fragment 1
Transkrypt
fragment 1
Rozdział 2 Tajemnicze zniknięcie L aura wrzeszczała ze wszystkich sił. Już po wszystkim. Nie ma już ratunku. Tylko cudem mogła uniknąć stoczenia się w czeluście Piekielnego Wąwozu. Ziejąca otchłań była zaledwie kilka metrów od niej. Życie uratował jej stary pień drzewa. Choć całkowicie pokryty śniegiem, szczęśliwym zbiegiem okoliczności wystawał na tyle, że uderzyła o niego pupą i wyhamowała ześlizg. W jednej chwili poczuła w kręgosłupie jednocześnie zimno i gorąco. Ale ból przytłumiło uczucie bezgranicznej ulgi. Jeszcze świat wirował jej przed oczami jak cyklon, ale wkrótce dzikie kręgi uspokoiły się i spojrzenie znów stało się jasne. Oszołomiona utkwiła wzrok w przepaści. Rozpoznała szemrzący Dziki Potok, który płynął w skalistym korycie na dnie Piekielnego Wąwozu. Nawet srogi mróz ostatnich dni nie był w stanie skuć go lodem. Laura poczuła mdłości, a w gardle silny odruch wymiotny. Ale oto już był przy niej Kevin. Zdyszany zatrzymał się przy niej i schylił. – Wszystko w porządku? Bolało cię? Laura skrzywiła się. – Nie mam pojęcia – jęknęła. – Myślę, że wszystko w porządku. Powoli próbowała się podnieść. I choć czuła niemal każdą część ciała, to udało jej się to bez trudu. Ostrożnie poruszyła rękami i nogami, zrobiła obrót, schyliła się i rozciągnęła. Niczego sobie nie złamała, a więzadła, ścięgna i mięśnie najwyraźniej też wyszły z tego bez szwanku. Tylko w kręgosłupie czuła wzmagające się mrowienie i bolał ją lewy policzek. Był zadraśnięty i trochę krwawił. Kevin wciąż troskliwie przyglądał się dziewczynie. – Bardzo boli? 17 – Da się przeżyć – odparła i zmusiła się do uśmiechu. Chłopak odetchnął z ulgą. – Masz szczęście! Wyglądało to naprawdę poważnie. Co się właściwie stało? Przecież nigdy nie miałaś problemów w tym miejscu, prawda? – Zgadza się – Laura przez chwilę spoglądała przed siebie w milczeniu. Też tego nie rozumiem. Wiązania mi się nagle wypięły, jedno i drugie, a potem to już zaliczyłam ten lot. – Wiązania? – Kevin spojrzał na nią ze zdziwieniem. – Ale... masz przecież nowe narty? – Tak. Dostałam je dopiero co, pod choinkę. Ale żeby oba wiązania były zepsute, to trochę dziwne, właściwie wykluczone. I dlatego myślę, że... – urwała i zapatrzyła się w dal. Zrobiła się nagle śmiertelnie poważna. – Co takiego? – dopytywał się Kevin. – Co sobie pomyślałaś? Laura spojrzała przenikliwie na chłopca. – Myślę, że coś tu brzydko pachnie! I mam już nawet pewne podejrzenia! – Mylisz się, Lauro, z pewnością się mylisz! – Sayelle Leander-Rüchlin, kręcąc głową, spoglądała na pasierbicę znad talerza z kolacją. – To byłby zbyt nieprawdopodobny zbieg okoliczności, gdyby doktor Schwartz spędzał urlop właśnie w Hinterthur! Czy sama nie wspominałaś, że chce polecieć na Karaiby? – No właśnie – przytaknęła Laura. – Tak przynajmniej mówił. Na ostatniej lekcji chemii przed feriami. Ale może w ostatniej chwili zmienił plany? Szturchnęła siedzącego obok niej Łukasza, który pochłaniał akurat przeogromną porcję duszonej potrawki z makaronem. – Czy mógłbyś mi podać miskę? Łukasz wydał z siebie odgłos niezadowolenia, ale sięgnął po stojącą przed nim salaterkę z najdelikatniejszej porcelany. Nakładając sobie potrawę na talerz, Laura rzuciła macosze wyzywające spojrzenie. – Tak czy inaczej... jestem całkowicie pewna, że ten człowiek z obsługi stoku to był nie kto inny, jak doktor Kwintus Schwartz. Sayelle skrzywiła twarz z niedowierzaniem. – A ja jestem przekonana, że się mylisz, bez wątpienia. Ale nawet gdyby to był on, to co by to miało wspólnego z upadkiem? 18 – Eee... – Laura wymieniła szybkie spojrzenie z bratem. Ten prawie niedostrzegalnie pokręcił głową. Łukasz miał rację. Ich macocha nie mogła się dowiedzieć, że Laura przypuszcza, iż ich nauczyciel chemii spowodował wypadek za pomocą umiejętności telekinetycznych. Sayelle wciąż nic nie wiedziała o tajemniczych wydarzeniach, które miały miejsce na zamku Ravensburg przed Świętami Bożego Narodzenia. Nawet nie przeczuwała, jakie zapierające dech w piersiach przygody dane im było przeżyć w trakcie poszukiwania Kielicha Jasności. Jakie groziły im niebezpieczeństwa, zanim profesor Morgenstern i Piastun Światła w ostatniej chwili zostali uratowani od pewnej śmierci, co uchroniło Ziemię i Aventerrę od zagłady. I oczywiście oboje zataili przed macochą fakt, że Laurze powierzono specjalną misję w odwiecznej walce Dobra i Zła, oraz że jako jedna ze Strażników Światła posiada nadzwyczajne umiejętności. Sayelle bez wątpienia by tego nie zrozumiała ani w to nie uwierzyła. Dla tej zajmującej się gospodarką dziennikarki liczyły się tylko fakty, które w każdej chwili można sprawdzić. To, że przywódca Czarnych z zamku Ravenstein otwarł jej wiązania za pomocą telekinezy, Sayelle uznałaby za całkowicie wykluczone i wyssane z palca. – Eee... – Laura znowu chrząknęła. – Ja, ee, straciłam równowagę, gdy ten typek wyprzedził mnie na środku stoku. – Ależ, Lauro, a cóż ten biedak mógł na to poradzić? – rzekł Maksymilian Longolius z uśmiechem. Jego świńskie oczka połyskiwały zza szpanerskich okularów. – Oczywiście, że nic. Nie twierdzę, że to jego wina. – Dziewczyna odwróciła się szybko. Nie mogła znieść jego widoku, choć Mister L. nigdy nie zrobił jej nic złego. Przeciwnie: zaprosił całą rodzinę na ferie zimowe, co było bardzo wspaniałomyślne z jego strony. Nawet jeśli jego jedynym celem było podlizanie się Sayelle. Młoda kobieta już dawno wpadła mu w oko i pewnie tylko z tego względu zatrudnił ją w „Gazecie”. Zrodziło to plotki wśród kolegów z pracy, ale również wzbudziło nieufność Laury. Jednak Sayelle zdawało się to nie przeszkadzać. Znajdowała przyjemność w nieustannych zalotach Maksymiliana i nie przepuściła żadnej okazji, by być w jego pobliżu. Laura uważała, że to żenujące. W końcu Sayelle wciąż była żoną jej zaginionego od ponad roku ojca. Oczywiście Sayelle nie mogła wiedzieć, że Mariusz Leander został uprowadzony przez Moce Ciemności 19 na Aventerrę i więziony w lochach Czarnej Twierdzy, strasznej siedziby Czarnego Księcia, Borborona. Ale to nie upoważniało jej do oszukiwania Mariusza. A tym bardziej do zadawania się z tym wazeliniarzem Maksymilianem Longoliusem, znacznie starszym od Mariusza i tak sztywnym, że nawet do kolacji musiał zakładać marynarkę i muszkę. – Po kolacji jedziemy z Maksem do teatru. – Sayelle spojrzała wyczekująco na rodzeństwo – Nie macie ochoty nam towarzyszyć? – Nie, dziękuję – odparła Laura, podczas gdy Łukasz wyraził swoją odmowę adekwatną miną. – A ty, Kevinie? Również właściciel kędzierzawej czarnej czupryny nie zdradzał zachwytu. – Ach, wie pani – powiedział przeciągle – chcieliśmy po kolacji pograć w nową grę. Zirytowana Sayelle przewróciła oczami. – Mój Boże, przecież jutro też możecie w to pograć! – w jej głosie słychać było zdenerwowanie. – Spektakl jest podobno znakomity, tak czytałam, i mielibyście niepowtarzalną szansę przeżycia prawdziwej teatralnej uczty! Mister L. pogłaskał ją po ręce z łągodnym uśmiechem. – Daj spokój, Sayelle! Jeśli młodzi ludzie mają inne plany, nie powinniśmy im chyba przeszkadzać, prawda? Obrzydliwy! Ten koleś był po prostu obrzydliwy. I jakiś nieszczery. Laura nie wiedziała, dlaczego, ale miała dziwne przeczucie, że z Maksem Longoliusem coś było nie tak. Jednak przy próbie czytania mu w myślach nie odkryła nic podejrzanego. Mimo to Longoliusowi nie można ufać, po prostu to czuła. Nawet jeśli zachowywał się przyjacielsko. – Czy ktoś ma ochotę na deser? – zapytał Maks, jakby potwierdzając jej słowa. – Lody? Budyń? Owoce? – Lody to niezły pomysł. – Oczy Łukasza zabłysły radośnie na myśl o smakołykach. – Ze śmietaną, jeśli można. – Oczywiście, mój chłopcze. – Mister L. wziął ze stołu srebrny dzwoneczek i zadzwonił. Po chwili otwarły się drzwi i do jadalni bezszelestnie wszedł służący. Konrad Köpfer był chudym mężczyzną w nieokreślonym wieku. Miał bladą karnację, która nadawała mu nieco chorobliwy wygląd, i płomiennie rude włosy. Czasami, gdy padało na nie słońce, Laura miała wrażenie, że na jego głowie płonie ogień. Poza tym miał w sobie 20 coś kociego. Przemykał się bezszelestnie przez dom i ciągle pojawiał się znienacka tam, gdzie nikt by się go nie spodziewał. Już nieraz wystraszył Laurę, wyrastając jak spod ziemi. Najbardziej jednak dały jej do myślenia słowa, którymi przywitał ją podczas pierwszego spotkania. Wtedy, kiedy całą rodziną przybyli na stację kolejową w Hinterthur. Gdy tylko ujrzał Laurę, na jego twarzy pojawił się wieloznaczny uśmiech, tak jakby już ją znał. A w drodze do samochodu szepnął jej do ucha: – Czyż nie przepowiedziałem, że nasze drogi jeszcze się kiedyś skrzyżują! – Bez żadnych dodatkowych wyjaśnień, jakby Laura wiedziała, co miał na myśli. A przecież nigdy go nie spotkała. Na pewno. Konrad Köpfer musiał pomylić ją z jakąś inną dziewczyną. Kamerdyner ukłonił się lekko i spojrzał pytająco na gospodarza. – Pan dzwonił? – Tak, Konradzie. Może pan posprzątać ze stołu i podać deser. Lody dla naszych młodych gości... a ty, Sayelle, na co miałabyś ochotę? – Dziękuję, na nic – odparła, robiąc przy tym minę, jakby złożył jej jakąś nieprzyzwoitą propozycję. „Typowe! – pomyślała Laura. – Boi się przytyć jeden gram. A przecież jest chuda jak patyk”. Sayelle przypominała anorektyczne modelki z ekskluzywnych magazynów o modzie, które z wielkim zapałem studiowała. „Najwidoczniej jej największą ambicją jest zmieścić się w prezentowane tam wytwory projektantów” – pomyślała Laura. – A niech sobie próbuje, póki od mnie nie oczekuje tego samego!”. Zaraz po kolacji zadzwoniła komórka Laury. Była to jej przyjaciółka, Kaja, która również spędzała ferie poza domem. Laura rozpromieniła się. – No hej, jak leci? – Właściwie całkiem dobrze. – Chociaż Kaja była tysiące kilometrów stąd, było ją słychać tak wyraźnie, jakby dzwoniła z sąsiedniej wsi. – Hotel jest po prostu boski, a Nevis bez dwóch zdań bajeczna. Nevis była malutką wyspą na Morzu Karaibskim, należącą do Wysp Podwietrznych. Miejsce jak z bajki, ze słońcem, palmami i morzem. Nic dziwnego, że Kaja cieszyła się ze spędzanego z rodzicami wyjazdu. – Brzmi super! – powiedziała bez zawiści Laura. – I tak jest – potwierdziła Kaja, lecz w jej głosie dało się słyszeć wszystko, tylko nie zachwyt – z dwoma wyjątkami: po pierwsze, moi 21 starzy z każdym dniem coraz bardziej działają mi na nerwy. Czepiają się od rana do wieczora. – O, bidulo! – Laura szczerze współczuła przyjaciółce. Kaja prawie cały rok przebywała w internacie w Ravenstein i rzadko spędzała czas ze swoimi rodzicami. Tym smutniejsze, że było to dla niej takie stresujące. – Ale wiesz, co jest najgorsze? – w głosie Kai pobrzmiewało prawdziwe oburzenie. – Zgadnij, kto zatrzymał się w naszym hotelu? – Nie mam pojęcia. – Tylko nie zemdlej... W naszym hotelu mieszka Pinky! – Nie! – Na twarzy Laury odmalowało się prawdziwe przerażenie. Znoszenie Rebeki Taxus, nauczycielki matematyki i fizyki, postrachu wszystkich uczniów, nawet w czasie roku szkolnego było wystarczającym poświęceniem. Ale widywanie tej złośliwej kwoki, która każdego się czepiała i uprzykrzała życie, szczególnie zaś życie jej, Laury, również podczas ferii, nie, to już graniczyło z torturą. Nic dziwnego, że Kaja była nie w sosie! Nagle Laurze przyszła do głowy pewna myśl: – Czy doktor Schwartz nie zatrzymał się też przypadkiem w waszym hotelu? – O, nie! Tego by jeszcze brakowało. Nic mi o tym nie wiadomo. Lecz wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się tu pojawił. Chcieli przecież z Pinky spędzić razem urlop. – Zgadza się. Przynajmniej Schwartz tak opowiadał. – Dam ci znać, jeśli go zobaczę. Ale teraz muszę już kończyć. Zaraz będzie obiad, a ja umieram z głodu. Ciao. Gra w milionerów zupełnie ich nie bawiła. Co raczej nie było winą samego quizu, lecz tego, że Łukasz potrafił odpowiedzieć na każde pytanie, nawet najbardziej podchwytliwe. Laura i Kevin nie mieli z nim żadnych szans, chociaż był młodszy. Nawet pytanie za milion, które Laurze wydało się nie do odgadnięcia, nie sprawiło mu żadnego kłopotu: „Jak brzmi oficjalna nazwa Korei Południowej? A: Celau hua Celau, B: Taehan Min’guk, C: Chung-mi Ho-tau, czy D: Taki-Nipon-Chi?” Gdy Łukasz zawahał się i przez chwilę się zastanawiał, Laura ucieszyła się już, że wreszcie przyłapała go na czymś, czego nie wie. Ale na jego twarzy zaraz pojawił się typowy grymas i od razu było jasne, że zwlekał z odpowiedzią tylko po to, by zrobić im nadzieję. 22 – Wybieram odpowiedź B – uśmiechnął się triumfująco. – Oficjalna nazwa Korei brzmi Taehan Min’guk! I tym samym wygrał. Naturalnie. Laura zrobiła niezadowoloną minę. – Nie mam ochoty dalej grać. – A co powiecie na grę komputerową? – zaproponował Kevin. – Age of Empires? – O nie, lepiej nie – Laura potrząsnęła głową znudzona. – W telewizji też nie ma nic sensownego. – Sięgnęła po gazetę i zaczęła studiować repertuar miejscowych kin. A niech to! Seans już się rozpoczął. Ale wtedy odkryła, że następnego dnia wyświetlają Władcę Pierścieni. – Super! – ucieszyła się i spojrzała na Kevina i Łukasza. – Pójdziecie ze mną? Brat pokręcił nosem. – Boże, znam to już na pamięć! Ty na pewno też. Widziałaś to z trzynaście razy! – Bzdura! To przecież druga część! Na tym byłam dopiero siedem razy. – Zirytowana zwróciła się do Kevina. – A może ty przynajmniej pójdziesz? – Sorry, Laura, ale też już na tym byłem. – No i co z tego? Na ten film przecież nie można się napatrzeć do syta! Ale Kevin i Łukasz wymienili tylko znudzone spojrzenia. – No dobra – odparła przekornie. – W takim razie pójdę sama – wstała i podeszła do drzwi. „Nie potrzebuję ich do szczęścia” – pomyślała ze złością. Kuchnia była wysprzątana na cacy. Gdy Laura zapaliła światło, odbiło się ono w wypolerowanych na błysk kaflach. Zegar tykał głośno, a stojąca przy ścianie naprzeciwko drzwi lodówka cicho brzęczała. Spragniona dziewczyna podeszła do niej, gdy wtem doznała olśnienia. „Muszę ćwiczyć moje nadzwyczajne umiejętności. Im szybciej je opanuję, tym lepiej”. Przystanęła i skupiła się. Ze zmrużonymi oczami wpatrywała się w błyszczące metalicznie drzwiczki lodówki, starając się otworzyć je siłą umysłu i woli. „Otwórzcie się! – poleciła im. – Bądźcie posłuszne i otwórzcie się!”. Początkowo nic się nie działo. Lecz Laura nie dała za wygraną. Nauczyła się już, że nie wolno się od razu poddawać, nawet jeśli coś idzie nie tak. 23 Starała się bardziej skoncentrować. Jej umysł bez reszty wypełniało wyobrażenie otwartych drzwiczek lodówki, wypierając wszystko inne. Nie słyszała już tykania zegara ani brzęczenia tłustej muchy, lecącej w pobliżu. Jej uwaga skupiła się wyłącznie na drzwiczkach lodówki. „Otwórzcie się! No, dalej!”. I w końcu stało się: drzwi otwarły się z delikatnym mlaśnięciem. No proszę. Jednak można! Laura ucieszyła się. Coraz lepiej opanowywała nadzwyczajne zdolności, których bardzo potrzebowała jako Strażniczka Światła. Już wkrótce dorówna dorosłym Strażnikom, Percy’emu Valiantowi, miss Mary i profesorowi Morgensternowi. Ale wiedziała, że musi nieustannie ćwiczyć. Trzej nauczyciele, z którymi sprzymierzona była w walce z Mocami Ciemności, bardzo ją na to uczulali. Więc dalej! W schowku na napoje stała pełna butelka. „Power Cola” – można było przeczytać na etykietce. Laura zupełnie nie znała tej marki. Półtoralitrowa butelka była zapewne zbyt ciężka, żeby podnieść ją samą tylko siłą woli. Tego dokonałby jedynie taki mistrz tej dziedziny, jak profesor Morgenstern. Ale nie zawadzi spróbować. Skupiła wzrok na butelce z czarnym napojem. W jej oczach połyskiwała energia, gdy trudziła się, by podporządkować butelkę gazowanego napoju swojej woli. Najpierw jej się nie udawało, jednak potem butelka drgnęła, a następnie zaczęła się ruszać, aż w końcu uniosła się w górę i zaczęła chwiać, jakby potrząsała nią niewidzialna ręka. Ale wyciągnąć ją w całości ze środka, to się Laurze nie udało. Mimo to była z siebie zadowolona. W końcu po raz pierwszy za pomocą zdolności telekinetycznych poruszyła tak ciężki przedmiot. Poczuła wielką radość, a kiedy jej wzrok padł na jajka, była pewna, że da radę. Znów zmrużyła oczy i wbiła wzrok w największe jajko. Już po chwili zaczęło drżeć, a potem uniosło się w górę, jakby je ktoś pociągnął za sznurek, i zaczęło sunąć w powietrzu. Leciało przez kuchnię powoli i bezszelestnie jak miniaturowy balon. – Co ty tam wyrabiasz? – ponury głos Konrada Köpfera wyrwał ją ze skupienia. Jajo runęło z góry i głośno rozbiło się na kaflach. Skorupki, białko i żółtko rozlały się na wypolerowanej posadzce. 24 – Na Belzebuba! – Twarz służącego była czerwona z gniewu i oczy żarzyły mu się z wściekłości. – A ja właśnie wyszorowałem podłogę! – Prze...prze...przepraszam – wyjąkała Laura. Köpfer w ataku wściekłości był wprost nie do poznania. – Ja to wszystko zaraz uprzątnę! – Nie gadaj głupstw! – wściekał się. – To należy do moich obowiązków. Co ona sobie wyobraża?! Pryncypał dałby mi niezłą lekcję, gdyby to dotarło do jego uszu! – mówiąc to, wyjął szmatę spod zlewu i zabrał się za usuwanie rozbitego jajka. Laura już miała cichutko wyjść, kiedy przypomniało jej się, po co w ogóle przyszła do kuchni. Zawahała się przez chwilę, gdyż na pewno nie było rozsądne drażnić wściekłego Köpfera. Ale w końcu wyjęła z lodówki sok. Kiedy przeciskała się obok niego, podniósł nagle głowę. Spojrzała w jego w oczy, w których zdawał się płonąć ogień piekielny. – Zapłacisz mi za to, ty przebrzydła czarownico! – wycedził przez zęby, co zabrzmiało bardzo dziwnie. Jakby nie był to głos człowieka, a raczej wściekłego smoka albo innego stwora, którego żądzy krwi nie można już powstrzymać. Laurę ogarnęło uczucie osaczenia i nagle zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Rycerz Paravain spojrzał na Alienorę karcąco. – To nie może być! – Przywódca Straży Przybocznej wyglądał na rozgniewanego. – Przecież zauważylibyśmy, wierz mi! – Niezwłocznie odwrócił się i zerknął na ponad tuzin młodych mężczyzn, którzy w cieniu południowego muru zamku Hellunyat pod jego czujnym okiem ćwiczyli się we władaniu mieczem. Słońce stało wysoko nad twierdzą Graala, oświetlając zarumienione od wysiłku, spocone oblicza giermków. Szczęk broni roznosił się w upalnym popołudniowym powietrzu. Dziewczyna z jasnymi warkoczami milczała przez chwilę. Nie oczekiwała, co prawda, że Paravain od razu się z nią zgodzi. Ale fakt, że tak szorstko ją potraktował, głęboko ją dotknął. – To po co Alaryk wziął ze sobą Mlaskożera? – zapytała przekornie. – Przecież wówczas, gdy udawał się do Czarnej Twierdzy, zostawił swojego słupsa pod moją pieczą! Kiedy jednak wyruszał z Wami do Magicznych Wrót, miał przy sobie swojego pupila. 25 Paravain odwrócił się i spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Nie zauważyłem. – Niby jak? Alaryk ukrył go pod swym kubrakiem, żebyście go nie spostrzegli, Panie. Promienie słońca odbijały się w rycerskiej zbroi Paravaina. Ponuro zmrużył oczy. – I o czym to miałoby świadczyć? – No... – Alienora urwała, ponieważ nawet jej samej ta myśl wydawała się niedorzeczna. Potem przełamała się jednak i zdradziła swoje przypuszczenia, które powzięła już wtedy, gdy brat wyjątkowo serdecznie się z nią żegnał: – Może Alaryk przestąpił Magiczne Wrota, żeby udać się na Ludzką Gwiazdę? Oblicze Paravaina znów się zachmurzyło. – To niedorzeczność, Alienoro. Sama dobrze wiesz, że to nie może być! – Ale dlaczego, Panie? W końcu dotąd nie znaleźliście po nim nawet śladu, chociaż Biali Rycerze... – Ponieważ to niemożliwe! – przerwał jej gwałtownie Paravain. – Uwierz mi wreszcie! Giermkowi pod żadnym pozorem nie wolno przestępować Magicznych Wrót... Dziewczyna chrząknęła i już miała powiedzieć, że to mogło być tylko dodatkową zachętą, ale widząc karcący wzrok rycerza, ugryzła się w język. – To prawo nie zostało ustanowione bez przyczyny, Alienoro, sama dobrze o tym wiesz. Temu, kto bez odpowiedniego przygotowania udałby się na Ludzką Gwiazdę, groziłoby wielkie niebezpieczeństwo. Warunki są tam całkiem inne niż u nas. Każdy, kto zamierzałby odwiedzić naszą bratnią planetę, winien wpierw gruntownie się do tego przysposobić. W innym wypadku mógłby to przypłacić nawet życiem. Szczególnie jeśli pozostawałby tam przez dłuższy czas. Alienora śmiertelnie zbladła. Już chciała coś powiedzieć, gdy Biały Rycerz szybkim gestem nakazał jej milczenie. – Wiem, co chcesz rzec. Sam zakaz nie odstraszyłby Alaryka, a że gotów jest nawet ponieść śmierć, by służyć sprawie Światła, o tym przekonaliśmy się, gdy podjął próbę wdarcia się do Czarnej Twierdzy. – Nie inaczej, Panie, i właśnie z tego powodu możliwe jest, że Alaryk... – Nie! – Paravain tak gwałtownie potrząsnął głową, że aż jego półdługie brązowe włosy rozwichrzyły się na głowie. – Z całą pewnością nie! Przypominam ci, Alienoro, że ja sam przez całą noc przesilenia 26 zimowego trzymałem wartę u Magicznych Wrót i pełen tęsknoty czekałem, aż wróci do nas Kielich Jasności. Nie ruszyłem się z miejsca, aż wrota się nie zawarły. Przecież zauważyłbym, jak Alaryk się prześlizguje! Dziewczyna przełknęła ślinę i spojrzała na Paravaina wielkimi oczami. – Ale... gdzie on jeszcze może być, Panie? – By się tego dowiedzieć, moje oddziały od wielu dni przeczesują ziemię Aventerry i nie spoczną dopóty, dopóki nie znajdą twego brata, to mogę ci obiecać. Paravain uśmiechnął się do Alienory i już miał się odwrócić, gdy dziewczyna pociągnęła go za rękaw. – Eee... Panie? – powiedziała niemal bezgłośnie. Rycerz odwrócił się gwałtownie, spojrzał na nią i zapytał opryskliwie: – Co jeszcze? – Eee... czy mogłabym przyłączyć się do poszukiwań, Panie? – Tego by jeszcze brakowało! – prychnął zirytowany Paravain. – Tak jakbym nie robił sobie już wystarczająco dużo wyrzutów, że zgubiłem własnego giermka! Gdy spostrzegł, że dziewczynie zbiera się na płacz, złagodził ton i uśmiechnął się: – Wiem, że martwisz się o brata – położył jej rękę na ramieniu – ale gdybyś wzięła udział w naszych wyprawach, toby twojemu bratu na pewno nie pomogło! – mówiąc to, odwrócił się, podszedł do jednego z giermków i spokojnie wyjaśnił, jak ma trzymać miecz. Zatopiona w myślach Alienora oddaliła się. Właściwie brzmiało to całkiem jasno, to wszystko, o czym mówił Paravain. Ale skoro Alaryk nie znajdował się na Ludzkiej Gwieździe, to gdzież, u licha, był? Przecież to niepodobna, by ktoś tak przepadł bez wieści! W jednej chwili zatrzymała się i zbladła. A czy nie mógł trafić w ręce Ciemnych Mocy? Dla kogoś, kto, tak jak Borboron i jego wojownicy, bez trudu wdarł się do twierdzy Hellunyat, rozprawienie się z giermkiem musiało być dziecinnie proste! Może już dawno zawlekli go do Czarnej Twierdzy, gdzie wiedzie żywot niewolnika albo co gorsza... Ale ta myśl była tak straszna, że Alienora zaraz ją odpędziła.