James arkin

Transkrypt

James arkin
James
arkin
NiezbÚdny
przewodnik po
przeïomowych
ideach
James Harkin
TRENDOLOGIA
NiezbÚdny przewodnik
po przeïomowych ideach
przeïoĝyï Mateusz Borowski
Wydawnictwo Znak
Kraków 2010
SPIS TREŚCI
9•
25•
27•
29•
31•
33•
35•
38•
40•
42•
44•
46•
49•
51•
53•
55•
57•
59•
Wstęp
61•
63•
Antropologia wirtualna
Badvertising
Boomergeddon
Brand America
Chrupki konserwatyzm
Crowd-sourcing
Curation Nation
Cyborg
Cyfrowe mapowanie
Cyfrowy maoizm
Czas zabawy
Deklinologia
Demokratyzacja
Długi ogon
Dobry interes
Dziennikarstwo obywatelskie
Efekt gapowicza, czyli problem działania zbiorowego
lub dylemat więźnia
Ekonomia czasu
Ekonomia doświadczenia
65•
67•
69•
Ekonomia prestiżu
Ekonomia rzeczywistych kosztów
Ekonomia wsparcia
•4
5
SPIS TREŚCI
72•
74•
76•
78•
80•
82•
84•
86•
88•
91•
93•
95•
97•
100•
101•
103•
106•
108•
110•
112•
115•
117•
119•
122•
124•
127•
129•
131•
132•
134•
137•
139•
142•
144•
147•
Europejskie imperium
Filoantrokapitalizm
Fizyka społeczna
Futurologia
Infomania
Kapitalizm funduszy emerytalnych
Kosmetyczna klasa niższa
Kosmopolityzm
Lęk o status
Libertariański paternalizm
Magazynowanie życia
Maturializm
Menesans
Miejskie gry
Miejskie wioski
Miękka władza
Muskularny liberalizm
Nadzór peer-to-peer
Nagie gałęzie
Najczarniejsze scenariusze
Neuroteologia
Nowi purytanie
Nowy utopizm
Paradoks wyboru
Polityka „mam cię”
Pozytywna wolność
Proletariacki dryf
Protirement
Przedwczesny spadek
Przepaść pokoleniowa
Punkt przełomowy
Rewolucja rzeczników
Samosąd w sieci
Serwisy społecznościowe
Skruszeni samotnicy
SPIS TREŚCI
149•
151•
153•
156•
158•
160•
162•
165•
167•
169•
171•
173•
175•
177•
179•
Slaktywizm
Smart Mobs / Flash Mobs
Społeczny jet lag
Syntetyczne światy
Szczęście
Teoria dzikiej karty lub teoria czarnego łabędzia
Transhumanizm albo teza o wyjątkowości
Wartość publiczna
Wirtualna polityka
Wojenne porno
Wytrzymałość
Yeppies
Zachęty i przynęty
Zasada ostrożności
Zmęczenie współczuciem
182•
Twoje idee
•6
7
PUNKT PRZEŁOMOWY
UNKT PRZEŁOMOWY. Wiadomo, wszystko się zmienia.
Ile wiemy na temat tej krótkiej chwili, w której jedna rzecz
zmienia się w drugą? Zainteresowanie punktem, kiedy
coś się „przełamuje”, zaczęło się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy amerykański politolog Morton Grodzins zauważył, że białe amerykańskie rodziny
pozostają w miejscu swojego zamieszkania tak długo, jak
długo napływ czarnoskórej ludności pozostaje na stałym,
niskim poziomie. Kiedy jednak czarne rodziny pojawiały
się w większej liczbie, w pewnym momencie biali nagle
masowo opuszczali to miejsce. To Grodzins ochrzcił ten
moment dramatycznej zmiany mianem „punktu przełomowego”.
W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych koncepcję punktu przełomowego zapożyczono do opisu tego
momentu, w którym nowe technologie – wideo czy telefon komórkowy – nagle wyłoniły się z mroku i zawładnęły zbiorową wyobraźnią. Na początku XXI wieku teorię tę
odkurzył i przywrócił do życia utalentowany dziennikarz
„New Yorkera” Malcolm Gladwell. Prace Grodzinsa wywarły
ogromny wpływ na tego autora, ale ów swoją główną metaforę zaczerpnął ze słownictwa epidemiologicznego. W wydanej w 2000 roku książce Punkt przełomowy Gladwell wysuwa odważną tezę, że najlepiej myśleć o wszystkim – od
zmiany mód do wzrostu nałogu tytoniowego wśród nastolatków – wyobrażając sobie, że ludzie to wirusy, a zjawiska
społeczne to zakaźne epidemie.
Gladwell oparł swoją tezę na trzech związanych ze
sobą założeniach. Jak twierdzi, musimy sobie uświadomić,
że ogromne zmiany mogą zostać zainicjowane przez niewielkie oddziaływania czy interwencje; niekiedy te zmiany mogą zajść niezwykle szybko; czasem tylko niewielka
grupa ludzi ma udział w faktycznym wprowadzaniu tych
•136
137
PUNKT PRZEŁOMOWY
zmian. Weźmy za przykład poziom przestępczości w Nowym Jorku w latach dziewięćdziesiątych. W latach osiemdziesiątych Nowy Jork był przestępczym gettem i wielu
jego mieszkańców bało się wychodzić z domu po zmierzchu. Jednak w pewnym momencie wszystko to zaczęło
się zmieniać i poziom przestępczości zaczął spadać. Ekonomiści i socjologowie łamali sobie głowy, żeby wyjaśnić to zjawisko, jednak nie byli w stanie wytłumaczyć,
dlaczego zmiana zaszła tak nagle. Gladwell uważa, że tę
transformację można pojąć tylko pod warunkiem, że najpierw zanalizuje się dokładnie przyczyny powodujące, iż
zachowanie niektórych niedoszłych przestępców zaczęło
się zmieniać, co w konsekwencji wpływało na inne podobne sytuacje. W jakiś sposób, jak twierdzi, ogromna liczba ludzi w Nowym Jorku została zainfekowana „wirusem
antyprzestępczym”, który po prostu zaczął się rozprzestrzeniać.
Punkt przełomowy Gladwella to intrygująca i prowokująca do myślenia książka, której redukcyjne podejście do
problemów społecznych zyskało wkrótce zbyt szerokie zastosowanie – użytek zaczął z niego robić każdy, kto chciał
po minimalnych kosztach odmienić swój publiczny obraz,
strategię marketingową lub metodę walki z przestępczością.
Jak się okazało, koncepcja punktu przełomowego zrobiła
furorę wśród producentów, których tradycyjne metody zaczynały wyglądać na zużyte i anachroniczne i którzy chcieli
sami rozpocząć społeczną epidemię – „wieść gminna” albo
„cynk” miały skłonić ludzi do rozmawiania o ich produktach. Gladwell pomógł im o tyle, że zidentyfikował tych,
którzy odegrali najważniejszą rolę w rozsiewaniu tej społecznej epidemii: „znawców”, których praca polega na tym,
że mają znać produkty, i którzy chcą informować innych
o tym, co wiedzą; „łączników”, których robota polega na
REWOLUCJA RZECZNIKÓW
przekazywaniu informacji, oraz „sprzedawców”, których
perswazyjnemu urokowi trudno się czasem oprzeć. Gladwell jako pisarz łączy w sobie po trosze wszystkie te funkcje, ale na rynku idei najlepiej idzie mu sprzedaż.
EWOLUCJA RZECZNIKÓW. Czy ktokolwiek słyszał o Stowarzyszeniu Brytyjskich Kierowców (Association of British
Drivers, ABD)? Na swojej stronie internetowej ABD przedstawia się jako wolontariacka organizacja non profit, finansowana ze składek pobieranych od zwykłych kierowców.
Roczna opłata członkowska wynosi dwadzieścia funtów.
Stowarzyszenie to nie chwaliło się na prawo i lewo tym,
ilu liczy członków, lecz w 2004 roku dziennik „The Guardian” przeprowadził dochodzenie w sprawie jego działalności i odkrył, że w ciągu poprzednich dwunastu miesięcy
opłatę wniosło dwa tysiące dwieście pięćdziesiąt sześć osób.
To niewiele. W końcu w Wielkiej Brytanii prawie trzydzieści dwa miliony ludzi jeździ samochodem, więc – zgodnie
ze statystykami podawanymi przez samo ABD – organizacja ta zrzesza tylko 0,007 procent kierowców. Jak to
możliwe, że stowarzyszenie powołane, by reprezentować
interesy brytyjskich kierowców, ma ich w swoich szeregach tak niewielu?
W ciągu ostatnich dwudziestu lat w krajach zachodnich
jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać rozmaite grupy
nacisku i organizacje lobbingowe. Najliczniej powstawały
zaś takie stowarzyszenia, które – jak ABD – rzekomo mogą
wywierać niemały wpływ na przebieg pewnych procesów
politycznych w imieniu określonych grup społecznych.
Problem polega na tym, że wiele z tych organizacji nie jest
tym, czym twierdzi, że jest. Weźmy kolejny niedorzeczny
•138
139
REWOLUCJA RZECZNIKÓW
przykład, tym razem ze Stanów Zjednoczonych. Amerykańskie Stowarzyszenie Osób Samotnych (American Association of Single People, AASP) to organizacja, która
w założeniu ma reprezentować interesy osiemdziesięciu
sześciu milionów samotnych Amerykanów, dbając o to, by
nie zostali oszukani, gdy rezerwują hotel, albo pokrzywdzeni, kiedy rząd postanowi przeprowadzić reformę podatkową. Jednak nie rozgłasza wszem i wobec, że tylko
jeden na pięćdziesiąt cztery tysiące sześciuset sześćdziesięciu sześciu samotnych Amerykanów zadał sobie trud,
by się do niej zapisać.
Co robić w tej sytuacji? Kilka podpowiedzi można
znaleźć w pracach Thedy Skocpol, socjolożki z Harvardu.
W książce Diminished Democracy. From Membership to Management in American Civic Life (Okrojona demokracja. Od
przynależności do kierownictwa w amerykańskim życiu
obywatelskim, 2003) Skocpol zwraca uwagę na zastanawiający, choć rzadko odnotowywany paradoks współczesnego życia politycznego: w ostatnich latach bezprecedensowo wzrosła liczba zrzeszonych formalnie grup, które mają
bardzo niewielu faktycznych członków. Ponadto twierdzi,
że wpływu politycznego nie wywierają już dziś społeczności ani zrzeszenia wolontariackie, ale profesjonalnie zarządzane organizacje stowarzyszające rzeczników.
Analizując za pomocą naukowych narzędzi amerykańską historię polityczną, Skocpol zauważa, że w Stanach
Zjednoczonych od końca XIX do połowy XX wieku o postawie obywatelskiej świadczyła przede wszystkim przynależność do takich organizacji jak związki zawodowe czy
Kościoły. Jak dowodzi, grupy te na wiele sposobów zapewniały sprawne funkcjonowanie mechanizmów demokracji.
Nie tylko otwierały dla zwykłych ludzi przestrzeń publicznej dyskusji nad wieloma kwestiami, lecz także pozwalały
REWOLUCJA RZECZNIKÓW
ćwiczyć się w procedurach demokratycznych, takich jak
przeprowadzanie wyborów czy służba na stanowiskach
publicznych. Radykalna zmiana nastąpiła w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy miejsce tych grup zajęły
„grupy bez członków” czy „organizacje z list mailingowych”.
Nie stawiały sobie one za cel udziału w demokracji, członkostwo zaś w nich ograniczało się do podpisania rachunku
albo zaznaczenia odpowiedniej rubryki w formularzu. Ster
demokracji przejęli profesjonalni kierownicy i lobbyści, co
w rezultacie ją ograniczyło.
Jak do tego doszło? Skocpol wskazuje na to, że rozmnożenie się różnego rodzaju społecznych strażników i instancji regulujących oraz wzrost roli prawa w życiu politycznym
w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych doprowadziły
do tego, że masowe zaangażowanie stało się niewygodne
czy wręcz zbędne. Po co ci poparcie wielu członków, skoro możesz zlecić podwładnemu, aby ułożył przepis prawny, lobbyście – aby zaprzyjaźnił się z parlamentarzystami,
a ekspertowi od reklamy – aby nagłośnił sprawę w mediach? Jak dowodzi Skocpol, „obecnie w Ameryce aż roi
się od rzeczników spraw publicznych, którzy bezustannie
gawędzą z miliarderami w poszukiwaniu potencjalnego
Anioła Stróża”.
To niekoniecznie zła wiadomość. Niektórzy twierdzą, że
inicjatywy oddolne, które straciły rację bytu ze względu na
wzrost znaczenia wiedzy eksperckiej i zawodowych umiejętności, można przywrócić do życia dzięki nowym ruchom
społecznym funkcjonującym w Internecie jako tak zwane
sieci oddolne. W tym kontekście często jako przykład podaje się stowarzyszenie amerykańskich liberalnych aktywistów
MoveOn.org, zrzeszające niemal trzy miliony członków.
Jednak samo kliknięcie myszką wcale nie dowodzi tego, że
stoi za nim demokratyczna decyzja podjęta po gruntownym
•140
141
SAMOSĄD W SIECI
namyśle. Działanie to nie ma większej wagi niż wysłanie
czeku. Co gorsza, organizacje z list mailingowych i inicjatywy internetowe zasadniczo skierowane są do osób bogatych,
które nie narzekają na nadmiar czasu i chętnie korzystają
z możliwości tego rodzaju działania per procura.
Skocpol wysuwa interesującą sugestię, że gdyby więcej
stowarzyszeń domagało się od zwykłych obywateli, aby naprawdę coś zrobili, to mile by się rozczarowały. Na dobry
początek wystarczyłoby jednak, gdyby każda cierpiąca na
niedobór członków organizacja, taka jak choćby Stowarzyszenie Brytyjskich Kierowców czy Amerykańskie Stowarzyszenie Osób Samotnych, powiedziała prawdę i przyznała się, że nie reprezentuje nikogo poza sobą samą.
AMOSĄD W SIECI. Kampania na rzecz podboju Dzikiego Zachodu wirtualnego świata trwa, a wyjęci spod prawa
wciąż zbierają skalpy. Weźmy przykład Kaavyi Viswanathan, dziewiętnastolatki z Uniwersytetu Harvarda. Jeszcze
jako studentka studiów magisterskich podpisała kontrakt
na książkę opiewający rzekomo na sumę pół miliona dolarów. Na początku maja 2006 roku Viswanathan poległa,
kiedy okazało się, że olbrzymie fragmenty jej debiutanckiej powieści zostały odpisane z innej książki. Najpierw
takie oskarżenia pojawiły się w gazetce Harvardu, po czym
bardzo szybko przeniknęły do blogosfery. Gdy jej powieść
znalazła się na cenzurowanym w Internecie, szybko lista
przewin autorki powiększyła się i ostatecznie wydano na
nią literacki wyrok śmierci. Książkę skierowano na przemiał, a Viswanathan okryła hańba.
„The New York Times” określił to jako przykład samosądu, ale przynajmniej tym razem użytkownicy Internetu
SAMOSĄD W SIECI
stanęli po stronie sprawiedliwości. Ze względu na to, że
Internet znacznie ułatwia dystrybucję i manipulację tekstów artystycznych, od dawna oskarżano go o stwarzanie
dogodnych warunków do plagiatu. Na studentów, którzy
muszą wkrótce oddać pracę, czyha tu wiele pokus – niektórzy decydują się zamówić eseje z szemranych stron internetowych, inni wolą na okrętkę zszywać kawałki różnych
tekstów, tworząc końcowy produkt, który mogą nazwać
własnym. To także kopalnia złota dla pisarzy poszukujących nowych historii. W trakcie wygranego procesu o plagiat w marcu 2006 roku powieściopisarz i teolog amator
Dan Brown, odsłaniając arkany swojego warsztatu pisarskiego, przyznał, że za inspirację dla książki Kod Leonarda
da Vinci posłużyły mu mało wiarygodne historyjki, które
jego żona wyszperała w Internecie.
Jednak powoli sytuacja się zmienia. Bogate złoża materiałów w sieci aż proszą się o to, by z nich nieprawnie
korzystać, zarazem ułatwiając wykrycie kradzieży. Wystarczy, że nauczyciel wpisze wybrane na chybił trafił zdania
z podejrzanie erudycyjnej pracy seminaryjnej w wyszukiwarkę Google, żeby upewnić się, czy wypracowanie, które
mu oddano, nie miało wcześniej innego autora. Wszędzie
reklamuje się teraz najnowocześniejsze oprogramowanie
i bazy danych pomagające wykryć przypadki literackich
kradzieży. Gdyby wydawcy książki Viswanathan zainwestowali w taki program, na pewno znacznie wcześniej wykryliby, że to towar z paserki.
Jednak najlepszy system wykrywania tkwi w samych
ludziach. Internet to świetne narzędzie rozpowszechniania
bezpodstawnych plotek i złośliwości, ale także doskonałe
narzędzie do wzywania plagiatorów do tablicy. Od kiedy
krytyka literacka rozszerzyła zakres swojego zainteresowania na internetową paplaninę, pisarze musieli zacząć bronić
•142
143
SERWISY SPOŁECZNOŚCIOWE
się przed piraniami internetowymi, które żywią się każdą
nieścisłością i bezwstydnie zwierają szyki przeciwko każdej
ofierze. Nie boją się też wymierzać sprawiedliwości sobie
nawzajem. Konserwatywny bloger wynajęty przez „The
Washington Post” bardzo szybko został wylany z pracy
po linczu, jaki zgotowali mu radykalni liberalni blogerzy,
odkrywszy, że jego niektóre teksty były częściowo zapożyczone od innych autorów.
Zanim jednak blogerzy staną się zbyt pewni siebie, powinni zdać sobie sprawę z tego, że sami znaleźli się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Pisanie blogów wychodzi
najlepiej wtedy, gdy jest nieskończenie elastyczne i w każdej chwili podatne na modyfikacje. Większość z tego, co
robią blogerzy, polega na wycinaniu, sklejaniu na nowo
i modyfikowaniu tekstów profesjonalnych dziennikarzy
w nowe, interesujące kształty. To samo można powiedzieć
o klipach zamieszczanych na takich stronach jak YouTube,
gdzie obejrzeć można wiele mainstreamowych filmów tak
zmodyfikowanych, by przybrały nową formę. Próba objęcia tych zjawisk regulacjami prawnymi może doprowadzić
do tego, że ugrzęźniemy w bagnie dysput o to, na ile nowy
kontekst wpływa na rozumienie kwestii własności. Etyka
Internetu, narzędzia stałej wymiany informacji, zasadza
się na pewnego rodzaju kradzieży. Ci, którzy korzystają
z bezprawia, powinni dwa razy się zastanowić, zanim sięgną po odznakę szeryfa.
ERWISY SPOŁECZNOŚCIOWE. W Internecie prawdziwe
pieniądze robi się, jak się okazuje, nie na zakupach i seksie,
ale po prostu na zwyczajnym akcie łączenia ludzi w grupy. Panuje powszechna zgoda co do tego, że powtórne za-
SERWISY SPOŁECZNOŚCIOWE
istnienie Internetu jest wynikiem powstania tak zwanych
serwisów społecznościowych, jak MySpace czy YouTube,
gdzie ludzie mogą ze sobą rozmawiać na czacie i obnażać
swoje życie wobec zupełnie nieznajomych osób.
MySpace z dumą ogłasza, że ma obecnie siedemdziesiąt milionów użytkowników. Gdyby był to program telewizyjny, cieszyłby się największą popularnością i miałby
najwyższą oglądalność w dziejach Ameryki. To z tego powodu Rupert Murdoch wyłożył prawie sześćset milionów
dolarów, by kupić ten portal. Jednak boom na serwisy społecznościowe nie ogranicza się tylko do Ameryki. Brytyjczycy, jak głoszą wyniki ankiety opublikowanej w marcu
2006 roku przez Google, spędzają teraz więcej czasu, surfując po Internecie, niż oglądając telewizję. Zamiast gapić
się niemo w czarne pudło stojące w rogu salonu, wolą komunikować się za pomocą sieci.
Wszystko to stanowi świadectwo niewiarygodnej siły
portali społecznościowych. Teoria sieci społecznych jest
najeżonym trudnościami dodatkiem do nauk społecznych,
opartym na matematyce i informatyce oraz zaczynającym
nabierać niemal kosmologicznego znaczenia. Socjologowie
z Pew Research Centre w Ameryce wskazali niedawno na
zjawisko zwane „indywidualizmem sieciowym”, które jest
nowym rodzajem wspólnoty – w niej ludzie szukają więzów
społecznych nie tyle w ramach lokalnej grupy, ile w geograficznie rozsianych sieciach. Parafrazując słynne dowodzenie Roberta Putnama na temat zatomizowanej natury
współczesnego życia w Ameryce: Amerykanie mogą iść
sami na kręgle, a jak wrócą do domu, chcą stanowić część
grupy w Internecie.
Jeśli XX wiek ukształtowała władza ludu, to XXI stulecie kształtuje potęga Internetu. Radykalny włoski intelektualista Antonio Negri twierdzi, że sieci społeczne w formie
•144
145
SERWISY SPOŁECZNOŚCIOWE
nowych nomadycznych ruchów społecznych operujących
na skalę globalną wkrótce staną się gwoździem do trumny
kapitalizmu w XXI wieku. Nawet terroryści nie ustrzegą się
przed zmianami mód intelektualnych. W niedawno wydanym eseju niemiecki myśliciel Hans Magnus Enzensberger
scharakteryzował al Kaidę jako „elastyczną sieć społeczną:
niezwykle innowacyjną strukturę, która odzwierciedla ducha naszych czasów”. Jak donosił „The New York Times”,
Agencja Bezpieczeństwa Narodowego także używa teorii
sieci społecznych, próbując zrozumieć modus operandi islamskich terrorystów. Jednak sieci społeczne są rozproszone
i nie mają centrów, więc często mówi się, że są nieskończenie odporne i niemal niezniszczalne.
Czy sieci społeczne są faktycznie aż tak odporne? Ależ
skąd. Niektóre są tak wrażliwe jak liście na jesiennym wietrze. MySpace może w ciągu jednej nocy stracić swój prestiż i patronów, tak jak jego poprzednik Friendster przegrał
walkę z MySpace kilka lat temu. Jako narzędzie organizacji politycznej, sieci społeczne są także wysoce niegodne zaufania. Kiedy Howard Dean, ten przez krótki okres
agresywnie promowany kandydat demokratów w wyborach prezydenckich w 2004 roku, próbował zorganizować
masowy ruch wokół strony internetowej, wkrótce stracił
zasięg oddziaływania, a jego kampania padła.
Sieci społeczne rozciągają się ponad granicami geograficznymi i politycznymi, są zatem idealnym dodatkiem do
tej mętnej zupy złożonej z wielu koncepcji, którą zwie się
globalizacją. Stanowią marny erzac bardziej tradycyjnych
form demokracji. Może zyskalibyśmy więcej, gdybyśmy
przestali kraść metafory naukowcom i informatykom, żeby
wyjaśnić zjawiska życia społecznego. Bo choć być może jesteśmy węzłami w sieci, to wciąż jesteśmy sobie obcy.
Czy uważasz, że:
• „stara bieda” to najlepsza odpowiedź
na pytanie: „co słychać?”
• najładniejsze są piosenki, które już znasz
• najlepsze metody to sprawdzone
metody
• nie warto nic zmieniać, bo z tego są
tylko kłopoty
Jeśli zaznaczyłeś więcej niż jedną
odpowiedź, ta książka nie jest dla ciebie.
Seria
uczy myśleć inaczej.
W serii:
MALCOLM GLADWELL
Błysk! Potęga przeczucia
MALCOLM GLADWELL
Poza schematem. Sekrety ludzi sukcesu
MALCOLM GLADWELL
Punkt przełomowy. O małych przyczynach
wielkich zmian
MARTIN LINDSTROM
Zakupologia. Prawda i kłamstwa o tym,
dlaczego kupujemy
W przygotowaniu:
LEANDER KAHNEY
Być jak Steve Jobs
CHRIS ANDERSON
Free. The Future of Radical Price
Czy chcesz zrozumieÊ, o co chodzi, gdy mowa o „mÈdroĂci
tïumów” lub „ekonomii doĂwiadczeñ”?
Zaleĝy ci na tym, by wiedzieÊ, kim jest ktoĂ, kto na przyjÚciu
przedstawiï siÚ jako „liberalny paternalista”, „slacktywista”
czy „transhumanista”?
Nie zdÈĝyïeĂ przeczytaÊ Dïugiego ogona, Punktu przeïomowego,
Masy krytycznej i innych ksiÈĝek, o których wszyscy mówiÈ?
JeĂli odpowiedě na te pytania brzmi „tak”, to znaczy, ĝe potrzebna ci Trendologia.
James Harkin – wspóïpracownik „Guardiana” i „Financial
Timesa” – oprowadza czytelników po szybko zmieniajÈcym
siÚ Ăwiecie modnych idei i aktualnych trendów. Jego teksty nie
tylko dostarczajÈ niezbÚdnych informacji, ale teĝ uwodzÈ bïyskotliwym stylem i ciÚtym poczuciem humoru.
Trendologia to niezbędnik pokazujący przełomowe idee
kształtujące XXI wiek.
Cena detal. 29,90 zï