PAN MÓJ I BÓG MÓJ

Transkrypt

PAN MÓJ I BÓG MÓJ
Ks. Zbigniew Sobolewski
XXXIV Pielgrzymka na Jasną Górę
„PAN MÓJ I BÓG MÓJ”
(J 20,28)
Konferencje pielgrzymkowe
SPIS TREŚCI:
Konferencja I
PYTANIE O JEZUSA.............................................................................5
Konferencja II
MISTERIUM ŻYCIA RODZINNEGO................................................14
Konferencja III
JEZUS ZWANY CHRYSTUSEM........................................................30
Konferencja IV
JEZUS NAUCZYCIEL.........................................................................47
Konferencja V
JEZUS CUDOTWÓRCA.....................................................................65
Konferencja VI
JEZUS WOBEC GRZECHU................................................................75
Konferencja VII
JEZUS I KOŚCIÓŁ..............................................................................88
Konferencja VIII
JEZUS I DŹWIGANIE KRZYŻA......................................................104
Konferencja IX
JEZUS MISTRZEM MODLITWY.................................................... 119
Konferencja X
CHLEB, KTÓRY DAJE ŻYCIE WIECZNE......................................133
Konferencja XI
DLACZEGO JEZUS UMARŁ NA KRZYŻU?.................................147
Konferencja XII
CHRYSTUS I ŻYCIE WIECZNE......................................................164
3
2 sierpnia
PYTANIE O JEZUSA
Pomimo upływu tysiącleci trwa nadal swoista fascynacja Jezusem
z Nazaretu. Stanowi On przedmiot wielu dociekań i kontrowersji. Zwykli
ludzie, chrześcijanie i niechrześcijanie, ateiści i wierzący, stawiają sobie
pytanie, kim był Jezus?
Prawda o Jezusie nie ma charakteru abstrakcyjnego; nie jest teorią,
do której podchodzi się obojętnie. Porusza, ma wydźwięk praktyczny,
wpływa na nasze życie. Wobec Jezusa z Nazaretu nikt nie może pozostać
obojętny. Wizerunek Jezusa – wpływa nie tylko na postawę wobec Niego, ale na nas. Wobec prawdy matematycznej, że dwa razy dwa równa
się cztery, pozostajemy nieporuszeni i obojętni. Nie oddziaływuje na to,
w jaki sposób żyjemy. Inaczej jest z twierdzeniami o Jezusie. Dociekanie
tożsamości Jezusa zawsze i w ostateczności kończy się pytaniem: kim
jest Jezus dla mnie?
Kontrowersje i manipulacje
Kościół nie boi się pytań o Jezusa, o to kim jest i co ma do powiedzenia światu, byleby tylko za nimi szły uczciwe poszukiwania. Od
wieków głosi prawdę o Jego bóstwie i człowieczeństwie, niczego nie
ukrywając. Czuwa, by prywatne „przekonania” lub aktualnie panujące
trendy myślowe i mody nie zniekształciły obrazu Jezusa. Kościół przynagla do odkrywania tajemnicy Chrystusa na drodze osobistej i wspólnotowej refleksji i modlitwy. Święty Jan Paweł II zachęcając do poszukiwań
prawdy o Synu Bożym, powiedział: „Wiemy bowiem, że nie wystarczy
darzyć Jezusa zwyczajnie ludzką sympatią – choć jest ona uprawniona
i cenna – ani widzieć w Nim tylko osobistość godną zainteresowania
z punktu widzenia historycznego, teologicznego, duchowego czy społecznego, lub źródła inspiracji artystycznej. Zdarza się często, także wśród
chrześcijan, że postać Chrystusa przesłonięta jest niewiedzą – czy gorzej
5
jeszcze – błędnym jej rozumieniem, a nawet niewiernością. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo powoływania się na «Ewangelię Jezusa» bez
rzeczywistego poznania jej wielkości i radykalności, bez przezywania
tego, co głosi się słowami. Iluż jest takich, którzy dostosują Ewangelię do
własnych miar i widzą Jezusa tak, jak im jest wygodnie, negując przy tym
Jego transcendentną Boskość lub przekreślając Jego realne, historyczne
człowieczeństwo, bądź też dokonując manipulacji w Jego integralnym
orędziu, a przede wszystkim nie biorąc pod uwagę ofiary Krzyża, szczytowego momentu Jego życia i nauczania, ani Kościoła, który On ustanowił
jako swój «sakrament» w historii”1.
Tak, jak zróżnicowani są ludzie poszukujący prawdy o Jezusie, tak
również różne są ich motywy dociekań i oczekiwania. Chrystus może
bardzo łatwo stać się „łupem” tych, którzy pragną Go zawłaszczyć i wykorzystać dla własnych celów.
Są tacy, którzy nie wierzą w Jezusa jako Boga, ale szanują Go i podziwiają jako doskonałego człowieka, wspaniałego reformatora życia
społecznego i religijnego. Jest dla nich wzorem osoby wyzwolonej z konwenansów i stereotypów.
Inni widzą w Nim nauczyciela ludzkości, głosiciela powszechnej miłości, łamiącego wszystkie bariery między ludźmi. Kogoś, kogo można
zestawić z Mahatmą Gandhim, Martinem Lutrem Kingiem lub innymi
pacyfistycznymi przywódcami.
Jeszcze inni posługują się Jezusem w walce z obecnym porządkiem
społecznym i moralnym. Podkreślają radykalizm Jego nauczania i w Jego
imię próbują zmienić prawo moralne. Głoszą, że gdyby Chrystus żył dzisiaj wśród nas, popierałby aborcję i eutanazję, małżeństwa homoseksualne i kapłaństwo kobiet…
Jeszcze inni „rozgrywają” Jezusem w walce z Kościołem, mówiąc,
że Jezus z Nazaretu był zupełnie kimś innym, niż uczy Kościół. Odrzucają ewangeliczny wizerunek Chrystusa z powodu osobistych uprzedzeń
1 Jan Paweł II, Jezus Chrystus – Jednorodzony Syn Boga, katecheza z dn. 7 I 1987 r.,
nr 2, w: Wierzę w Jezusa Chrystusa Odkupiciela, Liberia Editrice Vaticana Edizioni
Aquila Bianca 1989, str. 94.
6
i niechęci do tej instytucji. Mówią, że dzisiaj Chrystus nie identyfikowałby się z Kościołem, a nawet wystąpiłby przeciwko niemu.
Niegdyś żywo dyskutowanym problemem była historyczność Jezusa.
Różni badacze próbowali obalić lub udowodnić tezę, że Chrystus jest
postacią historyczną. Toczyły się debaty naukowe i popularne dotyczące tego, co naprawdę wiemy o Jezusie historycznym. Pytano: czy i na
ile są wiarygodne świadectwa ewangeliczne? Obecnie przeważa pogląd
o historyczności Jezusa oraz przydatności źródeł biblijnych do poznania
prawdy o Nim. Ciężar dyskusji przesunął się w kierunku bóstwa Chrystusa. Trwają poszukiwania odpowiedzi na pytanie, co Jezus myślał o sobie
samym? Za kogo siebie uważał? Czy rzeczywiście jest – jak twierdzą
Jego wyznawcy – Bogiem?
Kim On właściwie jest?
W postaci Jezusa, Jego słowach i czynach było coś niepokojącego.
Zdumiewał swą innością. Wprawdzie Jego uczniowie nazywali Go „Rabbi” (np. zob. Mk 9,5; 11,21; Mt 26,25. 49; J 1,38; 1,49; 6,25; 9,2; 11,8),
ale swoim postępowaniem i naukami różnił się od ówczesnych nauczycieli Prawa. Różnicę pomiędzy Jezusem a nauczycielami religii Izraela
dostrzegali także świadkowie cudów, których dokonywał. Ewangeliści
odnotowują wielokrotnie że tłum reagował zdumieniem i wiarą na znaki
Jezusa (zob. Łk 5,26; Mt 12,23). Wielu spośród tłumu „uwierzyło w Niego i mówili: Czyż Mesjasz, kiedy przyjdzie, uczyni więcej znaków niż
On uczynił?” (J 7,31). Ci, którzy byli świadkami uzdrowienia chłopca
opętanego przez złego ducha (zob. Łk 9,41-43) „osłupieli ze zdumienia
nad wielkością Boga” i „byli pełni podziwu dla wszystkich Jego czynów”
(Łk 9,43).
Podziw, jakim powszechnie otaczano Jezusa wyraził Nikodem, faryzeusz, który przyszedł do niego na nocną rozmowę: „Rabbi, wiemy, że
od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić
takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z Nim” (J 3,2). Ale
i on nie powiedział całej prawdy o Jezusie, lecz wyraził jedynie domysły.
7
U wielu jednak zdumienie mieszało się z niedowierzaniem. Nie znajdywali prostych wytłumaczeń słów i faktów, które wydawały im się niezwykłe, niecodzienne, inne. Byli poruszeni i zmieszani.
Zdania tłumów były podzielone, mimo że Jezus dał się poznać jako
cudotwórca. „Wśród tłumów zaś wiele mówiono o Nim pokątnie. Jedni
mówili: Jest dobry. Inni zaś mówili: Nie, przeciwnie – zwodzi tłumy”
(J 7,12). Jego zdecydowani i możni przeciwnicy rozpuszczali o nim
kompromitujące pogłoski. Pomawiali Go, że „przez Belzebuba, władcę
złych duchów, wyrzuca złe duchy” (Mt 12,24). Jednak nawet strażnicy, których arcykapłani i faryzeusze wysłali, by Go pojmali stwierdzili:
„Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek przemawia”
(J 7,46).
Jezus stanowił zagadkę nawet dla tych, którym wydawało się, że
znają Go od lat. Kiedy nauczał w synagodze, w swoim mieście rodzinnym, słuchacze, którzy byli Jego znajomymi i sąsiadami, zdumieni pytali:
„Skąd u Niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? Czy
Jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon
i Juda? Także Jego siostry czy nie żyją wszystkie u nas? Skąd więc ma to
wszystko? I powątpiewali o Nim” (Mt 13,54-57).
Także Apostołom trudno było zrozumieć, kim naprawdę jest Jezus. Odkrywali stopniowo prawdę o Jezusie (zob. Mt 8,24-27). Wydarzenia w których uczestniczyli, były niczym kamyczki mozaiki, które
dopiero zebrane razem dały obraz całości. W szkole Jezusa Apostołowie
uczyli się tego kim jest. Krok po kroku odkrywali piękno i bogactwo
postaci Mistrza. Dzięki takim wydarzeniom, jak chrzest Jezusa, wesele
w Kanie Galilejskiej, czy przemienienie na Górze Tabor poznawali jak
tajemniczą i bogatą jest postacią. Przeczuwali, a nawet wyznawali nieśmiało, że jest Synem Bożym i Synem Człowieczym (zob. Mt 14,33;
J 1,49) , lecz dopiero po zmartwychwstaniu, gdy spotkali Go w chwale
i wyjaśnił im wszystko, weszli w posiadanie pełniej prawdy o Nim. Dorośli do wyznania wraz z Tomaszem Apostołem: „Pan mój i Bóg mój”
(J 20,28).
8
Sondaż pod Cezareą Filipową
Jezus nie interesował się plotkami na swój temat. Był wolny od opinii
publicznej. Ani nie zabiegał o popularność, ani też nie schlebiał tłumom
przygodnych słuchaczy. Przyznawali to nawet jego wrogowie – faryzeusze i zwolennicy Heroda (zob. Mt 22,16). Jednak pod Cezareą Filipową,
gdy miał już za sobą pewien etap publicznego nauczania, Pan postawił
uczniom pytanie sondażowe: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” (Mt 16,13). Możnaby je uznać za pytanie „kontrolne”, jedno z tych,
jakie nauczyciel stawia uczniom, gdy chce się dowiedzieć czy właściwie
zrozumieli to, o czym do tej pory mówił. W odpowiedzi usłyszał, że tłumy
widzą w Nim Jana Chrzciciela lub któregoś z wielkich proroków Izraela.
Najczęściej ludzie wymieniają imię Eliasza i Jeremiasza (zob. Mt 13,14).
Poprzez to pytanie Jezus chciał skłonić Apostołów do osobistej refleksji na swój temat: „A wy za kogo Mnie uważacie” (w. 15). Znamienne
jest to, że po wyznaniu Piotra, iż dostrzega w Nim Mesjasza, Jezus zaczął przedstawiać swoją koncepcję bycia Mesjaszem, całkiem inną niż ta,
którą posiadał Piotr. Była to koncepcja, w której Mesjasz dokonał swego
dzieła poprzez ofiarę z siebie i cierpienie.
Dialog Jezusa z Piotrem ujawnia poważne nieporozumienie. Piotr
wyznał w Nim Mesjasza, Syna Bożego, ale musi jeszcze przejść długą
drogę, by zrozumieć treść swego wyznania. Podobnie i my, wyznajemy
w Chrystusie Boga-Człowieka, lecz czy w pełni rozumiemy wagę tego
wyznania? Czyż nie jest tak, że nasze wyobrażenia o Jezusie – Synu Bożym nie wymagają ciągłej korekty i oczyszczania? Czyż śmiało możemy
powiedzieć, że wniknęliśmy już w Jego tajemnicę? Czy rzeczywiście Go
poznaliśmy?
Pytanie: za kogo Mnie uważasz? Pan stawia każdemu człowiekowi.
Pyta o naszą osobistą opinię i oczekuje wyznania wiary. To pytanie – jak
zauważa św. Jan Paweł II – definiuje nasze zadanie. Niejako pobudza,
zmusza do poszukiwania prawdy o Jezusie, mozolnego docierania do
niej. „Piotr został oświecony przez Boga i znalazł odpowiedź wiary dopiero po długim okresie przebywania z Jezusem, słuchania Jego słowa,
9
obserwowania Jego życia i Jego posługiwania (por. Mt 16,21-24). My
także, jak Piotr, musimy przebyć drogę uważnego, wnikliwego słuchania,
ażeby móc bardziej świadomie wyznawać Jezusa Chrystusa. Musimy
przejść przez szkołę pierwszych uczniów, którzy stali się Jego świadkami i naszymi nauczycielami, a równocześnie przejąć doświadczenie
i świadectwo dwudziestu stuleci, naznaczonych pytaniem Mistrza i ubogaconych głosami wielkiego chóru wiernych, którzy zawsze i wszędzie
na nie odpowiadali”2.
Pytanie Ananiasza i Heroda
Nie zawsze, i nie wszyscy pytają o Jezusa w dobrej wierze. Kiedy
Go pojmano i przyprowadzono do arcykapłana Annasza, ten zadał Mu
pytanie o Jego naukę i uczniów (zob. J 18,19). Spotkał się z odpowiedzią,
która możnaby określić jako „hardą”: „Ja przemawiałem jawnie przed
światem. Uczyłem zawsze w synagodze i w świątyni, gdzie się gromadzą wszyscy Żydzi. Potajemnie zaś nie uczyłem niczego. Dlaczego Mnie
pytasz? Zapytaj tych, którzy słyszeli, co im mówiłem. Oto oni wiedzą, co
powiedziałem” (w. 20-22).
Jezus nie chciał niczego wyjaśniać arcykapłanowi. Dlaczego? Być
może dlatego, że wiedział, iż ten szukał argumentów przeciwko Niemu.
Annasz okazał złą wolę. Miał już z góry powzięty plan. Wiedział, co
chciał wiedzieć o Jezusie. Nie szukał prawdy. Rozmowa między Jezusem,
a Annaszem nie mogła stać się dialogiem. Była przesłuchaniem, którego
wynik już przesądzono.
Podobnie nie doszło do dialogu pomiędzy Jezusem a królem Herodem, do którego odesłał Jezusa Piłat. Św. Łukasz, relacjonując to wyjątkowe spotkanie dwóch królów, zauważył, że Herod przyjął Go z pozytywnym nastawieniem. „Na widok Jezusa herod bardzo się ucieszył. Od
dawna bowiem chciał Go ujrzeć, ponieważ słyszał o Nim i spodziewał
się, że zobaczy jakiś znak, zdziałany przez Niego” (Łk 23,8). Król „zasypywał Go wieloma pytaniami” (w. 9). Był zaintrygowany Tym, o którym
2 Tamże, nr 1, str. 93-94.
10
krążyły nieprawdopodobne opowieści. Herod lubił sensacje, także religijne. Wczesnej fascynował go Jan Chrzciciel, którego na swój sposób
poważał, a zarazem nienawidził. Był człowiekiem zepsutym, światowym
w najgorszym tego słowa znaczeniu; władcą pełnym kontrastów i głębokiego, wewnętrznego nieporządku, trzymającego go w okowach namiętności i zabobonu. Być może pragnął prawdy, lecz szybko go nudziła.
Jezus nie skorzystał z okazji, by rozmawiać z Herodem w swojej
sprawie. Milczeniem odpowiadał na oskarżenia arcykapłanów i uczonych
w Piśmie. To milczenie miało swą wymowę. Trudno je było znieść, gdyż
demaskowało nieuczciwość rozmówcy. Cisza wprawiała go w zakłopotanie. Milczenie Jezusa nie oznaczało bowiem bezsiły czy też strachu. Było
oskarżeniem. Odpowiedzią człowieka, który wie, jaki czeka go los. Jezus
milczał – być może – pomny na swe własne słowa: „Nie dawajcie psom
tego, co święte, i nie rzucajcie pereł przed świnie, by ich nie podeptały
nogami” (Mt 7,6).
Jezus podjął dialog z Piłatem, prokuratorem rzymskim. Była to rozmowa bardzo trudna. Wyszedł z niej jednak zwycięsko. Piłat pytał o rzeczy praktyczne. Postępował, jak rzymski urzędnik, któremu zależy na
ustaleniu faktów i szybkim zakończeniu sprawy. Patrzył ze zdziwieniem
na Jezusa, który nie zachowywał się jak inni oskarżeni. Skazaniec chciał
z nim rozmawiać, a nie tylko wybłagać uwolnienie. Ten młody Żyd, którego gwałtownie oskarżali rodacy, budził niepokój, jakby był mędrcem,
który posiadł tajemną wiedzę i władzę lub szaleńcem. Twierdził bowiem,
że Jego królestwo nie jest z tego świata. Zachowywał się tak, jakby nie
rozumiał sytuacji. Chciał teraz być świadkiem prawdy (zob. J 18,36-38).
Było coś urzekającego i zniewalającego w postaci Jezusa, jakiś
wewnętrzny blask, który podpowiadał Piłatowi, by uwolnił Skazańca
i trzymał się od Niego z daleka. Jednak to nie wystarczyło. Rzeczywistość okazała się przemożniejsza. Zwyciężył pragmatyzm i praktycyzm
w załatwianiu spraw problematycznych. Piłat skazał Jezusa na śmierć
nie szukając wnikliwie i bezstronnie uzasadnienia wyroku. Wystarczyło
mu, że szedł za głosem większości. Z satysfakcją wysłuchał solennego
zapewnienia: „Poza Cezarem nie mamy króla” (w. 15), biorąc je za dobrą
monetę.
11
Kim jest Jezus dla ciebie?
Od kilku lat w Polsce trwa akcja: „Nie wstydzę się Jezusa”3. Znani
i mniej znani ludzie mówią o swojej wierze, o tym, że Jezus jest kimś
dla nich bardzo ważnym. Dają świadectwo osobistej wierze w Jezusa,
chociaż w wielu środowiskach nie jest to mile widziane. Magda Anioł
tak dzieli się swoim doświadczeniem wiary: „Boję się dawać świadectwo na temat własnego życia, że Jezus to i to zrobił w moim życiu, że
mnie, za przeproszeniem, tyłek uratował wiele razy. To jest bardziej strach
przed wyśmianiem, przed takim „Aaa… w ogóle, Jezus – co to za postać dziwna?”. Natomiast walczę z tym i wydaje mi się, że tak szczerze
nie jest tak, że „wyginam” i cytuję fragmenty z Pisma, bo niestety, nie
ten etap. Natomiast tak w sercu czuję, że stoję przy Nim. Myślę, że to On
daje tę siłę, bo my sami z siebie tych sił nie mamy”4.
Trzeba, byśmy postawili sobie to osobiste pytanie: Kim jest Jezus dla
mnie? Co myślę o Nim? Jakie miejsce wyznaczam Mu w moim sercu?
Chodzi o refleksję i odpowiedź, która nie będzie sztampowym powiedzeniem: „Jezus jest Moim Bogiem”, albo „lubię Jezusa”. Muszę zastanowić się, i temu może służyć pielgrzymowanie na Jasną Górę, nad tym,
jak naprawdę brzmi moja odpowiedź.
w sercu nie wstydzę się Jezusa. Chcę po prostu być przy Nim, dlatego że Jezus
jest życiem. Daje nam na co dzień szansę przeżyć, bo my widzimy, jak
codzienność zabija nasze relacje, nasze emocje, jak „wymiękamy” wiele
razy, kiedy jakiś trud przychodzi, kiedy dzieci nas wkurzają, jak siebie
nawzajem wkurzamy, jak jesteśmy źli na różne sytuacje zewnętrzne, na
rodzinę, na różne przypadłości, np. że jest choroba nagle. I wtedy, gdyby
nie to, że się odnosimy do Jezusa, naprawdę z całą mocą i przekonaniem, że On
jest Tym, który nas ratuje… Po prostu oddajemy Mu to wszystko. Ja sobie
nie wyobrażam tego nie robić po prostu, bo ja wiem, że my dzięki temu
żyjemy, funkcjonujemy. Jezus daje życie, daje nam takiego Filipa, daje
nam Łucję, daje nam nasze starsze dzieci. Z tym, że w takim maluchu,
to chyba Jezus przychodzi najbardziej, nie? My zawsze mówimy, że taki
ktoś, to jest gość z Nieba. To jest człowiek pozbawiony wszelkiego udawania, to jest naturszczyk w całej swojej okazałości. Jak tu się wstydzić
Kogoś takiego, kto nam daje takie skarby? To jest czasami trudne, bo
zależy, gdzie jesteśmy, w jakich środowiskach, z kim obcujemy, ale nabieram też takiej odwagi większej w przyznawaniu się do Jezusa, kiedy
naprawdę jest taka potrzeba, kiedy trzeba stanąć za Nim murem, kiedy
czuję, że znajduję się w otoczeniu ludzi, którzy zaczynają „najeżdżać”
na wiarę moją. Ja mam w sobie taką siłę, żeby zawalczyć o Jezusa. Może
moje argumenty są niewystarczające, bo czasami się czuję słaba, bo to
3 Zob. www.mt1033.pl/ (dostęp z dn. 2 VI 2014 r.).
12
4 http://www.mt1033.pl/magda-aniol-i-adam-szewczyk,233,s.html (dostęp z 2 VI
2014 r.).
13
3 sierpnia
MISTERIUM ŻYCIA RODZINNEGO
Słusznie uważają ci, którzy twierdzą, że aby kogoś dobrze poznać,
trzeba poznać jego dom rodzinny, lata dzieciństwa, bliskich i znajomych,
miejsce, w którym przyszedł na świat i wzrastał. Kształtują nas rodzice
i rodzeństwo, bliscy i przyjaciele. Przenikamy atmosferą, zapachami,
kolorami i dźwiękami rodzinnego domu. Wiele zawdzięczamy naszym
rodzicom i rodzeństwu: to oni bezwiednie wpływają na nasz charakter,
upodobania i kręgosłup moralny.
By lepiej poznać Jezusa powrócimy do miejsca, gdzie się urodził,
do domu, gdzie się wychował i spędził swą młodość. Nie dysponujemy
wieloma informacjami. Tak zwana „Ewangelia Dzieciństwa” to zaledwie
wzmianki o narodzeniu Jezusa i życiu rodzinnym Jezusa w Nazarecie,
opisane przez Mateusza i Łukasza, najprawdopodobniej pod wpływem
wspomnień Maryi (zob. Łk 2,19). Jednak, mimo szczupłości informacji,
wiele ważnych rzeczy możemy podpatrzeć i się nauczyć.
Więcej pytań niż stwierdzeń
Wokół postaci Jezusa i Jego biografii narosło wiele pytań, które chyba
na zawsze pozostaną bez odpowiedzi. Ewangelie, chociaż są dokumentem historycznym, obficie relacjonującym działalność publiczną Jezusa,
a zwłaszcza jego śmierć i zmartwychwstanie, nie dostarczają nam zbyt
wielu informacji o samym Jezusie. Nie mamy zatem żadnego rysopisu
Jezusa. Nie wiemy nic pewnego o Jego wyglądzie, wzroście, sposobie
mówienia i ubieraniu się. Nie znamy wielu, dzisiaj nas interesujących danych, które pozwoliłyby nakreślić prawdziwy obraz Jego twarzy i postury.
Zwłaszcza niewiele wiemy o latach dzieciństwa i młodości; latach,
które bibliści nazywają „życiem ukrytym” przed światem. Nie wiemy,
jakim Jezus był dzieckiem, czym się bawił, jakich miał przyjaciół; tak
wielu rzeczy nie wiemy, które dzisiaj wydają się ciekawe i intrygujące.
14
Niektórzy próbują z tej „niewiedzy” uczynić argument przeciwko Jezusowi, skoro tak mało wiemy – to może nie istniał?
Jak zrozumieć fakt, że o Jezusie – człowieku tak mało mamy danych?
Dlaczego Ewangeliści milczą o wyglądzie Syna Człowieczego?
Wydaje się, że są dwie zasadnicze racje tej powściągliwości. Pierwszą z nich jest to, że Ewangelie powstały w ściśle precyzyjnym celu:
miały stać się fundamentem wiary w Syna Bożego. Zostały napisane
w środowisku osób, które „znały sprawę Jezusa z Nazaretu” (por. Dz
10,38). Dla pierwszego pokolenia chrześcijan ważniejszą od koloru oczu
Jezusa czy też Jego fizycznego wyglądu była kwestia: kim On naprawdę
jest? Kto i w jakim celu Go posłał na ziemię? Ewangelie – jak mówią
bibliści – powstały z fragmentów mówiących o Jego męce, śmierć i powrocie do życia. A więc, autorzy uchwycili to, co najistotniejsze w tajemnicy Jezusa z Nazaretu. Dopiero później dodano do nich słowa i czyny
Jezusa poprzedzające śmierć i zmartwychwstanie. Jednak i Ewangeliści
mieli świadomość, że nie powiedzieli wszystkiego. Św. Jan napisał o sobie: „Ten właśnie uczeń daje świadectwo o tych sprawach i on je opisał.
A wiemy, że świadectwo jego jest prawdziwe. Jest ponadto wiele innych
rzeczy, których Jezus dokonał, a które, gdyby je szczegółowo opisać, to
sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by trzeba napisać” (J
21,24-25).
Przy doborze materiału kierowali się kryterium wiary: zamieścili
przede wszystkim to, co służyło jej zbudowaniu (zob. Łk 1,3-4). Ewangeliści powiedzieli o ludzkiej naturze Jezusa to, co było konieczne do
wiary, a nie do zaspokojenia ciekawości. W ich relacji Jezus ujawnił swą
tajemnicę, pozostając jednocześnie zakryty i tajemniczy.
Drugą racją milczenia o Jezusie jest to, że starożytni, w przeciwieństwie do nas, o wiele mniejszą wagę przywiązywali do wyglądu zewnętrznego bohaterów swych opowieści. O wiele bardziej od rysopisu postaci,
interesowały ich fakty, powiedzenia, wydarzenia oraz walory wewnętrzne
lub wady bohaterów.
Mamy niewiele źródeł pozabiblijnych, które wzmiankują o Jezusie.
Dlaczego? Ponieważ pochodził On z pochodził z ubogiej, bez znaczenia
15
politycznego lub ekonomicznego rodziny. Przyszedł na świat w okolicznościach znanych niewielu, jako syn skromnie żyjącego cieśli z Nazaretu.
Dopiero po Jego śmierci i zmartwychwstaniu, za sprawą uczniów, imię
Jezusa stawało się szerzej znane w środowisku judeochrześcijan i nawróconych pogan.
Starożytni historycy i pisarze na dworze cesarskim żyjący z przypochlebiania się władcom, nie zajmowali się Jezusem, ponieważ Go nie
znali i nie wierzyli w Niego, podobnie jak nie znali imion tysięcy dzieci
narodzonych w skromnych warunkach, na peryferiach Cesarstwa Rzymskiego. Biorąc to pod uwagę możemy cieszyć się, że i oni pozostawili
małe wzmianki, poświadczające historyczność postaci Jezusa z Nazaretu.
O Jezusie mamy wzmiankę w „Rocznikach” Tacyta (115 r. po Chr.).
Imię to wspomniane zostało także w „Żywotach cezarów” Gajusza Swetoniusza (ok. 69-130 po Chr.). O Jezusie napomknął syryjski pisarz i satyryk Lukian z Samosaty (ok. 120-190 r. po Chr.). W dziełach: „O śmierci
Peregryna”, „Aleksander czyli Fałszywy Prorok” oraz Niedowiarek czyli
Fałszywy Prorok” wspomina o Chrystusie uznając go za sofistę, czarodzieja i oszusta. Pisze o ukrzyżowaniu i chrześcijanach jako ludziach
opętanych. O Jezusie wspomina Mar bar Serapion w liście do syna, datowanym po roku 70 po Chr. Pisze o królu żydowskim, którego skazano na
śmierć. Autor twierdził, że karą za tę zbrodnię było zniszczenie świątyni
Jerozolimskiej i upadek królestwa. O Jezusie napomknął również Pliniusz
Młodszy, namiestnik Bitynii (61-113 po Chr.) w listach do cesarza Trajana, radząc się, co ma czynić z chrześcijanami czczącymi Go jako Boga.
Podobne problemy znajdujemy w listach Hadriana do prokonsulów Sereniusza Granianusa i Minucjusza Fundanusa w prowincji zachodniej Azji
Mniejszej. Ci pisarze pogańscy nie kwestionowali historyczności Jezusa,
chociaż odnosili się do Niego i Jego wyznawców krytycznie i niechętnie.
To, co pewnego wiemy o Jezusie z Ewangelii starcza, by wyrobić
sobie własną opinię o Nim, wierzyć w Niego i Go pokochać. Nie potrzebujemy plotek, niepotwierdzonych wiadomości, ani sensacyjnych informacji, które nie mają żadnego znaczenia dla dzieła, dla którego przyszedł
na świat. To, co jest konieczne do wiary – otrzymaliśmy.
16
Chęć dowiedzenia się czegoś więcej o Jezusie, nie jest niczym
nowym. Nie tylko my chcielibyśmy znać Jego rysopis, i wiele innych
szczegółowych informacji dotyczących Jego życia rodzinnego. Już w starożytności, gdy przeminęło pierwsze pokolenie judeochrześcijan, z których większość mogła spotkać Go osobiście, zrodziło się pragnienie,
by dokładniej opisać Jezusa. Tak powstały pierwsze apokryfy, próbujące
wniknąć w tajemnicę Jezusa, Jego dzieciństwa, życia ukrytego, podróży. Dla zaspokojenia ludzkiej ciekawości narodziły się w średniowieczu
barwne legendy i opowiadania o Nim. Ale i teraz nie brakuje „odkrywców”, zapewniających, że dotarli do całej prawdy o Jezusie z Nazaretu.
Na podstawie źródeł biblijnych, archeologicznych odkryć i badania piśmiennictwa religijnego, próbują zrekonstruować Jezusa jako człowieka.
Czy to się jednak uda?
Czy nie lepiej jest tak, jak jest? Jezus pozostaje niezgłębioną tajemnicą, rozpalającą wyobraźnię, niedopowiedziany i niedookreślony do
końca. Przecież to Syn Boży, Druga Osoba Trójcy Świętej, której nie da
się wypowiedzieć słowami.
Narodzenie
Nikt nie kwestionuje miejsca narodzin Jezusa oraz okoliczności,
o jakich opowiadają św. Mateusz i Łukasz (zob. Mt 1,1-25; Łk 2,1-7).
Betlejem, małe miasteczko blisko Jerozolimy (zob. Mt 2,1; Łk 2,15), uboga stajnia dla zwierząt, nędza towarzysząca narodzin nie są podważane
jako fakt historyczny nawet przez tych, którzy programowo wątpią we
wszystko, czego uczy Kościół.
Przyzwyczajeni do grudniowej scenerii Świąt Bożego Narodzenia,
rzadko stawiamy sobie pytanie, kiedy narodził się Jezus? O wiele częściej
pytają się o to świadkowie Jehowy, jednocześnie sugerując, że Kościół
myśli się lub kłamie ucząc, że Chrystus przyszedł na świat 25 grudnia.
Tak więc, kiedy urodził się Jezus? Żaden z autorów Ewangelii nie podał
ani dnia, ani miesiąca narodzin Jezusa. Czy możemy dotrzeć do prawdziwej daty Jego narodzin?
17
Kościół od zawsze uczył, że dzień urodzin Jezusa – 25 grudnia ma
charakter symboliczny. Nigdy nie twierdził, że właśnie w tym, a nie innym dniu przyszedł na świat Jezus. Kiedy i jak pojawiła się ta data w kalendarzu liturgicznym Kościoła?
Ojcowie Kościoła nie zawsze byli zgodni w wyznaczaniu dnia urodzin Jezusa i trudno powiedzieć skąd czerpali o nim wiadomości. Według
Teofila z Antiochii (ok. 180 r.) Jezus urodził się 25 grudnia. Podobnie
Hipolit z Rzymu (ok. 202 r.) pisał, że Chrystus urodził się w środę 25
grudnia, w 42 roku panowania Augusta. Klemens Aleksandryjski (ok.
200 r.) wskazywał datę 19 lub 20 kwietnia 28 roku panowania Augusta.
Potem zmienił ją na 17 listopada 3 roku przed Chr.
W 525 r. zakonnik Dionizy Mniejszy, na polecenie papieża Jana
I stworzył kalendarz chrześcijański, przyjmując za punkt wyjścia, jako
datę urodzin Jezusa 25 grudnia 753 roku od założenia Rzymu, a rok 754
od założenia Wiecznego miasta uznał za pierwszy rok naszej ery. Dionizy pomylił się, jak powszechnie do niedawna sądzono, przynajmniej
o cztery lata. W rzeczywistości bibliści uważają, że datę narodzin Jezusa należy przesunąć jeszcze o kilka lat. Biorą przy tym pod uwagę
informacje dostarczone przez ewangelistów Mateusza i Łukasza. Według
Mateusza Jezus urodził się za czasów króla Heroda. Ten zmarł w ostatnich miesiącach marca lub na początku kwietnia w 4 roku przed Chr.
Zatem wydarzenia opisane w Ewangelii: narodziny, pokłon Trzech magów, rzeź niewiniątek i ucieczka do Egiptu musiałyby już nastąpić przed
tym rokiem. Łukasz pisze również, że Jezus narodził się za panowania
cezara Augusta Oktawiana. Rządził on cesarstwem w latach 31 przed
Chr. – 14 po Chr. Cesarz przeprowadził trzy spisy obywateli rzymskich.
Pierwszy w roku 28 przed Chr., drugi w 8 przed Chr. i ostatni w 14 po
Chr. Niezależnie od spisu Rzymian, odbywało się liczenie pozostałej
ludności w prowincjach. W Egipcie spisy ludności odbywały się co 14
lat. Powodem wędrówki rodziców Jezusa do Betlejem był spis ludności,
gdy wielkorządcą Syrii był Publiusz Sulpicjusz Kwiryniusz (rządzący
od 12 r. przed Chr. do 6 po Chr).
Według historyka żydowskiego Flawiusza taki spis ludności odbył się
w Palestynie w 6 roku po Chr., a poprzedni w 8-7 roku przed Chr. Biorąc
18
pod uwagę wszystkie okoliczności, możnaby przyjąć, że Chrystus narodził się między 8 a 6 rokiem naszej ery, w latach 746-748 po założeniu
Rzymu, gdy cesarstwem rządził Oktawian August.
Jakkolwiek byśmy nie zdawali się na obliczenia specjalistów (niektórzy biorą pod uwagę zjawiska astronomiczne, zaobserwowane przez
starożytnych), jedno jest pewne: dzień urodzin Chrystusa pozostaje dla
nas tajemnicą. Nie możemy wystawić Chrystusowi metryki urodzenia.
To uczy pokory: nie wszystko potrafimy wyjaśnić, posegregować lub
obliczyć. Tajemnica Boga-Człowieka pozostaje nieuchwytna, a On mówi
nam o sobie, tyle, ile zechce. Każdy dzień w roku może być pamiątką
narodzin Chrystusa. Boże Narodzenie mogło wydarzyć się każdego dnia,
a to znaczy, że codziennie winniśmy żyć duchem Bożego Narodzenia.
Uroczystość Narodzenia Pańskiego obchodzono w Kościele dopiero
od końca III wieku. Być może pojawiło się w kalendarzu liturgicznym
na początku wieku czwartego. Kościół pierwotny nie interesował się datą
narodzin Jezusa. Przyjmuje się, że obrano datę przesilenia zimowego
z dwóch powodów. W tym dniu obchodzono w Rzymie największe święto
narodzin boga Słońca. Było to święto państwowe. Ustanowił je cesarz Aurelian pod koniec III wieku, pragnąc zjednoczyć mieszkańców Imperium
w jednej wspólnej religii. Chrześcijanie wykorzystali tę datę, ale zmienili sens świętowania. Nie chcieli już czcić boga Słońca, ale Chrystusa.
Było to tym łatwiejsze, że Stary Testament nazywał Mesjasza „Słońcem
Sprawiedliwości” (Ml 3,20), a w Nowym został uznany za „Światło na
oświecenie pogan” (Łk 2,32). On sam przedstawiał siebie jako „Światłość
Świata” (zob. J 8,12).
Ponieważ poczęcie Jezusa świętowano 25 marca, narodzenie Chrystusa wypadło właśnie w grudniu. Było to zgodne z wcześniej przyjętą
tradycją, która mówiła że narodziny Jezusa przypadły w zimie. Obecnie
tę tradycję próbują podważyć niektórzy poszukiwacze biblijni, powołując
się na informację, że kiedy rodził się Jezus „przebywali w polu pasterze
i trzymali straż nocną nad swoją trzodą” (Łk 2,8). W Ziemi Świętej zima
trwa zwykle od początku listopada do początku marca. Ponieważ niesie
ona ze sobą opady deszczu i wiele zimna, nie byłoby możliwe, by pasterze
przebywali w takich warunkach z trzodą na polu.
19
Co Bóg chce nam powiedzieć przez narodziny swego Syna
w Betlejem?
Odpowiedź na to pytanie daje nam papież Benedykt XVI: „Bóg to
nie wiekuista samotność, lecz miłość, która wyraża się we wzajemnym
obdarowywaniu sobą. On jest Ojcem, Synem i Duchem Świętym.
Co więcej: w Jezusie Chrystusie, Synu Bożym, sam Bóg, Bóg z Boga,
stał się człowiekiem. Do Niego Ojciec mówi: «Tyś moim Synem». Odwieczne «dziś» Boga zstąpiło w ulotne «dziś» świata i zbliża nasze przemijające «dziś» do wiekuistego «dziś» Boga. Bóg jest tak wielki, że może
stać się mały. Bóg jest tak potężny, że może stać się słaby i wyjść nam
naprzeciwko jako bezbronne dziecko, abyśmy mogli Go pokochać. Bóg
jest tak dobry, że zrezygnował ze swojej Boskiej świetności; zszedł do
stajenki, abyśmy mogli Go odnaleźć i by w ten sposób Jego dobroć dotknęła również nas, udzieliła się nam i dalej przez nas się rozchodziła.
To jest Boże Narodzenie: «Tyś Synem moim, Ja Ciebie dziś zrodziłem».
Bóg stał się jednym z nas, abyśmy mogli być z nim, stać się do Niego
podobni. Na swój znak wybrał Dziecko w żłóbku: taki jest On. (…) Gdzie
zrodziła się wiara w to Dzieciątko, tam też rozkwitła miłość – dobroć dla
innych, czuła troska o słabych i cierpiących, łaska przebaczenia. Strumień
światła, miłości i prawdy wychodzi z Betlejem i biegnie przez stulecia.
Jeśli popatrzymy na świętych – od Pawła i Augustyna po św. Franciszka
i św. Dominika, od św. Franciszka Ksawerego i Teresy z Avila po Matkę
Teresę z Kalkuty –widzimy ten strumień dobra, tę drogę światła, które
wciąż na nowo się odradza w tajemnicy Betlejem, w Bogu, który stał się
Dzieciątkiem. Przemocy tego świata Bóg przeciwstawia w tym Dzieciątku swoją dobroć i wzywa nas, byśmy poszli za Dzieciątkiem”5.
Dom rodzinny
Do dzisiejszego Nazaretu, miasta położonego w Dolnej Galilei, niedaleko Jeziora Galilejskiego i Góry Tabor, pielgrzymują setki tysięcy
5
20
Benedykt XVI, Homilia podczas Pasterki, 25 XII 2005 r., w: L’Osservatore
Romano 2(2006), str. 20-21.
pielgrzymów z całego świata, by modlić się w domu rodzinnym Maryi,
Jezusa i Józefa, gdzie dokonało się zwiastowanie, i gdzie Jezus spędził
swe dzieciństwo i młodość. Do tego miasta, leżącego w nieccie na stokach
pięciu wzgórz pielgrzymowali także trzej współcześni papieże.
5 stycznia 1964 r. w Bazylice Zwiastowania, wzniesionej w miejscu,
gdzie Archanioł Gabriel objawił Maryi, że zostanie Matką Mesjasza, modlił się pobożnie Paweł VI. Wtedy też Ojciec Święty wygłosił wzruszającą homilię, zatrzymawszy się w zadumie na progu Świętej Rodziny.
Ojciec Święty powiedział: „Nazaret jest szkołą, gdzie zaczyna się rozumieć życie Jezusa: szkołą Ewangelii. Tutaj rozumie się jak patrzeć, jak
słuchać, medytować, jak przeniknąć tak głębokie i tajemnicze znaczenie
tej prostej, pokornej i pięknej manifestacji Syna Bożego.
Tutaj poznajemy metodę, która pozwala w pełni zrozumieć kim jest
Chrystus. Tutaj odczuwa się potrzebę obserwacji środowiska, Jego pobytu
między nami: miejsca, czasu, zwyczajów, języka, praktyk religijnych,
jednym słowem tego wszystkiego czym się otaczał Jezus, aby się objawić
światu. Tutaj wszystko ma sens”6.
Dla Pawła VI dom rodzinny Jezusa w Nazarecie jest miejscem,
w którym Bóg zostawił kilka ważnych pouczeń. Papież odkrył w nim
lekcję ciszy, życia rodzinnego i pracy. „Najpierw lekcja ciszy. Oby obudził
się w nas szacunek do ciszy, tego wspaniałego i niezbędnego milczenia
duszy w nas, którzy jesteśmy napastowani przez tyle hałasu, przez kłopoty i krzyki w naszym nowoczesnym życiu, głośnym i nadwrażliwym.
O! ciszo nazaretańska, naucz nas skupienia, życia duchowego, dyspozycji
słuchania dobrych rad od prawdziwych nauczycieli; naucz nas potrzeby
i wartości nauki, medytacji, wzbogacania życia osobistego, modlitwy,
którą Bóg tylko sam widzi w sekrecie.
Lekcja życia rodzinnego. Oby Nazaret nam pokazał co to jest rodzina, jej komunia miłości, jej surowa i prosta piękność, jej święty i nienaruszalny charakter! Przyjmijmy z Nazaretu, że nauczanie, które otrzymujemy jest łagodne i niezastąpione i że w planie społecznym rodzina
jest najważniejsza i niepowtarzalna.
6 Paweł VI, Homilia podczas Mszy św. w Nazarecie, 5 stycznia 1964 r.
21
Lekcja pracy. O! Nazarecie, rodzinny domu «Syna cieśli», to tutaj
chcemy zrozumieć i święcić surowe i wymagające, odkupieńcze prawo
mozołu ludzkiego, przywrócić świadomość szlachectwa pracy, przypomnieć, że praca nie może być celem samym w sobie. Jakże byśmy chcieli
na koniec pozdrowić wszystkich pracujących na całym świecie i pokazać im ich największy model, ich boskiego brata, proroka ich pięknych
i słusznych spraw: Chrystusa, Pana naszego!”7.
Dom rodzinny Jezusa, Maryi Józefa przypomina nam prawdę o zwyczajnej świętości. Trudno ją dostrzec ze względu na jej powszedniość,
zwyczajność, prostotę. Jezus uświęcił życie rodzinne swym pobytem
w Nazarecie. Były to lata, w których nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Pozbawione wielkich, znaczących słów i gestów. Ewangelista
twierdzi jedynie, że „Jezus czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce
u Boga i u ludzi” (Łk 2,52). Wzrastał to znaczy dojrzewał do dzieła,
które Ojciec zlecił Mu do wykonania. Jego rodzice Go kształtowali. Od
nich przejmowała wrażliwość na potrzeby innych. Oni uczyli Go dobroci,
pokory, cichości, pracowitości i wielu innych cnót.
Wraz z Nim wzrastali Jego rodzice. Jezus z pewnością promieniował
na Józefa i Maryję pogodą ducha, pobożnością, umiłowaniem pokoju.
Święta Rodzina jawi się jako miejsce ubogacania osób: jej członkowie
dojrzewają do pełni człowieczeństwa i do pełni miłości. Rodzina jest też
miejscem wzajemnego obdarowywania się tym, co w sercu poszczególnych jej członków najwartościowsze.
Zwróćmy uwagę na to, że cały ten proces wzrastania w świętości
pozostawał niejako ukryty dla innych. Mieszkańcy Nazaretu nie widzieli
w Świętej Rodzinie niczego nadzwyczajnego. Dla nich była to rodzina
z sąsiedztwa. My również nie dostrzegamy procesu wzajemnego uświęcania się, dzielenia się dobrem. Łatwiej nam dostrzegać niedostatki charakteru, braki, upadki lub ograniczenia, jakimi obarczone są nasze rodziny.
Trudno zobaczyć nam nieraz dobro i wartość rodziny. Po części dzieje się
tak ze względu na zwyczajność życia rodzinnego. Tutaj nie ma miejsca
na wielkie gesty miłości; za to jest ona stale obecna. W okruchach słów,
Z kolei, pielgrzymując do Nazaretu 14 maja 2009 r. Ojciec Święty
Benedykt XVI zwrócił uwagę na rolę osób w rodzinie. Przypomniał, że
świętość rodziny w Bożym zamiarze opiera się na wierności małżeńskiej,
wzajemnej uczciwości i gotowości przyjmowania daru życia. Odnosząc
się do fragmentu z Księgi Mądrości Syracha (3,3-7,14-17) papież podkreślił, że „Słowo Boże przedstawia rodzinę jako pierwszą szkołę mądrości,
szkołę, uczącą swych członków praktykowania tych cnót, które prowadzą do prawdziwego szczęścia i trwałego spełnienia się. W planie Bożym wobec rodziny miłość małżonków przynosi owoce w nowym życiu
i znajduje swój codzienny wyraz w pełnych miłości wysiłkach rodziców,
na rzecz zapewnienia całościowe j formacji ludzkiej i duchowej swym
dzieciom. W rodzinie każda osoba, od najmniejszego dziecka do najstarszego członka, jest ważna ze względu na samą siebie, a nie jest oceniana
po prostu przez to, co znaczy dla innych. Zaczynamy tu dostrzegać coś
z zasadniczej roli rodziny jako kamienia węgielnego dobrze zorganizowanego i gościnnego społeczeństwa”8.
Benedykt XVI, kontemplując postać Maryi, zwrócił uwagę na niezastąpioną rolę kobiety – żony i matki oraz jej powołania do miłości.
„Nazaret przypomina nam o potrzebie poznawania i szanowania tych
darów Bożych, jakimi są godność i właściwa rola kobiet, jak również ich
szczególne charyzmaty i zdolności. Czy to jako matki w rodzinach, czy
przez żywą obecność w pracy zawodowej i w instytucjach społecznych
czy też w szczególnym powołaniu do naśladowania naszego Pana przez
pełnienie ewangelicznych rad czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, kobiety pełnią niezastąpioną rolę w tworzeniu tej „ekologii ludzkiej” (por.
„Centesimus annus”, 39), której nasz świat i ta ziemia tak bardzo potrzebują: chodzi o środowisko, w którym dzieci uczą się kochać i troszczyć
7 Tamże.
8 Benedykt XVI, Homilia podczas Mszy św. w Nazarecie, 14 V 2009 r.,
22
drobiazgach, życzliwości wzajemnej i dobroci. Jest to miłość, której się
nie deklaruje za każdym razem, ale wyraża w czynach.
Rodzina to osoby
23
o innych, uczciwości i szacunku wobec wszystkich oraz praktykowania
cnót miłosierdzia i przebaczenia”9.
Ojciec Święty przypomniał postać św. Józefa, którego Bóg powołał
do życia małżeńskiego i powierzył jego opiece ojcowskiej Swego Syna.
„Tutaj także myślimy o św. Józefie – mężu sprawiedliwym, którego Bóg
zechciał postawić na czele swego domostwa. Na mocnym i ojcowskim
przykładzie Józefa Jezus nauczył się cnót mężnej pobożności, dotrzymywania danego słowa, prawości i ciężkiej pracy. W cieśli z Nazaretu
widzimy, jak władza oddana w służbę miłości jest nieskończenie owocniejsza niż siła, która próbuje panować. Jak bardzo nasz świat potrzebuje
przykładu, przewodnictwa i łagodnej siły takich mężczyzn jak Józef!”10.
Zwykle, myśląc o szczęściu rodzinnym, o tym jak je posiąść i utrzymać, myślimy o rzeczach, miejscach lub uwarunkowaniach. Tymczasem
nie wolno zapomnieć, że rodzinę tworzą osoby. To one decydują o atmosferze domu rodzinnego. Rzeczy i przestrzeń, posiadane pieniądze
i możliwości pełnia rolę pomocniczą. Pomagają w pomyślnym, spokojnym i szczęśliwym życiu. Jednak nic nie zastąpi miłości: żaden samochód, komputer czy wygodny apartament. To ludzie wypełniają radością
lub smutkiem cztery ściany swego domu. Oni też sprawiają, że żyje się
łatwiej, bezpieczniej i pogodniej. Szczęście daje nam nie tyle to, co posiadamy, ile to kim dla siebie jesteśmy. To, co otrzymujemy i czym się
dzielimy buduje jakość i siłę naszych rodzinnych relacji. Święta Rodzina
była święta, dlatego, że święte były osoby, które ją tworzyły.
Pobożność wyniesiona z domu
Ewangelia Dzieciństwa kończy się opowiadaniem o dwunastoletnim
Jezusie w Jerozolimie (zob. Łk 2,41-50). Trudno powiedzieć, ile znajdujemy szczegółów historycznych, a ile pouczeń i aluzji do Jego tajemnicy.
Bibliści podkreślają, że epizod ten wydarzył się naprawdę. Dwunastoletni Jezus udał się ze swoimi bliskimi do Jerozolimy, na Święto Paschy.
9 Tamże.
10 Tamże.
24
Obowiązek odbycia dorocznej pielgrzymki do świątyni rozpoczynał się
w wieku 13 lat. Być może 12 lat Jezusa korespondują z 12 latami Samuela, gdy ten otrzymał powołanie prorockie (zob. 1 Sm 3). Pielgrzymi
formowali grupy i przebywali w Jerozolimie przez cały tydzień, Rodzice
zorientowali się, że nie ma Jezusa w grupie pątników w drodze powrotnej.
Szukali go pełni niepokoju, i odnaleźli trzeciego dnia wśród nauczycieli
Prawa i uczonych w Piśmie w świątyni (w. 46). Być może wzmianka
o trzech dniach poszukiwań Jezusa jest bardziej aluzją do trzech dni oczekiwania na zmartwychwstanie niż faktem.
Łukasz wspomina o wrażeniu, jakie zrobił Jezus na uczonych w Piśmie swymi mądrymi wypowiedziami. Nie wiemy, czy w ten sposób
Łukasz chwali roztropność dwunastoletniego chłopca, czy też pragnie
subtelnie zasugerować, że wypełniły się słowa Pisma (zob. Syr 24,1-24),
oznajmiające, że wraz z Jezusem mądrość Boża zamieszkała na Syjonie.
A może jedno i drugie?
Spotkawszy Syna, Maryja upomniała Go, delikatnie wyrzucając Mu,
że stał się przyczyną cierpienia i niepokoju Jej i Józefa. W tym momencie Maryja jeszcze nie pojmuje misterium Jezusa. Przeżywa wydarzenia
na sposób matczyny. Czuje ból z powodu zagubienia Syna i ulgę, że Go
odzyskała. Upomina Go – tak, jak uczyniłaby to każda Matka. W odpowiedzi usłyszała: „Dlaczego Mnie szukaliście? Czyż nie wiedzieliście, że
powinienem być w sprawach Mojego Ojca”? (Łk 2,49). Niektórzy bibliści
uważają, że cały epizod zmierza właśnie do tego momentu: jest to apoftegma biograficzna, czyli opowiadanie, które umieszcza w konkretnym
czasie i miejscu ważną deklarację głównego bohatera. W każdym razie,
w opowiadaniu o odnalezieniu dwunastoletniego Jezusa w świątyni, jest
to deklaracja Jezusa, której pozostał wierny przez całe swe życie.
Grecki czasownik deî (muszę, powinienem) wyraża całkowite posłuszeństwo Jezusa Ojcu niebieskiemu i Jego zbawczym planom. Jezus
oddala się od swej ziemskiej rodziny, by z większą wolnością ducha móc
wypełnić zadania, które zlecił Mu Ojciec.
Opowiadanie kończy stwierdzenie: „Potem poszedł z nimi i wrócił do
Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te
25
wspomnienia w swym sercu” (w. 51). Zostawmy na boku wiele cennych
wątków tego fragmentu Ewangelii dzieciństwa Jezusa, skupmy się na jednym, równie ważnym, jak pominięte. To, że Jezus pielgrzymował w wieku dwunastu lat wraz ze swymi rodzicami do Jerozolimy, ukazuje, że
była to pobożna rodzina, wiernie i gorliwie wypełniająca nakazy Prawa.
O pobożności Maryi i Józefa wzmiankował już Łukasz przy okazji obrzezania Dziecięcia i nadania Mu imienia (zob. Łk 2,21) oraz przedstawienia
Go w świątyni (zob. Łk 2,22-40). Opowiadanie o przyniesieniu małego
Jezusa do świątyni zainspirowała historia małego proroka Samuela (zob.
1 Sm 1,11.22-28). Samuel jako mały chłopiec został przyprowadzony
przez Annę do świątyni w Silo i ofiarowany na służbę Bogu. Łukasz także
znał proroctwo Malachiasza (zob. 3,1-2) i Daniela (zob. 9,21-24). Malachiasza przepowiedział rychłe nadejście Boga, który oczyści świątynię
z kultu sprawowanego niegodnie, i zastąpi skalane ofiary „ofiarą czystą”
i miłą Bogu (zob. Ml 1,11-14). Daniel mówi o oczyszczeniu świątyni
i „namaszczeniu tego, co najświętsze” (w. 14). Wypełnienie tych proroctw
dokonało się wraz z wejściem Jezusa do świątyni oraz na Golgocie, gdy
siebie samego złożył w ofierze.
Pobożność jest darem Ducha Świętego uzdalniającym człowieka do
oddawania czci należnej Bogu jako Ojcu. Dar ten sprawia, że człowiek
wierzący odnosi się do Boga z należnym szacunkiem i miłością. Czyni
go gotowym do czynienia woli Bożej. Dar pobożności sprawia, że wierzący czci i kocha przyjaciół Boga i wszystko, co mu Go przypomina
i uobecnia. Tak więc pobożność sprawia, że chrześcijanin czci Maryję,
aniołów i świętych oraz z szacunkiem traktuje osoby, miejsca i rzeczy
przeznaczone na wyłączną służbę Bogu.
Pochwałę daru pobożności wygłosił Ojciec Święty Franciszek podczas audiencji generalnej w Watykanie, 4 czerwca 2014 r. Powiedział:
„Trzeba natychmiast wyjaśnić, że dar ten nie utożsamia się ze współczuciem dla kogoś, litością dla bliźniego, ale wskazuje na naszą przynależność do Boga i naszą głęboką więź z Nim, więź, która nadaje sens całemu
naszemu życiu, zachowuje nas niezłomnymi, w jedności z Nim, nawet
w chwilach najbardziej trudnych i niespokojnych.
26
Tej więzi z Bogiem nie należy rozumieć jako obowiązku czy czegoś
narzuconego: jest to więź wypływająca z naszej głębi. Chodzi natomiast
o relację przeżywaną sercem: jest to nasza przyjaźń z Bogiem, dana nam
przez Jezusa, przyjaźń, która zmienia nasze życie i napełnia nas entuzjazmem i radością. Z tego powodu dar pobożności budzi w nas przede
wszystkim wdzięczność i uwielbienie. To właśnie jest najbardziej autentycznym motywem i sensem naszej czci i adoracji. Kiedy Duch Święty
sprawia, że dostrzegamy obecność Pana i całą Jego miłość względem
nas, to rozpala nasze serce i pobudza nas niemal naturalnie do modlitwy
i celebrowania. Tak więc pobożność jest synonimem autentycznego ducha
religijnego, synowskiej zażyłości z Bogiem, zdolności modlenia się do
Niego z miłością i prostotą, właściwą osobom pokornego serca.
Ów dar pobożności pozwala nam nie tylko wzrastać w relacji i komunii z Bogiem oraz prowadzi nas, by żyć jako Jego dzieci, ale także
pomaga nam przelewać tę miłość na innych i uznać ich za braci. Tak
więc wówczas będziemy rzeczywiście poruszeni uczuciami współczucia
– ale nie bigoterii – wobec tych, którzy są obok nas i których spotykamy
na co dzień. Dlaczego mówię o bigoterii – bo niektórzy sądzą, że litość
oznacza zamykanie oczu, robienie miny jak na obrazku, udawanie świętego – to nie jest dar pobożności. Będziemy naprawdę zdolni, by radować
się z tymi, którzy się weselą i płakać z tymi, którzy płaczą, aby być blisko tych, którzy są samotni lub udręczeni, aby poprawić tych, którzy są
w błędzie, aby pocieszyć tych, którzy są uciskani, aby przyjąć i pomóc
potrzebującym. Istnieje bardzo ścisła relacja między darem pobożności
a łagodnością. Dany nam przez Ducha Świętego dar pobożności czyni
nas łagodnymi, spokojnymi, cierpliwymi, w pokoju z Bogiem, służących
łagodnie innym. Drodzy przyjaciele, w Liście do Rzymian apostoł Paweł mówi:
«Wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie
otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni,
ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: ‘Abba, Ojcze!’» (Rz 8,14-15). Prośmy Pana, aby dar Jego Ducha
mógł przezwyciężyć nasz strach i nasze niepewności i uczynić nas radosnymi świadkami Boga i Jego miłości, abyśmy oddawali cześć Bogu
27
w prawdzie, służąc również bliźnim, z łagodnością i uśmiechem. Duch
Święty zawsze bowiem obdarza nas w radości. Niech Duch Święty obdarza nas tym darem pobożności”11.
Jak Jezus wzrastajmy w pobożności. W jaki sposób? Przede wszystkim przeżywając naszą codzienność dostrzegając w niej obecność Boga,
najlepszego Ojca. Ćwiczyć się w prawdziwej pobożności możemy naśladując Maryję i świętych. Wszyscy oni sprawiedliwie traktowali Boga,
oddając Mu należną cześć i uwielbienie oraz z miłością odnosili się do
bliźnich. Święci nie lekceważyli swych obowiązków religijnych. Nie ulegali lenistwu duchowemu. Zatem, pragnąc być prawdziwie pobożnym,
trzeba być wiernym praktykom religijnym, zwłaszcza modlitwie i życiu
sakramentalnemu.
By rozwijać w sobie ducha pobożności winniśmy z wielką ufnością
zwracać się do Boga jako Ojca we wszystkich potrzebach. To oznacza
zgodę na przyjmowanie wszystkiego – zarówno radosnych i satysfakcjonujących doświadczeń, jak i przykrości i cierpienia – w duchu dziecięcego
zawierzenia. Dziecko nie zawsze rozumie postępowanie swych rodziców,
ale zawsze im ufa.
Zbudować dom na skale
Tajemnica życia Świętej Rodziny w Nazarecie każe zatroszczyć się
o świętość naszych rodzin. Dom rodzinny Jezusa był domem modlitwy.
Tutaj Jezus, od swoich bliskich nauczył się rozmawiać z Ojcem niebieskim i ćwiczył się w doskonałym posłuszeństwie Jego woli. „Jezus zaś
czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2,52).
Modlitwa jest ważnym elementem życia rodzinnego i odgrywa pozytywną rolę w życiu tej podstawowej wspólnoty. Rodzina staje się Bogiem
silna, gdy się gromadzi na wspólnej modlitwie. Jeśli dzisiaj widzimy tak
wiele małżeństw i rodzin przeżywających kryzysy tożsamości, to dzieje
się to także dlatego, że brakuje w nich modlitwy rodzinnej. Małżonkowie
i rodzice nie mogą budować domu rodzinnego „na piasku” uczuć, dobrej
11 Franciszek, audiencja generalna, 4 VI 2014 r.
28
woli, własnych sił, inteligencji i możliwości ekonomicznych, gdyż wcześniej czy później doświadczą własnej słabości, niestałości i konsekwencji braków moralnych. Kościół wpatrzony w przykład Świętej Rodziny
zawsze uczył, że będzie ona „domem na skale”, który przetrwa wszystkie życiowe burze, zawieruchy i kryzysy, jeśli tym, kto będzie spajał jej
członków będzie sam Bóg. Trzeba zrobić Mu miejsce przy rodzinnym
stole, zaprosić Go w naszą codzienność. Boże błogosławieństwo i łaska sakramentu małżeństwa skutecznie pomogą małżonkom i rodzicom
w wypełnieniu ich życiowego powołania.
Módlmy się zatem za rodziny i w rodzinach, słowami modlitwy św.
Jana Pawła II: „Boże, od którego pochodzi wszelkie ojcostwo w niebie
i na ziemi, Ojcze, który jesteś Miłością i Życiem, spraw, aby każda ludzka rodzina na ziemi przez Twego Syna, Jezusa Chrystusa, «narodzonego
z Niewiasty», i przez Ducha Świętego stawała się prawdziwym przybytkiem życia i miłości dla coraz to nowych pokoleń.
Spraw, aby Twoja łaska kierowała myśli i uczynki małżonków ku
dobru ich własnych rodzin i wszystkich rodzin na świecie.
Spraw, aby młode pokolenie znajdowało w rodzinach mocne oparcie
dla swego człowieczeństwa i jego rozwoju w prawdzie i miłości.
Spraw, aby miłość umacniana łaską sakramentu małżeństwa okazywała się mocniejsza od wszelkich słabości i kryzysów, przez jakie nieraz
przechodzą nasze rodziny.
Spraw wreszcie – błagamy Cię o to za pośrednictwem Świętej Rodziny z Nazaretu – ażeby Kościół wśród wszystkich narodów ziemi mógł
owocnie spełniać swoje posłannictwo w rodzinach i poprzez rodziny.
Przez Chrystusa Pana naszego, który jest drogą, prawdą i życiem na
wieki wieków. Amen”12.
12 Jan Paweł II, Przyszłość rodziny ludzkiej, homilia 25 III 1984 r., w: Jubileuszowy Rok
Odkupienia 25 III 1983 – 22 IV 1984, Liberia Editrice Vaticana 1985, str. 349-350.
29
4 sierpnia
JEZUS ZWANY CHRYSTUSEM
Przybyli do Filipa Grecy i mówili prosząc go: „Panie, chcemy ujrzeć
Jezusa” (J 12,20-21. Idąc za ich przykładem, chcemy prosić Ewangelistów, by odsłonili nam tajemnicę Jezusa. Kim On naprawdę jest? Za kogo
oni Go uważali? Jak Go postrzegali i rozumieli? Naszą wędrówkę w głąb
tajemnicy Jezusa przejdziemy śledząc znaczenie tytułów, jakimi Jezus
posługiwał się mówiąc o sobie lub inni, gdy wskazywali na Niego. Z licznych tytułów wymienionych w Ewangelii, wybieramy najważniejsze,
które ukazują Jezusa z Nazaretu, syna Maryi jako prawdziwego człowieka i zarazem Boga. Jest On zapowiadanym przez proroków Mesjaszem,
którego Bóg Ojciec posłał jako Zbawiciela na świat.
Bóg, który zbawia
W świecie biblijnym imię pełniło bardzo ważną rolę, dlatego rodzice
starannie nadawali imiona swym dzieciom. Nie służyło wyłącznie identyfikacji osoby, odróżnieniu jej od wielu innych. Imiona zrastały się z tymi,
którzy je noszą, podkreślając ich cechy charakteru, okoliczności urodzin,
nadzieje rodziców, które wiązali z nimi lub ich przeznaczenie. W Starym
Testamencie wiele imion miało znaczenie prorockie – przypominały o dokonanych dziełach Bożych lub tych, które nadejdą. Bywało, że Bóg sam
nadawał imiona swoim wybranym lub je zmieniał. W ten sposób oznajmiał im nową rolę, do jakiej powoływał. Obdarowanie nowym imieniem
oznaczało zmianę losu człowieka.
Także Syn Boży miał swoje imię. Zostało ono ogłoszone przez Archanioła w chwili zwiastowania. Gabriel oznajmił zarówno tożsamość
Dziecka, które miało się narodzić, jak i Jego misję. Powiedział Maryi:
„Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus” (Łk 1,31)
i wyjaśnił Jej znaczenie tego imienia: „On bowiem zbawi lud swój od
jego grzechów” (Mt 1,21). To właśnie imię otrzymał Jezus ósmego dnia
30
po swym narodzeniu. „Nadano Mu imię Jezus, którym Je nazwał anioł,
zanim się poczęło w łonie Matki” (Łk 2,21) Z pewnością było to imię
znane wśród ludności żydowskiej. Cieszyło się popularnością już od IV
wieku przed Chrystusem. Dlatego nie dziwiło nikogo, że Maryja z Józefem tak właśnie nazwali Dziecię. Stało się wyjątkowe i weszło do historii
ludzkości dzięki Synowi Bożemu.
Imię Jezus w języku hebrajskim Jeszua, pochodzące od Jehoszu oznacza „Bóg zbawia” albo „Jahwe pomaga”. W jęz. greckim wszystkie formy
hebrajskiego imienia Jehoszua, Joszua, Jeszua, tłumaczono na Iesous,
stąd nasze imię Jezus.
Jezus przyszedł na ziemię, by poprzez Niego dokonało się zbawienie
ludzi. „Imię Jezusa oznacza, że samo imię Boga jest obecne w osobie
Jego Syna, który stał się człowiekiem dla powszechnego i ostatecznego
odkupienia grzechów. Jest to imię Boże, jedyne, które przynosi zbawienie; mogą go wzywać wszyscy, ponieważ Syn Boży zjednoczył się ze
wszystkimi ludźmi przez Wcielenie w taki sposób, że „nie dano ludziom
pod niebem żadnego innego imienia, w którym mogliby być zbawieni”13.
Co oznacza imię Jezusa Zbawiciela? O jakim zbawieniu mówi?
Zbawienie, którego sprawcą jest Jezus Syn Maryi ma charakter religijny i jest przede wszystkim uwolnieniem człowieka od grzechu i jego
konsekwencji (zob. Mt 1,21).
Historia grzechu sięga początku stworzenia człowieka i umieszczenia
go w raju. „Człowiek – kuszony przez diabła – pozwolił, by zamarło
w jego sercu zaufanie do Stwórcy, i nadużywając swojej wolności, okazał
nieposłuszeństwo przykazaniu Bożemu. Na tym polegał pierwszy grzech
człowieka”14. Poprzez pychę, która ujawniła się w pragnieniu, by być
jak Bóg, człowiek utracił łaskę Boga i zerwał z Nim więzy przyjaźni.
„Popełniając ten grzech, człowiek przedłożył siebie nad Boga, a przez to
wzgardził Bogiem; wybrał siebie samego przeciw Bogu, przeciw wymaganiom swego stanu jako stworzenia, a zarazem przeciw swemu dobru.
Stworzony w stanie świętości, człowiek był przeznaczony do pełnego
13 KKK nr 432.
14 KKK 397.
31
Człowieczeństwo Chrystusa
«przebóstwienia» przez Boga w chwale. Zwiedziony przez diabła, chciał
być jak Bóg, ale «bez Boga i ponad Bogiem, a nie według Boga»”15.
Historia człowieka odsłania niedolę, jaką grzech sprowadził na
grzesznika. Ujawnia zarazem bezsilność wobec zła, które popełnia
grzesznik. Żaden z ludzi nie mógł wyzwolić siebie, ani też innych sobie
podobnych, z jarzma niewoli grzechu. Żadne ofiary, modlitwy i pokuty
nie były wystarczające, by dokonać zadośćuczynienia Bogu za doznaną
obrazę i niewdzięczność. Człowiek nie mógł o własnych siłach powrócić
do raju, do pierwotnej komunii ze Stwórcą. To, co zostało zniszczone
przez grzech człowieka mógł naprawić jedynie Bóg. „Przez nieposłuszeństwo jednego wszyscy stali się grzesznikami” (Rz 5,19). Świat pogrążył
się w mocy Złego (zob. 1 J 5,19). Tylko Bóg jest jedynym ratunkiem dla
człowieka, jego ocaleniem od śmierci. I tylko On może na nowo obdarować go łaską i życiem.
Odpowiedzią Boga na grzech pierworodny była obietnica Zbawiciela
(zob. Rdz 3,9). Jest to pierwsze z proroctw dotyczących Mesjasza. Tradycja chrześcijańska widzi w potomku Ewy, który zmiażdży głowę węża
i odniesie nad nim zwycięstwo Chrystusa, syna Maryi. Rozwój historii
biblijnej ukazuje, że: „Bóg nie pozostawił człowieka pod władzą śmierci
i grzechu” (…) lecz konsekwentnie przygotowywał dzień, w którym
Zbawiciel przyjdzie na świat. „Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał
Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby
wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy modli otrzymać przybrane
synostwo” (Ga 4,4-5). Chrystus stał się nowym Adamem, odrodzonym
człowiekiem, który sprowadził na ludzi usprawiedliwienie dające życie
(zob. Rz 5,18).
W chrześcijaństwie imię Jezusa cieszy się wielkim szacunkiem i miłością. Apostołowie dostrzegali Jego moc, ufni w zapewnienie, że otrzymają wszystko o co poproszą wzywając Jezusa (zob. J 15,16). Pełni radości dokonywali cudów w Jego imię (zob. Mk 16,17; Dz 3,6.16). Widzieli
też, jak złe duchy przerażało imię Jezusa (zob. Dz 16,16-18; 19,13-16).
Ewangeliści wnikając w tajemnicę Jezusa kreślili ludzkie oblicze
Jezusa. Jednym z tytułów Mistrza z Nazaretu, który akcentował Jego
prawdziwe człowieczeństwo, był „Syn Człowieczy”. Tak chętnie nazywał
siebie Jezus, chcąc podkreślić swą ludzką naturę. Zwrot ten to tłumaczenie znanego ze Starego Testamentu określenia bar enàsza (hebr. lub
bar enàsz z aramejskiego) oznaczającego „człowieka”, „syna człowieka”,
„człowieka zrodzonego przez człowieka”16. Ezechiel posługiwał się tym
tytułem mówiąc o sobie, jako przedstawicielu ludu i jako proroku.
W Księdze proroka Daniela wyrażenie to przyjmuje znaczenie eschatologiczne: „Patrzyłem w nocnych widzeniach: a oto na obłokach nieba
przybywa jakby Syn Człowieczy. Podchodzi do przedwiecznego i wprowadzają Go przed Niego. Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę
królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego
jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie
ulegnie zagładzie” (Dn 7,13-14)
Św. Marek posługuje się tym zwrotem 14 razy, zwłaszcza w opisie
męki Chrystusa.
Mateusz uczy o człowieczeństwie Chrystusa już na początku swego
Ewangelii u prezentując Jego genealogię. Jezus ma, jako człowiek, swoją
historię. Jest Chrystusem, synem Dawida i synem Abrahama (zob. Mt
1,1), Mesjaszem pochodzącym z rodu Dawida. W historii Jezusa spełniają
się obietnice uczynione Dawidowi, realizującemu ideał króla mesjańskiego i Abrahama, w którym są błogosławione wszystkie narody. Jezus jest
Mesjaszem posłanym do Izraela, by wypełniły się obietnice. Tym tytułem
posługują się przede wszystkim chorzy (zob. Mt 9,27; 15,22; 20,30-31)
i tłum wiwatujący na Jego cześć, obwołujący Go królem podczas wjazdu
do Jerozolimy (zob. Mt 21,9.15). Jezus jest Mesjaszem, synem Dawida,
troszczącym się o swój lud, ale zarazem jest kimś większym niż Dawid
(zob. Mt 22,41-46).
15 KKK nr 398.
16 Zob. Daniel-Rops, Dzieje Chrystusa, Warszawa IW PAX, 2010, str. 267.
32
33
O człowieczeństwie Chrystusa świadczy i to, że od samego początku
swego ziemskiego życia Jezus podzielił trudny los Cierpiącego Sługi
Jahwe (hebr. Ebed JHWH). To wynika z objawienia się Jezusa podczas
chrztu w Jordanie, gdzie został nazwany przez Ojca „umiłowanym Synem” (aluzja do Iz 42,1). Mateusz widzi w działalności cudotwórczej
Jezusa wypełnienie się proroctwa o Słudze Jahwe (zob. Mt 8,16-17 i Iz
53,4), który wielką miłością i troska otacza lud i wybiera pokorę, prostotę
i uniżenie jako styl swego życia. Męka i śmierć Jezusa wchodzą w plan
Boży. Mateusz podkreśla zbawczy wymiar śmierci Jezusa (zob. Mt 20,28)
i Ostatniej Wieczerzy (zob. Mt 28,28). Tytuł Sługa Boży (paîs Theoû lub
Ebed Jahwe odnosi się do starej tradycji potwierdzonej w Dziejach Apostolskich (zob. Dz 3,13; 4,27).
Ewangelista Marek uwypukla ludzkie oblicze Jezusa relacjonując
reakcje Jezusa w różnych sytuacjach. Pisze, że Jezus wzruszył się na
widok trędowatego, a po uzdrowieniu surowo go upomniał (zob. Mk
1,41-43). Pan smucił i gniewał się z powodu zatwardziałości faryzeuszy
(zob. Mk 3,5), dziwił się niedowiarstwu mieszkańców Nazaretu (zob. Mk
6,6), wzdychał i jęczał (zob. Mk 7,34; 8,12). Jezus z czułością traktował
dzieci (zob. Mk 9,36; 10,16) i oburzał się widząc, że apostołowie zabraniają im przychodzić do Niego (zob. Mk 10,14). Jezus okazał sympatię
bogatemu młodzieńcowi, który pytał Go o to, jak żyć (zob. Mk 10,21).
Człowieczeństwo Jezusa podkreśla fakt, że nie podał godziny nadejścia
Sądu Ostatecznego (zob. Mk 13,32); odczuwał lęk i trwogę w Ogrójcu
(zob. Mk 14,33), pragnął pocieszenia i umocnienia ze strony uczniów
(zob. Mk 14,34).
Marek napisał również, że Jego najbliżsi krewni uważali Go za szalonego (zob. Mk 3,21), a w Nazarecie nie mógł uczynić żadnego cudu
z powodu niedowiarstwa mieszkańców (zob. Mk 6,5). Jezus nie chciał,
by nazywano Go „dobrym” rezerwując ten tytuł wyłącznie dla Ojca niebieskiego (zob. Mk 10,18).
Także św. Łukasz wskazywał na prawdziwe człowieczeństwo Chrystusa. Łukasz jest uważany za ewangelistę dobroci i łagodności Jezusa.
Jednak nie przedstawia Jezusa jako romantyka, postać przesłodzoną, idyllistyczną. Nie obawia się włożyć w usta Jezusa surowych gróźb przeciwko
34
bogaczom i nadużywających uciech życiowych (zob. Łk 6,24-26), inwektyw przeciwko faryzeuszom i uczonym w Piśmie (zob. Łk 11,39-52).
Odnotowuje stanowcze wezwanie Jezusa do nawrócenia (zob. Łk 13,1-5).
W przypowieści o bogaczu opisuje kary za obojętność na nędzę bliźniego
(zob. Łk 16,19-31). Łukasz wreszcie zamieszcza skargę Jezusa nad Jerozolimą i przepowiednię jej tragicznego losu (zob. Łk 23,28-31).
Łukasz ukazuje troskę Jezusa o osoby najuboższe w społeczeństwie.
To dla nich Chrystus dokonuje uzdrowień i wskrzeszeń. Troszczy się
o kobiety i dzieci. Jezus okazał współczucie wdowie z Nain (zob. Łk
7,13), kobiecie chorej od osiemnastu lat (zob. Łk 13,10-17), miłosierdzie
grzesznicy (zob. Łk 7,36 i nast.). W otoczeniu Jezusa znajdowały się
kobiety, które pomagały wspólnocie (zob. Łk 8,2-3). Jezus był gościem
u Marty i Marii (Łk 10,38-42), pocieszał płaczące niewiasty w drodze na
Kalwarię (zob. Łk 23,27-31).
Jezus okazywał się łaskawym także wobec obcokrajowców. Uzdrowił chorych na trąd, wśród których pochwalił wiarę Samarytanina (Łk
17,11-19). Jezus upomniał Jakuba i Jana za to, że chcieli spuścić ogień
na miasta samarytańskie, które Go nie przyjęły (zob. 9,54-55). W przypowieści o dobrym Samarytaninie przedstawia obcokrajowca jako wzór
do naśladowania (zob. Łk 10,29-37). To są ludzkie rysy Oblicza Jezusa.
Także św. Jan był przekonany, że Jezus jest rzeczywistym człowiekiem. Ewangelista podkreślał prawdziwość Jego człowieczeństwa ukazując, że Jezus odczuwał pragnienie, głód, był zmęczony podczas podróży,
wzruszał się i płakał nad grobem przyjaciela Łazarza, miał przyjaciół,
wśród których znajdował się także autor Ewangelii. Nade wszystko człowieczeństwo Jezusa ujawniło się w dramacie Ogrójca i Golgoty, gdzie
Pan rzeczywiście cierpiał i umierał. Ewangeliści odkreślali je Chrystusa, nie po to, by kwestionować Jego bóstwo. Chcieli jednak przekonać
wszystkich, że Chrystus nie udawał człowieka, ale był nim naprawdę.
Wiara w Bóstwo Chrystusa wiele razy dochodziła do głosu w ich pismach. To druga część prawdy o Chrystusie.
35
Syn Boży
Jezus jest Synem Bożym. Także ten tytuł był znany w Starym Testamencie. Ale, biorąc pod uwagę rygorystyczny monoteizm, miał charakter metaforyczny. „Wy jesteście dziećmi Pana, Boga waszego” uczył
Mojżesz (Pwt 14,1). Także Psalmista mówił to samo: „Pan powiedział do
mnie: «Tyś moim Synem, ja ciebie dziś zrodziłem. Żądaj ode Mnie, a dam
ci narody w dziedzictwo i posiadanie Twoje krańce ziemi»” (Ps 2,7-8).
Tytuł Syn Boży podkreślał szczególną więź z Bogiem osób pełniących ważne funkcjami religijne lub społecznymi. Stosowano go w odniesieniu do króla, proroka lub sędziego. Synami Bożymi nazywano ludzi
sprawiedliwych i wiernych Bogu.
W Ewangeliach tytuł „Syn Boży” przybrał nowe i wyłączne znaczenie. Wyraża wyjątkową i jedyną relację Jezusa z Ojcem niebieskim.
Marek mówi o synostwie Bożym Jezusa w sensie dosłownym. Rozpoczynając swą Ewangelię św. Marek ogłosił, że Jezus jest Synem Bożym
(zob. Mk 1,1). Przytoczył rozmowę z uczonymi w Piśmie i faryzeuszami,
jaka miała miejsce w świątyni, w której Jezus tłumaczył, że Mesjasz jest
Synem Bożym. „Wszak sam Dawid mocą Ducha Świętego: Rzekł Pan
do Pana mego: Siądź po mojej prawicy, aż położę Twoich nieprzyjaciół
pod stopy Twoje. Sam Dawid nazywa Go Panem, jakże więc jest tylko
jego synem?” (Mk 12,356-37). Pod koniec swego dzieła Marek włożył
w usta setnika stojącego pod krzyżem wyznanie synostwa Bożego Jezusa
(zob. Mk. 15,39).
Również Mateusz sugeruje wprost synostwo Boże Jezusa. Mateusz
bardzo często odwołuje się do nadprzyrodzonej tożsamości Jezusa. Chrystus – Syn Boży jest adorowany przez magów (zob. Mt 2,11); jest Synem, którego Bóg wezwał z Egiptu (zob. 2,15); ogłoszony został Synem
umiłowanym Boga podczas chrztu w Jordanie (zob. Mt 3,17). Uczniowie
widząc Jezusa chodzącego po wodzie i uciszającego burzę, upadli przed
Nim i rozpoznali w Nim Syna Bożego (zob. Mt 14,22-23). Piotr wyznał,
że Chrystus jest Synem Boga żywego (zob. Mt 16,16). Obrazy Oblubieńca (zob. Mt 9,15; 22,2; 25,1-13), Pasterza Izraela (Mt 9,36-15,24;
36
26,31), w Starym Testamencie zarezerwowane dla Boga, Mateusz odnosi
do Jezusa, który w różnych okolicznościach wydaje się zajmować miejsce
JHWH. Jawi się On jako Posłaniec Boży (zob. Mt 10,40), a także jako
Ten, który przychodzi (gr. ho erchómenos – Mt 11,3; 21,9; 23,39) mając
własną władzę. Mateusz akcentuje, że Jezus jest Sędzią eschatologicznym
(Mt 25,31-46).
Synowska godność Jezusa staje się widoczna zwłaszcza podczas
teofanii nad Jordanem (zob. Mt 3,17) i w chwili Przemienienia (zob. Mt
17,5). Oba te wydarzenia przekonują uczniów, że Jezus jest umiłowanym
Synem Ojca.
Jezus mówi o tym, że jest Synem Bożym, ujawniając swoją szczególną więź z Ojcem w hymnie radości (zob. Mt 11,27) i 18 razy nazywając
Boga swoim Ojcem.
Wyznając wiarę w Jezusa – Mesjasza Piotr powiedział do Niego:
„Ty jesteś Chrystus” Mateusz dodaje „Syn Boga żywego” (Mt 16,16), by
wyrazić nadprzyrodzoną godność Jezusa. Te same słowa wypowiedział
arcykapłan Kajfasz podczas procesu przed Sanhedrynem (zob. Mt 26,63).
Jest znaczące to, że łączy się tytuły Syna Bożego i Mesjasza.
Zarówno w Ewangelii Mateusza jak i Marka, Jezus nie objawia się
jako Syn Boży demonstrujący swą potęgę, ale na krzyżu. Ewangelista
podkreśla wielokrotnie synowskie posłuszeństwo Jezusa. To synostwo
wyraża się w całkowitym zdaniu na wolę Ojca, w odrzuceniu mesjanizmu
w sensie politycznym i w zgodzie na odrzucenie przez swój lud.
Mateusz 80 razy nazywa Jezusa Kyriosem (gr. Panem). Wiele osób
wspomnianych w jego Ewangelii przypisuje ten tytuł Jezusowi. Trzeba
pamiętać, że w Septuagincie Kyriosem nazywano samego Boga.
Również św. Łukasz pisząc o Jezusie 103 razy używa tytułu Pan
(Kyrios). Jezus jest Panem już od momentu narodzenia (zob. Łk 1,43;
2,11). Nie by to zwyczajny, grzecznościowy tytuł. Nazywanie Chrystusa
Kyriosem było wyrazem wiary w Niego jako prawdziwego Syna Bożego.
Tematem centralnym Ewangelii św. Jana jest objawienie Ojca, którego dokonał Jezus. Według Jana Bóg podjął inicjatywę, by pomóc grzesznej ludzkości, manifestując swą największą miłość poprzez posłanie
37
i dzieło własnego Syna. Jezus jest świadkiem wiernym, przewodnikiem
pewnym do Ojca (zob. J 1,18).On objawia światu prawdę, która zawiera się w znajomości Ojca i Jego planu zbawienia. Temu objawieniu ze
strony Jezusa winien odpowiedzieć człowiek. Refleksja Jana znajduje się
między dwoma polami: prawda objawioną i jej przyjęciem lub podrzuceniem. Z jednej strony mamy działanie Boże, które się objawia i działa
poprzez Syna, z drugiej zaś reakcja człowieka, która jest pozytywna,
jeśli przyjmuje postawę wiary lub negatywna, jeśli zamyka swe serce
w niedowiarstwie wobec objawienia uczynionego przez Jezusa. Ten, kto
uznaje w Nim Mesjasza, Syna Bożego i przyjmuje z wiarą Jego orędzie,
przynależąc w sposób wolny do Niego otrzymuje życie. Ten, kto odrzuca
Go i staje się wrogim w swym zaślepieniu, sam siebie wyklucza ze zbawienia i pogrąża w ciemnościach śmierci.
„Słowo stało się Ciałem” (J 1,14). Jest to centralne stwierdzenie Prologu, wyrażające kwintesencję janowej nauki o Chrystusie. Jan ukazuje
Go jako Słowo, które zstąpiło z nieba, a po wypełnieniu swej misji na
powrót wstąpiło do Ojca. Jan mówi o preegzystencji Jezusa, chwale i bóstwie Syna Bożego.
Wcielenie Słowa, chociaż wyrażone jedynie w Prologu, wysuwa się
na pierwszy plan w całej Ewangelii. Bardziej niż prorokiem, Jezus jest
Logosem wiecznym Ojca, Mądrością, która zeszła miedzy ludzi, by objawić im prawdę, która daje życie. Jezus jest posłanym przez Ojca Synem,
Przychodząc z nieba, zna całą prawdę i dlatego objawia ją definitywnie. Jednorodzony Syn Boga przyjął nasza naturę, by oświecić i ożywić
wszystkich ludzi. Jan podkreśla, że Bóg niewidzialny i niedostępny, stał
się dostępny dzięki Synowi i Jego objawieniu. Bóg staje się widzialny,
gdy ludzie patrzą na Jezusa. Bóg jest słyszany, gdy ludzie słuchają Jezusa.
Boga można spotkać, gdy ludzie spotykają Jezusa.
Fakt Wcielenia sugeruje preegzystencję Jezusa. Jan sugeruje ją za
pomocą całej serii słów, które wyrażają jego wieczne istnienie przy Bogu
i zstąpienie na świat; eînai (gr. być), gínesthai (stawać, czynić się), katabáinein (zstępować), érchesthai (przybywać), exérchesthai (wychodzić).
Ukazując ten ruch zstępujący Słowa Bożego, Ewangelista nie ma na celu
wyjaśnienie misterium Drugiej Osoby Boskiej, ale raczej ukazać funkcję
38
Syna Bożego jako Zbawiciela. Uwielbienie Jezusa polega na Jego powrocie do nieba. Dokona się on nie samotnie, lecz z niezliczoną rzeszą
odkupionych przez Jego krew. „Słowo stało się Ciałem”, by dogłębnie
wejść w naszą rzeczywistość, odkupić ludzkość i poprowadzić ją ze sobą
do chwały nieba.
Chwała (gr. dóxa), o której wiele razy mówi Ewangelista Jan podkreśla bóstwo Jezusa. Jest o nim wprost mowa w Prologu (J 1,1) i pod koniec
Ewangelii w wyznaniu wiary Apostoła Tomasza (gr. Ho kyrios mou kái ho
theós mou – J 20,28). Także formuły autoprezentacji Jezusa, za pomocą
których Jezus oznajmia: „Ja jestem” (Egō éimi), i zapewnienia Jezusa, że
pełni dzieła Ojca, wydobywają Jego tożsamość boską. „Ja Jestem” wyraża święte imię Boga, objawione Mojżeszowi na Górze Synaj (hebr. Ehjéh,
Wj 3,14; JHWH – „Ten, Który Jest” – w. 15) W kilku wypadkach Jezus
odnosi je do siebie (J 8,24; 28,58; 13,19) czyniąc się równym JHWH.
Jezus przypisuje sobie dzieła Ojca, wzniecając tym samym gniew Żydów,
którzy oskarżali Go o bluźnierstwo (zob. J 5,17-18; 10,30.33) i dlatego
naciskali na Piłata, aby Go potępił: „Według Prawa winien On umrzeć, bo
sam siebie uczynił Synem Bożym” (J 19,7). Wcielenie, preegzystencja,
chwała, bóstwo Jezusa, ukazują Jego transcendencję.
Także misja Jezusa, którą jest zbawienie, ukazuje Go jako Syna Bożego. W Ewangelii Jana często występuje czasownik zbawić (gr. sōizein),
wyjaśniający misję Chrystusa wobec grzesznego świata. Jan Chrzciciel
ukazuje Jezusa jako Baranka Bożego, który gładzi grzech świata. Jezus
stawia czoła szatanowi, Księciu tego świata, by uwolnić ludzkość od jego
tyranii (zob. J 12,31; 14,30; 16,33). Będzie On wywyższony na krzyżu, by
objawić miłość Ojca (zob. 3,14-17) i dać nowe życie tym, którzy przyjmą
Jego orędzie. Jezus jest Dobrym Pasterzem, który daje życie za swe owce
(zob. J 10,15.17), zawsze w ścisłej jedności z wolą Ojca. Chrystus jest
dla człowieka drogą, prawdą, życiem oraz światłością.
Bóg posłał swego Syna na świat, nie po to, by go potępił, ale by go
zbawił (zob. J 3,16). W przeciwieństwie do apokaliptyki żydowskiej, Jan
wyraża przekonanie, Jezus nie przyszedł wygubić grzeszników, lecz by
ofiarować im zbawienie. Jezus ukazuje, że Bóg jest Miłością. Stwierdzenie
to oznacza całą działalność Boga na korzyść grzeszników, zainspirowaną
39
przez miłość. Chrystus jest najwyższym aktem tej Bożej Miłości; Tym,
poprzez którego Ojciec daje światu życie wieczne.
Św. Jan ukazuje szczególną relację Jezusa z Ojcem niebieskim. Jest ona
dogłębna i intymna: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10,30; 17,11.21.23).
Jezus posiada te samą chwałę, jaka ma Ojciec. Jest on Logosem, Jednorodzonym Synem Ojca, całkowicie i doskonale Mu posłusznym, Misja
Jezusa w świecie wypełnia się (gr. teleîn) w doskonałym przylgnięciu do
woli Ojca. Jezus żyje dla Ojca, Oczyszcza świątynię, ponieważ rozpala
Go gorliwość o dom Ojca (zob. J 2,17). Świat winien wiedzieć, że szuka
On jedynie chwały Ojca (zob. J 5,44; 7,18; 8,50). Chrystus kocha Ojca
i pełni wszystko, co Mu polecił (J 14,310. Jego pokarmem jest pełnić wolę
Ojca (zob. 7,16; 15,15). Także słowa Chrystusa są słowami Ojca, który
działa i mówi przez Niego (zob. J 12,49; 14,10; 17,14).
Jezus nie tylko jest posłuszny Ojcu, ale całe Jego życie i misja się
identyfikuje z wolą Ojca. Między Ojcem i Synem istnieje wzajemna miłość, poznanie i wspólne działanie. Jezus pełni dzieła Ojca, jako Sędzia
eschatologiczny wskrzesza umarłych i daje im życie (zob. J 5,19 i nast.);
uwielbia Ojca, otrzymując w ten sposób własne uwielbienie (zob. J 17,15); kocha Ojca i przekazuje swą miłość do Niego tym, których Mu powierzył Ojciec. „Ojcze Sprawiedliwy (…) Objawiłem im Twoje imię i nadal
będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja
w nich” (J 17,25-26).
Wyrażając jedność z Ojcem, Jezus posługuje się serdecznym określeniem Abbà. Ta jedność jest tak ścisła, że kto poznał Jezusa zarazem
poznał i Ojca (J 14,7-9), ponieważ Jezus jest w Ojcu, a Ojciec w nim (zob.
J 14,10.20). Pragnieniem Jezusa jest to, by wszyscy Jego naśladowcy
„byli jedno, jak Ty Ojcze we Mnie, a Ja w Tobie; aby i oni się tak zespolili
w jedno, by świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał” (J 17,21).
Mesjasz
Św. Piotr w swoim pierwszym publicznym wystąpieniu do mieszkańców Jerozolimy i pielgrzymów oznajmił im: „Niech więc cały dom
40
Izraela wie z niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wyście
ukrzyżowali, uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem” (Dz 2,36). Podobnie
Mateusz rozpoczynając swą Ewangelię udowadniał, że Jezus jest obiecanym Mesjaszem (zob. Mt 1,16). Odpowiednikiem hebrajskiego słowa
Mesjasz w języku greckim jest „Chrystus” czyli „namaszczony”17.
Jezus jest Mesjaszem, który wypełnił Pisma. Mateusz podkreśla proroctwa, które wypełniły się na Jezusie, ukazując Jego postać jako następcę wielkich postaci Starego Testamentu. Przede wszystkim Mateusz porównuje Jezusa z Mojżeszem, wyzwolicielem z niewoli egipskiej. Uczy,
że wiara w Jezusa jest dojrzałym owocem wiary starotestamentalnej.
Niemniej jednak, także od pierwszych stronic swej Ewangelii Mateusz
uwypukla nadprzyrodzone pochodzenie Jezusa (zob. Mt 1,18-25), który
czyni Go kimś większym niż Mesjasz pochodzący z rodu Dawida, zapowiadany przez proroków i oczekiwany przez Żydów. Imię Jezus (JHWJ
jest zbawieniem) objawione we śnie Józefowi przez anioła, nie odnosi
się do uwolnienia ludu spod jarzma niewoli rzymskiej, ale odnosi się do
uwolnienia od grzechów (zob. Mt 1,21). Dlatego Jezus jest identyfikowany z Emanuelem, „Bogiem z nami” nie w sensie przenośnym, ale realnym, jak wynika to ze sceny pożegnania, gdy Zmartwychwstały zapewnia
Apostołów: „Oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni…” (Mt 28,20).
W Jezusie wypełniły się wszystkie obietnice mesjańskie, ale nie
w sensie politycznym i triumfalistycznym, ale jako cierpiącym Słudze
Jahwe (zob. Iz 53); pokornym i pokojowo nastawionym królu (zob. Zach
9,9). To, że Jezus był prawdziwym Mesjaszem potwierdzało pochodzenie
z rodu Dawida, narodzenie w Betlejem, pokłon Trzech Magów, a nawet
śmierć na krzyżu. Mateusz przeciwstawił się idei Mesjasza, rozpowszechnionej w środowisku żydowskim, opartej na kalkulacjach politycznych
i władzy ziemskiej. Jego Mesjasz jest cierpiącym Sługą Jahwe, pokornym
i zatroskanym o ubogich (zob. Mt 8,16-17; 12,15-21). Jezus potwierdził
swe powołanie mesjańskie poprzez cuda dokonane na rzecz chorych,
ułomnych, najbiedniejszych oraz nauczanie, chętnie przyjmowane przez
tłumy odrzuconych i marginalizowanych społecznie.
17 Zob. KKK nr 436.
41
W Starym Testamencie Pomazaniec – namaszczony olejem to ten, kto
został powołany przez Boga na urząd proroka, kapłana lub króla. Namaszczony zatem był kimś, kto przewodził Ludowi Bożemu, reprezentował
go wobec Boga i składał Mu ofiary. Chodzi zatem o władzę królewską,
kapłańską i prorocką.
Właściwie poza Melchizedekiem (zob. Rdz 14,18), tajemniczym królem Szalemu, kapłanem Boga Najwyższego i prorokiem, gdyż rozpoznał
w Abrahamie błogosławieństwo otrzymane przez Boga i wieścił wspaniałą przyszłość patriarsze i jego potomstwu, trudno o postać, która posiadałyby jednocześnie te trzy prerogatywy. Dopiero Syn Boży, Mesjasz na
którego czekały pokolenia udźwignął w sobie i wypełnił te trzy zadania.
Mesjasz król
Chrystus był Pomazańcem Bożym, któremu Bóg powierzył władzę
królewską. Chrystus jest królem nie tylko dla tego, że pochodził z królewskiego rodu Dawida (zob. Łk 1,32-33) któremu Bóg przyrzekł panowanie
na wieki (zob. 2 Sm 7,14-15), że do siebie odniósł słowa Psalmu 110
(zob. Mt 22,42-45) i wjechał na osiołku triumfująco do Jerozolimy (zob.
Mt 21,1-10). Chrystus jest królem, gdyż po to się narodził i przyszedł
na świat, aby zaświadczyć o prawdzie (zob. J 18,33-37). Jego władza
nie ma charakteru politycznego i ziemskiego, ale jest budowaniem królestwa Bożego w ludzkich sercach. Ci, którzy postrzegali ją w kategoriach polityczno-społecznych z pewnością zostali rozczarowani. Takiej
władzy Chrystus nie pragnął. Gdy cudownie nakarmione rzesze chciały
porwać Jezusa by obwołać Go królem On skrył się przed Nimi (zob. J
6,15). A mimo to, Jezus, Syn Dawida miał świadomość, że Bóg Ojciec
obdarzył Go władzą królewską. Chrystus dał świadectwo o tym, że Jego
panowaniu nie ma końca (zob. Łk 1,33) w najbardziej nieoczekiwanym
momencie: na krzyżu. Nad Jego głową wisiał szyderczy napis „Jezus Nazarejczyk Król Żydowski”, pod krzyżem stali urągający Mu zbuntowani
poddani. On jednak okazywał się prawdziwym władcą, gdy błagającemu Go nawróconemu łotrowi obiecywał: „dziś ze Mną będziesz w raju”
42
(Łk 23,43). Stąd też św. Paweł mógł nauczać, że Bóg „wskrzesił Go
z martwych i posadził po swojej prawicy na wyżynach niebieskich, ponad
wszelką Zwierzchnością i Władzą, i Mocą, i Panowaniem, i ponad wszelkim innym imieniem wzywanym nie tylko w tym wieku, ale i w przyszłym. I wszystko poddał pod Jego stopy, a Jego samego ustanowił nade
wszystko Głową dla Kościoła, który jest Jego Ciałem, Pełnią Tego, który
napełnia wszystko wszelkimi sposobami” (Ef 1,20-23).
Św. Paweł nazywa Chrystusa „ostatnim Adamem” (1 Kor 15,45).
Pierwszy człowiek został obdarzony godnością królewską. Miał panować
nad światem i w imieniu Boga troszczyć się o niego (zob. Rdz 1,27).
Chrystus – doskonały człowiek, Nowy Adam przejął władzę królewską
nad stworzeniem, by je przyprowadzić do Boga (zob. Hbr 2,8). Więcej:
„On jest po prawicy Bożej, gdyż poszedł do nieba, gdzie poddani Mu
zostali Aniołowie i Władze, i Moce” (1 Pt 3,22).
Mesjasz kapłan
W powołanie mesjańskie Jezusa wpisana jest również funkcja kapłańska. Jest On jedynym i najwyższym kapłanem Nowego Przymierza.
W Starym Testamencie kapłaństwo było związane z konkretnym rodem: Bóg wybrał pokolenie Lewiego do służby kapłańskiej (zob. Syr
45,6-7). Ustanowił pierwszym arcykapłanem Aarona a kapłanami jego synów (zob. Wj 28,1-2). Im też wyłącznie powierzył składanie ofiar. Chrystus, mimo, że nie pochodził z pokolenia kapłańskiego, „został nazwany
przez Boga kapłanem na wzór Melchizedeka” (Hbr 5,10).
Według autora Listu do Hebrajczyków Jezus wypełnił wszystkie zapowiedzi zawarte w kulcie Starego Testamentu. Nazywa on Go „arcykapłanem miłosiernym i wiernym (Hbr 2,17), niosącym w sobie „kapłaństwo nieprzemijające” (Hbr 7,24).
Wraz z przyjściem na świat Syn Boży „usuwa jedną ofiarę, aby ustanowić inną” (Hbr 10,9). Odkąd Chrystus złożył Bogu Ojcu w ofierze samego siebie, zbędne się stały ofiary składane w Świątyni Jerozolimskiej.
43
Niepotrzebna już okazał się krew cielców i kozłów, gdyż to, co one zapowiadały stało się rzeczywistością.
W odróżnieniu od kapłanów Starego Praw, Chrystus nie musiał składać ofiary przebłagania za samego siebie, ponieważ nie popełnił żadnego
grzechu (zob. Hbr 7,27). Jego ofiara ma moc ze względu na to, kim jest
On – Ofiarnik. Jako kapłan i jako Ofiara (żertwa) Chrystus – Syn Boży
nieskończenie przewyższa kapłanów i ofiary Starego Prawa.
Melchizedek, tajemniczy król i kapłan, którego pochwałę głosi Księga Rodzaju, składał Bogu ofiarę z chleba i wina. Chrystus na ołtarzu krzyża uwielbił Boga ofiarą całopalną z samego siebie (zob. Hbr 9,14), a na
Ostatniej Wieczerzy uwiecznił tę Ofiarę posługując się chlebem i winem.
W swe kapłaństwo, nie związane przynależnością do określonego
pokolenia, włączył Apostołów, również nie pochodzących z rodu kapłańskiego i im nakazał, aby to, co On uczynił, również Oni czynili na Jego
pamiątkę. Apostołowie zaś przekazali kapłańską misję swoim następcom,
biskupom i kapłanom. Dzięki włożeniu rąk i modlitwie stali się uczestnikami kapłaństwa Nowego Przymierza i uzdolnieni do składania Bogu
jedynej Jego ofiary. Nie ma więc wielu kapłanów – jest jeden kapłan –
Chrystus, który żyje i działa w kapłanach Nowego Testamentu. Nie ma
wielu ofiar – jest jedna ofiara – Chrystusa, dokonująca się na ołtarzach
całego świata, chociaż w sposób sakramentalny i niekrwawy.
Chrystus przyszedł na świat, by dać świadectwo prawdzie (zob. J
18,37). Jest zatem prorokiem posłanym przez Ojca niebieskiego. Jego
misją jest służba prawdzie o Bogu. Nauczaniu o Bogu i Jego królestwie
Chrystus poświęcił całkowicie trzy lata publicznej działalności. Odchodząc miasta i wioski Palestyny przemawiał w imieniu Boga i potwierdzał
swe prorockie namaszczenie cudami.
Mesjasz prorok
Potocznie „prorok” kojarzy się nam z przepowiadaniem przyszłości
lub wyjaśnianiem tajemniczych snów, przepowiedni. Stary Testament
widzi w proroku posłańca Bożego; tego, który użycza Bogu siebie, by
44
świat poznał prawdę. Prorok jest głosem prawdy, mądrości Bożej. Jest
„wyrocznią Pana”.
Ludzie nazywali Jezusa prorokiem (zob. Mk 6,15; 8,28). On sam
przypisuje go sobie podczas wizyty w Nazarecie cytując przysłowie, że
„Nikt nie jest prorokiem we własnym domu” (Mk 6,4). Łukasz przypisuje
Jezusowi tytuł proroka wprost lub pośrednio 7 razy (Łk 4,24; 7,16.39;
9,8.19; 13.33; 24,19), Mateusz zaś 5 razy, a Marek 3.
Łukasz dostrzega w Jezusie sługę słowa Bożego, posłanego przez
Boga, by dzielił się z ludźmi Jego mądrością. Jezus jako prorok jawi się
podczas teofanii nad Jordanem, podczas kuszenia na pustyni, na początku
swej działalności publicznej w Nazaret. Łukasz często przywołuje postać proroka Eliasza w odniesieniu do Jezusa: odejściu Jezusa ze świata
(zob. Łk 9,51) odpowiada wniebowstąpienie Eliasza (zob. 2 Krl 2,11),
objawienie się anioła w Ogrójcu jest nawiązaniem do epizodu wędrówki
Eliasza ku Górze Horeb (zob. 1 Krl 19,1-8). Łukasz odwołuje się do
modelu prorockiego, by ukazać postać Jezusa, który mówiąc sam o sobie w synagodze w Nazarecie, powiedział, że żaden prorok nie jest mile
widziany w swej Ojczyźnie (zob. Łk 4,24) a podczas drogi do Jerozolimy
oświadczył, że nie jest możliwe, by prorok umarł poza Jerozolimą (zob.
Łk 13,33). Łukasz ukazuje Jezusa jako proroka, na wzór proroków starotestamentalnych, ale ma świadomość, że Jezus przewyższa ich swoją
godnością i pochodzeniem. Tylko On posiada pełnię Ducha Świętego
i tylko On jest prawdziwym Synem Bożym.
Misja prorocka, jak pokazują dzieje proroków Starego Testamentu nie
była łatwa, a niekiedy stawała się wręcz niebezpieczna. Prorocy musieli
stawać przeciwko swemu narodowi, jego władcom i możnym. Mówili
rzeczy niepopularne. Wieścili często gniew Boży na nikczemne postępowanie i wzywali do pokuty i nawrócenia. Upominali się o sprawiedliwość i miłość. Szli pod prąd oczekiwań swoich słuchaczy. Spotykali
się z szyderstwem, odrzuceniem. Wzbudzali gniew i nienawiść swoim
radykalizmem. Byli nawet zabijani.
Chrystus był prorokiem, sługą Ewangelii o Ojcu i Jego zbawczych zamiarach wobec człowieka. Sam o sobie powiedział synagodze, odwołując
45
się do słów proroka Izajasza: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ
Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobra nowinę, więźniom
głosił wolność, a niewidomym przejrzenie, abym uciśnionych odsyłał
wolnych, abym obwoływał rok łaski od Pana” (Łk 4,17-19).
Uczniowie Jezusa widzieli w nim proroka, potężnego wobec Boga
i ludzi w słowie i czynie, wiernego sługę prawdy (zob. Łk 24,19), który
chętnie zwracał się do tłumów, przychodzących do Niego, by Go słuchać
(zob. Mt 4,5). Ludzie byli zdumieni Jego nauką (zob. Mt 7,28). Jezus
także rozmawiał indywidualnie z ludźmi, którzy jak Nikodem nie mieli
odwagi publicznie zadawać Mu pytań (zob. J 3,1 i nast.).
Chrystus doświadczył cierpienia, które było udziałem proroków Starego Testamentu. O tym, że niebezpiecznie jest być prorokiem przypomniał Jezus w przypowieści o niegodziwych dzierżawcach winnicy (zob.
Mk 12,2 i nast.). Sam spotykał się z krytyką ze strony faryzeuszy i uczonych w Piśmie (zob. Łk 7,39). Był traktowany podejrzliwie i niechętnie.
Inni natomiast widząc Jego czyny i słuchając nauk dochodzili do
przekonania, że: „Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na
świat” (J 6,14). Zdarzało się, że odchodzili oburzeni, gdyż była to „twarda
mowa” (J 6,60). Nauczał w przypowieściach, tak, by mogli zrozumieć Go
wszyscy. Nauki Bożej nie krył nawet przed grupami społecznymi, które
wykluczono z prawa do poznania prawdy Bożej. Rozmawiał z Samarytanką, czemu dziwili się Apostołowie (zob. J 4,27), pozwalał przychodzić
do siebie dzieciom (zob. Mk 10,14) a nawet bywał w domu celnika (zob.
Mt 9,10).
Chrystus stał się Słowem, dzięki któremu ludzie mogli zbliżyć się do
Boga i zaczerpnąć mądrości. Zatem nie dziwi, że słowa Jezusa zapadały
głęboko w serca Jego uczniów; że po pewnym czasie spisano je; że były
czytane i rozważane podczas zgromadzeń modlitewnych i przekazywane
z troską w pierwotnym Kościele.
Jednak nie możemy mówiąc o Chrystusie – „namaszczonym Duchem Świętym” w czasie przeszłym. On – kapłan, król i prorok żyje
dzisiaj w swoim Kościele i nadal wypełnia swą potrójną misję.
46
5 sierpnia
JEZUS NAUCZYCIEL
Wraz z przyjściem Chrystusa na świat na świat rozpoczęło się królestwo niebieskie na ziemi. Chrystus oznajmił jego nadejście na początku
swej publicznej działalności. Wzywał wszystkich do pokuty i nawrócenia
(zob. Mk 1,14-15). Przez słuchającego Go chętnie tłumy był uważany za
Nauczyciela (hebr. rabbi, gr. didaskalos). W Ewangeliach aż 70 razy tym
tytułem nazywają Go różni ludzie. Jezus akceptował tę rolę: „Wy Mnie
nazywacie «Nauczycielem» (…) i dobrze mówicie, bo nim jestem” (J
13,13), i postępował jak mądry i roztropny nauczyciel. Czego nauczał?
Jakie jest najważniejsze przesłanie Jezusa?
Jezus nauczał
Ewangelie zawierają wiele wypowiedzi Jezusa, które można podzielić na krótkie sentencje, dłuższe opowiadania i przypowieści. Nauczanie Jezusa miało charakter mądrościowy. Słuchacze Jezusa uczyli się od
Niego, jak żyć mądrze i szlachetnie. Jezus przy różnych okazjach wypowiadał krótkie sentencje, cytował przysłowia ludowe, dotyczące różnych
sytuacji życiowych. Jego słuchacze oczekiwali od Niego konkretnych
wskazówek moralnych, i On im je dawał.
Jezus jako nauczyciel życia staje w długim szeregu mędrców starotestamentalnych, których nauczanie było znane i powszechnie cenione
w Izraelu. Od czasów króla Salomona naród wybrany cieszył się bogatą spuścizną mądrościową. Wśród świętych Ksiąg znajdowały się takie,
jak Księga Hioba, Przysłów, Mądrości Syracha, czy Koheleta. Zawarte
w nich sentencje i pouczenia pomagały w rozwiązywaniu codziennych
dylematów moralnych, ukazywały ideał życia szlachetnego i pięknego,
służyły wychowaniu młodych pokoleń.
Ewangeliści przekazali nam wiele sentencji ogólnych, wypowiedzianych przez Jezusa, takich, jak; „Dosyć ma dzień swojej biedy” (Mt 6,34),
47
„Czy może niewidomy prowadzić niewidomego?” (Łk 6,39). Znamy też
„złotą zasadę” Jezusa, która pozwala żyć w pokoju z bliźnimi: „Wszystko
więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!” (Mt
712). Były one zapewne owocem przemyśleń Jezusa, zrodziły się podczas
bacznej obserwacji życia codziennego, relacji rodzinnych i sąsiedzkich.
Wiele z sentencji wypowiedzianych przez Jezusa stanowiło wskazówki
dla tych, którzy pragnęli na serio stać się Jego uczniami: „Nie gromadźcie
sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą (…) gromadźcie sobie skarby w niebie” (Mt 6,19-21); „Wchodźcie przez ciasną bramę! Bo
szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi na zatracenie,
a wielu jest takich, którzy nią wchodzą” (Mt 7,13); „A kto by chciał być
pierwszym, niech będzie niewolnikiem waszym” (Mt 20,27); „Pierwsi
będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi” (Mt 20,16): „Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie” (Mt 5,42…).
Nauczanie Jezusa, zawarte w krótkich zdaniach, było łatwe do zapamiętania, nawet dla osób prostych i niewykształconych: „Proście, a będzie wam dane; szukajcie a znajdziecie; kołaczcie, a będzie wam otworzone” (Łk 11,9). „Nie możecie służyć Bogu i mamonie” (Mt 6,24), „Nie
sądźcie, a nie będziecie sądzeni” (Mt 7,1).
Ilustrując swe nauczanie Jezus chętnie sięgał po krótkie lub dłuższe
historie, łatwe do zapamiętania przez słuchaczy. Zachęcając do modlitwy
wytrwałej i cierpliwej posłużył się opowiadaniem o natrętnym przyjacielu
(zob. Łk 11,5-8) i o nieustępliwej wdowie, która nachodziła niesprawiedliwego sędziego (Łk 18,3 i nast.). Chcą pokazać, kogo należy uważać
za bliźniego, Jezus opowiedział historię miłosiernego Samarytanina (zob.
Łk 10,30-37). Chcąc pouczyć o konieczności pokornej służby, Jezus opowiedział historię sługi wracającego z pola, któremu pan mówi: „Przygotuj
mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty
będziesz jadł i pił. (…) Tak i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono, mówcie: «Słudzy nieużyteczni jesteśmy»” (Łk 17,7-16). Poprzez
historię obrotnego rządcy (zob. Łk 16,1-8) Jezus ukazywał konieczność
długomyślności i troski o przyszłość. Historia nielitościwego bogacza,
który nie dostrzegał nędzy Łazarza, ilustrowała przestrogę o braku miłosierdzia (zob. Łk 16,19-31).
48
Jak widzimy, nauczanie Jezusa było obrazowe, oddziaływało nie tylko na umysł, ale na uczucia i wyobraźnię. Mówiąc o powadze grzechu
zgorszenia, Jezus posłużył się obrazem kamienia młyńskiego, przywiązanego u szyi topielca (zob. Mt 18,6). Zachęcając do radykalnego przeciwstawienia się grzechom, które prowadzą na zatracenie, powiedział, że
lepiej chromym wejść do królestwa niż pójść do piekła (zob. Mt 18,8-9).
Jednemu z uczniów, zachwyconemu pięknem Świątyni Jerozolimskiej,
przepowiedział jej zniszczenie: „Nie zostanie tu kamień na kamieniu,
który by nie został zwalony” (Mk 13,2).
Jezus lubił mówić o królestwie Bożym za pomocą przypowieści.
Słuchacze chętnie przyjmowali to nauczanie, gdyż Jezus posługiwał się
w nim obrazami znajomymi im z życia codziennego. Do najsłynniejszych
przypowieści Jezusa o królestwie Bożym należą: przypowieść o skarbie ukrytym w roli i perle (zob. Mt 13,44-46), przypowieść o ziarenku
gorczycy (zob. Mt 13,31-32; Łk 13,18-19), przypowieść o siewcy (zob.
Łk 8,4-8) przypowieść o sieci zagarniającej ryby (zob. Mt 13,47-50),
przypowieść o kąkolu rosnącym wśród łanów złoża aż do czasu żniwa
(zob. Mt 13,24-30; 13,36-43), przypowieść o pannach mądrych i głupich
(zob. Mt 25, 1 i nast.).
Jednak najpiękniejsze przypowieści dotyczą miłosierdzia Bożego
i przebaczenia. Zanotował je Łukasz w 15 rozdziale swej Ewangelii.
„Jezus czyni miłosierdzie jednym z głównych tematów swojego nauczania. Jak zwykle, i tutaj naucza nade wszystko „przez przypowieści”, one
bowiem najlepiej unaoczniają istotę rzeczy. Wystarczy przypomnieć przypowieść o synu marnotrawnym (zob. Łk 15,11-32), czy o miłosiernym
Samarytaninie (zob. Łk 10,30-37), czy też – dla kontrastu – przypowieść
o niemiłosiernym słudze (Mt 18, 23-35). Jednakże owych miejsc w nauczaniu Chrystusa, które ukazują miłość-miłosierdzie w nowym zawsze
aspekcie, jest ogromnie wiele. Wystarczy mieć przed oczyma dobrego
pasterza, który szuka zgubionej owcy (zob. Mt 18, 12-14; Łk 15, 3-7),
czy choćby nawet tę niewiastę, która wymiata całe mieszkanie w poszukiwaniu zagubionej drachmy (zob. Łk 15, 8-10). Ewangelistą, który szczególnie wiele miejsca poświęcił tym tematom w nauczaniu Chrystusa,
49
jest św. Łukasz; jego Ewangelia zasłużyła sobie na nazwę „Ewangelii
miłosierdzia”18.
Jezus starał się pozyskać słuchaczy do głoszonej przez siebie prawdy.
Prowokował ich do myślenia. Zadawał pytania: „Jak wam się zdaje”?
(zob. Mt 17,25; 18,12; 21,28; 22,17) i chwalił rozmówców, gdy ci odkrywali prawdę (zob. bogaty młodzieniec, Piotr).
Chcąc dotrzeć do słuchaczy z Dobrą Nowiną i pozyskać ich dla królestwa Bożego Jezus posługiwał się tanimi komplementami. Potrafił surowo zganić faryzeuszy, saduceuszy i przywódców żydowskich (zob. Łk
11,37-54; Mk 7,6-8). Nie lękał się wypominać Żydom ich niedowiarstwa
i demaskować złe postępowanie. Mówił im wprost: „Poznałem, że nie
macie w sobie miłości Boga” (J 5,42). Surowo upominał ich, zwłaszcza
gdy widział zatwardziałość i upór. Mówił: „plemię żmijowe” (Mt 3,7);
„Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie …” (Łk 13,3-5).
Jezus bronił świętości Świątyni, wyrzuciwszy z niej kupców (zob. J 2,1321). Wołał do handlujących zwierzętami przeznaczonymi na ofiarę i gołębiami: „Zabierzcie to stąd i z domu mego Ojca nie róbcie targowiska!”
(J 2,16).
Nauczanie Jezusa, głęboko osadzone w realiach życia codziennego, także i dzisiaj przemawia z mocą do tych, którzy je poznają. Jezus
porywa jasnością, prostotą i głębią swej myśli, szczerością zatroskania
o dobro słuchaczy Ewangelii. Jego słowo, jest słowem żywym, skutecznym i ostrzejszym od obosiecznego miecza, „zdolnym osądzić pragnienia
i myśli i sumienia …. Jak miecz obosieczny” (Hbr 4,12).
Jak niegdyś, słuchające go rzesze, tak i nas dzisiaj inspiruje do czynienia dobra, umacnia, zachęca, a kiedy trzeba – przestrzega i upomina.
Sedno Ewangelii
Św. Jan, już na początku swej Ewangelii umieścił opowiadanie o nocnej rozmowie Jezusa z Nikodem (zob. J 3,1-21). W czasie tej rozmowy
18 Dives in misericordia nr 3.
50
Jezus wyjaśnił Nikodemowi odwieczny zamysł Ojca: „Tak bowiem Bóg
umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto
w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie
posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat
został przez Niego zbawiony” (J 3,16-17). W tym krótkim stwierdzeniu wyjaśnił to, co jest sednem Ewangelii, która Jezus przyszedł ogłosić
ludziom. Papież Benedykt XVI, komentując ten fragment Ewangelii,
z właściwą sobie wnikliwością, zauważył: „Jan jest jedynym autorem
Nowego Testamentu, który daje nam pewnego rodzaju definicję Boga.
Mówi on, na przykład, że «Bóg jest duchem» (J 4,24), albo że «Bóg jest
światłością» (1 J 1,5). Tutaj głosi z zadziwiającą intuicją, że «Bóg jest
miłością». Zwróćmy uwagę: nie jest to po prostu stwierdzenie, że «Bóg
kocha», ani tym bardziej, że «miłość jest Bogiem»! Innymi słowy, Jan
nie ogranicza się do opisu działania Bożego, ale dociera do samych jego
korzeni. Ponadto nie zamierza opisać jakiegoś Boskiego przymiotu ogólnej, być może bezosobowej miłości. Nie dochodzi do Boga wychodząc
od miłości, ale skupia się bezpośrednio na Bogu, by określić jego naturę
przez nieskończony wymiar miłości. Jan chce przez to powiedzieć, że
zasadniczą cechą wewnętrznego życia Boga jest miłość, a więc działanie
Boga rodzi się z miłości i przepojone jest miłością: wszystko, co Bóg
czyni, czyni powodowany miłością i z miłością, nawet jeśli nie zawsze
możemy od razu pojąć, że to jest miłość, prawdziwa miłość.
W tym momencie jednak trzeba uczynić krok naprzód i dodać, że Bóg
okazał konkretnie swoją miłość, wkraczając w ludzkie dzieje w osobie
Jezusa Chrystusa, który dla nas przyjął ciało, umarł i zmartwychwstał.
Oto druga konstytutywna cecha miłości Bożej. Nie ograniczył się On do
deklaracji słownych, lecz – możemy powiedzieć – naprawdę się zaangażował i osobiście «zapłacił». Jak pisze św. Jan: «tak bowiem Bóg umiłował świat (czyli: nas wszystkich), że Syna Swego Jednorodzonego dał» (J
3,16). Odtąd miłość Boga do ludzi konkretyzuje się i objawia w miłości
samego Jezusa. Jan dalej pisze: Jezus «umiłowawszy swoich na świecie,
do końca ich umiłował» (J 13,1). Mocą tej ofiarnej i całkowitej miłości zostaliśmy radykalnie wykupieni z grzechu, jak pisze w dalszym ciągu Jan:
«Dzieci moje (…). Jeśliby nawet kto zgrzeszył, mamy rzecznika u Ojca
51
– Jezusa Chrystusa sprawiedliwego. On bowiem jest ofiarą przebłagalną
za nasze grzechy, i nie tylko za nasze, lecz również za grzechy całego
świata» (1 J 2,1-2; por. 1 J 1,7). Oto do czego posuwa się Jezus w swej
miłości do nas: aż do przelania własnej krwi dla naszego zbawienia!
Chrześcijanin kontemplując ten «nadmiar» miłości, powinien postawić
sobie pytanie, jak należy na nią odpowiedzieć. I myślę, że zawsze i za
każdym razem na nowo każdy z nas powinien stawiać sobie to pytanie”19.
Podczas nocnej rozmowy z Nikodemem Jezus odsłonił przed Nikodemem tajemnicę Bożego Serca. Bóg, którego przyszedł objawić Jezus jest
Bogiem miłującym każdego człowieka. Jego miłość nie czyni wyjątków.
Mogą na nią liczyć także ci, którzy wykluczają się z niej poprzez świadomy wybór niewiary i grzechu. Słusznie zatem zauważył św. Jan Paweł
II: „Jezus nade wszystko swoim postępowaniem, całą swoją działalnością
objawiał, że w świecie, w którym żyjemy, obecna jest miłość. Jest to miłość czynna, miłość, która zwraca się do człowieka, ogarnia wszystko,
co składa się na jego człowieczeństwo. Miłość ta w sposób szczególny
daje o sobie znać w zetknięciu z cierpieniem, krzywdą, ubóstwem, w zetknięciu z całą historyczną «ludzką kondycją», która na różne, sposoby
ujawnia ograniczoność i słabość człowieka, zarówno fizyczną, jak i moralną. Właśnie ten sposób i zakres przejawiania się miłości nazywa się
w języku biblijnym «miłosierdziem».
Chrystus więc objawia Boga, który jest Ojcem, jest «miłością», jak
to wyrazi w swoim liście św. Jan (1 J 4,16), objawia Boga, który jest
«bogaty w miłosierdzie», jak czytamy u św. Pawła (Ef 2,4). Ta prawda,
bardziej jeszcze niż tematem nauczania, jest rzeczywistością uobecnianą
przez Chrystusa. To uobecnianie Ojca: miłości i miłosierdzia, jest w świadomości samego Chrystusa podstawowym dowodem Jego mesjańskiego
posłannictwa20.
19 Benedykt XVI, Audiencja generalna, 9 VIII 2006 r., w: L’Osservatore Romano
12(2006), str. 25-26.
20 Dives in misericordia nr 3.
52
Być uczniem Chrystusa
Nauczanie Jezusa jest przebogate. Nauczyciel z Nazaretu poruszał
w nim wiele ważnych tematów. Mówił o Bogu, odsłaniając tajemnicę
Jego ojcostwa. Prowadził do Niego i ośmielał swych uczniów, by z ufnością dzieci zwracali się do Ojca. Mamy zatem zachętę do przejścia
od wiary rozumianej jako powinność, obowiązek wierności Przymierzu
(Prawu), do wiary dziecięcej, ufnej i prostej, ożywionej miłością do Boga.
Żądając wiary w siebie (zob. (J 14,1) i pójścia za sobą, jako drogą,
prawdą i życiem (zob. ….), Jezus ukazywał ideał ucznia w programowym
wystąpieniu na Górze (zob. Mt 5,1-12; Łk 5,20-23). Ten, kto chce pójść
za Jezusem, może to uczynić wstępując na drogę Jego błogosławieństw.
Kazanie na Górze, które znamy w dwóch wersjach: Mateuszowej
i Łukaszowej, choć różni się między sobą, posiada ten sam wydźwięk.
Zawiera ważne wskazówki dla tych, którzy pragną pójść za Jezusem i nierozerwalnie związać z Nim swój los.
Błogosławieństwa (gr. makaryzmy) stanowią proklamację zbawienia,
ukazując wypełnienie się proroctwa Izajasza, które Jezus skomentował
występując publicznie w synagodze w Nazarecie (zob. Łk 4,16-21). Jezus jest ostatecznym wysłańcem Boga, który wypełnia obietnice dane
ubogim, smutnym i prześladowanym. Ogłasza im odzyskanie wolności,
radość mesjańską oraz zapłatę w niebie.
Biblia Starego Testamentu zawiera 45 błogosławieństw, spośród których aż 25 znajdujemy w Psalmach. Ukazują one Boga, jako źródło szczęścia człowieczego (zob. Ps 1,1; 32,1-2). Błogosławieństwa odnoszą się
do życia codziennego i dobrobytu (zob. Prz 3,13; 8,32.34; Syr 14,1-2.20;
25,8-9).Ukazują jak być szczęśliwym na ziemi i osiągnąć mądrość. Błogosławieństwa ewangeliczne mają wydźwięk eschatologiczny: dotyczą
szczęścia, jakie niesie ze sobą nastanie królestwa Bożego.
Mateusz przedstawia Osiem błogosławieństw, Łukasz zaś tylko
cztery. Do swych błogosławieństw Łukasz dołączył przekleństwa (zob.
Łk, 24-26), będące ich przeciwieństwem, ale nie wnoszące nowych treści. U Mateusza błogosławieństwa mają wydźwięk bardziej duchowy,
53
wewnętrzny, natomiast u Łukasza odnoszą się do konkretnej sytuacji
słuchaczy Jezusa.
Kazanie na Górze jest magna charta królestwa Bożego, zawierającym najistotniejsze treści nauczania Jezusa. Jest rozwinięciem i uszczegółowieniem wezwania, które Jezus skierował rozpoczynając swą misję
nauczycielską: „Nawracajcie się, ponieważ przybliżyło się królestwo
niebieskie” (Mt 4,17). Jezus występuje tu jako nowy Mojżesz, a Góra
Ośmiu Błogosławieństw jawi się jako nowy Synaj. Mojżesz otrzymał
Dekalog od Boga (zob. Wj 24,12). Był tylko jego przekazicielem. Jezus
natomiast wypowiada się we własnym imieniu i odwołując się do swego
autorytetu; głosi, „jako ten, który ma władzę (gr. hōs exousían échōn – Mt
7,29). Mistrz z Nazaretu jest prorokiem czasów ostatecznych, w którym
wypełniają się Prawo i pisma prorockie (zob. Mt 5,17). On tchnie w starotestamentalne dziedzictwo wiary nowego ducha; ducha dzięcięctwa Bożego i miłości. Po proklamacji królestwa i jego prawa, Jezus przedstawił
jego wymiar misyjny (rozdz. 10), tajemniczą naturę (rozdz. 13), wpływ
na codzienność wspólnoty mesjańskiej (rozdz. 18) i wypełnienie się na
końcu czasów (rozdz. 24-25). Mamy zatem w Ewangelii św. Mateusza
zdumiewającą katechezę o królestwie Bożym i o Kościele21.
Mateusz pisze: „Jezus widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł,
przystąpili do Niego Jego uczniowie: Wtedy otworzył usta i nauczał ich
tymi słowami:
«Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo
niebieskie.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni
będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
21 Zob. A. Pappi, I quattro Vangeli. Commento sinottico, Padova „A” Edizioni
Messaggero 2001, str. 101.
54
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości,
albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was i gdy
z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami»” (Mt 5,1-12).
Wśród błogosławionych na pierwszym miejscu Jezus wymienia ubogich, którym przyszedł głosić Dobrą Nowinę (zob. Iz 61,1-2). Zapowiada
szczęście ubogim i utrudzonym, w królestwie Bożym, które zakłada. Wyrażenie „ubodzy w duchu” odsyła do zapewnienia samego Boga, który
„patrzy na tego, który jest biedny i zgnębiony” (Iz 66,2). Rzeczownik
ubogi (hebr. ânî – biedny; w języku greckim oddawany przez ptōchós
– ubogi), mówi o nędzy żebraka, który musi się uniżyć, schylić (gr. ptýssein) po jałmużnę, by przeżyć.
Stary Testament uważał bogactwo za znak Bożego błogosławieństwa
i przychylności; nędza zaś była postrzegana jako kara za grzechy i stan zawiniony, zazwyczaj przez lenistwo i gnuśność. Ale już prorok Sofoniasz
w nowy sposób spojrzał na bogactwo i ubóstwo. Głosił, że w czasach mesjańskich zbawienie stanie się udziałem reszty Izraela, ubogich i ciemiężonych. Ubodzy zostaną ocaleni w dniu gniewu Pańskiego i znajdą w Nim
sprawiedliwość (So 2,3). Bóg obiecał przez proroka Izraelowi: „Usunę
bowiem spośród ciebie pysznych samochwalców twoich, a nie będziesz
się więcej wywyższać na świętej mej górze. I zostawię pośród ciebie lud
pokorny i biedny, a szukać będą schronienia w imieniu Pana” (So 3,1112). Taka koncepcja ubóstwa została utwierdzona po niewoli babilońskiej.
Ubogi oznacza człowieka pokornego, pobożnego, napełnionego bojaźnią
Bożą, który całą swą ufność posiada w Bogu. Anawîm (hebr. ubodzy)
Jahwe nie mogą liczyć na bogactwo, wpływy polityczne, władzę i układy.
Pogardzani przez możnych, wykluczeni z życia społecznego i żyjący na
jego marginesie, mogą jedynie z ufnością synowską prosić Boga o pomoc
i wsparcie. Tylko On jest ich obrońca i opiekunem. Ubodzy w duchu to
55
ci, którzy całą swa nadzieję pokładają w Bogu. Tak wiec, ubóstwo, jakie
błogosławi Jezus jest przede wszystkim stanem ducha, a nie wyznacznikiem statusu materialnego. Ubodzy pozbawieni koneksji, układów, wpływów, siły pieniądza i znaczenia, mogą jedynie powierzyć siebie Bogu,
Jego miłosierdziu i trosce. Jezus proklamuje nadejście królestwa Bożego,
w którym ubodzy nabędą znaczenia i będą u siebie.
Ubogi z błogosławieństw Jezusa to ten, kto ogołocony ze wszystkiego, upokorzony przez niedostatki materialne i deficyty duchowe. On
pamięta, że Bóg jest jego największym skarbem.
Jeśli zatem Jezus przestrzega swych uczniów przed bogactwem i zachęca do pielęgnowania ducha ubóstwa, to dlatego, że pragnie, by byli
wolni od ducha chciwości, pychy i arogancji, jaką często ono rodzi. Bogactwo zaślepia. Pozwala żyć w złudzeniu, że człowiek nie potrzebuje
Boga i bliźnich. łatwo wtedy o popełnienie błędu, jakiego dopuścił się
nielitościwy bogacz z przypowieści o Łazarzu (zob. Łk 16,19 i nast.).
Drugie błogosławieństwo odnosi się do osób, z którymi w społeczności nikt się nie liczy. „Błogosławieni zasmucani”. O nich mówił już prorok
wieszcząc Mesjasza, który będzie „pocieszał zasmuconych” i „rozweseli
płaczących na Syjonie” (Iz 61,1-3). Ci błogosławieni doznają smutku
z powodu dyskryminacji i prześladowań. Z pewnością można to błogosławieństwo odnieść do pierwszych chrześcijan, których zasmucała
wrogość Żydów i pogan, i którzy musieli być gotowi na niesprawiedliwe traktowanie i cierpienie. Zasmuconym Chrystus obiecuje, ze w Bogu
znajda źródło pociechy.
Trzecie błogosławieństwo dotyczy cichych (gr. praeîs). Cisi są podobni do Jezusa cichego i pokornego sercem (gr. praüs i tapeinós – zob.
Mt 11,29). Tym, których możni i wielcy tego świata lekceważą i zmuszają
do bezsilnego milczenia, Chrystus obiecuje, że „posiądą ziemię”. Jest ona
tutaj synonimem królestwa niebieskiego. Podobną obietnicę znajdujemy
w Ps 37,11: „Ufający Panu posiądą ziemię”.
Także czwarte błogosławieństwo dotyczy ubogich, którzy „pragną
i łakną sprawiedliwości”. Sprawiedliwość jest tu rozumiana w sensie czysto duchowym oraz konkretnym ziemskim. Pragnienie sprawiedliwości
56
mają ludzie pobożni, którzy starają się wypełniać we wszystkim wolę
Bożą. Chrystus błogosławi tych, którzy idąc w Jego ślady, pilnie woli
Bożej szukają i starają się zrealizować ją w swoim życiu. Błogosławieństwo, jakim będą się cieszyć jest wypełnieniem zapowiedzi dotyczących
czasów mesjańskich (Jr 23,5-6).
„Błogosławieni miłosierni”. Piąte błogosławieństwo wprost dotyczy
relacji uczniów Chrystusa z innymi ludźmi. Wprowadza w serię błogosławieństw, które dają praktyczne wskazówki, jak odnosić się do bliźnich.
Chrześcijanin winie budować swe więzi społeczne miłości miłosiernej.
Będzie przynależał do królestwa i doświadczy jego szczęśliwości, jeśli nauczy się kochać, miłością dźwigającą, leczącą i uzdrawiającą, jak
Jezus. Miłosierdzie jest podstawowym wymaganiem królestwa, które
buduje Jezus. Jego uczeń winien być zawsze gotowy do kierowania się
miłosierdziem wobec ubogich i potrzebujących. W ten sposób naśladuje
samego Boga, którego miłosierdzi głosił Stary Testament (zob. Wj 34,6;
Pwt 5,9-10; Jr 32,10; Ps 136). Nowy Testament przyniósł wyraźny nakaz:
„Bądźcie więc miłosierni, jak miłosierny jest wasz Ojciec niebieski” (Łk
6,36). Ci, którzy okażą się miłosierni mogą liczyć na nieskończone miłosierdzie samego Boga (zob. Mt 6,12-15; Mt 18,19-35).
„Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga będą oglądać”.
Czyste serce, a jakim mówi Jezus oznacza szczerość i prostotę wobec
Boga. Jego przeciwieństwem jest serce pokrętne, w swoich zakamarkach ukrywające zło, nieszczere i obłudne. Serce w Biblii to najgłębsze
centrum osoby, sanktuarium, w którym człowiek rozmawia z Bogiem.
Człowiek o czystym sercu nie udaje przed Bogiem. Obce jest mu pozerstwo i fałszywa pobożność, właściwa faryzeuszom i hipokrytom (zob.
Mt 6,1-18). Królestwo Boże, łaskę „oglądania Boga” Chrystus obiecuje
ubogim, pokornym, czystym, tym, którzy zatroskani o swe zbawienie
szukają Boga. Oglądanie Boga oznacza doświadczenie Jego bliskości,
miłości, opieki i zbawienia w Jego królestwie. Jezus obiecuje, że ciesząc
się życiem wiecznym ludzie czystego serca będą mogli bez przeszkód
trwać w Bogu.
Siódme błogosławieństwo Jezusa dotyczy pokój czyniących (gr.
eirēnopoiói). To ci, którzy nie tylko pragną pokoju w sercu, ale starają się
57
go zaprowadzić w swoim otoczeniu. Służą pokojowi poprzez dążenie do
zgody, przebaczenie i dialog. Chrystus, który jest „Księciem pokoju” (Iz
9,6; Mt 21,1) obiecuje szczęście swym współpracownikom; tym, którzy
oddadzą się na służbę dziełu pojednania i braterstwa. Wprowadzający pokój między ludźmi sprawiają, że znikają nieporozumienia, podejrzliwość
i wrogość, zrodzone z egoizmu, pychy i chciwości.
Ostatnim błogosławieństwem Pan Jezus obdarował „prześladowanych dla sprawiedliwości”. Zapewne miał przed oczyma rzesze swoich
wyznawców, których świat odrzuci z powodu wiary Niego i będzie ich
prześladował. Tym wszystkim, który cierpią niesłuszne prześladowanie
dla słusznej sprawy, Chrystus obiecuje królestwo niebieskie. Pragnie ich
również umocnić swą łaską, zapewniając, że prześladowania te czynią
ich uczestnikami chwały w Bożym królestwie. On jest pierwszym prześladowanym, który przez krzyż wszedł do chwały Ojca.
Często wracajmy do błogosławieństw Jezusa, gdyż są one programem naszego życia chrześcijańskiego. Każdy uczeń Chrystusa winien
znać je na pamięć, niczym Dekalog, by w swej codzienności wcielać
w życie te wartości, które chwali Chrystus.
Miłość bliźniego
Główne miejsce, oprócz miłości Boga, w nauczaniu Jezusa zajmuje
miłość bliźniego. Istnieje, bowiem dziwny związek pomiędzy Chrystusem a bliźnimi. Jezus utożsamia się z człowiekiem, którego spotykam
codziennie w domu rodzinnym, pracy, szkole, na ulicy, w urzędzie. Taką
wymowę posiada mowa Jezusa o Sądzie Ostatecznym. „Kiedy Syn człowieczy przyjdzie w chwale w otoczeniu wszystkich aniołów swoich,
zasiądzie na tronie chwały i wszystkie narody zgromadzą się przed Nim.
A On oddzieli jednych ludzi od drugich, tak jak pasterz zwykł oddzielać
owce od kozłów. I zbierze owce po prawej stronie, a kozły po lewej.
A potem powie Król do tych, co są po prawej stronie: Przyjdźcie błogosławieni Ojca mego, weźcie w posiadanie królestwo, które było dla
was przygotowane od założenia świata. Byłem bowiem głodny, a daliście
58
mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem obcy, a przyjęliście
Mnie. Byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a nawiedziliście Mnie; byłem więźniem, a przyszliście do Mnie. Wtedy odpowiedzą
Mu sprawiedliwi: Panie, kiedy to widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Cię, spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedyż widzieliśmy Cię obcym
i przyjęliśmy Cię, nagim i przyodzialiśmy Cię, albo chorym i w więzieniu
i poszliśmy Cię odwiedzić? A Król odpowie im tak: Zaprawdę, powiadam Wam, cokolwiek uczyniliście jednemu spośród najmniejszych braci
moich, uczyniliście Mnie samemu” (Mt 25,31-41).
Jakkolwiek nie próbowalibyśmy wyjaśniać wypowiedź Chrystusa,
nie da się zagubić jej realnego sensu: pomiędzy Jezusem a ludźmi istnieje szczególna łączność, tajemnicze zjednoczenie. Jest ono tak silne, że
cokolwiek powiemy o Jezusie, powiemy i o nas. Cokolwiek uczynimy
poruszeni miłością do bliźniego – ostatecznie kieruje się ku Niemu.
Jakże wielka jest godność człowieka, gdy spojrzymy na niego poprzez pryzmat tego, co mówi Jezus! W Starym Testamencie godność
człowieka została wyrażona przez to, że został on stworzony na obraz
Boży i Boże podobieństwo. Bóg sam (osobiście) powołał go do istnienia
i uczynił obrazem swojej boskiej nieśmiertelności. Wielkość człowieka
polegała na tym także, że jako jedyna ziemska istota został powołany do
dialogu miłości z Bogiem. Może Boga czcić, kochać i słuchać.
W Nowym Testamencie Jezus idzie jeszcze dalej. Sam stał się
człowiekiem. To pierwszy mocny argument za niezwykłością człowieka.
Bóg – człowiekiem. Natura ludzka została wywyższona ponad wszystko,
co jest na ziemi. Jeszcze bardziej Bóg-człowiek, Jezus z Nazaretu mówi,
że jego związek z każdym z nas jest jeszcze głębszy. On utożsamia się
z człowiekiem. „Współ-czuje”, jakby rzekł Cyprian to znaczy „czuje
z nami”. Nasze sprawy są Jego sprawami. Nasze radości pomnażają jego
radość, a bóle naszego serca są cierpieniem Jego Serca.
Słowa Jezusa właściwie przekreślają dystans dzielący każdego z nas
od Niego. Czynią Go osiągalnym. Jeśli więc chcemy coś uczynić dobrego
Jezusowi, okazać Mu naszą miłość i wdzięczność; jeśli chcemy odczuć
Jego obecność – nie ma lepszego i pewniejszego sposobu, jak zwrócić się
59
do bliźniego. Twarz Jezusa ma tysiące twarzy. Nie jest abstrakcyjna, ale
konkretna. To twarz bliźniego: starszego, umęczonego człowieka, dziecka, chorej kobiety, ojca lub matki. Nie trzeba szukać Jezusa w zaświatach,
na medytacjach transcendentalnych, paląc kadzidełka i szepcząc tajemne
zaklęcia. Nie trzeba wędrować w nieznane krainy w poszukiwaniu Boga.
On jest Emanuelem – Bogiem z nami (zob. Mt 1,23).
Teoretycznie – to wiemy; praktycznie ciągle musimy sobie przypominać, że miłość, do której zobowiązuje nas Jezus i dzięki której możemy do
dotknąć musi być konkretna. Pouczył Pan Jezus o tym św. Marcina, który
pewnego mroźnego dnia ulitował się nad żebrakiem i oddał mu połowę
swego ciepłego płaszcza. Zobaczył we śnie Jezusa przywdzianego w ten
płaszcz.
Błogosławiona Jolanta oddała biednym cały swój majątek, posługiwała chorym w szpitalu przez siebie założonym, aż do wycieńczenia
swego organizmu.
Również św. siostrze Faustynie Kowalskiej Pan Jezus dał do zrozumienia, że przychodzi do Niej w bliźnim. Pewnego razu przyszedł na
furtę w Krakowie żebrak. Dała mu to, co miała: miskę zupy. Gdy Jezus
się jej objawił kolejny raz, zrozumiała, że to Jemu samemu wyświadczyła tę przysługę. Św. Faustyna zwykła była także opiekować się chorymi
i starszymi siostrami. Mówiła, że widzi w nich cierpiącego Jezusa.
Św. Brat Albert Chmielowski namalował słynny obraz Ecce homo
przedstawiający Chrystusa odzianego w purpurę, w koronie cierniowej
i ze trzciną w ręce. Myślę, że właśnie podczas malowania tego obolałego
Chrystusa, wzgardzonego i pozostawionego samemu sobie, brat Albert
zrozumiał samo sedno chrześcijaństwa. Chrystusa trzeba szukać w braciach. Dlatego zaopiekował się biedakami Krakowa.
W chrześcijaństwie, od samego jego zarania istniała żywa świadomość tego, że Jezusa można spotkać w biednych i potrzebujących.
Chrześcijanie chętnie dzielili się tym, co posiadali z biednymi. To nie
tylko wyzwalało z ducha materializmu i było aktem sprawiedliwości
względem biednych, ale przede wszystkim uświadamiało chrześcijanom, że Jezus potrzebuje w bliźnich ich pomocy. Wśród największych,
60
„najprzedniejszych” dobrych uczynków, które gładzą liczne grzechy, Kościół umieścił jałmużnę. Już Ojcowie Kościoła pouczali, że kto biedakowi
daje, Chrystusowi daje, a kto wobec ubogiego jest skąpy, skąpi samemu
Panu.
Przy okazji zobaczmy, czym różni się filantropia ludzi niewierzących od jałmużny chrześcijańskiej. Także ludzie niewierzący potrafią być
wrażliwi na ludzką biedę i umieją pomagać innym. Chociażby wymieńmy
Janusza Korczaka, człowieka, który całe swe życie poświęcił sierotom,
czy św. Matkę Teresę z Kalkuty, która znana była z wielu dzieł dobroczynnych. Obecnie w Polsce istnieje wiele organizacji, państwowych
społecznych, o charakterze świeckim, które pomagają w przeróżnych
biedach. Kościół katolicki posiada rozbudowany Caritas, inne kościoły
chrześcijańskie jej odpowiedniki.
Otóż różnica w udzielaniu pomocy biednym tkwi nie tyle w sposobach czy zaangażowanych środkach materialnych, ile w motywacji. Niewierzący pomagają pobudzani do tego ludzką solidarnością, wzruszeni
biedą, może nieraz uświadamiając sobie, że ich także mogłyby spotkać
trudne sytuacje, np. bezrobocie, bieda materialna, choroba. Innych do
działania pobudza ich niespokojny, twórczy duch. Chcą coś konkretnego
zrobić dla innych, czuć się przydatni, nadać w ten sposób sens swemu
życiu.
Chrześcijanin nie jest działaczem społecznym, ani zawodowym filantropem. W bliźnim widzi Chrystusa, a swą posługę wobec „maluczkich i ubogich”, potrzebujących pomocy duchowej czy materialnej, „odrzuconych przez ludzi i wzgardzonych” widzi jako służbę Chrystusowi
i wypełnienie Jego woli. Jest to motywacja na wskroś religijna. Nasz
obowiązek: kochać bliźniego w Bogu i dla Boga. Przywołajmy tu przykazanie, które przypomniał Jezus: „Będziesz miłował Pana Boga swego....”
(Mk 12,30). Przypomnijmy słowa Testamentu Jezusa oraz Jego naukę
z Ostatniej Wieczerzy, gdy przepasał się prześcieradłem, umywał, jak
niewolnik, nogi Apostołom i mówił: „Nazywacie Mnie Nauczycielem
i Mistrzem. I dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeśli wobec tego Ja, Pan
i Nauczyciel wasz, umyłem wam nogi, to czyż wy nie powinniście sobie
również nawzajem nóg umywać? Zostawiłem wam przykład, żebyście
61
sobie nawzajem to czynili, co Ja wam uczyniłem. Zaprawdę, zaprawdę
powiadam wam: Sługa nie jest większy od swego Pana ani wysłannik od
tego, który go posyła. Teraz, więc już wiecie to. Postępujcie tedy zgodnie
z tym, a będziecie szczęśliwi” (J 13,13-17).
Zachowywanie nowego przykazania Jezusa chroni naszą wiarę od
zamknięcia jej tylko w świecie nadprzyrodzonym. Od życia w getcie: „ja
i Pan Bóg”. Nie pozwala na „prywatyzację” pobożności. To bardzo ważne,
dzięki temu, chociaż żyjemy wychyleni ku nowemu życiu, i oczekujemy
nowego, lepszego świata, to jednak nie jesteśmy bezczynni. Apatyczni.
Wiara w Jezusa, pobożność i kult prowadzą do czynu. Przypomina nam
o tym kapłan każdorazowo, gdy mówi na zakończenie Mszy świętej:
„Idźcie w pokoju Chrystusa”. Jakby mówił: ”Idźcie, jesteście posłani
z orędziem Jezusa do bliźnich. Dzielcie się tym, co otrzymaliście od
Niego. Czynami świadczcie, że On nie jest obojętny na niczyj los. Wasza
wiara to nie pobożne uczucia czy niezwykłe doznania, które dotyczą tylko
was, nikogo więcej. Wasza wiara otwiera was na innych”.
Musimy powiązać wiarę, modlitwę, kult z życia miłością na co dzień.
Uczy tego Św. Faustyna Kowalska. Ona, wyniesiona na wyżyny mistycyzmu, dopuszczona do najgłębszych tajemnic Serca Jezusowego, nie
utraciła realistycznego spojrzenia na świat. Ułożyła przepiękną modlitwę,
która świadczy o tym, że zrozumiała, iż nie można Chrystusa oddzielać
od człowieka ani człowieka od Chrystusa. Tak się modliła:
„Dopomóż mi do tego, o Panie, aby oczy moje były miłosierne, bym
nigdy nie podejrzewała i nie sądziła według zewnętrznych pozorów, ale
upatrywała to, co piękne w duszach bliźnich, i przychodziła im z pomocą.
Dopomóż mi, aby słuch mój był miłosierny, bym skłaniała się do
potrzeb bliźnich, aby uszy moje nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich.
Dopomóż mi, Panie, aby język mój był miłosierny, bym nigdy
nie mówiła ujemnie o bliźnich, ale dla każdego miała słowa pociechy
i przebaczenia.
Dopomóż mi, Panie, aby ręce moje były miłosierne i pełne dobrych
uczynków, bym tylko umiała czynić dobrze bliźniemu, na siebie przyjmować cięższe, mozolniejsze prace.
Dopomóż mi, aby nogi moje były miłosierne, bym zawsze spieszyła
z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie i zmęczenie.
Prawdziwe moje odpoczniecie jest w usłużności bliźnim.
Dopomóż mi, Panie, aby serce moje było miłosierne, bym czuła ze
wszystkimi cierpieniami bliźnich. Nikomu nie odmówię serca swego.
Obcować będę szczerze nawet z tymi, o których wiem, że nadużywać będą
dobroci mojej, a sama zamknę się w najmiłosierniejszym Sercu Jezusa”22.
I jeszcze jedno: „Przykazanie nowe daję wam, byście się wzajemnie
miłowali, tak, jak Ja was umiłowałem” (J 13,34). Słowa Chrystusa określają granice naszej miłości. Jej miarą jest miłość bez miary. To Jezusowe:
„Jak Ja was umiłowałem” jest bezgraniczne. Jezus „umiłował nas do końca” (J 13,1) to znaczy do ostatniej kropli swej krwi, wylanej na Golgocie,
do ostatniego tchnienia na krzyżu. Nie stawiał w swojej miłości żadnych
warunków. Nie mówił: „musicie na nią zasłużyć”, gdyż żaden grzesznik
nie zasługuje na miłość Bożą. Jest ona darem uprzedzającym, darmo danym, tylko dlatego, że On tak chciał. A nasza miłość? Czy umiemy kochać
konkretnego człowieka? Czy umiemy przyjmować go takim, jakim jest?
Czy nie dyktujemy warunków, jak matka, która mówi dziecku: „Bądź
grzeczny, bo inaczej mamusia przestanie Cię kochać”? Czy nasza miłość
jest czynem? Ofiarą z siebie? Zapomnieniem o sobie?
Chrystus mówi: „Abyście się wzajemnie miłowali”. Gdzie? W rodzinie. To jest pierwsza i podstawowa przestrzeń spotkania Chrystusa
w miłości. Przestrzeń codzienna, niewyszukana, zwykła. I może dlatego
bardzo trudna do zagospodarowania.
Nieraz ktoś mówi: „Gdybym miał większe możliwości, ile bym dobrego zrobił dla innych”, „niestety, ode mnie nic nie zależy...”, „niewiele
mogę...”. To bzdura. Ode mnie wiele zależy. Wiele mogę. Wiele mogę
zmienić tam, gdzie Bóg mnie postawił. Znalazłem stary obrazek przedstawiający kwitnącą łąkę. Ktoś dopisał na nim: „Zakwitnij tam, gdzie Bóg
przygotował ci glebę”. To jest właśnie to: rozwinąć swe talenty i uruchomić wszystkie moce w służbie miłości. Tam dokładnie, gdzie Bóg nas zasadził. Kwiat nie może powiedzieć: „Gdyby zasadzono mnie gdzie indziej,
22 Faustyna Kowalska, Dzienniczek nr 163.
62
63
zakwitłbym zachwycająco”. On kwitnie tam, gdzie Bóg przygotował mu
glebę. Nieraz są to kwiaty małe, słabe, ale zawsze kwiaty.
W Katechizmie Kościoła Katolickiego odnajdujemy cały katalog
uczynków miłości bliźniego, „co do duszy” i „co do ciała”. Te uczynki
miłości, której na imię miłosierdzie, przypominamy sobie w pacierzu po
to, żeby właśnie w codziennym życiu, a nie w wyjątkowych sytuacjach
(ekstremalnych) praktykować. Każdy z nas ma: „głodnych nakarmić, pragnących napoić, nagich przyodziać, podróżnych dom przyjąć, więźniów
pociesza, chorych odwiedzać, umarłych grzebać”.
A gdy chodzi o uczynki miłosierne co do duszy, to trzeba: „grzeszących upominać, nieumiejętnych pouczać, wątpiącym dobrze radzić,
strapionych pocieszać, krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować,
modlić się za żywych i umarłych”.
I najważniejsze mamy czynić dobro bliźnim nie oczekując od nikogo
innego zapłaty, jak od samego Jezusa. Jest to bardzo trudne; chociażby
dlatego, że lubimy podziękowania; to, że ktoś zauważy nasz wysiłek, doceni, co dla niego robimy. Często jednak zamiast podziękowań spotykamy
się z obojętnością, żeby nie wspomnieć już o postawie niewdzięczności.
Staramy się dla innych, oddajemy swój czas, siły, nieraz posiadane środki materialne, a ktoś uważa, że mu się wszystko należy, że to normalne,
iż dla niego się poświęcamy..., że to nasza powinność. Jest nam wtedy
przykro, i zamykamy serce, myśląc sobie: „Na drugi raz już taki głupi
nie będę, skoro ty, nie umiesz powiedzieć dziękuję!”. Jest to ludzkie, ale
nie chrześcijańskie.
Nie możemy poddać się takiej logice i złym emocjom. Chrześcijanin
zawsze pamięta, że nigdy nie można żałować dobra uczynionego. Nawet,
jeśli dozna w zamian za nie niewdzięczności. Dobro jest dobrem – zawsze;
niezależnie od tego, czy ktoś je zauważy i doceni czy też nie. Zresztą,
wierzymy, że Bożym oczom ono nigdy nie umknie. Nawet, jeśli byłoby mniejsze od ewangelicznego ziarnka gorczycy. Bóg za każde dobro
podziękuje i to miarą utrzęsioną, bezbrzeżną łaski; o wiele obfitszą niż
nasza zasługa. Na pewno nie zostanie dłużnikiem. Nie będzie się ociągał.
Ufajmy słowom Jezusa. Jeśli idziemy za Jego przykładem dobroci dla
bliźniego, nie musimy się lękać, że cokolwiek stracimy.
64
6 sierpnia
JEZUS CUDOTWÓRCA
W Ewangeliach znajdujemy liczne opowiadania o cudach, których
dokonał Jezus. Nie były one zasadniczym celem działalności Mistrza
z Nazaretu. Zdumiewały, zaskakiwały, przerażały. Nie to jednak było
ich głównym celem. Jezus nie skupiał się na nich, by zyskać rozgłos lub
poklask. Poprzez cuda i znaki Bóg potwierdzał Jego naukę. Cuda stawały się wezwaniem do wiary w Syna Bożego. Ich sens wyjaśnił św. Piotr
w Dniu Pięćdziesiątnicy, gdy tłumaczył swoim rodakom fenomen Jezusa:
„Mężowie izraelscy, słuchajcie tego, co mówię: Jezusa Nazarejczyka,
Męża, którego posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami,
cudami i znakami, jakich Bóg przez Niego dokonał wśród was, o czym
sami wiecie, tego Męża, który z woli postanowienia i przewidzenia Bożego został wydany, przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście,
lecz Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzi śmierci, gdyż niemożliwe było,
aby ona panowała nad Nim” (Dz 2,22-24).
To zbyt cudowne!
Człowiek jest istotą żądną niezwykłości – możnaby powiedzieć;
głodną cudów. I to nie tylko człowiek starożytny, ale i współczesny.
Chcemy czegoś, co nas wyrwie z szarości życia, co przerwie łańcuch
powszednich wydarzeń, będzie jakimś doświadczeniem czegoś niezwykłego, niebanalnego. Media dwoją się i troją, by przedstawiać nam takie
„cuda”, wyszukując coraz to dziwniejsze tematy. Starają się ze wszystkiego zrobić sensacyjna wiadomość. Tam, gdzie dzieją się rzeczy niezwykłe, niecodzienne, niespotykane – chętnie zbiegają się ludzie. Pociągają
ich zjawiska paranormalne, niewytłumaczalne racjonalnie, niepojęte i do
końca niezbadane. Ludzie wierzą w UFO i doszukują się śladów obecności inteligentnego życia we wszechświecie. Niejednokrotnie próbują
interpretować historię powołując się na nadzwyczajne interwencje obcych
cywilizacji.
65
Zapotrzebowanie na „cudowność” dostrzec możemy również w postawach religijnych wielu ludzi. Powszechnie spotykamy się z zapotrzebowaniem na „dziwy”, cuda, znaki będące wyrazem ingerencji Boga
w naszą codzienność. Współcześni, różnorodni guru religijni postępują
jak kuglarze z cyrku: próbują przekonać swoich wyznawców o posiadaniu
wiedzy tajemnej, nadprzyrodzonych mocy, nieludzkich umiejętnościach.
Epatują więc dziwnymi zachowaniami, strojem, gestami lub mową, byleby uatrakcyjnić swój przekaz i stać się wiarygodnymi w oczach potencjalnych klientów.
Niestety, również w chrześcijaństwie spotykamy się z cudownymi
nadużyciami. Czasami pragnienie przeżycia niezwykłego kontaktu z Bogiem, Maryja lub świętymi prowadzi do ośmieszenia wiary chrześcijańskiej i poważnych nadużyć. Ostatnimi czasy rozkwita moda na niezwykłe
„znaleziska” religijne. Od czasu do czasu słuchać, że Jezus lub Maryja
objawili się w jakimś miejscu: na ścianie bloku mieszkalnego, w prywatnym mieszkaniu, na drzewie w parku… Ludzie zbiegają się w te miejsca,
by osobiście zobaczyć, przekonać się. Wielu ulega zbiorowej histerii,
wielu wraca ze sceptycyzmem w sercu.
Można spotkać wierzących, którzy całą swą wiarę opierają nie na
Ewangelii i nauce Kościoła, lecz na cudach i „cudeńkach”, objawieniach
prywatnych i gnozie zdobytej u „wtajemniczonych”. Wierzą, gdyż zobaczyli zarys Madonny na korze drzewa lub rysy twarzy Jezusa na zabrudzonej szybie. Tak być nie powinno. Wiara chrześcijańska ma solidniejszy fundament niż rysunek na niedomytym oknie.
Takie cudowne wydarzenia i objawienia stają się argumentem dla
wrogów Kościoła i łatwym łupem dla propagandystów ateizmu, którym
łatwo przychodzi wyszydzić ludzką naiwność pomieszaną z zabobonem.
Nadużycia, z jakimi możemy się spotkać i naiwna wiara w cuda, nie
są argumentami, pozwalającymi na uzasadnione przeczenie prawdziwości cudów dokonanych przez Jezusa lub Jego uczniów. Nie wykluczamy
możliwości zaistnienia cudów. Zarówno Stary, jak i Nowy Testament ukazują stwórczą i zbawczą potęgę Boga, który okazuje się wielki zarówno
wtedy, gdy działa zgodnie z ustanowionymi przez siebie prawami natury,
jak i wtedy, gdy je przekracza lub zawiesza.
Cuda Jezusa są znakami szczególnej Bożej interwencji na korzyść
człowieka. Pełnią rolę służebną wobec wiary. Dokonują się ze względu na
nią i prowadzą do niej. Ukazują zatroskanie Boga o lud lub poszczególne
osoby. Stanowią potwierdzenie głoszonej nauki i otrzymanego posłannictwa. Nigdy zaś nie służą ściśle ludzkim celom: zaspokojeniu ciekawości,
wzbudzeniu taniej sensacji, budzeniu zamętu23.
Cuda Jezusa
Jezus, podobnie jak wiele wspaniałych postaci biblijnych był cudotwórcą. Ewangeliści mówią o nich z pozycji świadków, jako faktach,
które rzeczywiście się wydarzyły. Są one częścią historii Jezusa, w której
osobiście uczestniczyli. Co więcej: o cudach mówią nie tylko Apostołowie, ale także przeciwnicy Jezusa. Znamienne jest to, że nie kwestionują
faktów, autentyczności uzdrowień lub innych niezwykłych czynów Jezusa, lecz próbują je wytłumaczyć i zrozumieć. Przywódcy żydowscy
dyskredytują cuda Jezusa, oskarżając Go o to, że dokonuje ich mocą złego
ducha. Mówili: „Ma Belzebuba i przez Władcę złych duchów wyrzuca
złe duchy” (Mk 3,22; Mt 8,32; 12,24; Łk 11,14-15).
Prowadząc dyskusję z faryzeuszami i saduceuszami, Jezus powołuje
się na znaki, których dokonał jawnie, wśród nich. Kiedy Żydzi porwali kamienie, by Go zabić, zapytał ich: „Ukazałem wam wiele dobrych
czynów pochodzących od Ojca. Za który z tych czynów chcecie Mnie
ukamienować? Odpowiedzieli Mu Żydzi: nie chcemy Cię kamienować za
dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że ty będąc człowiekiem uważasz
siebie za Boga” (J 10,31-33).
Jezus dokonywał cudów, by potwierdzić Nimi swe mesjańskie posłannictwo24. Kiedy uczniowie Jana Chrzciciela przybyli do Niego z zapytaniem, czy On jest Mesjaszem (zob. Mt 11,3), Jezus odesłał ich do tego,
23 Zob. KKK nr 547-549.
24 Zob. KKK nr 547.
66
67
co już dokonał. Mówił: „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na
co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi
się Ewangelię” (Mt 11,4-5). W tym stwierdzeniu Jezusa znajdujemy nie
tylko aluzję do słów proroka Izajasza, który w ten sposób kreślił sylwetkę
Mesjasza. Chrystus powołuje się na fakty powszechnie znane.
Wszyscy Ewangeliści opisują znaki i cuda, jakich dokonał Jezus.
Nieraz posługują się uogólnieniami: „Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił” (Mk 1,34 zob. także
Mt 4,23; Łk 6,19). Innym razem opowiadają szczegółowo o konkretnym
cudzie (np. uzdrowieniu paralityka – zob. Mt 9,6; trędowatego – Mk 1,4042; wskrzeszeniu córeczki Jaira – Mk 4,41-42).
Ewangelie synoptyczne obfitują w opisy cudownych wydarzeń, poprzez które Jezus stopniowo objawiał prawdę o sobie jako o Synu Bożym.
Św. Jan natomiast nie mówi o wszystkich cudach, chociaż zdaje sobie
sprawę z ich wielości (zob. J 20,30). Apostoł wybiera i szczegółowo opisuje siedem znaków. Podał również kryterium tego wyboru znaków: „Te
zaś zapisano, abyście uwierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym
i abyście wierząc mieli życie w imię Jego” (J 20,31).
Dzieła, których dokonywał Jezus prowokowały pytanie o to, kim jest.
Stawały się nie tylko powodem zdumienia i zachwytu, których Chrystus
nigdy dla siebie nie pragnął, ale istotnym motywem wiary w Niego. Pomiędzy wiarą a cudami i znakami Jezusa istnieje ścisły związek. Zwrócił na niego uwagę św. Jan Paweł II: „Cuda i znaki, które czynił Jezus,
aby potwierdzić swe mesjańskie posłannictwo oraz przyjście królestwa
Bożego, łączą się ściśle z wezwaniem do wiary. To wezwanie zachodzi
w podwójnym znaczeniu: wiara uprzedza cud, co więcej – jest warunkiem
jego spełnienia, z kolei: wiara stanowi następstwo cudu, niejako rodzi się
z niego w duszy tych, którzy cudu doznali albo też byli jego świadkami.
Wiadomo, że wiara jest odpowiedzią człowieka na słowo Bożego objawienia. Cud dokonuje się w organicznym związku z tym objawiającym
słowem Boga. Jest «znakiem» Jego obecności i Jego działania, znakiem,
rzec można, szczególnie intensywnym”25.
O tym, jak wielką rolę Jezus przywiązywał do cudów jako znaków
budzących wiarę, świadczą słowa pełne żalu wypowiedziane do tych,
którzy byli ich świadkami, a się nie nawrócili. „Wtedy począł czynić
wyrzuty miastom, w których najwięcej jego cudów się dokonało, że się
nie nawróciły. Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby
w Tyrze lub Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno w worze i w popiele by się nawróciły. Toteż powiadam wam: Tyrowi
i Sydonowi lżej będzie w dzień sądu niż wam. A ty, Kafarnaum, czy
aż do nieba masz być wyniesione? Aż do Otchłani zejdziesz. Bo gdyby
w Sodomie działy się cuda, które się w tobie dokonały, zostałaby aż do
dnia dzisiejszego” (Mt 11,20-23).
Faryzeusze i uczeni w Piśmie, wychowani na Starym Przymierzu
byli przekonani, że Bóg jest wyłącznie Bogiem świętych i sprawiedliwych, natomiast gardzi grzesznikami i nie ma dla nich litości. Podobnie
myślał niewidomy od urodzenia, któremu Jezus przywrócił wzrok. Ten
sposób myślenia o Bogu podważył Jezus swoim postępowaniem. „w tym
wszystkim jest dziwne to, że wy nie wiecie, skąd pochodzi, a mnie oczy
otworzył. Wiemy, że Bóg grzeszników nie wysłuchuje, natomiast Bóg
wysłuchuje każdego, kto jest czcicielem Boga i pełni jego wolę. Od wieków nie słyszano, aby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia.
Gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic czynić” (J 9,30-33).
Cuda, których dokonywał Jezus w oczach świadków potwierdzały Jego
świętość i relacje z Ojcem.
Odzyskane życie
Przypatrując się cudom, dokonanych przez Jezusa łatwo odkryjemy
swoistą ich „pedagogię”. Jezus dokonywał cudów ze względu na tych,
25 Jan Paweł II, Cud jako wezwanie do wiary, katecheza z d. 16 XII 1987, nr 1, w:
Wierzę w Jezusa Chrystusa Odkupiciela, Liberia Editrice Vaticana Edizioni Aquila
Bianca 1989, str. 317.
68
69
którzy o nie prosili. Ludzie tłumnie przychodzili do Niego ze swoimi
biedami, potrzebami, cierpieniem, które pozbawiały ich pełni i radości
życia. Widzieli w Nim kogoś, kto może zmienić ich życie. Chorzy, niepełnosprawni prosili Jezusa o uzdrowienie, które bardzo często oznaczało
dla nich radykalną zmianę życia.
Jezus wychodził naprzeciw ich potrzebom. Wrażliwy na niedolę
i cierpienie, odpowiadał miłością na wiarę i zaufanie, jakim Go darzyli.
Jednocześnie dawał im o wiele więcej, niż oczekiwali. Cud powrotu do
zdrowia przywracał im utracone możliwości. Ewangelista Marek opisuje
cud uzdrowienia niewidomego pod Jerychem (zob. Mk 10,46-52). Bartymeusz z powodu swej ślepoty był skazany za żebranie. Siedząc przy
drodze do miasta dowiedział się, że będzie tedy przechodził Jezus. Głośno
wołał: „Synu Dawida, ulituj się nade mną!” (w. 48). Bartymeusz poprosił Jezusa, by przywrócił mu wzrok. Jezus widząc jego wiarę dokonał
cudownego uzdrowienia. Ewangelista pisze, że Bartymeusz „przejrzał
natychmiast i szedł za Nim drogą” (w. 52). Przywrócenie wzroku oznaczało radykalną zmianę w życiu Bartymeusza. Wraz ze wzrokiem odzyskał samodzielność, możliwość podjęcia pracy zarobkowej i zerwania
z żebractwem. Otrzymał szansę zmiany życia na lepsze.
Podobnie cud wskrzeszenia syna wdowy z Nain był dla niej obdarowaniem lepszym życiem. Łuksza opowiada o tym wydarzeniu, podkreślając, że Chrystus dokonał go, gdyż ulitował się nad losem wdowy.
Dokonując wskrzeszenia uratował ją od niechybnej nędzy. „Gdy zbliżył
się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna
matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok
Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz! Potem przystąpił, dotknął
się mar – a ci, którzy je nieśli, stanęli – i rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię
wstań! Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce” (Łk 7,11-15).
W czasach Jezusa sytuacja kobiet, które owdowiały była bardzo trudna. Mogły one liczyć na opiekę i wsparcie ze strony swoich najbliższych
– dzieci. Jeśli nie miały synów, którzy mogliby zaopiekować się nimi,
czekał je żebraczy los i poniewierka. Dla wdowy z Nain syn był jej jedyna
nadzieją na pogodna i spokojna starość, wolną od ubóstwa i trosk materialnych. Śmierć jedynego dziecka przekreśliła całkowicie jej nadzieje.
70
Dokonując cudu wskrzeszenia młodzieńca – Jezus przywracał jej nadzieję
na lepszą przyszłość. Zwracał jej życie.
I jeszcze jeden z licznych cudów, dokonanych przez Jezusa. Ewangelista Marek, z właściwą sobie precyzją, bardzo krótko relacjonuje uzdrowienie człowieka trędowatego: „Wtedy przyszedł do Niego trędowaty
i upadając na kolana, prosił Go: jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić.
Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź
oczyszczony! Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony” (Mk
1,40-42). Co dla trędowatego oznaczało uwolnienie z trądu? Nie tylko
odzyskanie zdrowia, ale również powrót do społeczności. Trąd wykluczał
z życia społecznego. Trędowaci musieli trzymać się z daleka od wiosek
i miasteczek, nie mogli kontaktować się ze zdrowymi, wieść zwyczajnego
życia. Utrzymywali się z jałmużny – tego, co wyżebrali. Wraz ze zdrowiem Jezus przywrócił temu człowiekowi szansę na szczęśliwe życie.
Podsumowując, możemy za św. Janem Pawłem II stwierdzić: „«Cuda
i znaki» Chrystusa, o których świadectwo dają Ewangelie, są objawieniem Bożej wszechmocy i zbawczej władzy Syna człowieczego. Równocześnie objawia się w nich miłość Boga do człowieka, nade wszystko
do tego, który cierpi, który jest w potrzebie, który błaga o uzdrowienie,
przebaczenie i litość. Są to więc «znaki» objawiające miłość miłosierną,
która głosi zarówno Stary, jak i Nowy Testament. I właśnie lektura Ewangelii pozwala nam zrozumieć, «odczuć» niejako, że cuda Jezusa mają swe
źródło w miłującym i miłosiernym sercu Boga, które jest zarazem żywym,
pulsującym sercem człowieka”26.
Wiara potwierdzona cudami
Cuda stanowią potwierdzenie prawdziwości słów Jezusa i nadprzyrodzonego charakteru Jego misji. Mówią o Nim jako proroku posłanym przez Ojca (zob. Mt 21,46; Mk 6,15; Łk 9,8; 24,19) oraz – co było
26 Jan Paweł II, Cuda Jezusa Chrystusa jako wyraz zbawczej miłości, katecheza z d.
9 XII 1987, nr 1, w: Wierzę w Jezusa, str. 312.
71
najtrudniejsze do przyjęcia dla Apostołów i wierzących Żydów – prawdę
o Jego bóstwie (zob. J 20,19; Dz 2,36).
Jak możemy skatalogować cuda Jezusa?
Ze względu na przedmiot oddziaływania można podzielić je na uzdrowienia z chorób i niepełnoprawności, uwolnienie z mocy złych duchów,
wskrzeszenia zmarłych. Jezus dokonywał również cudów oddziałując na
świat materialny, przekraczając prawa natury: rozmnażał chleb, przemieniał wodę w wino, uciszył burzę na Jeziorze.
Co było głównym powodem, dla którego Jezus czynił cuda? Odpowiedź znajdziemy już pod koniec relacji św. Jana z pierwszego cudu,
jakiego Chrystus dokonał. Była nim przemiana wody w wino na weselu
w Kanie Galilejskiej (zob. J 2,1-11). Reakcja uczniów na cud była wiara.
Jan podsumowuje to niezwykłe wydarzenie: „Taki to początek znaków
uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli
w Niego Jego uczniowie” (w. 11).
Jezus dokonywał cudów, by wzbudzić wiarę w sercach swoich
uczniów. Ona jest zasadniczym motywem jego cudotwórczej działalności. Niezwykłe gesty, niewyobrażalna moc, jaka nie dysponował żaden
człowiek, a która była udziałem Jezusa prowokowała pytanie: Kim On
właściwie jest? Jakim prawem i jaką mocą dokonuje rzeczy przekraczających możliwości ludzi? Patrząc na Jezusa cudotwórcę ludzie próbowali wniknąć w Jego tajemnicę. Cuda pomagały im zrozumieć, że mają
przed sobą kogoś niezwykłego, którego nie da się łatwo zakwalifikować,
określić.
Na cuda, jako świadectwo autentyczności swej mesjańskiej misji,
Jezus powoływał się wobec swoich przeciwników; tych, którzy odrzucali
Go jako Mesjasza. Mówił do faryzeuszy i uczonych w Piśmie: „Ja mam
świadectwo większe od Janowego. Są to dzieła, które Ojciec dał Mi do
wykonania; dzieła, które czynię, świadczą o Mnie, że Ojciec Mnie posłał”
(J 5,36). Innym razem zaś powiedział im: „Wierzcie Mi, że ja jestem
w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie – wierzcie przynajmniej ze
względu na same dzieła” (J 14,11).
72
Czyniąc cuda Jezus wzywał do wiary. Jairowi, przełożonemu
synagogi, który prosił Go o uzdrowienie córki, Jezus polecił: „Nie bój
się, tylko wierz!” (Mk 5,36). Ojca epileptyka, który błagał Go, by ocalił
jego syna, Jezus pouczył: „Wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy”
(Mk 9,23). Podobnie prosił o silną wiarę Martę, gdy stanął przy grobie
Łazarza, zapewniając ją. „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto
we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we
Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to? Odpowiedziała Mu; tak, Panie!
Ja wciąż wierzę, że Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na
świat” (J 25-27).
Cuda są niczym małe okna, poprzez które ludzie mogą wejrzeć w tajemnicę Chrystusa Syna Bożego. Dają do myślenia, niepokoją, zachwycają wspaniałością Bożej potęgi objawiającej się w Jezusie. Dzięki nim
ludzie odkrywają bliskość Boga.
Cuda w naszym życiu
Cuda Jezusa, opisane przez Ewangelistów, możemy odczytać nie
tylko w sensie historycznym, ale również jako zapowiedź Bożego działania w naszym życiu. Można je odnieść do siebie, jako zapewnienie,
że Chrystus jest również z nami. One dzieją się wśród nas, w Kościele.
Nie możemy wątpić w Jego moc nawet wtedy, gdy nie radzimy sobie
z trudnościami.
Cud rozmnożenia chleba, któremu św. Jan poświęcił wiele miejsca
w swej Ewangelii (J 6) dokonuje się we współczesnym Kościele. Chrystus nadal mnoży Chleb, którym karmi zgłodniałe rzesze. On jest prawdziwym Chlebem, który z nieba zstąpił i „daje życie światu” (J 6,33).
Cud uciszenia burzy na Jeziorze (zob. Mk 4,35-41) możemy odczytać
jako obietnicę stałej obecności Jezusa w Kościele i naszym życiu. Jezus
jest z nami także wtedy, gdy przerażają nas trudne sytuacje życiowe,
przegrywamy lub jesteśmy zwyciężani przez przeciwności losu. Zawsze
na Niego możemy liczyć. To wydarzenie jest dla ans zachęta do wyzbycia
73
się niepotrzebnego lęku. Ci, którzy są z Jezusem mogą czuć się bezpieczni
w każdej sytuacji. Wiara wystarczy, by pokonywać paraliżujący lęk.
Również opis uzdrowienia paralityka (Mt 9,2-9) może pomóc odkryć prawdę, że nie jesteśmy skazani na paraliżującą moc grzechu. Jezus
wyzwala od paraliżu nasze serca. Pozwala odzyskać władzę nad życiem.
Przywraca wolność dzieci Bożych poprzez dar przebaczenia grzechów.
Apel: „Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we
Mnie wierzcie” (J 14,1) Pan Jezus kieruje dziś do nas. Swoją łaską pomaga dostrzec nam mniejsze lub większe cuda swej miłości, które dokonują
się każdego dnia. Trzeba wiary dziecka – ufnej i prostej – by nimi się
cieszyć.
7 sierpnia
JEZUS WOBEC GRZECHU
Człowieka stać na wielkie czyny, szlachetne życie i heroiczną miłość,
a drugiej strony jest on istotą słabą moralnie i grzeszną. Św. Jan Paweł II
zauważył, że: „Człowiek musi się bowiem liczyć z ogromnym ubóstwem
swojej kondycji stworzenia skrępowanego przez wszelkiego rodzaju
ograniczenia; musi błądzić po omacku w gęstych ciemnościach, utrudniających mu wędrówkę, w czasie której wytęża swój spragniony prawdy
umysł; a przede wszystkim dźwiga na sobie ciężkie pęta swojej słabości
moralnej, która wystawia go na najbardziej upokarzające kompromisy.
Człowiek jest więźniem zła – wyznajemy to bez hipokryzji. Jednocześnie jednak jesteśmy wobec dzisiejszego świata świadkami chwalebnego wydarzenia, będącego decydującym zwrotem w historii ludzkości:
Chrystus «został wydany za nasze grzechy i wskrzeszony z martwych
dla naszego usprawiedliwienia» (Rz 4,25). W Chrystusie Panu człowiek
został uwolniony od swoich licznych więzów i dopuszczony do radości
pełnego pojednania z Bogiem”27. Taki człowiek, wielki i mały, zdolny do
heroicznej świętości i wielkiego zła, został przyjęty przez Boga, zaproszony do dialogu zbawczego, przyjaźni i miłości.
Chrystus Sędzią żywych i umarłych
Ewangelie przynoszą nam obraz Chrystusa Sędziego. Dawniej być
może był on wyraźniejszy niż współcześnie i bardziej obecny w wyobraźni wierzących. Dowody na to znajdujemy chociażby w sztuce religijnej,
gdzie postać Chrystusa Sędziego surowo spogląda z wielu arcydzieł. „Sąd
Ostateczny” Memlinga w Gdańsku lub „Sąd Ostateczny” Michała Anioła
w Kaplicy Sykstyńskiej w Rzymie budziły grozę i skłaniały do refleksji
nad życiem.
27 Jan Paweł II, Kościół szafarzem Bożego przebaczenia, 14 IV 1983 r., w: Jubileuszowy
Rok Odkupienia 25 III 1983-22 IV 1984 r., Liberia Editrice Vaticana 1985, str. 178179.
74
75
Dzisiaj zdaje się, że Kościół odsuwać na dalszy plan obraz Chrystusa
Sędziego, który „przyjdzie sądzić żywych i umarłych”. Jakby niewłaściwym i niestosownym wydaje się kaznodziejstwo, które przypomina
o nieubłaganym sądzie, nagrodzie wiecznej lub karze.
Obraz Chrystusa Sędziego jest obrazem na wskroś biblijnym. Św.
Piotr Apostoł, w katechezie poprzedzającej Zesłanie Ducha Świętego poganom, mówi wprost o Chrystusie, że „Bóg ustanowił Go sędzią żywych
i umarłych” (Dz 12,42). Sam Jezus również uczył, że od Ojca otrzymał
władzę sądzenia. On, który jest zarazem prawdziwym Bogiem i Człowiekiem, posiada moc osądzania ludzkich sumień. „Ojciec nie sądzi nikogo,
– zapewnia Pan Apostołów – lecz cały sąd przekazał Synowi, aby wszyscy oddawali cześć Synowi, tak jak oddają Ojcu” (J 5,22-23).
Boska władza osądzania ludzkich sumień wiąże się ściśle z odkupieńczym posłannictwem Jezusa. Jest aktem zbawczym. Świadczy o tym
zapewnienie Jezusa, jakie padło w nocnej rozmowie z Nikodemem: „Bóg
nie posłał Syna swego na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat
został przez Niego zbawiony” (J 3,16). Podczas sądu Jezusa dokona się
obdarowanie zbawieniem. Chrystus zapewnia: „Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego (…) i wtedy odda każdemu według
jego postępowania” (Mt 16,27). Wtedy też „sprawiedliwi będą jaśnieć
jak słońce w królestwie Ojca” (Mt 13,43); a ci, „którzy dopuszczają się
nieprawości” zostaną potępieni (zob. Mt 7,23).
Jezus podał kryteria Sądu, którego dokona, gdy przy końcu świata
przyjdzie jako Pan i Władca (zob. Mt 25,31-46). Mówi o dwóch możliwościach, uwarunkowanych życiem sądzonych: „Pójdźcie błogosławieni
Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od
założenia świata!” (Mt 25,34) oraz: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci,
w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom!” (Mt 25,41).
Chrystus objawił, że sądząc weźmie pod uwagę jako najważniejsze kryterium – miłość. Osądzi ludzi z miłości. Nie możemy jednak zapomnieć, że drugim, równie ważnym kryterium Jego sądu jest wiara.
Mówił uczniom: „Kto się przyzna do Mnie przed ludźmi, do tego i Syn
76
człowieczy przyzna się wobec aniołów Bożych (Łk 12,8, zob. także Łk
9,26 i Mk 8,38).
Czy chrześcijanin musi panicznie bać się tego Sądu? Nie, gdyż jak
uczył św. Jan Paweł II: „W rzeczywistości Sąd Ostateczny – jak wyraźnie
wynika ze źródeł biblijnych – jawi się jako ostatnie ogniwo Bożej miłości. Bóg osądza, gdyż kocha: osądza w imię miłości. Władza sądzenia,
którą Ojciec przekazał Chrystusowi, jest na miarę miłości Ojca i naszej
wolności”28.
Jezus i grzesznicy
Warto, byśmy przyjrzeli się relacji, jaka łączyła Jezusa z grzesznikami. Stosunek Jezusa do publicznych grzeszników, takich jak celnicy,
jawnogrzesznica czy Samarytanka nie tylko w czasach Jezusa budził zdumienie, opór i kontrowersje. Także dzisiaj jest źródłem nieporozumień
i błędnych interpretacji.
Postawę Jezusa wobec grzeszników tłumaczą słowa, które wypowiedział do Nikodema: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodnego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie
wieczne” (J 3,16).
Postawę Jezusa wobec grzesznika i grzechu cechuje realizm w podejściu do kondycji człowieka. Kiedy faryzeusze i uczeni w Piśmie przyprowadzili do Niego kobietę pochwyconą na cudzołóstwie, zażądali, by
osądził ją zgodnie z Prawem Mojżeszowym (zob. J 8,3-11). Jezus zwrócił
się do oskarżycieli kobiety z poleceniem: „Kto z was jest bez grzechu,
niech pierwszy rzuci na nią kamień” (J 8,7). Żaden z nich nie był bez
grzechu, dlatego też nikt nie odważył się jej ukarać. Odeszli zawstydzeni. Jezus zwrócił się do winowajczyni: „Nikt cię nie potępił? A ona
odrzekła: Nikt, Panie! Rzekł do niej Jezus: I ja ciebie nie potępiam. –
Idź, a od tej chwili już nie grzesz” (J 8,10-11). Słowa Jezusa ukazują,
28 Jan Paweł II, Jezus Chrystus ma boską władzę sądzenia, katecheza z dn. 30 IX
1987 r., nr 8, w: Wierzę w Jezusa, str. 251.
77
że jest zainteresowany zbawieniem (ocaleniem) grzesznika bardziej niż
wymierzeniem mu zasłużonej kary. Wykorzystał boską władzę sądzenia
i przebaczania, by ocalić grzesznicę. Inaczej niż uczeni w Piśmie i faryzeusze podszedł do grzechu. Dał kobiecie szansę. Stanowczym „idź i nie
grzesz więcej” wyraził swą dezaprobatę wobec zła, które czyniła, ale
swym „Ja cię nie potępiam” uwolnił ja od grzechu. Postawa Jezusa Syna
Bożego wobec grzechu jest postawą odrzucenia, potępienia, surowego
napomnienia wezwania do nawrócenia. Trudno doszukać się w niej tolerancji lub aprobaty, jak chcą współcześni niektórzy interpretatorzy tego
wydarzenia. Jezus strzeże prawdy, rozróżnia dobro i zło. Dostrzega też
słabość człowieka, która pragnie uleczyć łagodnością i miłosierdziem.
Jezus, właśnie dlatego, że uosabia miłosierdzie Ojca, przebacza
grzesznikom i wzywa ich do porzucenia zła. Ewangelista Łukasz opisał
spotkanie Jezusa w domu faryzeusza Szymona (zob. Łk 7,36-50). Zaprosił on Jezusa na ucztę, zapewne pragnąc lepiej poznać tego Męża Bożego
z Nazaretu, który cieszył się sławą cudotwórcy i proroka. Uświęcony
rytuał uczty zakłóciło wtargnięcie kobiety, „która prowadziła w mieście
życie grzeszne” (w. 37) oraz zachowanie, które zwróciło uwagę wszystkich biesiadników: „płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami
swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem” (w. 38). Gospodarz uczty, Szymon, był oburzony reakcją Jezusa,
który nie protestował i nie odrzucił kobiety. Szymon osądził go w swoich
myślach: „Gdyby On był prorokiem,. Wiedziałby, co za jedna i jaka jest
ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą” (w. 39). Jezus wziął
w obronę wzruszający gest pokornej kobiety. Dokonał sądu, który okazał
się pomyślny dla niej, nie dla faryzeusza. „Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała” (w. 47). Ku
oburzeniu współbiesiadników, powiedział jej: „twoja wiara cię ocaliła,
idź w pokoju!” (w. 50). Znowu wyraźnie widzimy, że Jezusowi bardziej
zależy na zbawieniu kobiety, niż na wymierzeniu jej sprawiedliwości.
Przygarnia ją, nie odtrąca. Dostrzega to, co w jej sercu jest dobre. Niejako
szuka pretekstu, by przebaczać. Jezus bowiem wie, że w ten sposób może
odzyskać człowieka dla Ojca.
78
Podobnie, jak podczas spotkania z kobietą cudzołożną, Jezus nie
lekceważy grzechu. Nie patrzy powierzchownie, jak Szymon faryzeusz
i inni. Wnika w serce kobiety i dostrzega w nim wielką udrękę i miłość.
Właśnie ta miłość do Jezusa ją ocaliła sprawiając, że odeszła w pokoju.
I jeszcze trzeci przykład obrazujący podejście Jezusa do grzeszników.
Św. Łukasz opowiada, że gdy Jezus powrócił do Kafarnaum, nauczał
w tamtejszych domach, czterej mężczyźni przynieśli paralityka. „Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem,
gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał
paralityk. Jezus widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: Synu, odpuszczają
ci się twoje grzechy. A siedziało tam kilku uczonych w Piśmie, którzy
myśleli w sercach swoich: Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może
odpuszczać grzechy, prócz jednego Boga? Jezus poznał zaraz w swym
duchu, że tak myślą, i rzekł do nich: czemu nurtują te myśli w waszych
sercach? Cóż jest łatwiej powiedzieć: Odpuszczają ci się twoje grzechy,
czy tez powiedzieć: wstań, weź swoje łoże i chodź? Otóż, żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczenia grzechów
– rzekł do paralityka: Mówi ci: Wstań, weź swoje łoże i idź do domu!
(Mk 2,4-11). Jezus skorzystał ze swej boskiej władzy by uwolnić chorego
z podwójnego paraliżu: duszy uwikłanej w grzechy i ciała, zniewolonego
niemocą. Jest Zbawicielem, który zwraca człowiekowi wolność. Zdejmując jarzmo paraliżu – obdarza nowym życiem.
Jezus – Syn Boży, nie separował się od grzeszników, przeciwnie szukał ich towarzystwa i starał się okazywać im miłość. Tego nie potrafili
zrozumieć i tym bardziej zaakceptować jego przeciwnicy, nie pamiętający o tym, że jedną z cech zapowiadanego przez proroków Mesjasza
będzie litość, łagodności i miłosierdzie. Izajasz wieścił o Nim, że: „Nie
będzie wołał ni podnosił głosu, nie da słyszeć swego krzyku na dworze.
Nie złamie trzciny nadłamanej, ani nie zgasi knotka o nikłym płomyku.
On niezachwianie przyniesie prawo. Nie zniechęci się ani nie załamie,
aż utrwali prawo na ziemi” (Iz 42,2-4). Słowa te spełniły się na Jezusie
(zob. Mt 12,17-20). Kiedy uczeni w Piśmie i faryzeusze oskarżali Jezusa
o pobłażliwość wobec grzeszników, Chrystus odpowiedział krótko: „Nie
79
potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem
powoływać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mt 9,13).
Jezus wobec grzechu
Jezus nie banalizuje, pochwala, usprawiedliwia, ani tym bardziej nie
lekceważy grzechu. Widzi, że grzech jest źródłem prawdziwego nieszczęścia człowieka, gdyż jego konsekwencją jest odrzucenie Boga i wieczna zatrata. Ewangelista Mateusz przytacza bardzo surowe, niepokojące
słowa Jezusa: „Jeśli więc prawe twe oko jest ci powodem do grzechu,
wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie
jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone
do piekła. I jeśli twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich
członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła” (Mt 5,29-30).
Jezusowi nie jest obojętne, jak żyją ludzie. Dla Niego grzech jest rzeczywistością straszną, porażającą, gdyż stanowi największe nieszczęście,
jakie może przydarzyć się człowiekowi. Grzech postrzega jako usidlenie,
zniewolenie człowieka przez zło. Mówił jednoznacznie: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem
grzechu. A niewolnik nie przebywa w domu na zawsze” (J 8,34-35).
Jezus rozpoczyna swą publiczną działalność od wezwania do nawrócenia (zob. Mt 4,17). Ogłasza nadejście królestwa Bożego i wzorem wielkich proroków oraz współczesnego Mu Jana Chrzciciela żąda, powrotu
do Boga na drodze pokuty. Przychodzi jako Ten, „który zbawi lud od jego
grzechów” (Mt 1,21). Św. Jan Paweł II w jednej ze swych katechez środowych powiedział: „«Zbawić» to znaczy wyzwolić od zła. Jezus Chrystus
jest Zbawicielem świata, ponieważ przyszedł, aby wyzwolić człowieka
od tego podstawowego zła, jakie zaległo wnętrze ludzkie i całe dzieje
człowieka, poczynając od pierwszego złamania Przymierza ze Stwórcą.
Zło grzechu jest właśnie tym złem podstawowym, które odsuwa od ludzkości urzeczywistnienie się królestwa Bożego. Jezus z Nazaretu, który
od początku swej misji głosi «przybliżenie się królestwa Bożego», jest
80
Zbawicielem. Nie tylko głosi królestwo Boga, ale usuwa zasadniczą przeszkodę, jaką w jego realizacji stanowi grzech, zakorzeniony w człowieku
na prawie pierworodnego dziedzictwa, które niesie z sobą stałe zarzewie
grzechów osobistych (fomes peccati). Jezus Chrystus jest Zbawicielem
w tym podstawowym znaczeniu: sięga do korzeni zła w człowieku. Korzeniem tym jest odwrócenie się od Boga, panowanie «ojca kłamstwa»
(por. J 8,44), który jako «książę ciemności» (por. Kol 1,13) stał się przez
grzech (i stale na nowo się staje) «księciem tego świata» (por. J 12,31;
14,30; 16,11)”29.
Zachęta Jezusa
Pragnąc ośmielić grzeszników i zachęcić ich do nawrócenia i pokuty
Jezus opowiadał przypowieści, które ukazywały Boga jako dobrego i miłosiernego Ojca. Cały rozdział 15 Ewangelii św. Łukasza odsłania nam
najgłębsze tajemnice Bożego Serca, przepełnionego miłosierdziem dla
grzeszników. Łukasz umieszcza tu najpiękniejsze przypowieści, za które
zasłużył na miano „ewangelisty łagodności Jezusa”.
Przypowieści Jezus skierował do uczonych w Piśmie i faryzeuszy, by
wyjaśnić im swój stosunek do grzeszników. Zapewniał ich, że nikt, nawet
grzesznicy, nie został wykluczony i odrzucony przez Boga. Nie ma zatem
powodów do oburzania się postępowaniem Jezusa, jak to czynili faryzeusze widząc, że spożywa posiłki z „celnikami i grzesznikami”. Te dwie
grupy to ci, którzy są uważani za obcych Bogu i niewiernych Jego prawu
(zob. Łk 5,30; 7,34). Jezus opowiedział przypowieść o zagubionej owcy,
zagubionej drachmie oraz synu marnotrawnym, by wyjaśnić swe postępowanie. Było ono znakiem łaskawości i miłosierdzia Ojca, który Go
posłał na świat. Przypowieści proklamują miłosierdzie Boże dla świata.
Przypowieści słuchali także Apostołowie i inni uczniowie Jezusa.
Pan chciał, aby uczyli się od Niego postawy przebaczenia i cierpliwości.
Stawiał im za wzór łagodności i miłosierdzia Ojca niebieskiego: „Bądźcie
miłosierni, jak jest miłosierny Ojciec wasz” (Łk 6,36).
29 Jan Paweł II, Chrystus wyzwala człowieka z niewoli grzechu, katecheza z dn. 27
VII 1988 r., nr 3, w: Wierzę w Jezusa, str. 452.
81
Przypowieść o zagubionej owcy jest bardzo krótka, obrazowa, a przez
to poruszająca. „Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedna z nich, nie
zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zagubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca
do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: Cieszcie się ze mną,
bo znalazłem owce, która mi zginęła. Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż
z dziewięćdziesięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia”
(Łk 15,4-7).
Przypowieść o zagubionej owcy ukazuje Boga jako dobrego pasterza.
Obraz ten nie jest obcy Biblii, która często porównuje Boga do pasterza
zatroskanego o swój lud (Iz 40,1; Ez 34, Ps 23). Jest to pasterz czujny,
uważny, który potrafi dostrzec utratę jednej owcy, chociaż opiekuje się
całym stadem. To ważna sugestia: nikt nie umknie czujnemu spojrzeniu
Boga. Dla niego tak samo ważne jest całe stado, jak i jedna owca. Niepokoi go odejście pojedynczej owcy. Podejmuje trud, by ja odnaleźć. Nie
męczy się, ani zniechęca długim poszukiwaniem. Idzie za zagubioną.
Jezus mówi o trosce Boga, którego Serce pozostaje niespokojne, gdy
gubi się człowiek. Lecz nie perypetie związane z poszukiwaniem owcy
stanowią centrum przypowieści Jezusa. W całym zdarzeniu dominuje radość ze znalezienia: wielka radość w niebie z powodu odnalezienia jednej
owcy. Ona jest miarą miłości Boga Dobrego pasterza do zagubionego
i odnalezionego człowieka.
Druga przypowieść, ma charakter bliźniaczy i posiada ten sam wydźwięk. Jednak w niej Jezus bardziej akcentuje wysiłek, jaki włożyła
kobieta w odnalezienie drachmy. Jej radość jest adekwatna do trudu poszukiwania. „Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam.
Tak samo, powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego
grzesznika, który się nawraca” (Łk 15,9-10).
Zaproszenie, jakie kobieta kieruje do sąsiadów „cieszcie się ze mną”
Chrystus kieruje do całego Kościoła, do nas. Chce podzielić z nami swa
radość z tego, że ktoś się nawraca, zmienia swe życie, odkrywa Boże
królestwo jako swój dom. Radość Boga ma wymiar wspólnotowy – bierze w nim udział niebo i ziemia. Cały Kościół uczestniczy w tej radości.
82
Jedną z najpiękniejszych przypowieści jest historia syna marnotrawnego (zob. Łk 15,11 i nast.). Jezus opowiedział historię zbuntowanego
chłopca, w która i my niekiedy się wpisujemy z naszymi wyborami moralnymi, stylem życia i hierarchią wartości. Św. Jan Paweł II ucząc o sakramencie pokuty i pojednania nawiązał do tej przypowieści: „«Pewien
człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: ‘Ojcze, daj
mi część majątku, która na mnie przypada’», opowiada Jezus, przedstawiając dramatyczne losy młodzieńca: awanturnicze odejście z domu ojca,
utratę całego mienia w życiu rozrzutnym i pustym, mroczne dni oddalenia
i głodu, a co więcej, utratę godności, upokorzenie i wstyd; wreszcie tęsknotę za własnym domem, odwagę powrotu doń i przyjęcie przez ojca.
Ojciec rzeczywiście nie zapomniał o synu, przeciwnie, zachował dlań
całą miłość i szacunek. Tak zawsze czekał na niego, a teraz ściska go,
przygotowując uroczyste powitanie tego, który «był umarły, a znów ożył;
zaginął, a odnalazł się».
Człowiek – każdy człowiek – jest tym synem marnotrawnym: owładnięty pokusą odejścia od Ojca, by żyć niezależnie; ulęgający pokusie;
zawiedziony ową pustką, która zafascynowała go jak miraż; samotny,
zniesławiony, wykorzystany, gdy próbuje zbudować świat tylko dla siebie; w głębi swej nędzy udręczony pragnieniem powrotu do jedności
z Ojcem. Jak Ojciec z przypowieści, Bóg wypatruje powrotu syna, gdy
powróci przygarnia go do serca i zastawia stół dla uczczenia ponownego
spotkania, w którym Ojciec i bracia świętują pojednanie.
To, co najbardziej uderza w przypowieści, to uroczyste i pełne miłości przyjęcie przez ojca syna, który powraca: znak miłosierdzia Boga
zawsze gotowego przebaczać. Powiedzmy to od razu: pojednanie jest
przede wszystkim darem Ojca niebieskiego”30.
Przypowieść ta ukazuje grzech jako odejście od Ojca. To niejako
wypowiedzenie synostwa. Grzesznik, podobnie jak syn marnotrawny
postanawia z dala od Ojca, a nawet przeciw niemu ułożyć swoje życie.
Chce korzystać z daru wolności. Niestety grzech przemienia samostanowienie w samowolę, która zwraca się przeciwko człowiekowi. Grzech
30 Reconciliatio et paenitentia nr 5.
83
jest rzeczywistością niszczącą – jakiekolwiek nadzieje związalibyśmy
z nim, zawsze zostaniemy zawiedzeni i rozczarowani. Szczęścia, którego pragnie każdy z nas nie znajdziemy wbrew Bogu, bez Niego lub
przeciwko Niemu. Grzech pisze scenariusz z czarnym końcem: prowadzi do samotności, utraty poczucia sensu życia i przegranej, która rodzi
ból. Jezus mówił o piekle, jako konsekwencji grzechu. „tam będzie płacz
i zgrzytanie zębów” (Mt 8,12, zob. także 13,42; 22,13; 24,51). Płacz to
żalu za utraconym dobrem, który przyszedł zbyt późno oraz rozpaczy
i bezsilności wobec bezpowrotnej straty. Zgrzytanie zębów symbolizuje
nienawiść do samego siebie, gniew człowieka, który ma świadomość, jak
bardzo został oszukany i wykorzystany.
Odpowiedzią Boga jest pragnienie naprawienia tego, co człowiek
zniszczył przez grzech. Bóg, jak mądry Ojciec z przypowieści czeka na
syna, który odszedł. Chociaż stracił go sprzed oczu, jednak nosi w sercu
głęboką tęsknotę za nim. Odchodzący syn nie przestał być jego dzieckiem. Grzech nie niszczy miłości – czyni ja jedynie trudniejszą. Ojciec
cierpliwie czeka na powrót, gotowy przywrócić utraconą godność synowską i przytulić do serca. Ukazując taki obraz Boga Ojca Chrystus
chciał ośmielić wszystkich grzeszników do nawrócenia i powrotów. Temu
służyły nie tylko słowa przypowieści, ale łagodność Jezusa, przyjazne nastawienie do błądzących, a nawet przebywanie z celnikami i grzesznikami
oraz wspólne spożywanie posiłków (zob. Mt 9,11; Mk 2,16; Łk 5,30).
Przypowieść o synu marnotrawnym jest pełna nadziei także dlatego,
że ukazuje iż dorastanie do dziecięctwa Bożego jest możliwe w każdym
człowieku. Także w tym, który odszedł bardzo daleko, i bawiąc się świetnie z licznymi przyjaciółmi zdaje się w ogóle nie myśleć o powrocie.
Nikogo nie wolno skreślać – trzeba, jak Ojciec z przypowieści, umieć
czekać. Ludzie, pod wpływem różnych wydarzeń życiowych zmieniają
się. To prawda, ze niekiedy zatracają się całkowicie, trwając do końca
przy świńskim korycie i zadawalając się to, co ukradkiem zabiorą świniom. Ale prawdą jest również, że gdy sięgną dna, potrafią powiedzieć:
„wstanę i pójdę do Ojca”. Na nich czeka Ojciec niebieski.
Jezus pokazuje, że powrót jest możliwy. Co więcej: Bóg niczego
bardziej, jak tego powrotu nie pragnie. Przywołuje nas do siebie na różne
84
sposoby – czasami bolesne, jak konsekwencje naszego odejścia. Czasami
niepokoi nasze sumienie silnymi wyrzutami, niezadowoleniem z dotychczasowego życia, poczuciem pustki. Innym razem mówi do nas przez ludzi. Bywa, że przypadkowe spotkania i słowa, które słyszymy od innych
sprawiają, że dojrzewamy do decyzji o powrocie.
Sakrament pokuty i pojednania
Chrystus pragnął, by wszyscy grzesznicy mieli dostęp do ojcowskiego przebaczenia i pojednania. Dlatego ustanowił sakrament, który
pozwala im odzyskać utracone życie łaski. Świadectwo o ustanowieniu
sakramentu pokuty i pojednania przekazuje nam święty Jan Ewangelista, relacjonując pierwsze ukazanie się Zmartwychwstałego Jedenastu.
„Wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia, tam gdzie przebywali
uczniowie, gdy drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł
Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: Pokój wam! A to powiedziawszy,
pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana.
A Jezus znowu rzekł do nich: Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak
i Ja was posyłam. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy są im odpuszczone,
a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,19-23).
Pozdrowienie Chrystusa: „Pokój wam!” (w. 19) nie jest kurtuazyjnym rozpoczęciem rozmowy, lecz przekazaniem mesjańskiego daru pokoju, którego w tym momencie Apostołowie najbardziej potrzebowali.
Zamknięci w Wieczerniku, zalęknieni, pogrążeni w czarnych myślach
dotyczących przyszłości i rozterce, gdyż nie wiedzieli, jak postąpić, otrzymali dar pokoju, który pozwolił im odzyskać radość i nadzieję. Pokój
serca jest pierwszym owocem Męki i Zmartwychwstania Chrystusa.
Jezus wskazał na swe poranione ręce i bok i tchnął na nich udzielając
im Ducha Świętego. Istnieje ścisły związek pomiędzy ukazaniem zranionego boku Chrystusa, stygmacie wycierpianej męki a darem Ducha Świętego. Na Golgocie, po śmierci Pana, z Jego boku jak napisał św. Jan „wypłynęła krew i woda” (J 19,34). Duch Święty jest darem, z którym wiąże
85
się nowe życie. Nie trudno też w czasowniku „tchnął” (gr. enephýsēsen,
apaxlegómenon w Nowym Testamencie) dostrzec aluzję do stwórczego
tchnienia Boga, o którym mówi Księga Rodzaju (Rdz 2,7). Dar Ducha
Świętego został teraz udzielony uczniom wraz z władzą odpuszczania
grzechów. Poprzez nich Chrystus, „Baranek Boży, który gładzi grzech
świata” (J 1,29), pragnie kontynuować misję jednania grzeszników z Ojcem niebieskim. Tę władzę niegdyś przyobiecał Jezus Piotrowi słowami:
„I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi,
będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane
w niebie” (Mt 16,19). Obiecał ją pozostałym Apostołom (Mt 18,18). Teraz wyposaża swych uczniów w moc Ducha Świętego, dzieląc się z nimi
łaską, za którą zapłacił swą krwią na Golgocie. Odpuszczenie grzechów
mocą Ducha Świętego jest nowym stworzeniem i przywróceniem do życia, o którym prorokował Ezechiel (zob. Ez 37,9-10).
Sakrament pokuty i pojednania jest darem Zmartwychwstałego i służy naszemu zmartwychwstawaniu z grzechu. W nim odzyskujemy nie tylko łaskę przyjaźni z Bogiem, przebaczenie i pojednanie, ale dar nowego
życia w Chrystusie. Jest to życie dzieci Bożych.
Trzeba, byśmy cenili sobie ten sakrament i korzystali z jego mocy,
gdyż jest on lekarstwem i ratunkiem dla nas. Św. Jan Paweł II, uczył, że
„dla chrześcijanina Sakrament Pokuty jest zwyczajnym sposobem otrzymywania przebaczenia i odpuszczenia grzechów ciężkich, popełnionych
po Chrzcie. Oczywiście, Zbawiciela i Jego zbawczego dzieła nie wiąże
sakramentalny znak w taki sposób, by w jakimkolwiek czasie i wymiarze
historii zbawienia nie mógł On działać poza i ponad sakramentami. Jednakże w szkole wiary uczymy się, że sam Zbawiciel chciał i postanowił,
by proste i cenne sakramenty wiary były w normalnych warunkach skutecznymi środkami, poprzez które przechodzi i działa Jego odkupieńcza
moc. Byłoby zatem niedorzecznością, a także zarozumiałością chcieć arbitralnie ignorować narzędzia łaski i zbawienia ustanowione przez Boga i,
jednocześnie, w tym wypadku ubiegać się o przebaczenie z pominięciem
sakramentu ustanowionego przez Chrystusa właśnie dla przebaczenia”31.
Trzeba odkrywać piękno i moc tego sakramentu. „Kościół przeto,
zachowując wiernie wielowiekową praktykę sakramentu pokuty, praktykę
indywidualnej spowiedzi związanej z osobistym żalem za grzechu i postanowieniem poprawy, strzeże szczególnego prawa ludzkiej duszy. Jest
to prawo do najbardziej osobistego spotkania się człowieka z Chrystusem
ukrzyżowanym i przebaczającym. Z Chrystusem, który mówi – przez
posługę szafarza sakramentu pokuty i pojednania – «odpuszczają ci się
twoje grzechy» (Mk 2,5); «idź, a od tej chwili już nie grzesz» (J 8,11).
Jest to jak widać, równocześnie prawo samego Chrystusa do każdego
z tych, których odkupił, prawo do spotkania się z każdym z nas w tym
kluczowym momencie duszy, jakim jest moment nawrócenia, a zarazem
odpuszczenia. Kościół, strzegąc sakramentu pokuty, wyznaje przez to
w sposób szczególny wiarę w tajemnicę Odkupienia jako rzeczywistość
żywotną i życiodajną, która odpowiada ludzkiej grzeszności, ale także
pragnieniom ludzkich sumień”32.
Z pewnością trzeba się napracować, by owocnie zeń korzystać. Kościół przypomina o tym, ucząc o pięciu warunkach tego sakramentu. Żaden sakrament nie działa magicznie. Domaga się naszego przygotowania,
pracy serca i umysłu.
Na ten sakrament trzeba patrzeć poprzez pryzmat wiary i miłości.
Wiary – by dostrzec Chrystusa, który poprzez posługę kapłana przychodzi
nam z pomocą; miłości – by dostrzec, że jest on dowody miłości Boga
do nas. Gdyby Chrystus nie kochał bezgranicznie ludzi, z pewnością nie
umarłby na Golgocie, by wysłużyć Kościołowi dar tego sakramentu.
31 Reconciliatio et paenitentia nr 31.
32 Redemptor hominis nr 20.
86
87
8 sierpnia
JEZUS I KOŚCIÓŁ
Nie można sobie wyobrazić Chrystusa bez Kościoła. Chrystus nie obrał samotnej drogi zbawienia świata. Zaprosił do wspólnoty wiary innych
ludzi. Najpierw była to grupa Dwunastu, których nazwał Apostołami. Do
tej grupy należały również kobiety, które „usługiwały Mu” (zob. Łk 8,3)
oraz siedemdziesięciu dwóch uczniów (zob. Łk 10,1). Chrystus założył
Kościół, by był wspólnotą życia Bożego i miłości, łaski i prawdy, pokoju
i dobra. Pan jest obecny i działa nadal w swoim Kościele. W nim wypełnia
swą obietnicę: „A oto Ja jestem z wami, aż do skończenia świata” (Mt
28,30). Tutaj możemy Go odkryć i uwierzyć w Niego.
Jezus wśród tłumów
Jezus rozpoczął publiczne nauczanie wzywając do pokuty i nawrócenia swoich rodaków. Swe pierwsze kroki kaznodziejskie stawiał na
ziemi rodzinnej – Galilei, gdzie się wychował. Ewangeliści mówią, że
imię młodego Rabbiego z Nazaretu szybko zyskało rozgłos. Otaczały Go
tłumy. „Rzesze ludzi” przychodziły do Niego, by Go słuchać. Trudno dziś
powiedzieć, jak liczni byli słuchacze nauk Jezusa i świadkowie cudów.
Niekiedy tylko, jak miało to miejsce w przypadku cudownego rozmnożenia chleba, Ewangeliści podali liczbę tych, którzy przyszli do Jezusa
(zob. ). Pięć tysięcy ludzi na pustkowiu nasyciło się chlebem, który On
rozmnożył. Można sądzić, ze niekiedy rzesze słuchaczy były liczniejsze.
Wieść o Jezusie rozeszła się po całej Galilei. Przychodzili Go słuchać
mieszkańcy Kafarnaum, Beer-Szeby, Magdali, Betsaidy, Korozain, a nawet z Tyberiady. Wśród słuchaczy Jezusa byli także mieszkańcy odleglejszych krain: Judei, Panias i Trachonu, Idumejczycy, Fenicjanie z Tyru
i Sydonu, ludzie zamieszkujący Zajordania i Syrię. Stad Łukasz mógł
z dumą napisać: „rozchodziła się Jego sława, a liczne tłumy zbierały się,
aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych niedomagań” (Łk 5,15).
88
Kim byli słuchacze Jezusa? Większość z nich stanowili ludzie
prości i ubodzy: rybacy, drobni rzemieślnicy i handlarze, rolnicy i pasterze. Można śmiało powiedzieć, że większość słuchaczy stanowili ludzie
pochodzący z nizin społecznych, nie mający wielkiego znaczenia ani też
władzy. Elity religijne i polityczne gardziły nimi. Nazywano ich „motłochem”. Tej pogardzie dali wyraz arcykapłani zwracając się do strażników
świątynnych, którzy mieli pojmać Jezusa, a nie uczynili tego. „Czyż i wy
daliście się zwieść? Czy ktoś ze zwierzchników lub faryzeuszów uwierzył
w Niego? A ten tłum, który nie zna Prawa jest przeklęty” (J 7,47-49).
Mamy też świadectwa ewangeliczne, że Jezus pozwalał przychodzić do
siebie dzieciom i kobietom, dwóm najsłabszym grupom w społeczeństwie patriarchalnym, które nie miały zagwarantowanych żadnych praw
i przywilejów. Błogosławił dzieci, rozmawiał życzliwie z Samarytanką
oraz pozwolił, by namaściła Mu stopy cudzołożnica.
Jezus chętnie przebywał w towarzystwie celników i grzeszników.
To kolejna kategoria słuchaczy Ewangelii Jezusa. Byli to ludzie, czasem
bardzo bogaci i pozornie uplasowani wysoko w społeczeństwie, ale pogardzani i znienawidzeni ze względu na wysługiwanie się władzy okupanta, zdzierstwo i niesprawiedliwość.
Do Jezusa przychodzili nawet obcokrajowcy. Setnik rzymski prosił go o uzdrowienie sługi (…), a kobieta kananejska o cud dla córki (…).
Wśród słuchaczy Jezusa byli niektórzy faryzeusze, saduceusze
i uczeni w Piśmie. Niektórzy nie mieli odwagi, by rozmawiać z Nim
publicznie, dlatego przychodzili do niego nocą i byli Jego skrytymi zwolennikami. Z innymi Jezus spotykał się w świątyni lub innych miejscach,
by dyskutować o Bogu i Jego królestwie. Faryzeusze, uczeni w Piśmie,
saduceusze i arcykapłani, na ogół odnosili się do Jezusa podejrzliwie
i wrogo. Okazywali dużo złej woli wobec Jezusa – mimo oczywistości
Jego cudów, negowali nadprzyrodzoną misję Chrystusa i odrzucali Go
jako Mesjasza.
89
Początek Kościoła
Odkąd Jezus rozpoczął publiczną misję, nigdy nie był sam. Od
samego początku towarzyszyła Mu nieliczna grupa uczniów, których zaprosił do wspólnego wędrowania. Jezus wybrał Dwunastu mężczyzn, których nazwał „apostołami” (…). Kazał im porzucić swe codzienne zajęcia,
rodziny i miejsce zamieszkania i polecił, by z nim chodzili (…). Oprócz
mężczyzn, Jezusowi towarzyszyła w wędrówce misyjnej także grupa kobiet (…). Św. Łukasz pisze, że ich obecność w rodzącej się wspólnocie
była nieoceniona. Jezus powołał także siedemdziesięciu uczniów, których
posyłał na misje (…).
Wiele wydarzeń pokazuje, że Chrystus pragnął z tej niewielkiej grupy
pierwszych uczniów uczynić wspólnotę, która będzie kontynuować Jego
dzieło. Apostołowie i uczniowie byli świadkami cudów Jezusa. Im też,
na osobności, Jezus tłumaczył ukryty sens przypowieści. Powoli kształtował ich serca, pozwalając, by powoli wzrastali w wierze. Jezus uczył
ich modlitwy. Niektórym z nich ukazał swą przyszłą chwałę (zob. Tabor).
Apostołów wyposażył w sakramentalną władzę i moc Ducha Świętego. Po swoim zmartwychwstaniu Jezus jeszcze przez czterdzieści dni
wyjaśniał Pisma swym uczniom. Odchodząc do domu Ojca zostawił im
mandat misyjny (…).
Założenie Kościoła nie było aktem jednorazowym, lecz procesem. Jezus powołał niewielką wspólnotę swych uczniów z myślą, że będzie ona
stanowiła zalążek Kościoła. Mojżesz wyprowadził z Egiptu dwanaście
pokoleń Izraela i z nich utworzył jeden lud. Chrystus – nowy Mojżesz,
z Dwunastu Apostołów utworzył Kościół, nowy lud Boży.
Apostołowie mieli świadomość tego, że stanowią wyjątkową wspólnotę. Dzieje Apostolskie ukazują młody Kościół w Jerozolimie zjednoczony na modlitwie i łamaniu chleba, trwający w nauce apostolskiej
i pełniący dzieła miłości (Dz…). Była to już wspólnota ukształtowana
hierarchicznie, o czym świadczą listy imion apostołów oraz relacje z Dziejów Apostolskich. Kiedy św. Paweł nawrócił się dołączył do wyznawców
90
Chrystusa, do wspólnoty wiary, która istniała nie tylko w Jerozolimie, ale
w wielu innych miastach.
Chrystusowa wola utworzenia Kościoła każe nam zastanowić się
nad społecznym – kościelnym wymiarem naszej wiary. „Nikt, kto wierzy – jak napisał papież Franciszek w swej pierwszej encyklice Lumen
fidei, – nie jest nigdy sam”33. Ojciec Święty słusznie zauważył, że: „Nie
można wierzyć samemu. Wiara nie jest tylko indywidualnym wyborem
dokonującym się we wnętrzu wierzącego, nie jest odizolowaną relacją
między «ja» wiernego i «Ty» Boga, między autonomicznym podmiotem
i Bogiem. Ze swej natury otwiera się ona na «my», wydarza się zawsze
we wspólnocie Kościoła. Przypomina nam o tym dialogowana forma
Credo w liturgii chrzcielnej. Wiara wyraża się jako odpowiedź na zaproszenie, na słowo, którego należy słuchać i które nie pochodzi ode mnie,
i dlatego włącza się w dialog, nie może być jedynie wyznaniem, które
płynie od jednostki. Można odpowiedzieć w pierwszej osobie: «wierzę»,
tylko dlatego, że należy się do wielkiej wspólnoty, tylko dlatego, że mówi
się również «wierzymy». To otwarcie na eklezjalne «my» dokonuje się
zgodnie z otwarciem cechującym miłość Bożą, która nie jest tylko relacją między Ojcem i Synem, między «ja» i «ty», lecz w Duchu jest także
«my», wspólnotą osób. Dlatego właśnie ten, kto wierzy, nie jest nigdy
sam, i dlatego wiara dąży do tego, by się rozpowszechniać, zapraszać
innych do swej radości. Człowiek otrzymujący wiarę odkrywa, że poszerzają się przestrzenie jego «ja» i nawiązują się nowe relacje, które
ubogacają życie. Tertulian dobrze to wyraził mówiąc o katechumenie, że
«po obmyciu nowego narodzenia» zostaje przyjęty w domu Matki, aby
wyciągnąć ręce i wraz z braćmi modlić się Ojcze nasz, niejako przyjęty
w nowej rodzinie”34.
Chrystus chciał Kościoła dla naszego zbawienia. Jest on rodziną,
której potrzebujemy dla naszego duchowego i religijnego wzrostu. Tutaj bowiem poznajemy Chrystusa, uczymy się Go naśladować, służyć
Mu i Go kochać. Kościół jako wspólnota wiary gwarantuje jej ciągłość
33 Lumen fidei nr 39.
34 Tamże.
91
i autentyczność. Przynależąc do Kościoła wierzymy tak samo i w to
samo, co pierwsze pokolenie chrześcijan. Raz jeszcze przytoczmy słowa Ojca Świętego Franciszka: „Jak każda rodzina, Kościół przekazuje swoim dzieciom to, co przechowuje w swojej pamięci. Jak sprawić,
aby nic nie przepadło, lecz – przeciwnie – wszystko coraz bardziej się
pogłębiało w dziedzictwie wiary? Właśnie dzięki Tradycji apostolskiej,
przechowywanej w Kościele pod opieką Ducha Świętego, mamy żywy
kontakt z początkową pamięcią. To, co zostało przekazane przez Apostołów – jak stwierdza Sobór Watykański II – «obejmuje wszystko, co
pomaga Ludowi Bożemu prowadzić święte życie oraz przyczynia się do
wzrostu jego wiary. W ten sposób Kościół w swojej doktrynie, w życiu
i kulcie przedłuża i przekazuje wszystkim pokoleniom wszystko, czym
jest i w co wierzy». Wiara potrzebuje bowiem środowiska, w którym
można o niej świadczyć i ją przekazywać, a winno być ono odpowiednie
i proporcjonalne do tego, co się komunikuje. Do przekazania treści czysto
doktrynalnej, pewnej idei, być może wystarczyłaby książka albo powtarzanie ustnego przesłania. Lecz tym, co przekazuje się w Kościele, tym,
co przekazuje się w jego żywej Tradycji, jest nowe światło, rodzące się
ze spotkania z Bogiem żywym, światło, które sięga centrum osoby, jej
serca, angażując jej umysł, jej wolę oraz jej życie uczuciowe, otwierając
ją na żywe relacje w komunii z Bogiem i innymi ludźmi. Do przekazywania takiej pełni istnieje specjalny środek, obejmujący całą osobę, ciało
i ducha, wnętrze oraz relacje. Tym środkiem są sakramenty, sprawowane
w liturgii Kościoła. W nich przekazywana jest pamięć wcielona, związana
z miejscami i okresami życia, zespolona ze wszystkimi zmysłami; osoba
jest w nich włączona, jako członek żywego podmiotu, w tkankę relacji
wspólnotowych”35.
Mistyczne Ciało Chrystusa
Trudno adekwatnie opisać Kościół, jest bowiem wspólnotą Bosko-ludzką. Z jednej strony dostrzegamy w nim Bożą obecność i działanie,
35 Lumen fidei nr 40.
92
z drugiej to, co w jego życie wnoszą ludzie. Wyznajemy jego świętość
i uświęcającą misję, a jednocześnie dostrzegamy ciemne strony życia tej
wspólnoty, niewierność i grzech. Szukamy w Kościele Chrystusa, i potrafimy Go tu odnaleźć; a jednocześnie odkrywamy, że jest on rodziną wierzących, wspólnie realizujących swe podstawowe powołanie do
świętości.
Kościół łączą z Chrystusem szczególne i wyjątkowe więzy. Mówiąc
o relacji ze swymi uczniami, Chrystus posłużył się obrazem winnego
krzewu i latorośli. Tak, jak latorośle są nierozerwalnie związane z pniem
i więdną bezowocnie, gdy od niego zostaną oderwane, tak chrześcijanie
nie mogą żyć oddzieleni od Chrystusa i Jego wspólnoty. Nie można wyobrazić sobie Chrystusa bez Kościoła i Kościoła bez Chrystusa. Tylko
trwając w Chrystusie i czerpiąc z Niego życie, Kościół może być sobą.
Wyłącznie wtedy staje się wspólnotą zbawienia.
Wyjaśniając tajemnicę Kościoła św. Paweł posłużył się obrazem
ciała. Według Apostoła narodów, Kościół jest mistycznym Ciałem Chrystusa, złożonym z wielu członków, które zespala wiara i wzajemna miłość
(….) . Chrystus jest Głową swego ludu. Karmi Go, poucza, prowadzi
poprzez doświadczenia życiowe, strzeże przed chorobą grzechu i daje
siłę i wzrost duchowy. Obraz Chrystusa Głowy i chrześcijan, będących
członkami Jego Ciała ukazuje w jak ścisłym związku pozostaje Pan ze
swoim Kościołem.
Ten obraz dopełnia inny – przedstawiający Kościół jako Oblubienicę
Chrystusa. Już w Starym Testamencie lud Boży nazywany jest Oblubienicą Boga. Wprawdzie ta Oblubienica, wielokrotnie okazywała się
niewierną i niestałą w miłości do Boga. On jednak nie cofał swe miłości małżeńskiej, lecz powodowany nią przebaczał, jednał i leczył swój
lud. Św. Paweł pisząc do Efezjan o relacji Chrystus Kościół posłużył
się obrazem miłości małżeńskiej. Chrystus jest małżonkiem (Oblubieńcem), a Kościół zaś jego żoną (oblubienicą). Paweł ukazał potęgę miłości
tego Boskiego Oblubieńca do wspólnoty wiernych. Ta miłość oczyszcza,
uświęca, przyozdabia i dodaje blasku. Apostoł napisał: „Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał samego siebie, aby go
uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby
93
osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy
czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany”
(Ef 5,25-27).
„Wedle Listu do Efezjan Oblubienicą jest Kościół, podobnie jak
u proroków był nią Izrael: a zatem podmiot zbiorowy, nie zaś indywidualna osoba. Tym zbiorowym podmiotem jest Lud Boży, czyli społeczność
złożona z wielu osób, zarówno kobiet jak i mężczyzn. «Chrystus umiłował Kościół» jako tę właśnie społeczność, jako Lud Boży, równocześnie
zaś w tym Kościele, który w tym samym tekście nazwany jest także Jego
«Ciałem» (por. Ef 5,23), umiłował każdą poszczególną osobę. Chrystus
bowiem odkupił wszystkich bez wyjątku, każdego mężczyznę i każdą
kobietę. W Odkupieniu wyraża się ta właśnie miłość Boga oraz wypełnia
się w dziejach człowieka i świata oblubieńczy charakter tej miłości.
Chrystus wszedł w te dzieje i pozostaje w nich jako Oblubieniec,
który «wydał samego siebie». «Wydać» znaczy «stać się bezinteresownym darem» w sposób najpełniejszy, najbardziej radykalny: «Nikt nie
ma większej miłości od tej» (J 15,13). W tym ujęciu, poprzez Kościół,
wszyscy ludzie – zarówno kobiety, jak i mężczyźni – są powołani, by być
«Oblubienicą» Chrystusa, Odkupiciela świata”36.
Słowo, które nie zamilknie
Św. Paweł Apostoł przedstawiając się Rzymianom powiedział, że
poprzez nawrócenie został oddzielony od dotychczasowego stronnictwa
faryzeuszy, do którego należał i „przeznaczony do głoszenia Ewangelii
Bożej” (Rz 1,1)37. To samo można powiedzieć o Kościele: jest społecznością żyjącą słowem Bożym, powołaną, by je głosić „w porę i nie w porę”
(….).
Kościół powstał dla Ewangelii. Głosi nam Chrystusa i prowadzi
do Boga. Ewangelia jest pokarmem duchowym Kościoła. Wspólnota
36 Mulieris dignitatem nr 25.
37 Wulgata posługuje się słowem segregatus, oznaczającym w jęz. łacińskim
„oddzielenie” i „przeznaczenie do czegoś”.
94
założona przez „Słowo, które stało się Ciałem” (J 1,14) strzeże Ewangelii,
dzieli się nią z tymi, którzy jej jeszcze nie znają. Głoszenie Ewangelii stanowi podstawową misję wyznawców Chrystusa. Gdyby Kościół zamilkł,
zatrzymał prawdę Bożą dla siebie i utracił zapał misyjny – zdradziłby swe
podstawowe powołanie. Stałby się bezużyteczny. Bóg, jak zaświadcza
Apostoł, „pragnie, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2,4). Stąd też nakaz misyjny Chrystusa przekazany
Jedenastu w dniu Wniebowstąpienia: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie
je zachowywać wszystko, co wam powiedziałem. A oto Ja jestem z wami
przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,19-20). To poważny obowiązek, ciążący na Kościele jako wspólnocie uczniów Chrystusa
oraz na każdym chrześcijaninie, który poprzez chrzest i bierzmowanie
zobowiązał się, by wiarą żyć, wyznawać ją i jej bronić. „Obowiązek
uczestniczenia w życiu Kościoła przynagla chrześcijan do postępowania
jako świadkowie Ewangelii i do zobowiązań, które z niej wypływają.
Świadectwo to polega na przekazywaniu wiary w słowach i czynach”38.
Jest to zadanie, jakiego Kościół podejmuje się ogarnięty światłem
i mocą Ducha Świętego. Nie jest w wypełnianiu swej misji osamotniony i zdany jedynie na własne siły. Jezus Zmartwychwstały zapewniał
uczniów: „Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie
moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po
krańce ziemi” (Dz 1,8).
Wierność Ewangelii i gotowość głoszenia całego depozytu wiary jest
kryterium autentyczności wspólnoty kościelnej. Współcześnie spotykamy
wiele wspólnot religijnych, które uważają się za chrześcijańskie i twierdzą, że są jedynymi spadkobiercami Kościoła apostolskiego. Przyglądając
się im trzeba zobaczyć, czy głoszą całą Ewangelię Chrystusa? Bywa bowiem, że grupy religijne, którym trudno nieraz odmówić gorliwości i zapału w głoszeniu swych nauk, nie trwają w wierności Ewangelii. Ulegają
pokusie dostosowania swych nauk do oczekiwań, słabości i ograniczeń
współwyznawców. Pokusa, by dostosować wiarę do gustów i nadziei ludzi, jest stara jak samo chrześcijaństwo. Wiele sekt działało w tym celu,
38 KKK nr 2472.
95
by uczynić chrześcijaństwo „lekkostrawnym”, miłym i gwarantującym
dobre samopoczucie. Stąd też akcentowano wszystko, co w Ewangelii jest
pociągające ze względu na piękno, a starannie milczano o wymaganiach
prawdy. Także po Soborze Watykańskim II pojawiły się w niektórych
kręgach kościelnych tendencje dostosowania się do świata współczesnego
kosztem prawdy i zasad moralnych. „Aggiornamento”, o którym mówił
św. Jan XXIII i jego następca Paweł VI rozumiano jako poddanie się mentalności świata, a nie jako szukanie nowych dróg i sposobów głoszenia
mu odwiecznej Dobrej Nowiny.
Obecnie zauważamy w Kościele nasilenie się tej tendencji. Jest ona
niejednokrotnie prowokowana słowami i czynami papieża Franciszka.
Jednak to nie papież stanowi problem dla Kościoła, gdy mówi o otwarciu drzwi, o miłosierdziu i szukaniu nowych możliwości oddziaływania
duszpasterskiego, a ci wszyscy, którzy chcą wykorzystać „syndrom Franciszka” do ukształtowania Kościoła na swoją modłę. Zamęt wywołują
ci, którzy próbują przeciwstawić papieża Kościołowi, jego tradycji, nauczaniu moralnemu i historii. Stąd też niepokojące doniesienia o zmianie
stanowiska Kościoła wobec publicznych grzeszników, rozwiedzionych
i homoseksualistów, antykoncepcji i aborcji.
Współczesny świat oczekuje, by Kościół zamilkł w sprawach wiary
i moralności pozwalając na subiektywizm i selekcjonowanie tego, w co się
wierzy. Różnego rodzaju reformatorzy życia kościelnego, wykorzystują
wyolbrzymione wypadki grzechu w Kościele, próbują zbić swój kapitał:
z jednej strony zohydzić Kościół, a z drugiej pozbawić go odwagi głoszenia ewangelicznej prawdy i osłabić jego autorytet jako nauczyciela wiary
i moralności. Przykładem jest chociażby kwestia pedofilii w Kościele, tak
chętnie nagłaśniana w mediach publicznych i prywatnych. Kościół staje
pod gradem oskarżeń, po części uzasadnionych, w dużej części wyolbrzymionych. Jest przedstawiany jako jedyna instytucja, mająca problem
z tym zjawiskiem. Media zawsze, gdy mówią o jakim przypadku pedofilii,
podają, że jest to ksiądz lub biskup. Podają pełne imię i nazwisko, chociaż
zazwyczaj jeszcze nie udowodniono tej osobie winy. Natomiast w innych
wypadkach nie informują, że jest to nauczyciel, lekarz czy prawnik. Nie
podają danych osobowych, ani też adresu zamieszkania. Nie chcą bowiem
96
wywołać skojarzenia, że wszyscy lekarze, nauczyciele czy policjanci to
są pedofile.
Szczytem hipokryzji było chociażby stanowisko ONZ wzywające
Kościół do walki z pedofilią w szeregach duchownych. Komitet Narodów
Zjednoczonych ds. Praw Dziecka w Genewie oskarżył w 2014 r. Stolicę
Apostolską o sprzyjanie molestowaniu seksualnemu dzieci. Skrytykował
stanowisko Kościoła wobec aborcji, antykoncepcji i homoseksualizmu
domagając się jego zmiany.
Tymczasem ta organizacja – o czym nikt nie mówi zbyt często – odpowiada za poważne nadużycia przeciwko dzieciom. Starannie zatuszowano gwałty i wykorzystywanie seksualne dzieci przez żołnierzy ONZ-u o jakich donosiła brytyjska organizacja pozarządowa Save the Children
(Ratujmy dzieci) w 2008 r. i latach późniejszych. Pisała ona w swym
raporcie, że dzieci zamieszkujące rejony powojenne na Wybrzeżu Kości
Słoniowej, południowym Sudanie i na Haiti są wykorzystywane przez
żołnierzy ONZ i pracowników jej misji. „Szokujący raport brytyjskiej
organizacji humanitarnej opisuje też liczne przypadki, gdy molestowane
były nawet 6-letnie dzieci i nikt się o tym nie dowiedział”39. Jak informowała w 2008 roku „Gazeta Wyborcza”: „W odpowiedzi na zarzuty
rzecznik ONZ Nick Birnback powiedział, że nie sposób dopilnować, aby
takie incydenty się nie zdarzały w organizacji, która zatrudnia blisko 200
tysięcy osób na całym świecie. – To, co możemy zrobić to zaznaczyć raz
jeszcze – nie tolerujemy takich sytuacji. Gdy pojawiają się wiarygodne
podejrzenia – zero tłumaczenia, a gdy jest dowód winy – zero pobłażliwości – powiedział BBC. «Nikt nie jest wolny od takich przypadków».
– W ostatnich latach ONZ, społeczność międzynarodowa i organizacje humanitarne poczyniły poważne kroki, aby rozwiązać problem.
Jednak musimy przyznać się przed samymi sobą, że żadna organizacja
zajmująca się pomocą, w tym ONZ i Save the Children, nie jest wolna od
takich problemów i tym bardziej musimy stawić im czoło – powiedziała
szefowa Save the Children Jasmine Withbread”40.
39 http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,5248235.html
40 Tamże.
97
Stosuje się podwójną miarę: bezwzględnie potępia i upokarza Kościół
przedstawiając go jako organizację przestępczą oraz pomniejsza bądź
przemilcza wykroczenia innych grup społecznych. To wszystko nie jest
kwestią sympatii lub fobii kościelnej, ale sposobem walki z Kościołem
jako nauczycielem prawdy i moralności. Niszcząc jego autorytet poprzez
ukazywanie grzechów i słabości duchownych, jednocześnie próbuje się
wymusić na nim zmianę nauczania. Takiemu szantażowi uległo już wiele
wspólnot protestanckich, które nie tylko milczą w sprawach Dekalogu,
ale przyzwalają na grzech i sankcjonują go swoim autorytetem.
Co może zrobić w tej sytuacji Kościół? Walczyć z grzechem wśród
swoich członków, ale nie ustępować w sprawach zasadniczych, dotyczących wiary i moralności. Nie może bojaźliwie milczeć, lękając się krytyki
czy też oskarżeń. Nie ma prawa dostosowywania wymogów Ewangelii do
słabości człowieka współczesnego. Nie może też schlebiać bezbożności
i niemoralności, tylko dlatego, że stają się powszechnie akceptowanym
stylem życia. Kościół musi pozostać wyrzutem sumienia dla tych, którzy
ulegają deprawacji, zarówno w jego łonie, jak i w świecie.
Pan Jezus mówił o czasach ostatecznych jako o okresie próby i wielkiego odstępstwa. Postawił pełne niepokoju pytanie: „Czy jednak Syn
Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18,8). Kościół
współczesny musi opowiedzieć się za prawdą Ewangelii nawet za cenę
prześladowań i męczeństwa.
Życie, które nie zamrze
Kościół jest nie tylko domem Słowa Bożego. Jego misja nie ogranicza się wyłącznie do dzielenia się Dobra Nowiną. Jest domem łaski Bożej,
życia Bożego i uświęcania. Chrystus nie tylko powoływał do świętości,
ale obdarzał nadprzyrodzonym życiem. Jest On życiodajnym krzewem
winnym (zob. J 15,1). Ci, którzy przez chrzest zostali weń wszczepieni,
otrzymują Jego moc i łaskę. Chrystus ustanowił sakramenty święte i powierzył je Kościołowi. W nim dokonuje się w sposób zwyczajny proces
wzrastania w świętości.
98
Pierwszym i najważniejszym sakramentem, który powierzył Pan Kościołowi jest chrzest święty. To sakrament ontycznej przemiany: człowiek, stworzony na obraz Boży i podobieństwo Boże zostaje ubogacony i przemieniony łaską dzięcięctwa Bożego. Staje się świątynią Bożą,
w której Bóg zamieszkuje (zob… ). Sakrament chrztu św. to sakrament
konsekracji chrześcijanina. Wiąże się z nią łaska uwolnienia od grzechu
pierworodnego i dar przebóstwienia. Jest to zarazem sakrament będący
u początku drogi z Jezusem.
Chrystus udziela tego sakramentu w Kościele, poprzez Kościół i dla
Kościoła. Przyjmując chrzest wierzący staje się nie tylko uczniem Chrystusa, ale członkiem Jego mistycznego Ciała. Wchodzi w wielka rodzinę
wierzących. To ma ogromne znaczenie dla jego wiary. Jest ona przekazywana przez Kościół, który staje się gwarantem jej autentyczności.
Łaska wiary, otrzymana w darze chrztu zostaje pogłębiona przez dary
Ducha Świętego w sakramencie bierzmowania. Bierzmowani stają się
świadkami i obrońcami wiary. Duch Święty ich umacnia, by nią żyli,
wyznawali sercem i czynami, dzielili się nią i w sytuacji konieczności
jej bronili. Sakrament bierzmowania jest źródłem łaski, która sprawia, że
chrześcijanin nigdy nie jest osamotniony w swej wierze.
Kolejnym, ważnym sakramentem dającym życie wieczne jest Eucharystia. W tym Najświętszym Sakramencie Jezus staje się pokarmem
duchowym dla swych uczniów. Wraz z laską uświęcającą daje im siebie
samego. Czyż może być większy dar?
Podobnie, dla ocalenia życia Bożego w nas, duchowej odnowy, nawrócenia i przemiany, Chrystus po swoim Zmartwychwstaniu ustanowił
sakrament pokuty i pojednania. Na mocy zasług Chrystusa, wysłużonych
przez mękę i śmierć na krzyżu, wierzący w Chrystusa otrzymują przebaczenie grzechów i dar pojednania z Ojcem niebieskim. To sakrament,
który pozwala rozpoczynać nowe życie z Chrystusem. Jest to sakrament
nowego życia w komunii z Chrystusem. Potrzebują go wszyscy, którzy
przez grzech oddalili się od Boga.
Innym, ważnym sakramentem w Kościele i dla Kościoła jest sakrament kapłaństwa. Pełni on funkcje służebną wobec wspólnoty wiary.
99
Chrystus pragnął podzielić się swą kapłańską władzą z Apostołami, i ich
następcami. Chciał, by wszystkie pokolenia chrześcijan miały udział
w owocach Jego męki i zmartwychwstania. Kapłani składają w sposób
niekrwawy ofiarę Chrystusa, czyniąc „na Jego pamiątkę” to, czego On
sam dokonał na Ostatniej Wieczerzy i na Golgocie.
Chrystus ustanowił sakrament małżeństwa, uświęcając ludzką miłość
i podnosząc ją na wyżyny nadprzyrodzoności. Swą obecnością na weselu
w Kanie Galilejskiej i pierwszym cudem, jaki uczynił dla nowożeńców,
Chrystus ukazał, jak bardzo pragnie wspierać małżonków w realizacji ich
powołania. Łaska sakramentu małżeństwa, udzielona podczas obrzędu
zawarcia małżeństwa, trwa przez całe życie małżeńskie. Mąż i żona mogą
z niej korzystać, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych i trudnych.
Ostatnim z sakramentów pochodzących od Chrystusa jest sakrament
namaszczenia chorych. W Nim jest obecny Jezus dla chorych i zagrożonych śmiercią. Pan daje łaskę mężnego dźwigania choroby i niedostatków
życiowych związanych ze starością.
Sakramenty ustanowione przez Chrystusa są źródłem Bożego życia,
łaski uświęcającej i uczynkowej. Dzięki nim stajemy się mocniejsi duchowo. Sakramenty pozwalają na rozwój wiary i dojrzewanie w miłości.
Dlatego, że są źródłem Bożej mocy, Kościół usilnie zachęca do korzystania z nich.
Miłość, której nie zabraknie
Kościół jest nie tylko głosicielem orędzia wiary, szafarzem Bożej
łaski w sakramentach świętych. Jest znakiem wielorakiej Bożej miłości. Chrystus pragnął Kościoła jako wspólnoty życia nadprzyrodzonego
i miłości braterskiej. Dlatego zostawił Kościołowi przykazanie miłości
bezinteresownej, bezgranicznej i bezwarunkowej.
Miłość do Boga i bliźnich, wzbudzana ustawicznie przez Ducha
Świętego jest zadaniem Kościoła jako wspólnoty oraz poszczególnych
wiernych. „W Kościele uczymy się kochać, zaprawiając się do bezinteresownego przyjmowania bliźniego, troskliwego zajmowania się tym, kto
100
przeżywa trudności, ubogimi i najmniejszymi. Podstawową motywacją,
która łączy wierzących w Chrystusa, nie jest sukces, lecz dobro – dobro,
które jest tym bardziej autentyczne, im bardziej się nim dzielimy, a którym nie jest przede wszystkim posiadanie czy władza, lecz bycie”41.
Miłość bliźniego, której nauczycielem jest Kościół wyraża się na
wiele sposobów. Jest rzeczywistością tak bogatą, jak samo życie. Trudną
do praktykowania formą miłości bliźniego, której w Kościele uczy nas
Chrystus jest miłość przebaczająca. Jest to miłość, której potrzebujemy
wszyscy, choć nie zawsze mamy dość odwagi i siły, by ją praktykować
w życiu codziennym. Kościół jest znakiem przebaczenia i pojednania.
W nim nigdy nie milknie wezwanie do darowania winowajcom oraz szukania pokoju i zgody. Zwłaszcza w ostatnich czasach widzimy Kościół
zaangażowany w sprawę pokoju między narodami. Jest on rzecznikiem
dialogu i przebaczenia, wspaniałomyślności i miłosierdzia.
Innym z wyrazów miłości bliźniego jest służba Chrystusowi w ubogich, chorych, samotnych i opuszczonych. Są oni w Kościele otoczeni
szczególną troską i miłością. Dla nich Kościół powołał do istnienia wiele
dzieł dobroczynnych.
Kościół jest wspólnotą braterską, w której może znaleźć swe miejsce każdy człowiek. W nim uczymy się poszanowania godności innych,
i odkrywamy, że każdy człowiek, jest naszym bliźnim. Kościół uczy nas
patrzenia na nich na sposób Chrystusa, który nie pozostaje nigdy obojętny wobec czyjegoś cierpienia, niedostatku lub niedoli. „Są ludzie, którzy
widzą, a udają, że nie widzą, mają przed oczyma naglące potrzeby naszej
epoki, ale pozostają obojętni – to jeden z «zimnych nurtów» kultury naszych czasów. W spojrzeniu innych ludzi, zwłaszcza tego «drugiego»,
który oczekuje naszej pomocy, widzimy, jak potrzebna jest chrześcijańska miłość. Jezus Chrystus nie uczy nas mistyki «zamkniętych oczu»,
ale mistyki «otwartego spojrzenia», a więc także mistyki absolutnego
obowiązku zwracania uwagi na kondycję człowieka, na położenie, w jakim znajduje się człowiek, który wedle Ewangelii jest naszym bliźnim.
Spojrzenie Jezusa, lekcja Jego oczu wprowadza nas w bliskość z innymi
41 Benedykt XVI, Homilia podczas Mszy św. na błoniach w Montorso, 2 IX 2007 r.,
w: L’Osservatore Romano 10-11(2007), str. 9.
101
ludźmi, w wymiar solidarności, dzielenia się własnym czasem, talentami, a także dobrami materialnymi. (…) Tak, «muszę stać się człowiekiem, który kocha, którego serce jest otwarte, tak aby mogły je poruszyć
potrzeby innych. Wtedy mogę odnaleźć mego bliźniego, czy też raczej
– to on może odnaleźć mnie»”42.
Kościół prześladowany
Dlaczego świat nienawidzi Kościoła? Czemu ateiści nie atakują się
wyznawców innych religii, na przykład buddystów, islamu, a z wielką
zajadłością traktują Kościół katolicki? Ta wrogość ma nie tylko charakter czysto ludzki – antyklerykalizm, niechęć do Kościoła jako instytucji,
przykre doświadczenia lub doznane krzywdy, zgorszenie ze strony wierzących – ale daleko głębszy. Prześladowanie Kościoła, walką z chrześcijaństwem, jest jednym z wyrazistych znaków czasów ostatecznych.
To walka, którą podejmuje szatan, by przeciwstawić się Bogu i jak najwięcej ludzi zbuntować przeciwko Niemu. Apokalipsa św. Jana w sposób symboliczny ukazuję tę zdesperowaną walkę zła z dobrem. Mówi
o wielkim cierpieniu, jakie dosięgnie Kościół, ale jednocześnie zapewnia, że czas prześladowań Kościół przejdzie zwycięsko. Oczyszczą go
one i pogłębią Jego związek z Chrystusem.
O jednym z powodów wrogości świata wobec Kościoła mówił
sam Jezus. „Mnie prześladowali, i was prześladować będą” (zob. ….).
Los Kościoła prześladowanego, znienawidzonego, jest losem samego
Chrystusa. On również został odrzucony przez swój lud, wzgardzony
i skazany na śmierć krzyżową. Kościół zatem upodabnia się do swego założyciela, gdy niesłusznie cierpi. Prześladowania, chociaż bolesne
i zatrważające, w pewnym sensie są czymś użytecznym dla Kościoła.
Zauważyli to już starożytni, mówiąc, że „krew chrześcijan, jest posiewem chrześcijaństwa”. Rzeczywiście, dostrzegamy zależność pomiędzy
prześladowaniami Kościoła, a jego duchowa kondycja i wzrostem. Tam,
42 Benedykt XVI, Spotkanie z wolontariuszami, Wiedeń 9 IX 2007 r., w: tamże, str.
32.
102
gdzie trwają krwawe lub niekrwawe prześladowania, Kościół się oczyszcza i umacnia. Przybywa mu świadomych wyznawców. Co więcej: nawracają się nawet Jego prześladowcy. Widzimy to również w naszej
rzeczywistości społecznej. Z jednej strony ujawnia się wiele wrogości
wobec chrześcijaństwa i chrześcijan. Powszechnym zjawiskiem staje się
w życiu publicznym chrystianofobia – postawa pełna uprzedzeń i wrogości wobec wierzących. Z drugiej jednak strony wielu katolików w Polsce „budzi się” pod wpływem propagandy antychrześcijańskiej, aktów
fizycznej lub duchowej przemocy. Zaczynają myśleć o Kościele, bronić
go przed niesprawiedliwymi atakami, bronić wartości chrześcijańskich.
Znakiem czasów współczesnych jest odchodzenie od Kościoła „nominalnych katolików”, letnich, zobojętniałych, tylko tradycyjnie związanych z parafią. Jednak trzeba uczciwie powiedzieć, że także znakiem
czasu jest wzrost liczby tych, którzy w wieku dorosłym proszą o wiarę
i chrzest. W tym czasie oczyszczenia i decyzji osobistych co do wiary
lub ateizmu, wiele osób odkrywa piękno wiary, nawet w Kościele, który
nieustannie zohydzanym i oczernianym. To wszystko każe nam również
opowiedzieć za lub przeciwko Kościołowi.
Postawmy zatem sobie pytania, z którymi zwrócił się do nas papież Franciszek: „Jak bardzo kocham Kościół? Czy modlę się za niego?
Czy czuję się częścią rodziny Kościoła? Co robię, aby był on wspólnotą,
w której każdy czuje się gościnnie przyjęty i zrozumiany, w której odczuwa miłosierdzie i miłość Boga odnawiającego życie?”43.
43 Franciszek, audiencja generalna, 29 V 2013 r.
103
9 sierpnia
JEZUS I DŹWIGANIE KRZYŻA
Zapraszając ludzi, by poszli za Nim, Jezus nie ukrywał, że zaprasza
na trudną drogę krzyża. Mówił: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się
zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje” (….). Krzyż tak bardzo zrósł się z Chrystusem i chrześcijaństwem,
że trudno wyobrazić sobie Go bez niego. Chrześcijanie uznają krzyż za
swe godło. Wyznacza program ich życia. Stanowi Księgę, z której uczą
się jak żyć. „Krzyż, który jest zgorszeniem dla Żydów i głupstwem dla
pogan, dla uczniów Jezusa jest mądrością” (zob. …). Apostoł narodów
wyznał: „Co do mnie, nie daj Boże, bym miał się chlubić z czego innego,
jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat
stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata” (zob. ….).
Jeśli kto chce pójść za Mną
Zaproszenie: „Pójdź za Mną” Jezus skierował do apostołów
i uczniów (zob…. ). Wypowiadał je z naciskiem, choć bez przymusu.
Chrystus proponował, a nie zniewalał. To wezwanie kieruje również do
nas. Nie jest to zaproszenie do wzięcia udziału w wakacyjnej wycieczce
czy też atrakcyjnej przygodzie, lecz wezwanie do wspólnej wędrówki
przez życie. Jezus nie ukrywa, że będzie trzeba pokonywać razem wiele przeszkód, trudzić się i ciężko pracować. Nie obiecywał tym, którzy
uwierzą w Niego i pójdą za Nim sukcesów, sławy, łatwych pieniędzy
i popularności. Przeciwnie, mówił o krzyżu: „Jeśli kto chce pójść za
Mną, niech się zaprze samego siebie, weźmie krzyż swój i Mnie naśladuje” (…) Św. Augustyn, komentując te słowa Jezusa, napisał: „Twarde
wydaje się i trudne to, co Pan nakazał: Jeśli kto chce iść za nim, winien
się zaprzeć samego siebie. Lecz nie jest trudne ani twarde, skoro nakazuje Ten, który wspomaga i sam sprawia, to co nakazuje.
Prawdziwe oto są słowa, którymi woła do Boga psalmista: «Według
słów Twoich strzegłem drogi trudnej», ale też prawdą jest to, co sam Pan
powiada: «jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie». Co bowiem
jest trudne w przykazaniu, miłość czyni łatwym.
Cóż oznacza: «Niech weźmie krzyż swój»? Niech przyjmie to, co
uciążliwe: tak właśnie niech Mnie naśladuje. Kiedy bowiem zacznie
iść za Mną, kierując się w postępowaniu moimi przykazaniami, wielu będzie się sprzeciwiało, wielu zakazywało, wielu odradzało, nawet
spośród tych, którzy rzekomo idą za Chrystusem. Z Chrystusem szli ci,
którzy zabraniali wołać niewidomym. Jeśli chcesz iść za Mną, groźby,
pochlebstwa czy jakiekolwiek przeciwności przemieniaj w krzyż; cierp,
dźwigaj, nie upadaj. (…) Niech wiec poszczególne członki Kościoła idą
za Chrystusem, każdy według swego stanu, miejsca i sposobu; niechaj
zaprą samych siebie, to jest niechaj zbytnio nie polegają na sobie; niech
wezmą krzyż swój, to jest, niech zniosą dla Chrystusa wszystko to, co
im świat nałoży. Niech umiłują Tego, który jedynie nie zawodzi, który
jedynie nie wprowadza w błąd, który jedynie nie błądzi; niechaj miłują
Go, bo prawda jest to, co obiecuje. Ale ponieważ nie daje natychmiast,
stąd niekiedy wiara słabnie. Przetrzymaj, wytrzymaj, przetrwaj, zwłokę
spokojnie przyjmij, a tak oto niesiesz swój krzyż”44.
Chrystus mówił uczniom, że jak ziarno obumierając przynosi plon;
tak trzeba, by umierali dla miłości własnej i grzechu (zob….. ). „Kto
spotyka Jezusa, kto pozwala, by On go do siebie pociągnął, i gotów jest
iść za Nim aż po ofiarę z życia, sam doświadcza, tak jak On na krzyżu, że
tylko to «ziarno», które wpada w ziemię i obumiera, przynosi «plon obfity» (por. J 12,24). Taka jest droga Chrystusa, droga całkowitej miłości,
która zwycięża śmierć: kto nią idzie i «nienawidzi swego życia na tym
świecie, zachowa je na życie wieczne» (J 12,25). To znaczy żyje w Bogu
już tu na ziemi, przyciągany i przemieniany przez blask Jego oblicza.
Jest to doświadczenie prawdziwych przyjaciół Boga – świętych, którzy
rozpoznali i umiłowali w braciach, zwłaszcza najuboższych i najbardziej
potrzebujących oblicze Boga, które z miłością długo kontemplują w modlitwie. Są oni dla nas wzorami zachęcającymi do naśladowania; dają
44 Św. Augustyn, Kazanie 96,1.9, za: Liturgia godzin, t. III, str. 1571-1572.
104
105
nam pewność, że jeśli będziemy wiernie szli tą drogą, drogą miłości, to
i my – jak śpiewa Psalmista – nasycimy się obecnością Boga (por. Ps 17
[16],15). 9)”45.
Jezus przedstawiał swoim uczniom zupełnie odmienną od powszechnie przyjmowanej w świecie hierarchii wartości. W swoim słynnym Kazaniu na Górze, które można porównać do Dekalogu Mojżesza z Góry
Synaj, Jezus głosił pochwałę ubóstwa w duchu, cierpliwego przyjmowania tego, co zasmuca, cichości i pokory, sprawiedliwości, miłosierdzia,
czystości serca, pokoju oraz męstwa w znoszeniu prześladowań za wiarę
(zob. Mt 5,3-12).
Wielu ludziom propozycja Jezusa, by pójść za Nim drogą krzyża
i plan wędrówki zarysowany w Kazaniu na Górze przedstawiają się
mało atrakcyjne. Co więcej: orędzie ewangeliczne może wydawać się
zupełnie nieżyciowe, niepraktyczne. Łatwo ulec złudzeniu, że Chrystus
rozmija się z oczekiwaniami ludzkiego serca.
Tymczasem – co jest swoistym paradoksem Ewangelii – ci, którzy
dobrowolnie idą za Jezusem, znajdują w Nim szczęście, którego nic nie
jest w stanie im zabrać. Chrystus czyni człowieka w pełni szczęśliwym
i na zawsze. On – Ukrzyżowany, staje się gwarantem zmartwychwstania
i nowego życia.
Z milionów świętych, którzy żyli na ziemi, każdy mówi nam to
samo: warto zawierzyć Chrystusowi. Warto przyjąć Jego propozycję,
wybrać Jego krzyż. W dokonywaniu bilansu, „za” i „przeciw” pójścia za
Chrystusem, trzeba wziąć pod uwagę nie tylko drogę, jej wyboje i trudy,
wyrzeczenia i ograniczenia, ale przed wszystkim to, dokąd prowadzi.
A dokąd prowadzi Chrystus swoich przyjaciół? „Dokąd Ja teraz idę, wy
pójść nie możecie, ale później pójdziecie…” (…) „W domu Ojca mego
jest mieszkań wiele, idę przygotować wam miejsce” (…).
45 Benedykt XVI, Przemówienie w Sanktuarium w Manopello, 1 IX 2006 r.; w:
L’Osservatore Romano 12(2006), str. 10.
106
Przyjdźcie do Mnie wszyscy
Cierpienie fizyczne i duchowe jest obecne w dziejach człowieka,
odkąd odszedł on od Boga i zapragnął „być jak Bóg” (Rdz ….. ). Pierwotne nieposłuszeństwo i pycha prarodziców zaowocowały śmiercią
i cierpieniem. To dziedzictwo grzechu stało się powszechne. Wszyscy
ludzie doświadczają w swoim życiu cierpienia i zła. Przybiera ono różne
formy. Objawia się okrutnie, ujawniając swą niszczącą moc. Cierpienie
pochodzi z różnych źródeł. Zdarza się nader często, że ludzie sami dla
siebie są przyczyną cierpienia i nieszczęść. Ale bywa i tak, że przychodzi
niezasłużenie, nieoczekiwanie, dosięgając istoty niewinne i bezbronne.
Cierpienie jest wrogiem, z którym wszyscy starają się walczyć lub
go uniknąć, nieraz za wszelką cenę. Przed cierpieniem uciekamy, a jeśli
to możliwe, staramy się je osłabić i zmniejszyć. Tak wiele robimy, by
pozbyć się cierpienia, lecz nie potrafimy ostatecznie wyeliminować go
z naszej rzeczywistości. Jest jak druga strona medalu. Towarzyszy nam
niczym cień.
W historii zamierzchłej i współczesnej, pojawiało się wielu, którzy
pragnęli wyzwolić ludzkość i każdego człowieka z pęt cierpienia. Obiecywali stworzenie raju na ziemi dla wszystkich. Mówili, że wiedzą, gdzie
się cierpienie lęgnie i jak je zwyciężyć. Jednak ich obietnice i starania
okazywały się płonne, nieskuteczne, a niekiedy wręcz szkodliwe. Ci
wielcy „zbawcy” ludzkości z cierpienia zawsze ponosili klęskę. Walcząc
z cierpieniem i niesprawiedliwością pomnażali je i rozpowszechniali.
Fakt istnienia zła na świecie, które dosięga i boleśnie rani człowieka,
ukazuje, że potrzebuje on Zbawiciela. Człowiek nie potrafi samo-naprawić tego, co zniszczył grzech. Nie może odnaleźć samodzielnie drogi do
raju, z którego wypędził go grzech nieposłuszeństwa. Potrzebuje kogoś,
kto będzie większy od jego grzechu i silniejszy od zła i śmierć – potrzebuje Boga.
„W swej mesjańskiej działalności wśród Izraela, Chrystus przybliżał się nieustannie do świata ludzkiego cierpienia. «Przeszedł... dobrze
czyniąc» – a czyny te odnosiły się przede wszystkim do cierpiących
107
i oczekujących pomocy. Uzdrawiał chorych, pocieszał strapionych, karmił głodnych, wyzwalał ludzi od głuchoty, ślepoty, trądu, opętania i różnych kalectw, trzykrotnie przywrócił umarłego do życia. Był wrażliwy na
każde ludzkie cierpienie, zarówno cierpienie ciała, jak duszy”46.
Do Jezusa przychodzili ci, którzy bardzo potrzebowali pomocy. Uciekali się do Niego nieszczęśliwi w nadziei poprawy swej doli. Przynosili
Mu utrapienia i niedostatki, a On widząc ich cierpienia, litował się nad
nimi (…). Jezus nigdy nie pozostawał obojętny wobec nich. Jezus nie
banalizował cierpienia i zła, nie pomniejszał udręk, jakimi naznaczone
były serca jego słuchaczy. Współczuł im i pomagał. Kiedy Jezus mówił
o tłumów o ubóstwie i cierpieniu, odnosił się do tego, co sam doświadczył i przeżył. Mówił do głodnych, gdyż sam doświadczył głodu, do
bezdomnych – a sam „nie miał gdzieżby głowy skłonić”, do ubogich,
sam będąc ubogim. Słuchali Go z uwagą nie jako mędrca, znającego
życia z traktatów filozoficznych czy rozpraw. Ufali Jezusowi, gdyż wiedzieli, że jest jednym z nich. Na Nim wypełniło się proroctwo Izajasza:
„On się obarczył naszym cierpieniem i dźwigał nasze słabości…” (…).
„Nade wszystko jednakże Chrystus przybliżył się do świata ludzkiego
cierpienia przez to, że sam to cierpienie wziął na siebie. W czasie swej
publicznej działalności doznawał nie tylko trudu, bezdomności, niezrozumienia nawet ze strony najbliższych, ale nade wszystko coraz szczelniej
otaczał go krąg wrogości i coraz wyraźniejsze stawały się przygotowania
do usunięcia Go spośród żyjących”47.
Chrystus ubogi wśród ubogich, solidarny z tymi, którzy potrzebują
wsparcia duchowego i pomocy, dźwigający krzyż i bezlitośnie zawieszony na nim, przypomina o wartości i sensie każdego człowieka, nawet najmniejszego z najmniejszych. W Nim Bóg objawia swoją dobroć
i zatroskanie o człowieka. „Niech nas nie skandalizuje fakt istnienia tak
wielorakiego cierpienia. Ono nie może zachwiać naszą wiarą w to, że Bóg
jest dobry i pragnie dobra człowieka oraz że jest wszechmocny i troszczy
się o każdą istotę ludzką.
46 Salvifici doloris nr 16.
47 Tamże.
108
Pan Bóg jest obecny w każdym ludzkim cierpieniu. Jest mocą dźwigającą i ostatecznym rozwiązaniem misterium cierpienia. Kocha osoby zdrowe i silne, tak jak kocha osoby schorowane i niepełnosprawne.
W Jego Sercu jest miejsce dla wszystkich.
Nie wejdziemy nigdy w tajemnicę cierpienia, jeśli nie przestaniemy
oceniać wartości życia ludzkiego jedynie przez pryzmat zdrowia, młodości, urody, siły fizycznej, atrakcyjności, możliwości, które daje. Jeśli
przyjmiemy tylko te kryteria za punkt naszych rozmyślań o cierpieniu –
nie pozostanie nam nic, jak zwątpienie w miłość i władzę Boga.
Miłość Boża nie robi żadnej różnicy między nowo poczętą istotą,
będącą jeszcze w łonie matki, a dzieckiem, młodzieńcem, człowiekiem
dojrzałym czy starcem. Nie robi, ponieważ w każdym dostrzega odbicie
swojego obrazu i podobieństwo (por. Rdz 1,26). Nie robi różnicy, ponieważ we wszystkich rozpoznaje swojego Jednorodzonego Syna, w którym
«wybrał nas przed założeniem świata, (…) przeznaczył nas dla siebie
jako przybranych synów (…) według postanowienia swej woli» (Ef 1,45). Ta bezgraniczna i niezrozumiała miłość Boga do człowieka ukazuje,
jak bardzo człowiek sam w sobie jest godzien miłości, niezależnie od
innych racji – bez względu na swą inteligencję, urodę, zdrowie, młodość,
spójność i tym podobne. W ostatecznym rozrachunku życie ludzkie jest
zawsze dobrem, ponieważ jest w świecie objawieniem Boga, znakiem
Jego obecności, śladem Jego chwały (Evangelium vitae nr 34). Człowiek
został bowiem obdarzony wielką godnością, wynikającą z bliskiej więzi,
jaka łączy go ze Stwórcą: w człowieku, w każdym człowieku, obojętnie
na jakim etapie życia i niezależnie od kondycji życiowej, jaśnieje odblask
rzeczywistości samego Boga”48.
Do jednych z najpiękniejszych zachęt Jezusa należy ta, którą wyraził
mając przed oczyma niezmierzony świat ludzkiego cierpienia: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was
pokrzepię. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem
cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych” (Mt
48 Benedykt XVI, Do uczestników Kongresu Papieskiej Akademii «Pro Vita», 27 II
2006 r., w: L’Osservatore Romano 6-7(2006), str. 55-56.
109
11,28-29). Słowa te wypowiedział Mesjasz, który stawszy się dobrowolnie ubogim i bezsilnym, doświadczył ograniczeń ludzkiej natury, zmienności losu, i któremu nie obce było doświadczenie braków i niedostatków
codziennego życia.
Jezus będąc Zbawicielem posłanym przez Ojca, pragnie przyjść
z pomocą wszystkim zmęczonym trudami życia, walczącym codziennie
o przetrwanie, wyrzuconym poza nawias społeczności z powodu ubóstwa, niskiego pochodzenia, braku możliwości. Chrystus pragnie przyjść
z pomocą tym, którzy nie byli w stanie sprostać surowym wymaganiom
Tory z powodu swej ignorancji i grzechów. Im proponuje swoje jarzmo –
Ewangelię, która z pewnością nie jest mniej wymagająca niż prawo (zob.
Mt 5,17-48), a Chrystus wraz z nią daje im łaskę. Pomaga im w zachowaniu nowego prawa miłości. Jego jarzmo jest „słodkie” i ciężar „lekki”,
ponieważ Ewangelia poszerza w człowieku jego wewnętrzną wolność,
wnosi radość i pokój, wyzwala od ograniczeń i słabości.
Słowa tej zachęty – zaproszenia, Pan kieruje także do nas, ludzi
współczesnych. My również możemy liczyć na Niego. Dźwigając codzienne krzyże, nie jesteśmy sami. „Utrudzeni”, „obciążeni”, możemy
Mu zawierzyć i znaleźć oparcie w Nim. On oddaje się nam do dyspozycji, ofiarowuje nam siebie. Zjednoczenie z Chrystusem czyni możliwym
naśladowanie Go, pełnienie woli Ojca niebieskiego. Jest też związane
z obietnicą odpoczynku (gr. anapausis), to jest z otrzymaniem mesjańskiego daru pokoju.
Wielu współczesnych ludzi gubi się, gdy przychodzi im cierpieć. Nie
wiedzą, że mogą się podzielić swym cierpieniem z Chrystusem. Poprosić
Go, by pomógł im nieść krzyż. Ludzie często szukają ulgi w cierpieniu
tam, gdzie jej nigdy nie znajdą. Niekiedy próbują oprzeć się o najbliższych i przyjaciół, u nich szukając zrozumienia, pociechy i siły. Bywa,
że uciekają przed grozą cierpień w świat alkoholu i innych używek, frenetycznego seksu bądź środków psychotropowych. Szukają ulgi, zapomnienia, przyjemności, która na moment pozwoli zapomnieć o samotności, frustracji, nierozwiązanych problemach i dołujących kłopotach. Czy
jednak znajdują pomoc? Czy często nie bywa tak, że próbując o własnych
siłach stawić czoła życiu, nie komplikują jeszcze bardziej i tak trudnej
110
sytuacji? Czyż nie łatwo o rozczarowanie ludźmi, nawet najbliższymi?
Czyż nie mają oni swych limitów, ograniczonej wrażliwości lub niewiele
mogą?
Jezus jest Synem Bożym. Do naszej dyspozycji oddaje swą Boską
wszechmoc. Jest przyjacielem wiernym, który dogłębnie zrozumie i znajdzie wyjście z każdej sytuacji. Nie opuści nas nigdy, mówiąc: „zmęczyłem się”, lub: „nie mogę już nic więcej dla ciebie zrobić”. Jezus jest
przyjacielem cierpliwym: poniesie Cię w swoim sercu, także wtedy, gdy
będziesz się Mu wyrywać.
Przychodząc do Jezusa niczego nie ryzykujemy. Nie na przyjaźni
z Nim nigdy nie stracimy. On nas nie wykorzysta, a potem odrzuci. Odnajdziemy w Nim to, czego w danej chwili najbardziej potrzebujemy.
Dlatego ufajmy Jezusowi, zaufajmy przyrzeczonej miłości.
Nie lękajcie się!
Cierpienie w różnych postaciach dotyka każdego z nas. Ewangelia
podpowiada nam sposób, w jaki mamy stawić czoła życiowym trudno,
udrękom, strapieniom, cierpieniu fizycznemu, starości i śmierci. Przede
wszystkim ukazuje Chrystusa, który jest większy i potężniejszy od zła,
jakie nad uciska i gnębi. W Ewangelii znajdujemy opowiadanie o uciszeniu burzy na Jeziorze Genezaret. Uczniowie wraz z Jezusem przeprawiali
się łodzią na drugi brzeg jeziora. Nagle zerwał się wicher, wezbrały fale
i zaczęły zalewać łódź. Apostołowie byli przerażeni gwałtownością ataku fal, wobec których łódź wydawała się być bezbronna. Zdesperowani
przebudzili Jezusa i z wyrzutem powiedzieli: „Panie, czy nie obchodzi
Cię, że giniemy”? Jezus uciszył wzburzone fale. Nastała głęboka cisza,
zwiastunka ocalenia. Jezus powiedział do uczniów: „Czemu bojaźliwi
jesteście, małej wiary”?
Wydarzenie to uczy nas przeżywania z wiarą trudnych sytuacji życiowych. Chrystus jest z nami we wszystkich okolicznościach. Wtedy, gdy
jesteśmy zadowoleni, radośni i wszystkie wydarzenia toczą się pomyślnie. Jest w naszej młodości, gdy cieszymy się pełnią sił i zdrowia. Jest
111
również z nami i wtedy, gdy coś nam zagraża, niepokoi lub przeraża, bo
jest zapowiedzią nadchodzących nieszczęść. We wszystkich sytuacjach
życiowych możemy liczyć na Boga. Chrześcijanie, choć tak samo jak inni
ludzie, doświadczają cierpienia fizycznego i duchowego, przezywają załamania i klęski, starzeją się i umierają, zachowują pokój serca i odwagę
w trudnych sytuacjach, gdyż ufają Chrystusowi. On jest tym, który niesie
pomoc. On ratuje z różnych opresji. Tę prawdę wyrażają liczne Psalmy.
W jednym z nich, Psalmista dotknięty cierpieniem, ufnie błagał Boga:
„Zachowaj mnie, bo chronię się do Ciebie,
mówię Panu: «Tyś jest Panem moim;
nie ma dla mnie dobra poza Tobą»” (Ps 16,1-2).
Wiara uczy nas postawy zawierzenia Bogu, poddania się Jego woli,
która może prowadzić także poprzez cierpienie. Ważne jest, byśmy nie
upadli na duchu, nie ulegli przerażeniu i nie zwątpili w Boga nawet wobec
tajemnicy śmierci. Tenże Psalmista modlił się przecież:
„Stawiam sobie zawsze Pana przed oczy,
nie zachwieję się, bo On jest po mojej prawicy.
Dlatego cieszy się moje serce, dusza się raduje,
a ciało moje będzie spoczywać z ufnością,
bo nie zostawisz mej duszy w Szeolu
i nie dozwolisz, by wierny Tobie pozostał w grobie.
Ukażesz mi ścieżkę życia,
pełnię radości u Ciebie
i rozkosze na wieki po Twojej prawicy” (Ps 16,8-11).
Dziękujmy Bogu, że w naszych słabościach i cierpieniach nie jesteśmy skazani na siebie samych, ale mamy w nim Opiekuna i Pomocnika.
On jest naszym Przewodnikiem, także na drogach cierpienia i źródłem
nadziei, gdy wszystko sprzysięga się przeciwko nam. Bóg stale czuwa
nad nami. Dlatego wraz z Psalmista módlmy się w duchu oddania:
„Miłuję Cię, Panie, Mocy moja,
Panie, ostojo moja i Twierdzo, mój Wybawicielu,
112
Boże mój, Opoko moja, na która się chronię,
Tarczo moja, Mocy zbawienia mego i moja Obrono” (Ps 18,1-3).
Zwłaszcza w sytuacjach krzyża, trzeba, byśmy ożywiali w sobie wiarę w Opatrzność Bożą; w to, że zawsze jesteśmy w rekach Bożych. Bóg
prowadzi dzieje świata i każdego z nas. Pisze historię świata, ale i naszą
osobistą, która dobrze się zakończy. Obiecuje nam zbawienie, to znaczy
ratunek definitywny i ostateczny od grzechu i jego konsekwencji – cierpienia i śmierci. Chrystus Zmartwychwstały, który przeszedł prze cierpienie i śmierć do chwały wiecznej, jest świadkiem i zarazem gwarantem
tej naszej nadziei.
Samarytanin ludzkości
Wobec cierpienia człowieka Bóg nie pozostaje obojętny i bezczynny.
Jezus jest miłosiernym Samarytaninem cierpiącej ludzkości. Podobnie,
jak bohater tej przypowieści wzrusza się nad nasza niedolą i pragnie jej
zaradzić. Pielęgnuje słabych i chorych, poranionych przez życie i obrabowanych ze złudzeń.
Jezus jest dobrym Samarytaninem w Kościele i poprzez wspólnotę
swych uczniów. Pragnie, by traktowali innych ludzi jak swoich bliźnich.
Chrystus wielokrotnie i z naciskiem wzywał do praktykowania bezinteresownej miłości. Jego słuchacze zastanawiali się, jak i kogo należy
kochać. „A kto jest moim bliźnim?” (Łk 10,29), zapytał Chrystusa uczony
w Prawie. Pytanie może dziwić, gdyż z pewnością znał przykazanie miłości bliźniego zawarte w Księdze Kapłańskiej (por. Kpł 19,18). Hebr. rea
(bliźni) oznaczało przede wszystkim członka rodziny, własnego narodu
i – najszerzej jak można było pomyśleć – człowieka życzliwego i przyjaźnie nastawionego. W Starym Testamencie pojęcie „bliźni” miało swoje
granice: za bliźnich uznawano członków własnej rodziny, sąsiadów i znajomych, nastawionych przyjaźnie i niosących pomoc oraz wyznających
tę samą wiarę w Jedynego Boga. Również miłość wobec bliźniego miała
granice. Wytyczało je postępowanie innych i zasada sprawiedliwości:
Traktuj innych tak, jak chciałbyś być potraktowany. W Księdze Tobiasza
113
znajdujemy radę: „Czym sam się brzydzisz, nie czyń tego nikomu” – Tb
4,15. To samo, choć inaczej, mówiła „Złota zasada”: „Cokolwiek chcecie,
by ludzie wam czynili, wy im czyńcie” (….). Miłość do bliźniego polegała na okazywaniu dobra, życzliwości i pomocy oraz unikaniu czynienia
zła osobie kochanej.
Chrystus w swoim nauczaniu rozszerzył granice pojęcia „bliźniego”.
Dla Niego bliźnim jest każdy człowiek, nawet wróg. Nie dzielił ludzi na
„lepszych” i „gorszych”, swoich i obcych. Wszyscy ludzie, bez względu
na rasę, wyznawaną religię, osobiste zalety i wady są dla siebie nawzajem
bliźnimi, gdyż mają wspólnego Ojca w niebie, który sprawia, ze słonce
Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5,45). I wszyscy zasługują na szacunek
i miłość. Wzorem miłości bliźniego jest sam Chrystus (zob. J 13,34). Jest
to miłość posunięta do daru z siebie i zapomnienia o sobie. Zatem uczniowie Chrystusa winni kochać nie tylko tych, którzy im dobrze czynią, ale
i swoich nieprzyjaciół (zob. Mt 5,44). Chrystus uczył miłości przebaczającej, cierpliwej, pokornej, zatroskanej o zbawienie bliźniego. Wyrażała
się ona nie tylko w życzliwym usposobieniu wobec innych, grzeczności
i dobroci, ale także w modlitwie.
Warto zwrócić uwagę na jeden szczegół w rozmowie Chrystusa
z uczonym w Prawie, pytającym go o to, kto jest jego bliźnim. Chrystus
odpowiedział opowieścią o dobrym Samarytaninie (zob. Łk 10,30-35).
To konkretna historia. Bliźnim jest zawsze konkretny człowiek: ten, kto
stoi blisko mnie, ma wyraźną twarz, określone oczekiwania wobec mnie.
Słyszę go i widzę. Bliźnim jest zatem nie jakaś wyimaginowana „ogólna”
postać, ktoś z daleka, właściwie „nikt” konkretny, ale człowiek z którym
spotykam się na co dzień. Moimi bliźnimi są rodzice, rodzeństwo, koleżanki i koledzy, osoby przypadkowo spotykane w autobusie lub na podwórku. Bliźnim jest sąsiadka i osoba pracująca w sklepie…. Ich właśnie
mam kochać „jak siebie samego”! (Mt 19,19).
„Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie należy do Ewangelii
cierpienia, wskazuje bowiem, jaki winien być stosunek każdego z nas
do cierpiących bliźnich. Nie wolno nam ich „mijać”, przechodzić mimo
z obojętnością, ale winniśmy przy nich „zatrzymywać się”. Miłosiernym
114
Samarytaninem jest każdy człowiek, który zatrzymuje się przy cierpieniu
drugiego człowieka, jakiekolwiek by ono było. Owo zatrzymanie się nie
oznacza ciekawości, ale gotowość. Jest to otwarcie jakiejś wewnętrznej dyspozycji serca, które ma także swój wyraz uczuciowy. Miłosiernym Samarytaninem jest każdy człowiek wrażliwy na cudze cierpienie,
człowiek, który „wzrusza się” nieszczęściem bliźniego. Jeżeli Chrystus,
znawca wnętrza ludzkiego, podkreśla owo wzruszenie, to znaczy, że jest
ono również ważne dla całej naszej postawy wobec cudzego cierpienia.
Trzeba więc w sobie pielęgnować ową wrażliwość serca, która świadczy
o współczuciu z cierpiącym. Czasem owo współczucie pozostaje jedynym lub głównym wyrazem naszej miłości i solidarności z cierpiącym
człowiekiem”49.
Chrystus Samarytanin ludzkości cierpiącej chce, abyśmy i my byli
gotowi do służby bliźnim, nawet za cenę zaparcia się samych siebie. „Zasadniczo miarę człowieczeństwa określa się w odniesieniu do cierpienia
i do cierpiącego. Ma to zastosowanie zarówno w przypadku jednostki,
jak i społeczeństwa. Społeczeństwo, które nie jest w stanie zaakceptować
cierpiących ani im pomóc i mocą współczucia współuczestniczyć w cierpieniu, również duchowo, jest społeczeństwem okrutnym i nieludzkim.
Społeczeństwo nie może jednak akceptować cierpiących i wspierać ich
w cierpieniu, jeśli nie są do tego zdolne jednostki. Co więcej, jednostka
nie może akceptować cierpienia drugiego, jeśli ona sama nie potrafi odnaleźć w cierpieniu sensu, drogi oczyszczenia i dojrzewania, drogi nadziei.
Zaakceptować drugiego, który cierpi, oznacza bowiem przyjąć na siebie
w jakiś sposób jego cierpienie, tak że staje się ono również moim. Właśnie
dlatego jednak, że staje się ono teraz cierpieniem podzielanym, że jest
w nim obecny ktoś inny, oznacza to, że światło miłości przenika moje
cierpienie”50. Papież Benedykt XVI przypomniał w swej encyklice o nadziei, że: „Cierpieć z innymi, dla innych; cierpieć z powodu pragnienia
prawdy i sprawiedliwości; cierpieć z powodu stawania się osobą, która
naprawdę kocha – oto elementy fundamentalne człowieczeństwa, których porzucenie zniszczyłoby samego człowieka. Jednak znowu rodzi się
49 Salvifici doloris nr 28.
50 Spe salvi nr 38.
115
pytanie, czy jesteśmy do tego zdolni? Czy inny jest wystarczająco ważny, abym ja dla niego cierpiał? Czy prawda jest dla mnie na tyle ważna,
by wynagrodziła cierpienie? Czy obietnica miłości jest tak wielka, aby
usprawiedliwiała dar z samego siebie?”51.
Miłość bliźniego, której przykład zostawił nam Chrystus, i do której
nas przynagla, nie wymaga ona specjalistycznego przygotowania, kursów
czy szkoleń. Wszyscy jesteśmy do niej zdolni, i każdy z pewnością znajdzie okoliczności, osoby i miejsca, w których będzie mógł żyć miłością
bliźniego.
Tak więc, zamiast narzekać na ciężki los, starajmy się go odmienić.
Zamiast opłakiwać upadki i porażki własne i bliźnich, szukajmy w Jezusie siły do powstawania z nich. Zamiast załamywać ręce i rozpaczać,
weźmy się do pracy, robiąc to, co jest możliwe, resztę zawierzając Bogu.
O crux, ave!
W czasach Jezusa krzyż służył do wymierzania kary śmierci zbrodniarzom. Ukrzyżowanie było karą hańbiącą, stosowaną chętnie przez Rzymian, choć sam zwyczaj uśmiercania skazańców pochodził ze Wschodu.
W Judei krzyżowali złoczyńców i wrogów politycznych władcy z dynastii
Hasmoneuszów.
Krzyż (łac. crux), jako narzędzie śmierci mógł mieć różne kształty.
Crux simplex – to był prosty pal, do którego przytwierdzano skazańca, przywiązując jej ręce z tyłu belki. Crux summissa lub commissa był
w kształcie litery „T”. Nad głową skazańca umieszczano tabliczkę z jego
winą. Chrystus, według najstarszych świadectw Ojców Kościoła (m. in.
św. bp Ireneusza z Lionu) uczonych został umęczony na krzyżu znanym
crux capitata albo immissa. Był to krzyż z belką umieszczoną w pewnej
odległości od końca pala pionowego.
Krzyż został uświęcony przez męczeństwo Chrystusa i zmienił swe
znaczenie. Z narzędzia okrutnej tortury, upokarzającego i hańbiącego stał
51 Tamże, nr 39.
116
się znakiem ofiary z siebie, męczeństwa z miłości, znakiem pojednania
i pokoju. Chrześcijanie patrzą na krzyż z szacunkiem i religijną czcią,
gdyż przypomina im o tym, jak wielką jest miłość Chrystusa.
Krzyż mówi jak straszny i niebezpieczny jest dla człowieka grzech.
Wielkość cierpienia Chrystusa uświadamia nam wielkość grzechu. Gdyby grzech był błahą sprawą, nie miał żadnego znaczenia, Chrystus nie
umarły na krzyżu.
Krzyż mówi nam o tym, jak ważny w oczach Boga jest każdy z nas.
„Człowiek jest dla Boga tak bardzo cenny, że On sam stał się człowiekiem, aby móc współcierpieć z człowiekiem, w sposób rzeczywisty,
w ciele i krwi, jak to nam przedstawia opis Męki Jezusa. Stąd w każde
cierpienie ludzkie wszedł Ktoś, kto je z nami dzieli i znosi; stąd w każdym
cierpieniu jest odtąd obecne con-solatio, pocieszenie przez współcierpiącą miłość Boga, i tak wschodzi gwiazda nadziei”52.
To „dla nas i dla naszego zbawienia” Chrystus przyjął cierpienia duchowe i fizyczne związane z dźwiganiem krzyża i ukrzyżowaniem.
Krzyż jest nie tylko znakiem odkupienia, dokonanego na Golgocie,
ale także symbolem – zobowiązaniem. Uczeń Chrystusa identyfikuje się
z Ukrzyżowanym; tak jak On pragnie dźwigać swój krzyż i przeżywać
Go w duchu miłości. Ten, kto dostrzega w krzyżu znak swego zbawienia,
zarazem dostrzega w nim drogowskaz, pokazujący mu jak żyć.
Krzyż Chrystusa uczy nas bardzo ważnej umiejętności – przyjmować
ze spokojem ducha porażki i przegrane. Ukrzyżowana miłość Chrystusa,
która objawia na Golgocie całą swą bezsilność i wydanie się na łaskę
ludzi, uczy godzenia się z obecnością przegranych w naszym życiu.
Ludzie, zwłaszcza współcześni są nastawieni na sukces, powodzenie,
szczęśliwe zakończenia podejmowanych działań. Już od dziecka uczestniczymy w „wyścigu szczurów”, pragnąc być lepsi od innych: więcej
osiągnąć, zająć pierwsze miejsce, należeć do czołówki w danej dziedzinie
życia. Dążenie do sukcesu weszło tak bardzo w krew, że jakkolwiek klęskę postrzegamy w kategoriach osobistej porażki, do której wstydzimy
się przyznać. Choroba, nie zdany egzamin, utrata pracy, brak sukcesów
52 Spe salvi nr 39.
117
zawodowych, jawią się jako moce niszczące. Czasami sam lęk przed nimi
już sprawia nam przejmujący ból, niepokoi i paraliżuje.
Boimy się porażki, jakby była zwiastunem utraty z trudem zdobytego statusu społecznego. Porażkę postrzegamy jako potwierdzenie
braku wartości tego, co robimy, naszego życia i nas samych. Lękamy się
przegranej, bo oznacza ona, że możemy utracić znajomych, wypaść z gry,
inni przestaną się z nami liczyć i nas szanować.
Tymczasem ukrzyżowana miłość Chrystusa pokazuje, że możemy
być wolni od bożka sukcesu, udanego i pogodnego życia i koniecznych
zwycięstw w różnych dziedzinach. Sukces nie jest miarą szczęśliwego życia. Chrystus odważnie wybrał przegraną. „On, istniejąc w postaci Bożej,
nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił
samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi.
A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp
2,6-8).
Chrystus „ogołocił”, „uniżył” samego siebie. Nie szukał potwierdzenia swej wielkości. Nie legitymował się spektakularnymi sukcesami
jako Mesjasz i Pan. Ukrył cały splendor swego bóstwa i stał się mało znaczącym członkiem ludzkiej społeczności. Dał nam przykład niekłamanej
pokory. On nie zabiegał o poklask, zachwyt i uznanie tłumów. Niczym
drogocenna perła, znał swą wartość. Nie potrzebował, by potwierdzali
ją inni.
Ilu z nas jest gotowych, by postąpić podobnie? Iluż ma odwagę dobrowolnie dzielić ostatnie miejsce z Jezusem?
Miłość Boża objawiona na krzyżu sprawia, że ci, którzy wejdą
w logikę krzyża Chrystusa odnajdują swą wielkość na dnie uniżenia
i małości.
Tam, gdzie inni dostrzegają klęskę – oni świętują zwycięstwo.
Tam, gdzie tracą ducha – oni góry przenoszą dla Boga.
Tam, gdzie inni toną w rozpaczy i smutku – oni doświadczają wciąż
nowej radości.
Tam, gdzie inni drżą przed obnażeniem swej nędzy – oni są pewni
potęgi Boga.
Tam, gdzie inni boją się prosić o pomoc – oni na Niego liczą.
118
10 sierpnia
JEZUS MISTRZEM MODLITWY
„Odkryjmy na nowo siłę modlitwy: modlić się to znaczy zbliżyć się
do Tego, którego wzywamy, którego spotykamy, dzięki któremu żyjemy.
Doświadczenie modlitwy oznacza przyjęcie łaski, która nas przemienia; Duch przydany naszemu duchowi ludzkiemu zobowiązuje nas do
kształtowania życia wedle Słowa Bożego. Modlić się to znaczy włączyć
się w działanie Boga w historii: On, który jest władcą dziejów, zechciał
uczynić ludzi swoimi współpracownikami”53.
Chrystus jest mistrzem tak rozumianej modlitwy. Ewangelista Łukasz pisze, że „Jezus stale się modlił, a nigdy nie ustawał” (Łk 18,1).
W natłoku prac apostolskich, wędrówek i nauczania, Jezus nigdy nie
zaniedbywał modlitwy. Była dlań czymś codziennym i stałym. Jezus
modlił się – to znaczy prowadził dialog ze swym Ojcem. W modlitwie
Jezusa wyrażała się zarówno boska, jak i ludzka natura.
Jezus rozmodlony
Ewangelia przynosi nam obraz Jezusa, który modlił się o różnych
porach dnia i nocy oraz w różnych okolicznościach (zob. Mk 1,35; Mt
14,23). Usuwał się na miejsca odosobnione, by z dala od zgiełku świata
i natłoku ludzi rozmawiać z Ojcem (zob. Mk 6,46; Łk 5,15-16; Łk 9,18).
Chwile samotności, nie były dlań ucieczką od ludzkich spraw i problemów, ale miejscem umocnienia i wzrastania w miłości. Jezus odchodził
od ludzi, by wracać do Nich z jeszcze większym pragnieniem służby
i zbawienia.
W jakich momentach Jezus się modlił? Ewangeliści zgodnie przyznają, że modlitwa towarzyszyła najważniejszym wydarzeniom i Jego
decyzjom. Modlił się i pościł przed rozpoczęciem swej publicznej
53 Jan Paweł II, Orędzie na światowy dzień Pokoju 1984, nr 5, w: Jubileuszowy Rok
Odkupienia 23 III 1983-22 IV 1984, Liberia Editrice Vaticana 1985, str. 62.
119
działalności przez czterdzieści dni i nocy na pustyni (zob. Mt 4,1). Modlił się w momencie przyjmowania chrztu pokuty od Jana (zob. Łk 3,21).
Modlił się na Górze Przemienia (zob. Łk 9,28-29).
Zanim wybrał i powołał Dwunastu Jezus „całą noc spędził na modlitwie do Boga” (Łk 6,12). Modlitwa Jezusa poprzedziła wyznanie Piotra pod Cezareą Filipową (Łk 9,18). Zanim uczynił najważniejsze cuda
– również Jezus oddawał się modlitwie (zob. wskrzeszenie Łazarza – J
11,41-42).
Jezus przygotowywał się bezpośrednio do swej męki poprzez modlitwę na Ostatniej Wieczerzy i w Ogrójcu (zob. J 17,1 i nast.). Modlił się
w ostatnich chwilach swego ziemskiego życia na krzyżu (zob. Łk 23,46).
Św. Jan Paweł II zauważył: „Modlił się Chrystus nieustannie, wciąż
i nigdy nie ustawał. Całe Jego życie było modlitwą i modlitwa byłą
życiem”54.
Postępowanie Jezusa – Jego umiłowanie i uprzywilejowanie modlitwy stanowi ważną wskazówkę dla nas. O tym, jak bardzo Jezus cenił
sobie momenty modlitwy świadczą liczne i zdecydowane napomnienia
i zachęty do niej: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nieulegli pokusie”
(Mt 26,41); „Módlcie się za tych, którzy was prześladują” (Mt 5,44);
„Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie” (Łk 21,36).
Z modlitwą pełną wiary Jezus związał obietnicę wysłuchania i Bożej pomocy: „I otrzymacie wszystko, o co na modlitwie z wiarą prosić
będziecie” (Mt 21,22).
Dla Jezusa modlitwa nie była stratą czasu, ciężarem czy też przykrym obowiązkiem. Jezus modlił się z potrzeby serca, kierowany miłością do Ojca i tych, których On Mu powierzył. Jeśli zatem chcemy iść
za Jezusem i naśladować Go w naszym życiu, winniśmy jak On ukochać
modlitwę i cenić sobie to, że Bóg pozwala nam przebywać ze sobą.
54 Jan Paweł II, Modlitwa Jezusa, katecheza z dn. 22 VII 1987 r., w: Wierzę w Jezusa
Chrystusa Odkupiciela, Libreria Editrice Vaticana Edizioni Aquila Bianca 1989, str.
206.
120
Gdy się modlicie
Modlitwa w życiu Jezusa odrywała bardzo ważną rolę. Ewangelista
Łukasz pisze, że uczniowie patrząc na rozmodlonego Jezusa poprosili
Go, by nauczył ich się modlić (zob. Łk 11,1-4). Wtedy Pan przekazał
im modlitwę złożoną z siedmiu próśb, znaną jako „Modlitwa Pańska”
lub po prostu „Ojcze nasz”. Św. Mateusz umiejscawia tę modlitwę pod
koniec Chrystusowego Kazania na Górze, w którym Jezus – prawodawca Nowego Przymierza – potwierdza Dekalog oraz mówi o najważniejszych sprawach, jak jałmużna i przebaczenie (zob. Mt 6,5-13)
Według relacji Mateuszowej słowa „Modlitwy Pańskiej” poprzedziło surowe napomnienie, by uczniowie nie popełnili błędu faryzeuszy,
którzy nawet modląc się postępowali obłudnie. „Gdy się modlicie, nie
bądźcie jak obłudnicy” (w. 5). Na czym polega błąd? Na tym, że celem modlitwy nie jest szukanie Boga, lecz względy ludzkie. Modląc się
w miejscach publicznych faryzeusze pragnęli podziwu i własnej chwały,
a nie chwały Bożej. Stawiali w centrum modlitwy siebie. Bóg był im
potrzebnych jedynie jako pretekst do celebrowania samych siebie. To
pierwsza wskazówka dla nas: modlitwa nie powinna być czymś ostentacyjnym, „na pokaz”, środkiem do zdobycia dobrej opinii w oczach innych osób. Nie może być przedmiotem chłodnych kalkulacji. Nie można
modlitwy i Pana Boga traktować instrumentalnie.
„Ty zaś, gdy zechcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij
drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu” (w. 6). Jezus ukazuje modlitwę jako akt intymnego obcowania z Bogiem – sprawę jak
najbardziej osobistą. To dialog dokonujący się pomiędzy dwiema zapatrzonymi w siebie nawzajem osobami. Modlitwa wymaga skupienia,
wewnętrznego spokoju, gdyż jest uważnym spojrzeniem ku Bogu i gotowością słuchania. Trzeba zamknąć drzwi swej izdebki – wejść w siebie,
wyciszyć duchowo, by można usłyszeć to, co Bóg chce nam powiedzieć
i dać odpowiedź.
Mateusz przytacza jeszcze jedno ważne spostrzeżenie odnośnie
modlitwy. Jezus powiedział, że modlitwa chrześcijanina winna różnić
121
się od modlitwy pogan. I podał przykład: „Na modlitwie nie bądźcie
gadatliwi, jak poganie” (w. 7). Przestrzegł przed gadatliwości czyli nadmiernym mnożeniem słów. W ten sposób Jezus nie dyskredytował długich modlitw, ani też nie potępił modlitwy za pomocą formuł słownych.
Jezus nie odrzucał długiego i żarliwego dialogu z Bogiem. Sam spędzał
całe noce na modlitwie (zob. Łk 6,12). Zachęcał uczniów do wytrwałej i ufnej modlitwy (zob. Mt 7,7; Łk 11,5-8; Łk 18,1-8). Jezus raczej
uskarża się na powierzchowność i przewlekłość modlitw przez tych,
którzy przesądnie mnożyli słowa. Wielu poganom wydawało się, że dobra modlitwa, to modlitwa o nieskończonej ilości wezwań, przynagleń
i obietnic, stanowiąca swoiste „zaklinanie” bóstwa. Wydawało im się, że
poprzez nieustanne wzywanie bóstwa, niejako zmuszą je do działania
na swa korzyść. Słowa traktowano magicznie. Jednak w takiej modlitwie
nie było ufności. Poprzez rytualne formuły chcieli wymóc na bóstwie
pomoc i uniknąć zasłużonej kary. Tak więc modlitwa pogan stawała się
zbiorem magicznych zaklęć, uparcie i w nieskończoność powtarzanych,
by wywrzeć wpływ na bóstwo. Temu karykaturalnemu postrzeganiu modlitwy Jezus przeciwstawia dialog z Bogiem, który cechuje dziecięca
ufność i gotowość powierzenia się Bogu jako najlepszemu Ojcu, który
zawsze troszczy się o swe dzieci. zatem Jezus przeciwstawia gadatliwości pogan i ich zapobiegliwości modlitwę pełną zaufania, dziecięcą
swoich uczniów.
Owo napiętnowanie „gadatliwości” możemy odczytać jako zachętę
do słuchania. Modlitwa nie może stać się monologiem, w którym Bogu
wyznaczamy rolę cierpliwego słuchacza. Takie, niestety, niebezpieczeństwo może pojawić się, gdy skupimy się na sobie, naszych potrzebach
i oczekiwaniach. Mówimy do Boga dużo o sobie, własnych odczuciach,
niepokojach i lękach. Czasami jesteśmy podobni do kogoś, kto nie potrafi przerwać słowotoku, zamilknąć, by dopuścić do słowa swego słuchacza. Taka gadatliwość jest bardzo męcząca dla obu stron i na ogół
bezowocna.
Modlitwa chrześcijanina czyni go gotowym do słuchania. Obrazowo możnaby powiedzieć, że dobra modlitwa to nie taka, w której
„zmęczymy” Boga prośbami, ale taka, w której dotrze do nas Jego słowo. To moment uprzywilejowany, oświetlony łaską zamilknięcia, by
słuchać.
„Modlitwa wiary nie polega jedynie na mówieniu «Panie, Panie»,
lecz na zgodzie serca, by pełnić wolę Ojca (Mt 7,21). Jezus wzywa swoich uczniów, aby tę troskę o współdziałanie z zamysłem Bożym zanosili
w swojej modlitwie”55. Prawdziwa modlitwa rodzi ducha posłuszeństwa
Bogu i pragnienie, by zawsze pełnić Jego wolę.
Jezus zachęcał swych uczniów do modlitwy cierpliwej i wytrwałej.
Opowiedział im przypowieść o natrętnej wdowie, która nachodziła sędziego w swej sprawie (zob. Łk 18,1-7). Św. Łukasz precyzuje nawet
intencję, z jaką Jezus opowiedział uczniom historię wdowy: „Powiedział
im też przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać”
(Łk 18,1). Trzeba, by wierzący „naprzykrzali się” Bogu, jak uboga wdowa z taką samą ufnością i przekonaniem, że Bóg im pomoże (zob. w.
5), tym bardziej, że Bóg w niczym nie przypomina niesprawiedliwego
sędziego z przypowieści. Naszą modlitwą nie „zadręczamy” Boga (w.
5). Przeciwnie – On pragnie, byśmy przychodzili do Niego z naszymi
sprawami. Jest Ojcem, który pragnie, byśmy zaprosili Go w nasze życie.
Chce w nim być obecnym, działać na nasza korzyść, pomagać i wspierać
nas. Ufna modlitwa potwierdza w naszym sercu obraz Boga, który jest
Ojcem godnym zaufania. Skoro natrętna prośba może zmienić serce nawet niesprawiedliwego i zadufanego w sobie Sędziego, to o ileż bardziej
skuteczna okaże się modlitwa tego, kto przychodzi do Boga pełnego litości i miłosierdzia (zob. Jk 5,11).
Ojcze nasz
„Ojcze nasz” jest modlitwą wzorcową dla każdej modlitwy. Przede
wszystkim ma charakter teocentryczny – ukazuje Boga, władcę świata,
któremu może zaufać wszelkie stworzenie. Tertulian w dziele „De oratione”, uznał tę modlitwę za breviarium totus Evangelii (łac. streszczenie
55 KKK nr 2611.
122
123
całej Ewangelii), ponieważ zawiera w sobie syntezę orędzia i misji Jezusa, polegającej na budowaniu królestwa Bożego na ziemi. W wersji
Mateuszowej „Modlitwa Pańska” brzmi następująco: „Ojcze nasz, który
jesteś w niebie, niech się święci imię Twoje! Niech przyjdzie królestwo
Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak w niebie. Chleba
naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i przebacz nam nasze winy, jak
i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego!” (Mt 6,9-13). Mateusz
umieścił modlitwę Jezusa w kontekście trzech dobrych dzieł. Chciał, by
„Ojcze nasz” zajęło centralne miejsce w Kazaniu na Górze. Jej rozwinięciem jest fragment Mt 6,19-7,11).
Według Mateusza, Jezus z własnej inicjatywy nauczył Apostołów
się modlić. Łukasz mówi, że poprosił Go o to jeden z uczniów.
Wersja modlitwy „Ojcze nasz” według Łukasza jest nieco krótsza. Brzmi: „Ojcze, niech się święci Twoje imię; niech przyjdzie Twoje
królestwo! Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień
i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam
zawinił; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie” (Łk 11,1-4). W Ewangelii
św. Łukasza modlitwa ta składa się z pięciu, a nie siedmiu próśb. Łukasz
pominął trzecie wezwanie: „niech Twoja wola spełnia się” oraz piąte:
„zachowaj nas od złego”. Bibliści próbowali odtworzyć pierwotny tekst
modlitwy Jezusa, ale bezskutecznie. Mamy zatem dwa wzory „Modlitwy Pańskiej”, najprawdopodobniej pochodzące z jednego, wspólnego
źródła, którego poszukiwać należy w środowisku judeochrześcijańskim.
Wydaje się, że Łukasz wierniej przekazuje słowa modlitwy Jezusa, adaptując ją do wspólnot hellenistycznych.
„Modlitwa Pańska” nie jest modlitwą całkowicie oryginalną. Swoimi korzeniami sięga wiary starotestamentalnego Izraela. Z pewnością
Jezus inspirował się modlitwami znanymi w Starym Testamencie. Bibliści mówią, że zawiera pewne odniesienia do modlitwy „Osiemnastu Błogosławieństw” (hebr. Szemone esre), którą pobożni Izraelici odmawiali
stojąc w czasie nabożeństwa porannego, południowego i wieczornego.
Pewnych odniesień można doszukać się także w modlitwie żydowskiej
„Święty” (aram. Kaddisz).
124
W pierwszej modlitwie „Osiemnastu Błogosławieństw” najpierw
znajdują się prośby w potrzebach codziennych (błogosławieństwa 4-9),
później prośby o charakterze eschatologicznym (błogosławieństwa
10-16). Zbieżność z modlitwą „Ojcze nasz” najbardziej jest widoczna
w szóstym wezwaniu, gdzie Bóg nazywany jest „Ojcze nasz” (hebr.
Abìnu). Do Niego zwrócono prośbę o odpuszczenie grzechów. W jedenastej prośbie przywołuje się królestwo Boże, wyłącznie dla Izraela.
Jeszcze większe podobieństwa modlitwy „Ojcze nasz” można doszukać się z modlitwą Kaddisz. Jest to doksologia w języku aramejskim
wielbiąca Imię Boże, wyrażająca gotowość poddania się Jego woli oraz
wzywająca nadejścia Jego królestwa. Ta modlitwa rozpoczyna się słowami: „Niech będzie wywyższone i uświęcone Jego wielkie Imię. Amen.
W świecie, który Sam stworzył według Swojej woli. I niech nastanie
Jego królestwo, za waszego życia i waszych dni, i za życia całego Domu
Izraela, prędko bliskim czasie. Mówcie: Amen”.
Niemniej jednak, nie można tej modlitwy uznać za powielenie modlitw Izraela. Fakt, że Jezus każe zwracać się do Boga Abìnu (Ojcze)
świadczy o jej oryginalności. Wprawdzie niektórzy charyzmatycy mogli
nazywać Boga Abìnu lub Abì (Ojcze mój), ale w Starym Testamencie
zawsze podkreślano potęgę stwórczą, autorytet i władzę Boga. Jezus nauczał o ojcostwie Boga, akcentując ufność i bliskość między modlącym
się a Bogiem. W Starym Przymierzu wzywano Boga jako Ojca, lecz to
ojcostwo Boże było rozumiane autorytarnie: Bóg był królem, Stwórcą,
Panem całego świata. Bóg Jezusa jest Ojcem dobrym, zatroskanym,
bliskim, który pragnąc zbawienia ludzi posyła własnego Syna. Jezus
zwracał się do Boga w sposób bardzo serdeczny, rodzinny i pozbawiony dystansu. Nazywał Ojca niebieskiego Abbà (aram. Tatusiu, Ojczulku)
słowem bardzo konfidencjalnym, jakim posługiwały się dzieci wobec
ukochanego tatusia. Jezus zwracał się do Boga „Ojcze” (zob. Mt 11,2527; 26,39-44) i najprawdopodobniej używał słowa Abbà, jak poświadcza
św. Marek, przytaczając modlitwę Jezusa w Ogrójcu (zob. Mk 14,36).
125
Siedem próśb
Jezus każe swoim uczniom z równą serdecznością i dziecięcą ufnością zwracać się do Boga, swego Ojca. Później, św. Paweł również
zachęcał, żeby chrześcijanie modlili się posługując tym wezwaniem
„Abbà” (zob. Ga 4,6 i Rz 8,15). Każdy chrześcijanin jako adoptowane
w Chrystusie dziecko Boże ma prawo do tego, by Boga nazywać swym
„tatusiem”. Dopowiedzenie „który jesteś w niebie” nie osłabia serdeczności, z jaką można zwracać się do Boga, lecz jedynie podkreśla transcendencję Boga. Jeszcze bardziej powiększa ufność pokładaną w Bogu,
ukazując Jego wspaniałość, wielkość i potęgę, które przewyższają niebo
i ziemię.
Pierwszą prośbą w modlitwie „Ojcze nasz” jest wołanie: „święć
się Imię Twoje”. Jest to prośba, by Bóg objawił swą świętość poprzez
ustanowienie swego królestwa i wypełnienie swej woli. W języku biblijnym imię wskazuje na osobę. Bóg jest święty, potężny i pełen majestatu.
Jest jedynym świętym w sensie właściwym i absolutnym. Stąd Izraelici
winni być święci, by nie profanować Jego Imienia (zob. Wj 20,7; Pwt
19,2; 20,7). Ponieważ tacy nie są, dlatego Bóg sam przejął inicjatywę,
by uwielbić swe imię i ukazać jego świętość. Stąd przez proroka Ezechiela deklaruje: „Chcę uświęcić imię moje, które zbezczeszczone jest
pośród ludów, zbezczeszczone przez was pośród nich, i poznają ludy,
że Ja jestem Pan – wyrocznia Pana – gdy okażę się Świętym względem
was przed ich oczami” (Ez 36,23). Bóg objawia świętość swego Imienia
poprzez dzieła swej dobroci (zob. Iz 48,11), ocalenie ludu (Iz 52,5-6). Jezus poleca uczniom, by prosili Ojca o nastanie Jego królestwa, w którym
stanie się widoczna Boża dobroć i miłosierdzie. Poprzez zaangażowanie misyjne i przykładne życie uczniowie mogą uwielbić, uświęcić imię
Ojca. Świętość Boga wyraża się w świętości Jego wiernych wyznawców.
Druga prośba „Modlitwy Pańskiej” brzmi: „Niech przyjdzie Twoje
królestwo”. Przypomina ona o zasadniczym celu, w jakim Jezus przyszedł na świat. Jest On tym, który zapoczątkowuje królestwo Boże na
ziemi. Jezus nieustannie uczył, że Bóg jest królem świata – Panem czasu
i wieczności. Uczniowie Jezusa, poprzez wiarę i szlachetne życie czynią
126
obecnym królestwo Boże w świecie. Dzięki nim, już teraz staje się obecne wśród ludzi. Tryb rozkazujący: „Niech przyjdzie” (gr. elthéto) podkreśla natychmiastowość wydarzenia. Jest prośbą o to, by już tu i już
teraz, a nie kiedyś – w odległej, nieokreślonej przyszłości, wzrastało
królestwo Boże.
W kolejnym wezwaniu modlitwy Jezusa: „Niech się stanie wola
Twoja jak w niebie, tak i na ziemi” słyszymy echo prośby z 1 Księgi Machabejskiej: „Jakakolwiek zaś będzie wola w Niebie, tak niech się stanie!” (1 Mch 3,60). Prosimy o to, by Bóg wypełnił swe zbawcze zamysły, a ludzie okazali Mu posłuszeństwo w wierze i nie stawiali przeszkód
Jego woli. „Wola” w języku biblijnym ma różne odcienie znaczeniowe.
Może być rozumiana jako „pragnienie” lub „zgoda”, „przyzwolenie”.
Uczeń prosi Ojca, by wypełnił swój plan zbawienia, zapoczątkowany
z przyjściem Chrystusa na świat. Wola Boża wyrażała się częściowo
w Jego przykazaniach. Bóg dał swemu ludowi Torę, którą winni zachować. W Chrystusie Ojciec niebieski objawił pełnię swej woli – zawiera
ją Ewangelia głoszona przez Jezusa. Trzeba pełnić wolę Bożą tak, jak
Chrystus (zob. Mt 26,42).
Wyrażenie: „jako w niebie, tak i na ziemi” wskazuje na dwie strony
jednej rzeczywistości, podporządkowanej Bogu. Ziemia, skażona grzechem i nieposłuszeństwem Bogu, i niebo, w którym On króluje stanowią
miejsca objawienia się świętości Boga, pełni jego królestwa oraz wypełnienia zbawczej woli Bożej. Modlący ma prosić Ojca, by nawet niedoskonała rzeczywistość, jaką jest świat, została włączona w dzieło odkupienia. Trzeba zatem zabiegać o zwycięstwo Chrystusa i to, by „Bóg
był wszystkim we wszystkich” (1 Kor 15,28. To prośba o to, by wszyscy
ludzie poznali Boga i przyłączyli się do Jego królestwa i by dołączyli do
niezliczonych chórów aniołów, wielbiących Boga w niebie.
Drugą część „Modlitwy Pańskiej” rozpoczyna wezwanie „chleba
naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Ta i kolejne prośby wskazują na
trzy niebezpieczeństwa, jakie zagrażają uczniom Chrystusa: głód, grzech
i zło. Uczeń Chrystusa, ufnie powierza siebie Bogu prosząc o chleb, codzienny pokarm. Chodzi o pokarm gwarantujący przetrwanie kolejnego dnia, konieczny, potrzebny i wystarczający do życia. Z pewnością
127
modlący się mieli w pamięci cud manny, dokonany przez Boga na pustyni, podczas wyjścia z Egiptu. Prosząc o chleb, chrześcijanin pragnie
uwolnić się od lęku o przetrwanie. Wyraża wiarę w to, że jest w troskliwych rękach Boga, który go karmi i wspiera.
Już w swej starożytności Kościół interpretował w sposób duchowy
tę prośbę o chleb powszedni. Ojcowie Kościoła widzieli w niej błaganie o pokarm codzienny, jakim dla chrześcijanina są słowo Boże oraz
Eucharystia.
Piąte wezwanie „Ojcze nasz”: „Odpuść nam nasze winy” dotyka ważnego problemu, jakim jest uwolnienie od grzechu. Modlący się
prosi o przebaczenie zniewag uczynionych Bogu. Realistycznie patrzy
na siebie, dostrzegając własną grzeszność i słabość. Liczy na uwolnienie od grzechu, zdając się na miłosierdzie Ojca niebieskiego. Prośba ma
charakter warunkowy: „Jako my odpuszczamy naszym winowajcom”.
Uczeń Chrystusa może liczyć na miłosierdzie Boże w takim stopniu,
w jakim jest gotów przebaczać tym, którzy zawinili względem niego. To
prośba dająca nadzieję, a zarazem straszna: Bóg postąpi z nami tak, jak
my postępujemy z bliźnimi.
Przedostatnia prośba „Modlitwy Pańskiej” brzmi: „Nie wódź nas
na pokuszenie”. Podczas gdy modlitwy starotestamentalne zazwyczaj
kończyły się uwielbieniem Boga za Jego dobroć i miłość, ta modlitwa
kończy się poruszającym wezwaniem o ocalenie od pokus oraz ochronę
przez złem. Grecki termin peirasmós oprócz „pokusy” oznacza również
„próbę”, „egzamin”, „sprawdzenie”. W Starym Testamencie bardzo często spotykamy się z tym, że Bóg poddaje próbie wierność człowieka,
sprawdza wiarę swych wybrańców (zob. Pwt 8,2; Ps 11,5; 26,2). Trzeba
prosić Ojca, by oszczędził nam prób i doświadczeń, które ze względu na
naszą niestałość, chwiejność i słabość mogłyby przywieść nas do upadku. „Wodzić na pokuszenie” (gr. esphérein – wprowadzać do wewnątrz)
odpowiada „nie pozwól nam wchodzić w; nie pozwól ulec” (gr. eisérchomai). Przed tym przestrzegał Jezus w Ogrodzie Oliwnym: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie” (Mt 26,41). Uczeń winien
prosić Boga w sytuacji niebezpieczeństwa duchowego, by Bóg go umacniał i chronił przed jego słabością. To prośba zarówno o umocnienie
128
w wierności w codziennych próbach życiowych, jak i gdy podejmujemy
znaczące decyzje życiowe.
Ostatnie wezwanie „Ojcze nasz” to: zachowaj nas od Złego” grecki zwrot ponērós może oznaczać zło w sensie moralnym, ale także zło
w sensie osobowym – wskazywać na Szatana. Stąd też można tę prośbę
rozumieć jako ocalenie od zła lub Złego, który niczym „lew ryczący
krąży, szukając, kogo by pożreć” (1 Pt 5,8).
Wraz z przyjściem Chrystusa rozpoczęła się walka pomiędzy dobrem a złem, tyrania szatana uległa osłabieniu. Całkowity triumf Chrystusa nad Szatanem będzie miał miejsce w czasach ostatecznych, gdy
Pan powtórnie przyjdzie w chwale. Uczeń Chrystusa prosi zatem, by
Bóg uwolnił go spod mocy szatana (zob. Mt 13,19; Ef 6,16.38; 1 J 2,1314; 5,18-19).
Modlitwa Pańska, składająca się z siedmiu próśb, jest wyznanie
ufnej wiary w Ojca niebieskiego, który wszystko może i działa dla zbawienia swych dzieci. to modlitwa pełna ufności i dziecięcego oddania,
wyrażająca gorące pragnienie przyjścia Boga i nastania Jego królestwa.
O co modlił się Jezus?
Co było przedmiotem Jezusowej modlitwy? O co prosił Ojca niebieskiego? Odpowiedzi na te pytania znajdziemy w ewangelicznych opisach modlitwy Jezusa. Ewangeliści zostawili nam nie tylko wzmianki
o tym, że Jezus często się modlił, ale również przytaczają treść Jego
modlitwy. Już poznaliśmy modlitwę „Ojcze nasz”.
Św. Mateusz zostawił nam tekst jednej z modlitw Jezusa, wypowiedzianych podczas Jego apostolskiej pracy: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi,
a objawiłeś prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie” (Mt 11,25-26). W wydarzeniach, w których Jezus uczestniczył dostrzega zbawcze działanie Ojca i błogosławi Go za wielkie dzieła, które
stały się udziałem ludzi. To modlitwa wdzięczności, wypełniona radością z tego, że królestwo Boże powoli zakorzenia się w sercach uczniów.
129
Jezus cieszy się nawet najmniejszym dobrem, które kiełkuje, i dziękuje
za nie Ojcu. W takim duchu modlił się przy rozmnożeniu chleba (J 6,11)
i wskrzeszeniu Łazarza (J 11,41). Dziękczynna modlitwa Jezusa wyrasta z długiej tradycji starotestamentalnych modlitw wdzięczności, które
są pochwałą Boga Stwórcy i Zbawcy. Wychowany na Psalmach, Jezus
mógł powtarzać w duchu: „Dobrze jest dziękować Panu i śpiewać imieniu Twemu Najwyższy…. Bo rozradowałeś mnie, Panie, Twoimi czynami, cieszę się dziełami rąk Twoich” (Ps 92,2.5).
Zatrzymajmy się jeszcze nad tzw. Modlitwą arcykapłańską, która
wypowiedział Jezus w czasie Ostatniej Wieczerzy. Jej słowa przytacza
św. Jan (zob. J 17,1-26). Zdając sobie sprawę z tego, że powoli dobiega
kresu czas Jego ziemskiej misji, Jezus skierował w obecności uczniów
gorącą prośbę do Ojca, „by dał życie wieczne wszystkim tym, których
Mi dałeś” (w. 2). Modlił się, by Ojciec wypełnił ich serca radością (w.
13), „ustrzegł ich od złego” (w. 15), uświęcił w prawdzie (w. 17) i zachował w jedności z Bogiem i między sobą (w. 21). Jezus powierzał
troskliwym dłoniom Ojca swoich uczniów. Mówił: „Nie tylko za nimi
proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby
wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni
stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także
chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, takk jak
My stanowimy jedno. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili
w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak,
jak Mnie umiłowałeś. Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze
Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą mi dałeś, bo
umiłowałeś Mnie przed założeniem świata. Ojcze sprawiedliwy! Świat
Ciebie nie poznał, ale Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą
Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich” (J 17,20-26).
Jezus uwielbił Ojca, zawierzył Jego woli swych uczniów i błagał
o to, co jest dla nich najważniejsze. Syn Boży, całkowicie zjednoczony
z Ojcem, w tym ważnym momencie modlił się za swój Kościół, prosząc,
by wszyscy Jego uczniowie mieli udział w owocach odkupienia. Modlił się o dar świętości dla uczniów, których zjednoczył wokół siebie,
130
i których kształtował podczas swej publicznej działalności. Modlitwa
Jezusa ukazuje, jak bardzo kochał Ojca i żył dla Niego. Ta doskonała
komunia z Ojcem inspirowała Jego zjednoczenie z uczniami.
Ewangeliści pozostawili nam jeszcze inną modlitwę Jezusa, która
ukazuje Jezusa przede wszystkim jako Syna Człowieczego – prawdziwego człowieka. Jest to dramatyczna modlitwa Jezusa w Ogrójcu. Jezus,
przeczuwając nadchodzącą godzinę męki i śmierci, modlił się usilnie:
„Smutna jest dusza Moja aż do śmierci. (…) Ojcze mój, jeśli to możliwe,
niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty” (Mt
26,38-39). Swą modlitwę zakończył aktem oddania w ręce Ojca: „Ojcze
mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich, i musze go wypić, niech się
stanie wola Twoja!” (w. 42).
Jezus stale i chętnie się modlił. W centrum swej modlitwy Jezus
umieścił Ojca i tych, dla których przyszedł na świat. Modlitwa byłą dla
Niego czymś naturalnym, zwyczajnym, gdyż wypływała z doskonałego
zjednoczenia z Ojcem i nieskończonej miłości. Na modlitwie Jego miłość do Ojca znajdowała swój wyraz i siłę.
Spójrzmy przez pryzmat modlitwy Jezusa na przedmiot naszej modlitwy. O co najczęściej się modlimy? Gdybyśmy zrobili jakąś statystykę
naszych modlitw, okazałoby się najprawdopodobniej, że na modlitwie
zajmują nas prozaiczne sprawy – życiowe, codzienne problemy, troski
i braki. Nasza modlitwa jest przede wszystkim modlitwą prośby. O zdrowie, o pomoc w nauce, o pomoc w sprawach rodzinnych, o znalezienie
pracy… Dobrze, że przychodzimy do Boga z naszym życiem i prosimy
Go o pomoc. Taka modlitwa z pewnością wyraża ufność w Bożą Opatrzność. Czujemy się słabi, niekiedy niekompetentni, nie radzimy sobie
z różnymi problemami. Modlimy się, gdyż wierzymy, że nie jesteśmy
sami i że Bóg jest naszym dobrym Ojcem, przyjacielem i pomocnikiem.
Modlimy się również za innych, przekonani, że modlitwa najlepiej
wyraża miłość i troskę. Modlitwa w różnych potrzebach, kierowana bezpośrednio do Boga lub za pośrednictwem świętych nie jest niczym złym.
Kościół ją pochwala i zaleca. Daje jej dużo miejsca w liturgii Mszy św.
i wzywa do wspólnej modlitwy za cały świat.
131
Czynimy to posłuszni zachęcie św. Pawła: „Zalecam więc przede
wszystkim, by prośby, modlitwy, wspólne błagania, dziękczynienia odprawiane były za wszystkich ludzi: za królów i za wszystkich sprawujących władzę, abyśmy mogli prowadzić życie ciche i spokojne z całą
pobożnością i godnością. Jest to bowiem rzecz dobra i miła w oczach
Zbawiciela naszego, Boga, który pragnie, by wszyscy ludzi zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2, 1-4).
Jednak, jak widzimy modlitwa prośby nie może zdominować naszego dialogu z Bogiem. Jest to tylko jedna z form modlitwy, której nauczył
nas Jezus, lecz nie jedyna. Modląc się o różne dobra doczesne i Boże
błogosławieństwo w codzienności, nie zapominajmy, że najważniejszą
naszą troską winno być zbawienie. O nie trzeba się modlić cierpliwie
i wytrwale. Św. Paweł nakazywał chrześcijanom w Filippi: „Zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem” (Flp 2,12). Zbawienie
jest najważniejszym dobrem człowieka. O wiele większym niż zdrowie
i dobre samopoczucie, pomyślność, przyjaźnie i sukcesy, które sprawiają nam radość. Stąd też modlitwy o zbawienie nasze i innych osób, nie
może nigdy zabraknąć.
132
11 sierpnia
CHLEB, KTÓRY DAJE ŻYCIE WIECZNE
Przed swoją męką Chrystus zgromadził uczniów w Wieczerniku,
by spożyć z nimi paschalną wieczerzę. Stała się ona czymś więcej, niż
świętowaniem Paschy żydowskiej. Podczas pożegnalnego posiłku Jezus
ustanowił sakrament swej obecności. Dokonał przemiany chleba w swe
Ciało i wina w swoją Krew oraz powierzył Apostołom – kapłanom Nowego Przymierza, by czynili to na Jego pamiątkę.
Najstarszą relację z tego, co wydarzyło się w Wieczerniku w przeddzień męki zostawił nam św. Paweł (1 Kor 11,23-26). Również Marek
(zob. Mk 14,22-25), Mateusz (zob. Mt 26,26-29) i Łukasz (zob. Łk 22,1520) opowiedzieli przebieg Ostatniej Wieczerzy.
Ewangelista Jan zostawił cenny, choć inny niż pozostali ewangeliści
opis wydarzeń z Ostatniej Wieczerzy. Nie znajdziemy w nim słów konsekracji, ani też polecenia: to czyńcie na Moja pamiątkę”. Najprawdopodobniej stało się tak dlatego, że opowiadanie o ustanowieniu Eucharystii było
dobrze znane pierwszemu pokolenia chrześcijan, które „łamało chleb” na
pamiątkę Chrystusa podczas swoich spotkań (zob. Dz 2,42). Jan zatrzymał się nad istotą tego, co Jezus przekazał w ostatnich godzinach swego
życia Ewangelista nie tyle skupił się na przebiegu pożegnalnej kolacja,
ile starał się wniknąć w głębię testamentu Jezusa.
Wydaje się, że nie było potrzeby, by Jan dłużej zatrzymywał się
nad przebiegiem uczty paschalnej lub podawał słowa konsekracji. Jego
Ewangelia jest przesiąknięta treściami eucharystycznymi. Apostoł ukazuje w niej Chrystusa ucztującego z Apostołami i krewnymi w Kanie
Galilejskiej (J 2) oraz karmiącego lud na pustkowiu (J 6). Są to prorocze
zapowiedzi ustanowienia Eucharystii; sakramentu, którym Pan zaspakaja
głód serca uczniów i dzieli się owocami Męki i Zmartwychwstania.
133
Chleb, który z nieba zstąpił
„Kościół otrzymał Eucharystię od Chrystusa swego Pana, nie jako
jeden z wielu cennych darów, ale jako «dar największy», ponieważ jest
to dar z samego siebie, z własnej osoby w jej świętym człowieczeństwie,
jak też dar Jego dzieła zbawienia. Nie pozostaje ono ograniczone do przeszłości, skoro «to, kim jest Chrystus, to, co uczynił i co wycierpiał dla
wszystkich ludzi, uczestniczy w wieczności Bożej, przekracza wszelkie
czasy i jest w nich stale obecne».
Gdy Kościół sprawuje Eucharystię, pamiątkę śmierci i zmartwychwstania swojego Pana, to centralne wydarzenie zbawienia staje się rzeczywiście obecne i «dokonuje się dla naszego Odkupienia». Ofiara ta ma
do tego stopnia decydujące znaczenie dla zbawienia rodzaju ludzkiego,
że Jezus złożył ją i wrócił do Ojca, «dopiero wtedy, gdy zostawił nam
środek umożliwiający uczestnictwo w niej», tak jakbyśmy byli w niej
obecni. W ten sposób każdy wierny może w niej uczestniczyć i korzystać
z jej niewyczerpanych owoców. Oto wiara, którą przez wieki żyły całe
pokolenia chrześcijan”56.
Najświętszy Sakrament Ciała i Krwi Chrystusa został zapowiedziany
już w Starym Testamencie. Kiedy lud Boży wędrował przez pustynię do
Ziemi Obietnic, jak pisze autor Księgi Wyjścia „sprzykrzył mu się pokarm
mizerny” (Wj …) Izraelici zaczęli szemrać przeciwko Bogu i Mojżeszowi
z powodu uciążliwości wędrówki oraz braku żywności i wody. Wtedy
Mojżesz uprosił Boga, by przebaczył ludowi jego zniecierpliwienie i narzekania. Bóg dokonał cudu: napoił wodą ze skały spragnionych wędrowców (Wj….) oraz karmił ich manną z nieba i przepiórkami (Wj …). Właśnie manna, sprowadzona każdego dnia wędrówki w wystarczającej ilości
dla zgłodniałego ludu jest symbolem i zarazem zapowiedzią Eucharystii,
pokarmu, który Bóg daje strudzonym pielgrzymom. Do zesłania manny
i przepiórek nawiązał bezpośrednio Jezus po dokonaniu cudownego rozmnożenia chleba na pustkowiu. Dał wprost do zrozumienia, że manna
była jedynie zapowiedzią prawdziwego pokarmu, który Bóg przygotował
56 Ecclesia de Eucharistia nr 11.
134
dla swego ludu. Manna była pokarmem niedoskonałym – syciła głód
i dawał siły do podążania drogami pustyni. Nowa manna z nieba, która
Chrystus karmi swoich uczniów jest pokarmem doskonałym – syci dając
życie wieczne. „Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki” (J 6 ,51).
W słynnej mowie Jezusa po rozmnożeniu chleba znalazł się wątek,
który zaniepokoił wielu Jego słuchaczy. Mistrz z Nazaretu, który nasycił
żołądki zgłodniałych uczniów chciał im uświadomić istnienie pokarmu,
który syci dusze. Sam siebie przedstawiał jako ten niebieski pokarm i mówił bez ogródek, że „Kto spożywa ten Chleb – Jego Ciało – będzie żył
na wieki” (J 6,51). Tłumy słuchających zrozumiały te słowa dosłownie.
Dlatego wielu zgorszyło się, i szemrając odeszli od Niego. „Jakże On
może nam dać swoje Ciało na pożywienie”? (J 6,52) Wtedy jeszcze nie
wiedzieli, że Pan wymyślił cudowny sposób, by być pokarmem dającym
życie wieczne.
Przygotowaniem do ustanowienia sakramentu prawdziwego Ciała
i Krwi Chrystusa, jakie miało miejsce podczas wieczerzy paschalnej był
pierwszy cud, jakiego dokonał Jezus. Na weselu w Kanie Galilejskiej
przemienił na prośbę Matki wodę w wino (J 2,2-11). Zwykła woda, którą
napełniono sześć kamiennych stągwi, stała się z woli Jezusa wybornym
winem. Pochwałę jakości tego wina wygłosił starosta weselny (J 2,10).
Ten pierwszy cud, dokonany przy stole weselnym, w godzinie zwyczajnej,
ludzkiej radości, zapowiadał cud, który dokona się przy stole paschalnym,
w Wieczerniku, gdy będzie gęstniał mrok nienawiści i szybkimi krokami
nadchodziła śmierć Baranka, który zgładzi grzech świata (zob. J 1,29).
W Wieczerniku Jezus przemienił codzienny chleb, nieodłączny element posiłku biedaków i bogaczy, w swoje Ciało wydane za nasze grzechy i ukrzyżowane, które po trzech dniach zostało wyniesione do chwały.
Tutaj też, po modlitwie dziękczynnej, uczynił wino swoją najświętszą
Krwią. Na Golgocie obmył nią ludzkość i przypieczętował Nowe przymierze z Bogiem. Z siebie samego uczynił paschalny posiłek.
Chrystus polecił: „To czyńcie na Moją pamiątkę” (Łk 22,19). Dał
Apostołom zadanie i sakramentalną władzę nad chlebem i kielichem
wina. Niejako wydał się w ich ręce. Ilekroć będą łamali ten Chleb i pili
135
z kielicha Pańskiego we wspólnocie wierzących, tylekroć On przyjdzie.
Zakryty. Pokorny. Milczący.
W wieczerniku, podobnie jak na pustkowiu w okolicach Jeziora Galilejskiego, Jezus objawił się jako drugi Mojżesz. Tamten zatroszczył się
o to, by lud nasycił się chlebem i przepiórkami. Ten zaś troszczy się o to,
byśmy nie ginęli z głodu w naszej życiowej wędrówce. Warto dostrzec
jeszcze jedno: to, co Bóg ofiarowuje jako rzeczywistość ostateczna zawsze przewyższa to, co było jej zapowiedzią i proroctwem. Na pustyni
Żydzi otrzymali chleb, który zapewniał im siły do życia. Jezus dał swemu
rodzącemu się Kościołowi Chleb, który daje życie wieczne. Na pustyni
Mojżesz wyprowadził wodę ze skały, która niosła ochłodę spieczonym
wargom i wyzwalała z dręczącego pragnienia. Chrystus zaś jest źródłem
wody, tryskającej ku życiu wiecznemu. Źródłem wody żywej (zob. J
4,10).
W Starym Testamencie mamy wiele historii opowiadających o tym,
jak Bóg sam troszczy się o swoich wybranych. Jedną z ich jest historia
proroka Eliasza, którego Bóg uratował od śmierci głodowej posyłając
mu chleb na pożywienie (zob. 1 Krl 17,4 i nast.). Każdego dnia kruki
przynosił prorokowi porcję chleba. Dzięki niej nie ustał w drodze do
miejsca, do jakiego Bóg do posłał (…).
Istnieje też jeszcze jedno, inne piękne opowiadanie ze Starego Testamentu, ukazujące zatroskanie Boga o swoich wiernych. To także historia proroka Eliasza, jednego z największych proroków Bożych Starego
Testamentu. Eliasz jako jedyny pozostał wierny prawdziwemu Bogu.
Królowie, urzędowi prorocy i lud Izraela, oddał się bałwochwalstwu
i zabobonom. Bóg zesłał karę na lud. Prorok został osamotniony w swej
wierze. Co więcej: musiał uciekać i ukrywać się, gdyż uważano go za
źródło nieszczęść, które przyszły na kraj w skutek odstępstwa. Kiedy głód
panował na skutek suszy, prorok schronił się u ubogiej wdowy w Sarepcie
Syjońskiej (zob. 1 Krl 17,7-16. Tutaj wydarzyła się rzecz niezwykła. Prorok poprosił wdowę, by przysadziła mu podpłomyk z reszty mąki i oliwy.
Ta posłusznie wypełniła polecenie proroka. I jak pisze autor natchniony
stał się cud. „Baryłka mąki i oliwy nie wyczerpała się, aż do czasu, kiedy
136
ustał głód”(w. 16). Prorok otrzymał pokarm, który uratował życie wdowie, jej synowi i jemu.
Nie wyczerpuje się również „baryłka”, która Chrystus powierzył swemu Kościołowi. Nawet we współczesnym świecie, który podobnie, jak
w czasach Eliasza odrzuca Boga i sam siebie skazuje na głód, Bóg troszczy się o swoje dzieci. Nie brakuje eucharystycznego chleba. Mamy go
w naszych kościołach pod dostatkiem. Trzeba, byśmy za tę hojność Bożą
dziękowali. Trzeba też, byśmy prosili nieustannie o to, by nie zabrakło
szafarzy Eucharystii.
Eucharystia jest wyrazem troski Boga o nas. To przede wszystkim
cudowny pokarm, dzięki któremu wzrastamy w komunii z Nim. Daje on
moc, byśmy nie ustali w drodze do naszych ostatecznych przeznaczeń.
Gest pokory i służby
Ewangelista Jan zostawił piękny obraz Chrystusa umywającego nogi
Apostołom (zob. J 13,1-15). Tego gestu dokonał Chrystus podczas Ostatniej Wieczerzy, „wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca” (J 13,1). Syn Boży, wewnętrznie gotów do ofiary z samego
siebie, gdyż jak pisze Jan: „umiłowawszy swoich na świecie, do końca
ich umiłował” (w. 1), wstał od stołu, przepasał się prześcieradłem i zaczął
umywać nogi apostołom (w. 4-5). Wywołało to zdziwienie apostołów,
a nawet protest ze strony Piotra, który nie mógł zgodzić się, by Nauczyciel i Mistrz wykonywał czynność przeznaczoną dla niewolników (w. 6).
„A kiedy im umył nogi, przywdział szaty i znów zajął miejsce przy stole,
rzekł do nich: Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie
Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja,
Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak samo
czynili, jak Ja wam uczyniłem” (J 13,12-15).
Św. Paweł, rozważając tajemnicę Wcielenia Syna Bożego, zwrócił
uwagę na Jego uniżenie – kenozę (wyniszczenie). Stając się człowiekiem
Chrystus ukrył swe bóstwo. Dobrowolnie i całkowicie się umniejszył.
137
„On istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi,
stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie uznany za
człowieka uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci –
i to śmierci krzyżowej” (Flp 2,6-8). Klęcząc u stóp Apostołów w geście
niewolnika, Jezus uniżył swe człowieczeństwo. Wybrał ostatnie miejsce
wśród nich. On, który jest Pierwszy, staje się ostatnim z wyboru. Idzie
tam, gdzie nie chcą pójść inni. Raz jeszcze dokona się to na Golgocie,
gdzie Chrystus zajmie ostatnie miejsce, jakiego w tej chwili pragnęliby
świadkowie egzekucji: wybiera krzyż.
Rozważając ewangeliczną ikonę obmycia nóg apostołom, papież Benedykt XVI powiedział: „«Umiłowawszy swoich na świecie, do końca
ich umiłował» (J 13,1). Bóg kocha swoje stworzenie, człowieka. Kocha
go również wtedy, gdy ten upada, i nie pozostawia go samego. On kocha
do końca. Jego miłość jest miłością aż do końca, do ostateczności: zstępuje z wyżyn swej Boskiej chwały. Zdejmuje szaty swej Boskiej chwały
i przyodziewa szaty niewolnika. Zniża się aż po skrajną nędzę naszego
upadku. Klęka przed nami i posługuje nam jak niewolnik; obmywa nasze
brudne stopy, abyśmy mogli zostać dopuszczeni do udziału w Boskiej
uczcie, abyśmy stali się godni zająć miejsce przy Jego stole – sami nie
moglibyśmy ani nie powinniśmy tego czynić.
Bóg nie jest daleki, zbyt odległy i zbyt wielki, aby zajmować
się naszymi małymi sprawami. Właśnie dlatego, że jest wielki, może
zajmować się także tym, co małe. I właśnie dlatego, że On jest wielki,
dusza człowieka, sam człowiek, stworzony do miłości wiecznej, nie jest
czymś małym, lecz jest wielki i godny Jego miłości. Świętość Boga nie
jest porażającą mocą, wobec której w bojaźni musimy zachować dystans.
Jest ona mocą miłości, i przez to mocą oczyszczającą i uzdrawiającą.
Bóg uniża się i staje się niewolnikiem, obmywa nasze nogi, abyśmy
mogli siedzieć u Jego stołu. W tym wyraża się cała tajemnica Jezusa
Chrystusa. W tym staje się widoczne, czym jest odkupienie. Aby nas
obmyć, zanurza nas w swojej miłości, gotowej zmierzyć się ze śmiercią.
Tylko miłość ma tę oczyszczającą moc, która obmywa nas z naszego brudu i wynosi na wyżyny Boga. Kąpielą, która nas oczyszcza, jest On sam,
138
całkowicie się nam dający, nawet w otchłani swego cierpienia i śmierci. On nieustannie jest tą miłością, która nas obmywa; w sakramentach
oczyszczenia – w chrzcie i sakramencie pokuty – On wciąż klęczy u naszych stóp i pełni posługę niewolnika, posługę oczyszczenia, otwiera nas
na Boga. Jego miłość jest niewyczerpana, rzeczywiście jest miłością aż
do końca”57.
Gest Chrystusa jest przynagleniem do służby rozumianej jako styl
życia, jako jego najgłębszy motyw. Chrystusowi nie tyle chodzi o to,
abyśmy od czasu do czasu i w miarę naszych możliwości bądź poruszeń
serca „pełnili dobre uczynki”. Chodzi Mu o to, byśmy stali się sługami
bliźnich. Dobrowolnie i bezinteresownie wydali się na służbę drugiemu
człowiekowi.
Warto też zobaczyć komu Chrystus umywa nogi. Piotrowi, który Go
trzykrotnie zdradzi jeszcze tej samej nocy, uczniom, którzy rozpierzchną
się przerażeni, Judaszowi, który Go sprzedał i czyha na dogodny moment,
by dopełnić warunków transakcji. Chrystus nie umywa nóg zasłużonym;
tym, na których może liczyć, swoim dobroczyńcom, najbardziej lubianym i sympatycznym. Umywa nogi wszystkim. Konsekwencje tego gestu
są o wiele poważniejsze i trudniejsze do przyjęcia dla nas. My również
mamy w duchu służby traktować naszych bliźnich. Wszystkich – bez
żadnego wyjątku. Tych, których kochamy, bo zawdzięczmy im bardzo
wiele; i tych, którzy są uciążliwi w codziennym współżyciu, ranią nas
lub krzywdzą. Służba wzięta na poważnie, na wzór Chrystusa z Wieczernika nie jest byciem z dla innych „na godziny”, zwyczajnym podarowaniem czasu, uwagi, sił i środków, jakie mamy do dyspozycji drogiemu
człowiekowi. Jest darem z siebie samego – nieraz okupionym własnym
cierpieniem.
I jeszcze jeden ważny szczegół, o jakim wspomina Jan. Zanim Jezus
dokonał obmycia nóg apostołom „zdjął z siebie szaty” (J 13,4). Szata
oznacza godność, pozycję w społeczności, ukrywa małość i niedoskonałość człowieka. Sprawia, że inni go dowartościowują i traktują tak,
57 Benedykt XVI, Homilia podczas Mszy św. Wieczerzy Pańskiej w Wielki Czwartek,
13 IV 2006 r., w: L’Osservatore Romano 5(2006), str. 13.
139
jak zasługuje ze względu na swą pozycję. Trzeba, abyśmy zdejmowali
z siebie szaty, którymi pragniemy podkreślić naszą wielkość, zasługi,
możliwości lub władzę. Trzeba, by „spadła nam z głowy” korona, która
uparcie nosimy. Naśladując Mistrza winniśmy zdejmować szaty, to znaczy wyzbywać się własnej pychy, przerośniętych ambicji, zazdrości o to,
że inni stoją wyżej od nas w hierarchii społecznej.
Jezus nie bał się ogołocenia z szat. Zabrano Mu je na Golgocie (zob.
J 19,23-24). Umierał nago, odarty z jakiegokolwiek znaczenia. A mimo
to, nie utracił prawdziwego tytułu do chluby. Nie przestał być tym, kim
był naprawdę – Synem Bożym.
Eucharystia to więź
O swoim doskonałym zjednoczeniu z uczniami Chrystus mówił
w przypowieści o winnym krzewie i latoroślach. „Wytrwajcie we Mnie,
a Ja będę trwał w was. Podobnie, jak latorośl nie może przynosić owocu
sama z siebie – o ile nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we
Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym – wy latoroślami.
Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze
Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,4-5).
Czym jest komunia z Chrystusem, której On pragnie z nami i dla
której ustanowił Eucharystię? Czy jest to akt jednostkowy: Chrystus przychodzi do mnie pod sakramentalnymi znakami, by na chwilę zamieszkać
we Mnie? Jest gościem, którego zapraszam, na krótką rozmowę, któremu
chce poświęcić nieco czasu i przyjmuję z szacunkiem, ponieważ wiem,
jak to jest ważne dla mojego zbawienia? Czy raczej jest to proces, wydarzenie w ciągu innych wydarzeń, które sprawia, że On bierze mnie
w posiadanie, kształtuje i przemienia na swój wzór?
Chrystus nie jest gościem w duszy, ale mieszkańcem. Katechizm Kościoła Katolickiego uczy, że pierwszym owocem przyjmowania Komunii
jest ścisła jedność z Chrystusem58. W tym sakramencie przyjmując Ciało
i Krew Pana jednoczymy się mistycznie z nim i niejako stapiamy. Za św.
58 KKK nr 1391.
140
Pawłem możemy powiedzieć: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we
mnie Chrystus” (Ga 2,20).
Kiedy przyjmujemy Jezusa w sakramentalnych znakach pragnie On
od nas wiary, a nie kurtuazyjnej uprzejmości. Wiara ta wyraża się w tym,
że dostrzegamy w ubogim znaku Chleba i Wina obecnego Pana. Przychodzi do nas skryty, by stało się możliwe posilanie się Jego Ciałem.
Wiara uzupełnia to, w czym zwodzą zmysły i rozum. Nie przeciwstawia
się rozumowi, ale też nie odwołuje do Niego. Opiera się na zapewnieniu
Jezusa. „To jest Ciało Moje… To jest Moja Krew”. Chrześcijanin przyjmuje za prawdziwe te zapewnienia Jezusa tylko dlatego, że On sam tak
powiedział.
„Oto wielka tajemnica wiary” wyznajemy tuż po tym, jak kapłan
ze czcią sprowadza Chrystusa na ołtarz. W tym wyznaniu zawiera się
zdumienie nad prostotą znaków eucharystycznych. Ta prostota dla wielu
stanowi przeszkodę w uwierzeniu w realną obecność Chrystusa. Zwykły
chleb i wino, jakby nie odpowiadały wielkości misterium, które rozgrywa
się w wierze. Jednak Bóg często działa wbrew oczekiwaniom i gustom
ludzi. Zaskakuje i zdumiewa, objawiając się inaczej, niż chciałaby ludzka
wyobraźnia. Jedną z ilustracji tej tezy jest teofania wobec proroka Eliasza.
Bóg obiecał Mu, że będzie mógł, jak Mojżesz i inni wielcy świadkowie
wiary stanąć w Bożej obecności. Zapewne wyobrażał sobie, że Bóg przyjdzie do niego w pełni swej chwały, w powalającym majestacie. Pierwsze
znaki wydawały się potwierdzać to oczekiwanie. Tymczasem Boga nie
było w wichrze, trzęsieniu ziemi, a ani w przerażających piorunach. Bóg
pozwolił doświadczyć swej bliskości w cichym i przyjemnym powiewie
wiatru (zob 1 Krl 19,11-14).
„Wielką tajemnicą wiary” jest łaskawość Boga, który zostaje wśród
nas jako „Bóg z nami”, pokonując wszelkie przeszkody. Obrazowo możemy powiedzieć, że Bóg ukrywa swój majestat, potęgę, wielkość, piękno,
świętość, „”umniejszając się”, abyśmy mogli Go przyjąć.
Przychodzący Chrystus domaga się od nas odwzajemnienia miłości. Najświętszy Sakrament zrodził się z miłości Chrystusa, który pragnął
pozostać ze swoim Kościołem, pomimo odejścia do domu Ojca. Pragnę
141
raz jeszcze przypomnieć tę prawdę, drodzy Bracia i Siostry, adorując
razem z wami te tajemnicę: tajemnice wielką, tajemnicę miłosierdzia.
Cóż większego Jezus mógł uczynić dla nas? Prawdziwie, w Eucharystii
objawia nam miłość, która posuwa się «aż do końca» (por. J 13,1) – miłość, która nie zna miary”59.
Miłość przynagliła Jezusa, by znaleźć sposób pozostania z nami.
Przychodząc do naszych serc w Eucharystii, Pan wnosi w nie słodycz
swej miłości. „Skosztujcie i zobaczcie, jak słodki jest Pan” (Ps 34,9).
W jaki sposób najlepiej możemy odpowiedzieć Jezusowi na Jego
bezgraniczną miłość?
Jest zapewne wiele sposobów wyrażania miłości do Jezusa. Św.
Jan Paweł II kreśląc nowe drogi Kościoła w III tysiącleciu wiary, pisał
o kontemplowaniu Oblicza Chrystusa. Jest to program życia zarówno
chrześcijanina, jak i wspólnot kościelnych. Trzeba byśmy wpatrywali
się w Chrystusa. „Oto jak oczy sług są zwrócone na ręce ich panów i jak
służącej na ręce jej pani, tak oczy nasze ku Panu, Bogu naszemu, dopóki
się nie zmiłuje nad nami” (Ps 123,2).
Kontemplacja oblicza Chrystusa prowadzi do stopniowego upodobnienia się do Niego czyli do świętości. Upodobnienie się – chrystoformizacja, nie oznacza jednak wyrzeczenia się własnej osobowości, naszych
charakterystycznych rysów lub też całkowitego wyzucia się z indywidualności. Nie chodzi w niej o zewnętrzne upodobnienie się do Chrystusa.
Tak zdarza się, gdy ktoś szuka próbuje zewnętrznie upodobnić się do
ulubionej postaci czy idola. Niektórzy potrafią dokonywać nawet operacji
plastycznych twarzy i ciała, by wyglądać identycznie jak słynny piosenkarz lub lalka Barbie.
Chrystoformizacja nie wyraża zubożania siebie poprzez pozorne
upodobnienie do Chrystusa. Chodzi tu raczej o pewną syntonię między
Jezusem a nami. To przylgnięcie sercem do Jezusa, by podzielać w pełni
Jego przekonania, wartości, przyjąć logikę Jego działania, uczyć się postaw akceptowanych przez Niego. Ci, którzy kochają Jezusa przyjmują
w sposób niewymuszony słowo i postawę życiową swego Mistrza. Uczeń
59 Ecclesia de Eucharistia nr 11.
142
nie tyle pragnie wyzbyć się własnej osobowości, ile ją ubogacić o to, co
wartościowe i szlachetne dostrzega w swym nauczycielu.
By odpowiedzieć miłością na miłość, uczeń Chrystusa stara się wiernie podążać za swoim Mistrzem, upodabniać się do Niego i naśladować
Go w Jego miłości. Do naśladowania Chrystusa jesteśmy zobowiązani
wszyscy, gdyż w Nim odnajdujemy najpiękniej zrealizowane człowieczeństwo oraz synostwo Boże. Nie ma większego wzoru, ani też nie ma
piękniejszego przykładu życia nad Jezusa.
Idea naśladowania Chrystusa i upodabniania się do Niego ma swe
konsekwencje: uczeń dzieli ze swoim Mistrzem nie tylko logikę działania
i myślenia, ale przyjmuje wspólnotę losu. Tak, jak Jezus, jest gotów iść
drogami, którymi poprowadzi go Ojciec. Jest posłuszny Jezusowi: „Jeśli
kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie
krzyż swój i niech Mnie naśladuje!” (Mk 8,34).
Jezus nie ukrywał, że drogi, na które powołuje swoich uczniów są
trudne i wymagające. „Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest
brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich,
którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która
prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdą” (Mt 7,13-14). Co
Jezus obiecał w zamian? „A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną,
a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci Go
mój Ojciec” (J 12,26).
Eucharystia i miłość bliźniego
Dar Eucharystii prowadzi do zjednoczenia z Chrystusem, jako tym,
który stanowi największą miłość życia człowieka wierzącego. Eucharystia ma wymiar społeczny. Jest nie tylko wspólnotą z Chrystusem, ale
także więzią z Kościołem, którzy tworzą inni wierzący. To sakrament
miłości otrzymanej i przekazywanej. Wiele gestów i słów z Ostatniej
Wieczerzy ukazuje społeczny wymiar uczty eucharystycznej, chroniący
przed indywidualizmem i niejako „sprywatyzowaniem” tego Sakramentu.
Papież Benedykt, odwołując się do nauki świętego Augustyna nauczał,
że „ofiara chrześcijan to jednoczenie się przez miłość Chrystusa w jedności jedynego Ciała Chrystusa. Ofiara polega właśnie na przekroczeniu siebie, na włączaniu się w komunię jedynego chleba, jednego Ciała,
a tym samym w włączeniu się w wielką przygodę Bożej miłości. Tak więc
powinniśmy zawsze celebrować, przeżywać, rozważać Eucharystię jako
lekcję uwalniania się od mojego «ja» – włączenie się w jeden chleb, który
jest chlebem wszystkich, który nas jednoczy w jednym Ciele Chrystusa. A zatem Eucharystia jest ze swej natury aktem miłości, zobowiązuje
nas do tej rzeczywistej miłości do innych, ofiara Chrystusa jest komunią
wszystkich w Jego Ciele”60.
Wieczernik jest szkołą nowego braterstwa w Chrystusie. Tutaj otrzymaliśmy wraz z darem obecności Chrystusa wśród nas szczególne zobowiązanie do miłości braterskiej. Jest szkołą duchowości komunii, której
Chrystus jest źródłem, wzorem i sprawcą. Na czym polega duchowość
komunii braterskiej?
„Duchowość komunii to przede wszystkim spojrzenie utkwione w tajemnicy Trójcy Świętej, która zamieszkuje w nas i której blask należy
dostrzegać także w obliczach braci żyjących wokół nas. Duchowość komunii to także zdolność odczuwania więzi z bratem w wierze dzięki głębokiej jedności mistycznego Ciała, a zatem postrzegania go jako «kogoś
bliskiego», co pozwala dzielić jego radości i cierpienia, odgadywać jego
pragnienia i zaspokajać jego potrzeby, ofiarować mu prawdziwą i głęboką
przyjaźń. Duchowość komunii to także zdolność dostrzegania w drugim
człowieku przede wszystkim tego, co jest w nim pozytywne, a co należy przyjąć i cenić jako dar Boży: dar nie tylko dla brata, który bezpośrednio go otrzymał, ale także «dar dla mnie». Duchowość komunii to
wreszcie umiejętność «czynienia miejsca» bratu, wzajemnego «noszenia
brzemion» (por. Ga 6,2) i odrzucania pokus egoizmu, które nieustannie
nam zagrażają, rodząc rywalizację, bezwzględne dążenie do kariery, nieufność, zazdrość”61.
60 Benedykt XVI, Wieczorne czuwanie w wigilię zakończenia Roku Kapłańskiego, 10
VI 2010 r., w: L’Osservatore Romano 8-9(2010), str. 34.
61 Novo millennio ineunte nr 43.
Podczas ostatniej Wieczerzy gestowi pokory i uniżenia towarzyszyło
nadanie nowego przykazania. Jezus bowiem powiedział: „Przykazanie
nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają
żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13,3435). „Pan, w chwili gdy zapowiada swoje odejście z tego świata (por. J
13,33), niczym testament dla swych uczniów – by w nowy sposób być
pośród nich – daje im przykazanie: «Przykazanie nowe daję wam, abyście
się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak
się miłowali wzajemnie» (w. 34). Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Jezus
nadal jest obecny wśród nas, jest otoczony w świecie chwałą.
Jezus mówi o «nowym przykazaniu». Ale na czym polega jego nowość? Już w Starym Testamencie Bóg dał przykazanie miłości; teraz
jednak to przykazanie staje się nowe, ponieważ Jezus dodaje do niego coś
bardzo ważnego: «Jak Ja was umiłowałem, tak i wy miłujcie się wzajemnie». Tym novum jest właśnie to: «miłować tak, jak umiłował Jezus». Całe
nasze miłowanie poprzedziła Jego miłość – i do tej miłości się odnosi,
w tę miłość się wpisuje, właśnie dzięki tej miłości się urzeczywistnia.
Stary Testament nie ukazywał wzorca żadnego miłości, ale jedynie formułował nakaz miłowania. Jezus natomiast dał nam samego siebie jako wzór
i źródło miłości. Jest to miłość nieskończona, powszechna, która potrafi
przemieniać wszelkie niesprzyjające okoliczności i przeszkody w okazje
do doskonalenia się w miłości. (…) Dając nam nowe przykazanie Jezus
prosi nas, byśmy żyli Jego miłością, czerpali z Jego miłości, która jest
prawdziwie wiarygodnym, wymownym i skutecznym znakiem w głoszeniu światu nadejścia królestwa Bożego. Oczywiście, jeśli polegamy jedynie na własnych siłach, jesteśmy słabi i ograniczeni. Zawsze jest w nas
pewien opór wobec miłości, a w naszym życiu wiele jest trudności, które
wywołują podziały, urazy i żale. Lecz Pan dał nam obietnicę, że będzie
obecny w naszym życiu, uzdalniając nas do tej miłości wielkodusznej
i absolutnej, która potrafi pokonać wszelkie przeszkody, również te, które
tkwią w naszych sercach. Jeśli trwamy w jedności z Chrystusem, możemy
naprawdę tak miłować. Miłowanie innych, tak jak Jezus nas umiłował,
jest możliwe jedynie dzięki tej mocy, jaką otrzymujemy dzięki relacji
z Nim, szczególnie w Eucharystii, w której w sposób realny uosabia się
Jego ofiara miłości, która rodzi miłość: to ona jest prawdziwą nowością
w świecie, a także mocą nieustannego wielbienia Boga, które urzeczywistnia się dzięki trwaniu miłości Jezusa w naszej miłości”.62
Do przykazania miłości Pan Jezus powrócił jeszcze raz wyjaśniając:
„Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie
trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego
i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was
była u aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się
wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 15,9-13).
Jezus zakreślił horyzont miłości, która winna cechować Jego uczniów:
„Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za
przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to,
co wam przykazuję” (J 15,13-14). To bezbrzeżny horyzont pozwalając,
by znalazł się na nim każdy z nas.
62 Benedykt XVI, homilia podczas Mszy św. w Turynie, 2 V 2010 r., w: L’Osservatore
Romano 7(2010), str. 32.
12 sierpnia
DLACZEGO JEZUS UMARŁ NA KRZYŻU?
Haniebna śmierć Jezusa na Golgocie i dzisiaj jest źródłem wielu dociekań i pytań. Dlaczego zabito Jezusa? Kto jest odpowiedzialny za Jego
śmierć? Jak się dokonała? Czy Jezus rzeczywiście umarł na krzyżu? Sięgając do relacji ewangelicznych świadków, spróbujmy zatrzymać się nad
tymi pytaniami, by odnaleźć prawdziwy sens tajemnicy śmierci, która
stała się wierzących życiodajnym dramatem.
Oskarżenia
Poncjusz Piłat, prokurator rzymski, który okupował Jerozolimę, wydawszy wyrok śmierci polecił umieścić na krzyżu tytuł winy Skazańca
w języku hebrajskim, łacińskim i greckim (zob. J 19,19). „A było napisane: Jezus Nazarejczyk, Król Żydowski” (w. 20). Żądając kary dla Jezusa
oskarżyciele powiedzieli: „Stwierdziliśmy, że ten człowiek podburza nasz
naród, że odwodzi od płacenia podatków Cezarowi i że siebie podaje za
Mesjasza – Króla” (Łk 23,2). Jezus został oficjalnie oskarżony o to, że
był buntownikiem i samozwańczym królem (zob. J 19,12).
Śledząc jednak postawę oskarżycieli Jezusa i meandry procesu, dochodzimy do innego wniosku. Oskarżenia polityczne były jedynie pretekstem; prawdziwe miały religijny charakter. Ewangelista Jan ukazuje
narastający konflikt pomiędzy Jezusem, młodym Nauczycielem z Nazaretu, a przywódcami narodowymi i religijnymi. Dla nich Jezus był
postacią kontrowersyjną i niebezpieczną. Nie był jednym z nich, ani też
nie należał do żadnej z uznanych szkół rabinackich. Pochodził z Galilei,
która nie cieszyła się dobrą sławą, a w każdym razie nie tym, że stamtąd
pochodzą prorocy (zob. J 1,46; 7,40-42). Jezus nie szukał akceptacji u saduceuszy, faryzeuszy i w środowisku kapłańskim w Jerozolimie. Trzymał się z daleka od nich, idąc na „peryferie” religijne: do ludzi prostych
i niewykształconych, ubogich, grzeszników i celników; tych, których ze
względu na ignorancję religijną faryzeusze uznawali za przeklętych (zob.
J 7,49). Otaczały Go tłumy zwyczajnych ludzi, którzy szukali u Niego
zrozumienia i pociechy, pomocy i nadziei. Jezus wybrał ich, jako adresatów swego mesjańskiego nauczania.
Co nie podobało się faryzeuszom, saduceuszom i uczonym
w Piśmie?
Z wielu oskarżeń, na pierwsze miejsce wysuwa się, że Jezus był zwodzicielem tłumów. Dokonywał cudów – tego nie negowali Jego przeciwnicy – ale według nich, czynił to mocą Belzebuba. Taki zarzut wprost
sformułowali faryzeusze i uczeni w Piśmie widząc uzdrowienie opętanego, który był niewidomy i niemy oraz inne cuda (zob. Mt 12,22-23; zob.
też Mk 3,22; Łk 11,15). To oskarżenie poważnie dyskredytowało Jezusa
jako proroka i Mesjasza.
Innym argumentem za odrzuceniem Jezusa były uzdrowienia w szabat. Stały się one powodem do Jego prześladowania (zob. J 5,16). Faryzeusze, wyczuleni na zachowywanie Prawa nieustannie śledzili Go i Apostołów (zob. Łk 6,7; 14,1). Mówili: „Człowiek ten nie jest od Boga, bo
nie zachowuje szabatu” (J 9,16). Łamiąc prawo spoczynku sobotniego
(zob. Łk 6,2) i ogłaszając siebie „Panem szabatu” (zob. Mt 12,8), Jezus
stawał się w oczach przywódców religijnych bezbożnikiem. Uznali bezdyskusyjnie: „On jest opętany ” (J 10,20).
Chrystus wydawał się im wrogiem tradycji i porządku religijnego.
Wydaje się, że nakaz pojmania Jezusa zrodził się ze strachu przed Nim
(J 11,45-53.57). „Oto cały świat poszedł za nim” – mówili Żydzi z zazdrością i gniewem patrząc na triumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy
(J 12,19).
Oburzenie kapłanów i uczonych w Piśmie w Jerozolimie wywołało
wypędzenie kupców ze świątyni (zob. J 2,13-18). „Doszło to do arcykapłanów i uczonych w Piśmie, i szukali sposobu, jak by Go zgładzić. Czuli
bowiem lęk przed Nim, gdyż cały tłum był zachwycony Jego nauką” (Mk
11,18). Dobrze zapamiętali słowa Jezusa: „Zburzcie tę świątynię, a Ja
w trzech dniach wzniosę ją na nowo” (w. 19). Wróciły one jako oskarżenie
w procesie Jezusa przed sanhedrynem (zob. Mt 26,61).
Najważniejszym zarzutem, jaki wrogowie Jezusa stawiali było oskarżenie o bluźnierstwo. „Dlatego więc usiłowali Żydzi tym bardziej Go zabić, bo nie tylko nie zachowywał szabatu, ale nadto Boga nazywał swoim
Ojcem, czyniąc się równym Bogu” (J 5,18). To, co Jezus mówił o sobie
samym jednoznacznie wskazywało, że jest kimś wyjątkowym i niezwykłym. Wśród tłumów panowało przekonanie, że jest Mesjaszem (zob. J
7,40-52). Dlatego przywódcy religijny postanowili, że ktokolwiek uzna
Jezusa za Mesjasza, będzie wyłączony z synagogi (zob. J 9,22; J 12,42).
Jezus nazywał siebie Synem Bożym i rozumiał ten tytuł w sensie
dosłownym. Mówił do swoich uczniów: „Wierzycie w Boga i we Mnie
wierzcie” (J 14,1). Publicznie deklarował doskonałą jedność z Ojcem niebieskim (zob. J 10,30) i to, że działa wraz z Ojcem (zob. J 5,17).
Św. Jan opisuje zdarzenie, które oddaje sedno sporu Jezusa z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie. „Obchodzono wtedy w Jerozolimie
uroczystość poświęcenia świątyni. Było to w zimie. Jezus przechadzał
się w świątyni, w portyku Salomona. Otoczyli Go Żydzi i mówili do
Niego: Dokąd będziesz nas trzymał w niepewności? Jeśli Ty jesteś Mesjaszem, powiedz nam otwarcie. Rzekł do nich Jezus: powiedziałem
wam, a nie wierzycie. Czyny, których dokonuję w imię mojego Ojca,
świadczą o Mnie. Ale wy nie wierzycie, bo nie jesteście z moich owiec.
Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję
im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt ich nie wyrwie z mojej
ręki. Ojciec mój, który Mi je dał, jest większy od wszystkich. I nikt nie
może ich wyrwać z ręki Mego Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy. I znowu
Żydzi porwali kamienie, aby Go ukamienować. Odpowiedział im Jezus:
Ukazałem wam wiele dobrych czynów pochodzących od Ojca. Za który
z tych czynów chcecie Mnie ukamienować? Odpowiedzieli Mu Żydzi:
Nie chcemy Cię kamienować za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to,
że Ty będąc człowiekiem uważasz siebie za Boga” (J 10,22-33).
Jezus dolewał „oliwy do ognia” nienawiści, jaką darzyli Go przywódcy religijni i społeczni publicznie wyrzucając im niewiarę i upór wobec prawdy. Pomimo znaków mesjańskich nie chcieli uwierzyć w Niego
(zob. J 12,37). By zrozumieć podział, jaki zarysował się między Jezusem,
a przywódcami żydowskimi, który doprowadził do Jego śmierci, trzeba
wrócić do burzliwej rozmowy, która w swej istocie była wymianą oskarżeń. Spotkawszy się z uczonymi w Piśmie, faryzeuszami, saduceuszami
oraz kapłanami w świątyni, Jezus zapytał ich dlaczego Go prześladują.
Mówił: „Wiem, że jesteście potomstwem Abrahama, ale wy usiłujecie
Mnie zabić, bo nie przyjmujecie mojej nauki. Głoszę to, co widziałem
u mego Ojca, wy czynicie to, coście usłyszeli od waszego ojca. W odpowiedzi rzekli do Niego: Ojcem naszym jest Abraham. Rzekł do Nich
Jezus: Gdybyście byli dziećmi Abrahama, to byście pełnili czyny Abrahama. Teraz usiłujecie Mnie zabić, człowieka, który wam powiedział
prawdę usłyszaną u Boga. Tego Abraham nie czynił. Wy pełnicie czyny
ojca waszego. Rzekli do Niego: Myśmy się nie urodzili z nierządu, jednego mamy Ojca – Boga. Rzekł do Nich Jezus: Gdyby Bóg był waszym
ojcem, to i Mnie byście miłowali. Ja bowiem od Boga wyszedłem i przychodzę. Nie przyszedłem od siebie, lecz On Mnie posłał. Dlaczego nie
rozumiecie mowy mojej? Bo nie możecie słuchać Mojej nauki. Wy macie
diabła za ojca i chcecie spełniać pożądania waszego ojca. Od początku
był on zabójcą i w prawdzie nie wytrwał, bo prawdy w nim nie ma. Kiedy
mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa. A ponieważ ja mówię prawdę, dlatego Mi nie wierzycie. Kto z was udowodni
Mi grzech? Jeżeli prawdę mówię, dlaczego Mi nie wierzycie? Kto jest
z Boga, słów Bożych słucha. Wy dlatego nie słuchacie, że z Boga nie
jesteście. Odpowiedzieli Mu Żydzi: Czyż niesłusznie mówimy, że jesteś
Samarytaninem i jesteś opętany przez złego ducha? Jezus odpowiedział:
Ja nie jestem opętany, ale czczę Ojca mego, a wy Mnie znieważacie.
Ja nie szukam własnej chwały. Jest Ktoś, kto jej szuka i sądzi. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli kto zachowa moją naukę, nie zazna
śmierci na wieki. Rzekli do Niego Żydzi: czy Ty jesteś większy od ojca
naszego Abrahama, który przecież umarł? I prorocy pomarli. Kim Ty
siebie czynisz? Odpowiedział Jezus: Jeżeli Ja sam siebie otaczam chwałą,
chwała moja jest niczym. Ale jest Ojciec mój, który Mnie chwałą otacza,
o którym wy mówicie: Jest naszym Bogiem, a wy Go nie znacie. Ja Go
jednak znam. Gdybym powiedział, że Go nie znam, byłbym podobnie jak
wy – kłamcą. Ale Ja Go znam i słowa Jego zachowuję. Abraham ojciec
wasz, rozradował się z tego, że ujrzał mój dzień – ujrzał go i ucieszył
się. Na to rzekli Żydzi: pięćdziesięciu lat jeszcze nie masz, a Abrahama
widziałeś? Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam:
Zanim Abraham stał się, Ja jestem. Porwali więc kamienie, aby je rzucić
na Niego. Jezus jednak ukrył się i wyszedł ze świątyni” (J 8,37-59).
Przebieg wypadków
Śledząc przebieg wydarzeń, które bezpośrednio doprowadziły do
śmierci Jezusa, winniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że stoimy wobec
faktów historycznych i ich teologicznej interpretacji. Ewangeliści wiernie
przekazali to, co wydarzyło się w ostatnich godzinach ziemskiego życia
Jezusa. Śmierć Jezusa dokonała się w mrocznych okolicznościach. Była to
prawdziwie „godzina”, w której doszła do głosu nienawiść przywódców
religijnych i państwowych Izraela i „panowanie ciemności” (Łk 22,53).
Jezus został pojmany w Ogrodzie Oliwnym w późnych godzinach
nocnych. Najprawdopodobniej około godz. 21.00. Modlitwa zajęła Mu
sporo czasu, skoro uczniowie zdążyli zasnąć. Decyzję o pojmaniu Go
wydał Kajfasz, najwyższy kapłan i zarazem sędzia żydowski. On wysłał
wraz z Judaszem strażników świątynnych. W aresztowaniu wzięli także udział żołnierze rzymscy. Początkowo, uczniowie Jezusa próbowali
stawiać opór, lecz zaniechali go na Jego wyraźną prośbę. Więzień został
skrępowany i poprowadzony najpierw do Annasza, teścia najwyższego
kapłana (zob. J 18,13). Według tradycji mogła być godzina pierwsza po
północy.
Annasz „zapytał Jezusa o Jego uczniów i o Jego naukę” (J 18,19),
lecz nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Św. Łukasz pisze, że na dziedzińcu
pałacu „ludzie, którzy pilnowali Jezusa, naigrawali się z Niego i bili Go.
Zasłaniali Mu oczy i pytali: «Prorokuj, kto cię uderzył». Wiele też innych
obelg miotali przeciw Niemu” (Łk 20,63-65).
Annasz odesłał Jezusa związanego do Kajfasza (zob. J 18,24), zajmującego drugą cześć pałacu. „Skoro dzień nastał, zebrała się starszyzna
ludu, arcykapłani i uczeni w Piśmie i kazali przyprowadzić Go przed ich
Sanhedryn” (Łk 22,66).
W domu arcykapłana Kajfasza odbył się właściwy sąd nad Jezusem.
Sanhedryn gorączkowo szukał dowodów winy Jezusa. Proces był tendencyjny, krótki (zob. Mt 26,59). Nikt nie podjął się zadania obrońcy.
Sędziowie zanim go rozpoczęli, znali jego wynik. Podstawiono kilku
oskarżycieli (zob. Mt 26,60), którzy jednak składali sprzeczne zeznania.
Dopiero, kiedy Jezus przyznał, że jest Synem Bożym, zebrani uznali,
że jest to wystarczający dowód, potwierdzający prawdziwość ich oskarżeń o bluźnierstwo (zob. Łk 22,67-71; Mt 26,63-66). Jeszcze tej samej
godziny, a było to wczesnym rankiem, zaprowadzono Jezusa do Piłata
(zob. J 18,28). Było to konieczne, gdyż przywódcy żydowscy nie mieli
władzy sądowniczej. Musieli liczyć się z okupantem. Mówili chytrze do
Piłata: „Stwierdziliśmy, że ten człowiek podburza nasz naród, że odwodzi
od płacenia podatków cezarowi i że siebie uważa za Mesjasza-Króla”
(Łk 23,2). Padły oskarżenia, których Piłat nie mógł zlekceważyć. Piłat
przesłuchał Jezusa, ale nie był przekonany o Jego winie. Odesłał Go do
Heroda, dowiedziawszy się, że jest Galilejczykiem, więc formalnie podlega jego władzy (zob. Łk 23,6-7).
W pałacu Heroda rozegrał się kolejny akord dramatu. „Herod bardzo
się ucieszył. Od dawna bowiem chciał Go ujrzeć, ponieważ słyszał o Nim
i spodziewał się, że zobaczy jakiś znak, zdziałany przez Niego” (Łk 23,8).
Jezus rozczarował króla: nie uczynił żadnego znaku, nie chciał w nim
rozmawiać. Idumejczyk wzgardził Jezusem i „na pośmiewisko kazał Go
ubrać w lśniący płaszcz i odesłał do Piłata” (w. 11)
Próbował nawet uwolnić oskarżonego powołując się na panujący
zwyczaj (zob. J 18,38-40). Tłum jednak wybrał Barabasza. Po ogłoszeniu wyroku (zob. Łk 23,24), wypadki potoczyły się szybko. Jezu został
ubiczowany, ukoronowany cierniem i wyszydzony przez żołnierzy (zob.
Mt 27,26-29; Mk 15,15-17; J 19,1-2).
Około godziny 9.00 rano rozpoczęła się droga, która zaprowadziła
Go na Golgotę (zob. Mk 15,22). Miejsce, w którym Chrystus umarł leży
w północno-zachodniej części Jerozolimy. Było nazywane Kalwarią (od
łac. Calvarius – nagi pagórek, kształtem przypominający łysą głowę).
Było to wzgórze za miastem, dawny kamieniołom i wysypisko śmieci
miejskich, gdzie wykonywano wyroki śmierci. Jezus szedł na miejsce
śmierci dźwigając belkę krzyża.
Nastało południe, gdy orszak prowadzący Skazańca i dwóch innych
łotrów, przyszedł na miejsce zwane „Czaszką” (Łk 23,33). „Ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego
stronie” (Łk 23,33). Konanie Jezusa trwało trzy godziny. Umierającemu
Jezusowi przyglądali się arcykapłani, żołnierze i strażnicy świątynni,
przygodni gapie, zwerbowani przez przywódców żydowskich krzykacze,
którzy szydzili z Niego i bluźnili Mu (zob. Mt 27,39-45). Jedynie pod
krzyżem Jego stanęła Matka, Jan i niewiasty (J 219,25-28).
Jezus umarł o godz. 15.00. Śmierć ta poruszyła niebo i ziemię: „Od
godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej.
Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: «Eli, Eli,
Lema sabachthani», to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (…) a Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i oddał ducha”
(Mt 27,45-46.50).
Ukrzyżowanie było najokrutniejszym okrutnym rodzajem kary śmierci. Prawdopodobnie ten sposób karania złoczyńców wywodzi się z Asyrii
i Babilonu. Herodot, grecki historyk twierdził, że jako pierwsi stosowali tę karę Persowie. Słynny król perski Dariusz, po zdobyciu Babilonu
ukrzyżował 3 tysiące jeńców. Także inny, sławny wojownik Aleksander
Wielki krzyżował swych zwyciężonych wrogów. Śmierć przez ukrzyżowanie znali również Fenicjanie, Kartagińczycy i Rzymianie, którzy
stosowali ją aż do czasów Konstantyna Wielkiego. Cesarz ten zniósł karę
ukrzyżowania dopiero w 337 r. po Chrystusie.
Kara ta uchodziła za najokrutniejszą i najbardziej przerażającą, gdyż
oznaczała długie godziny powolnego konania. Przez wieki nikt nie kwestionował prawdy, że Jezus został ukrzyżowany. Jako pierwsi zaczęli to
podważać świadkowie Jehowy. We wczesnym okresie swego istnienia
Organizacja ta uczyła63, podobnie jak chrześcijanie wszystkich wyznań,
63 „Przez wiele lat Badacze Pisma Świętego przywiązywali wielką wagę do krzyża,
uważając go za symbol chrystianizmu. Nosili znaczek przedstawiający krzyż
i koronę. (…) Przez kilkadziesiąt lat symbol ów widniał także na stronie tytułowej
czasopisma Strażnica”. Zob. Strażnica 10(1995), str. 20.
że Jezus zmarł na krzyżu. Na rysunkach przedstawiających śmierć Jezusa
pokazywali krzyż. Z czasem jednak, by odróżnić się od chrześcijan, których znakiem identyfikacyjnym jest krzyż, zaczęli upowszechniać pogląd,
że Jezus został zabity na palu. Obecnie zdecydowanie negują kształt krzyża Jezusa. Czynią to wbrew źródłom pozabiblijnym, ustaleniom archeologii, świadectwom wiary starożytnego Kościoła oraz powszechnemu
i niepodważalnemu przekonaniu wiernych od czasów pierwszych gmin
chrześcijańskich. Świadkowie Jehowy nie mają na poparcie swej tezy
żadnych argumentów naukowych.
Czy Judasz był święty?
Od kilkunastu lat próbuje się dokonać rewizji wydarzeń i roli osób
biorących udział w dramacie śmierci Jezusa. Próbuje się na nowo napisać historię poprzez przedefiniowanie roli osób biorących w niej udział.
Odkąd w 1978 r. odnaleziono, a następnie w 2006 r. wydano drukiem
apokryficzną Ewangelię Judasza, odżyła dyskusja o tym kim był Judasz
i jaką rolę odegrał. Niektórzy próbują uczynić zeń bohatera, tłumacząc,
że działał na wyraźne polecenie Jezusa i za Jego zgodą. Zdrada była częścią misternie opracowanego planu, według którego miała przyczynić się
do wywołania powstania w obronie Jezusa i w konsekwencji do objęcia
przez Niego władzy. Inni uważają, że Judasz – widząc niezdecydowanie
Jezusa w kwestiach politycznych, sprowokował Jego uwięzienie w nadziei, że wywoła to potężne rozruchy. Jezus będzie musiał stanąć na czele
powstania przeciwko znienawidzonym rzymianom. Próbuje się gloryfikować czyn Judasza, niemalże uczynić z niego bohatera. Judasz miałby
poświęcić się dla przyspieszenia ostatecznego zwycięstwa Jezusa.
„Ewangelia Judasza” jest najprawdopodobniej gnostyckim apokryfem pochodzącym z II wieku. Wspomina o jej istnieniu św. Ireneusz,
biskup Lionu. Męczennik uznawał ją za heretycką. Gnostycy miłowali
się w wiedzy tajemnej, fantastycznych historiach i ukrytej symbolice.
Przynależący do gnostyckiej sekty Fitów czcili Judasza jako bohatera,
dzięki któremu dokonało się zbawienie. Niemniej jednak Kościół nie
uznał tego, co mieli do powiedzenia o Judaszu za wiarygodne i prawdziwe. Zatem ci, którzy wybielają postać Judasza i próbują uczynić z niego
bohatera, genialnego stratega i szczerego przyjaciela Jezusa, pozostają
nadal w kłopotliwej sytuacji.
Kim był Judasz Iskariota? Jak oceniają go Ewangeliści? Czy przekazane przez nich fakty pozwalają na jego rehabilitację?
Judasz (gr. Juda), jeden z Dwunastu Apostołów, wymieniany zawsze na końcu listy, zawsze z informacją „ten, który Go zdradził” (Mt
10,4; Mk 3,19; Łk 6,16; ). Posiadał przydomek Iskariota. Według niektórych niegodny apostoł pochodził z Kariotu, miasta leżącego w południowej Judei. Był synem Szymona z Kariotu (zob. J 13,26). Inni uważają,
że przydomek jest aluzją do aramejskiego iszkarja; słowa oznaczającego
kłamcę. Jeszcze inni, że Judasz był związany ze skrajnym odłamem zelotów – sykariuszami.
We wspólnocie, którą stworzył Jezus Judasz zajmował się finansami (zob. J 13,29). Jan miał niepochlebną opinię o Judaszu. Ten, gdy Maria
namaściła nogi Jezusa drogocennym olejkiem podczas uczty, oburzał się:
„Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano
ubogim?” Ewangelista zauważył: „Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby
dbał o biednych, a ponieważ był złodziejem, i mając trzos wykradał to,
co składano” (J 12,5-6).
Apostołowie nie mieli wątpliwości co do roli, jaką odegrał w historii
Jezusa. Mateusz pisze wprost, że Judasz z własnej inicjatywy udał się do
arcykapłanów i zaproponował, że wyda miejsce pobytu Jezusa (zob. Mt
26,14). Podobnie pisze św. Marek który dodaje, że odkąd Judasz zawarł
umowę z arcykapłanami szukał sposobności, by Go wydać (Mk 14,1011). Obaj ewangeliści sugerują, że motywem zdrady były pieniądze.
Łukasz i Jan próbowali wniknąć w serce Judasza. Były przekonani, że
„szatan wszedł w Judasza” (Łk 22,3; J 13,27).
Zdrada miała miejsce w Ogrójcu, gdzie po spożyciu pożegnalnej
wieczerzy, Jezus udał się na modlitwę. Jezus miał świadomość tego, że
zostanie wydany przez swego ucznia i o tym mówił podczas Ostatniej
Wieczerzy (zob. J 13,24-26). Nie ulega również wątpliwości, że Jezus
negatywnie oceniał gest zdrady: „Lecz oto ręka mojego zdrajcy jest ze
Mną na stole. Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi według tego, jak
jest postanowione, lecz biada temu człowiekowi, przez którego będzie
wydany” (Łk 22,21-22).
Judasz wydał Jezusa. Opis tego wydarzenia jednoznacznie ukazuje złą wolę Judasza. „Wstańcie, chodźmy, oto zbliża się mój zdrajca. I zaraz, gdy On jeszcze mówił, zjawił się Judasz, jeden z dwunastu,
a z nim zgraja z mieczami i kijami wysłana przez arcykapłanów w Piśmie
i starszych. A zdrajca dał im taki znak: Ten, którego pocałuje to On;
chwyćcie Go i prowadźcie ostrożnie! Skoro tylko przyszedł, przystąpił do Jezusa i rzekł: Rabbi! I pocałował Go” (Mk 14,42-45; zob. Mt
26,46-49; Łk 22,47-49; J 18,2-6). Jezus zapytał Judasza „Przyjacielu, po
coś przyszedł?” (Mt 26,50) oraz: „Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna
Człowieczego” (Łk 22,48).
Mateusz pisze, że Judasz opamiętał się zobaczywszy Jezusa w rękach Rzymian. „Wtedy Judasz, który Go wydał, widząc, że Go skazano,
opamiętał się, zwrócił trzydzieści srebrników arcykapłanom i starszym
i rzekł: Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną. Lecz oni odparli: Co
nas to obchodzi? To twoja sprawa. Rzuciwszy srebrniki ku przybytkowi,
oddalił się, potem poszedł i powiesił się. Arcykapłani zaś wzięli srebrniki
i orzekli: Nie wolno kłaść ich do skarbca świątyni, bo są zapłatą za krew.
Po odbyciu narady kupili za nie Pole Garncarza, na grzebanie cudzoziemców. Dlatego to pole aż po dziś dzień nosi nazwę Pole Krwi” (Mt 27,3-8).
Św. Piotr w swoim wystąpieniu do wspólnoty Kościoła dopowiedział szczegóły tej tragedii. „Bracia, musiało się wypełnić słowo Pisma,
które Duch Święty zapowiedział przez usta Dawida o Judaszu. On to
wskazał drogę tym, którzy pojmali Jezusa, bo on zaliczał się do nas i miał
udział w naszym posługiwaniu. Za pieniądze, niegodziwie zdobyte, nabył
ziemię i spadłszy głową na dół, pękł na pół i wypłynęły wszystkie jego
wnętrzności. Rozniosło się to wśród wszystkich mieszkańców Jerozolimy, tak że nazwano ową rolę w ich języku Hakeldamach, to znaczy: Pole
Krwi” (Dz 1,16-19). Chociaż mamy tu pewna nieścisłość w relacji (według Mateusza pole zakupili arcykapłani, według Piotra sam Judasz), to
jednak mamy do czynienia ze starą tradycją poświadczającą nieszczęsny
koniec zdrajcy.
Krwawa ofiara krzyża
Spójrzmy na śmierć Jezusa nie od strony faktów, bezpośrednich przyczyn, intryg misternie budowanych przez przywódców religijnych i politycznych, ale przez pryzmat wiary. Dlaczego Jezus umarł na krzyżu? Jaki
sens nadał swej śmierci?
Apostoł Paweł, tłumaczył Efezjanom: „Chrystus was umiłował
i samego siebie wydał za nas w ofierze” (Ef 5,1; zob. Ef 5,25). Podobnie
autor Listu do Hebrajczyków przedstawiał Chrystusa jako Arcykapłana
Nowego Przymierza. Chrystus – Syn Boży stał się człowiekiem, by poprzez ofiarę z siebie pojednać ludzi z Bogiem. „Chrystus jest w tym Liście
ukazany jako «arcykapłan dóbr przyszłych», który «przez własną krew
wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego, zdobywszy wieczne Odkupienie» (por. Hbr 9,11-12). Nie złożył bowiem tylko rytualnej ofiary z krwi
zwierząt, jaką składano w Starym Przymierzu w świątyni «zbudowanej
rękami ludzkimi», dał natomiast samego siebie, czyniąc ze swej tragicznej
śmierci narzędzie komunii z Bogiem. I w ten sposób «przez to, co wycierpiał» (Hbr 5,8) stał się «sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich,
którzy Go słuchają» (Hbr 5,9). Ta jedna ofiara ma moc «oczyszczania
sumień z martwych uczynków» (por. Hbr 9,14). Ona jedna «udoskonala
na wieki tych, którzy są uświęceni» (por. Hbr 10,14)”64.
Chrystus, odwieczny Syn Boży, stał się „stał się miłosiernym i wiernym arcykapłanem wobec Boga dla przebłagania za grzechu ludu. W czym
bowiem sam cierpiał będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą
tym, którzy są poddaniu próbom” (Hbr 2,18). „Ofiara Chrystusa stała
się «ceną» i «zapłatą» wyzwolenia człowieka: wyzwolenia z «niewoli
64 Jan Paweł II, Chrystus wzorem doskonałej miłości, która swój szczyt osiąga
w ofierze krzyża, katecheza z dn. 31 VIII 1988 r., nr 9, w: Wierzę w Jezusa Chrystusa
Odkupiciela, Liberia Editrice Vaticana Edizioni Aquila Bianca 1989, str. 483-484.
grzechu» (por. Rz 6,6.17) do «wolności dzieci Bożych» (Rz 8,21). Jezus
Chrystus dopełnił w złożonej z miłości do nas ofierze swego zbawczego posłannictwa. Cały Nowy Testament głosi tę centralną prawdę, którą
w zwięzły sposób wyraża Ewangelia Markowa: «Syn Człowieczy nie
przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup
za wielu» (Mk 10,45).
Wyrażenie «okup» pomogło w ukształtowaniu pojęcia i wyrażenia
«odkupienie» (greckie λύτον – okup, λύτςωσις – odkupienie). Centralna
prawda Nowego Przymierza stanowi równocześnie wypełnienie prorockiej zapowiedzi Izajasza o Słudze Pana: «On był przybity za nasze grzechy… a w Jego ranach jest nasze zdrowie… On poniósł grzechy wielu»
Iz 53,5.12)65.
Katechizm Kościoła Katolickiego zwraca uwagę na to, że „miłość
nadaje ofierze Chrystusa wartość odkupieńczą i wynagradzającą, ekspiacyjną i zadośćczyniącą. On nas wszystkich poznał i ukochał w ofiarowaniu swego życia. (…) Żaden człowiek, nawet najświętszy, nie był w stanie
wziąć na siebie grzechów wszystkich ludzi i ofiarować się za wszystkich.
Istnienie w Chrystusie Boskiej Osoby Syna, która przekracza i równocześnie obejmuje wszystkie osoby ludzkie oraz ustanawia Go Głową całej
ludzkości, umożliwia Jego ofiarę odkupieńczą za wszystkich”66.
Ostatnie słowa Chrystusa na krzyżu
Ostatnie słowa wypowiedziane przez Chrystusa na krzyżu są „najbardziej wzniosłym i zarazem ostatecznym orędziem”67. Chrystus uczynił
z krzyża katedrę, z której wypowiedział ostatnie pouczenia, ukazując
sens odkupieńczego dzieła oraz wzywając do naśladowania. Ewangeliści
przekazali siedem zwięzłych zdań wypowiedzianych przez Jezusa jako
najcenniejszy skarb – Jego testament z krzyża. Tradycja uporządkowała
65 Jan Paweł II, Chrystus wzorem doskonałej miłości, która swój szczyt osiąga
w ofierze krzyża, katecheza z dn. 31 VIII 1988 r., nr. 6, w: Wierzę w Jezusa, str. 482.
66 KKK nr 616.
67 Jan Paweł II, Ostatnie słowa Chrystusa na krzyżu: «Ojcze, odpuść im…”, katecheza
z dn. 16 XI 1988 r., nr 1, w: Wierzę w Jezusa, str. 525.
te mowy Jezusa następująco: 1. „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co
czynią” (Łk 23,34); 2. „Zaprawdę, powiadam ci, jeszcze dziś będzie ze
mną w raju” (Łk 23,43); 3. „Niewiasto, oto Twój syn; oto matka twoja”
(J 19,26-27); 4) „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił” (Mt 27,46;
Mk 15,34); 5. „Pragnę” (J 19,28); 6. „Wykonało się” (J 19,30); 7. „Ojcze
w Twoje ręce oddaję ducha mego” (Łk 23,46).
Od XII wieku pobożni chrześcijanie rozważali te słowa wsłuchując
się w komentarz św. Bonawentury. Nabożeństwo Siedmiu Słów Jezusa
na Krzyżu stało się popularne dzięki franciszkanom. Według św. Bedy
Czcigodnego każdy, kto rozważa pobożnie siedem słów Jezu zostanie
ocalony, a Maryja ukaże mu się trzydzieści dni przed śmiercią.
Pierwsze ze słów wypowiedzianych przez konającego Chrystusa
zawiera orędzie przebaczenia. Pierwsze zdanie, wypowiedziane na krzyżu, było zarazem modlitwą błagalną: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą
co czynią” (Łk 23,34). Jezus prosił Ojca niebieskiego o przebaczenie
swoim winowajcom w momencie największego bólu. Wypowiada prośbę o zmiłowanie, podczas gdy ze strony oprawców padają wobec Niego
słowa pełne wrogości, szyderstwa i gniewu. Ci, którzy były sprawcami ukrzyżowania i jego świadkami, nie okazywali najmniejszej skruchy
za swój niesprawiedliwy czyn. Nie współczuli Jezusowi, nie prosili też
o wybaczenie. Jezus przebaczył im natychmiast, bez ociągania, nie stawiając żadnych warunków. Co więcej: usilnie prosił Ojca niebieskiego, by
nie poczytał im tego grzechu. Pomniejszał ich odpowiedzialność powołując się na brak zrozumienia, wiedzy o tym, co czynią. Trudno o większe
miłosierdzie. Na krzyżu Jezus objawił potęgę miłości miłosiernej, która
nawet w swoich oprawcach i krzywdzicielach dostrzega osoby zasługujące na łaskę, na dobro ze strony Boga.
Przebaczenie i modlitwa jest odpowiedzią Jezusa na krzywdę i wrogość. Jezus przebaczył wszystkim, którzy odpowiadają za ukrzyżowanie
i śmierć. Tym, którzy doprowadzili do skazującego wyroku i go wykonali;
tym, którzy uczestniczyli w drodze krzyżowej i patrzyli na to, jak konał.
Przebaczył wszystkim, którzy w taki czy inny sposób przyczynili się do
Jego kaźni. Na Golgocie Chrystus stał się obrońcą wszystkich grzeszników. Złożył siebie w ofierze, by pozyskać ich dla Boga.
Trzeba, byśmy naśladowali heroizm Jezusa w przebaczeniu naszym
winowajcom. Słowa Jezusa, skierowane do Ojca o przebaczenie i zmiłowanie dla grzeszników, zobowiązują nas do postawy miłosierdzia, przebaczenia i wstawiania się za innymi.
Drugie słowo Chrystusa na krzyżu zostało skierowane do jednego
z współukrzyżowanych złoczyńców: „Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze
Mną będziesz w raju” (Łk 23,43). Są one odpowiedzią Jezusa na pokorną
prośbę Dobrego Łotra najprawdopodobniej złoczyńca całą drogę krzyżową przeszedł, podobnie jak drugi łotr, z nienawiścią w sercu i złorzeczeniami, przeklinając swój los i swoich oprawców.
W ostatniej godzinie nawrócił się, patrząc na cierpienie Niewinnego
Jezusa. Tuż przed swą śmiercią uświadomił sobie ogrom zła, które popełnił, i wyraził skruchę. Jezus nie odmówił jego prośbie: „Jezu wspomnij
na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa” (Łk 23,42). „Odpowiedź
Jezusa jest natychmiastowa. Przyrzeka On «nawróconemu» i skruszonemu złoczyńcy raj, razem ze sobą jeszcze tego samego dnia. Chodzi tu więc
o przebaczenie całkowite: ten, który popełnił zbrodnie i przestępstwa –
a więc grzechy – staje się świętym w ostatniej chwili swojego życia”68.
Udzielone bezwarunkowo przebaczenie stanowi źródło nadziei dla
każdego grzesznika. Dobry Łotr, któremu Jezus obierał zbawienie jest
pierwszą „zdobyczą” krzyża. My również, jeśli tylko poddamy się łasce
Chrystusa, nawet w ostatnim momencie życia, możemy uzyskać zbawienie. „Epizod opowiedziany przez Łukasza przypomina nam, że «raj»
jest dany całej ludzkości, każdemu człowiekowi, który, jak skruszony
złoczyńca, poddaje się łasce i złoży swoją nadzieję w Chrystusie. Moment
autentycznego nawrócenia, ów «moment łaski», który jak powiada św.
Tomasz, «wart jest więcej niż wszechświat» (S. Th. I-II q.113, a.9, ad
2), może wyrównać rachunki całego życia, może sprawić, że człowiek,
każdy człowiek usłyszy skierowane do siebie zapewnienie Jezusa dane
towarzyszowi męki: «Dziś ze Mną będziesz w raju»”69.
68 Jan Paweł II, Ostatnie słowa Chrystusa na krzyżu: «Ojcze, odpuść im…»”,
katecheza z dn. 16 XI 1988 r., nr 7, w: Wierzę w Jezusa, str. 529.
69 Tamże.
Trzecim słowem, wypowiedzianym przez konającego Zbawiciela
z krzyża był akt powierzenia Maryi Janowi, a ucznia Matce. „Jezu zobaczywszy matkę i ucznia, którego miłował, mówi do matki: «Niewiasto,
oto twój syn». Potem mówi uczniowi: «Oto matka twoja»” (J 19,26-27).
Zawierzenie Matki uczniowi i ucznia Matce jest znakiem miłości Chrystusa, który w tym momencie nie myśli o sobie, ale troszczy się o osoby
sobie najbliższe. „Jednakże znaczenie owego synowskiego, pełnego treści
gestu posiada zakres o wiele szerszy, aniżeli osoba umiłowanego ucznia,
danego Maryi jako syn. Jezus pragnie dać Maryi potomstwo o wiele
liczniejsze, pragnie dla Niej ustanowić macierzyństwo, które obejmuje wszystkich, żyjących wówczas i w przyszłości, Jego naśladowców
i uczniów. Gest Jezusa posiada zatem znaczenie symboliczne. Jest nie
tylko gestem Syna zatroskanego o los Matki, ale gestem Odkupiciela
świata, który powierza Maryi – «Niewieście» – rolę nowego macierzyństwa obejmującego wszystkich ludzi wezwanych do wspólnoty Kościoła.
W tym więc momencie z wysokości krzyża Maryja została ustanowiona,
jak gdyby «konsekrowana» na Matkę Kościoła”70.
Co to oznacza dla nas? Jesteśmy w dobrych rękach Maryi. Możemy
liczyć na Jej macierzyńską pomoc, wstawiennictwo u Boga.
Kolejne słowo Jezusa na krzyżu zwraca się wprost do Ojca niebieskiego. Jest częścią dialogu, który Ukrzyżowany prowadził ze swoim
Ojcem w ostatnich chwilach swego ziemskiego życia. To słowo Syna
Bożego, który całkowicie zjednoczył się z grzesznikami i stał się „Barankiem, który gładzi grzech świata” (zob. J 1,29).
„Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Tę skargę Ukrzyżowanego odnotowuje Mateusz i Marek (Mt 27,46; Mk 15,34), przytaczając
słowa Jezusa w brzmieniu hebrajskim i aramejskim i tłumacząc je na
język grecki. Jezus modlił się na krzyżu słowami Psalmu 22, który prorocko opisuje sytuację Jezusa: „Ja zaś jestem robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu. Szydzą ze mnie wszyscy, którzy
na mnie patrzą, rozwierają wargi, potrząsają głową: zaufał Panu, niech
go wyzwoli, niechże go wyrwie, jeśli go miłuje” (Ps 22,7-9). Opis udręk,
70 Jan Paweł II, Ostatnie słowa Chrystusa na krzyżu: «Oto Matka twoja»”, katecheza
z dn. 23 XI 1988 r., nr 4, w: Wierzę w Jezusa, str. 533.
akie cierpi sprawiedliwy z rąk złoczyńców, całkowicie odpowiada cierpieniu Syna Bożego na Golgocie: „Przebodli ręce i nogi moje, policzyć
mogę wszystkie moje kości. A oni się wpatrują, sycą mym widokiem;
moje szaty dzielą między siebie i los rzucają o moją suknię. Ty zaś, o Panie, nie stój z daleka; Pomocy moja, spiesz mi na ratunek! Ocal od miecza
moje życie, z psich pazurów wyrwij moje jedyne dobro” (Ps 22,18-21).
Modlitwa ta potwierdza prawdę o prawdziwym człowieczeństwie
Chrystusa. Nie był on pozornie człowiekiem, ale rzeczywiście przyjął
ludzką naturę. Dotknął dna przerażenia, osamotnienia i bólu, jakiego
doświadcza człowiek w puszczeniu i śmierci. „Przez to doświadczenie,
przez ten krzyk, przez to «czemu?» zwrócone ku Niebu, Jezus tworzy
nową formę solidarności z nami, którzy tak często kierujemy do Nieba
słowa skargi, a czasem wręcz rozpaczy”71. Na krzyżu Jezus przeżył udrękę całkowitego opuszczenia przez Ojca. W Jego: „czemuś mnie opuścił”
brzmią pytania wszystkich, którzy szukając sensu cierpienia i śmierci.
Następnie Jezus powiedział: „Pragnę!” (J 19,28). Słowo to wypowiedziały spieczone usta Skazańca pragnącego odrobiny wody. Ten,
który jest źródłem „wody żywej” (zob. J 4,11; 1 Kor 10,4) prosi oprawców o miłosierdzie. Psalmista prorokował o tym momencie: „Gdy byłem
spragniony poili mnie octem” (Ps 69,22). Stało się tak, „aby się wypełniło
Pismo” (J 19,28).
Jezus miał świadomość, że dopełnił się Jego czas, a On posłuszny
Ojcu wypełnił Jego wolę. „Wykonało się” (J 19,30) to wszystko, czego
Ojciec niebieski chciał dla zbawienia świata. Mimo tragicznych okoliczności tej śmierci, którą Jezus przyjął dobrowolnie, Jezus ma poczucie
dobrze spełnionej misji. Obyśmy odchodząc z tego świata, podobnie jak
Jezus i wielu Jego uczniów, mogli powiedzieć z satysfakcją, że wypełniliśmy to, do czego przeznaczył nas Bóg.
Ostatnie słowo Jezusa na krzyżu brzmiało: „Ojcze w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23,46). Jezus powtarza w tym momencie
słowa Psalmu 31,6: „W Twoje ręce powierzam ducha mojego: Ty mnie
wybawiłeś, Panie, Boże wierny”. Znamienne jest to, że zwraca się do
71 Jan Paweł II, Ostatnie słowa Chrystusa na krzyżu: «Boże mój… czemuś mnie
opuścił?»”, katecheza z dn. 30 XI 1988 r., nr 2, w: Wierzę w Jezusa, str. 538.
Boga słowem „Abba”, chociaż wcześniej uskarżał się na Jego nieobecność. Nie przestaje być synem. Cierpienie i samotność nie odłączyły Go
od Tego, którego kochał nade wszystko. „Przez swoją śmierć Jezus objawia, że człowiek u kresu życia nie jest skazany na zanurzenie w ciemność, w egzystencjalną pustkę, lecz jest zaproszony na spotkanie z Ojcem,
ku któremu zdążał za życia droga wiary i miłości, i który przyjmuje go
w swoje ramiona w godzinie śmierci. To powierzenie się – tak jak widzimy to u Jezusa – oznacza złożenie całkowitego daru z siebie przez duszę,
która akceptuje ogołocenie z ciała i z ziemskiego życia, lecz wie, że
w ramionach, w sercu Ojca znajdzie nowe życie, udział w życiu samego
Boga w tajemnicy Trójcy”72.
72 Jan Paweł II, Ostatnie słowa Chrystusa na krzyżu: «Wykonało się… Ojcze, w ręce
Twoje»”, katecheza z dn. 7 XII 1988 r., nr 6, w: Wierzę w Jezusa, str. 545
13 sierpnia
CHRYSTUS I ŻYCIE WIECZNE
Historia Jezusa nie zakończyła się z chwilą śmierci i złożenia Jego
ciała do grobu. Wydarzenia, które zdawały się być końcowymi w Jego
dziejach, stały się jedynie krótkim epizodem. Trzeciego dnia Jezus zmartwychwstał i objawił się swoim uczniom. Przez czterdzieści dni, podczas
wielu spotkań Chrystus „wyjaśniał im wszystko, co w Pismach odnosiło
się do Niego” (…). Pusty grób i spotkania ze Zmartwychwstałym umocniły wiarę w Jego uczniach, że jest On zwycięzcą śmierci. Zmartwychwstanie Jezusa jest zapowiedzią naszego powstania z martwych oraz życia
w Jego królestwie, które nigdy się nie skończy.
Grób tymczasowy
Według relacji naocznych świadków, ciało Jezusa zostało zdjęte
z krzyża i złożone nieopodal miejsca ukrzyżowania, w grobie należącym
do Józefa z Arymatei (zob. Mt 27,59-60; Mk 15,45-46; Łk 23,53; J 19,4142). Ten poprosił Piłata o łaskę, by móc pochować ciało Skazańca. Piłat,
upewniwszy się, że Jezus zmarł, przystał na prośbę Józefa. Grób Jezusa,
którego na spoczynek pośmiertny użyczył mu litościwie Józef z Arymatei, był podobny do wielu wydrążonych w skale grobów w Palestynie.
Składał się z dwóch komór. W części przedniej znajdował się niewielki
przedsionek, z którego niskie drzwi prowadziły do właściwej części grobu. Miała ona wymiary 2,07 m na 1,93 m. W jego ścianie znajdowała się
półka, służąca do złożenia ciała. Wejścia do grobu strzegł ciężki kamień,
który trudno było odsunąć.
W złożeniu do grobu ciała Jezusa uczestniczył również Nikodem,
zapewne Maryja i niewiasty, które wraz z Nią były świadkami śmierci
na krzyżu. „Zabrali więc ciało Jezusa i owinęli je w płótna razem z wonnościami, stosowanie do żydowskiego sposobu grzebania. A w miejscu,
gdzie Go ukrzyżowano, był ogród, w ogrodzie zaś nowy grób, w którym
jeszcze nie złożono nikogo. Tam więc, ze względu na żydowski dzień
Przygotowania, złożono Jezusa, bo grób znajdował się w pobliżu” (J
19,40-42).
Wszyscy świadkowie dramatu, tak Piłat, jak i arcykapłani, żołnierze wykonujący karę ukrzyżowania oraz Maryja, uczniowie i niewiasty,
byli przekonani o śmierci Jezusa. Piłat wysłał żołnierzy, by skrócili mękę
skazańcom i przyspieszyli ich śmierć. „Przyszli więc żołnierze i połamali
golenie tak pierwszemu, jak i drugiemu, którzy z Nim byli ukrzyżowani.
Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu
goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast
wypłynęła krew i woda” (J 19,32-34).
Pewność co do śmierci Jezusa mieli również ci, którzy doprowadzili
do niej. Arcykapłani prosili Piłata o postawienie straży przy grobie, tylko
dlatego, że obawiali się, że uczniowie mogą wykraść ciało. „Nazajutrz, to
znaczy po dniu Przygotowania zebrali się arcykapłani i faryzeusze u Piłata i oznajmili: «Panie przypomnieliśmy sobie, ze ów oszust powiedział
jeszcze za życia: ‘Po trzech dniach powstanę’. Każ więc zabezpieczyć
grób aż do trzeciego dnia, żeby przypadkiem nie przyszli Jego uczniowie,
nie wykradli Go i nie powiedzieli ludowi: ‘Powstał z martwych’. I będzie
ostatnie oszustwo grosze niż pierwsze»” (Mt 27,62-64).
Także niewiasty, które uczestniczyły w złożeniu Jezusa do grobu nie
miały wątpliwości, iż On prawdziwie umarł. „Obejrzały one grób i w jaki
sposób zostało złożone ciało Jezusa. Po powrocie przygotowały wonności
i olejki; lecz zgodnie z przykazaniem zachowały spoczynek w szabat”
(Łk 23,55-56).
Postępowanie Apostołów, ich obawy i niepewność, lęk prześladowaniem ze strony Sanhedrynu i ukrywanie się w Wieczerniku, również
potwierdza, że nie mieli oni złudzeń, co do losu ich Mistrza. Nie wierzyli
w to, że Jezus mógł ujść z życiem, a tym bardziej nie wierzyli, że mógłby do życia powrócić. Zapieczętowany grób wydawał się być ostatnim
słowem w ziemskiej historii Jezusa, definitywnie kończącym Jego życie
i misję.
W niedzielny poranek, o świcie, grób Chrystusa stał się powodem
wielkiego niepokoju i zamętu. Kobiety, które przyszły, by dopełnić uroczystości pogrzebowych ze zgrozą stwierdziły, że został on naruszony
(zob. Mk 16,1). Zastały kamień odsunięty od grobu (zob. Łk 24,2). Ewangelista Jan pisze, że Maria Magdalena pobiegła do Apostołów z wiadomością, która ich zatrwożyła: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go
położono” (zob. J 20,2). Maria Magdalena nie widziała innej możliwości:
ktoś zakłócił spokój zmarłego. Kim był ten, kto wykradł ciało? Dlaczego
to zrobił? Były to pytania przerażające, niezwykłe.
Zaalarmowani niezwykłym zdarzeniem Piotr i Jan, pobiegli do grobu.
Jako pierwszy do wnętrza grobu wszedł Piotr. Zobaczył leżące płótna oraz
chustę. Wszedł za nim Jan. „Ujrzał i uwierzył. Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, które mówi, że on ma powstać z martwych” (J 20,8).
Tutaj zakiełkowała wiara w sercu Apostoła Jana w zmartwychwstanie.
Grób Chrystusa był miejscem pierwszego ukazania się Zmartwychwstałego (zob. J 20,11-18). Maria Magdalena powróciwszy do grobu,
stanęła przed nim płacząc. Wtedy ukazali się jej dwaj aniołowie, którzy
zapytali o powód rozpaczy. „Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go
położono. Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa,
ale nie wiedziała, że to Jezus” (J 13-14). Dopiero, gdy Jezus odezwał
się do niej po imieniu, zrozumiała, że to On (w. 16-17). Pełna radości
wróciła do apostołów, by przekazać im wiadomość, że Pan żyje. Maria Magdalena przyniosła im paschalną wiadomość: Widziałam Pana”
(w. 18). Widziałam (gr. heōraka) wyraża wizję dogłębną, możliwą tylko
dzięki wierze. Tak samo powiedzą Apostołowie, relacjonując Tomaszowi
spotkanie z Chrystusem (w. 25).
Relacje ewangelistów, choć różnią się w szczegółach opisywanych
wydarzeń, nie mylą się w jednym: ukazują zaskoczenie, jakie wywołała
wieść, że grób jest pusty. Pierwszą reakcją kobiet i Apostołów jest strach,
niedowierzanie, zmieszanie spowodowane niemożnością wytłumaczenia
tego faktu. Pusty grób rodził ponure podejrzenia. Trudno się dziwić takiej
reakcji: zbyt silne i mroczne były wspomnienia wydarzeń piątkowych
oraz zbyt wyraźna oczywistość śmierci Jezusa, by wiara w Jego zmartwychwstanie mogła natychmiast i bez oporów zawładnąć ich sercami.
Resurrexit, sicut dixit
Wypadki toczyły się szybko. Jeszcze tego samego dnia, wieczorem
Pan Zmartwychwstały ukazał się Jedenastu zebranym w Wieczerniku
(zob. J 20,19-23). W tym domu matki ewangelisty Marka mogli w miarę
czuć się bezpiecznie. „Drzwi były zamknięte w obawie przed Żydami”
(w. 19). Oni zaś zastanawiali się nad tym, co będzie dalej. „Przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: «Pokój wam». A to powiedziawszy
pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana”
(J 20,19-20).
Jest coś w tym pierwszym Zmartwychwstałego z Apostołami spotkaniu ujmującego. Widzimy zalęknionych, spętanych strachem Apostołów, do których przychodzi Chrystus, swobodnie pokonując przeszkodę w postaci murów i zamkniętych drzwi. Ofiarowuje im dar pokoju,
dar mesjański. Jak obiecywał na Ostatniej Wieczerzy, powrócił, ale już
w innej postaci: uwielbiony, chwalebny, nie podlegający prawom natury,
wolny od ograniczeń, jakim poddane jest ludzkie ciało. Całkowicie przemieniony w swym człowieczeństwie. Jednak, warto zauważyć, nie jest
zjawą, duchem, fantazją. Ewangelista wyraźnie zaznacza: „Pokazał im
ręce i bok” (w. 20). Apostołowie ujrzeli Go (gr. idóntes) i uwierzyli, że
to ich Pan (gr. Kyrios). Jezus z Nazaretu, którego znali, którego zabito,
a który żyje.
Myślę, że właśnie ten fragment Ewangelii został uchwycony na obrazie Jezusa Miłosiernego, namalowanym według relacji św. siostry Faustyny. Jezus przychodzi do swoich uczniów. Wyciąga do nich jedną rękę
w geście pozdrowienia i błogosławieństwa. Zdaje się, że chce wyzwolić ich serca z poczucia niepewności i strachu. Może podobnym gestem
uciszał burzę na morzu? (zob. Mt 8,24-27). Może tymże gestem godził
powaśnionych Apostołów, gdy spierali się o to, kto z nich jest największy
i jakie miejsca przypadną im w królestwie niebieskim? (zob. Mk 9,33-36).
Drugą ręką Jezus pokazuje na swe serce, z którego rozchodzą się wokół
promienie blade i czerwone.
Jezus ukazuje się ze śladami Męki na swoim ciele. Pozdrawia ich
dłońmi poranionymi gwoźdźmi i ukazuje im swój przebity bok. Chociaż
ciało Jezusa zostało już przemienione – stało się chwalebne, doskonałe,
przebóstwione – to jednak pozostały na nim ślady gwoździ i włóczni.
Podobnie jest na obrazie namalowanym według życzenia św. Faustyny.
Tutaj również Jezus ukazuje przebity bok i poranione ręce. Chwalebny
Chrystus nie wyrzekł się swoich świętych ran. Są one jak pieczęć miłości, świadectwo cierpienia, które zbawia. Są tytułem chluby Jezusa:
rzeczywiście cierpiał za nas i umarł. Chwalebne rany Chrystusa stanowią
jakby przypomnienie ceny naszego zbawienia: Patrz i nie zapomnij! Jest
jeszcze chyba jeden powód, dla którego Jezus zachował ślady Męki na
swoim ciele. Chce nas w ten sposób nauczyć bardzo ważnej prawdy.
Starożytni ujmowali ją krótko: „Per lucem ad crucem!”. Św. Łukasz relacjonując dzieło głoszenia Ewangelii powie, że Apostołowie umacniali
dusze uczniów i zachęcali ich do wytrwania w wierze, bo „przez wiele ucisków trzeba nam wejść do królestwa Bożego” (Dz 14,22). Rany
chwalebne Jezusa uczą nas, że droga do nieba prowadzi przez cierpienie
i śmierć. Obyśmy pamiętali o tym, gdy życie nas boleśnie rani, ciężar
trudów i nieszczęść wydaje się nie do uniesienia. My również, gdy wejdziemy do chwały niebieskiej, będziemy się chlubić, jak Jezus, naszymi
ranami: cierpieniem przyjętym z miłością i przemienionym w dar miłości.
Chwalebne rany Jezusa dodają odwagi. Przypominają o słowach Jezusa,
wypowiedzianych do Apostołów jeszcze przed Męką: „To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale
miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33).
Mamy także relację tego pierwszego spotkania Zmartwychwstałego z Apostołami w Ewangelii św. Marka (zob. Mk 15,14) i Łukasza (zob.
Łk 24,36-43). Łukasz, ponieważ pisał do greków, którym było bardzo
trudno uwierzyć w zmartwychwstanie ciała, w swej relacji bardzo mocno
uwypukla cielesność Chrystusa Zmartwychwstałego; to, że nie jest on
duchem. Łukasz przytacza jeszcze inne słowa Jezusa wypowiedziane do
Apostołów: „«Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą
się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie Mnie i przekonajcie się: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie,
że Ja mam». Przy tych słowach pokazał im swoje ręce i nogi. Lecz gdy
oni z radości jeszcze nie wierzyli i byli pełni zdumienia, rzekł do nich:
«Macie tu coś do jedzenia?». Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby.
Wziął i spożył wobec nich” (Łk 24,39-43).
Wieczernik był miejscem powtórnego objawienia się uczniom
(zob. J 20,24-29). W Wieczerniku zabrakło Tomasza. Podważał on prawdziwość zapewnień apostołów – świadków, że widzieli Jezusa żywego.
Mówił: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę
palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie
uwierzę” (J 20,25). Tomasz postępował racjonalnie. Nie wierzył słowom,
chciał dowodów zmartwychwstania. Nazywamy go niesprawiedliwie
„niewiernym”, lecz to nie było zwykłe niedowiarstwo. Trudno mu się
dziwić. Mocno stąpał po ziemi, był realistą. Jego rozum mówił mu, że
nie jest możliwe, by człowiek zmartwychwstał. „A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus
przyszedł, choć drzwi były zamknięte, stanął po środku i rzekł: «Pokój
wam!». Następnie rzekł do Tomasza: «Podnieś tutaj swój palec i zobacz
moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem,
lecz wierzącym». Tomasz w odpowiedzi rzekł do Niego: «Pan mój i Bóg
mój!». Powiedział Mu Jezus: «Uwierzyłeś dlatego, że Mnie ujrzałeś?
Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli»” (J 20,26-29).
Tomasz nie wątpił już wobec oczywistości cudu. Widząc Zmartwychwstałego wyraził jedno z najpiękniejszych wyznań wiary w bóstwo Jezusa; „Pan mój i Bóg mój!” (w. 28).
Św. Grzegorz Wielki rozważając spotkanie Tomasza ze Zmartwychwstałym, uczył, że Chrystus „okazywaniem śladów swoich ran uleczył
ranę jego niedowiarstwa.
Cóż o tym myślicie, ukochani bracia? Czy sądzicie, że był to przypadek? Że przez przypadek wybrany ów uczeń był nieobecny, dopiero
gdy przybył, usłyszał, kiedy usłyszał, powątpiewał, z powątpiewaniem
dotykał, dotykając uwierzył?
Nie, to nie stało się przez przypadek, ale dzięki zrządzeniu Opatrzności Bożej. Boża dobroć sprawiła cudownie, iż kiedy ów uczeń
z niedowierzaniem dotknął rany na ciele swego mistrza, wtedy nas samych uleczył z niedowiarstwa. Niewiara bowiem Tomasza pomogła naszej wierze bardziej niż wiara pozostałych uczniów. Gdy bowiem przez
dotkniecie odzyskał wiarę, wówczas i nasza wiara pokonawszy wszelkie
zwątpienie doznała umocnienia. Tak wiec wątpiący i dotykający uczeń
stał się świadkiem prawdziwości zmartwychwstania. Dotknął i zawołał:
«Pan mój i Bóg mój»”73.
To wyznanie podjęły następne pokolenia chrześcijan, by wraz z Tomaszem adorować Chrystusa. Na tym wyznaniu wiary Tomasza i pozostałych Apostołów budujemy naszą wiarę w Zmartwychwstałemu. Oni
widzieli Chrystusa żyjącego po śmierci i uwierzyli w cud zmartwychwstania. Swoim ukazywaniem się Chrystus przełamał ich opory, przekonał, ze żyje. My, jak apostołowie, nie widzimy Zmartwychwstałego, ale
wierzymy w Niego przyjmując ich świadectwo.
Analizując opisy objawień Zmartwychwstałego Pana nie możemy
pominąć bardzo ważnego szczegółu. Nie można nie zauważyć, że warunki ciało Jezusa po zmartwychwstaniu różni się od tego, które w którym
żył i umierał. Zmartwychwstanie nie jest wskrzeszeniem, podobnym do
wskrzeszenia Łazarza, córki Jaira czy też syna wdowy z Nain. Chrystus
powrócił do życia w ciele, choć widać, że Jego ciało nie istnieje w taki
sam sposób, jak przedtem. Niektóre szczegóły relacji ewangelicznych
podkreślają nowość życia Jezusa. Przychodzi do Apostołów pokonując
zamknięte drzwi, wydaje się im, że widzą ducha (zob. Łk 24,36; J 20,19).
Uczniowie wędrując z Nim do Emaus nie poznali Go, „gdyż oczy ich były
niejako na uwięzi” (Łk 24,16). Nagle „zniknął im z oczu” w gospodzie
(zob. Łk 24,31). Nie poznała Go Maria Magdalena, sądziła, że to ogrodnik
(J 20,14-15). Nad brzegiem jeziora Galilejskiego uczniowie początkowo
nie poznali Mistrza, dopiero później (zob. J 21,4).
Zmartwychwstały zdaje się nie podlegać już więcej prawom i ograniczeniom natury. Św. Paweł, wpatrzony w tajemnicę Chrystusa Zmartwychwstałego, próbował wyjaśnić przemianę, jaka dokonuje się w tajemnicy zmartwychwstania. Pisał: „Lecz powie ktoś: A jak zmartwychwstają
umarli? W jakim ukazują się ciele? (1 Kor 15,35) (…) „Zasiewa się zniszczalne – powstaje zaś niezniszczalne; sieje się niechwalebne – powstaje
chwalebne; sieje się słabe – powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe
– powstaje ciało duchowe” ( 1 Kor 15,42-44). Według św. Pawła, ciało
Jezusa po zmartwychwstaniu jest prawdziwym ciałem ludzkim, ale uwielbionym, chwalebnym. Ma nowe właściwości, przekracza bariery czasu
i przestrzeni, właściwych dla rzeczywistości ziemskiej.
Jezus ukazywał się Apostołom po zmartwychwstaniu jeszcze przez
czterdzieści dni. Objawienia Jezusa miały miejsce najpierw w Jerozolimie, a potem w Galilei, dokąd powrócili Apostołowie (zob. J 21,1-23).
Ukazał się kobietom (zob. Mt 28,9-10; Mk 16,9), dwóm uczniom wędrując z nimi do Emaus ((zob. Łk 24,13-32; Mk 15,12), a nawet pięciuset
uczniom naraz (1 Kor 15,6).
Spotykając się z Apostołami Jezus wyjaśniał im sens wydarzeń,
w których brali udział. Mówił im o znaczeniu męki i zmartwychwstania. Wydarzenia zdawały się powoli układać niczym kamyczki w jednej
mozaice. Apostołowie przypominali sobie wszystko, co mówił i czynił
Jezus. Cud zmartwychwstania rzucał nowe światło na słowa i znaki, wydobywając ich pełny sens. Łukasz, opowiadając o jednym ze spotkań ze
Zmartwychwstałym, pisze, że: „Wtedy oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma” (Łk 24,45). Rozpoczynając zaś Dzieje Apostolskie, mówił
o spotkaniach uczniów ze Zmartwychwstałym: „Im też po swojej męce
dał wiele dowodów, ze żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym” (Dz 1,3).
Czas po zmartwychwstaniu były dla apostołów szkołą wiary. Jej przewodnikiem zaś sam Chrystus. „Przez czterdzieści dni żyli owi ludzie
w tej atmosferze nadprzyrodzonej rzeczywistości. Łatwo zrozumieć, że
ich wiara została na zawsze utrwalona”74.
Po czterdziestu dniach, Chrystus powrócił do Ojca. Apostołowie
dojrzeli do tego, by nieść ją na krańce ziemi. Otrzymali od Chrystusa polecenie: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im
chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28,19). Otrzymali też
73 Grzegorz Wielki, Homilia 26,7, za: Liturgia godzin, t. III, str. 1292-1293.
74 Daniel-Rops, Dzieje Chrystusa, Warszawa IW PAX 2010, str. 444.
uroczyste zapewnienie: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż
do skończenia świata” (Mt 28,20).
Prawda o zmartwychwstaniu była głównym tematem przepowiadania apostolskiego. Piotr i pozostali Apostołowie dzielili się z innymi radością tego niezwykłego wydarzenia. Podczas pierwszego publicznego
wystąpienia w Jerozolimie, w dniu Pięćdziesiątnicy, Piotr wyraził wiarę
pierwotnego Kościoła, który stanowił wtedy jeszcze nieliczną wspólnotę.
Mówił: „Mężowie izraelscy, słuchajcie tego, co mówię: Jezusa Nazarejczyka, Męża którego Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i znakami, jakich bóg przez Niego dokonał wśród was, o czym sami
wiecie, tego Męża, który z woli, postanowienia i przewidzenia Boga został wydany, przybiliście rekami bezbożnych do krzyża i zabiliście. Lecz
Bóg wskrzesił Go zerwawszy więzi śmierci, gdyż niemożliwe było, aby
ona panowała nad Nim, bo Dawid mówił o Nim: «Miałem Pana zawsze
przed oczami, gdyż stoi po mojej prawicy, abym się nie zachwiał. Dlatego
ucieszyło się moje serce i rozradował się mój język, także i moje ciało
spoczywać będzie w nadziei, że nie zostawisz duszy mojej w Otchłani,
ani nie dasz Świętemu Twemu ulec rozkładowi. Dałeś mi poznać drogi życia i napełniasz mnie radością przed obliczem Twoim». (…) Tego
właśnie Jezusa wskrzesił Bóg, a my wszyscy jesteśmy tego świadkami”
(Dz 1,22-28.32).
Także święty Paweł niestrudzenie głosił prawdę o zmartwychwstaniu
Chrystusa. Streszczenie jego nauki znajdujemy w 1 Liście do Koryntian:
„Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł –
zgodnie z Pismem – za nasze grzechy, ze został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem; i że ukazał się Kefasowi,
a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. Potem ukazał
się Jakubowi, później wszystkim apostołom. W końcu, już po wszystkich,
ukazał się także i mnie” (1 Kor 15,3-8). Tak od początku wierzył Kościół.
Nadzieja naszego zmartwychwstania
Prawda o zmartwychwstaniu Chrystusa wiąże się nierozerwalnie
z obietnicą naszego zmartwychwstania. W „Credo” wyznajemy, że
Chrystus „trzeciego dnia zmartwychwstał”. Wierzymy w „ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny”. Chrystus Słowo Wcielone zjednoczył się
z każdym człowiekiem. „To zjednoczenie Chrystusa z człowiekiem samo
w sobie jest tajemnicą, w której rodzi się «nowy człowiek» powołany do
uczestnictwa w życiu Bożym (por. 2 P 1,4), stworzony na nowo w Chrystusie ku pełni łaski i prawdy (por. Ef 2,10; J 1,14.16). Zjednoczenie Chrystusa z człowiekiem jest mocą i źródłem mocy wedle tego to, co zwięźle
wypowiedział w Prologu swej Ewangelii św. Jan: Słowo «Wszystkim tym
(…) którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali synami Bożymi» (J 1,12).
Jest to moc wewnętrznie przemieniająca człowieka, zasada nowego życia, które nie niszczeje i nie przemija, ale trwa ku żywotowi wiecznemu
(por. J 4,14). Żywot ten, przewidziany i darowany każdemu człowiekowi
przez Ojca w Jezusie Chrystusie, przedwiecznym i Jednorodzonym Synu,
wcielonym i narodzonym u progu spełnienia czasów z Dziewicy Maryi
(por. Ga 4,4), jest ostatecznym spełnieniem powołania człowieka. Jest
poniekąd spełnieniem tego «Losu», który odwiecznie zgotował Mu Bóg.
Ten «Boży Los» przebija się ponad wszystkie zagadki i niewiadome, ponad krzywizny i manowce «ludzkiego losu» w doczesnym świecie. Jeśli
bowiem wszystkie one prowadzą – przy całym bogactwie życia doczesnego – jakby z nieuchronną koniecznością do graniczy śmierci i progu
zniszczenia ludzkiego ciała, Chrystus ukazuje się nam poza tym progiem:
«Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto wierzy we Mnie nie umrze
na wieki» (J 11,25). W Jezusie Chrystusie ukrzyżowanym złożonym do
grobu, a z kolei zmartwychwstałym, zabłysła człowiekowi raz na zawsze
nadzieja życia wiecznego, nadzieja zmartwychwstania w Bogu (por. Prefacja ze Mszy św. o zmarłych), ku któremu człowiek idzie poprzez śmierć
ciała, dzieląc się wraz z całym stworzeniem widzialnym te konieczność,
jakiej poddana jest materia”75.
75 Redemptor hominis nr 18.
Św. Paweł bardzo wyraźnie ukazywał związek zmartwychwstania
Chrystusa i zmartwychwstania Jego uczniów. Uczył, że zmartwychwstanie Pana jest fundamentem wiary chrześcijan, bez którego byłaby ona
bezsensowna i bezpodstawna. „Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał,
próżna byłaby wasza wiara” (1 Kor 15,14). „Apostoł Paweł poświadcza,
że Bóg, który daje życie umarłym (por. Rz 4,17), przywróci życie także
naszym śmiertelnym ciałom (por. Rz 8,11). Jezus zaś tak mówi o sobie:
«Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby
i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki»
(J 11,25‑26).
Chrystus, przekroczywszy bramy śmierci, objawił życie trwające poza
jej granicą, na owym nie zbadanym przez człowieka terytorium, którym
jest wieczność. On jest pierwszym Świadkiem życia wiecznego: w Nim
ludzka nadzieja pełna jest nieśmiertelności. «Choć nas zasmuca nieunikniona konieczność śmierci, znajdujemy pociechę w obietnicy przyszłej nieśmiertelności». Tym słowom, które liturgia ofiarowuje wierzącym w chwili
ostatniego pożegnania z bliską osobą, towarzyszy orędzie nadziei: «życie
Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy, i gdy rozpadnie
się dom doczesnej pielgrzymki, znajdą przygotowane w niebie wieczne
mieszkanie». W Chrystusie śmierć, rzeczywistość dramatyczna i wstrząsająca, zostaje odkupiona i przemieniona, aby ostatecznie ukazać nam oblicze
«siostry», która prowadzi nas w ramiona Ojca”76.
Apostoł zapewniał, tych, którzy odrodzili się w wierze w Zmartwychwstałego przez chrzest: „Skoro zaś Chrystus w was mieszka, ciało
wprawdzie podlega śmierci ze względu na skutki grzechu, duch jednak
ma życie na skutek usprawiedliwienia. A jeżeli mieszka w was Duch
Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa
z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha” (Rz 7,10-11).
Tak więc Chrystus jest pierwszym zmartwychwstałym. Wierzymy, że nie jedynym. W godzinie Sądu Ostatecznego wskrzesi On do nowego życia innych.
76 Jan Paweł II, List do osób w podeszłym wieku, nr 15.
Rozważając prawdę o zmartwychwstaniu, jako momencie unicestwienia śmierci i zwycięstwa Syna Bożego nad nią, trzeba byśmy
dostrzegli, że nauka o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym wyklucza
występującą w religiach Wschodu teorię reinkarnacji, która staje się coraz
bardziej modna w świecie zachodnim. Jest nie do pogodzenia z wiara
chrześcijańska przekonanie o wędrówce dusz z jednego ciała do drugiego,
kolejne wcielenia, będące zapłatą za dobre lub złe czyny. Wiara uczy, że
zmartwychwstanie nie jest powtórzeniem życia ziemskiego, choć w innej
postaci. Nie istnieje coś takiego jak wędrówka duszy z jednego ciała do
drugiego. Życie ziemskie oraz śmierć są faktami niepowtarzalnymi (Hbr
7,8-9-10; Koh 8,8; Mdr 2,5). Nie można kilka razy żyć życiem ziemskim,
kilka razy umierać i odradzać się w nowym życiu ziemskim, aż dojdzie
się do zupełnej doskonałości. O jednorazowości życia ziemskiego mówią
teksty Pisma Świętego. Podkreślają, że jest ono niepowtarzalne, podobne
do tchnienia, cienia, zwiniętego namiotu, pielgrzymki (Ps 40,7; 144,4; 1
Krn 29,15; Iz 38,12; Jk 4,14)77. Ani judaizm, ani chrześcijaństwo nigdy
nie dopuszczało możliwości, by człowiek mógł wielokrotnie przeżywać
swe życie na ziemi. Podkreślając, że życie jest drogą, która człowiek
przebywa tylko raz, Kościół uczył wiernych odpowiedzialności za wykorzystanie go. Życie ziemskie przemija, by już nie wrócić w tej samej
postaci. Zmartwychwstanie jest obdarowaniem nowym życiem. Stąd
Nowy Testament zawiera obietnice Boga: „Oto czynię wszystko nowe”
(Ap 21,5) i ukazuje dom Ojca jako miejsce wiecznej szczęśliwości (zob.
J 14,2).
Nowe życie, niebo
W Nowym Testamencie znajdujemy obietnicę „nowego nieba i nowej
ziemi”, które nie będą zwyczajnym powtórzeniem czy też udoskonaleniem ziemskiej rzeczywistości. Jan Apostoł dzieli się z nami wizją nieba:
„I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły (Ap 21,1). I Miasto Święte – Jeruzalem Nowe ujrzałem
zstępujące z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica strojna w swe
77 Zob. R. Penna, DNA chrześcijaństwa, Kraków Wydawnictwo Bratni Zew 2011, str.
328.
klejnoty dla swego męża. I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu:
«Oto przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nimi, i będą oni Jego
ludem, a On będzie ‘Bogiem z nimi’. I otrze z ich oczu wszelką łzę,
a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd
nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły »” (Ap 21,1-5)
Liczne zapowiedzi rzeczywistości odkupionej i odrodzonej przez
Chrystusa, ukazują jej totalną nowość. Niebo nie jest zatem przedłużeniem życia na ziemi, choć w doskonalszej postaci. Jest nowym życiem
w Bogu.
Słowo Boże zapewnia, że niebo istnieje. Apokalipsa opisuje ocalenie
i szczęście wieczne zbawionych przywołując obraz nowej Jerozolimy
(zob. Ap 21,1-5). Jednak brakuje nam szczegółowych opisów tej nowej
rzeczywistości. Św. Paweł pisał lakonicznie: „Ani oko nie widziało, ani
ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąc, jak wielkie rzeczy
przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9). Pobożna fantazja
wiernych zrodziła wprawdzie barwne opisy nieba i piekła, rzeczywistości
ostatecznej, lecz są one jedynie wytworem ludzkiej wyobraźni i służą
zaspokojeniu ciekawości. Nie potrafimy wyobrazić sobie chwały nieba,
tej pełni pokoju i szczęścia, która stanie się udziałem zbawionych. Nasza
wyobraźnia zawodzi wobec tajemnicy życia wiecznego. Benedykt XVI
trafnie zauważył: „W jakiś sposób pragniemy życia, tego prawdziwego,
którego potem śmierć nie tknie; równocześnie jednak nie znamy tego, ku
czemu zmierzamy. Nie możemy zaprzestać dążenia do tego, a równocześnie wiemy, że to wszystko, czego możemy doświadczyć albo co zrealizować, nie jest tym, czego pragniemy. Ta nieznana «rzecz» jest prawdziwą
«nadzieją», która nas inspiruje, a jej niepoznawalność jest równocześnie
przyczyną wszelkiej rozpaczy, jak też wszelkich pozytywnych czy destruktywnych zrywów w stronę autentycznego świata i autentycznego
człowieka. Słowo «życie wieczne» usiłuje nadać imię tej nieznanej a znanej rzeczywistości. Z konieczności jest to określenie niewystarczające,
które wywołuje zamieszanie. Określenie «wieczne» budzi w nas bowiem
ideę czegoś nie kończącego się, i tego się lękamy; kojarzy nam się ze
znanym nam życiem, które kochamy i którego nie chcemy utracić, ale
jednak równocześnie przynosi ono więcej trudu niż zaspokojenia, a zatem
podczas gdy z jednej strony pragniemy go, z drugiej go nie chcemy. Możemy jedynie starać się myślą wybiec poza doczesność, w której jesteśmy
uwięzieni i w jakiś sposób przeczuwać, że wieczność nie jest ciągiem
następujących po sobie dni kalendarzowych, ale czymś, co przypomina
moment ostatecznego zaspokojenia, w którym pełnia obejmuje nas, a my
obejmujemy pełnię. Byłby to moment zanurzenia się w oceanie nieskończonej miłości, w którym czas – przed i potem – już nie istnieje. Możemy
jedynie starać się myśleć, że ten moment jest życiem w pełnym znaczeniu,
wciąż nowym zanurzaniem się w głębie istnienia, podczas gdy po prostu
ogarnia nas radość. Tak to wyraża Jezus w Ewangelii według św. Jana:
«Znowu [...] jednak was zobaczę i rozraduje się serce wasze, a radości
waszej nikt wam nie zdoła odebrać» (16, 22)”78.
Rzeczywistości nieba i życia wiecznego, którym zostaliśmy obdarowani w Chrystusie nie możemy dokładnie opisać, ani zamknąć w obrazach czy pojęciach. Możemy ją przeczuwać i przybliżyć się do niej dzięki
mistykom – świętym, którym Bóg dał łaskę wniknięcia w swe najgłębsze
tajemnice. Wszyscy oni mówią o tym, że niebo totalnie przerasta nasze
wyobrażenia o szczęściu. Mając łaskę zajrzenia do nieba – mistycy żyli
tylko jednym pragnieniem, by jak najszybciej wejść do tej rzeczywistości.
Ujrzawszy piękno i potęgę Boga, mieli tylko jedno pragnienie, by jak
najszybciej zjednoczyć się z Nim. Życie ziemskie odczuwali jako stratę
czasu, niewiele warte w porównaniu z życiem wiecznym. Coś podobnego wyraził Psalmista: „Gdy jestem z Tobą, ziemia mnie nie cieszy” (Ps
73,25).
78 Spe salvi nr 12.

Podobne dokumenty