Ekspresje III – s.1-265-358 - Stowarzyszenie Pisarzy Polskich za

Transkrypt

Ekspresje III – s.1-265-358 - Stowarzyszenie Pisarzy Polskich za
Rok 2012
O książkach
Marek BATEROWICZ
BELISSIMA
Leszek Elektorowicz, Wiersze dla Marii, Kraków: Arcana, 2012
W tradycji liryki europejskiej wier­
sze dla białogłów – a z czasem całe ich
zbiory – nie były rzadkością od epoki
prowansalskich trubadurów. Pamięta­
my też strofy Dantego dla Beatrycze
lub sonety Petrarki dla Laury, k­tóre
zrodziły pokolenia naśladowców, praw­
dziwą epidemię petrarkizmu. Przenio­
sła się ona za Alpy, a Francuzi wracają­
cy ze studiów w Italii układali sonety
dla swych bogdanek, czasem i w języ­
ku włoskim, zwanym wtedy częściej
„toscano”. W czasach Renesansu ko­
biety nadal bywały muzami poetów
tak sławnych, jak Clément Marot, któ­
ry strzałą Amora trafiony p­ozostawił
wiele uroczych wierszy dla Anny d’A­
lençon, choć ich związek był, jak się
zdaje, platoniczny. Jednocześnie nie
zna­my wierszy Marota dla żony, z któ­
rą miał dwoje dzieci. Później Joachim
du Bellay ułożył zbiór pod tytułem Oli­
ve, będący anagramem Viole, tajemni­
czej kochanki, żony pewnego dygnita­
rza w Rzymie. Inny związek tego poe­
ty z niejaką Faustiną, także w Rzymie,
jakoś nie zaowocował tomikiem sone­
tów, chociaż badacze ustalili, że b­yła
jego prawdziwą miłością, Częściej wy­
mienia się muzy Ronsarda, a miał ich
on kilka i to różnego stanu, od wieś­
niaczek po damy z rodów s­zlacheckich:
Marię Dupin, Cassandrę Salviati, He­
lenę de Surgčres (dwie ostatnie to mu­
zy platoniczne). Jednak Jan Kochanow­
ski – choć poznał osobiście Ronsarda
i wspomina go w łacińskiej elegii Ron­
sardum vidi, a grób Petrarki odwiedził
dwukrotnie – nie uległ tym wzorom,
bo garść utworów pisanych, w dodatku
po łacinie, do niejakiej Lidii, z k­tórą
spotykał się w Padwie, nie stawia go
tom III
2012 tom III
266
Marek BATEROWICZ
w rzędzie piewców czarów niewieś­
cich.
Magnetyczna moc śpiewaka Laury
dotknęła za to Adama M­ickiewicza,
u którego znajdziemy nawet p­arafrazy
z Petrarki. W literackiej tradycji Sar­
matów zbiorów wierszy dla uwiel­
bianych niewiast szukać by jednak ze
świe­cą. Owszem, są nieraz wiersze im
dedykowane, ale nie tworzą one dłuż­
szych cyklów, nawet u romantyków.
Zmysłowość raczej gubi się w filtrach
twórców, jak u Sępa-Szarzyńskiego, to­
nąc w sceptycznych rozważaniach: „I
nie miłować ciężko, i miłować...”, a mi­
mo to Claude Backvis sądzi, że b­yła
ona jedną z cech pisarstwa sarmac­
kiej doby (C. Backvis, Renesans i barok
w Polsce, PWN, 1993, s. 155). Nie roz­
strzygając tych dylematów, zwróćmy
uwagę na niektóre utwory Kazimierza
Tetmajera, piewcy zmysłowości, ale za­
razem i duchowości, albo na cykl wier­
szy Jana Kasprowicza (Umiłowanie ty
moje...), jakże konkretny przejaw sensu­
alizmu, stonowanego wszak w porów­
naniu z pewnymi wierszami Tadeusza
Micińskiego. Jakąś rolę odegrała pew­
nie i teoria „nagiej duszy” Stanisława
Przybyszewskiego. I wreszcie zmysło­
wość wybuchnie w „malinowym chru­
śniaku” Bolesława Leśmiana, a potem
w urokliwych wierszach Kamila Ba­
czyńskiego do najdroższej Basi. Tak
moż­na w wielkim skrócie przedstawić
panoramę poetów składających hołdy
swym muzom lub rzeczywistym towa­
rzyszkom życia.
Wydaje się, że to Baczyński (gdyby
nie przedwczesna śmierć, stworzyłby
za­pewne osobny tomik dla swej żony)
jest jakby poprzednikiem Leszka Elek­
torowicza, który właśnie w krakow­
skiej oficynie Arcana wydał zbiór zaty­
tułowany Wiersze dla Marii. Zbiór jest
historią ich miłości, a zaczyna się ona
tam, gdzie niestety dobiegła kresu mi­
łość Krzysztofa i Barbary, pogrzeba­
nych w gruzach heroicznego zrywu.
Oto obrazy z lat okupacji niczym nie­
co wyblakłe fotografie w wersach Elek­
torowicza:
Patrzę w twoje wielkie źrenice
z tamtego wieczoru wonnych warg
i zasłoniętych okien kiedy
na ulicy gasło echo strzału (s. 23)
Albo dramatyczne kadry z lat wojny:
nasz pocałunek
nad świeżym lejem bomby
pośpieszna pieszczota
na skraju wulkanu (s. 31)
Ukojenie przyszło potem, choć tak
na­prawdę nigdy: „trwają w nas p­ożary
niewole/ i wspólnie przeżyte z­gony/
w tych latach wielu trosk i małych
szczęść...” (s. 23), czy takie epizody, jak:
„Konia Moskal zastrzelił/ kiedy pija­ny
spadł z siodła...” (s. 29). I „w tle czołg
z krwawą gwiazdą/ w tle rrraus! eses­
mańskie i germańskie heil!” (s. 30). Po
wielu latach przychodzi pewna „nor­
malność”, lecz naprawdę – jak w­iemy
– nigdy nieosiągalna, a później, po
upadku muru, ponownie utracona.
Poeta jednak widzi swoją muzę-mał­
żonkę „we wszystkich wymiarach cza­
su i miejsc, w których wciąż jest obec­
na” (s. 30). I tak wędrują razem w pol­
skich pejzażach, w szkle Adriatyku,
pod drapaczami Manhattanu, w bla­
sku nocnej Wełtawy, słuchają źródla­
nego szmeru Delf albo kontemplują
„blade duchy Alp”.
W tym najnowszym zbiorze jest kil­ka wierszy dawnych, rozsianych w in­nych tomikach Elektorowicza, zwłaszcza w Z(a)myśleniach (Arcana, 2007).
BELISSIMA Uderza w nich niezwykła synteza sub­
telnie kreślonej zmysłowości i uducho­
wienia:
Każdego dnia
rodzi się dla mnie
każdego dnia obdarza mnie Bóg
od nowa (s. 5)
Albo w wierszu Belissima:
uśmiech Boga przepływa
nad tobą belissima (s. 41)
A w parametrach doczesności „mlecz­
na od snu / kochanka” swym przebu­
dzeniem sprawia, że poeta „ł­ódkami
twych oczu / wpływa w inny kraj”
(s. 8). Odmienność taka płynie z m­ocy
metamorfozy, którą niesie miłość. Uro­
dę tych wierszy najlepiej byłoby zilustrować, cytując je in extenso, na co
jednak nie ma miejsca w omówieniu
tomiku. Dodajmy za to, że wiersze te
nieraz oddają głęboką więź obojga,
po­ety i jego Marii: „razem idziemy
/ ja twoim okiem widzący / ty moim
uchem wsłuchana” (s. 21). A w w­ierszu
Notturno: „cienie nasze / splecione są /
267
w noc czystą” (s. 34). I łączy ich ser­
deczny przywilej, gdyż są w stanie
„wspólnym wzrokiem patrzeć rozpo­
znawać / i wspólną pamięcią d­obywać”
(s. 37). Bogactwo tych duchowych po­
kładów z intymnej symbiozy dwojga
istot-cieni pochodzi. Nie dziwi więc,
że poeta dziękuje Panu za tę miłość
(s. 38/9), a jego muza ma też przymio­
ty zbawicielki („lata ocalone twoim
u­śmiechem”. Miłość ta – ów dar od Pa­
na (s. 43) – przenika intensywnie stru­
ny duszy, a także słupki wierszy. Kul­
minację uczucia wyraża ostatni utwór
zbioru – Ikona – który można uznać
za akt adoracji: „Jesteś moją ikoną /
w ramki dni oprawioną” (s. 45).
Z urodą wierszy Leszka Elektorowi­
cza współ­grają reprodukcje nastrojo­
wych obrazów Grzegorza Steca, które
ilustrują omawiany tomik. Tomik bę­
dący szczególnym zjawiskiem w dzie­
jach polskiej poezji, a ponadto dający
pożyteczną lekcję miłości pokoleniom,
które zamiast Chaconny słuchają łos­
kotu „heavy metal”.
Wojciech LIGĘZA
MIĘDZYLUDZKIE – TRANSCENDENTNE
W studium Wiersze wobec Innego
Wojciech Kudyba zgromadził s­zkice
interpretacyjne tworzące dobrze prze­
myślaną i skomponowaną całość. Kry­
tyk przybliża ważne zjawisko w litera­
turze, za jakie uznać należy u­prawianą
przez polskich poetów „filozofię spot­
kania”. W rozmaity sposób artyś­ci sło­wa kilku pokoleń zadają pytania o isto­
tę i możliwości dialogu z d­rugim czło­-
O książkach
Wojciech Kudyba, Wiersze wobec Innego, Biblioteka Krytyki / Biblioteka „Toposu”, t. 72, Sopot 2012
2012 tom III
268
Wojciech LIGĘZA
wiekiem, o granicę zrozumienia i o­s­
wojenia różnic, jakie nas dzielą. Otrzy­
mujemy pasjonującą, rozpisaną na
głosy, zróżnicowaną w typach refleksji
opowieść o reakcjach poetów na obec­
ność Innego. Co znamienne, Wojciech
Kudyba – oprócz poezji Mistrzów –
eksponuje doko­nania roczników młod­
szych, szczególnie ze środowiska so­
pockiego „Topo­su”, do którego sam ja­
ko poeta należy.
Wszystkie odczytywane w tym zbio­
rze wiersze kryją w sobie seman­tyczne
zagadki, taka jest bowiem istota poe­
zji, że nie nazywa wprost, lecz stara się
przeniknąć Tajemnicę, że wystrzega
się upraszczającej pewności, dla­tego
podczas lektury właściwe tropy począt­
kowo wiodą w ciemność. W ukierunkowanej metafizycznie poezji nie s­posób
zagadnień rytmu, obrazu czy m­etafory
oderwać od pytań o obcość „ja” w świe­
cie, o pożytki kontaktu z Innymi, jak
również o drogi poszukiwania I­stoty
Transcendentnej, kogoś radykalnie
Obcego. Przedstawiony w poezji dra­
mat kształtuje życie wewnętrzne, prze­
sądza o jakości życia duchowego. Pro­
blematyka kontaktów międzyludzkich
nie kończy się na tym poziomie rela­
cji. Enigmaty liryczne tracą swą s­iłę,
jeśli rozpoznane zostaną postacie i ro­
le podmiotu, jeśli w akcie lektury nabę­
dziemy względną pewność, kto staje się
adresatem wypowiedzi i w jakim świe­
cie – a światów może być wiele – spełniają się akty obecności i zrozumienia.
W interpretacjach Wojciecha Kudy­
by „tropy Innego” mają wiele kształ­
tów. Wskażmy taką formę spotkania,
która sięga sfery sacrum. W p­oemacie
Karola Wojtyły Matka B­ogurodzica
przedstawiona zostaje jako przewod­
niczka i pośredniczka pomiędzy wspól­
notą wie­rzących a Chrystusem. Nato­
miast w wierszu Bohater J­arosława Ja­
kubowskiego przyzywane Imię Boga
(Chrys­tusa) odnosi się do rzeczywis­
tości wiary, która zawieszona z­ostaje
między pragnieniem a rezygnacją, mię­
dzy (właściwą melancholii) utratą a na­
dzieją. W swej galerii Wojciech Kudy­
ba umieścił wiele przypadków obcoś­ci.
Na przykład w wierszu Tadeusza Ró­
żewicza Jest taki pomnik Inny to Dob­
ry Papież – Jan XXIII, a poetycki dia­
log z wielką postacią pozwala upomi­
nać się o wartość ludzkiej osoby.
W serii interpretacji krytyk przyglą­
da się konterfektom drugiego człowie­
ka, który choć pozostaje do końca nie-­
rozpoznany, to jednak jego światood­
czucie nie oddala się zbytnio od nasze­
go (weźmy odczytywane w omawia­
nym zbiorze liryki Krzysztofa Kuczkowskie­go Ktoś Inny oraz Ewy L­ipskiej
Na spot­kaniu autorskim), jak również
gromadzi galerię dalekich bliźnich
por­tretowanych w poezji i wówczas
granice poj­mowania rzeczywis­tości
mogą być przybliżone, lecz nie przekro­czone. Tematem wierszy s­tają się
spot­­ka­nia z ko­bietą (Wojciech Wen-­
cel, D­eep Inside Au­rora Snow), kap­
ła­nem (Janusz S. Pasierb, Écorché),
człowiekiem odchodzą­cym (Wojciech
Kass, Nie żałuj głaskania umierające­
mu). Kimś „z innego świa­ta”, świata
śmierci, jest wskrzeszo­ny (P­rzemysław
Dakowicz, Łazarz). Kategoria inności,
którą tu r­ozpatruję, odnosi się również
do wspólnot i grup ludzkich. O po­
krzywdzonych i nieo­bec­­nych, z który­
mi można n­awiązać empatyczny kon­
takt, p­rzypomina wiersz Adama Zagajewskiego Niena­pi­sana elegia dla Ży­
dów k­rakowskich, a o zbiorowości wy­
kluczonych-nie­pełno­sprawnych trak­
tuje utwór W­ojciecha Gawłowskiego
Krucjata dziecięca II. Prefigurację po­
staci Innego t­worzy królewskie zwie­
rzę – zaprzyjaźniony ze świętym Hie­
ronimem lew (w wierszu Zbigniewa
Herberta Colantonio – S. Gierolamo e
il Leone).
Sporządzony tu „katalog rzeczowy”
nie obejmuje zrównania p­erspektywy „Ja” i „Ty”, zmian przynależności
społecznych, niejasności relacji oso­
bowych. Kudyba pisze m.in. o „meta­
mor­fozach personalnego uniwersum”,
o prze­kraczaniu własnego miejsca
w świecie i próbach identyfikacji z In­
nym, jak również o spotkaniu, które
ma wymiar uniwersalny, gdyż staje się
modelem kontaktów międzyludzkich.
Wiele uwagi krytyk poświęca prze­
zwyciężaniu obcości, a co za tym idzie
wzbogacaniu własnego świata poprzez
relację z „Ty”. Podmiot dąży więc ku
Innym, niejako rozdając siebie, albo
tworzy kameralny kosmos ludzi złą­
czonych uczuciem bądź doświadcze­
niem wewnętrznym. Sięgnijmy po
przykłady. Otóż krytyk podejmuje re­
fleksję nad przestrzennymi uwarunko­
waniami doświadczeń jednostkowych
w taki sposób, by uniwersalizacja pa­
mięci miejsc łączyła przeżycia „Ja”
z dążeniem ku Innym. W zakończe­
niu szkicu o Miejscach Julii Hartwig
znalazło się takie zdanie: „Miejsce swo­
jej obecności wśród innych bohater­
ka odczuwa właśnie nie jako zdoby­te,
lecz jako ofiarowane. Kryje się za tym
wizja egzystencji pozbawionej wymia­
ru walki, zatroskanej o spotkanie –
o jedność ze światem i z ludźmi”. Na­
tomiast w Późnej dojrzałości Czesława
Miłosza dostrzega Kudyba dramat we­
wnętrznej przemiany polegający (tak
jak uczyli personaliści) na uznaniu sie­
bie jako osoby, ale też na wyznaczeniu
miejsca dla jednostki wśród „robot­
ników w winnicy Pańskiej”. Religij­
ne doświadczenie oprócz zakorzenia­
nia w bycie istniejącym sprawia więc,
że – prócz ontologicznego zakorze­
nienia – możliwe staje się otwarcie na
Transcendencję. W Wierszach wobec
innego ważne miejsce zajmują rozwa­
żania o „transgresyjnej” wizji osoby,
która wciąż przekracza granice wła­
snego ś­wiata. Krytyk układa narra­
cję o historii spotkań z Innym w pol­
skiej poezji nowej oraz najnowszej.
W serii interpretacyjnych wariacji sta­
ra się określić społeczne, kulturowe,
egzystencjalne, metafizyczne i religij­
ne współrzędne fenomenu w­spólnego
obcowania. Przestrzeń spotkania, któ­
ra nie jest przecież dana, lecz powinna
zostać zdobyta, ma właściwości ambi­
walentne: nie wyzwala człowieka od
egzystencjalnej troski, nie likwiduje
cierpienia, nie oddala lęku, ale jedno­
cześnie daje nadzieję, przywraca ra­
dość istnienia, uchyla zakrzepłe prze­
konania, sprzyja rozwojowi duchowe­
mu. Akty transgresji, o których pisze
Wojciech Kudyba, łączą się z proce­
sem powstawania nowej samoświado­
mości, przeobrażeniem osoby, a także
z poszukiwaniem sacrum.
„Inny”, „spotkanie” i „przekrocze­
nie” to kluczowe pojęcia w omawianej
książce. Podczas lektury często mamy
do czynienia z ułożeniem tych współ­
rzędnych tak, by oddawały niezwyk­
łość i oryginalność poszczególnych
wy­powiedzi poetyckich. Z­dawałoby
się, że niewiele już można powiedzieć
o inności i odmienności w l­iteraturze,
wszak ruszyła istna lawina tekstów na
ten temat. Jednakże w rozpatrywanym
przypadku schematy czytania zostają
269
O książkach
MIĘDZYLUDZKIE – TRANSCENDENTNE
2012 tom III
270
Wojciech LIGĘZA
odrzucone: krytyk nie zawęża swych
rozważań do rozpoznawania rodzajów
opresji wobec Innych, naznaczonych
negatywnym piętnem przez przyna­­
leżność etniczną, płeć czy miejsce
w spo­łeczeństwie, lecz przybliża rela­
cje podmiotowe, pisze o dialogu, po­
dejmuje zagadnienia tożsamości
kształ­­towanej poprzez relacje z Inny­
mi i – co bardzo ważne – zastanawia
się nad wartościami, jakie wnoszą in­
tensywnie przeżywane spotkania.
W swych interpretacjach Wojciech
Kudyba potrafi pomysłowo skorzystać
z inspiracji filozoficznych i psycholo­
gicznych, wyzyskać założenia myślo­
we współczesnej humanistyki, a przy
tym cieszyć się kunsztem czytania.
Punkt wyjścia refleksji wyznacza kul­
turowa teoria literatury i antropolo­
gicznie zorientowana lektura tekstów,
punkt dojścia – „zwrot etyczny” w li­
teraturoznawstwie. Istotną rolę odgry­
wa inspiracja płynąca z kręgu filozofii
spotkania, ale też piszący powołuje się
na personalizm oraz egzystencjalizm.
Obok pism Lévinasa bodaj najczęściej
pojawiają się myśli z Filozofii drama­
tu ks. Józefa Tischnera. Pozwala to –
poprzez uwypuklenie wątków aksjo­
logicznych i antropologicznych – pre­
cyzyjnie przybliżyć istotę „obcowania
z Drugim”.
W Wierszach wobec Innego nakłada­
ją się na siebie dwie dyrektywy: trak­
tatowa oraz eseistyczna. W p­ierwszym
przypadku autor w numerycz­
nie o­zna­czo­nych częściach wcho­
dzących w skład każdego ze szkiców,
podkreś­la ścisłe wynikanie ogniw in­
terpretacji, w drugim – dopuszcza po­
rządek meandryczny, czyli powroty
wątków, szkicowość, grę hipotez, dy­
gresje, skoki asocjacji. Chciałbym się
jeszcze na chwilę zatrzymać przy po­
znawczych walorach odczytań liry­
ków w zbiorze Wiersze wobec Innego.
Otóż autor rozszyfrowuje zarówno
drobinowe sensy słów, fraz, metafor,
jak i rozległe konteksty (ich rozma­
itość i bogactwo wzbudzają podziw,
choć nie mamy do czynienia z erudy­
cyjnym popisem). Formy stylistyczne,
wzory wersyfikacyjne, konwencje ga­
tunkowe łączą się tutaj z dociekaniem
sensu przesłań. Na przykład w wier­
szu Wojciecha Kassa Nie żałuj głaska­
nia umierającemu rytmizacja wypo­
wiedzi odpowiadająca „transom sza­
mana” nakierowuje je na – tak łatwo
obecnie wypierane – pytanie o wła­
ściwą postawę wobec spraw ostatecz­
nych. W odczytywanym liryku Tka­
czyszyna-Dyckiego Kamień pełen po­
karmu gramatyka odnosi się do hi­
storii oraz istoty miłości, ponieważ
składnia symetrycznego zdania wyra­
ża konieczność, ewokuje „wyjście so­
bie naprzeciw”, czyli pełnię spotkania.
Z kolei w utworze Różewicza Jest taki
pomnik wyznaczniki g­atunkowe ody
służą ironii, deprecjonującej „pom­nik-poczwarę”, ale, co zapewne ważniej­
sze, ten sam wzór poetycki służy ujaw­
nieniu wartości spotkania z Janem
XXIII.
Niekiedy interpretacja przybiera po­
stać fingowanej fabuły, a krytyk, od­
wołując się do praktyki znanej z daw­
nych powieści, w których streszczało
się zawartości rozdziałów, tworzy nar­
racje o przygodach duchowych. Weź­
my na przykład takie tytuły szkiców,
jak: Ateista spotyka papieża (o Róże­
wiczu), Lew przywiązuje się do eru­
dyty (o Herbercie), Obcy jest księdzem
(o Pasierbie), Ta przyjaźń się nie skoń­
czyła (o Dakowiczu). Pobrzmiewa tu­
MIĘDZYLUDZKIE – TRANSCENDENTNE taj ton z lekka zabawowy, chociaż pro­
blematyka nie traci swej powagi. To
marginalne zauważenie kieruje nas ku
walorom krytycznego dyskursu Woj­
ciecha Kudyby. Ograniczając liczbę
dowodów, powiedzieć warto o boga­
tym wyposażeniu retorycznym wy­
powiedzi, dawkowanych z umiarem
koncep­tach językowych, oryginalnych
formułach, które zapadają w pamięć,
o użyciu metafory i operowaniu pięk­
nym zdaniem. Autor nie gardzi wyra­
zistymi pointami i przy całej dyscyp­
linie wykładu nie ukrywa emocji, nie
wstydzi się przeżywania. W szkicu
Za­tańczyć śmierć pojawi się nawet wy­
mieniony z nazwiska czytelnik – Woj­
ciech Kudyba. Role kompetentnego
badacza-erudyty oraz z­achwyconego
poezją amatora wcale się ze sobą nie
kłócą. One się tylko uzupełniają. Do­
dać więc wypada zdanie o­czywiste:
krytyka Wojciecha Kudyby zbliża się
do swego przedmiotu, czyli poezji,
anek­tując artystyczny język, choć w in­
nym stanie skupienia. Gdybyśmy na­
271
rzekali, że w kulturze lat ostatnich za­
nika piękna sztuka krytycznego pisa­
nia, to książka Wiersze wobec Innego
takiemu sądowi zaprzeczy.
Dociekliwość i uważność postępo­
wania krytycznego idą tu w parze
z niezależnością sądów i tak zwanym
zdrowym rozsądkiem, którego tak bra­
kuje (szczególnie) młodym badaczom
– zauroczonym magią literaturoznaw­
czych zaklęć, bez względu na to, czy
pasują one do opisywanego przedmio­
tu, czy nie. Wojciech Kudyba na p­ewno
nie daje się uwodzić literaturoznaw­
czej modzie. W omawianej książce u-­
ważność lektury, co teraz przestało
być oczywiste, polega na respektowa­
niu znaczeń tekstu, ale może istotniej­
sze staje się spotkanie czytającej o­soby
z literackimi świadectwami I­nności.
Książka Wojciecha Kudyby może słu­
żyć za przykład szlachetnej sztuki in­
terpretacji, nie zagubionej w szumie
głosów licytujących się na obiegowe
mądrości. Zbiór Wiersze wobec Innego
Piotr SANETRA
SYMBIOZA PĘDZLA I PIÓRA
zwraca się przeciwko krytyce niczyjej,
a więc nieludzkiej.
Nowa seria wydawnicza „B­ibliote­ka
<Ekspresji>”, zapoczątkowana nie­daw­
no wydaniem Krajobrazów polskich
Zbi­gniewa Skwierczyńskiego, wzboga­­
ciła się o kolejną książkę poetycką –
tym razem Elżbiety Lewandowskiej
Szczęśliwe oczy. W z­biorze tym znala­
zły się zarówno wiersze wcześ­niej pub­
O książkach
Elżbieta Lewandowska, Szczęśliwe oczy, Lublin: Wydawnictwo „Norbertinum”,
2012 („Biblioteka <Ekspresji>”, nr 3)
2012 tom III
272
Piotr SANETRA
likowane w prasie polonijnej, jak i –
w większości – pierwodruki.
Elżbieta Lewandowska e­gzystuje
w Londynie od lat sześćdziesiątych.
Pracując wcześniej w londyńskich księ­
garniach (Orbis i Earlscourt Publi­ca­
tions Ltd), swoje zawodowe życie na
zawsze związała z zamiłowaniem do
książki. Oprócz twórczości poetyckiej
uprawia publicystykę kulturalną (esej,
recenzję, reportaż, wspomnienie).
Własną twórczością literacką i plas­
tyczną z powodzeniem próbuje po­
twierdzać wzajemnym przenikaniem
się jej poezji i malarstwa, bo dla Elż­
biety Lewandowskiej równie jak po­
ezja ważna jest sztuka malarska – jej
równoległa pasja. Omawianą publika­
cję można więc przyrównać do galerii
wierszy wzbogaconej wyborem kilku
malowanych przez poetkę obrazów.
Autorka Szczęśliwych oczu na stosun­
kowo niewielkiej przestrzeni (56 stro­
nic) daje przegląd inspirujących ją te­
matów i form poetyckiej wypowiedzi.
W dwu częściach tomiku: Okruchy lus­
ter i Pędzlem słowa, prezentuje poezję
wizualności spokrewnioną z poetyc­
ką wizyjnością, która zarówno dla po­
ezji, jak i dla artystycznego malarstwa
stanowi istotną podnietę estetyczną.
Malarską obrazowość jako nadrzęd­
ną kategorię estetyczną tomiku ewo­
kują tytułowe „oczy”. Malarski ro­
dzaj wyobraźni realizuje się w wybo­
rze poprzez towarzyszące niektórym
tekstom reprodukcje obrazów p­ędzla
poetki. Wnoszą one do tomiku ele­
ment nastrojowości, klimat powołany
barwną kolorystyką i kształtem, jak
też przestrzenią ujmowaną w ramy ar­
tystycznie przetworzonego pejzażu.
Zarówno słowne, jak i p­lastyczne ob­
razy Lewandowskiej w­ywierają wra­że­
nie prymatu koloru nad formą. „Ar­
tystka stosuje szeroką paletę barw, spo­
śród których najbardziej znaczący jest
kolor niebieski – ekwiwalent powiet­
rza, przestrzeni, nieba, nieskończo­noś­
ci, absolutu, symbolizujący duchowe
pierwiastki życia, stany e­mocjonalne
(tęsknotę, melancholię, marzenie),
mądrość, intelekt. [...] W ostatnich la­
tach ulubionym motywem malarstwa
poetki jest kosmos. Mgławice, p­lanety,
gwiazdy, skłębione chmury, tajemni­
cze odrealnione krajobrazy s­kładają
się” (z noty na skrzydełku okładki) na
światy zawieszone pędzlem p­omiędzy
ziemią a niebem, widzialnym i domyśl­
nym, między rzeczywistością i fanta­
zją. Fascynacje malarki znalazły swój
wyraz w obrazie przedstawiającym
kosmiczne Oko cyklonu (pastelowy wi­
zerunek z pierwszej stronicy okładki).
Inne obrazy ukazują zarówno styliza­
cje naturalnego otoczenia (np. Wiosna
w Sussex), jak też inspirowane krajo­
brazem bądź widokiem nieba pejzaże
wewnętrzne – duchowe. Nasycenie ob­
razów barwą „uszczęśliwia oczy”, jed­
nak związki z sensem wierszy są dosyć
luźne, raczej pozatreściowe – intuicyj­
ne, wrażeniowo-nastrojowe.
Materia poetycka tomu tkana jest
przeważnie z odległych wspomnień
i związanych z nimi doznań, toteż opi­
sowo-liryczne wiersze Lewandowskiej
wypełniają część pod wymownym ty­
tułem Okruchy luster. Wspomnienia
i przeżycia maluje poetka środkami
wypowiedzi plastycznej. Poetyckie re­
kwizyty, szczególnie te z najdalszej
przeszłości autorki: Dzieciństwo, Zwy­
kła niedziela, Stara fotografia, są jak
ułamki luster, w których szczątkowo
można przeglądać miniony czas. Za­
prasza zatem poetka do wspólnego
273
SYMBIOZA PĘDZLA I PIÓRA
treści obrazów. Jej wrażenia z oglądu
dzieł Paula Veronese, Charlesa Augus­
te’a Mengina, Marca Chagalla, Olgi
Bo­znańskiej, Vincenta Van Gogha czy
Zdzisława Beksińskiego są również
próbą nawiązania kontaktu ze świa­
tem sztuki – zrozumienia i o­żywienia
namalowanych postaci, wypowiedze­
nia słowem atmosfery wyrażonej bar­
wą i kształtem, a tym samym jakby
każdorazowego spotkania z twórcą
obrazu. Do poetyckiego opisu autor­
ka zwykle wybiera dzieła reprezenta­
tywne dla nurtów lub zagadnień sztu­
ki pozostających w kręgu jej zaintere­
sowań.
Zjawiska zachodzące na styku litera­
tury i sztuk plastycznych mają s­woją
bogatą reprezentację w postaci zarów­
no „dwuskrzydłych” artystów p­ióra
i pędzla, jak i dzieł zainspirowanych
odmiennością materii artystycznej
plastycznego obrazu i słownego teks­
tu. Twórczość Elżbiety L­ewandowskiej
nawiązuje więc do tradycji wzajemne­
go uzupełniania się takich środków
wyrazu, jak: słowo, barwa, kształt. Pa­
sja ożywiona interferencją sztuk w świa­
domości artystycznej p­oetki‑ma­larki
prowadzi do zacierania ich granic:
jak kometa poezja się zjawia
czy wiersz maluję czy obraz piszę
już nie wiem sama
słowa kładę duktem pędzla
a obrazy – rytmem i metaforą
czary tajemne sprawia czas
(Szuflada pełna gwiazd)
Przywołana wyżej poetycka autore­
fleksja zdradza tajemnice duszy artyst­
ki ulegającej transgresji sztuk. T­rudno
oprzeć się wrażeniu, że twórczość Le­wandowskiej wypływa po prostu z „ra­
dości tworzenia”, co daje się czytać z jej
jakby programowych wierszy: Mart­wa
O książkach
przeżywania zabarwionych lirycznie
„okruchów” życia. Z ułamków zwier­
ciadeł pamięci, ze zdjęć, listów... od­
twarza obrazy miejsc i ludzi: dom ro­
dzinny, sprzęty, domowe przedmioty,
miejsca zamieszkania (Piaski, Kwi­
dzyn, Gdańsk) – codzienne i odświęt­
ne sytuacje. Dopełniającym się, prze­
nikającym wzajemnie opisem i meta­
fo­rycznym obrazem przywołuje ro­
dzeństwo, rodzinę, otoczenie. Własny,
prywatny świat odsłania z niezwykłą
serdecznością i ciepłem. Inne wiersze
(np. Byle do wiosny) tchną sugestyw­
nym realizmem. Niekiedy malarsko‑li­ryczne wierszowane szkice ustępują
miejsca bardziej złożonym przeżyciom
psychicznym znaczonym cierpieniem,
tęsknotą, poczuciem niespełnienia,
nie­dokochania i przemijania postaci
indywidualnego życia i świata. Sycone
są również nostalgicznym losem emi­
granta, noszą znamiona oddalenia, ob­cości, które choć skrywane, jednak bo­
lą (Obca, Opieka z góry).
W wierszach prowadzonych w­ątkiem
życiowej peregrynacji, w sz­czątkowych
lustrach wspomnień z dojrzałego wie­
ku poetki wizja młodości traci wyraź­
ne kontury. Coraz częściej pojawiają
się autoportrety, obrazowanie zyskuje
na optymizmie, a opis, scenka rodza­
jowa ustępują miejsca refleksji łączo­
nej z nadzieją na ponowne spotkania
z drogą osobą „w jakimś zakątku za­
świata” (Znajdziemy się).
Zasadniczym tematem drugiej częś­
ci tomu, jak mówi jej tytuł, jest malo­
wanie Pędzlem słowa. Widzenie świa­
ta, zaznaczone wcześniej w poetyckich
„odbiciach luster”, tym razem manifes­
tuje się w ekfrazach – wierszach prze­
kazujących opisy obrazów. Autorka
Szczęśliwych oczu nie ogranicza się do
274
Alina SIOMKAJŁO
natura, Malarz, Euterpe – utworów
pełnych pokory wobec tworzywa, świa­
domych, że talent jest darem od Boga,
że twórczość bywa powołaniem, i wy­
rażających głęboką wdzięczność za
dar „oczu”.
„Lecz szczęśliwe oczy wasze, że wi­
dzą [...]” – te słowa z Ewangelii według
św. Mateusza (13, 16) w­yrażają po­
chwałę wrażliwości, uważności, otwar­
tości na zmianę starego, schematycz­
nego sposobu widzenia. Jako źródło ty­
tułu obecnego zbioru wierszy i repro­
dukcji obrazów słowa te mogłyby być
mottem, głównym przesłaniem twór­
czości, która budzi świadomość daru
widzenia, patrzenia, w sensie dosłow­
nym – odbioru rzeczywistości, kon­
taktu z bogactwem barw i k­ształtów,
która uwrażliwia na komplementarne
wartości świata rzeczywistego i sztuki.
Zachęca do ich kontemplacji i odkry­
wania wciąż na nowo.
Poezja i malarstwo Elżbiety Lewan­
dowskiej to kraina łagodna i przyjaz­
na, sprzyjająca wędrówce przez życie,
jakie by ono nie było – to pejzaż roz­
wijający się pomiędzy „doliną radoś­
ci” i „mgławicą tajemnic”.
Alina SIOMKAJŁO
Fenomen cenzury
2012 tom III
Bibliologia polityczna, praca zbiorowa pod redakcją Dariusza Kuźminy, Warszawa: Wydawnictwo SBP, seria „Nauka - Dydaktyka - Praktyka”, 2011
Temat cenzury nie przeżywa
zmierzchu – jest wiecznotrwały od­
kąd istnieje instytucjonalna polityka
organów władzy, próbująca sprawo­
wać „rząd dusz” za pomocą wywiera­
nia nacisków, narzucania schematów
myślenia, ograniczania dostępu do
wolnego słowa, wiedzy i prawdy. Od
najdawniejszych czasów poprzedza,
wyzwala, promuje i proteguje cenzurę
propaganda (wykładnie tego sporne­
go terminu w ww. książce > Igor Kor­
das, Pojęcie „wrogiej anonimowej pro­
pagandy pisanej” w działaniach opera­
cyjnych Służby Bezpieczeństwa PRL)
szerzona za pośrednictwem różnego
rodzaju wydawnictw przekazujących
idee, opinie, jednocześnie – zamierzo­
ne, rzadziej niezamierzone, restryk­
cje.
Książka to konkurencja dla władzy,
gdyż z pomocą niesionych przez nią idei
człowiek może zbudować sobie odmien­
ną wizję świata, w którym nie ma miejsca
na autorytarne rządy. Cenzura wypływa
z niechęci do wiedzy szerszej, bogatszej;
do wiedzy różnorodnej, niezależnej, kry­
tycznej (s. 19).
Na szczęście popularyzowane przez
produkcję wydawniczą zarówno na­
kazy, jak i „zakazy przyczyniają się
do budzenia ciekawości ludzkiej
w poszukiwaniu prawdy” (D. Kuźmi­
na, Wprowadzenie). Istnienie cenzury
rodzi więc opozycję, zwalczającą prze­
moc, występującą w obronie swobód
obywatelskich, zwłaszcza poznawczej
uczciwości. – Szukającą rozwiązań dla
spętanych zarządzeniami relacji po­
między wolnym słowem a zjawiskiem
cenzury.
Literaturę dotyczącą propagando­
wo-cenzorskich poczynań na obsza­
rach działalności bibliologicznej wzbo­
gaciła książka Bibliologia polityczna,
będąca swego rodzaju zbiorową mo­
nografią problemu. Otrzymaliśmy za­
razem prowadzony wątkiem biblio­
logicznym zarys dziejów intelektual­
nych świata. Na publikację złożyły się
prace profesjonalistów (zabrakło not
informacyjnych o licznych autorach),
bez wątpienia: miłośników „czarnej
sztuki” drukarskiej, pasjonatów dru­
kowanego papieru, bibliotekarzy i bi­
bliotekoznawców, księgarzy i bibliofi­
lów, archiwistów, bibliografów, infor­
matyków… Na 452 stronicach za­
prezentowanych zostało 39 studiów
w sześ­ciu tematyczno-chronologicz­
nych działach:
Propaganda i promocja w czasach no­
wożytnych,
Książka i ilustracja w służbie XIX wiecz­
nej propagandy,
Propaganda w czasach sanacji i II woj­
ny światowej,
Propaganda w czasach PRL,
Publikacje dla dzieci i młodzieży noś­
nikiem propagandy,
Prasa i biblioteki w służbie propagandy.
Dzięki odpowiednio uporządkowa­
nej problematyce, trafnemu jej dobo­
rowi i pomysłowości ujęć, omawia­
na publikacja interesujaco rekonstru­
uje proces kształtowania się naukowej
kultury od zarania cywilizacji staro­
żytnej. Świetne preludium do zagad­
nienia prezentuje Agnieszka Łusz­
pak w syntetycznym studium Książka
w przekazie idei.
Dzięki autorom poszczególnych ar­
tykułów przemierzamy obszary tema­
tycz­ne cenzuralnych uwarunkowań
w kulturze europejskiej. Tym tropem
posuwamy się od rozwoju inteligencji
w czasach hellenistycznych przez bi­
bliologię w krajach Zachodu po dzień
dzisiejszy procesów bibliologicznych
w państwach b­loku wschodniego. Od
kościelnych Indeksów Ksiąg Zakaza­
nych do komunistycznych „zapisów”,
„poprawności politycznej”, autocen­
zury; od literatury dla dorosłych po
lekturę dla dzieci, od rękopisów po­
przez problem „polityzacji” druków,
bi­bliotek, bibliografij (> Adam Nowak,
Bibliografia a polityka) – i wiązanych
z tymi dziedzinami wiedzy instytucji
społecznych – do informacji elektro­
nicznej epoki „cenzury rozmytej”.
Sukcesy święciła cenzura w pśmien­
nictwie jezuitów. Jako najbardziej ja­
skrawy przypadek działalności cen­
zury w Rzeczypospolitej i w Towarzys­
twie Je­zusowym ukazuje Dariusz Kuź­
mina (Piśmiennictwo jezuitów w XVI
wieku w Polsce) tłumaczenie Biblii
przez Jakuba Wujka. Cenzurę uprawia­
ło pozostające w służbie religii drukar­
stwo w Tybecie (pisze o tym Agniesz­
ka Helman-Ważny), w służbie ideologii ofiarą cenzury padały książki
Kopernika, Harvey’a, Newtona i Dar­
wina (Antoni Krawczyk).
275
O książkach
Fenomen cenzury
2012 tom III
276
Alina SIOMKAJŁO
Ideologiczno-propagandowy prog­
ram wpisywany jest w teksty o­prawy
wydawniczej książek (Bartłomiej Czar­
ski), przejawia się w „architektonice”
kart tytułowych Biblii od XVI do XVII
wieku (Klaudia Socha). Przykładem
propagandy „druków upowszechnia­
ją­cych idee i ideały oświecenia w sta­
ropolskim systemie komunikacji” są
polskie kalendarze z II połowy XVIII
wieku (Małgo­rzata Gorczyńska) oraz
„kalendarzowe retrogresje temporal­
ne” (Maciej Janik).
Inicjującym cenzurę narzędziem
w ogromnej mierze jest prasa, wy­
korzystująca swe możliwości maso­
wego oddziaływania na ludzką psy­
chikę i umysłowość: „bombardowa­
nia odbiorców tymi samymi treścia­
mi, hasłami i ideami, aby wypełniły
całą ich rzeczywistość i [żeby] zabra­
kło już im przestrzeni na inne wartoś­
ci i przekonania” (s. 418). A w szcze­
gólności? W PRL cenzurze podlegała
nawet „promocja działalności biblio­
tek w prasie fachowej dla biblioteka­
rzy” (Adrian Uliasz). Dzisiaj popu­
larnym mechanizmem rozchodzenia
się informacji w sieciach społecznych
– wzorowanym na teorii Malcolma
Gladwella: szerzenia się chorób zakaź­
nych – jest drapieżna propaganda re­
klamowa, „marketing szep­tany” (Ma­
ja Wojciechowska). W systemie komu­
nikacji międzyludzkiej jako narzędzie
kształtowania opinii coraz większe­
go znaczenia nabiera prasa lokalna
i sublokalna (Jolanta Kępa-Mętrak)
ze względu na zabiegi marketingowe
bardziej propagandowa – ukrywająca
niekorzystne realia, niż rzetelnie in­
formująca.
Od cenzury komercjalnej blisko do
tejże w objawieniu politycznym. Od
Agnieszki Obrębskiej (Książka Wy­
działu Propagandy KW PZPR w Olsz­
tynie w latach 1948-1968) dowiemy
się dokładniej, m.in. dlaczego w par­
tyjnym systemie nie książka, ale pra­
sa staje się głównym narzędziem pro­
pagandy:
skuteczność wszelkiego rodzaju agitacji
zależy od poziomu wykształcenia świa­
domości odbiorcy – dlatego główna si­
ła partii tkwiła w propagandzie masowej
(s. 420).
Prasa efektywniej niż książka pod­
porządkowywała kryteriom partyj­
nym, lepiej nakłaniała do zwykłego
koniunkturalizmu.
Doceniano w PRL polityczną funk­
cję cenzury w rozwoju nauki polskiej,
kalecząc nawet narodowe i międzyna­
rodowe bibliografie (Adam Nowak,
Bibliografia a polityka) – nazywając
tego rodzaju zabiegi oświetleniem na­
ukowym.
Zebrane w Bibliologii politycznej ar­
tykuły nie sposób w zwięzłym omó­
wieniu podjąć w ich komplecie. Cha­
rakteryzują się precyzyjną wykładnią
przedmiotu osadzoną na znawstwie
historycznym i teoretycznym materii
bibliologicznej i jej kontekstów. Żeby
wskazać choćby na niektóre atrybu­
ty metody stosowanej w tych pracach:
analiza zasięgu, znamion i przemian
praktyk propagandy, krytyczne roz­
poznawanie instrumentarium i form
panowania nad umysłowym pozio­
mem społeczeństw dla przejmowa­
nia władzy drogą ideologicznego bądź
obyczajowego osaczania, bogate wy­
posażenie w materiał źródłowy... Nie­
wybaczalny jest brak indeksu nazwisk
tego poważnego opracowania.
Fenomen cenzury
znaczona jest nie tylko dla środowisk
naukowych. Czy poza egzemplarzem
nadesłanym do Stowarzyszenia Pisa­
rzy Polskich za Granicą ma szanse
za granicami Kraju? Czy zainteresuje
bibliotekarzy i historyków polskiego
Londynu?
Nieprzeliczony i niemal proporcjo­
nalny do sterowanych praktyk wyda­
je się przybór publikacji na temat cen­
zury przekraczającej zakreślone wyżej
ramy. Nawet najbardziej kompletne
zestawienia (> online: cenzura-biblio­
grafia) nie nadążają za przyrostem
jej kontestacji, mimo to świadomości
o „postępach” cenzury, jak się okazu­
je, nigdy nadto.
O książkach
Zagadnienia cenzury były przed­
miotem naukowego zaciekawinia prof.
Zbigniewa Żmigrodzkiego (Uniwersy­
tet Śląski). Przypominam, że opubli­
kował on (w 2002) klasyczny „zapis”
cenzury politycznej w PRL „Tylko do
użytku służ­bowego”: Wykaz książek
podlegających niezwłocznemu wycofa­
niu 1 X 1951 r. z bibliotek polskich. Je­
go nieobecność wśród autorów oma­
wianej tu książki jest zaskakująca.
Niezwykle pouczająca, po­znawczych
ponęt pełna, pobieżnie prezentowana
tu książka zasługuje na bardziej precy­
zyjne omówienie. Napisana językiem
przystepnym – mimo że albo dlatego
że uczonym, wydana przez Stowarzy­
szenie Bibliotekarzy Polskich, prze­
277
Rok 2012
Archiwum pamięci
Bogusław POLAK
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
Od Rosji do Włoch 1941-1945
Wojsko tworzone w Związku Sowieckim przez gen. Władysława An­
dersa jako Armia Polska w ZSRR, przekształcone na Bliskim W­schodzie
w Armię Polską na Wschodzie (APW), a następnie w 2. Korpus Polski
połączonego z Samodzielną Brygadą Strzelców Karpackich, stanowiło
armię niemającą wcześniej swojego odpowiednika w dziejach Wojska
Polskiego. Składało się bowiem niemal wyłącznie z byłych jeńców, ła­
gierników i więźniów zdrowotnie pozostających na krańcach ludzkiej
wytrzymałości – schorowanych i wycieńczonych. Wielu z nich w dro­
dze na front włoski zmarło. Liczba zmarłych kilkakrotnie przewyższy­
ła straty bojowe 2. Korpusu w latach 1944-1945.
Do żołnierzy 2. Korpusu przylgnęła jak najbardziej uprawniona na­
zwa „armia tułaczy”, czyli tych, którzy przez Rosję, Uzbekistan, Iran,
Irak, Palestynę i Egipt dotarli na front włoski, by – śladem Legionów
Polskich gen. Jana Henryka Dąbrowskiego – znowu szukać drogi do
Kraju.
tom III
2012 tom III
280
Bogusław POLAK
W PRL dla pamięci o żołnierzach gen. Andersa nie było jednak miej­
sca. Żołnierzy tych, podobnie jak ich dowódcę, starano się wyrugować
z historii. Komunistyczna propaganda przedstawiała ich jako „turystów
od Andersa”, którzy opuścili w potrzebie Związek Sowiecki. We wrześ­
niu 1946 roku odebrano obywatelstwo polskie wybitnym dowódcom
Polskich Sił Zbrojnych. Prześladowano tych, którzy powrócili do Pol­
ski. Najgorszy los spotkał żołnierzy ze wschodnich województw Rzecz­
pospolitej – w nocy z 31 marca na 1 kwietnia 1951 zostali deportowani
na wiele lat do irkuckiej tajgi. Mimo usilnych starań komunistom nie
udało się wymazać czynu zbrojnego Polaków walczących u boku za­
chodnich aliantów na lądzie, na morzu i w powietrzu, ale oddająca im
sprawiedliwość zbiorowa pamięć w Polsce mogła się ujawnić dopiero
po przełomie politycznym 1989.
Ożywiona pamięć o żołnierzach, którzy przebyli drogę z Buzułuku
do Bolonii, pielęgnowana jest przez środowiska kombatanckie, przez
wojsko i harcerzy, a także przez instytucje państwowe powołane do
dba­łości o cmentarze zmarłych i poległych. Cmentarze te stanowią bo­
wiem pomniki chwały i męstwa polskiego żołnierza. A trwała pamięć
należy się zarówno Polakom, którzy wyszli z „nieludzkiej ziemi”, jak
i tym, którzy wybrali los wygnańców, nie wracając do Polski zniewolo­
nej przez sowiecką przemoc. Doniosłe zadanie upamiętnienia żołnierzy
2. Korpusu od lat konsekwentnie realizuje Urząd do Spraw Kombatan­
tów i Osób Represjonowanych (UdSKiOR) oraz Rada Ochrony Pamięci
Walk i Męczeństwa (ROPWiM). Godną sprawę wspomagają też inne
urzędy państwowe. Takim to sumptem odbudowanych i wyremonto­
wanych zostało już wiele nekropolii narodowych na szlaku 2. Korpusu
– na czele z poddanym generalnemu remontowi Polskim Cmentarzem
Wojennym na Monte Cassino; prace remontowe trwają na Cmentarzu
Wojennym w Ankonie.
Do tych, tak bliskich każdemu Polakowi, miejsc pamięci od lat pielg­
rzymują przede wszystkim polscy kombatanci – szczególnie z Polski
i z Wielkiej Brytanii. Towarzyszą im przedstawiciele władz i urzędów,
wojska, reprezentanci szkół, zwłaszcza harcerze.
W niniejszym artykule przedstawiam zapisy kronikarskie z „pielg­
rzymek pamięci” do Rosji, Uzbekistanu, Iranu i Włoch, zachowując
chronologię dziejów wojska dowodzonego przez gen. Andersa. Uroczys­
tości, w których uczestniczyłem, miały miejsce w 70. rocznicę utworze­
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
281
nia Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR (zgodnie z ówczesną nazwą) i trwa­
ły od 2 do 3 listopada 2011 roku w Federacji Rosyjskiej.
Tockoje. Przed pomnikiem Pamięci Żołnierzy Polskich.
Fot. Alina Nowacka („Kombatant”. Następne zdjęcia zamieszczone w tym artykule, jeżeli nie opisane
inaczej, pochodzą z tego samego źródła)
Archiwum pamięci
Wylatujemy do Samary z wielogodzinnym opóźnieniem spowodowa­
nym zamknięciem lotniska na Okęciu po awaryjnym lądowaniu Boein­
ga lecącego ze Stanów Zjednoczonych. Z Samary czeka nas jeszcze oko­
ło dwustukilometrowy przejazd autokarami do Tockoje i Buzułuku.
Tockoje to wieś w obwodzie orenburskim, nad rzeką Samarą – lewym
dopływem Wołgi. Kilka kilometrów dalej znajduje się większe osiedle
miejskie – Drugie Tockoje i Poligon Tockoje. Oba rejony stanowią teren
zamknięty, tajny. Na trasie spotykamy wiele posterunków wojskowych,
liczne pojazdy i transportery piechoty. Otrzymujemy zgodę na wjazd
i po kilku minutach kolumna pojazdów zatrzymuje się w pobliżu pom­
nika Pamięci Polskich Żołnierzy. Właśnie w tym rejonie od września
1941 do stycznia 1942 formowała się 6. Dywizja Piechoty pod dowódz­
twem gen. bryg. Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza.
Wysiadających z autokarów wita hymn Jeszcze Polska nie zginęła
w wy­konaniu Wandy Seliwanowskiej i dzieci z Centrum Kulturalno‑Oświatowego „Czerwone Maki” z Orenburga. Siedmioletni potomek
polskiej rodziny zesłanej do Kazachstanu recytuje wiersz: „Honor i Oj­
czyzna – to hasło na sztandarach widniało, ilu Polaków ginęło za te
ideały”. Nad dziećmi unoszą się polskie flagi i transparent z napisem:
282
Bogusław POLAK
Rozpoczyna się oficjalna uroczystość, w której uczestniczą m.in.: An­
na Maria Anders-Costa – córka gen. Władysława Andersa; minister dr
Jan Stanisław Ciechanowski – kierownik UdSKiOR; kombatanci; przed­
stawiciele prezydenta RP – dyrektor Sylwia Remiszewska i Waldemar
Strzałkowski; dr hab. Andrzej Krzysztof Kunert – sekretarz ROPWiM;
poseł Mirosław Koźlakiewicz; dowódca Garnizonu Warszawa gen. Wie­
sław Grudziński; wicegubernator obwodu orenburskiego Walery Anato­
lewicz Rogożkin oraz przedstawiciele władz Tockoje i Buzułuku. Do
przy­byłych przemawia minister J.S. Ciechanowski:
Z wielkim wzruszeniem stajemy na tej historycznej ziemi, która widziała for­
mowanie Polskiej Armii składającej się z samych więźniów – więźniów za to, że
byli Polakami. W 1941 roku również tutaj w Tockoje formowali tę armię, która
miała iść po drodze do wolności przez wiele krajów, żeby w końcu dojść do uko­
chanej Ojczyzny i ją wyzwolić. Przez wiele lat nie było to pewne, w końcu się uda­
ło. Oddajemy hołd wszystkim tym, którzy zginęli, wszystkim s­poczywającym na
tej ziemi.
2012 tom III
W intencji zmarłych żołnierzy Armii Polskiej w Związku S­owieckim,
Armii Polskiej na Wschodzie oraz 2. Korpusu Polskiego biskup polowy
Wojska Polskiego Jerzy Guzdek, ks. płk Eugeniusz Bujko z prawosławne­
go Ordynariatu WP i ks. płk Andrzej Fober z ewangelickiego duszpas­
terstwa wojskowego odmawiają modlitwy ekumeniczne.
Zwracając się do zebranych pod pomnikiem, bp Jerzy Guzdek przy­
wołuje słowa gen. Andersa:
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
283
Rysem znamiennym była wzmożona religijność wszystkich ludzi, bez wzglę­
du na to, skąd przychodzili. Nie dziwiłem się temu, gdyż czułem to samo. Wiara
w Opatrzność boską, która sprawiła tak wielki cud dla nas wszystkich, zdawało­
by się, skazanych na powolną i straszną śmierć, była wraz z ukochaniem swego
narodu i kraju naszą największą siłą duchową.
Wyjeżdżamy do Buzułuku. Po drodze na pobliskim cmentarzu
składamy kwiaty na mogiłach polskich żołnierzy. Zmarli tu z wycień­
czenia trudem i chorobami.
Po południu rozpoczynają się uroczystości w Buzułuku, w dawnej
(od września 1941 do stycznia 1942) siedzibie Sztabu Armii Polskiej
w Związku Sowieckim (obecnie mieści się tu wyższa szkoła biznesu).
Przed pamiątkową tablicą składane są wieńce od Prezydenta RP Broni­
sława Komorowskiego, kombatantów i organizatorów podróży. W sali
pamiętającej wizytę Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego
(w grudniu 1941) – przedstawienie tanecznego zespołu młodzieżowe­
go, prowadzone przez wspomnianą już Wandę Seliwanowską. W części
oficjalnej Waldemar Strzałkowski odczytuje przesłanie od Pre­zydenta
RP. Głos zabierają gospodarze, także ministrowie – dr Jan Stanisław
Ciechanowski i dr hab. Andrzej Krzysztof Kunert. Uwagę członków pol­
skiej delegacji przykuwa wystawa rysunków dzieci z okręgu orenburskie­
go, przysłanych na konkurs na temat 70. rocznicy formowa­nia się Ar­
mii Polskiej dowodzonej przez gen. Andersa. Są to prace dzie­ci w wieku
9–15 lat, m.in. ze wsi Taszły, odległej o około 300 km od Orenburga.
Zaprezentowane zostały rysunki: Wioletty Potjakiny, Andzeli Nigmatu­
liny, Walerii Korneewej, Olgi Romanowej, Wadima Bikmetowa, Wikto­
rii Backowej, Marii Baranowej, Renaty Amirowej. Prace powstały pod
kierownictwem pani Ajgul Utegenowej w Szkole Sztuki dla Dziecka.
(Po powrocie do Polski dzieci i opiekunkę patriotycznie d­ydaktycznych
prac uhonorowaliśmy dyplomami Instytutu im. gen. dyw. S­tefana Gro­
ta Roweckiego w Lesznie i książkami o gen. W­ładysławie Andersie i jego
Archiwum pamięci
Po odmówieniu modlitw do pomnika zbliżają się delegacje z wieńca­
mi od Polaków i władz rosyjskich. Trębacz gra sygnał Śpij kolego. Zalega
cisza, wzruszenie udziela się wszystkim zebranym. Harcmistrz Kazi­
mierz Dymanus rozsypuje wokół pomnika ziemię przywiezioną z pol­
skich pobojowisk. Pułkownik Edward Brzozowski – Kawaler Orderu
Wo­jennego Virtuti Militari, pokazuje miejsca, gdzie między wyciętymi
już drzewami stały w śniegu namioty żołnierzy 6. Dywizji Piechoty.
284
Bogusław POLAK
żołnierzach.) W trakcie uroczystości przekazaliśmy dzie­ciom polskim
i ich opiekunom kilkadziesiąt książek historycznych ufundowanych za­
równo przez Instytut, jak i JM Rektora Politechniki Koszalińskiej To­
masza Krzyżyńskiego.
Czas nie pozwolił na odwiedzenie w Buzułuku pozostałych miejsc
związanych z tworzeniem się na tym terenie Armii Polskiej: ośrodka
rekrutacyjnego, szpitala, kwatery gen. Andersa... Podczas uroczystości
w Tockoje i Buzułuku Anna Maria Anders-Costa podkreślała niezwyk­
łość chwili:
Dzisiejszy dzień jest dla mnie wyjątkowy, historyczny. Nigdy w życiu się nie
spodziewałam, że będę miała okazję tutaj być, jestem bardzo wzruszona. Bywam
często na Monte Cassino, ale to tutaj był początek i jestem wdzięczna Kombatan­
tom, że mnie zaprosili. Tata na pewno spogląda teraz z góry. Żołnierze byli dla
ojca najważniejsi do końca życia. Kiedy chodziłam z ojcem do ogniska p­olskiego
w Londynie, często spotykaliśmy żołnierzy, podchodzili do ojca, a on zawsze miał
dla nich czas. Witał się, rozmawiał – tak, to było jego życie, rodzina i żołnierze.
Uzbekistan
1942
2012 tom III
Sięgnijmy do Wspomnień z lat 1939-1946 (Bez ostatniego rozdziału)
Władysława Andersa:
Wreszcie, w początku 1942, przyszła decyzja przeniesienia wojska polskiego
na południe. Sformowane z wielkim trudem dowództwa, jako związki przyszłych
jednostek wojskowych, wyjeżdżały na wyznaczone tereny, celem zbierania ludzi.
Sztab armii umieszczono w Jangi-Jul, co znaczny Nowa Droga, w okolicy Tasz­
kientu, i rzeczywiście stamtąd rozpoczęliśmy... nową drogę poprzez kraje Bliskie­
go Wschodu. Dywizje rozrzucono na olbrzymiej przestrzeni. Zaczął się tłumny
dopływ ludzi. Mieliśmy angielskie mundury i bieliznę; okazały się one b­ezcenne,
gdyż wszyscy zjawili się w łachmanach i schorowani do statecznych granic. Sze­
rzyły się choroby, a wobec olbrzymiej ilości wszy w Rosji, przede wszystkim ty­
fus plamisty. Lekarze nasi i siostry wykazali wiele poświęcenia, ratując ludzi od
śmierci w fatalnych warunkach, przy zupełnym braku lekarstw, pomieszczeń,
bielizny i odpowiedniego wyżywienia. Wielu, szczególnie dzieci, umierało.
Polskie wojsko w Uzbekistanie powitane zostało niezbyt życzliwie.
W żołnierzach widziano intruzów, którzy sięgną po tak cenny tam wów­
czas chleb. Ale – jak zauważają autorzy wspomnień z 6. Dywizji Piecho­
ty, czyli Dywizji Lwów (Jerozolima 1944, s. 127 i następne):
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
285
Do Kazachstanu Polacy trafili już w kwietniu 1940 roku, podczas
drugiej deportacji obywateli polskich z Kresów Wschodnich. Były to
rodziny polskich oficerów, jeńców w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobiel­
sku, ogółem 60 000 osób. Kolejna fala Polaków to zwolnieni z więzień
i łagrów po tzw. amnestii z 12 sierpnia 1941 i przesiedleni właśnie na
terytorium Uzbekistanu, niemal 100 000 osób. Decyzje władz sowiec­
kich zmieniły się nagle, powodując niewiarygodny chaos wśród ludzi
Archiwum pamięci
Nasi chłopcy nie bardzo się tym wszystkim przejmowali. W ogóle począt­
kowo tego nawet nie zauważyli. Przyzwyczajeni do kryminalnych grubiaństw
– chłód i rezerwę traktowali lekko. To ich nie interesowało. Interesował nato­
miast folklor [...]
Całe gromady dzieciaków uzbeckich biegały za nami, przepisowo salutu­
jąc i na całe gardła wykrzykując nasze „czołem”, na co zazwyczaj otrzymywały
z uśmiechem odpowiedź: „salem – alejkum”. Od starszych wiekiem żołnierzy
dostawały cenny polski grosz z „orłom”. Taki starszy dziadzio często siadywał na
przyzbie „kibitki” z gliny lepionej albo kucał wprost na ulicy i z powagą rozma­
wiał z małym Uzbeczątkiem, nierzadko zasmarkany nos mu ucierając. Dzieciak,
choć brązowy i czarnooki, żywo mu przypominał jego własne dzieci, zostawione
gdzieś w Polsce na łasce losu, lub tułające się po Syberii.
Poważni starzy Uzbecy i matrony, stojąc w drzwiach lub bramach, obrzucali
się tylko spojrzeniami, które im jakoś łagodniały. Po paru tygodniach nierzadko
można było spotkać Uzbeka, wędrującego na „iszaku” czy pieszo, jak przykładał
rękę do czoła i serca na widok polskiego wojska; a okolone brodą usta rozjaśniał
uśmiech. Nasi zawsze z powagą odpowiadali na pozdrowienie.
Z czasem nieufność Uzbeków znikła. Prawie każdy dom uzbecki stał przed
nami otworem, a Polak był w nim pożądanym gościem, bowiem: „człowiek, któ­
ry kocha dzieci i wierzy w Boga, nie może być zły i godzien jest miłości każdego
prawdziwego „Uzbeka” – powiadali. Takich Uzbeków była przytłaczająca więk­
szość. Żyliśmy naprawdę zgodnie. Jeżeli nawet któryś z nich, uległszy żyłce ku­
pieckiej „wykiwał” naszego (Uzbecy – to przesławni kupcy), to i tak inny swoją
gościnnością wyrównywał stratę.
Ten przyjazny stosunek między Polakami i tubylcami mocno zaniepokoił
miejscowe władze, które widziały nasze wzrastające z dnia na dzień wpływy na
Uzbeków i rosnące sympatie wzajemne.
Po „aułach” i „kibitkach” coraz szerzej i coraz częściej powtarzano sobie pra­
starą ponoć legendę, że kiedy przyjdzie czas, gdy u grobu potężnego Batu-cha­
na staną żelazne zastępy rycerzy z dalekiego Lechistanu, a nad górami Pamiru
rozepnie skrzydła biały orzeł – powstanie znowu szlachetny i bohaterski naród
uzbecki, zniszczy nieprzyjacioły swoje, na nowo napoi swe konie w Dnieprze
i w zgodzie z Lachami po sąsiedzku mieszkać będzie. Takie legendy nieco kolido­
wały z programem rządu i bodajże niejeden Uzbek poszedł za nie do kryminału
i na Północ.
2012 tom III
286
Bogusław POLAK
wycieńczonych głodem i chorobami. Na przykład: decyzją Państwowe­
go Komitetu Obrony z 19 listopada 1941 z Uzbekistanu do K­azachstanu
miało być przesiedlonych ponad 36 000 Polaków i niebawem, na po­
czątku grudnia, przesiedlono, tyle że 21 500 Polaków z Kazachstanu do
Kirgizji i ponownie do Uzbekistanu. Po odmowie w lutym 1942 przez
generałów Sikorskiego i Andersa wysłania na front 5. Dywizji P­iechoty
– nie w pełni uzbrojonej – strona sowiecka rozpoczęła politykę restryk­
cji wobec Armii Polskiej. 6 marca 1942 dowództwo armii otrzymało
depeszę informującą, że od 20 marca liczba przyznanych racji dla Ar­
mii Polskiej zostaje ograniczona do 26 000 porcji. Od tego momentu
wszystkie zawarte ze Związkiem Sowieckim umowy traciły swą moc.
Stalin powrócił do decyzji z listopada 1941 roku. Doprowadziło to
w marcu 1942 do pierwszej ewakuacji Armii Polskiej z terenu ZSRS.
Pierwsze rozkazy ewakuacyjne gen. Anders wydał jeszcze z Moskwy
19 marca 1942; rozkaz wykonawczy, opracowany przez sztab, został ro­
zesłany 23 marca. Plan transportowy sporządziło NKWD. Bazę ewaku­
acyjną zorganizowano w Krasnowodsku – docierające tu oddziały woj­
skowe oraz ludność cywilną czekały bardzo trudne warunki bytowe
i nie­przyjazny klimat.
Ogółem podczas pierwszego etapu operacji ewakuacyjnej – od mar­
ca do kwietnia 1942 – przetransportowano do Iranu 33 069 żołnierzy
(1603 oficerów, 28 427 szeregowych, 1159 ochotniczek i 1880 junaków)
oraz 10 789 osób cywilnych, w tym blisko 3100 dzieci. Razem 43 858
osób. Stan liczbowy Armii Polskiej w ZSRS po pierwszej ewakuacji wy­
nosił na początku kwietnia 40 508 osób (2457 oficerów, 35 881 szere­
gowych, 71 urzędników cywilnych, 1092 ochotniczek i sióstr Polskiego
Czerwonego Krzyża, 1007 junaków i junaczek).
Uzbrojenie Armii Polskiej w ZSRS przedstawiało się fatalnie. Złożo­
na z trzech dywizji o łącznym stanie etatowym 44 000 żołnierzy, mia­
ła 8651 karabinów, 162 pistolety maszynowe, 162 pistolety ręczne, 108
ckm-ów, 81 granatników, 54 moździerze piechoty, 4 armaty przeciwlot­
nicze, 16 armat polowych i 8 haubic.
Z uwagi na warunki bytowania, szkolenia oraz możliwości u­życia
swej armii gen. Anders doszedł do przekonania, że jedynym w­łaściwym
rozwiązaniem jest ewakuacja z terenu ZSRS. Położenie Armii Polskiej
w Związku Sowieckim było bardzo ciężkie, normę stanowiły prymi­tyw­
ne warunki mieszkalne, nieregularne i niepełne zaopatrzenie w ż­ywność
i paszę dla zwierząt oraz w materiały pędne. Wśród żołnierzy na­siliły się
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
287
Rys. Grzegorz Pawlak
Archiwum pamięci
schorzenia żołądkowo-jelitowe, pojawiły się też przypadki chorób tropi­
kalnych. Lekarze i personel szpitalny pracowali w bardzo trudnych wa­
runkach z najwyższym poświęceniem, często bez odpowiednich leków,
np. chininy stosowanej w leczeniu grasującej wówczas malarii.
Od chwili przybycia na tereny środkowoazjatyckie (maj 1942) do mo­
mentu zakończenia ewakuacji Polskich Sił Zbrojnych w sierpniu 1942
przez szpitale przeszło 49 411 żołnierzy i osób cywilnych dotknię­tych
chorobami zakaźnymi – tyfusem, malarią itp. Istotną rolę w opiece nad
nimi odegrały ochotniczki z PWSK (Polskiej Wojskowej Służby Kobiet),
a w okresie największego nasilenia epidemii tyfusu wiosną 1942 roku
– także „świetliczarki” (tak nazywano kobiety z załóg kantyn i świetlic).
Wiele spośród nich zaraziło się od swych podopiecznych i zmarło.
26 lipca 1942 gen. G. Żukow zawiadomił gen. W. Andersa, iż rząd
ZSRS zgodził się na ewakuację Armii Polskiej w ZSRS „i nie ma zamia­
ru stanowić jakichkolwiek przeszkód w natychmiastowym urzeczywist­
nieniu ewakuacji”. Na podstawie ustaleń podjętych 31 lipca 1941 w trak­
cie konferencji polsko-sowieckiej Sztab Armii 1 sierpnia wydał rozkaz
organizacyjny do ewakuacji, a już 30 sierpnia z bazy w Krasnowodsku
odpłynął ostatni statek. Po krótkim pobycie (17-18 sierpnia) w Jangi‑Jul
288
Bogusław POLAK
gen. Anders o świcie 19 sierpnia opuścił Związek Sowiecki, odlatując
z Taszkentu do Teheranu.
Pożegnanie z władzami sowieckimi miało poprawny przebieg. Ar­
mia Polska przeszła pod operacyjne dowództwo brytyjskie.
Uzbekistan
czerwiec 2012
2012 tom III
Właśnie do Uzbekistanu – w 70. rocznicę wyjścia Polskich Sił Zbroj­
nych ze Związku Sowieckiego – wyruszyła z Warszawy i Londynu pol­
ska delegacja z szefem Kancelarii Prezydenta RP Jackiem Michałow­
skim na czele. Delegacje spotkały się w Taszkiencie.
Na tamtejszym cmentarzu Olmazor I spoczywa 25 zmarłych pol­
skich żołnierzy i 45 osób cywilnych. To jedna z najmniejszych polskich
nekropolii w Uzbekistanie, gdyż w Guzor spoczywa ich 663, w Kani­
mech – 337, w Szokpuk – 212, w Karmanie-Miasto – 207, w Kitab – 207,
w Szachrisabz – 256, na Stacji Ługowaja – 50, w Margiłan – 43, w Olma­
zor II – 46, w Jangi-Jul – 40, w Dżalal-Abad – 96, w Karmana-Stacja –
44, w Narpaj – 47, w Galabulak – 100, w Beszkent – 150, w Narpoj – 47,
w Karni – 44, w Czinakczi – 11...
Uroczystości rozpoczęły się 6 czerwca 2012 na cmentarzu Olmazor
I. Wzięła w nich udział 20-osobowa grupa sybiraków i kombatantów
oraz asysta wojskowa z pocztem flagowym. Weteranów i polską delega­
cję witał kierownik UdSKiOR Jan S. Ciechanowski:
Dziś rozpoczynamy pielgrzymkę do miejsc dla Polaków świętych, na cmen­
tarze naszych rodaków, którzy zmarli w Uzbekistanie. Wspominamy tułacz­
kę narodu polskiego. Oddajemy hołd naszym rodakom: oficerom, żołnierzom,
cywilom oraz licznym junakom i dzieciom z miejscowego polskiego sierocińca,
którzy zmarli z głodu i chorób na uzbeckiej ziemi. Ile jeszcze spoczywający tu
Polacy mogli dla Ojczyzny zrobić, ile potencjału pogrzebano w tysiącach pol­
skich grobów na obszarze całego Związku Sowieckiego. Chylimy dziś głowę
przed grobami naszych rodaków, którzy szli ku wolnej Polsce. Dziś nad waszy­
mi grobami możemy powiedzieć, że wasze marzenie się spełniło – Polska jest
wolna i niepodległa, rozwija się, pamięta o swoich bohaterach. Dobry Bóg dał,
że sprawiedliwość zwyciężyła, mury runęły, kajdany pękły. Pozostaniecie na za­
wsze w naszych sercach i myślach. Spoczywajcie w pokoju. „Jeszcze Polska nie
zginęła”.
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
289
Cmentarz Olmazor I. Przemawia minister Jan S. Ciechanowski
Minister Ciechanowski wyrażał wdzięczność za życzliwość i gościn­
ność, jaką Uzbecy okazywali naszym rodakom-zesłańcom na swoich
terenach:
Uzbecy dzielili się z nimi wszystkim, co mieli. Stanęli w szeregu narodów,
które w czasie koszmarnej II wojny światowej dowiodły swego humanitaryzmu.
Polacy, wyjeżdżając z jednego z uzbeckich miast w roku 1946, pisali na pożegna­
nie: „Polska ludność [...] wyraża całemu narodowi uzbeckiemu głęboką wdzięcz­
ność za serdeczną gościnę, pomoc i okazane uczucia. Na całe życie zapamiętamy
Was jako naszych najlepszych przyjaciół i sojuszników naszego narodu i będzie­
my starać się umacniać i pogłębiać te więzy przyjaźni i współpracy z wielkim
narodem uzbeckim.
Drodzy uzbeccy przyjaciele, dziękujemy wam serdecznie za życzliwe przy­
jęcie Polaków na Waszej ziemi podczas II wojny światowej. Polacy nigdy nie za­
pomną serdeczności i dobroci, jaka spotykała ich na każdym kroku. Niech żyje
naród uzbecki! Niech żyje naród polski!.
Po tym wystąpieniu odmówiona została modlitwa ekumeniczna. Zło­
żono wieńce i wiązanki kwiatów pod pomnikiem i na mogiłach spo­
czywających w tym miejscu Polaków.
Archiwum pamięci
Słowa podziękowania skierowane do narodu uzbeckiego przekazał
tak­że w języku uzbeckim (podaję w tłumaczeniu):
290
Bogusław POLAK
Odśpiewaniem hymnu państwowego i zapaleniem zniczy finalizowa­
no hołd składany spoczywającym na cmentarzu Olmazor II i przed
pom­nikiem w miejscowości Jangi-Jul, gdzie mieścił się sztab armii gen.
Andersa. Po wojnie cmentarz w tym miejscu został zlikwidowany. Dziś
stoi tam pomnik upamiętniający 40 pochowanych Polaków.
Delegacja polska spotkała się z wiceministrem spraw zagranicznych
Uzbekistanu Władimirem I Norowem; przewodniczącym Izby Wyższej
Parlamentu Uzbekistanu Ilgizarem M. Sobirowem oraz przewodniczą­
cą Izby Niższej Parlamentu Diloram G. Taszmekhamedową.
2012 tom III
Taszkent. Przemawia Jacek Michałowski
Główne uroczystości miały miejsce w Taszkencie przed pomnikiem
upamiętniającym Polaków zmarłych w Uzbekistanie w 1942 roku.
W uroczystości wzięli udział m.in.: Beata Oczkowicz, podsekretarz
stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej; Marek Bucior, podsekre­
tarz stanu w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej; Andrzej Per­
son, przewodniczący Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami
za Granicą Senatu RP; senatorowie RP – Łukasz Abgarowicz, Barbara
Borys-Damięcka i Maciej Grubski; posłowie na Sejm RP – Mirosław
Koźlakiewicz i Ligia Krajewska; sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk
i Męczeństwa dr hab Andrzej Krzysztof Kunert; dowódca Garnizonu
m.st. Warszawy gen. Wiesław Grudziński; prezes „Wspólnoty Polskiej”
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
291
Longin Komołowski; zastępca prezesa Instytutu Pamięci Narodowej
Agnieszka Rudzińska. Podczas uroczystości pod pomnikiem gości
powitał ambasador RP w Taszkencie Marian Przeździecki. Następnie
zabrał głos przewodniczący polskiej delegacji Jacek Michałowski. Oto
fragment jego wypowiedzi:
Przyjechaliśmy tu pochylić się nad mogiłami tych, którzy 70 lat temu nie wyje­
chali z tej ziemi z armią gen. Andersa. Uzbekistan w tamtym czasie był krajem rów­
nie dotkniętym stalinizmem jak wszystkie inne kraje Związku R­adzieckiego. Uz­
becy byli prześladowani, ale jednak nam pomagali – z uśmiechem, z s­ercem [...].
W trakcie uroczystości poświęcono tablice pamiątkowe, w­murowane
przy pomniku znajdującym się obok kościoła polskiego w stolicy Uzbe­
kistanu, będące wyrazem wdzięczności narodu polskiego dla n­arodu uz­
beckiego za życzliwe przyjęcie Polaków w czasie II wojny ś­wiatowej. Od­
mówiono modlitwę ekumeniczną oraz złożono wieńce. Z­łożyli je także
ambasadorowie Unii Europejskiej, Bułgarii, Czech, Gruzji, Niemiec,
Tadżykistanu, Ukrainy, Stanów Zjednoczonych Ameryki i Włoch.
Polska delegacja i kombatanci po zakończeniu uroczystości pod pom­
nikiem udali się do pobliskiego kościoła katolickiego na mszę św. celebro­
waną przez administratora apostolskiego bp. Jerzego M­aculewicza. Pierw­szy dzień wizyty w Uzbekistanie kończył się niezwykłym k­oncertem pie­
Archiwum pamięci
Taszkent. Składanie wieńców
2012 tom III
292
Bogusław POLAK
śni patriotycznych w wykonaniu młodzieży polonijnej. Podczas kon­certu
przypomniano, że w Uzbekistanie urodziła się Anna German; jej pio­
senki zaprezentowała niezwykle utalentowana Anna Kamarian. Z rów­nym talentem Paweł Zajkowski wykonywał Czerwone maki na Monte
Cassino i Wznieśmy sztandar, a rodzina Tarnowskich wzruszyła nas wy­
konaniem pieśni Piękna nasza Polska cała. Bisom nie była końca. Czeka­
ło nas jeszcze spotkanie w ambasadzie RP.
Drugiego dnia polska delegacja zwiedziła Samarkandę, m.in. mu­
zeum Afrosiab i Gur Emir – mauzoleum słynnego władcy azjatyckiego
Tamerlana (1336-1405).
Po tej wyprawie zaproszono nas na uroczysty obiad. Biesiadował z na­
mi wiceminister MSZ Uzbekistanu Władimir Norow oraz bp Jerzy Ma­
culewicz. Serwowano tradycyjne uzbeckie dania; występowali uzbeccy
artyści. W imieniu kombatantów 2. Korpusu wdzięczność Uzbekom za
po­moc Polakom, którzy w 1942 przebywali na ich ziemi, wyrażał płk Ed­
mund Brzozowski, kończąc słowami: „Dostaliśmy tu duże wsparcie du­
chowe, przyjęto nas serdecznie i obdarzono współczuciem. Serdecznie
wszystkim dziękujemy.”
Ostatni etap wizyty – spotkanie z samarkandzką Polonią w polskim
kościele – uświetnił koncert fortepianowy w wykonaniu najmłodszych
pianistów. Po nim nastąpiło uroczyste wręczenie Karty Polaka pozosta­
jącym w Uzbekistanie Polakom z rodzin zesłańców. (Dzień wcześniej
Kartę Polaka przekazywano też w rezydencji ambasadora RP w Tasz­
kiencie.)
Szefowa samarkandzkiej organizacji polonijnej Olga Serebrenniko­
wa ocenia, że Polakom żyje się w Uzbekistanie ogólnie dobrze. B­ardzo
chwali współpracę z polskimi instytucjami i organizacjami, m.in. z Fun­
dacją Pomocy Polakom na Wschodzie. W ramach działalności organi­
zacji polonijnej organizowane są między innymi wieczory poezji Mic­
kiewicza, Słowackiego oraz koncerty Chopina. Ambasador Marian
Przeździecki liczbę Polaków z wpisanym do paszportu polskim pocho­
dzeniem szacuje na około 3000 osób.
Wyjazd do Uzbekistanu był dużym przeżyciem zarówno dla komba­
tantów, jak i dla tych Polakow, którzy urodzili się na zesłaniu. Dla Jerze­
go Nowaka była to pielgrzymka do miejsca pamięci o kolegach, któ­rych
zmogły tu choroby i spoczywają na licznych cmentarzach.
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
293
Iran
W poszukiwaniu bliskich na Cmentarzu Ormiańskim w Isfahan
Archiwum pamięci
Trasa kolejnego etapu pielgrzymki szlakiem wojska dowodzonego
przez gen. Andersa, w dniach od 5 do 7 października 2012 wiodła do
Iranu, dawniej znanego jako Persja. Wyjazd polskiej delegacji wiązał
się z 70. Rocznicą ewakuacji około 120 000 Polaków (w tym 77 000 żoł­
nierzy) ze Związku Sowieckiego do Iranu. Wyprawę organizowali: kie­
rownik UdSKiOR dr Jan S. Ciechanowski, dr hab. sekretarz ROPWiM
Andrzej Kunert i ambasador RP w Islamskiej Republice Iranu Juliusz
J. Gojło.
W skład delegacji, oprócz organizatorów wyjazdu, weszli: szef sejmo­
wej Komisji Spraw Zagranicznych Grzegorz Schetyna; przewodniczący
senackiej Komisji do Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Grani­
cą Andrzej Person; wiceszef MSZ prof. Janusz Cisek; zastępca dyrek­tora
gabinetu prezydenta RP Sylwia Remiszewska; doradca w Kancela­rii
prezydenta RP Waldemar Strzałkowski; reprezentujący MON gen. dyw.
Romuald Ratajczyk; dyrektor gabinetu szefa BBN gen. bryg. Krzysz­tof
Szymański oraz wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej Agnieszka
Rudzińska; polscy parlamentarzyści, liczna grupa byłych żołnierzy
2. Kor­pusu oraz osoby z Polski i z Wielkiej Brytanii, które wraz z woj­
skiem ewakuowane były niegdyś do Iranu i tam objęte troskliwą opieką.
294
Bogusław POLAK
Pierwszego dnia dotarliśmy na Polski Cmentarz Wojenny Dulab
w Teheranie. W Iranie zmarło blisko 3000 uchodźców, w tym 650 żoł­
nierzy. Lata poniewierki, wyniszczającej pracy, głodu i chorób zebra­
ły tu obfite żniwo. Na tym cmentarzu spoczywa 1937 Polaków. Rów­
nież w Teheranie na cmentarzu żydowskim pochowano 56 osób, a na
cmentarzu brytyjskim Colhak – 10 osób; także na innych cmentarzach
moż­na spotkać pojedyncze polskie groby. Cmentarz polski – Dulab, zaj­
muje 3/4 powierzchni cmentarza katolickiego. Administruje nim Am­
basada RP w Teheranie, która posiada notarialny akt własności wydany
w 1943 roku przez irańskie Ministerstwo Sprawiedliwości ówczesnym
władzom RP.
21 kwietnia 2002 cmentarz poświęcił biskup polowy ks. gen. Sławoj
Leszek Głódź. Polska część cmentarza oznaczona jest dwoma kamien­
nymi postumentami z wyrytymi wizerunkami: na jednym orła jagiel­
lońskiego, a na drugim – Krzyża Orderu Wojennego Virtuti Militari.
Alejka prowadzi do pomnika z umieszczoną tu w 1943 roku tablicą
z na­pisem:
Pamięci wygnańców polskich,
którzy w drodze do Ojczyzny w Bogu spoczęli na wieki.
2012 tom III
Po drugiej stronie pomnika znajdują się tablice z napisami analogicz­
nej treści w językach francuskim i perskim.
Spośród przybyłych do Teheranu kilkanaście osób po latach mogło
odwiedzić groby swych bliskich i przyjaciół. Złożyliśmy wieńce pod
pomnikiem. Modlitwy ekumeniczne odprawili: ks. bp płk Mirosław
Wola (naczelny kapelan Ewangelickiego Duszpasterstwa Wojskowego),
ks. płk Eugeniusz Bójko (przedstawiciel prawosławnego ordynariusza
WP), Beniamin Marnarsaj (biskup Asyryjskiego Kościoła Wschodnie­
go), Aleksander Bazarewicz (imam Muzułmańskiej Gminy Wyznanio­
wej), a także patriarcha Kościoła Ormiańskiego. Następnie głos zabrał
minister Jan. S. Ciechanowski:
[...] Podążamy śladem gen. Andersa i dziesiątek tysięcy towarzyszących mu cy­
wilów, ofiar totalitaryzmu, które ten wybitny dowódca uratował od niechybnej
śmierci. O nich to pisano, że nie zostało im nic prócz Boga. Podążamy śladem tej
polskiej tułaczki przez trzy kontynenty i dziś w Iranie przypominamy, że naród
irański sam znajdujący się w niełatwej sytuacji podczas II wojny światowej wy­
ciągnął ręce do przybyszy z dalekiego Lechistanu.
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
295
Minister dziękował Irańczykom za pomoc udzieloną naszym roda­
kom. Podkreślał, że ich kraj ten był dla uchodźców, szczególnie dla pol­
skich sierot, jedynym ratunkiem przed śmiercią głodową w Związku
Sowieckim i że swym pięknym czynem wpisali się do karty świato­wego
humanitaryzmu. Przywoływał też słowa Józefa Czapskiego – polskiego
pisarza i malarza, a w czasie wojny żołnierza Armii gen. Andersa, któ­
ry tak pisał po latach:
Pierwsze wrażenie z Iranu to niesłychana uprzejmość ludności, więcej niż
uprzejmość, serdeczność. Wszystkie dzieci i wielu starszych machają nam ręka­
mi. W Kuczanie, gdzie się zatrzymujemy, by coś zjeść, przynosi nam dwóch mło­
dzieńców winogrona. Za darmo! Tak bez pieniędzy przyjeżdżają tu wszyscy nasi
od paru tygodni, więc gesty tych ludzi są zupełnie bezinteresowne.
Wyrażał wdzięczność kombatantom, weteranom walk o n­iepodleg­łość,
sybirakom i „dzieciom Isfahanu” za to, że w sercach przechowali wier­
ność Rzeczypospolitej. Zwracając się do obecnych na cmentarzu, mó­
wił, że to właśnie dzięki nim „sprawa polska żyła”. Podkreślił, że byli
i wciąż są oni symbolem walki o honor, prawdę, uczciwość i wolność.
Przypomniał, że z Iranu pochodził niedźwiedź Wojtek, „symbol opty­
mizmu i człowieczeństwa 2. Korpusu”.
Sekretarz ROPWiM Andrzej Krzysztof Kunert dodał, że chociaż Iran
leży 4370 km od Polski, 70 lat temu tysiącom Polaków wydawało się, że
stąd do Ojczyzny jest znacznie bliżej niż z Syberii czy Kazachstanu.
Dyrektor Departamentu Europy Północnej i Środkowej irańskiego
MSZ Ali Akbar Dżokar podkreślał:
Zebraliśmy się po to, by wspominać wszystkich, którzy doświadczyli tych
ogromnych trudów – nierzadko śmierci. Dlatego te uroczystości mają takie prze­
słanie, że wszyscy pragniemy pokoju, przyjaźni i dialogu. Irańczycy udowodnili,
że zawsze stają po stronie słabszych i pragną pokoju i przyjaźni.
Isfahan
6 października – drugi dzień pobytu
W tradycji tych, którzy tu dotarli, Isfahan nazywa się miastem pol­
skich dzieci. W 1942 roku przybyło ich tu około 2600, głównie s­ieroty
i półsieroty, z potwornymi przeżyciami ze Związku Sowieckiego. Wspo­
Archiwum pamięci
Mszę św. przy świetle reflektorów odprawił biskup polowy WP Józef
Guzdek.
296
Bogusław POLAK
minając pobyt w Isfahanie, Irena Juchniewicz-Godyń podkreślała go­
ścinność Persów:
2012 tom III
Mamy dla nich ogromny podziw i wdzięczność. Przyjęli taką rzeszę uchodź­
ców, w większości ludzi chorych. Przywlekliśmy ze sobą tyfus, czerwonkę, ma­
larię. Persowie traktowali nas bardzo serdecznie, obdarowywali daktylami, po­
marańczami.
Skierowanie tak dużej liczby dzieci do Isfahanu nie było dziełem
przypadku – panował tu łagodny klimat, były też znośne warunki do
ich zakwaterowania. Umieszczono je w sierocińcach, które, aby nie
wywoływać bolesnych wspomnień, nazwano zakładami. Zakład nr 1,
popularnie „Jedynka”, powstał w pałacyku wynajętym od perskiego
księcia Soremidonle, „Dwójka” mieściła się w konwencie francuskich
sióstr szarytek, a „Trójka” – w domu szwajcarskich ojców lazarystów.
Z czasem ośrodki te rozrosły się do 21 zakładów.
Dzieci umieszczone w instytucjach katolickich pozostawały na
utrzymaniu stolicy apostolskiej, inne – Rządu RP. Powstały polskie
szkoły powszechne, gimnazja i liceum humanistyczne. Utworzono
Związek Harcerstwa Polskiego, Zrzeszenie Nauczycielstwa Polskiego.
Zorganizowano polską służbę zdrowia i sanitarną, uruchomiono pie­
karnię, warsztaty – stolarski, ślusarski i szewski. Wydawano i kolpor­
towano polską prasę. Likwidacja „polskiego” Isfahanu rozpoczęła się
w 1945 roku. Ostatni transport wyjechał 12 października 1945.
W Isfahanie na Cmentarzu Ormiańskim znajduje się polska kwate­
ra składająca się z 18 grobów naszych wygnańców. Wzniesiono tu gra­
nitowy obelisk z wyrytym orłem, na którego piersi znajduje się wizeru­
nek Matki Boskiej Częstochowskiej oraz napis: „Polskim wygnańcom
– Polacy”. Polska uroczystość patriotyczna przypadła tutaj na 6 paź­
dziernika. Wzięli w niej udział przedstawiciele miejscowych władz na
czele z Husanem Nurian – dyrektorem Przedstawicielstwa Spraw Za­
granicznych w Isfahanie. Obecny na uroczystości Wiceminister Spraw
Zagranicznych prof. Janusz Cisek powiedział m.in.:
Potraktujmy tę uroczystość dwojako, z jednej strony jako upamiętnienie tych,
którzy w swoim tułaczym losie tutaj zakończyli swoją ziemską wędrówkę, ale
także jako lekcję historii o ogólniejszym, ponadczasowym wymiarze, w którym
zarówno nasze dzieje, jak i miejscowych narodów splatają się w sposób niezwy­
kle szczególny.
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
297
Pahlevi (obecnie Badar-e-Anzeli)
– dzień trzeci
W 1942 roku Port w Pahlevi stał się dla tułaczy ze Związku Sowiec­
kiego bramą do wolności. Przyjęci zostali przez brytyjską i polską bazę
ewakuacyjną. Działał tutaj polski i amerykański Czerwony Krzyż. Bazy
przyjmowały dziennie około 2500 żołnierzy i cywilów (marzec–kwie­
cień i sierpień 1942). Była to praca wręcz nadludzka, ale w udzielaniu
pomocy chorym ludziom liczyła się każda godzina. Mimo tej ofiarności
i troskliwej opieki kilkuset cywilów i żołnierzy zmarło w miejscowych
szpitalach. Spoczęli w kwaterze polskiej cmentarza wspólnoty ormiań­
skiej w Pahlevi. Ogółem pochowano
639 osób, w tym 163 żołnierzy i 476 cy­
wilów.
Groby z drewnianymi krzyżami roz­
mieszczono na czterech polach, jed­na­
kowej wielkości. Pośrodku umieszczo­
no tablicę z napisem:
Polscy tułacze!
Przemocą wojny z Ojczyzny wygnani
Do gniazd swoich wracali stęsknieni,
Nędzy nie czuli, chorobą znękani
Na obcej musieli lec ziemi.
1942
Cmentarz Polski w Bandar-e-Anzali – tabliczka
wydana przez burmistrza miasta
Pamięci żołnierzy polskich, kobiet, mężczyzn i dzieci,
do kraju ojczystego zdążających, na ziemi obcej zgasłych
i tu pochowanych w 1942 r.
Podczas uroczystości w polskiej kwaterze zabrał głos m.in. b­urmistrz
Badar-e-Anzeli pan Sajjed Tagi Musawian, który podkreślił, iż cmen­
tarz stał się emocjonalnym mostem między Polakami i Irańczykami.
Archiwum pamięci
W roku 1952 placówka dyplomatycz­
na PRL przebudowała cmentarz. Usta­
wiono wówczas wykonane z różowego
cementu nagrobki z nazwiskami po­
chowanych. W 1964 zniszczono tablicę
z 1942 roku, zmieniając napis na nastę­
pujący:
298
Bogusław POLAK
Z upoważnienia Senatu RP wystąpił senator Andrzej Person, prze­
wodniczący Komisji do Spraw Emigracji i Łączności z Polakami. M­aria
Gordziejko w imieniu dzieci Isfahanu podzieliła się swoimi przeżyciami. Wróciły wspomnienia, a pielgrzymka do Pahlavi, Teheranu i Isfaha­
nu była przypomnieniem zamknięcia udręki doświadczonej w Z­wiązku
Sowieckim. Dzieci z Isfahanu rozjechały się po świecie. Ponad tysiąc
młodocianych osób zgłosiło się do szkół junackich i wyjechało do Pa­
lestyny. Inne dotarły do Tanganiki, Ugandy, Kenii, Rodezji, Unii Połud­
niowo-Afrykańskiej, Indii, Nowej Zelandii. Część maturzystek d­ostała
się na studia w Libanie, kilkunastu chłopców – do szkoły morskiej
w Wielkiej Brytanii.
Włochy
2012 tom III
Monte Cassino
20 maja 2011
Tego dnia rozpoczęły się uroczystości związane z 67. rocznicą bitwy
pod Monte Cassino, połączone ze złożeniem prochów Ireny Anders
obok gen. Władysława Andersa.
Z Polski do Włoch delegacja przyleciała dwoma samolotami CASA
udostępnionymi przez władze wojskowe. Na miejsce przybyła też g­rupa
kombatantów z Wielkiej Brytanii. Oficjalna delegacja wraz z kombatan­
tami udała się na Cmentarz Wojenny na Monte Cassino. Z Wielkiej Bry­
tanii przybyli delegaci: z 5. Kresowej Dywizji Piechoty – płk Stanisław
Berkieta i płk Wiesław Wolwowicz; z 3. Dywizji Strzelców Karpackich
– ppor. Wincenty Jankowski, ppor. Zygmunt Kędzierski, kpt. Jerzy Lis,
por. Stefan Mączka, płk Zdzisław Pichta. Z Polski stawili się przedsta­
wiciele Stowarzyszenia PSZ na Zachodzie „Karpatczycy”: kapitanowie
Adam Kripp, Bolesław Ejsmond, Marian Fudel, Antoni Łapiński, Zdzi­
sław Stankiewicz, majorzy Mieczysław Herod i prof. dr hab. Wojciech
Narębski. Z Włoch przybył najstarszy wiekiem uczestnik bitwy pod
Monte Cassino – 98-letni płk Antoni Mosiewicz. Kombatantów i pozo­
stałych członków delegacji pod pomnik 3. Dywizji Strzelców Karpac­
kich na Wzgórzu 593 przewiozła kolumna wozów terenowych Armii
Włoskiej. Niektórzy kombatanci skorzystali z pomocy Szwadronu Woj­
skowych Pojazdów Historycznych działającego przy S­towarzyszeniu
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
299
„Pancerny Skorpion” i ich, pochodzących z czasu wojny, willisów. Z Pol­
ski przybyło kilka drużyn harcerskich, m.in. ze Skawiny i Poznania,
które wcześniej uporządkowały teren cmentarza i otoczenie pom­ników.
Uroczystość rozpoczęła się modlitwą ekumeniczną odmówioną przez
kapelanów wojskowych: ks. ppłk. Daniela Popowicza z prawosław­nego
ordynariatu Wojska Polskiego, ks. płk. Andrzeja Fobera z ordynariatu
polowego ewangelickiego duszpasterstwa wojskowego i ks. prałata płk.
Marka Kwiecińskiego, przedstawiciela biskupa polowego WP. Ceremo­
nię zakończono złożeniem wieńców i oddaniem hołdu poległym.
W tym samym czasie Szwadron Wojskowych Pojazdów Historycz­
nych i harcerze składali wieńce pod Pomnikiem 5. Kresowej Dywizji
Pie­choty na Wzgórzu 575 i na Gardzieli przed pomnikiem 4. Pułku Pan­
cernego „Skorpion”.
Miejscem kolejnych uroczystości był cmentarz żołnierzy włoskich
w Mignano Monte Lungo, gdzie spoczywają żołnierze Włoskiego Kor­
pusu Wyzwolenia, którzy w 1944 roku walczyli u boku 2. Korpusu
Polskiego. Pochowano tam przeszło 300 żołnierzy poległych w bitwie
ankońskiej.Minister Jan. S. Ciechanowski w swym wystąpieniu pod­
kreślił, że obecność Polaków na tym cmentarzu to wyraz hołdu dla
Włochów, którzy przez wieki walczyli o niepodległość.
Kolejnym miejscem, w którym czczono pamięć o żołnierzach 2. Kor­
pusu, było wzgórze w miejscowości Piedimonte San Germano, gdzie
Archiwum pamięci
Przed pomnikiem 3. Dywizji Strzelców Karpackich
300
Bogusław POLAK
stoi pomnik 6. Pułku Pancernego Dzieci Lwowskich. Pułk walczył o tę
miejscowość od 18 do 25 maja 1944. Był to ostatni akord walk o masyw
Monte Cassino.
Oprócz kompanii honorowej WP ze sztandarem stanęły tutaj wło­
skie poczty sztandarowe; obecny był chór „San Gioravanni di Dio”, dru­
żyny harcerskie, grupy rekonstrukcyjne, przybyli mieszkańcy Piedi­
monte San Germano.
Nadlatuje lotnia, z której sypią się na kombatantów polne kwiaty.
Chór włoski po odśpiewaniu pięknego hymnu włoskiego, ku zaskocze­
niu gości z Polski, śpiewa nasz hymn narodowy. Burmistrz Mario Bel­
lini przemawia „do drogich polskich przyjaciół”:
Ten biały pomnik wznosi się ku niebu jak wyciągnięte ramię, jakby chciał
uścis­nąć dłoń tym wszystkim, którzy tu polegli. Nie zbieramy się przed tym pom­
nikiem tylko po to, żeby uczcić zwycięstwo czy nostalgicznie przypominać mi­
niony czas.
Zwraca się do młodzieży, aby dbała o pokój na świecie i braterstwo. Po
polsku i włosku burmistrzowi odpowiada minister Jan S. Ciecha­nowski:
2012 tom III
Znajdujemy się na ziemi zroszonej polską krwią. Jakże długi był szlak żołnie­
rzy polskich, którzy przez Syberię, przez nieludzką ziemię szli do Polski również
tędy, po raz kolejny przez ziemię włoską [...]. Szlak znaczony był krzyżami, zna­
czony był zroszonymi polską krwią czerwonymi makami. Maki te przeszły do
symboli narodowych, o których wie każdy Polak, każda Polka. Znajdujemy się
Piedimonte. Hołd poległym
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
301
w miejscu szczególnym. To jedno z tych miejsc, gdzie polski żołnierz ginął 67 lat
temu. Znajdujemy się w miejscu, gdzie przede wszystkim 6. Pułk Pancerny im.
Dzieci Lwowskich walczył, tak jak tylko Polak potrafi walczyć. Na tym pomni­
ku jest napisane „semper fidelis”. Nie zapomnijmy nigdy tego, co to znaczyło dla
tych, którzy szli do wolnej Polski ze Lwowa, Stanisławowa.
Minister Ciechanowski uroczyście nadaje Miastu Piedimonte San
Ger­mano Medal Pro Memoria. Odznaczenie przyjmuje burmistrz mia­
sta pan Domenico Iacovelli, który od Wojska Polskiego otrzymał także
etui z polskimi orłami.
Wieczorem na rynku miasteczka Piedimonte odbywa się musztra pa­
radna w wykonaniu żołnierzy Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Pol­
skiego. Musztra wywiera wielkie wrażenie na m­ieszkańcach obserwują­
cych pokaz z różnych miejsc: z ulicy, z okien i dachów domów.
Na Polskim Cmentarzu Wojennym Monte Cassino miały miejsce
ofi­cjalne uroczystości z okazji 67. rocznicy zwycięskiej bitwy o Monte
Cassino. Honorowym patronatem objął je Prezydent RP Bronisław Ko­
morowski. Oprócz kombatantów w uroczystościach wzięli udział: mał­
żonka Prezydenta RP Anna Komorowska, ambasador RP w Watyka­nie
Hanna Suchocka, ambasador RP w Wielkiej Brytanii Barbara Tuge‑Ere­
cińska, ambasador RP we Włoszech Wojciech Ponikiewski, konsul RP
w Mediolanie dr Krzysztof Strzałka. Polski parlament reprezentowa­
li senatorowie Barbara Borys-Damięcka i Piotr Łukasz Andrzejewski.
Obecni byli: szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Stanisław
Koziej, przedstawiciele Kancelarii Prezydenta RP, UdSKiOR, ROPWiM
z jej sekretarzem Andrzejem K. Kunertem oraz – armii w­łoskiej. Woj­
sko Polskie reprezentowali dyrektor Departamentu Wychowania i Pro­
mocji Obronności Ministra Obrony Narodowej płk Jerzy Gutowski oraz
zastępca dowódcy 2. Korpusu Zmechanizowanego gen. bryg. Andrzej
Knap. Uczestniczyły w obchodach Anna Maria Anders-Costa – córka
gen. Władysława Andersa, oraz Maria Polaszek – córka gen. Nikodema
Sulika, dowódcy 5. Kresowej Dywizji Piechoty. Delegacji władz admi­
nistracyjnych regionu przewodziła Angela Pagliuca, komisarz miasta
Cas­sino. Z Włoch przybyły poczty sztandarowe: Wojskowej Akademii
Technicznej i 3. Batalionu Piechoty Zmotoryzowanej, 15. Batalionu Uła­
Archiwum pamięci
21 maja
302
Bogusław POLAK
nów Poznańskich im. gen. Władysława Andersa z 17. Wielkopolskiej Bry­
gady Zmechanizowanej im. gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego.
Minister Jan. S. Ciechanowski podkreślał wagę chwili:
Oddajemy dziś hołd żołnierzom wolności i honoru. Tym, którzy walczyli o to,
by Europa i świat były wolne. Walczyli ku polski chwale za Ojczyznę i za wolność
narodów. Szli szlakiem swych dziadów »z ziemi włoskiej«. Byli gotowi zginąć, by
Polska żyła. [...] Dziś modlimy się za polskich bohaterów, którzy tu spoczywają.
Dziękujemy weteranom, którzy są tu dziś z nami, za walkę o te najwyższe ideały,
za to, że dają nam świadectwo, co oznacza być Polakiem, jak służyć Ojczyźnie
i jak nieść tę biało-czerwoną wolność.
2012 tom III
Miejsce spoczynku gen. Władysława Andersa oraz Ireny Anders
Rozpoczyna się podniosły moment uroczystości – pożegnanie śp. Ire­
ny Andersowej. Na sygnał trębacza: Słuchajcie wszyscy, kompania hono­
rowa prezentuje broń. Wchodzi orszak liturgiczny oraz żołnierz niosący
urnę z prochami śp. Generałowej. Urna staje na podwyższeniu. Przed
rozpoczęciem mszy św. przybywa opat klasztoru na Monte Cassino Pe­
dro Vittorelli. Po egzekwiach pogrzebowych urnę złożono do grobu.
Odśpiewanie przez wojskowy chór Bogurodzicy w tym szczególnym
miejscu dostarczało niezwykłych wzruszeń. Ks. płk Marek Kwieciński
w zastępstwie biskupa polowego WP Józefa Guzdka wygłosił kazanie.
Po odśpiewaniu Boże coś Polskę odmawiano modlitwy ekumenicz­ne.
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
303
Córka gen. Andersa – Anna Maria Anders-Costa, wracając do wspo­
mnień, akcentowała znaczenie „pamięci”:
Co teraz ma znaczenie? Pamięć. Nigdy niegasnąca pamięć o żołnierzach. Dla
mnie także pamięć o moich rodzicach. Byłam małą dziewczynką, kiedy mój oj­
ciec, generał, zabierał mnie tutaj na uroczystości obchodów bitwy o Monte Cas­
sino, w latach, kiedy niewielu gości i kombatantów z kraju mogło brać w nich
udział. To był zawsze, bez wyjątku, nasz najważniejszy dzień razem. Chodziliś­
my od grobu do grobu. Ojciec mówił mi o walecznych poległych. Znał ich wie­
lu osobiście, blisko. Wielu to spoczywających to jego polegli przyjaciele, zmarli
koledzy, z którymi w bezwzględnej walce z wrogiem dzielił wspólną nadzieję, że
poświęcenie doprowadzi ich kiedyś do wolnego, ukochanego kraju.
Przypomniała, że pragnieniem jej Matki „było pozostać tu przy mę­żu
i marzenie się spełniło. Jest razem z nim”.
Przemawiał też uczestnik walk o Monte Cassino prof. Wojciech Na­
rębski oraz sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa And­
rzej K. Kunert przywołujący słowa generała Nikodema Sulika, d­owódcy
5. Kresowej Dywizji Piechoty:
[...] bitwa, która tu miała miejsce, nie była bitwą o Monte Cassino, była bitwą
o Polskę. Słowa te są słowami symbolu życia i heroizmu.
Monte Cassino – po uroczystości
Archiwum pamięci
Po odegraniu Hejnału mariackiego płk Andrzej Drozd o­dczytuje
Apel Poległych, a po salwie honorowej i złożeniu licznych wieńców i wią­
zanek kwiatów trębacz gra Śpij Kolego. W nastrojowej tonacji orkiestra
reprezentacyjna kończy uroczystość wykonaniem Czerwonych maków.
304
Bogusław POLAK
22 maja
2012 tom III
Ostatnie wydarzenia obchodów przebiegały w miejscowości Acqua­
fondata. Tam mieścił się jeden z polowych polskich cmentarzy wojsko­
wych żołnierzy, którzy polegli w walkach od 8 do 18 maja 1944 roku.
Po zakończeniu walk ekshumowano ciała Polaków i przeniesiono je do
nekropolii pod Monte Cassino.
Do Acquafondata można dotrzeć krętymi, górskimi drogami. Jak
w 1944 pola usiane są makami; w miejscu dawnego cmentarza rośnie ig­
lasty las. Dowodem pamięci tamtych dni jest kapliczka z wizerunkiem
Matki Boskiej Częstochowskiej. Pochowano tutaj kilkuset żołnierzy.
Uroczystości rozpoczynają się mszą św. w języku polskim i w­łoskim
w miejscowym kościółku. Na tę chwilę przybyli m.in.: delegacja Ogni­
ska Polskiego w Turynie i Związku Polaków we Włoszech z prezesem
Joanną Heyman-Salvade, prezes Stowarzyszenia Rodzin Polskich Kom­
batantów Maurizio Nowak i konsul honorowy RP w Turynie Ulrico Leis
de Leimburg. Mszę św. celebrowali: proboszcz parafii Acquafondata
ks. płk Marek Kwieciński i duszpasterz Polaków w Rzymie ks. Marian
Burniak – zawsze obecny na polskich uroczystościach związanych z Bit­
wą o Monte Cassino. W kościele znajduje się obraz Matki Boskiej Czę­
stochowskiej, dar papieża Jana Pawła II dla Ogniska Polskiego w Tury­
nie, ofiarowany w maju 1998 roku.
Ankona. Apel poległych
Fot. Kazimiera Janota-Bzowska („Goniec Karpacki” 2012)
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
305
Po mszy św. rozpoczęły się uroczystości oficjalne. Polska delegacja
zło­żyła wieńce pod pomnikiem upamiętniającym mieszkańców tej miej­
scowości poległych na frontach II wojny światowej oraz przy obelisku
poświęconym pochowanym tu niegdyś Polakom.
Przemawiali burmistrz Acquafondata pan Antonio Di Meo i minis­
ter Jan S. Ciechanowski, który podkreślał znaczenie tego miejsca jako
symbolu pamięci.
Szczyt pomnika poświęconego poległym żołnierzom 2. Korpusu
wień­czy krzyż wykonany z gąsienic czołgu zniszczonego tu podczas
walk w 1944 roku. Pomnik wzniesiono w roku 1996, m.in. z inicjatywy
inż. Mieczysława Rasieja. Na pamiątkowej tablicy widnieje napis:
Żołnierzom polskim, poległym w 1944 roku
za wolność Ich i Naszej Ojczyzny,
uczczonym w Acquafondata, miejscu Ich pierwszego pogrzebu,
tym świętym znakiem krzyża
W tym miejscu zaszczytu odznaczenia przez ministra dr. Jana S. Cie­
cha­nowskiego Medalem Pro Memoria dostąpili burmistrz A. Di Meo,
Simone Nowak – młody działacz Stowarzyszenia Rodzin Polskich Kom­
batantów w Forli, oraz historyk chwały bojowej 2. Korpusu. dr Mi­chał
Polak z Instytutu Polityki Społecznej i Stosunków Międzynarodowych
Politechniki Koszalińskiej.
Wzruszającym momentem ostatniego dnia polskiej pielgrzymki na
Monte Cassino było uroczyste złożenie kwiatów na grobie Błogosławio­
nego Jana Pawła II i zwiedzanie bazyliki św. Piotra. Tajemnym przejś­
ciem stajemy dosłownie przy sarkofagu Błogosławionego Papieża. Zło­
żony zostaje tutaj wieniec z biało-czerwonymi wstęgami od Prezydenta
RP i kilka innych kwietnych hołdów. Było to szczególne przeżycie dla
kombatantów 2. Korpusu z Wielkiej Brytanii i ich rodzin. Pielgrzymka
zapisała się w pamięci mocnym wrażeniem.
Kolejnym etapem polskiej pielgrzymki szlakiem żołnierzy 2. Korpu­
su były uroczystości na Polskich Cmentarzach Wojennych w Loreto
i Ankonie. Wzięli w nich udział: weterani 2. Korpusu, reprezentująca
Pre­zydenta RP minister Irena Wóycicka, wiceminister pracy i p­olityki
społecznej Marek Bucior, ambasador Polski we Włoszech Wojciech
Archiwum pamięci
Loreto, Ankona
16-18 lipca 2012
306
Bogusław POLAK
P­onikiewski, senatorowie RP Barbara Borys-Damięcka i Andrzej Per­
son, posłowie Ligia Krajewska i Mirosław Koźlakiewicz, także córka
gen. Andersa – Anna Maria Anders-Costa. Stronę włoską reprezento­
wali m.in.: prefekt Ankony Paolo Orrei, burmistrz Ankony Fiorello
Gramillano oraz burmistrz Loreto Paolo Nicoletti. Tradycyjnie obecna
była grupa weteranów 2. Korpusu przybyłych z Wielkiej Brytanii wraz
z towarzyszącymi im osobami.
Pierwszy etap tej podróży to Castelfidardo (miejscowość słynąca
na cały świat z wytwórni akordeonów o tej nazwie). Zatrzymujemy się
pod pomnikiem upamiętniającym walki oddziałów włoskich i jednos­
tek 2. Korpusu.
W Loreto rozciąga się przed nami przepiękny tarasowy Polski Cmen­
tarz Wojenny zbudowany w roku 1946 (obecnie poddawany pracom re­
montowym, prowadzonym przez polskie przedsiębiorstwa), p­ołożony
na wzgórzu słynnej Bazyliki Loretańskiej. Bazylikę świetnie widać z każ­
dego miejsca cmentarza, na którym spoczywa 1080 żołnierzy 2. Kor­
pusu.
Uroczystość rozpoczyna odegranie hymnów – włoskiego i p­olskiego.
Głos zabiera minister dr Jan S. Ciechanowski; tym razem podkreśla
rolę gen. Andersa w planowaniu i przeprowadzeniu tzw. polskiej bitwy
o Ankonę. Kwestię tę podejmuje też mjr Tomasz Skrzyński, który jako
pierwszy z patrolu Pułku Ułanów Karpackich wkroczył niegdyś do An­
kony:
Generał Władysław Anders był samodzielnym dowódcą ważnego odcin­
ka frontu, gdzie perfekcyjnie wykazał dowódcze walory. Wyzwolenie Ankony
i otwarcie aliantom dojścia do jej portu, zdobycie Pesaro i wdarcie się w niemiec­
ką linię obrony zwaną linią Gotów stanowią perły w dowodzeniu tego wybitnego
syna narodu polskiego.
2012 tom III
Natomiast Anna Maria Anders-Costa wyraża przesłanie dla potom­
nych i składa wyrazy podziękowania kombatantom:
Oby ci, nad grobami których stoimy tu, w Loreto i w Ankonie, byli ostatnimi
polskimi poległymi żołnierzami na obcej ziemi. Oby bohaterstwo poległych nie
wymagało od następnych pokoleń dowodów waleczności, ale oby lojalność pa­
triotyczna zawsze mogła odtąd spełniać się w kraju bez oręża, bez walki, bez nie­
nawiści – słowem i perswazją, a nie mieczem i czołgiem. Dziękuję wam, waleczni
kombatanci, że mogłam stanąć przed wami dzisiaj, że mogłam tutaj, w Loreto
i Ankonie, oddać hołd poległym i pokłonić się wam, którzy przez lata dzierżycie
o nich pamięć z pokolenia na pokolenie.
SZLAKIEM „ARMII TUŁACZY”
307
Następnie uczestniczymy we mszy św., podczas której biskup polo­
wy Józef Guzdek głosi kazanie – oto fragment:
Po mszy św. modlitwy ekumeniczne odmawiają naczelny kapelan
ewangelicki ks. płk Mirosław Wola oraz reprezentujący ordynariat pra­
wosławny ks. płk Daniel Popowicz. Potem w asyście Kompanii Repre­
zentacyjnej Wojska Polskiego trwa Apel Poległych, po którym żołnie­rze
– dokładnie w południe – przy dźwiękach dzwonów Bazyliki Loretań­
skiej trzykrotnie oddają salwy honorowe. Poległym w darze składane są
kwiaty; na ich grobach płoną znicze.
Po uroczystościach większość obecnych udaje się do B­azyliki Loretań­
skiej, gdzie w skupieniu odwiedzają „Święty Domek” i zapalają in­tencyj­­
ne lampki. Jeszcze tego samego dnia w Loreto uczestniczymy w uroczys­
tości wręczenia polskich odznaczeń państwowych historykom włoskim
oraz prof. Zbigniewowi Wawrowi.
Dokładnie w 68. rocznicę zdobycia przez 2. Korpus miasta i portu
w Ankonie świętujemy wspólne polsko-włoskie wydarzenie przy histo­
rycznej Bramie Świętego Stefana (Porta Santo Stefano). Burmistrz An­
kony Firello Gramillano informuje, że to właśnie tędy 18 lipca 1944,
krótko po godzinie 14, oddział Pułku Ułanów Karpackich jako pierw­
szy wszedł do Ankony. Włochom za gorącą gościnę dziękuje w ich języ­
ku minister J. S. Ciechanowski i przypomina, że:
[...] jest dzisiaj z nami pan major Tomasz Skrzyński, który jako pierwszy wkro­
czył do Ankony przez tę bramę, by to wspaniałe miasto położone nad Adriaty­
kiem wyzwolić.
Archiwum pamięci
Chwała wam za to, że wyprowadziliście polską armię poza terytorium so­
wieckiej Rosji. Tylko wasz upór i przebiegłość sprawiły, że tysiące naszych roda­
ków mogły opuścić więzienia i miejsca kaźni, obozy przymusowej i niewolniczej
pracy.
Chwała wam za to, że ratowaliście ludność cywilną: kobiety i dzieci, starców
i chorych, którzy nie byli zdolni do noszenia broni, ale razem z polską armią
opuścili krainę głodu, prześladowań i upodlenia ludzkiej godności [...].
Chwała bohatersko poległym na polu walki w obronie najwyższych wartości!
Słowa te są wyrazem uznania za ofiarę złożoną na ołtarzu wolności. Zasłużyli
na to bohaterowie wydarzeń sprzed 68 lat. Zasługują na uznanie i wdzięczność
także wszyscy ci, którzy kultywują pamięć o chwale polskiego oręża i opiekują
się polskim cmentarzem wojennym.
Chwała Wam, którzy przybyliście na ten wojenny cmentarz, aby w modli­
twie polecić Bogu tych, którzy oddali życie za wolność Polski, ale też za wolność
Włoch i Europy. Niech Wam Bóg błogosławi i zachowa w swojej opiece!
308
Bogusław POLAK
Pamiątkową tablicę zdobią kwiaty od polskiej delegacji i społecznoś­
ci Ankony. Hołd złożony zostaje także pod pomnikami ku czci włos­
kiego ruchu oporu oraz poległych.
Uroczyste spotkanie w Portonovo daje okazję do kolejnych historycz­
nych wspomnień o tym, jakie znaczenie dla walczących we Włoszech
wojsk alianckich miało zdobycie portu w Ankonie, tej strategicznej ba­
zy logistycznej. Talentem opowiadania znów zadziwia prof. Wojciech
Narębski, w latach 1943-1945 jeden z opiekunów niedźwiedzia „Wojt­
ka” z 22. Kompanii Transportowej 2. Korpusu.
Członkowie polskiej delegacji od burmistrza Ankony otrzymują me­
daliony z herbem miasta. Pożegnanie przebiega w atmosferze g­łębokiej
serdeczności. Polacy i Włosi śpiewają popularne piosenki włoskie, ży­
czymy sobie patriotycznego spotkania podczas następnej pielgrzymki
pamięci. Tym razem w Bolonii, gdzie zakończył się szlak bojowy 2. Kor­
pusu, a rozpoczął się dramat nowej tułaczki tysięcy żołnierzy wiernych
wolnościowym przekonaniom i sumieniu. – Żołnierzy, którzy pozosta­
jąc na Zachodzie, nie powrócili do zniewolonego kraju.
W relacji zostały wykorzystane sprawozdania: Kazimiery Janoty-B­zowskiej
(Monte Cassino, Ankona), Piotra Sułka (Rosja, Uzbekistan), Krzysztofa S­trzępka
(Iran), Dominika Kaźmierskiego (Monte Cassino), Norberta Nowotnika (A­n­
kona), w latach 2011-2012 opublikowane w pismach „Kombatant” i „Goniec Kar­
packi”.
2012 tom III
Przy okazji tego artykułu polecamy Czytelnikom rzadkiej urody książkę Ju­
styny Chłap-Nowakowej: Sybir, Bliski Wschód, Monte Cassino. Środowisko poe­
tyckie 2. Korpusu i jego twórczość (Kraków 2004) – analitycznie i powabem lite­
rackiego słowa rekonstruującą życie kulturalne 2. Korpusu.
Rok 2012
Elżbieta LEWANDOWSKA
SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM
Latam, bo to uwalnia mój umysł
z tyranii nieistotnych rzeczy.
Antoine de Saint-Exupery
Renesansowy geniusz Leonardo da Vinci poświęcił wiele lat na roz­
szyfrowanie zagadki lotu ptaka i na projektowanie maszyn zdolnych
unieść człowieka w powietrze. Gdy w roku 1519 spoczywał na łożu
śmierci, podobno żalił się, że nie dane mu było latać nad ziemią. Przy­
czynił się jednak do tego, że po upływie wieków każdy laik aeronautyki
może poruszać się powietrznymi szlakami.
Upalne lato 1967 roku w Anglii sprzyjało zwiedzaniu i podróżom
po nieznanych mi zakątkach Albionu. Ale mój mąż, zwariowany na
punkcie szybowców, zdecydował, że w podróż poślubną pojedziemy do
Lasham na szybowisko. „Pogoda jest wymarzona do latania, nie mogę
stracić okazji, sama rozumiesz, w Anglii rzadko trafia się takie lato. Za
granicę pojedziemy innym razem, a czasu na zwiedzanie będzie jesz­
cze mnóstwo”. Musiałam się zgodzić, bo koledzy Wojtka byli pewni, że
ślub-ślubem, ale on ich nie zawiedzie i stawi się na lotnisku.
Nie znałam się na technice i zasadach szybowania. Dopiero później,
szperając w książkach, starałam się nieco wypełnić tę lukę we własnej
wiedzy. Nadal jednak nie mogłam pojąć praw aeroenergetyki, aero­
statyki i osobliwej aeromancji. Dziwiłam się, dlaczego szybownicy tak
często przez chmury „zaglądają Bogu w niebo”, dlaczego badają stan
powietrza... Co z tego wróżą i na co czekają? Nudziłam się trochę, ale
jeździłam z mężem do Lasham w każdy pogodny weekend i obserwo­
wałam tych zapaleńców. Zadziwiał mnie entuzjazm młodych, wyspor­
tom III
2012 tom III
310
Elżbieta LEWANDOWSKA
towanych mężczyzn z Polskiego Klubu Szybowcowego... Zrozumiałam
w końcu, że latanie jest pasją zaborczą i niepodzielną – wymaga czasu,
spokoju i oddania graniczącego z poświęceniem.
Większość spośród późniejszych szybowników, którzy znaleźli się
w Anglii, przyszła na świat w okresie międzywojennym. Należeli za­
tem do „pokolenia Kolumbów”, zwanego też pokoleniem „czasu burzy”
i „apokalipsy spełnionej”, a również – „pokoleniem straconym”. Okre­
ślenia te do chłopców z Lasham z pewnością nie pasowały. Nie czuli się
bowiem przegrani, potrafili zostawiać tragiczne wspomnienia wojenne
na ziemi i wzbijać się nad nią wysoko. Nie jest też dzisiaj ważne, jakie
kto odniósł sukcesy, na jakich dystansach i wysokościach, ile zdobył
srebrnych, złotych czy diamentowych odznak. Szybowników łączy­
ło zamiłowanie do latania. Ambicjonalne spoiwo decydowało o soli­
darnej zwartości grupy. W mojej pamięci zapisali się jako „skrzydlaci
chłopcy”.
Szybownictwo jest sportem zespołowym, bo mimo że pilot dzia­
ła sam lub z instruktorem, to poszczególne loty przygotowuje grupa.
Przed startem szybowiec wyprowadzany jest z hangaru i sprawdzana
jest jego kondycja. Następnie wprowadza się ów „powietrzny statek”
na odpowiednią wysokość za pomocą twardej liny szybko nawijanej
na bęben wyciągarki (dziś szybowiec może być wyprowadzany w po­
wietrze przez samolot). Dalej lot szybowca – „szybowanie” – polega na
wykorzystywaniu wznoszących prądów powietrznych (tzw. kominów),
czyli na przetwarzaniu energii cieplnej w energię mechaniczną, a póź­
niej także wiatru. Natomiast po wylądowaniu szybowiec poddawany
jest myciu i wprowadzany na postój do hangaru. Każdy szybownik zo­
bowiązany jest do pisania dziennika lotów. To tylko niektóre wspólne
czynności na szybowisku, które wykonującym je dodają impulsu do
dalszych działań i namaszczają rodzajem jednoczącej ich charyzmy.
Rozmowy i dyskusje pod koniec dnia rekompensowały wspólny
wysiłek. Lotnicy emanowali tylko im właściwym czarem i siłą, która
potrafi zarażać entuzjazmem. Zawierane wówczas przyjaźnie prze­
trwały lata. Większość spośród tamtych szybowników jednak już nie
żyje. Niektórzy, jak mój mąż, mogą nawet nie pamiętać, że latali... Czas
zmienia wszystko... Po wielu latach siedzę nad pudłem zdjęć i pamiątek
z tamtych dni. Zastanawiam się, jak rodziły się pasje, co kształtowało
charaktery, co pozwalało walczyć z przeciwnościami losu.
SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM
311
Oto zdjęcie Wojtka w mundurku harcerskim na tle szybowca, z in­
struktorem, a na odwrocie notatka: „Harcerski kurs szybowcowy, Tę­
goborze 1938 rok” – wskazówka jakby zgodna z powiedzeniem Janusza
Korczaka: „nie ma dzieci, są ludzie”. Początków zainteresowań lotni­
ków szukam więc w ich wczesnej młodości.
Harcerski Kurs Szybowcowy w Tęgoborzu, 1938 r. Na pierwszym planie (od lewej) Wojtek Lewandowski z instruktorem Leopoldem Kwiatkowskim
Młodość znanych mi „skrzydlatych chłopców” przypadła na czas
niepodległości kraju po długim okresie zaborów. Idee niedawnego
wówczas pozytywizmu – m.in. pracy od podstaw – żyły w rodzinach
i w szkołach. Wychowywani w poczuciu obowiązku wobec Ojczyzny
poważnie traktowali naukę, dzięki której w służbie lotniczej mogli być
przydatni. Redagowany przez Janinę Porazińską warszawski ilustro­
wany tygodnik dla dzieci i młodzieży „Wieczory Rodzinne” realizował
właśnie pozytywistyczne założenia wychowawcze. Ówczesna młodzież
nie śniła jeszcze o telewizji czy Internecie. Wiedzę czerpała z rodziciel­
skiego domu, szkolnych zajęć i akademickich wykładów. Dorośli nato­
miast cieszyli się niewspółmiernym do stanu dzisiejszego autorytetem
wśród młodzieży. Przyszli szybownicy na pewno znali tekst inspirują­
Archiwum pamięci
Wszystkie zdjęcia w tym tekście pochodzą z archiwum W. Lewandowskiego
2012 tom III
312
Elżbieta LEWANDOWSKA
cej Mickiewiczowskiej Ody do młodości, a wers: „Młodości, dodaj mi
skrzydła!”, traktowali dosłownie.
Z pewnością nie była im obca mityczna historia Dedala i jego syna
Ikara, którzy jako jeńcy króla Krety, Minosa, podjęli próbę ucieczki
z wyspy za pomocą skonstruowanych przez Dedala skrzydeł z ptasich
piór posklejanych woskiem. Gdy Ikar znalazł się w przestworzach, za­
pomniał o przestrogach ojca i zbliżył się do słońca. Wosk stopił się,
więc chłopiec spadł do morza.
Z materiałów do tego artykułu, a także od byłych członków Klubu
Szybowcowego dowiedziałam się, że jeden z młodszych i najzdolniej­
szych szybowników zginął tragicznie w roku 1998 w czasie krajowych
zawodów szybowcowych na terenie Suffolk (Anglia), kiedy jego szybo­
wiec zderzył się w powietrzu z drugim szybowcem. Był to Edek Łysa­
kowski – Ikar naszych czasów!
Ulubieni przez młodzież autorzy: Kornel Makuszyński – opowie­
ścią Skrzydlaty chłopiec, czy szwedzka pisarka Selma Lagerlof – urokli­
wą książką Cudowna podróż (o przyjaźni dziecka z dzikimi gęsiami),
pobudzali wyobraźnię zarówno chłopców, jak i dziewcząt. Jakże często
porównuje się szybowników właśnie do ptaków... Są wolni w bezkre­
snej przestrzeni i niczym ptaki szybują, gdzie wiatr poniesie. Ptaki by­
wają też jedynymi „widzami” szybowników podczas lotu. Zdarza się,
że te większe, drapieżne, atakują szybowiec, w swojej ptasiej naturze
dopatrując się w nim rywala w łowach, inne uciekają lub krążą obok.
Jednak dla pilota pojawienie się ptaka w zasięgu szybowca w locie jest
przeważnie znakiem, że w koniecznym do szybowania tzw. kominie
wznoszą się prądy ciepłego powietrza.
Powieści lotnicze z wątkami przygodowymi i atrakcyjną fabułą pió­
ra Janusza Meissnera: Opowiadania lotnicze (1936) i Skrzydła nad Ark­
tyką (1938), podobno znikały z bibliotecznych półek i krążyły z rąk do
rąk. Rozmiłowani w lotnictwie chłopcy zaczytywali się nie tylko w mi­
tach i opowiadaniach, ale sięgali również po książki zawierające wiedzę
o awiacji. Prenumerowali pisma: „Lotnik” i „Skrzydlata Polska”. Tam
też znajdowali wskazówki dotyczące lotniczych sukcesów, technik la­
tania i szybowcowych szkół. W okresie międzywojennym czasopisma
dla młodzieży odegrały ważną rolę w kształtowaniu postaw moralnopatriotycznych młodych czytelników.
W sierpniu 1932 dwaj Polacy: Franciszek Żwirko i Stanisław Wigu­
ra, odnieśli spektakularne zwycięstwo w prestiżowych, międzynarodo­
SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM
313
wych zawodach Challenge 1932 w Berlinie. Niestety, już we wrześniu
obaj piloci zginęli podczas burzy; samolot spadł i roztrzaskał się o po­
rośnięte lasem zbocze Kościelca (katastrofa ich RWD-6 miała miejsce
w Cierlicku Górnym k. Cieszyna; piloci lecieli do Pragi). Tragedia ta
nie zniechęciła entuzjastów sportów lotniczych i nie wygasiła marzeń
o lataniu. Tadeusz Krzystek (późniejszy prezes Polskiego Klubu Szy­
bowcowego w Lasham) wspomina, że o lataniu zaczął myśleć poważnie
po zawodach „Challenge 1934”, w których Polacy ponownie odnieśli
sukces.
Szkoły i kursy szybowcowe cieszyły się powodzeniem, a było ich na
terenie Polski wiele. Tadek Krzystek ukończył kurs pilota szybowco­wego
w Goleszowie k. Cieszyna (góra Chełm), ale w swoich wspom­nie­niach
Polskie Siły Powietrzne w Wielkiej Brytanii w latach 1940‑1947 z sen­
tymentem pisze też o jednym z najpiękniejszych szybowisk w przed­
wojennej Polsce – o Bezmiechowej i pobliskiej Ustianowej. Jak ptaki,
które ucząc się fruwać, przelatują z jednego drzewa na pobliskie dru­
gie, tak tam zaprawiano młodych w szkolnych lotach z Bezmiechowej
do Ustianowej (35 km, w samym sercu Bieszczadów). Tam szkoliło się
Archiwum pamięci
Tadeusz Krzystek, wieloletni prezes SLP i Klubu Szybowcowego w Lasham
2012 tom III
314
Elżbieta LEWANDOWSKA
wielu polskich pilotów, którzy potem brali udział w Bitwie o Anglię.
Słynna Bezmiechowa to jedna z najpiękniejszych legend naszego lot­
nictwa oraz jedno z najstarszych i najbardziej zasłużonych szybowisk
w całej Europie.
W dwudziestoleciu międzywojennym istniała także szkoła szybow­
cowa w Będzinie-Grodźcu, w Zagłębiu Śląsko-Dąbrowskim. Otwarta
została uroczyście w 1936 roku i nazwana imionami Franciszka Żwirki
i Stanisława Wigury. Dzisiaj pozostały po niej tylko ruiny. Szybowce
wzbijały się w powietrze także koło Poznania, ze stoków Osowej Góry,
wykonując treningowe loty w ramach kursów pilotażu Szkoły Szybow­
cowej w Mosinie. A Ben Łastowski latał w Auksztagierach (to nazwa
litewska, w dosłownym tłumaczeniu: „wysoki bór”). Po tym podwileń­
skim szybowisku nie ma żadnych śladów. W pamięci – co prawda osób
nielicznych – żyje ono jednak nadal. Oczywiście chłopcy, którzy my­
śleli o karierze pilotów, szli do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrz­
nych w Dęblinie – tzw. Szkoły Orląt.
Wracam do zdjęcia 16-letniego Wojtka Lewandowskiego w har­
cerskim mundurku z kursu szybowcowego w Tęgoborzu na południu
Polski. Matka – wdowa – latem 1938 wysupłała zaoszczędzone pienią­
dze i podpisała zgodę na jego udział w kursie szybowcowym zorgani­
zowanym przez ZHP. Wspominając matkę, bardzo się wzruszał, bo po
Powstaniu Warszawskim już nigdy jej nie zobaczył. Zawsze wyrażał
wdzięczność, że pozwoliła mu wtedy na wyjazd z Płocka na południe
Polski, mimo ukrywanej trwogi o jego bezpieczeństwo.
W roku 1938 w Tęgoborzu (nazwa pochodzi od potężnych lasów
– tęgich borów, które około tysiąca lat temu porastały kotlinę) piękno
sierpniowego, rozpalonego słońcem krajobrazu musiało urzekać. Kolo­
rowe pola na górzystym terenie, złote snopy i żniwiarze przyjaźni i go­
ścinni. Miejscowi zaopatrywali w żywność, harcerze rewanżowali się
pomocą przy żniwach – umacniała się więź między przyrodą i ludźmi.
Powietrze upajało, a niebieska przestrzeń zapraszała do wycieczek bez
użycia paliwa. (Jak już wiemy, szybowce nie mają własnego napędu, są
tylko jakby skrzydłami człowieka, a ich motorem: energia słoneczna,
wiatr i wznoszące prądy). Kursanci uczyli się, jak w najlepszy sposób
wykorzystywać naturalne atrybuty latania, by jak najdłużej awioma­
szynę utrzymać w powietrzu.
Pierwszy lot szybowcem pamięta się do końca życia. W 1966 roku,
dzięki gościnności Aeroklubu Gdańskiego, pod okiem instruktora Sta­
nisława Michalczuka latałam z moim przyszłym mężem nad Zatoką
Gdańską. Było to cudowne doświadczenie – niemal wyznanie miło­
sne... Miałam do Wojtka bezgraniczne zaufanie i powierzałam swój
los w jego ręce. Nie dostrzegając strachu w moich oczach, widząc tylko
emanujący ze mnie zachwyt, czuł się kimś wyjątkowym.
Dzisiaj ciągle latamy, ale rzadko precyzujemy, co odczuwa się pod­
czas lotu. Odbicie się od ziemskiej planety daje złudzenie zbliżenia do
Absolutu i tak pochłania, że zmienia perspektywę spojrzenia na życie...
Naturalnie, wszystko w powietrzu zależy od pilota, od jego doświad­
czenia i opanowania. Nie wolno ci popełnić błędu, bo to nie samochód
– nie zatrzymasz się, nie wyłączysz silnika i nie wysiądziesz. Musisz
uważnie obserwować strzałkę wariometru, by bezpiecznie wrócić na
ziemię. Każdy lot jest inny, ale wszystkie uczą, a doznane wzruszenia
i uniesienia w spotkaniach z urokiem kosmicznych przestworzy za­
pewniają niepowtarzalne przeżycia.
Młodzi kursanci z Bezmiechowej, Tęgoborza i z innych szybowisk
szybko doświadczali zrozumienia, że latanie dostarcza nieziemskiej
satysfakcji, wzniosłych emocji, a zarazem pulsuje adrenaliną. Przede
wszystkim jednak zapewnia poczucie nieokiełznanej wolności. Opa­
nowywali więc lęk, by wzlatując „nad poziomy”, pozostawiać na chwilę
świat, jego troski, problemy na ziemskim padole... Jednakże oprócz do­
starczania niezwyczajnych przyjemności latanie jest szkołą charakteru.
Uczy odpowiedzialności: za siebie i za własne czyny, za życie drugich.
Wpaja świadomość wyboru i konsekwencji w razie popełnienia błędu.
Ćwiczy cierpliwość, opanowanie, determinację i odwagę.
„Skrzydlaci chłopcy” nie wiedzieli, nawet nie przeczuwali, jak
bardzo zdobyte umiejętności będą im wkrótce potrzebne – rok póź­
niej wybuchła II wojna światowa. Wojenne losy przyszłych członków
Polskiego Klubu Szybowcowego – jak wiadomo – były różne, bo od­
mienne są przypadki, charaktery, zdolności, predyspozycje... Biogra­
my bardziej znanych pilotów dostały się do historycznych opracowań.
O wielu, spośród których każdy miał cząstkę udziału w walce o wolną
Polskę, historia jeszcze milczy.
Legendarny pilot Jerzy Bajan (1901-1967), zwycięzca zawodów
„Challenge 1934”, dowódca lotnictwa myśliwskiego Polskich Sił Po­
wietrznych w Wielkiej Brytanii, po wojnie pozostał na emigracji. Peł­
niąc funkcję prezesa Stowarzyszenia Lotników Polskich, inicjował po­
wstanie Polskiego Klubu Szybowcowego w Lasham.
315
Archiwum pamięci
SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM
316
Elżbieta LEWANDOWSKA
Inny współzałożyciel Klubu, Józef Tomankiewicz (1916-2000), przed
wojną instruktor w szkole szybowcowej w Starej Miłosnej, w czasie
wojny służył w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie i w RAF (Royal
Air Force). Jako miłośnik i kolekcjoner książek przekazał swój księgo­
zbiór do Centralnej Biblioteki Wojskowej w Warszawie.
Dramatyczne były losy Lwa Kuryłowicza (1910-1977), przydomek
„Lefty”, przed wojną instruktora w Szkole Orląt w Dęblinie. Walczył
w 316. Dywizjonie Myśliwskim (zwanym „Warszawskim”). Znany jest
ze swej „sagi”: ponad 85 godzin spędził w morzu po zestrzeleniu samo­
lotu (był to chyba „Spitfire”, ale Polacy latali również na „H­urricane’ach”
i „Mustangach”) nad Kanałem La Manche. Po ocaleniu powrócił do la­
tania bojowego. Odznaczony został Krzyżem Virtuti Militari. Po woj­
nie szkolił pilotów szybowcowych w Lasham. Pisał prozą i w­ierszem.
Miałam zaszczyt znać go osobiście, był gościem na naszym ślubie. Póź­
niej zginął tragicznie. Byliśmy na jego pogrzebie w Oxfordzie.
2012 tom III
Piloci (od lewej) Lew Kuryłowicz i Wojtek Lewandowski oraz autorka tego artykułu
Po informacje o zmarłym w roku 2003 Mieczysławie B­iałkiewiczu
się­gam do Internetu. Służył w 4. Pułku Pancernym „Walczące Skorpio­
ny”, w 2. Szwadronie Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie. Odzna­
czony został orderem Virtuti Militari za udział w walce o Tobruk
i Mon­te Cassino. Przez całe życie gromadził medale i odznaczenia,
różne rodzaje broni, flagi, hełmy i mundury. W 2006 roku w Archi­
wum Państwowym w Szczecinie zorganizowano wystawę pt. „Jak ptaki
z rozbitych gniazd. Żołnierze tułacze”, obejmującą również unikatowe
pamiątki historyczne Białkiewicza. W Klubie latał na prywatnych szy­
bowcach należących do syndykatu: Białkiewicz, Kuryłowicz, Radwań­
ski, Johnson.
Wielu szybowników charakteryzowało się ukrytymi talentami, jak
np. wilnianin Benon Łastowski (1911-1998), pseudonim „Łobuz”. Kiedy
w roku 1944 pod Kołakowem oddział żołnierzy Armii Krajowej przejął
aliancki zrzut lotniczy broni i czterech żołnierzy „cichociemnych”, Ben
był wśród nich. Miał wileński akcent i swoiste poczucie humoru, sypał
anegdotami jak z rękawa, a jako aktor amator występował w spekta­
klach emigracyjnego Teatru Polskiego ZASP.
Jan Kozubek (1914-2005) we wrześniu 1939 walczył w 216. Eskadrze
Bombowej. Ewakuowany, przedostał się do Francji, później do Anglii,
gdzie po przeszkoleniu technicznym w stopniu sierżanta pełnił funk­
cję instruktora w Szkole Technicznej w Holton. W Polskim Klubie Szy­
bowcowym pracował przy sprawdzania stanu technicznego maszyn.
Jeden z najstarszych, żyjących jeszcze lotników z czasów II wojny
świa­towej Tadeusz Krzystek (ur. w 1919) obsługiwał 302. Dywizjon
My­śliwski, następnie sprawował funkcję instruktora w Polskiej S­zkole
Technicznej. Po wojnie – wieloletni prezes Stowarzyszenia Lotników
Polskich i dwukrotnie kierownik Klubu Szybowcowego. Jest a­utorem
wspomnianego już cennego opracowania Polskie Siły P­owietrzne w Wiel­
kiej Brytanii w latach 1940-1947, zwanego również „Listą Krzystka”,
jako że zawiera ono wykaz nazwisk Polskich Sił Powietrznych w Wiel­
kiej Brytanii (łącznie z nazwiskami Pomocniczej Służby Kobiet).
Wojciech Lewandowski (ur. 1922) walczył w Powstaniu Warszaw­
skim. Po upadku Powstania został wywieziony do niemieckiego obozu
jenieckiego dla oficerów w Murnau, a po wyzwoleniu z 2. Korpusem
Armii Andersa znalazł się we Włoszech. Od 1952 roku latał na szybow­
cach w Anglii.
Pamiętam też innych szybowników: Tadeusza Kasperkiewicza, Bo­
lesława Skorupińskiego, Henryka Stachowskiego, Mieczysława Ham­
pla, Jerzego Idzika, Stanisława Sosnowskiego. Z młodszych, którzy nie
brali udziału w wojnie, a sport szybowcowy uprawiali pod kierunkiem
instruktorów i odnosili największe sukcesy w zawodach zarówno kra­
jowych, jak i światowych, pamiętam: Edka Jerzyckiego, Józka Prze­
włockiego, Edka Łysakowskiego, Andrzeja Jaworskiego.
317
Archiwum pamięci
SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM
2012 tom III
318
Elżbieta LEWANDOWSKA
Po zakończeniu działań wojennych, gdy brytyjski rząd, chcąc zacho­
wać dobre układy ze Związkiem Sowieckim, cofnął uznanie legal­ności
władz polskich w Londynie, stało się jasne, że polscy lotnicy – podob­
nie jak polscy żołnierze innych formacji – są w Anglii zbędni. Roz­
czarowanie żołnierzy pogłębił fakt pominięcia ich podczas Defilady
Zwycięstwa 8 czerwca 1946. Zaproszono na Defiladę jedynie pilotów
z Dywizjonu 303, którzy na znak protestu, solidaryzując się z żołnie­
rzami innych formacji, przybycia odmówili.
W gruzach legły marzenia o powrocie do zniewolonego kraju (na
Zachód dochodziły z Polski informacje o prześladowaniach i wyro­
kach śmierci). Poddani demobilizacji żołnierze starali się zachować
godność, dyscyplinę – i nie tracić głowy. Dowództwo polskie w Wiel­
kiej Brytanii próbowało złagodzić rozgoryczenie byłych żołnierzy or­
ganizowaniem dla nich praktycznych i teoretycznych kursów z zakresu
innych specjalności, ale nawykli do walki piloci, tęskniący do maszyn
i do lotów, koncentrowali się wokół swoich jednostek.
Gdy w roku 1946 zaczęto rozwiązywać polskie dywizjony, patrząc
na pożegnalną defiladę, wielu nie potrafiło powstrzymać łez. Jednocześ­
nie, wobec kryzysu i bezrobocia, w Zjednoczonym Królestwie wzrasta­
ła niechęć do Polaków, chociaż lotnicy mieli więcej szczęścia niż żoł­
nierze sił lądowych, bo pamiętano o ich wkładzie w Bitwę o Anglię,
a pracując bezpośrednio z Anglikami szybciej opanowali język. J­ednak
trudności były wielkie. Polskie władze rządowe i wojskowe na wychodź­
stwie dokonały przełomu w tej trudnej sytuacji, powołując stowarzysze­
nie początkowo zwane Samopomocą Lotniczą, a wkrótce Stowarzysze­
niem Lotników Polskich (SLP). Uchwalony został statut i wyłonione
podkomitety, aby usprawnić działalność organizacyjną. Odtąd zaczęły
się osiągnięcia i sukcesy.
W roku 1947 objęto w posiadanie Dom Lotnika przy 14 Collingham
Gardens w Londynie, w dzielnicy Earls Court, gdzie mieściły się biura
SLP, sala obrad, restauracja i kawiarnia. Wielu jeszcze pamięta dysku­
sje przy kawie, bale lotników i tombole, które nawet przynosiły zysk
Klubowi. Polską atmosferę czuło się już przy wejściu – witrażowa lam­
pa z orłem w koronie i lotniczą „gapą” była znakiem rozpoznawczym
budynku. Przychodziło wielu gości, ale też stali bywalcy; ludzie samot­
ni szukali tu namiastki domu i chętnych do pogawędki albo partyjki
brydża.
W kawiarni zawsze można było spotkać Marka Gramskiego, ilustra­
tora książek i współpracownika „Dziennika Polskiego”. Jego s­atyryczne
rysunki znacznie poprawiały szatę graficzną jakże skromnego w­ówczas
pisma. Ludzie kupowali „Dziennik Polski” jako najpoważniejsze wów­
czas na obczyźnie źródło informacji o wydarzeniach w kraju i na świe­­cie.
Lotnicy i szybownicy przychodzili tu regularnie. Byli dobrze poinfor­
mowani, bo chociaż – jako „niezłomni” – nie czytali oczywiś­cie prasy
krajowej, ale „Skrzydlata Polska” miała specjalne względy i wiel­u za po­
średnictwem rodzin to pismo prenumerowało. Emigracyjne „Skrzydła”
wychodziły od roku 1940; początkowo wydawane było przez Polskie
Siły Zbrojne, a od 1947 – jako organ Samopomocy Lotniczej. Świetnie
redagowane przez Wacława Wybrańca, historyka i bibliofila, na prze­
strzeni lat pismo przeobrażało się, zmieniając się stopniowo z dwuty­
godnika najpierw w miesięcznik, następnie w kwartalnik, a wreszcie
wychodziło trzy razy w roku – ale nieregularnie.
Samopomoc Lotnicza przy wsparciu społecznym sfinansowała wy­
danie Destiny can wait („Los może poczekać”) – książki-po­mnika pol­
skich sił powietrznych czasu II wojny światowej. Wstęp napisał mar­
szałek RAF Viscount Portal z Hungerford, a w zespole redakcyjnym
pracowali między innymi: historyk Wacław Wybraniec i Juliusz Bay­
kowski, lotnik poeta, autor hymnu Dywizjonu 307 („Lwowskie Pucha­
cze”). Książka zawiera dokumentalne fotografie oraz rysunki Feliksa
Topolskiego.
Zwieńczeniem sukcesów SLP stało się odsłonięcie Pomnika Lotnika
Polskiego przy lotnisku w Northolt; stąd startowały polskie d­ywizjony
myśliwskie. Na jego cokole umieszczone są nazwiska polskich l­otników
poległych w akcji. Pomnik został uroczyście odsłonięty jesienią 1948
w obecności Augusta Zaleskiego, ówczesnego prezydenta RP na wy­
chodźstwie.
W wyniku dyskusji nad sposobami utrzymania tradycji lotniczych
i możliwości realizowania pasji latania, zwłaszcza wśród młodzieży,
podjęto inicjatywę zorganizowania Polskiego Klubu S­zybowcowego –
jako sekcji szybowcowej Stowarzyszenia. Pod koniec roku 1951 d­zięki
staraniom Józefa Tomankiewicza zakupiono pierwszy własny szybo­
wiec „Slingsby Perfecta” i nadano mu nazwę „Bezmiechowa” – na
pamiąt­kę szybowiska w sercu Bieszczadów, na południu Polski. Po wy­
remontowaniu i przemalowaniu na barwy biało-czerwone szybowiec
wystartował z Lasham do pierwszego lotu, pilotowany przez Alfreda
319
Archiwum pamięci
SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM
320
Elżbieta LEWANDOWSKA
2012 tom III
Grzegrzułkę. Otworzyły się perspektywy szkolenia nowych szybowni­
ków. Przelotu otwartego na dystansie 105 km na „Perfekcie” dokonał
Ben Łastowski, a pierwszy wychowanek Klubu, wyszkolony poza kra­
jem, Jerzy Skotnicki uzyskał kategorię C.
Sekcja Modelarsko-Lotnicza Klubu, założona w roku 1950 przez Józe­
fa Tomankiewicza, cieszyła się dużym powodzeniem i odnosiła s­ukcesy
w brytyjskich zawodach. Niestety, przetrwała tylko do 1959. Nowo zaku­
piony szybowiec szkolny „Olympia”, nazwany „Polichno”, a przez An­
glików: „Oly-Poly”, umożliwił pilotom bardziej ambitne „loty żaglowe”.
Jan Kozubek w „Perfekcie” – rok 1954
Klub ulokował się w Lasham, maleńkiej, malowniczej wiosce w hrab­
stwie Hampshire, między Basingstoke a Alton. Żeby tam t­rafić, trzeba
zjechać z głównej drogi na wąskie, kręte dróżki, obrośnięte kolczastymi
żywopłotami. Z góry krajobraz wygląda jak kolorowy abstrakt – małe
krateczki przeplatane pasami pól, wstążki strumieni i linie dróg kom­
ponują się w całość jakby pędzlem malowaną. Jak w każdej angielskiej
wsi, w centrum stoi kościół i pub „Królewski dąb”, do którego lubią za­
glądać szybownicy znudzeni kantyną (clubhouse). Wokół domy kryte
słomianymi strzechami, dobrze utrzymane ogrody; jest i stara poczta,
„Chata pod gruszą” i XVIII-wieczna kuźnia, a na skraju staw. Istna sie­
lanka...
Ale nie walory turystyczne sprawiły, że miejsce to odegrało znaczą­cą
rolę w życiu środowiska lotniczego w Wielkiej Brytanii. W roku 1942
na północ od wioski zbudowano lotnisko specjalnie przeznaczone na
bazę startową RAF w czasie wojny, jako punkt stacjonarny wielu dywi­
zjonów, m.in. polskiego 305. Gdy w 1948 przestało p­ełnić funkcję woj­
skową, przekształcono je w największe w Anglii szybowisko.
Angielski pisarz Wally Kahn – szybownik i instruktor, w książce
A Glider Pilot Bold („Szybownik odważny”) daje obszerny zarys histo­
ryczny lotniska w Lasham od czasów zamierzchłych. W tym tekście
znalazłam dziwną historię. Na terenie obecnego lotniska przed I wojną
światową oddziały kawalerii odbywały manewry i ćwiczenia; jeszcze
wiele lat później chaty na obrzeżach nazywane były koszarami, a miej­
scowi farmerzy opowiadali, że na tej ziemi straszy. Widują ponoć ka­
walerzystę w długim płaszczu, pędzącego na koniu albo spotykają pol­
skiego pilota w mundurze i hełmie. Było w tym trochę prawdy, bo starsi
ludzie pamiętali, że we wrześniu 1944 pilot „Moskito VI” (dwusilniko­
wy samolot, zbudowany z aluminium i drewna, bardzo c­eniony przez
pilotów) z 305. dywizjonu – por. Antoni Widawski, zginął tu w kolizji
z innym „Moskito” z załogą brytyjską. Tragedia wydarzyła się nad lot­
niskiem w Lasham.
Inna historia opowiada o tym, jak to w 1948 roku w jednym z olbrzy­
mich hangarów stacjonował wędrowny cyrk rodziny Chipperfieldów
(„Chipperfield Circus”), a że zima była wyjątkowo ostra tego roku, je­
den ze słoni padł i został zakopany na terenie obecnego szybowiska.
Możliwe, że jest to jedyne lotnisko na świecie, na którym straszą duchy,
a pod pasem startowym leżą szczątki samolotów i szkielet słonia! Od­
kąd Polacy zaczęli tu szybować, nikt już nie spotykał duchów, a oni,
dzielni „skrzydlaci chłopcy”, szybko zaadaptowali się w nowym środo­
wisku.
Lasham Gliding Society to wielka organizacja, w której skład wcho­
dzą liczne kluby szybowcowe. Polski Klub Szybowcowy przy SLP jako
jej mała cząstka oczywiście musiał dostosować się do reguł i p­rzepisów
321
Archiwum pamięci
SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM
322
Elżbieta LEWANDOWSKA
ściśle określonych w statucie. Każdy lot planowano, dyskutowano z in­
struktorem, a później jego wszystkie parametry i okoliczności zapisy­
wano. Często organizowano wykłady i pokazywano filmy z przykła­
dami poprawnych i błędnych lądowań, lotów ślizgowych, falowych,
akrobacji itp. Instruktorzy odpowiadali na pytania i wyjaśniali wąt­
pliwości studentów, bo pilot uczy się cały czas, a niestety zdarzają się
przypadki, że i doświadczony popełni błąd... i zginie.
2012 tom III
Od lewej: Ben Łastowski, Jerzy Idzik, Bolek Skorupiński i NN na tle „Olympii”, 1957
Pierwszy instruktor w Lasham – Lorne Welch, położył podwaliny
pod cały skomplikowany system szkolenia zarówno teoretycznego, jak
i praktycznego, a najbardziej znanym i cenionym instruktorem był De­
rek Piggot, przyjaciel Polaków; nawiasem mówiąc, między Anglikami
i Polakami układało się świetnie, wielu się przyjaźniło, razem chodzili
do lokalnego pubu, bawili się na Christmas partys, chociaż Polakom
z trudem przychodziło rozumienie angielskich dowcipów...
Życie po wojnie zaczęło się jakoś układać, znajdowali pracę, bo wszy­
scy, od doświadczonych pilotów po zwykłych mechaników, posiadali
umiejętności techniczne. Tadek Krzystek został w­ykwalifikowanym
zegarmistrzem, Miecio Białkiewicz założył manufakturę sztucznej bi­
żuterii, Bolek Skorupiński był architektem, a Edek Jerzycki robił karie­
rę w firmie Shell. Niektórzy kupowali domy, zakładali rodziny. Dyspo­
SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM
323
nowali wspaniałym szybowiskiem do kontynuowania młodzieńczej
pasji latania, a wszystkich wspierało Stowarzyszenie Lotników jako or­
ganizacja koleżeńska i dobroczynna.
A jednak tęsknota za Polską, chociaż skrywana, gryzła boleśnie. Ci,
którzy wrócili do kraju, padli ofiarą prowokacji i prześladowań przez
reżim komunistyczny. Wielu zasłużonych oficerów stracono, wśród
nich płka Szczepana Ścibora, innych uwięziono po pokazowych proce­
sach. Mjr Stanisław Skalski został skazany na śmierć, a po złagodzeniu
wyroku wyszedł na wolność dopiero po ośmiu latach.
Gdy w roku 1958 ogłoszono w Polsce Szybowcowe Mistrzostwa
Świa­ta w Lesznie, w Polskim Klubie Szybowcowym wrzało od dysku­
sji. Z jednej strony silne pragnienie latania nad Polską i perspektywa
zobaczenia Ojczyzny po latach rozłąki, z drugiej uzasadnione obawy
o bezpieczeństwo. Londyn – z Rządem RP na emigracji i „Dziennikiem
Polskim” – nie miał wątpliwości: udział naszych szybowników w mi­
strzostwach w PRL jest niemożliwy. Oczywiście Polacy nie pojechali,
ale Anglicy tak! Im nic nie groziło, nie mieli obaw natury politycznej,
tylko zwykły lęk przed podróżą do egzotycznego i prymitywnego w ich
mniemaniu kraju. Martwili się o warunki w hotelach, czystość łazie­
nek, jakość serwowanych dań itp.
Archiwum pamięci
Od lewej: Ben Łastowski, Jerzy Idzik, Józef Tomankiewicz i Wojtek Lewandowski
324
Elżbieta LEWANDOWSKA
Tymczasem w Polsce czyniono wszelkie starania, by pokazać się
światu z jak najlepszej strony. Ceremonii otwarcia z wielką pompą do­
konał prezes honorowy Aeroklubu PRL premier Józef Cyrankiewicz.
Ostatecznie ta wielka impreza sportowa, pierwsza w powojennej Polsce,
zakończyła się sukcesem organizatorów. W klasie Standard zwyciężył
Adam Witek, a w klasie Otwartej – Ernst Gunther z RFN; Anglik Ni­
kolas Goodhard znalazł się na drugim miejscu. To on właśnie napisał
sprawozdanie z mistrzostw w Polsce do pisma „Lasham Gliding Socie­
ty”. Nasi szybownicy zapewne z przyjemnością przeczytali kilka zdań
o polskiej gościnności i przyjaznej atmosferze...
2012 tom III
W „Bocianie” Józef Tomankiewicz, za nim Mietek Białkiewicz;
na trawie siedzi Edek Łysakowski
Od tego wydarzenia kontakty z krajem stawały się częstsze, a szy­
bownicy mieli się czym chwalić; czterech wychowanków Klubu: Jerzy
Ruśkiewicz, Tadek Kasperkiewicz, Edek Jerzycki i Lew Kuryłowicz,
zdobyło srebrne odznaki szybowcowe.
W 1959 roku Klub Szybowcowy otrzymał od Aeroklubu Gdańskie­
go ofertę zakupu używanego szybowca „Bocian”, produkcji polskiej,
dwumiejscowego, idealnego do szkoleń i przelotów. Szybowiec został
sprawdzony i oblatany przez inspektora British Gliding Association;
SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM
325
Lew Kuryłowicz (z prawej); w „Bocianie” Danuta Sosnowska
Archiwum pamięci
dostał świadectwo sprawności technicznej, a następnie oddano go Klu­
bowi. Natychmiast stał się sensacją Lasham – nie tylko z powodu ła­
twości w pilotażu i dobrej widoczności z kabiny pilota, ale głównie dla­
tego, że jako dwuosobowy pozwalał... na zabieranie żon, narzeczonych
i sympatii na podniebne spacery! Życie towarzyskie bardzo się więc
ożywiło, przyjeżdżało więcej gości i amatorów latania. Polacy wszędzie
potrafią stworzyć „polską atmosferę” i poczuć się jak w domu, w prze­
ciwieństwie do Anglików, stroniących od wszelkiej wylewności i na­
wiązywania serdecznych kontaktów.
Na obrzeżach szybowiska przybywało domków kempingowych –
tzw. karawanów. Tadeusz Krzystek, jako prezes Stowarzyszenia Lotni­
ków Polskich i dwukrotnie kierownik Klubu Szybowcowego, często za­
praszał gości na rozmowy i dyskusje. A że jeździł do Lasham prawie
w każdy weekend, spotkania te odbywały się w jego dużym „karawa­
nie”. Goście, nie tylko szybownicy z Polski, ale i miejscowi nestorzy lot­
nictwa, często zostawali na noc, bo domek był obszerny, a pani domu
bardzo gościnna...
Żony i dziewczyny naszych szybowników (znałam Trudzię Krzys­
tek, Basię Hampel i Marylę Jerzycką) organizowały namiastki domów:
gotowały, prały, zapraszały się na ploteczki przy kawie, czekając na po­
wrót „skrzydlatych chłopców”...
326
Elżbieta LEWANDOWSKA
2012 tom III
Okolica obfitowała w lasy, panowie przynosili torby grzybów, nato­
miast panie wolały zbierać soczyste jeżyny rosnące tuż za hangarami.
Nawet na olbrzymich połaciach trawiastego szybowiska zbierano polne
pieczarki, ale tylko o świcie, kiedy rosa jeszcze nie opadła, później bo­
wiem grzyby wysychały na słońcu.
Szybowiec „Bocian” miał też dobry wpływ na życie towarzyskie i ro­
dzinne. Samotni na emigracji panowie ściągali żony z kraju. Z czasem
w Lasham zaczęły się pojawiać polskie rodziny z pełnymi „piskląt” wóz­
kami. Anglicy udawali, że nie widzą celebrowania polskości, a mo­że
trochę zazdrościli nam entuzjazmu, przywiązania do tradycji i jawnie
okazywanego patriotyzmu.
Coraz częściej i odważniej Polacy jeździli do kraju, a s­zybownicy
z Polski byli tu mile widziani. Pilot Edek Makula i trener Józek Dankow­
ski z Leszna w czasie Narodowych Zawodów Szybowcowych w La­sham
odwiedzili Klub. Tadek Krzystek pisze we wspomnieniach o zaskocze­
niu rodziny, że po tylu latach nieobecności ma tak wielu przyjaciół
w Polsce... Granice i podziały polityczne istniały na lądzie, ale w obło­
kach latało się ponad nimi.
Goście na zawodach w Lasham
Lata 1961-1965 to okres owocnej pracy i sukcesów. Na początku
se­zonu 1961 piloci Klubu brali udział w Wojskowych Zawodach i Mi­
strzostwach Szybowcowych Wielkiej Brytanii, latając na „Bocianie”.
Ale już w czerwcu tego roku lubiany przez wszystkich „Bocian”, pilo­
towany przez angielskich instruktorów, uległ wypadkowi i poważnym
uszkodzeniom. Za pieniądze z ubezpieczenia „Bociana” zakupiono
nowy szybowiec wyczynowy – „Muchę Standard”, co otworzyło Klu­
bowi nowe możliwości latania wyczynowego i lepsze perspektywy na
zdobycie złotej odznaki szybowcowej. W 1962 piloci Klubu wykonali
trzy trójkąty po 100 km: dwa na „Musze” (Tadek Krzystek i Edek Je­
rzycki) oraz jeden na „Olympii” (Józek Przewłocki).
W tym samym roku Jerzycki lecąc na „Musze” wykonał przelot
docelowy 320 km i zdobył Diamentową Odznakę. Zakupiony w roku
1963 szybowiec „Skylark 4” dostał nazwę: „Dywizjon 303”; ozdobio­
ny małą biało-czerwoną szachownicą wziął udział w Mistrzostwach
Szybowcowych Wielkiej Brytanii (pilotowany przez Jerzyckiego, któ­
ry w konkurencji z czterdziestoma zawodnikami uzyskał w II lidze 9.
miejsce). Oszczędni w pochwałach Anglicy rozpisywali się na ten te­
mat w kwartalniku „Lasham Gliding Society”. Polacy chodzili bardzo
dumni, a wkrótce jeszcze bardziej, bo Józio Przewłocki przyniósł Klu­
bowi pierwszą pełną odznakę diamentową!
W tym okresie kładziono nacisk na szkolenie nowej kadry; dziewię­
ciu nowych szybowników zdobyło kwalifikacje, a wśród nich pierwsza
kobieta – Krystyna Zielińska. Kapitan Lew Kuryłowicz specjalizował
się w akrobacji – zachwycał wszystkich wspaniałymi manewrami i za­
chęcał do samodzielnych prób. Akrobacja to trudny i niebezpieczny
dział w szybownictwie, dlatego wszyscy przechodzili regularnie bada­
nia lekarskie – było to bezwzględnie wymagane przez angielskie wła­
dze. Zaświadczenie o zdolności do latania szybownicy dostawali na
blankietach z pieczęcią Ministerstwa Lotnictwa (Ministry of Aviation).
Przeważnie byli oni silni i zdrowi, a wielu zostawało honorowymi daw­
cami krwi.
W 1965 roku ogłoszono Mistrzostwa Szybowcowe Wielkiej Brytanii,
na lotnisku RAF w South Cerney w hrabstwie Gloucester. Większość
członków Klubu Szybowcowego w Lasham poświęciła swoje urlopy,
aby pomóc polskiej reprezentacji. Goście mogli mieć obawy o warunki
atmosferyczne, problemy językowe, dojazdy i orientację w terenie. Nasi
„skrzydlaci” wszystko zorganizowali i przewidzieli. Już w Dover cze­
kała na nich delegacja, a każdy pilot z Polski miał przydzielonego mu
opiekuna. W tych zawodach mistrzem świata został Jan Wróblewski.
327
Archiwum pamięci
SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM
328
Elżbieta LEWANDOWSKA
15 grudnia 1965 w „Przeglądzie Sportowym” relacjonował to wydarze­
nie w artykule Ich serca biły dla nas:
2012 tom III
Czuliśmy na każdym kroku, że nasza sprawa jest ich sprawą, nasze sukcesy
– ich sukcesami. Wydawało się czasem, że na naszym triumfie im chyba jesz­
cze bardziej zależało niż nam. To była dla nich sprawa nie tylko sportowej rangi
– to sprawa ich dumy narodowej, sprawa patriotyczna. I nie tylko dla tych ludzi,
którzy współpracowali z nami na co dzień, pomagając nam w osiągnięciach. Dla
wszystkich Polaków w Anglii, którzy przy każdej okazji wielkimi grupami ścią­
gali na lotnisko. Przyjechała z Londynu cała polska wycieczka. Trudno opisać
wzruszającą atmosferę. I tylko gospodarze mistrzostw nie mogli nadziwić się,
skąd na lotnisku tylu Polaków. Gdy w dniu zakończenia mistrzostw przeżywa­
łem radość sukcesu, to była też radość z tego, że im właśnie, naszym rodakom
w Anglii, którzy tak bardzo nam w tym sukcesie dopomogli – nie sprawiliśmy
zawodu.
Większość szybowców Klubu miała numery i godła polskich dywi­
zjonów oraz napis: Polish A.F.A. Gliding Club. Na rok przed rocznicą
tysiąclecia Chrztu Polski założono fundusz społeczny na kupno szy­
bowca „Millennium Poloniae”. Klub szybowcowy, a głównie jeden z je­
go założycieli – Józef Tomankiewicz, poprosił o przyznanie nowemu
szybowcowi numeru 966. Najwyższym numerem był wtedy 463 i Rada
British Gliding Association podjęła specjalną uchwałę przyznającą Klu­
bowi numer 966, w drodze wyjątku... W jubileuszowym roku szybo­
wiec przybył do Lasham, a Józek Przewłocki latając na nim, zdobył
swój trzeci diament.
Zjazd Polskich Lotników w Londynie w 1967 miał uczcić 50. rocz­
nicę lotnictwa polskiego, bo już w roku 1917 jako jego zalążek powstał
Oddział Awiacyjny przy korpusie gen. Dowbór-Muśnickiego. Na ban­
kiet, a później na uroczystości przy Pomniku Lotnika w Northold, przy­
było wielu Anglików; grała orkiestra RAF, a BBC 1 nagrywała prze­bieg
wydarzenia. Po wspólnym obiedzie pokazano film z życia Klubu Szy­
bowcowego, świetnie, z poczuciem humoru, zrealizowany przez Józka
Przewłockiego.
Następne lata przynosiły nowe osiągnięcia. W roku 1970 w regional­
nych zawodach szybowcowych na lotnisku Booker piloci Klubu wyko­
nali dwa docelowe „przeloty diamentowe” o długości 303 km.
Tadeusz Krzystek zdobył wymarzony „diament”, a Józkowi Przewłoc­
kiemu, który już taką odznakę posiadał, Adam Ścibor-Rylski ufundo­
wał Puchar Szybkościowy SLP.
SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM
329
Klub często sprzedawał samoloty starsze i kupował nowsze. Uszko­
dzo­nego „Bociana” zastąpiono „Bocianem-bis”, zakupiono nowy „Slings­
by Cirys 15” i dano mu nazwę: „Dywizjon 304”, a później – nowego
„Pirata”, na który przeniesiono nazwę i numer: „Dywizjon 303” – ze
„Skylarka” uszkodzonego w wypadku.
W Mistrzostwach Szybowcowych Wielkiej Brytanii w 1974 r. star­to­
wało dwóch zawodników: Edek Łysakowski w klasie Otwartej (10. miej­
sce) i Tadek Krzystek w klasie Standard (15. miejsce). Uczestniczyli
tak­że w zawodach Euroglide, w których Edek zdobył pierwsze miejsce
w konkurencji z najlepszymi angielskimi zawodnikami.
Nawiązano współpracę z niemieckim klubem szybowcowym w Ett­
lingen, gdzie czterech naszych pilotów latało gościnnie przez tydzień.
Wyprawa do górzystej Szkocji przypomniała im przygody w Prowansji
z grudnia 1963. Fayence to jedno z największych szybowisk w Europie,
miejsce, w którym warunki atmosferyczne umożliwiają loty na dużych
wysokościach nad Alpami.
W następnych latach spójność Klubu zaczęła się rozluźniać. Natural­
ną koleją rzeczy odeszło kilku pilotów, a nowi jakoś się nie pojawiali.
Zaczęły się też problemy finansowe. Latanie wymagało wielkiego i sta­
Archiwum pamięci
Najzdolniejsi szybownicy Klubu: Edek Jerzycki (z lewej) i Józek Przewłocki
2012 tom III
330
Elżbieta LEWANDOWSKA
łego nakładu własnych funduszy. Kilku członków przystąpiło do różne­
go rodzaju syndykatów lub, chcąc nadal zdobywać laury, zakupiło szy­
bowce na własność. Dla innych ten rodzaj sportu stał się po prostu za
drogi. Wiosną 1974 Klub został zarejestrowany jako spółka pod nazwą
Polish Flying Club Ltd. Polacy od kilku lat korzystali z motoszybowca
„Falke”, należącego do innego klubu w Lasham. Nowa spółka zakupiła
szybowiec, przemalowała go (oczywiście na biało-czerwono) i Edek Ły­
sakowski mógł ponownie zwyciężać w kolejnych zawodach. Ale były to
już ostatnie miesiące dawnej świetności. W roku 1981 dokonało się to,
czego się wszyscy obawiali. Klub formalnie został rozwiązany, a klubo­
we szybowce odstąpione polskim syndykatom prywatnym.
Od roku 1980 przy angielskim aeroklubie w Lasham istnieje sekcja
pod nazwą Polish Air Force Associations Aero Club. Jest to klub pry­
watny (prezesem został Jerzy Ścibor-Kamiński). Sześciu członków lata
głównie na prywatnych samolotach lub szybowcach. Klub posiada co
prawda sekcję samolotową, towarzyską i historyczną, ale ulotniła się
z Klubu dawna polska aura.
W 1990 roku prezydent Ryszard Kaczorowski przekazał Prezyden­
towi RP Lechowi Wałęsie insygnia władzy, otwierając nową erę w histo­
rii polskiej państwowości i w życiu polskiej emigracji. Dwa lata później
– zgodnie z dziejowym posłannictwem lotników: „Nasz cel: powrót do
wolnej Polski” – Stowarzyszenie Lotników Polskich w Wielkiej Bryta­
nii przekazało do kraju sztandar Polskich Sił Powietrznych.
Minęło wiele lat, Stowarzyszenie Lotników Polskich zostało rozwią­
zane, nie ma już Polskiego Klubu Szybowcowego w Lasham, są jednak
w Anglii, w Polsce i na całym świecie ludzie, dla których latanie jest
sen­sem życia. Życie nieubłaganie toczy się dalej, tamci odeszli, ich idee
i pasje kontynuują inni.
Starałam się zarysować szkic do portretu grupy byłych żołnierzy, po
wojnie szybowników, którzy mogą być przykładem stowarzyszeniowej
solidarności w realizowaniu szlachetnych ideałów.
Garść wspomnień i zdjęć w albumie, zwłaszcza kilka tych z harcer­
skiego kursu szybowcowego w roku 1938 w Tęgoborzu – tyle pozostało.
Szukam w Internecie – jest miejscowość, jest też szybowisko na Jodłow­
cu. Szukam dalej i oczom nie wierzę, bo ciągle tam, w tej bajecznej oko­
licy, istnieje szkoła szybowcowa! A w odnośniku pod hasłem: „Historia
Szkoły Szybowcowej w Tęgoborzu”, są zdjęcia z 1938! Wśród młodych
twarzy znajduję Wojtka Lewandowskiego – tego zdjęcia nie mam w ro­
SKRZYDLACI CHŁOPCY Z LASHAM
331
dzinnym albumie. Znalezienie w Internecie zdjęcia męża sprzed 75 lat
to prawdziwa gratka.
A historia wielkim kołem się toczy – młodzi chłopcy i dziewczęta
nadal uczą się latać, przeżywają pierwsze emocje wzbudzające piękne
pasje, na których to skrzydłach, być może, będą wzlatać przez całe ży­
cie.
Wspaniałych uniesień w obłoki!
Przedstawione w tym tekście fakty są prawdziwe, chociaż zinterpretowałam
je być może nazbyt subiektywnie – tak jak je pamiętam.
Serdecznie dziękuję śp. Tadeuszowi Krzystkowi (zmarł 25 II 2013) za udo­
stępnienie mi swego pamiętnika, do którego odwołuję się w tym artykule.
Na szybowcach latałam tylko jako pasażerka. Nie mam dostatecznej wiedzy
z zakresu szybowców, dlatego też nie podaję ich danych technicznych, np. szy­
bowca „Eon Olympia Iib”, który nazywam „Olympią”, czy „SZD-9 Bocian ID”
– w moim tekście „Bocian” itd.
Imiona szybowników przywołuję w zdrobniałej formie, bo takiej używano
w Klubie, a więc Edek Jerzycki (Anglicy zwracali się do niego „Ted”), Józek Prze­
włocki (dla Anglików „Jo”), Ben Łastowski (a nie Benon), Miecio Białkiewicz…
Archiwum pamięci
Źródła:
Juliusz Baykowski, Polskie Siły Powietrzne w Wielkiej Brytanii, Londyn 1947.
Jerzy B. Cynk, Stowarzyszenie Lotników Polskich, „Skrzydła. Wiadomości ze
świata” 1995, nr 146/632.
Wally Kahn, A glider pilot bold, Jardine Publishers, 1998.
Tadeusz Krzystek, Polskie Siły Powietrzne w Wielkiej Brytanii w latach 19401947, Stratus 2012.
Adam Zamoyski, Zapomniane dywizjony, „Puls”, Londyn 1995.
Rok 2012
tom III
Piotr SZARAMA
W DRODZE DO OLIMPU
Sport wyczynowy w PRL
Zrujnowany wojną kraj mozolnie leczył się z ran, a jego codzienność
określała nowa, nieznana dotąd rzeczywistość. Wszystkie dziedziny
życia powojennej Polski podporządkowywane były jednoznacznie za­
sadom gry bezwzględnie narzucanym przez sowiecki reżim.
Niezwykle ważnym ogniwem polityki społecznej w tamtych czasach
był sport. Wyzwalał optymistyczne uczucia, działał na wyobraźnię, do­
dawał wiary w lepsze jutro. Komunistyczna propaganda wykorzysty­
wała te pozytywne nastawienia, a na ich fundamencie rywalizację ujarz­
mionych narodów – właśnie poprzez sport. Powstawały więc kluby
przy utworzonych przez państwo resortach, zwłaszcza takich, jak: re­
sort górniczy, hutniczy, budowlany, spółdzielczy, wojskowy, m­ilicyjny.
Proces treningowy wyczynowego sportowca rozpoczynał się w pry­
mitywnych warunkach. Brakowało ćwiczeniowych sal, boisk, pływalni,
podstawowego sprzętu, kadry trenerskiej, ale w stosunkowo krótkim
czasie udzielane były dotacje finansowe z puli państwowej na rozwój
tzw. kultury fizycznej. Sportowców zatrudniano na etatach w kopal­
niach, hutach, cementowniach, w wojsku, w milicji, a ich praca ograni­
czała się do comiesięcznego odbioru pensji i sumiennego uczęszczania
(2–3 razy dziennie) na treningi.
Po roku 1945 pojawiło się w „socjalistycznym” sporcie absurdalne,
wręcz chore pojęcie „amatorstwa”. W systemie komunistycznym nie
istniało w sporcie określenie „zawodowiec” – wszyscy zawodnicy byli
rze­komo wyłącznie amatorami. Oszukiwano opinię publiczną przez
kolejne dekady. Tymczasem sportowcy, zwłaszcza wyczynowi, korzy­
stali z wielu ulg i przywilejów. Z klubów otrzymywali stypendia, die­
ty wyżywieniowe, zniżki na przejazdy wszelkimi środkami lokomocji,
talony na samochody, przydziały na mieszkania. Korzystali też z wielu
innych dóbr i udogodnień, o których szary obywatel mógł tylko śnić.
Wspaniałomyślność sponsora trudno byłoby prześcignąć – miał mo­
nopol na wszystko, a nazywał się: „państwo”.
Systemowy paradoks przypominał kabaret. Sportowcy zatrudnieni
w kopalniach nigdy nie zjeżdżali na dół i nie mieli pojęcia o „fedrowa­
niu przodka”. Często nie znali nawet sztygara. Natomiast ci zatrudnie­
ni w wojsku lub w milicji otrzymywali mundury, których prawie nigdy
nie przywdziewali! Pieniądze w „czarnej teczce” dostarczał im jakiś
klubowy działacz. Paranoja ta stworzyła przywilej bycia wybitnym
sportowcem – reprezentantem PRL lub zawodnikiem, który rokuje na­
dzieję na zdobycie sportowych sukcesów w krótkiej perspektywie cza­
sowej. Jednak od tych uprzywilejowanych osób komunistyczne władze
wymagały bezwzględnego posłuszeństwa politycznego oraz przynależ­
ności do jednej z „czerwonych” partii, a także rozsławiania w szerokim
świecie ludowego państwa polskiego. Wszelkie nieposłuszeństwo pod­
legało surowej karze – poczynając od pozbawienia etatu, zakazu wyjaz­
dów za granicę, degradacji stopnia w wojsku lub w milicji, a kończąc na
karze pozbawienia wolności.
Sportowcy wyjeżdżający na Zachód oprócz osiągnięcia jak najlepsze­
go wyniku w zawodach mieli do spełnienia dodatkowe zadania. W dre­
sach z białym orłem na piersi odgrywali rolę agentów reżimowego wy­
wiadu! Po powrocie do kraju z dokładnością szwajcarskiego zegarka
przekazywali bezcenne informacje o tym, co „piszczy w trawie” na
„zgniłym Zachodzie”. Uczciwie należy dodać, iż nie wszyscy tak po­
stępowali.
Mistrzami w dziedzinie agentury „pod płaszczykiem” sportu byli
oczywiście sportowcy w czerwonych dresach z ogromnym napisem:
CCCP. W Kraju Rad szkolono wybitnych sportowców również pod ką­
tem wywiadowczym. W każdej sowieckiej ekipie około 70% uczestni­
ków stanowili agenci KGB (Komitet Gosudarstwiennoj Biezopasnosti /
Komitet Bezpieczeństwa Państwowego). Przedstawiano im argumenty
trudne do odrzucenia – Sowieci nie cofali się przed żadnymi środka­
mi przemocy. Zastraszanie, szantaż, obóz czy więzienie stanowiły co­
dzienność, nie tylko w okresie stalinowskiego zniewolenia.
We wszystkich krajach tzw. demoludów otwierano kluby sportowe
szkolące wybitnych sportowców i, przy okazji, „wybitnych” agentów so­
wieckiego wywiadu. Takie nazwy, jak: Spartak Moskwa, CSKA M­oskwa,
333
Archiwum pamięci
W DRODZE DO OLIMPU. Sport wyczynowy w PRL
334
Piotr SZARAMA
Dynamo Kijów, Lokomotiw Moskwa i wiele innych, to nic innego, jak
polskie odpowiedniki Gwardii Warszawa, CWKS Legii Warszawa czy
Błękitnych Kielce.
Każdego roku organizowano turnieje sportowe tzw. bratnich armii
narodów zaprzyjaźnionych. Były one wspaniałą okazją dla poszczegól­
nych wywiadów do zdobycia lub wymiany informacji. Turnieje lekko­
atletów, bokserów oraz pływaków kończyły się nagrodami w postaci
sportowych medali.
Wielką imprezą propagandową dla „bratnich narodów” w czasach
PRL był organizowany na trasie Warszawa–Berlin–Praga Wyścig Po­
koju. Jeden jedyny raz – w roku 1985, włączyła się do tego wyścigu Mo­
skwa, zaś w 1986 zawody odbyły się na Ukrainie, w Kijowie. Właśnie
w Kijowie zmuszono kolarzy do wyścigu etapowego, chociaż kilka dni
wcześniej doszło do katastrofy w pobliskim Czarnobylu, co w kon­
sekwencji narażało zarówno kibiców, jak i kolarzy na działanie opa­
du promieniotwórczego! Cóż, pogarda dla zdrowia i życia ludzkiego
w Rosji Sowieckiej nie miała sobie równych. Stalinizm odcisnął trwałe
piętno na kolejnym pokoleniu.
Pisząc w tym artykule o wschodnim sąsiedzie Polski, nie używam,
podobnie jak czyni to cywilizowany świat, nazwy: „Związek R­adziecki”.
Nazywanie Krajem Rad komunistycznego imperium będącego przez
ponad siedemdziesiąt lat więzieniem narodów wydaje się określeniem
co najmniej ironicznym. Reprezentanci ujarzmionych państw, przed­
stawiciele republik sowieckich, nie mieli bowiem żadnego wpływu na
to, by reprezentować swój kraj. Z całym jednak szacunkiem i wielkim
uznaniem dla wspaniałych pięściarzy tych krajów przypominam, że
np. Wołodia Jengibarian był Ormianinem, Wiligton Barannikow – Bu­
riatem, zaś Richardas Tamulis i Dan Poźniak pochodzili z Litwy.
2012 tom III
*
Moja fascynacja boksem zaczęła się, kiedy miałem sześć lat. Na za­
wsze zapamiętałem niedzielę 25 maja 1953 roku. Siedzieliśmy z ojcem
w naszym mieszkaniu w Opolu, słuchając transmisji radiowej z fina­
łów Mistrzostw Europy rozgrywanych w Warszawie. Z małego drew­
nianego odbiornika dochodziły rewelacyjne dla Polaków informacje.
Mój wyjątkowo twardy i odporny psychicznie ojciec z trudem ukrywał
wzruszenie. On, niezłomny żołnierz, powstaniec warszawski, kapitan
W DRODZE DO OLIMPU. Sport wyczynowy w PRL
335
Zbigniew Szarama, pseudonim „Herse”, dowódca batalionu „Pięść”
zgru­powania „Radosław”, był w stanie, w jakim nie widziałem go nig­
dy potem. Nie bardzo rozumiałem wtedy, o co chodzi.
– Na taki dzień czekała cała Polska, synu! – mówił w uniesieniu. –
Potrzebowaliśmy tego jak transfuzji świeżej krwi!
Były to czasy szalejącego terroru komunistycznego i stalinowskiego
zezwierzęcenia. Sprawozdawcy radiowi, chcąc zachować pracę, musieli
cedzić, tzn. kontrolować, własne słowa, aby nie posądzono ich o na­
cjonalistyczne inklinacje. W pojedynkach Polaków z Sowietami na­
szym reprezentantom nie wolno było przewyższać umiejętnościami
przedstawicieli Moskwy. Każdy taki „odchył” trąciłby imperializmem,
a skutki za jego rzekome przejawy mogły być nieobliczalne!
Warszawa, której bronił mój ojciec i w której spędził pięć długich lat
okupacji, nie stała się jego domem. Ciężko ranny w ostatnich dniach
Powstania Warszawskiego, wylądował w szpitalu dla oficerów na tere­
nie Niemiec. Po wyzwoleniu wrócił do kraju, gdzie rozpoczęła się jego
kolejna gehenna – na takich jak on polowali rodzimi oprawcy z UB.
Musiał opuścić ukochaną stolicę. Żeby przeżyć, ukrywał się u górali
w Zakopanem, aż wreszcie wylądował w rodzinnym Opolu. Ja nato­
miast, jako 14-letni chłopiec, rozpocząłem treningi bokserskie w klubie
Budowlani Opole. Na prośbę matki, która nie życzyła sobie, żeby obija­
no jej syna, zrezygnowałem z boksu na rzecz piłki nożnej i tej dyscypli­
nie pozostałem wierny do końca.
W roku 1966 zacząłem studia w Akademii Wychowania Fi­zycznego
w Warszawie, gdzie znów zetknąłem się z boksem podczas zajęć
w ramach programu studiów. Śledziłem uważnie najważniejsze impre­
zy bokserskie. Ten sport od dziecka był moją pasją...
Jako student drugiego roku w Centrum Przygotowań Olimpijskich
na Bielanach w Warszawie poznałem Jerzego Kuleja1. Przygotowywał
się do kolejnych – tym razem w Rzymie – Mistrzostw Europy w boksie.
Znajdował się wówczas u szczytu swojej kariery sportowej. Miał bronić
tytułów mistrza Europy, wywalczonych wcześniej w Moskwie w roku
1963 i w Berlinie w 1965. Był już wtedy mistrzem olimpijskim z Tokio
1964 roku. Poznanie kogoś takiego jak Jerzy Kulej stało się dla mnie
Archiwum pamięci
*
2012 tom III
336
Piotr SZARAMA
wielką przygodą. Ta nad wyraz sympatyczna znajomość przekształciła
się po latach we wzajemnie szczerą przyjaźń.
Jurek był zawodnikiem warszawskiej Gwardii, klubu p­odlegającego
MSW2. Jako młody (miał zaledwie 19 lat), świetnie zapowiadający się
bokser ściągnięty został przez ten klub z rodzinnej Częstochowy. W War­
szawie poczuł się jak ryba w wodzie. Otrzymał szansę na naukę, opiekę,
a po ożenku – dwupokojowe mieszkanie w sercu Warszawy, przy ulicy
Królewskiej; zapewniono mu w zasadzie wszystko. Został zatrudniony
na etacie w stołecznej Milicji Obywatelskiej. Sukcesy sportowe przy­
szły bardzo szybko, stał się postrachem na krajowych ringach i stałym
reprezentantem kraju. Był zawsze tytanem pracy na treningach, brał
życie garściami, korzystał z uciech Warszawy każdego dnia i czuł się
w tym mieście znakomicie. W pewnym momencie zaniepokojeni dzia­
łacze klubu postanowili sprowadzić do stolicy matkę Jurka, załatwiając
jej mieszkanie w sąsiedztwie, przy ulicy Emilii Plater. Odtąd pani Irena
Kulej czuwała nad synem nieustannie, uspokajając poniekąd zatroska­
nych możnowładców milicyjnego klubu. Jurek ożenił się bardzo młodo,
poślubiając piękną Helenę, i jako 22-letni człowiek został szczęśliwym
ojcem Waldusia.
Często opowiadał mi o tamtych czasach. Złapał życie mocno w ręce
i wiedział, że musi to pielęgnować. Jego sytuacja materialna popra­
wiła się w trudny do uwierzenia sposób. Śmiał się, kiedy ktoś w jego
towarzystwie mówił o sporcie amatorskim w naszym kraju i natych­
miast wyliczał honoraria, które pobierał. W klubie otrzymywał 700 zł
miesięcznego stypendium, a w kadrze – 2500 zł. Z Gwardii pobierał
4600 zł plus 400 zł za wygrane walki. Jak sam twierdził, zarabiał więcej
od ministra.
Sportowcy, którzy mieli głowę na karku, świetnie dorabiali handlem
na wyjazdach zagranicznych. Żyło im się naprawdę dobrze, biorąc pod
uwagę fakt, że średnia krajowa pensja wynosiła wtedy 2000 zł. Kiedy
pytano Jurka o charakter jego pracy, dowcipnie odpowiadał, że jest ofi­
cerem „dochodzeniowym”, co oznaczało, że raz w miesiącu „dochodzi”
po pensję...
Pierwszy wielki sukces odniósł w roku 1963, kiedy to na ringu
w Moskwie zdobył dla Polski tytuł mistrza Europy w kategorii lekko­
półśredniej, której pozostał wierny do końca sportowej kariery. Poko­
nał wówczas w pięknym stylu faworyta gospodarzy Alojzego Tumin­
sza, broniącego tytułu mistrza Starego Kontynentu. Po tym sukcesie
nastąpiła złota seria. Jurek poleciał do Japonii i w porywającym stylu
zdobył tytuł mistrza olimpijskiego, pokonując kolejnego Sowieta – Jew­
gienija Frołowa3. W kraju Kwitnącej Wiśni, jak nazywana jest Japonia,
Polacy odnieśli największy sukces w historii naszego boksu. W trzech
kolejnych kategoriach wagowych Józef Grudzień4, Jerzy Kulej i Marian
Kasprzyk5 pokonali trzech Moskali, a Mazurka Dąbrowskiego śpiewała
głośno cała hala Korakuen Ice Palace. Szał ogarnął rodaków nad W­isłą,
narodowa euforia nie słabła przez długie miesiące. Bokserzy byli na
ustach całej Polski.
Małym potknięciem w długim paśmie zwycięstw były dla Jur­
ka Mistrzostwa Europy w Rzymie 1967 roku. Nie znalazł on uznania
w oczach sędziów i stracił tytuł mistrza Europy na rzecz Walerego Fro­
łowa6. Była to oczywista pomyłka sędziowska. Nasz bokser „posadził”
Rosjanina na deski już w drugiej rundzie, co w przypadku w­yrównanej
walki powinno mieć decydujące znaczenie. Niepisane bokserskie pra­
wo mówi, że aby zdetronizować championa, należy go znokautować
lub bezdyskusyjnie pokonać. W tej walce nic takiego nie miało miejsca.
Jurek myślał o tej przegranej przez długie lata i nie mógł się z nią po­
godzić. Nadszedł jednak rok kolejnej olimpiady, tym razem w Mexico
City. Dla Jerzego Kuleja był to feralny rok.
Wczesnym rankiem 18 czerwca 1968 kadra naszych bokserów roz­
poczęła cykl przygotowań do meksykańskiej olimpiady na obozie tre­
ningowym w Ciechocinku. Tego dnia Jurek w towarzystwie Lucjana
Treli7 pędził swoim starym, ale mocnym mercedesem, gdy nagle jak
spod ziemi wyrosła przed nim jadąca rowerem mała dziewczynka. Nie
było czasu, decydowały ułamki sekund. Po prawej stronie Jurek widział
(jak później opowiadał) stację benzynową, a dalej pole. Instynktownie
odbił kierownicą i rozpędzony samochód z piskiem opon sunął na za­
blokowanych kołach, aż w końcu uderzył w drzewo. Ozdobna listwa,
wtłoczona do wnętrza wozu przez rozbitą szybę, pocięła Jurkowi twarz
jak nożem. Odłamki szkła głęboko utkwiły w policzkach, nosie, czole
i brodzie, a przed utratą oka uratowały go przeciwsłoneczne okulary.
Skąpana we krwi twarz była doszczętnie zmasakrowana. Prawie od­
cięty nos, wybite dwa zęby, przesunięta szczęka. Wyszedł jednak z sa­
mochodu o własnych siłach, Lucek Trela również. Z pobliskiego domu
wybiegła kobieta, która na ten widok padła zemdlona...
W jednej chwili sen o Meksyku prysnął jak mydlana bańka. Do
igrzysk pozostało dwa i pół miesiąca. Jurek spędził dziesięć dni w szpi­
337
Archiwum pamięci
W DRODZE DO OLIMPU. Sport wyczynowy w PRL
2012 tom III
338
Piotr SZARAMA
talu, który opuścił misternie pozszywany. Lekarze wydali jednoznacz­
ny zakaz uczestniczenia w jakichkolwiek treningach. Specjalna komisja
z Polskiego Komitetu Olimpijskiego wydała stosowną opinię i skreśliła
Jurka z listy członków kadry olimpijskiej. Wbrew wszelkiemu prawdo­
podobieństwu już po upływie 10 dni połowa szwów została usunięta.
Jurek napisał więc oficjalne podanie do przewodniczącego PKOl Wło­
dzimierza Reczka z prośbą o warunkowe zakwalifikowanie go do dal­
szych przygotowań, jednocześnie biorąc całą odpowiedzialność na sie­
bie. Odpowiedź była przychylna. Epizod okazał się jednak namiastką
tego, co miało się zdarzyć za kilka dni.
Dalszy program zajęć przewidywał pobyt w Zakopanem. Po c­iężkim
dniu treningowym bokserzy znaleźli się w restauracji „Wierchy”, gdzie
chcieli się nieco „odprężyć”... Kiedy wracali do hotelu Krupówkami,
zostali sprowokowani przez miejscowych „synów Tatr”, którym alko­
hol dodawał odwagi. Rozpętało się piekło. Pięści poszły w ruch, kil­ku
górali padło bez czucia na ziemię, reszta zaczęła salwować się ucieczką.
Jurek puścił się za jednym z nich, gnającym w kierunku komisariatu.
Nagle zobaczył, że jest otoczony przez kilkunastu milicjantów! Roz­
poczęło się metodyczne, fachowe walenie pałami, kopanie, okładanie
pasami. Rozkrzyżowali mu ręce, usiłując przewrócić na ziemię. Kątem
oka widział komisariat, który teraz miał być dla niego zbawieniem; wą­
skie drzwi ograniczały liczbę napastników. Wyrwał się z rąk opraw­
ców.
Miał przy sobie legitymację służbową podporucznika milicji. Liczył
na to, że go wysłuchają, ale wpadając do budynku, sponiewierany i zbi­
ty, otrzymał na powitanie potężne uderzenie pałką. W krańcowej de­
speracji i bólu złapał za pałkę i potężnym sierpowym w szczękę „uśpił”
przedstawiciela władzy. Odwrócił się do szturmujących na niego stró­
żów prawa, posyłając im potężne ciosy z furią człowieka doprowadzo­
nego do ostateczności. Znokautował czterech milicjantów, prawie wbił
w ziemię siędzącego przy radiostacji, wyrywając mu z kabury pistolet,
mierząc następnie w szturmujących mundurowych. Zamarli z przeraże­
nia, zatrzymali się i rozstąpili. Zalany krwią Jurek, z uchem wiszącym
na naskórku, z odnowionymi, niezagojonymi jeszcze ranami na twarzy
po wypadku, przedstawiał opłakany widok. Umył się pobieżnie w ubi­
kacji na półpiętrze. Ustąpiono mu miejsca. Rzucił pistolet na jednego
z leżących bez czucia milicjantów i ruszył w kierunku czekających na
niego kolegów.
Ten incydent przeszedł do historii nie tylko boksu. To, że Jerzy Ku­
lej był „gwardzistą”, człowiekiem z branży, z pewnością mu pomogło.
Zaczęto badać fakty, okoliczności całego zajścia; do Zakopanego wy­
słany został nawet specjalny cichociemny8. Na losie Jurka zaważył głos
stróża z przeciwka, który zeznał: „Taki mały, a tak się dzielnie bronił,
choć ich tylu było...”.
Kuleja dopuszczono do kontynuowania treningów, a przychylny mu
minister MSW, Franciszek Świtała, z poważną miną dał do zrozumie­
nia, że byłoby bardzo wskazane, aby z Meksyku powrócił jednak
z me­dalem, najlepiej w kolorze złotym... Był to w pewnym sensie „salo­
monowy wyrok”, w domysłach sugerujący (w razie przegranej) sąd re­
sortowy, degradację i wyrzucenie z milicji.
Kiedy otrzymał nominację olimpijską, miał 28 lat, sukcesy sporto­
we, niezagojone do końca rany na ciele i duszy, potworne bóle głowy,
kłopoty ze snem i cholerne duchowe rozterki. Niezawodny, zawsze mu­
rem stojący za Jurkiem Feliks Stamm9 tak odpowiedział oponentom
Kuleja proponującym wysłanie na olimpiadę w kategorii lekkopółśred­
niej Ryszarda Petka10: „Wolę poturbowanego Kuleja niż zdrowego Pet­
ka”. Więcej dyskusji nie było. Do Meksyku pojechał Kulej.
Turniej bokserski w stolicy kraju Azteków był dla Jerzego Kuleja
drogą przez mękę. Naocznym świadkiem jego osobistej udręki był Jó­
zef Grudzień, dzielący z nim pokój. Widział dramat przyjaciela każ­
dego dnia. Bezsenne noce, koszmarne sny, lód przykładany na obolałą
głowę kilka razy na dobę... Józio starał się jak mógł pomóc przyjacie­
lowi w tych katorgach. Służył dobrą radą, dodawał otuchy, analizował
strategię przed każdą walką.
Nadszedł dzień wielkiego finału. W Arena Mexicana w walce o zło­
to pozostał tylko jeden Polak – Jerzy Kulej. Artur Olech11 i Józef Gru­
dzień przegrali swoje pojedynki. Twarz Feliksa Stamma była szara, nie
potrafił opanować ogromnego stresu, mięśnie policzkowe drżały. Po­
wiedział do Jurka: „Zostałeś już tylko ty, jeśli przegrasz, nie usłyszymy
Mazurka Dąbrowskiego”.
Rozpoczęła się walka. Przeciwnik Jurka – 20-letni Kubańczyk Enri­
que Regüeiferos12, wyprowadzał ciosy o sile kopnięć młodego źrebaka.
Nie miał żadnych kompleksów, po drodze do finału roznosił rywali,
przeciwnicy bali się go panicznie. Jurek wygrał ten pojedynek stosun­
kiem głosów 3:2. Był w tej walce po raz pierwszy w życiu trzykrotnie
zamroczony i tylko instynkt i ringowe doświadczenie spowodowało, że
339
Archiwum pamięci
W DRODZE DO OLIMPU. Sport wyczynowy w PRL
2012 tom III
340
Piotr SZARAMA
sędzia nie liczył go „na stojąco”. Dzięki uwagom „Papy” Stamma, który
w trzeciej rundzie zwrócił uwagę sędziego na to, że Regüeiferos uderza
głową, doszło do ostrzeżenia, czyli utraty przez Kubańczyka jednego
punktu. Prawdopodobnie fakt ten zadecydował o zdobyciu przez Pola­
ka złotego medalu.
Wiele razy rozmawiałem z Jurkiem o tej walce. On po prostu nie do­
puszczał możliwości porażki. To było jak katharsis, ale i wola zwycię­
stwa za wszelką cenę. Tacy mistrzowie na pniu się nie rodzą. Ego Jurka
zostało uratowane i po raz kolejny spełnione. Wracał do Polski z tar­
czą, jak rzymski cezar, mając na ustach słowa: Veni, vidi, vici. W mek­
sykańskim sombrero, z triumfalnie podniesionymi rękami witał tłumy
kibiców na Okęciu.
Winy zostały mu odpuszczone, jako że zwycięzców nikt nie osądza.
Myślał o zakończeniu czynnej kariery sportowej. Chciał d­okończyć
rozpoczęte w roku 1966 studia wieczorowe w warszawskiej AWF, chciał
więcej czasu poświęcić rodzinie. Miał też inne pomysły na dalsze ży­
cie.
W grudniu 1971 wspólnie z żoną Heleną rozpoczęli działalność go­
spodarczą w restauracji „Ring” na Starym Mieście. Wspaniała lokaliza­
cja i nazwisko jej właściciela wróżyły sukces. W okresie, kiedy działal­
ność lokalu rozwijała się płynnie, Jurek postanowił zwolnić się z klubu
Gwardia Warszawa i z pracy w milicji. Jednakże wtedy już zmieniło
się wielu ludzi na stanowiskach w resorcie MSW, a następcy nie mo­
gli przełknąć tego, że milicjant prowadzi lokal gastronomiczny... Po­
stawiono mu ultimatum: milicja albo lokal. Oznajmił wtedy, że może
zwolnić się w każdej chwili. Bonzowie byli wyraźnie zdziwieni tak
szybką decyzją, pytali: dlaczego?
– U was mam 4600 miesięcznie, a w „Ringu” zarabiam 40 000 zło­
tych – oświadczył.
– Przypominamy, że od nas tak łatwo się nie odchodzi. To my zwal­
niamy – informowali „uprzejmie”...
Jesienią Jurek zakomunikował zwierzchnikom, że z dniem 31 grud­
nia 1972 roku składa wniosek o zwolnienie z pracy w milicji. Był nawet
bardzo zdziwiony, że klub Gwardia nie stawiał najmniejszego oporu.
Obliczył sobie, że w milicji przepracował wymaganych 10 lat, do któ­
rych dochodziły jeszcze 2 lata spędzone w wojsku, w jednostce KBW
(Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego). Za pułapkową namową
„życzliwych przyjaciół” podanie o zwolnienie złożył w październiku.
Okazało się wtedy, że do 10-letniego stażu pracy w milicji, wypełniane­
go różnymi profitami, zabrakło mu... jednego miesiąca! Gdyby tak, jak
zamierzał, zwolnił się z końcem roku, miałby przepracowanych 10 lat
i jeden miesiąc! Komendantem miejskim był wówczas płk Kozłowski,
który nie mógł znieść faktu odejścia Jurka z milicji na własne żądanie.
Tak więc Jerzy Kulej, „gwardzista”, wierny barwom stołecznego klu­
bu przez 13 lat, odchodził z milicji bez emerytury, bez rekompensaty,
bez żadnych przywilejów! Za te wszystkie lata zasług, wybitnych osią­
gnięć, lojalności, poświęcenia i ambicji potraktowano go jak zużyty,
bezwartościowy przedmiot.
Niestety, brak doświadczenia i kłody rzucane mu pod nogi przez
dawnych chlebodawców spowodowały utratę lokalu, wysoki domiar
podatkowy i długi finansowe. Rozpoczęły się kontrole nakładające ka­
ry. Naloty na restaurację powtarzały się coraz częściej. Pieniądze, ze
względu na kosztowny remont wymagany przed uruchomieniem loka­
lu, zaczęły topnieć w zastraszającym tempie. Nadszedł dzień, kiedy do
domu zapukał komornik. Oszczędności całego życia pochłonął „Ring”
przy ulicy Piwnej na Starym Mieście. Milicja dokonała kolejnego dzieła
niszczenia perfidnymi metodami: podstawiania ludzi od szemranej ro­
boty, przedstawiania fałszywych świadków i fałszywych dokumentów,
aby zniszczyć człowieka tylko dlatego, że zechciał dalej sam decydować
o własnym życiu. Rozpoczęła się walka o przetrwanie.
Jerzy Kulej zaczynał wszystko od nowa. Zatrudniał się w różnych in­
stytucjach: podjął pracę nauczyciela wychowania fizycznego w L­iceum
im. Adama Mickiewicza w Warszawie, później został trenerem boksu
w klubie sportowym Widzew Łódź. To właśnie w Łodzi niewidzialne
macki milicji próbowały zrobić z niego kryminalistę. Śledzono go długo
i cierpliwie, aż pewnej nocy podstawiono młodzieńca, by sprowokował
Jurka do użycia siły fizycznej. Do konfrontacji doszło pod restauracją
„Savoy”. Czekający w ukryciu milicjanci otoczyli Jurka, poszły w ruch
pałki i gaz. To właśnie wtedy doznał trwałego uszkodzenia prawego
ucha, a tym samym słuchu (do końca życia miał kłopot z błędnikiem,
zachwiania równowagi zdarzały mu się coraz częściej). Postawiono mu
zarzut napadu na przedstawiciela władzy ludowej, a w prasie na drugi
dzień ukazał się artykuł zatytułowany: Chuligański wyczyn Jerzego Ku­
leja! Bez sądu, bez dowodów, bez sprawy!
Jak w obłędnym kieracie przez okres jednego miesiąca Jurek mu­
siał codziennie meldować się na komisariacie w Łodzi, jeżdżąc tam
341
Archiwum pamięci
W DRODZE DO OLIMPU. Sport wyczynowy w PRL
342
Piotr SZARAMA
pociągiem z Warszawy. Siedział w poczekalni z mętami społecznymi,
prostytutkami, złodziejami, aby łaskawie dyżurny oficer sprawdził jego
nazwisko na liście obecnych. I tak w kółko, każdego dnia, przez mie­
siąc. Sprawę w końcu umorzono z braku dowodów, ale Jurka nie prze­
proszono publicznie na łamach prasy. PRL i jego dyktatorska władza
znów święciła triumf.
2012 tom III
*
Ja natomiast po ukończeniu studiów w warszawskiej AWF rozpo­
cząłem pracę trenera piłki nożnej. Jako że uchodziłem za syna skraj­
nego reakcjonisty, podczas studiów miałem sporo trudności ze strony
czerwonych przedstawicieli władz uczelni. Straciłem więc rok studiów,
narażając się jednemu z wykładowców. Załatwił mnie w klasyczny spo­
sób, w myśl starej stalinowskiej zasady: „winien, nie winien – dostać
powinien”. Nie wiedząc, z kim mam „przyjemność”, wyraziłem pu­
blicznie swoje poglądy polityczne – i to wystarczyło.
W mojej najlepszej pamięci pozostają profesorowie: Zygmunt Biel­
czyk i Roman Trześniowski. To oni często dodawali mi otuchy, kiedy
im mówiłem o swoich rozterkach i zmarnowanym czasie na uczelni.
Ci wspaniali Polacy, patrioci, pedagodzy walczący kiedyś o wolną Pol­
skę byli dla mnie moralną ostoją. Pamiętam dzień, kiedy miałem umó­
wione spotkanie z prof. Bielczykiem. Szczerze zdziwiłem się, gdy na
przywitanie powiedział, że zna moją historię. Moje zaskoczenie było
tym większe, że profesor oznajmił, iż wie, kim był mój ojciec, i w tym
momencie szczerze mi pogratulował. Batalion „Pięść”, słynnego zgru­
powania „Radosław”, w którym walczył ojciec, był profesorowi dobrze
znany. Dowiedziałem się, że prof. Bielczyk brał czynny udział w kam­
panii wrześniowej, że był żołnierzem w II Obwodzie „Żywiciel” War­
szawskiego Okręgu Armii Krajowej zgrupowania „Żubr”. W ostatnich
dniach Powstania Warszawskiego został dwukrotnie ciężko ranny.
Wiedząc z kim mam do czynienia, zrobiło mi się lżej na sercu. Patrząc
na jego poważną, przystojną, mimo powstańczych blizn, twarz, zoba­
czyłem własnego ojca i wyobraziłem sobie tych dwóch mężczyzn wal­
czących przed laty być może na tym samym szlaku bojowym. Niezba­
dane są wyroki Boże! Prof. Bielczyk patrzył wówczas na mnie z jakąś
ciepłą, ojcowską niemal życzliwością. Byłem mu ogromnie wdzięczny
za tych kilka słów dodających wiary w przyszłość. Na pożegnanie, ścis­
kając moją dłoń, zachęcał, bym się nie wahał w potrzebie zwrócić do
niego o poradę. Wspaniały, uczciwy, rzetelny człowiek, Polak z krwi
i kości, bezgranicznie oddany młodzieży, rozkochany w pięknie przy­
rody ojczystej, wychowawca całych pokoleń nauczycieli wychowania
fizycznego, harcmistrz ZHP – był chlubą naszej bielańskiej Uczelni.
Wiedziałem, że nie jest mi pisane życie w kraju. Zbyt duże piętno na
mojej psychice wyryły wydarzenia z życia ojca. Obserwowałem nieraz,
jak zamknięty w sobie myślami przebywał w innym świecie i nigdy się
nie skarżył. Odszedł przedwcześnie, gdy miałem 24 lata i kiedy bardzo
go potrzebowałem. Nie mogłem pogodzić się z komunistycznym ustro­
jem, milicyjnym państwem, okradaniem ludzkich istnień z młodości,
z zakłamaniem i obłudą. Całe życie było przede mną i chciałem je wy­
pełnić inaczej.
Udało mi się wyjechać do Hamburga z ukrytym zamiarem emigro­
wania do Stanów Zjednoczonych. Któregoś dnia usłyszałem dzwonek
telefonu. Z Warszawy telefonował Jerzy Kulej z zapytaniem, czy mógł­
bym mu pomóc w dość nietypowej, niezręcznej sprawie. Otóż gazety
koncernu Axela Springera: „Die Welt” i „Welt am Sonntag”, opubliko­
wały szkalujący go artykuł. Władze polskie nakazały mu sprawę wy­
jaśnić. Strona niemiecka podawała, że Jerzy Kulej naprawdę nazywa
się Max Stellmach, a wszystkie medale zdobyte dla Polski powinny być
oficjalnie zweryfikowane jako medale Niemca Stellmacha.
Był rok 1984. Jurek stawił się u mnie. Dotarliśmy do znajomego nie­
mieckiego adwokata, który wszystko wyjaśnił. Po trzech miesiącach
pobytu w Hamburgu Jurek wracał do Polski oczyszczony z zarzutów.
Jako zadośćuczynienie od autora kompromitującego artykułu otrzy­
mał sporą sumę. Odprawiłem go na granicę. Na dłuższy czas słuch po
nim zaginął. Nie odpisywał na listy, nie odpowiadał na telefony – jak
kamień w wodę...
Mijały lata. Mieszkałem już w Stanach. Komuna upadła. P­oleciałem
więc do Polski i spotkałem się z Jurkiem. Opowiedział mi, że po powro­
cie z Hamburga wezwano go do Pałacu Mostowskich. Pokazano mu
całą moją korespondencję, którą przez lata wysyłałem na Święta Bożego
Narodzenia do licznych komend milicyjnych w Polsce (w Warszawie,
Opolu, Szczecinie, Świnoujściu), w których regularnie odmawiano mi
wydania paszportu. Treść moich życzeń z pewnością do najprzyjem­
niejszych nie należała. Przytaczano Jurkowi również detale nagranych
rozmów z ludźmi, których u siebie gościłem. Powiedziano mu wtedy,
343
Archiwum pamięci
W DRODZE DO OLIMPU. Sport wyczynowy w PRL
344
Piotr SZARAMA
że jeśli chce nadal wyjeżdżać na Zachód, niech zdecydowanie da sobie
spokój z Szaramą – wrogiem Polski Ludowej.
2012 tom III
*
Często rozmawiałem z Jurkiem na temat jego przekonań politycz­
nych, tym bardziej że moje znał od podszewki. Nie mogłem uwierzyć,
że on, chłopak ze świętego miasta Częstochowy, biegający w dzieciń­
stwie na Jasną Górę, być może proszący Czarną Madonnę o wsparcie
i siłę, przystawał na „czerwony” system. Do czego mu był potrzebny
PZPR?; co spowodowało, że przystał do SLD? On, człowiek – jak mi
się wydawało –niepotrzebujący żadnej protekcji w budowaniu karie­
ry, niezależny, uznany przez wszystkich, szanowany człowiek? Nigdy,
przez tyle lat, nie uzyskałem jednoznacznej odpowiedzi.
Nigdy nie ukrywał, że komuniści go rozpieszczali i często patrzyli
przez palce na jego różne wybryki, które innym by nie uszły płazem.
W czasach PRL był celebrytą, uwielbianą maskotką tamtego systemu
i wcale się tego nie wstydził. Mówił o tym głośno przy wielu okazjach.
Miał swoje wydeptane ścieżki, którymi chodził, i ludzi, z którymi się
spotykał. Kiedy bywałem w Polsce, Jurek, sam jako gość, często z­abierał
mnie do różnych eleganckich miejsc. Przeważnie były to drogie restau­
racje. Te wypady nazwałem kiedyś „nocami generałów”. Typy, z który­
mi był często umówiony, jak ulał pasowały w licznych przypadkach do
obskurnych zwyrodnialców grasujących w wielu kluczowych komen­
dach MO w kraju. Trafiali się też chłopcy, którzy po kilku głębszych
zaczynali śpiewać: „Wołga, Wołga mat’ radnaja”. Po takich biesia­dach
wracaliśmy do domu rozpromienieni, pod wielkim wrażeniem przyjaź­
ni polsko-sowieckiej.
W latach 1975-1990 Jurek był członkiem PZPR. Na pytanie, do cze­
go mu to było potrzebne, kiedyś odpowiedział mi ze śmiechem:
– Pietruś, wszystkiego się kiedyś dowiesz!
W międzyczasie rozpadło się jego małżeństwo z Heleną. Sercem Jur­
ka zawładnęła w Londynie góralka, poetka Krystyna Dulak. Związek
boksera z poetką przetrwał 11 lat – komunizm rozbił jednak nie jedną,
także i tę rodzinę. Choć po upadku komuny Jurek zmienił „barwy”,
to niezupełnie dosłownie. SLD, do którego wstąpił, pozostawał wier­
ny kolorowi czerwonemu. A ludzie tej partii w ogromnej większości to
dawni, wypróbowani towarzysze z PZPR.
W DRODZE DO OLIMPU. Sport wyczynowy w PRL
345
W dniu swoich 61. urodzin, 19 października 2001, Jerzy Kulej skła­
dał ślubowanie poselskie; do roku 2005 był posłem IV kadencji Sejmu
RP. Kariera poselska nie szczędziła mu rozgoryczeń i zawodów. W Sej­
mie zetknął się bowiem z problemami nadużyć finansowych, z korup­
cją, przekupstwem i pospolitym chamstwem. Jego partia nie należała
nigdy do tych cieszących się popularnością w kraju, ale wierzył, że na­
leżąc do niej, wywalczy coś dla polskiego sportu. Immunitet poselski
dawał liczne przywileje i otwierał szeroko wiele drzwi, ale bezradność
wobec tego, co oglądał tam, na świeczniku, powodowała poważny stres.
A Jurek, mimo niezmiennej ciekawości życia, nadal świetnego poczu­
cia humoru i jak zawsze pełen inspirujących pomysłów, pragnął już żyć
spokojniej – zgodniej z potrzebami sumienia, choć wiedział, że to pra­
wie niemożliwe.
Moja przyjaźń z Jerzym Kulejem trwała 45 lat. Była to przyjaźń na
dobre i na złe. Jak na ironię losu, jakby chciał zrobić mi kolejny kawał,
w dniu moich 65. urodzin, 13 lipca 2012 roku, dowiedziałem się o jego
śmierci. Pozostanie na zawsze w mojej pamięci, również w pamięci
milionów ludzi, nie tylko jako jeden z najwybitniejszych polskich bok­
serów, ale też jako ktoś wyjątkowy – fenomen popularności, życiowy
kaskader, charyzmatyczny, ciepły człowiek, który kochał świat i wiele
chciał jeszcze zrobić.
Jurek nie był jedynym polskim bokserem sławiącym na światowych
ringach „imię socjalistycznej Ojczyzny”. Oprócz już wymienionych na­
leżałoby dodać jeszcze choćby Zbigniewa Pietrzykowskiego13 czy Lesz­
ka Drogosza14 i wielu, wielu innych. Kuleja znałem jednak najlepiej,
przyjaźniłem się z nim, dlatego o nim piszę. Po raz pierwszy w roku
1994 w domu Krystyny i Jerzego Kulejów w Anglii nagrałem 18 dwu­
godzinnych kaset biograficznych opowieści Jurka. Spisałem je i wyda­
łem w książce Jerzy Kulej – dwie strony medalu (Warszawa: Polska Ofi­
cyna Wydawnicza „BGW”, 1996).
Zarysowanie w tym tekście chorej idei „amatorskiego sportu wyczy­
nowego” w „demoludach” na przykładzie boksu wydaje się o tyle uza­
sadnione, że była to dyscyplina, w której stosunkowo łatwo rekru­towano
kandydatów na przyszłych mistrzów. Skłonnych do zorganizo­wanych
pojedynków chłopaków, także tych wykształconych, było bowiem
Archiwum pamięci
*
346
Piotr SZARAMA
„na pęczki”, a dysponując tak wspaniałymi trenerami, jak np. „Papa”
Stamm, oraz „państwowymi” środkami finansowymi – można było
taki młodzieńczy zapał przekuwać w złoto, srebro lub brąz... W innych
dyscyplinach sportowych działo się podobnie, jednakże to właśnie te
„siłowe” (z uwagi na prostszy jednak, niż np. skok wzwyż czy bieg przez
płotki, system szkolenia i dochodzenia do doskonałości) dostarczały
„sponsorom” znacznie więcej radości oraz ideologicznych profitów.
Jerzy Zdzisław Kulej – waga lekkopółśednia; 36-krotny reprezentant Polski w bok­
serskich meczach międzypaństwowych; 8-krotny mistrz Polski (1961-1965, 1967, 1069,
1970); 2-krotny złoty medalista olimpiad: w Tokio (1964) i w Mexico City (1968); 2-krot­
ny mistrz Europy – Moskwa 1963 i Berlin 1965.
2
Gwardia Warszawa – klub, zwany „milicyjnym” (w odróżnieniu od „wojskowej” Le­
gii Warszawa), powstał w 1948 roku na bazie klubu MKS Grochów.
3
Jewgienij Frołow – radziecki bokser, na olimpiadzie w Tokio (1964) pokonany „o
złoto” przez Jerzego Kuleja.
4
Józef Grudzień – waga lekka, mistrz olimpijski z Tokio (1964), wicemistrz z Mexico
City (1968); 3-krotny mistrz Polski (1965, 1967 i 1968); stoczył 253 walki, z których 216
wygrał, 10 zremisował, a 27 przegrał.
5
Marian Krzysztof Kasprzyk – waga półśrednia, przydomek: „polski Papp” (Lasz­
lo Papp był świetnym bokserem węgierskim); mistrz olimpijski z Tokio (1964), brązowy
medalista mistrzostw Europy w Belgradzie (1961).
6
Walery Frołow – brat Jewgienija; mistrz Europy (Rzym 1967 – wygrał wtedy z Je­
rzym Kulejem).
7
Lucjan Trela – waga ciężka, 5-krotny mistrz Polski (1966-1968, 1970 i 1971).
8
Potoczne określenie funkcjonariusza tajnej policji; nie należy mylić z „cichociemny­
mi” – spadochroniarzami Armii Krajowej szkolonymi na Zachodzie do walki konspira­
cyjnej
9
Feliks Stamm – przydomek „Papa”; legendarny, uwielbiany przez zawodników
i kibiców trener polskich bokserów; współtwórca „polskiej szkoły boksu” – rozumnego,
technicznego. Prowadził kadrę narodową w latach 1936-1971, czyli ponad sto razy (w tym
drużynę olimpijską – siedmiokrotnie!).
10
Ryszard Petek – waga lekkopółśrednia; mistrz Europy z 1967 roku.
11
Artur Olech – przydomek „Turek”, waga musza, dwukrotny srebrny medalista
olimpijski: z Tokio (1964) i Mexico City (1968).
12
Enrique Regüeisferos – waga lekkopółśrednia, wicemistrz olimpijski z Mexico City
(1968).
13
Zbigniew Pietrzykowski – waga lekkośrednia i półciężka; stoczył w sumie 367
walk, z których 351 wygrał, 2 zremisował, a tylko 14 przegrał; ps. „Piskorz”; – 11-krotny
mistrz Polski, 4-krotny mistrz Europy, 3-krotny medalista olimpijski.
14
Leszek Melchior Drogosz – waga lekkopółśrednia i półśrednia (główną jego „bro­
nią” był lewy prosty – polska specjalność bokserska); ps. „Bułakow”, przydomek „Czaro­
dziej ringu” – trzykrotny mistrz Europy (1953, 1955, 1959), 3-krotny olimpijczyk (1952,
1956, 1960 – brązowy medal).
2012 tom III
1
Rok 2012
Noty o autorach
MAREK BATEROWICZ (Australia) – ur. 1944 w Krakowie, poeta, pro­
zaik, publicysta, tłumacz poezji krajów romańskich, latynoskich i Qu­
ebec’u. Romanista – doktorat w University of New South Wales (1998);
fragmenty tezy Les apports espagnols chez les počtes français aux XVIe
et XVIIe sičcles ukazały się we Francji. Wydał tomik wierszy w języku
francuskim – Fée et fourmis (Paris 1977). Jako poeta debiutował na ła­
mach „Tygodnika Powszechnego” i „Studenta” (1971). Debiut książko­
wy: Wersety do świtu (Warszawa 1976). W 1981 wydał poza cenzurą
zbiór wierszy Łamiąc gałęzie ciszy. Od 1985 na emigracji – najpierw
w Hiszpanii, a od 1987 w Australii. W roku 1992 odwiedził Polskę.
Autor wielu zbiorów wierszy, publikowanych głównie w Sydney: Serce
i pięść (1987), Z tamtej strony drzewa (Melbourne 1992), Miejsce w atla­
sie (1996), Cierń i cień (2003), Na smyczy słońca (2008). W 2010 ukazał
się w Rzymie wybór jego wierszy w wersji polsko-włoskiej – Canti del
pianeta (tłumaczył Paolo Statuti). Wydał też kilka książek prozą, w tym
powieść ze stanu wojennego Ziarno wschodzi w ranie (Sydney 1992).
Lau­reat nagród: Circe Sabaudia (Rzym 1985), Pegaz (Sydney 2004),
Białe Pióro („Gazeta Polska” 2008). Członek krakowskiego oddziału
Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i zarządu Stowarzyszenia Pisarzy Pol­
skich za Granicą (Nagroda Literacka 2012).
JUSTYNA BUDZIK née Hajto (Polska) – ur. 1979 w Krakowie. Absol­
wentka dawnego Nauczycielskiego Kolegium Języków Obcych Uniwer­
sytetu Jagiellońskiego, Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonij­
nych UJ oraz Studium Przekładu Literackiego w Katedrze UNESCO
do Badań nad Przekładem i Komunikacją Międzykulturową UJ. Pracę
tom III
348
Noty o autorach
2012 tom III
doktorską obroniła (2011) na Wydziale Polonistyki UJ. Od 2006 l­ektor,
od 2011 wykładowca w Instytucie Filologii Angielskiej UJ. Publikacje
w wydawnictwach zbiorowych: Proza polska na obczyźnie. Problemy –
dyskursy – uzupełnienia (2007), Poezja polska. Korespondencje i kontek­
sty (2009), Literatura polska w Kanadzie. Studia i szkice (2010), „Trze­
ba się trzymać pięknych przyzwyczajeń”. Twórczość Jana Darowskiego
(2012), oraz w periodykach: „Ad Americam”, „Konteksty kultury”, „Ty­
giel kultury”, „Strony”.
ANDRZEJ BUSZA (Kanada) – ur. 1938 w Krakowie. Poeta, krytyk,
histo­ryk literatury, tłumacz. W czasie wojny na Bliskim Wschodzie,
w latach 1947-1965 w Anglii. Studiował w St Joseph’s College, a następ­
nie w University College London (anglistyka). Od 1965 w Kanadzie:
wykładowca, następnie profesor nadzwyczajny literatury angielskiej na
Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej w Vancouver, profesor wizytujący
(1977-1978) na wydziale studiów anglo-amerykańskich uniwersytetu
w Nicei. W latach 1958-1962-1965 współredaktor miesięcznika „Kon­
tynenty – Nowy Merkuriusz”. Tworzy w języku polskim i angielskim.
Opublikował tomy wierszy: Znaki wodne (1969), Astrologer in the Un­
derground / Astrolog w metrze w przekładzie Michaela Bullocka i Jagny
Boraks (1971), poemat Kohelet (w paryskiej „Kulturze” 1975, nr 12; wyd.
„Frazy” i PFW 2008), Glosy i refrakcje (2001), Obrazy z życia Laquede­
ma / Scenes from the Life of Laquedem (2003) w tłumaczeniu na język
polski Bogdana Czaykowskiego, z którym wcześniej wydał w przekła­
dzie na angielski poezje Mirona Białoszewskiego – The Revolution of
Things (1974), oraz poematy Białoszewskiego, Iwaszkiewicza, Jastruna,
Miłosza i Wierzyńskiego – Gathering Time: Five Modern Polish Elegies
(1983). W 2008 ukazał się dwujęzyczny wybór wierszy – Andrzej Bu­
sza, Bogdan Czaykowski: Pełnia i przesilenie / Full Moon and Summer
Solstice, we wzajemnym tłumaczeniu. Jest autorem prac naukowych,
m.in.: Conrad’s Polish Literary Background (1966), Joseph Conrad, The
Rover (we współpracy z J. H. Stape, 1992), publikuje w periodykach spe­
cjalistycznych w Anglii, Francji, Polsce, we Włoszech, w Kanadzie i Sta­
nach Zjednoczonych. W przygotowaniu tom wierszy wybranych Atol.
Członek honorowy m.in. angielskiego Towarzystwa Conradowskiego
(1983); członek komitetu międzynarodowych Studiów Conradowskich
(1973-1983) i komitetu redakcyjnego dzieł zebranych Conrada (Cam­
Noty o autorach
349
bridge University Press, 1987). Laureat Nagrody Fundacji Kościelskich
(1962) oraz Fundacji Władysława i Nelli Turzańskich (2005).
JUSTYNA CHŁAP-NOWAKOWA (Polska) – ur. 1965 w Krakowie,
historyk i krytyk literatury, redaktor serii książek poświęconych ma­
larstwu polskiemu (Wydawnictwo Kluszczyński). Absolwentka polo­
nistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Doktorat obroniła w macierzy­
stej uczelni w 2002. Adiunkt w Instytucie Kulturoznawstwa Akademii
Ignatianum w Krakowie. Opublikowała m.in.: monografię Sybir, Bliski
Wschód, Monte Cassino. Środowisko poetyckie 2. Korpusu i jego twór­
czość (2004), Dwór polski. Architektura – tradycja – historia (współau­
tor, 2007), oraz kilka antologii polskiej poezji: Najpiękniejsze polskie ko­
lędy i pieśni w 2003, a w 2004 – Najpiękniejsze polskie modlitwy i pieśni,
Tatry w poezji i malarstwie, Miłość w poezji i malarstwie, Najpiękniejsze
polskie pieśni patriotyczne. W 1993 była stypendystką Fonds d’Aide aux
Lettres Polonaises Independantes.
RYSZARD GRAJEK (Polska) – ur. 1952 w Legnicy. Nauczyciel historii
w Zespole Szkół Elektryczno-Mechanicznych w Legnicy, społecznik.
Magisterium z historii otrzymał (1976) na Uniwersytecie Wrocław­
skim. Współpracuje z Towarzystwem Miłośników Lwowa i Kresów Po­
łudniowo-Wschodnich, Towarzystwem Miłośników Wilna, Stowarzy­
szeniem Więźniów Obozów Hitlerowskich, ze Związkiem Sybiraków.
W szkole zorganizował Muzeum Pieniędzy Europy (ok. 15 000 monet
i banknotów). W teatrze miejskim w Legnicy wystawił trzy sztuki: An­
tygonę Sofoklesa, Napoleona V.S.O.P. Jerzego Hubacza oraz Damy i hu­
zary Aleksandra Fredry.
2012 tom III
EDYTA COUSENS née Bubka (Wielka Brytania) – ur. 1981 w Krako­
wie. Uzyskała licencjat aktorski w Trinity Guildhall i tytuł magistra
(Londyn 2008) w Trinity Laban w zakresie Teatru Tańca. Role sce­
niczne m.in. w sztukach: Diana w All’s Well that Ends Well Williama
Shakespeare’a, Lady Woodvill w The Man of Mode George’a Etherege’a,
Pylades w Elektrze Sofoklesa, Chris/Helen w Headrot on Holiday Sa­
rah Daniels, Alicja w Dementia Diaries Marii Jastrzębskiej. Pracowała
w agencji Film London. Publikuje w prasie polskiego Londynu. Aspi­
rantka Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą.
350
Noty o autorach
WOJCIECH KUDYBA (Polska) – ur. 1965 w Tomaszowie Lubelskim.
Poeta, krytyk, historyk literatury. Absolwent polonistyki K­atolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego, profesor nadzwyczajny w Katedrze Literatu­ry
Współczesnej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w War-­
szawie, współpracownik Deutsch-polnisches Literaturforum, wykła­
dowca Studium Literacko-Artystycznego UJ, współpracownik dwumie­
sięcznika „Topos”. Opublikował pięć zbiorów wierszy. Tom przedostat­
ni, Gorce Pana, wyróżniono nagrodą im. Józefa M­ackiewicza za rok
2008; ostatni, Ojciec się zmienia, był nominowany do Nagrody Poetyc­
kiej Orfeusz 2012. Autor książek literaturoznawczych: „Aby mowę chrześ­
cijańską odtworzyć na nowo”. Norwida mówienie o Bogu oraz Rana, któ­
ra przyzywa Boga. O twórczości poetyckiej Janusza St. Pasierba, a także
eseistycznego zbioru interpretacji Wiersze wobec Innego (2012).
2012 tom III
KATARZYNA LATAŁA née Winiarska (Wielka Brytania) – ur. 1974
w Krakowie; literatka. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego (filo­
logia polska, reklama) i University of the Arts London (Copywriting).
Od 2004 w Londynie. W latach 2007-2009 współpracowała z „Dzienni­
kiem Polskim i Dziennikiem Żołnierza”. Opublikowała m.in.: W krai­
nie wietrznych deszczowców, w: Na końcu świata napisane. Autoportret
współczesnej polskiej emigracji (miejsce wyd. 2008), Don Kichot, w: Oto
właśnie ballada, która o tym opowiada... (miejsce wyd. 2008). Oddała
do druku tom opowiadań. Członkini Stowarzyszenia Pisarzy Polskich
za Granicą.
ELŻBIETA LEWANDOWSKA née Wyroślak (Wielka Brytania) – ma­
larka i poetka. Absolwentka (1965) filologii polskiej Wyższej S­zkoły Pe­
dagogicznej w Gdańsku. Od 1967 w Wielkiej Brytanii. W latach 19672000 pracowała w polskich księgarniach w Londynie: „Orbis”, Earls­
court Publications Ltd. Publikuje artykuły i wiersze w czasopis­mach
polskiego Londynu. Autorka poetycko-malarskiego tomiku „Szczęśliwe
oczy” (2012). Od 1986 udział w wystawach malarskich. Sekretarz Zrze­
szenia Artystów Plastyków Polskich w Wielkiej Brytanii, członkini za­
rządu Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą.
WOJCIECH LIGĘZA (Polska) – ur. 1951 w Nowym Sączu, historyk li­
teratury, krytyk, eseista, profesor tytularny na Wydziale Polonistyki
Noty o autorach
351
Uni­wersytetu Jagiellońskiego. Wykłada w Studium Artystyczno-Literac­
kim UJ. Autor książek: Jerozolima i Babilon. Miasta poetów emigracyj­
nych (1998), Jaśniejsze strony katastrofy. Szkice o twórczości poetów
emi­gracyjnych (2001); O poezji Wisławy Szymborskiej. Świat w stanie
korekty (2002), i współredaktor tomów zbiorowych, m.in.: Pamięć gło­
sów. Studia nad twórczością Aleksandra Wata (1992), Ktokolwiek jesteś
bez ojczyzny. Topika polskiej współczesnej poezji emigracyjnej (1995); Po­
szukiwanie realności. Literatura-Dokument-Kresy. Prace ofiarowane Ta­
deuszowi Bujnickiemu (2003), Portret z początku wieku. Twórczość Zbig­
niewa Herberta – kontynuacje i rewizje (2005). Autor kilkuset rozpraw,
szkiców, recenzji, felietonów literackich publikowanych w pismach kra­
jowych i zagranicznych. Wiceprezes krakowskiego oddziału Stowarzy­
szenia Pisarzy Polskich. Otrzymał Nagrodę Fundacji im. Turzańskich
w Toronto (2001) oraz Nagrodę Ministra Edukacji Narodowej i Sportu
(2003). W 2011 odznaczony Srebrnym Medalem „Zasłużony Kulturze
Gloria Artis”.
JACEK OZAIST (Wielka Brytania) – ur. 1972 w Bielsku Białej. Dzien­
nikarz, poeta i prozaik. Absolwent (2001) filmoznawstwa Uniwersytetu
Jagiellońskiego. W Londynie od roku 2005. Pracuje w branży gastrono­
micznej. Autor zbioru wierszy Pesymfonia (2003), powieści Podstawio­ny
(2005), zbiorów opowiadań Szorty (2003, 2012), Szorty 2 (2007). Współ­
2012 tom III
GABRIELA MATUSZEK née Dubiel (Polska) – ur. w Jaworznie Histo­
ryk i krytyk literatury, eseistka, tłumacz, profesor tytularny na Wy­
dziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autorka ponad 130
prac naukowo-literackich publikowanych w kraju i za granicą, m.in.
książek: Naturalistyczne dramaty (2001, 2008), Stanisław Przybyszewski
– pisarz nowoczesny (2008), Krisen und Neurosen – Das Werk Stanislaw
Przybyszewskis in der literarischen Moderne (2012). Tłumaczy literatu­
rę niemiecką (np. Dziką kobietę Felixa Mitterera). Kilkanaście książek
ukazało się pod jej redakcją, m.in.: Literatura wobec nowej rzeczywisto­
ści, Postmosty. Polacy i Niemcy w nowej Europie / Fährmann grenzenlos.
Deutsche und Polen im heutigen Europa). Założycielka (1994) i dyrektor
pierwszej w Polsce Szkoły Pisarzy (Studium Literacko-Artystycznego
UJ), od roku 2008 prezes Krakowskiego Oddziału Stowarzyszenia Pi­
sarzy Polskich.
352
Noty o autorach
pracuje z czasopismem londyńskim „Nowy Czas”. W p­rzygotowaniu po­
wieść pt. Wyspa. Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za G­ranicą.
2012 tom III
BOGUSŁAW POLAK (Polska) – ur. 1945 w Gorlicach. Historyk wojsko­
wości, nauczyciel akademicki. Absolwent (1970) historii, doktor (1975)
nauk humanistycznych Uniwersytetu Adama Mickiewicza (Poznań),
habilitował się w 1990, profesor od 2001. Pracownik naukowo-dydak­
tyczny (1973-1979) w Instytucie Historii UAM, dyrektor Instytutu
Zarządzania i Marketingu od 1993, dziekan Wydziału, dyrektor (od
2007) Instytutu Polityki Społecznej i Stosunków Międzynarodowych
Politechniki Koszalińskiej. W dorobku posiada ok. 500 publikacji,
w tym książkowe, m.in.: Powstanie Wielkopolskie 1948 roku (1981), Woj­
sko Wielkopolskie 1918-1920 (1990, 2010), Wyższa Szkoła Inżynierska
– Politechnika Koszalińska 1968-1999 [...] (1999); – liczne edycje współ­
autorskie i redaktorskie, m.in.: Kawale­rowie Virtuti Militari 1792-1945.
Słownik biograficzny, t. II-IV (1966-1995), Dziennik czynności gen. Wła­
dysława Andersa 1941-1945 (1998), Encyklopedia historii Drugiej Rze­
czypospolitej 1918-1939 (1999), Generał broni Władysław Anders. W­ybór
pism i rozkazów (2008), Zbrodnia katyńska 1940. Poszukiwanie prawdy
1941-1946 (2010). W 40-lecie pracy prof. Polaka ukazał się tom s­tudiów:
W kręgu zagadnień europejskich (red.: J. Knopek, D. Magierek, M. Polak,
2009). Wyróżniony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodze­nia Polski,
Złotym Krzyżem Zasługi, Złotym Medalem za Zasługi dla Obronności
Kraju, Medalami: Edukacji Narodowej, Pro Patria, Pro Memoria.
PIOTR SANETRA (Polska) – ur. 1967 w Bielsku-Białej; wydawca, edy­
tor, autor tekstów krytyczno- i historycznoliterackich (publikacje m.in.
w: „Akcencie”, „Przeglądzie Powszechnym”, „Rocznikach Humanis­
tycznych”). Prezes (od 2011) i redaktor naczelny Wydawnictwa Norber­
tinum. Absolwent filologii polskiej Katolickiego Uniwersytetu Lubel­
skiego. W latach 1999-2010 współpracownik Katedry Edytorstwa
i Tekstologii Instytutu Filologii Polskiej KUL. Od 1999 do 2001 członek
Zespołu Redakcyjnego „Kalendarza Ekumenicznego”. Laureat Polcul
Foundation – wyróżnienia im. Staszki Kuratczyk i Zochy Nawojow­
skiej za działalność na rzecz ekumenizmu i tolerancji (2001).
ALINA SIOMKAJŁO (Wielka Brytania od 1985) – historyk i krytyk
literatury, b. nauczyciel akademicki (KUL, UW, UMCS), lektor j­ęzyka
Noty o autorach
353
polskiego. Absolwentka (1967) filologii polskiej (Katolicki U­niwersytet
Lubelski), doktor (1978) nauk humanistycznych Uniwersytetu Warszaw­
skiego. Opublikowała: Ewolucje epigramatu (do początków Romanty­
zmu w Polsce) (1983); Antologię epigramatyki polskiej: Mała Muza. Od
Reja do Leca (1986); raport Stan edukacji i oświaty polonijnej w Wielkiej
Brytanii (2003); opracowanie albumowe Katyń w pomnikach świata
(2003); wspomnienia Widma przeszłości (2004). W dorobku posiada
kilkaset publikacji naukowych i popularnych – rozpraw i artykułów
w wydawnictwach zbiorowych: Słownik literatury polskiego Oświecenia
(1977), Cyprian Norwid. Interpretacje (1986), Słowniik literatury XIX
wieku (1991), Liberalism Yesterday and Today (1998), XXI Sesja Stałej
Konferencji Muzeów, Archiwów i Bibliotek Polskich na Zachodzie (1999),
Tymon Terlecki – etos emigranta (2004), Encyklopedia polskiej emigra­
cji i Polonii, t. I-V (2003-2005); „Młodsza Europa”. Od średniowiecza
do współczesności (2008), II Kongres Polskich Towarzystw Naukowych
na Obczyźnie (2010); w periodykach krajowych i prasie zagranicznej.
Otrzymała kilka stypendiów naukowych. Członkini Towarzystwa Hi­
storyczno-Literackiego w Paryżu, Amnesty International, prezes Sto­
warzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą.
BOŻENA TRABULSJE, née Rogulska (Syria od 1965, Polska od 2010)
– poetka, reportażystka, fotografik. Autorka książek: Perły Bliskiego
Wschodu – Warszawa 2001; edycja arabska – Liban 2005, edycja an­
gielska Pearls of the Middleeast – Damaszek 2010. Wystawy fotogra­
fii własnego autorstwa: „Perły Bliskiego Wschodu” – w Muzeum Azji
i Pacyfiku (Warszawa 2000), „Syria IN THE Eyes of Bożena T­rabulsje”
2012 tom III
PIOTR MARIAN SZARAMA (USA), ur. 1947 w Opolu. Absolwent
(1971) Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Reportażysta
i dziennikarz, trener piłki nożnej w Polsce, Niemczech i USA. Od 1979
na emigracji. Studia: California State University of Long Beach (19901992), American College of Sports Medicine (Indianapolis – Indiana,
1993). 25 lat pracował w szpitalach i klinikach. Pisze w kalifornijskich
„Wiadomościach Piastowskich” i „Horyzontach” (tygodnik dla pol­
skiej inteligencji w Wisconsin). Autor książek: Jerzy Kulej – dwie strony
medalu (1996), W cieniu Podium (w druku). Członek Stowarzyszenia
Pisarzy Polskich za Granicą.
354
Noty o autorach
(Damaszek 2004). W przygotowaniu opowieść autobiograficzna. Człon­
kini Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą.
2012 tom III
WOJCIECH S. WOCŁAW (Polska) – ur. 1986 w Tarnowskich Górach.
Absolwent (2011) Wydziału Polonistyki UJ. Praca magisterska Świat –
igrzysko ironisty. Rozważania o „Soli ziemi” Józefa Wittlina wyróżniona
Nagrodą „Archiwum Emigracji”. Autor Pamiętnika [...] wsi (2008) oraz
literackiego reportażu Bezdomni (2010). Pomysłodawca i współorgani­
zator Konferencji Wittlinowskiej (Kraków, 14-15 kwietnia 2011). Publi­
kuje w periodykach: „Dekada Literacka”, „Fraza”, „Konteksty Kultury”,
„Pogranicza”, „Red”, „Tygiel Kultury”.
Rok 2012
Książki nadesłane
(w chronologicznym układzie wydań)
Zdzisław Tadeusz Łączkowski, Poeci Pańskiej Winnicy. Słownik osób duchow­
nych piszących wiersze, Warszawa: Staromiejski Dom Kultury, 2004
Andrzej Busza, Kohelet, Toronto–Rzeszów: Polski Fundusz Wydawniczy w Ka­
nadzie, Stowarzyszenie Literacko-Artystyczne „Fraza”, 2008
Andrzej Busza, Bogdan Czaykowski, Pełnia i przesilenie / Fool Moon and
Summer Solstice, Toronto–Rzeszów: Polski Fundusz Wydawniczy w Kanadzie,
Stowarzyszenie Literacko-Artystyczne „Fraza”, 2008
Krzysztof Miklaszewski, Konfraternia i bale. Niepodległościowe potomstwo
Rusieckich, Warszawa–Londyn–Kraków: Mała Poligrafia Redemptorystów w Tu­
chowie, 2009
Ewa Zonnenberg, Rok ognistego smoka, Kraków: Księgarnia Akademicka,
2009
Bogusław Żurakowski, Podobieństwo, Kraków: Księgarnia Akademicka, 2009
Leszek Czuchajowski, Wszyscy wspaniali!, Kraków: Księgarnia Akademicka,
2010
Leszek Kulikowski, Milcząca na złotej kładce, Kraków: Księgarnia Akademic­
ka, 2010
Jan Pietrzak, Jak obalałem komunę, Łomianki: Wydawnictwo LTW, 2010
ZBIGNIEW ROMEK, Cenzura a nauka historyczna w Polsce 1944-1970, Warsza­
wa: Wydawnictwo NERITON, Instytut Historii PAN, 2010
Wacław Kostrzewa, Liście i wspomnienia, Kraków: Księgarnia Akademicka,
2011
tom III
356
Książki nadesłane
Janusz Pasterski, Inne wyzwania. Poezja Bogdana Czaykowskiego i Andrzeja
Buszy w perspektywie dwukulturowości, Rzeszów: Wydawnictwo Uniwersytetu
Warszawskiego, 2011
Wojciech Podgórski, Emigracja walczących. Wokół polsko-szkocko-angielskich
powiązań kulturalnych wojennych i powojennych, Warszawa: Muzeum Niepodle­
głości, 2011
Marian Stala, Niepojęte: Jest. Urywki nie napisanej książki o poezji i krytyce,
Wrocław: Biuro Literackie, 2011
Janina i Marian Brzeziński, Dzieje naszej rodziny / The Saga of our Family,
Australia: Favoryta (www.faworyta.com), 2012
Dialog dwóch kultur / ДІАЛОГ ДВОX КYЛbTYР. Krzemieniec 3–7 września 2011,
oprac. zbior., teksty w j. polskim i ukraińskim, R. VI, z. 1, Warszawa–Lublin:
„Tekst”, 2012
Artur Dygacz, Sztuka zbawia, Warszawa: Warszawska Firma Wydawnicza s.c.,
2012
Jerzy Kirszak, Generał Kazimierz Sosnkowski 1885-1969, Warszawa: Instytut
Pamięci Narodowej, 2012
Komunistyczny aparat represji i życie społeczne Opolszczyzny w latach 1945-1989.
Studia i materiały, red. Ksawery Jasiak, Opole–Wrocław: IPN – Komisja Ścigania
Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Oddział we Wrocławiu – Delegatura
w Opolu, 2012
Sławomir Koper, Polskie Piekiełko. Obrazy z życia elit emigracyjnych 1939-1945,
Warszawa: Bellona, 2012
Wojciech Kudyba, Wiersze wobec Innego, Biblioteka Krytyki / Biblioteka „Topo­
su”, t. 72, Sopot 2012
Krystyna Kulej, Travel SOS: English, Spanish, German, Polish, Italian, Russian,
Stary Sącz, 2012
2012 tom III
Elżbieta Lewandowska, Szczęśliwe oczy, Lublin: Norbertinum, 2012
Józef Mackiewicz, Barbara Toporska, Droga Pani… Artykuły i eseje. Biblio­
grafia 1945–1985, wyd. 3, Londyn: Kontra, 2012
Józef Mackiewicz, Lewa wolna. Powieść, wyd. 5, Londyn: Kontra, 2012
Józef Mackiewicz, Okna zatkane szmatami. Opowiadania i artykuły 1937–1938,
Londyn: Kontra, 2012
Józef Mackiewicz, Sprawa mordu katyńskiego. Ta książka była pierwsza, wzno­
wienie, Londyn: Kontra, 2012
Książki nadesłane
357
Józef Mackiewicz, Zielona Wyspa, Kraków: Wydawnictwo Towarzystwa Sło­
waków w Polsce, 2012
Migrant Birds. Selected poems by Adam Mickiewicz, translation by Anita Jones
Debska, UK: Wivenbooks Publishing, 2012
Moja Emigracja / My Migration [antologia tekstów Konkursu Literackiego „Moja
Emigracja”], Australia: Favoryta, 2012
Olimpijskie Konkursy Sztuki. Wawrzyny Olimpijskie. Laureaci krajowych
i międzynaro­dowych olimpijskich konkursów sztuki 1912-2012 i Wawrzynu Olim­
pijskiego 1969-2008, red. Kajetan Hądzelek, Krzysztof Zuchora, Warszawa: Polski
Komitet Olimpijski, 2012
JACEK OZAIST, Szorty [opowiadania], Kraków: Bogdan Zdanowicz, 2012
Zbigniew S. Siemaszko, Generał Anders w latach 1892-1942, Londyn–Warsza­
wa: Wydawnictwo LTW, 2012
Adam Siemieńczyk, Piękni ludzie. Poeci mojej emigracji, Warszawa: Ibis, 2012
„Tematy i Konteksty” z Archiwum Polonisty, red.: Zenon Ożóg, Marek Stanisz,
Rzeszów: Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego, 2012, nr 2 (7)
Ten of the Best. A Showcase of Poetry, London: United Press Ltd., 2012
Barbara Toporska, Metafizyka na hulajnodze, Artykuły 1935-1985. Bibliografia
1933-1985, Londyn: Kontra, 2012
Iwona Walentynowicz, Prezydentowa Karolina Kaczorowska. Stanisławów
– Sybir – Afryka – Londyn, Warszawa: Bellona, 2012
2012 tom III
Krzysztof Wyrzykowski, Mój sport, moje życie. Nasi na igrzyskach, BielskoBiała: Wydawnictwo Pascal, 2012
BOGDAN ZDANOWICZ, Przebieranka (wiersze niektóre z lat 2004-2011), Kra­
ków: Bogdan Zdanowicz, 2012

Podobne dokumenty