PAN MÓJ I BÓG MÓJ
Transkrypt
PAN MÓJ I BÓG MÓJ
Ks. Zbigniew Sobolewski XXXIV Pielgrzymka na Jasną Górę „PAN MÓJ I BÓG MÓJ” (J 20,28) Konferencje pielgrzymkowe SPIS TREŚCI: Konferencja I PYTANIE O JEZUSA.............................................................................5 Konferencja II MISTERIUM ŻYCIA RODZINNEGO................................................14 Konferencja III JEZUS ZWANY CHRYSTUSEM........................................................30 Konferencja IV JEZUS NAUCZYCIEL.........................................................................47 Konferencja V JEZUS CUDOTWÓRCA.....................................................................65 Konferencja VI JEZUS WOBEC GRZECHU................................................................75 Konferencja VII JEZUS I KOŚCIÓŁ..............................................................................88 Konferencja VIII JEZUS I DŹWIGANIE KRZYŻA......................................................104 Konferencja IX JEZUS MISTRZEM MODLITWY.................................................... 119 Konferencja X CHLEB, KTÓRY DAJE ŻYCIE WIECZNE......................................133 Konferencja XI DLACZEGO JEZUS UMARŁ NA KRZYŻU?.................................147 Konferencja XII CHRYSTUS I ŻYCIE WIECZNE......................................................164 3 2 sierpnia PYTANIE O JEZUSA Pomimo upływu tysiącleci trwa nadal swoista fascynacja Jezusem z Nazaretu. Stanowi On przedmiot wielu dociekań i kontrowersji. Zwykli ludzie, chrześcijanie i niechrześcijanie, ateiści i wierzący, stawiają sobie pytanie, kim był Jezus? Prawda o Jezusie nie ma charakteru abstrakcyjnego; nie jest teorią, do której podchodzi się obojętnie. Porusza, ma wydźwięk praktyczny, wpływa na nasze życie. Wobec Jezusa z Nazaretu nikt nie może pozostać obojętny. Wizerunek Jezusa – wpływa nie tylko na postawę wobec Niego, ale na nas. Wobec prawdy matematycznej, że dwa razy dwa równa się cztery, pozostajemy nieporuszeni i obojętni. Nie oddziaływuje na to, w jaki sposób żyjemy. Inaczej jest z twierdzeniami o Jezusie. Dociekanie tożsamości Jezusa zawsze i w ostateczności kończy się pytaniem: kim jest Jezus dla mnie? Kontrowersje i manipulacje Kościół nie boi się pytań o Jezusa, o to kim jest i co ma do powiedzenia światu, byleby tylko za nimi szły uczciwe poszukiwania. Od wieków głosi prawdę o Jego bóstwie i człowieczeństwie, niczego nie ukrywając. Czuwa, by prywatne „przekonania” lub aktualnie panujące trendy myślowe i mody nie zniekształciły obrazu Jezusa. Kościół przynagla do odkrywania tajemnicy Chrystusa na drodze osobistej i wspólnotowej refleksji i modlitwy. Święty Jan Paweł II zachęcając do poszukiwań prawdy o Synu Bożym, powiedział: „Wiemy bowiem, że nie wystarczy darzyć Jezusa zwyczajnie ludzką sympatią – choć jest ona uprawniona i cenna – ani widzieć w Nim tylko osobistość godną zainteresowania z punktu widzenia historycznego, teologicznego, duchowego czy społecznego, lub źródła inspiracji artystycznej. Zdarza się często, także wśród chrześcijan, że postać Chrystusa przesłonięta jest niewiedzą – czy gorzej 5 jeszcze – błędnym jej rozumieniem, a nawet niewiernością. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo powoływania się na «Ewangelię Jezusa» bez rzeczywistego poznania jej wielkości i radykalności, bez przezywania tego, co głosi się słowami. Iluż jest takich, którzy dostosują Ewangelię do własnych miar i widzą Jezusa tak, jak im jest wygodnie, negując przy tym Jego transcendentną Boskość lub przekreślając Jego realne, historyczne człowieczeństwo, bądź też dokonując manipulacji w Jego integralnym orędziu, a przede wszystkim nie biorąc pod uwagę ofiary Krzyża, szczytowego momentu Jego życia i nauczania, ani Kościoła, który On ustanowił jako swój «sakrament» w historii”1. Tak, jak zróżnicowani są ludzie poszukujący prawdy o Jezusie, tak również różne są ich motywy dociekań i oczekiwania. Chrystus może bardzo łatwo stać się „łupem” tych, którzy pragną Go zawłaszczyć i wykorzystać dla własnych celów. Są tacy, którzy nie wierzą w Jezusa jako Boga, ale szanują Go i podziwiają jako doskonałego człowieka, wspaniałego reformatora życia społecznego i religijnego. Jest dla nich wzorem osoby wyzwolonej z konwenansów i stereotypów. Inni widzą w Nim nauczyciela ludzkości, głosiciela powszechnej miłości, łamiącego wszystkie bariery między ludźmi. Kogoś, kogo można zestawić z Mahatmą Gandhim, Martinem Lutrem Kingiem lub innymi pacyfistycznymi przywódcami. Jeszcze inni posługują się Jezusem w walce z obecnym porządkiem społecznym i moralnym. Podkreślają radykalizm Jego nauczania i w Jego imię próbują zmienić prawo moralne. Głoszą, że gdyby Chrystus żył dzisiaj wśród nas, popierałby aborcję i eutanazję, małżeństwa homoseksualne i kapłaństwo kobiet… Jeszcze inni „rozgrywają” Jezusem w walce z Kościołem, mówiąc, że Jezus z Nazaretu był zupełnie kimś innym, niż uczy Kościół. Odrzucają ewangeliczny wizerunek Chrystusa z powodu osobistych uprzedzeń 1 Jan Paweł II, Jezus Chrystus – Jednorodzony Syn Boga, katecheza z dn. 7 I 1987 r., nr 2, w: Wierzę w Jezusa Chrystusa Odkupiciela, Liberia Editrice Vaticana Edizioni Aquila Bianca 1989, str. 94. 6 i niechęci do tej instytucji. Mówią, że dzisiaj Chrystus nie identyfikowałby się z Kościołem, a nawet wystąpiłby przeciwko niemu. Niegdyś żywo dyskutowanym problemem była historyczność Jezusa. Różni badacze próbowali obalić lub udowodnić tezę, że Chrystus jest postacią historyczną. Toczyły się debaty naukowe i popularne dotyczące tego, co naprawdę wiemy o Jezusie historycznym. Pytano: czy i na ile są wiarygodne świadectwa ewangeliczne? Obecnie przeważa pogląd o historyczności Jezusa oraz przydatności źródeł biblijnych do poznania prawdy o Nim. Ciężar dyskusji przesunął się w kierunku bóstwa Chrystusa. Trwają poszukiwania odpowiedzi na pytanie, co Jezus myślał o sobie samym? Za kogo siebie uważał? Czy rzeczywiście jest – jak twierdzą Jego wyznawcy – Bogiem? Kim On właściwie jest? W postaci Jezusa, Jego słowach i czynach było coś niepokojącego. Zdumiewał swą innością. Wprawdzie Jego uczniowie nazywali Go „Rabbi” (np. zob. Mk 9,5; 11,21; Mt 26,25. 49; J 1,38; 1,49; 6,25; 9,2; 11,8), ale swoim postępowaniem i naukami różnił się od ówczesnych nauczycieli Prawa. Różnicę pomiędzy Jezusem a nauczycielami religii Izraela dostrzegali także świadkowie cudów, których dokonywał. Ewangeliści odnotowują wielokrotnie że tłum reagował zdumieniem i wiarą na znaki Jezusa (zob. Łk 5,26; Mt 12,23). Wielu spośród tłumu „uwierzyło w Niego i mówili: Czyż Mesjasz, kiedy przyjdzie, uczyni więcej znaków niż On uczynił?” (J 7,31). Ci, którzy byli świadkami uzdrowienia chłopca opętanego przez złego ducha (zob. Łk 9,41-43) „osłupieli ze zdumienia nad wielkością Boga” i „byli pełni podziwu dla wszystkich Jego czynów” (Łk 9,43). Podziw, jakim powszechnie otaczano Jezusa wyraził Nikodem, faryzeusz, który przyszedł do niego na nocną rozmowę: „Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z Nim” (J 3,2). Ale i on nie powiedział całej prawdy o Jezusie, lecz wyraził jedynie domysły. 7 U wielu jednak zdumienie mieszało się z niedowierzaniem. Nie znajdywali prostych wytłumaczeń słów i faktów, które wydawały im się niezwykłe, niecodzienne, inne. Byli poruszeni i zmieszani. Zdania tłumów były podzielone, mimo że Jezus dał się poznać jako cudotwórca. „Wśród tłumów zaś wiele mówiono o Nim pokątnie. Jedni mówili: Jest dobry. Inni zaś mówili: Nie, przeciwnie – zwodzi tłumy” (J 7,12). Jego zdecydowani i możni przeciwnicy rozpuszczali o nim kompromitujące pogłoski. Pomawiali Go, że „przez Belzebuba, władcę złych duchów, wyrzuca złe duchy” (Mt 12,24). Jednak nawet strażnicy, których arcykapłani i faryzeusze wysłali, by Go pojmali stwierdzili: „Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek przemawia” (J 7,46). Jezus stanowił zagadkę nawet dla tych, którym wydawało się, że znają Go od lat. Kiedy nauczał w synagodze, w swoim mieście rodzinnym, słuchacze, którzy byli Jego znajomymi i sąsiadami, zdumieni pytali: „Skąd u Niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Także Jego siostry czy nie żyją wszystkie u nas? Skąd więc ma to wszystko? I powątpiewali o Nim” (Mt 13,54-57). Także Apostołom trudno było zrozumieć, kim naprawdę jest Jezus. Odkrywali stopniowo prawdę o Jezusie (zob. Mt 8,24-27). Wydarzenia w których uczestniczyli, były niczym kamyczki mozaiki, które dopiero zebrane razem dały obraz całości. W szkole Jezusa Apostołowie uczyli się tego kim jest. Krok po kroku odkrywali piękno i bogactwo postaci Mistrza. Dzięki takim wydarzeniom, jak chrzest Jezusa, wesele w Kanie Galilejskiej, czy przemienienie na Górze Tabor poznawali jak tajemniczą i bogatą jest postacią. Przeczuwali, a nawet wyznawali nieśmiało, że jest Synem Bożym i Synem Człowieczym (zob. Mt 14,33; J 1,49) , lecz dopiero po zmartwychwstaniu, gdy spotkali Go w chwale i wyjaśnił im wszystko, weszli w posiadanie pełniej prawdy o Nim. Dorośli do wyznania wraz z Tomaszem Apostołem: „Pan mój i Bóg mój” (J 20,28). 8 Sondaż pod Cezareą Filipową Jezus nie interesował się plotkami na swój temat. Był wolny od opinii publicznej. Ani nie zabiegał o popularność, ani też nie schlebiał tłumom przygodnych słuchaczy. Przyznawali to nawet jego wrogowie – faryzeusze i zwolennicy Heroda (zob. Mt 22,16). Jednak pod Cezareą Filipową, gdy miał już za sobą pewien etap publicznego nauczania, Pan postawił uczniom pytanie sondażowe: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” (Mt 16,13). Możnaby je uznać za pytanie „kontrolne”, jedno z tych, jakie nauczyciel stawia uczniom, gdy chce się dowiedzieć czy właściwie zrozumieli to, o czym do tej pory mówił. W odpowiedzi usłyszał, że tłumy widzą w Nim Jana Chrzciciela lub któregoś z wielkich proroków Izraela. Najczęściej ludzie wymieniają imię Eliasza i Jeremiasza (zob. Mt 13,14). Poprzez to pytanie Jezus chciał skłonić Apostołów do osobistej refleksji na swój temat: „A wy za kogo Mnie uważacie” (w. 15). Znamienne jest to, że po wyznaniu Piotra, iż dostrzega w Nim Mesjasza, Jezus zaczął przedstawiać swoją koncepcję bycia Mesjaszem, całkiem inną niż ta, którą posiadał Piotr. Była to koncepcja, w której Mesjasz dokonał swego dzieła poprzez ofiarę z siebie i cierpienie. Dialog Jezusa z Piotrem ujawnia poważne nieporozumienie. Piotr wyznał w Nim Mesjasza, Syna Bożego, ale musi jeszcze przejść długą drogę, by zrozumieć treść swego wyznania. Podobnie i my, wyznajemy w Chrystusie Boga-Człowieka, lecz czy w pełni rozumiemy wagę tego wyznania? Czyż nie jest tak, że nasze wyobrażenia o Jezusie – Synu Bożym nie wymagają ciągłej korekty i oczyszczania? Czyż śmiało możemy powiedzieć, że wniknęliśmy już w Jego tajemnicę? Czy rzeczywiście Go poznaliśmy? Pytanie: za kogo Mnie uważasz? Pan stawia każdemu człowiekowi. Pyta o naszą osobistą opinię i oczekuje wyznania wiary. To pytanie – jak zauważa św. Jan Paweł II – definiuje nasze zadanie. Niejako pobudza, zmusza do poszukiwania prawdy o Jezusie, mozolnego docierania do niej. „Piotr został oświecony przez Boga i znalazł odpowiedź wiary dopiero po długim okresie przebywania z Jezusem, słuchania Jego słowa, 9 obserwowania Jego życia i Jego posługiwania (por. Mt 16,21-24). My także, jak Piotr, musimy przebyć drogę uważnego, wnikliwego słuchania, ażeby móc bardziej świadomie wyznawać Jezusa Chrystusa. Musimy przejść przez szkołę pierwszych uczniów, którzy stali się Jego świadkami i naszymi nauczycielami, a równocześnie przejąć doświadczenie i świadectwo dwudziestu stuleci, naznaczonych pytaniem Mistrza i ubogaconych głosami wielkiego chóru wiernych, którzy zawsze i wszędzie na nie odpowiadali”2. Pytanie Ananiasza i Heroda Nie zawsze, i nie wszyscy pytają o Jezusa w dobrej wierze. Kiedy Go pojmano i przyprowadzono do arcykapłana Annasza, ten zadał Mu pytanie o Jego naukę i uczniów (zob. J 18,19). Spotkał się z odpowiedzią, która możnaby określić jako „hardą”: „Ja przemawiałem jawnie przed światem. Uczyłem zawsze w synagodze i w świątyni, gdzie się gromadzą wszyscy Żydzi. Potajemnie zaś nie uczyłem niczego. Dlaczego Mnie pytasz? Zapytaj tych, którzy słyszeli, co im mówiłem. Oto oni wiedzą, co powiedziałem” (w. 20-22). Jezus nie chciał niczego wyjaśniać arcykapłanowi. Dlaczego? Być może dlatego, że wiedział, iż ten szukał argumentów przeciwko Niemu. Annasz okazał złą wolę. Miał już z góry powzięty plan. Wiedział, co chciał wiedzieć o Jezusie. Nie szukał prawdy. Rozmowa między Jezusem, a Annaszem nie mogła stać się dialogiem. Była przesłuchaniem, którego wynik już przesądzono. Podobnie nie doszło do dialogu pomiędzy Jezusem a królem Herodem, do którego odesłał Jezusa Piłat. Św. Łukasz, relacjonując to wyjątkowe spotkanie dwóch królów, zauważył, że Herod przyjął Go z pozytywnym nastawieniem. „Na widok Jezusa herod bardzo się ucieszył. Od dawna bowiem chciał Go ujrzeć, ponieważ słyszał o Nim i spodziewał się, że zobaczy jakiś znak, zdziałany przez Niego” (Łk 23,8). Król „zasypywał Go wieloma pytaniami” (w. 9). Był zaintrygowany Tym, o którym 2 Tamże, nr 1, str. 93-94. 10 krążyły nieprawdopodobne opowieści. Herod lubił sensacje, także religijne. Wczesnej fascynował go Jan Chrzciciel, którego na swój sposób poważał, a zarazem nienawidził. Był człowiekiem zepsutym, światowym w najgorszym tego słowa znaczeniu; władcą pełnym kontrastów i głębokiego, wewnętrznego nieporządku, trzymającego go w okowach namiętności i zabobonu. Być może pragnął prawdy, lecz szybko go nudziła. Jezus nie skorzystał z okazji, by rozmawiać z Herodem w swojej sprawie. Milczeniem odpowiadał na oskarżenia arcykapłanów i uczonych w Piśmie. To milczenie miało swą wymowę. Trudno je było znieść, gdyż demaskowało nieuczciwość rozmówcy. Cisza wprawiała go w zakłopotanie. Milczenie Jezusa nie oznaczało bowiem bezsiły czy też strachu. Było oskarżeniem. Odpowiedzią człowieka, który wie, jaki czeka go los. Jezus milczał – być może – pomny na swe własne słowa: „Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami” (Mt 7,6). Jezus podjął dialog z Piłatem, prokuratorem rzymskim. Była to rozmowa bardzo trudna. Wyszedł z niej jednak zwycięsko. Piłat pytał o rzeczy praktyczne. Postępował, jak rzymski urzędnik, któremu zależy na ustaleniu faktów i szybkim zakończeniu sprawy. Patrzył ze zdziwieniem na Jezusa, który nie zachowywał się jak inni oskarżeni. Skazaniec chciał z nim rozmawiać, a nie tylko wybłagać uwolnienie. Ten młody Żyd, którego gwałtownie oskarżali rodacy, budził niepokój, jakby był mędrcem, który posiadł tajemną wiedzę i władzę lub szaleńcem. Twierdził bowiem, że Jego królestwo nie jest z tego świata. Zachowywał się tak, jakby nie rozumiał sytuacji. Chciał teraz być świadkiem prawdy (zob. J 18,36-38). Było coś urzekającego i zniewalającego w postaci Jezusa, jakiś wewnętrzny blask, który podpowiadał Piłatowi, by uwolnił Skazańca i trzymał się od Niego z daleka. Jednak to nie wystarczyło. Rzeczywistość okazała się przemożniejsza. Zwyciężył pragmatyzm i praktycyzm w załatwianiu spraw problematycznych. Piłat skazał Jezusa na śmierć nie szukając wnikliwie i bezstronnie uzasadnienia wyroku. Wystarczyło mu, że szedł za głosem większości. Z satysfakcją wysłuchał solennego zapewnienia: „Poza Cezarem nie mamy króla” (w. 15), biorąc je za dobrą monetę. 11 Kim jest Jezus dla ciebie? Od kilku lat w Polsce trwa akcja: „Nie wstydzę się Jezusa”3. Znani i mniej znani ludzie mówią o swojej wierze, o tym, że Jezus jest kimś dla nich bardzo ważnym. Dają świadectwo osobistej wierze w Jezusa, chociaż w wielu środowiskach nie jest to mile widziane. Magda Anioł tak dzieli się swoim doświadczeniem wiary: „Boję się dawać świadectwo na temat własnego życia, że Jezus to i to zrobił w moim życiu, że mnie, za przeproszeniem, tyłek uratował wiele razy. To jest bardziej strach przed wyśmianiem, przed takim „Aaa… w ogóle, Jezus – co to za postać dziwna?”. Natomiast walczę z tym i wydaje mi się, że tak szczerze nie jest tak, że „wyginam” i cytuję fragmenty z Pisma, bo niestety, nie ten etap. Natomiast tak w sercu czuję, że stoję przy Nim. Myślę, że to On daje tę siłę, bo my sami z siebie tych sił nie mamy”4. Trzeba, byśmy postawili sobie to osobiste pytanie: Kim jest Jezus dla mnie? Co myślę o Nim? Jakie miejsce wyznaczam Mu w moim sercu? Chodzi o refleksję i odpowiedź, która nie będzie sztampowym powiedzeniem: „Jezus jest Moim Bogiem”, albo „lubię Jezusa”. Muszę zastanowić się, i temu może służyć pielgrzymowanie na Jasną Górę, nad tym, jak naprawdę brzmi moja odpowiedź. w sercu nie wstydzę się Jezusa. Chcę po prostu być przy Nim, dlatego że Jezus jest życiem. Daje nam na co dzień szansę przeżyć, bo my widzimy, jak codzienność zabija nasze relacje, nasze emocje, jak „wymiękamy” wiele razy, kiedy jakiś trud przychodzi, kiedy dzieci nas wkurzają, jak siebie nawzajem wkurzamy, jak jesteśmy źli na różne sytuacje zewnętrzne, na rodzinę, na różne przypadłości, np. że jest choroba nagle. I wtedy, gdyby nie to, że się odnosimy do Jezusa, naprawdę z całą mocą i przekonaniem, że On jest Tym, który nas ratuje… Po prostu oddajemy Mu to wszystko. Ja sobie nie wyobrażam tego nie robić po prostu, bo ja wiem, że my dzięki temu żyjemy, funkcjonujemy. Jezus daje życie, daje nam takiego Filipa, daje nam Łucję, daje nam nasze starsze dzieci. Z tym, że w takim maluchu, to chyba Jezus przychodzi najbardziej, nie? My zawsze mówimy, że taki ktoś, to jest gość z Nieba. To jest człowiek pozbawiony wszelkiego udawania, to jest naturszczyk w całej swojej okazałości. Jak tu się wstydzić Kogoś takiego, kto nam daje takie skarby? To jest czasami trudne, bo zależy, gdzie jesteśmy, w jakich środowiskach, z kim obcujemy, ale nabieram też takiej odwagi większej w przyznawaniu się do Jezusa, kiedy naprawdę jest taka potrzeba, kiedy trzeba stanąć za Nim murem, kiedy czuję, że znajduję się w otoczeniu ludzi, którzy zaczynają „najeżdżać” na wiarę moją. Ja mam w sobie taką siłę, żeby zawalczyć o Jezusa. Może moje argumenty są niewystarczające, bo czasami się czuję słaba, bo to 3 Zob. www.mt1033.pl/ (dostęp z dn. 2 VI 2014 r.). 12 4 http://www.mt1033.pl/magda-aniol-i-adam-szewczyk,233,s.html (dostęp z 2 VI 2014 r.). 13 3 sierpnia MISTERIUM ŻYCIA RODZINNEGO Słusznie uważają ci, którzy twierdzą, że aby kogoś dobrze poznać, trzeba poznać jego dom rodzinny, lata dzieciństwa, bliskich i znajomych, miejsce, w którym przyszedł na świat i wzrastał. Kształtują nas rodzice i rodzeństwo, bliscy i przyjaciele. Przenikamy atmosferą, zapachami, kolorami i dźwiękami rodzinnego domu. Wiele zawdzięczamy naszym rodzicom i rodzeństwu: to oni bezwiednie wpływają na nasz charakter, upodobania i kręgosłup moralny. By lepiej poznać Jezusa powrócimy do miejsca, gdzie się urodził, do domu, gdzie się wychował i spędził swą młodość. Nie dysponujemy wieloma informacjami. Tak zwana „Ewangelia Dzieciństwa” to zaledwie wzmianki o narodzeniu Jezusa i życiu rodzinnym Jezusa w Nazarecie, opisane przez Mateusza i Łukasza, najprawdopodobniej pod wpływem wspomnień Maryi (zob. Łk 2,19). Jednak, mimo szczupłości informacji, wiele ważnych rzeczy możemy podpatrzeć i się nauczyć. Więcej pytań niż stwierdzeń Wokół postaci Jezusa i Jego biografii narosło wiele pytań, które chyba na zawsze pozostaną bez odpowiedzi. Ewangelie, chociaż są dokumentem historycznym, obficie relacjonującym działalność publiczną Jezusa, a zwłaszcza jego śmierć i zmartwychwstanie, nie dostarczają nam zbyt wielu informacji o samym Jezusie. Nie mamy zatem żadnego rysopisu Jezusa. Nie wiemy nic pewnego o Jego wyglądzie, wzroście, sposobie mówienia i ubieraniu się. Nie znamy wielu, dzisiaj nas interesujących danych, które pozwoliłyby nakreślić prawdziwy obraz Jego twarzy i postury. Zwłaszcza niewiele wiemy o latach dzieciństwa i młodości; latach, które bibliści nazywają „życiem ukrytym” przed światem. Nie wiemy, jakim Jezus był dzieckiem, czym się bawił, jakich miał przyjaciół; tak wielu rzeczy nie wiemy, które dzisiaj wydają się ciekawe i intrygujące. 14 Niektórzy próbują z tej „niewiedzy” uczynić argument przeciwko Jezusowi, skoro tak mało wiemy – to może nie istniał? Jak zrozumieć fakt, że o Jezusie – człowieku tak mało mamy danych? Dlaczego Ewangeliści milczą o wyglądzie Syna Człowieczego? Wydaje się, że są dwie zasadnicze racje tej powściągliwości. Pierwszą z nich jest to, że Ewangelie powstały w ściśle precyzyjnym celu: miały stać się fundamentem wiary w Syna Bożego. Zostały napisane w środowisku osób, które „znały sprawę Jezusa z Nazaretu” (por. Dz 10,38). Dla pierwszego pokolenia chrześcijan ważniejszą od koloru oczu Jezusa czy też Jego fizycznego wyglądu była kwestia: kim On naprawdę jest? Kto i w jakim celu Go posłał na ziemię? Ewangelie – jak mówią bibliści – powstały z fragmentów mówiących o Jego męce, śmierć i powrocie do życia. A więc, autorzy uchwycili to, co najistotniejsze w tajemnicy Jezusa z Nazaretu. Dopiero później dodano do nich słowa i czyny Jezusa poprzedzające śmierć i zmartwychwstanie. Jednak i Ewangeliści mieli świadomość, że nie powiedzieli wszystkiego. Św. Jan napisał o sobie: „Ten właśnie uczeń daje świadectwo o tych sprawach i on je opisał. A wiemy, że świadectwo jego jest prawdziwe. Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które, gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by trzeba napisać” (J 21,24-25). Przy doborze materiału kierowali się kryterium wiary: zamieścili przede wszystkim to, co służyło jej zbudowaniu (zob. Łk 1,3-4). Ewangeliści powiedzieli o ludzkiej naturze Jezusa to, co było konieczne do wiary, a nie do zaspokojenia ciekawości. W ich relacji Jezus ujawnił swą tajemnicę, pozostając jednocześnie zakryty i tajemniczy. Drugą racją milczenia o Jezusie jest to, że starożytni, w przeciwieństwie do nas, o wiele mniejszą wagę przywiązywali do wyglądu zewnętrznego bohaterów swych opowieści. O wiele bardziej od rysopisu postaci, interesowały ich fakty, powiedzenia, wydarzenia oraz walory wewnętrzne lub wady bohaterów. Mamy niewiele źródeł pozabiblijnych, które wzmiankują o Jezusie. Dlaczego? Ponieważ pochodził On z pochodził z ubogiej, bez znaczenia 15 politycznego lub ekonomicznego rodziny. Przyszedł na świat w okolicznościach znanych niewielu, jako syn skromnie żyjącego cieśli z Nazaretu. Dopiero po Jego śmierci i zmartwychwstaniu, za sprawą uczniów, imię Jezusa stawało się szerzej znane w środowisku judeochrześcijan i nawróconych pogan. Starożytni historycy i pisarze na dworze cesarskim żyjący z przypochlebiania się władcom, nie zajmowali się Jezusem, ponieważ Go nie znali i nie wierzyli w Niego, podobnie jak nie znali imion tysięcy dzieci narodzonych w skromnych warunkach, na peryferiach Cesarstwa Rzymskiego. Biorąc to pod uwagę możemy cieszyć się, że i oni pozostawili małe wzmianki, poświadczające historyczność postaci Jezusa z Nazaretu. O Jezusie mamy wzmiankę w „Rocznikach” Tacyta (115 r. po Chr.). Imię to wspomniane zostało także w „Żywotach cezarów” Gajusza Swetoniusza (ok. 69-130 po Chr.). O Jezusie napomknął syryjski pisarz i satyryk Lukian z Samosaty (ok. 120-190 r. po Chr.). W dziełach: „O śmierci Peregryna”, „Aleksander czyli Fałszywy Prorok” oraz Niedowiarek czyli Fałszywy Prorok” wspomina o Chrystusie uznając go za sofistę, czarodzieja i oszusta. Pisze o ukrzyżowaniu i chrześcijanach jako ludziach opętanych. O Jezusie wspomina Mar bar Serapion w liście do syna, datowanym po roku 70 po Chr. Pisze o królu żydowskim, którego skazano na śmierć. Autor twierdził, że karą za tę zbrodnię było zniszczenie świątyni Jerozolimskiej i upadek królestwa. O Jezusie napomknął również Pliniusz Młodszy, namiestnik Bitynii (61-113 po Chr.) w listach do cesarza Trajana, radząc się, co ma czynić z chrześcijanami czczącymi Go jako Boga. Podobne problemy znajdujemy w listach Hadriana do prokonsulów Sereniusza Granianusa i Minucjusza Fundanusa w prowincji zachodniej Azji Mniejszej. Ci pisarze pogańscy nie kwestionowali historyczności Jezusa, chociaż odnosili się do Niego i Jego wyznawców krytycznie i niechętnie. To, co pewnego wiemy o Jezusie z Ewangelii starcza, by wyrobić sobie własną opinię o Nim, wierzyć w Niego i Go pokochać. Nie potrzebujemy plotek, niepotwierdzonych wiadomości, ani sensacyjnych informacji, które nie mają żadnego znaczenia dla dzieła, dla którego przyszedł na świat. To, co jest konieczne do wiary – otrzymaliśmy. 16 Chęć dowiedzenia się czegoś więcej o Jezusie, nie jest niczym nowym. Nie tylko my chcielibyśmy znać Jego rysopis, i wiele innych szczegółowych informacji dotyczących Jego życia rodzinnego. Już w starożytności, gdy przeminęło pierwsze pokolenie judeochrześcijan, z których większość mogła spotkać Go osobiście, zrodziło się pragnienie, by dokładniej opisać Jezusa. Tak powstały pierwsze apokryfy, próbujące wniknąć w tajemnicę Jezusa, Jego dzieciństwa, życia ukrytego, podróży. Dla zaspokojenia ludzkiej ciekawości narodziły się w średniowieczu barwne legendy i opowiadania o Nim. Ale i teraz nie brakuje „odkrywców”, zapewniających, że dotarli do całej prawdy o Jezusie z Nazaretu. Na podstawie źródeł biblijnych, archeologicznych odkryć i badania piśmiennictwa religijnego, próbują zrekonstruować Jezusa jako człowieka. Czy to się jednak uda? Czy nie lepiej jest tak, jak jest? Jezus pozostaje niezgłębioną tajemnicą, rozpalającą wyobraźnię, niedopowiedziany i niedookreślony do końca. Przecież to Syn Boży, Druga Osoba Trójcy Świętej, której nie da się wypowiedzieć słowami. Narodzenie Nikt nie kwestionuje miejsca narodzin Jezusa oraz okoliczności, o jakich opowiadają św. Mateusz i Łukasz (zob. Mt 1,1-25; Łk 2,1-7). Betlejem, małe miasteczko blisko Jerozolimy (zob. Mt 2,1; Łk 2,15), uboga stajnia dla zwierząt, nędza towarzysząca narodzin nie są podważane jako fakt historyczny nawet przez tych, którzy programowo wątpią we wszystko, czego uczy Kościół. Przyzwyczajeni do grudniowej scenerii Świąt Bożego Narodzenia, rzadko stawiamy sobie pytanie, kiedy narodził się Jezus? O wiele częściej pytają się o to świadkowie Jehowy, jednocześnie sugerując, że Kościół myśli się lub kłamie ucząc, że Chrystus przyszedł na świat 25 grudnia. Tak więc, kiedy urodził się Jezus? Żaden z autorów Ewangelii nie podał ani dnia, ani miesiąca narodzin Jezusa. Czy możemy dotrzeć do prawdziwej daty Jego narodzin? 17 Kościół od zawsze uczył, że dzień urodzin Jezusa – 25 grudnia ma charakter symboliczny. Nigdy nie twierdził, że właśnie w tym, a nie innym dniu przyszedł na świat Jezus. Kiedy i jak pojawiła się ta data w kalendarzu liturgicznym Kościoła? Ojcowie Kościoła nie zawsze byli zgodni w wyznaczaniu dnia urodzin Jezusa i trudno powiedzieć skąd czerpali o nim wiadomości. Według Teofila z Antiochii (ok. 180 r.) Jezus urodził się 25 grudnia. Podobnie Hipolit z Rzymu (ok. 202 r.) pisał, że Chrystus urodził się w środę 25 grudnia, w 42 roku panowania Augusta. Klemens Aleksandryjski (ok. 200 r.) wskazywał datę 19 lub 20 kwietnia 28 roku panowania Augusta. Potem zmienił ją na 17 listopada 3 roku przed Chr. W 525 r. zakonnik Dionizy Mniejszy, na polecenie papieża Jana I stworzył kalendarz chrześcijański, przyjmując za punkt wyjścia, jako datę urodzin Jezusa 25 grudnia 753 roku od założenia Rzymu, a rok 754 od założenia Wiecznego miasta uznał za pierwszy rok naszej ery. Dionizy pomylił się, jak powszechnie do niedawna sądzono, przynajmniej o cztery lata. W rzeczywistości bibliści uważają, że datę narodzin Jezusa należy przesunąć jeszcze o kilka lat. Biorą przy tym pod uwagę informacje dostarczone przez ewangelistów Mateusza i Łukasza. Według Mateusza Jezus urodził się za czasów króla Heroda. Ten zmarł w ostatnich miesiącach marca lub na początku kwietnia w 4 roku przed Chr. Zatem wydarzenia opisane w Ewangelii: narodziny, pokłon Trzech magów, rzeź niewiniątek i ucieczka do Egiptu musiałyby już nastąpić przed tym rokiem. Łukasz pisze również, że Jezus narodził się za panowania cezara Augusta Oktawiana. Rządził on cesarstwem w latach 31 przed Chr. – 14 po Chr. Cesarz przeprowadził trzy spisy obywateli rzymskich. Pierwszy w roku 28 przed Chr., drugi w 8 przed Chr. i ostatni w 14 po Chr. Niezależnie od spisu Rzymian, odbywało się liczenie pozostałej ludności w prowincjach. W Egipcie spisy ludności odbywały się co 14 lat. Powodem wędrówki rodziców Jezusa do Betlejem był spis ludności, gdy wielkorządcą Syrii był Publiusz Sulpicjusz Kwiryniusz (rządzący od 12 r. przed Chr. do 6 po Chr). Według historyka żydowskiego Flawiusza taki spis ludności odbył się w Palestynie w 6 roku po Chr., a poprzedni w 8-7 roku przed Chr. Biorąc 18 pod uwagę wszystkie okoliczności, możnaby przyjąć, że Chrystus narodził się między 8 a 6 rokiem naszej ery, w latach 746-748 po założeniu Rzymu, gdy cesarstwem rządził Oktawian August. Jakkolwiek byśmy nie zdawali się na obliczenia specjalistów (niektórzy biorą pod uwagę zjawiska astronomiczne, zaobserwowane przez starożytnych), jedno jest pewne: dzień urodzin Chrystusa pozostaje dla nas tajemnicą. Nie możemy wystawić Chrystusowi metryki urodzenia. To uczy pokory: nie wszystko potrafimy wyjaśnić, posegregować lub obliczyć. Tajemnica Boga-Człowieka pozostaje nieuchwytna, a On mówi nam o sobie, tyle, ile zechce. Każdy dzień w roku może być pamiątką narodzin Chrystusa. Boże Narodzenie mogło wydarzyć się każdego dnia, a to znaczy, że codziennie winniśmy żyć duchem Bożego Narodzenia. Uroczystość Narodzenia Pańskiego obchodzono w Kościele dopiero od końca III wieku. Być może pojawiło się w kalendarzu liturgicznym na początku wieku czwartego. Kościół pierwotny nie interesował się datą narodzin Jezusa. Przyjmuje się, że obrano datę przesilenia zimowego z dwóch powodów. W tym dniu obchodzono w Rzymie największe święto narodzin boga Słońca. Było to święto państwowe. Ustanowił je cesarz Aurelian pod koniec III wieku, pragnąc zjednoczyć mieszkańców Imperium w jednej wspólnej religii. Chrześcijanie wykorzystali tę datę, ale zmienili sens świętowania. Nie chcieli już czcić boga Słońca, ale Chrystusa. Było to tym łatwiejsze, że Stary Testament nazywał Mesjasza „Słońcem Sprawiedliwości” (Ml 3,20), a w Nowym został uznany za „Światło na oświecenie pogan” (Łk 2,32). On sam przedstawiał siebie jako „Światłość Świata” (zob. J 8,12). Ponieważ poczęcie Jezusa świętowano 25 marca, narodzenie Chrystusa wypadło właśnie w grudniu. Było to zgodne z wcześniej przyjętą tradycją, która mówiła że narodziny Jezusa przypadły w zimie. Obecnie tę tradycję próbują podważyć niektórzy poszukiwacze biblijni, powołując się na informację, że kiedy rodził się Jezus „przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoją trzodą” (Łk 2,8). W Ziemi Świętej zima trwa zwykle od początku listopada do początku marca. Ponieważ niesie ona ze sobą opady deszczu i wiele zimna, nie byłoby możliwe, by pasterze przebywali w takich warunkach z trzodą na polu. 19 Co Bóg chce nam powiedzieć przez narodziny swego Syna w Betlejem? Odpowiedź na to pytanie daje nam papież Benedykt XVI: „Bóg to nie wiekuista samotność, lecz miłość, która wyraża się we wzajemnym obdarowywaniu sobą. On jest Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Co więcej: w Jezusie Chrystusie, Synu Bożym, sam Bóg, Bóg z Boga, stał się człowiekiem. Do Niego Ojciec mówi: «Tyś moim Synem». Odwieczne «dziś» Boga zstąpiło w ulotne «dziś» świata i zbliża nasze przemijające «dziś» do wiekuistego «dziś» Boga. Bóg jest tak wielki, że może stać się mały. Bóg jest tak potężny, że może stać się słaby i wyjść nam naprzeciwko jako bezbronne dziecko, abyśmy mogli Go pokochać. Bóg jest tak dobry, że zrezygnował ze swojej Boskiej świetności; zszedł do stajenki, abyśmy mogli Go odnaleźć i by w ten sposób Jego dobroć dotknęła również nas, udzieliła się nam i dalej przez nas się rozchodziła. To jest Boże Narodzenie: «Tyś Synem moim, Ja Ciebie dziś zrodziłem». Bóg stał się jednym z nas, abyśmy mogli być z nim, stać się do Niego podobni. Na swój znak wybrał Dziecko w żłóbku: taki jest On. (…) Gdzie zrodziła się wiara w to Dzieciątko, tam też rozkwitła miłość – dobroć dla innych, czuła troska o słabych i cierpiących, łaska przebaczenia. Strumień światła, miłości i prawdy wychodzi z Betlejem i biegnie przez stulecia. Jeśli popatrzymy na świętych – od Pawła i Augustyna po św. Franciszka i św. Dominika, od św. Franciszka Ksawerego i Teresy z Avila po Matkę Teresę z Kalkuty –widzimy ten strumień dobra, tę drogę światła, które wciąż na nowo się odradza w tajemnicy Betlejem, w Bogu, który stał się Dzieciątkiem. Przemocy tego świata Bóg przeciwstawia w tym Dzieciątku swoją dobroć i wzywa nas, byśmy poszli za Dzieciątkiem”5. Dom rodzinny Do dzisiejszego Nazaretu, miasta położonego w Dolnej Galilei, niedaleko Jeziora Galilejskiego i Góry Tabor, pielgrzymują setki tysięcy 5 20 Benedykt XVI, Homilia podczas Pasterki, 25 XII 2005 r., w: L’Osservatore Romano 2(2006), str. 20-21. pielgrzymów z całego świata, by modlić się w domu rodzinnym Maryi, Jezusa i Józefa, gdzie dokonało się zwiastowanie, i gdzie Jezus spędził swe dzieciństwo i młodość. Do tego miasta, leżącego w nieccie na stokach pięciu wzgórz pielgrzymowali także trzej współcześni papieże. 5 stycznia 1964 r. w Bazylice Zwiastowania, wzniesionej w miejscu, gdzie Archanioł Gabriel objawił Maryi, że zostanie Matką Mesjasza, modlił się pobożnie Paweł VI. Wtedy też Ojciec Święty wygłosił wzruszającą homilię, zatrzymawszy się w zadumie na progu Świętej Rodziny. Ojciec Święty powiedział: „Nazaret jest szkołą, gdzie zaczyna się rozumieć życie Jezusa: szkołą Ewangelii. Tutaj rozumie się jak patrzeć, jak słuchać, medytować, jak przeniknąć tak głębokie i tajemnicze znaczenie tej prostej, pokornej i pięknej manifestacji Syna Bożego. Tutaj poznajemy metodę, która pozwala w pełni zrozumieć kim jest Chrystus. Tutaj odczuwa się potrzebę obserwacji środowiska, Jego pobytu między nami: miejsca, czasu, zwyczajów, języka, praktyk religijnych, jednym słowem tego wszystkiego czym się otaczał Jezus, aby się objawić światu. Tutaj wszystko ma sens”6. Dla Pawła VI dom rodzinny Jezusa w Nazarecie jest miejscem, w którym Bóg zostawił kilka ważnych pouczeń. Papież odkrył w nim lekcję ciszy, życia rodzinnego i pracy. „Najpierw lekcja ciszy. Oby obudził się w nas szacunek do ciszy, tego wspaniałego i niezbędnego milczenia duszy w nas, którzy jesteśmy napastowani przez tyle hałasu, przez kłopoty i krzyki w naszym nowoczesnym życiu, głośnym i nadwrażliwym. O! ciszo nazaretańska, naucz nas skupienia, życia duchowego, dyspozycji słuchania dobrych rad od prawdziwych nauczycieli; naucz nas potrzeby i wartości nauki, medytacji, wzbogacania życia osobistego, modlitwy, którą Bóg tylko sam widzi w sekrecie. Lekcja życia rodzinnego. Oby Nazaret nam pokazał co to jest rodzina, jej komunia miłości, jej surowa i prosta piękność, jej święty i nienaruszalny charakter! Przyjmijmy z Nazaretu, że nauczanie, które otrzymujemy jest łagodne i niezastąpione i że w planie społecznym rodzina jest najważniejsza i niepowtarzalna. 6 Paweł VI, Homilia podczas Mszy św. w Nazarecie, 5 stycznia 1964 r. 21 Lekcja pracy. O! Nazarecie, rodzinny domu «Syna cieśli», to tutaj chcemy zrozumieć i święcić surowe i wymagające, odkupieńcze prawo mozołu ludzkiego, przywrócić świadomość szlachectwa pracy, przypomnieć, że praca nie może być celem samym w sobie. Jakże byśmy chcieli na koniec pozdrowić wszystkich pracujących na całym świecie i pokazać im ich największy model, ich boskiego brata, proroka ich pięknych i słusznych spraw: Chrystusa, Pana naszego!”7. Dom rodzinny Jezusa, Maryi Józefa przypomina nam prawdę o zwyczajnej świętości. Trudno ją dostrzec ze względu na jej powszedniość, zwyczajność, prostotę. Jezus uświęcił życie rodzinne swym pobytem w Nazarecie. Były to lata, w których nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Pozbawione wielkich, znaczących słów i gestów. Ewangelista twierdzi jedynie, że „Jezus czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2,52). Wzrastał to znaczy dojrzewał do dzieła, które Ojciec zlecił Mu do wykonania. Jego rodzice Go kształtowali. Od nich przejmowała wrażliwość na potrzeby innych. Oni uczyli Go dobroci, pokory, cichości, pracowitości i wielu innych cnót. Wraz z Nim wzrastali Jego rodzice. Jezus z pewnością promieniował na Józefa i Maryję pogodą ducha, pobożnością, umiłowaniem pokoju. Święta Rodzina jawi się jako miejsce ubogacania osób: jej członkowie dojrzewają do pełni człowieczeństwa i do pełni miłości. Rodzina jest też miejscem wzajemnego obdarowywania się tym, co w sercu poszczególnych jej członków najwartościowsze. Zwróćmy uwagę na to, że cały ten proces wzrastania w świętości pozostawał niejako ukryty dla innych. Mieszkańcy Nazaretu nie widzieli w Świętej Rodzinie niczego nadzwyczajnego. Dla nich była to rodzina z sąsiedztwa. My również nie dostrzegamy procesu wzajemnego uświęcania się, dzielenia się dobrem. Łatwiej nam dostrzegać niedostatki charakteru, braki, upadki lub ograniczenia, jakimi obarczone są nasze rodziny. Trudno zobaczyć nam nieraz dobro i wartość rodziny. Po części dzieje się tak ze względu na zwyczajność życia rodzinnego. Tutaj nie ma miejsca na wielkie gesty miłości; za to jest ona stale obecna. W okruchach słów, Z kolei, pielgrzymując do Nazaretu 14 maja 2009 r. Ojciec Święty Benedykt XVI zwrócił uwagę na rolę osób w rodzinie. Przypomniał, że świętość rodziny w Bożym zamiarze opiera się na wierności małżeńskiej, wzajemnej uczciwości i gotowości przyjmowania daru życia. Odnosząc się do fragmentu z Księgi Mądrości Syracha (3,3-7,14-17) papież podkreślił, że „Słowo Boże przedstawia rodzinę jako pierwszą szkołę mądrości, szkołę, uczącą swych członków praktykowania tych cnót, które prowadzą do prawdziwego szczęścia i trwałego spełnienia się. W planie Bożym wobec rodziny miłość małżonków przynosi owoce w nowym życiu i znajduje swój codzienny wyraz w pełnych miłości wysiłkach rodziców, na rzecz zapewnienia całościowe j formacji ludzkiej i duchowej swym dzieciom. W rodzinie każda osoba, od najmniejszego dziecka do najstarszego członka, jest ważna ze względu na samą siebie, a nie jest oceniana po prostu przez to, co znaczy dla innych. Zaczynamy tu dostrzegać coś z zasadniczej roli rodziny jako kamienia węgielnego dobrze zorganizowanego i gościnnego społeczeństwa”8. Benedykt XVI, kontemplując postać Maryi, zwrócił uwagę na niezastąpioną rolę kobiety – żony i matki oraz jej powołania do miłości. „Nazaret przypomina nam o potrzebie poznawania i szanowania tych darów Bożych, jakimi są godność i właściwa rola kobiet, jak również ich szczególne charyzmaty i zdolności. Czy to jako matki w rodzinach, czy przez żywą obecność w pracy zawodowej i w instytucjach społecznych czy też w szczególnym powołaniu do naśladowania naszego Pana przez pełnienie ewangelicznych rad czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, kobiety pełnią niezastąpioną rolę w tworzeniu tej „ekologii ludzkiej” (por. „Centesimus annus”, 39), której nasz świat i ta ziemia tak bardzo potrzebują: chodzi o środowisko, w którym dzieci uczą się kochać i troszczyć 7 Tamże. 8 Benedykt XVI, Homilia podczas Mszy św. w Nazarecie, 14 V 2009 r., 22 drobiazgach, życzliwości wzajemnej i dobroci. Jest to miłość, której się nie deklaruje za każdym razem, ale wyraża w czynach. Rodzina to osoby 23 o innych, uczciwości i szacunku wobec wszystkich oraz praktykowania cnót miłosierdzia i przebaczenia”9. Ojciec Święty przypomniał postać św. Józefa, którego Bóg powołał do życia małżeńskiego i powierzył jego opiece ojcowskiej Swego Syna. „Tutaj także myślimy o św. Józefie – mężu sprawiedliwym, którego Bóg zechciał postawić na czele swego domostwa. Na mocnym i ojcowskim przykładzie Józefa Jezus nauczył się cnót mężnej pobożności, dotrzymywania danego słowa, prawości i ciężkiej pracy. W cieśli z Nazaretu widzimy, jak władza oddana w służbę miłości jest nieskończenie owocniejsza niż siła, która próbuje panować. Jak bardzo nasz świat potrzebuje przykładu, przewodnictwa i łagodnej siły takich mężczyzn jak Józef!”10. Zwykle, myśląc o szczęściu rodzinnym, o tym jak je posiąść i utrzymać, myślimy o rzeczach, miejscach lub uwarunkowaniach. Tymczasem nie wolno zapomnieć, że rodzinę tworzą osoby. To one decydują o atmosferze domu rodzinnego. Rzeczy i przestrzeń, posiadane pieniądze i możliwości pełnia rolę pomocniczą. Pomagają w pomyślnym, spokojnym i szczęśliwym życiu. Jednak nic nie zastąpi miłości: żaden samochód, komputer czy wygodny apartament. To ludzie wypełniają radością lub smutkiem cztery ściany swego domu. Oni też sprawiają, że żyje się łatwiej, bezpieczniej i pogodniej. Szczęście daje nam nie tyle to, co posiadamy, ile to kim dla siebie jesteśmy. To, co otrzymujemy i czym się dzielimy buduje jakość i siłę naszych rodzinnych relacji. Święta Rodzina była święta, dlatego, że święte były osoby, które ją tworzyły. Pobożność wyniesiona z domu Ewangelia Dzieciństwa kończy się opowiadaniem o dwunastoletnim Jezusie w Jerozolimie (zob. Łk 2,41-50). Trudno powiedzieć, ile znajdujemy szczegółów historycznych, a ile pouczeń i aluzji do Jego tajemnicy. Bibliści podkreślają, że epizod ten wydarzył się naprawdę. Dwunastoletni Jezus udał się ze swoimi bliskimi do Jerozolimy, na Święto Paschy. 9 Tamże. 10 Tamże. 24 Obowiązek odbycia dorocznej pielgrzymki do świątyni rozpoczynał się w wieku 13 lat. Być może 12 lat Jezusa korespondują z 12 latami Samuela, gdy ten otrzymał powołanie prorockie (zob. 1 Sm 3). Pielgrzymi formowali grupy i przebywali w Jerozolimie przez cały tydzień, Rodzice zorientowali się, że nie ma Jezusa w grupie pątników w drodze powrotnej. Szukali go pełni niepokoju, i odnaleźli trzeciego dnia wśród nauczycieli Prawa i uczonych w Piśmie w świątyni (w. 46). Być może wzmianka o trzech dniach poszukiwań Jezusa jest bardziej aluzją do trzech dni oczekiwania na zmartwychwstanie niż faktem. Łukasz wspomina o wrażeniu, jakie zrobił Jezus na uczonych w Piśmie swymi mądrymi wypowiedziami. Nie wiemy, czy w ten sposób Łukasz chwali roztropność dwunastoletniego chłopca, czy też pragnie subtelnie zasugerować, że wypełniły się słowa Pisma (zob. Syr 24,1-24), oznajmiające, że wraz z Jezusem mądrość Boża zamieszkała na Syjonie. A może jedno i drugie? Spotkawszy Syna, Maryja upomniała Go, delikatnie wyrzucając Mu, że stał się przyczyną cierpienia i niepokoju Jej i Józefa. W tym momencie Maryja jeszcze nie pojmuje misterium Jezusa. Przeżywa wydarzenia na sposób matczyny. Czuje ból z powodu zagubienia Syna i ulgę, że Go odzyskała. Upomina Go – tak, jak uczyniłaby to każda Matka. W odpowiedzi usłyszała: „Dlaczego Mnie szukaliście? Czyż nie wiedzieliście, że powinienem być w sprawach Mojego Ojca”? (Łk 2,49). Niektórzy bibliści uważają, że cały epizod zmierza właśnie do tego momentu: jest to apoftegma biograficzna, czyli opowiadanie, które umieszcza w konkretnym czasie i miejscu ważną deklarację głównego bohatera. W każdym razie, w opowiadaniu o odnalezieniu dwunastoletniego Jezusa w świątyni, jest to deklaracja Jezusa, której pozostał wierny przez całe swe życie. Grecki czasownik deî (muszę, powinienem) wyraża całkowite posłuszeństwo Jezusa Ojcu niebieskiemu i Jego zbawczym planom. Jezus oddala się od swej ziemskiej rodziny, by z większą wolnością ducha móc wypełnić zadania, które zlecił Mu Ojciec. Opowiadanie kończy stwierdzenie: „Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te 25 wspomnienia w swym sercu” (w. 51). Zostawmy na boku wiele cennych wątków tego fragmentu Ewangelii dzieciństwa Jezusa, skupmy się na jednym, równie ważnym, jak pominięte. To, że Jezus pielgrzymował w wieku dwunastu lat wraz ze swymi rodzicami do Jerozolimy, ukazuje, że była to pobożna rodzina, wiernie i gorliwie wypełniająca nakazy Prawa. O pobożności Maryi i Józefa wzmiankował już Łukasz przy okazji obrzezania Dziecięcia i nadania Mu imienia (zob. Łk 2,21) oraz przedstawienia Go w świątyni (zob. Łk 2,22-40). Opowiadanie o przyniesieniu małego Jezusa do świątyni zainspirowała historia małego proroka Samuela (zob. 1 Sm 1,11.22-28). Samuel jako mały chłopiec został przyprowadzony przez Annę do świątyni w Silo i ofiarowany na służbę Bogu. Łukasz także znał proroctwo Malachiasza (zob. 3,1-2) i Daniela (zob. 9,21-24). Malachiasza przepowiedział rychłe nadejście Boga, który oczyści świątynię z kultu sprawowanego niegodnie, i zastąpi skalane ofiary „ofiarą czystą” i miłą Bogu (zob. Ml 1,11-14). Daniel mówi o oczyszczeniu świątyni i „namaszczeniu tego, co najświętsze” (w. 14). Wypełnienie tych proroctw dokonało się wraz z wejściem Jezusa do świątyni oraz na Golgocie, gdy siebie samego złożył w ofierze. Pobożność jest darem Ducha Świętego uzdalniającym człowieka do oddawania czci należnej Bogu jako Ojcu. Dar ten sprawia, że człowiek wierzący odnosi się do Boga z należnym szacunkiem i miłością. Czyni go gotowym do czynienia woli Bożej. Dar pobożności sprawia, że wierzący czci i kocha przyjaciół Boga i wszystko, co mu Go przypomina i uobecnia. Tak więc pobożność sprawia, że chrześcijanin czci Maryję, aniołów i świętych oraz z szacunkiem traktuje osoby, miejsca i rzeczy przeznaczone na wyłączną służbę Bogu. Pochwałę daru pobożności wygłosił Ojciec Święty Franciszek podczas audiencji generalnej w Watykanie, 4 czerwca 2014 r. Powiedział: „Trzeba natychmiast wyjaśnić, że dar ten nie utożsamia się ze współczuciem dla kogoś, litością dla bliźniego, ale wskazuje na naszą przynależność do Boga i naszą głęboką więź z Nim, więź, która nadaje sens całemu naszemu życiu, zachowuje nas niezłomnymi, w jedności z Nim, nawet w chwilach najbardziej trudnych i niespokojnych. 26 Tej więzi z Bogiem nie należy rozumieć jako obowiązku czy czegoś narzuconego: jest to więź wypływająca z naszej głębi. Chodzi natomiast o relację przeżywaną sercem: jest to nasza przyjaźń z Bogiem, dana nam przez Jezusa, przyjaźń, która zmienia nasze życie i napełnia nas entuzjazmem i radością. Z tego powodu dar pobożności budzi w nas przede wszystkim wdzięczność i uwielbienie. To właśnie jest najbardziej autentycznym motywem i sensem naszej czci i adoracji. Kiedy Duch Święty sprawia, że dostrzegamy obecność Pana i całą Jego miłość względem nas, to rozpala nasze serce i pobudza nas niemal naturalnie do modlitwy i celebrowania. Tak więc pobożność jest synonimem autentycznego ducha religijnego, synowskiej zażyłości z Bogiem, zdolności modlenia się do Niego z miłością i prostotą, właściwą osobom pokornego serca. Ów dar pobożności pozwala nam nie tylko wzrastać w relacji i komunii z Bogiem oraz prowadzi nas, by żyć jako Jego dzieci, ale także pomaga nam przelewać tę miłość na innych i uznać ich za braci. Tak więc wówczas będziemy rzeczywiście poruszeni uczuciami współczucia – ale nie bigoterii – wobec tych, którzy są obok nas i których spotykamy na co dzień. Dlaczego mówię o bigoterii – bo niektórzy sądzą, że litość oznacza zamykanie oczu, robienie miny jak na obrazku, udawanie świętego – to nie jest dar pobożności. Będziemy naprawdę zdolni, by radować się z tymi, którzy się weselą i płakać z tymi, którzy płaczą, aby być blisko tych, którzy są samotni lub udręczeni, aby poprawić tych, którzy są w błędzie, aby pocieszyć tych, którzy są uciskani, aby przyjąć i pomóc potrzebującym. Istnieje bardzo ścisła relacja między darem pobożności a łagodnością. Dany nam przez Ducha Świętego dar pobożności czyni nas łagodnymi, spokojnymi, cierpliwymi, w pokoju z Bogiem, służących łagodnie innym. Drodzy przyjaciele, w Liście do Rzymian apostoł Paweł mówi: «Wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: ‘Abba, Ojcze!’» (Rz 8,14-15). Prośmy Pana, aby dar Jego Ducha mógł przezwyciężyć nasz strach i nasze niepewności i uczynić nas radosnymi świadkami Boga i Jego miłości, abyśmy oddawali cześć Bogu 27 w prawdzie, służąc również bliźnim, z łagodnością i uśmiechem. Duch Święty zawsze bowiem obdarza nas w radości. Niech Duch Święty obdarza nas tym darem pobożności”11. Jak Jezus wzrastajmy w pobożności. W jaki sposób? Przede wszystkim przeżywając naszą codzienność dostrzegając w niej obecność Boga, najlepszego Ojca. Ćwiczyć się w prawdziwej pobożności możemy naśladując Maryję i świętych. Wszyscy oni sprawiedliwie traktowali Boga, oddając Mu należną cześć i uwielbienie oraz z miłością odnosili się do bliźnich. Święci nie lekceważyli swych obowiązków religijnych. Nie ulegali lenistwu duchowemu. Zatem, pragnąc być prawdziwie pobożnym, trzeba być wiernym praktykom religijnym, zwłaszcza modlitwie i życiu sakramentalnemu. By rozwijać w sobie ducha pobożności winniśmy z wielką ufnością zwracać się do Boga jako Ojca we wszystkich potrzebach. To oznacza zgodę na przyjmowanie wszystkiego – zarówno radosnych i satysfakcjonujących doświadczeń, jak i przykrości i cierpienia – w duchu dziecięcego zawierzenia. Dziecko nie zawsze rozumie postępowanie swych rodziców, ale zawsze im ufa. Zbudować dom na skale Tajemnica życia Świętej Rodziny w Nazarecie każe zatroszczyć się o świętość naszych rodzin. Dom rodzinny Jezusa był domem modlitwy. Tutaj Jezus, od swoich bliskich nauczył się rozmawiać z Ojcem niebieskim i ćwiczył się w doskonałym posłuszeństwie Jego woli. „Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2,52). Modlitwa jest ważnym elementem życia rodzinnego i odgrywa pozytywną rolę w życiu tej podstawowej wspólnoty. Rodzina staje się Bogiem silna, gdy się gromadzi na wspólnej modlitwie. Jeśli dzisiaj widzimy tak wiele małżeństw i rodzin przeżywających kryzysy tożsamości, to dzieje się to także dlatego, że brakuje w nich modlitwy rodzinnej. Małżonkowie i rodzice nie mogą budować domu rodzinnego „na piasku” uczuć, dobrej 11 Franciszek, audiencja generalna, 4 VI 2014 r. 28 woli, własnych sił, inteligencji i możliwości ekonomicznych, gdyż wcześniej czy później doświadczą własnej słabości, niestałości i konsekwencji braków moralnych. Kościół wpatrzony w przykład Świętej Rodziny zawsze uczył, że będzie ona „domem na skale”, który przetrwa wszystkie życiowe burze, zawieruchy i kryzysy, jeśli tym, kto będzie spajał jej członków będzie sam Bóg. Trzeba zrobić Mu miejsce przy rodzinnym stole, zaprosić Go w naszą codzienność. Boże błogosławieństwo i łaska sakramentu małżeństwa skutecznie pomogą małżonkom i rodzicom w wypełnieniu ich życiowego powołania. Módlmy się zatem za rodziny i w rodzinach, słowami modlitwy św. Jana Pawła II: „Boże, od którego pochodzi wszelkie ojcostwo w niebie i na ziemi, Ojcze, który jesteś Miłością i Życiem, spraw, aby każda ludzka rodzina na ziemi przez Twego Syna, Jezusa Chrystusa, «narodzonego z Niewiasty», i przez Ducha Świętego stawała się prawdziwym przybytkiem życia i miłości dla coraz to nowych pokoleń. Spraw, aby Twoja łaska kierowała myśli i uczynki małżonków ku dobru ich własnych rodzin i wszystkich rodzin na świecie. Spraw, aby młode pokolenie znajdowało w rodzinach mocne oparcie dla swego człowieczeństwa i jego rozwoju w prawdzie i miłości. Spraw, aby miłość umacniana łaską sakramentu małżeństwa okazywała się mocniejsza od wszelkich słabości i kryzysów, przez jakie nieraz przechodzą nasze rodziny. Spraw wreszcie – błagamy Cię o to za pośrednictwem Świętej Rodziny z Nazaretu – ażeby Kościół wśród wszystkich narodów ziemi mógł owocnie spełniać swoje posłannictwo w rodzinach i poprzez rodziny. Przez Chrystusa Pana naszego, który jest drogą, prawdą i życiem na wieki wieków. Amen”12. 12 Jan Paweł II, Przyszłość rodziny ludzkiej, homilia 25 III 1984 r., w: Jubileuszowy Rok Odkupienia 25 III 1983 – 22 IV 1984, Liberia Editrice Vaticana 1985, str. 349-350. 29 4 sierpnia JEZUS ZWANY CHRYSTUSEM Przybyli do Filipa Grecy i mówili prosząc go: „Panie, chcemy ujrzeć Jezusa” (J 12,20-21. Idąc za ich przykładem, chcemy prosić Ewangelistów, by odsłonili nam tajemnicę Jezusa. Kim On naprawdę jest? Za kogo oni Go uważali? Jak Go postrzegali i rozumieli? Naszą wędrówkę w głąb tajemnicy Jezusa przejdziemy śledząc znaczenie tytułów, jakimi Jezus posługiwał się mówiąc o sobie lub inni, gdy wskazywali na Niego. Z licznych tytułów wymienionych w Ewangelii, wybieramy najważniejsze, które ukazują Jezusa z Nazaretu, syna Maryi jako prawdziwego człowieka i zarazem Boga. Jest On zapowiadanym przez proroków Mesjaszem, którego Bóg Ojciec posłał jako Zbawiciela na świat. Bóg, który zbawia W świecie biblijnym imię pełniło bardzo ważną rolę, dlatego rodzice starannie nadawali imiona swym dzieciom. Nie służyło wyłącznie identyfikacji osoby, odróżnieniu jej od wielu innych. Imiona zrastały się z tymi, którzy je noszą, podkreślając ich cechy charakteru, okoliczności urodzin, nadzieje rodziców, które wiązali z nimi lub ich przeznaczenie. W Starym Testamencie wiele imion miało znaczenie prorockie – przypominały o dokonanych dziełach Bożych lub tych, które nadejdą. Bywało, że Bóg sam nadawał imiona swoim wybranym lub je zmieniał. W ten sposób oznajmiał im nową rolę, do jakiej powoływał. Obdarowanie nowym imieniem oznaczało zmianę losu człowieka. Także Syn Boży miał swoje imię. Zostało ono ogłoszone przez Archanioła w chwili zwiastowania. Gabriel oznajmił zarówno tożsamość Dziecka, które miało się narodzić, jak i Jego misję. Powiedział Maryi: „Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus” (Łk 1,31) i wyjaśnił Jej znaczenie tego imienia: „On bowiem zbawi lud swój od jego grzechów” (Mt 1,21). To właśnie imię otrzymał Jezus ósmego dnia 30 po swym narodzeniu. „Nadano Mu imię Jezus, którym Je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie Matki” (Łk 2,21) Z pewnością było to imię znane wśród ludności żydowskiej. Cieszyło się popularnością już od IV wieku przed Chrystusem. Dlatego nie dziwiło nikogo, że Maryja z Józefem tak właśnie nazwali Dziecię. Stało się wyjątkowe i weszło do historii ludzkości dzięki Synowi Bożemu. Imię Jezus w języku hebrajskim Jeszua, pochodzące od Jehoszu oznacza „Bóg zbawia” albo „Jahwe pomaga”. W jęz. greckim wszystkie formy hebrajskiego imienia Jehoszua, Joszua, Jeszua, tłumaczono na Iesous, stąd nasze imię Jezus. Jezus przyszedł na ziemię, by poprzez Niego dokonało się zbawienie ludzi. „Imię Jezusa oznacza, że samo imię Boga jest obecne w osobie Jego Syna, który stał się człowiekiem dla powszechnego i ostatecznego odkupienia grzechów. Jest to imię Boże, jedyne, które przynosi zbawienie; mogą go wzywać wszyscy, ponieważ Syn Boży zjednoczył się ze wszystkimi ludźmi przez Wcielenie w taki sposób, że „nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym mogliby być zbawieni”13. Co oznacza imię Jezusa Zbawiciela? O jakim zbawieniu mówi? Zbawienie, którego sprawcą jest Jezus Syn Maryi ma charakter religijny i jest przede wszystkim uwolnieniem człowieka od grzechu i jego konsekwencji (zob. Mt 1,21). Historia grzechu sięga początku stworzenia człowieka i umieszczenia go w raju. „Człowiek – kuszony przez diabła – pozwolił, by zamarło w jego sercu zaufanie do Stwórcy, i nadużywając swojej wolności, okazał nieposłuszeństwo przykazaniu Bożemu. Na tym polegał pierwszy grzech człowieka”14. Poprzez pychę, która ujawniła się w pragnieniu, by być jak Bóg, człowiek utracił łaskę Boga i zerwał z Nim więzy przyjaźni. „Popełniając ten grzech, człowiek przedłożył siebie nad Boga, a przez to wzgardził Bogiem; wybrał siebie samego przeciw Bogu, przeciw wymaganiom swego stanu jako stworzenia, a zarazem przeciw swemu dobru. Stworzony w stanie świętości, człowiek był przeznaczony do pełnego 13 KKK nr 432. 14 KKK 397. 31 Człowieczeństwo Chrystusa «przebóstwienia» przez Boga w chwale. Zwiedziony przez diabła, chciał być jak Bóg, ale «bez Boga i ponad Bogiem, a nie według Boga»”15. Historia człowieka odsłania niedolę, jaką grzech sprowadził na grzesznika. Ujawnia zarazem bezsilność wobec zła, które popełnia grzesznik. Żaden z ludzi nie mógł wyzwolić siebie, ani też innych sobie podobnych, z jarzma niewoli grzechu. Żadne ofiary, modlitwy i pokuty nie były wystarczające, by dokonać zadośćuczynienia Bogu za doznaną obrazę i niewdzięczność. Człowiek nie mógł o własnych siłach powrócić do raju, do pierwotnej komunii ze Stwórcą. To, co zostało zniszczone przez grzech człowieka mógł naprawić jedynie Bóg. „Przez nieposłuszeństwo jednego wszyscy stali się grzesznikami” (Rz 5,19). Świat pogrążył się w mocy Złego (zob. 1 J 5,19). Tylko Bóg jest jedynym ratunkiem dla człowieka, jego ocaleniem od śmierci. I tylko On może na nowo obdarować go łaską i życiem. Odpowiedzią Boga na grzech pierworodny była obietnica Zbawiciela (zob. Rdz 3,9). Jest to pierwsze z proroctw dotyczących Mesjasza. Tradycja chrześcijańska widzi w potomku Ewy, który zmiażdży głowę węża i odniesie nad nim zwycięstwo Chrystusa, syna Maryi. Rozwój historii biblijnej ukazuje, że: „Bóg nie pozostawił człowieka pod władzą śmierci i grzechu” (…) lecz konsekwentnie przygotowywał dzień, w którym Zbawiciel przyjdzie na świat. „Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy modli otrzymać przybrane synostwo” (Ga 4,4-5). Chrystus stał się nowym Adamem, odrodzonym człowiekiem, który sprowadził na ludzi usprawiedliwienie dające życie (zob. Rz 5,18). W chrześcijaństwie imię Jezusa cieszy się wielkim szacunkiem i miłością. Apostołowie dostrzegali Jego moc, ufni w zapewnienie, że otrzymają wszystko o co poproszą wzywając Jezusa (zob. J 15,16). Pełni radości dokonywali cudów w Jego imię (zob. Mk 16,17; Dz 3,6.16). Widzieli też, jak złe duchy przerażało imię Jezusa (zob. Dz 16,16-18; 19,13-16). Ewangeliści wnikając w tajemnicę Jezusa kreślili ludzkie oblicze Jezusa. Jednym z tytułów Mistrza z Nazaretu, który akcentował Jego prawdziwe człowieczeństwo, był „Syn Człowieczy”. Tak chętnie nazywał siebie Jezus, chcąc podkreślić swą ludzką naturę. Zwrot ten to tłumaczenie znanego ze Starego Testamentu określenia bar enàsza (hebr. lub bar enàsz z aramejskiego) oznaczającego „człowieka”, „syna człowieka”, „człowieka zrodzonego przez człowieka”16. Ezechiel posługiwał się tym tytułem mówiąc o sobie, jako przedstawicielu ludu i jako proroku. W Księdze proroka Daniela wyrażenie to przyjmuje znaczenie eschatologiczne: „Patrzyłem w nocnych widzeniach: a oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy. Podchodzi do przedwiecznego i wprowadzają Go przed Niego. Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie” (Dn 7,13-14) Św. Marek posługuje się tym zwrotem 14 razy, zwłaszcza w opisie męki Chrystusa. Mateusz uczy o człowieczeństwie Chrystusa już na początku swego Ewangelii u prezentując Jego genealogię. Jezus ma, jako człowiek, swoją historię. Jest Chrystusem, synem Dawida i synem Abrahama (zob. Mt 1,1), Mesjaszem pochodzącym z rodu Dawida. W historii Jezusa spełniają się obietnice uczynione Dawidowi, realizującemu ideał króla mesjańskiego i Abrahama, w którym są błogosławione wszystkie narody. Jezus jest Mesjaszem posłanym do Izraela, by wypełniły się obietnice. Tym tytułem posługują się przede wszystkim chorzy (zob. Mt 9,27; 15,22; 20,30-31) i tłum wiwatujący na Jego cześć, obwołujący Go królem podczas wjazdu do Jerozolimy (zob. Mt 21,9.15). Jezus jest Mesjaszem, synem Dawida, troszczącym się o swój lud, ale zarazem jest kimś większym niż Dawid (zob. Mt 22,41-46). 15 KKK nr 398. 16 Zob. Daniel-Rops, Dzieje Chrystusa, Warszawa IW PAX, 2010, str. 267. 32 33 O człowieczeństwie Chrystusa świadczy i to, że od samego początku swego ziemskiego życia Jezus podzielił trudny los Cierpiącego Sługi Jahwe (hebr. Ebed JHWH). To wynika z objawienia się Jezusa podczas chrztu w Jordanie, gdzie został nazwany przez Ojca „umiłowanym Synem” (aluzja do Iz 42,1). Mateusz widzi w działalności cudotwórczej Jezusa wypełnienie się proroctwa o Słudze Jahwe (zob. Mt 8,16-17 i Iz 53,4), który wielką miłością i troska otacza lud i wybiera pokorę, prostotę i uniżenie jako styl swego życia. Męka i śmierć Jezusa wchodzą w plan Boży. Mateusz podkreśla zbawczy wymiar śmierci Jezusa (zob. Mt 20,28) i Ostatniej Wieczerzy (zob. Mt 28,28). Tytuł Sługa Boży (paîs Theoû lub Ebed Jahwe odnosi się do starej tradycji potwierdzonej w Dziejach Apostolskich (zob. Dz 3,13; 4,27). Ewangelista Marek uwypukla ludzkie oblicze Jezusa relacjonując reakcje Jezusa w różnych sytuacjach. Pisze, że Jezus wzruszył się na widok trędowatego, a po uzdrowieniu surowo go upomniał (zob. Mk 1,41-43). Pan smucił i gniewał się z powodu zatwardziałości faryzeuszy (zob. Mk 3,5), dziwił się niedowiarstwu mieszkańców Nazaretu (zob. Mk 6,6), wzdychał i jęczał (zob. Mk 7,34; 8,12). Jezus z czułością traktował dzieci (zob. Mk 9,36; 10,16) i oburzał się widząc, że apostołowie zabraniają im przychodzić do Niego (zob. Mk 10,14). Jezus okazał sympatię bogatemu młodzieńcowi, który pytał Go o to, jak żyć (zob. Mk 10,21). Człowieczeństwo Jezusa podkreśla fakt, że nie podał godziny nadejścia Sądu Ostatecznego (zob. Mk 13,32); odczuwał lęk i trwogę w Ogrójcu (zob. Mk 14,33), pragnął pocieszenia i umocnienia ze strony uczniów (zob. Mk 14,34). Marek napisał również, że Jego najbliżsi krewni uważali Go za szalonego (zob. Mk 3,21), a w Nazarecie nie mógł uczynić żadnego cudu z powodu niedowiarstwa mieszkańców (zob. Mk 6,5). Jezus nie chciał, by nazywano Go „dobrym” rezerwując ten tytuł wyłącznie dla Ojca niebieskiego (zob. Mk 10,18). Także św. Łukasz wskazywał na prawdziwe człowieczeństwo Chrystusa. Łukasz jest uważany za ewangelistę dobroci i łagodności Jezusa. Jednak nie przedstawia Jezusa jako romantyka, postać przesłodzoną, idyllistyczną. Nie obawia się włożyć w usta Jezusa surowych gróźb przeciwko 34 bogaczom i nadużywających uciech życiowych (zob. Łk 6,24-26), inwektyw przeciwko faryzeuszom i uczonym w Piśmie (zob. Łk 11,39-52). Odnotowuje stanowcze wezwanie Jezusa do nawrócenia (zob. Łk 13,1-5). W przypowieści o bogaczu opisuje kary za obojętność na nędzę bliźniego (zob. Łk 16,19-31). Łukasz wreszcie zamieszcza skargę Jezusa nad Jerozolimą i przepowiednię jej tragicznego losu (zob. Łk 23,28-31). Łukasz ukazuje troskę Jezusa o osoby najuboższe w społeczeństwie. To dla nich Chrystus dokonuje uzdrowień i wskrzeszeń. Troszczy się o kobiety i dzieci. Jezus okazał współczucie wdowie z Nain (zob. Łk 7,13), kobiecie chorej od osiemnastu lat (zob. Łk 13,10-17), miłosierdzie grzesznicy (zob. Łk 7,36 i nast.). W otoczeniu Jezusa znajdowały się kobiety, które pomagały wspólnocie (zob. Łk 8,2-3). Jezus był gościem u Marty i Marii (Łk 10,38-42), pocieszał płaczące niewiasty w drodze na Kalwarię (zob. Łk 23,27-31). Jezus okazywał się łaskawym także wobec obcokrajowców. Uzdrowił chorych na trąd, wśród których pochwalił wiarę Samarytanina (Łk 17,11-19). Jezus upomniał Jakuba i Jana za to, że chcieli spuścić ogień na miasta samarytańskie, które Go nie przyjęły (zob. 9,54-55). W przypowieści o dobrym Samarytaninie przedstawia obcokrajowca jako wzór do naśladowania (zob. Łk 10,29-37). To są ludzkie rysy Oblicza Jezusa. Także św. Jan był przekonany, że Jezus jest rzeczywistym człowiekiem. Ewangelista podkreślał prawdziwość Jego człowieczeństwa ukazując, że Jezus odczuwał pragnienie, głód, był zmęczony podczas podróży, wzruszał się i płakał nad grobem przyjaciela Łazarza, miał przyjaciół, wśród których znajdował się także autor Ewangelii. Nade wszystko człowieczeństwo Jezusa ujawniło się w dramacie Ogrójca i Golgoty, gdzie Pan rzeczywiście cierpiał i umierał. Ewangeliści odkreślali je Chrystusa, nie po to, by kwestionować Jego bóstwo. Chcieli jednak przekonać wszystkich, że Chrystus nie udawał człowieka, ale był nim naprawdę. Wiara w Bóstwo Chrystusa wiele razy dochodziła do głosu w ich pismach. To druga część prawdy o Chrystusie. 35 Syn Boży Jezus jest Synem Bożym. Także ten tytuł był znany w Starym Testamencie. Ale, biorąc pod uwagę rygorystyczny monoteizm, miał charakter metaforyczny. „Wy jesteście dziećmi Pana, Boga waszego” uczył Mojżesz (Pwt 14,1). Także Psalmista mówił to samo: „Pan powiedział do mnie: «Tyś moim Synem, ja ciebie dziś zrodziłem. Żądaj ode Mnie, a dam ci narody w dziedzictwo i posiadanie Twoje krańce ziemi»” (Ps 2,7-8). Tytuł Syn Boży podkreślał szczególną więź z Bogiem osób pełniących ważne funkcjami religijne lub społecznymi. Stosowano go w odniesieniu do króla, proroka lub sędziego. Synami Bożymi nazywano ludzi sprawiedliwych i wiernych Bogu. W Ewangeliach tytuł „Syn Boży” przybrał nowe i wyłączne znaczenie. Wyraża wyjątkową i jedyną relację Jezusa z Ojcem niebieskim. Marek mówi o synostwie Bożym Jezusa w sensie dosłownym. Rozpoczynając swą Ewangelię św. Marek ogłosił, że Jezus jest Synem Bożym (zob. Mk 1,1). Przytoczył rozmowę z uczonymi w Piśmie i faryzeuszami, jaka miała miejsce w świątyni, w której Jezus tłumaczył, że Mesjasz jest Synem Bożym. „Wszak sam Dawid mocą Ducha Świętego: Rzekł Pan do Pana mego: Siądź po mojej prawicy, aż położę Twoich nieprzyjaciół pod stopy Twoje. Sam Dawid nazywa Go Panem, jakże więc jest tylko jego synem?” (Mk 12,356-37). Pod koniec swego dzieła Marek włożył w usta setnika stojącego pod krzyżem wyznanie synostwa Bożego Jezusa (zob. Mk. 15,39). Również Mateusz sugeruje wprost synostwo Boże Jezusa. Mateusz bardzo często odwołuje się do nadprzyrodzonej tożsamości Jezusa. Chrystus – Syn Boży jest adorowany przez magów (zob. Mt 2,11); jest Synem, którego Bóg wezwał z Egiptu (zob. 2,15); ogłoszony został Synem umiłowanym Boga podczas chrztu w Jordanie (zob. Mt 3,17). Uczniowie widząc Jezusa chodzącego po wodzie i uciszającego burzę, upadli przed Nim i rozpoznali w Nim Syna Bożego (zob. Mt 14,22-23). Piotr wyznał, że Chrystus jest Synem Boga żywego (zob. Mt 16,16). Obrazy Oblubieńca (zob. Mt 9,15; 22,2; 25,1-13), Pasterza Izraela (Mt 9,36-15,24; 36 26,31), w Starym Testamencie zarezerwowane dla Boga, Mateusz odnosi do Jezusa, który w różnych okolicznościach wydaje się zajmować miejsce JHWH. Jawi się On jako Posłaniec Boży (zob. Mt 10,40), a także jako Ten, który przychodzi (gr. ho erchómenos – Mt 11,3; 21,9; 23,39) mając własną władzę. Mateusz akcentuje, że Jezus jest Sędzią eschatologicznym (Mt 25,31-46). Synowska godność Jezusa staje się widoczna zwłaszcza podczas teofanii nad Jordanem (zob. Mt 3,17) i w chwili Przemienienia (zob. Mt 17,5). Oba te wydarzenia przekonują uczniów, że Jezus jest umiłowanym Synem Ojca. Jezus mówi o tym, że jest Synem Bożym, ujawniając swoją szczególną więź z Ojcem w hymnie radości (zob. Mt 11,27) i 18 razy nazywając Boga swoim Ojcem. Wyznając wiarę w Jezusa – Mesjasza Piotr powiedział do Niego: „Ty jesteś Chrystus” Mateusz dodaje „Syn Boga żywego” (Mt 16,16), by wyrazić nadprzyrodzoną godność Jezusa. Te same słowa wypowiedział arcykapłan Kajfasz podczas procesu przed Sanhedrynem (zob. Mt 26,63). Jest znaczące to, że łączy się tytuły Syna Bożego i Mesjasza. Zarówno w Ewangelii Mateusza jak i Marka, Jezus nie objawia się jako Syn Boży demonstrujący swą potęgę, ale na krzyżu. Ewangelista podkreśla wielokrotnie synowskie posłuszeństwo Jezusa. To synostwo wyraża się w całkowitym zdaniu na wolę Ojca, w odrzuceniu mesjanizmu w sensie politycznym i w zgodzie na odrzucenie przez swój lud. Mateusz 80 razy nazywa Jezusa Kyriosem (gr. Panem). Wiele osób wspomnianych w jego Ewangelii przypisuje ten tytuł Jezusowi. Trzeba pamiętać, że w Septuagincie Kyriosem nazywano samego Boga. Również św. Łukasz pisząc o Jezusie 103 razy używa tytułu Pan (Kyrios). Jezus jest Panem już od momentu narodzenia (zob. Łk 1,43; 2,11). Nie by to zwyczajny, grzecznościowy tytuł. Nazywanie Chrystusa Kyriosem było wyrazem wiary w Niego jako prawdziwego Syna Bożego. Tematem centralnym Ewangelii św. Jana jest objawienie Ojca, którego dokonał Jezus. Według Jana Bóg podjął inicjatywę, by pomóc grzesznej ludzkości, manifestując swą największą miłość poprzez posłanie 37 i dzieło własnego Syna. Jezus jest świadkiem wiernym, przewodnikiem pewnym do Ojca (zob. J 1,18).On objawia światu prawdę, która zawiera się w znajomości Ojca i Jego planu zbawienia. Temu objawieniu ze strony Jezusa winien odpowiedzieć człowiek. Refleksja Jana znajduje się między dwoma polami: prawda objawioną i jej przyjęciem lub podrzuceniem. Z jednej strony mamy działanie Boże, które się objawia i działa poprzez Syna, z drugiej zaś reakcja człowieka, która jest pozytywna, jeśli przyjmuje postawę wiary lub negatywna, jeśli zamyka swe serce w niedowiarstwie wobec objawienia uczynionego przez Jezusa. Ten, kto uznaje w Nim Mesjasza, Syna Bożego i przyjmuje z wiarą Jego orędzie, przynależąc w sposób wolny do Niego otrzymuje życie. Ten, kto odrzuca Go i staje się wrogim w swym zaślepieniu, sam siebie wyklucza ze zbawienia i pogrąża w ciemnościach śmierci. „Słowo stało się Ciałem” (J 1,14). Jest to centralne stwierdzenie Prologu, wyrażające kwintesencję janowej nauki o Chrystusie. Jan ukazuje Go jako Słowo, które zstąpiło z nieba, a po wypełnieniu swej misji na powrót wstąpiło do Ojca. Jan mówi o preegzystencji Jezusa, chwale i bóstwie Syna Bożego. Wcielenie Słowa, chociaż wyrażone jedynie w Prologu, wysuwa się na pierwszy plan w całej Ewangelii. Bardziej niż prorokiem, Jezus jest Logosem wiecznym Ojca, Mądrością, która zeszła miedzy ludzi, by objawić im prawdę, która daje życie. Jezus jest posłanym przez Ojca Synem, Przychodząc z nieba, zna całą prawdę i dlatego objawia ją definitywnie. Jednorodzony Syn Boga przyjął nasza naturę, by oświecić i ożywić wszystkich ludzi. Jan podkreśla, że Bóg niewidzialny i niedostępny, stał się dostępny dzięki Synowi i Jego objawieniu. Bóg staje się widzialny, gdy ludzie patrzą na Jezusa. Bóg jest słyszany, gdy ludzie słuchają Jezusa. Boga można spotkać, gdy ludzie spotykają Jezusa. Fakt Wcielenia sugeruje preegzystencję Jezusa. Jan sugeruje ją za pomocą całej serii słów, które wyrażają jego wieczne istnienie przy Bogu i zstąpienie na świat; eînai (gr. być), gínesthai (stawać, czynić się), katabáinein (zstępować), érchesthai (przybywać), exérchesthai (wychodzić). Ukazując ten ruch zstępujący Słowa Bożego, Ewangelista nie ma na celu wyjaśnienie misterium Drugiej Osoby Boskiej, ale raczej ukazać funkcję 38 Syna Bożego jako Zbawiciela. Uwielbienie Jezusa polega na Jego powrocie do nieba. Dokona się on nie samotnie, lecz z niezliczoną rzeszą odkupionych przez Jego krew. „Słowo stało się Ciałem”, by dogłębnie wejść w naszą rzeczywistość, odkupić ludzkość i poprowadzić ją ze sobą do chwały nieba. Chwała (gr. dóxa), o której wiele razy mówi Ewangelista Jan podkreśla bóstwo Jezusa. Jest o nim wprost mowa w Prologu (J 1,1) i pod koniec Ewangelii w wyznaniu wiary Apostoła Tomasza (gr. Ho kyrios mou kái ho theós mou – J 20,28). Także formuły autoprezentacji Jezusa, za pomocą których Jezus oznajmia: „Ja jestem” (Egō éimi), i zapewnienia Jezusa, że pełni dzieła Ojca, wydobywają Jego tożsamość boską. „Ja Jestem” wyraża święte imię Boga, objawione Mojżeszowi na Górze Synaj (hebr. Ehjéh, Wj 3,14; JHWH – „Ten, Który Jest” – w. 15) W kilku wypadkach Jezus odnosi je do siebie (J 8,24; 28,58; 13,19) czyniąc się równym JHWH. Jezus przypisuje sobie dzieła Ojca, wzniecając tym samym gniew Żydów, którzy oskarżali Go o bluźnierstwo (zob. J 5,17-18; 10,30.33) i dlatego naciskali na Piłata, aby Go potępił: „Według Prawa winien On umrzeć, bo sam siebie uczynił Synem Bożym” (J 19,7). Wcielenie, preegzystencja, chwała, bóstwo Jezusa, ukazują Jego transcendencję. Także misja Jezusa, którą jest zbawienie, ukazuje Go jako Syna Bożego. W Ewangelii Jana często występuje czasownik zbawić (gr. sōizein), wyjaśniający misję Chrystusa wobec grzesznego świata. Jan Chrzciciel ukazuje Jezusa jako Baranka Bożego, który gładzi grzech świata. Jezus stawia czoła szatanowi, Księciu tego świata, by uwolnić ludzkość od jego tyranii (zob. J 12,31; 14,30; 16,33). Będzie On wywyższony na krzyżu, by objawić miłość Ojca (zob. 3,14-17) i dać nowe życie tym, którzy przyjmą Jego orędzie. Jezus jest Dobrym Pasterzem, który daje życie za swe owce (zob. J 10,15.17), zawsze w ścisłej jedności z wolą Ojca. Chrystus jest dla człowieka drogą, prawdą, życiem oraz światłością. Bóg posłał swego Syna na świat, nie po to, by go potępił, ale by go zbawił (zob. J 3,16). W przeciwieństwie do apokaliptyki żydowskiej, Jan wyraża przekonanie, Jezus nie przyszedł wygubić grzeszników, lecz by ofiarować im zbawienie. Jezus ukazuje, że Bóg jest Miłością. Stwierdzenie to oznacza całą działalność Boga na korzyść grzeszników, zainspirowaną 39 przez miłość. Chrystus jest najwyższym aktem tej Bożej Miłości; Tym, poprzez którego Ojciec daje światu życie wieczne. Św. Jan ukazuje szczególną relację Jezusa z Ojcem niebieskim. Jest ona dogłębna i intymna: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10,30; 17,11.21.23). Jezus posiada te samą chwałę, jaka ma Ojciec. Jest on Logosem, Jednorodzonym Synem Ojca, całkowicie i doskonale Mu posłusznym, Misja Jezusa w świecie wypełnia się (gr. teleîn) w doskonałym przylgnięciu do woli Ojca. Jezus żyje dla Ojca, Oczyszcza świątynię, ponieważ rozpala Go gorliwość o dom Ojca (zob. J 2,17). Świat winien wiedzieć, że szuka On jedynie chwały Ojca (zob. J 5,44; 7,18; 8,50). Chrystus kocha Ojca i pełni wszystko, co Mu polecił (J 14,310. Jego pokarmem jest pełnić wolę Ojca (zob. 7,16; 15,15). Także słowa Chrystusa są słowami Ojca, który działa i mówi przez Niego (zob. J 12,49; 14,10; 17,14). Jezus nie tylko jest posłuszny Ojcu, ale całe Jego życie i misja się identyfikuje z wolą Ojca. Między Ojcem i Synem istnieje wzajemna miłość, poznanie i wspólne działanie. Jezus pełni dzieła Ojca, jako Sędzia eschatologiczny wskrzesza umarłych i daje im życie (zob. J 5,19 i nast.); uwielbia Ojca, otrzymując w ten sposób własne uwielbienie (zob. J 17,15); kocha Ojca i przekazuje swą miłość do Niego tym, których Mu powierzył Ojciec. „Ojcze Sprawiedliwy (…) Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich” (J 17,25-26). Wyrażając jedność z Ojcem, Jezus posługuje się serdecznym określeniem Abbà. Ta jedność jest tak ścisła, że kto poznał Jezusa zarazem poznał i Ojca (J 14,7-9), ponieważ Jezus jest w Ojcu, a Ojciec w nim (zob. J 14,10.20). Pragnieniem Jezusa jest to, by wszyscy Jego naśladowcy „byli jedno, jak Ty Ojcze we Mnie, a Ja w Tobie; aby i oni się tak zespolili w jedno, by świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał” (J 17,21). Mesjasz Św. Piotr w swoim pierwszym publicznym wystąpieniu do mieszkańców Jerozolimy i pielgrzymów oznajmił im: „Niech więc cały dom 40 Izraela wie z niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali, uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem” (Dz 2,36). Podobnie Mateusz rozpoczynając swą Ewangelię udowadniał, że Jezus jest obiecanym Mesjaszem (zob. Mt 1,16). Odpowiednikiem hebrajskiego słowa Mesjasz w języku greckim jest „Chrystus” czyli „namaszczony”17. Jezus jest Mesjaszem, który wypełnił Pisma. Mateusz podkreśla proroctwa, które wypełniły się na Jezusie, ukazując Jego postać jako następcę wielkich postaci Starego Testamentu. Przede wszystkim Mateusz porównuje Jezusa z Mojżeszem, wyzwolicielem z niewoli egipskiej. Uczy, że wiara w Jezusa jest dojrzałym owocem wiary starotestamentalnej. Niemniej jednak, także od pierwszych stronic swej Ewangelii Mateusz uwypukla nadprzyrodzone pochodzenie Jezusa (zob. Mt 1,18-25), który czyni Go kimś większym niż Mesjasz pochodzący z rodu Dawida, zapowiadany przez proroków i oczekiwany przez Żydów. Imię Jezus (JHWJ jest zbawieniem) objawione we śnie Józefowi przez anioła, nie odnosi się do uwolnienia ludu spod jarzma niewoli rzymskiej, ale odnosi się do uwolnienia od grzechów (zob. Mt 1,21). Dlatego Jezus jest identyfikowany z Emanuelem, „Bogiem z nami” nie w sensie przenośnym, ale realnym, jak wynika to ze sceny pożegnania, gdy Zmartwychwstały zapewnia Apostołów: „Oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni…” (Mt 28,20). W Jezusie wypełniły się wszystkie obietnice mesjańskie, ale nie w sensie politycznym i triumfalistycznym, ale jako cierpiącym Słudze Jahwe (zob. Iz 53); pokornym i pokojowo nastawionym królu (zob. Zach 9,9). To, że Jezus był prawdziwym Mesjaszem potwierdzało pochodzenie z rodu Dawida, narodzenie w Betlejem, pokłon Trzech Magów, a nawet śmierć na krzyżu. Mateusz przeciwstawił się idei Mesjasza, rozpowszechnionej w środowisku żydowskim, opartej na kalkulacjach politycznych i władzy ziemskiej. Jego Mesjasz jest cierpiącym Sługą Jahwe, pokornym i zatroskanym o ubogich (zob. Mt 8,16-17; 12,15-21). Jezus potwierdził swe powołanie mesjańskie poprzez cuda dokonane na rzecz chorych, ułomnych, najbiedniejszych oraz nauczanie, chętnie przyjmowane przez tłumy odrzuconych i marginalizowanych społecznie. 17 Zob. KKK nr 436. 41 W Starym Testamencie Pomazaniec – namaszczony olejem to ten, kto został powołany przez Boga na urząd proroka, kapłana lub króla. Namaszczony zatem był kimś, kto przewodził Ludowi Bożemu, reprezentował go wobec Boga i składał Mu ofiary. Chodzi zatem o władzę królewską, kapłańską i prorocką. Właściwie poza Melchizedekiem (zob. Rdz 14,18), tajemniczym królem Szalemu, kapłanem Boga Najwyższego i prorokiem, gdyż rozpoznał w Abrahamie błogosławieństwo otrzymane przez Boga i wieścił wspaniałą przyszłość patriarsze i jego potomstwu, trudno o postać, która posiadałyby jednocześnie te trzy prerogatywy. Dopiero Syn Boży, Mesjasz na którego czekały pokolenia udźwignął w sobie i wypełnił te trzy zadania. Mesjasz król Chrystus był Pomazańcem Bożym, któremu Bóg powierzył władzę królewską. Chrystus jest królem nie tylko dla tego, że pochodził z królewskiego rodu Dawida (zob. Łk 1,32-33) któremu Bóg przyrzekł panowanie na wieki (zob. 2 Sm 7,14-15), że do siebie odniósł słowa Psalmu 110 (zob. Mt 22,42-45) i wjechał na osiołku triumfująco do Jerozolimy (zob. Mt 21,1-10). Chrystus jest królem, gdyż po to się narodził i przyszedł na świat, aby zaświadczyć o prawdzie (zob. J 18,33-37). Jego władza nie ma charakteru politycznego i ziemskiego, ale jest budowaniem królestwa Bożego w ludzkich sercach. Ci, którzy postrzegali ją w kategoriach polityczno-społecznych z pewnością zostali rozczarowani. Takiej władzy Chrystus nie pragnął. Gdy cudownie nakarmione rzesze chciały porwać Jezusa by obwołać Go królem On skrył się przed Nimi (zob. J 6,15). A mimo to, Jezus, Syn Dawida miał świadomość, że Bóg Ojciec obdarzył Go władzą królewską. Chrystus dał świadectwo o tym, że Jego panowaniu nie ma końca (zob. Łk 1,33) w najbardziej nieoczekiwanym momencie: na krzyżu. Nad Jego głową wisiał szyderczy napis „Jezus Nazarejczyk Król Żydowski”, pod krzyżem stali urągający Mu zbuntowani poddani. On jednak okazywał się prawdziwym władcą, gdy błagającemu Go nawróconemu łotrowi obiecywał: „dziś ze Mną będziesz w raju” 42 (Łk 23,43). Stąd też św. Paweł mógł nauczać, że Bóg „wskrzesił Go z martwych i posadził po swojej prawicy na wyżynach niebieskich, ponad wszelką Zwierzchnością i Władzą, i Mocą, i Panowaniem, i ponad wszelkim innym imieniem wzywanym nie tylko w tym wieku, ale i w przyszłym. I wszystko poddał pod Jego stopy, a Jego samego ustanowił nade wszystko Głową dla Kościoła, który jest Jego Ciałem, Pełnią Tego, który napełnia wszystko wszelkimi sposobami” (Ef 1,20-23). Św. Paweł nazywa Chrystusa „ostatnim Adamem” (1 Kor 15,45). Pierwszy człowiek został obdarzony godnością królewską. Miał panować nad światem i w imieniu Boga troszczyć się o niego (zob. Rdz 1,27). Chrystus – doskonały człowiek, Nowy Adam przejął władzę królewską nad stworzeniem, by je przyprowadzić do Boga (zob. Hbr 2,8). Więcej: „On jest po prawicy Bożej, gdyż poszedł do nieba, gdzie poddani Mu zostali Aniołowie i Władze, i Moce” (1 Pt 3,22). Mesjasz kapłan W powołanie mesjańskie Jezusa wpisana jest również funkcja kapłańska. Jest On jedynym i najwyższym kapłanem Nowego Przymierza. W Starym Testamencie kapłaństwo było związane z konkretnym rodem: Bóg wybrał pokolenie Lewiego do służby kapłańskiej (zob. Syr 45,6-7). Ustanowił pierwszym arcykapłanem Aarona a kapłanami jego synów (zob. Wj 28,1-2). Im też wyłącznie powierzył składanie ofiar. Chrystus, mimo, że nie pochodził z pokolenia kapłańskiego, „został nazwany przez Boga kapłanem na wzór Melchizedeka” (Hbr 5,10). Według autora Listu do Hebrajczyków Jezus wypełnił wszystkie zapowiedzi zawarte w kulcie Starego Testamentu. Nazywa on Go „arcykapłanem miłosiernym i wiernym (Hbr 2,17), niosącym w sobie „kapłaństwo nieprzemijające” (Hbr 7,24). Wraz z przyjściem na świat Syn Boży „usuwa jedną ofiarę, aby ustanowić inną” (Hbr 10,9). Odkąd Chrystus złożył Bogu Ojcu w ofierze samego siebie, zbędne się stały ofiary składane w Świątyni Jerozolimskiej. 43 Niepotrzebna już okazał się krew cielców i kozłów, gdyż to, co one zapowiadały stało się rzeczywistością. W odróżnieniu od kapłanów Starego Praw, Chrystus nie musiał składać ofiary przebłagania za samego siebie, ponieważ nie popełnił żadnego grzechu (zob. Hbr 7,27). Jego ofiara ma moc ze względu na to, kim jest On – Ofiarnik. Jako kapłan i jako Ofiara (żertwa) Chrystus – Syn Boży nieskończenie przewyższa kapłanów i ofiary Starego Prawa. Melchizedek, tajemniczy król i kapłan, którego pochwałę głosi Księga Rodzaju, składał Bogu ofiarę z chleba i wina. Chrystus na ołtarzu krzyża uwielbił Boga ofiarą całopalną z samego siebie (zob. Hbr 9,14), a na Ostatniej Wieczerzy uwiecznił tę Ofiarę posługując się chlebem i winem. W swe kapłaństwo, nie związane przynależnością do określonego pokolenia, włączył Apostołów, również nie pochodzących z rodu kapłańskiego i im nakazał, aby to, co On uczynił, również Oni czynili na Jego pamiątkę. Apostołowie zaś przekazali kapłańską misję swoim następcom, biskupom i kapłanom. Dzięki włożeniu rąk i modlitwie stali się uczestnikami kapłaństwa Nowego Przymierza i uzdolnieni do składania Bogu jedynej Jego ofiary. Nie ma więc wielu kapłanów – jest jeden kapłan – Chrystus, który żyje i działa w kapłanach Nowego Testamentu. Nie ma wielu ofiar – jest jedna ofiara – Chrystusa, dokonująca się na ołtarzach całego świata, chociaż w sposób sakramentalny i niekrwawy. Chrystus przyszedł na świat, by dać świadectwo prawdzie (zob. J 18,37). Jest zatem prorokiem posłanym przez Ojca niebieskiego. Jego misją jest służba prawdzie o Bogu. Nauczaniu o Bogu i Jego królestwie Chrystus poświęcił całkowicie trzy lata publicznej działalności. Odchodząc miasta i wioski Palestyny przemawiał w imieniu Boga i potwierdzał swe prorockie namaszczenie cudami. Mesjasz prorok Potocznie „prorok” kojarzy się nam z przepowiadaniem przyszłości lub wyjaśnianiem tajemniczych snów, przepowiedni. Stary Testament widzi w proroku posłańca Bożego; tego, który użycza Bogu siebie, by 44 świat poznał prawdę. Prorok jest głosem prawdy, mądrości Bożej. Jest „wyrocznią Pana”. Ludzie nazywali Jezusa prorokiem (zob. Mk 6,15; 8,28). On sam przypisuje go sobie podczas wizyty w Nazarecie cytując przysłowie, że „Nikt nie jest prorokiem we własnym domu” (Mk 6,4). Łukasz przypisuje Jezusowi tytuł proroka wprost lub pośrednio 7 razy (Łk 4,24; 7,16.39; 9,8.19; 13.33; 24,19), Mateusz zaś 5 razy, a Marek 3. Łukasz dostrzega w Jezusie sługę słowa Bożego, posłanego przez Boga, by dzielił się z ludźmi Jego mądrością. Jezus jako prorok jawi się podczas teofanii nad Jordanem, podczas kuszenia na pustyni, na początku swej działalności publicznej w Nazaret. Łukasz często przywołuje postać proroka Eliasza w odniesieniu do Jezusa: odejściu Jezusa ze świata (zob. Łk 9,51) odpowiada wniebowstąpienie Eliasza (zob. 2 Krl 2,11), objawienie się anioła w Ogrójcu jest nawiązaniem do epizodu wędrówki Eliasza ku Górze Horeb (zob. 1 Krl 19,1-8). Łukasz odwołuje się do modelu prorockiego, by ukazać postać Jezusa, który mówiąc sam o sobie w synagodze w Nazarecie, powiedział, że żaden prorok nie jest mile widziany w swej Ojczyźnie (zob. Łk 4,24) a podczas drogi do Jerozolimy oświadczył, że nie jest możliwe, by prorok umarł poza Jerozolimą (zob. Łk 13,33). Łukasz ukazuje Jezusa jako proroka, na wzór proroków starotestamentalnych, ale ma świadomość, że Jezus przewyższa ich swoją godnością i pochodzeniem. Tylko On posiada pełnię Ducha Świętego i tylko On jest prawdziwym Synem Bożym. Misja prorocka, jak pokazują dzieje proroków Starego Testamentu nie była łatwa, a niekiedy stawała się wręcz niebezpieczna. Prorocy musieli stawać przeciwko swemu narodowi, jego władcom i możnym. Mówili rzeczy niepopularne. Wieścili często gniew Boży na nikczemne postępowanie i wzywali do pokuty i nawrócenia. Upominali się o sprawiedliwość i miłość. Szli pod prąd oczekiwań swoich słuchaczy. Spotykali się z szyderstwem, odrzuceniem. Wzbudzali gniew i nienawiść swoim radykalizmem. Byli nawet zabijani. Chrystus był prorokiem, sługą Ewangelii o Ojcu i Jego zbawczych zamiarach wobec człowieka. Sam o sobie powiedział synagodze, odwołując 45 się do słów proroka Izajasza: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobra nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie, abym uciśnionych odsyłał wolnych, abym obwoływał rok łaski od Pana” (Łk 4,17-19). Uczniowie Jezusa widzieli w nim proroka, potężnego wobec Boga i ludzi w słowie i czynie, wiernego sługę prawdy (zob. Łk 24,19), który chętnie zwracał się do tłumów, przychodzących do Niego, by Go słuchać (zob. Mt 4,5). Ludzie byli zdumieni Jego nauką (zob. Mt 7,28). Jezus także rozmawiał indywidualnie z ludźmi, którzy jak Nikodem nie mieli odwagi publicznie zadawać Mu pytań (zob. J 3,1 i nast.). Chrystus doświadczył cierpienia, które było udziałem proroków Starego Testamentu. O tym, że niebezpiecznie jest być prorokiem przypomniał Jezus w przypowieści o niegodziwych dzierżawcach winnicy (zob. Mk 12,2 i nast.). Sam spotykał się z krytyką ze strony faryzeuszy i uczonych w Piśmie (zob. Łk 7,39). Był traktowany podejrzliwie i niechętnie. Inni natomiast widząc Jego czyny i słuchając nauk dochodzili do przekonania, że: „Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat” (J 6,14). Zdarzało się, że odchodzili oburzeni, gdyż była to „twarda mowa” (J 6,60). Nauczał w przypowieściach, tak, by mogli zrozumieć Go wszyscy. Nauki Bożej nie krył nawet przed grupami społecznymi, które wykluczono z prawa do poznania prawdy Bożej. Rozmawiał z Samarytanką, czemu dziwili się Apostołowie (zob. J 4,27), pozwalał przychodzić do siebie dzieciom (zob. Mk 10,14) a nawet bywał w domu celnika (zob. Mt 9,10). Chrystus stał się Słowem, dzięki któremu ludzie mogli zbliżyć się do Boga i zaczerpnąć mądrości. Zatem nie dziwi, że słowa Jezusa zapadały głęboko w serca Jego uczniów; że po pewnym czasie spisano je; że były czytane i rozważane podczas zgromadzeń modlitewnych i przekazywane z troską w pierwotnym Kościele. Jednak nie możemy mówiąc o Chrystusie – „namaszczonym Duchem Świętym” w czasie przeszłym. On – kapłan, król i prorok żyje dzisiaj w swoim Kościele i nadal wypełnia swą potrójną misję. 46 5 sierpnia JEZUS NAUCZYCIEL Wraz z przyjściem Chrystusa na świat na świat rozpoczęło się królestwo niebieskie na ziemi. Chrystus oznajmił jego nadejście na początku swej publicznej działalności. Wzywał wszystkich do pokuty i nawrócenia (zob. Mk 1,14-15). Przez słuchającego Go chętnie tłumy był uważany za Nauczyciela (hebr. rabbi, gr. didaskalos). W Ewangeliach aż 70 razy tym tytułem nazywają Go różni ludzie. Jezus akceptował tę rolę: „Wy Mnie nazywacie «Nauczycielem» (…) i dobrze mówicie, bo nim jestem” (J 13,13), i postępował jak mądry i roztropny nauczyciel. Czego nauczał? Jakie jest najważniejsze przesłanie Jezusa? Jezus nauczał Ewangelie zawierają wiele wypowiedzi Jezusa, które można podzielić na krótkie sentencje, dłuższe opowiadania i przypowieści. Nauczanie Jezusa miało charakter mądrościowy. Słuchacze Jezusa uczyli się od Niego, jak żyć mądrze i szlachetnie. Jezus przy różnych okazjach wypowiadał krótkie sentencje, cytował przysłowia ludowe, dotyczące różnych sytuacji życiowych. Jego słuchacze oczekiwali od Niego konkretnych wskazówek moralnych, i On im je dawał. Jezus jako nauczyciel życia staje w długim szeregu mędrców starotestamentalnych, których nauczanie było znane i powszechnie cenione w Izraelu. Od czasów króla Salomona naród wybrany cieszył się bogatą spuścizną mądrościową. Wśród świętych Ksiąg znajdowały się takie, jak Księga Hioba, Przysłów, Mądrości Syracha, czy Koheleta. Zawarte w nich sentencje i pouczenia pomagały w rozwiązywaniu codziennych dylematów moralnych, ukazywały ideał życia szlachetnego i pięknego, służyły wychowaniu młodych pokoleń. Ewangeliści przekazali nam wiele sentencji ogólnych, wypowiedzianych przez Jezusa, takich, jak; „Dosyć ma dzień swojej biedy” (Mt 6,34), 47 „Czy może niewidomy prowadzić niewidomego?” (Łk 6,39). Znamy też „złotą zasadę” Jezusa, która pozwala żyć w pokoju z bliźnimi: „Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!” (Mt 712). Były one zapewne owocem przemyśleń Jezusa, zrodziły się podczas bacznej obserwacji życia codziennego, relacji rodzinnych i sąsiedzkich. Wiele z sentencji wypowiedzianych przez Jezusa stanowiło wskazówki dla tych, którzy pragnęli na serio stać się Jego uczniami: „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą (…) gromadźcie sobie skarby w niebie” (Mt 6,19-21); „Wchodźcie przez ciasną bramę! Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi na zatracenie, a wielu jest takich, którzy nią wchodzą” (Mt 7,13); „A kto by chciał być pierwszym, niech będzie niewolnikiem waszym” (Mt 20,27); „Pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi” (Mt 20,16): „Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie” (Mt 5,42…). Nauczanie Jezusa, zawarte w krótkich zdaniach, było łatwe do zapamiętania, nawet dla osób prostych i niewykształconych: „Proście, a będzie wam dane; szukajcie a znajdziecie; kołaczcie, a będzie wam otworzone” (Łk 11,9). „Nie możecie służyć Bogu i mamonie” (Mt 6,24), „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni” (Mt 7,1). Ilustrując swe nauczanie Jezus chętnie sięgał po krótkie lub dłuższe historie, łatwe do zapamiętania przez słuchaczy. Zachęcając do modlitwy wytrwałej i cierpliwej posłużył się opowiadaniem o natrętnym przyjacielu (zob. Łk 11,5-8) i o nieustępliwej wdowie, która nachodziła niesprawiedliwego sędziego (Łk 18,3 i nast.). Chcą pokazać, kogo należy uważać za bliźniego, Jezus opowiedział historię miłosiernego Samarytanina (zob. Łk 10,30-37). Chcąc pouczyć o konieczności pokornej służby, Jezus opowiedział historię sługi wracającego z pola, któremu pan mówi: „Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił. (…) Tak i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono, mówcie: «Słudzy nieużyteczni jesteśmy»” (Łk 17,7-16). Poprzez historię obrotnego rządcy (zob. Łk 16,1-8) Jezus ukazywał konieczność długomyślności i troski o przyszłość. Historia nielitościwego bogacza, który nie dostrzegał nędzy Łazarza, ilustrowała przestrogę o braku miłosierdzia (zob. Łk 16,19-31). 48 Jak widzimy, nauczanie Jezusa było obrazowe, oddziaływało nie tylko na umysł, ale na uczucia i wyobraźnię. Mówiąc o powadze grzechu zgorszenia, Jezus posłużył się obrazem kamienia młyńskiego, przywiązanego u szyi topielca (zob. Mt 18,6). Zachęcając do radykalnego przeciwstawienia się grzechom, które prowadzą na zatracenie, powiedział, że lepiej chromym wejść do królestwa niż pójść do piekła (zob. Mt 18,8-9). Jednemu z uczniów, zachwyconemu pięknem Świątyni Jerozolimskiej, przepowiedział jej zniszczenie: „Nie zostanie tu kamień na kamieniu, który by nie został zwalony” (Mk 13,2). Jezus lubił mówić o królestwie Bożym za pomocą przypowieści. Słuchacze chętnie przyjmowali to nauczanie, gdyż Jezus posługiwał się w nim obrazami znajomymi im z życia codziennego. Do najsłynniejszych przypowieści Jezusa o królestwie Bożym należą: przypowieść o skarbie ukrytym w roli i perle (zob. Mt 13,44-46), przypowieść o ziarenku gorczycy (zob. Mt 13,31-32; Łk 13,18-19), przypowieść o siewcy (zob. Łk 8,4-8) przypowieść o sieci zagarniającej ryby (zob. Mt 13,47-50), przypowieść o kąkolu rosnącym wśród łanów złoża aż do czasu żniwa (zob. Mt 13,24-30; 13,36-43), przypowieść o pannach mądrych i głupich (zob. Mt 25, 1 i nast.). Jednak najpiękniejsze przypowieści dotyczą miłosierdzia Bożego i przebaczenia. Zanotował je Łukasz w 15 rozdziale swej Ewangelii. „Jezus czyni miłosierdzie jednym z głównych tematów swojego nauczania. Jak zwykle, i tutaj naucza nade wszystko „przez przypowieści”, one bowiem najlepiej unaoczniają istotę rzeczy. Wystarczy przypomnieć przypowieść o synu marnotrawnym (zob. Łk 15,11-32), czy o miłosiernym Samarytaninie (zob. Łk 10,30-37), czy też – dla kontrastu – przypowieść o niemiłosiernym słudze (Mt 18, 23-35). Jednakże owych miejsc w nauczaniu Chrystusa, które ukazują miłość-miłosierdzie w nowym zawsze aspekcie, jest ogromnie wiele. Wystarczy mieć przed oczyma dobrego pasterza, który szuka zgubionej owcy (zob. Mt 18, 12-14; Łk 15, 3-7), czy choćby nawet tę niewiastę, która wymiata całe mieszkanie w poszukiwaniu zagubionej drachmy (zob. Łk 15, 8-10). Ewangelistą, który szczególnie wiele miejsca poświęcił tym tematom w nauczaniu Chrystusa, 49 jest św. Łukasz; jego Ewangelia zasłużyła sobie na nazwę „Ewangelii miłosierdzia”18. Jezus starał się pozyskać słuchaczy do głoszonej przez siebie prawdy. Prowokował ich do myślenia. Zadawał pytania: „Jak wam się zdaje”? (zob. Mt 17,25; 18,12; 21,28; 22,17) i chwalił rozmówców, gdy ci odkrywali prawdę (zob. bogaty młodzieniec, Piotr). Chcąc dotrzeć do słuchaczy z Dobrą Nowiną i pozyskać ich dla królestwa Bożego Jezus posługiwał się tanimi komplementami. Potrafił surowo zganić faryzeuszy, saduceuszy i przywódców żydowskich (zob. Łk 11,37-54; Mk 7,6-8). Nie lękał się wypominać Żydom ich niedowiarstwa i demaskować złe postępowanie. Mówił im wprost: „Poznałem, że nie macie w sobie miłości Boga” (J 5,42). Surowo upominał ich, zwłaszcza gdy widział zatwardziałość i upór. Mówił: „plemię żmijowe” (Mt 3,7); „Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie …” (Łk 13,3-5). Jezus bronił świętości Świątyni, wyrzuciwszy z niej kupców (zob. J 2,1321). Wołał do handlujących zwierzętami przeznaczonymi na ofiarę i gołębiami: „Zabierzcie to stąd i z domu mego Ojca nie róbcie targowiska!” (J 2,16). Nauczanie Jezusa, głęboko osadzone w realiach życia codziennego, także i dzisiaj przemawia z mocą do tych, którzy je poznają. Jezus porywa jasnością, prostotą i głębią swej myśli, szczerością zatroskania o dobro słuchaczy Ewangelii. Jego słowo, jest słowem żywym, skutecznym i ostrzejszym od obosiecznego miecza, „zdolnym osądzić pragnienia i myśli i sumienia …. Jak miecz obosieczny” (Hbr 4,12). Jak niegdyś, słuchające go rzesze, tak i nas dzisiaj inspiruje do czynienia dobra, umacnia, zachęca, a kiedy trzeba – przestrzega i upomina. Sedno Ewangelii Św. Jan, już na początku swej Ewangelii umieścił opowiadanie o nocnej rozmowie Jezusa z Nikodem (zob. J 3,1-21). W czasie tej rozmowy 18 Dives in misericordia nr 3. 50 Jezus wyjaśnił Nikodemowi odwieczny zamysł Ojca: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” (J 3,16-17). W tym krótkim stwierdzeniu wyjaśnił to, co jest sednem Ewangelii, która Jezus przyszedł ogłosić ludziom. Papież Benedykt XVI, komentując ten fragment Ewangelii, z właściwą sobie wnikliwością, zauważył: „Jan jest jedynym autorem Nowego Testamentu, który daje nam pewnego rodzaju definicję Boga. Mówi on, na przykład, że «Bóg jest duchem» (J 4,24), albo że «Bóg jest światłością» (1 J 1,5). Tutaj głosi z zadziwiającą intuicją, że «Bóg jest miłością». Zwróćmy uwagę: nie jest to po prostu stwierdzenie, że «Bóg kocha», ani tym bardziej, że «miłość jest Bogiem»! Innymi słowy, Jan nie ogranicza się do opisu działania Bożego, ale dociera do samych jego korzeni. Ponadto nie zamierza opisać jakiegoś Boskiego przymiotu ogólnej, być może bezosobowej miłości. Nie dochodzi do Boga wychodząc od miłości, ale skupia się bezpośrednio na Bogu, by określić jego naturę przez nieskończony wymiar miłości. Jan chce przez to powiedzieć, że zasadniczą cechą wewnętrznego życia Boga jest miłość, a więc działanie Boga rodzi się z miłości i przepojone jest miłością: wszystko, co Bóg czyni, czyni powodowany miłością i z miłością, nawet jeśli nie zawsze możemy od razu pojąć, że to jest miłość, prawdziwa miłość. W tym momencie jednak trzeba uczynić krok naprzód i dodać, że Bóg okazał konkretnie swoją miłość, wkraczając w ludzkie dzieje w osobie Jezusa Chrystusa, który dla nas przyjął ciało, umarł i zmartwychwstał. Oto druga konstytutywna cecha miłości Bożej. Nie ograniczył się On do deklaracji słownych, lecz – możemy powiedzieć – naprawdę się zaangażował i osobiście «zapłacił». Jak pisze św. Jan: «tak bowiem Bóg umiłował świat (czyli: nas wszystkich), że Syna Swego Jednorodzonego dał» (J 3,16). Odtąd miłość Boga do ludzi konkretyzuje się i objawia w miłości samego Jezusa. Jan dalej pisze: Jezus «umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował» (J 13,1). Mocą tej ofiarnej i całkowitej miłości zostaliśmy radykalnie wykupieni z grzechu, jak pisze w dalszym ciągu Jan: «Dzieci moje (…). Jeśliby nawet kto zgrzeszył, mamy rzecznika u Ojca 51 – Jezusa Chrystusa sprawiedliwego. On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy, i nie tylko za nasze, lecz również za grzechy całego świata» (1 J 2,1-2; por. 1 J 1,7). Oto do czego posuwa się Jezus w swej miłości do nas: aż do przelania własnej krwi dla naszego zbawienia! Chrześcijanin kontemplując ten «nadmiar» miłości, powinien postawić sobie pytanie, jak należy na nią odpowiedzieć. I myślę, że zawsze i za każdym razem na nowo każdy z nas powinien stawiać sobie to pytanie”19. Podczas nocnej rozmowy z Nikodemem Jezus odsłonił przed Nikodemem tajemnicę Bożego Serca. Bóg, którego przyszedł objawić Jezus jest Bogiem miłującym każdego człowieka. Jego miłość nie czyni wyjątków. Mogą na nią liczyć także ci, którzy wykluczają się z niej poprzez świadomy wybór niewiary i grzechu. Słusznie zatem zauważył św. Jan Paweł II: „Jezus nade wszystko swoim postępowaniem, całą swoją działalnością objawiał, że w świecie, w którym żyjemy, obecna jest miłość. Jest to miłość czynna, miłość, która zwraca się do człowieka, ogarnia wszystko, co składa się na jego człowieczeństwo. Miłość ta w sposób szczególny daje o sobie znać w zetknięciu z cierpieniem, krzywdą, ubóstwem, w zetknięciu z całą historyczną «ludzką kondycją», która na różne, sposoby ujawnia ograniczoność i słabość człowieka, zarówno fizyczną, jak i moralną. Właśnie ten sposób i zakres przejawiania się miłości nazywa się w języku biblijnym «miłosierdziem». Chrystus więc objawia Boga, który jest Ojcem, jest «miłością», jak to wyrazi w swoim liście św. Jan (1 J 4,16), objawia Boga, który jest «bogaty w miłosierdzie», jak czytamy u św. Pawła (Ef 2,4). Ta prawda, bardziej jeszcze niż tematem nauczania, jest rzeczywistością uobecnianą przez Chrystusa. To uobecnianie Ojca: miłości i miłosierdzia, jest w świadomości samego Chrystusa podstawowym dowodem Jego mesjańskiego posłannictwa20. 19 Benedykt XVI, Audiencja generalna, 9 VIII 2006 r., w: L’Osservatore Romano 12(2006), str. 25-26. 20 Dives in misericordia nr 3. 52 Być uczniem Chrystusa Nauczanie Jezusa jest przebogate. Nauczyciel z Nazaretu poruszał w nim wiele ważnych tematów. Mówił o Bogu, odsłaniając tajemnicę Jego ojcostwa. Prowadził do Niego i ośmielał swych uczniów, by z ufnością dzieci zwracali się do Ojca. Mamy zatem zachętę do przejścia od wiary rozumianej jako powinność, obowiązek wierności Przymierzu (Prawu), do wiary dziecięcej, ufnej i prostej, ożywionej miłością do Boga. Żądając wiary w siebie (zob. (J 14,1) i pójścia za sobą, jako drogą, prawdą i życiem (zob. ….), Jezus ukazywał ideał ucznia w programowym wystąpieniu na Górze (zob. Mt 5,1-12; Łk 5,20-23). Ten, kto chce pójść za Jezusem, może to uczynić wstępując na drogę Jego błogosławieństw. Kazanie na Górze, które znamy w dwóch wersjach: Mateuszowej i Łukaszowej, choć różni się między sobą, posiada ten sam wydźwięk. Zawiera ważne wskazówki dla tych, którzy pragną pójść za Jezusem i nierozerwalnie związać z Nim swój los. Błogosławieństwa (gr. makaryzmy) stanowią proklamację zbawienia, ukazując wypełnienie się proroctwa Izajasza, które Jezus skomentował występując publicznie w synagodze w Nazarecie (zob. Łk 4,16-21). Jezus jest ostatecznym wysłańcem Boga, który wypełnia obietnice dane ubogim, smutnym i prześladowanym. Ogłasza im odzyskanie wolności, radość mesjańską oraz zapłatę w niebie. Biblia Starego Testamentu zawiera 45 błogosławieństw, spośród których aż 25 znajdujemy w Psalmach. Ukazują one Boga, jako źródło szczęścia człowieczego (zob. Ps 1,1; 32,1-2). Błogosławieństwa odnoszą się do życia codziennego i dobrobytu (zob. Prz 3,13; 8,32.34; Syr 14,1-2.20; 25,8-9).Ukazują jak być szczęśliwym na ziemi i osiągnąć mądrość. Błogosławieństwa ewangeliczne mają wydźwięk eschatologiczny: dotyczą szczęścia, jakie niesie ze sobą nastanie królestwa Bożego. Mateusz przedstawia Osiem błogosławieństw, Łukasz zaś tylko cztery. Do swych błogosławieństw Łukasz dołączył przekleństwa (zob. Łk, 24-26), będące ich przeciwieństwem, ale nie wnoszące nowych treści. U Mateusza błogosławieństwa mają wydźwięk bardziej duchowy, 53 wewnętrzny, natomiast u Łukasza odnoszą się do konkretnej sytuacji słuchaczy Jezusa. Kazanie na Górze jest magna charta królestwa Bożego, zawierającym najistotniejsze treści nauczania Jezusa. Jest rozwinięciem i uszczegółowieniem wezwania, które Jezus skierował rozpoczynając swą misję nauczycielską: „Nawracajcie się, ponieważ przybliżyło się królestwo niebieskie” (Mt 4,17). Jezus występuje tu jako nowy Mojżesz, a Góra Ośmiu Błogosławieństw jawi się jako nowy Synaj. Mojżesz otrzymał Dekalog od Boga (zob. Wj 24,12). Był tylko jego przekazicielem. Jezus natomiast wypowiada się we własnym imieniu i odwołując się do swego autorytetu; głosi, „jako ten, który ma władzę (gr. hōs exousían échōn – Mt 7,29). Mistrz z Nazaretu jest prorokiem czasów ostatecznych, w którym wypełniają się Prawo i pisma prorockie (zob. Mt 5,17). On tchnie w starotestamentalne dziedzictwo wiary nowego ducha; ducha dzięcięctwa Bożego i miłości. Po proklamacji królestwa i jego prawa, Jezus przedstawił jego wymiar misyjny (rozdz. 10), tajemniczą naturę (rozdz. 13), wpływ na codzienność wspólnoty mesjańskiej (rozdz. 18) i wypełnienie się na końcu czasów (rozdz. 24-25). Mamy zatem w Ewangelii św. Mateusza zdumiewającą katechezę o królestwie Bożym i o Kościele21. Mateusz pisze: „Jezus widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie: Wtedy otworzył usta i nauczał ich tymi słowami: «Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. 21 Zob. A. Pappi, I quattro Vangeli. Commento sinottico, Padova „A” Edizioni Messaggero 2001, str. 101. 54 Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami»” (Mt 5,1-12). Wśród błogosławionych na pierwszym miejscu Jezus wymienia ubogich, którym przyszedł głosić Dobrą Nowinę (zob. Iz 61,1-2). Zapowiada szczęście ubogim i utrudzonym, w królestwie Bożym, które zakłada. Wyrażenie „ubodzy w duchu” odsyła do zapewnienia samego Boga, który „patrzy na tego, który jest biedny i zgnębiony” (Iz 66,2). Rzeczownik ubogi (hebr. ânî – biedny; w języku greckim oddawany przez ptōchós – ubogi), mówi o nędzy żebraka, który musi się uniżyć, schylić (gr. ptýssein) po jałmużnę, by przeżyć. Stary Testament uważał bogactwo za znak Bożego błogosławieństwa i przychylności; nędza zaś była postrzegana jako kara za grzechy i stan zawiniony, zazwyczaj przez lenistwo i gnuśność. Ale już prorok Sofoniasz w nowy sposób spojrzał na bogactwo i ubóstwo. Głosił, że w czasach mesjańskich zbawienie stanie się udziałem reszty Izraela, ubogich i ciemiężonych. Ubodzy zostaną ocaleni w dniu gniewu Pańskiego i znajdą w Nim sprawiedliwość (So 2,3). Bóg obiecał przez proroka Izraelowi: „Usunę bowiem spośród ciebie pysznych samochwalców twoich, a nie będziesz się więcej wywyższać na świętej mej górze. I zostawię pośród ciebie lud pokorny i biedny, a szukać będą schronienia w imieniu Pana” (So 3,1112). Taka koncepcja ubóstwa została utwierdzona po niewoli babilońskiej. Ubogi oznacza człowieka pokornego, pobożnego, napełnionego bojaźnią Bożą, który całą swą ufność posiada w Bogu. Anawîm (hebr. ubodzy) Jahwe nie mogą liczyć na bogactwo, wpływy polityczne, władzę i układy. Pogardzani przez możnych, wykluczeni z życia społecznego i żyjący na jego marginesie, mogą jedynie z ufnością synowską prosić Boga o pomoc i wsparcie. Tylko On jest ich obrońca i opiekunem. Ubodzy w duchu to 55 ci, którzy całą swa nadzieję pokładają w Bogu. Tak wiec, ubóstwo, jakie błogosławi Jezus jest przede wszystkim stanem ducha, a nie wyznacznikiem statusu materialnego. Ubodzy pozbawieni koneksji, układów, wpływów, siły pieniądza i znaczenia, mogą jedynie powierzyć siebie Bogu, Jego miłosierdziu i trosce. Jezus proklamuje nadejście królestwa Bożego, w którym ubodzy nabędą znaczenia i będą u siebie. Ubogi z błogosławieństw Jezusa to ten, kto ogołocony ze wszystkiego, upokorzony przez niedostatki materialne i deficyty duchowe. On pamięta, że Bóg jest jego największym skarbem. Jeśli zatem Jezus przestrzega swych uczniów przed bogactwem i zachęca do pielęgnowania ducha ubóstwa, to dlatego, że pragnie, by byli wolni od ducha chciwości, pychy i arogancji, jaką często ono rodzi. Bogactwo zaślepia. Pozwala żyć w złudzeniu, że człowiek nie potrzebuje Boga i bliźnich. łatwo wtedy o popełnienie błędu, jakiego dopuścił się nielitościwy bogacz z przypowieści o Łazarzu (zob. Łk 16,19 i nast.). Drugie błogosławieństwo odnosi się do osób, z którymi w społeczności nikt się nie liczy. „Błogosławieni zasmucani”. O nich mówił już prorok wieszcząc Mesjasza, który będzie „pocieszał zasmuconych” i „rozweseli płaczących na Syjonie” (Iz 61,1-3). Ci błogosławieni doznają smutku z powodu dyskryminacji i prześladowań. Z pewnością można to błogosławieństwo odnieść do pierwszych chrześcijan, których zasmucała wrogość Żydów i pogan, i którzy musieli być gotowi na niesprawiedliwe traktowanie i cierpienie. Zasmuconym Chrystus obiecuje, ze w Bogu znajda źródło pociechy. Trzecie błogosławieństwo dotyczy cichych (gr. praeîs). Cisi są podobni do Jezusa cichego i pokornego sercem (gr. praüs i tapeinós – zob. Mt 11,29). Tym, których możni i wielcy tego świata lekceważą i zmuszają do bezsilnego milczenia, Chrystus obiecuje, że „posiądą ziemię”. Jest ona tutaj synonimem królestwa niebieskiego. Podobną obietnicę znajdujemy w Ps 37,11: „Ufający Panu posiądą ziemię”. Także czwarte błogosławieństwo dotyczy ubogich, którzy „pragną i łakną sprawiedliwości”. Sprawiedliwość jest tu rozumiana w sensie czysto duchowym oraz konkretnym ziemskim. Pragnienie sprawiedliwości 56 mają ludzie pobożni, którzy starają się wypełniać we wszystkim wolę Bożą. Chrystus błogosławi tych, którzy idąc w Jego ślady, pilnie woli Bożej szukają i starają się zrealizować ją w swoim życiu. Błogosławieństwo, jakim będą się cieszyć jest wypełnieniem zapowiedzi dotyczących czasów mesjańskich (Jr 23,5-6). „Błogosławieni miłosierni”. Piąte błogosławieństwo wprost dotyczy relacji uczniów Chrystusa z innymi ludźmi. Wprowadza w serię błogosławieństw, które dają praktyczne wskazówki, jak odnosić się do bliźnich. Chrześcijanin winie budować swe więzi społeczne miłości miłosiernej. Będzie przynależał do królestwa i doświadczy jego szczęśliwości, jeśli nauczy się kochać, miłością dźwigającą, leczącą i uzdrawiającą, jak Jezus. Miłosierdzie jest podstawowym wymaganiem królestwa, które buduje Jezus. Jego uczeń winien być zawsze gotowy do kierowania się miłosierdziem wobec ubogich i potrzebujących. W ten sposób naśladuje samego Boga, którego miłosierdzi głosił Stary Testament (zob. Wj 34,6; Pwt 5,9-10; Jr 32,10; Ps 136). Nowy Testament przyniósł wyraźny nakaz: „Bądźcie więc miłosierni, jak miłosierny jest wasz Ojciec niebieski” (Łk 6,36). Ci, którzy okażą się miłosierni mogą liczyć na nieskończone miłosierdzie samego Boga (zob. Mt 6,12-15; Mt 18,19-35). „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga będą oglądać”. Czyste serce, a jakim mówi Jezus oznacza szczerość i prostotę wobec Boga. Jego przeciwieństwem jest serce pokrętne, w swoich zakamarkach ukrywające zło, nieszczere i obłudne. Serce w Biblii to najgłębsze centrum osoby, sanktuarium, w którym człowiek rozmawia z Bogiem. Człowiek o czystym sercu nie udaje przed Bogiem. Obce jest mu pozerstwo i fałszywa pobożność, właściwa faryzeuszom i hipokrytom (zob. Mt 6,1-18). Królestwo Boże, łaskę „oglądania Boga” Chrystus obiecuje ubogim, pokornym, czystym, tym, którzy zatroskani o swe zbawienie szukają Boga. Oglądanie Boga oznacza doświadczenie Jego bliskości, miłości, opieki i zbawienia w Jego królestwie. Jezus obiecuje, że ciesząc się życiem wiecznym ludzie czystego serca będą mogli bez przeszkód trwać w Bogu. Siódme błogosławieństwo Jezusa dotyczy pokój czyniących (gr. eirēnopoiói). To ci, którzy nie tylko pragną pokoju w sercu, ale starają się 57 go zaprowadzić w swoim otoczeniu. Służą pokojowi poprzez dążenie do zgody, przebaczenie i dialog. Chrystus, który jest „Księciem pokoju” (Iz 9,6; Mt 21,1) obiecuje szczęście swym współpracownikom; tym, którzy oddadzą się na służbę dziełu pojednania i braterstwa. Wprowadzający pokój między ludźmi sprawiają, że znikają nieporozumienia, podejrzliwość i wrogość, zrodzone z egoizmu, pychy i chciwości. Ostatnim błogosławieństwem Pan Jezus obdarował „prześladowanych dla sprawiedliwości”. Zapewne miał przed oczyma rzesze swoich wyznawców, których świat odrzuci z powodu wiary Niego i będzie ich prześladował. Tym wszystkim, który cierpią niesłuszne prześladowanie dla słusznej sprawy, Chrystus obiecuje królestwo niebieskie. Pragnie ich również umocnić swą łaską, zapewniając, że prześladowania te czynią ich uczestnikami chwały w Bożym królestwie. On jest pierwszym prześladowanym, który przez krzyż wszedł do chwały Ojca. Często wracajmy do błogosławieństw Jezusa, gdyż są one programem naszego życia chrześcijańskiego. Każdy uczeń Chrystusa winien znać je na pamięć, niczym Dekalog, by w swej codzienności wcielać w życie te wartości, które chwali Chrystus. Miłość bliźniego Główne miejsce, oprócz miłości Boga, w nauczaniu Jezusa zajmuje miłość bliźniego. Istnieje, bowiem dziwny związek pomiędzy Chrystusem a bliźnimi. Jezus utożsamia się z człowiekiem, którego spotykam codziennie w domu rodzinnym, pracy, szkole, na ulicy, w urzędzie. Taką wymowę posiada mowa Jezusa o Sądzie Ostatecznym. „Kiedy Syn człowieczy przyjdzie w chwale w otoczeniu wszystkich aniołów swoich, zasiądzie na tronie chwały i wszystkie narody zgromadzą się przed Nim. A On oddzieli jednych ludzi od drugich, tak jak pasterz zwykł oddzielać owce od kozłów. I zbierze owce po prawej stronie, a kozły po lewej. A potem powie Król do tych, co są po prawej stronie: Przyjdźcie błogosławieni Ojca mego, weźcie w posiadanie królestwo, które było dla was przygotowane od założenia świata. Byłem bowiem głodny, a daliście 58 mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem obcy, a przyjęliście Mnie. Byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a nawiedziliście Mnie; byłem więźniem, a przyszliście do Mnie. Wtedy odpowiedzą Mu sprawiedliwi: Panie, kiedy to widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Cię, spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedyż widzieliśmy Cię obcym i przyjęliśmy Cię, nagim i przyodzialiśmy Cię, albo chorym i w więzieniu i poszliśmy Cię odwiedzić? A Król odpowie im tak: Zaprawdę, powiadam Wam, cokolwiek uczyniliście jednemu spośród najmniejszych braci moich, uczyniliście Mnie samemu” (Mt 25,31-41). Jakkolwiek nie próbowalibyśmy wyjaśniać wypowiedź Chrystusa, nie da się zagubić jej realnego sensu: pomiędzy Jezusem a ludźmi istnieje szczególna łączność, tajemnicze zjednoczenie. Jest ono tak silne, że cokolwiek powiemy o Jezusie, powiemy i o nas. Cokolwiek uczynimy poruszeni miłością do bliźniego – ostatecznie kieruje się ku Niemu. Jakże wielka jest godność człowieka, gdy spojrzymy na niego poprzez pryzmat tego, co mówi Jezus! W Starym Testamencie godność człowieka została wyrażona przez to, że został on stworzony na obraz Boży i Boże podobieństwo. Bóg sam (osobiście) powołał go do istnienia i uczynił obrazem swojej boskiej nieśmiertelności. Wielkość człowieka polegała na tym także, że jako jedyna ziemska istota został powołany do dialogu miłości z Bogiem. Może Boga czcić, kochać i słuchać. W Nowym Testamencie Jezus idzie jeszcze dalej. Sam stał się człowiekiem. To pierwszy mocny argument za niezwykłością człowieka. Bóg – człowiekiem. Natura ludzka została wywyższona ponad wszystko, co jest na ziemi. Jeszcze bardziej Bóg-człowiek, Jezus z Nazaretu mówi, że jego związek z każdym z nas jest jeszcze głębszy. On utożsamia się z człowiekiem. „Współ-czuje”, jakby rzekł Cyprian to znaczy „czuje z nami”. Nasze sprawy są Jego sprawami. Nasze radości pomnażają jego radość, a bóle naszego serca są cierpieniem Jego Serca. Słowa Jezusa właściwie przekreślają dystans dzielący każdego z nas od Niego. Czynią Go osiągalnym. Jeśli więc chcemy coś uczynić dobrego Jezusowi, okazać Mu naszą miłość i wdzięczność; jeśli chcemy odczuć Jego obecność – nie ma lepszego i pewniejszego sposobu, jak zwrócić się 59 do bliźniego. Twarz Jezusa ma tysiące twarzy. Nie jest abstrakcyjna, ale konkretna. To twarz bliźniego: starszego, umęczonego człowieka, dziecka, chorej kobiety, ojca lub matki. Nie trzeba szukać Jezusa w zaświatach, na medytacjach transcendentalnych, paląc kadzidełka i szepcząc tajemne zaklęcia. Nie trzeba wędrować w nieznane krainy w poszukiwaniu Boga. On jest Emanuelem – Bogiem z nami (zob. Mt 1,23). Teoretycznie – to wiemy; praktycznie ciągle musimy sobie przypominać, że miłość, do której zobowiązuje nas Jezus i dzięki której możemy do dotknąć musi być konkretna. Pouczył Pan Jezus o tym św. Marcina, który pewnego mroźnego dnia ulitował się nad żebrakiem i oddał mu połowę swego ciepłego płaszcza. Zobaczył we śnie Jezusa przywdzianego w ten płaszcz. Błogosławiona Jolanta oddała biednym cały swój majątek, posługiwała chorym w szpitalu przez siebie założonym, aż do wycieńczenia swego organizmu. Również św. siostrze Faustynie Kowalskiej Pan Jezus dał do zrozumienia, że przychodzi do Niej w bliźnim. Pewnego razu przyszedł na furtę w Krakowie żebrak. Dała mu to, co miała: miskę zupy. Gdy Jezus się jej objawił kolejny raz, zrozumiała, że to Jemu samemu wyświadczyła tę przysługę. Św. Faustyna zwykła była także opiekować się chorymi i starszymi siostrami. Mówiła, że widzi w nich cierpiącego Jezusa. Św. Brat Albert Chmielowski namalował słynny obraz Ecce homo przedstawiający Chrystusa odzianego w purpurę, w koronie cierniowej i ze trzciną w ręce. Myślę, że właśnie podczas malowania tego obolałego Chrystusa, wzgardzonego i pozostawionego samemu sobie, brat Albert zrozumiał samo sedno chrześcijaństwa. Chrystusa trzeba szukać w braciach. Dlatego zaopiekował się biedakami Krakowa. W chrześcijaństwie, od samego jego zarania istniała żywa świadomość tego, że Jezusa można spotkać w biednych i potrzebujących. Chrześcijanie chętnie dzielili się tym, co posiadali z biednymi. To nie tylko wyzwalało z ducha materializmu i było aktem sprawiedliwości względem biednych, ale przede wszystkim uświadamiało chrześcijanom, że Jezus potrzebuje w bliźnich ich pomocy. Wśród największych, 60 „najprzedniejszych” dobrych uczynków, które gładzą liczne grzechy, Kościół umieścił jałmużnę. Już Ojcowie Kościoła pouczali, że kto biedakowi daje, Chrystusowi daje, a kto wobec ubogiego jest skąpy, skąpi samemu Panu. Przy okazji zobaczmy, czym różni się filantropia ludzi niewierzących od jałmużny chrześcijańskiej. Także ludzie niewierzący potrafią być wrażliwi na ludzką biedę i umieją pomagać innym. Chociażby wymieńmy Janusza Korczaka, człowieka, który całe swe życie poświęcił sierotom, czy św. Matkę Teresę z Kalkuty, która znana była z wielu dzieł dobroczynnych. Obecnie w Polsce istnieje wiele organizacji, państwowych społecznych, o charakterze świeckim, które pomagają w przeróżnych biedach. Kościół katolicki posiada rozbudowany Caritas, inne kościoły chrześcijańskie jej odpowiedniki. Otóż różnica w udzielaniu pomocy biednym tkwi nie tyle w sposobach czy zaangażowanych środkach materialnych, ile w motywacji. Niewierzący pomagają pobudzani do tego ludzką solidarnością, wzruszeni biedą, może nieraz uświadamiając sobie, że ich także mogłyby spotkać trudne sytuacje, np. bezrobocie, bieda materialna, choroba. Innych do działania pobudza ich niespokojny, twórczy duch. Chcą coś konkretnego zrobić dla innych, czuć się przydatni, nadać w ten sposób sens swemu życiu. Chrześcijanin nie jest działaczem społecznym, ani zawodowym filantropem. W bliźnim widzi Chrystusa, a swą posługę wobec „maluczkich i ubogich”, potrzebujących pomocy duchowej czy materialnej, „odrzuconych przez ludzi i wzgardzonych” widzi jako służbę Chrystusowi i wypełnienie Jego woli. Jest to motywacja na wskroś religijna. Nasz obowiązek: kochać bliźniego w Bogu i dla Boga. Przywołajmy tu przykazanie, które przypomniał Jezus: „Będziesz miłował Pana Boga swego....” (Mk 12,30). Przypomnijmy słowa Testamentu Jezusa oraz Jego naukę z Ostatniej Wieczerzy, gdy przepasał się prześcieradłem, umywał, jak niewolnik, nogi Apostołom i mówił: „Nazywacie Mnie Nauczycielem i Mistrzem. I dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeśli wobec tego Ja, Pan i Nauczyciel wasz, umyłem wam nogi, to czyż wy nie powinniście sobie również nawzajem nóg umywać? Zostawiłem wam przykład, żebyście 61 sobie nawzajem to czynili, co Ja wam uczyniłem. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Sługa nie jest większy od swego Pana ani wysłannik od tego, który go posyła. Teraz, więc już wiecie to. Postępujcie tedy zgodnie z tym, a będziecie szczęśliwi” (J 13,13-17). Zachowywanie nowego przykazania Jezusa chroni naszą wiarę od zamknięcia jej tylko w świecie nadprzyrodzonym. Od życia w getcie: „ja i Pan Bóg”. Nie pozwala na „prywatyzację” pobożności. To bardzo ważne, dzięki temu, chociaż żyjemy wychyleni ku nowemu życiu, i oczekujemy nowego, lepszego świata, to jednak nie jesteśmy bezczynni. Apatyczni. Wiara w Jezusa, pobożność i kult prowadzą do czynu. Przypomina nam o tym kapłan każdorazowo, gdy mówi na zakończenie Mszy świętej: „Idźcie w pokoju Chrystusa”. Jakby mówił: ”Idźcie, jesteście posłani z orędziem Jezusa do bliźnich. Dzielcie się tym, co otrzymaliście od Niego. Czynami świadczcie, że On nie jest obojętny na niczyj los. Wasza wiara to nie pobożne uczucia czy niezwykłe doznania, które dotyczą tylko was, nikogo więcej. Wasza wiara otwiera was na innych”. Musimy powiązać wiarę, modlitwę, kult z życia miłością na co dzień. Uczy tego Św. Faustyna Kowalska. Ona, wyniesiona na wyżyny mistycyzmu, dopuszczona do najgłębszych tajemnic Serca Jezusowego, nie utraciła realistycznego spojrzenia na świat. Ułożyła przepiękną modlitwę, która świadczy o tym, że zrozumiała, iż nie można Chrystusa oddzielać od człowieka ani człowieka od Chrystusa. Tak się modliła: „Dopomóż mi do tego, o Panie, aby oczy moje były miłosierne, bym nigdy nie podejrzewała i nie sądziła według zewnętrznych pozorów, ale upatrywała to, co piękne w duszach bliźnich, i przychodziła im z pomocą. Dopomóż mi, aby słuch mój był miłosierny, bym skłaniała się do potrzeb bliźnich, aby uszy moje nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich. Dopomóż mi, Panie, aby język mój był miłosierny, bym nigdy nie mówiła ujemnie o bliźnich, ale dla każdego miała słowa pociechy i przebaczenia. Dopomóż mi, Panie, aby ręce moje były miłosierne i pełne dobrych uczynków, bym tylko umiała czynić dobrze bliźniemu, na siebie przyjmować cięższe, mozolniejsze prace. Dopomóż mi, aby nogi moje były miłosierne, bym zawsze spieszyła z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie i zmęczenie. Prawdziwe moje odpoczniecie jest w usłużności bliźnim. Dopomóż mi, Panie, aby serce moje było miłosierne, bym czuła ze wszystkimi cierpieniami bliźnich. Nikomu nie odmówię serca swego. Obcować będę szczerze nawet z tymi, o których wiem, że nadużywać będą dobroci mojej, a sama zamknę się w najmiłosierniejszym Sercu Jezusa”22. I jeszcze jedno: „Przykazanie nowe daję wam, byście się wzajemnie miłowali, tak, jak Ja was umiłowałem” (J 13,34). Słowa Chrystusa określają granice naszej miłości. Jej miarą jest miłość bez miary. To Jezusowe: „Jak Ja was umiłowałem” jest bezgraniczne. Jezus „umiłował nas do końca” (J 13,1) to znaczy do ostatniej kropli swej krwi, wylanej na Golgocie, do ostatniego tchnienia na krzyżu. Nie stawiał w swojej miłości żadnych warunków. Nie mówił: „musicie na nią zasłużyć”, gdyż żaden grzesznik nie zasługuje na miłość Bożą. Jest ona darem uprzedzającym, darmo danym, tylko dlatego, że On tak chciał. A nasza miłość? Czy umiemy kochać konkretnego człowieka? Czy umiemy przyjmować go takim, jakim jest? Czy nie dyktujemy warunków, jak matka, która mówi dziecku: „Bądź grzeczny, bo inaczej mamusia przestanie Cię kochać”? Czy nasza miłość jest czynem? Ofiarą z siebie? Zapomnieniem o sobie? Chrystus mówi: „Abyście się wzajemnie miłowali”. Gdzie? W rodzinie. To jest pierwsza i podstawowa przestrzeń spotkania Chrystusa w miłości. Przestrzeń codzienna, niewyszukana, zwykła. I może dlatego bardzo trudna do zagospodarowania. Nieraz ktoś mówi: „Gdybym miał większe możliwości, ile bym dobrego zrobił dla innych”, „niestety, ode mnie nic nie zależy...”, „niewiele mogę...”. To bzdura. Ode mnie wiele zależy. Wiele mogę. Wiele mogę zmienić tam, gdzie Bóg mnie postawił. Znalazłem stary obrazek przedstawiający kwitnącą łąkę. Ktoś dopisał na nim: „Zakwitnij tam, gdzie Bóg przygotował ci glebę”. To jest właśnie to: rozwinąć swe talenty i uruchomić wszystkie moce w służbie miłości. Tam dokładnie, gdzie Bóg nas zasadził. Kwiat nie może powiedzieć: „Gdyby zasadzono mnie gdzie indziej, 22 Faustyna Kowalska, Dzienniczek nr 163. 62 63 zakwitłbym zachwycająco”. On kwitnie tam, gdzie Bóg przygotował mu glebę. Nieraz są to kwiaty małe, słabe, ale zawsze kwiaty. W Katechizmie Kościoła Katolickiego odnajdujemy cały katalog uczynków miłości bliźniego, „co do duszy” i „co do ciała”. Te uczynki miłości, której na imię miłosierdzie, przypominamy sobie w pacierzu po to, żeby właśnie w codziennym życiu, a nie w wyjątkowych sytuacjach (ekstremalnych) praktykować. Każdy z nas ma: „głodnych nakarmić, pragnących napoić, nagich przyodziać, podróżnych dom przyjąć, więźniów pociesza, chorych odwiedzać, umarłych grzebać”. A gdy chodzi o uczynki miłosierne co do duszy, to trzeba: „grzeszących upominać, nieumiejętnych pouczać, wątpiącym dobrze radzić, strapionych pocieszać, krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować, modlić się za żywych i umarłych”. I najważniejsze mamy czynić dobro bliźnim nie oczekując od nikogo innego zapłaty, jak od samego Jezusa. Jest to bardzo trudne; chociażby dlatego, że lubimy podziękowania; to, że ktoś zauważy nasz wysiłek, doceni, co dla niego robimy. Często jednak zamiast podziękowań spotykamy się z obojętnością, żeby nie wspomnieć już o postawie niewdzięczności. Staramy się dla innych, oddajemy swój czas, siły, nieraz posiadane środki materialne, a ktoś uważa, że mu się wszystko należy, że to normalne, iż dla niego się poświęcamy..., że to nasza powinność. Jest nam wtedy przykro, i zamykamy serce, myśląc sobie: „Na drugi raz już taki głupi nie będę, skoro ty, nie umiesz powiedzieć dziękuję!”. Jest to ludzkie, ale nie chrześcijańskie. Nie możemy poddać się takiej logice i złym emocjom. Chrześcijanin zawsze pamięta, że nigdy nie można żałować dobra uczynionego. Nawet, jeśli dozna w zamian za nie niewdzięczności. Dobro jest dobrem – zawsze; niezależnie od tego, czy ktoś je zauważy i doceni czy też nie. Zresztą, wierzymy, że Bożym oczom ono nigdy nie umknie. Nawet, jeśli byłoby mniejsze od ewangelicznego ziarnka gorczycy. Bóg za każde dobro podziękuje i to miarą utrzęsioną, bezbrzeżną łaski; o wiele obfitszą niż nasza zasługa. Na pewno nie zostanie dłużnikiem. Nie będzie się ociągał. Ufajmy słowom Jezusa. Jeśli idziemy za Jego przykładem dobroci dla bliźniego, nie musimy się lękać, że cokolwiek stracimy. 64 6 sierpnia JEZUS CUDOTWÓRCA W Ewangeliach znajdujemy liczne opowiadania o cudach, których dokonał Jezus. Nie były one zasadniczym celem działalności Mistrza z Nazaretu. Zdumiewały, zaskakiwały, przerażały. Nie to jednak było ich głównym celem. Jezus nie skupiał się na nich, by zyskać rozgłos lub poklask. Poprzez cuda i znaki Bóg potwierdzał Jego naukę. Cuda stawały się wezwaniem do wiary w Syna Bożego. Ich sens wyjaśnił św. Piotr w Dniu Pięćdziesiątnicy, gdy tłumaczył swoim rodakom fenomen Jezusa: „Mężowie izraelscy, słuchajcie tego, co mówię: Jezusa Nazarejczyka, Męża, którego posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i znakami, jakich Bóg przez Niego dokonał wśród was, o czym sami wiecie, tego Męża, który z woli postanowienia i przewidzenia Bożego został wydany, przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście, lecz Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzi śmierci, gdyż niemożliwe było, aby ona panowała nad Nim” (Dz 2,22-24). To zbyt cudowne! Człowiek jest istotą żądną niezwykłości – możnaby powiedzieć; głodną cudów. I to nie tylko człowiek starożytny, ale i współczesny. Chcemy czegoś, co nas wyrwie z szarości życia, co przerwie łańcuch powszednich wydarzeń, będzie jakimś doświadczeniem czegoś niezwykłego, niebanalnego. Media dwoją się i troją, by przedstawiać nam takie „cuda”, wyszukując coraz to dziwniejsze tematy. Starają się ze wszystkiego zrobić sensacyjna wiadomość. Tam, gdzie dzieją się rzeczy niezwykłe, niecodzienne, niespotykane – chętnie zbiegają się ludzie. Pociągają ich zjawiska paranormalne, niewytłumaczalne racjonalnie, niepojęte i do końca niezbadane. Ludzie wierzą w UFO i doszukują się śladów obecności inteligentnego życia we wszechświecie. Niejednokrotnie próbują interpretować historię powołując się na nadzwyczajne interwencje obcych cywilizacji. 65 Zapotrzebowanie na „cudowność” dostrzec możemy również w postawach religijnych wielu ludzi. Powszechnie spotykamy się z zapotrzebowaniem na „dziwy”, cuda, znaki będące wyrazem ingerencji Boga w naszą codzienność. Współcześni, różnorodni guru religijni postępują jak kuglarze z cyrku: próbują przekonać swoich wyznawców o posiadaniu wiedzy tajemnej, nadprzyrodzonych mocy, nieludzkich umiejętnościach. Epatują więc dziwnymi zachowaniami, strojem, gestami lub mową, byleby uatrakcyjnić swój przekaz i stać się wiarygodnymi w oczach potencjalnych klientów. Niestety, również w chrześcijaństwie spotykamy się z cudownymi nadużyciami. Czasami pragnienie przeżycia niezwykłego kontaktu z Bogiem, Maryja lub świętymi prowadzi do ośmieszenia wiary chrześcijańskiej i poważnych nadużyć. Ostatnimi czasy rozkwita moda na niezwykłe „znaleziska” religijne. Od czasu do czasu słuchać, że Jezus lub Maryja objawili się w jakimś miejscu: na ścianie bloku mieszkalnego, w prywatnym mieszkaniu, na drzewie w parku… Ludzie zbiegają się w te miejsca, by osobiście zobaczyć, przekonać się. Wielu ulega zbiorowej histerii, wielu wraca ze sceptycyzmem w sercu. Można spotkać wierzących, którzy całą swą wiarę opierają nie na Ewangelii i nauce Kościoła, lecz na cudach i „cudeńkach”, objawieniach prywatnych i gnozie zdobytej u „wtajemniczonych”. Wierzą, gdyż zobaczyli zarys Madonny na korze drzewa lub rysy twarzy Jezusa na zabrudzonej szybie. Tak być nie powinno. Wiara chrześcijańska ma solidniejszy fundament niż rysunek na niedomytym oknie. Takie cudowne wydarzenia i objawienia stają się argumentem dla wrogów Kościoła i łatwym łupem dla propagandystów ateizmu, którym łatwo przychodzi wyszydzić ludzką naiwność pomieszaną z zabobonem. Nadużycia, z jakimi możemy się spotkać i naiwna wiara w cuda, nie są argumentami, pozwalającymi na uzasadnione przeczenie prawdziwości cudów dokonanych przez Jezusa lub Jego uczniów. Nie wykluczamy możliwości zaistnienia cudów. Zarówno Stary, jak i Nowy Testament ukazują stwórczą i zbawczą potęgę Boga, który okazuje się wielki zarówno wtedy, gdy działa zgodnie z ustanowionymi przez siebie prawami natury, jak i wtedy, gdy je przekracza lub zawiesza. Cuda Jezusa są znakami szczególnej Bożej interwencji na korzyść człowieka. Pełnią rolę służebną wobec wiary. Dokonują się ze względu na nią i prowadzą do niej. Ukazują zatroskanie Boga o lud lub poszczególne osoby. Stanowią potwierdzenie głoszonej nauki i otrzymanego posłannictwa. Nigdy zaś nie służą ściśle ludzkim celom: zaspokojeniu ciekawości, wzbudzeniu taniej sensacji, budzeniu zamętu23. Cuda Jezusa Jezus, podobnie jak wiele wspaniałych postaci biblijnych był cudotwórcą. Ewangeliści mówią o nich z pozycji świadków, jako faktach, które rzeczywiście się wydarzyły. Są one częścią historii Jezusa, w której osobiście uczestniczyli. Co więcej: o cudach mówią nie tylko Apostołowie, ale także przeciwnicy Jezusa. Znamienne jest to, że nie kwestionują faktów, autentyczności uzdrowień lub innych niezwykłych czynów Jezusa, lecz próbują je wytłumaczyć i zrozumieć. Przywódcy żydowscy dyskredytują cuda Jezusa, oskarżając Go o to, że dokonuje ich mocą złego ducha. Mówili: „Ma Belzebuba i przez Władcę złych duchów wyrzuca złe duchy” (Mk 3,22; Mt 8,32; 12,24; Łk 11,14-15). Prowadząc dyskusję z faryzeuszami i saduceuszami, Jezus powołuje się na znaki, których dokonał jawnie, wśród nich. Kiedy Żydzi porwali kamienie, by Go zabić, zapytał ich: „Ukazałem wam wiele dobrych czynów pochodzących od Ojca. Za który z tych czynów chcecie Mnie ukamienować? Odpowiedzieli Mu Żydzi: nie chcemy Cię kamienować za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że ty będąc człowiekiem uważasz siebie za Boga” (J 10,31-33). Jezus dokonywał cudów, by potwierdzić Nimi swe mesjańskie posłannictwo24. Kiedy uczniowie Jana Chrzciciela przybyli do Niego z zapytaniem, czy On jest Mesjaszem (zob. Mt 11,3), Jezus odesłał ich do tego, 23 Zob. KKK nr 547-549. 24 Zob. KKK nr 547. 66 67 co już dokonał. Mówił: „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię” (Mt 11,4-5). W tym stwierdzeniu Jezusa znajdujemy nie tylko aluzję do słów proroka Izajasza, który w ten sposób kreślił sylwetkę Mesjasza. Chrystus powołuje się na fakty powszechnie znane. Wszyscy Ewangeliści opisują znaki i cuda, jakich dokonał Jezus. Nieraz posługują się uogólnieniami: „Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił” (Mk 1,34 zob. także Mt 4,23; Łk 6,19). Innym razem opowiadają szczegółowo o konkretnym cudzie (np. uzdrowieniu paralityka – zob. Mt 9,6; trędowatego – Mk 1,4042; wskrzeszeniu córeczki Jaira – Mk 4,41-42). Ewangelie synoptyczne obfitują w opisy cudownych wydarzeń, poprzez które Jezus stopniowo objawiał prawdę o sobie jako o Synu Bożym. Św. Jan natomiast nie mówi o wszystkich cudach, chociaż zdaje sobie sprawę z ich wielości (zob. J 20,30). Apostoł wybiera i szczegółowo opisuje siedem znaków. Podał również kryterium tego wyboru znaków: „Te zaś zapisano, abyście uwierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym i abyście wierząc mieli życie w imię Jego” (J 20,31). Dzieła, których dokonywał Jezus prowokowały pytanie o to, kim jest. Stawały się nie tylko powodem zdumienia i zachwytu, których Chrystus nigdy dla siebie nie pragnął, ale istotnym motywem wiary w Niego. Pomiędzy wiarą a cudami i znakami Jezusa istnieje ścisły związek. Zwrócił na niego uwagę św. Jan Paweł II: „Cuda i znaki, które czynił Jezus, aby potwierdzić swe mesjańskie posłannictwo oraz przyjście królestwa Bożego, łączą się ściśle z wezwaniem do wiary. To wezwanie zachodzi w podwójnym znaczeniu: wiara uprzedza cud, co więcej – jest warunkiem jego spełnienia, z kolei: wiara stanowi następstwo cudu, niejako rodzi się z niego w duszy tych, którzy cudu doznali albo też byli jego świadkami. Wiadomo, że wiara jest odpowiedzią człowieka na słowo Bożego objawienia. Cud dokonuje się w organicznym związku z tym objawiającym słowem Boga. Jest «znakiem» Jego obecności i Jego działania, znakiem, rzec można, szczególnie intensywnym”25. O tym, jak wielką rolę Jezus przywiązywał do cudów jako znaków budzących wiarę, świadczą słowa pełne żalu wypowiedziane do tych, którzy byli ich świadkami, a się nie nawrócili. „Wtedy począł czynić wyrzuty miastom, w których najwięcej jego cudów się dokonało, że się nie nawróciły. Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby w Tyrze lub Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno w worze i w popiele by się nawróciły. Toteż powiadam wam: Tyrowi i Sydonowi lżej będzie w dzień sądu niż wam. A ty, Kafarnaum, czy aż do nieba masz być wyniesione? Aż do Otchłani zejdziesz. Bo gdyby w Sodomie działy się cuda, które się w tobie dokonały, zostałaby aż do dnia dzisiejszego” (Mt 11,20-23). Faryzeusze i uczeni w Piśmie, wychowani na Starym Przymierzu byli przekonani, że Bóg jest wyłącznie Bogiem świętych i sprawiedliwych, natomiast gardzi grzesznikami i nie ma dla nich litości. Podobnie myślał niewidomy od urodzenia, któremu Jezus przywrócił wzrok. Ten sposób myślenia o Bogu podważył Jezus swoim postępowaniem. „w tym wszystkim jest dziwne to, że wy nie wiecie, skąd pochodzi, a mnie oczy otworzył. Wiemy, że Bóg grzeszników nie wysłuchuje, natomiast Bóg wysłuchuje każdego, kto jest czcicielem Boga i pełni jego wolę. Od wieków nie słyszano, aby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia. Gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic czynić” (J 9,30-33). Cuda, których dokonywał Jezus w oczach świadków potwierdzały Jego świętość i relacje z Ojcem. Odzyskane życie Przypatrując się cudom, dokonanych przez Jezusa łatwo odkryjemy swoistą ich „pedagogię”. Jezus dokonywał cudów ze względu na tych, 25 Jan Paweł II, Cud jako wezwanie do wiary, katecheza z d. 16 XII 1987, nr 1, w: Wierzę w Jezusa Chrystusa Odkupiciela, Liberia Editrice Vaticana Edizioni Aquila Bianca 1989, str. 317. 68 69 którzy o nie prosili. Ludzie tłumnie przychodzili do Niego ze swoimi biedami, potrzebami, cierpieniem, które pozbawiały ich pełni i radości życia. Widzieli w Nim kogoś, kto może zmienić ich życie. Chorzy, niepełnosprawni prosili Jezusa o uzdrowienie, które bardzo często oznaczało dla nich radykalną zmianę życia. Jezus wychodził naprzeciw ich potrzebom. Wrażliwy na niedolę i cierpienie, odpowiadał miłością na wiarę i zaufanie, jakim Go darzyli. Jednocześnie dawał im o wiele więcej, niż oczekiwali. Cud powrotu do zdrowia przywracał im utracone możliwości. Ewangelista Marek opisuje cud uzdrowienia niewidomego pod Jerychem (zob. Mk 10,46-52). Bartymeusz z powodu swej ślepoty był skazany za żebranie. Siedząc przy drodze do miasta dowiedział się, że będzie tedy przechodził Jezus. Głośno wołał: „Synu Dawida, ulituj się nade mną!” (w. 48). Bartymeusz poprosił Jezusa, by przywrócił mu wzrok. Jezus widząc jego wiarę dokonał cudownego uzdrowienia. Ewangelista pisze, że Bartymeusz „przejrzał natychmiast i szedł za Nim drogą” (w. 52). Przywrócenie wzroku oznaczało radykalną zmianę w życiu Bartymeusza. Wraz ze wzrokiem odzyskał samodzielność, możliwość podjęcia pracy zarobkowej i zerwania z żebractwem. Otrzymał szansę zmiany życia na lepsze. Podobnie cud wskrzeszenia syna wdowy z Nain był dla niej obdarowaniem lepszym życiem. Łuksza opowiada o tym wydarzeniu, podkreślając, że Chrystus dokonał go, gdyż ulitował się nad losem wdowy. Dokonując wskrzeszenia uratował ją od niechybnej nędzy. „Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz! Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli, stanęli – i rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię wstań! Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce” (Łk 7,11-15). W czasach Jezusa sytuacja kobiet, które owdowiały była bardzo trudna. Mogły one liczyć na opiekę i wsparcie ze strony swoich najbliższych – dzieci. Jeśli nie miały synów, którzy mogliby zaopiekować się nimi, czekał je żebraczy los i poniewierka. Dla wdowy z Nain syn był jej jedyna nadzieją na pogodna i spokojna starość, wolną od ubóstwa i trosk materialnych. Śmierć jedynego dziecka przekreśliła całkowicie jej nadzieje. 70 Dokonując cudu wskrzeszenia młodzieńca – Jezus przywracał jej nadzieję na lepszą przyszłość. Zwracał jej życie. I jeszcze jeden z licznych cudów, dokonanych przez Jezusa. Ewangelista Marek, z właściwą sobie precyzją, bardzo krótko relacjonuje uzdrowienie człowieka trędowatego: „Wtedy przyszedł do Niego trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony! Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony” (Mk 1,40-42). Co dla trędowatego oznaczało uwolnienie z trądu? Nie tylko odzyskanie zdrowia, ale również powrót do społeczności. Trąd wykluczał z życia społecznego. Trędowaci musieli trzymać się z daleka od wiosek i miasteczek, nie mogli kontaktować się ze zdrowymi, wieść zwyczajnego życia. Utrzymywali się z jałmużny – tego, co wyżebrali. Wraz ze zdrowiem Jezus przywrócił temu człowiekowi szansę na szczęśliwe życie. Podsumowując, możemy za św. Janem Pawłem II stwierdzić: „«Cuda i znaki» Chrystusa, o których świadectwo dają Ewangelie, są objawieniem Bożej wszechmocy i zbawczej władzy Syna człowieczego. Równocześnie objawia się w nich miłość Boga do człowieka, nade wszystko do tego, który cierpi, który jest w potrzebie, który błaga o uzdrowienie, przebaczenie i litość. Są to więc «znaki» objawiające miłość miłosierną, która głosi zarówno Stary, jak i Nowy Testament. I właśnie lektura Ewangelii pozwala nam zrozumieć, «odczuć» niejako, że cuda Jezusa mają swe źródło w miłującym i miłosiernym sercu Boga, które jest zarazem żywym, pulsującym sercem człowieka”26. Wiara potwierdzona cudami Cuda stanowią potwierdzenie prawdziwości słów Jezusa i nadprzyrodzonego charakteru Jego misji. Mówią o Nim jako proroku posłanym przez Ojca (zob. Mt 21,46; Mk 6,15; Łk 9,8; 24,19) oraz – co było 26 Jan Paweł II, Cuda Jezusa Chrystusa jako wyraz zbawczej miłości, katecheza z d. 9 XII 1987, nr 1, w: Wierzę w Jezusa, str. 312. 71 najtrudniejsze do przyjęcia dla Apostołów i wierzących Żydów – prawdę o Jego bóstwie (zob. J 20,19; Dz 2,36). Jak możemy skatalogować cuda Jezusa? Ze względu na przedmiot oddziaływania można podzielić je na uzdrowienia z chorób i niepełnoprawności, uwolnienie z mocy złych duchów, wskrzeszenia zmarłych. Jezus dokonywał również cudów oddziałując na świat materialny, przekraczając prawa natury: rozmnażał chleb, przemieniał wodę w wino, uciszył burzę na Jeziorze. Co było głównym powodem, dla którego Jezus czynił cuda? Odpowiedź znajdziemy już pod koniec relacji św. Jana z pierwszego cudu, jakiego Chrystus dokonał. Była nim przemiana wody w wino na weselu w Kanie Galilejskiej (zob. J 2,1-11). Reakcja uczniów na cud była wiara. Jan podsumowuje to niezwykłe wydarzenie: „Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie” (w. 11). Jezus dokonywał cudów, by wzbudzić wiarę w sercach swoich uczniów. Ona jest zasadniczym motywem jego cudotwórczej działalności. Niezwykłe gesty, niewyobrażalna moc, jaka nie dysponował żaden człowiek, a która była udziałem Jezusa prowokowała pytanie: Kim On właściwie jest? Jakim prawem i jaką mocą dokonuje rzeczy przekraczających możliwości ludzi? Patrząc na Jezusa cudotwórcę ludzie próbowali wniknąć w Jego tajemnicę. Cuda pomagały im zrozumieć, że mają przed sobą kogoś niezwykłego, którego nie da się łatwo zakwalifikować, określić. Na cuda, jako świadectwo autentyczności swej mesjańskiej misji, Jezus powoływał się wobec swoich przeciwników; tych, którzy odrzucali Go jako Mesjasza. Mówił do faryzeuszy i uczonych w Piśmie: „Ja mam świadectwo większe od Janowego. Są to dzieła, które Ojciec dał Mi do wykonania; dzieła, które czynię, świadczą o Mnie, że Ojciec Mnie posłał” (J 5,36). Innym razem zaś powiedział im: „Wierzcie Mi, że ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie – wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła” (J 14,11). 72 Czyniąc cuda Jezus wzywał do wiary. Jairowi, przełożonemu synagogi, który prosił Go o uzdrowienie córki, Jezus polecił: „Nie bój się, tylko wierz!” (Mk 5,36). Ojca epileptyka, który błagał Go, by ocalił jego syna, Jezus pouczył: „Wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy” (Mk 9,23). Podobnie prosił o silną wiarę Martę, gdy stanął przy grobie Łazarza, zapewniając ją. „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to? Odpowiedziała Mu; tak, Panie! Ja wciąż wierzę, że Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat” (J 25-27). Cuda są niczym małe okna, poprzez które ludzie mogą wejrzeć w tajemnicę Chrystusa Syna Bożego. Dają do myślenia, niepokoją, zachwycają wspaniałością Bożej potęgi objawiającej się w Jezusie. Dzięki nim ludzie odkrywają bliskość Boga. Cuda w naszym życiu Cuda Jezusa, opisane przez Ewangelistów, możemy odczytać nie tylko w sensie historycznym, ale również jako zapowiedź Bożego działania w naszym życiu. Można je odnieść do siebie, jako zapewnienie, że Chrystus jest również z nami. One dzieją się wśród nas, w Kościele. Nie możemy wątpić w Jego moc nawet wtedy, gdy nie radzimy sobie z trudnościami. Cud rozmnożenia chleba, któremu św. Jan poświęcił wiele miejsca w swej Ewangelii (J 6) dokonuje się we współczesnym Kościele. Chrystus nadal mnoży Chleb, którym karmi zgłodniałe rzesze. On jest prawdziwym Chlebem, który z nieba zstąpił i „daje życie światu” (J 6,33). Cud uciszenia burzy na Jeziorze (zob. Mk 4,35-41) możemy odczytać jako obietnicę stałej obecności Jezusa w Kościele i naszym życiu. Jezus jest z nami także wtedy, gdy przerażają nas trudne sytuacje życiowe, przegrywamy lub jesteśmy zwyciężani przez przeciwności losu. Zawsze na Niego możemy liczyć. To wydarzenie jest dla ans zachęta do wyzbycia 73 się niepotrzebnego lęku. Ci, którzy są z Jezusem mogą czuć się bezpieczni w każdej sytuacji. Wiara wystarczy, by pokonywać paraliżujący lęk. Również opis uzdrowienia paralityka (Mt 9,2-9) może pomóc odkryć prawdę, że nie jesteśmy skazani na paraliżującą moc grzechu. Jezus wyzwala od paraliżu nasze serca. Pozwala odzyskać władzę nad życiem. Przywraca wolność dzieci Bożych poprzez dar przebaczenia grzechów. Apel: „Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie” (J 14,1) Pan Jezus kieruje dziś do nas. Swoją łaską pomaga dostrzec nam mniejsze lub większe cuda swej miłości, które dokonują się każdego dnia. Trzeba wiary dziecka – ufnej i prostej – by nimi się cieszyć. 7 sierpnia JEZUS WOBEC GRZECHU Człowieka stać na wielkie czyny, szlachetne życie i heroiczną miłość, a drugiej strony jest on istotą słabą moralnie i grzeszną. Św. Jan Paweł II zauważył, że: „Człowiek musi się bowiem liczyć z ogromnym ubóstwem swojej kondycji stworzenia skrępowanego przez wszelkiego rodzaju ograniczenia; musi błądzić po omacku w gęstych ciemnościach, utrudniających mu wędrówkę, w czasie której wytęża swój spragniony prawdy umysł; a przede wszystkim dźwiga na sobie ciężkie pęta swojej słabości moralnej, która wystawia go na najbardziej upokarzające kompromisy. Człowiek jest więźniem zła – wyznajemy to bez hipokryzji. Jednocześnie jednak jesteśmy wobec dzisiejszego świata świadkami chwalebnego wydarzenia, będącego decydującym zwrotem w historii ludzkości: Chrystus «został wydany za nasze grzechy i wskrzeszony z martwych dla naszego usprawiedliwienia» (Rz 4,25). W Chrystusie Panu człowiek został uwolniony od swoich licznych więzów i dopuszczony do radości pełnego pojednania z Bogiem”27. Taki człowiek, wielki i mały, zdolny do heroicznej świętości i wielkiego zła, został przyjęty przez Boga, zaproszony do dialogu zbawczego, przyjaźni i miłości. Chrystus Sędzią żywych i umarłych Ewangelie przynoszą nam obraz Chrystusa Sędziego. Dawniej być może był on wyraźniejszy niż współcześnie i bardziej obecny w wyobraźni wierzących. Dowody na to znajdujemy chociażby w sztuce religijnej, gdzie postać Chrystusa Sędziego surowo spogląda z wielu arcydzieł. „Sąd Ostateczny” Memlinga w Gdańsku lub „Sąd Ostateczny” Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej w Rzymie budziły grozę i skłaniały do refleksji nad życiem. 27 Jan Paweł II, Kościół szafarzem Bożego przebaczenia, 14 IV 1983 r., w: Jubileuszowy Rok Odkupienia 25 III 1983-22 IV 1984 r., Liberia Editrice Vaticana 1985, str. 178179. 74 75 Dzisiaj zdaje się, że Kościół odsuwać na dalszy plan obraz Chrystusa Sędziego, który „przyjdzie sądzić żywych i umarłych”. Jakby niewłaściwym i niestosownym wydaje się kaznodziejstwo, które przypomina o nieubłaganym sądzie, nagrodzie wiecznej lub karze. Obraz Chrystusa Sędziego jest obrazem na wskroś biblijnym. Św. Piotr Apostoł, w katechezie poprzedzającej Zesłanie Ducha Świętego poganom, mówi wprost o Chrystusie, że „Bóg ustanowił Go sędzią żywych i umarłych” (Dz 12,42). Sam Jezus również uczył, że od Ojca otrzymał władzę sądzenia. On, który jest zarazem prawdziwym Bogiem i Człowiekiem, posiada moc osądzania ludzkich sumień. „Ojciec nie sądzi nikogo, – zapewnia Pan Apostołów – lecz cały sąd przekazał Synowi, aby wszyscy oddawali cześć Synowi, tak jak oddają Ojcu” (J 5,22-23). Boska władza osądzania ludzkich sumień wiąże się ściśle z odkupieńczym posłannictwem Jezusa. Jest aktem zbawczym. Świadczy o tym zapewnienie Jezusa, jakie padło w nocnej rozmowie z Nikodemem: „Bóg nie posłał Syna swego na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” (J 3,16). Podczas sądu Jezusa dokona się obdarowanie zbawieniem. Chrystus zapewnia: „Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego (…) i wtedy odda każdemu według jego postępowania” (Mt 16,27). Wtedy też „sprawiedliwi będą jaśnieć jak słońce w królestwie Ojca” (Mt 13,43); a ci, „którzy dopuszczają się nieprawości” zostaną potępieni (zob. Mt 7,23). Jezus podał kryteria Sądu, którego dokona, gdy przy końcu świata przyjdzie jako Pan i Władca (zob. Mt 25,31-46). Mówi o dwóch możliwościach, uwarunkowanych życiem sądzonych: „Pójdźcie błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata!” (Mt 25,34) oraz: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom!” (Mt 25,41). Chrystus objawił, że sądząc weźmie pod uwagę jako najważniejsze kryterium – miłość. Osądzi ludzi z miłości. Nie możemy jednak zapomnieć, że drugim, równie ważnym kryterium Jego sądu jest wiara. Mówił uczniom: „Kto się przyzna do Mnie przed ludźmi, do tego i Syn 76 człowieczy przyzna się wobec aniołów Bożych (Łk 12,8, zob. także Łk 9,26 i Mk 8,38). Czy chrześcijanin musi panicznie bać się tego Sądu? Nie, gdyż jak uczył św. Jan Paweł II: „W rzeczywistości Sąd Ostateczny – jak wyraźnie wynika ze źródeł biblijnych – jawi się jako ostatnie ogniwo Bożej miłości. Bóg osądza, gdyż kocha: osądza w imię miłości. Władza sądzenia, którą Ojciec przekazał Chrystusowi, jest na miarę miłości Ojca i naszej wolności”28. Jezus i grzesznicy Warto, byśmy przyjrzeli się relacji, jaka łączyła Jezusa z grzesznikami. Stosunek Jezusa do publicznych grzeszników, takich jak celnicy, jawnogrzesznica czy Samarytanka nie tylko w czasach Jezusa budził zdumienie, opór i kontrowersje. Także dzisiaj jest źródłem nieporozumień i błędnych interpretacji. Postawę Jezusa wobec grzeszników tłumaczą słowa, które wypowiedział do Nikodema: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodnego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). Postawę Jezusa wobec grzesznika i grzechu cechuje realizm w podejściu do kondycji człowieka. Kiedy faryzeusze i uczeni w Piśmie przyprowadzili do Niego kobietę pochwyconą na cudzołóstwie, zażądali, by osądził ją zgodnie z Prawem Mojżeszowym (zob. J 8,3-11). Jezus zwrócił się do oskarżycieli kobiety z poleceniem: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień” (J 8,7). Żaden z nich nie był bez grzechu, dlatego też nikt nie odważył się jej ukarać. Odeszli zawstydzeni. Jezus zwrócił się do winowajczyni: „Nikt cię nie potępił? A ona odrzekła: Nikt, Panie! Rzekł do niej Jezus: I ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz” (J 8,10-11). Słowa Jezusa ukazują, 28 Jan Paweł II, Jezus Chrystus ma boską władzę sądzenia, katecheza z dn. 30 IX 1987 r., nr 8, w: Wierzę w Jezusa, str. 251. 77 że jest zainteresowany zbawieniem (ocaleniem) grzesznika bardziej niż wymierzeniem mu zasłużonej kary. Wykorzystał boską władzę sądzenia i przebaczania, by ocalić grzesznicę. Inaczej niż uczeni w Piśmie i faryzeusze podszedł do grzechu. Dał kobiecie szansę. Stanowczym „idź i nie grzesz więcej” wyraził swą dezaprobatę wobec zła, które czyniła, ale swym „Ja cię nie potępiam” uwolnił ja od grzechu. Postawa Jezusa Syna Bożego wobec grzechu jest postawą odrzucenia, potępienia, surowego napomnienia wezwania do nawrócenia. Trudno doszukać się w niej tolerancji lub aprobaty, jak chcą współcześni niektórzy interpretatorzy tego wydarzenia. Jezus strzeże prawdy, rozróżnia dobro i zło. Dostrzega też słabość człowieka, która pragnie uleczyć łagodnością i miłosierdziem. Jezus, właśnie dlatego, że uosabia miłosierdzie Ojca, przebacza grzesznikom i wzywa ich do porzucenia zła. Ewangelista Łukasz opisał spotkanie Jezusa w domu faryzeusza Szymona (zob. Łk 7,36-50). Zaprosił on Jezusa na ucztę, zapewne pragnąc lepiej poznać tego Męża Bożego z Nazaretu, który cieszył się sławą cudotwórcy i proroka. Uświęcony rytuał uczty zakłóciło wtargnięcie kobiety, „która prowadziła w mieście życie grzeszne” (w. 37) oraz zachowanie, które zwróciło uwagę wszystkich biesiadników: „płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem” (w. 38). Gospodarz uczty, Szymon, był oburzony reakcją Jezusa, który nie protestował i nie odrzucił kobiety. Szymon osądził go w swoich myślach: „Gdyby On był prorokiem,. Wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą” (w. 39). Jezus wziął w obronę wzruszający gest pokornej kobiety. Dokonał sądu, który okazał się pomyślny dla niej, nie dla faryzeusza. „Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała” (w. 47). Ku oburzeniu współbiesiadników, powiedział jej: „twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!” (w. 50). Znowu wyraźnie widzimy, że Jezusowi bardziej zależy na zbawieniu kobiety, niż na wymierzeniu jej sprawiedliwości. Przygarnia ją, nie odtrąca. Dostrzega to, co w jej sercu jest dobre. Niejako szuka pretekstu, by przebaczać. Jezus bowiem wie, że w ten sposób może odzyskać człowieka dla Ojca. 78 Podobnie, jak podczas spotkania z kobietą cudzołożną, Jezus nie lekceważy grzechu. Nie patrzy powierzchownie, jak Szymon faryzeusz i inni. Wnika w serce kobiety i dostrzega w nim wielką udrękę i miłość. Właśnie ta miłość do Jezusa ją ocaliła sprawiając, że odeszła w pokoju. I jeszcze trzeci przykład obrazujący podejście Jezusa do grzeszników. Św. Łukasz opowiada, że gdy Jezus powrócił do Kafarnaum, nauczał w tamtejszych domach, czterej mężczyźni przynieśli paralityka. „Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał paralityk. Jezus widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy. A siedziało tam kilku uczonych w Piśmie, którzy myśleli w sercach swoich: Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Boga? Jezus poznał zaraz w swym duchu, że tak myślą, i rzekł do nich: czemu nurtują te myśli w waszych sercach? Cóż jest łatwiej powiedzieć: Odpuszczają ci się twoje grzechy, czy tez powiedzieć: wstań, weź swoje łoże i chodź? Otóż, żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczenia grzechów – rzekł do paralityka: Mówi ci: Wstań, weź swoje łoże i idź do domu! (Mk 2,4-11). Jezus skorzystał ze swej boskiej władzy by uwolnić chorego z podwójnego paraliżu: duszy uwikłanej w grzechy i ciała, zniewolonego niemocą. Jest Zbawicielem, który zwraca człowiekowi wolność. Zdejmując jarzmo paraliżu – obdarza nowym życiem. Jezus – Syn Boży, nie separował się od grzeszników, przeciwnie szukał ich towarzystwa i starał się okazywać im miłość. Tego nie potrafili zrozumieć i tym bardziej zaakceptować jego przeciwnicy, nie pamiętający o tym, że jedną z cech zapowiadanego przez proroków Mesjasza będzie litość, łagodności i miłosierdzie. Izajasz wieścił o Nim, że: „Nie będzie wołał ni podnosił głosu, nie da słyszeć swego krzyku na dworze. Nie złamie trzciny nadłamanej, ani nie zgasi knotka o nikłym płomyku. On niezachwianie przyniesie prawo. Nie zniechęci się ani nie załamie, aż utrwali prawo na ziemi” (Iz 42,2-4). Słowa te spełniły się na Jezusie (zob. Mt 12,17-20). Kiedy uczeni w Piśmie i faryzeusze oskarżali Jezusa o pobłażliwość wobec grzeszników, Chrystus odpowiedział krótko: „Nie 79 potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powoływać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mt 9,13). Jezus wobec grzechu Jezus nie banalizuje, pochwala, usprawiedliwia, ani tym bardziej nie lekceważy grzechu. Widzi, że grzech jest źródłem prawdziwego nieszczęścia człowieka, gdyż jego konsekwencją jest odrzucenie Boga i wieczna zatrata. Ewangelista Mateusz przytacza bardzo surowe, niepokojące słowa Jezusa: „Jeśli więc prawe twe oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła. I jeśli twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła” (Mt 5,29-30). Jezusowi nie jest obojętne, jak żyją ludzie. Dla Niego grzech jest rzeczywistością straszną, porażającą, gdyż stanowi największe nieszczęście, jakie może przydarzyć się człowiekowi. Grzech postrzega jako usidlenie, zniewolenie człowieka przez zło. Mówił jednoznacznie: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie przebywa w domu na zawsze” (J 8,34-35). Jezus rozpoczyna swą publiczną działalność od wezwania do nawrócenia (zob. Mt 4,17). Ogłasza nadejście królestwa Bożego i wzorem wielkich proroków oraz współczesnego Mu Jana Chrzciciela żąda, powrotu do Boga na drodze pokuty. Przychodzi jako Ten, „który zbawi lud od jego grzechów” (Mt 1,21). Św. Jan Paweł II w jednej ze swych katechez środowych powiedział: „«Zbawić» to znaczy wyzwolić od zła. Jezus Chrystus jest Zbawicielem świata, ponieważ przyszedł, aby wyzwolić człowieka od tego podstawowego zła, jakie zaległo wnętrze ludzkie i całe dzieje człowieka, poczynając od pierwszego złamania Przymierza ze Stwórcą. Zło grzechu jest właśnie tym złem podstawowym, które odsuwa od ludzkości urzeczywistnienie się królestwa Bożego. Jezus z Nazaretu, który od początku swej misji głosi «przybliżenie się królestwa Bożego», jest 80 Zbawicielem. Nie tylko głosi królestwo Boga, ale usuwa zasadniczą przeszkodę, jaką w jego realizacji stanowi grzech, zakorzeniony w człowieku na prawie pierworodnego dziedzictwa, które niesie z sobą stałe zarzewie grzechów osobistych (fomes peccati). Jezus Chrystus jest Zbawicielem w tym podstawowym znaczeniu: sięga do korzeni zła w człowieku. Korzeniem tym jest odwrócenie się od Boga, panowanie «ojca kłamstwa» (por. J 8,44), który jako «książę ciemności» (por. Kol 1,13) stał się przez grzech (i stale na nowo się staje) «księciem tego świata» (por. J 12,31; 14,30; 16,11)”29. Zachęta Jezusa Pragnąc ośmielić grzeszników i zachęcić ich do nawrócenia i pokuty Jezus opowiadał przypowieści, które ukazywały Boga jako dobrego i miłosiernego Ojca. Cały rozdział 15 Ewangelii św. Łukasza odsłania nam najgłębsze tajemnice Bożego Serca, przepełnionego miłosierdziem dla grzeszników. Łukasz umieszcza tu najpiękniejsze przypowieści, za które zasłużył na miano „ewangelisty łagodności Jezusa”. Przypowieści Jezus skierował do uczonych w Piśmie i faryzeuszy, by wyjaśnić im swój stosunek do grzeszników. Zapewniał ich, że nikt, nawet grzesznicy, nie został wykluczony i odrzucony przez Boga. Nie ma zatem powodów do oburzania się postępowaniem Jezusa, jak to czynili faryzeusze widząc, że spożywa posiłki z „celnikami i grzesznikami”. Te dwie grupy to ci, którzy są uważani za obcych Bogu i niewiernych Jego prawu (zob. Łk 5,30; 7,34). Jezus opowiedział przypowieść o zagubionej owcy, zagubionej drachmie oraz synu marnotrawnym, by wyjaśnić swe postępowanie. Było ono znakiem łaskawości i miłosierdzia Ojca, który Go posłał na świat. Przypowieści proklamują miłosierdzie Boże dla świata. Przypowieści słuchali także Apostołowie i inni uczniowie Jezusa. Pan chciał, aby uczyli się od Niego postawy przebaczenia i cierpliwości. Stawiał im za wzór łagodności i miłosierdzia Ojca niebieskiego: „Bądźcie miłosierni, jak jest miłosierny Ojciec wasz” (Łk 6,36). 29 Jan Paweł II, Chrystus wyzwala człowieka z niewoli grzechu, katecheza z dn. 27 VII 1988 r., nr 3, w: Wierzę w Jezusa, str. 452. 81 Przypowieść o zagubionej owcy jest bardzo krótka, obrazowa, a przez to poruszająca. „Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedna z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zagubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owce, która mi zginęła. Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15,4-7). Przypowieść o zagubionej owcy ukazuje Boga jako dobrego pasterza. Obraz ten nie jest obcy Biblii, która często porównuje Boga do pasterza zatroskanego o swój lud (Iz 40,1; Ez 34, Ps 23). Jest to pasterz czujny, uważny, który potrafi dostrzec utratę jednej owcy, chociaż opiekuje się całym stadem. To ważna sugestia: nikt nie umknie czujnemu spojrzeniu Boga. Dla niego tak samo ważne jest całe stado, jak i jedna owca. Niepokoi go odejście pojedynczej owcy. Podejmuje trud, by ja odnaleźć. Nie męczy się, ani zniechęca długim poszukiwaniem. Idzie za zagubioną. Jezus mówi o trosce Boga, którego Serce pozostaje niespokojne, gdy gubi się człowiek. Lecz nie perypetie związane z poszukiwaniem owcy stanowią centrum przypowieści Jezusa. W całym zdarzeniu dominuje radość ze znalezienia: wielka radość w niebie z powodu odnalezienia jednej owcy. Ona jest miarą miłości Boga Dobrego pasterza do zagubionego i odnalezionego człowieka. Druga przypowieść, ma charakter bliźniaczy i posiada ten sam wydźwięk. Jednak w niej Jezus bardziej akcentuje wysiłek, jaki włożyła kobieta w odnalezienie drachmy. Jej radość jest adekwatna do trudu poszukiwania. „Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam. Tak samo, powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca” (Łk 15,9-10). Zaproszenie, jakie kobieta kieruje do sąsiadów „cieszcie się ze mną” Chrystus kieruje do całego Kościoła, do nas. Chce podzielić z nami swa radość z tego, że ktoś się nawraca, zmienia swe życie, odkrywa Boże królestwo jako swój dom. Radość Boga ma wymiar wspólnotowy – bierze w nim udział niebo i ziemia. Cały Kościół uczestniczy w tej radości. 82 Jedną z najpiękniejszych przypowieści jest historia syna marnotrawnego (zob. Łk 15,11 i nast.). Jezus opowiedział historię zbuntowanego chłopca, w która i my niekiedy się wpisujemy z naszymi wyborami moralnymi, stylem życia i hierarchią wartości. Św. Jan Paweł II ucząc o sakramencie pokuty i pojednania nawiązał do tej przypowieści: „«Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: ‘Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada’», opowiada Jezus, przedstawiając dramatyczne losy młodzieńca: awanturnicze odejście z domu ojca, utratę całego mienia w życiu rozrzutnym i pustym, mroczne dni oddalenia i głodu, a co więcej, utratę godności, upokorzenie i wstyd; wreszcie tęsknotę za własnym domem, odwagę powrotu doń i przyjęcie przez ojca. Ojciec rzeczywiście nie zapomniał o synu, przeciwnie, zachował dlań całą miłość i szacunek. Tak zawsze czekał na niego, a teraz ściska go, przygotowując uroczyste powitanie tego, który «był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się». Człowiek – każdy człowiek – jest tym synem marnotrawnym: owładnięty pokusą odejścia od Ojca, by żyć niezależnie; ulęgający pokusie; zawiedziony ową pustką, która zafascynowała go jak miraż; samotny, zniesławiony, wykorzystany, gdy próbuje zbudować świat tylko dla siebie; w głębi swej nędzy udręczony pragnieniem powrotu do jedności z Ojcem. Jak Ojciec z przypowieści, Bóg wypatruje powrotu syna, gdy powróci przygarnia go do serca i zastawia stół dla uczczenia ponownego spotkania, w którym Ojciec i bracia świętują pojednanie. To, co najbardziej uderza w przypowieści, to uroczyste i pełne miłości przyjęcie przez ojca syna, który powraca: znak miłosierdzia Boga zawsze gotowego przebaczać. Powiedzmy to od razu: pojednanie jest przede wszystkim darem Ojca niebieskiego”30. Przypowieść ta ukazuje grzech jako odejście od Ojca. To niejako wypowiedzenie synostwa. Grzesznik, podobnie jak syn marnotrawny postanawia z dala od Ojca, a nawet przeciw niemu ułożyć swoje życie. Chce korzystać z daru wolności. Niestety grzech przemienia samostanowienie w samowolę, która zwraca się przeciwko człowiekowi. Grzech 30 Reconciliatio et paenitentia nr 5. 83 jest rzeczywistością niszczącą – jakiekolwiek nadzieje związalibyśmy z nim, zawsze zostaniemy zawiedzeni i rozczarowani. Szczęścia, którego pragnie każdy z nas nie znajdziemy wbrew Bogu, bez Niego lub przeciwko Niemu. Grzech pisze scenariusz z czarnym końcem: prowadzi do samotności, utraty poczucia sensu życia i przegranej, która rodzi ból. Jezus mówił o piekle, jako konsekwencji grzechu. „tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 8,12, zob. także 13,42; 22,13; 24,51). Płacz to żalu za utraconym dobrem, który przyszedł zbyt późno oraz rozpaczy i bezsilności wobec bezpowrotnej straty. Zgrzytanie zębów symbolizuje nienawiść do samego siebie, gniew człowieka, który ma świadomość, jak bardzo został oszukany i wykorzystany. Odpowiedzią Boga jest pragnienie naprawienia tego, co człowiek zniszczył przez grzech. Bóg, jak mądry Ojciec z przypowieści czeka na syna, który odszedł. Chociaż stracił go sprzed oczu, jednak nosi w sercu głęboką tęsknotę za nim. Odchodzący syn nie przestał być jego dzieckiem. Grzech nie niszczy miłości – czyni ja jedynie trudniejszą. Ojciec cierpliwie czeka na powrót, gotowy przywrócić utraconą godność synowską i przytulić do serca. Ukazując taki obraz Boga Ojca Chrystus chciał ośmielić wszystkich grzeszników do nawrócenia i powrotów. Temu służyły nie tylko słowa przypowieści, ale łagodność Jezusa, przyjazne nastawienie do błądzących, a nawet przebywanie z celnikami i grzesznikami oraz wspólne spożywanie posiłków (zob. Mt 9,11; Mk 2,16; Łk 5,30). Przypowieść o synu marnotrawnym jest pełna nadziei także dlatego, że ukazuje iż dorastanie do dziecięctwa Bożego jest możliwe w każdym człowieku. Także w tym, który odszedł bardzo daleko, i bawiąc się świetnie z licznymi przyjaciółmi zdaje się w ogóle nie myśleć o powrocie. Nikogo nie wolno skreślać – trzeba, jak Ojciec z przypowieści, umieć czekać. Ludzie, pod wpływem różnych wydarzeń życiowych zmieniają się. To prawda, ze niekiedy zatracają się całkowicie, trwając do końca przy świńskim korycie i zadawalając się to, co ukradkiem zabiorą świniom. Ale prawdą jest również, że gdy sięgną dna, potrafią powiedzieć: „wstanę i pójdę do Ojca”. Na nich czeka Ojciec niebieski. Jezus pokazuje, że powrót jest możliwy. Co więcej: Bóg niczego bardziej, jak tego powrotu nie pragnie. Przywołuje nas do siebie na różne 84 sposoby – czasami bolesne, jak konsekwencje naszego odejścia. Czasami niepokoi nasze sumienie silnymi wyrzutami, niezadowoleniem z dotychczasowego życia, poczuciem pustki. Innym razem mówi do nas przez ludzi. Bywa, że przypadkowe spotkania i słowa, które słyszymy od innych sprawiają, że dojrzewamy do decyzji o powrocie. Sakrament pokuty i pojednania Chrystus pragnął, by wszyscy grzesznicy mieli dostęp do ojcowskiego przebaczenia i pojednania. Dlatego ustanowił sakrament, który pozwala im odzyskać utracone życie łaski. Świadectwo o ustanowieniu sakramentu pokuty i pojednania przekazuje nam święty Jan Ewangelista, relacjonując pierwsze ukazanie się Zmartwychwstałego Jedenastu. „Wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia, tam gdzie przebywali uczniowie, gdy drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: Pokój wam! A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,19-23). Pozdrowienie Chrystusa: „Pokój wam!” (w. 19) nie jest kurtuazyjnym rozpoczęciem rozmowy, lecz przekazaniem mesjańskiego daru pokoju, którego w tym momencie Apostołowie najbardziej potrzebowali. Zamknięci w Wieczerniku, zalęknieni, pogrążeni w czarnych myślach dotyczących przyszłości i rozterce, gdyż nie wiedzieli, jak postąpić, otrzymali dar pokoju, który pozwolił im odzyskać radość i nadzieję. Pokój serca jest pierwszym owocem Męki i Zmartwychwstania Chrystusa. Jezus wskazał na swe poranione ręce i bok i tchnął na nich udzielając im Ducha Świętego. Istnieje ścisły związek pomiędzy ukazaniem zranionego boku Chrystusa, stygmacie wycierpianej męki a darem Ducha Świętego. Na Golgocie, po śmierci Pana, z Jego boku jak napisał św. Jan „wypłynęła krew i woda” (J 19,34). Duch Święty jest darem, z którym wiąże 85 się nowe życie. Nie trudno też w czasowniku „tchnął” (gr. enephýsēsen, apaxlegómenon w Nowym Testamencie) dostrzec aluzję do stwórczego tchnienia Boga, o którym mówi Księga Rodzaju (Rdz 2,7). Dar Ducha Świętego został teraz udzielony uczniom wraz z władzą odpuszczania grzechów. Poprzez nich Chrystus, „Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (J 1,29), pragnie kontynuować misję jednania grzeszników z Ojcem niebieskim. Tę władzę niegdyś przyobiecał Jezus Piotrowi słowami: „I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16,19). Obiecał ją pozostałym Apostołom (Mt 18,18). Teraz wyposaża swych uczniów w moc Ducha Świętego, dzieląc się z nimi łaską, za którą zapłacił swą krwią na Golgocie. Odpuszczenie grzechów mocą Ducha Świętego jest nowym stworzeniem i przywróceniem do życia, o którym prorokował Ezechiel (zob. Ez 37,9-10). Sakrament pokuty i pojednania jest darem Zmartwychwstałego i służy naszemu zmartwychwstawaniu z grzechu. W nim odzyskujemy nie tylko łaskę przyjaźni z Bogiem, przebaczenie i pojednanie, ale dar nowego życia w Chrystusie. Jest to życie dzieci Bożych. Trzeba, byśmy cenili sobie ten sakrament i korzystali z jego mocy, gdyż jest on lekarstwem i ratunkiem dla nas. Św. Jan Paweł II, uczył, że „dla chrześcijanina Sakrament Pokuty jest zwyczajnym sposobem otrzymywania przebaczenia i odpuszczenia grzechów ciężkich, popełnionych po Chrzcie. Oczywiście, Zbawiciela i Jego zbawczego dzieła nie wiąże sakramentalny znak w taki sposób, by w jakimkolwiek czasie i wymiarze historii zbawienia nie mógł On działać poza i ponad sakramentami. Jednakże w szkole wiary uczymy się, że sam Zbawiciel chciał i postanowił, by proste i cenne sakramenty wiary były w normalnych warunkach skutecznymi środkami, poprzez które przechodzi i działa Jego odkupieńcza moc. Byłoby zatem niedorzecznością, a także zarozumiałością chcieć arbitralnie ignorować narzędzia łaski i zbawienia ustanowione przez Boga i, jednocześnie, w tym wypadku ubiegać się o przebaczenie z pominięciem sakramentu ustanowionego przez Chrystusa właśnie dla przebaczenia”31. Trzeba odkrywać piękno i moc tego sakramentu. „Kościół przeto, zachowując wiernie wielowiekową praktykę sakramentu pokuty, praktykę indywidualnej spowiedzi związanej z osobistym żalem za grzechu i postanowieniem poprawy, strzeże szczególnego prawa ludzkiej duszy. Jest to prawo do najbardziej osobistego spotkania się człowieka z Chrystusem ukrzyżowanym i przebaczającym. Z Chrystusem, który mówi – przez posługę szafarza sakramentu pokuty i pojednania – «odpuszczają ci się twoje grzechy» (Mk 2,5); «idź, a od tej chwili już nie grzesz» (J 8,11). Jest to jak widać, równocześnie prawo samego Chrystusa do każdego z tych, których odkupił, prawo do spotkania się z każdym z nas w tym kluczowym momencie duszy, jakim jest moment nawrócenia, a zarazem odpuszczenia. Kościół, strzegąc sakramentu pokuty, wyznaje przez to w sposób szczególny wiarę w tajemnicę Odkupienia jako rzeczywistość żywotną i życiodajną, która odpowiada ludzkiej grzeszności, ale także pragnieniom ludzkich sumień”32. Z pewnością trzeba się napracować, by owocnie zeń korzystać. Kościół przypomina o tym, ucząc o pięciu warunkach tego sakramentu. Żaden sakrament nie działa magicznie. Domaga się naszego przygotowania, pracy serca i umysłu. Na ten sakrament trzeba patrzeć poprzez pryzmat wiary i miłości. Wiary – by dostrzec Chrystusa, który poprzez posługę kapłana przychodzi nam z pomocą; miłości – by dostrzec, że jest on dowody miłości Boga do nas. Gdyby Chrystus nie kochał bezgranicznie ludzi, z pewnością nie umarłby na Golgocie, by wysłużyć Kościołowi dar tego sakramentu. 31 Reconciliatio et paenitentia nr 31. 32 Redemptor hominis nr 20. 86 87 8 sierpnia JEZUS I KOŚCIÓŁ Nie można sobie wyobrazić Chrystusa bez Kościoła. Chrystus nie obrał samotnej drogi zbawienia świata. Zaprosił do wspólnoty wiary innych ludzi. Najpierw była to grupa Dwunastu, których nazwał Apostołami. Do tej grupy należały również kobiety, które „usługiwały Mu” (zob. Łk 8,3) oraz siedemdziesięciu dwóch uczniów (zob. Łk 10,1). Chrystus założył Kościół, by był wspólnotą życia Bożego i miłości, łaski i prawdy, pokoju i dobra. Pan jest obecny i działa nadal w swoim Kościele. W nim wypełnia swą obietnicę: „A oto Ja jestem z wami, aż do skończenia świata” (Mt 28,30). Tutaj możemy Go odkryć i uwierzyć w Niego. Jezus wśród tłumów Jezus rozpoczął publiczne nauczanie wzywając do pokuty i nawrócenia swoich rodaków. Swe pierwsze kroki kaznodziejskie stawiał na ziemi rodzinnej – Galilei, gdzie się wychował. Ewangeliści mówią, że imię młodego Rabbiego z Nazaretu szybko zyskało rozgłos. Otaczały Go tłumy. „Rzesze ludzi” przychodziły do Niego, by Go słuchać. Trudno dziś powiedzieć, jak liczni byli słuchacze nauk Jezusa i świadkowie cudów. Niekiedy tylko, jak miało to miejsce w przypadku cudownego rozmnożenia chleba, Ewangeliści podali liczbę tych, którzy przyszli do Jezusa (zob. ). Pięć tysięcy ludzi na pustkowiu nasyciło się chlebem, który On rozmnożył. Można sądzić, ze niekiedy rzesze słuchaczy były liczniejsze. Wieść o Jezusie rozeszła się po całej Galilei. Przychodzili Go słuchać mieszkańcy Kafarnaum, Beer-Szeby, Magdali, Betsaidy, Korozain, a nawet z Tyberiady. Wśród słuchaczy Jezusa byli także mieszkańcy odleglejszych krain: Judei, Panias i Trachonu, Idumejczycy, Fenicjanie z Tyru i Sydonu, ludzie zamieszkujący Zajordania i Syrię. Stad Łukasz mógł z dumą napisać: „rozchodziła się Jego sława, a liczne tłumy zbierały się, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych niedomagań” (Łk 5,15). 88 Kim byli słuchacze Jezusa? Większość z nich stanowili ludzie prości i ubodzy: rybacy, drobni rzemieślnicy i handlarze, rolnicy i pasterze. Można śmiało powiedzieć, że większość słuchaczy stanowili ludzie pochodzący z nizin społecznych, nie mający wielkiego znaczenia ani też władzy. Elity religijne i polityczne gardziły nimi. Nazywano ich „motłochem”. Tej pogardzie dali wyraz arcykapłani zwracając się do strażników świątynnych, którzy mieli pojmać Jezusa, a nie uczynili tego. „Czyż i wy daliście się zwieść? Czy ktoś ze zwierzchników lub faryzeuszów uwierzył w Niego? A ten tłum, który nie zna Prawa jest przeklęty” (J 7,47-49). Mamy też świadectwa ewangeliczne, że Jezus pozwalał przychodzić do siebie dzieciom i kobietom, dwóm najsłabszym grupom w społeczeństwie patriarchalnym, które nie miały zagwarantowanych żadnych praw i przywilejów. Błogosławił dzieci, rozmawiał życzliwie z Samarytanką oraz pozwolił, by namaściła Mu stopy cudzołożnica. Jezus chętnie przebywał w towarzystwie celników i grzeszników. To kolejna kategoria słuchaczy Ewangelii Jezusa. Byli to ludzie, czasem bardzo bogaci i pozornie uplasowani wysoko w społeczeństwie, ale pogardzani i znienawidzeni ze względu na wysługiwanie się władzy okupanta, zdzierstwo i niesprawiedliwość. Do Jezusa przychodzili nawet obcokrajowcy. Setnik rzymski prosił go o uzdrowienie sługi (…), a kobieta kananejska o cud dla córki (…). Wśród słuchaczy Jezusa byli niektórzy faryzeusze, saduceusze i uczeni w Piśmie. Niektórzy nie mieli odwagi, by rozmawiać z Nim publicznie, dlatego przychodzili do niego nocą i byli Jego skrytymi zwolennikami. Z innymi Jezus spotykał się w świątyni lub innych miejscach, by dyskutować o Bogu i Jego królestwie. Faryzeusze, uczeni w Piśmie, saduceusze i arcykapłani, na ogół odnosili się do Jezusa podejrzliwie i wrogo. Okazywali dużo złej woli wobec Jezusa – mimo oczywistości Jego cudów, negowali nadprzyrodzoną misję Chrystusa i odrzucali Go jako Mesjasza. 89 Początek Kościoła Odkąd Jezus rozpoczął publiczną misję, nigdy nie był sam. Od samego początku towarzyszyła Mu nieliczna grupa uczniów, których zaprosił do wspólnego wędrowania. Jezus wybrał Dwunastu mężczyzn, których nazwał „apostołami” (…). Kazał im porzucić swe codzienne zajęcia, rodziny i miejsce zamieszkania i polecił, by z nim chodzili (…). Oprócz mężczyzn, Jezusowi towarzyszyła w wędrówce misyjnej także grupa kobiet (…). Św. Łukasz pisze, że ich obecność w rodzącej się wspólnocie była nieoceniona. Jezus powołał także siedemdziesięciu uczniów, których posyłał na misje (…). Wiele wydarzeń pokazuje, że Chrystus pragnął z tej niewielkiej grupy pierwszych uczniów uczynić wspólnotę, która będzie kontynuować Jego dzieło. Apostołowie i uczniowie byli świadkami cudów Jezusa. Im też, na osobności, Jezus tłumaczył ukryty sens przypowieści. Powoli kształtował ich serca, pozwalając, by powoli wzrastali w wierze. Jezus uczył ich modlitwy. Niektórym z nich ukazał swą przyszłą chwałę (zob. Tabor). Apostołów wyposażył w sakramentalną władzę i moc Ducha Świętego. Po swoim zmartwychwstaniu Jezus jeszcze przez czterdzieści dni wyjaśniał Pisma swym uczniom. Odchodząc do domu Ojca zostawił im mandat misyjny (…). Założenie Kościoła nie było aktem jednorazowym, lecz procesem. Jezus powołał niewielką wspólnotę swych uczniów z myślą, że będzie ona stanowiła zalążek Kościoła. Mojżesz wyprowadził z Egiptu dwanaście pokoleń Izraela i z nich utworzył jeden lud. Chrystus – nowy Mojżesz, z Dwunastu Apostołów utworzył Kościół, nowy lud Boży. Apostołowie mieli świadomość tego, że stanowią wyjątkową wspólnotę. Dzieje Apostolskie ukazują młody Kościół w Jerozolimie zjednoczony na modlitwie i łamaniu chleba, trwający w nauce apostolskiej i pełniący dzieła miłości (Dz…). Była to już wspólnota ukształtowana hierarchicznie, o czym świadczą listy imion apostołów oraz relacje z Dziejów Apostolskich. Kiedy św. Paweł nawrócił się dołączył do wyznawców 90 Chrystusa, do wspólnoty wiary, która istniała nie tylko w Jerozolimie, ale w wielu innych miastach. Chrystusowa wola utworzenia Kościoła każe nam zastanowić się nad społecznym – kościelnym wymiarem naszej wiary. „Nikt, kto wierzy – jak napisał papież Franciszek w swej pierwszej encyklice Lumen fidei, – nie jest nigdy sam”33. Ojciec Święty słusznie zauważył, że: „Nie można wierzyć samemu. Wiara nie jest tylko indywidualnym wyborem dokonującym się we wnętrzu wierzącego, nie jest odizolowaną relacją między «ja» wiernego i «Ty» Boga, między autonomicznym podmiotem i Bogiem. Ze swej natury otwiera się ona na «my», wydarza się zawsze we wspólnocie Kościoła. Przypomina nam o tym dialogowana forma Credo w liturgii chrzcielnej. Wiara wyraża się jako odpowiedź na zaproszenie, na słowo, którego należy słuchać i które nie pochodzi ode mnie, i dlatego włącza się w dialog, nie może być jedynie wyznaniem, które płynie od jednostki. Można odpowiedzieć w pierwszej osobie: «wierzę», tylko dlatego, że należy się do wielkiej wspólnoty, tylko dlatego, że mówi się również «wierzymy». To otwarcie na eklezjalne «my» dokonuje się zgodnie z otwarciem cechującym miłość Bożą, która nie jest tylko relacją między Ojcem i Synem, między «ja» i «ty», lecz w Duchu jest także «my», wspólnotą osób. Dlatego właśnie ten, kto wierzy, nie jest nigdy sam, i dlatego wiara dąży do tego, by się rozpowszechniać, zapraszać innych do swej radości. Człowiek otrzymujący wiarę odkrywa, że poszerzają się przestrzenie jego «ja» i nawiązują się nowe relacje, które ubogacają życie. Tertulian dobrze to wyraził mówiąc o katechumenie, że «po obmyciu nowego narodzenia» zostaje przyjęty w domu Matki, aby wyciągnąć ręce i wraz z braćmi modlić się Ojcze nasz, niejako przyjęty w nowej rodzinie”34. Chrystus chciał Kościoła dla naszego zbawienia. Jest on rodziną, której potrzebujemy dla naszego duchowego i religijnego wzrostu. Tutaj bowiem poznajemy Chrystusa, uczymy się Go naśladować, służyć Mu i Go kochać. Kościół jako wspólnota wiary gwarantuje jej ciągłość 33 Lumen fidei nr 39. 34 Tamże. 91 i autentyczność. Przynależąc do Kościoła wierzymy tak samo i w to samo, co pierwsze pokolenie chrześcijan. Raz jeszcze przytoczmy słowa Ojca Świętego Franciszka: „Jak każda rodzina, Kościół przekazuje swoim dzieciom to, co przechowuje w swojej pamięci. Jak sprawić, aby nic nie przepadło, lecz – przeciwnie – wszystko coraz bardziej się pogłębiało w dziedzictwie wiary? Właśnie dzięki Tradycji apostolskiej, przechowywanej w Kościele pod opieką Ducha Świętego, mamy żywy kontakt z początkową pamięcią. To, co zostało przekazane przez Apostołów – jak stwierdza Sobór Watykański II – «obejmuje wszystko, co pomaga Ludowi Bożemu prowadzić święte życie oraz przyczynia się do wzrostu jego wiary. W ten sposób Kościół w swojej doktrynie, w życiu i kulcie przedłuża i przekazuje wszystkim pokoleniom wszystko, czym jest i w co wierzy». Wiara potrzebuje bowiem środowiska, w którym można o niej świadczyć i ją przekazywać, a winno być ono odpowiednie i proporcjonalne do tego, co się komunikuje. Do przekazania treści czysto doktrynalnej, pewnej idei, być może wystarczyłaby książka albo powtarzanie ustnego przesłania. Lecz tym, co przekazuje się w Kościele, tym, co przekazuje się w jego żywej Tradycji, jest nowe światło, rodzące się ze spotkania z Bogiem żywym, światło, które sięga centrum osoby, jej serca, angażując jej umysł, jej wolę oraz jej życie uczuciowe, otwierając ją na żywe relacje w komunii z Bogiem i innymi ludźmi. Do przekazywania takiej pełni istnieje specjalny środek, obejmujący całą osobę, ciało i ducha, wnętrze oraz relacje. Tym środkiem są sakramenty, sprawowane w liturgii Kościoła. W nich przekazywana jest pamięć wcielona, związana z miejscami i okresami życia, zespolona ze wszystkimi zmysłami; osoba jest w nich włączona, jako członek żywego podmiotu, w tkankę relacji wspólnotowych”35. Mistyczne Ciało Chrystusa Trudno adekwatnie opisać Kościół, jest bowiem wspólnotą Bosko-ludzką. Z jednej strony dostrzegamy w nim Bożą obecność i działanie, 35 Lumen fidei nr 40. 92 z drugiej to, co w jego życie wnoszą ludzie. Wyznajemy jego świętość i uświęcającą misję, a jednocześnie dostrzegamy ciemne strony życia tej wspólnoty, niewierność i grzech. Szukamy w Kościele Chrystusa, i potrafimy Go tu odnaleźć; a jednocześnie odkrywamy, że jest on rodziną wierzących, wspólnie realizujących swe podstawowe powołanie do świętości. Kościół łączą z Chrystusem szczególne i wyjątkowe więzy. Mówiąc o relacji ze swymi uczniami, Chrystus posłużył się obrazem winnego krzewu i latorośli. Tak, jak latorośle są nierozerwalnie związane z pniem i więdną bezowocnie, gdy od niego zostaną oderwane, tak chrześcijanie nie mogą żyć oddzieleni od Chrystusa i Jego wspólnoty. Nie można wyobrazić sobie Chrystusa bez Kościoła i Kościoła bez Chrystusa. Tylko trwając w Chrystusie i czerpiąc z Niego życie, Kościół może być sobą. Wyłącznie wtedy staje się wspólnotą zbawienia. Wyjaśniając tajemnicę Kościoła św. Paweł posłużył się obrazem ciała. Według Apostoła narodów, Kościół jest mistycznym Ciałem Chrystusa, złożonym z wielu członków, które zespala wiara i wzajemna miłość (….) . Chrystus jest Głową swego ludu. Karmi Go, poucza, prowadzi poprzez doświadczenia życiowe, strzeże przed chorobą grzechu i daje siłę i wzrost duchowy. Obraz Chrystusa Głowy i chrześcijan, będących członkami Jego Ciała ukazuje w jak ścisłym związku pozostaje Pan ze swoim Kościołem. Ten obraz dopełnia inny – przedstawiający Kościół jako Oblubienicę Chrystusa. Już w Starym Testamencie lud Boży nazywany jest Oblubienicą Boga. Wprawdzie ta Oblubienica, wielokrotnie okazywała się niewierną i niestałą w miłości do Boga. On jednak nie cofał swe miłości małżeńskiej, lecz powodowany nią przebaczał, jednał i leczył swój lud. Św. Paweł pisząc do Efezjan o relacji Chrystus Kościół posłużył się obrazem miłości małżeńskiej. Chrystus jest małżonkiem (Oblubieńcem), a Kościół zaś jego żoną (oblubienicą). Paweł ukazał potęgę miłości tego Boskiego Oblubieńca do wspólnoty wiernych. Ta miłość oczyszcza, uświęca, przyozdabia i dodaje blasku. Apostoł napisał: „Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby 93 osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany” (Ef 5,25-27). „Wedle Listu do Efezjan Oblubienicą jest Kościół, podobnie jak u proroków był nią Izrael: a zatem podmiot zbiorowy, nie zaś indywidualna osoba. Tym zbiorowym podmiotem jest Lud Boży, czyli społeczność złożona z wielu osób, zarówno kobiet jak i mężczyzn. «Chrystus umiłował Kościół» jako tę właśnie społeczność, jako Lud Boży, równocześnie zaś w tym Kościele, który w tym samym tekście nazwany jest także Jego «Ciałem» (por. Ef 5,23), umiłował każdą poszczególną osobę. Chrystus bowiem odkupił wszystkich bez wyjątku, każdego mężczyznę i każdą kobietę. W Odkupieniu wyraża się ta właśnie miłość Boga oraz wypełnia się w dziejach człowieka i świata oblubieńczy charakter tej miłości. Chrystus wszedł w te dzieje i pozostaje w nich jako Oblubieniec, który «wydał samego siebie». «Wydać» znaczy «stać się bezinteresownym darem» w sposób najpełniejszy, najbardziej radykalny: «Nikt nie ma większej miłości od tej» (J 15,13). W tym ujęciu, poprzez Kościół, wszyscy ludzie – zarówno kobiety, jak i mężczyźni – są powołani, by być «Oblubienicą» Chrystusa, Odkupiciela świata”36. Słowo, które nie zamilknie Św. Paweł Apostoł przedstawiając się Rzymianom powiedział, że poprzez nawrócenie został oddzielony od dotychczasowego stronnictwa faryzeuszy, do którego należał i „przeznaczony do głoszenia Ewangelii Bożej” (Rz 1,1)37. To samo można powiedzieć o Kościele: jest społecznością żyjącą słowem Bożym, powołaną, by je głosić „w porę i nie w porę” (….). Kościół powstał dla Ewangelii. Głosi nam Chrystusa i prowadzi do Boga. Ewangelia jest pokarmem duchowym Kościoła. Wspólnota 36 Mulieris dignitatem nr 25. 37 Wulgata posługuje się słowem segregatus, oznaczającym w jęz. łacińskim „oddzielenie” i „przeznaczenie do czegoś”. 94 założona przez „Słowo, które stało się Ciałem” (J 1,14) strzeże Ewangelii, dzieli się nią z tymi, którzy jej jeszcze nie znają. Głoszenie Ewangelii stanowi podstawową misję wyznawców Chrystusa. Gdyby Kościół zamilkł, zatrzymał prawdę Bożą dla siebie i utracił zapał misyjny – zdradziłby swe podstawowe powołanie. Stałby się bezużyteczny. Bóg, jak zaświadcza Apostoł, „pragnie, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2,4). Stąd też nakaz misyjny Chrystusa przekazany Jedenastu w dniu Wniebowstąpienia: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam powiedziałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,19-20). To poważny obowiązek, ciążący na Kościele jako wspólnocie uczniów Chrystusa oraz na każdym chrześcijaninie, który poprzez chrzest i bierzmowanie zobowiązał się, by wiarą żyć, wyznawać ją i jej bronić. „Obowiązek uczestniczenia w życiu Kościoła przynagla chrześcijan do postępowania jako świadkowie Ewangelii i do zobowiązań, które z niej wypływają. Świadectwo to polega na przekazywaniu wiary w słowach i czynach”38. Jest to zadanie, jakiego Kościół podejmuje się ogarnięty światłem i mocą Ducha Świętego. Nie jest w wypełnianiu swej misji osamotniony i zdany jedynie na własne siły. Jezus Zmartwychwstały zapewniał uczniów: „Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1,8). Wierność Ewangelii i gotowość głoszenia całego depozytu wiary jest kryterium autentyczności wspólnoty kościelnej. Współcześnie spotykamy wiele wspólnot religijnych, które uważają się za chrześcijańskie i twierdzą, że są jedynymi spadkobiercami Kościoła apostolskiego. Przyglądając się im trzeba zobaczyć, czy głoszą całą Ewangelię Chrystusa? Bywa bowiem, że grupy religijne, którym trudno nieraz odmówić gorliwości i zapału w głoszeniu swych nauk, nie trwają w wierności Ewangelii. Ulegają pokusie dostosowania swych nauk do oczekiwań, słabości i ograniczeń współwyznawców. Pokusa, by dostosować wiarę do gustów i nadziei ludzi, jest stara jak samo chrześcijaństwo. Wiele sekt działało w tym celu, 38 KKK nr 2472. 95 by uczynić chrześcijaństwo „lekkostrawnym”, miłym i gwarantującym dobre samopoczucie. Stąd też akcentowano wszystko, co w Ewangelii jest pociągające ze względu na piękno, a starannie milczano o wymaganiach prawdy. Także po Soborze Watykańskim II pojawiły się w niektórych kręgach kościelnych tendencje dostosowania się do świata współczesnego kosztem prawdy i zasad moralnych. „Aggiornamento”, o którym mówił św. Jan XXIII i jego następca Paweł VI rozumiano jako poddanie się mentalności świata, a nie jako szukanie nowych dróg i sposobów głoszenia mu odwiecznej Dobrej Nowiny. Obecnie zauważamy w Kościele nasilenie się tej tendencji. Jest ona niejednokrotnie prowokowana słowami i czynami papieża Franciszka. Jednak to nie papież stanowi problem dla Kościoła, gdy mówi o otwarciu drzwi, o miłosierdziu i szukaniu nowych możliwości oddziaływania duszpasterskiego, a ci wszyscy, którzy chcą wykorzystać „syndrom Franciszka” do ukształtowania Kościoła na swoją modłę. Zamęt wywołują ci, którzy próbują przeciwstawić papieża Kościołowi, jego tradycji, nauczaniu moralnemu i historii. Stąd też niepokojące doniesienia o zmianie stanowiska Kościoła wobec publicznych grzeszników, rozwiedzionych i homoseksualistów, antykoncepcji i aborcji. Współczesny świat oczekuje, by Kościół zamilkł w sprawach wiary i moralności pozwalając na subiektywizm i selekcjonowanie tego, w co się wierzy. Różnego rodzaju reformatorzy życia kościelnego, wykorzystują wyolbrzymione wypadki grzechu w Kościele, próbują zbić swój kapitał: z jednej strony zohydzić Kościół, a z drugiej pozbawić go odwagi głoszenia ewangelicznej prawdy i osłabić jego autorytet jako nauczyciela wiary i moralności. Przykładem jest chociażby kwestia pedofilii w Kościele, tak chętnie nagłaśniana w mediach publicznych i prywatnych. Kościół staje pod gradem oskarżeń, po części uzasadnionych, w dużej części wyolbrzymionych. Jest przedstawiany jako jedyna instytucja, mająca problem z tym zjawiskiem. Media zawsze, gdy mówią o jakim przypadku pedofilii, podają, że jest to ksiądz lub biskup. Podają pełne imię i nazwisko, chociaż zazwyczaj jeszcze nie udowodniono tej osobie winy. Natomiast w innych wypadkach nie informują, że jest to nauczyciel, lekarz czy prawnik. Nie podają danych osobowych, ani też adresu zamieszkania. Nie chcą bowiem 96 wywołać skojarzenia, że wszyscy lekarze, nauczyciele czy policjanci to są pedofile. Szczytem hipokryzji było chociażby stanowisko ONZ wzywające Kościół do walki z pedofilią w szeregach duchownych. Komitet Narodów Zjednoczonych ds. Praw Dziecka w Genewie oskarżył w 2014 r. Stolicę Apostolską o sprzyjanie molestowaniu seksualnemu dzieci. Skrytykował stanowisko Kościoła wobec aborcji, antykoncepcji i homoseksualizmu domagając się jego zmiany. Tymczasem ta organizacja – o czym nikt nie mówi zbyt często – odpowiada za poważne nadużycia przeciwko dzieciom. Starannie zatuszowano gwałty i wykorzystywanie seksualne dzieci przez żołnierzy ONZ-u o jakich donosiła brytyjska organizacja pozarządowa Save the Children (Ratujmy dzieci) w 2008 r. i latach późniejszych. Pisała ona w swym raporcie, że dzieci zamieszkujące rejony powojenne na Wybrzeżu Kości Słoniowej, południowym Sudanie i na Haiti są wykorzystywane przez żołnierzy ONZ i pracowników jej misji. „Szokujący raport brytyjskiej organizacji humanitarnej opisuje też liczne przypadki, gdy molestowane były nawet 6-letnie dzieci i nikt się o tym nie dowiedział”39. Jak informowała w 2008 roku „Gazeta Wyborcza”: „W odpowiedzi na zarzuty rzecznik ONZ Nick Birnback powiedział, że nie sposób dopilnować, aby takie incydenty się nie zdarzały w organizacji, która zatrudnia blisko 200 tysięcy osób na całym świecie. – To, co możemy zrobić to zaznaczyć raz jeszcze – nie tolerujemy takich sytuacji. Gdy pojawiają się wiarygodne podejrzenia – zero tłumaczenia, a gdy jest dowód winy – zero pobłażliwości – powiedział BBC. «Nikt nie jest wolny od takich przypadków». – W ostatnich latach ONZ, społeczność międzynarodowa i organizacje humanitarne poczyniły poważne kroki, aby rozwiązać problem. Jednak musimy przyznać się przed samymi sobą, że żadna organizacja zajmująca się pomocą, w tym ONZ i Save the Children, nie jest wolna od takich problemów i tym bardziej musimy stawić im czoło – powiedziała szefowa Save the Children Jasmine Withbread”40. 39 http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,5248235.html 40 Tamże. 97 Stosuje się podwójną miarę: bezwzględnie potępia i upokarza Kościół przedstawiając go jako organizację przestępczą oraz pomniejsza bądź przemilcza wykroczenia innych grup społecznych. To wszystko nie jest kwestią sympatii lub fobii kościelnej, ale sposobem walki z Kościołem jako nauczycielem prawdy i moralności. Niszcząc jego autorytet poprzez ukazywanie grzechów i słabości duchownych, jednocześnie próbuje się wymusić na nim zmianę nauczania. Takiemu szantażowi uległo już wiele wspólnot protestanckich, które nie tylko milczą w sprawach Dekalogu, ale przyzwalają na grzech i sankcjonują go swoim autorytetem. Co może zrobić w tej sytuacji Kościół? Walczyć z grzechem wśród swoich członków, ale nie ustępować w sprawach zasadniczych, dotyczących wiary i moralności. Nie może bojaźliwie milczeć, lękając się krytyki czy też oskarżeń. Nie ma prawa dostosowywania wymogów Ewangelii do słabości człowieka współczesnego. Nie może też schlebiać bezbożności i niemoralności, tylko dlatego, że stają się powszechnie akceptowanym stylem życia. Kościół musi pozostać wyrzutem sumienia dla tych, którzy ulegają deprawacji, zarówno w jego łonie, jak i w świecie. Pan Jezus mówił o czasach ostatecznych jako o okresie próby i wielkiego odstępstwa. Postawił pełne niepokoju pytanie: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18,8). Kościół współczesny musi opowiedzieć się za prawdą Ewangelii nawet za cenę prześladowań i męczeństwa. Życie, które nie zamrze Kościół jest nie tylko domem Słowa Bożego. Jego misja nie ogranicza się wyłącznie do dzielenia się Dobra Nowiną. Jest domem łaski Bożej, życia Bożego i uświęcania. Chrystus nie tylko powoływał do świętości, ale obdarzał nadprzyrodzonym życiem. Jest On życiodajnym krzewem winnym (zob. J 15,1). Ci, którzy przez chrzest zostali weń wszczepieni, otrzymują Jego moc i łaskę. Chrystus ustanowił sakramenty święte i powierzył je Kościołowi. W nim dokonuje się w sposób zwyczajny proces wzrastania w świętości. 98 Pierwszym i najważniejszym sakramentem, który powierzył Pan Kościołowi jest chrzest święty. To sakrament ontycznej przemiany: człowiek, stworzony na obraz Boży i podobieństwo Boże zostaje ubogacony i przemieniony łaską dzięcięctwa Bożego. Staje się świątynią Bożą, w której Bóg zamieszkuje (zob… ). Sakrament chrztu św. to sakrament konsekracji chrześcijanina. Wiąże się z nią łaska uwolnienia od grzechu pierworodnego i dar przebóstwienia. Jest to zarazem sakrament będący u początku drogi z Jezusem. Chrystus udziela tego sakramentu w Kościele, poprzez Kościół i dla Kościoła. Przyjmując chrzest wierzący staje się nie tylko uczniem Chrystusa, ale członkiem Jego mistycznego Ciała. Wchodzi w wielka rodzinę wierzących. To ma ogromne znaczenie dla jego wiary. Jest ona przekazywana przez Kościół, który staje się gwarantem jej autentyczności. Łaska wiary, otrzymana w darze chrztu zostaje pogłębiona przez dary Ducha Świętego w sakramencie bierzmowania. Bierzmowani stają się świadkami i obrońcami wiary. Duch Święty ich umacnia, by nią żyli, wyznawali sercem i czynami, dzielili się nią i w sytuacji konieczności jej bronili. Sakrament bierzmowania jest źródłem łaski, która sprawia, że chrześcijanin nigdy nie jest osamotniony w swej wierze. Kolejnym, ważnym sakramentem dającym życie wieczne jest Eucharystia. W tym Najświętszym Sakramencie Jezus staje się pokarmem duchowym dla swych uczniów. Wraz z laską uświęcającą daje im siebie samego. Czyż może być większy dar? Podobnie, dla ocalenia życia Bożego w nas, duchowej odnowy, nawrócenia i przemiany, Chrystus po swoim Zmartwychwstaniu ustanowił sakrament pokuty i pojednania. Na mocy zasług Chrystusa, wysłużonych przez mękę i śmierć na krzyżu, wierzący w Chrystusa otrzymują przebaczenie grzechów i dar pojednania z Ojcem niebieskim. To sakrament, który pozwala rozpoczynać nowe życie z Chrystusem. Jest to sakrament nowego życia w komunii z Chrystusem. Potrzebują go wszyscy, którzy przez grzech oddalili się od Boga. Innym, ważnym sakramentem w Kościele i dla Kościoła jest sakrament kapłaństwa. Pełni on funkcje służebną wobec wspólnoty wiary. 99 Chrystus pragnął podzielić się swą kapłańską władzą z Apostołami, i ich następcami. Chciał, by wszystkie pokolenia chrześcijan miały udział w owocach Jego męki i zmartwychwstania. Kapłani składają w sposób niekrwawy ofiarę Chrystusa, czyniąc „na Jego pamiątkę” to, czego On sam dokonał na Ostatniej Wieczerzy i na Golgocie. Chrystus ustanowił sakrament małżeństwa, uświęcając ludzką miłość i podnosząc ją na wyżyny nadprzyrodzoności. Swą obecnością na weselu w Kanie Galilejskiej i pierwszym cudem, jaki uczynił dla nowożeńców, Chrystus ukazał, jak bardzo pragnie wspierać małżonków w realizacji ich powołania. Łaska sakramentu małżeństwa, udzielona podczas obrzędu zawarcia małżeństwa, trwa przez całe życie małżeńskie. Mąż i żona mogą z niej korzystać, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych i trudnych. Ostatnim z sakramentów pochodzących od Chrystusa jest sakrament namaszczenia chorych. W Nim jest obecny Jezus dla chorych i zagrożonych śmiercią. Pan daje łaskę mężnego dźwigania choroby i niedostatków życiowych związanych ze starością. Sakramenty ustanowione przez Chrystusa są źródłem Bożego życia, łaski uświęcającej i uczynkowej. Dzięki nim stajemy się mocniejsi duchowo. Sakramenty pozwalają na rozwój wiary i dojrzewanie w miłości. Dlatego, że są źródłem Bożej mocy, Kościół usilnie zachęca do korzystania z nich. Miłość, której nie zabraknie Kościół jest nie tylko głosicielem orędzia wiary, szafarzem Bożej łaski w sakramentach świętych. Jest znakiem wielorakiej Bożej miłości. Chrystus pragnął Kościoła jako wspólnoty życia nadprzyrodzonego i miłości braterskiej. Dlatego zostawił Kościołowi przykazanie miłości bezinteresownej, bezgranicznej i bezwarunkowej. Miłość do Boga i bliźnich, wzbudzana ustawicznie przez Ducha Świętego jest zadaniem Kościoła jako wspólnoty oraz poszczególnych wiernych. „W Kościele uczymy się kochać, zaprawiając się do bezinteresownego przyjmowania bliźniego, troskliwego zajmowania się tym, kto 100 przeżywa trudności, ubogimi i najmniejszymi. Podstawową motywacją, która łączy wierzących w Chrystusa, nie jest sukces, lecz dobro – dobro, które jest tym bardziej autentyczne, im bardziej się nim dzielimy, a którym nie jest przede wszystkim posiadanie czy władza, lecz bycie”41. Miłość bliźniego, której nauczycielem jest Kościół wyraża się na wiele sposobów. Jest rzeczywistością tak bogatą, jak samo życie. Trudną do praktykowania formą miłości bliźniego, której w Kościele uczy nas Chrystus jest miłość przebaczająca. Jest to miłość, której potrzebujemy wszyscy, choć nie zawsze mamy dość odwagi i siły, by ją praktykować w życiu codziennym. Kościół jest znakiem przebaczenia i pojednania. W nim nigdy nie milknie wezwanie do darowania winowajcom oraz szukania pokoju i zgody. Zwłaszcza w ostatnich czasach widzimy Kościół zaangażowany w sprawę pokoju między narodami. Jest on rzecznikiem dialogu i przebaczenia, wspaniałomyślności i miłosierdzia. Innym z wyrazów miłości bliźniego jest służba Chrystusowi w ubogich, chorych, samotnych i opuszczonych. Są oni w Kościele otoczeni szczególną troską i miłością. Dla nich Kościół powołał do istnienia wiele dzieł dobroczynnych. Kościół jest wspólnotą braterską, w której może znaleźć swe miejsce każdy człowiek. W nim uczymy się poszanowania godności innych, i odkrywamy, że każdy człowiek, jest naszym bliźnim. Kościół uczy nas patrzenia na nich na sposób Chrystusa, który nie pozostaje nigdy obojętny wobec czyjegoś cierpienia, niedostatku lub niedoli. „Są ludzie, którzy widzą, a udają, że nie widzą, mają przed oczyma naglące potrzeby naszej epoki, ale pozostają obojętni – to jeden z «zimnych nurtów» kultury naszych czasów. W spojrzeniu innych ludzi, zwłaszcza tego «drugiego», który oczekuje naszej pomocy, widzimy, jak potrzebna jest chrześcijańska miłość. Jezus Chrystus nie uczy nas mistyki «zamkniętych oczu», ale mistyki «otwartego spojrzenia», a więc także mistyki absolutnego obowiązku zwracania uwagi na kondycję człowieka, na położenie, w jakim znajduje się człowiek, który wedle Ewangelii jest naszym bliźnim. Spojrzenie Jezusa, lekcja Jego oczu wprowadza nas w bliskość z innymi 41 Benedykt XVI, Homilia podczas Mszy św. na błoniach w Montorso, 2 IX 2007 r., w: L’Osservatore Romano 10-11(2007), str. 9. 101 ludźmi, w wymiar solidarności, dzielenia się własnym czasem, talentami, a także dobrami materialnymi. (…) Tak, «muszę stać się człowiekiem, który kocha, którego serce jest otwarte, tak aby mogły je poruszyć potrzeby innych. Wtedy mogę odnaleźć mego bliźniego, czy też raczej – to on może odnaleźć mnie»”42. Kościół prześladowany Dlaczego świat nienawidzi Kościoła? Czemu ateiści nie atakują się wyznawców innych religii, na przykład buddystów, islamu, a z wielką zajadłością traktują Kościół katolicki? Ta wrogość ma nie tylko charakter czysto ludzki – antyklerykalizm, niechęć do Kościoła jako instytucji, przykre doświadczenia lub doznane krzywdy, zgorszenie ze strony wierzących – ale daleko głębszy. Prześladowanie Kościoła, walką z chrześcijaństwem, jest jednym z wyrazistych znaków czasów ostatecznych. To walka, którą podejmuje szatan, by przeciwstawić się Bogu i jak najwięcej ludzi zbuntować przeciwko Niemu. Apokalipsa św. Jana w sposób symboliczny ukazuję tę zdesperowaną walkę zła z dobrem. Mówi o wielkim cierpieniu, jakie dosięgnie Kościół, ale jednocześnie zapewnia, że czas prześladowań Kościół przejdzie zwycięsko. Oczyszczą go one i pogłębią Jego związek z Chrystusem. O jednym z powodów wrogości świata wobec Kościoła mówił sam Jezus. „Mnie prześladowali, i was prześladować będą” (zob. ….). Los Kościoła prześladowanego, znienawidzonego, jest losem samego Chrystusa. On również został odrzucony przez swój lud, wzgardzony i skazany na śmierć krzyżową. Kościół zatem upodabnia się do swego założyciela, gdy niesłusznie cierpi. Prześladowania, chociaż bolesne i zatrważające, w pewnym sensie są czymś użytecznym dla Kościoła. Zauważyli to już starożytni, mówiąc, że „krew chrześcijan, jest posiewem chrześcijaństwa”. Rzeczywiście, dostrzegamy zależność pomiędzy prześladowaniami Kościoła, a jego duchowa kondycja i wzrostem. Tam, 42 Benedykt XVI, Spotkanie z wolontariuszami, Wiedeń 9 IX 2007 r., w: tamże, str. 32. 102 gdzie trwają krwawe lub niekrwawe prześladowania, Kościół się oczyszcza i umacnia. Przybywa mu świadomych wyznawców. Co więcej: nawracają się nawet Jego prześladowcy. Widzimy to również w naszej rzeczywistości społecznej. Z jednej strony ujawnia się wiele wrogości wobec chrześcijaństwa i chrześcijan. Powszechnym zjawiskiem staje się w życiu publicznym chrystianofobia – postawa pełna uprzedzeń i wrogości wobec wierzących. Z drugiej jednak strony wielu katolików w Polsce „budzi się” pod wpływem propagandy antychrześcijańskiej, aktów fizycznej lub duchowej przemocy. Zaczynają myśleć o Kościele, bronić go przed niesprawiedliwymi atakami, bronić wartości chrześcijańskich. Znakiem czasów współczesnych jest odchodzenie od Kościoła „nominalnych katolików”, letnich, zobojętniałych, tylko tradycyjnie związanych z parafią. Jednak trzeba uczciwie powiedzieć, że także znakiem czasu jest wzrost liczby tych, którzy w wieku dorosłym proszą o wiarę i chrzest. W tym czasie oczyszczenia i decyzji osobistych co do wiary lub ateizmu, wiele osób odkrywa piękno wiary, nawet w Kościele, który nieustannie zohydzanym i oczernianym. To wszystko każe nam również opowiedzieć za lub przeciwko Kościołowi. Postawmy zatem sobie pytania, z którymi zwrócił się do nas papież Franciszek: „Jak bardzo kocham Kościół? Czy modlę się za niego? Czy czuję się częścią rodziny Kościoła? Co robię, aby był on wspólnotą, w której każdy czuje się gościnnie przyjęty i zrozumiany, w której odczuwa miłosierdzie i miłość Boga odnawiającego życie?”43. 43 Franciszek, audiencja generalna, 29 V 2013 r. 103 9 sierpnia JEZUS I DŹWIGANIE KRZYŻA Zapraszając ludzi, by poszli za Nim, Jezus nie ukrywał, że zaprasza na trudną drogę krzyża. Mówił: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje” (….). Krzyż tak bardzo zrósł się z Chrystusem i chrześcijaństwem, że trudno wyobrazić sobie Go bez niego. Chrześcijanie uznają krzyż za swe godło. Wyznacza program ich życia. Stanowi Księgę, z której uczą się jak żyć. „Krzyż, który jest zgorszeniem dla Żydów i głupstwem dla pogan, dla uczniów Jezusa jest mądrością” (zob. …). Apostoł narodów wyznał: „Co do mnie, nie daj Boże, bym miał się chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata” (zob. ….). Jeśli kto chce pójść za Mną Zaproszenie: „Pójdź za Mną” Jezus skierował do apostołów i uczniów (zob…. ). Wypowiadał je z naciskiem, choć bez przymusu. Chrystus proponował, a nie zniewalał. To wezwanie kieruje również do nas. Nie jest to zaproszenie do wzięcia udziału w wakacyjnej wycieczce czy też atrakcyjnej przygodzie, lecz wezwanie do wspólnej wędrówki przez życie. Jezus nie ukrywa, że będzie trzeba pokonywać razem wiele przeszkód, trudzić się i ciężko pracować. Nie obiecywał tym, którzy uwierzą w Niego i pójdą za Nim sukcesów, sławy, łatwych pieniędzy i popularności. Przeciwnie, mówił o krzyżu: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, weźmie krzyż swój i Mnie naśladuje” (…) Św. Augustyn, komentując te słowa Jezusa, napisał: „Twarde wydaje się i trudne to, co Pan nakazał: Jeśli kto chce iść za nim, winien się zaprzeć samego siebie. Lecz nie jest trudne ani twarde, skoro nakazuje Ten, który wspomaga i sam sprawia, to co nakazuje. Prawdziwe oto są słowa, którymi woła do Boga psalmista: «Według słów Twoich strzegłem drogi trudnej», ale też prawdą jest to, co sam Pan powiada: «jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie». Co bowiem jest trudne w przykazaniu, miłość czyni łatwym. Cóż oznacza: «Niech weźmie krzyż swój»? Niech przyjmie to, co uciążliwe: tak właśnie niech Mnie naśladuje. Kiedy bowiem zacznie iść za Mną, kierując się w postępowaniu moimi przykazaniami, wielu będzie się sprzeciwiało, wielu zakazywało, wielu odradzało, nawet spośród tych, którzy rzekomo idą za Chrystusem. Z Chrystusem szli ci, którzy zabraniali wołać niewidomym. Jeśli chcesz iść za Mną, groźby, pochlebstwa czy jakiekolwiek przeciwności przemieniaj w krzyż; cierp, dźwigaj, nie upadaj. (…) Niech wiec poszczególne członki Kościoła idą za Chrystusem, każdy według swego stanu, miejsca i sposobu; niechaj zaprą samych siebie, to jest niechaj zbytnio nie polegają na sobie; niech wezmą krzyż swój, to jest, niech zniosą dla Chrystusa wszystko to, co im świat nałoży. Niech umiłują Tego, który jedynie nie zawodzi, który jedynie nie wprowadza w błąd, który jedynie nie błądzi; niechaj miłują Go, bo prawda jest to, co obiecuje. Ale ponieważ nie daje natychmiast, stąd niekiedy wiara słabnie. Przetrzymaj, wytrzymaj, przetrwaj, zwłokę spokojnie przyjmij, a tak oto niesiesz swój krzyż”44. Chrystus mówił uczniom, że jak ziarno obumierając przynosi plon; tak trzeba, by umierali dla miłości własnej i grzechu (zob….. ). „Kto spotyka Jezusa, kto pozwala, by On go do siebie pociągnął, i gotów jest iść za Nim aż po ofiarę z życia, sam doświadcza, tak jak On na krzyżu, że tylko to «ziarno», które wpada w ziemię i obumiera, przynosi «plon obfity» (por. J 12,24). Taka jest droga Chrystusa, droga całkowitej miłości, która zwycięża śmierć: kto nią idzie i «nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne» (J 12,25). To znaczy żyje w Bogu już tu na ziemi, przyciągany i przemieniany przez blask Jego oblicza. Jest to doświadczenie prawdziwych przyjaciół Boga – świętych, którzy rozpoznali i umiłowali w braciach, zwłaszcza najuboższych i najbardziej potrzebujących oblicze Boga, które z miłością długo kontemplują w modlitwie. Są oni dla nas wzorami zachęcającymi do naśladowania; dają 44 Św. Augustyn, Kazanie 96,1.9, za: Liturgia godzin, t. III, str. 1571-1572. 104 105 nam pewność, że jeśli będziemy wiernie szli tą drogą, drogą miłości, to i my – jak śpiewa Psalmista – nasycimy się obecnością Boga (por. Ps 17 [16],15). 9)”45. Jezus przedstawiał swoim uczniom zupełnie odmienną od powszechnie przyjmowanej w świecie hierarchii wartości. W swoim słynnym Kazaniu na Górze, które można porównać do Dekalogu Mojżesza z Góry Synaj, Jezus głosił pochwałę ubóstwa w duchu, cierpliwego przyjmowania tego, co zasmuca, cichości i pokory, sprawiedliwości, miłosierdzia, czystości serca, pokoju oraz męstwa w znoszeniu prześladowań za wiarę (zob. Mt 5,3-12). Wielu ludziom propozycja Jezusa, by pójść za Nim drogą krzyża i plan wędrówki zarysowany w Kazaniu na Górze przedstawiają się mało atrakcyjne. Co więcej: orędzie ewangeliczne może wydawać się zupełnie nieżyciowe, niepraktyczne. Łatwo ulec złudzeniu, że Chrystus rozmija się z oczekiwaniami ludzkiego serca. Tymczasem – co jest swoistym paradoksem Ewangelii – ci, którzy dobrowolnie idą za Jezusem, znajdują w Nim szczęście, którego nic nie jest w stanie im zabrać. Chrystus czyni człowieka w pełni szczęśliwym i na zawsze. On – Ukrzyżowany, staje się gwarantem zmartwychwstania i nowego życia. Z milionów świętych, którzy żyli na ziemi, każdy mówi nam to samo: warto zawierzyć Chrystusowi. Warto przyjąć Jego propozycję, wybrać Jego krzyż. W dokonywaniu bilansu, „za” i „przeciw” pójścia za Chrystusem, trzeba wziąć pod uwagę nie tylko drogę, jej wyboje i trudy, wyrzeczenia i ograniczenia, ale przed wszystkim to, dokąd prowadzi. A dokąd prowadzi Chrystus swoich przyjaciół? „Dokąd Ja teraz idę, wy pójść nie możecie, ale później pójdziecie…” (…) „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele, idę przygotować wam miejsce” (…). 45 Benedykt XVI, Przemówienie w Sanktuarium w Manopello, 1 IX 2006 r.; w: L’Osservatore Romano 12(2006), str. 10. 106 Przyjdźcie do Mnie wszyscy Cierpienie fizyczne i duchowe jest obecne w dziejach człowieka, odkąd odszedł on od Boga i zapragnął „być jak Bóg” (Rdz ….. ). Pierwotne nieposłuszeństwo i pycha prarodziców zaowocowały śmiercią i cierpieniem. To dziedzictwo grzechu stało się powszechne. Wszyscy ludzie doświadczają w swoim życiu cierpienia i zła. Przybiera ono różne formy. Objawia się okrutnie, ujawniając swą niszczącą moc. Cierpienie pochodzi z różnych źródeł. Zdarza się nader często, że ludzie sami dla siebie są przyczyną cierpienia i nieszczęść. Ale bywa i tak, że przychodzi niezasłużenie, nieoczekiwanie, dosięgając istoty niewinne i bezbronne. Cierpienie jest wrogiem, z którym wszyscy starają się walczyć lub go uniknąć, nieraz za wszelką cenę. Przed cierpieniem uciekamy, a jeśli to możliwe, staramy się je osłabić i zmniejszyć. Tak wiele robimy, by pozbyć się cierpienia, lecz nie potrafimy ostatecznie wyeliminować go z naszej rzeczywistości. Jest jak druga strona medalu. Towarzyszy nam niczym cień. W historii zamierzchłej i współczesnej, pojawiało się wielu, którzy pragnęli wyzwolić ludzkość i każdego człowieka z pęt cierpienia. Obiecywali stworzenie raju na ziemi dla wszystkich. Mówili, że wiedzą, gdzie się cierpienie lęgnie i jak je zwyciężyć. Jednak ich obietnice i starania okazywały się płonne, nieskuteczne, a niekiedy wręcz szkodliwe. Ci wielcy „zbawcy” ludzkości z cierpienia zawsze ponosili klęskę. Walcząc z cierpieniem i niesprawiedliwością pomnażali je i rozpowszechniali. Fakt istnienia zła na świecie, które dosięga i boleśnie rani człowieka, ukazuje, że potrzebuje on Zbawiciela. Człowiek nie potrafi samo-naprawić tego, co zniszczył grzech. Nie może odnaleźć samodzielnie drogi do raju, z którego wypędził go grzech nieposłuszeństwa. Potrzebuje kogoś, kto będzie większy od jego grzechu i silniejszy od zła i śmierć – potrzebuje Boga. „W swej mesjańskiej działalności wśród Izraela, Chrystus przybliżał się nieustannie do świata ludzkiego cierpienia. «Przeszedł... dobrze czyniąc» – a czyny te odnosiły się przede wszystkim do cierpiących 107 i oczekujących pomocy. Uzdrawiał chorych, pocieszał strapionych, karmił głodnych, wyzwalał ludzi od głuchoty, ślepoty, trądu, opętania i różnych kalectw, trzykrotnie przywrócił umarłego do życia. Był wrażliwy na każde ludzkie cierpienie, zarówno cierpienie ciała, jak duszy”46. Do Jezusa przychodzili ci, którzy bardzo potrzebowali pomocy. Uciekali się do Niego nieszczęśliwi w nadziei poprawy swej doli. Przynosili Mu utrapienia i niedostatki, a On widząc ich cierpienia, litował się nad nimi (…). Jezus nigdy nie pozostawał obojętny wobec nich. Jezus nie banalizował cierpienia i zła, nie pomniejszał udręk, jakimi naznaczone były serca jego słuchaczy. Współczuł im i pomagał. Kiedy Jezus mówił o tłumów o ubóstwie i cierpieniu, odnosił się do tego, co sam doświadczył i przeżył. Mówił do głodnych, gdyż sam doświadczył głodu, do bezdomnych – a sam „nie miał gdzieżby głowy skłonić”, do ubogich, sam będąc ubogim. Słuchali Go z uwagą nie jako mędrca, znającego życia z traktatów filozoficznych czy rozpraw. Ufali Jezusowi, gdyż wiedzieli, że jest jednym z nich. Na Nim wypełniło się proroctwo Izajasza: „On się obarczył naszym cierpieniem i dźwigał nasze słabości…” (…). „Nade wszystko jednakże Chrystus przybliżył się do świata ludzkiego cierpienia przez to, że sam to cierpienie wziął na siebie. W czasie swej publicznej działalności doznawał nie tylko trudu, bezdomności, niezrozumienia nawet ze strony najbliższych, ale nade wszystko coraz szczelniej otaczał go krąg wrogości i coraz wyraźniejsze stawały się przygotowania do usunięcia Go spośród żyjących”47. Chrystus ubogi wśród ubogich, solidarny z tymi, którzy potrzebują wsparcia duchowego i pomocy, dźwigający krzyż i bezlitośnie zawieszony na nim, przypomina o wartości i sensie każdego człowieka, nawet najmniejszego z najmniejszych. W Nim Bóg objawia swoją dobroć i zatroskanie o człowieka. „Niech nas nie skandalizuje fakt istnienia tak wielorakiego cierpienia. Ono nie może zachwiać naszą wiarą w to, że Bóg jest dobry i pragnie dobra człowieka oraz że jest wszechmocny i troszczy się o każdą istotę ludzką. 46 Salvifici doloris nr 16. 47 Tamże. 108 Pan Bóg jest obecny w każdym ludzkim cierpieniu. Jest mocą dźwigającą i ostatecznym rozwiązaniem misterium cierpienia. Kocha osoby zdrowe i silne, tak jak kocha osoby schorowane i niepełnosprawne. W Jego Sercu jest miejsce dla wszystkich. Nie wejdziemy nigdy w tajemnicę cierpienia, jeśli nie przestaniemy oceniać wartości życia ludzkiego jedynie przez pryzmat zdrowia, młodości, urody, siły fizycznej, atrakcyjności, możliwości, które daje. Jeśli przyjmiemy tylko te kryteria za punkt naszych rozmyślań o cierpieniu – nie pozostanie nam nic, jak zwątpienie w miłość i władzę Boga. Miłość Boża nie robi żadnej różnicy między nowo poczętą istotą, będącą jeszcze w łonie matki, a dzieckiem, młodzieńcem, człowiekiem dojrzałym czy starcem. Nie robi, ponieważ w każdym dostrzega odbicie swojego obrazu i podobieństwo (por. Rdz 1,26). Nie robi różnicy, ponieważ we wszystkich rozpoznaje swojego Jednorodzonego Syna, w którym «wybrał nas przed założeniem świata, (…) przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów (…) według postanowienia swej woli» (Ef 1,45). Ta bezgraniczna i niezrozumiała miłość Boga do człowieka ukazuje, jak bardzo człowiek sam w sobie jest godzien miłości, niezależnie od innych racji – bez względu na swą inteligencję, urodę, zdrowie, młodość, spójność i tym podobne. W ostatecznym rozrachunku życie ludzkie jest zawsze dobrem, ponieważ jest w świecie objawieniem Boga, znakiem Jego obecności, śladem Jego chwały (Evangelium vitae nr 34). Człowiek został bowiem obdarzony wielką godnością, wynikającą z bliskiej więzi, jaka łączy go ze Stwórcą: w człowieku, w każdym człowieku, obojętnie na jakim etapie życia i niezależnie od kondycji życiowej, jaśnieje odblask rzeczywistości samego Boga”48. Do jednych z najpiękniejszych zachęt Jezusa należy ta, którą wyraził mając przed oczyma niezmierzony świat ludzkiego cierpienia: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych” (Mt 48 Benedykt XVI, Do uczestników Kongresu Papieskiej Akademii «Pro Vita», 27 II 2006 r., w: L’Osservatore Romano 6-7(2006), str. 55-56. 109 11,28-29). Słowa te wypowiedział Mesjasz, który stawszy się dobrowolnie ubogim i bezsilnym, doświadczył ograniczeń ludzkiej natury, zmienności losu, i któremu nie obce było doświadczenie braków i niedostatków codziennego życia. Jezus będąc Zbawicielem posłanym przez Ojca, pragnie przyjść z pomocą wszystkim zmęczonym trudami życia, walczącym codziennie o przetrwanie, wyrzuconym poza nawias społeczności z powodu ubóstwa, niskiego pochodzenia, braku możliwości. Chrystus pragnie przyjść z pomocą tym, którzy nie byli w stanie sprostać surowym wymaganiom Tory z powodu swej ignorancji i grzechów. Im proponuje swoje jarzmo – Ewangelię, która z pewnością nie jest mniej wymagająca niż prawo (zob. Mt 5,17-48), a Chrystus wraz z nią daje im łaskę. Pomaga im w zachowaniu nowego prawa miłości. Jego jarzmo jest „słodkie” i ciężar „lekki”, ponieważ Ewangelia poszerza w człowieku jego wewnętrzną wolność, wnosi radość i pokój, wyzwala od ograniczeń i słabości. Słowa tej zachęty – zaproszenia, Pan kieruje także do nas, ludzi współczesnych. My również możemy liczyć na Niego. Dźwigając codzienne krzyże, nie jesteśmy sami. „Utrudzeni”, „obciążeni”, możemy Mu zawierzyć i znaleźć oparcie w Nim. On oddaje się nam do dyspozycji, ofiarowuje nam siebie. Zjednoczenie z Chrystusem czyni możliwym naśladowanie Go, pełnienie woli Ojca niebieskiego. Jest też związane z obietnicą odpoczynku (gr. anapausis), to jest z otrzymaniem mesjańskiego daru pokoju. Wielu współczesnych ludzi gubi się, gdy przychodzi im cierpieć. Nie wiedzą, że mogą się podzielić swym cierpieniem z Chrystusem. Poprosić Go, by pomógł im nieść krzyż. Ludzie często szukają ulgi w cierpieniu tam, gdzie jej nigdy nie znajdą. Niekiedy próbują oprzeć się o najbliższych i przyjaciół, u nich szukając zrozumienia, pociechy i siły. Bywa, że uciekają przed grozą cierpień w świat alkoholu i innych używek, frenetycznego seksu bądź środków psychotropowych. Szukają ulgi, zapomnienia, przyjemności, która na moment pozwoli zapomnieć o samotności, frustracji, nierozwiązanych problemach i dołujących kłopotach. Czy jednak znajdują pomoc? Czy często nie bywa tak, że próbując o własnych siłach stawić czoła życiu, nie komplikują jeszcze bardziej i tak trudnej 110 sytuacji? Czyż nie łatwo o rozczarowanie ludźmi, nawet najbliższymi? Czyż nie mają oni swych limitów, ograniczonej wrażliwości lub niewiele mogą? Jezus jest Synem Bożym. Do naszej dyspozycji oddaje swą Boską wszechmoc. Jest przyjacielem wiernym, który dogłębnie zrozumie i znajdzie wyjście z każdej sytuacji. Nie opuści nas nigdy, mówiąc: „zmęczyłem się”, lub: „nie mogę już nic więcej dla ciebie zrobić”. Jezus jest przyjacielem cierpliwym: poniesie Cię w swoim sercu, także wtedy, gdy będziesz się Mu wyrywać. Przychodząc do Jezusa niczego nie ryzykujemy. Nie na przyjaźni z Nim nigdy nie stracimy. On nas nie wykorzysta, a potem odrzuci. Odnajdziemy w Nim to, czego w danej chwili najbardziej potrzebujemy. Dlatego ufajmy Jezusowi, zaufajmy przyrzeczonej miłości. Nie lękajcie się! Cierpienie w różnych postaciach dotyka każdego z nas. Ewangelia podpowiada nam sposób, w jaki mamy stawić czoła życiowym trudno, udrękom, strapieniom, cierpieniu fizycznemu, starości i śmierci. Przede wszystkim ukazuje Chrystusa, który jest większy i potężniejszy od zła, jakie nad uciska i gnębi. W Ewangelii znajdujemy opowiadanie o uciszeniu burzy na Jeziorze Genezaret. Uczniowie wraz z Jezusem przeprawiali się łodzią na drugi brzeg jeziora. Nagle zerwał się wicher, wezbrały fale i zaczęły zalewać łódź. Apostołowie byli przerażeni gwałtownością ataku fal, wobec których łódź wydawała się być bezbronna. Zdesperowani przebudzili Jezusa i z wyrzutem powiedzieli: „Panie, czy nie obchodzi Cię, że giniemy”? Jezus uciszył wzburzone fale. Nastała głęboka cisza, zwiastunka ocalenia. Jezus powiedział do uczniów: „Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary”? Wydarzenie to uczy nas przeżywania z wiarą trudnych sytuacji życiowych. Chrystus jest z nami we wszystkich okolicznościach. Wtedy, gdy jesteśmy zadowoleni, radośni i wszystkie wydarzenia toczą się pomyślnie. Jest w naszej młodości, gdy cieszymy się pełnią sił i zdrowia. Jest 111 również z nami i wtedy, gdy coś nam zagraża, niepokoi lub przeraża, bo jest zapowiedzią nadchodzących nieszczęść. We wszystkich sytuacjach życiowych możemy liczyć na Boga. Chrześcijanie, choć tak samo jak inni ludzie, doświadczają cierpienia fizycznego i duchowego, przezywają załamania i klęski, starzeją się i umierają, zachowują pokój serca i odwagę w trudnych sytuacjach, gdyż ufają Chrystusowi. On jest tym, który niesie pomoc. On ratuje z różnych opresji. Tę prawdę wyrażają liczne Psalmy. W jednym z nich, Psalmista dotknięty cierpieniem, ufnie błagał Boga: „Zachowaj mnie, bo chronię się do Ciebie, mówię Panu: «Tyś jest Panem moim; nie ma dla mnie dobra poza Tobą»” (Ps 16,1-2). Wiara uczy nas postawy zawierzenia Bogu, poddania się Jego woli, która może prowadzić także poprzez cierpienie. Ważne jest, byśmy nie upadli na duchu, nie ulegli przerażeniu i nie zwątpili w Boga nawet wobec tajemnicy śmierci. Tenże Psalmista modlił się przecież: „Stawiam sobie zawsze Pana przed oczy, nie zachwieję się, bo On jest po mojej prawicy. Dlatego cieszy się moje serce, dusza się raduje, a ciało moje będzie spoczywać z ufnością, bo nie zostawisz mej duszy w Szeolu i nie dozwolisz, by wierny Tobie pozostał w grobie. Ukażesz mi ścieżkę życia, pełnię radości u Ciebie i rozkosze na wieki po Twojej prawicy” (Ps 16,8-11). Dziękujmy Bogu, że w naszych słabościach i cierpieniach nie jesteśmy skazani na siebie samych, ale mamy w nim Opiekuna i Pomocnika. On jest naszym Przewodnikiem, także na drogach cierpienia i źródłem nadziei, gdy wszystko sprzysięga się przeciwko nam. Bóg stale czuwa nad nami. Dlatego wraz z Psalmista módlmy się w duchu oddania: „Miłuję Cię, Panie, Mocy moja, Panie, ostojo moja i Twierdzo, mój Wybawicielu, 112 Boże mój, Opoko moja, na która się chronię, Tarczo moja, Mocy zbawienia mego i moja Obrono” (Ps 18,1-3). Zwłaszcza w sytuacjach krzyża, trzeba, byśmy ożywiali w sobie wiarę w Opatrzność Bożą; w to, że zawsze jesteśmy w rekach Bożych. Bóg prowadzi dzieje świata i każdego z nas. Pisze historię świata, ale i naszą osobistą, która dobrze się zakończy. Obiecuje nam zbawienie, to znaczy ratunek definitywny i ostateczny od grzechu i jego konsekwencji – cierpienia i śmierci. Chrystus Zmartwychwstały, który przeszedł prze cierpienie i śmierć do chwały wiecznej, jest świadkiem i zarazem gwarantem tej naszej nadziei. Samarytanin ludzkości Wobec cierpienia człowieka Bóg nie pozostaje obojętny i bezczynny. Jezus jest miłosiernym Samarytaninem cierpiącej ludzkości. Podobnie, jak bohater tej przypowieści wzrusza się nad nasza niedolą i pragnie jej zaradzić. Pielęgnuje słabych i chorych, poranionych przez życie i obrabowanych ze złudzeń. Jezus jest dobrym Samarytaninem w Kościele i poprzez wspólnotę swych uczniów. Pragnie, by traktowali innych ludzi jak swoich bliźnich. Chrystus wielokrotnie i z naciskiem wzywał do praktykowania bezinteresownej miłości. Jego słuchacze zastanawiali się, jak i kogo należy kochać. „A kto jest moim bliźnim?” (Łk 10,29), zapytał Chrystusa uczony w Prawie. Pytanie może dziwić, gdyż z pewnością znał przykazanie miłości bliźniego zawarte w Księdze Kapłańskiej (por. Kpł 19,18). Hebr. rea (bliźni) oznaczało przede wszystkim członka rodziny, własnego narodu i – najszerzej jak można było pomyśleć – człowieka życzliwego i przyjaźnie nastawionego. W Starym Testamencie pojęcie „bliźni” miało swoje granice: za bliźnich uznawano członków własnej rodziny, sąsiadów i znajomych, nastawionych przyjaźnie i niosących pomoc oraz wyznających tę samą wiarę w Jedynego Boga. Również miłość wobec bliźniego miała granice. Wytyczało je postępowanie innych i zasada sprawiedliwości: Traktuj innych tak, jak chciałbyś być potraktowany. W Księdze Tobiasza 113 znajdujemy radę: „Czym sam się brzydzisz, nie czyń tego nikomu” – Tb 4,15. To samo, choć inaczej, mówiła „Złota zasada”: „Cokolwiek chcecie, by ludzie wam czynili, wy im czyńcie” (….). Miłość do bliźniego polegała na okazywaniu dobra, życzliwości i pomocy oraz unikaniu czynienia zła osobie kochanej. Chrystus w swoim nauczaniu rozszerzył granice pojęcia „bliźniego”. Dla Niego bliźnim jest każdy człowiek, nawet wróg. Nie dzielił ludzi na „lepszych” i „gorszych”, swoich i obcych. Wszyscy ludzie, bez względu na rasę, wyznawaną religię, osobiste zalety i wady są dla siebie nawzajem bliźnimi, gdyż mają wspólnego Ojca w niebie, który sprawia, ze słonce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5,45). I wszyscy zasługują na szacunek i miłość. Wzorem miłości bliźniego jest sam Chrystus (zob. J 13,34). Jest to miłość posunięta do daru z siebie i zapomnienia o sobie. Zatem uczniowie Chrystusa winni kochać nie tylko tych, którzy im dobrze czynią, ale i swoich nieprzyjaciół (zob. Mt 5,44). Chrystus uczył miłości przebaczającej, cierpliwej, pokornej, zatroskanej o zbawienie bliźniego. Wyrażała się ona nie tylko w życzliwym usposobieniu wobec innych, grzeczności i dobroci, ale także w modlitwie. Warto zwrócić uwagę na jeden szczegół w rozmowie Chrystusa z uczonym w Prawie, pytającym go o to, kto jest jego bliźnim. Chrystus odpowiedział opowieścią o dobrym Samarytaninie (zob. Łk 10,30-35). To konkretna historia. Bliźnim jest zawsze konkretny człowiek: ten, kto stoi blisko mnie, ma wyraźną twarz, określone oczekiwania wobec mnie. Słyszę go i widzę. Bliźnim jest zatem nie jakaś wyimaginowana „ogólna” postać, ktoś z daleka, właściwie „nikt” konkretny, ale człowiek z którym spotykam się na co dzień. Moimi bliźnimi są rodzice, rodzeństwo, koleżanki i koledzy, osoby przypadkowo spotykane w autobusie lub na podwórku. Bliźnim jest sąsiadka i osoba pracująca w sklepie…. Ich właśnie mam kochać „jak siebie samego”! (Mt 19,19). „Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie należy do Ewangelii cierpienia, wskazuje bowiem, jaki winien być stosunek każdego z nas do cierpiących bliźnich. Nie wolno nam ich „mijać”, przechodzić mimo z obojętnością, ale winniśmy przy nich „zatrzymywać się”. Miłosiernym 114 Samarytaninem jest każdy człowiek, który zatrzymuje się przy cierpieniu drugiego człowieka, jakiekolwiek by ono było. Owo zatrzymanie się nie oznacza ciekawości, ale gotowość. Jest to otwarcie jakiejś wewnętrznej dyspozycji serca, które ma także swój wyraz uczuciowy. Miłosiernym Samarytaninem jest każdy człowiek wrażliwy na cudze cierpienie, człowiek, który „wzrusza się” nieszczęściem bliźniego. Jeżeli Chrystus, znawca wnętrza ludzkiego, podkreśla owo wzruszenie, to znaczy, że jest ono również ważne dla całej naszej postawy wobec cudzego cierpienia. Trzeba więc w sobie pielęgnować ową wrażliwość serca, która świadczy o współczuciu z cierpiącym. Czasem owo współczucie pozostaje jedynym lub głównym wyrazem naszej miłości i solidarności z cierpiącym człowiekiem”49. Chrystus Samarytanin ludzkości cierpiącej chce, abyśmy i my byli gotowi do służby bliźnim, nawet za cenę zaparcia się samych siebie. „Zasadniczo miarę człowieczeństwa określa się w odniesieniu do cierpienia i do cierpiącego. Ma to zastosowanie zarówno w przypadku jednostki, jak i społeczeństwa. Społeczeństwo, które nie jest w stanie zaakceptować cierpiących ani im pomóc i mocą współczucia współuczestniczyć w cierpieniu, również duchowo, jest społeczeństwem okrutnym i nieludzkim. Społeczeństwo nie może jednak akceptować cierpiących i wspierać ich w cierpieniu, jeśli nie są do tego zdolne jednostki. Co więcej, jednostka nie może akceptować cierpienia drugiego, jeśli ona sama nie potrafi odnaleźć w cierpieniu sensu, drogi oczyszczenia i dojrzewania, drogi nadziei. Zaakceptować drugiego, który cierpi, oznacza bowiem przyjąć na siebie w jakiś sposób jego cierpienie, tak że staje się ono również moim. Właśnie dlatego jednak, że staje się ono teraz cierpieniem podzielanym, że jest w nim obecny ktoś inny, oznacza to, że światło miłości przenika moje cierpienie”50. Papież Benedykt XVI przypomniał w swej encyklice o nadziei, że: „Cierpieć z innymi, dla innych; cierpieć z powodu pragnienia prawdy i sprawiedliwości; cierpieć z powodu stawania się osobą, która naprawdę kocha – oto elementy fundamentalne człowieczeństwa, których porzucenie zniszczyłoby samego człowieka. Jednak znowu rodzi się 49 Salvifici doloris nr 28. 50 Spe salvi nr 38. 115 pytanie, czy jesteśmy do tego zdolni? Czy inny jest wystarczająco ważny, abym ja dla niego cierpiał? Czy prawda jest dla mnie na tyle ważna, by wynagrodziła cierpienie? Czy obietnica miłości jest tak wielka, aby usprawiedliwiała dar z samego siebie?”51. Miłość bliźniego, której przykład zostawił nam Chrystus, i do której nas przynagla, nie wymaga ona specjalistycznego przygotowania, kursów czy szkoleń. Wszyscy jesteśmy do niej zdolni, i każdy z pewnością znajdzie okoliczności, osoby i miejsca, w których będzie mógł żyć miłością bliźniego. Tak więc, zamiast narzekać na ciężki los, starajmy się go odmienić. Zamiast opłakiwać upadki i porażki własne i bliźnich, szukajmy w Jezusie siły do powstawania z nich. Zamiast załamywać ręce i rozpaczać, weźmy się do pracy, robiąc to, co jest możliwe, resztę zawierzając Bogu. O crux, ave! W czasach Jezusa krzyż służył do wymierzania kary śmierci zbrodniarzom. Ukrzyżowanie było karą hańbiącą, stosowaną chętnie przez Rzymian, choć sam zwyczaj uśmiercania skazańców pochodził ze Wschodu. W Judei krzyżowali złoczyńców i wrogów politycznych władcy z dynastii Hasmoneuszów. Krzyż (łac. crux), jako narzędzie śmierci mógł mieć różne kształty. Crux simplex – to był prosty pal, do którego przytwierdzano skazańca, przywiązując jej ręce z tyłu belki. Crux summissa lub commissa był w kształcie litery „T”. Nad głową skazańca umieszczano tabliczkę z jego winą. Chrystus, według najstarszych świadectw Ojców Kościoła (m. in. św. bp Ireneusza z Lionu) uczonych został umęczony na krzyżu znanym crux capitata albo immissa. Był to krzyż z belką umieszczoną w pewnej odległości od końca pala pionowego. Krzyż został uświęcony przez męczeństwo Chrystusa i zmienił swe znaczenie. Z narzędzia okrutnej tortury, upokarzającego i hańbiącego stał 51 Tamże, nr 39. 116 się znakiem ofiary z siebie, męczeństwa z miłości, znakiem pojednania i pokoju. Chrześcijanie patrzą na krzyż z szacunkiem i religijną czcią, gdyż przypomina im o tym, jak wielką jest miłość Chrystusa. Krzyż mówi jak straszny i niebezpieczny jest dla człowieka grzech. Wielkość cierpienia Chrystusa uświadamia nam wielkość grzechu. Gdyby grzech był błahą sprawą, nie miał żadnego znaczenia, Chrystus nie umarły na krzyżu. Krzyż mówi nam o tym, jak ważny w oczach Boga jest każdy z nas. „Człowiek jest dla Boga tak bardzo cenny, że On sam stał się człowiekiem, aby móc współcierpieć z człowiekiem, w sposób rzeczywisty, w ciele i krwi, jak to nam przedstawia opis Męki Jezusa. Stąd w każde cierpienie ludzkie wszedł Ktoś, kto je z nami dzieli i znosi; stąd w każdym cierpieniu jest odtąd obecne con-solatio, pocieszenie przez współcierpiącą miłość Boga, i tak wschodzi gwiazda nadziei”52. To „dla nas i dla naszego zbawienia” Chrystus przyjął cierpienia duchowe i fizyczne związane z dźwiganiem krzyża i ukrzyżowaniem. Krzyż jest nie tylko znakiem odkupienia, dokonanego na Golgocie, ale także symbolem – zobowiązaniem. Uczeń Chrystusa identyfikuje się z Ukrzyżowanym; tak jak On pragnie dźwigać swój krzyż i przeżywać Go w duchu miłości. Ten, kto dostrzega w krzyżu znak swego zbawienia, zarazem dostrzega w nim drogowskaz, pokazujący mu jak żyć. Krzyż Chrystusa uczy nas bardzo ważnej umiejętności – przyjmować ze spokojem ducha porażki i przegrane. Ukrzyżowana miłość Chrystusa, która objawia na Golgocie całą swą bezsilność i wydanie się na łaskę ludzi, uczy godzenia się z obecnością przegranych w naszym życiu. Ludzie, zwłaszcza współcześni są nastawieni na sukces, powodzenie, szczęśliwe zakończenia podejmowanych działań. Już od dziecka uczestniczymy w „wyścigu szczurów”, pragnąc być lepsi od innych: więcej osiągnąć, zająć pierwsze miejsce, należeć do czołówki w danej dziedzinie życia. Dążenie do sukcesu weszło tak bardzo w krew, że jakkolwiek klęskę postrzegamy w kategoriach osobistej porażki, do której wstydzimy się przyznać. Choroba, nie zdany egzamin, utrata pracy, brak sukcesów 52 Spe salvi nr 39. 117 zawodowych, jawią się jako moce niszczące. Czasami sam lęk przed nimi już sprawia nam przejmujący ból, niepokoi i paraliżuje. Boimy się porażki, jakby była zwiastunem utraty z trudem zdobytego statusu społecznego. Porażkę postrzegamy jako potwierdzenie braku wartości tego, co robimy, naszego życia i nas samych. Lękamy się przegranej, bo oznacza ona, że możemy utracić znajomych, wypaść z gry, inni przestaną się z nami liczyć i nas szanować. Tymczasem ukrzyżowana miłość Chrystusa pokazuje, że możemy być wolni od bożka sukcesu, udanego i pogodnego życia i koniecznych zwycięstw w różnych dziedzinach. Sukces nie jest miarą szczęśliwego życia. Chrystus odważnie wybrał przegraną. „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp 2,6-8). Chrystus „ogołocił”, „uniżył” samego siebie. Nie szukał potwierdzenia swej wielkości. Nie legitymował się spektakularnymi sukcesami jako Mesjasz i Pan. Ukrył cały splendor swego bóstwa i stał się mało znaczącym członkiem ludzkiej społeczności. Dał nam przykład niekłamanej pokory. On nie zabiegał o poklask, zachwyt i uznanie tłumów. Niczym drogocenna perła, znał swą wartość. Nie potrzebował, by potwierdzali ją inni. Ilu z nas jest gotowych, by postąpić podobnie? Iluż ma odwagę dobrowolnie dzielić ostatnie miejsce z Jezusem? Miłość Boża objawiona na krzyżu sprawia, że ci, którzy wejdą w logikę krzyża Chrystusa odnajdują swą wielkość na dnie uniżenia i małości. Tam, gdzie inni dostrzegają klęskę – oni świętują zwycięstwo. Tam, gdzie tracą ducha – oni góry przenoszą dla Boga. Tam, gdzie inni toną w rozpaczy i smutku – oni doświadczają wciąż nowej radości. Tam, gdzie inni drżą przed obnażeniem swej nędzy – oni są pewni potęgi Boga. Tam, gdzie inni boją się prosić o pomoc – oni na Niego liczą. 118 10 sierpnia JEZUS MISTRZEM MODLITWY „Odkryjmy na nowo siłę modlitwy: modlić się to znaczy zbliżyć się do Tego, którego wzywamy, którego spotykamy, dzięki któremu żyjemy. Doświadczenie modlitwy oznacza przyjęcie łaski, która nas przemienia; Duch przydany naszemu duchowi ludzkiemu zobowiązuje nas do kształtowania życia wedle Słowa Bożego. Modlić się to znaczy włączyć się w działanie Boga w historii: On, który jest władcą dziejów, zechciał uczynić ludzi swoimi współpracownikami”53. Chrystus jest mistrzem tak rozumianej modlitwy. Ewangelista Łukasz pisze, że „Jezus stale się modlił, a nigdy nie ustawał” (Łk 18,1). W natłoku prac apostolskich, wędrówek i nauczania, Jezus nigdy nie zaniedbywał modlitwy. Była dlań czymś codziennym i stałym. Jezus modlił się – to znaczy prowadził dialog ze swym Ojcem. W modlitwie Jezusa wyrażała się zarówno boska, jak i ludzka natura. Jezus rozmodlony Ewangelia przynosi nam obraz Jezusa, który modlił się o różnych porach dnia i nocy oraz w różnych okolicznościach (zob. Mk 1,35; Mt 14,23). Usuwał się na miejsca odosobnione, by z dala od zgiełku świata i natłoku ludzi rozmawiać z Ojcem (zob. Mk 6,46; Łk 5,15-16; Łk 9,18). Chwile samotności, nie były dlań ucieczką od ludzkich spraw i problemów, ale miejscem umocnienia i wzrastania w miłości. Jezus odchodził od ludzi, by wracać do Nich z jeszcze większym pragnieniem służby i zbawienia. W jakich momentach Jezus się modlił? Ewangeliści zgodnie przyznają, że modlitwa towarzyszyła najważniejszym wydarzeniom i Jego decyzjom. Modlił się i pościł przed rozpoczęciem swej publicznej 53 Jan Paweł II, Orędzie na światowy dzień Pokoju 1984, nr 5, w: Jubileuszowy Rok Odkupienia 23 III 1983-22 IV 1984, Liberia Editrice Vaticana 1985, str. 62. 119 działalności przez czterdzieści dni i nocy na pustyni (zob. Mt 4,1). Modlił się w momencie przyjmowania chrztu pokuty od Jana (zob. Łk 3,21). Modlił się na Górze Przemienia (zob. Łk 9,28-29). Zanim wybrał i powołał Dwunastu Jezus „całą noc spędził na modlitwie do Boga” (Łk 6,12). Modlitwa Jezusa poprzedziła wyznanie Piotra pod Cezareą Filipową (Łk 9,18). Zanim uczynił najważniejsze cuda – również Jezus oddawał się modlitwie (zob. wskrzeszenie Łazarza – J 11,41-42). Jezus przygotowywał się bezpośrednio do swej męki poprzez modlitwę na Ostatniej Wieczerzy i w Ogrójcu (zob. J 17,1 i nast.). Modlił się w ostatnich chwilach swego ziemskiego życia na krzyżu (zob. Łk 23,46). Św. Jan Paweł II zauważył: „Modlił się Chrystus nieustannie, wciąż i nigdy nie ustawał. Całe Jego życie było modlitwą i modlitwa byłą życiem”54. Postępowanie Jezusa – Jego umiłowanie i uprzywilejowanie modlitwy stanowi ważną wskazówkę dla nas. O tym, jak bardzo Jezus cenił sobie momenty modlitwy świadczą liczne i zdecydowane napomnienia i zachęty do niej: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nieulegli pokusie” (Mt 26,41); „Módlcie się za tych, którzy was prześladują” (Mt 5,44); „Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie” (Łk 21,36). Z modlitwą pełną wiary Jezus związał obietnicę wysłuchania i Bożej pomocy: „I otrzymacie wszystko, o co na modlitwie z wiarą prosić będziecie” (Mt 21,22). Dla Jezusa modlitwa nie była stratą czasu, ciężarem czy też przykrym obowiązkiem. Jezus modlił się z potrzeby serca, kierowany miłością do Ojca i tych, których On Mu powierzył. Jeśli zatem chcemy iść za Jezusem i naśladować Go w naszym życiu, winniśmy jak On ukochać modlitwę i cenić sobie to, że Bóg pozwala nam przebywać ze sobą. 54 Jan Paweł II, Modlitwa Jezusa, katecheza z dn. 22 VII 1987 r., w: Wierzę w Jezusa Chrystusa Odkupiciela, Libreria Editrice Vaticana Edizioni Aquila Bianca 1989, str. 206. 120 Gdy się modlicie Modlitwa w życiu Jezusa odrywała bardzo ważną rolę. Ewangelista Łukasz pisze, że uczniowie patrząc na rozmodlonego Jezusa poprosili Go, by nauczył ich się modlić (zob. Łk 11,1-4). Wtedy Pan przekazał im modlitwę złożoną z siedmiu próśb, znaną jako „Modlitwa Pańska” lub po prostu „Ojcze nasz”. Św. Mateusz umiejscawia tę modlitwę pod koniec Chrystusowego Kazania na Górze, w którym Jezus – prawodawca Nowego Przymierza – potwierdza Dekalog oraz mówi o najważniejszych sprawach, jak jałmużna i przebaczenie (zob. Mt 6,5-13) Według relacji Mateuszowej słowa „Modlitwy Pańskiej” poprzedziło surowe napomnienie, by uczniowie nie popełnili błędu faryzeuszy, którzy nawet modląc się postępowali obłudnie. „Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy” (w. 5). Na czym polega błąd? Na tym, że celem modlitwy nie jest szukanie Boga, lecz względy ludzkie. Modląc się w miejscach publicznych faryzeusze pragnęli podziwu i własnej chwały, a nie chwały Bożej. Stawiali w centrum modlitwy siebie. Bóg był im potrzebnych jedynie jako pretekst do celebrowania samych siebie. To pierwsza wskazówka dla nas: modlitwa nie powinna być czymś ostentacyjnym, „na pokaz”, środkiem do zdobycia dobrej opinii w oczach innych osób. Nie może być przedmiotem chłodnych kalkulacji. Nie można modlitwy i Pana Boga traktować instrumentalnie. „Ty zaś, gdy zechcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu” (w. 6). Jezus ukazuje modlitwę jako akt intymnego obcowania z Bogiem – sprawę jak najbardziej osobistą. To dialog dokonujący się pomiędzy dwiema zapatrzonymi w siebie nawzajem osobami. Modlitwa wymaga skupienia, wewnętrznego spokoju, gdyż jest uważnym spojrzeniem ku Bogu i gotowością słuchania. Trzeba zamknąć drzwi swej izdebki – wejść w siebie, wyciszyć duchowo, by można usłyszeć to, co Bóg chce nam powiedzieć i dać odpowiedź. Mateusz przytacza jeszcze jedno ważne spostrzeżenie odnośnie modlitwy. Jezus powiedział, że modlitwa chrześcijanina winna różnić 121 się od modlitwy pogan. I podał przykład: „Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi, jak poganie” (w. 7). Przestrzegł przed gadatliwości czyli nadmiernym mnożeniem słów. W ten sposób Jezus nie dyskredytował długich modlitw, ani też nie potępił modlitwy za pomocą formuł słownych. Jezus nie odrzucał długiego i żarliwego dialogu z Bogiem. Sam spędzał całe noce na modlitwie (zob. Łk 6,12). Zachęcał uczniów do wytrwałej i ufnej modlitwy (zob. Mt 7,7; Łk 11,5-8; Łk 18,1-8). Jezus raczej uskarża się na powierzchowność i przewlekłość modlitw przez tych, którzy przesądnie mnożyli słowa. Wielu poganom wydawało się, że dobra modlitwa, to modlitwa o nieskończonej ilości wezwań, przynagleń i obietnic, stanowiąca swoiste „zaklinanie” bóstwa. Wydawało im się, że poprzez nieustanne wzywanie bóstwa, niejako zmuszą je do działania na swa korzyść. Słowa traktowano magicznie. Jednak w takiej modlitwie nie było ufności. Poprzez rytualne formuły chcieli wymóc na bóstwie pomoc i uniknąć zasłużonej kary. Tak więc modlitwa pogan stawała się zbiorem magicznych zaklęć, uparcie i w nieskończoność powtarzanych, by wywrzeć wpływ na bóstwo. Temu karykaturalnemu postrzeganiu modlitwy Jezus przeciwstawia dialog z Bogiem, który cechuje dziecięca ufność i gotowość powierzenia się Bogu jako najlepszemu Ojcu, który zawsze troszczy się o swe dzieci. zatem Jezus przeciwstawia gadatliwości pogan i ich zapobiegliwości modlitwę pełną zaufania, dziecięcą swoich uczniów. Owo napiętnowanie „gadatliwości” możemy odczytać jako zachętę do słuchania. Modlitwa nie może stać się monologiem, w którym Bogu wyznaczamy rolę cierpliwego słuchacza. Takie, niestety, niebezpieczeństwo może pojawić się, gdy skupimy się na sobie, naszych potrzebach i oczekiwaniach. Mówimy do Boga dużo o sobie, własnych odczuciach, niepokojach i lękach. Czasami jesteśmy podobni do kogoś, kto nie potrafi przerwać słowotoku, zamilknąć, by dopuścić do słowa swego słuchacza. Taka gadatliwość jest bardzo męcząca dla obu stron i na ogół bezowocna. Modlitwa chrześcijanina czyni go gotowym do słuchania. Obrazowo możnaby powiedzieć, że dobra modlitwa to nie taka, w której „zmęczymy” Boga prośbami, ale taka, w której dotrze do nas Jego słowo. To moment uprzywilejowany, oświetlony łaską zamilknięcia, by słuchać. „Modlitwa wiary nie polega jedynie na mówieniu «Panie, Panie», lecz na zgodzie serca, by pełnić wolę Ojca (Mt 7,21). Jezus wzywa swoich uczniów, aby tę troskę o współdziałanie z zamysłem Bożym zanosili w swojej modlitwie”55. Prawdziwa modlitwa rodzi ducha posłuszeństwa Bogu i pragnienie, by zawsze pełnić Jego wolę. Jezus zachęcał swych uczniów do modlitwy cierpliwej i wytrwałej. Opowiedział im przypowieść o natrętnej wdowie, która nachodziła sędziego w swej sprawie (zob. Łk 18,1-7). Św. Łukasz precyzuje nawet intencję, z jaką Jezus opowiedział uczniom historię wdowy: „Powiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać” (Łk 18,1). Trzeba, by wierzący „naprzykrzali się” Bogu, jak uboga wdowa z taką samą ufnością i przekonaniem, że Bóg im pomoże (zob. w. 5), tym bardziej, że Bóg w niczym nie przypomina niesprawiedliwego sędziego z przypowieści. Naszą modlitwą nie „zadręczamy” Boga (w. 5). Przeciwnie – On pragnie, byśmy przychodzili do Niego z naszymi sprawami. Jest Ojcem, który pragnie, byśmy zaprosili Go w nasze życie. Chce w nim być obecnym, działać na nasza korzyść, pomagać i wspierać nas. Ufna modlitwa potwierdza w naszym sercu obraz Boga, który jest Ojcem godnym zaufania. Skoro natrętna prośba może zmienić serce nawet niesprawiedliwego i zadufanego w sobie Sędziego, to o ileż bardziej skuteczna okaże się modlitwa tego, kto przychodzi do Boga pełnego litości i miłosierdzia (zob. Jk 5,11). Ojcze nasz „Ojcze nasz” jest modlitwą wzorcową dla każdej modlitwy. Przede wszystkim ma charakter teocentryczny – ukazuje Boga, władcę świata, któremu może zaufać wszelkie stworzenie. Tertulian w dziele „De oratione”, uznał tę modlitwę za breviarium totus Evangelii (łac. streszczenie 55 KKK nr 2611. 122 123 całej Ewangelii), ponieważ zawiera w sobie syntezę orędzia i misji Jezusa, polegającej na budowaniu królestwa Bożego na ziemi. W wersji Mateuszowej „Modlitwa Pańska” brzmi następująco: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci imię Twoje! Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak w niebie. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego!” (Mt 6,9-13). Mateusz umieścił modlitwę Jezusa w kontekście trzech dobrych dzieł. Chciał, by „Ojcze nasz” zajęło centralne miejsce w Kazaniu na Górze. Jej rozwinięciem jest fragment Mt 6,19-7,11). Według Mateusza, Jezus z własnej inicjatywy nauczył Apostołów się modlić. Łukasz mówi, że poprosił Go o to jeden z uczniów. Wersja modlitwy „Ojcze nasz” według Łukasza jest nieco krótsza. Brzmi: „Ojcze, niech się święci Twoje imię; niech przyjdzie Twoje królestwo! Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawinił; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie” (Łk 11,1-4). W Ewangelii św. Łukasza modlitwa ta składa się z pięciu, a nie siedmiu próśb. Łukasz pominął trzecie wezwanie: „niech Twoja wola spełnia się” oraz piąte: „zachowaj nas od złego”. Bibliści próbowali odtworzyć pierwotny tekst modlitwy Jezusa, ale bezskutecznie. Mamy zatem dwa wzory „Modlitwy Pańskiej”, najprawdopodobniej pochodzące z jednego, wspólnego źródła, którego poszukiwać należy w środowisku judeochrześcijańskim. Wydaje się, że Łukasz wierniej przekazuje słowa modlitwy Jezusa, adaptując ją do wspólnot hellenistycznych. „Modlitwa Pańska” nie jest modlitwą całkowicie oryginalną. Swoimi korzeniami sięga wiary starotestamentalnego Izraela. Z pewnością Jezus inspirował się modlitwami znanymi w Starym Testamencie. Bibliści mówią, że zawiera pewne odniesienia do modlitwy „Osiemnastu Błogosławieństw” (hebr. Szemone esre), którą pobożni Izraelici odmawiali stojąc w czasie nabożeństwa porannego, południowego i wieczornego. Pewnych odniesień można doszukać się także w modlitwie żydowskiej „Święty” (aram. Kaddisz). 124 W pierwszej modlitwie „Osiemnastu Błogosławieństw” najpierw znajdują się prośby w potrzebach codziennych (błogosławieństwa 4-9), później prośby o charakterze eschatologicznym (błogosławieństwa 10-16). Zbieżność z modlitwą „Ojcze nasz” najbardziej jest widoczna w szóstym wezwaniu, gdzie Bóg nazywany jest „Ojcze nasz” (hebr. Abìnu). Do Niego zwrócono prośbę o odpuszczenie grzechów. W jedenastej prośbie przywołuje się królestwo Boże, wyłącznie dla Izraela. Jeszcze większe podobieństwa modlitwy „Ojcze nasz” można doszukać się z modlitwą Kaddisz. Jest to doksologia w języku aramejskim wielbiąca Imię Boże, wyrażająca gotowość poddania się Jego woli oraz wzywająca nadejścia Jego królestwa. Ta modlitwa rozpoczyna się słowami: „Niech będzie wywyższone i uświęcone Jego wielkie Imię. Amen. W świecie, który Sam stworzył według Swojej woli. I niech nastanie Jego królestwo, za waszego życia i waszych dni, i za życia całego Domu Izraela, prędko bliskim czasie. Mówcie: Amen”. Niemniej jednak, nie można tej modlitwy uznać za powielenie modlitw Izraela. Fakt, że Jezus każe zwracać się do Boga Abìnu (Ojcze) świadczy o jej oryginalności. Wprawdzie niektórzy charyzmatycy mogli nazywać Boga Abìnu lub Abì (Ojcze mój), ale w Starym Testamencie zawsze podkreślano potęgę stwórczą, autorytet i władzę Boga. Jezus nauczał o ojcostwie Boga, akcentując ufność i bliskość między modlącym się a Bogiem. W Starym Przymierzu wzywano Boga jako Ojca, lecz to ojcostwo Boże było rozumiane autorytarnie: Bóg był królem, Stwórcą, Panem całego świata. Bóg Jezusa jest Ojcem dobrym, zatroskanym, bliskim, który pragnąc zbawienia ludzi posyła własnego Syna. Jezus zwracał się do Boga w sposób bardzo serdeczny, rodzinny i pozbawiony dystansu. Nazywał Ojca niebieskiego Abbà (aram. Tatusiu, Ojczulku) słowem bardzo konfidencjalnym, jakim posługiwały się dzieci wobec ukochanego tatusia. Jezus zwracał się do Boga „Ojcze” (zob. Mt 11,2527; 26,39-44) i najprawdopodobniej używał słowa Abbà, jak poświadcza św. Marek, przytaczając modlitwę Jezusa w Ogrójcu (zob. Mk 14,36). 125 Siedem próśb Jezus każe swoim uczniom z równą serdecznością i dziecięcą ufnością zwracać się do Boga, swego Ojca. Później, św. Paweł również zachęcał, żeby chrześcijanie modlili się posługując tym wezwaniem „Abbà” (zob. Ga 4,6 i Rz 8,15). Każdy chrześcijanin jako adoptowane w Chrystusie dziecko Boże ma prawo do tego, by Boga nazywać swym „tatusiem”. Dopowiedzenie „który jesteś w niebie” nie osłabia serdeczności, z jaką można zwracać się do Boga, lecz jedynie podkreśla transcendencję Boga. Jeszcze bardziej powiększa ufność pokładaną w Bogu, ukazując Jego wspaniałość, wielkość i potęgę, które przewyższają niebo i ziemię. Pierwszą prośbą w modlitwie „Ojcze nasz” jest wołanie: „święć się Imię Twoje”. Jest to prośba, by Bóg objawił swą świętość poprzez ustanowienie swego królestwa i wypełnienie swej woli. W języku biblijnym imię wskazuje na osobę. Bóg jest święty, potężny i pełen majestatu. Jest jedynym świętym w sensie właściwym i absolutnym. Stąd Izraelici winni być święci, by nie profanować Jego Imienia (zob. Wj 20,7; Pwt 19,2; 20,7). Ponieważ tacy nie są, dlatego Bóg sam przejął inicjatywę, by uwielbić swe imię i ukazać jego świętość. Stąd przez proroka Ezechiela deklaruje: „Chcę uświęcić imię moje, które zbezczeszczone jest pośród ludów, zbezczeszczone przez was pośród nich, i poznają ludy, że Ja jestem Pan – wyrocznia Pana – gdy okażę się Świętym względem was przed ich oczami” (Ez 36,23). Bóg objawia świętość swego Imienia poprzez dzieła swej dobroci (zob. Iz 48,11), ocalenie ludu (Iz 52,5-6). Jezus poleca uczniom, by prosili Ojca o nastanie Jego królestwa, w którym stanie się widoczna Boża dobroć i miłosierdzie. Poprzez zaangażowanie misyjne i przykładne życie uczniowie mogą uwielbić, uświęcić imię Ojca. Świętość Boga wyraża się w świętości Jego wiernych wyznawców. Druga prośba „Modlitwy Pańskiej” brzmi: „Niech przyjdzie Twoje królestwo”. Przypomina ona o zasadniczym celu, w jakim Jezus przyszedł na świat. Jest On tym, który zapoczątkowuje królestwo Boże na ziemi. Jezus nieustannie uczył, że Bóg jest królem świata – Panem czasu i wieczności. Uczniowie Jezusa, poprzez wiarę i szlachetne życie czynią 126 obecnym królestwo Boże w świecie. Dzięki nim, już teraz staje się obecne wśród ludzi. Tryb rozkazujący: „Niech przyjdzie” (gr. elthéto) podkreśla natychmiastowość wydarzenia. Jest prośbą o to, by już tu i już teraz, a nie kiedyś – w odległej, nieokreślonej przyszłości, wzrastało królestwo Boże. W kolejnym wezwaniu modlitwy Jezusa: „Niech się stanie wola Twoja jak w niebie, tak i na ziemi” słyszymy echo prośby z 1 Księgi Machabejskiej: „Jakakolwiek zaś będzie wola w Niebie, tak niech się stanie!” (1 Mch 3,60). Prosimy o to, by Bóg wypełnił swe zbawcze zamysły, a ludzie okazali Mu posłuszeństwo w wierze i nie stawiali przeszkód Jego woli. „Wola” w języku biblijnym ma różne odcienie znaczeniowe. Może być rozumiana jako „pragnienie” lub „zgoda”, „przyzwolenie”. Uczeń prosi Ojca, by wypełnił swój plan zbawienia, zapoczątkowany z przyjściem Chrystusa na świat. Wola Boża wyrażała się częściowo w Jego przykazaniach. Bóg dał swemu ludowi Torę, którą winni zachować. W Chrystusie Ojciec niebieski objawił pełnię swej woli – zawiera ją Ewangelia głoszona przez Jezusa. Trzeba pełnić wolę Bożą tak, jak Chrystus (zob. Mt 26,42). Wyrażenie: „jako w niebie, tak i na ziemi” wskazuje na dwie strony jednej rzeczywistości, podporządkowanej Bogu. Ziemia, skażona grzechem i nieposłuszeństwem Bogu, i niebo, w którym On króluje stanowią miejsca objawienia się świętości Boga, pełni jego królestwa oraz wypełnienia zbawczej woli Bożej. Modlący ma prosić Ojca, by nawet niedoskonała rzeczywistość, jaką jest świat, została włączona w dzieło odkupienia. Trzeba zatem zabiegać o zwycięstwo Chrystusa i to, by „Bóg był wszystkim we wszystkich” (1 Kor 15,28. To prośba o to, by wszyscy ludzie poznali Boga i przyłączyli się do Jego królestwa i by dołączyli do niezliczonych chórów aniołów, wielbiących Boga w niebie. Drugą część „Modlitwy Pańskiej” rozpoczyna wezwanie „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Ta i kolejne prośby wskazują na trzy niebezpieczeństwa, jakie zagrażają uczniom Chrystusa: głód, grzech i zło. Uczeń Chrystusa, ufnie powierza siebie Bogu prosząc o chleb, codzienny pokarm. Chodzi o pokarm gwarantujący przetrwanie kolejnego dnia, konieczny, potrzebny i wystarczający do życia. Z pewnością 127 modlący się mieli w pamięci cud manny, dokonany przez Boga na pustyni, podczas wyjścia z Egiptu. Prosząc o chleb, chrześcijanin pragnie uwolnić się od lęku o przetrwanie. Wyraża wiarę w to, że jest w troskliwych rękach Boga, który go karmi i wspiera. Już w swej starożytności Kościół interpretował w sposób duchowy tę prośbę o chleb powszedni. Ojcowie Kościoła widzieli w niej błaganie o pokarm codzienny, jakim dla chrześcijanina są słowo Boże oraz Eucharystia. Piąte wezwanie „Ojcze nasz”: „Odpuść nam nasze winy” dotyka ważnego problemu, jakim jest uwolnienie od grzechu. Modlący się prosi o przebaczenie zniewag uczynionych Bogu. Realistycznie patrzy na siebie, dostrzegając własną grzeszność i słabość. Liczy na uwolnienie od grzechu, zdając się na miłosierdzie Ojca niebieskiego. Prośba ma charakter warunkowy: „Jako my odpuszczamy naszym winowajcom”. Uczeń Chrystusa może liczyć na miłosierdzie Boże w takim stopniu, w jakim jest gotów przebaczać tym, którzy zawinili względem niego. To prośba dająca nadzieję, a zarazem straszna: Bóg postąpi z nami tak, jak my postępujemy z bliźnimi. Przedostatnia prośba „Modlitwy Pańskiej” brzmi: „Nie wódź nas na pokuszenie”. Podczas gdy modlitwy starotestamentalne zazwyczaj kończyły się uwielbieniem Boga za Jego dobroć i miłość, ta modlitwa kończy się poruszającym wezwaniem o ocalenie od pokus oraz ochronę przez złem. Grecki termin peirasmós oprócz „pokusy” oznacza również „próbę”, „egzamin”, „sprawdzenie”. W Starym Testamencie bardzo często spotykamy się z tym, że Bóg poddaje próbie wierność człowieka, sprawdza wiarę swych wybrańców (zob. Pwt 8,2; Ps 11,5; 26,2). Trzeba prosić Ojca, by oszczędził nam prób i doświadczeń, które ze względu na naszą niestałość, chwiejność i słabość mogłyby przywieść nas do upadku. „Wodzić na pokuszenie” (gr. esphérein – wprowadzać do wewnątrz) odpowiada „nie pozwól nam wchodzić w; nie pozwól ulec” (gr. eisérchomai). Przed tym przestrzegał Jezus w Ogrodzie Oliwnym: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie” (Mt 26,41). Uczeń winien prosić Boga w sytuacji niebezpieczeństwa duchowego, by Bóg go umacniał i chronił przed jego słabością. To prośba zarówno o umocnienie 128 w wierności w codziennych próbach życiowych, jak i gdy podejmujemy znaczące decyzje życiowe. Ostatnie wezwanie „Ojcze nasz” to: zachowaj nas od Złego” grecki zwrot ponērós może oznaczać zło w sensie moralnym, ale także zło w sensie osobowym – wskazywać na Szatana. Stąd też można tę prośbę rozumieć jako ocalenie od zła lub Złego, który niczym „lew ryczący krąży, szukając, kogo by pożreć” (1 Pt 5,8). Wraz z przyjściem Chrystusa rozpoczęła się walka pomiędzy dobrem a złem, tyrania szatana uległa osłabieniu. Całkowity triumf Chrystusa nad Szatanem będzie miał miejsce w czasach ostatecznych, gdy Pan powtórnie przyjdzie w chwale. Uczeń Chrystusa prosi zatem, by Bóg uwolnił go spod mocy szatana (zob. Mt 13,19; Ef 6,16.38; 1 J 2,1314; 5,18-19). Modlitwa Pańska, składająca się z siedmiu próśb, jest wyznanie ufnej wiary w Ojca niebieskiego, który wszystko może i działa dla zbawienia swych dzieci. to modlitwa pełna ufności i dziecięcego oddania, wyrażająca gorące pragnienie przyjścia Boga i nastania Jego królestwa. O co modlił się Jezus? Co było przedmiotem Jezusowej modlitwy? O co prosił Ojca niebieskiego? Odpowiedzi na te pytania znajdziemy w ewangelicznych opisach modlitwy Jezusa. Ewangeliści zostawili nam nie tylko wzmianki o tym, że Jezus często się modlił, ale również przytaczają treść Jego modlitwy. Już poznaliśmy modlitwę „Ojcze nasz”. Św. Mateusz zostawił nam tekst jednej z modlitw Jezusa, wypowiedzianych podczas Jego apostolskiej pracy: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie” (Mt 11,25-26). W wydarzeniach, w których Jezus uczestniczył dostrzega zbawcze działanie Ojca i błogosławi Go za wielkie dzieła, które stały się udziałem ludzi. To modlitwa wdzięczności, wypełniona radością z tego, że królestwo Boże powoli zakorzenia się w sercach uczniów. 129 Jezus cieszy się nawet najmniejszym dobrem, które kiełkuje, i dziękuje za nie Ojcu. W takim duchu modlił się przy rozmnożeniu chleba (J 6,11) i wskrzeszeniu Łazarza (J 11,41). Dziękczynna modlitwa Jezusa wyrasta z długiej tradycji starotestamentalnych modlitw wdzięczności, które są pochwałą Boga Stwórcy i Zbawcy. Wychowany na Psalmach, Jezus mógł powtarzać w duchu: „Dobrze jest dziękować Panu i śpiewać imieniu Twemu Najwyższy…. Bo rozradowałeś mnie, Panie, Twoimi czynami, cieszę się dziełami rąk Twoich” (Ps 92,2.5). Zatrzymajmy się jeszcze nad tzw. Modlitwą arcykapłańską, która wypowiedział Jezus w czasie Ostatniej Wieczerzy. Jej słowa przytacza św. Jan (zob. J 17,1-26). Zdając sobie sprawę z tego, że powoli dobiega kresu czas Jego ziemskiej misji, Jezus skierował w obecności uczniów gorącą prośbę do Ojca, „by dał życie wieczne wszystkim tym, których Mi dałeś” (w. 2). Modlił się, by Ojciec wypełnił ich serca radością (w. 13), „ustrzegł ich od złego” (w. 15), uświęcił w prawdzie (w. 17) i zachował w jedności z Bogiem i między sobą (w. 21). Jezus powierzał troskliwym dłoniom Ojca swoich uczniów. Mówił: „Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, takk jak My stanowimy jedno. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś. Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata. Ojcze sprawiedliwy! Świat Ciebie nie poznał, ale Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich” (J 17,20-26). Jezus uwielbił Ojca, zawierzył Jego woli swych uczniów i błagał o to, co jest dla nich najważniejsze. Syn Boży, całkowicie zjednoczony z Ojcem, w tym ważnym momencie modlił się za swój Kościół, prosząc, by wszyscy Jego uczniowie mieli udział w owocach odkupienia. Modlił się o dar świętości dla uczniów, których zjednoczył wokół siebie, 130 i których kształtował podczas swej publicznej działalności. Modlitwa Jezusa ukazuje, jak bardzo kochał Ojca i żył dla Niego. Ta doskonała komunia z Ojcem inspirowała Jego zjednoczenie z uczniami. Ewangeliści pozostawili nam jeszcze inną modlitwę Jezusa, która ukazuje Jezusa przede wszystkim jako Syna Człowieczego – prawdziwego człowieka. Jest to dramatyczna modlitwa Jezusa w Ogrójcu. Jezus, przeczuwając nadchodzącą godzinę męki i śmierci, modlił się usilnie: „Smutna jest dusza Moja aż do śmierci. (…) Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty” (Mt 26,38-39). Swą modlitwę zakończył aktem oddania w ręce Ojca: „Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich, i musze go wypić, niech się stanie wola Twoja!” (w. 42). Jezus stale i chętnie się modlił. W centrum swej modlitwy Jezus umieścił Ojca i tych, dla których przyszedł na świat. Modlitwa byłą dla Niego czymś naturalnym, zwyczajnym, gdyż wypływała z doskonałego zjednoczenia z Ojcem i nieskończonej miłości. Na modlitwie Jego miłość do Ojca znajdowała swój wyraz i siłę. Spójrzmy przez pryzmat modlitwy Jezusa na przedmiot naszej modlitwy. O co najczęściej się modlimy? Gdybyśmy zrobili jakąś statystykę naszych modlitw, okazałoby się najprawdopodobniej, że na modlitwie zajmują nas prozaiczne sprawy – życiowe, codzienne problemy, troski i braki. Nasza modlitwa jest przede wszystkim modlitwą prośby. O zdrowie, o pomoc w nauce, o pomoc w sprawach rodzinnych, o znalezienie pracy… Dobrze, że przychodzimy do Boga z naszym życiem i prosimy Go o pomoc. Taka modlitwa z pewnością wyraża ufność w Bożą Opatrzność. Czujemy się słabi, niekiedy niekompetentni, nie radzimy sobie z różnymi problemami. Modlimy się, gdyż wierzymy, że nie jesteśmy sami i że Bóg jest naszym dobrym Ojcem, przyjacielem i pomocnikiem. Modlimy się również za innych, przekonani, że modlitwa najlepiej wyraża miłość i troskę. Modlitwa w różnych potrzebach, kierowana bezpośrednio do Boga lub za pośrednictwem świętych nie jest niczym złym. Kościół ją pochwala i zaleca. Daje jej dużo miejsca w liturgii Mszy św. i wzywa do wspólnej modlitwy za cały świat. 131 Czynimy to posłuszni zachęcie św. Pawła: „Zalecam więc przede wszystkim, by prośby, modlitwy, wspólne błagania, dziękczynienia odprawiane były za wszystkich ludzi: za królów i za wszystkich sprawujących władzę, abyśmy mogli prowadzić życie ciche i spokojne z całą pobożnością i godnością. Jest to bowiem rzecz dobra i miła w oczach Zbawiciela naszego, Boga, który pragnie, by wszyscy ludzi zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2, 1-4). Jednak, jak widzimy modlitwa prośby nie może zdominować naszego dialogu z Bogiem. Jest to tylko jedna z form modlitwy, której nauczył nas Jezus, lecz nie jedyna. Modląc się o różne dobra doczesne i Boże błogosławieństwo w codzienności, nie zapominajmy, że najważniejszą naszą troską winno być zbawienie. O nie trzeba się modlić cierpliwie i wytrwale. Św. Paweł nakazywał chrześcijanom w Filippi: „Zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem” (Flp 2,12). Zbawienie jest najważniejszym dobrem człowieka. O wiele większym niż zdrowie i dobre samopoczucie, pomyślność, przyjaźnie i sukcesy, które sprawiają nam radość. Stąd też modlitwy o zbawienie nasze i innych osób, nie może nigdy zabraknąć. 132 11 sierpnia CHLEB, KTÓRY DAJE ŻYCIE WIECZNE Przed swoją męką Chrystus zgromadził uczniów w Wieczerniku, by spożyć z nimi paschalną wieczerzę. Stała się ona czymś więcej, niż świętowaniem Paschy żydowskiej. Podczas pożegnalnego posiłku Jezus ustanowił sakrament swej obecności. Dokonał przemiany chleba w swe Ciało i wina w swoją Krew oraz powierzył Apostołom – kapłanom Nowego Przymierza, by czynili to na Jego pamiątkę. Najstarszą relację z tego, co wydarzyło się w Wieczerniku w przeddzień męki zostawił nam św. Paweł (1 Kor 11,23-26). Również Marek (zob. Mk 14,22-25), Mateusz (zob. Mt 26,26-29) i Łukasz (zob. Łk 22,1520) opowiedzieli przebieg Ostatniej Wieczerzy. Ewangelista Jan zostawił cenny, choć inny niż pozostali ewangeliści opis wydarzeń z Ostatniej Wieczerzy. Nie znajdziemy w nim słów konsekracji, ani też polecenia: to czyńcie na Moja pamiątkę”. Najprawdopodobniej stało się tak dlatego, że opowiadanie o ustanowieniu Eucharystii było dobrze znane pierwszemu pokolenia chrześcijan, które „łamało chleb” na pamiątkę Chrystusa podczas swoich spotkań (zob. Dz 2,42). Jan zatrzymał się nad istotą tego, co Jezus przekazał w ostatnich godzinach swego życia Ewangelista nie tyle skupił się na przebiegu pożegnalnej kolacja, ile starał się wniknąć w głębię testamentu Jezusa. Wydaje się, że nie było potrzeby, by Jan dłużej zatrzymywał się nad przebiegiem uczty paschalnej lub podawał słowa konsekracji. Jego Ewangelia jest przesiąknięta treściami eucharystycznymi. Apostoł ukazuje w niej Chrystusa ucztującego z Apostołami i krewnymi w Kanie Galilejskiej (J 2) oraz karmiącego lud na pustkowiu (J 6). Są to prorocze zapowiedzi ustanowienia Eucharystii; sakramentu, którym Pan zaspakaja głód serca uczniów i dzieli się owocami Męki i Zmartwychwstania. 133 Chleb, który z nieba zstąpił „Kościół otrzymał Eucharystię od Chrystusa swego Pana, nie jako jeden z wielu cennych darów, ale jako «dar największy», ponieważ jest to dar z samego siebie, z własnej osoby w jej świętym człowieczeństwie, jak też dar Jego dzieła zbawienia. Nie pozostaje ono ograniczone do przeszłości, skoro «to, kim jest Chrystus, to, co uczynił i co wycierpiał dla wszystkich ludzi, uczestniczy w wieczności Bożej, przekracza wszelkie czasy i jest w nich stale obecne». Gdy Kościół sprawuje Eucharystię, pamiątkę śmierci i zmartwychwstania swojego Pana, to centralne wydarzenie zbawienia staje się rzeczywiście obecne i «dokonuje się dla naszego Odkupienia». Ofiara ta ma do tego stopnia decydujące znaczenie dla zbawienia rodzaju ludzkiego, że Jezus złożył ją i wrócił do Ojca, «dopiero wtedy, gdy zostawił nam środek umożliwiający uczestnictwo w niej», tak jakbyśmy byli w niej obecni. W ten sposób każdy wierny może w niej uczestniczyć i korzystać z jej niewyczerpanych owoców. Oto wiara, którą przez wieki żyły całe pokolenia chrześcijan”56. Najświętszy Sakrament Ciała i Krwi Chrystusa został zapowiedziany już w Starym Testamencie. Kiedy lud Boży wędrował przez pustynię do Ziemi Obietnic, jak pisze autor Księgi Wyjścia „sprzykrzył mu się pokarm mizerny” (Wj …) Izraelici zaczęli szemrać przeciwko Bogu i Mojżeszowi z powodu uciążliwości wędrówki oraz braku żywności i wody. Wtedy Mojżesz uprosił Boga, by przebaczył ludowi jego zniecierpliwienie i narzekania. Bóg dokonał cudu: napoił wodą ze skały spragnionych wędrowców (Wj….) oraz karmił ich manną z nieba i przepiórkami (Wj …). Właśnie manna, sprowadzona każdego dnia wędrówki w wystarczającej ilości dla zgłodniałego ludu jest symbolem i zarazem zapowiedzią Eucharystii, pokarmu, który Bóg daje strudzonym pielgrzymom. Do zesłania manny i przepiórek nawiązał bezpośrednio Jezus po dokonaniu cudownego rozmnożenia chleba na pustkowiu. Dał wprost do zrozumienia, że manna była jedynie zapowiedzią prawdziwego pokarmu, który Bóg przygotował 56 Ecclesia de Eucharistia nr 11. 134 dla swego ludu. Manna była pokarmem niedoskonałym – syciła głód i dawał siły do podążania drogami pustyni. Nowa manna z nieba, która Chrystus karmi swoich uczniów jest pokarmem doskonałym – syci dając życie wieczne. „Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki” (J 6 ,51). W słynnej mowie Jezusa po rozmnożeniu chleba znalazł się wątek, który zaniepokoił wielu Jego słuchaczy. Mistrz z Nazaretu, który nasycił żołądki zgłodniałych uczniów chciał im uświadomić istnienie pokarmu, który syci dusze. Sam siebie przedstawiał jako ten niebieski pokarm i mówił bez ogródek, że „Kto spożywa ten Chleb – Jego Ciało – będzie żył na wieki” (J 6,51). Tłumy słuchających zrozumiały te słowa dosłownie. Dlatego wielu zgorszyło się, i szemrając odeszli od Niego. „Jakże On może nam dać swoje Ciało na pożywienie”? (J 6,52) Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że Pan wymyślił cudowny sposób, by być pokarmem dającym życie wieczne. Przygotowaniem do ustanowienia sakramentu prawdziwego Ciała i Krwi Chrystusa, jakie miało miejsce podczas wieczerzy paschalnej był pierwszy cud, jakiego dokonał Jezus. Na weselu w Kanie Galilejskiej przemienił na prośbę Matki wodę w wino (J 2,2-11). Zwykła woda, którą napełniono sześć kamiennych stągwi, stała się z woli Jezusa wybornym winem. Pochwałę jakości tego wina wygłosił starosta weselny (J 2,10). Ten pierwszy cud, dokonany przy stole weselnym, w godzinie zwyczajnej, ludzkiej radości, zapowiadał cud, który dokona się przy stole paschalnym, w Wieczerniku, gdy będzie gęstniał mrok nienawiści i szybkimi krokami nadchodziła śmierć Baranka, który zgładzi grzech świata (zob. J 1,29). W Wieczerniku Jezus przemienił codzienny chleb, nieodłączny element posiłku biedaków i bogaczy, w swoje Ciało wydane za nasze grzechy i ukrzyżowane, które po trzech dniach zostało wyniesione do chwały. Tutaj też, po modlitwie dziękczynnej, uczynił wino swoją najświętszą Krwią. Na Golgocie obmył nią ludzkość i przypieczętował Nowe przymierze z Bogiem. Z siebie samego uczynił paschalny posiłek. Chrystus polecił: „To czyńcie na Moją pamiątkę” (Łk 22,19). Dał Apostołom zadanie i sakramentalną władzę nad chlebem i kielichem wina. Niejako wydał się w ich ręce. Ilekroć będą łamali ten Chleb i pili 135 z kielicha Pańskiego we wspólnocie wierzących, tylekroć On przyjdzie. Zakryty. Pokorny. Milczący. W wieczerniku, podobnie jak na pustkowiu w okolicach Jeziora Galilejskiego, Jezus objawił się jako drugi Mojżesz. Tamten zatroszczył się o to, by lud nasycił się chlebem i przepiórkami. Ten zaś troszczy się o to, byśmy nie ginęli z głodu w naszej życiowej wędrówce. Warto dostrzec jeszcze jedno: to, co Bóg ofiarowuje jako rzeczywistość ostateczna zawsze przewyższa to, co było jej zapowiedzią i proroctwem. Na pustyni Żydzi otrzymali chleb, który zapewniał im siły do życia. Jezus dał swemu rodzącemu się Kościołowi Chleb, który daje życie wieczne. Na pustyni Mojżesz wyprowadził wodę ze skały, która niosła ochłodę spieczonym wargom i wyzwalała z dręczącego pragnienia. Chrystus zaś jest źródłem wody, tryskającej ku życiu wiecznemu. Źródłem wody żywej (zob. J 4,10). W Starym Testamencie mamy wiele historii opowiadających o tym, jak Bóg sam troszczy się o swoich wybranych. Jedną z ich jest historia proroka Eliasza, którego Bóg uratował od śmierci głodowej posyłając mu chleb na pożywienie (zob. 1 Krl 17,4 i nast.). Każdego dnia kruki przynosił prorokowi porcję chleba. Dzięki niej nie ustał w drodze do miejsca, do jakiego Bóg do posłał (…). Istnieje też jeszcze jedno, inne piękne opowiadanie ze Starego Testamentu, ukazujące zatroskanie Boga o swoich wiernych. To także historia proroka Eliasza, jednego z największych proroków Bożych Starego Testamentu. Eliasz jako jedyny pozostał wierny prawdziwemu Bogu. Królowie, urzędowi prorocy i lud Izraela, oddał się bałwochwalstwu i zabobonom. Bóg zesłał karę na lud. Prorok został osamotniony w swej wierze. Co więcej: musiał uciekać i ukrywać się, gdyż uważano go za źródło nieszczęść, które przyszły na kraj w skutek odstępstwa. Kiedy głód panował na skutek suszy, prorok schronił się u ubogiej wdowy w Sarepcie Syjońskiej (zob. 1 Krl 17,7-16. Tutaj wydarzyła się rzecz niezwykła. Prorok poprosił wdowę, by przysadziła mu podpłomyk z reszty mąki i oliwy. Ta posłusznie wypełniła polecenie proroka. I jak pisze autor natchniony stał się cud. „Baryłka mąki i oliwy nie wyczerpała się, aż do czasu, kiedy 136 ustał głód”(w. 16). Prorok otrzymał pokarm, który uratował życie wdowie, jej synowi i jemu. Nie wyczerpuje się również „baryłka”, która Chrystus powierzył swemu Kościołowi. Nawet we współczesnym świecie, który podobnie, jak w czasach Eliasza odrzuca Boga i sam siebie skazuje na głód, Bóg troszczy się o swoje dzieci. Nie brakuje eucharystycznego chleba. Mamy go w naszych kościołach pod dostatkiem. Trzeba, byśmy za tę hojność Bożą dziękowali. Trzeba też, byśmy prosili nieustannie o to, by nie zabrakło szafarzy Eucharystii. Eucharystia jest wyrazem troski Boga o nas. To przede wszystkim cudowny pokarm, dzięki któremu wzrastamy w komunii z Nim. Daje on moc, byśmy nie ustali w drodze do naszych ostatecznych przeznaczeń. Gest pokory i służby Ewangelista Jan zostawił piękny obraz Chrystusa umywającego nogi Apostołom (zob. J 13,1-15). Tego gestu dokonał Chrystus podczas Ostatniej Wieczerzy, „wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca” (J 13,1). Syn Boży, wewnętrznie gotów do ofiary z samego siebie, gdyż jak pisze Jan: „umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował” (w. 1), wstał od stołu, przepasał się prześcieradłem i zaczął umywać nogi apostołom (w. 4-5). Wywołało to zdziwienie apostołów, a nawet protest ze strony Piotra, który nie mógł zgodzić się, by Nauczyciel i Mistrz wykonywał czynność przeznaczoną dla niewolników (w. 6). „A kiedy im umył nogi, przywdział szaty i znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak samo czynili, jak Ja wam uczyniłem” (J 13,12-15). Św. Paweł, rozważając tajemnicę Wcielenia Syna Bożego, zwrócił uwagę na Jego uniżenie – kenozę (wyniszczenie). Stając się człowiekiem Chrystus ukrył swe bóstwo. Dobrowolnie i całkowicie się umniejszył. 137 „On istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie uznany za człowieka uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp 2,6-8). Klęcząc u stóp Apostołów w geście niewolnika, Jezus uniżył swe człowieczeństwo. Wybrał ostatnie miejsce wśród nich. On, który jest Pierwszy, staje się ostatnim z wyboru. Idzie tam, gdzie nie chcą pójść inni. Raz jeszcze dokona się to na Golgocie, gdzie Chrystus zajmie ostatnie miejsce, jakiego w tej chwili pragnęliby świadkowie egzekucji: wybiera krzyż. Rozważając ewangeliczną ikonę obmycia nóg apostołom, papież Benedykt XVI powiedział: „«Umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował» (J 13,1). Bóg kocha swoje stworzenie, człowieka. Kocha go również wtedy, gdy ten upada, i nie pozostawia go samego. On kocha do końca. Jego miłość jest miłością aż do końca, do ostateczności: zstępuje z wyżyn swej Boskiej chwały. Zdejmuje szaty swej Boskiej chwały i przyodziewa szaty niewolnika. Zniża się aż po skrajną nędzę naszego upadku. Klęka przed nami i posługuje nam jak niewolnik; obmywa nasze brudne stopy, abyśmy mogli zostać dopuszczeni do udziału w Boskiej uczcie, abyśmy stali się godni zająć miejsce przy Jego stole – sami nie moglibyśmy ani nie powinniśmy tego czynić. Bóg nie jest daleki, zbyt odległy i zbyt wielki, aby zajmować się naszymi małymi sprawami. Właśnie dlatego, że jest wielki, może zajmować się także tym, co małe. I właśnie dlatego, że On jest wielki, dusza człowieka, sam człowiek, stworzony do miłości wiecznej, nie jest czymś małym, lecz jest wielki i godny Jego miłości. Świętość Boga nie jest porażającą mocą, wobec której w bojaźni musimy zachować dystans. Jest ona mocą miłości, i przez to mocą oczyszczającą i uzdrawiającą. Bóg uniża się i staje się niewolnikiem, obmywa nasze nogi, abyśmy mogli siedzieć u Jego stołu. W tym wyraża się cała tajemnica Jezusa Chrystusa. W tym staje się widoczne, czym jest odkupienie. Aby nas obmyć, zanurza nas w swojej miłości, gotowej zmierzyć się ze śmiercią. Tylko miłość ma tę oczyszczającą moc, która obmywa nas z naszego brudu i wynosi na wyżyny Boga. Kąpielą, która nas oczyszcza, jest On sam, 138 całkowicie się nam dający, nawet w otchłani swego cierpienia i śmierci. On nieustannie jest tą miłością, która nas obmywa; w sakramentach oczyszczenia – w chrzcie i sakramencie pokuty – On wciąż klęczy u naszych stóp i pełni posługę niewolnika, posługę oczyszczenia, otwiera nas na Boga. Jego miłość jest niewyczerpana, rzeczywiście jest miłością aż do końca”57. Gest Chrystusa jest przynagleniem do służby rozumianej jako styl życia, jako jego najgłębszy motyw. Chrystusowi nie tyle chodzi o to, abyśmy od czasu do czasu i w miarę naszych możliwości bądź poruszeń serca „pełnili dobre uczynki”. Chodzi Mu o to, byśmy stali się sługami bliźnich. Dobrowolnie i bezinteresownie wydali się na służbę drugiemu człowiekowi. Warto też zobaczyć komu Chrystus umywa nogi. Piotrowi, który Go trzykrotnie zdradzi jeszcze tej samej nocy, uczniom, którzy rozpierzchną się przerażeni, Judaszowi, który Go sprzedał i czyha na dogodny moment, by dopełnić warunków transakcji. Chrystus nie umywa nóg zasłużonym; tym, na których może liczyć, swoim dobroczyńcom, najbardziej lubianym i sympatycznym. Umywa nogi wszystkim. Konsekwencje tego gestu są o wiele poważniejsze i trudniejsze do przyjęcia dla nas. My również mamy w duchu służby traktować naszych bliźnich. Wszystkich – bez żadnego wyjątku. Tych, których kochamy, bo zawdzięczmy im bardzo wiele; i tych, którzy są uciążliwi w codziennym współżyciu, ranią nas lub krzywdzą. Służba wzięta na poważnie, na wzór Chrystusa z Wieczernika nie jest byciem z dla innych „na godziny”, zwyczajnym podarowaniem czasu, uwagi, sił i środków, jakie mamy do dyspozycji drogiemu człowiekowi. Jest darem z siebie samego – nieraz okupionym własnym cierpieniem. I jeszcze jeden ważny szczegół, o jakim wspomina Jan. Zanim Jezus dokonał obmycia nóg apostołom „zdjął z siebie szaty” (J 13,4). Szata oznacza godność, pozycję w społeczności, ukrywa małość i niedoskonałość człowieka. Sprawia, że inni go dowartościowują i traktują tak, 57 Benedykt XVI, Homilia podczas Mszy św. Wieczerzy Pańskiej w Wielki Czwartek, 13 IV 2006 r., w: L’Osservatore Romano 5(2006), str. 13. 139 jak zasługuje ze względu na swą pozycję. Trzeba, abyśmy zdejmowali z siebie szaty, którymi pragniemy podkreślić naszą wielkość, zasługi, możliwości lub władzę. Trzeba, by „spadła nam z głowy” korona, która uparcie nosimy. Naśladując Mistrza winniśmy zdejmować szaty, to znaczy wyzbywać się własnej pychy, przerośniętych ambicji, zazdrości o to, że inni stoją wyżej od nas w hierarchii społecznej. Jezus nie bał się ogołocenia z szat. Zabrano Mu je na Golgocie (zob. J 19,23-24). Umierał nago, odarty z jakiegokolwiek znaczenia. A mimo to, nie utracił prawdziwego tytułu do chluby. Nie przestał być tym, kim był naprawdę – Synem Bożym. Eucharystia to więź O swoim doskonałym zjednoczeniu z uczniami Chrystus mówił w przypowieści o winnym krzewie i latoroślach. „Wytrwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was. Podobnie, jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – o ile nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym – wy latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,4-5). Czym jest komunia z Chrystusem, której On pragnie z nami i dla której ustanowił Eucharystię? Czy jest to akt jednostkowy: Chrystus przychodzi do mnie pod sakramentalnymi znakami, by na chwilę zamieszkać we Mnie? Jest gościem, którego zapraszam, na krótką rozmowę, któremu chce poświęcić nieco czasu i przyjmuję z szacunkiem, ponieważ wiem, jak to jest ważne dla mojego zbawienia? Czy raczej jest to proces, wydarzenie w ciągu innych wydarzeń, które sprawia, że On bierze mnie w posiadanie, kształtuje i przemienia na swój wzór? Chrystus nie jest gościem w duszy, ale mieszkańcem. Katechizm Kościoła Katolickiego uczy, że pierwszym owocem przyjmowania Komunii jest ścisła jedność z Chrystusem58. W tym sakramencie przyjmując Ciało i Krew Pana jednoczymy się mistycznie z nim i niejako stapiamy. Za św. 58 KKK nr 1391. 140 Pawłem możemy powiedzieć: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20). Kiedy przyjmujemy Jezusa w sakramentalnych znakach pragnie On od nas wiary, a nie kurtuazyjnej uprzejmości. Wiara ta wyraża się w tym, że dostrzegamy w ubogim znaku Chleba i Wina obecnego Pana. Przychodzi do nas skryty, by stało się możliwe posilanie się Jego Ciałem. Wiara uzupełnia to, w czym zwodzą zmysły i rozum. Nie przeciwstawia się rozumowi, ale też nie odwołuje do Niego. Opiera się na zapewnieniu Jezusa. „To jest Ciało Moje… To jest Moja Krew”. Chrześcijanin przyjmuje za prawdziwe te zapewnienia Jezusa tylko dlatego, że On sam tak powiedział. „Oto wielka tajemnica wiary” wyznajemy tuż po tym, jak kapłan ze czcią sprowadza Chrystusa na ołtarz. W tym wyznaniu zawiera się zdumienie nad prostotą znaków eucharystycznych. Ta prostota dla wielu stanowi przeszkodę w uwierzeniu w realną obecność Chrystusa. Zwykły chleb i wino, jakby nie odpowiadały wielkości misterium, które rozgrywa się w wierze. Jednak Bóg często działa wbrew oczekiwaniom i gustom ludzi. Zaskakuje i zdumiewa, objawiając się inaczej, niż chciałaby ludzka wyobraźnia. Jedną z ilustracji tej tezy jest teofania wobec proroka Eliasza. Bóg obiecał Mu, że będzie mógł, jak Mojżesz i inni wielcy świadkowie wiary stanąć w Bożej obecności. Zapewne wyobrażał sobie, że Bóg przyjdzie do niego w pełni swej chwały, w powalającym majestacie. Pierwsze znaki wydawały się potwierdzać to oczekiwanie. Tymczasem Boga nie było w wichrze, trzęsieniu ziemi, a ani w przerażających piorunach. Bóg pozwolił doświadczyć swej bliskości w cichym i przyjemnym powiewie wiatru (zob 1 Krl 19,11-14). „Wielką tajemnicą wiary” jest łaskawość Boga, który zostaje wśród nas jako „Bóg z nami”, pokonując wszelkie przeszkody. Obrazowo możemy powiedzieć, że Bóg ukrywa swój majestat, potęgę, wielkość, piękno, świętość, „”umniejszając się”, abyśmy mogli Go przyjąć. Przychodzący Chrystus domaga się od nas odwzajemnienia miłości. Najświętszy Sakrament zrodził się z miłości Chrystusa, który pragnął pozostać ze swoim Kościołem, pomimo odejścia do domu Ojca. Pragnę 141 raz jeszcze przypomnieć tę prawdę, drodzy Bracia i Siostry, adorując razem z wami te tajemnicę: tajemnice wielką, tajemnicę miłosierdzia. Cóż większego Jezus mógł uczynić dla nas? Prawdziwie, w Eucharystii objawia nam miłość, która posuwa się «aż do końca» (por. J 13,1) – miłość, która nie zna miary”59. Miłość przynagliła Jezusa, by znaleźć sposób pozostania z nami. Przychodząc do naszych serc w Eucharystii, Pan wnosi w nie słodycz swej miłości. „Skosztujcie i zobaczcie, jak słodki jest Pan” (Ps 34,9). W jaki sposób najlepiej możemy odpowiedzieć Jezusowi na Jego bezgraniczną miłość? Jest zapewne wiele sposobów wyrażania miłości do Jezusa. Św. Jan Paweł II kreśląc nowe drogi Kościoła w III tysiącleciu wiary, pisał o kontemplowaniu Oblicza Chrystusa. Jest to program życia zarówno chrześcijanina, jak i wspólnot kościelnych. Trzeba byśmy wpatrywali się w Chrystusa. „Oto jak oczy sług są zwrócone na ręce ich panów i jak służącej na ręce jej pani, tak oczy nasze ku Panu, Bogu naszemu, dopóki się nie zmiłuje nad nami” (Ps 123,2). Kontemplacja oblicza Chrystusa prowadzi do stopniowego upodobnienia się do Niego czyli do świętości. Upodobnienie się – chrystoformizacja, nie oznacza jednak wyrzeczenia się własnej osobowości, naszych charakterystycznych rysów lub też całkowitego wyzucia się z indywidualności. Nie chodzi w niej o zewnętrzne upodobnienie się do Chrystusa. Tak zdarza się, gdy ktoś szuka próbuje zewnętrznie upodobnić się do ulubionej postaci czy idola. Niektórzy potrafią dokonywać nawet operacji plastycznych twarzy i ciała, by wyglądać identycznie jak słynny piosenkarz lub lalka Barbie. Chrystoformizacja nie wyraża zubożania siebie poprzez pozorne upodobnienie do Chrystusa. Chodzi tu raczej o pewną syntonię między Jezusem a nami. To przylgnięcie sercem do Jezusa, by podzielać w pełni Jego przekonania, wartości, przyjąć logikę Jego działania, uczyć się postaw akceptowanych przez Niego. Ci, którzy kochają Jezusa przyjmują w sposób niewymuszony słowo i postawę życiową swego Mistrza. Uczeń 59 Ecclesia de Eucharistia nr 11. 142 nie tyle pragnie wyzbyć się własnej osobowości, ile ją ubogacić o to, co wartościowe i szlachetne dostrzega w swym nauczycielu. By odpowiedzieć miłością na miłość, uczeń Chrystusa stara się wiernie podążać za swoim Mistrzem, upodabniać się do Niego i naśladować Go w Jego miłości. Do naśladowania Chrystusa jesteśmy zobowiązani wszyscy, gdyż w Nim odnajdujemy najpiękniej zrealizowane człowieczeństwo oraz synostwo Boże. Nie ma większego wzoru, ani też nie ma piękniejszego przykładu życia nad Jezusa. Idea naśladowania Chrystusa i upodabniania się do Niego ma swe konsekwencje: uczeń dzieli ze swoim Mistrzem nie tylko logikę działania i myślenia, ale przyjmuje wspólnotę losu. Tak, jak Jezus, jest gotów iść drogami, którymi poprowadzi go Ojciec. Jest posłuszny Jezusowi: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje!” (Mk 8,34). Jezus nie ukrywał, że drogi, na które powołuje swoich uczniów są trudne i wymagające. „Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdą” (Mt 7,13-14). Co Jezus obiecał w zamian? „A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci Go mój Ojciec” (J 12,26). Eucharystia i miłość bliźniego Dar Eucharystii prowadzi do zjednoczenia z Chrystusem, jako tym, który stanowi największą miłość życia człowieka wierzącego. Eucharystia ma wymiar społeczny. Jest nie tylko wspólnotą z Chrystusem, ale także więzią z Kościołem, którzy tworzą inni wierzący. To sakrament miłości otrzymanej i przekazywanej. Wiele gestów i słów z Ostatniej Wieczerzy ukazuje społeczny wymiar uczty eucharystycznej, chroniący przed indywidualizmem i niejako „sprywatyzowaniem” tego Sakramentu. Papież Benedykt, odwołując się do nauki świętego Augustyna nauczał, że „ofiara chrześcijan to jednoczenie się przez miłość Chrystusa w jedności jedynego Ciała Chrystusa. Ofiara polega właśnie na przekroczeniu siebie, na włączaniu się w komunię jedynego chleba, jednego Ciała, a tym samym w włączeniu się w wielką przygodę Bożej miłości. Tak więc powinniśmy zawsze celebrować, przeżywać, rozważać Eucharystię jako lekcję uwalniania się od mojego «ja» – włączenie się w jeden chleb, który jest chlebem wszystkich, który nas jednoczy w jednym Ciele Chrystusa. A zatem Eucharystia jest ze swej natury aktem miłości, zobowiązuje nas do tej rzeczywistej miłości do innych, ofiara Chrystusa jest komunią wszystkich w Jego Ciele”60. Wieczernik jest szkołą nowego braterstwa w Chrystusie. Tutaj otrzymaliśmy wraz z darem obecności Chrystusa wśród nas szczególne zobowiązanie do miłości braterskiej. Jest szkołą duchowości komunii, której Chrystus jest źródłem, wzorem i sprawcą. Na czym polega duchowość komunii braterskiej? „Duchowość komunii to przede wszystkim spojrzenie utkwione w tajemnicy Trójcy Świętej, która zamieszkuje w nas i której blask należy dostrzegać także w obliczach braci żyjących wokół nas. Duchowość komunii to także zdolność odczuwania więzi z bratem w wierze dzięki głębokiej jedności mistycznego Ciała, a zatem postrzegania go jako «kogoś bliskiego», co pozwala dzielić jego radości i cierpienia, odgadywać jego pragnienia i zaspokajać jego potrzeby, ofiarować mu prawdziwą i głęboką przyjaźń. Duchowość komunii to także zdolność dostrzegania w drugim człowieku przede wszystkim tego, co jest w nim pozytywne, a co należy przyjąć i cenić jako dar Boży: dar nie tylko dla brata, który bezpośrednio go otrzymał, ale także «dar dla mnie». Duchowość komunii to wreszcie umiejętność «czynienia miejsca» bratu, wzajemnego «noszenia brzemion» (por. Ga 6,2) i odrzucania pokus egoizmu, które nieustannie nam zagrażają, rodząc rywalizację, bezwzględne dążenie do kariery, nieufność, zazdrość”61. 60 Benedykt XVI, Wieczorne czuwanie w wigilię zakończenia Roku Kapłańskiego, 10 VI 2010 r., w: L’Osservatore Romano 8-9(2010), str. 34. 61 Novo millennio ineunte nr 43. Podczas ostatniej Wieczerzy gestowi pokory i uniżenia towarzyszyło nadanie nowego przykazania. Jezus bowiem powiedział: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13,3435). „Pan, w chwili gdy zapowiada swoje odejście z tego świata (por. J 13,33), niczym testament dla swych uczniów – by w nowy sposób być pośród nich – daje im przykazanie: «Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie» (w. 34). Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Jezus nadal jest obecny wśród nas, jest otoczony w świecie chwałą. Jezus mówi o «nowym przykazaniu». Ale na czym polega jego nowość? Już w Starym Testamencie Bóg dał przykazanie miłości; teraz jednak to przykazanie staje się nowe, ponieważ Jezus dodaje do niego coś bardzo ważnego: «Jak Ja was umiłowałem, tak i wy miłujcie się wzajemnie». Tym novum jest właśnie to: «miłować tak, jak umiłował Jezus». Całe nasze miłowanie poprzedziła Jego miłość – i do tej miłości się odnosi, w tę miłość się wpisuje, właśnie dzięki tej miłości się urzeczywistnia. Stary Testament nie ukazywał wzorca żadnego miłości, ale jedynie formułował nakaz miłowania. Jezus natomiast dał nam samego siebie jako wzór i źródło miłości. Jest to miłość nieskończona, powszechna, która potrafi przemieniać wszelkie niesprzyjające okoliczności i przeszkody w okazje do doskonalenia się w miłości. (…) Dając nam nowe przykazanie Jezus prosi nas, byśmy żyli Jego miłością, czerpali z Jego miłości, która jest prawdziwie wiarygodnym, wymownym i skutecznym znakiem w głoszeniu światu nadejścia królestwa Bożego. Oczywiście, jeśli polegamy jedynie na własnych siłach, jesteśmy słabi i ograniczeni. Zawsze jest w nas pewien opór wobec miłości, a w naszym życiu wiele jest trudności, które wywołują podziały, urazy i żale. Lecz Pan dał nam obietnicę, że będzie obecny w naszym życiu, uzdalniając nas do tej miłości wielkodusznej i absolutnej, która potrafi pokonać wszelkie przeszkody, również te, które tkwią w naszych sercach. Jeśli trwamy w jedności z Chrystusem, możemy naprawdę tak miłować. Miłowanie innych, tak jak Jezus nas umiłował, jest możliwe jedynie dzięki tej mocy, jaką otrzymujemy dzięki relacji z Nim, szczególnie w Eucharystii, w której w sposób realny uosabia się Jego ofiara miłości, która rodzi miłość: to ona jest prawdziwą nowością w świecie, a także mocą nieustannego wielbienia Boga, które urzeczywistnia się dzięki trwaniu miłości Jezusa w naszej miłości”.62 Do przykazania miłości Pan Jezus powrócił jeszcze raz wyjaśniając: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była u aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 15,9-13). Jezus zakreślił horyzont miłości, która winna cechować Jego uczniów: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję” (J 15,13-14). To bezbrzeżny horyzont pozwalając, by znalazł się na nim każdy z nas. 62 Benedykt XVI, homilia podczas Mszy św. w Turynie, 2 V 2010 r., w: L’Osservatore Romano 7(2010), str. 32. 12 sierpnia DLACZEGO JEZUS UMARŁ NA KRZYŻU? Haniebna śmierć Jezusa na Golgocie i dzisiaj jest źródłem wielu dociekań i pytań. Dlaczego zabito Jezusa? Kto jest odpowiedzialny za Jego śmierć? Jak się dokonała? Czy Jezus rzeczywiście umarł na krzyżu? Sięgając do relacji ewangelicznych świadków, spróbujmy zatrzymać się nad tymi pytaniami, by odnaleźć prawdziwy sens tajemnicy śmierci, która stała się wierzących życiodajnym dramatem. Oskarżenia Poncjusz Piłat, prokurator rzymski, który okupował Jerozolimę, wydawszy wyrok śmierci polecił umieścić na krzyżu tytuł winy Skazańca w języku hebrajskim, łacińskim i greckim (zob. J 19,19). „A było napisane: Jezus Nazarejczyk, Król Żydowski” (w. 20). Żądając kary dla Jezusa oskarżyciele powiedzieli: „Stwierdziliśmy, że ten człowiek podburza nasz naród, że odwodzi od płacenia podatków Cezarowi i że siebie podaje za Mesjasza – Króla” (Łk 23,2). Jezus został oficjalnie oskarżony o to, że był buntownikiem i samozwańczym królem (zob. J 19,12). Śledząc jednak postawę oskarżycieli Jezusa i meandry procesu, dochodzimy do innego wniosku. Oskarżenia polityczne były jedynie pretekstem; prawdziwe miały religijny charakter. Ewangelista Jan ukazuje narastający konflikt pomiędzy Jezusem, młodym Nauczycielem z Nazaretu, a przywódcami narodowymi i religijnymi. Dla nich Jezus był postacią kontrowersyjną i niebezpieczną. Nie był jednym z nich, ani też nie należał do żadnej z uznanych szkół rabinackich. Pochodził z Galilei, która nie cieszyła się dobrą sławą, a w każdym razie nie tym, że stamtąd pochodzą prorocy (zob. J 1,46; 7,40-42). Jezus nie szukał akceptacji u saduceuszy, faryzeuszy i w środowisku kapłańskim w Jerozolimie. Trzymał się z daleka od nich, idąc na „peryferie” religijne: do ludzi prostych i niewykształconych, ubogich, grzeszników i celników; tych, których ze względu na ignorancję religijną faryzeusze uznawali za przeklętych (zob. J 7,49). Otaczały Go tłumy zwyczajnych ludzi, którzy szukali u Niego zrozumienia i pociechy, pomocy i nadziei. Jezus wybrał ich, jako adresatów swego mesjańskiego nauczania. Co nie podobało się faryzeuszom, saduceuszom i uczonym w Piśmie? Z wielu oskarżeń, na pierwsze miejsce wysuwa się, że Jezus był zwodzicielem tłumów. Dokonywał cudów – tego nie negowali Jego przeciwnicy – ale według nich, czynił to mocą Belzebuba. Taki zarzut wprost sformułowali faryzeusze i uczeni w Piśmie widząc uzdrowienie opętanego, który był niewidomy i niemy oraz inne cuda (zob. Mt 12,22-23; zob. też Mk 3,22; Łk 11,15). To oskarżenie poważnie dyskredytowało Jezusa jako proroka i Mesjasza. Innym argumentem za odrzuceniem Jezusa były uzdrowienia w szabat. Stały się one powodem do Jego prześladowania (zob. J 5,16). Faryzeusze, wyczuleni na zachowywanie Prawa nieustannie śledzili Go i Apostołów (zob. Łk 6,7; 14,1). Mówili: „Człowiek ten nie jest od Boga, bo nie zachowuje szabatu” (J 9,16). Łamiąc prawo spoczynku sobotniego (zob. Łk 6,2) i ogłaszając siebie „Panem szabatu” (zob. Mt 12,8), Jezus stawał się w oczach przywódców religijnych bezbożnikiem. Uznali bezdyskusyjnie: „On jest opętany ” (J 10,20). Chrystus wydawał się im wrogiem tradycji i porządku religijnego. Wydaje się, że nakaz pojmania Jezusa zrodził się ze strachu przed Nim (J 11,45-53.57). „Oto cały świat poszedł za nim” – mówili Żydzi z zazdrością i gniewem patrząc na triumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy (J 12,19). Oburzenie kapłanów i uczonych w Piśmie w Jerozolimie wywołało wypędzenie kupców ze świątyni (zob. J 2,13-18). „Doszło to do arcykapłanów i uczonych w Piśmie, i szukali sposobu, jak by Go zgładzić. Czuli bowiem lęk przed Nim, gdyż cały tłum był zachwycony Jego nauką” (Mk 11,18). Dobrze zapamiętali słowa Jezusa: „Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo” (w. 19). Wróciły one jako oskarżenie w procesie Jezusa przed sanhedrynem (zob. Mt 26,61). Najważniejszym zarzutem, jaki wrogowie Jezusa stawiali było oskarżenie o bluźnierstwo. „Dlatego więc usiłowali Żydzi tym bardziej Go zabić, bo nie tylko nie zachowywał szabatu, ale nadto Boga nazywał swoim Ojcem, czyniąc się równym Bogu” (J 5,18). To, co Jezus mówił o sobie samym jednoznacznie wskazywało, że jest kimś wyjątkowym i niezwykłym. Wśród tłumów panowało przekonanie, że jest Mesjaszem (zob. J 7,40-52). Dlatego przywódcy religijny postanowili, że ktokolwiek uzna Jezusa za Mesjasza, będzie wyłączony z synagogi (zob. J 9,22; J 12,42). Jezus nazywał siebie Synem Bożym i rozumiał ten tytuł w sensie dosłownym. Mówił do swoich uczniów: „Wierzycie w Boga i we Mnie wierzcie” (J 14,1). Publicznie deklarował doskonałą jedność z Ojcem niebieskim (zob. J 10,30) i to, że działa wraz z Ojcem (zob. J 5,17). Św. Jan opisuje zdarzenie, które oddaje sedno sporu Jezusa z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie. „Obchodzono wtedy w Jerozolimie uroczystość poświęcenia świątyni. Było to w zimie. Jezus przechadzał się w świątyni, w portyku Salomona. Otoczyli Go Żydzi i mówili do Niego: Dokąd będziesz nas trzymał w niepewności? Jeśli Ty jesteś Mesjaszem, powiedz nam otwarcie. Rzekł do nich Jezus: powiedziałem wam, a nie wierzycie. Czyny, których dokonuję w imię mojego Ojca, świadczą o Mnie. Ale wy nie wierzycie, bo nie jesteście z moich owiec. Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt ich nie wyrwie z mojej ręki. Ojciec mój, który Mi je dał, jest większy od wszystkich. I nikt nie może ich wyrwać z ręki Mego Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy. I znowu Żydzi porwali kamienie, aby Go ukamienować. Odpowiedział im Jezus: Ukazałem wam wiele dobrych czynów pochodzących od Ojca. Za który z tych czynów chcecie Mnie ukamienować? Odpowiedzieli Mu Żydzi: Nie chcemy Cię kamienować za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że Ty będąc człowiekiem uważasz siebie za Boga” (J 10,22-33). Jezus dolewał „oliwy do ognia” nienawiści, jaką darzyli Go przywódcy religijni i społeczni publicznie wyrzucając im niewiarę i upór wobec prawdy. Pomimo znaków mesjańskich nie chcieli uwierzyć w Niego (zob. J 12,37). By zrozumieć podział, jaki zarysował się między Jezusem, a przywódcami żydowskimi, który doprowadził do Jego śmierci, trzeba wrócić do burzliwej rozmowy, która w swej istocie była wymianą oskarżeń. Spotkawszy się z uczonymi w Piśmie, faryzeuszami, saduceuszami oraz kapłanami w świątyni, Jezus zapytał ich dlaczego Go prześladują. Mówił: „Wiem, że jesteście potomstwem Abrahama, ale wy usiłujecie Mnie zabić, bo nie przyjmujecie mojej nauki. Głoszę to, co widziałem u mego Ojca, wy czynicie to, coście usłyszeli od waszego ojca. W odpowiedzi rzekli do Niego: Ojcem naszym jest Abraham. Rzekł do Nich Jezus: Gdybyście byli dziećmi Abrahama, to byście pełnili czyny Abrahama. Teraz usiłujecie Mnie zabić, człowieka, który wam powiedział prawdę usłyszaną u Boga. Tego Abraham nie czynił. Wy pełnicie czyny ojca waszego. Rzekli do Niego: Myśmy się nie urodzili z nierządu, jednego mamy Ojca – Boga. Rzekł do Nich Jezus: Gdyby Bóg był waszym ojcem, to i Mnie byście miłowali. Ja bowiem od Boga wyszedłem i przychodzę. Nie przyszedłem od siebie, lecz On Mnie posłał. Dlaczego nie rozumiecie mowy mojej? Bo nie możecie słuchać Mojej nauki. Wy macie diabła za ojca i chcecie spełniać pożądania waszego ojca. Od początku był on zabójcą i w prawdzie nie wytrwał, bo prawdy w nim nie ma. Kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa. A ponieważ ja mówię prawdę, dlatego Mi nie wierzycie. Kto z was udowodni Mi grzech? Jeżeli prawdę mówię, dlaczego Mi nie wierzycie? Kto jest z Boga, słów Bożych słucha. Wy dlatego nie słuchacie, że z Boga nie jesteście. Odpowiedzieli Mu Żydzi: Czyż niesłusznie mówimy, że jesteś Samarytaninem i jesteś opętany przez złego ducha? Jezus odpowiedział: Ja nie jestem opętany, ale czczę Ojca mego, a wy Mnie znieważacie. Ja nie szukam własnej chwały. Jest Ktoś, kto jej szuka i sądzi. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli kto zachowa moją naukę, nie zazna śmierci na wieki. Rzekli do Niego Żydzi: czy Ty jesteś większy od ojca naszego Abrahama, który przecież umarł? I prorocy pomarli. Kim Ty siebie czynisz? Odpowiedział Jezus: Jeżeli Ja sam siebie otaczam chwałą, chwała moja jest niczym. Ale jest Ojciec mój, który Mnie chwałą otacza, o którym wy mówicie: Jest naszym Bogiem, a wy Go nie znacie. Ja Go jednak znam. Gdybym powiedział, że Go nie znam, byłbym podobnie jak wy – kłamcą. Ale Ja Go znam i słowa Jego zachowuję. Abraham ojciec wasz, rozradował się z tego, że ujrzał mój dzień – ujrzał go i ucieszył się. Na to rzekli Żydzi: pięćdziesięciu lat jeszcze nie masz, a Abrahama widziałeś? Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Zanim Abraham stał się, Ja jestem. Porwali więc kamienie, aby je rzucić na Niego. Jezus jednak ukrył się i wyszedł ze świątyni” (J 8,37-59). Przebieg wypadków Śledząc przebieg wydarzeń, które bezpośrednio doprowadziły do śmierci Jezusa, winniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że stoimy wobec faktów historycznych i ich teologicznej interpretacji. Ewangeliści wiernie przekazali to, co wydarzyło się w ostatnich godzinach ziemskiego życia Jezusa. Śmierć Jezusa dokonała się w mrocznych okolicznościach. Była to prawdziwie „godzina”, w której doszła do głosu nienawiść przywódców religijnych i państwowych Izraela i „panowanie ciemności” (Łk 22,53). Jezus został pojmany w Ogrodzie Oliwnym w późnych godzinach nocnych. Najprawdopodobniej około godz. 21.00. Modlitwa zajęła Mu sporo czasu, skoro uczniowie zdążyli zasnąć. Decyzję o pojmaniu Go wydał Kajfasz, najwyższy kapłan i zarazem sędzia żydowski. On wysłał wraz z Judaszem strażników świątynnych. W aresztowaniu wzięli także udział żołnierze rzymscy. Początkowo, uczniowie Jezusa próbowali stawiać opór, lecz zaniechali go na Jego wyraźną prośbę. Więzień został skrępowany i poprowadzony najpierw do Annasza, teścia najwyższego kapłana (zob. J 18,13). Według tradycji mogła być godzina pierwsza po północy. Annasz „zapytał Jezusa o Jego uczniów i o Jego naukę” (J 18,19), lecz nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Św. Łukasz pisze, że na dziedzińcu pałacu „ludzie, którzy pilnowali Jezusa, naigrawali się z Niego i bili Go. Zasłaniali Mu oczy i pytali: «Prorokuj, kto cię uderzył». Wiele też innych obelg miotali przeciw Niemu” (Łk 20,63-65). Annasz odesłał Jezusa związanego do Kajfasza (zob. J 18,24), zajmującego drugą cześć pałacu. „Skoro dzień nastał, zebrała się starszyzna ludu, arcykapłani i uczeni w Piśmie i kazali przyprowadzić Go przed ich Sanhedryn” (Łk 22,66). W domu arcykapłana Kajfasza odbył się właściwy sąd nad Jezusem. Sanhedryn gorączkowo szukał dowodów winy Jezusa. Proces był tendencyjny, krótki (zob. Mt 26,59). Nikt nie podjął się zadania obrońcy. Sędziowie zanim go rozpoczęli, znali jego wynik. Podstawiono kilku oskarżycieli (zob. Mt 26,60), którzy jednak składali sprzeczne zeznania. Dopiero, kiedy Jezus przyznał, że jest Synem Bożym, zebrani uznali, że jest to wystarczający dowód, potwierdzający prawdziwość ich oskarżeń o bluźnierstwo (zob. Łk 22,67-71; Mt 26,63-66). Jeszcze tej samej godziny, a było to wczesnym rankiem, zaprowadzono Jezusa do Piłata (zob. J 18,28). Było to konieczne, gdyż przywódcy żydowscy nie mieli władzy sądowniczej. Musieli liczyć się z okupantem. Mówili chytrze do Piłata: „Stwierdziliśmy, że ten człowiek podburza nasz naród, że odwodzi od płacenia podatków cezarowi i że siebie uważa za Mesjasza-Króla” (Łk 23,2). Padły oskarżenia, których Piłat nie mógł zlekceważyć. Piłat przesłuchał Jezusa, ale nie był przekonany o Jego winie. Odesłał Go do Heroda, dowiedziawszy się, że jest Galilejczykiem, więc formalnie podlega jego władzy (zob. Łk 23,6-7). W pałacu Heroda rozegrał się kolejny akord dramatu. „Herod bardzo się ucieszył. Od dawna bowiem chciał Go ujrzeć, ponieważ słyszał o Nim i spodziewał się, że zobaczy jakiś znak, zdziałany przez Niego” (Łk 23,8). Jezus rozczarował króla: nie uczynił żadnego znaku, nie chciał w nim rozmawiać. Idumejczyk wzgardził Jezusem i „na pośmiewisko kazał Go ubrać w lśniący płaszcz i odesłał do Piłata” (w. 11) Próbował nawet uwolnić oskarżonego powołując się na panujący zwyczaj (zob. J 18,38-40). Tłum jednak wybrał Barabasza. Po ogłoszeniu wyroku (zob. Łk 23,24), wypadki potoczyły się szybko. Jezu został ubiczowany, ukoronowany cierniem i wyszydzony przez żołnierzy (zob. Mt 27,26-29; Mk 15,15-17; J 19,1-2). Około godziny 9.00 rano rozpoczęła się droga, która zaprowadziła Go na Golgotę (zob. Mk 15,22). Miejsce, w którym Chrystus umarł leży w północno-zachodniej części Jerozolimy. Było nazywane Kalwarią (od łac. Calvarius – nagi pagórek, kształtem przypominający łysą głowę). Było to wzgórze za miastem, dawny kamieniołom i wysypisko śmieci miejskich, gdzie wykonywano wyroki śmierci. Jezus szedł na miejsce śmierci dźwigając belkę krzyża. Nastało południe, gdy orszak prowadzący Skazańca i dwóch innych łotrów, przyszedł na miejsce zwane „Czaszką” (Łk 23,33). „Ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie” (Łk 23,33). Konanie Jezusa trwało trzy godziny. Umierającemu Jezusowi przyglądali się arcykapłani, żołnierze i strażnicy świątynni, przygodni gapie, zwerbowani przez przywódców żydowskich krzykacze, którzy szydzili z Niego i bluźnili Mu (zob. Mt 27,39-45). Jedynie pod krzyżem Jego stanęła Matka, Jan i niewiasty (J 219,25-28). Jezus umarł o godz. 15.00. Śmierć ta poruszyła niebo i ziemię: „Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: «Eli, Eli, Lema sabachthani», to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (…) a Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i oddał ducha” (Mt 27,45-46.50). Ukrzyżowanie było najokrutniejszym okrutnym rodzajem kary śmierci. Prawdopodobnie ten sposób karania złoczyńców wywodzi się z Asyrii i Babilonu. Herodot, grecki historyk twierdził, że jako pierwsi stosowali tę karę Persowie. Słynny król perski Dariusz, po zdobyciu Babilonu ukrzyżował 3 tysiące jeńców. Także inny, sławny wojownik Aleksander Wielki krzyżował swych zwyciężonych wrogów. Śmierć przez ukrzyżowanie znali również Fenicjanie, Kartagińczycy i Rzymianie, którzy stosowali ją aż do czasów Konstantyna Wielkiego. Cesarz ten zniósł karę ukrzyżowania dopiero w 337 r. po Chrystusie. Kara ta uchodziła za najokrutniejszą i najbardziej przerażającą, gdyż oznaczała długie godziny powolnego konania. Przez wieki nikt nie kwestionował prawdy, że Jezus został ukrzyżowany. Jako pierwsi zaczęli to podważać świadkowie Jehowy. We wczesnym okresie swego istnienia Organizacja ta uczyła63, podobnie jak chrześcijanie wszystkich wyznań, 63 „Przez wiele lat Badacze Pisma Świętego przywiązywali wielką wagę do krzyża, uważając go za symbol chrystianizmu. Nosili znaczek przedstawiający krzyż i koronę. (…) Przez kilkadziesiąt lat symbol ów widniał także na stronie tytułowej czasopisma Strażnica”. Zob. Strażnica 10(1995), str. 20. że Jezus zmarł na krzyżu. Na rysunkach przedstawiających śmierć Jezusa pokazywali krzyż. Z czasem jednak, by odróżnić się od chrześcijan, których znakiem identyfikacyjnym jest krzyż, zaczęli upowszechniać pogląd, że Jezus został zabity na palu. Obecnie zdecydowanie negują kształt krzyża Jezusa. Czynią to wbrew źródłom pozabiblijnym, ustaleniom archeologii, świadectwom wiary starożytnego Kościoła oraz powszechnemu i niepodważalnemu przekonaniu wiernych od czasów pierwszych gmin chrześcijańskich. Świadkowie Jehowy nie mają na poparcie swej tezy żadnych argumentów naukowych. Czy Judasz był święty? Od kilkunastu lat próbuje się dokonać rewizji wydarzeń i roli osób biorących udział w dramacie śmierci Jezusa. Próbuje się na nowo napisać historię poprzez przedefiniowanie roli osób biorących w niej udział. Odkąd w 1978 r. odnaleziono, a następnie w 2006 r. wydano drukiem apokryficzną Ewangelię Judasza, odżyła dyskusja o tym kim był Judasz i jaką rolę odegrał. Niektórzy próbują uczynić zeń bohatera, tłumacząc, że działał na wyraźne polecenie Jezusa i za Jego zgodą. Zdrada była częścią misternie opracowanego planu, według którego miała przyczynić się do wywołania powstania w obronie Jezusa i w konsekwencji do objęcia przez Niego władzy. Inni uważają, że Judasz – widząc niezdecydowanie Jezusa w kwestiach politycznych, sprowokował Jego uwięzienie w nadziei, że wywoła to potężne rozruchy. Jezus będzie musiał stanąć na czele powstania przeciwko znienawidzonym rzymianom. Próbuje się gloryfikować czyn Judasza, niemalże uczynić z niego bohatera. Judasz miałby poświęcić się dla przyspieszenia ostatecznego zwycięstwa Jezusa. „Ewangelia Judasza” jest najprawdopodobniej gnostyckim apokryfem pochodzącym z II wieku. Wspomina o jej istnieniu św. Ireneusz, biskup Lionu. Męczennik uznawał ją za heretycką. Gnostycy miłowali się w wiedzy tajemnej, fantastycznych historiach i ukrytej symbolice. Przynależący do gnostyckiej sekty Fitów czcili Judasza jako bohatera, dzięki któremu dokonało się zbawienie. Niemniej jednak Kościół nie uznał tego, co mieli do powiedzenia o Judaszu za wiarygodne i prawdziwe. Zatem ci, którzy wybielają postać Judasza i próbują uczynić z niego bohatera, genialnego stratega i szczerego przyjaciela Jezusa, pozostają nadal w kłopotliwej sytuacji. Kim był Judasz Iskariota? Jak oceniają go Ewangeliści? Czy przekazane przez nich fakty pozwalają na jego rehabilitację? Judasz (gr. Juda), jeden z Dwunastu Apostołów, wymieniany zawsze na końcu listy, zawsze z informacją „ten, który Go zdradził” (Mt 10,4; Mk 3,19; Łk 6,16; ). Posiadał przydomek Iskariota. Według niektórych niegodny apostoł pochodził z Kariotu, miasta leżącego w południowej Judei. Był synem Szymona z Kariotu (zob. J 13,26). Inni uważają, że przydomek jest aluzją do aramejskiego iszkarja; słowa oznaczającego kłamcę. Jeszcze inni, że Judasz był związany ze skrajnym odłamem zelotów – sykariuszami. We wspólnocie, którą stworzył Jezus Judasz zajmował się finansami (zob. J 13,29). Jan miał niepochlebną opinię o Judaszu. Ten, gdy Maria namaściła nogi Jezusa drogocennym olejkiem podczas uczty, oburzał się: „Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ubogim?” Ewangelista zauważył: „Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, a ponieważ był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano” (J 12,5-6). Apostołowie nie mieli wątpliwości co do roli, jaką odegrał w historii Jezusa. Mateusz pisze wprost, że Judasz z własnej inicjatywy udał się do arcykapłanów i zaproponował, że wyda miejsce pobytu Jezusa (zob. Mt 26,14). Podobnie pisze św. Marek który dodaje, że odkąd Judasz zawarł umowę z arcykapłanami szukał sposobności, by Go wydać (Mk 14,1011). Obaj ewangeliści sugerują, że motywem zdrady były pieniądze. Łukasz i Jan próbowali wniknąć w serce Judasza. Były przekonani, że „szatan wszedł w Judasza” (Łk 22,3; J 13,27). Zdrada miała miejsce w Ogrójcu, gdzie po spożyciu pożegnalnej wieczerzy, Jezus udał się na modlitwę. Jezus miał świadomość tego, że zostanie wydany przez swego ucznia i o tym mówił podczas Ostatniej Wieczerzy (zob. J 13,24-26). Nie ulega również wątpliwości, że Jezus negatywnie oceniał gest zdrady: „Lecz oto ręka mojego zdrajcy jest ze Mną na stole. Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi według tego, jak jest postanowione, lecz biada temu człowiekowi, przez którego będzie wydany” (Łk 22,21-22). Judasz wydał Jezusa. Opis tego wydarzenia jednoznacznie ukazuje złą wolę Judasza. „Wstańcie, chodźmy, oto zbliża się mój zdrajca. I zaraz, gdy On jeszcze mówił, zjawił się Judasz, jeden z dwunastu, a z nim zgraja z mieczami i kijami wysłana przez arcykapłanów w Piśmie i starszych. A zdrajca dał im taki znak: Ten, którego pocałuje to On; chwyćcie Go i prowadźcie ostrożnie! Skoro tylko przyszedł, przystąpił do Jezusa i rzekł: Rabbi! I pocałował Go” (Mk 14,42-45; zob. Mt 26,46-49; Łk 22,47-49; J 18,2-6). Jezus zapytał Judasza „Przyjacielu, po coś przyszedł?” (Mt 26,50) oraz: „Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego” (Łk 22,48). Mateusz pisze, że Judasz opamiętał się zobaczywszy Jezusa w rękach Rzymian. „Wtedy Judasz, który Go wydał, widząc, że Go skazano, opamiętał się, zwrócił trzydzieści srebrników arcykapłanom i starszym i rzekł: Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną. Lecz oni odparli: Co nas to obchodzi? To twoja sprawa. Rzuciwszy srebrniki ku przybytkowi, oddalił się, potem poszedł i powiesił się. Arcykapłani zaś wzięli srebrniki i orzekli: Nie wolno kłaść ich do skarbca świątyni, bo są zapłatą za krew. Po odbyciu narady kupili za nie Pole Garncarza, na grzebanie cudzoziemców. Dlatego to pole aż po dziś dzień nosi nazwę Pole Krwi” (Mt 27,3-8). Św. Piotr w swoim wystąpieniu do wspólnoty Kościoła dopowiedział szczegóły tej tragedii. „Bracia, musiało się wypełnić słowo Pisma, które Duch Święty zapowiedział przez usta Dawida o Judaszu. On to wskazał drogę tym, którzy pojmali Jezusa, bo on zaliczał się do nas i miał udział w naszym posługiwaniu. Za pieniądze, niegodziwie zdobyte, nabył ziemię i spadłszy głową na dół, pękł na pół i wypłynęły wszystkie jego wnętrzności. Rozniosło się to wśród wszystkich mieszkańców Jerozolimy, tak że nazwano ową rolę w ich języku Hakeldamach, to znaczy: Pole Krwi” (Dz 1,16-19). Chociaż mamy tu pewna nieścisłość w relacji (według Mateusza pole zakupili arcykapłani, według Piotra sam Judasz), to jednak mamy do czynienia ze starą tradycją poświadczającą nieszczęsny koniec zdrajcy. Krwawa ofiara krzyża Spójrzmy na śmierć Jezusa nie od strony faktów, bezpośrednich przyczyn, intryg misternie budowanych przez przywódców religijnych i politycznych, ale przez pryzmat wiary. Dlaczego Jezus umarł na krzyżu? Jaki sens nadał swej śmierci? Apostoł Paweł, tłumaczył Efezjanom: „Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze” (Ef 5,1; zob. Ef 5,25). Podobnie autor Listu do Hebrajczyków przedstawiał Chrystusa jako Arcykapłana Nowego Przymierza. Chrystus – Syn Boży stał się człowiekiem, by poprzez ofiarę z siebie pojednać ludzi z Bogiem. „Chrystus jest w tym Liście ukazany jako «arcykapłan dóbr przyszłych», który «przez własną krew wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego, zdobywszy wieczne Odkupienie» (por. Hbr 9,11-12). Nie złożył bowiem tylko rytualnej ofiary z krwi zwierząt, jaką składano w Starym Przymierzu w świątyni «zbudowanej rękami ludzkimi», dał natomiast samego siebie, czyniąc ze swej tragicznej śmierci narzędzie komunii z Bogiem. I w ten sposób «przez to, co wycierpiał» (Hbr 5,8) stał się «sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają» (Hbr 5,9). Ta jedna ofiara ma moc «oczyszczania sumień z martwych uczynków» (por. Hbr 9,14). Ona jedna «udoskonala na wieki tych, którzy są uświęceni» (por. Hbr 10,14)”64. Chrystus, odwieczny Syn Boży, stał się „stał się miłosiernym i wiernym arcykapłanem wobec Boga dla przebłagania za grzechu ludu. W czym bowiem sam cierpiał będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddaniu próbom” (Hbr 2,18). „Ofiara Chrystusa stała się «ceną» i «zapłatą» wyzwolenia człowieka: wyzwolenia z «niewoli 64 Jan Paweł II, Chrystus wzorem doskonałej miłości, która swój szczyt osiąga w ofierze krzyża, katecheza z dn. 31 VIII 1988 r., nr 9, w: Wierzę w Jezusa Chrystusa Odkupiciela, Liberia Editrice Vaticana Edizioni Aquila Bianca 1989, str. 483-484. grzechu» (por. Rz 6,6.17) do «wolności dzieci Bożych» (Rz 8,21). Jezus Chrystus dopełnił w złożonej z miłości do nas ofierze swego zbawczego posłannictwa. Cały Nowy Testament głosi tę centralną prawdę, którą w zwięzły sposób wyraża Ewangelia Markowa: «Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu» (Mk 10,45). Wyrażenie «okup» pomogło w ukształtowaniu pojęcia i wyrażenia «odkupienie» (greckie λύτον – okup, λύτςωσις – odkupienie). Centralna prawda Nowego Przymierza stanowi równocześnie wypełnienie prorockiej zapowiedzi Izajasza o Słudze Pana: «On był przybity za nasze grzechy… a w Jego ranach jest nasze zdrowie… On poniósł grzechy wielu» Iz 53,5.12)65. Katechizm Kościoła Katolickiego zwraca uwagę na to, że „miłość nadaje ofierze Chrystusa wartość odkupieńczą i wynagradzającą, ekspiacyjną i zadośćczyniącą. On nas wszystkich poznał i ukochał w ofiarowaniu swego życia. (…) Żaden człowiek, nawet najświętszy, nie był w stanie wziąć na siebie grzechów wszystkich ludzi i ofiarować się za wszystkich. Istnienie w Chrystusie Boskiej Osoby Syna, która przekracza i równocześnie obejmuje wszystkie osoby ludzkie oraz ustanawia Go Głową całej ludzkości, umożliwia Jego ofiarę odkupieńczą za wszystkich”66. Ostatnie słowa Chrystusa na krzyżu Ostatnie słowa wypowiedziane przez Chrystusa na krzyżu są „najbardziej wzniosłym i zarazem ostatecznym orędziem”67. Chrystus uczynił z krzyża katedrę, z której wypowiedział ostatnie pouczenia, ukazując sens odkupieńczego dzieła oraz wzywając do naśladowania. Ewangeliści przekazali siedem zwięzłych zdań wypowiedzianych przez Jezusa jako najcenniejszy skarb – Jego testament z krzyża. Tradycja uporządkowała 65 Jan Paweł II, Chrystus wzorem doskonałej miłości, która swój szczyt osiąga w ofierze krzyża, katecheza z dn. 31 VIII 1988 r., nr. 6, w: Wierzę w Jezusa, str. 482. 66 KKK nr 616. 67 Jan Paweł II, Ostatnie słowa Chrystusa na krzyżu: «Ojcze, odpuść im…”, katecheza z dn. 16 XI 1988 r., nr 1, w: Wierzę w Jezusa, str. 525. te mowy Jezusa następująco: 1. „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34); 2. „Zaprawdę, powiadam ci, jeszcze dziś będzie ze mną w raju” (Łk 23,43); 3. „Niewiasto, oto Twój syn; oto matka twoja” (J 19,26-27); 4) „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił” (Mt 27,46; Mk 15,34); 5. „Pragnę” (J 19,28); 6. „Wykonało się” (J 19,30); 7. „Ojcze w Twoje ręce oddaję ducha mego” (Łk 23,46). Od XII wieku pobożni chrześcijanie rozważali te słowa wsłuchując się w komentarz św. Bonawentury. Nabożeństwo Siedmiu Słów Jezusa na Krzyżu stało się popularne dzięki franciszkanom. Według św. Bedy Czcigodnego każdy, kto rozważa pobożnie siedem słów Jezu zostanie ocalony, a Maryja ukaże mu się trzydzieści dni przed śmiercią. Pierwsze ze słów wypowiedzianych przez konającego Chrystusa zawiera orędzie przebaczenia. Pierwsze zdanie, wypowiedziane na krzyżu, było zarazem modlitwą błagalną: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią” (Łk 23,34). Jezus prosił Ojca niebieskiego o przebaczenie swoim winowajcom w momencie największego bólu. Wypowiada prośbę o zmiłowanie, podczas gdy ze strony oprawców padają wobec Niego słowa pełne wrogości, szyderstwa i gniewu. Ci, którzy były sprawcami ukrzyżowania i jego świadkami, nie okazywali najmniejszej skruchy za swój niesprawiedliwy czyn. Nie współczuli Jezusowi, nie prosili też o wybaczenie. Jezus przebaczył im natychmiast, bez ociągania, nie stawiając żadnych warunków. Co więcej: usilnie prosił Ojca niebieskiego, by nie poczytał im tego grzechu. Pomniejszał ich odpowiedzialność powołując się na brak zrozumienia, wiedzy o tym, co czynią. Trudno o większe miłosierdzie. Na krzyżu Jezus objawił potęgę miłości miłosiernej, która nawet w swoich oprawcach i krzywdzicielach dostrzega osoby zasługujące na łaskę, na dobro ze strony Boga. Przebaczenie i modlitwa jest odpowiedzią Jezusa na krzywdę i wrogość. Jezus przebaczył wszystkim, którzy odpowiadają za ukrzyżowanie i śmierć. Tym, którzy doprowadzili do skazującego wyroku i go wykonali; tym, którzy uczestniczyli w drodze krzyżowej i patrzyli na to, jak konał. Przebaczył wszystkim, którzy w taki czy inny sposób przyczynili się do Jego kaźni. Na Golgocie Chrystus stał się obrońcą wszystkich grzeszników. Złożył siebie w ofierze, by pozyskać ich dla Boga. Trzeba, byśmy naśladowali heroizm Jezusa w przebaczeniu naszym winowajcom. Słowa Jezusa, skierowane do Ojca o przebaczenie i zmiłowanie dla grzeszników, zobowiązują nas do postawy miłosierdzia, przebaczenia i wstawiania się za innymi. Drugie słowo Chrystusa na krzyżu zostało skierowane do jednego z współukrzyżowanych złoczyńców: „Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju” (Łk 23,43). Są one odpowiedzią Jezusa na pokorną prośbę Dobrego Łotra najprawdopodobniej złoczyńca całą drogę krzyżową przeszedł, podobnie jak drugi łotr, z nienawiścią w sercu i złorzeczeniami, przeklinając swój los i swoich oprawców. W ostatniej godzinie nawrócił się, patrząc na cierpienie Niewinnego Jezusa. Tuż przed swą śmiercią uświadomił sobie ogrom zła, które popełnił, i wyraził skruchę. Jezus nie odmówił jego prośbie: „Jezu wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa” (Łk 23,42). „Odpowiedź Jezusa jest natychmiastowa. Przyrzeka On «nawróconemu» i skruszonemu złoczyńcy raj, razem ze sobą jeszcze tego samego dnia. Chodzi tu więc o przebaczenie całkowite: ten, który popełnił zbrodnie i przestępstwa – a więc grzechy – staje się świętym w ostatniej chwili swojego życia”68. Udzielone bezwarunkowo przebaczenie stanowi źródło nadziei dla każdego grzesznika. Dobry Łotr, któremu Jezus obierał zbawienie jest pierwszą „zdobyczą” krzyża. My również, jeśli tylko poddamy się łasce Chrystusa, nawet w ostatnim momencie życia, możemy uzyskać zbawienie. „Epizod opowiedziany przez Łukasza przypomina nam, że «raj» jest dany całej ludzkości, każdemu człowiekowi, który, jak skruszony złoczyńca, poddaje się łasce i złoży swoją nadzieję w Chrystusie. Moment autentycznego nawrócenia, ów «moment łaski», który jak powiada św. Tomasz, «wart jest więcej niż wszechświat» (S. Th. I-II q.113, a.9, ad 2), może wyrównać rachunki całego życia, może sprawić, że człowiek, każdy człowiek usłyszy skierowane do siebie zapewnienie Jezusa dane towarzyszowi męki: «Dziś ze Mną będziesz w raju»”69. 68 Jan Paweł II, Ostatnie słowa Chrystusa na krzyżu: «Ojcze, odpuść im…»”, katecheza z dn. 16 XI 1988 r., nr 7, w: Wierzę w Jezusa, str. 529. 69 Tamże. Trzecim słowem, wypowiedzianym przez konającego Zbawiciela z krzyża był akt powierzenia Maryi Janowi, a ucznia Matce. „Jezu zobaczywszy matkę i ucznia, którego miłował, mówi do matki: «Niewiasto, oto twój syn». Potem mówi uczniowi: «Oto matka twoja»” (J 19,26-27). Zawierzenie Matki uczniowi i ucznia Matce jest znakiem miłości Chrystusa, który w tym momencie nie myśli o sobie, ale troszczy się o osoby sobie najbliższe. „Jednakże znaczenie owego synowskiego, pełnego treści gestu posiada zakres o wiele szerszy, aniżeli osoba umiłowanego ucznia, danego Maryi jako syn. Jezus pragnie dać Maryi potomstwo o wiele liczniejsze, pragnie dla Niej ustanowić macierzyństwo, które obejmuje wszystkich, żyjących wówczas i w przyszłości, Jego naśladowców i uczniów. Gest Jezusa posiada zatem znaczenie symboliczne. Jest nie tylko gestem Syna zatroskanego o los Matki, ale gestem Odkupiciela świata, który powierza Maryi – «Niewieście» – rolę nowego macierzyństwa obejmującego wszystkich ludzi wezwanych do wspólnoty Kościoła. W tym więc momencie z wysokości krzyża Maryja została ustanowiona, jak gdyby «konsekrowana» na Matkę Kościoła”70. Co to oznacza dla nas? Jesteśmy w dobrych rękach Maryi. Możemy liczyć na Jej macierzyńską pomoc, wstawiennictwo u Boga. Kolejne słowo Jezusa na krzyżu zwraca się wprost do Ojca niebieskiego. Jest częścią dialogu, który Ukrzyżowany prowadził ze swoim Ojcem w ostatnich chwilach swego ziemskiego życia. To słowo Syna Bożego, który całkowicie zjednoczył się z grzesznikami i stał się „Barankiem, który gładzi grzech świata” (zob. J 1,29). „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Tę skargę Ukrzyżowanego odnotowuje Mateusz i Marek (Mt 27,46; Mk 15,34), przytaczając słowa Jezusa w brzmieniu hebrajskim i aramejskim i tłumacząc je na język grecki. Jezus modlił się na krzyżu słowami Psalmu 22, który prorocko opisuje sytuację Jezusa: „Ja zaś jestem robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu. Szydzą ze mnie wszyscy, którzy na mnie patrzą, rozwierają wargi, potrząsają głową: zaufał Panu, niech go wyzwoli, niechże go wyrwie, jeśli go miłuje” (Ps 22,7-9). Opis udręk, 70 Jan Paweł II, Ostatnie słowa Chrystusa na krzyżu: «Oto Matka twoja»”, katecheza z dn. 23 XI 1988 r., nr 4, w: Wierzę w Jezusa, str. 533. akie cierpi sprawiedliwy z rąk złoczyńców, całkowicie odpowiada cierpieniu Syna Bożego na Golgocie: „Przebodli ręce i nogi moje, policzyć mogę wszystkie moje kości. A oni się wpatrują, sycą mym widokiem; moje szaty dzielą między siebie i los rzucają o moją suknię. Ty zaś, o Panie, nie stój z daleka; Pomocy moja, spiesz mi na ratunek! Ocal od miecza moje życie, z psich pazurów wyrwij moje jedyne dobro” (Ps 22,18-21). Modlitwa ta potwierdza prawdę o prawdziwym człowieczeństwie Chrystusa. Nie był on pozornie człowiekiem, ale rzeczywiście przyjął ludzką naturę. Dotknął dna przerażenia, osamotnienia i bólu, jakiego doświadcza człowiek w puszczeniu i śmierci. „Przez to doświadczenie, przez ten krzyk, przez to «czemu?» zwrócone ku Niebu, Jezus tworzy nową formę solidarności z nami, którzy tak często kierujemy do Nieba słowa skargi, a czasem wręcz rozpaczy”71. Na krzyżu Jezus przeżył udrękę całkowitego opuszczenia przez Ojca. W Jego: „czemuś mnie opuścił” brzmią pytania wszystkich, którzy szukając sensu cierpienia i śmierci. Następnie Jezus powiedział: „Pragnę!” (J 19,28). Słowo to wypowiedziały spieczone usta Skazańca pragnącego odrobiny wody. Ten, który jest źródłem „wody żywej” (zob. J 4,11; 1 Kor 10,4) prosi oprawców o miłosierdzie. Psalmista prorokował o tym momencie: „Gdy byłem spragniony poili mnie octem” (Ps 69,22). Stało się tak, „aby się wypełniło Pismo” (J 19,28). Jezus miał świadomość, że dopełnił się Jego czas, a On posłuszny Ojcu wypełnił Jego wolę. „Wykonało się” (J 19,30) to wszystko, czego Ojciec niebieski chciał dla zbawienia świata. Mimo tragicznych okoliczności tej śmierci, którą Jezus przyjął dobrowolnie, Jezus ma poczucie dobrze spełnionej misji. Obyśmy odchodząc z tego świata, podobnie jak Jezus i wielu Jego uczniów, mogli powiedzieć z satysfakcją, że wypełniliśmy to, do czego przeznaczył nas Bóg. Ostatnie słowo Jezusa na krzyżu brzmiało: „Ojcze w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23,46). Jezus powtarza w tym momencie słowa Psalmu 31,6: „W Twoje ręce powierzam ducha mojego: Ty mnie wybawiłeś, Panie, Boże wierny”. Znamienne jest to, że zwraca się do 71 Jan Paweł II, Ostatnie słowa Chrystusa na krzyżu: «Boże mój… czemuś mnie opuścił?»”, katecheza z dn. 30 XI 1988 r., nr 2, w: Wierzę w Jezusa, str. 538. Boga słowem „Abba”, chociaż wcześniej uskarżał się na Jego nieobecność. Nie przestaje być synem. Cierpienie i samotność nie odłączyły Go od Tego, którego kochał nade wszystko. „Przez swoją śmierć Jezus objawia, że człowiek u kresu życia nie jest skazany na zanurzenie w ciemność, w egzystencjalną pustkę, lecz jest zaproszony na spotkanie z Ojcem, ku któremu zdążał za życia droga wiary i miłości, i który przyjmuje go w swoje ramiona w godzinie śmierci. To powierzenie się – tak jak widzimy to u Jezusa – oznacza złożenie całkowitego daru z siebie przez duszę, która akceptuje ogołocenie z ciała i z ziemskiego życia, lecz wie, że w ramionach, w sercu Ojca znajdzie nowe życie, udział w życiu samego Boga w tajemnicy Trójcy”72. 72 Jan Paweł II, Ostatnie słowa Chrystusa na krzyżu: «Wykonało się… Ojcze, w ręce Twoje»”, katecheza z dn. 7 XII 1988 r., nr 6, w: Wierzę w Jezusa, str. 545 13 sierpnia CHRYSTUS I ŻYCIE WIECZNE Historia Jezusa nie zakończyła się z chwilą śmierci i złożenia Jego ciała do grobu. Wydarzenia, które zdawały się być końcowymi w Jego dziejach, stały się jedynie krótkim epizodem. Trzeciego dnia Jezus zmartwychwstał i objawił się swoim uczniom. Przez czterdzieści dni, podczas wielu spotkań Chrystus „wyjaśniał im wszystko, co w Pismach odnosiło się do Niego” (…). Pusty grób i spotkania ze Zmartwychwstałym umocniły wiarę w Jego uczniach, że jest On zwycięzcą śmierci. Zmartwychwstanie Jezusa jest zapowiedzią naszego powstania z martwych oraz życia w Jego królestwie, które nigdy się nie skończy. Grób tymczasowy Według relacji naocznych świadków, ciało Jezusa zostało zdjęte z krzyża i złożone nieopodal miejsca ukrzyżowania, w grobie należącym do Józefa z Arymatei (zob. Mt 27,59-60; Mk 15,45-46; Łk 23,53; J 19,4142). Ten poprosił Piłata o łaskę, by móc pochować ciało Skazańca. Piłat, upewniwszy się, że Jezus zmarł, przystał na prośbę Józefa. Grób Jezusa, którego na spoczynek pośmiertny użyczył mu litościwie Józef z Arymatei, był podobny do wielu wydrążonych w skale grobów w Palestynie. Składał się z dwóch komór. W części przedniej znajdował się niewielki przedsionek, z którego niskie drzwi prowadziły do właściwej części grobu. Miała ona wymiary 2,07 m na 1,93 m. W jego ścianie znajdowała się półka, służąca do złożenia ciała. Wejścia do grobu strzegł ciężki kamień, który trudno było odsunąć. W złożeniu do grobu ciała Jezusa uczestniczył również Nikodem, zapewne Maryja i niewiasty, które wraz z Nią były świadkami śmierci na krzyżu. „Zabrali więc ciało Jezusa i owinęli je w płótna razem z wonnościami, stosowanie do żydowskiego sposobu grzebania. A w miejscu, gdzie Go ukrzyżowano, był ogród, w ogrodzie zaś nowy grób, w którym jeszcze nie złożono nikogo. Tam więc, ze względu na żydowski dzień Przygotowania, złożono Jezusa, bo grób znajdował się w pobliżu” (J 19,40-42). Wszyscy świadkowie dramatu, tak Piłat, jak i arcykapłani, żołnierze wykonujący karę ukrzyżowania oraz Maryja, uczniowie i niewiasty, byli przekonani o śmierci Jezusa. Piłat wysłał żołnierzy, by skrócili mękę skazańcom i przyspieszyli ich śmierć. „Przyszli więc żołnierze i połamali golenie tak pierwszemu, jak i drugiemu, którzy z Nim byli ukrzyżowani. Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda” (J 19,32-34). Pewność co do śmierci Jezusa mieli również ci, którzy doprowadzili do niej. Arcykapłani prosili Piłata o postawienie straży przy grobie, tylko dlatego, że obawiali się, że uczniowie mogą wykraść ciało. „Nazajutrz, to znaczy po dniu Przygotowania zebrali się arcykapłani i faryzeusze u Piłata i oznajmili: «Panie przypomnieliśmy sobie, ze ów oszust powiedział jeszcze za życia: ‘Po trzech dniach powstanę’. Każ więc zabezpieczyć grób aż do trzeciego dnia, żeby przypadkiem nie przyszli Jego uczniowie, nie wykradli Go i nie powiedzieli ludowi: ‘Powstał z martwych’. I będzie ostatnie oszustwo grosze niż pierwsze»” (Mt 27,62-64). Także niewiasty, które uczestniczyły w złożeniu Jezusa do grobu nie miały wątpliwości, iż On prawdziwie umarł. „Obejrzały one grób i w jaki sposób zostało złożone ciało Jezusa. Po powrocie przygotowały wonności i olejki; lecz zgodnie z przykazaniem zachowały spoczynek w szabat” (Łk 23,55-56). Postępowanie Apostołów, ich obawy i niepewność, lęk prześladowaniem ze strony Sanhedrynu i ukrywanie się w Wieczerniku, również potwierdza, że nie mieli oni złudzeń, co do losu ich Mistrza. Nie wierzyli w to, że Jezus mógł ujść z życiem, a tym bardziej nie wierzyli, że mógłby do życia powrócić. Zapieczętowany grób wydawał się być ostatnim słowem w ziemskiej historii Jezusa, definitywnie kończącym Jego życie i misję. W niedzielny poranek, o świcie, grób Chrystusa stał się powodem wielkiego niepokoju i zamętu. Kobiety, które przyszły, by dopełnić uroczystości pogrzebowych ze zgrozą stwierdziły, że został on naruszony (zob. Mk 16,1). Zastały kamień odsunięty od grobu (zob. Łk 24,2). Ewangelista Jan pisze, że Maria Magdalena pobiegła do Apostołów z wiadomością, która ich zatrwożyła: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono” (zob. J 20,2). Maria Magdalena nie widziała innej możliwości: ktoś zakłócił spokój zmarłego. Kim był ten, kto wykradł ciało? Dlaczego to zrobił? Były to pytania przerażające, niezwykłe. Zaalarmowani niezwykłym zdarzeniem Piotr i Jan, pobiegli do grobu. Jako pierwszy do wnętrza grobu wszedł Piotr. Zobaczył leżące płótna oraz chustę. Wszedł za nim Jan. „Ujrzał i uwierzył. Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, które mówi, że on ma powstać z martwych” (J 20,8). Tutaj zakiełkowała wiara w sercu Apostoła Jana w zmartwychwstanie. Grób Chrystusa był miejscem pierwszego ukazania się Zmartwychwstałego (zob. J 20,11-18). Maria Magdalena powróciwszy do grobu, stanęła przed nim płacząc. Wtedy ukazali się jej dwaj aniołowie, którzy zapytali o powód rozpaczy. „Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus” (J 13-14). Dopiero, gdy Jezus odezwał się do niej po imieniu, zrozumiała, że to On (w. 16-17). Pełna radości wróciła do apostołów, by przekazać im wiadomość, że Pan żyje. Maria Magdalena przyniosła im paschalną wiadomość: Widziałam Pana” (w. 18). Widziałam (gr. heōraka) wyraża wizję dogłębną, możliwą tylko dzięki wierze. Tak samo powiedzą Apostołowie, relacjonując Tomaszowi spotkanie z Chrystusem (w. 25). Relacje ewangelistów, choć różnią się w szczegółach opisywanych wydarzeń, nie mylą się w jednym: ukazują zaskoczenie, jakie wywołała wieść, że grób jest pusty. Pierwszą reakcją kobiet i Apostołów jest strach, niedowierzanie, zmieszanie spowodowane niemożnością wytłumaczenia tego faktu. Pusty grób rodził ponure podejrzenia. Trudno się dziwić takiej reakcji: zbyt silne i mroczne były wspomnienia wydarzeń piątkowych oraz zbyt wyraźna oczywistość śmierci Jezusa, by wiara w Jego zmartwychwstanie mogła natychmiast i bez oporów zawładnąć ich sercami. Resurrexit, sicut dixit Wypadki toczyły się szybko. Jeszcze tego samego dnia, wieczorem Pan Zmartwychwstały ukazał się Jedenastu zebranym w Wieczerniku (zob. J 20,19-23). W tym domu matki ewangelisty Marka mogli w miarę czuć się bezpiecznie. „Drzwi były zamknięte w obawie przed Żydami” (w. 19). Oni zaś zastanawiali się nad tym, co będzie dalej. „Przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: «Pokój wam». A to powiedziawszy pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana” (J 20,19-20). Jest coś w tym pierwszym Zmartwychwstałego z Apostołami spotkaniu ujmującego. Widzimy zalęknionych, spętanych strachem Apostołów, do których przychodzi Chrystus, swobodnie pokonując przeszkodę w postaci murów i zamkniętych drzwi. Ofiarowuje im dar pokoju, dar mesjański. Jak obiecywał na Ostatniej Wieczerzy, powrócił, ale już w innej postaci: uwielbiony, chwalebny, nie podlegający prawom natury, wolny od ograniczeń, jakim poddane jest ludzkie ciało. Całkowicie przemieniony w swym człowieczeństwie. Jednak, warto zauważyć, nie jest zjawą, duchem, fantazją. Ewangelista wyraźnie zaznacza: „Pokazał im ręce i bok” (w. 20). Apostołowie ujrzeli Go (gr. idóntes) i uwierzyli, że to ich Pan (gr. Kyrios). Jezus z Nazaretu, którego znali, którego zabito, a który żyje. Myślę, że właśnie ten fragment Ewangelii został uchwycony na obrazie Jezusa Miłosiernego, namalowanym według relacji św. siostry Faustyny. Jezus przychodzi do swoich uczniów. Wyciąga do nich jedną rękę w geście pozdrowienia i błogosławieństwa. Zdaje się, że chce wyzwolić ich serca z poczucia niepewności i strachu. Może podobnym gestem uciszał burzę na morzu? (zob. Mt 8,24-27). Może tymże gestem godził powaśnionych Apostołów, gdy spierali się o to, kto z nich jest największy i jakie miejsca przypadną im w królestwie niebieskim? (zob. Mk 9,33-36). Drugą ręką Jezus pokazuje na swe serce, z którego rozchodzą się wokół promienie blade i czerwone. Jezus ukazuje się ze śladami Męki na swoim ciele. Pozdrawia ich dłońmi poranionymi gwoźdźmi i ukazuje im swój przebity bok. Chociaż ciało Jezusa zostało już przemienione – stało się chwalebne, doskonałe, przebóstwione – to jednak pozostały na nim ślady gwoździ i włóczni. Podobnie jest na obrazie namalowanym według życzenia św. Faustyny. Tutaj również Jezus ukazuje przebity bok i poranione ręce. Chwalebny Chrystus nie wyrzekł się swoich świętych ran. Są one jak pieczęć miłości, świadectwo cierpienia, które zbawia. Są tytułem chluby Jezusa: rzeczywiście cierpiał za nas i umarł. Chwalebne rany Chrystusa stanowią jakby przypomnienie ceny naszego zbawienia: Patrz i nie zapomnij! Jest jeszcze chyba jeden powód, dla którego Jezus zachował ślady Męki na swoim ciele. Chce nas w ten sposób nauczyć bardzo ważnej prawdy. Starożytni ujmowali ją krótko: „Per lucem ad crucem!”. Św. Łukasz relacjonując dzieło głoszenia Ewangelii powie, że Apostołowie umacniali dusze uczniów i zachęcali ich do wytrwania w wierze, bo „przez wiele ucisków trzeba nam wejść do królestwa Bożego” (Dz 14,22). Rany chwalebne Jezusa uczą nas, że droga do nieba prowadzi przez cierpienie i śmierć. Obyśmy pamiętali o tym, gdy życie nas boleśnie rani, ciężar trudów i nieszczęść wydaje się nie do uniesienia. My również, gdy wejdziemy do chwały niebieskiej, będziemy się chlubić, jak Jezus, naszymi ranami: cierpieniem przyjętym z miłością i przemienionym w dar miłości. Chwalebne rany Jezusa dodają odwagi. Przypominają o słowach Jezusa, wypowiedzianych do Apostołów jeszcze przed Męką: „To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33). Mamy także relację tego pierwszego spotkania Zmartwychwstałego z Apostołami w Ewangelii św. Marka (zob. Mk 15,14) i Łukasza (zob. Łk 24,36-43). Łukasz, ponieważ pisał do greków, którym było bardzo trudno uwierzyć w zmartwychwstanie ciała, w swej relacji bardzo mocno uwypukla cielesność Chrystusa Zmartwychwstałego; to, że nie jest on duchem. Łukasz przytacza jeszcze inne słowa Jezusa wypowiedziane do Apostołów: „«Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie Mnie i przekonajcie się: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam». Przy tych słowach pokazał im swoje ręce i nogi. Lecz gdy oni z radości jeszcze nie wierzyli i byli pełni zdumienia, rzekł do nich: «Macie tu coś do jedzenia?». Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i spożył wobec nich” (Łk 24,39-43). Wieczernik był miejscem powtórnego objawienia się uczniom (zob. J 20,24-29). W Wieczerniku zabrakło Tomasza. Podważał on prawdziwość zapewnień apostołów – świadków, że widzieli Jezusa żywego. Mówił: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę” (J 20,25). Tomasz postępował racjonalnie. Nie wierzył słowom, chciał dowodów zmartwychwstania. Nazywamy go niesprawiedliwie „niewiernym”, lecz to nie było zwykłe niedowiarstwo. Trudno mu się dziwić. Mocno stąpał po ziemi, był realistą. Jego rozum mówił mu, że nie jest możliwe, by człowiek zmartwychwstał. „A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł, choć drzwi były zamknięte, stanął po środku i rzekł: «Pokój wam!». Następnie rzekł do Tomasza: «Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym». Tomasz w odpowiedzi rzekł do Niego: «Pan mój i Bóg mój!». Powiedział Mu Jezus: «Uwierzyłeś dlatego, że Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli»” (J 20,26-29). Tomasz nie wątpił już wobec oczywistości cudu. Widząc Zmartwychwstałego wyraził jedno z najpiękniejszych wyznań wiary w bóstwo Jezusa; „Pan mój i Bóg mój!” (w. 28). Św. Grzegorz Wielki rozważając spotkanie Tomasza ze Zmartwychwstałym, uczył, że Chrystus „okazywaniem śladów swoich ran uleczył ranę jego niedowiarstwa. Cóż o tym myślicie, ukochani bracia? Czy sądzicie, że był to przypadek? Że przez przypadek wybrany ów uczeń był nieobecny, dopiero gdy przybył, usłyszał, kiedy usłyszał, powątpiewał, z powątpiewaniem dotykał, dotykając uwierzył? Nie, to nie stało się przez przypadek, ale dzięki zrządzeniu Opatrzności Bożej. Boża dobroć sprawiła cudownie, iż kiedy ów uczeń z niedowierzaniem dotknął rany na ciele swego mistrza, wtedy nas samych uleczył z niedowiarstwa. Niewiara bowiem Tomasza pomogła naszej wierze bardziej niż wiara pozostałych uczniów. Gdy bowiem przez dotkniecie odzyskał wiarę, wówczas i nasza wiara pokonawszy wszelkie zwątpienie doznała umocnienia. Tak wiec wątpiący i dotykający uczeń stał się świadkiem prawdziwości zmartwychwstania. Dotknął i zawołał: «Pan mój i Bóg mój»”73. To wyznanie podjęły następne pokolenia chrześcijan, by wraz z Tomaszem adorować Chrystusa. Na tym wyznaniu wiary Tomasza i pozostałych Apostołów budujemy naszą wiarę w Zmartwychwstałemu. Oni widzieli Chrystusa żyjącego po śmierci i uwierzyli w cud zmartwychwstania. Swoim ukazywaniem się Chrystus przełamał ich opory, przekonał, ze żyje. My, jak apostołowie, nie widzimy Zmartwychwstałego, ale wierzymy w Niego przyjmując ich świadectwo. Analizując opisy objawień Zmartwychwstałego Pana nie możemy pominąć bardzo ważnego szczegółu. Nie można nie zauważyć, że warunki ciało Jezusa po zmartwychwstaniu różni się od tego, które w którym żył i umierał. Zmartwychwstanie nie jest wskrzeszeniem, podobnym do wskrzeszenia Łazarza, córki Jaira czy też syna wdowy z Nain. Chrystus powrócił do życia w ciele, choć widać, że Jego ciało nie istnieje w taki sam sposób, jak przedtem. Niektóre szczegóły relacji ewangelicznych podkreślają nowość życia Jezusa. Przychodzi do Apostołów pokonując zamknięte drzwi, wydaje się im, że widzą ducha (zob. Łk 24,36; J 20,19). Uczniowie wędrując z Nim do Emaus nie poznali Go, „gdyż oczy ich były niejako na uwięzi” (Łk 24,16). Nagle „zniknął im z oczu” w gospodzie (zob. Łk 24,31). Nie poznała Go Maria Magdalena, sądziła, że to ogrodnik (J 20,14-15). Nad brzegiem jeziora Galilejskiego uczniowie początkowo nie poznali Mistrza, dopiero później (zob. J 21,4). Zmartwychwstały zdaje się nie podlegać już więcej prawom i ograniczeniom natury. Św. Paweł, wpatrzony w tajemnicę Chrystusa Zmartwychwstałego, próbował wyjaśnić przemianę, jaka dokonuje się w tajemnicy zmartwychwstania. Pisał: „Lecz powie ktoś: A jak zmartwychwstają umarli? W jakim ukazują się ciele? (1 Kor 15,35) (…) „Zasiewa się zniszczalne – powstaje zaś niezniszczalne; sieje się niechwalebne – powstaje chwalebne; sieje się słabe – powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe – powstaje ciało duchowe” ( 1 Kor 15,42-44). Według św. Pawła, ciało Jezusa po zmartwychwstaniu jest prawdziwym ciałem ludzkim, ale uwielbionym, chwalebnym. Ma nowe właściwości, przekracza bariery czasu i przestrzeni, właściwych dla rzeczywistości ziemskiej. Jezus ukazywał się Apostołom po zmartwychwstaniu jeszcze przez czterdzieści dni. Objawienia Jezusa miały miejsce najpierw w Jerozolimie, a potem w Galilei, dokąd powrócili Apostołowie (zob. J 21,1-23). Ukazał się kobietom (zob. Mt 28,9-10; Mk 16,9), dwóm uczniom wędrując z nimi do Emaus ((zob. Łk 24,13-32; Mk 15,12), a nawet pięciuset uczniom naraz (1 Kor 15,6). Spotykając się z Apostołami Jezus wyjaśniał im sens wydarzeń, w których brali udział. Mówił im o znaczeniu męki i zmartwychwstania. Wydarzenia zdawały się powoli układać niczym kamyczki w jednej mozaice. Apostołowie przypominali sobie wszystko, co mówił i czynił Jezus. Cud zmartwychwstania rzucał nowe światło na słowa i znaki, wydobywając ich pełny sens. Łukasz, opowiadając o jednym ze spotkań ze Zmartwychwstałym, pisze, że: „Wtedy oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma” (Łk 24,45). Rozpoczynając zaś Dzieje Apostolskie, mówił o spotkaniach uczniów ze Zmartwychwstałym: „Im też po swojej męce dał wiele dowodów, ze żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym” (Dz 1,3). Czas po zmartwychwstaniu były dla apostołów szkołą wiary. Jej przewodnikiem zaś sam Chrystus. „Przez czterdzieści dni żyli owi ludzie w tej atmosferze nadprzyrodzonej rzeczywistości. Łatwo zrozumieć, że ich wiara została na zawsze utrwalona”74. Po czterdziestu dniach, Chrystus powrócił do Ojca. Apostołowie dojrzeli do tego, by nieść ją na krańce ziemi. Otrzymali od Chrystusa polecenie: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28,19). Otrzymali też 73 Grzegorz Wielki, Homilia 26,7, za: Liturgia godzin, t. III, str. 1292-1293. 74 Daniel-Rops, Dzieje Chrystusa, Warszawa IW PAX 2010, str. 444. uroczyste zapewnienie: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20). Prawda o zmartwychwstaniu była głównym tematem przepowiadania apostolskiego. Piotr i pozostali Apostołowie dzielili się z innymi radością tego niezwykłego wydarzenia. Podczas pierwszego publicznego wystąpienia w Jerozolimie, w dniu Pięćdziesiątnicy, Piotr wyraził wiarę pierwotnego Kościoła, który stanowił wtedy jeszcze nieliczną wspólnotę. Mówił: „Mężowie izraelscy, słuchajcie tego, co mówię: Jezusa Nazarejczyka, Męża którego Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i znakami, jakich bóg przez Niego dokonał wśród was, o czym sami wiecie, tego Męża, który z woli, postanowienia i przewidzenia Boga został wydany, przybiliście rekami bezbożnych do krzyża i zabiliście. Lecz Bóg wskrzesił Go zerwawszy więzi śmierci, gdyż niemożliwe było, aby ona panowała nad Nim, bo Dawid mówił o Nim: «Miałem Pana zawsze przed oczami, gdyż stoi po mojej prawicy, abym się nie zachwiał. Dlatego ucieszyło się moje serce i rozradował się mój język, także i moje ciało spoczywać będzie w nadziei, że nie zostawisz duszy mojej w Otchłani, ani nie dasz Świętemu Twemu ulec rozkładowi. Dałeś mi poznać drogi życia i napełniasz mnie radością przed obliczem Twoim». (…) Tego właśnie Jezusa wskrzesił Bóg, a my wszyscy jesteśmy tego świadkami” (Dz 1,22-28.32). Także święty Paweł niestrudzenie głosił prawdę o zmartwychwstaniu Chrystusa. Streszczenie jego nauki znajdujemy w 1 Liście do Koryntian: „Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł – zgodnie z Pismem – za nasze grzechy, ze został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem; i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. Potem ukazał się Jakubowi, później wszystkim apostołom. W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie” (1 Kor 15,3-8). Tak od początku wierzył Kościół. Nadzieja naszego zmartwychwstania Prawda o zmartwychwstaniu Chrystusa wiąże się nierozerwalnie z obietnicą naszego zmartwychwstania. W „Credo” wyznajemy, że Chrystus „trzeciego dnia zmartwychwstał”. Wierzymy w „ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny”. Chrystus Słowo Wcielone zjednoczył się z każdym człowiekiem. „To zjednoczenie Chrystusa z człowiekiem samo w sobie jest tajemnicą, w której rodzi się «nowy człowiek» powołany do uczestnictwa w życiu Bożym (por. 2 P 1,4), stworzony na nowo w Chrystusie ku pełni łaski i prawdy (por. Ef 2,10; J 1,14.16). Zjednoczenie Chrystusa z człowiekiem jest mocą i źródłem mocy wedle tego to, co zwięźle wypowiedział w Prologu swej Ewangelii św. Jan: Słowo «Wszystkim tym (…) którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali synami Bożymi» (J 1,12). Jest to moc wewnętrznie przemieniająca człowieka, zasada nowego życia, które nie niszczeje i nie przemija, ale trwa ku żywotowi wiecznemu (por. J 4,14). Żywot ten, przewidziany i darowany każdemu człowiekowi przez Ojca w Jezusie Chrystusie, przedwiecznym i Jednorodzonym Synu, wcielonym i narodzonym u progu spełnienia czasów z Dziewicy Maryi (por. Ga 4,4), jest ostatecznym spełnieniem powołania człowieka. Jest poniekąd spełnieniem tego «Losu», który odwiecznie zgotował Mu Bóg. Ten «Boży Los» przebija się ponad wszystkie zagadki i niewiadome, ponad krzywizny i manowce «ludzkiego losu» w doczesnym świecie. Jeśli bowiem wszystkie one prowadzą – przy całym bogactwie życia doczesnego – jakby z nieuchronną koniecznością do graniczy śmierci i progu zniszczenia ludzkiego ciała, Chrystus ukazuje się nam poza tym progiem: «Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto wierzy we Mnie nie umrze na wieki» (J 11,25). W Jezusie Chrystusie ukrzyżowanym złożonym do grobu, a z kolei zmartwychwstałym, zabłysła człowiekowi raz na zawsze nadzieja życia wiecznego, nadzieja zmartwychwstania w Bogu (por. Prefacja ze Mszy św. o zmarłych), ku któremu człowiek idzie poprzez śmierć ciała, dzieląc się wraz z całym stworzeniem widzialnym te konieczność, jakiej poddana jest materia”75. 75 Redemptor hominis nr 18. Św. Paweł bardzo wyraźnie ukazywał związek zmartwychwstania Chrystusa i zmartwychwstania Jego uczniów. Uczył, że zmartwychwstanie Pana jest fundamentem wiary chrześcijan, bez którego byłaby ona bezsensowna i bezpodstawna. „Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, próżna byłaby wasza wiara” (1 Kor 15,14). „Apostoł Paweł poświadcza, że Bóg, który daje życie umarłym (por. Rz 4,17), przywróci życie także naszym śmiertelnym ciałom (por. Rz 8,11). Jezus zaś tak mówi o sobie: «Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki» (J 11,25‑26). Chrystus, przekroczywszy bramy śmierci, objawił życie trwające poza jej granicą, na owym nie zbadanym przez człowieka terytorium, którym jest wieczność. On jest pierwszym Świadkiem życia wiecznego: w Nim ludzka nadzieja pełna jest nieśmiertelności. «Choć nas zasmuca nieunikniona konieczność śmierci, znajdujemy pociechę w obietnicy przyszłej nieśmiertelności». Tym słowom, które liturgia ofiarowuje wierzącym w chwili ostatniego pożegnania z bliską osobą, towarzyszy orędzie nadziei: «życie Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy, i gdy rozpadnie się dom doczesnej pielgrzymki, znajdą przygotowane w niebie wieczne mieszkanie». W Chrystusie śmierć, rzeczywistość dramatyczna i wstrząsająca, zostaje odkupiona i przemieniona, aby ostatecznie ukazać nam oblicze «siostry», która prowadzi nas w ramiona Ojca”76. Apostoł zapewniał, tych, którzy odrodzili się w wierze w Zmartwychwstałego przez chrzest: „Skoro zaś Chrystus w was mieszka, ciało wprawdzie podlega śmierci ze względu na skutki grzechu, duch jednak ma życie na skutek usprawiedliwienia. A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha” (Rz 7,10-11). Tak więc Chrystus jest pierwszym zmartwychwstałym. Wierzymy, że nie jedynym. W godzinie Sądu Ostatecznego wskrzesi On do nowego życia innych. 76 Jan Paweł II, List do osób w podeszłym wieku, nr 15. Rozważając prawdę o zmartwychwstaniu, jako momencie unicestwienia śmierci i zwycięstwa Syna Bożego nad nią, trzeba byśmy dostrzegli, że nauka o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym wyklucza występującą w religiach Wschodu teorię reinkarnacji, która staje się coraz bardziej modna w świecie zachodnim. Jest nie do pogodzenia z wiara chrześcijańska przekonanie o wędrówce dusz z jednego ciała do drugiego, kolejne wcielenia, będące zapłatą za dobre lub złe czyny. Wiara uczy, że zmartwychwstanie nie jest powtórzeniem życia ziemskiego, choć w innej postaci. Nie istnieje coś takiego jak wędrówka duszy z jednego ciała do drugiego. Życie ziemskie oraz śmierć są faktami niepowtarzalnymi (Hbr 7,8-9-10; Koh 8,8; Mdr 2,5). Nie można kilka razy żyć życiem ziemskim, kilka razy umierać i odradzać się w nowym życiu ziemskim, aż dojdzie się do zupełnej doskonałości. O jednorazowości życia ziemskiego mówią teksty Pisma Świętego. Podkreślają, że jest ono niepowtarzalne, podobne do tchnienia, cienia, zwiniętego namiotu, pielgrzymki (Ps 40,7; 144,4; 1 Krn 29,15; Iz 38,12; Jk 4,14)77. Ani judaizm, ani chrześcijaństwo nigdy nie dopuszczało możliwości, by człowiek mógł wielokrotnie przeżywać swe życie na ziemi. Podkreślając, że życie jest drogą, która człowiek przebywa tylko raz, Kościół uczył wiernych odpowiedzialności za wykorzystanie go. Życie ziemskie przemija, by już nie wrócić w tej samej postaci. Zmartwychwstanie jest obdarowaniem nowym życiem. Stąd Nowy Testament zawiera obietnice Boga: „Oto czynię wszystko nowe” (Ap 21,5) i ukazuje dom Ojca jako miejsce wiecznej szczęśliwości (zob. J 14,2). Nowe życie, niebo W Nowym Testamencie znajdujemy obietnicę „nowego nieba i nowej ziemi”, które nie będą zwyczajnym powtórzeniem czy też udoskonaleniem ziemskiej rzeczywistości. Jan Apostoł dzieli się z nami wizją nieba: „I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły (Ap 21,1). I Miasto Święte – Jeruzalem Nowe ujrzałem zstępujące z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica strojna w swe 77 Zob. R. Penna, DNA chrześcijaństwa, Kraków Wydawnictwo Bratni Zew 2011, str. 328. klejnoty dla swego męża. I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu: «Oto przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nimi, i będą oni Jego ludem, a On będzie ‘Bogiem z nimi’. I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły »” (Ap 21,1-5) Liczne zapowiedzi rzeczywistości odkupionej i odrodzonej przez Chrystusa, ukazują jej totalną nowość. Niebo nie jest zatem przedłużeniem życia na ziemi, choć w doskonalszej postaci. Jest nowym życiem w Bogu. Słowo Boże zapewnia, że niebo istnieje. Apokalipsa opisuje ocalenie i szczęście wieczne zbawionych przywołując obraz nowej Jerozolimy (zob. Ap 21,1-5). Jednak brakuje nam szczegółowych opisów tej nowej rzeczywistości. Św. Paweł pisał lakonicznie: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąc, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9). Pobożna fantazja wiernych zrodziła wprawdzie barwne opisy nieba i piekła, rzeczywistości ostatecznej, lecz są one jedynie wytworem ludzkiej wyobraźni i służą zaspokojeniu ciekawości. Nie potrafimy wyobrazić sobie chwały nieba, tej pełni pokoju i szczęścia, która stanie się udziałem zbawionych. Nasza wyobraźnia zawodzi wobec tajemnicy życia wiecznego. Benedykt XVI trafnie zauważył: „W jakiś sposób pragniemy życia, tego prawdziwego, którego potem śmierć nie tknie; równocześnie jednak nie znamy tego, ku czemu zmierzamy. Nie możemy zaprzestać dążenia do tego, a równocześnie wiemy, że to wszystko, czego możemy doświadczyć albo co zrealizować, nie jest tym, czego pragniemy. Ta nieznana «rzecz» jest prawdziwą «nadzieją», która nas inspiruje, a jej niepoznawalność jest równocześnie przyczyną wszelkiej rozpaczy, jak też wszelkich pozytywnych czy destruktywnych zrywów w stronę autentycznego świata i autentycznego człowieka. Słowo «życie wieczne» usiłuje nadać imię tej nieznanej a znanej rzeczywistości. Z konieczności jest to określenie niewystarczające, które wywołuje zamieszanie. Określenie «wieczne» budzi w nas bowiem ideę czegoś nie kończącego się, i tego się lękamy; kojarzy nam się ze znanym nam życiem, które kochamy i którego nie chcemy utracić, ale jednak równocześnie przynosi ono więcej trudu niż zaspokojenia, a zatem podczas gdy z jednej strony pragniemy go, z drugiej go nie chcemy. Możemy jedynie starać się myślą wybiec poza doczesność, w której jesteśmy uwięzieni i w jakiś sposób przeczuwać, że wieczność nie jest ciągiem następujących po sobie dni kalendarzowych, ale czymś, co przypomina moment ostatecznego zaspokojenia, w którym pełnia obejmuje nas, a my obejmujemy pełnię. Byłby to moment zanurzenia się w oceanie nieskończonej miłości, w którym czas – przed i potem – już nie istnieje. Możemy jedynie starać się myśleć, że ten moment jest życiem w pełnym znaczeniu, wciąż nowym zanurzaniem się w głębie istnienia, podczas gdy po prostu ogarnia nas radość. Tak to wyraża Jezus w Ewangelii według św. Jana: «Znowu [...] jednak was zobaczę i rozraduje się serce wasze, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać» (16, 22)”78. Rzeczywistości nieba i życia wiecznego, którym zostaliśmy obdarowani w Chrystusie nie możemy dokładnie opisać, ani zamknąć w obrazach czy pojęciach. Możemy ją przeczuwać i przybliżyć się do niej dzięki mistykom – świętym, którym Bóg dał łaskę wniknięcia w swe najgłębsze tajemnice. Wszyscy oni mówią o tym, że niebo totalnie przerasta nasze wyobrażenia o szczęściu. Mając łaskę zajrzenia do nieba – mistycy żyli tylko jednym pragnieniem, by jak najszybciej wejść do tej rzeczywistości. Ujrzawszy piękno i potęgę Boga, mieli tylko jedno pragnienie, by jak najszybciej zjednoczyć się z Nim. Życie ziemskie odczuwali jako stratę czasu, niewiele warte w porównaniu z życiem wiecznym. Coś podobnego wyraził Psalmista: „Gdy jestem z Tobą, ziemia mnie nie cieszy” (Ps 73,25). 78 Spe salvi nr 12.