koszmarnej II wojny światowej dowiodły swego humanitaryzmu. Polacy, wyjeżdżając z jednego z uzbeckich miast w roku 1946, pisali na pożegna nie: „Polska ludność [...] wyraża całemu narodowi uzbeckiemu głęboką wdzięcz ność za serdeczną gościnę, pomoc i okazane uczucia. Na całe życie zapamiętamy Was jako naszych najlepszych przyjaciół i sojuszników naszego narodu i będzie my starać się umacniać i pogłębiać te więzy przyjaźni i współpracy z wielkim narodem uzbeckim. Drodzy uzbeccy przyjaciele, dziękujemy wam serdecznie za życzliwe przy jęcie Polaków na Waszej ziemi podczas II wojny światowej. Polacy nigdy nie za pomną serdeczności i dobroci, jaka spotykała ich na każdym kroku. Niech żyje naród uzbecki! Niech żyje naród polski!. Po tym wystąpieniu odmówiona została modlitwa ekumeniczna. Zło żono wieńce i wiązanki kwiatów pod pomnikiem i na mogiłach spo czywających w tym miejscu Polaków. Archiwum pamięci Słowa podziękowania skierowane do narodu uzbeckiego przekazał także w języku uzbeckim (podaję w tłumaczeniu): 290 Bogusław POLAK Odśpiewaniem hymnu państwowego i zapaleniem zniczy finalizowa no hołd składany spoczywającym na cmentarzu Olmazor II i przed pomnikiem w miejscowości Jangi-Jul, gdzie mieścił się sztab armii gen. Andersa. Po wojnie cmentarz w tym miejscu został zlikwidowany. Dziś stoi tam pomnik upamiętniający 40 pochowanych Polaków. Delegacja polska spotkała się z wiceministrem spraw zagranicznych Uzbekistanu Władimirem I Norowem; przewodniczącym Izby Wyższej Parlamentu Uzbekistanu Ilgizarem M. Sobirowem oraz przewodniczą cą Izby Niższej Parlamentu Diloram G. Taszmekhamedową. 2012 tom III Taszkent. Przemawia Jacek Michałowski Główne uroczystości miały miejsce w Taszkencie przed pomnikiem upamiętniającym Polaków zmarłych w Uzbekistanie w 1942 roku. W uroczystości wzięli udział m.in.: Beata Oczkowicz, podsekretarz stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej; Marek Bucior, podsekre tarz stanu w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej; Andrzej Per son, przewodniczący Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą Senatu RP; senatorowie RP – Łukasz Abgarowicz, Barbara Borys-Damięcka i Maciej Grubski; posłowie na Sejm RP – Mirosław Koźlakiewicz i Ligia Krajewska; sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa dr hab Andrzej Krzysztof Kunert; dowódca Garnizonu m.st. Warszawy gen. Wiesław Grudziński; prezes „Wspólnoty Polskiej” SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” 291 Longin Komołowski; zastępca prezesa Instytutu Pamięci Narodowej Agnieszka Rudzińska. Podczas uroczystości pod pomnikiem gości powitał ambasador RP w Taszkencie Marian Przeździecki. Następnie zabrał głos przewodniczący polskiej delegacji Jacek Michałowski. Oto fragment jego wypowiedzi: Przyjechaliśmy tu pochylić się nad mogiłami tych, którzy 70 lat temu nie wyje chali z tej ziemi z armią gen. Andersa. Uzbekistan w tamtym czasie był krajem rów nie dotkniętym stalinizmem jak wszystkie inne kraje Związku Radzieckiego. Uz becy byli prześladowani, ale jednak nam pomagali – z uśmiechem, z sercem [...]. W trakcie uroczystości poświęcono tablice pamiątkowe, wmurowane przy pomniku znajdującym się obok kościoła polskiego w stolicy Uzbe kistanu, będące wyrazem wdzięczności narodu polskiego dla narodu uz beckiego za życzliwe przyjęcie Polaków w czasie II wojny światowej. Od mówiono modlitwę ekumeniczną oraz złożono wieńce. Złożyli je także ambasadorowie Unii Europejskiej, Bułgarii, Czech, Gruzji, Niemiec, Tadżykistanu, Ukrainy, Stanów Zjednoczonych Ameryki i Włoch. Polska delegacja i kombatanci po zakończeniu uroczystości pod pom nikiem udali się do pobliskiego kościoła katolickiego na mszę św. celebro waną przez administratora apostolskiego bp. Jerzego Maculewicza. Pierwszy dzień wizyty w Uzbekistanie kończył się niezwykłym koncertem pie Archiwum pamięci Taszkent. Składanie wieńców 2012 tom III 292 Bogusław POLAK śni patriotycznych w wykonaniu młodzieży polonijnej. Podczas koncertu przypomniano, że w Uzbekistanie urodziła się Anna German; jej pio senki zaprezentowała niezwykle utalentowana Anna Kamarian. Z równym talentem Paweł Zajkowski wykonywał Czerwone maki na Monte Cassino i Wznieśmy sztandar, a rodzina Tarnowskich wzruszyła nas wy konaniem pieśni Piękna nasza Polska cała. Bisom nie była końca. Czeka ło nas jeszcze spotkanie w ambasadzie RP. Drugiego dnia polska delegacja zwiedziła Samarkandę, m.in. mu zeum Afrosiab i Gur Emir – mauzoleum słynnego władcy azjatyckiego Tamerlana (1336-1405). Po tej wyprawie zaproszono nas na uroczysty obiad. Biesiadował z na mi wiceminister MSZ Uzbekistanu Władimir Norow oraz bp Jerzy Ma culewicz. Serwowano tradycyjne uzbeckie dania; występowali uzbeccy artyści. W imieniu kombatantów 2. Korpusu wdzięczność Uzbekom za pomoc Polakom, którzy w 1942 przebywali na ich ziemi, wyrażał płk Ed mund Brzozowski, kończąc słowami: „Dostaliśmy tu duże wsparcie du chowe, przyjęto nas serdecznie i obdarzono współczuciem. Serdecznie wszystkim dziękujemy.” Ostatni etap wizyty – spotkanie z samarkandzką Polonią w polskim kościele – uświetnił koncert fortepianowy w wykonaniu najmłodszych pianistów. Po nim nastąpiło uroczyste wręczenie Karty Polaka pozosta jącym w Uzbekistanie Polakom z rodzin zesłańców. (Dzień wcześniej Kartę Polaka przekazywano też w rezydencji ambasadora RP w Tasz kiencie.) Szefowa samarkandzkiej organizacji polonijnej Olga Serebrenniko wa ocenia, że Polakom żyje się w Uzbekistanie ogólnie dobrze. Bardzo chwali współpracę z polskimi instytucjami i organizacjami, m.in. z Fun dacją Pomocy Polakom na Wschodzie. W ramach działalności organi zacji polonijnej organizowane są między innymi wieczory poezji Mic kiewicza, Słowackiego oraz koncerty Chopina. Ambasador Marian Przeździecki liczbę Polaków z wpisanym do paszportu polskim pocho dzeniem szacuje na około 3000 osób. Wyjazd do Uzbekistanu był dużym przeżyciem zarówno dla komba tantów, jak i dla tych Polakow, którzy urodzili się na zesłaniu. Dla Jerze go Nowaka była to pielgrzymka do miejsca pamięci o kolegach, których zmogły tu choroby i spoczywają na licznych cmentarzach. SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” 293 Iran W poszukiwaniu bliskich na Cmentarzu Ormiańskim w Isfahan Archiwum pamięci Trasa kolejnego etapu pielgrzymki szlakiem wojska dowodzonego przez gen. Andersa, w dniach od 5 do 7 października 2012 wiodła do Iranu, dawniej znanego jako Persja. Wyjazd polskiej delegacji wiązał się z 70. Rocznicą ewakuacji około 120 000 Polaków (w tym 77 000 żoł nierzy) ze Związku Sowieckiego do Iranu. Wyprawę organizowali: kie rownik UdSKiOR dr Jan S. Ciechanowski, dr hab. sekretarz ROPWiM Andrzej Kunert i ambasador RP w Islamskiej Republice Iranu Juliusz J. Gojło. W skład delegacji, oprócz organizatorów wyjazdu, weszli: szef sejmo wej Komisji Spraw Zagranicznych Grzegorz Schetyna; przewodniczący senackiej Komisji do Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Grani cą Andrzej Person; wiceszef MSZ prof. Janusz Cisek; zastępca dyrektora gabinetu prezydenta RP Sylwia Remiszewska; doradca w Kancelarii prezydenta RP Waldemar Strzałkowski; reprezentujący MON gen. dyw. Romuald Ratajczyk; dyrektor gabinetu szefa BBN gen. bryg. Krzysztof Szymański oraz wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej Agnieszka Rudzińska; polscy parlamentarzyści, liczna grupa byłych żołnierzy 2. Korpusu oraz osoby z Polski i z Wielkiej Brytanii, które wraz z woj skiem ewakuowane były niegdyś do Iranu i tam objęte troskliwą opieką. 294 Bogusław POLAK Pierwszego dnia dotarliśmy na Polski Cmentarz Wojenny Dulab w Teheranie. W Iranie zmarło blisko 3000 uchodźców, w tym 650 żoł nierzy. Lata poniewierki, wyniszczającej pracy, głodu i chorób zebra ły tu obfite żniwo. Na tym cmentarzu spoczywa 1937 Polaków. Rów nież w Teheranie na cmentarzu żydowskim pochowano 56 osób, a na cmentarzu brytyjskim Colhak – 10 osób; także na innych cmentarzach można spotkać pojedyncze polskie groby. Cmentarz polski – Dulab, zaj muje 3/4 powierzchni cmentarza katolickiego. Administruje nim Am basada RP w Teheranie, która posiada notarialny akt własności wydany w 1943 roku przez irańskie Ministerstwo Sprawiedliwości ówczesnym władzom RP. 21 kwietnia 2002 cmentarz poświęcił biskup polowy ks. gen. Sławoj Leszek Głódź. Polska część cmentarza oznaczona jest dwoma kamien nymi postumentami z wyrytymi wizerunkami: na jednym orła jagiel lońskiego, a na drugim – Krzyża Orderu Wojennego Virtuti Militari. Alejka prowadzi do pomnika z umieszczoną tu w 1943 roku tablicą z napisem: Pamięci wygnańców polskich, którzy w drodze do Ojczyzny w Bogu spoczęli na wieki. 2012 tom III Po drugiej stronie pomnika znajdują się tablice z napisami analogicz nej treści w językach francuskim i perskim. Spośród przybyłych do Teheranu kilkanaście osób po latach mogło odwiedzić groby swych bliskich i przyjaciół. Złożyliśmy wieńce pod pomnikiem. Modlitwy ekumeniczne odprawili: ks. bp płk Mirosław Wola (naczelny kapelan Ewangelickiego Duszpasterstwa Wojskowego), ks. płk Eugeniusz Bójko (przedstawiciel prawosławnego ordynariusza WP), Beniamin Marnarsaj (biskup Asyryjskiego Kościoła Wschodnie go), Aleksander Bazarewicz (imam Muzułmańskiej Gminy Wyznanio wej), a także patriarcha Kościoła Ormiańskiego. Następnie głos zabrał minister Jan. S. Ciechanowski: [...] Podążamy śladem gen. Andersa i dziesiątek tysięcy towarzyszących mu cy wilów, ofiar totalitaryzmu, które ten wybitny dowódca uratował od niechybnej śmierci. O nich to pisano, że nie zostało im nic prócz Boga. Podążamy śladem tej polskiej tułaczki przez trzy kontynenty i dziś w Iranie przypominamy, że naród irański sam znajdujący się w niełatwej sytuacji podczas II wojny światowej wy ciągnął ręce do przybyszy z dalekiego Lechistanu. SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” 295 Minister dziękował Irańczykom za pomoc udzieloną naszym roda kom. Podkreślał, że ich kraj ten był dla uchodźców, szczególnie dla pol skich sierot, jedynym ratunkiem przed śmiercią głodową w Związku Sowieckim i że swym pięknym czynem wpisali się do karty światowego humanitaryzmu. Przywoływał też słowa Józefa Czapskiego – polskiego pisarza i malarza, a w czasie wojny żołnierza Armii gen. Andersa, któ ry tak pisał po latach: Pierwsze wrażenie z Iranu to niesłychana uprzejmość ludności, więcej niż uprzejmość, serdeczność. Wszystkie dzieci i wielu starszych machają nam ręka mi. W Kuczanie, gdzie się zatrzymujemy, by coś zjeść, przynosi nam dwóch mło dzieńców winogrona. Za darmo! Tak bez pieniędzy przyjeżdżają tu wszyscy nasi od paru tygodni, więc gesty tych ludzi są zupełnie bezinteresowne. Wyrażał wdzięczność kombatantom, weteranom walk o niepodległość, sybirakom i „dzieciom Isfahanu” za to, że w sercach przechowali wier ność Rzeczypospolitej. Zwracając się do obecnych na cmentarzu, mó wił, że to właśnie dzięki nim „sprawa polska żyła”. Podkreślił, że byli i wciąż są oni symbolem walki o honor, prawdę, uczciwość i wolność. Przypomniał, że z Iranu pochodził niedźwiedź Wojtek, „symbol opty mizmu i człowieczeństwa 2. Korpusu”. Sekretarz ROPWiM Andrzej Krzysztof Kunert dodał, że chociaż Iran leży 4370 km od Polski, 70 lat temu tysiącom Polaków wydawało się, że stąd do Ojczyzny jest znacznie bliżej niż z Syberii czy Kazachstanu. Dyrektor Departamentu Europy Północnej i Środkowej irańskiego MSZ Ali Akbar Dżokar podkreślał: Zebraliśmy się po to, by wspominać wszystkich, którzy doświadczyli tych ogromnych trudów – nierzadko śmierci. Dlatego te uroczystości mają takie prze słanie, że wszyscy pragniemy pokoju, przyjaźni i dialogu. Irańczycy udowodnili, że zawsze stają po stronie słabszych i pragną pokoju i przyjaźni. Isfahan 6 października – drugi dzień pobytu W tradycji tych, którzy tu dotarli, Isfahan nazywa się miastem pol skich dzieci. W 1942 roku przybyło ich tu około 2600, głównie sieroty i półsieroty, z potwornymi przeżyciami ze Związku Sowieckiego. Wspo Archiwum pamięci Mszę św. przy świetle reflektorów odprawił biskup polowy WP Józef Guzdek. 296 Bogusław POLAK minając pobyt w Isfahanie, Irena Juchniewicz-Godyń podkreślała go ścinność Persów: 2012 tom III Mamy dla nich ogromny podziw i wdzięczność. Przyjęli taką rzeszę uchodź ców, w większości ludzi chorych. Przywlekliśmy ze sobą tyfus, czerwonkę, ma larię. Persowie traktowali nas bardzo serdecznie, obdarowywali daktylami, po marańczami. Skierowanie tak dużej liczby dzieci do Isfahanu nie było dziełem przypadku – panował tu łagodny klimat, były też znośne warunki do ich zakwaterowania. Umieszczono je w sierocińcach, które, aby nie wywoływać bolesnych wspomnień, nazwano zakładami. Zakład nr 1, popularnie „Jedynka”, powstał w pałacyku wynajętym od perskiego księcia Soremidonle, „Dwójka” mieściła się w konwencie francuskich sióstr szarytek, a „Trójka” – w domu szwajcarskich ojców lazarystów. Z czasem ośrodki te rozrosły się do 21 zakładów. Dzieci umieszczone w instytucjach katolickich pozostawały na utrzymaniu stolicy apostolskiej, inne – Rządu RP. Powstały polskie szkoły powszechne, gimnazja i liceum humanistyczne. Utworzono Związek Harcerstwa Polskiego, Zrzeszenie Nauczycielstwa Polskiego. Zorganizowano polską służbę zdrowia i sanitarną, uruchomiono pie karnię, warsztaty – stolarski, ślusarski i szewski. Wydawano i kolpor towano polską prasę. Likwidacja „polskiego” Isfahanu rozpoczęła się w 1945 roku. Ostatni transport wyjechał 12 października 1945. W Isfahanie na Cmentarzu Ormiańskim znajduje się polska kwate ra składająca się z 18 grobów naszych wygnańców. Wzniesiono tu gra nitowy obelisk z wyrytym orłem, na którego piersi znajduje się wizeru nek Matki Boskiej Częstochowskiej oraz napis: „Polskim wygnańcom – Polacy”. Polska uroczystość patriotyczna przypadła tutaj na 6 paź dziernika. Wzięli w niej udział przedstawiciele miejscowych władz na czele z Husanem Nurian – dyrektorem Przedstawicielstwa Spraw Za granicznych w Isfahanie. Obecny na uroczystości Wiceminister Spraw Zagranicznych prof. Janusz Cisek powiedział m.in.: Potraktujmy tę uroczystość dwojako, z jednej strony jako upamiętnienie tych, którzy w swoim tułaczym losie tutaj zakończyli swoją ziemską wędrówkę, ale także jako lekcję historii o ogólniejszym, ponadczasowym wymiarze, w którym zarówno nasze dzieje, jak i miejscowych narodów splatają się w sposób niezwy kle szczególny. SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” 297 Pahlevi (obecnie Badar-e-Anzeli) – dzień trzeci W 1942 roku Port w Pahlevi stał się dla tułaczy ze Związku Sowiec kiego bramą do wolności. Przyjęci zostali przez brytyjską i polską bazę ewakuacyjną. Działał tutaj polski i amerykański Czerwony Krzyż. Bazy przyjmowały dziennie około 2500 żołnierzy i cywilów (marzec–kwie cień i sierpień 1942). Była to praca wręcz nadludzka, ale w udzielaniu pomocy chorym ludziom liczyła się każda godzina. Mimo tej ofiarności i troskliwej opieki kilkuset cywilów i żołnierzy zmarło w miejscowych szpitalach. Spoczęli w kwaterze polskiej cmentarza wspólnoty ormiań skiej w Pahlevi. Ogółem pochowano 639 osób, w tym 163 żołnierzy i 476 cy wilów. Groby z drewnianymi krzyżami roz mieszczono na czterech polach, jedna kowej wielkości. Pośrodku umieszczo no tablicę z napisem: Polscy tułacze! Przemocą wojny z Ojczyzny wygnani Do gniazd swoich wracali stęsknieni, Nędzy nie czuli, chorobą znękani Na obcej musieli lec ziemi. 1942 Cmentarz Polski w Bandar-e-Anzali – tabliczka wydana przez burmistrza miasta Pamięci żołnierzy polskich, kobiet, mężczyzn i dzieci, do kraju ojczystego zdążających, na ziemi obcej zgasłych i tu pochowanych w 1942 r. Podczas uroczystości w polskiej kwaterze zabrał głos m.in. burmistrz Badar-e-Anzeli pan Sajjed Tagi Musawian, który podkreślił, iż cmen tarz stał się emocjonalnym mostem między Polakami i Irańczykami. Archiwum pamięci W roku 1952 placówka dyplomatycz na PRL przebudowała cmentarz. Usta wiono wówczas wykonane z różowego cementu nagrobki z nazwiskami po chowanych. W 1964 zniszczono tablicę z 1942 roku, zmieniając napis na nastę pujący: 298 Bogusław POLAK Z upoważnienia Senatu RP wystąpił senator Andrzej Person, prze wodniczący Komisji do Spraw Emigracji i Łączności z Polakami. Maria Gordziejko w imieniu dzieci Isfahanu podzieliła się swoimi przeżyciami. Wróciły wspomnienia, a pielgrzymka do Pahlavi, Teheranu i Isfaha nu była przypomnieniem zamknięcia udręki doświadczonej w Związku Sowieckim. Dzieci z Isfahanu rozjechały się po świecie. Ponad tysiąc młodocianych osób zgłosiło się do szkół junackich i wyjechało do Pa lestyny. Inne dotarły do Tanganiki, Ugandy, Kenii, Rodezji, Unii Połud niowo-Afrykańskiej, Indii, Nowej Zelandii. Część maturzystek dostała się na studia w Libanie, kilkunastu chłopców – do szkoły morskiej w Wielkiej Brytanii. Włochy 2012 tom III Monte Cassino 20 maja 2011 Tego dnia rozpoczęły się uroczystości związane z 67. rocznicą bitwy pod Monte Cassino, połączone ze złożeniem prochów Ireny Anders obok gen. Władysława Andersa. Z Polski do Włoch delegacja przyleciała dwoma samolotami CASA udostępnionymi przez władze wojskowe. Na miejsce przybyła też grupa kombatantów z Wielkiej Brytanii. Oficjalna delegacja wraz z kombatan tami udała się na Cmentarz Wojenny na Monte Cassino. Z Wielkiej Bry tanii przybyli delegaci: z 5. Kresowej Dywizji Piechoty – płk Stanisław Berkieta i płk Wiesław Wolwowicz; z 3. Dywizji Strzelców Karpackich – ppor. Wincenty Jankowski, ppor. Zygmunt Kędzierski, kpt. Jerzy Lis, por. Stefan Mączka, płk Zdzisław Pichta. Z Polski stawili się przedsta wiciele Stowarzyszenia PSZ na Zachodzie „Karpatczycy”: kapitanowie Adam Kripp, Bolesław Ejsmond, Marian Fudel, Antoni Łapiński, Zdzi sław Stankiewicz, majorzy Mieczysław Herod i prof. dr hab. Wojciech Narębski. Z Włoch przybył najstarszy wiekiem uczestnik bitwy pod Monte Cassino – 98-letni płk Antoni Mosiewicz. Kombatantów i pozo stałych członków delegacji pod pomnik 3. Dywizji Strzelców Karpac kich na Wzgórzu 593 przewiozła kolumna wozów terenowych Armii Włoskiej. Niektórzy kombatanci skorzystali z pomocy Szwadronu Woj skowych Pojazdów Historycznych działającego przy Stowarzyszeniu SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” 299 „Pancerny Skorpion” i ich, pochodzących z czasu wojny, willisów. Z Pol ski przybyło kilka drużyn harcerskich, m.in. ze Skawiny i Poznania, które wcześniej uporządkowały teren cmentarza i otoczenie pomników. Uroczystość rozpoczęła się modlitwą ekumeniczną odmówioną przez kapelanów wojskowych: ks. ppłk. Daniela Popowicza z prawosławnego ordynariatu Wojska Polskiego, ks. płk. Andrzeja Fobera z ordynariatu polowego ewangelickiego duszpasterstwa wojskowego i ks. prałata płk. Marka Kwiecińskiego, przedstawiciela biskupa polowego WP. Ceremo nię zakończono złożeniem wieńców i oddaniem hołdu poległym. W tym samym czasie Szwadron Wojskowych Pojazdów Historycz nych i harcerze składali wieńce pod Pomnikiem 5. Kresowej Dywizji Piechoty na Wzgórzu 575 i na Gardzieli przed pomnikiem 4. Pułku Pan cernego „Skorpion”. Miejscem kolejnych uroczystości był cmentarz żołnierzy włoskich w Mignano Monte Lungo, gdzie spoczywają żołnierze Włoskiego Kor pusu Wyzwolenia, którzy w 1944 roku walczyli u boku 2. Korpusu Polskiego. Pochowano tam przeszło 300 żołnierzy poległych w bitwie ankońskiej.Minister Jan. S. Ciechanowski w swym wystąpieniu pod kreślił, że obecność Polaków na tym cmentarzu to wyraz hołdu dla Włochów, którzy przez wieki walczyli o niepodległość. Kolejnym miejscem, w którym czczono pamięć o żołnierzach 2. Kor pusu, było wzgórze w miejscowości Piedimonte San Germano, gdzie Archiwum pamięci Przed pomnikiem 3. Dywizji Strzelców Karpackich 300 Bogusław POLAK stoi pomnik 6. Pułku Pancernego Dzieci Lwowskich. Pułk walczył o tę miejscowość od 18 do 25 maja 1944. Był to ostatni akord walk o masyw Monte Cassino. Oprócz kompanii honorowej WP ze sztandarem stanęły tutaj wło skie poczty sztandarowe; obecny był chór „San Gioravanni di Dio”, dru żyny harcerskie, grupy rekonstrukcyjne, przybyli mieszkańcy Piedi monte San Germano. Nadlatuje lotnia, z której sypią się na kombatantów polne kwiaty. Chór włoski po odśpiewaniu pięknego hymnu włoskiego, ku zaskocze niu gości z Polski, śpiewa nasz hymn narodowy. Burmistrz Mario Bel lini przemawia „do drogich polskich przyjaciół”: Ten biały pomnik wznosi się ku niebu jak wyciągnięte ramię, jakby chciał uścisnąć dłoń tym wszystkim, którzy tu polegli. Nie zbieramy się przed tym pom nikiem tylko po to, żeby uczcić zwycięstwo czy nostalgicznie przypominać mi niony czas. Zwraca się do młodzieży, aby dbała o pokój na świecie i braterstwo. Po polsku i włosku burmistrzowi odpowiada minister Jan S. Ciechanowski: 2012 tom III Znajdujemy się na ziemi zroszonej polską krwią. Jakże długi był szlak żołnie rzy polskich, którzy przez Syberię, przez nieludzką ziemię szli do Polski również tędy, po raz kolejny przez ziemię włoską [...]. Szlak znaczony był krzyżami, zna czony był zroszonymi polską krwią czerwonymi makami. Maki te przeszły do symboli narodowych, o których wie każdy Polak, każda Polka. Znajdujemy się Piedimonte. Hołd poległym SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” 301 w miejscu szczególnym. To jedno z tych miejsc, gdzie polski żołnierz ginął 67 lat temu. Znajdujemy się w miejscu, gdzie przede wszystkim 6. Pułk Pancerny im. Dzieci Lwowskich walczył, tak jak tylko Polak potrafi walczyć. Na tym pomni ku jest napisane „semper fidelis”. Nie zapomnijmy nigdy tego, co to znaczyło dla tych, którzy szli do wolnej Polski ze Lwowa, Stanisławowa. Minister Ciechanowski uroczyście nadaje Miastu Piedimonte San Germano Medal Pro Memoria. Odznaczenie przyjmuje burmistrz mia sta pan Domenico Iacovelli, który od Wojska Polskiego otrzymał także etui z polskimi orłami. Wieczorem na rynku miasteczka Piedimonte odbywa się musztra pa radna w wykonaniu żołnierzy Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Pol skiego. Musztra wywiera wielkie wrażenie na mieszkańcach obserwują cych pokaz z różnych miejsc: z ulicy, z okien i dachów domów. Na Polskim Cmentarzu Wojennym Monte Cassino miały miejsce oficjalne uroczystości z okazji 67. rocznicy zwycięskiej bitwy o Monte Cassino. Honorowym patronatem objął je Prezydent RP Bronisław Ko morowski. Oprócz kombatantów w uroczystościach wzięli udział: mał żonka Prezydenta RP Anna Komorowska, ambasador RP w Watykanie Hanna Suchocka, ambasador RP w Wielkiej Brytanii Barbara Tuge‑Ere cińska, ambasador RP we Włoszech Wojciech Ponikiewski, konsul RP w Mediolanie dr Krzysztof Strzałka. Polski parlament reprezentowa li senatorowie Barbara Borys-Damięcka i Piotr Łukasz Andrzejewski. Obecni byli: szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Stanisław Koziej, przedstawiciele Kancelarii Prezydenta RP, UdSKiOR, ROPWiM z jej sekretarzem Andrzejem K. Kunertem oraz – armii włoskiej. Woj sko Polskie reprezentowali dyrektor Departamentu Wychowania i Pro mocji Obronności Ministra Obrony Narodowej płk Jerzy Gutowski oraz zastępca dowódcy 2. Korpusu Zmechanizowanego gen. bryg. Andrzej Knap. Uczestniczyły w obchodach Anna Maria Anders-Costa – córka gen. Władysława Andersa, oraz Maria Polaszek – córka gen. Nikodema Sulika, dowódcy 5. Kresowej Dywizji Piechoty. Delegacji władz admi nistracyjnych regionu przewodziła Angela Pagliuca, komisarz miasta Cassino. Z Włoch przybyły poczty sztandarowe: Wojskowej Akademii Technicznej i 3. Batalionu Piechoty Zmotoryzowanej, 15. Batalionu Uła Archiwum pamięci 21 maja 302 Bogusław POLAK nów Poznańskich im. gen. Władysława Andersa z 17. Wielkopolskiej Bry gady Zmechanizowanej im. gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego. Minister Jan. S. Ciechanowski podkreślał wagę chwili: Oddajemy dziś hołd żołnierzom wolności i honoru. Tym, którzy walczyli o to, by Europa i świat były wolne. Walczyli ku polski chwale za Ojczyznę i za wolność narodów. Szli szlakiem swych dziadów »z ziemi włoskiej«. Byli gotowi zginąć, by Polska żyła. [...] Dziś modlimy się za polskich bohaterów, którzy tu spoczywają. Dziękujemy weteranom, którzy są tu dziś z nami, za walkę o te najwyższe ideały, za to, że dają nam świadectwo, co oznacza być Polakiem, jak służyć Ojczyźnie i jak nieść tę biało-czerwoną wolność. 2012 tom III Miejsce spoczynku gen. Władysława Andersa oraz Ireny Anders Rozpoczyna się podniosły moment uroczystości – pożegnanie śp. Ire ny Andersowej. Na sygnał trębacza: Słuchajcie wszyscy, kompania hono rowa prezentuje broń. Wchodzi orszak liturgiczny oraz żołnierz niosący urnę z prochami śp. Generałowej. Urna staje na podwyższeniu. Przed rozpoczęciem mszy św. przybywa opat klasztoru na Monte Cassino Pe dro Vittorelli. Po egzekwiach pogrzebowych urnę złożono do grobu. Odśpiewanie przez wojskowy chór Bogurodzicy w tym szczególnym miejscu dostarczało niezwykłych wzruszeń. Ks. płk Marek Kwieciński w zastępstwie biskupa polowego WP Józefa Guzdka wygłosił kazanie. Po odśpiewaniu Boże coś Polskę odmawiano modlitwy ekumeniczne. SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” 303 Córka gen. Andersa – Anna Maria Anders-Costa, wracając do wspo mnień, akcentowała znaczenie „pamięci”: Co teraz ma znaczenie? Pamięć. Nigdy niegasnąca pamięć o żołnierzach. Dla mnie także pamięć o moich rodzicach. Byłam małą dziewczynką, kiedy mój oj ciec, generał, zabierał mnie tutaj na uroczystości obchodów bitwy o Monte Cas sino, w latach, kiedy niewielu gości i kombatantów z kraju mogło brać w nich udział. To był zawsze, bez wyjątku, nasz najważniejszy dzień razem. Chodziliś my od grobu do grobu. Ojciec mówił mi o walecznych poległych. Znał ich wie lu osobiście, blisko. Wielu to spoczywających to jego polegli przyjaciele, zmarli koledzy, z którymi w bezwzględnej walce z wrogiem dzielił wspólną nadzieję, że poświęcenie doprowadzi ich kiedyś do wolnego, ukochanego kraju. Przypomniała, że pragnieniem jej Matki „było pozostać tu przy mężu i marzenie się spełniło. Jest razem z nim”. Przemawiał też uczestnik walk o Monte Cassino prof. Wojciech Na rębski oraz sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa And rzej K. Kunert przywołujący słowa generała Nikodema Sulika, dowódcy 5. Kresowej Dywizji Piechoty: [...] bitwa, która tu miała miejsce, nie była bitwą o Monte Cassino, była bitwą o Polskę. Słowa te są słowami symbolu życia i heroizmu. Monte Cassino – po uroczystości Archiwum pamięci Po odegraniu Hejnału mariackiego płk Andrzej Drozd odczytuje Apel Poległych, a po salwie honorowej i złożeniu licznych wieńców i wią zanek kwiatów trębacz gra Śpij Kolego. W nastrojowej tonacji orkiestra reprezentacyjna kończy uroczystość wykonaniem Czerwonych maków. 304 Bogusław POLAK 22 maja 2012 tom III Ostatnie wydarzenia obchodów przebiegały w miejscowości Acqua fondata. Tam mieścił się jeden z polowych polskich cmentarzy wojsko wych żołnierzy, którzy polegli w walkach od 8 do 18 maja 1944 roku. Po zakończeniu walk ekshumowano ciała Polaków i przeniesiono je do nekropolii pod Monte Cassino. Do Acquafondata można dotrzeć krętymi, górskimi drogami. Jak w 1944 pola usiane są makami; w miejscu dawnego cmentarza rośnie ig lasty las. Dowodem pamięci tamtych dni jest kapliczka z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej. Pochowano tutaj kilkuset żołnierzy. Uroczystości rozpoczynają się mszą św. w języku polskim i włoskim w miejscowym kościółku. Na tę chwilę przybyli m.in.: delegacja Ogni ska Polskiego w Turynie i Związku Polaków we Włoszech z prezesem Joanną Heyman-Salvade, prezes Stowarzyszenia Rodzin Polskich Kom batantów Maurizio Nowak i konsul honorowy RP w Turynie Ulrico Leis de Leimburg. Mszę św. celebrowali: proboszcz parafii Acquafondata ks. płk Marek Kwieciński i duszpasterz Polaków w Rzymie ks. Marian Burniak – zawsze obecny na polskich uroczystościach związanych z Bit wą o Monte Cassino. W kościele znajduje się obraz Matki Boskiej Czę stochowskiej, dar papieża Jana Pawła II dla Ogniska Polskiego w Tury nie, ofiarowany w maju 1998 roku. Ankona. Apel poległych Fot. Kazimiera Janota-Bzowska („Goniec Karpacki” 2012) SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” 305 Po mszy św. rozpoczęły się uroczystości oficjalne. Polska delegacja złożyła wieńce pod pomnikiem upamiętniającym mieszkańców tej miej scowości poległych na frontach II wojny światowej oraz przy obelisku poświęconym pochowanym tu niegdyś Polakom. Przemawiali burmistrz Acquafondata pan Antonio Di Meo i minis ter Jan S. Ciechanowski, który podkreślał znaczenie tego miejsca jako symbolu pamięci. Szczyt pomnika poświęconego poległym żołnierzom 2. Korpusu wieńczy krzyż wykonany z gąsienic czołgu zniszczonego tu podczas walk w 1944 roku. Pomnik wzniesiono w roku 1996, m.in. z inicjatywy inż. Mieczysława Rasieja. Na pamiątkowej tablicy widnieje napis: Żołnierzom polskim, poległym w 1944 roku za wolność Ich i Naszej Ojczyzny, uczczonym w Acquafondata, miejscu Ich pierwszego pogrzebu, tym świętym znakiem krzyża W tym miejscu zaszczytu odznaczenia przez ministra dr. Jana S. Cie chanowskiego Medalem Pro Memoria dostąpili burmistrz A. Di Meo, Simone Nowak – młody działacz Stowarzyszenia Rodzin Polskich Kom batantów w Forli, oraz historyk chwały bojowej 2. Korpusu. dr Michał Polak z Instytutu Polityki Społecznej i Stosunków Międzynarodowych Politechniki Koszalińskiej. Wzruszającym momentem ostatniego dnia polskiej pielgrzymki na Monte Cassino było uroczyste złożenie kwiatów na grobie Błogosławio nego Jana Pawła II i zwiedzanie bazyliki św. Piotra. Tajemnym przejś ciem stajemy dosłownie przy sarkofagu Błogosławionego Papieża. Zło żony zostaje tutaj wieniec z biało-czerwonymi wstęgami od Prezydenta RP i kilka innych kwietnych hołdów. Było to szczególne przeżycie dla kombatantów 2. Korpusu z Wielkiej Brytanii i ich rodzin. Pielgrzymka zapisała się w pamięci mocnym wrażeniem. Kolejnym etapem polskiej pielgrzymki szlakiem żołnierzy 2. Korpu su były uroczystości na Polskich Cmentarzach Wojennych w Loreto i Ankonie. Wzięli w nich udział: weterani 2. Korpusu, reprezentująca Prezydenta RP minister Irena Wóycicka, wiceminister pracy i polityki społecznej Marek Bucior, ambasador Polski we Włoszech Wojciech Archiwum pamięci Loreto, Ankona 16-18 lipca 2012 306 Bogusław POLAK Ponikiewski, senatorowie RP Barbara Borys-Damięcka i Andrzej Per son, posłowie Ligia Krajewska i Mirosław Koźlakiewicz, także córka gen. Andersa – Anna Maria Anders-Costa. Stronę włoską reprezento wali m.in.: prefekt Ankony Paolo Orrei, burmistrz Ankony Fiorello Gramillano oraz burmistrz Loreto Paolo Nicoletti. Tradycyjnie obecna była grupa weteranów 2. Korpusu przybyłych z Wielkiej Brytanii wraz z towarzyszącymi im osobami. Pierwszy etap tej podróży to Castelfidardo (miejscowość słynąca na cały świat z wytwórni akordeonów o tej nazwie). Zatrzymujemy się pod pomnikiem upamiętniającym walki oddziałów włoskich i jednos tek 2. Korpusu. W Loreto rozciąga się przed nami przepiękny tarasowy Polski Cmen tarz Wojenny zbudowany w roku 1946 (obecnie poddawany pracom re montowym, prowadzonym przez polskie przedsiębiorstwa), położony na wzgórzu słynnej Bazyliki Loretańskiej. Bazylikę świetnie widać z każ dego miejsca cmentarza, na którym spoczywa 1080 żołnierzy 2. Kor pusu. Uroczystość rozpoczyna odegranie hymnów – włoskiego i polskiego. Głos zabiera minister dr Jan S. Ciechanowski; tym razem podkreśla rolę gen. Andersa w planowaniu i przeprowadzeniu tzw. polskiej bitwy o Ankonę. Kwestię tę podejmuje też mjr Tomasz Skrzyński, który jako pierwszy z patrolu Pułku Ułanów Karpackich wkroczył niegdyś do An kony: Generał Władysław Anders był samodzielnym dowódcą ważnego odcin ka frontu, gdzie perfekcyjnie wykazał dowódcze walory. Wyzwolenie Ankony i otwarcie aliantom dojścia do jej portu, zdobycie Pesaro i wdarcie się w niemiec ką linię obrony zwaną linią Gotów stanowią perły w dowodzeniu tego wybitnego syna narodu polskiego. 2012 tom III Natomiast Anna Maria Anders-Costa wyraża przesłanie dla potom nych i składa wyrazy podziękowania kombatantom: Oby ci, nad grobami których stoimy tu, w Loreto i w Ankonie, byli ostatnimi polskimi poległymi żołnierzami na obcej ziemi. Oby bohaterstwo poległych nie wymagało od następnych pokoleń dowodów waleczności, ale oby lojalność pa triotyczna zawsze mogła odtąd spełniać się w kraju bez oręża, bez walki, bez nie nawiści – słowem i perswazją, a nie mieczem i czołgiem. Dziękuję wam, waleczni kombatanci, że mogłam stanąć przed wami dzisiaj, że mogłam tutaj, w Loreto i Ankonie, oddać hołd poległym i pokłonić się wam, którzy przez lata dzierżycie o nich pamięć z pokolenia na pokolenie. SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY” 307 Następnie uczestniczymy we mszy św., podczas której biskup polo wy Józef Guzdek głosi kazanie – oto fragment: Po mszy św. modlitwy ekumeniczne odmawiają naczelny kapelan ewangelicki ks. płk Mirosław Wola oraz reprezentujący ordynariat pra wosławny ks. płk Daniel Popowicz. Potem w asyście Kompanii Repre zentacyjnej Wojska Polskiego trwa Apel Poległych, po którym żołnierze – dokładnie w południe – przy dźwiękach dzwonów Bazyliki Loretań skiej trzykrotnie oddają salwy honorowe. Poległym w darze składane są kwiaty; na ich grobach płoną znicze. Po uroczystościach większość obecnych udaje się do Bazyliki Loretań skiej, gdzie w skupieniu odwiedzają „Święty Domek” i zapalają intencyj ne lampki. Jeszcze tego samego dnia w Loreto uczestniczymy w uroczys tości wręczenia polskich odznaczeń państwowych historykom włoskim oraz prof. Zbigniewowi Wawrowi. Dokładnie w 68. rocznicę zdobycia przez 2. Korpus miasta i portu w Ankonie świętujemy wspólne polsko-włoskie wydarzenie przy histo rycznej Bramie Świętego Stefana (Porta Santo Stefano). Burmistrz An kony Firello Gramillano informuje, że to właśnie tędy 18 lipca 1944, krótko po godzinie 14, oddział Pułku Ułanów Karpackich jako pierw szy wszedł do Ankony. Włochom za gorącą gościnę dziękuje w ich języ ku minister J. S. Ciechanowski i przypomina, że: [...] jest dzisiaj z nami pan major Tomasz Skrzyński, który jako pierwszy wkro czył do Ankony przez tę bramę, by to wspaniałe miasto położone nad Adriaty kiem wyzwolić. Archiwum pamięci Chwała wam za to, że wyprowadziliście polską armię poza terytorium so wieckiej Rosji. Tylko wasz upór i przebiegłość sprawiły, że tysiące naszych roda ków mogły opuścić więzienia i miejsca kaźni, obozy przymusowej i niewolniczej pracy. Chwała wam za to, że ratowaliście ludność cywilną: kobiety i dzieci, starców i chorych, którzy nie byli zdolni do noszenia broni, ale razem z polską armią opuścili krainę głodu, prześladowań i upodlenia ludzkiej godności [...]. Chwała bohatersko poległym na polu walki w obronie najwyższych wartości! Słowa te są wyrazem uznania za ofiarę złożoną na ołtarzu wolności. Zasłużyli na to bohaterowie wydarzeń sprzed 68 lat. Zasługują na uznanie i wdzięczność także wszyscy ci, którzy kultywują pamięć o chwale polskiego oręża i opiekują się polskim cmentarzem wojennym. Chwała Wam, którzy przybyliście na ten wojenny cmentarz, aby w modli twie polecić Bogu tych, którzy oddali życie za wolność Polski, ale też za wolność Włoch i Europy. Niech Wam Bóg błogosławi i zachowa w swojej opiece! 308 Bogusław POLAK Pamiątkową tablicę zdobią kwiaty od polskiej delegacji i społecznoś ci Ankony. Hołd złożony zostaje także pod pomnikami ku czci włos kiego ruchu oporu oraz poległych. Uroczyste spotkanie w Portonovo daje okazję do kolejnych historycz nych wspomnień o tym, jakie znaczenie dla walczących we Włoszech wojsk alianckich miało zdobycie portu w Ankonie, tej strategicznej ba zy logistycznej. Talentem opowiadania znów zadziwia prof. Wojciech Narębski, w latach 1943-1945 jeden z opiekunów niedźwiedzia „Wojt ka” z 22. Kompanii Transportowej 2. Korpusu. Członkowie polskiej delegacji od burmistrza Ankony otrzymują me daliony z herbem miasta. Pożegnanie przebiega w atmosferze głębokiej serdeczności. Polacy i Włosi śpiewają popularne piosenki włoskie, ży czymy sobie patriotycznego spotkania podczas następnej pielgrzymki pamięci. Tym razem w Bolonii, gdzie zakończył się szlak bojowy 2. Kor pusu, a rozpoczął się dramat nowej tułaczki tysięcy żołnierzy wiernych wolnościowym przekonaniom i sumieniu. – Żołnierzy, którzy pozosta jąc na Zachodzie, nie powrócili do zniewolonego kraju. W relacji zostały wykorzystane sprawozdania: Kazimiery Janoty-Bzowskiej (Monte Cassino, Ankona), Piotra Sułka (Rosja, Uzbekistan), Krzysztofa Strzępka (Iran), Dominika Kaźmierskiego (Monte Cassino), Norberta Nowotnika (An kona), w latach 2011-2012 opublikowane w pismach „Kombatant” i „Goniec Kar packi”. 2012 tom III Przy okazji tego artykułu polecamy Czytelnikom rzadkiej urody książkę Ju styny Chłap-Nowakowej: Sybir, Bliski Wschód, Monte Cassino. Środowisko poe tyckie 2. Korpusu i jego twórczość (Kraków 2004) – analitycznie i powabem lite rackiego słowa rekonstruującą życie kulturalne 2. Korpusu. Rok 2012 Elżbieta LEWANDOWSKA SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM Latam, bo to uwalnia mój umysł z tyranii nieistotnych rzeczy. Antoine de Saint-Exupery Renesansowy geniusz Leonardo da Vinci poświęcił wiele lat na roz szyfrowanie zagadki lotu ptaka i na projektowanie maszyn zdolnych unieść człowieka w powietrze. Gdy w roku 1519 spoczywał na łożu śmierci, podobno żalił się, że nie dane mu było latać nad ziemią. Przy czynił się jednak do tego, że po upływie wieków każdy laik aeronautyki może poruszać się powietrznymi szlakami. Upalne lato 1967 roku w Anglii sprzyjało zwiedzaniu i podróżom po nieznanych mi zakątkach Albionu. Ale mój mąż, zwariowany na punkcie szybowców, zdecydował, że w podróż poślubną pojedziemy do Lasham na szybowisko. „Pogoda jest wymarzona do latania, nie mogę stracić okazji, sama rozumiesz, w Anglii rzadko trafia się takie lato. Za granicę pojedziemy innym razem, a czasu na zwiedzanie będzie jesz cze mnóstwo”. Musiałam się zgodzić, bo koledzy Wojtka byli pewni, że ślub-ślubem, ale on ich nie zawiedzie i stawi się na lotnisku. Nie znałam się na technice i zasadach szybowania. Dopiero później, szperając w książkach, starałam się nieco wypełnić tę lukę we własnej wiedzy. Nadal jednak nie mogłam pojąć praw aeroenergetyki, aero statyki i osobliwej aeromancji. Dziwiłam się, dlaczego szybownicy tak często przez chmury „zaglądają Bogu w niebo”, dlaczego badają stan powietrza... Co z tego wróżą i na co czekają? Nudziłam się trochę, ale jeździłam z mężem do Lasham w każdy pogodny weekend i obserwo wałam tych zapaleńców. Zadziwiał mnie entuzjazm młodych, wyspor tom III 2012 tom III 310 Elżbieta LEWANDOWSKA towanych mężczyzn z Polskiego Klubu Szybowcowego... Zrozumiałam w końcu, że latanie jest pasją zaborczą i niepodzielną – wymaga czasu, spokoju i oddania graniczącego z poświęceniem. Większość spośród późniejszych szybowników, którzy znaleźli się w Anglii, przyszła na świat w okresie międzywojennym. Należeli za tem do „pokolenia Kolumbów”, zwanego też pokoleniem „czasu burzy” i „apokalipsy spełnionej”, a również – „pokoleniem straconym”. Okre ślenia te do chłopców z Lasham z pewnością nie pasowały. Nie czuli się bowiem przegrani, potrafili zostawiać tragiczne wspomnienia wojenne na ziemi i wzbijać się nad nią wysoko. Nie jest też dzisiaj ważne, jakie kto odniósł sukcesy, na jakich dystansach i wysokościach, ile zdobył srebrnych, złotych czy diamentowych odznak. Szybowników łączy ło zamiłowanie do latania. Ambicjonalne spoiwo decydowało o soli darnej zwartości grupy. W mojej pamięci zapisali się jako „skrzydlaci chłopcy”. Szybownictwo jest sportem zespołowym, bo mimo że pilot dzia ła sam lub z instruktorem, to poszczególne loty przygotowuje grupa. Przed startem szybowiec wyprowadzany jest z hangaru i sprawdzana jest jego kondycja. Następnie wprowadza się ów „powietrzny statek” na odpowiednią wysokość za pomocą twardej liny szybko nawijanej na bęben wyciągarki (dziś szybowiec może być wyprowadzany w po wietrze przez samolot). Dalej lot szybowca – „szybowanie” – polega na wykorzystywaniu wznoszących prądów powietrznych (tzw. kominów), czyli na przetwarzaniu energii cieplnej w energię mechaniczną, a póź niej także wiatru. Natomiast po wylądowaniu szybowiec poddawany jest myciu i wprowadzany na postój do hangaru. Każdy szybownik zo bowiązany jest do pisania dziennika lotów. To tylko niektóre wspólne czynności na szybowisku, które wykonującym je dodają impulsu do dalszych działań i namaszczają rodzajem jednoczącej ich charyzmy. Rozmowy i dyskusje pod koniec dnia rekompensowały wspólny wysiłek. Lotnicy emanowali tylko im właściwym czarem i siłą, która potrafi zarażać entuzjazmem. Zawierane wówczas przyjaźnie prze trwały lata. Większość spośród tamtych szybowników jednak już nie żyje. Niektórzy, jak mój mąż, mogą nawet nie pamiętać, że latali... Czas zmienia wszystko... Po wielu latach siedzę nad pudłem zdjęć i pamiątek z tamtych dni. Zastanawiam się, jak rodziły się pasje, co kształtowało charaktery, co pozwalało walczyć z przeciwnościami losu. SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM 311 Oto zdjęcie Wojtka w mundurku harcerskim na tle szybowca, z in struktorem, a na odwrocie notatka: „Harcerski kurs szybowcowy, Tę goborze 1938 rok” – wskazówka jakby zgodna z powiedzeniem Janusza Korczaka: „nie ma dzieci, są ludzie”. Początków zainteresowań lotni ków szukam więc w ich wczesnej młodości. Harcerski Kurs Szybowcowy w Tęgoborzu, 1938 r. Na pierwszym planie (od lewej) Wojtek Lewandowski z instruktorem Leopoldem Kwiatkowskim Młodość znanych mi „skrzydlatych chłopców” przypadła na czas niepodległości kraju po długim okresie zaborów. Idee niedawnego wówczas pozytywizmu – m.in. pracy od podstaw – żyły w rodzinach i w szkołach. Wychowywani w poczuciu obowiązku wobec Ojczyzny poważnie traktowali naukę, dzięki której w służbie lotniczej mogli być przydatni. Redagowany przez Janinę Porazińską warszawski ilustro wany tygodnik dla dzieci i młodzieży „Wieczory Rodzinne” realizował właśnie pozytywistyczne założenia wychowawcze. Ówczesna młodzież nie śniła jeszcze o telewizji czy Internecie. Wiedzę czerpała z rodziciel skiego domu, szkolnych zajęć i akademickich wykładów. Dorośli nato miast cieszyli się niewspółmiernym do stanu dzisiejszego autorytetem wśród młodzieży. Przyszli szybownicy na pewno znali tekst inspirują Archiwum pamięci Wszystkie zdjęcia w tym tekście pochodzą z archiwum W. Lewandowskiego 2012 tom III 312 Elżbieta LEWANDOWSKA cej Mickiewiczowskiej Ody do młodości, a wers: „Młodości, dodaj mi skrzydła!”, traktowali dosłownie. Z pewnością nie była im obca mityczna historia Dedala i jego syna Ikara, którzy jako jeńcy króla Krety, Minosa, podjęli próbę ucieczki z wyspy za pomocą skonstruowanych przez Dedala skrzydeł z ptasich piór posklejanych woskiem. Gdy Ikar znalazł się w przestworzach, za pomniał o przestrogach ojca i zbliżył się do słońca. Wosk stopił się, więc chłopiec spadł do morza. Z materiałów do tego artykułu, a także od byłych członków Klubu Szybowcowego dowiedziałam się, że jeden z młodszych i najzdolniej szych szybowników zginął tragicznie w roku 1998 w czasie krajowych zawodów szybowcowych na terenie Suffolk (Anglia), kiedy jego szybo wiec zderzył się w powietrzu z drugim szybowcem. Był to Edek Łysa kowski – Ikar naszych czasów! Ulubieni przez młodzież autorzy: Kornel Makuszyński – opowie ścią Skrzydlaty chłopiec, czy szwedzka pisarka Selma Lagerlof – urokli wą książką Cudowna podróż (o przyjaźni dziecka z dzikimi gęsiami), pobudzali wyobraźnię zarówno chłopców, jak i dziewcząt. Jakże często porównuje się szybowników właśnie do ptaków... Są wolni w bezkre snej przestrzeni i niczym ptaki szybują, gdzie wiatr poniesie. Ptaki by wają też jedynymi „widzami” szybowników podczas lotu. Zdarza się, że te większe, drapieżne, atakują szybowiec, w swojej ptasiej naturze dopatrując się w nim rywala w łowach, inne uciekają lub krążą obok. Jednak dla pilota pojawienie się ptaka w zasięgu szybowca w locie jest przeważnie znakiem, że w koniecznym do szybowania tzw. kominie wznoszą się prądy ciepłego powietrza. Powieści lotnicze z wątkami przygodowymi i atrakcyjną fabułą pió ra Janusza Meissnera: Opowiadania lotnicze (1936) i Skrzydła nad Ark tyką (1938), podobno znikały z bibliotecznych półek i krążyły z rąk do rąk. Rozmiłowani w lotnictwie chłopcy zaczytywali się nie tylko w mi tach i opowiadaniach, ale sięgali również po książki zawierające wiedzę o awiacji. Prenumerowali pisma: „Lotnik” i „Skrzydlata Polska”. Tam też znajdowali wskazówki dotyczące lotniczych sukcesów, technik la tania i szybowcowych szkół. W okresie międzywojennym czasopisma dla młodzieży odegrały ważną rolę w kształtowaniu postaw moralnopatriotycznych młodych czytelników. W sierpniu 1932 dwaj Polacy: Franciszek Żwirko i Stanisław Wigu ra, odnieśli spektakularne zwycięstwo w prestiżowych, międzynarodo SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM 313 wych zawodach Challenge 1932 w Berlinie. Niestety, już we wrześniu obaj piloci zginęli podczas burzy; samolot spadł i roztrzaskał się o po rośnięte lasem zbocze Kościelca (katastrofa ich RWD-6 miała miejsce w Cierlicku Górnym k. Cieszyna; piloci lecieli do Pragi). Tragedia ta nie zniechęciła entuzjastów sportów lotniczych i nie wygasiła marzeń o lataniu. Tadeusz Krzystek (późniejszy prezes Polskiego Klubu Szy bowcowego w Lasham) wspomina, że o lataniu zaczął myśleć poważnie po zawodach „Challenge 1934”, w których Polacy ponownie odnieśli sukces. Szkoły i kursy szybowcowe cieszyły się powodzeniem, a było ich na terenie Polski wiele. Tadek Krzystek ukończył kurs pilota szybowcowego w Goleszowie k. Cieszyna (góra Chełm), ale w swoich wspomnieniach Polskie Siły Powietrzne w Wielkiej Brytanii w latach 1940‑1947 z sen tymentem pisze też o jednym z najpiękniejszych szybowisk w przed wojennej Polsce – o Bezmiechowej i pobliskiej Ustianowej. Jak ptaki, które ucząc się fruwać, przelatują z jednego drzewa na pobliskie dru gie, tak tam zaprawiano młodych w szkolnych lotach z Bezmiechowej do Ustianowej (35 km, w samym sercu Bieszczadów). Tam szkoliło się Archiwum pamięci Tadeusz Krzystek, wieloletni prezes SLP i Klubu Szybowcowego w Lasham 2012 tom III 314 Elżbieta LEWANDOWSKA wielu polskich pilotów, którzy potem brali udział w Bitwie o Anglię. Słynna Bezmiechowa to jedna z najpiękniejszych legend naszego lot nictwa oraz jedno z najstarszych i najbardziej zasłużonych szybowisk w całej Europie. W dwudziestoleciu międzywojennym istniała także szkoła szybow cowa w Będzinie-Grodźcu, w Zagłębiu Śląsko-Dąbrowskim. Otwarta została uroczyście w 1936 roku i nazwana imionami Franciszka Żwirki i Stanisława Wigury. Dzisiaj pozostały po niej tylko ruiny. Szybowce wzbijały się w powietrze także koło Poznania, ze stoków Osowej Góry, wykonując treningowe loty w ramach kursów pilotażu Szkoły Szybow cowej w Mosinie. A Ben Łastowski latał w Auksztagierach (to nazwa litewska, w dosłownym tłumaczeniu: „wysoki bór”). Po tym podwileń skim szybowisku nie ma żadnych śladów. W pamięci – co prawda osób nielicznych – żyje ono jednak nadal. Oczywiście chłopcy, którzy my śleli o karierze pilotów, szli do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrz nych w Dęblinie – tzw. Szkoły Orląt. Wracam do zdjęcia 16-letniego Wojtka Lewandowskiego w har cerskim mundurku z kursu szybowcowego w Tęgoborzu na południu Polski. Matka – wdowa – latem 1938 wysupłała zaoszczędzone pienią dze i podpisała zgodę na jego udział w kursie szybowcowym zorgani zowanym przez ZHP. Wspominając matkę, bardzo się wzruszał, bo po Powstaniu Warszawskim już nigdy jej nie zobaczył. Zawsze wyrażał wdzięczność, że pozwoliła mu wtedy na wyjazd z Płocka na południe Polski, mimo ukrywanej trwogi o jego bezpieczeństwo. W roku 1938 w Tęgoborzu (nazwa pochodzi od potężnych lasów – tęgich borów, które około tysiąca lat temu porastały kotlinę) piękno sierpniowego, rozpalonego słońcem krajobrazu musiało urzekać. Kolo rowe pola na górzystym terenie, złote snopy i żniwiarze przyjaźni i go ścinni. Miejscowi zaopatrywali w żywność, harcerze rewanżowali się pomocą przy żniwach – umacniała się więź między przyrodą i ludźmi. Powietrze upajało, a niebieska przestrzeń zapraszała do wycieczek bez użycia paliwa. (Jak już wiemy, szybowce nie mają własnego napędu, są tylko jakby skrzydłami człowieka, a ich motorem: energia słoneczna, wiatr i wznoszące prądy). Kursanci uczyli się, jak w najlepszy sposób wykorzystywać naturalne atrybuty latania, by jak najdłużej awioma szynę utrzymać w powietrzu. Pierwszy lot szybowcem pamięta się do końca życia. W 1966 roku, dzięki gościnności Aeroklubu Gdańskiego, pod okiem instruktora Sta nisława Michalczuka latałam z moim przyszłym mężem nad Zatoką Gdańską. Było to cudowne doświadczenie – niemal wyznanie miło sne... Miałam do Wojtka bezgraniczne zaufanie i powierzałam swój los w jego ręce. Nie dostrzegając strachu w moich oczach, widząc tylko emanujący ze mnie zachwyt, czuł się kimś wyjątkowym. Dzisiaj ciągle latamy, ale rzadko precyzujemy, co odczuwa się pod czas lotu. Odbicie się od ziemskiej planety daje złudzenie zbliżenia do Absolutu i tak pochłania, że zmienia perspektywę spojrzenia na życie... Naturalnie, wszystko w powietrzu zależy od pilota, od jego doświad czenia i opanowania. Nie wolno ci popełnić błędu, bo to nie samochód – nie zatrzymasz się, nie wyłączysz silnika i nie wysiądziesz. Musisz uważnie obserwować strzałkę wariometru, by bezpiecznie wrócić na ziemię. Każdy lot jest inny, ale wszystkie uczą, a doznane wzruszenia i uniesienia w spotkaniach z urokiem kosmicznych przestworzy za pewniają niepowtarzalne przeżycia. Młodzi kursanci z Bezmiechowej, Tęgoborza i z innych szybowisk szybko doświadczali zrozumienia, że latanie dostarcza nieziemskiej satysfakcji, wzniosłych emocji, a zarazem pulsuje adrenaliną. Przede wszystkim jednak zapewnia poczucie nieokiełznanej wolności. Opa nowywali więc lęk, by wzlatując „nad poziomy”, pozostawiać na chwilę świat, jego troski, problemy na ziemskim padole... Jednakże oprócz do starczania niezwyczajnych przyjemności latanie jest szkołą charakteru. Uczy odpowiedzialności: za siebie i za własne czyny, za życie drugich. Wpaja świadomość wyboru i konsekwencji w razie popełnienia błędu. Ćwiczy cierpliwość, opanowanie, determinację i odwagę. „Skrzydlaci chłopcy” nie wiedzieli, nawet nie przeczuwali, jak bardzo zdobyte umiejętności będą im wkrótce potrzebne – rok póź niej wybuchła II wojna światowa. Wojenne losy przyszłych członków Polskiego Klubu Szybowcowego – jak wiadomo – były różne, bo od mienne są przypadki, charaktery, zdolności, predyspozycje... Biogra my bardziej znanych pilotów dostały się do historycznych opracowań. O wielu, spośród których każdy miał cząstkę udziału w walce o wolną Polskę, historia jeszcze milczy. Legendarny pilot Jerzy Bajan (1901-1967), zwycięzca zawodów „Challenge 1934”, dowódca lotnictwa myśliwskiego Polskich Sił Po wietrznych w Wielkiej Brytanii, po wojnie pozostał na emigracji. Peł niąc funkcję prezesa Stowarzyszenia Lotników Polskich, inicjował po wstanie Polskiego Klubu Szybowcowego w Lasham. 315 Archiwum pamięci SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM 316 Elżbieta LEWANDOWSKA Inny współzałożyciel Klubu, Józef Tomankiewicz (1916-2000), przed wojną instruktor w szkole szybowcowej w Starej Miłosnej, w czasie wojny służył w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie i w RAF (Royal Air Force). Jako miłośnik i kolekcjoner książek przekazał swój księgo zbiór do Centralnej Biblioteki Wojskowej w Warszawie. Dramatyczne były losy Lwa Kuryłowicza (1910-1977), przydomek „Lefty”, przed wojną instruktora w Szkole Orląt w Dęblinie. Walczył w 316. Dywizjonie Myśliwskim (zwanym „Warszawskim”). Znany jest ze swej „sagi”: ponad 85 godzin spędził w morzu po zestrzeleniu samo lotu (był to chyba „Spitfire”, ale Polacy latali również na „Hurricane’ach” i „Mustangach”) nad Kanałem La Manche. Po ocaleniu powrócił do la tania bojowego. Odznaczony został Krzyżem Virtuti Militari. Po woj nie szkolił pilotów szybowcowych w Lasham. Pisał prozą i wierszem. Miałam zaszczyt znać go osobiście, był gościem na naszym ślubie. Póź niej zginął tragicznie. Byliśmy na jego pogrzebie w Oxfordzie. 2012 tom III Piloci (od lewej) Lew Kuryłowicz i Wojtek Lewandowski oraz autorka tego artykułu Po informacje o zmarłym w roku 2003 Mieczysławie Białkiewiczu sięgam do Internetu. Służył w 4. Pułku Pancernym „Walczące Skorpio ny”, w 2. Szwadronie Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie. Odzna czony został orderem Virtuti Militari za udział w walce o Tobruk i Monte Cassino. Przez całe życie gromadził medale i odznaczenia, różne rodzaje broni, flagi, hełmy i mundury. W 2006 roku w Archi wum Państwowym w Szczecinie zorganizowano wystawę pt. „Jak ptaki z rozbitych gniazd. Żołnierze tułacze”, obejmującą również unikatowe pamiątki historyczne Białkiewicza. W Klubie latał na prywatnych szy bowcach należących do syndykatu: Białkiewicz, Kuryłowicz, Radwań ski, Johnson. Wielu szybowników charakteryzowało się ukrytymi talentami, jak np. wilnianin Benon Łastowski (1911-1998), pseudonim „Łobuz”. Kiedy w roku 1944 pod Kołakowem oddział żołnierzy Armii Krajowej przejął aliancki zrzut lotniczy broni i czterech żołnierzy „cichociemnych”, Ben był wśród nich. Miał wileński akcent i swoiste poczucie humoru, sypał anegdotami jak z rękawa, a jako aktor amator występował w spekta klach emigracyjnego Teatru Polskiego ZASP. Jan Kozubek (1914-2005) we wrześniu 1939 walczył w 216. Eskadrze Bombowej. Ewakuowany, przedostał się do Francji, później do Anglii, gdzie po przeszkoleniu technicznym w stopniu sierżanta pełnił funk cję instruktora w Szkole Technicznej w Holton. W Polskim Klubie Szy bowcowym pracował przy sprawdzania stanu technicznego maszyn. Jeden z najstarszych, żyjących jeszcze lotników z czasów II wojny światowej Tadeusz Krzystek (ur. w 1919) obsługiwał 302. Dywizjon Myśliwski, następnie sprawował funkcję instruktora w Polskiej Szkole Technicznej. Po wojnie – wieloletni prezes Stowarzyszenia Lotników Polskich i dwukrotnie kierownik Klubu Szybowcowego. Jest autorem wspomnianego już cennego opracowania Polskie Siły Powietrzne w Wiel kiej Brytanii w latach 1940-1947, zwanego również „Listą Krzystka”, jako że zawiera ono wykaz nazwisk Polskich Sił Powietrznych w Wiel kiej Brytanii (łącznie z nazwiskami Pomocniczej Służby Kobiet). Wojciech Lewandowski (ur. 1922) walczył w Powstaniu Warszaw skim. Po upadku Powstania został wywieziony do niemieckiego obozu jenieckiego dla oficerów w Murnau, a po wyzwoleniu z 2. Korpusem Armii Andersa znalazł się we Włoszech. Od 1952 roku latał na szybow cach w Anglii. Pamiętam też innych szybowników: Tadeusza Kasperkiewicza, Bo lesława Skorupińskiego, Henryka Stachowskiego, Mieczysława Ham pla, Jerzego Idzika, Stanisława Sosnowskiego. Z młodszych, którzy nie brali udziału w wojnie, a sport szybowcowy uprawiali pod kierunkiem instruktorów i odnosili największe sukcesy w zawodach zarówno kra jowych, jak i światowych, pamiętam: Edka Jerzyckiego, Józka Prze włockiego, Edka Łysakowskiego, Andrzeja Jaworskiego. 317 Archiwum pamięci SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM 2012 tom III 318 Elżbieta LEWANDOWSKA Po zakończeniu działań wojennych, gdy brytyjski rząd, chcąc zacho wać dobre układy ze Związkiem Sowieckim, cofnął uznanie legalności władz polskich w Londynie, stało się jasne, że polscy lotnicy – podob nie jak polscy żołnierze innych formacji – są w Anglii zbędni. Roz czarowanie żołnierzy pogłębił fakt pominięcia ich podczas Defilady Zwycięstwa 8 czerwca 1946. Zaproszono na Defiladę jedynie pilotów z Dywizjonu 303, którzy na znak protestu, solidaryzując się z żołnie rzami innych formacji, przybycia odmówili. W gruzach legły marzenia o powrocie do zniewolonego kraju (na Zachód dochodziły z Polski informacje o prześladowaniach i wyro kach śmierci). Poddani demobilizacji żołnierze starali się zachować godność, dyscyplinę – i nie tracić głowy. Dowództwo polskie w Wiel kiej Brytanii próbowało złagodzić rozgoryczenie byłych żołnierzy or ganizowaniem dla nich praktycznych i teoretycznych kursów z zakresu innych specjalności, ale nawykli do walki piloci, tęskniący do maszyn i do lotów, koncentrowali się wokół swoich jednostek. Gdy w roku 1946 zaczęto rozwiązywać polskie dywizjony, patrząc na pożegnalną defiladę, wielu nie potrafiło powstrzymać łez. Jednocześ nie, wobec kryzysu i bezrobocia, w Zjednoczonym Królestwie wzrasta ła niechęć do Polaków, chociaż lotnicy mieli więcej szczęścia niż żoł nierze sił lądowych, bo pamiętano o ich wkładzie w Bitwę o Anglię, a pracując bezpośrednio z Anglikami szybciej opanowali język. Jednak trudności były wielkie. Polskie władze rządowe i wojskowe na wychodź stwie dokonały przełomu w tej trudnej sytuacji, powołując stowarzysze nie początkowo zwane Samopomocą Lotniczą, a wkrótce Stowarzysze niem Lotników Polskich (SLP). Uchwalony został statut i wyłonione podkomitety, aby usprawnić działalność organizacyjną. Odtąd zaczęły się osiągnięcia i sukcesy. W roku 1947 objęto w posiadanie Dom Lotnika przy 14 Collingham Gardens w Londynie, w dzielnicy Earls Court, gdzie mieściły się biura SLP, sala obrad, restauracja i kawiarnia. Wielu jeszcze pamięta dysku sje przy kawie, bale lotników i tombole, które nawet przynosiły zysk Klubowi. Polską atmosferę czuło się już przy wejściu – witrażowa lam pa z orłem w koronie i lotniczą „gapą” była znakiem rozpoznawczym budynku. Przychodziło wielu gości, ale też stali bywalcy; ludzie samot ni szukali tu namiastki domu i chętnych do pogawędki albo partyjki brydża. W kawiarni zawsze można było spotkać Marka Gramskiego, ilustra tora książek i współpracownika „Dziennika Polskiego”. Jego satyryczne rysunki znacznie poprawiały szatę graficzną jakże skromnego wówczas pisma. Ludzie kupowali „Dziennik Polski” jako najpoważniejsze wów czas na obczyźnie źródło informacji o wydarzeniach w kraju i na świecie. Lotnicy i szybownicy przychodzili tu regularnie. Byli dobrze poinfor mowani, bo chociaż – jako „niezłomni” – nie czytali oczywiście prasy krajowej, ale „Skrzydlata Polska” miała specjalne względy i wielu za po średnictwem rodzin to pismo prenumerowało. Emigracyjne „Skrzydła” wychodziły od roku 1940; początkowo wydawane było przez Polskie Siły Zbrojne, a od 1947 – jako organ Samopomocy Lotniczej. Świetnie redagowane przez Wacława Wybrańca, historyka i bibliofila, na prze strzeni lat pismo przeobrażało się, zmieniając się stopniowo z dwuty godnika najpierw w miesięcznik, następnie w kwartalnik, a wreszcie wychodziło trzy razy w roku – ale nieregularnie. Samopomoc Lotnicza przy wsparciu społecznym sfinansowała wy danie Destiny can wait („Los może poczekać”) – książki-pomnika pol skich sił powietrznych czasu II wojny światowej. Wstęp napisał mar szałek RAF Viscount Portal z Hungerford, a w zespole redakcyjnym pracowali między innymi: historyk Wacław Wybraniec i Juliusz Bay kowski, lotnik poeta, autor hymnu Dywizjonu 307 („Lwowskie Pucha cze”). Książka zawiera dokumentalne fotografie oraz rysunki Feliksa Topolskiego. Zwieńczeniem sukcesów SLP stało się odsłonięcie Pomnika Lotnika Polskiego przy lotnisku w Northolt; stąd startowały polskie dywizjony myśliwskie. Na jego cokole umieszczone są nazwiska polskich lotników poległych w akcji. Pomnik został uroczyście odsłonięty jesienią 1948 w obecności Augusta Zaleskiego, ówczesnego prezydenta RP na wy chodźstwie. W wyniku dyskusji nad sposobami utrzymania tradycji lotniczych i możliwości realizowania pasji latania, zwłaszcza wśród młodzieży, podjęto inicjatywę zorganizowania Polskiego Klubu Szybowcowego – jako sekcji szybowcowej Stowarzyszenia. Pod koniec roku 1951 dzięki staraniom Józefa Tomankiewicza zakupiono pierwszy własny szybo wiec „Slingsby Perfecta” i nadano mu nazwę „Bezmiechowa” – na pamiątkę szybowiska w sercu Bieszczadów, na południu Polski. Po wy remontowaniu i przemalowaniu na barwy biało-czerwone szybowiec wystartował z Lasham do pierwszego lotu, pilotowany przez Alfreda 319 Archiwum pamięci SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM 320 Elżbieta LEWANDOWSKA 2012 tom III Grzegrzułkę. Otworzyły się perspektywy szkolenia nowych szybowni ków. Przelotu otwartego na dystansie 105 km na „Perfekcie” dokonał Ben Łastowski, a pierwszy wychowanek Klubu, wyszkolony poza kra jem, Jerzy Skotnicki uzyskał kategorię C. Sekcja Modelarsko-Lotnicza Klubu, założona w roku 1950 przez Józe fa Tomankiewicza, cieszyła się dużym powodzeniem i odnosiła sukcesy w brytyjskich zawodach. Niestety, przetrwała tylko do 1959. Nowo zaku piony szybowiec szkolny „Olympia”, nazwany „Polichno”, a przez An glików: „Oly-Poly”, umożliwił pilotom bardziej ambitne „loty żaglowe”. Jan Kozubek w „Perfekcie” – rok 1954 Klub ulokował się w Lasham, maleńkiej, malowniczej wiosce w hrab stwie Hampshire, między Basingstoke a Alton. Żeby tam trafić, trzeba zjechać z głównej drogi na wąskie, kręte dróżki, obrośnięte kolczastymi żywopłotami. Z góry krajobraz wygląda jak kolorowy abstrakt – małe krateczki przeplatane pasami pól, wstążki strumieni i linie dróg kom ponują się w całość jakby pędzlem malowaną. Jak w każdej angielskiej wsi, w centrum stoi kościół i pub „Królewski dąb”, do którego lubią za glądać szybownicy znudzeni kantyną (clubhouse). Wokół domy kryte słomianymi strzechami, dobrze utrzymane ogrody; jest i stara poczta, „Chata pod gruszą” i XVIII-wieczna kuźnia, a na skraju staw. Istna sie lanka... Ale nie walory turystyczne sprawiły, że miejsce to odegrało znaczącą rolę w życiu środowiska lotniczego w Wielkiej Brytanii. W roku 1942 na północ od wioski zbudowano lotnisko specjalnie przeznaczone na bazę startową RAF w czasie wojny, jako punkt stacjonarny wielu dywi zjonów, m.in. polskiego 305. Gdy w 1948 przestało pełnić funkcję woj skową, przekształcono je w największe w Anglii szybowisko. Angielski pisarz Wally Kahn – szybownik i instruktor, w książce A Glider Pilot Bold („Szybownik odważny”) daje obszerny zarys histo ryczny lotniska w Lasham od czasów zamierzchłych. W tym tekście znalazłam dziwną historię. Na terenie obecnego lotniska przed I wojną światową oddziały kawalerii odbywały manewry i ćwiczenia; jeszcze wiele lat później chaty na obrzeżach nazywane były koszarami, a miej scowi farmerzy opowiadali, że na tej ziemi straszy. Widują ponoć ka walerzystę w długim płaszczu, pędzącego na koniu albo spotykają pol skiego pilota w mundurze i hełmie. Było w tym trochę prawdy, bo starsi ludzie pamiętali, że we wrześniu 1944 pilot „Moskito VI” (dwusilniko wy samolot, zbudowany z aluminium i drewna, bardzo ceniony przez pilotów) z 305. dywizjonu – por. Antoni Widawski, zginął tu w kolizji z innym „Moskito” z załogą brytyjską. Tragedia wydarzyła się nad lot niskiem w Lasham. Inna historia opowiada o tym, jak to w 1948 roku w jednym z olbrzy mich hangarów stacjonował wędrowny cyrk rodziny Chipperfieldów („Chipperfield Circus”), a że zima była wyjątkowo ostra tego roku, je den ze słoni padł i został zakopany na terenie obecnego szybowiska. Możliwe, że jest to jedyne lotnisko na świecie, na którym straszą duchy, a pod pasem startowym leżą szczątki samolotów i szkielet słonia! Od kąd Polacy zaczęli tu szybować, nikt już nie spotykał duchów, a oni, dzielni „skrzydlaci chłopcy”, szybko zaadaptowali się w nowym środo wisku. Lasham Gliding Society to wielka organizacja, w której skład wcho dzą liczne kluby szybowcowe. Polski Klub Szybowcowy przy SLP jako jej mała cząstka oczywiście musiał dostosować się do reguł i przepisów 321 Archiwum pamięci SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM 322 Elżbieta LEWANDOWSKA ściśle określonych w statucie. Każdy lot planowano, dyskutowano z in struktorem, a później jego wszystkie parametry i okoliczności zapisy wano. Często organizowano wykłady i pokazywano filmy z przykła dami poprawnych i błędnych lądowań, lotów ślizgowych, falowych, akrobacji itp. Instruktorzy odpowiadali na pytania i wyjaśniali wąt pliwości studentów, bo pilot uczy się cały czas, a niestety zdarzają się przypadki, że i doświadczony popełni błąd... i zginie. 2012 tom III Od lewej: Ben Łastowski, Jerzy Idzik, Bolek Skorupiński i NN na tle „Olympii”, 1957 Pierwszy instruktor w Lasham – Lorne Welch, położył podwaliny pod cały skomplikowany system szkolenia zarówno teoretycznego, jak i praktycznego, a najbardziej znanym i cenionym instruktorem był De rek Piggot, przyjaciel Polaków; nawiasem mówiąc, między Anglikami i Polakami układało się świetnie, wielu się przyjaźniło, razem chodzili do lokalnego pubu, bawili się na Christmas partys, chociaż Polakom z trudem przychodziło rozumienie angielskich dowcipów... Życie po wojnie zaczęło się jakoś układać, znajdowali pracę, bo wszy scy, od doświadczonych pilotów po zwykłych mechaników, posiadali umiejętności techniczne. Tadek Krzystek został wykwalifikowanym zegarmistrzem, Miecio Białkiewicz założył manufakturę sztucznej bi żuterii, Bolek Skorupiński był architektem, a Edek Jerzycki robił karie rę w firmie Shell. Niektórzy kupowali domy, zakładali rodziny. Dyspo SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM 323 nowali wspaniałym szybowiskiem do kontynuowania młodzieńczej pasji latania, a wszystkich wspierało Stowarzyszenie Lotników jako or ganizacja koleżeńska i dobroczynna. A jednak tęsknota za Polską, chociaż skrywana, gryzła boleśnie. Ci, którzy wrócili do kraju, padli ofiarą prowokacji i prześladowań przez reżim komunistyczny. Wielu zasłużonych oficerów stracono, wśród nich płka Szczepana Ścibora, innych uwięziono po pokazowych proce sach. Mjr Stanisław Skalski został skazany na śmierć, a po złagodzeniu wyroku wyszedł na wolność dopiero po ośmiu latach. Gdy w roku 1958 ogłoszono w Polsce Szybowcowe Mistrzostwa Świata w Lesznie, w Polskim Klubie Szybowcowym wrzało od dysku sji. Z jednej strony silne pragnienie latania nad Polską i perspektywa zobaczenia Ojczyzny po latach rozłąki, z drugiej uzasadnione obawy o bezpieczeństwo. Londyn – z Rządem RP na emigracji i „Dziennikiem Polskim” – nie miał wątpliwości: udział naszych szybowników w mi strzostwach w PRL jest niemożliwy. Oczywiście Polacy nie pojechali, ale Anglicy tak! Im nic nie groziło, nie mieli obaw natury politycznej, tylko zwykły lęk przed podróżą do egzotycznego i prymitywnego w ich mniemaniu kraju. Martwili się o warunki w hotelach, czystość łazie nek, jakość serwowanych dań itp. Archiwum pamięci Od lewej: Ben Łastowski, Jerzy Idzik, Józef Tomankiewicz i Wojtek Lewandowski 324 Elżbieta LEWANDOWSKA Tymczasem w Polsce czyniono wszelkie starania, by pokazać się światu z jak najlepszej strony. Ceremonii otwarcia z wielką pompą do konał prezes honorowy Aeroklubu PRL premier Józef Cyrankiewicz. Ostatecznie ta wielka impreza sportowa, pierwsza w powojennej Polsce, zakończyła się sukcesem organizatorów. W klasie Standard zwyciężył Adam Witek, a w klasie Otwartej – Ernst Gunther z RFN; Anglik Ni kolas Goodhard znalazł się na drugim miejscu. To on właśnie napisał sprawozdanie z mistrzostw w Polsce do pisma „Lasham Gliding Socie ty”. Nasi szybownicy zapewne z przyjemnością przeczytali kilka zdań o polskiej gościnności i przyjaznej atmosferze... 2012 tom III W „Bocianie” Józef Tomankiewicz, za nim Mietek Białkiewicz; na trawie siedzi Edek Łysakowski Od tego wydarzenia kontakty z krajem stawały się częstsze, a szy bownicy mieli się czym chwalić; czterech wychowanków Klubu: Jerzy Ruśkiewicz, Tadek Kasperkiewicz, Edek Jerzycki i Lew Kuryłowicz, zdobyło srebrne odznaki szybowcowe. W 1959 roku Klub Szybowcowy otrzymał od Aeroklubu Gdańskie go ofertę zakupu używanego szybowca „Bocian”, produkcji polskiej, dwumiejscowego, idealnego do szkoleń i przelotów. Szybowiec został sprawdzony i oblatany przez inspektora British Gliding Association; SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM 325 Lew Kuryłowicz (z prawej); w „Bocianie” Danuta Sosnowska Archiwum pamięci dostał świadectwo sprawności technicznej, a następnie oddano go Klu bowi. Natychmiast stał się sensacją Lasham – nie tylko z powodu ła twości w pilotażu i dobrej widoczności z kabiny pilota, ale głównie dla tego, że jako dwuosobowy pozwalał... na zabieranie żon, narzeczonych i sympatii na podniebne spacery! Życie towarzyskie bardzo się więc ożywiło, przyjeżdżało więcej gości i amatorów latania. Polacy wszędzie potrafią stworzyć „polską atmosferę” i poczuć się jak w domu, w prze ciwieństwie do Anglików, stroniących od wszelkiej wylewności i na wiązywania serdecznych kontaktów. Na obrzeżach szybowiska przybywało domków kempingowych – tzw. karawanów. Tadeusz Krzystek, jako prezes Stowarzyszenia Lotni ków Polskich i dwukrotnie kierownik Klubu Szybowcowego, często za praszał gości na rozmowy i dyskusje. A że jeździł do Lasham prawie w każdy weekend, spotkania te odbywały się w jego dużym „karawa nie”. Goście, nie tylko szybownicy z Polski, ale i miejscowi nestorzy lot nictwa, często zostawali na noc, bo domek był obszerny, a pani domu bardzo gościnna... Żony i dziewczyny naszych szybowników (znałam Trudzię Krzys tek, Basię Hampel i Marylę Jerzycką) organizowały namiastki domów: gotowały, prały, zapraszały się na ploteczki przy kawie, czekając na po wrót „skrzydlatych chłopców”... 326 Elżbieta LEWANDOWSKA 2012 tom III Okolica obfitowała w lasy, panowie przynosili torby grzybów, nato miast panie wolały zbierać soczyste jeżyny rosnące tuż za hangarami. Nawet na olbrzymich połaciach trawiastego szybowiska zbierano polne pieczarki, ale tylko o świcie, kiedy rosa jeszcze nie opadła, później bo wiem grzyby wysychały na słońcu. Szybowiec „Bocian” miał też dobry wpływ na życie towarzyskie i ro dzinne. Samotni na emigracji panowie ściągali żony z kraju. Z czasem w Lasham zaczęły się pojawiać polskie rodziny z pełnymi „piskląt” wóz kami. Anglicy udawali, że nie widzą celebrowania polskości, a może trochę zazdrościli nam entuzjazmu, przywiązania do tradycji i jawnie okazywanego patriotyzmu. Coraz częściej i odważniej Polacy jeździli do kraju, a szybownicy z Polski byli tu mile widziani. Pilot Edek Makula i trener Józek Dankow ski z Leszna w czasie Narodowych Zawodów Szybowcowych w Lasham odwiedzili Klub. Tadek Krzystek pisze we wspomnieniach o zaskocze niu rodziny, że po tylu latach nieobecności ma tak wielu przyjaciół w Polsce... Granice i podziały polityczne istniały na lądzie, ale w obło kach latało się ponad nimi. Goście na zawodach w Lasham Lata 1961-1965 to okres owocnej pracy i sukcesów. Na początku sezonu 1961 piloci Klubu brali udział w Wojskowych Zawodach i Mi strzostwach Szybowcowych Wielkiej Brytanii, latając na „Bocianie”. Ale już w czerwcu tego roku lubiany przez wszystkich „Bocian”, pilo towany przez angielskich instruktorów, uległ wypadkowi i poważnym uszkodzeniom. Za pieniądze z ubezpieczenia „Bociana” zakupiono nowy szybowiec wyczynowy – „Muchę Standard”, co otworzyło Klu bowi nowe możliwości latania wyczynowego i lepsze perspektywy na zdobycie złotej odznaki szybowcowej. W 1962 piloci Klubu wykonali trzy trójkąty po 100 km: dwa na „Musze” (Tadek Krzystek i Edek Je rzycki) oraz jeden na „Olympii” (Józek Przewłocki). W tym samym roku Jerzycki lecąc na „Musze” wykonał przelot docelowy 320 km i zdobył Diamentową Odznakę. Zakupiony w roku 1963 szybowiec „Skylark 4” dostał nazwę: „Dywizjon 303”; ozdobio ny małą biało-czerwoną szachownicą wziął udział w Mistrzostwach Szybowcowych Wielkiej Brytanii (pilotowany przez Jerzyckiego, któ ry w konkurencji z czterdziestoma zawodnikami uzyskał w II lidze 9. miejsce). Oszczędni w pochwałach Anglicy rozpisywali się na ten te mat w kwartalniku „Lasham Gliding Society”. Polacy chodzili bardzo dumni, a wkrótce jeszcze bardziej, bo Józio Przewłocki przyniósł Klu bowi pierwszą pełną odznakę diamentową! W tym okresie kładziono nacisk na szkolenie nowej kadry; dziewię ciu nowych szybowników zdobyło kwalifikacje, a wśród nich pierwsza kobieta – Krystyna Zielińska. Kapitan Lew Kuryłowicz specjalizował się w akrobacji – zachwycał wszystkich wspaniałymi manewrami i za chęcał do samodzielnych prób. Akrobacja to trudny i niebezpieczny dział w szybownictwie, dlatego wszyscy przechodzili regularnie bada nia lekarskie – było to bezwzględnie wymagane przez angielskie wła dze. Zaświadczenie o zdolności do latania szybownicy dostawali na blankietach z pieczęcią Ministerstwa Lotnictwa (Ministry of Aviation). Przeważnie byli oni silni i zdrowi, a wielu zostawało honorowymi daw cami krwi. W 1965 roku ogłoszono Mistrzostwa Szybowcowe Wielkiej Brytanii, na lotnisku RAF w South Cerney w hrabstwie Gloucester. Większość członków Klubu Szybowcowego w Lasham poświęciła swoje urlopy, aby pomóc polskiej reprezentacji. Goście mogli mieć obawy o warunki atmosferyczne, problemy językowe, dojazdy i orientację w terenie. Nasi „skrzydlaci” wszystko zorganizowali i przewidzieli. Już w Dover cze kała na nich delegacja, a każdy pilot z Polski miał przydzielonego mu opiekuna. W tych zawodach mistrzem świata został Jan Wróblewski. 327 Archiwum pamięci SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM 328 Elżbieta LEWANDOWSKA 15 grudnia 1965 w „Przeglądzie Sportowym” relacjonował to wydarze nie w artykule Ich serca biły dla nas: 2012 tom III Czuliśmy na każdym kroku, że nasza sprawa jest ich sprawą, nasze sukcesy – ich sukcesami. Wydawało się czasem, że na naszym triumfie im chyba jesz cze bardziej zależało niż nam. To była dla nich sprawa nie tylko sportowej rangi – to sprawa ich dumy narodowej, sprawa patriotyczna. I nie tylko dla tych ludzi, którzy współpracowali z nami na co dzień, pomagając nam w osiągnięciach. Dla wszystkich Polaków w Anglii, którzy przy każdej okazji wielkimi grupami ścią gali na lotnisko. Przyjechała z Londynu cała polska wycieczka. Trudno opisać wzruszającą atmosferę. I tylko gospodarze mistrzostw nie mogli nadziwić się, skąd na lotnisku tylu Polaków. Gdy w dniu zakończenia mistrzostw przeżywa łem radość sukcesu, to była też radość z tego, że im właśnie, naszym rodakom w Anglii, którzy tak bardzo nam w tym sukcesie dopomogli – nie sprawiliśmy zawodu. Większość szybowców Klubu miała numery i godła polskich dywi zjonów oraz napis: Polish A.F.A. Gliding Club. Na rok przed rocznicą tysiąclecia Chrztu Polski założono fundusz społeczny na kupno szy bowca „Millennium Poloniae”. Klub szybowcowy, a głównie jeden z je go założycieli – Józef Tomankiewicz, poprosił o przyznanie nowemu szybowcowi numeru 966. Najwyższym numerem był wtedy 463 i Rada British Gliding Association podjęła specjalną uchwałę przyznającą Klu bowi numer 966, w drodze wyjątku... W jubileuszowym roku szybo wiec przybył do Lasham, a Józek Przewłocki latając na nim, zdobył swój trzeci diament. Zjazd Polskich Lotników w Londynie w 1967 miał uczcić 50. rocz nicę lotnictwa polskiego, bo już w roku 1917 jako jego zalążek powstał Oddział Awiacyjny przy korpusie gen. Dowbór-Muśnickiego. Na ban kiet, a później na uroczystości przy Pomniku Lotnika w Northold, przy było wielu Anglików; grała orkiestra RAF, a BBC 1 nagrywała przebieg wydarzenia. Po wspólnym obiedzie pokazano film z życia Klubu Szy bowcowego, świetnie, z poczuciem humoru, zrealizowany przez Józka Przewłockiego. Następne lata przynosiły nowe osiągnięcia. W roku 1970 w regional nych zawodach szybowcowych na lotnisku Booker piloci Klubu wyko nali dwa docelowe „przeloty diamentowe” o długości 303 km. Tadeusz Krzystek zdobył wymarzony „diament”, a Józkowi Przewłoc kiemu, który już taką odznakę posiadał, Adam Ścibor-Rylski ufundo wał Puchar Szybkościowy SLP. SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM 329 Klub często sprzedawał samoloty starsze i kupował nowsze. Uszko dzonego „Bociana” zastąpiono „Bocianem-bis”, zakupiono nowy „Slings by Cirys 15” i dano mu nazwę: „Dywizjon 304”, a później – nowego „Pirata”, na który przeniesiono nazwę i numer: „Dywizjon 303” – ze „Skylarka” uszkodzonego w wypadku. W Mistrzostwach Szybowcowych Wielkiej Brytanii w 1974 r. starto wało dwóch zawodników: Edek Łysakowski w klasie Otwartej (10. miej sce) i Tadek Krzystek w klasie Standard (15. miejsce). Uczestniczyli także w zawodach Euroglide, w których Edek zdobył pierwsze miejsce w konkurencji z najlepszymi angielskimi zawodnikami. Nawiązano współpracę z niemieckim klubem szybowcowym w Ett lingen, gdzie czterech naszych pilotów latało gościnnie przez tydzień. Wyprawa do górzystej Szkocji przypomniała im przygody w Prowansji z grudnia 1963. Fayence to jedno z największych szybowisk w Europie, miejsce, w którym warunki atmosferyczne umożliwiają loty na dużych wysokościach nad Alpami. W następnych latach spójność Klubu zaczęła się rozluźniać. Natural ną koleją rzeczy odeszło kilku pilotów, a nowi jakoś się nie pojawiali. Zaczęły się też problemy finansowe. Latanie wymagało wielkiego i sta Archiwum pamięci Najzdolniejsi szybownicy Klubu: Edek Jerzycki (z lewej) i Józek Przewłocki 2012 tom III 330 Elżbieta LEWANDOWSKA łego nakładu własnych funduszy. Kilku członków przystąpiło do różne go rodzaju syndykatów lub, chcąc nadal zdobywać laury, zakupiło szy bowce na własność. Dla innych ten rodzaj sportu stał się po prostu za drogi. Wiosną 1974 Klub został zarejestrowany jako spółka pod nazwą Polish Flying Club Ltd. Polacy od kilku lat korzystali z motoszybowca „Falke”, należącego do innego klubu w Lasham. Nowa spółka zakupiła szybowiec, przemalowała go (oczywiście na biało-czerwono) i Edek Ły sakowski mógł ponownie zwyciężać w kolejnych zawodach. Ale były to już ostatnie miesiące dawnej świetności. W roku 1981 dokonało się to, czego się wszyscy obawiali. Klub formalnie został rozwiązany, a klubo we szybowce odstąpione polskim syndykatom prywatnym. Od roku 1980 przy angielskim aeroklubie w Lasham istnieje sekcja pod nazwą Polish Air Force Associations Aero Club. Jest to klub pry watny (prezesem został Jerzy Ścibor-Kamiński). Sześciu członków lata głównie na prywatnych samolotach lub szybowcach. Klub posiada co prawda sekcję samolotową, towarzyską i historyczną, ale ulotniła się z Klubu dawna polska aura. W 1990 roku prezydent Ryszard Kaczorowski przekazał Prezyden towi RP Lechowi Wałęsie insygnia władzy, otwierając nową erę w histo rii polskiej państwowości i w życiu polskiej emigracji. Dwa lata później – zgodnie z dziejowym posłannictwem lotników: „Nasz cel: powrót do wolnej Polski” – Stowarzyszenie Lotników Polskich w Wielkiej Bryta nii przekazało do kraju sztandar Polskich Sił Powietrznych. Minęło wiele lat, Stowarzyszenie Lotników Polskich zostało rozwią zane, nie ma już Polskiego Klubu Szybowcowego w Lasham, są jednak w Anglii, w Polsce i na całym świecie ludzie, dla których latanie jest sensem życia. Życie nieubłaganie toczy się dalej, tamci odeszli, ich idee i pasje kontynuują inni. Starałam się zarysować szkic do portretu grupy byłych żołnierzy, po wojnie szybowników, którzy mogą być przykładem stowarzyszeniowej solidarności w realizowaniu szlachetnych ideałów. Garść wspomnień i zdjęć w albumie, zwłaszcza kilka tych z harcer skiego kursu szybowcowego w roku 1938 w Tęgoborzu – tyle pozostało. Szukam w Internecie – jest miejscowość, jest też szybowisko na Jodłow cu. Szukam dalej i oczom nie wierzę, bo ciągle tam, w tej bajecznej oko licy, istnieje szkoła szybowcowa! A w odnośniku pod hasłem: „Historia Szkoły Szybowcowej w Tęgoborzu”, są zdjęcia z 1938! Wśród młodych twarzy znajduję Wojtka Lewandowskiego – tego zdjęcia nie mam w ro SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM 331 dzinnym albumie. Znalezienie w Internecie zdjęcia męża sprzed 75 lat to prawdziwa gratka. A historia wielkim kołem się toczy – młodzi chłopcy i dziewczęta nadal uczą się latać, przeżywają pierwsze emocje wzbudzające piękne pasje, na których to skrzydłach, być może, będą wzlatać przez całe ży cie. Wspaniałych uniesień w obłoki! Przedstawione w tym tekście fakty są prawdziwe, chociaż zinterpretowałam je być może nazbyt subiektywnie – tak jak je pamiętam. Serdecznie dziękuję śp. Tadeuszowi Krzystkowi (zmarł 25 II 2013) za udo stępnienie mi swego pamiętnika, do którego odwołuję się w tym artykule. Na szybowcach latałam tylko jako pasażerka. Nie mam dostatecznej wiedzy z zakresu szybowców, dlatego też nie podaję ich danych technicznych, np. szy bowca „Eon Olympia Iib”, który nazywam „Olympią”, czy „SZD-9 Bocian ID” – w moim tekście „Bocian” itd. Imiona szybowników przywołuję w zdrobniałej formie, bo takiej używano w Klubie, a więc Edek Jerzycki (Anglicy zwracali się do niego „Ted”), Józek Prze włocki (dla Anglików „Jo”), Ben Łastowski (a nie Benon), Miecio Białkiewicz… Archiwum pamięci Źródła: Juliusz Baykowski, Polskie Siły Powietrzne w Wielkiej Brytanii, Londyn 1947. Jerzy B. Cynk, Stowarzyszenie Lotników Polskich, „Skrzydła. Wiadomości ze świata” 1995, nr 146/632. Wally Kahn, A glider pilot bold, Jardine Publishers, 1998. Tadeusz Krzystek, Polskie Siły Powietrzne w Wielkiej Brytanii w latach 19401947, Stratus 2012. Adam Zamoyski, Zapomniane dywizjony, „Puls”, Londyn 1995. Rok 2012 tom III Piotr SZARAMA W DRODZE DO OLIMPU Sport wyczynowy w PRL Zrujnowany wojną kraj mozolnie leczył się z ran, a jego codzienność określała nowa, nieznana dotąd rzeczywistość. Wszystkie dziedziny życia powojennej Polski podporządkowywane były jednoznacznie za sadom gry bezwzględnie narzucanym przez sowiecki reżim. Niezwykle ważnym ogniwem polityki społecznej w tamtych czasach był sport. Wyzwalał optymistyczne uczucia, działał na wyobraźnię, do dawał wiary w lepsze jutro. Komunistyczna propaganda wykorzysty wała te pozytywne nastawienia, a na ich fundamencie rywalizację ujarz mionych narodów – właśnie poprzez sport. Powstawały więc kluby przy utworzonych przez państwo resortach, zwłaszcza takich, jak: re sort górniczy, hutniczy, budowlany, spółdzielczy, wojskowy, milicyjny. Proces treningowy wyczynowego sportowca rozpoczynał się w pry mitywnych warunkach. Brakowało ćwiczeniowych sal, boisk, pływalni, podstawowego sprzętu, kadry trenerskiej, ale w stosunkowo krótkim czasie udzielane były dotacje finansowe z puli państwowej na rozwój tzw. kultury fizycznej. Sportowców zatrudniano na etatach w kopal niach, hutach, cementowniach, w wojsku, w milicji, a ich praca ograni czała się do comiesięcznego odbioru pensji i sumiennego uczęszczania (2–3 razy dziennie) na treningi. Po roku 1945 pojawiło się w „socjalistycznym” sporcie absurdalne, wręcz chore pojęcie „amatorstwa”. W systemie komunistycznym nie istniało w sporcie określenie „zawodowiec” – wszyscy zawodnicy byli rzekomo wyłącznie amatorami. Oszukiwano opinię publiczną przez kolejne dekady. Tymczasem sportowcy, zwłaszcza wyczynowi, korzy stali z wielu ulg i przywilejów. Z klubów otrzymywali stypendia, die ty wyżywieniowe, zniżki na przejazdy wszelkimi środkami lokomocji, talony na samochody, przydziały na mieszkania. Korzystali też z wielu innych dóbr i udogodnień, o których szary obywatel mógł tylko śnić. Wspaniałomyślność sponsora trudno byłoby prześcignąć – miał mo nopol na wszystko, a nazywał się: „państwo”. Systemowy paradoks przypominał kabaret. Sportowcy zatrudnieni w kopalniach nigdy nie zjeżdżali na dół i nie mieli pojęcia o „fedrowa niu przodka”. Często nie znali nawet sztygara. Natomiast ci zatrudnie ni w wojsku lub w milicji otrzymywali mundury, których prawie nigdy nie przywdziewali! Pieniądze w „czarnej teczce” dostarczał im jakiś klubowy działacz. Paranoja ta stworzyła przywilej bycia wybitnym sportowcem – reprezentantem PRL lub zawodnikiem, który rokuje na dzieję na zdobycie sportowych sukcesów w krótkiej perspektywie cza sowej. Jednak od tych uprzywilejowanych osób komunistyczne władze wymagały bezwzględnego posłuszeństwa politycznego oraz przynależ ności do jednej z „czerwonych” partii, a także rozsławiania w szerokim świecie ludowego państwa polskiego. Wszelkie nieposłuszeństwo pod legało surowej karze – poczynając od pozbawienia etatu, zakazu wyjaz dów za granicę, degradacji stopnia w wojsku lub w milicji, a kończąc na karze pozbawienia wolności. Sportowcy wyjeżdżający na Zachód oprócz osiągnięcia jak najlepsze go wyniku w zawodach mieli do spełnienia dodatkowe zadania. W dre sach z białym orłem na piersi odgrywali rolę agentów reżimowego wy wiadu! Po powrocie do kraju z dokładnością szwajcarskiego zegarka przekazywali bezcenne informacje o tym, co „piszczy w trawie” na „zgniłym Zachodzie”. Uczciwie należy dodać, iż nie wszyscy tak po stępowali. Mistrzami w dziedzinie agentury „pod płaszczykiem” sportu byli oczywiście sportowcy w czerwonych dresach z ogromnym napisem: CCCP. W Kraju Rad szkolono wybitnych sportowców również pod ką tem wywiadowczym. W każdej sowieckiej ekipie około 70% uczestni ków stanowili agenci KGB (Komitet Gosudarstwiennoj Biezopasnosti / Komitet Bezpieczeństwa Państwowego). Przedstawiano im argumenty trudne do odrzucenia – Sowieci nie cofali się przed żadnymi środka mi przemocy. Zastraszanie, szantaż, obóz czy więzienie stanowiły co dzienność, nie tylko w okresie stalinowskiego zniewolenia. We wszystkich krajach tzw. demoludów otwierano kluby sportowe szkolące wybitnych sportowców i, przy okazji, „wybitnych” agentów so wieckiego wywiadu. Takie nazwy, jak: Spartak Moskwa, CSKA Moskwa, 333 Archiwum pamięci W DRODZE DO OLIMPU. Sport wyczynowy w PRL 334 Piotr SZARAMA Dynamo Kijów, Lokomotiw Moskwa i wiele innych, to nic innego, jak polskie odpowiedniki Gwardii Warszawa, CWKS Legii Warszawa czy Błękitnych Kielce. Każdego roku organizowano turnieje sportowe tzw. bratnich armii narodów zaprzyjaźnionych. Były one wspaniałą okazją dla poszczegól nych wywiadów do zdobycia lub wymiany informacji. Turnieje lekko atletów, bokserów oraz pływaków kończyły się nagrodami w postaci sportowych medali. Wielką imprezą propagandową dla „bratnich narodów” w czasach PRL był organizowany na trasie Warszawa–Berlin–Praga Wyścig Po koju. Jeden jedyny raz – w roku 1985, włączyła się do tego wyścigu Mo skwa, zaś w 1986 zawody odbyły się na Ukrainie, w Kijowie. Właśnie w Kijowie zmuszono kolarzy do wyścigu etapowego, chociaż kilka dni wcześniej doszło do katastrofy w pobliskim Czarnobylu, co w kon sekwencji narażało zarówno kibiców, jak i kolarzy na działanie opa du promieniotwórczego! Cóż, pogarda dla zdrowia i życia ludzkiego w Rosji Sowieckiej nie miała sobie równych. Stalinizm odcisnął trwałe piętno na kolejnym pokoleniu. Pisząc w tym artykule o wschodnim sąsiedzie Polski, nie używam, podobnie jak czyni to cywilizowany świat, nazwy: „Związek Radziecki”. Nazywanie Krajem Rad komunistycznego imperium będącego przez ponad siedemdziesiąt lat więzieniem narodów wydaje się określeniem co najmniej ironicznym. Reprezentanci ujarzmionych państw, przed stawiciele republik sowieckich, nie mieli bowiem żadnego wpływu na to, by reprezentować swój kraj. Z całym jednak szacunkiem i wielkim uznaniem dla wspaniałych pięściarzy tych krajów przypominam, że np. Wołodia Jengibarian był Ormianinem, Wiligton Barannikow – Bu riatem, zaś Richardas Tamulis i Dan Poźniak pochodzili z Litwy. 2012 tom III * Moja fascynacja boksem zaczęła się, kiedy miałem sześć lat. Na za wsze zapamiętałem niedzielę 25 maja 1953 roku. Siedzieliśmy z ojcem w naszym mieszkaniu w Opolu, słuchając transmisji radiowej z fina łów Mistrzostw Europy rozgrywanych w Warszawie. Z małego drew nianego odbiornika dochodziły rewelacyjne dla Polaków informacje. Mój wyjątkowo twardy i odporny psychicznie ojciec z trudem ukrywał wzruszenie. On, niezłomny żołnierz, powstaniec warszawski, kapitan W DRODZE DO OLIMPU. Sport wyczynowy w PRL 335 Zbigniew Szarama, pseudonim „Herse”, dowódca batalionu „Pięść” zgrupowania „Radosław”, był w stanie, w jakim nie widziałem go nig dy potem. Nie bardzo rozumiałem wtedy, o co chodzi. – Na taki dzień czekała cała Polska, synu! – mówił w uniesieniu. – Potrzebowaliśmy tego jak transfuzji świeżej krwi! Były to czasy szalejącego terroru komunistycznego i stalinowskiego zezwierzęcenia. Sprawozdawcy radiowi, chcąc zachować pracę, musieli cedzić, tzn. kontrolować, własne słowa, aby nie posądzono ich o na cjonalistyczne inklinacje. W pojedynkach Polaków z Sowietami na szym reprezentantom nie wolno było przewyższać umiejętnościami przedstawicieli Moskwy. Każdy taki „odchył” trąciłby imperializmem, a skutki za jego rzekome przejawy mogły być nieobliczalne! Warszawa, której bronił mój ojciec i w której spędził pięć długich lat okupacji, nie stała się jego domem. Ciężko ranny w ostatnich dniach Powstania Warszawskiego, wylądował w szpitalu dla oficerów na tere nie Niemiec. Po wyzwoleniu wrócił do kraju, gdzie rozpoczęła się jego kolejna gehenna – na takich jak on polowali rodzimi oprawcy z UB. Musiał opuścić ukochaną stolicę. Żeby przeżyć, ukrywał się u górali w Zakopanem, aż wreszcie wylądował w rodzinnym Opolu. Ja nato miast, jako 14-letni chłopiec, rozpocząłem treningi bokserskie w klubie Budowlani Opole. Na prośbę matki, która nie życzyła sobie, żeby obija no jej syna, zrezygnowałem z boksu na rzecz piłki nożnej i tej dyscypli nie pozostałem wierny do końca. W roku 1966 zacząłem studia w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, gdzie znów zetknąłem się z boksem podczas zajęć w ramach programu studiów. Śledziłem uważnie najważniejsze impre zy bokserskie. Ten sport od dziecka był moją pasją... Jako student drugiego roku w Centrum Przygotowań Olimpijskich na Bielanach w Warszawie poznałem Jerzego Kuleja1. Przygotowywał się do kolejnych – tym razem w Rzymie – Mistrzostw Europy w boksie. Znajdował się wówczas u szczytu swojej kariery sportowej. Miał bronić tytułów mistrza Europy, wywalczonych wcześniej w Moskwie w roku 1963 i w Berlinie w 1965. Był już wtedy mistrzem olimpijskim z Tokio 1964 roku. Poznanie kogoś takiego jak Jerzy Kulej stało się dla mnie Archiwum pamięci * 2012 tom III 336 Piotr SZARAMA wielką przygodą. Ta nad wyraz sympatyczna znajomość przekształciła się po latach we wzajemnie szczerą przyjaźń. Jurek był zawodnikiem warszawskiej Gwardii, klubu podlegającego MSW2. Jako młody (miał zaledwie 19 lat), świetnie zapowiadający się bokser ściągnięty został przez ten klub z rodzinnej Częstochowy. W War szawie poczuł się jak ryba w wodzie. Otrzymał szansę na naukę, opiekę, a po ożenku – dwupokojowe mieszkanie w sercu Warszawy, przy ulicy Królewskiej; zapewniono mu w zasadzie wszystko. Został zatrudniony na etacie w stołecznej Milicji Obywatelskiej. Sukcesy sportowe przy szły bardzo szybko, stał się postrachem na krajowych ringach i stałym reprezentantem kraju. Był zawsze tytanem pracy na treningach, brał życie garściami, korzystał z uciech Warszawy każdego dnia i czuł się w tym mieście znakomicie. W pewnym momencie zaniepokojeni dzia łacze klubu postanowili sprowadzić do stolicy matkę Jurka, załatwiając jej mieszkanie w sąsiedztwie, przy ulicy Emilii Plater. Odtąd pani Irena Kulej czuwała nad synem nieustannie, uspokajając poniekąd zatroska nych możnowładców milicyjnego klubu. Jurek ożenił się bardzo młodo, poślubiając piękną Helenę, i jako 22-letni człowiek został szczęśliwym ojcem Waldusia. Często opowiadał mi o tamtych czasach. Złapał życie mocno w ręce i wiedział, że musi to pielęgnować. Jego sytuacja materialna popra wiła się w trudny do uwierzenia sposób. Śmiał się, kiedy ktoś w jego towarzystwie mówił o sporcie amatorskim w naszym kraju i natych miast wyliczał honoraria, które pobierał. W klubie otrzymywał 700 zł miesięcznego stypendium, a w kadrze – 2500 zł. Z Gwardii pobierał 4600 zł plus 400 zł za wygrane walki. Jak sam twierdził, zarabiał więcej od ministra. Sportowcy, którzy mieli głowę na karku, świetnie dorabiali handlem na wyjazdach zagranicznych. Żyło im się naprawdę dobrze, biorąc pod uwagę fakt, że średnia krajowa pensja wynosiła wtedy 2000 zł. Kiedy pytano Jurka o charakter jego pracy, dowcipnie odpowiadał, że jest ofi cerem „dochodzeniowym”, co oznaczało, że raz w miesiącu „dochodzi” po pensję... Pierwszy wielki sukces odniósł w roku 1963, kiedy to na ringu w Moskwie zdobył dla Polski tytuł mistrza Europy w kategorii lekko półśredniej, której pozostał wierny do końca sportowej kariery. Poko nał wówczas w pięknym stylu faworyta gospodarzy Alojzego Tumin sza, broniącego tytułu mistrza Starego Kontynentu. Po tym sukcesie nastąpiła złota seria. Jurek poleciał do Japonii i w porywającym stylu zdobył tytuł mistrza olimpijskiego, pokonując kolejnego Sowieta – Jew gienija Frołowa3. W kraju Kwitnącej Wiśni, jak nazywana jest Japonia, Polacy odnieśli największy sukces w historii naszego boksu. W trzech kolejnych kategoriach wagowych Józef Grudzień4, Jerzy Kulej i Marian Kasprzyk5 pokonali trzech Moskali, a Mazurka Dąbrowskiego śpiewała głośno cała hala Korakuen Ice Palace. Szał ogarnął rodaków nad Wisłą, narodowa euforia nie słabła przez długie miesiące. Bokserzy byli na ustach całej Polski. Małym potknięciem w długim paśmie zwycięstw były dla Jur ka Mistrzostwa Europy w Rzymie 1967 roku. Nie znalazł on uznania w oczach sędziów i stracił tytuł mistrza Europy na rzecz Walerego Fro łowa6. Była to oczywista pomyłka sędziowska. Nasz bokser „posadził” Rosjanina na deski już w drugiej rundzie, co w przypadku wyrównanej walki powinno mieć decydujące znaczenie. Niepisane bokserskie pra wo mówi, że aby zdetronizować championa, należy go znokautować lub bezdyskusyjnie pokonać. W tej walce nic takiego nie miało miejsca. Jurek myślał o tej przegranej przez długie lata i nie mógł się z nią po godzić. Nadszedł jednak rok kolejnej olimpiady, tym razem w Mexico City. Dla Jerzego Kuleja był to feralny rok. Wczesnym rankiem 18 czerwca 1968 kadra naszych bokserów roz poczęła cykl przygotowań do meksykańskiej olimpiady na obozie tre ningowym w Ciechocinku. Tego dnia Jurek w towarzystwie Lucjana Treli7 pędził swoim starym, ale mocnym mercedesem, gdy nagle jak spod ziemi wyrosła przed nim jadąca rowerem mała dziewczynka. Nie było czasu, decydowały ułamki sekund. Po prawej stronie Jurek widział (jak później opowiadał) stację benzynową, a dalej pole. Instynktownie odbił kierownicą i rozpędzony samochód z piskiem opon sunął na za blokowanych kołach, aż w końcu uderzył w drzewo. Ozdobna listwa, wtłoczona do wnętrza wozu przez rozbitą szybę, pocięła Jurkowi twarz jak nożem. Odłamki szkła głęboko utkwiły w policzkach, nosie, czole i brodzie, a przed utratą oka uratowały go przeciwsłoneczne okulary. Skąpana we krwi twarz była doszczętnie zmasakrowana. Prawie od cięty nos, wybite dwa zęby, przesunięta szczęka. Wyszedł jednak z sa mochodu o własnych siłach, Lucek Trela również. Z pobliskiego domu wybiegła kobieta, która na ten widok padła zemdlona... W jednej chwili sen o Meksyku prysnął jak mydlana bańka. Do igrzysk pozostało dwa i pół miesiąca. Jurek spędził dziesięć dni w szpi 337 Archiwum pamięci W DRODZE DO OLIMPU. Sport wyczynowy w PRL 2012 tom III 338 Piotr SZARAMA talu, który opuścił misternie pozszywany. Lekarze wydali jednoznacz ny zakaz uczestniczenia w jakichkolwiek treningach. Specjalna komisja z Polskiego Komitetu Olimpijskiego wydała stosowną opinię i skreśliła Jurka z listy członków kadry olimpijskiej. Wbrew wszelkiemu prawdo podobieństwu już po upływie 10 dni połowa szwów została usunięta. Jurek napisał więc oficjalne podanie do przewodniczącego PKOl Wło dzimierza Reczka z prośbą o warunkowe zakwalifikowanie go do dal szych przygotowań, jednocześnie biorąc całą odpowiedzialność na sie bie. Odpowiedź była przychylna. Epizod okazał się jednak namiastką tego, co miało się zdarzyć za kilka dni. Dalszy program zajęć przewidywał pobyt w Zakopanem. Po ciężkim dniu treningowym bokserzy znaleźli się w restauracji „Wierchy”, gdzie chcieli się nieco „odprężyć”... Kiedy wracali do hotelu Krupówkami, zostali sprowokowani przez miejscowych „synów Tatr”, którym alko hol dodawał odwagi. Rozpętało się piekło. Pięści poszły w ruch, kilku górali padło bez czucia na ziemię, reszta zaczęła salwować się ucieczką. Jurek puścił się za jednym z nich, gnającym w kierunku komisariatu. Nagle zobaczył, że jest otoczony przez kilkunastu milicjantów! Roz poczęło się metodyczne, fachowe walenie pałami, kopanie, okładanie pasami. Rozkrzyżowali mu ręce, usiłując przewrócić na ziemię. Kątem oka widział komisariat, który teraz miał być dla niego zbawieniem; wą skie drzwi ograniczały liczbę napastników. Wyrwał się z rąk opraw ców. Miał przy sobie legitymację służbową podporucznika milicji. Liczył na to, że go wysłuchają, ale wpadając do budynku, sponiewierany i zbi ty, otrzymał na powitanie potężne uderzenie pałką. W krańcowej de speracji i bólu złapał za pałkę i potężnym sierpowym w szczękę „uśpił” przedstawiciela władzy. Odwrócił się do szturmujących na niego stró żów prawa, posyłając im potężne ciosy z furią człowieka doprowadzo nego do ostateczności. Znokautował czterech milicjantów, prawie wbił w ziemię siędzącego przy radiostacji, wyrywając mu z kabury pistolet, mierząc następnie w szturmujących mundurowych. Zamarli z przeraże nia, zatrzymali się i rozstąpili. Zalany krwią Jurek, z uchem wiszącym na naskórku, z odnowionymi, niezagojonymi jeszcze ranami na twarzy po wypadku, przedstawiał opłakany widok. Umył się pobieżnie w ubi kacji na półpiętrze. Ustąpiono mu miejsca. Rzucił pistolet na jednego z leżących bez czucia milicjantów i ruszył w kierunku czekających na niego kolegów. Ten incydent przeszedł do historii nie tylko boksu. To, że Jerzy Ku lej był „gwardzistą”, człowiekiem z branży, z pewnością mu pomogło. Zaczęto badać fakty, okoliczności całego zajścia; do Zakopanego wy słany został nawet specjalny cichociemny8. Na losie Jurka zaważył głos stróża z przeciwka, który zeznał: „Taki mały, a tak się dzielnie bronił, choć ich tylu było...”. Kuleja dopuszczono do kontynuowania treningów, a przychylny mu minister MSW, Franciszek Świtała, z poważną miną dał do zrozumie nia, że byłoby bardzo wskazane, aby z Meksyku powrócił jednak z medalem, najlepiej w kolorze złotym... Był to w pewnym sensie „salo monowy wyrok”, w domysłach sugerujący (w razie przegranej) sąd re sortowy, degradację i wyrzucenie z milicji. Kiedy otrzymał nominację olimpijską, miał 28 lat, sukcesy sporto we, niezagojone do końca rany na ciele i duszy, potworne bóle głowy, kłopoty ze snem i cholerne duchowe rozterki. Niezawodny, zawsze mu rem stojący za Jurkiem Feliks Stamm9 tak odpowiedział oponentom Kuleja proponującym wysłanie na olimpiadę w kategorii lekkopółśred niej Ryszarda Petka10: „Wolę poturbowanego Kuleja niż zdrowego Pet ka”. Więcej dyskusji nie było. Do Meksyku pojechał Kulej. Turniej bokserski w stolicy kraju Azteków był dla Jerzego Kuleja drogą przez mękę. Naocznym świadkiem jego osobistej udręki był Jó zef Grudzień, dzielący z nim pokój. Widział dramat przyjaciela każ dego dnia. Bezsenne noce, koszmarne sny, lód przykładany na obolałą głowę kilka razy na dobę... Józio starał się jak mógł pomóc przyjacie lowi w tych katorgach. Służył dobrą radą, dodawał otuchy, analizował strategię przed każdą walką. Nadszedł dzień wielkiego finału. W Arena Mexicana w walce o zło to pozostał tylko jeden Polak – Jerzy Kulej. Artur Olech11 i Józef Gru dzień przegrali swoje pojedynki. Twarz Feliksa Stamma była szara, nie potrafił opanować ogromnego stresu, mięśnie policzkowe drżały. Po wiedział do Jurka: „Zostałeś już tylko ty, jeśli przegrasz, nie usłyszymy Mazurka Dąbrowskiego”. Rozpoczęła się walka. Przeciwnik Jurka – 20-letni Kubańczyk Enri que Regüeiferos12, wyprowadzał ciosy o sile kopnięć młodego źrebaka. Nie miał żadnych kompleksów, po drodze do finału roznosił rywali, przeciwnicy bali się go panicznie. Jurek wygrał ten pojedynek stosun kiem głosów 3:2. Był w tej walce po raz pierwszy w życiu trzykrotnie zamroczony i tylko instynkt i ringowe doświadczenie spowodowało, że 339 Archiwum pamięci W DRODZE DO OLIMPU. Sport wyczynowy w PRL 2012 tom III 340 Piotr SZARAMA sędzia nie liczył go „na stojąco”. Dzięki uwagom „Papy” Stamma, który w trzeciej rundzie zwrócił uwagę sędziego na to, że Regüeiferos uderza głową, doszło do ostrzeżenia, czyli utraty przez Kubańczyka jednego punktu. Prawdopodobnie fakt ten zadecydował o zdobyciu przez Pola ka złotego medalu. Wiele razy rozmawiałem z Jurkiem o tej walce. On po prostu nie do puszczał możliwości porażki. To było jak katharsis, ale i wola zwycię stwa za wszelką cenę. Tacy mistrzowie na pniu się nie rodzą. Ego Jurka zostało uratowane i po raz kolejny spełnione. Wracał do Polski z tar czą, jak rzymski cezar, mając na ustach słowa: Veni, vidi, vici. W mek sykańskim sombrero, z triumfalnie podniesionymi rękami witał tłumy kibiców na Okęciu. Winy zostały mu odpuszczone, jako że zwycięzców nikt nie osądza. Myślał o zakończeniu czynnej kariery sportowej. Chciał dokończyć rozpoczęte w roku 1966 studia wieczorowe w warszawskiej AWF, chciał więcej czasu poświęcić rodzinie. Miał też inne pomysły na dalsze ży cie. W grudniu 1971 wspólnie z żoną Heleną rozpoczęli działalność go spodarczą w restauracji „Ring” na Starym Mieście. Wspaniała lokaliza cja i nazwisko jej właściciela wróżyły sukces. W okresie, kiedy działal ność lokalu rozwijała się płynnie, Jurek postanowił zwolnić się z klubu Gwardia Warszawa i z pracy w milicji. Jednakże wtedy już zmieniło się wielu ludzi na stanowiskach w resorcie MSW, a następcy nie mo gli przełknąć tego, że milicjant prowadzi lokal gastronomiczny... Po stawiono mu ultimatum: milicja albo lokal. Oznajmił wtedy, że może zwolnić się w każdej chwili. Bonzowie byli wyraźnie zdziwieni tak szybką decyzją, pytali: dlaczego? – U was mam 4600 miesięcznie, a w „Ringu” zarabiam 40 000 zło tych – oświadczył. – Przypominamy, że od nas tak łatwo się nie odchodzi. To my zwal niamy – informowali „uprzejmie”... Jesienią Jurek zakomunikował zwierzchnikom, że z dniem 31 grud nia 1972 roku składa wniosek o zwolnienie z pracy w milicji. Był nawet bardzo zdziwiony, że klub Gwardia nie stawiał najmniejszego oporu. Obliczył sobie, że w milicji przepracował wymaganych 10 lat, do któ rych dochodziły jeszcze 2 lata spędzone w wojsku, w jednostce KBW (Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego). Za pułapkową namową „życzliwych przyjaciół” podanie o zwolnienie złożył w październiku. Okazało się wtedy, że do 10-letniego stażu pracy w milicji, wypełniane go różnymi profitami, zabrakło mu... jednego miesiąca! Gdyby tak, jak zamierzał, zwolnił się z końcem roku, miałby przepracowanych 10 lat i jeden miesiąc! Komendantem miejskim był wówczas płk Kozłowski, który nie mógł znieść faktu odejścia Jurka z milicji na własne żądanie. Tak więc Jerzy Kulej, „gwardzista”, wierny barwom stołecznego klu bu przez 13 lat, odchodził z milicji bez emerytury, bez rekompensaty, bez żadnych przywilejów! Za te wszystkie lata zasług, wybitnych osią gnięć, lojalności, poświęcenia i ambicji potraktowano go jak zużyty, bezwartościowy przedmiot. Niestety, brak doświadczenia i kłody rzucane mu pod nogi przez dawnych chlebodawców spowodowały utratę lokalu, wysoki domiar podatkowy i długi finansowe. Rozpoczęły się kontrole nakładające ka ry. Naloty na restaurację powtarzały się coraz częściej. Pieniądze, ze względu na kosztowny remont wymagany przed uruchomieniem loka lu, zaczęły topnieć w zastraszającym tempie. Nadszedł dzień, kiedy do domu zapukał komornik. Oszczędności całego życia pochłonął „Ring” przy ulicy Piwnej na Starym Mieście. Milicja dokonała kolejnego dzieła niszczenia perfidnymi metodami: podstawiania ludzi od szemranej ro boty, przedstawiania fałszywych świadków i fałszywych dokumentów, aby zniszczyć człowieka tylko dlatego, że zechciał dalej sam decydować o własnym życiu. Rozpoczęła się walka o przetrwanie. Jerzy Kulej zaczynał wszystko od nowa. Zatrudniał się w różnych in stytucjach: podjął pracę nauczyciela wychowania fizycznego w Liceum im. Adama Mickiewicza w Warszawie, później został trenerem boksu w klubie sportowym Widzew Łódź. To właśnie w Łodzi niewidzialne macki milicji próbowały zrobić z niego kryminalistę. Śledzono go długo i cierpliwie, aż pewnej nocy podstawiono młodzieńca, by sprowokował Jurka do użycia siły fizycznej. Do konfrontacji doszło pod restauracją „Savoy”. Czekający w ukryciu milicjanci otoczyli Jurka, poszły w ruch pałki i gaz. To właśnie wtedy doznał trwałego uszkodzenia prawego ucha, a tym samym słuchu (do końca życia miał kłopot z błędnikiem, zachwiania równowagi zdarzały mu się coraz częściej). Postawiono mu zarzut napadu na przedstawiciela władzy ludowej, a w prasie na drugi dzień ukazał się artykuł zatytułowany: Chuligański wyczyn Jerzego Ku leja! Bez sądu, bez dowodów, bez sprawy! Jak w obłędnym kieracie przez okres jednego miesiąca Jurek mu siał codziennie meldować się na komisariacie w Łodzi, jeżdżąc tam 341 Archiwum pamięci W DRODZE DO OLIMPU. Sport wyczynowy w PRL 342 Piotr SZARAMA pociągiem z Warszawy. Siedział w poczekalni z mętami społecznymi, prostytutkami, złodziejami, aby łaskawie dyżurny oficer sprawdził jego nazwisko na liście obecnych. I tak w kółko, każdego dnia, przez mie siąc. Sprawę w końcu umorzono z braku dowodów, ale Jurka nie prze proszono publicznie na łamach prasy. PRL i jego dyktatorska władza znów święciła triumf. 2012 tom III * Ja natomiast po ukończeniu studiów w warszawskiej AWF rozpo cząłem pracę trenera piłki nożnej. Jako że uchodziłem za syna skraj nego reakcjonisty, podczas studiów miałem sporo trudności ze strony czerwonych przedstawicieli władz uczelni. Straciłem więc rok studiów, narażając się jednemu z wykładowców. Załatwił mnie w klasyczny spo sób, w myśl starej stalinowskiej zasady: „winien, nie winien – dostać powinien”. Nie wiedząc, z kim mam „przyjemność”, wyraziłem pu blicznie swoje poglądy polityczne – i to wystarczyło. W mojej najlepszej pamięci pozostają profesorowie: Zygmunt Biel czyk i Roman Trześniowski. To oni często dodawali mi otuchy, kiedy im mówiłem o swoich rozterkach i zmarnowanym czasie na uczelni. Ci wspaniali Polacy, patrioci, pedagodzy walczący kiedyś o wolną Pol skę byli dla mnie moralną ostoją. Pamiętam dzień, kiedy miałem umó wione spotkanie z prof. Bielczykiem. Szczerze zdziwiłem się, gdy na przywitanie powiedział, że zna moją historię. Moje zaskoczenie było tym większe, że profesor oznajmił, iż wie, kim był mój ojciec, i w tym momencie szczerze mi pogratulował. Batalion „Pięść”, słynnego zgru powania „Radosław”, w którym walczył ojciec, był profesorowi dobrze znany. Dowiedziałem się, że prof. Bielczyk brał czynny udział w kam panii wrześniowej, że był żołnierzem w II Obwodzie „Żywiciel” War szawskiego Okręgu Armii Krajowej zgrupowania „Żubr”. W ostatnich dniach Powstania Warszawskiego został dwukrotnie ciężko ranny. Wiedząc z kim mam do czynienia, zrobiło mi się lżej na sercu. Patrząc na jego poważną, przystojną, mimo powstańczych blizn, twarz, zoba czyłem własnego ojca i wyobraziłem sobie tych dwóch mężczyzn wal czących przed laty być może na tym samym szlaku bojowym. Niezba dane są wyroki Boże! Prof. Bielczyk patrzył wówczas na mnie z jakąś ciepłą, ojcowską niemal życzliwością. Byłem mu ogromnie wdzięczny za tych kilka słów dodających wiary w przyszłość. Na pożegnanie, ścis kając moją dłoń, zachęcał, bym się nie wahał w potrzebie zwrócić do niego o poradę. Wspaniały, uczciwy, rzetelny człowiek, Polak z krwi i kości, bezgranicznie oddany młodzieży, rozkochany w pięknie przy rody ojczystej, wychowawca całych pokoleń nauczycieli wychowania fizycznego, harcmistrz ZHP – był chlubą naszej bielańskiej Uczelni. Wiedziałem, że nie jest mi pisane życie w kraju. Zbyt duże piętno na mojej psychice wyryły wydarzenia z życia ojca. Obserwowałem nieraz, jak zamknięty w sobie myślami przebywał w innym świecie i nigdy się nie skarżył. Odszedł przedwcześnie, gdy miałem 24 lata i kiedy bardzo go potrzebowałem. Nie mogłem pogodzić się z komunistycznym ustro jem, milicyjnym państwem, okradaniem ludzkich istnień z młodości, z zakłamaniem i obłudą. Całe życie było przede mną i chciałem je wy pełnić inaczej. Udało mi się wyjechać do Hamburga z ukrytym zamiarem emigro wania do Stanów Zjednoczonych. Któregoś dnia usłyszałem dzwonek telefonu. Z Warszawy telefonował Jerzy Kulej z zapytaniem, czy mógł bym mu pomóc w dość nietypowej, niezręcznej sprawie. Otóż gazety koncernu Axela Springera: „Die Welt” i „Welt am Sonntag”, opubliko wały szkalujący go artykuł. Władze polskie nakazały mu sprawę wy jaśnić. Strona niemiecka podawała, że Jerzy Kulej naprawdę nazywa się Max Stellmach, a wszystkie medale zdobyte dla Polski powinny być oficjalnie zweryfikowane jako medale Niemca Stellmacha. Był rok 1984. Jurek stawił się u mnie. Dotarliśmy do znajomego nie mieckiego adwokata, który wszystko wyjaśnił. Po trzech miesiącach pobytu w Hamburgu Jurek wracał do Polski oczyszczony z zarzutów. Jako zadośćuczynienie od autora kompromitującego artykułu otrzy mał sporą sumę. Odprawiłem go na granicę. Na dłuższy czas słuch po nim zaginął. Nie odpisywał na listy, nie odpowiadał na telefony – jak kamień w wodę... Mijały lata. Mieszkałem już w Stanach. Komuna upadła. Poleciałem więc do Polski i spotkałem się z Jurkiem. Opowiedział mi, że po powro cie z Hamburga wezwano go do Pałacu Mostowskich. Pokazano mu całą moją korespondencję, którą przez lata wysyłałem na Święta Bożego Narodzenia do licznych komend milicyjnych w Polsce (w Warszawie, Opolu, Szczecinie, Świnoujściu), w których regularnie odmawiano mi wydania paszportu. Treść moich życzeń z pewnością do najprzyjem niejszych nie należała. Przytaczano Jurkowi również detale nagranych rozmów z ludźmi, których u siebie gościłem. Powiedziano mu wtedy, 343 Archiwum pamięci W DRODZE DO OLIMPU. Sport wyczynowy w PRL 344 Piotr SZARAMA że jeśli chce nadal wyjeżdżać na Zachód, niech zdecydowanie da sobie spokój z Szaramą – wrogiem Polski Ludowej. 2012 tom III * Często rozmawiałem z Jurkiem na temat jego przekonań politycz nych, tym bardziej że moje znał od podszewki. Nie mogłem uwierzyć, że on, chłopak ze świętego miasta Częstochowy, biegający w dzieciń stwie na Jasną Górę, być może proszący Czarną Madonnę o wsparcie i siłę, przystawał na „czerwony” system. Do czego mu był potrzebny PZPR?; co spowodowało, że przystał do SLD? On, człowiek – jak mi się wydawało –niepotrzebujący żadnej protekcji w budowaniu karie ry, niezależny, uznany przez wszystkich, szanowany człowiek? Nigdy, przez tyle lat, nie uzyskałem jednoznacznej odpowiedzi. Nigdy nie ukrywał, że komuniści go rozpieszczali i często patrzyli przez palce na jego różne wybryki, które innym by nie uszły płazem. W czasach PRL był celebrytą, uwielbianą maskotką tamtego systemu i wcale się tego nie wstydził. Mówił o tym głośno przy wielu okazjach. Miał swoje wydeptane ścieżki, którymi chodził, i ludzi, z którymi się spotykał. Kiedy bywałem w Polsce, Jurek, sam jako gość, często zabierał mnie do różnych eleganckich miejsc. Przeważnie były to drogie restau racje. Te wypady nazwałem kiedyś „nocami generałów”. Typy, z który mi był często umówiony, jak ulał pasowały w licznych przypadkach do obskurnych zwyrodnialców grasujących w wielu kluczowych komen dach MO w kraju. Trafiali się też chłopcy, którzy po kilku głębszych zaczynali śpiewać: „Wołga, Wołga mat’ radnaja”. Po takich biesiadach wracaliśmy do domu rozpromienieni, pod wielkim wrażeniem przyjaź ni polsko-sowieckiej. W latach 1975-1990 Jurek był członkiem PZPR. Na pytanie, do cze go mu to było potrzebne, kiedyś odpowiedział mi ze śmiechem: – Pietruś, wszystkiego się kiedyś dowiesz! W międzyczasie rozpadło się jego małżeństwo z Heleną. Sercem Jur ka zawładnęła w Londynie góralka, poetka Krystyna Dulak. Związek boksera z poetką przetrwał 11 lat – komunizm rozbił jednak nie jedną, także i tę rodzinę. Choć po upadku komuny Jurek zmienił „barwy”, to niezupełnie dosłownie. SLD, do którego wstąpił, pozostawał wier ny kolorowi czerwonemu. A ludzie tej partii w ogromnej większości to dawni, wypróbowani towarzysze z PZPR. W DRODZE DO OLIMPU. Sport wyczynowy w PRL 345 W dniu swoich 61. urodzin, 19 października 2001, Jerzy Kulej skła dał ślubowanie poselskie; do roku 2005 był posłem IV kadencji Sejmu RP. Kariera poselska nie szczędziła mu rozgoryczeń i zawodów. W Sej mie zetknął się bowiem z problemami nadużyć finansowych, z korup cją, przekupstwem i pospolitym chamstwem. Jego partia nie należała nigdy do tych cieszących się popularnością w kraju, ale wierzył, że na leżąc do niej, wywalczy coś dla polskiego sportu. Immunitet poselski dawał liczne przywileje i otwierał szeroko wiele drzwi, ale bezradność wobec tego, co oglądał tam, na świeczniku, powodowała poważny stres. A Jurek, mimo niezmiennej ciekawości życia, nadal świetnego poczu cia humoru i jak zawsze pełen inspirujących pomysłów, pragnął już żyć spokojniej – zgodniej z potrzebami sumienia, choć wiedział, że to pra wie niemożliwe. Moja przyjaźń z Jerzym Kulejem trwała 45 lat. Była to przyjaźń na dobre i na złe. Jak na ironię losu, jakby chciał zrobić mi kolejny kawał, w dniu moich 65. urodzin, 13 lipca 2012 roku, dowiedziałem się o jego śmierci. Pozostanie na zawsze w mojej pamięci, również w pamięci milionów ludzi, nie tylko jako jeden z najwybitniejszych polskich bok serów, ale też jako ktoś wyjątkowy – fenomen popularności, życiowy kaskader, charyzmatyczny, ciepły człowiek, który kochał świat i wiele chciał jeszcze zrobić. Jurek nie był jedynym polskim bokserem sławiącym na światowych ringach „imię socjalistycznej Ojczyzny”. Oprócz już wymienionych na leżałoby dodać jeszcze choćby Zbigniewa Pietrzykowskiego13 czy Lesz ka Drogosza14 i wielu, wielu innych. Kuleja znałem jednak najlepiej, przyjaźniłem się z nim, dlatego o nim piszę. Po raz pierwszy w roku 1994 w domu Krystyny i Jerzego Kulejów w Anglii nagrałem 18 dwu godzinnych kaset biograficznych opowieści Jurka. Spisałem je i wyda łem w książce Jerzy Kulej – dwie strony medalu (Warszawa: Polska Ofi cyna Wydawnicza „BGW”, 1996). Zarysowanie w tym tekście chorej idei „amatorskiego sportu wyczy nowego” w „demoludach” na przykładzie boksu wydaje się o tyle uza sadnione, że była to dyscyplina, w której stosunkowo łatwo rekrutowano kandydatów na przyszłych mistrzów. Skłonnych do zorganizowanych pojedynków chłopaków, także tych wykształconych, było bowiem Archiwum pamięci * 346 Piotr SZARAMA „na pęczki”, a dysponując tak wspaniałymi trenerami, jak np. „Papa” Stamm, oraz „państwowymi” środkami finansowymi – można było taki młodzieńczy zapał przekuwać w złoto, srebro lub brąz... W innych dyscyplinach sportowych działo się podobnie, jednakże to właśnie te „siłowe” (z uwagi na prostszy jednak, niż np. skok wzwyż czy bieg przez płotki, system szkolenia i dochodzenia do doskonałości) dostarczały „sponsorom” znacznie więcej radości oraz ideologicznych profitów. Jerzy Zdzisław Kulej – waga lekkopółśednia; 36-krotny reprezentant Polski w bok serskich meczach międzypaństwowych; 8-krotny mistrz Polski (1961-1965, 1967, 1069, 1970); 2-krotny złoty medalista olimpiad: w Tokio (1964) i w Mexico City (1968); 2-krot ny mistrz Europy – Moskwa 1963 i Berlin 1965. 2 Gwardia Warszawa – klub, zwany „milicyjnym” (w odróżnieniu od „wojskowej” Le gii Warszawa), powstał w 1948 roku na bazie klubu MKS Grochów. 3 Jewgienij Frołow – radziecki bokser, na olimpiadzie w Tokio (1964) pokonany „o złoto” przez Jerzego Kuleja. 4 Józef Grudzień – waga lekka, mistrz olimpijski z Tokio (1964), wicemistrz z Mexico City (1968); 3-krotny mistrz Polski (1965, 1967 i 1968); stoczył 253 walki, z których 216 wygrał, 10 zremisował, a 27 przegrał. 5 Marian Krzysztof Kasprzyk – waga półśrednia, przydomek: „polski Papp” (Lasz lo Papp był świetnym bokserem węgierskim); mistrz olimpijski z Tokio (1964), brązowy medalista mistrzostw Europy w Belgradzie (1961). 6 Walery Frołow – brat Jewgienija; mistrz Europy (Rzym 1967 – wygrał wtedy z Je rzym Kulejem). 7 Lucjan Trela – waga ciężka, 5-krotny mistrz Polski (1966-1968, 1970 i 1971). 8 Potoczne określenie funkcjonariusza tajnej policji; nie należy mylić z „cichociemny mi” – spadochroniarzami Armii Krajowej szkolonymi na Zachodzie do walki konspira cyjnej 9 Feliks Stamm – przydomek „Papa”; legendarny, uwielbiany przez zawodników i kibiców trener polskich bokserów; współtwórca „polskiej szkoły boksu” – rozumnego, technicznego. Prowadził kadrę narodową w latach 1936-1971, czyli ponad sto razy (w tym drużynę olimpijską – siedmiokrotnie!). 10 Ryszard Petek – waga lekkopółśrednia; mistrz Europy z 1967 roku. 11 Artur Olech – przydomek „Turek”, waga musza, dwukrotny srebrny medalista olimpijski: z Tokio (1964) i Mexico City (1968). 12 Enrique Regüeisferos – waga lekkopółśrednia, wicemistrz olimpijski z Mexico City (1968). 13 Zbigniew Pietrzykowski – waga lekkośrednia i półciężka; stoczył w sumie 367 walk, z których 351 wygrał, 2 zremisował, a tylko 14 przegrał; ps. „Piskorz”; – 11-krotny mistrz Polski, 4-krotny mistrz Europy, 3-krotny medalista olimpijski. 14 Leszek Melchior Drogosz – waga lekkopółśrednia i półśrednia (główną jego „bro nią” był lewy prosty – polska specjalność bokserska); ps. „Bułakow”, przydomek „Czaro dziej ringu” – trzykrotny mistrz Europy (1953, 1955, 1959), 3-krotny olimpijczyk (1952, 1956, 1960 – brązowy medal). 2012 tom III 1 Rok 2012 Noty o autorach MAREK BATEROWICZ (Australia) – ur. 1944 w Krakowie, poeta, pro zaik, publicysta, tłumacz poezji krajów romańskich, latynoskich i Qu ebec’u. Romanista – doktorat w University of New South Wales (1998); fragmenty tezy Les apports espagnols chez les počtes français aux XVIe et XVIIe sičcles ukazały się we Francji. Wydał tomik wierszy w języku francuskim – Fée et fourmis (Paris 1977). Jako poeta debiutował na ła mach „Tygodnika Powszechnego” i „Studenta” (1971). Debiut książko wy: Wersety do świtu (Warszawa 1976). W 1981 wydał poza cenzurą zbiór wierszy Łamiąc gałęzie ciszy. Od 1985 na emigracji – najpierw w Hiszpanii, a od 1987 w Australii. W roku 1992 odwiedził Polskę. Autor wielu zbiorów wierszy, publikowanych głównie w Sydney: Serce i pięść (1987), Z tamtej strony drzewa (Melbourne 1992), Miejsce w atla sie (1996), Cierń i cień (2003), Na smyczy słońca (2008). W 2010 ukazał się w Rzymie wybór jego wierszy w wersji polsko-włoskiej – Canti del pianeta (tłumaczył Paolo Statuti). Wydał też kilka książek prozą, w tym powieść ze stanu wojennego Ziarno wschodzi w ranie (Sydney 1992). Laureat nagród: Circe Sabaudia (Rzym 1985), Pegaz (Sydney 2004), Białe Pióro („Gazeta Polska” 2008). Członek krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i zarządu Stowarzyszenia Pisarzy Pol skich za Granicą (Nagroda Literacka 2012). JUSTYNA BUDZIK née Hajto (Polska) – ur. 1979 w Krakowie. Absol wentka dawnego Nauczycielskiego Kolegium Języków Obcych Uniwer sytetu Jagiellońskiego, Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonij nych UJ oraz Studium Przekładu Literackiego w Katedrze UNESCO do Badań nad Przekładem i Komunikacją Międzykulturową UJ. Pracę tom III 348 Noty o autorach 2012 tom III doktorską obroniła (2011) na Wydziale Polonistyki UJ. Od 2006 lektor, od 2011 wykładowca w Instytucie Filologii Angielskiej UJ. Publikacje w wydawnictwach zbiorowych: Proza polska na obczyźnie. Problemy – dyskursy – uzupełnienia (2007), Poezja polska. Korespondencje i kontek sty (2009), Literatura polska w Kanadzie. Studia i szkice (2010), „Trze ba się trzymać pięknych przyzwyczajeń”. Twórczość Jana Darowskiego (2012), oraz w periodykach: „Ad Americam”, „Konteksty kultury”, „Ty giel kultury”, „Strony”. ANDRZEJ BUSZA (Kanada) – ur. 1938 w Krakowie. Poeta, krytyk, historyk literatury, tłumacz. W czasie wojny na Bliskim Wschodzie, w latach 1947-1965 w Anglii. Studiował w St Joseph’s College, a następ nie w University College London (anglistyka). Od 1965 w Kanadzie: wykładowca, następnie profesor nadzwyczajny literatury angielskiej na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej w Vancouver, profesor wizytujący (1977-1978) na wydziale studiów anglo-amerykańskich uniwersytetu w Nicei. W latach 1958-1962-1965 współredaktor miesięcznika „Kon tynenty – Nowy Merkuriusz”. Tworzy w języku polskim i angielskim. Opublikował tomy wierszy: Znaki wodne (1969), Astrologer in the Un derground / Astrolog w metrze w przekładzie Michaela Bullocka i Jagny Boraks (1971), poemat Kohelet (w paryskiej „Kulturze” 1975, nr 12; wyd. „Frazy” i PFW 2008), Glosy i refrakcje (2001), Obrazy z życia Laquede ma / Scenes from the Life of Laquedem (2003) w tłumaczeniu na język polski Bogdana Czaykowskiego, z którym wcześniej wydał w przekła dzie na angielski poezje Mirona Białoszewskiego – The Revolution of Things (1974), oraz poematy Białoszewskiego, Iwaszkiewicza, Jastruna, Miłosza i Wierzyńskiego – Gathering Time: Five Modern Polish Elegies (1983). W 2008 ukazał się dwujęzyczny wybór wierszy – Andrzej Bu sza, Bogdan Czaykowski: Pełnia i przesilenie / Full Moon and Summer Solstice, we wzajemnym tłumaczeniu. Jest autorem prac naukowych, m.in.: Conrad’s Polish Literary Background (1966), Joseph Conrad, The Rover (we współpracy z J. H. Stape, 1992), publikuje w periodykach spe cjalistycznych w Anglii, Francji, Polsce, we Włoszech, w Kanadzie i Sta nach Zjednoczonych. W przygotowaniu tom wierszy wybranych Atol. Członek honorowy m.in. angielskiego Towarzystwa Conradowskiego (1983); członek komitetu międzynarodowych Studiów Conradowskich (1973-1983) i komitetu redakcyjnego dzieł zebranych Conrada (Cam Noty o autorach 349 bridge University Press, 1987). Laureat Nagrody Fundacji Kościelskich (1962) oraz Fundacji Władysława i Nelli Turzańskich (2005). JUSTYNA CHŁAP-NOWAKOWA (Polska) – ur. 1965 w Krakowie, historyk i krytyk literatury, redaktor serii książek poświęconych ma larstwu polskiemu (Wydawnictwo Kluszczyński). Absolwentka polo nistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Doktorat obroniła w macierzy stej uczelni w 2002. Adiunkt w Instytucie Kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Opublikowała m.in.: monografię Sybir, Bliski Wschód, Monte Cassino. Środowisko poetyckie 2. Korpusu i jego twór czość (2004), Dwór polski. Architektura – tradycja – historia (współau tor, 2007), oraz kilka antologii polskiej poezji: Najpiękniejsze polskie ko lędy i pieśni w 2003, a w 2004 – Najpiękniejsze polskie modlitwy i pieśni, Tatry w poezji i malarstwie, Miłość w poezji i malarstwie, Najpiękniejsze polskie pieśni patriotyczne. W 1993 była stypendystką Fonds d’Aide aux Lettres Polonaises Independantes. RYSZARD GRAJEK (Polska) – ur. 1952 w Legnicy. Nauczyciel historii w Zespole Szkół Elektryczno-Mechanicznych w Legnicy, społecznik. Magisterium z historii otrzymał (1976) na Uniwersytecie Wrocław skim. Współpracuje z Towarzystwem Miłośników Lwowa i Kresów Po łudniowo-Wschodnich, Towarzystwem Miłośników Wilna, Stowarzy szeniem Więźniów Obozów Hitlerowskich, ze Związkiem Sybiraków. W szkole zorganizował Muzeum Pieniędzy Europy (ok. 15 000 monet i banknotów). W teatrze miejskim w Legnicy wystawił trzy sztuki: An tygonę Sofoklesa, Napoleona V.S.O.P. Jerzego Hubacza oraz Damy i hu zary Aleksandra Fredry. 2012 tom III EDYTA COUSENS née Bubka (Wielka Brytania) – ur. 1981 w Krako wie. Uzyskała licencjat aktorski w Trinity Guildhall i tytuł magistra (Londyn 2008) w Trinity Laban w zakresie Teatru Tańca. Role sce niczne m.in. w sztukach: Diana w All’s Well that Ends Well Williama Shakespeare’a, Lady Woodvill w The Man of Mode George’a Etherege’a, Pylades w Elektrze Sofoklesa, Chris/Helen w Headrot on Holiday Sa rah Daniels, Alicja w Dementia Diaries Marii Jastrzębskiej. Pracowała w agencji Film London. Publikuje w prasie polskiego Londynu. Aspi rantka Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą. 350 Noty o autorach WOJCIECH KUDYBA (Polska) – ur. 1965 w Tomaszowie Lubelskim. Poeta, krytyk, historyk literatury. Absolwent polonistyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, profesor nadzwyczajny w Katedrze Literatury Współczesnej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w War- szawie, współpracownik Deutsch-polnisches Literaturforum, wykła dowca Studium Literacko-Artystycznego UJ, współpracownik dwumie sięcznika „Topos”. Opublikował pięć zbiorów wierszy. Tom przedostat ni, Gorce Pana, wyróżniono nagrodą im. Józefa Mackiewicza za rok 2008; ostatni, Ojciec się zmienia, był nominowany do Nagrody Poetyc kiej Orfeusz 2012. Autor książek literaturoznawczych: „Aby mowę chrześ cijańską odtworzyć na nowo”. Norwida mówienie o Bogu oraz Rana, któ ra przyzywa Boga. O twórczości poetyckiej Janusza St. Pasierba, a także eseistycznego zbioru interpretacji Wiersze wobec Innego (2012). 2012 tom III KATARZYNA LATAŁA née Winiarska (Wielka Brytania) – ur. 1974 w Krakowie; literatka. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego (filo logia polska, reklama) i University of the Arts London (Copywriting). Od 2004 w Londynie. W latach 2007-2009 współpracowała z „Dzienni kiem Polskim i Dziennikiem Żołnierza”. Opublikowała m.in.: W krai nie wietrznych deszczowców, w: Na końcu świata napisane. Autoportret współczesnej polskiej emigracji (miejsce wyd. 2008), Don Kichot, w: Oto właśnie ballada, która o tym opowiada... (miejsce wyd. 2008). Oddała do druku tom opowiadań. Członkini Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą. ELŻBIETA LEWANDOWSKA née Wyroślak (Wielka Brytania) – ma larka i poetka. Absolwentka (1965) filologii polskiej Wyższej Szkoły Pe dagogicznej w Gdańsku. Od 1967 w Wielkiej Brytanii. W latach 19672000 pracowała w polskich księgarniach w Londynie: „Orbis”, Earls court Publications Ltd. Publikuje artykuły i wiersze w czasopismach polskiego Londynu. Autorka poetycko-malarskiego tomiku „Szczęśliwe oczy” (2012). Od 1986 udział w wystawach malarskich. Sekretarz Zrze szenia Artystów Plastyków Polskich w Wielkiej Brytanii, członkini za rządu Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą. WOJCIECH LIGĘZA (Polska) – ur. 1951 w Nowym Sączu, historyk li teratury, krytyk, eseista, profesor tytularny na Wydziale Polonistyki Noty o autorach 351 Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wykłada w Studium Artystyczno-Literac kim UJ. Autor książek: Jerozolima i Babilon. Miasta poetów emigracyj nych (1998), Jaśniejsze strony katastrofy. Szkice o twórczości poetów emigracyjnych (2001); O poezji Wisławy Szymborskiej. Świat w stanie korekty (2002), i współredaktor tomów zbiorowych, m.in.: Pamięć gło sów. Studia nad twórczością Aleksandra Wata (1992), Ktokolwiek jesteś bez ojczyzny. Topika polskiej współczesnej poezji emigracyjnej (1995); Po szukiwanie realności. Literatura-Dokument-Kresy. Prace ofiarowane Ta deuszowi Bujnickiemu (2003), Portret z początku wieku. Twórczość Zbig niewa Herberta – kontynuacje i rewizje (2005). Autor kilkuset rozpraw, szkiców, recenzji, felietonów literackich publikowanych w pismach kra jowych i zagranicznych. Wiceprezes krakowskiego oddziału Stowarzy szenia Pisarzy Polskich. Otrzymał Nagrodę Fundacji im. Turzańskich w Toronto (2001) oraz Nagrodę Ministra Edukacji Narodowej i Sportu (2003). W 2011 odznaczony Srebrnym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. JACEK OZAIST (Wielka Brytania) – ur. 1972 w Bielsku Białej. Dzien nikarz, poeta i prozaik. Absolwent (2001) filmoznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. W Londynie od roku 2005. Pracuje w branży gastrono micznej. Autor zbioru wierszy Pesymfonia (2003), powieści Podstawiony (2005), zbiorów opowiadań Szorty (2003, 2012), Szorty 2 (2007). Współ 2012 tom III GABRIELA MATUSZEK née Dubiel (Polska) – ur. w Jaworznie Histo ryk i krytyk literatury, eseistka, tłumacz, profesor tytularny na Wy dziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autorka ponad 130 prac naukowo-literackich publikowanych w kraju i za granicą, m.in. książek: Naturalistyczne dramaty (2001, 2008), Stanisław Przybyszewski – pisarz nowoczesny (2008), Krisen und Neurosen – Das Werk Stanislaw Przybyszewskis in der literarischen Moderne (2012). Tłumaczy literatu rę niemiecką (np. Dziką kobietę Felixa Mitterera). Kilkanaście książek ukazało się pod jej redakcją, m.in.: Literatura wobec nowej rzeczywisto ści, Postmosty. Polacy i Niemcy w nowej Europie / Fährmann grenzenlos. Deutsche und Polen im heutigen Europa). Założycielka (1994) i dyrektor pierwszej w Polsce Szkoły Pisarzy (Studium Literacko-Artystycznego UJ), od roku 2008 prezes Krakowskiego Oddziału Stowarzyszenia Pi sarzy Polskich. 352 Noty o autorach pracuje z czasopismem londyńskim „Nowy Czas”. W przygotowaniu po wieść pt. Wyspa. Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą. 2012 tom III BOGUSŁAW POLAK (Polska) – ur. 1945 w Gorlicach. Historyk wojsko wości, nauczyciel akademicki. Absolwent (1970) historii, doktor (1975) nauk humanistycznych Uniwersytetu Adama Mickiewicza (Poznań), habilitował się w 1990, profesor od 2001. Pracownik naukowo-dydak tyczny (1973-1979) w Instytucie Historii UAM, dyrektor Instytutu Zarządzania i Marketingu od 1993, dziekan Wydziału, dyrektor (od 2007) Instytutu Polityki Społecznej i Stosunków Międzynarodowych Politechniki Koszalińskiej. W dorobku posiada ok. 500 publikacji, w tym książkowe, m.in.: Powstanie Wielkopolskie 1948 roku (1981), Woj sko Wielkopolskie 1918-1920 (1990, 2010), Wyższa Szkoła Inżynierska – Politechnika Koszalińska 1968-1999 [...] (1999); – liczne edycje współ autorskie i redaktorskie, m.in.: Kawalerowie Virtuti Militari 1792-1945. Słownik biograficzny, t. II-IV (1966-1995), Dziennik czynności gen. Wła dysława Andersa 1941-1945 (1998), Encyklopedia historii Drugiej Rze czypospolitej 1918-1939 (1999), Generał broni Władysław Anders. Wybór pism i rozkazów (2008), Zbrodnia katyńska 1940. Poszukiwanie prawdy 1941-1946 (2010). W 40-lecie pracy prof. Polaka ukazał się tom studiów: W kręgu zagadnień europejskich (red.: J. Knopek, D. Magierek, M. Polak, 2009). Wyróżniony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Złotym Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju, Medalami: Edukacji Narodowej, Pro Patria, Pro Memoria. PIOTR SANETRA (Polska) – ur. 1967 w Bielsku-Białej; wydawca, edy tor, autor tekstów krytyczno- i historycznoliterackich (publikacje m.in. w: „Akcencie”, „Przeglądzie Powszechnym”, „Rocznikach Humanis tycznych”). Prezes (od 2011) i redaktor naczelny Wydawnictwa Norber tinum. Absolwent filologii polskiej Katolickiego Uniwersytetu Lubel skiego. W latach 1999-2010 współpracownik Katedry Edytorstwa i Tekstologii Instytutu Filologii Polskiej KUL. Od 1999 do 2001 członek Zespołu Redakcyjnego „Kalendarza Ekumenicznego”. Laureat Polcul Foundation – wyróżnienia im. Staszki Kuratczyk i Zochy Nawojow skiej za działalność na rzecz ekumenizmu i tolerancji (2001). ALINA SIOMKAJŁO (Wielka Brytania od 1985) – historyk i krytyk literatury, b. nauczyciel akademicki (KUL, UW, UMCS), lektor języka Noty o autorach 353 polskiego. Absolwentka (1967) filologii polskiej (Katolicki Uniwersytet Lubelski), doktor (1978) nauk humanistycznych Uniwersytetu Warszaw skiego. Opublikowała: Ewolucje epigramatu (do początków Romanty zmu w Polsce) (1983); Antologię epigramatyki polskiej: Mała Muza. Od Reja do Leca (1986); raport Stan edukacji i oświaty polonijnej w Wielkiej Brytanii (2003); opracowanie albumowe Katyń w pomnikach świata (2003); wspomnienia Widma przeszłości (2004). W dorobku posiada kilkaset publikacji naukowych i popularnych – rozpraw i artykułów w wydawnictwach zbiorowych: Słownik literatury polskiego Oświecenia (1977), Cyprian Norwid. Interpretacje (1986), Słowniik literatury XIX wieku (1991), Liberalism Yesterday and Today (1998), XXI Sesja Stałej Konferencji Muzeów, Archiwów i Bibliotek Polskich na Zachodzie (1999), Tymon Terlecki – etos emigranta (2004), Encyklopedia polskiej emigra cji i Polonii, t. I-V (2003-2005); „Młodsza Europa”. Od średniowiecza do współczesności (2008), II Kongres Polskich Towarzystw Naukowych na Obczyźnie (2010); w periodykach krajowych i prasie zagranicznej. Otrzymała kilka stypendiów naukowych. Członkini Towarzystwa Hi storyczno-Literackiego w Paryżu, Amnesty International, prezes Sto warzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą. BOŻENA TRABULSJE, née Rogulska (Syria od 1965, Polska od 2010) – poetka, reportażystka, fotografik. Autorka książek: Perły Bliskiego Wschodu – Warszawa 2001; edycja arabska – Liban 2005, edycja an gielska Pearls of the Middleeast – Damaszek 2010. Wystawy fotogra fii własnego autorstwa: „Perły Bliskiego Wschodu” – w Muzeum Azji i Pacyfiku (Warszawa 2000), „Syria IN THE Eyes of Bożena Trabulsje” 2012 tom III PIOTR MARIAN SZARAMA (USA), ur. 1947 w Opolu. Absolwent (1971) Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Reportażysta i dziennikarz, trener piłki nożnej w Polsce, Niemczech i USA. Od 1979 na emigracji. Studia: California State University of Long Beach (19901992), American College of Sports Medicine (Indianapolis – Indiana, 1993). 25 lat pracował w szpitalach i klinikach. Pisze w kalifornijskich „Wiadomościach Piastowskich” i „Horyzontach” (tygodnik dla pol skiej inteligencji w Wisconsin). Autor książek: Jerzy Kulej – dwie strony medalu (1996), W cieniu Podium (w druku). Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą. 354 Noty o autorach (Damaszek 2004). W przygotowaniu opowieść autobiograficzna. Człon kini Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą. 2012 tom III WOJCIECH S. WOCŁAW (Polska) – ur. 1986 w Tarnowskich Górach. Absolwent (2011) Wydziału Polonistyki UJ. Praca magisterska Świat – igrzysko ironisty. Rozważania o „Soli ziemi” Józefa Wittlina wyróżniona Nagrodą „Archiwum Emigracji”. Autor Pamiętnika [...] wsi (2008) oraz literackiego reportażu Bezdomni (2010). Pomysłodawca i współorgani zator Konferencji Wittlinowskiej (Kraków, 14-15 kwietnia 2011). Publi kuje w periodykach: „Dekada Literacka”, „Fraza”, „Konteksty Kultury”, „Pogranicza”, „Red”, „Tygiel Kultury”. Rok 2012 Książki nadesłane (w chronologicznym układzie wydań) Zdzisław Tadeusz Łączkowski, Poeci Pańskiej Winnicy. Słownik osób duchow nych piszących wiersze, Warszawa: Staromiejski Dom Kultury, 2004 Andrzej Busza, Kohelet, Toronto–Rzeszów: Polski Fundusz Wydawniczy w Ka nadzie, Stowarzyszenie Literacko-Artystyczne „Fraza”, 2008 Andrzej Busza, Bogdan Czaykowski, Pełnia i przesilenie / Fool Moon and Summer Solstice, Toronto–Rzeszów: Polski Fundusz Wydawniczy w Kanadzie, Stowarzyszenie Literacko-Artystyczne „Fraza”, 2008 Krzysztof Miklaszewski, Konfraternia i bale. Niepodległościowe potomstwo Rusieckich, Warszawa–Londyn–Kraków: Mała Poligrafia Redemptorystów w Tu chowie, 2009 Ewa Zonnenberg, Rok ognistego smoka, Kraków: Księgarnia Akademicka, 2009 Bogusław Żurakowski, Podobieństwo, Kraków: Księgarnia Akademicka, 2009 Leszek Czuchajowski, Wszyscy wspaniali!, Kraków: Księgarnia Akademicka, 2010 Leszek Kulikowski, Milcząca na złotej kładce, Kraków: Księgarnia Akademic ka, 2010 Jan Pietrzak, Jak obalałem komunę, Łomianki: Wydawnictwo LTW, 2010 ZBIGNIEW ROMEK, Cenzura a nauka historyczna w Polsce 1944-1970, Warsza wa: Wydawnictwo NERITON, Instytut Historii PAN, 2010 Wacław Kostrzewa, Liście i wspomnienia, Kraków: Księgarnia Akademicka, 2011 tom III 356 Książki nadesłane Janusz Pasterski, Inne wyzwania. Poezja Bogdana Czaykowskiego i Andrzeja Buszy w perspektywie dwukulturowości, Rzeszów: Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, 2011 Wojciech Podgórski, Emigracja walczących. Wokół polsko-szkocko-angielskich powiązań kulturalnych wojennych i powojennych, Warszawa: Muzeum Niepodle głości, 2011 Marian Stala, Niepojęte: Jest. Urywki nie napisanej książki o poezji i krytyce, Wrocław: Biuro Literackie, 2011 Janina i Marian Brzeziński, Dzieje naszej rodziny / The Saga of our Family, Australia: Favoryta (www.faworyta.com), 2012 Dialog dwóch kultur / ДІАЛОГ ДВОX КYЛbTYР. Krzemieniec 3–7 września 2011, oprac. zbior., teksty w j. polskim i ukraińskim, R. VI, z. 1, Warszawa–Lublin: „Tekst”, 2012 Artur Dygacz, Sztuka zbawia, Warszawa: Warszawska Firma Wydawnicza s.c., 2012 Jerzy Kirszak, Generał Kazimierz Sosnkowski 1885-1969, Warszawa: Instytut Pamięci Narodowej, 2012 Komunistyczny aparat represji i życie społeczne Opolszczyzny w latach 1945-1989. Studia i materiały, red. Ksawery Jasiak, Opole–Wrocław: IPN – Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Oddział we Wrocławiu – Delegatura w Opolu, 2012 Sławomir Koper, Polskie Piekiełko. Obrazy z życia elit emigracyjnych 1939-1945, Warszawa: Bellona, 2012 Wojciech Kudyba, Wiersze wobec Innego, Biblioteka Krytyki / Biblioteka „Topo su”, t. 72, Sopot 2012 Krystyna Kulej, Travel SOS: English, Spanish, German, Polish, Italian, Russian, Stary Sącz, 2012 2012 tom III Elżbieta Lewandowska, Szczęśliwe oczy, Lublin: Norbertinum, 2012 Józef Mackiewicz, Barbara Toporska, Droga Pani… Artykuły i eseje. Biblio grafia 1945–1985, wyd. 3, Londyn: Kontra, 2012 Józef Mackiewicz, Lewa wolna. Powieść, wyd. 5, Londyn: Kontra, 2012 Józef Mackiewicz, Okna zatkane szmatami. Opowiadania i artykuły 1937–1938, Londyn: Kontra, 2012 Józef Mackiewicz, Sprawa mordu katyńskiego. Ta książka była pierwsza, wzno wienie, Londyn: Kontra, 2012 Książki nadesłane 357 Józef Mackiewicz, Zielona Wyspa, Kraków: Wydawnictwo Towarzystwa Sło waków w Polsce, 2012 Migrant Birds. Selected poems by Adam Mickiewicz, translation by Anita Jones Debska, UK: Wivenbooks Publishing, 2012 Moja Emigracja / My Migration [antologia tekstów Konkursu Literackiego „Moja Emigracja”], Australia: Favoryta, 2012 Olimpijskie Konkursy Sztuki. Wawrzyny Olimpijskie. Laureaci krajowych i międzynarodowych olimpijskich konkursów sztuki 1912-2012 i Wawrzynu Olim pijskiego 1969-2008, red. Kajetan Hądzelek, Krzysztof Zuchora, Warszawa: Polski Komitet Olimpijski, 2012 JACEK OZAIST, Szorty [opowiadania], Kraków: Bogdan Zdanowicz, 2012 Zbigniew S. Siemaszko, Generał Anders w latach 1892-1942, Londyn–Warsza wa: Wydawnictwo LTW, 2012 Adam Siemieńczyk, Piękni ludzie. Poeci mojej emigracji, Warszawa: Ibis, 2012 „Tematy i Konteksty” z Archiwum Polonisty, red.: Zenon Ożóg, Marek Stanisz, Rzeszów: Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego, 2012, nr 2 (7) Ten of the Best. A Showcase of Poetry, London: United Press Ltd., 2012 Barbara Toporska, Metafizyka na hulajnodze, Artykuły 1935-1985. Bibliografia 1933-1985, Londyn: Kontra, 2012 Iwona Walentynowicz, Prezydentowa Karolina Kaczorowska. Stanisławów – Sybir – Afryka – Londyn, Warszawa: Bellona, 2012 2012 tom III Krzysztof Wyrzykowski, Mój sport, moje życie. Nasi na igrzyskach, BielskoBiała: Wydawnictwo Pascal, 2012 BOGDAN ZDANOWICZ, Przebieranka (wiersze niektóre z lat 2004-2011), Kra ków: Bogdan Zdanowicz, 2012