Pobierz - What`s Up Magazine

Transkrypt

Pobierz - What`s Up Magazine
e
m a g a z i n
Numer 15 | Lipiec / Sierpień 2016 | www.whatsupmagazine.pl | nakład 25 tys. | egzemplarz bezcenny
p i e r w s z y
jazzowy
kraków
Ludzie i festiwale
d l a
i
k o r p o r a c j i
komunikacyjny
armageddon
Co nas czeka w ŚDM?
gra w zielone
Walcząc o skrawki
o u t s o u r c i n g u
trójmiasto
Bierze oddech
nie wystarczy
dbać o pr
Wojciech Burkot o Krakowie
Wersja w pdf na
www.whatsupmagazine.pl
2
what’s up?
www.whatsupmagazine.pl
Enter
spis treści
temat numeru
3Kto się boi ŚDM?
rozmowa numeru
6 Wojciech Burkot
hr
8 Grywalizacja
9 Pod lupą TESTu: Rekrutacja w IT
przedstawiamy
10 Trójmiasto
12 Dr Albin | Reality Games
nieruchomości
„Blackout” – połączenie thrillera naukowego i powieści
sensacyjnej pióra Marca Elsberga – od początku trzyma w napięciu.
W tej obsypanej nagrodami książce pozornie poukładana,
technologicznie rozwinięta Europa nagle pogrąża się w ciemności.
Nie działa Internet, telefony, telewizja, stopniowo pada komunikacja, stacje paliw, dostawy żywności i leków. Brak elektryczności
dotkliwie odbija się na życiu mieszkańców pogrążającego się
w chaosie kontynentu, załamują się giełdy i rynki finansowe,
gasną bankomaty i terminale płatnicze, w miastach pojawiają sie
spekulanci, spece od lichwy, kreatorzy czarnego rynku.
Choć mamy świadomość, że „blackout” to w dużej mierze fikcja
literacka Elsberga, nie brak realnych przykładów, jak wizja technologicznego tąpnięcia podtrzymujących życie systemów może
przerazić ludzi XXI wieku. Kilkanaście lat temu świat przestraszył
się wizją globalnego resetu związanego z zmianą daty w komputerowych pamięciach z 1999 na 2000. Wieszczono krach na
trudną do wyobrażenia skalę, awarie, przestoje, chaos. Milenijna
gorączka rozgrzewała naszą świadomość niczym w 1938 roku
słuchowisko „Wojna Światów” Orsona Wellesa w radio CBS, które
spowodowało panikę mieszkańców New Jersey przekonanych, że
w USA dochodzi właśnie do inwazji Marsjan.
Kasandryczne wizje nieobce są też rokowi 2016. Otóż do Krakowa
na południu Polski zjeżdża w lipcu około półtora miliona katolików z całego świata. Mieszkańcy Krakowa prześcigają się więc
w mrożących krew w żyłach zapowiedziach, co okropnego czeka
prężnie rozwijające się biznesowo i turystycznie miasto podczas
feralnego tygodnia.
14 Mieszkaj W Mieście
z miasta
16 Gra w zielone
dbamy o ciebie / siesta
17 Drwal bez koszulki | Straszna przyjemność
18 Cały ten krakowski jazz
Słychać o wywołanych przez ulewę grząskich bagnach na polach
Brzegów pod Wieliczką, totalnym paraliżu komunikacji w promieniu 50 km od Rynku Głównego, zamkniętych strefach dla
pielgrzymów strzeżonych przez uzbrojonych po zęby policjantów,
żołnierzy i antyterrorystów, oblepionych tysiącami autokarów
miejskich parkingach, arteriach, a nawet autostradach. Przerażającego scenariusza dopełniają podejrzenia o szykowanych tu
zamachach terrorystycznych, a na to wszystko prezydent miasta
wzywa krakowian, aby jego śladem opuścili miasto.
Jak w te dni poradzi sobie krakowski biznes zatrudniający w korporacjach i centrach usług blisko 100 tys. pracowników? Czy grozi
nam organizacyjny „blackout”? W wakacyjnym, podwójnym numerze „What’s Up Magazine” składamy Wam raport z przygotowań do Światowych Dni Młodzieży. Patrzymy na ten rozgardiasz
pod kątem Waszej pracy, codziennej drogi do biura, zarówno
w związku z uczestnictwem w ŚDM, jak i wyjazdem z miasta dla
świętego – nomen omen – spokoju.
„Are you ready for ŚDM?” – pytają Was wielkie bilbordy na krakowskich skrzyżowaniach. Tego nie wiemy, wiemy za to, że gotowy jest już 15 numer naszego pisma, w którym piszemy też
o rozwoju globalnych marek, konkurencji z Pomorza, grywalizacji,
startupach, innowacjach, kulinariach, wypoczynku.
Miesiąc temu straszyliśmy Was wizją „przegrzania” miasta. Tym
razem serwujemy m.in. „blackoutowy” dreszczyk emocji. Czy Orson
Welles lub Marc Elsberg byliby z nas dumni? Oceńcie sami...
wokół stołu
20 Włoska | Cupcake Corner
21 Sababa | Fine Dining Week
siedem uciech głównych
22 Kulturalne wakacje
Redakcja
what’s up magazine
pierwszy dla outsourcingu i korporacji
www.whatsupmagazine.pl
redaktor naczelny
Rafał Romanowski
zastępca
Magda Wójcik
wydawca
Fundacja Aktywnych Obywateli
im. Józefa Dietla
dyrektor artystyczny & ilustracje
Joanna Sowula
fotografie
Piotr Banasik
editor (english)
Łukasz Cioch
korekta
Agata Malczewska
reklama
Anna Głuc
[email protected]
+ 48 503 920 670
kreacja i marketing
Agencja Kreatywna Lemon Media
facebook
Whatsupmagazine.pl
twitter
@WhatsUpKrakow
kontakt
+48 519 636 121
[email protected]
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych,
zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych
tekstów, nie odpowiada za treść zamieszczonych
reklam i ogłoszeń.
Are you ready?
These days, it can be quite hard not to notice the “Are you
ready? ” posters and banners scattered all over the city. How
wonderfully (self-) ironic on the part of organizers, who, over
the last few months, in particular, have done so much to consistently project an image of, well, anything but ready. As
a result, the general public may have felt justified in thinking
that too many cooks (especially unqualified for an organizational challenge of this magnitude) may in fact be coming
dangerously close to spoiling the entire broth.
Early in April, ASPIRE, Kraków’s biggest network of (businessservices) companies, organized a meeting between all parties
involved in the organization of the 2016 World Youth Days in
Kraków, hoping to gain (and spread) more clarity among its business centres, especially on matters related to expected traffic
congestion, temporary road closures, internet access, key communication channels established for different possible scenarios,
and, last but not least, on how Kraków’s no. 1 business sector (ca.
50 000 employees) could actually contribute to mitigating the
(e.g. traffic-related) stress on the city through flexible approach
to working hours and a range of creative, company-specific proposals. During the structured and carefully planned four-hour
meeting, all four pillars of WYD decision-makers were represented, including the Town Hall, the Governor’s Office, the Marshal’s
Office and the Curia. Suffice it to say that little seemed certain
at the time and even less came in the two months that followed.
We remain optimistic, however, putting trust instead in perhaps
the most natural assumption of all – pilgrims who will come
to Kraków from all over the world are, by definition, nowhere
near what business describes as trouble-causing customers, picking on every organizational defect and imperfection. They may
in fact prove to be quite the opposite – friendly, loving, joyful,
undemanding and open-minded, focused on what they will have
come to Kraków for in the first place – the spiritual, transformative journey, being part of a larger community.
Speaking of transformative journeys, for many people, summer
is the period of battery-charging and life-changing decisions. It
is one of those few precious moments in a year when we have
enough ‘quality time’ to look back and forward, if only to see how
we feel about going back to the same old professional context,
or taking big risks instead. In this edition, we talk to Wojciech
Burkot, the man who had established Kraków’s Google R&D and,
after 7 years at its helm, moved on to explore new opportunities.
To put you in the holiday mood, we also take a quick look at
how green a city Kraków is, in a non-figurative sense. As always,
we have a tasty set of recommendations for you, whether it’s jazz,
arts or entertainment. Somewhere in between, we also explore
how other cities are faring in their experiments with businessservices, especially Gdańsk. Now that we are in the seaside, let
us wish you magnificent summer 2016!
Łukasz Cioch
temat numeru
Lipiec / Sierpień 2016
3
Milion przyjezdnych kontra pół miliona wyjeżdżających? Światowe Dni
Młodzieży to pierwszy tak poważny
sprawdzian dla krakowskich pracodawców. Firmy dwoją i się troją, aby
w te dni działać bez zakłóceń. Ale
co stanie się, jeśli np. w całym regionie
padnie sieć internetowa, a połowa zatrudnionych nie dotrze do biurek?
most Dębnicki, aż po rondo Matecznego jedna z nitek będzie
przeznaczona tylko dla komunikacji miejskiej i pieszych, dla aut
zostanie po jednym pasie), a od 25 lipca tramwaje będą się poruszały po specjalnych kanałach transportowych z częstotliwością
co trzy minuty. Nieźle, tyle że kanały te zostaną przygotowane
pod kątem dotarcia do Łagiewnik i na Błonia, a w końcu weekendu większość tramwajów pojedzie do Bieżanowa i do Płaszowa
– pielgrzymi mają stamtąd wyruszać do Brzegów.
– Na krótkie dystanse, do dwu kilometrów, polecamy piesze przejścia. Na dłuższych najkorzystniejszy będzie rower. Zamknięte dla
rowerów będą tylko dwa miejsca: al. 3 Maja przy Błoniach i rejon
sanktuarium w Łagiewnikach – słyszymy w ZIKiT. – W dalszej
kolejności rekomendujemy tramwaje i autobusy. Dzięki buspasom i specjalnym kanałom komunikacja zbiorowa powinna być
maksymalnie wydolna. Nasi ludzie będą np. pilnować, by nigdzie
tory nie były blokowane przez auta – brzmią zapewnienia.
Wstajesz rano i od razu stres. Rzut oka na pasek TVN24: nic nie
wybuchło, nikogo nie zatratowano, papież Franciszek w dobrej
kondycji. Zaraz, zaraz, o ósmej masz być przy biurku, a do autobusów miejskiej komunikacji nie da się wsiąść. Pociągi aglomeracyjne pod specjalnym nadzorem. No tak, znów nie dojedziesz
na czas. Na rower patrzysz z powątpiewaniem. Wczoraj ledwo
udało Ci się na nim dotrzeć do domu. Zamknięte ulice. Kłąb ludzi z Filipin pytających z uśmiechem: do you believe in Jesus?
Biedronka zagrodzona, jazda naokoło. Wzdychasz. Koleżanka
z biurka po lewej chodzi pieszo. Ma blisko. Ty zapylasz przez pół
zatkanego miasta z Olszy do kompleksu biurowego Bonarka 4
Business. Masz dość. Za jakie grzechy tak cierpisz? Trzeba było
rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady…
Zły sen? Niekoniecznie. Od 23 lipca do 1 sierpnia przez Kraków
przewinie się co najmniej milion pielgrzymów, którzy odwiedzą miasto z okazji Światowych Dni Młodzieży. To tyle, ilu jest
wszystkich mieszkańców Krakowa. Pierwotnie mowa była nawet
o dwóch milionach przyjezdnych, ale – przyznacie – milion i tak
robi wrażenie. Oszczędniejsza prognoza to głównie „zasługa” ata-
ków terrorystycznych w Paryżu i Brukseli. Szacunkowe prognozy
mówią, że z powodu obawy o krwawe zamachy liczba chętnych
do odwiedzenia Krakowa na ŚDM może spaść nawet o 40 proc.
Ale tak naprawdę nikt nie wie, ile osób dotrze w ostatnim tygodniu lipca do Krakowa. Na razie w bazie ŚDM zarejestrowało się
600 tys. chętnych.
Transportowe to i owo
Paraliż miasta jest niemal pewny. Obecnie, w dni powszednie,
komunikacji miejskiej udaje się wykonywać milion przewozów
dziennie. Aby sprawnie poradzić sobie z ruchem pasażerskim,
potrzebne byłoby jej dwa razy więcej. Władze miasta apelują, aby
w feralny komunikacyjnie tydzień poruszać się pieszo bądź na rowerze. Zazwyczaj w wakacje ruch spada w Krakowie o ok. 30 proc.
Jednak kiedy przybędą pielgrzymi, nie pomoże nawet przywrócenie rozkładów jazdy z roku szkolnego. Do autobusów i tramwajów
wszyscy się po prostu nie zmieścimy.
Ci, którzy się zmieszczą, mogą liczyć na duże ułatwienia – zostaną
wyznaczone specjalne buspasy (np. od ul. Czarnowiejskiej, przez
Milion na mszę, 100 tysięcy do pracy
Trudno wskazać, gdzie przemieszczanie się po mieście będzie
najbardziej kłopotliwe, ale urzędnicy wskazują, że Stare Miasto
oraz obszar Zwierzyńca przy Błoniach, a także, w drugiej części
tygodnia ŚDM, ul. Bieżanowska (która ma być wielkim szlakiem
dla pielgrzymów zmierzających do Brzegów) będą obszarem,
w którym poruszanie się autem będzie... – Będzie dopuszczalne, ale nie gwarantujemy, że wyjechanie spod domu autem nie
zajmie godziny. Po tych obszarach będą poruszały się tysiące
osób – mówią w ZIKiT.
Kraków został podzielony na strefy, do których wjazd autami będą
mieli tylko mieszkańcy, dostawcy i służby. Mieszkańcy poszczególnych stref ruchu powinni już teraz ściągnąć sobie wzory identyciąg dalszy na str. 4
4
temat numeru
www.whatsupmagazine.pl
Błonia
pod łąką poprowadzono kilkanaście kilometrów kabli. Prace
trwają też w przylegającym
do Błoń Parku Jordana. Trwa
budowa ołtarza i infrastruktury, z której korzystać będą
pielgrzymi. To na Błoniach
28 lipca po godz. 17 papież
Franciszek spotka się z młodzieżą, a dzień później odprawi
Drogę Krzyżową. Na miejsce
przyjedzie tramwajem. Zrekultywowana łąka ma „wrócić”
w ręce miasta 11 sierpnia
dokończenie ze str. 3
fikatorów z Internetu, wydrukować i trzymać w samochodzie. Tylko
mając taki identyfikator i dowód wskazujący na miejsce zamieszkania, będą mogli wjechać do swojego obszaru. – Identyfikator
umożliwi wjazd, ale niczego nie ułatwi kierowcom. To informacja
dla policjantów sterujących ruchem, kogo w jakie miejsce kierować,
by panować nad sytuacją – informują urzędnicy. Niektórzy kierowcy identyfikatorów będą musieli mieć kilka. – Wiele parkingów
przy siedzibach krakowskich korporacji zostanie zamienionych
na parking dla pielgrzymów. Stąd też konieczność posiadania specjalnych identyfikatorów – mówi przedstawiciel zarządcy jednego
z biurowców w okolicach Ronda Ofiar Katynia.
Urzędnicy zalecają, by korzystać ze stron internetowych www.
zikit.krakow.pl lub krakow.pl, gdzie na bieżąco będą podawane informacje o utrudnieniach. Polecana jest też aplikacja O!
Strzegator, która zainstalowana na smartfonach ma podawać
bieżące informacje zależne od lokalizacji, w której zaloguje się
do sieci telefon.
Firma firmie nierówna
Pracownicy krakowskich firm obawiają się przede wszystkim
spodziewanych problemów z dotarciem do pracy. O ile jednak
możemy sobie przeboleć jednorazowe tłumaczenie spóźnienia komunikacyjnym armageddonem (pewnie równie mocno
spóźnionemu szefowi), o tyle obawy wyrażane przez działające
w Krakowie firmy są innego kalibru. Jeśli firma X zatrudnia np. 300
osób przy strategicznych procesach na globalnych rynkach, jakikolwiek przestój to dla jej kierownictwa zapowiedź potencjalnej
katastrofy. Z naszych informacji wynika, że blisko 150 globalnych
zdecydują się przyjechać do Krakowa na spotkanie z papieżem.
Przykładowo ktoś z IBM czy Shell może przyjąć pod swój dach
korporacji, jakie zainwestowały w Krakowie w ostatnich latach,
koleżanki czy kolegów z innego oddziału firmy w świecie, tylko
wyraża spore zaniepokojenie niejasnością działań służb odpowiedzialnych za organizację Światowych Dni Młodzieży oraz wciąż
chcielibyśmy wcześniej znać jakiekolwiek dane, szczegóły czy
mało zadowalającą współpracą z miastem czy strona kościelną.
statystyki. Podnosiliśmy też kwestie transportu czy logistyki,
W pierwszej połowie kwietnia odbyło się nawet specjalne spoa także efektywnego oznakowania miasta – opowiada w roztkanie w hotelu Sheraton poświęcone tej sprawie. Zorganizowała
mowie z „What‘s Up Magazine” szef oddziału firmy zrzeszonej
ją Aspire – krakowska organizacja
w Aspire.
zrzeszająca działających tu inweJak twierdzi, propozycje spowładze miasta apelują, aby w fe- tkały się z życzliwością i zaintestorów. Były słone paluszki, woda
resowaniem władz miasta oraz
mineralna, krakersy. Przyszli przedralny komunikacyjnie tydzień
kurii, ale… na tym się skończystawiciele zainteresowanych firm,
poruszać się pieszo bądź na
reprezentanci miasta i wysłannicy
ło. – Rozmawiamy na miesiąc
rowerze. Zazwyczaj w wakacje
przed ŚDM a miasto, zamiast
Kościoła. I co? I… nic, bo choć dość
burzliwe spotkanie zakończyło się
się profesjonalnie oznakować,
ruch spada w Krakowie o ok.
kilkoma ważnymi konkluzjami, ich
ozdabia się wielkimi banerami
30 proc. Jednak kiedy przybędą
konsekwencji po prostu nie widać.
„Are you ready”, chorągiewpielgrzymi, nie pomoże nawet
– Proponowaliśmy wspólne działakami i podobiznami świętych.
przywrócenie rozkładów jazdy
nia na rzecz usprawnienia sytuacji.
Nie wiem, po co teraz się reklamować i przed kim, skoro inne
Jako branża działająca w kluczoz roku szkolnego. Do autobuodcinki przygotowań leżą odłowych dla światowego biznesu seksów i tramwajów wszyscy się po
torach nie możemy sobie pozwolić
giem – narzeka nasz rozmówprostu nie zmieścimy
na zbyt daleko idące utrudnienia.
ca. Jego obawy potwierdzają
reprezentanci również innych
Dlatego też chcieliśmy się wspólnie
z miastem i kurią przygotować odpowiednio wcześniej do tego
firm. Słyszymy głównie krytykę poczynań władz Krakowa, które
wielkiego wydarzenia. Zaoferowaliśmy współpracę na wielu po– zdaniem inwestorów – nie przejmują się raczej tym, czy lipcowy
ziomach, m.in. pomoc w kwaterowaniu zatrudnionych w innych
tydzień nie spowoduje tąpnięć w tak dobrze przecież ocenianych
oddziałach na świecie pracowników konkretnych firm, którzy
krakowskich centrach usług.
utrudnienia
Ulice zamknięte
al. 3 Maja (od 23.07.2016 do
01.08.2016)
Franciszkańska od ul. Straszewskiego do ul. Brackiej – możliwy dojazd
od ul. Św. Gertrudy (od 27.07.2016
do 31.07.2016)
Zmiany w organizacji
ruchu dotkną ulic:
*al. Mickiewicza (od Czarnowiejskiej),
al. Krasińskiego, Konopnickiej do
Ronda Matecznego (od 26.07.2016
do 31.07.2016)
(prawy pas jezdni od strony AGH
wyznaczony dla pieszych, drugim
pasem będzie się poruszać komunikacja miejska)
*ulice Herlinga-Grudzińskiego, Kuklińskiego, Lipska, Surzyckiego,
Rybitwy, Christo Botewa, Śliwiaka,
Klasztorna, Most Wandy, Półłanki,
Wielicka, Kamieńskiego – od ronda
Matecznego do Malborskiej (jedna
jezdnia przeznaczona dla pieszych)
(od 30.07.2016 r. do 31.07.2016)
Ulice wyznaczone, jako strefy zamieszkania (prędkość maksymalna
20 km/h i ruch pieszy na całej jezdni):
*Piłsudskiego, Kościuszki, Krupnicza,
Reymonta, Piastowska (od Reymonta), Lelewela, Kraszewskiego, Prusa,
Senatorska, Kasztelańska, Focha,
Dojazdowa, Flisacka, Na Błonie,
Jesionowa, Zarudawie, Mydlnicka,
Królowej Jadwigi (od Jesionowej
do Salwatora) (od 26.07.2016 do
01.08.2016)
*Komorowskiego, Kraszewskiego,
Lelewela, Bieżanowska, Sucharskiego, Jasieńskiego, Zarzyckiego (od
30.07.2016 do 31.08.2016)
Zabiorą Internet?
A czego międzynarodowe firmy boją się najbardziej? Otóż… braku
Internetu. Sytuacji, w której z powodów bezpieczeństwa, przesilenia, przegrzania, zbyt wielkiego obciążenia pada szybka sieć
internetowa, z której korzystają na co dzień. Wówczas nawet najbardziej zaawansowane technologicznie biuro staje się bezbronne.
„Internetowy blackout”, który spędza sen z powiek korporacyjnych
decydentów, wcale nie jest aż tak nieprawdopodobny.
Działający w mieście dostawcy sieci od kilku tygodni informują
firmy i detalicznych odbiorców o spodziewanych problemach
temat numeru
z dostępem do Internetu. „W czasie trwania ŚDM może nastąpić
zdecydowanie większe zapotrzebowanie na energię elektryczną,
co w połączeniu z upałami może spowodować niewydolność sieci
przesyłowej energii elektrycznej (…). Przy przedłużających się
awariach mogą nastąpić przerwy w dostępie do Internetu (…) –
ostrzega użytkowników jeden z operatorów, uspokajając zarazem,
że „dołoży wszelkich starań aby…”. Inny sugeruje, że w związku
z zabronionym z powodów bezpieczeństwa dostępem do kanalizacji teletechnicznej (miejsc gdzie pod ziemią czy w naziemnych
stacjach biegną kable transmitujące sygnał internetowy), w przypadku awarii fizycznej (np. skutki burzy, podtopień) czas naprawy
„może ulec znacznemu wydłużeniu”.
– Znacznemu wydłużeniu? Dla naszej działalności to zabójcze.
Oczywiście awarie zdarzają się wszędzie, ale zazwyczaj decydują o nich czynniki losowe. Tym razem sami dostawcy sieci
zapowiadają nam, że w tych dniach spodziewają się problemów
na trudną do oszacowania skalę – mówi specjalista ds. utrzymania
sieci informatycznej pracujący w jednym z światowych gigantów
w Kraków Business Park w Zabierzowie.
A może nad morze?
Dlatego też firmy już teraz – przewidując komunikacyjny i transportowy chaos – próbują organizować sobie pracę na bezpieczniejszych zasadach. Niemal wszyscy korporacyjni gracze, z którymi rozmawiamy, wolą dmuchać na zimne i proponują pracownikom inne niż zazwyczaj metody pracy. Przeważają oferty pracy
z innego miejsca niż Kraków, ale wśród wielu pomysłów są nawet
transfery niemal całych oddziałów do innych punktów w Europie.
I tak Alexander Mann Solutions przenosi ponad stu pracowników z krakowskiej Bonarki do Gdańska. Przez kilka tygodni
pertraktowano z trójmiejskimi hotelami, aby te przyjęły na tydzień w środku wakacji tak dużą grupę pracowników. Najchętniej
zlokalizowaną w jednym obiekcie lub w kilku obok siebie i udającą
się do pracy grupowym transportem. Udało się. Tym, którym
do Gdańska będzie nie po drodze, sugerowane są urlopy albo
praca poza Bonarką. Ale – co ważne – Alexander Mann chce aby
było to spokojne miejsce… w znacznym oddaleniu od Krakowa.
Z kolei Sappi ma dla swych pracowników trzy pakiety na „papieskie dni”: albo urlop, albo dojście do pracy na własnych nogach
5
i praca nad mniej zależnymi od Internetu zadaniami albo… transkierownictwo zapewnia, że jest gotowe dostarczyć jednoślady
fer na tydzień samolotami do oddziałów w Niemczech i Holandii.
nawet wszystkim zatrudnionym, tak, aby obsługa kluczowego
– Interesująca propozycja, ale myli się ten, kto sądzi, że przez ten
klienta nie zwolniła ani o nanosekundę. – Wygląda to tak, że deklarujemy kto jak dojeżdża i w zależności od tego dostaje rower
tydzień pozwiedza sobie piękne landy w Niemczech albo będzie
albo nie. Na razie (połowa czerwca – red.) wszystko dopiero się
fotografować wiatraki czy tulipany. Czeka nas raczej praca w parkach biznesowych na obrzeżach miast, a po tygodniu powrót
klaruje. Ale zgodnie z niemiecką solidnością jesteśmy przekonani,
na pozostawione tak jak stało przed ŚDM biurko – mówi Karolina
że uda się sprawnie. Przecież nie jest to aż tak skomplikowane
– słyszymy od zatrudnionych w Lufthansie. Koncern Philip MorPyrzyk z Sappi Europe.
W BP przy Jasnogórskiej mają inny pomysł: albo praca w Krakowie
ris również stawia na rowery. – Zostaliśmy podzieleni na kilka
dla tych, którzy mieszkają bliżej firmy (z dojazdem na własną
grup: m.in. tych, którzy na pewno mogą przyjść do pracy oraz
rękę) albo… kilkuosobowe zespoły w mieszkaniach wybranych
tych, którzy zadeklarują, że praca z domu nie odbije się na ich
pracowników. – Wygląda to tak, że dana osoba aranżuje swe
wydolności. Rower jest w te dni bardzo mile widziany, choć nadal brak informacji, czy na pewno wszędzie da się nim dojechać
mieszkanie na minibiuro i zaprasza kilka osób z działu, aby popracowali wspólnie. Przez ten tydzień będzie to pewnie działać
– ocenia Ewa, od trzech lat zatrudniona biurach przy alei Jana
trochę na wariackich papierach, ale lepszy rydz niż nic. Już poszła
Pawła II. Jednym z większych pracodawców w krakowskim światankieta, kto z zespołu wybiera jaką opcję. Mnie to nie dotyczy.
ku korporacji jest Capgemini. Szymon Groch, Risk & Compliance
Przeczuwając ten lipcowy hardcore zaklepałam sobie urlop jeszManager, nie ma wątpliwości, że to ważny czas i firma musi się
cze w styczniu i mam święty – nomen
wówczas logistycznie sprawdzić.
omen – spokój. Jadę do Rumunii zwie- niemal wszyscy korporacyjW krakowskich biurach Capgemini
dzać piękną Transylwanię – zaciera ręce
ni gracze, z którymi rozma- pracuje prawie 4 tys. osób, więc
Anna, 28-letnia specjalistka IT.
firma zapowiada, że chce zastosoPokaźną przeprowadzkę na papieski wiamy, wolą dmuchać na
wać różne scenariusze. Jakie? – Te,
tydzień szykuje swym pracownikom zimne i proponują pracowktóre najlepiej sprawdzać się będą
State Street (centra w Bonarka 4 Bu- nikom inne niż zazwyczaj
w konkretnych zespołach. O możsiness przy Puszkarskiej, przy Galerii
liwych rozwiązaniach rozmawiamy
metody pracy. Przeważają
Kazimierz oraz w wieżowcu Edison
z naszymi pracownikami. Już dziś
oferty
pracy
z innego
miejna Armii Krajowej). W nowo otwierawiemy, że niektóre osoby miesznych biurach firmy w Gdańsku przez ty- sca niż Kraków, ale wśród
kające daleko od biura planują
dzień popracuje nawet kilkuset specjaurlop, inni przesiądą się na rowewielu pomysłów są nawet
listów z Krakowa. Akurat kierownictwo
ry, co oznacza dla nas konieczność
transfery
niemal
całych
krakowskiego State Street wcale nie
zabezpieczenia miejsca na ich zapłacze z tego powodu. Strategia firmy oddziałów
parkowanie. Rozważamy też pracę
oraz jej aktualny rozwój w Trójmiejście
w domu, ale tylko gdy Internet doi tak zakładały, że do większości zadań gdańscy pracownicy mieli
starcza np. operator telewizji kablowej i możemy mieć pewność
przyuczyć sie pod okiem swych krakowskich kolegów. – W pewjakości połączenia. Będziemy też korzystać z naszego centrum
nym sensie naszej firmie spada ta okazja jak z nieba. I tak trzeba
zapasowego poza Krakowem – wylicza Szymon Groch.
by było przez ileś miesięcy wozić ludzi między dwoma miastami,
więc doraźna potrzeba przetransportowania ich na tydzień w firUrzędy na pół gwizdka
mie witana jest z radością – słyszymy wśród starszych stażem
Przedsiębiorstwa, które zastanawiają się, jak organizować pracę
pracowników State Street.
w okresie ŚDM, na bieżąco kontaktują się przede wszystkim
z ZIKiT-em. Od kilku tygodni urzędnicy prowadzą spotkania inRower podbije miasto
formacyjne i prezentacje dotyczące poruszania się po mieście
Przez tydzień innowacyjnie chce poradzić sobie Lufthansa. Tym,
w tygodniu imprezy. Wśród firm, z którymi się kontaktowaliśmy,
którzy zgłoszą problem w dotarciu komunikacją do pracy firma…
znajdują się też takie, które na okres imprezy zdecydują się wręcz
dostarczy miejskie rowery. Jak słyszymy wśród pracowników
zawiesić działalność lub ograniczyć ją do niezbędnego minimum.
Tak właśnie pracować będzie... Urząd Miasta Krakowa. – Pracownicy dostają urlopy. Nie dostają ich natomiast miejscy urzędnicy, którzy przesuwani są do innych działów na okres imprezy.
Większość strażników miejskich zostanie przesunięta do pracy
niemal wyłącznie przy zabezpieczaniu ŚDM. Oznacza to, że potrzebni będą ludzie, którzy zastąpią ich przy niektórych cywilnych
funkcjach albo po prostu będą potrzebni do pracy organizacyjnej
– potwierdza krakowski magistrat.
Na przeciwległym biegunie stoją firmy takie jak State Street,
które – według zapewnień – nie mogą pozwolić sobie ani na procent obniżenia jakości usług. – Specyfika naszej firmy jest taka,
że czy pracujemy w Krakowie czy z konieczności w Honolulu,
klient nie może mieć poczucia, że po naszej stronie są jakiekolwiek zakłócenia – mówią pracownicy oddziału State Street przy
Galerii Kazimierz.
Wygląda więc na to, że zanim do Krakowa przybędzie milion
uczestników Światowych Dni Młodzieży, wcześniej odbędzie
się spory exodus korporacyjnych pracowników w różne punkty
Europy i świata. Moment rozpoczęcia i zakończenia imprezy
będzie newralgiczny: ogromny ruch przyjazdowy na lotnisku
i dworcu minie się z ruchem wyjazdowym tych, którzy w ogóle
wyjeżdżają z miasta oraz tych, którzy jadą pracować z oddali.
Jednym z najpopularniejszych kierunków relokacji pracy na ten
tydzień będą… rodzinne domy wielu z Was. Zgodnie z zasadą: im
dalej, tym lepiej.
fot. Piotr Banasik
fot. Piotr Banasik
Lipiec / Sierpień 2016
Bartosz Piłat, Rafał Romanowski
6
rozmowa numeru
www.whatsupmagazine.pl
to za mało
Aby skutecznie konkurować z miastami organizującymi przyszłość, np. w Chinach czy Doliną Krzemową
w USA, Kraków musi mieć w ręku przekonującą ofertę
dla inwestorów. Jak dotąd wielki sukces firmy osiągały tu samodzielnie – ocenia
Wojciech Burkot, przez sierafał romanowski: Green field.
wojciech burkot: Tak. Właśnie na takim pustym, zielonym
dem lat szefujący krakowpolu powstała Krzemowa Dolina pod San Francisco.
skiemu oddziałowi Google.
Ale atutem nie było pole, tylko świetne uczelnie zachodniego
wybrzeża USA, przemysł zbrojeniowy w okolicy, oferta kulturalno-rozrywkowa miast Kalifornii, atmosfera San Francisco.
Plus łagodne zimy, nie za gorące lata.
Też. Ale jak zwykle na początku dominującym czynnikiem okazały
się pieniądze. Tamto „zielone pole” okazało się po prostu najtańsze w okolicy i kropka.
Moment, przecież ludziom dobrze jest mieszkać w mieście
widokiem na ocean i Golden Gate, a pracować w Mountain
View czy San Jose dla Google, Facebooka, Intela, Oracle, eBay…
Są plusy, są i minusy. Jak wszędzie. Każdy, kto jechał choć raz autostradą 101 między Silicon Valley a San Francisco wie, że to koszmar.
Bez korków 40 minut, ale korek jest zawsze. Nie polecam (śmiech).
inspirowaliśmy się wzajemnie, była chęć współpracy, a nie konkurencja. Mieliśmy świadomość uczestnictwa w wielkiej technologicznej rewolucji i we wprowadzaniu na rynek kolejnych produktów, które zmieniały świat. Google Maps, Google Translate,
Google Chrome, Picasa, Gmail – przecież tego kiedyś nie było,
trzeba to było wymyślić, opracować, udoskonalać. Tym zajmowali się Googlerzy na całej kuli ziemskiej, bez sztywnej specjalizacji biur. Również my, próbujący szybko zaistnieć na mapie biur
Google. Ale w międzyczasie korporacja sztywniała, a mi coraz
trudniej było odnaleźć się w coraz bardziej sformalizowanych
strukturach.
W 2014 roku przeszedłeś do Allegro na stanowisko szefa IT,
Takie „green field” mamy obecnie pod nosem, w Krakowie.
jako jeden z najbardziej cenionych i najlepiej wycenianych inZa kampusem uniwersyteckim na Ruczaju i stojącymi wciąż
żynierów w Polsce. Wymarzone miejsce, sprężyna do jeszcze
samotnie budynkami Motoroli, Shella czy Krakowskiego Parku
mocniejszego rozwinięcia skrzydeł.
Technologicznego rozpościera się zielona
łąka po horyzont. Piękny widok na kopce
widać, jak krakowskie oddziały
Piłsudskiego i Kościuszki, wieże eremu Kamedułów na Bielanach, iglice Mariackiego... wielkich firm przechodzą coraz
Owszem, nadal to „green field”, ale już zaczęło wyżej w łańcuszku pokarmowym
się zmieniać. Niestety, tania, dobrze skomuniswoich korporacji-matek. Nikt nie
kowana lokalizacja to nie wszystko. Nie mamy
uniwersytetów jak Stanford, tylko skostniałe wpada tu na pomysły, aby posadzić
i feudalne uczelnie. A przede wszystkim nie in- ludzi w zapyziałym call center
westujemy technologicznie w wojskowość więc
i płacić po 2 tys zł na rękę. Wszyscy
nie zadziała tu model Silicon Valley czy Izraela.
W Allegro spędziłem półtora roku. Poruszałem się głównie między organizowanym właśnie biurem firmy w Krakowie, a jej siedzibą w Poznaniu. Fajni ludzie, innowacyjne pomysły, aż iskrzyło.
W efekcie… rozstaliśmy się. Kompletny rozjazd oczekiwań, sposobu na realizowanie pomysłów, koncepcji na przyszłość. Długo
mi zajęło, aby zrozumieć, że po prostu nie nadaję się do korporacji. Mam teraz czas dla siebie. Pomagam startupom.
Żartobliwie wspominasz, że w głębokich latach 90., kiedy
jako młody fizyk byłeś na stażu w szwajcarskich laboratoriach
CERN, nie rozpoznałeś potencjału WWW. Wydało ci się to...
mało interesujące. Jak oceniałeś kiedyś, a jak oceniasz teraz
biznesowy Kraków?
Chyba podobnie pomyliłem się co do Krakowa. Byłem zbyt skupiony operacyjnie, żeby zastanawiać się, w którą stronę zdąża.
Praca to był mój świat. Byłem przekonany, że Kraków pozostanie
ciekawym, acz peryferyjnym i mało istotnym punktem na mapie
świata. Ale już gdy szefowałem tu w Google, poczułem, że stopniowo zbliża się jakiś przełom. Jedną z pierwszych jaskółek było
powstanie zrzeszającej inwestorów organizacji Aspire. Zaangażowałem się w to. Choć np. pierwsze spotkania z miastem, aby
poznać się wzajemnie na linii władza-inwestorzy, wszyscy traktowaliśmy jako konieczność. Była łapanka, kto pójdzie. I tak było
jasne, że nic konkretnego nie usłyszymy.
Motorola, jeszcze nie na Ruczaju ale w wilii Szyszko-Bohusza w Przegorzałach, była
Twoim miejscem pracy przez osiem lat.
Później przyjąłeś propozycję Google szefowania krakowskiemu oddziałowi przy Rynku Głównym.
I spędziłeś tam drugie tyle. Ciekawie było, prawda?
Niesamowita przygoda, zwłaszcza na początku. W okolicach roku
2006 Google działało jak startup z gigantycznymi pieniędzmi. Atmosfera fantastyczna, każdy zajmował się własnymi projektami,
fot. Piotr Banasik
wiedzą, że rynek już się tu mocno
sprofesjonalizował
rozmowa numeru
Lipiec / Sierpień 2016
fot. Piotr Banasik
Wzajemnie się widzą, kontaktują, odwiedzają. Kiedy zaczynaliśmy
jako Google w Krakowie, byliśmy ewenementem.
I tak stopniowo, gdzieś na boku, wykluwało się miasto w mieście. Najpierw tacy jak Ty, później inni, wreszcie cały „technologiczny ekosystem”. Mościcie sobie tu gniazdko.
Miasto w mieście. Tak, to coś w tym stylu. Niekoniecznie enklawa czy wyspa. Bardziej właśnie ekosystem, środowisko, mocno
nakręcający się organizm. Sukces ludzi pracujących bez fanfar
na globalną skalę.
Mam czasem wrażenie, że cały ten hype urósł nie dzięki staraniom miasta, ale wbrew.
Pojawiają się takie opinie. Ja wolę mówić, że obok.
Co się więc stało?
Zadziałało to, że absolutnie świadomie, jako powstające środowisko, ściągaliśmy sobie do Krakowa kolejnych konkurentów.
Pojawiały się nowe firmy, które nie walczyły z sobą, ale uczyły
się od siebie, współpracowały, spotykały, m.in. w ramach Aspire. Wedle sprawdzonego w ekonomii prawa głoszącego, że siła
sieci jest proporcjonalna do kwadratu liczby komunikujących się
węzłów. Co oznacza, że jeśli pracujesz w ramach swojej sieci nad
powiększeniem tortu do podziału, to ten tort rośnie szybciej niż
liczba ludzi wokół stołu.
I wszystkim się opłaca.
Właśnie. Wygląda to na ryzykowną taktykę, ale tak jest. I Kraków
jest właśnie w takim niesamowitym momencie, który – jeśli będzie prowadzony mądrze – może trwać tu całkiem długo. Kolejka
chętnych wcale się nie kończy, a obecni tu rosną jak na drożdżach.
Owszem, są konsolidacje na tym rynku, ktoś po drodze może wymięknąć, ale wbrew temu, co kiedyś mówiono, to miasto jest skazane na sukces. Widać, jak krakowskie oddziały firm przechodzą
coraz wyżej w łańcuszku pokarmowym swoich korporacji-matek.
Nikt nie wpada tu na pomysły, aby posadzić ludzi w zapyziałym
call center i płacić po 2 tys. zł na rękę. Wszyscy wiedzą, że rynek
już się tu mocno sprofesjonalizował.
IBM transferuje mniej skomplikowane procesy z Krakowa na
Filipiny i do Indii, CH2M szuka tu najwyższej klasy inżynierów,
Cisco wdraża coraz bardziej wyspecjalizowane i odpowiedzialne zadania. Przykłady można mnożyć.
Krakowski świat technologii ma wreszcie wspólny język ze światem. Jeśli gdziekolwiek w świecie spotykam tzw. Googlera, znalezienie się w rozmowie z nim trwa kilka sekund. Podobny system
wartości, operowanie tak samo rozumianymi, tymi samymi pojęciami, znajomość korporacyjnej kultury pracy, siatka kontaktów.
Wszystkie firmy z szeroko rozumianego środowiska funkcjonują
na co dzień w ścisłym związku z firmami zachodnimi czy z USA.
No tak. Teraz wszyscy siedzą w kolorowych biurach, mają dobrze wyposażone kuchnie, grają w ping-ponga czy piłkarzyki.
Pionierzy z Google?
Wiesz, te rzeczy dla Google były oczywiste, a nad Wisłą nikt tego
nie znał. Kwestie typu: kolor ścian, wystrój biura czy to, że szefowie siedzą w takich samych kubikach, jak reszta pracowników.
Miałem dwadzieścia kilka lat i pracowałem w firmach organizowanych na polską modłę. Fakt, że w Google gra się w ping-ponga
uważałem za pokazówkę albo zabawną awangardę.
Pokazówka? Nic podobnego. Mieliśmy wewnętrzne konkursy czyli tzw. mistrzostwa Google w pinglu i wówczas całe biuro stawiało
się, aby popatrzeć. To było oczywiście bardzo sympatyczne, ale
nie zapominajmy, że generalną zasadą było to, że ludzie przychodzą do pracy, która ich obchodzi, a nie grać w ping-ponga. Gra
nie była nie treścią dnia. Aha, i też mieliśmy alkohol w lodówkach
w celach cotygodniowych integracji. Miałem zawsze przygotowane 200 zł na ewentualny mandat od Państwowej Inspekcji Pracy,
gdyby wpadli. Ale nie wpadli (śmiech).
Realia się zmieniły, biura pokolorowały, biurowce wyrosły.
Ale wrócę co tego, co mówiłeś o Google. Że ono również się
zmieniło, skostniało, poszło w bardziej korporacyjne standardy. Kiedy przychodziłeś do firmy w 2005 roku miała ona
ledwie... siedem lat. Przychodziłeś nie do światowego giganta
o najwyższych na planecie Ziemia wycenach, ale dopiero
zdobywającej pozycje firmy.
Miasto nadal jest zainteresowane głównie PR, ale nie
przejawia jakiejś specjalnej
aktywności wobec inwestorów. Wieloletnie oczekiwanie
na doprowadzenie tramwaju
na Ruczaj jest tego symbolem.
Odłogiem leży projekt Nowa
Huta Przyszłości. Ten gigantyczny sukces Krakowa dzieje
się obok czegoś, co nazywamy
szumnie „działaniami miasta”
Obserwowałem tę rewolucję od środka z naszego biura przy Rynku Głównym w Krakowie. Z widokiem na Wierzynka, ratusz i kościółek Św. Wojciecha. Stopniowe wychodzenie ze startupowego
pomysłu i nieunikniony rozwój brandu do obecnego rozmiaru
w celu globalnej ekspansji. Ale kiedy masz 60 tys. zatrudnionych
ludzi, nie możesz działać już jak kiedyś, w przysłowiowym garażu.
Nie dziwię się, że Larry Page poszedł w tę stronę.
Google to symbol globalnych zmian. Pozytywna zmiana
w świadomości inwestujących w Krakowie też już za nami.
A podejście władz miasta do inwestorów zmieniło się?
Mam wrażenie, że nie. Miasto nadal jest zainteresowane głównie
stroną PR-ową, ale nie przejawia jakiejś specjalnej aktywności
wobec inwestorów. Wieloletnie oczekiwanie na doprowadzenie
tramwaju na Ruczaj jest tego symbolem. Odłogiem leży projekt
Nowa Huta Przyszłości. Ten gigantyczny sukces Krakowa dzieje
się obok czegoś, co nazywamy szumnie „działaniami miasta”. Ich
starania, aby przyciągnąć tu jak najwięcej turystów, to nie to. Nadal nie mają oferty dla ludzi, którzy przyjechali tu zrobić biznes
liczony w milionach.
7
Dlatego w Krakowie Google okroiło centrum badawczo-rozwojowe a centrum innowacji zainstalowano we Wrocławiu?
Masz odpowiedź. Krakowskie problemy znam z autopsji. Każda
próba rozmowy z miastem przez lata wyglądała tak samo: przyjeżdża inwestor, a władza… potrzebuje tłumacza. Inwestor wzdycha,
ale zadaje stały zestaw pytań: o jakość powietrza, jakość edukacji,
przedszkola dla dzieci, komunikację, miejsce do mieszkania. Władza nie odpowiada bo… nie umie po angielsku. A w tym świecie
jeśli nie mówisz po angielsku to szkoda na Ciebie czasu. Inna
kwestia to traktowanie inwestorów. To ludzie ciężko pracujący
i nastawieni operacyjnie, a nie strojący się w garnitury. Często
facet, który chce tu zainwestować miliony, ubiera na spotkanie
czarną koszulkę i dżinsy, bo zawsze tak się nosi. A dla pana rektora
którejś z krakowskich uczelni to nie będzie partner do rozmowy.
Żeby jakiś biznes się tu udał, inwestor musi spotkać na miejscu
partnera. A cóż ma robić skoro partner nie rozmawia po angielsku
i lekceważy go, bo on jest w koszulce i dżinsach?
Jakoś się to kręci i zmienia. Ale owszem, mogłoby lepiej. Np.
niektóre z firm, jak Cathay Pacific, mówią, że dopiero teraz
inwestują w Kraków, choć już kilka lat temu przyglądały nam
się z ciekawością.
To bardzo ciekawe, bo jeśli popatrzysz na sposób inwestycji
np. w Dolinie Krzemowej, najlepszą metodą inwestowania jest
zauważenie eksponencjalnego trendu wcześnie. Ot, cała tajemnica. Wyłącznie kwestia czasu, kiedy zacznie się samoistnie kręcić.
W normalnej korporacji, takiej jak Cathay Pacific, może to być
trudniejsze do uchwycenia niż – powiedzmy – w wychodzącym
od modelu startupowego Google czy Uberze.
I tak oto mamy bodaj najlepszy inwestycyjnie czas w historii
Krakowa. I wchłaniający żarłocznie kandydatów rynek pracy.
Jak w słynnym wykresie Gartner Hype Cycle obrazującym trendy
technologiczne, gdzie przez dłuższy czas zmiany są niezauważalne, później następuje gwałtowny wzrost napędzany entuzjazmem, aż do szczytu popularności, a później... rozczarowanie lub
przyjęcia się danej technologii jako normy. Kraków jest na fali
wznoszącej, która zdaje się nie mieć końca. Ale – to oczywiste –
gdzieś jest tego kres i, tak jak piszecie w „What’s Up Magazine”,
pewnego dnia ten rynek sie przegrzeje. Ja na teraz nie zauważam
takich alarmujących czynników. Hype może trwać.
Jak długo i do jakiej pojemności?
Nie wiem. W końcu coraz więcej jest tu usług opartych na wiedzy
i to dobrze. Ale popatrzmy na Chiny. O ile tu będzie mnóstwo
innowacji i wykorzystywanej wiedzy, o tyle tam inwestor spotka sieć ludzi, którzy potrafią zrobić wszystko i na każdą skalę.
Namacalnie. Chodzi przecież nie tylko o wymyślenie czegoś,
narysowanie, obliczenie, ale wyprodukowanie. W takim prężnie
rozwijającym się Kantonie przychodzisz i mówisz: tu mam taki
pomysł i potrzebuję produkt. Nie ulepiony prototyp, ale gotowy
produkt. I wiem, że Chińczyk na następny dzień przyjdzie z realnym produktem w ręce. I że jest w stanie natychmiast uruchomić produkcję.
Żeby miasto takie jak Kraków skutecznie rywalizowało z chińską konkurencją nowej ery, taki Ruczaj czy Zabłocie musi
stać się wielkim zagłębiem idei, pomysłów, wiedzy, ale też
wypuszczanych w mig prototypów. Samo się zrobi czy miasto
powinno pomóc, zauważając ten trend?
Miasto musi zainwestować. To jest jedyna rzecz, jakiej można
oczekiwać. Poprawić infrastrukturę, dostępność, posprzątać,
jeszcze lepiej skomunikować, zastosować sprawdzone w świecie
rozwiązania. Reszta wykiełkuje. Siła tego świata to siła sieci. Jeśli
mam komunikator Hangout czy Skype, to mój współpracownik
może być w Nowym Jorku czy Wenezueli. Ale jak siedzimy pod
jednym dachem w Krakowie, to źle nam chodzić na lunch po dziurawych chodnikach czy potykać się o szczerbate krawężniki. Miasto powinno stwarzać warunki. Prawdziwe i policzalne. Oparte
na danych i faktach, a nie propagandzie.
rozmawiał: Rafał Romanowski
8
HR
www.whatsupmagazine.pl
W dzieciństwie zarabialiśmy
kolorowe pieniądze handlując
kartami miast w Eurobiznesie.
W latach 90. pokonywaliśmy
kolejne poziomy jako Super Mario, a chwilę później walczyliśmy
w Diablo i kradliśmy samochody
w GTA. Gdy teraz spędzamy popołudnia z konsolą, przychodzi
nam na myśl, że może czas dorosnąć i przestać grać. Nic bardziej
mylnego. Gry wkraczają właśnie
do świata biznesu i stają się narzędziem w rękach HR-owców
i menadżerów.
Według raportu „Polish Gamers 2015”, przygotowanego przez
Krakowski Park Technologiczny, Grupę Onet.pl i GRY-OnLine, aż
72 proc. internautów przyznaje się do grania w gry: na komputerze, smartfonach czy konsolach. I jest to aż o 12 proc. więcej, niż
w analogicznym raporcie odnotowano w ubiegłym roku. Wynik
ten nie zaskakuje dziś nikogo, choć gdy w 2010 roku podczas
konferencji TED projektantka gier komputerowych, Jane McGonigal, zapowiedziała, że aby rozwiązać najważniejsze problemy
współczesnego świata, trzeba więcej grać, publiczność roześmiała się z niedowierzania. Tymczasem prelegentka przekonywała, że gdyby całą energię, którą gracze wkładają w osiągnięcie
„epickiego zwycięstwa”, przełożyli na ratowanie świata, efekty
byłby zdumiewające. Żeby tak się stało, wystarczy dostarczyć im
odpowiednie narzędzia – gry, które nie tylko będą przyjemnością,
ale pomogą realizować konkretne cele.
W tym samym czasie „The New York Times” za najbardziej przełomowe wydarzenie 2010 roku uznał grywalizację. To zjawisko
to nic innego jak zastosowanie mechanizmów znanych z gier do
zmiany postaw w takich dziedzinach życia jak edukacja, marketing czy działania HR. Według Pawła Tkaczyka, autora polskiego
pojęcia, grywalizacja to „wstrzykiwanie elementu frajdy do czynności, które normalnie są tej frajdy pozbawione”. Szybko zaczęły
wykorzystywać ją firmy, by zachęcić pracowników do realizacji swoich biznesowych celów: przeprowadzenia rekrutacji czy
zwiększania wyników sprzedaży. I nie trzeba przy tym obiecywać
gigantycznych nagród czy kusić awansem.
– Pracowników motywuje już sama rozgrywka zespołowa, rywalizacja czy zdobywanie wirtualnych odznaczeń lub prawdziwych
pucharów – tym można pochwalić się wewnątrz firmy np. w portalu intranetowym. Oczywiście zdarzają się nagrody finansowe
bądź rzeczowe, ale to nie jest najważniejsze – tłumaczy Arkadiusz
Cybulski, prezes Gamfi, firmy która pomaga menedżerom realizować cele biznesowe przy pomocy grywalizacji.
– Nasza usługa pozwala zwiększyć produktywność o około 20
proc. w przeciągu pięciu tygodni od wdrożenia w firmie. W dodatku gra w pracy pozwala na zupełnie nowy sposób zarządzania.
Możemy regulować priorytety i wartości firmy przez zmianę parametrów gry. Zespół, w którym jakość dostarczanego produktu
jest kluczowa, będzie miał nieco inną punktację i sposób oceny
od zespołu, który potrzebuje dostarczyć produkt jak najszybciej
– mówi Krzysztof Hasiński, CTO w firmie GetBadges wdrażającej
platformy gamifkacyjne.
W grywalizację można zabawić się w krakowskim oddziale arvato. Pół roku temu w korporacji zamontowano dotykowe ekrany,
dzięki którym pracownicy mogą wziąć udział w Misji FOKA. Każdego dnia zapoznają się z najważniejszymi dla firmy informacjami, odpowiadają na pytania i zdobywają nagrody. Ale przede
wszystkim zaznajamiają się z bazą klientów, do której normalnie
zaglądają niechętnie. Teraz wszystkie dane mogą oglądać w dużo
przystępniejszej formie.
– Trzeba pamiętać, że pracownicy są także konsumentami. Mają
smartfona z nowoczesnymi aplikacjami, korzystają z Facebooka,
Instagrama czy Snapchata, natomiast w biurze muszą pracować
w programach stworzonych 10 lat temu. Dla nich to jak poprzednia epoka – wyjaśnia Arkadiusz Cybulski.
Level 1. Gra o etat
Specjaliści HR wykorzystują grywalizację już na etapie rekrutacji.
Niektórzy twierdzą, że można nią nazwać już sesje assessment
center czy testy wstępne oparte na rankingach, co jednak nie
oddaje w pełni potencjału tego trendu. Grywalizacja idzie o krok
dalej – rezygnuje z tradycyjnych sposobów selekcji, by kandydatów wyłaniać przy pomocy gier komputerowych.
Już w 2010 roku wystartowała Unilever Game. Firma udostępniła
platformę, na której internauci mogli nie tylko śledzić przygody
bohatera gry, a także rozwiązywać questy związane z markami
należącymi do Unilever. Użytkownicy zdobywali kolejne punkty,
a także poszerzali swoją wiedzę o firmie. Dziesięciu najlepszych
graczy z każdego kraju, w którym odbywała się rekrutacja (także
z Polski), zostało zaproszonych do siedziby Unilever, by rozwiązać
finałowe zadania. Dzięki grywalizacji firma wyłoniła najbardziej
zdeterminowanych kandydatów, którzy przy okazji zdążyli się już
wiele nauczyć w procesie rekrutacyjnym.
Na podobny pomysł zdecydowała się Kompania Piwowarska,
szukając pracowników do portalu beerlovers.pl przez aplikację
na Facebooku. – Chyba każdy z mojej grupy na studiach zagrał
w „Grę o Bro”, nikomu z nas nie udało się przejść do drugiego
etapu – warsztatów – ale wszyscy wiedzieliśmy, że w Tychach
i Warszawie czeka ciekawa praca – wspomina Tomek, student
AGH, starający się o pracę w Kompanii Piwowarskiej. Nie należy
zapominać bowiem, że przyciągająca uwagę rekrutacja to także
doskonała kampania employer brandingowa, która pomaga zbudować pozytywny wizerunek firmy wśród obecnych i przyszłych
kandydatów na pracowników.
Level 2. Gra w pracę
Grywalizacja staje się także doskonałym narzędziem do zwiększenia zaangażowania pracowników w firmę i podniesienia ich
efektywności. Zamiast kolejnych konkursów motywacyjnych,
które znudziły się już prawie wszystkim, menadżerowie mogą
zachęcać pracowników do walki o lepsze wyniki przy pomocy
nowoczesnych aplikacji.
Level 3. Gra po godzinach
Jak donoszą badania przeprowadzone przez Gartner w Stanach
Zjednoczonych, w przyszłym roku aż 50 proc. firm z listy Global
1000 (największych pod względem dochodów firm w USA) będzie
korzystało z grywalizacji. W Polsce to dopiero wschodzący trend.
– GetBadges większość swoich klientów posiada na rynkach
zagranicznych. USA, UK, Francja i Australia to kraje, w których
mamy najwięcej wdrożeń. Klienci z Polski to dla nas stosunkowo
niewielki procent rynku – mówi Krzysztof Hasiński.
O tym, czy Polacy pokochają rekrutacje przez aplikację i podnoszenie swoich kwalifikacji w grach, przekonamy się pewnie
w ciągu kilku najbliższych lat. Jeśli jednak twoja firma jeszcze
nie odkryła grywalizacji, a ty chcesz zwiększyć swoje zaangażowanie w pracę (albo prowadzenie zdrowego trybu życia czy
własny rozwój), możesz na własną rękę zamienić swoje życie
w grę. Wystarczy pobrać odpowiednią aplikację (np. Habitica),
stworzyć swoją postać, ustawić zadania i punkty XP, jakie otrzymasz za ich wykonanie. Zbierać diamenty, rozwijać umiejętności
i przechodzić na kolejne „levele”. Dzięki temu szybko wypracujesz
nowe nawyki i nie zapomnisz o najpilniejszych sprawach bez
obklejania monitora samoprzylepnymi karteczkami. Gotowy?
Na co czekasz? Wystarczy wcisnąć PLAY.
Dagmara Marcinek
HR
Lipiec / Sierpień 2016
hr pod lupą testu
Rekrutacja
wersja beta
Specjalista IT nie szuka pracy. To
praca szuka jego. I nie jest jej łatwo – informatyków nie skuszą
rozsyłane automatycznie ogłoszenia, nie przyciągną ich obietnice wielkich zarobków. Eksperci IT chcą nowych wyzwań i tym
samym stają się wyzwaniem dla
rekrutera.
Gdy w 1984 roku Steve Jobs przedstawiał swojego Macintosha,
a na rynku już od kilku lat dostępny był osobisty komputer IBM
PC 5150, jeszcze ciężko było uwierzyć, że wkrótce technologie
będą zaangażowane niemal w każdą naszą aktywność. Ale gdzieś
pod skórą czuć było, że zbliża się rewolucja, a informatyk stanie
się zawodem przyszłości.
21 października 2015 roku był dniem, do którego podróżował Marty McFly w kultowym „Powrocie do przyszłości”. Dotarliśmy do
daty symbolizującej w latach 80. nowoczesność. I co? Nie latamy
do pracy na fruwających deskorolkach, ale postęp technologicz-
ny jest niezaprzeczalny. Nie zmieniła się jedna
rzecz – informatycy to nadal zawód przyszłości.
– Specjaliści IT to jedni z najczęściej poszukiwanych pracowników. W tej branży zdecydowanie można mówić o rynku kandydata, ofert
pracy jest bardzo dużo, a ci najlepsi mają już
dobrze płatne stanowisko, dlatego proces rekrutacji wymaga skutecznych metod – mówi Aleksandra Mazaraki, Project Manager
w Advisory Group TEST Human Resources.
File not found
Eksperci IT nie przesiadują na GoldenLine czy LinkedIn, nerwowo
klikając w F5 i czekając na ofertę pracy. Wręcz przeciwnie, odpowiadają zaledwie na 25–30 proc. zaproszeń, które otrzymają.
Najtrudniej jest więc przekonać pracownika, by wziął udział w rekrutacji. – Księgowym można napisać: „zapraszamy do przesłania
CV”, ale branża IT takie ogłoszenie zignoruje. Do nich trzeba
zwrócić się bezpośrednio, zaciekawić projektem, przekonać, że
warto poświęcić czas – tłumaczy Aleksandra Mazaraki.
Informatyków nie przyciągają znane marki (choć na dźwięk oferty
pracy w Google czy Microsoft każdy choć na sekundę oderwie
się od komputera), ale wyzwania, które będą dla nich okazją do
szukania kreatywnych rozwiązań czy przełożenia innowacyjnej
idei na konkretne rozwiązanie. Na propozycję pracy polegającej
na utrzymaniu działającego już systemu w danej firmie zareagują ziewaniem, jak przy układaniu windowsowego pasjansa.
Natomiast jeśli ich zadaniem będzie zaprojektowanie robotów
badających wnętrze Ziemi, zabiorą się za to z takim zaangażowaniem, jak wtedy, gdy w dzieciństwie pierwszy raz uruchomili
PlayStation.
9
dlatego całą operację trzeba przeprowadzić w kilka dni, inaczej
inna rekrutująca firma może podebrać nam pracownika – tłumaczy Aleksandra Mazaraki.
Zazwyczaj, by zdobyć nowego eksperta IT, rozmowy kwalifikacyjne prowadzi się z niewielką ilością starannie wyselekcjonowanych kandydatów (od trzech do 10 osób), a sam proces składa
się z maksymalnie trzech etapów – kontakt telefoniczny, test,
spotkanie.
Rozmowy z kandydatami na stanowiska IT muszą przeprowadzić
specjalnie do tego przygotowani rekruterzy, chociaż powszechną
opinię o nerdach, z którymi ciężko nawiązać kontakt, można
śmiało przeciągnąć do folderu „kosz”. Są bardziej konkretni i bezpośredni podczas spotkania, zachowują się mniej formalnie i nie
dbają o to, jak wypadną. Gorsze zadanie mają rekruterzy.
– Do przeprowadzenia zwykłej rekrutacji można przygotować
się w ciągu jednego dnia, nauka rozmowy z branżą IT to proces
trwający nawet pół roku. Trzeba poznać specyficzne pojęcia, zaznajomić się z technologiami, językami programowania – mówi
Aleksandra, dodając, że tak naprawdę podczas każdej rozmowy
z kandydatem uczy się czegoś nowego. Wiele zależy od języka
programowania, jakim posługuje się kandydat – Java’owców przekonują warunki finansowe, natomiast ci, którzy kodują w C++,
rzadziej zwracają uwagę na stanowisko, a istotniejszy jest dla
nich ciekawy projekt – wylicza ekspertka z Advisory Group TEST
Human Resources.
Installation complete
Jeśli proces instalacji pracownika na stanowisko IT przebiegnie
pomyślnie, specjalistę czeka spore wynagrodzenie. Osoby z dwu-,
trzyletnim doświadczeniem mogą miesiąc liczyć na 9–15 tys.
złotych. Jeśli więc na razie twój zarobek to wynik mnożenia 1024
zł przez osiem, zwróć uwagę na oferty, które do ciebie przychodzą. Być może wkrótce będziesz mnożyć tę magiczną cyfrę razy
czternaście. I możecie spać spokojnie, choć dotarliśmy już do
„przyszłości”, wasza praca ciągle rośnie na wartości.
Dagmara Marcinek
Aleksandra Mazaraki – Project Manager
w Advisory Group TEST Human Resources
Loading… please wait
Rekrutacja specjalisty IT nie może trwać zbyt długo, bo gdy proces się zawiesi, każdy informatyk szybko zastosuje na ofercie
alt+ctrl+delete. – Specjaliści IT otrzymują bardzo dużo ofert,
Fotofelieton
fot. Piotr Banasik
czwartek | godz. 09:58
konferencja Impact’16,
ICE Kraków
„Don’t listen to startup bullshit” – podczas konferencji
Impact’16 w pięciu słowach
do tworzenia nowych pomysłów biznesowych zachęcał
John Biggs z portalu
TechCrunch.
10
przedstawiamy
www.whatsupmagazine.pl
TRZY
PŁUCA
miasta
dynamicznie rozwijającą się lokalizację dla projektów usługowych
w Polsce”. Tak brzmiące laury trójmiejski organizm zdobył w lutym 2016 na gali CEE Shared Services and Outsourcing Awards
w Warszawie, gdzie wyróżniano międzynarodowe firmy outsourcingowe, uczelnie, projekty i specjalistów z branży usług dla
biznesu z Europy Środkowo-Wschodniej. Imponujące tempo 20
Grunwaldzka, Gdańsk. To tu, w okolicy uniwersyteckiego kam- proc. wzrostu rocznie to tyle samo, co w przodującym w stawce
pusu i stacji Szybkiej Kolei Miejskiej Gdańsk-Przymorze, wyczu- Krakowie. Gdańsk i Gdynia chwalą się przy tym nieograniczonymi
jesz biznesowe tętno Trójmiasta – połączonych w jeden miejski wręcz terenami pod nowe inwestycje, aż 28 uczelniami wyższymi
organizm Gdyni, Sopotu i Gdańska. Nowoczesna architektura oraz... bardzo korzystnym klimatem.
sporego centrum biznesowego Alchemia, a po drugiej stronie
Świetnie oceniane są nie tyle tylko warunki mikroklimatyczne
arterii Olivia Business Center – z rekordową w Trójmieście, i jedną na Pomorzu (brak smogu!), co generalnie – komfort życia. Wg
z najwyższych w Polsce, 180-metrową wieżą. W obu centrach pra- rozmaitych rankingów jakości życia Trójmiasto (zwłaszcza Gdynia
cuje obecnie po kilka tysięcy osób. I ma być ich znacznie więcej. i Sopot) niemal zawsze, zgodnie i regularnie lądują na podium.
Trójmiasto kojarzy się reszUtarło się więc, że skoro to komfortowe
miejsce do zamieszkania, to i interesującie kraju zupełnie inaczej:
Dziś trudno uwierzyć, że jeszcych ofert pracy nie powinno zabraknąć.
z molo w Sopocie, stoczGdańsk i Gdynia są zatem co roku oczynią w Gdańsku, smażoną
cze w 2008 roku Trójmiasto
rybką w Brzeźnie, klifami
wistym magnesem dla dobrze wykształnie posiadało ani jednego
w Gdyni-Orłowie, festiwaconych, młodych kadr głównie z Olsztyna,
metra kwadratowego polem Open’er, imponującym
Bydgoszczy i Torunia, ale też Elbląga czy
stadionem PGE Arena
Słupska. Na północy Polski aglomeracja
wierzchni biurowej klasy A
w kształcie bursztynu...
praktycznie nie ma konkurencji: odległy aż
Wnikliwi obserwatorzy
o 350 km i 5 godzin jazdy Szczecin w natuzauważą jednak, że w ostatnich latach Trójmiasto – zwłaszcza ralny sposób stał się zapleczem Berlina, nie konkurując raczej na
Gdańsk – podąża drogą wyznaczoną przez odległy Kraków. Z ko- wspomnianych polach z bohaterami naszego raportu.
jarzonego z turystami, zabytkami, rozrywką miasta przekształca Dziś trudno uwierzyć, że jeszcze w 2008 roku Trójmiasto nie
się w prężny biznesowy ośrodek m.in. dla branż IT czy BPO. Wi- posiadało ani jednego metra kwadratowego powierzchni biudok budowlanych dźwigów przestaje dziwić, podobnie jak pnące rowej klasy A (sic!). Przez dłuższy czas, patrząc z zazdrością, jak
rozwijają się biznesowo inne polskie miasta, wpadło w typową
się w górę wieże trójmiejskich biurowców. Nie tylko Olivii BC,
ale też m.in. położonego bliżej historycznego centrum Gdańska pułapkę: nie było inwestorów, bo nie było wysokiej klasy biur, nie
przeszklonego wieżowca Neptun, który z 18 piętrami i 86 metrami było biur bo... nie było inwestowysokości prześcignął kojarzoną powszechnie z panoramą miasta rów. Od roku 2010 Gdańsk z Gdymajestatyczną bryłę Bazyliki Mariackiej.
nią, choć mocno rywalizujące na
Tort inwestorski smakuje w Trójmieście wyśmienicie. Gdańsk
co dzień, sukcesywnie pną się
na swe siedziby obrały takie tuzy jak Lufthansa, Bayer, Thyssen- w górę europejskich rankingów.
Krupp, Arla, Wipro, Staples, PwC, State Street, EPAM Systems, Sii Władze obu miast starają się wala nawet... Sony Pictures i agencja Reuters. 250-tysięczna Gdynia czyć o inwestorów, wymieniając
ma u siebie m.in. Intel, Nordeę IT, WNS Holdings czy Eimskip
wśród swych atutów głównie
oraz mnóstwo drobniejszych inwestorów, zarówno w typowych strategiczne położenie („brama”
kompleksach biurowych (Łużycka Office Park), jak i tak presti- na całą Polskę, bliskość Skandyżowej lokalizacji, jaką są eleganckie Sea Towers przy gdyńskim nawii, szybki transfer autostradą
nabrzeżu i marinie dla jachtów.
A1 w kierunku południowym, port
Aktualnie to właśnie Trójmiasto uznawane jest za „najbardziej morski, prężnie rozwijające się lot-
nisko z bazą linii Wizz). W powstających jak grzyby po deszczu
biurowcach Trójmiasta inwestują firmy głównie z Skandynawii,
skąd do nadmorskich promenad Sopotu, gdyńskich plaż czy uliczek Gdańska zmierza też najwięcej turystów. Istotne znaczenie
ma tu też dostępność w Trójmieście pracowników mówiących
po szwedzku, fińsku, duńsku czy norwesku. Tutejsze filologie
skandynawskie cieszą się od lat bardzo dobrą opinią.
Globalny biznes w Trójmieście ma się coraz lepiej. Według prognoz Gdańsk powinien w tym roku wskoczyć do pierwszej setki
osławionego zestawienia Tholons „Best outsourcing destinations”. Już teraz w Trójmieście w outsourcingowych gałęziach
biznesu pracuje blisko 20 tys. osób, a według Colliers International, obok Wrocławia i Krakowa, właśnie tu osiągane są największe wzrosty w liczbie oferowanych firmom metrów powierzchni
biurowej klasy A. Tylko w 2015 roku w Trójmieście powstało ponad
46 tys. m kw. nowej powierzchni biurowej, co stanowi 8 proc. krajowego wzrostu, a w budowie jest kolejnych 95 tys. m kw. Dobrze
wygląda też rynek deweloperski: Trójmiasto rozbudowuje się nie
tylko w obszarach Gdańska, Gdyni czy Sopotu, ale też satelickich
Redy, Rumi, Wejherowa oraz Pruszcza Gdańskiego.
Ostatnio ofertę Trójmiasta opisują często światowe media, m.in.
„Financial Times”, wieszcząc tutejszym rynkom dynamiczny rozwój w najbliższej przyszłości. Ale sporo pochwał słychać też
wśród inwestorów, dla obsługi których stworzono bardzo dobrze
ocenianą jednostkę – Invest in Pomerania. Coraz mocniejsza jest
też scena trójmiejskich startupów (m.in. PillBox czy Everytap),
a także dokonania Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego czy Gdańskiego Inkubatora Przedsiębiorczości Starter.
Czy zatem Trójmiasto stanie w szranki z najlepszymi ośrodkami
biznesu Europy Środkowej już w niedalekiej przyszłości? Na pewno warto prowadzić baczną obserwację północnego kierunku. Nie
tylko przez nadmorską lunetę.
Rafał Romanowski
fot. Rafał Romanowski
Morska bryza, słońce, hanzeatyckie zabytki, ale i nowoczesna
architektura. Plus wielki biznes,
który coraz odważniej rozpycha
się w ponadmilionowej aglomeracji. Oto Trójmiasto.
reklama
12
przedstawiamy
www.whatsupmagazine.pl
Rowerowy
ostry dyżur
„Kto w Krakowie nie zna doktora Albina?” – usłyszałem kiedyś
od jednej ze znajomych, próbując tłumaczyć, gdzie najlepiej
reperować rower. Jeśli jednak należycie do tej nielicznej grupy
osób, które o rowerowym pogotowiu nie słyszały, to najwyższa pora naprawić to niedopatrzenie.
Pisaliśmy już o tym, że rowery rewolucjonizują poruszanie się
po mieście, że w Krakowie powstaje coraz więcej dróg rowerowych, a plany dotyczące sieci rowerów miejskich są co najmniej
mocarstwowe (choć póki co to plany). Radziliśmy, jak ustawić
rower, żeby noga „podawała”, i jak ćwiczyć na trenażerach, kiedy pogoda nie dopisze. Pytanie, co zrobić, gdy przerzutka nie
wskakuje, a łańcuch spada co kilka metrów, pozostaje jednak
wciąż aktualne.
Te – i jeszcze bardziej beznadziejne rowerowe przypadki –
z otwartymi rękoma przyjmuje w swojej karetce Dr Albin, czyli
Albin Wysocki. Jego pomysł na biznes był prosty: to mobilny
sklep i serwis rowerowy, a w sezonie zimowym – także narciarsko-snowboardowy. Wyjątkowa miała być jego forma: biały ambulans, w którym stojak rowerowy zastąpił nosze, a w logotypie
wąż Eskulapa zamiast laskę oplata skrzyżowane narzędzia do
naprawy jednośladów. – Nie mogłem mu się oprzeć, kiedy zobaczyłem go w serwisie aukcyjnym. Karetka od razu podsunęła mi
pomysł, jak wyróżnić się z tłumu – opowiada historię „Albilansu”
krakowski mechanik. – Dzięki samochodowi jestem nie tylko
rozpoznawalny, ale przede wszystkim mobilny, oferując usługę
z dojazdem do klienta.
Pewnie nie pisalibyśmy o Dr. Albinie, gdyby nie jego dość silny
związek z klimatem korporacyjno-outsourcingowym. Rowerową karetkę co jakiś czas można spotkać m.in. przed krakowski-
mi centrami biurowymi. – Coraz więcej ludzi
przyjeżdża do pracy swoim jednośladem, który
zostawiają u mnie, a po paru godzinach mogą
odebrać go już po przeglądzie i niezbędnych naprawach – opowiada Albin Wysocki. – W ciągu
ośmiu godzin jesteśmy w stanie zadbać nawet
o kilkadziesiąt rowerów, w zależności od stopnia
ich „rozkładu” – dodaje mechanik.
Choć mobilność ma swoje plusy, to na co dzień
ambulans stacjonuje przy ulicy Radziwiłłowskiej, gdzie od niedawna pod szyldem Dr. Albina
działa także sklep z asortymentem rowerowym.
Wnętrze jednej z bram zmieniło się w dwupoziomowy salon, w którym kupimy wszystko, co
potrzebne do bezpiecznej, bezawaryjnej i gustownej jazdy: od
ręcznie malowanych gadżetów – koszy z wypełnieniem, dzwonków czy błotników i osłonek (także na indywidualne zamówienie), aż po kompletne stylowe jednoślady.
Typowo rynkowa działalność Albina Wysockiego idzie w parze
z jego inicjatywami społecznymi. – Co jakiś czas odwiedzam szkoły podstawowe, gdzie pasją do dwóch kółek zarażam najmłodszych użytkowników dróg – opowiada. – Pokazuję, jak dbać o rower: wymienić dętkę czy samodzielnie wyregulować przerzutki,
ale także zwracam uwagę na niebezpieczeństwa, jakie czyhają
na rowerzystów podczas jazdy po mieście, oraz mówię o tym, jak
zabezpieczyć swój jednoślad przed kradzieżą – dodaje Dr. Albin.
Wychowywanie narybku miejskiego kolarstwa to niejedyna działalność społeczna krakowskiego speca od bicykli. Rowerowy
ambulans towarzyszy miejskim imprezom z jednośladami w roli
głównej, zabezpieczając przejazdy setek rowerzystów chociażby
podczas corocznego Święta Cyklicznego, lokalnych pikników
sąsiedzkich czy organizowanych do niedawna mas krytycznych.
Rowerowy ambulans nie jest jedynym miejscem, gdzie można
spotkać Dr. Albina. – Po godzinach zdarza mi się zostawić rowery,
żeby zasiąść za perkusją czy bongosem w rockowym bandzie Lo
Light Fire, na którego koncerty serdecznie zapraszam. Do zobaczenia na scenach lub ulicach Krakowa – kończy Albin.
Piotr Banasik
Dr Albin
fot. Piotr Banasik
pon.–pt.: godz. 11–19
sob.: godz. 12–15
ul. Radziwiłłowska 19/1
[email protected]
Rzeczywistość
zgamifikowana
Na początek dostałem 50 tys. dolarów, więc
kupiłem udziały w przychodni weterynaryjnej, do której zanoszę swojego kota. Po trzech
tygodniach moje nieruchomości – fragment
parku, część hotelu czy przystanek autobusowy – są warte ponad półtora miliona dolarów.
Niestety, tylko wirtualnie. W „Landlord” – jednej
z gier produkowanych przez krakowską firmę
Reality Games, założoną przez Zbigniewa Woźnowskiego – możemy poczuć się jak podczas gry
w Monopoly, w których planszą jest cały świat.
Nie ma wprawdzie kostki, za to pionkiem poruszającym się po „planszy” jest sam gracz, który
może kupować i sprzedawać nieruchomości,
w pobliżu których się znajduje.
Koncept pozornie jest prosty, nie obyłoby się
jednak bez jakiegoś „ale”. – Ludzie produkują
każdego dnia miliony informacji dotyczących
miejsc, w których się pojawiają, zaś treści agregowane są przez największe „agencje reklamowe”: Google, Facebooka czy Foursquare – tłumaczy mi Paul Chen z Reality Games. – Problem
pojawia się w chwili, gdy chce się te wszystkie
dane posegregować i wykorzystać w produkcji
gier i aplikacji mobilnych.
Wykorzystanie tzw. big data, czyli ogromnego
zbioru danych rzeczywistych, w celach rozrywkowych, to nowatorski pomysł Woźnowskiego. – Wyszedłem z założenia, że obecnie gry
tworzone są w sposób nieprawidłowy, bo serce
gry, jej mechanika czy ekonomia są wytworem
sztucznym – zdradza założyciel Reality Games. – Dla użytkowników i graczy najważniejzbiory inforsze są jednak dane, z którymi się utożsamiają,
macji o dużej
objętości, dużej bo pochodzą ze świata rzeczywistego. Na nich
postanowiliśmy oprzeć nasze produkty – dodaje
zmienności
Woźnowski.
lub dużej różnorodności
W 2014 roku w Londynie przekonał do swojego
pomysłu Oxygen Accelerator, w którym Reality
Games pokonało blisko siedemset innych startupów i przez trzy
miesiące mogło rozwijać swój pomysł w google’owskim Campus
London. Wypuszczony na rynek prototyp gry „Landlord” już
od pierwszego dnia przynosił przychody, a po roku udało się
wypuścić pełną wersję w 45 wersjach językowych.
Od końca 2015 roku Reality Games rośnie w siłę – nie tylko
ściągając do pomocy najlepszych fachowców ze świata (obok
Paula Chena to choćby Sebastian Lagemann, obecny CTO firmy,
który postanowił przyjechać do Polski z Doliny Krzemowej już
po wstępnym zapoznaniu się z wizją rozwoju), ale też rozbudowując swoje portfolio gier. – Aktualnie pracujemy nad dwo-
big data
ma kolejnymi produktami – chwali się Woźnowski. – „Weather
Challenge” to prognoza pogody z dodanymi funkcjami znanymi
z rynku gier. Z kolei „Speculate” to giełda papierów wartościowych oparta na danych Facebookowych. Obydwa będą dostępne
przed końcem roku.
Gry oparte na big data to nie tylko rozrywka. – Tak jak w prawdziwym życiu, tak i tutaj podejmujesz decyzje: złe prowadzą
do utraty wirtualnych pieniędzy, dobre mogą nauczyć, jak obchodzić się z prawdziwą gotówką – śmieje się Paul Chen. Połączenie
rozrywki i edukacji oparte na danych rzeczywistych przekonało
już 2 miliony unikalnych użytkowników z całego świata, wykonujących każdego dnia przynajmniej kilka transakcji. Nagroda
w kategorii „Best Social App” podczas Game Connection 2016
w Stanach Zjednoczonych potwierdziła wartość Reality Games,
która dziś wzrasta w tempie 2 proc. dziennie. – Sam „Landlord”
jest dziś wart blisko pięć milionów dolarów, a o współpracę z nami
starają się dwie wielkie telewizje z USA i Wielkiej Brytanii – opowiada Zbigniew Woźnowski. – Udało nam się połączyć odległe
rzeczywistości i wprowadzić big data do świata gier. Liczymy,
że teraz uda nam się wynaleźć na nowo te branże, które pozostają
niezmienione od lat, jak choćby prognoza pogody – kończy CEO
Reality Games.
Piotr Banasik
reklama
14
nieruchomości
www.whatsupmagazine.pl
12
Projekt domu
zaczynamy od
ulicy
etapów
5000
miejsc pracy
Jednym z kluczowych założeń projektu Mieszkaj
w Mieście jest dla nas niewygradzanie tego osiedla z przestrzeni miasta. W zamian przywracamy
otwarte, półprywatne dziedzińce znane nam
m.in. ze śląskich podwórek – rozmowa z Przemo
Łukasikiem i Łukaszem Zagałą z Medusa Group.
DZ
IKO
WS
KI E
GO
ARMII KRA JOWEJ
KAT
OWIC
KA
RA
TO
KA
W
IC
KA
dawid hajok: Mieszkaj w Mieście to powrót
do tradycji projektowania miasta z drogami,
parkingami, publicznymi przestrzeniami i budynkami o różnej formie i funkcji?
łukasz zagała: Projekt Mieszkaj w Mieście
to przede wszystkim szansa stworzenia współczesnego kwartału miasta, dzielnicy odpowiadającej obecnym potrzebom jego mieszkańców.
Dzięki skali projektu jesteśmy w stanie od podstaw zaplanować nową dzielnicę: główne arterie komunikacyjne, ciągi piesze, przestrzenie
publiczne, funkcje – od typowo miejskich (pracy, administracji), przez mieszkaniówkę i usługi
w parterach budynków (z ulicami quasi-handlowymi), aż po parkingi wielokondygnacyjne
i kwartały zabudowy mieszkalnej o charakterze
półprywatnym, wytracające się do zabudowy
jednorodzinnej. Zależy nam, żeby całe osiedle
było przechodnie, dostępne i komplementarne.
TRASA SKA
Nie zdecydowaliście się grodzić tego osiedla?
łz: Jednym z kluczowych założeń projektu jest
dla nas niewygradzanie MWM z przestrzeni miasta. W zamian
przywracamy otwarte, półprywatne dziedzińce znane nam m.in.
ze śląskich podwórek. System strefowania przestrzeni publicznej
nie jest jednak tylko domeną Śląska – to zjawisko powszechnie
znane w historii europejskich miast. Jednakże, podobnie jak
w Krakowie, tak też we Wrocławiu czy Katowicach, trend ten
został powstrzymany w dobie transformacji – w latach 90. My
ponownie otwieramy projektowaną dzielnicę, proponując alternatywne formy ograniczania dostępu, takie jak wyniesienia terenu czy żywopłoty w miejscach prywatnych ogrodów.
pł: Mieliśmy to szczęście, że urbanistyki na Politechnice Śląskiej
uczyliśmy się trochę inaczej. Był w prawdzie czas, w którym bawiliśmy się w kolorowanki: malowaliśmy przemysł na fioletowo,
zieleń na zielono, rysowaliśmy drogi i kropkowaliśmy inne tereny
– i wydawało nam się, że projektujemy. W końcu jeden z naszych
wykładowców, Zbyszek Sąsiadek, którego ciepło wspominamy,
zapakował nas do fiata 125p zawiózł do Nikiszowca i do Nowego
Miasta Tychy; zaczął mówić o tym, co to jest przestrzeń prywatna, półprywatna, publiczna, jak wygląda komunikacja. Dzisiaj
mamy szansę, żeby urbanistykę MWM kształtować według tych
samych zasad.
W ciągu ostatnich tygodni mieszkańcy Bronowic obserwują,
jak duży teren ich dzielnicy jest porządkowany, a inwestor zaczął budowanie osiedla od… drogi. Niecodzienne to podejście.
łz: Inwestor jest w tym miejscu dobrym gospodarzem. Pierwszą
rzeczą, na którą rzuciliśmy się projektowo, było połączenie ul.
Radzikowskiego z ul. Armii Krajowej – zrobiliśmy to po to, żeby
budować miasto we właściwej kolejności. Chcieliśmy uniknąć sytuacji, w której najpierw, na poszczególnych działkach powstaje
zabudowa, później sypie się żwir, a następnie wspólnoty muszą
składać się na asfalt lub toczą o to boje z miastem.
Powstaje inwestycja właściwie bez obciążeń dla sąsiedztwa
– samowystarczalna, z zakresem usług, ze zróżnicowaniem
funkcji i architektury.
łz: MWM ma być również odpowiedzią na potrzeby tego miejsca,
stąd gradacja skali i dostosowanie jej do sąsiedniej zabudowy.
Warto na to zwrócić uwagę, inwestor szuka zabudowy rozluźnionej, o mniejszej skali i intensywności. MWM funkcjonować będzie
jako zupełnie niezależny obszar, dostępny jednak nie tylko dla
jego nowych mieszkańców, ale także dla wszystkich z sąsiedztwa.
pł: Od strony ulicy Armii Krajowej mamy pozwolenie na postawienie budynków biurowych, które są w bezpośredniej bliskości
komunikacji miejskiej. Obok planowane jest oddanie przystanku
kolei miejskiej, przy tym przystanku lokalizujemy parking z nadwyżką miejsc postojowych, mogący częściowo przejąć funkcje P&R, a częściowo zapewnić miejsca dla gości mieszkańców
osiedla. Staramy się separować ruch kołowy od ruchu pieszego.
Czym wyróżnia się nowa architektura MWM?
pł: Nie silimy się na pozorowaną oryginalność, kształt projektu
wytrącił się podczas pogłębionych analiz terenu oraz wspólnych
prac z inwestorem. Przez to projekt osiąga swoją indywidualną
wartość. Założenia urbanistyczne, ukształtowanie terenu, korytarze widokowe, które odkrywają się przed nami podczas porządkowania, pokazują, że na to wszystko powinniśmy reagować
architekturą, szukać dla niej odpowiedniej skali, która regulowana jest rzecz jasna planem miejscowym oraz sytuacją rynkową.
Chcielibyśmy, żeby każdy z tych zespołów miał – poza, jak to się
mówi na Śląsku własnym „numerem pocztowym” – także jakąś
cechę architektury, która go wyróżni, a jednak pozwoli nadać
całemu osiedlu pewien wspólnotowy charakter.
łz: Trochę jesteśmy przerażeni architekturą mieszkaniową, która
w dużej mierze kształtowana jest przez rynek – dostępność kredytu determinuje metraż mieszkania, a ten z kolei, w połączeniu
z kosztem budowy, przekłada się na jakość elewacji.
nieruchomości
Lipiec / Sierpień 2016
15
2199
nowych mieszkań
Jak projekt MWM będzie się rozwijał w kolejnych latach?
łz: Od strony północnej dla obecnie realizowanego zespołu opracowujemy już dokumentację wykonawczą dla kolejnego kwartału, który będzie miał postać dwóch domykających budynków
w kształcie litery „C”, tworzących jeden duży, ale podzielony na
dwa, półprywatny plac, zróżnicowany wysokościowo. Cały czas
pracujemy również nad całością zagospodarowania, szukamy
najlepszego rozwiązania dla tego miejsca.
Jednocześnie w tym projekcie dużo uwagi zwracamy na to, żeby zaprogramować funkcje usługowe, które nie są tylko typowo
handlowe, gastronomiczne itp. Chodzi o takie miejsca jak żłobek,
przedszkole itp. Trwają dyskusje, jakie przestrzenie na to przeznaczyć, żeby zmniejszyć uciążliwość takich funkcji, a jednocześnie
zwiększyć atrakcyjność osiedla. Cichym marzeniem inwestora
jest, aby to osiedle zamieszkali ludzie zakładający tu swoje rodziny i funkcjonowali tu na co dzień.
Rozmawiał: Dawid Hajok
fot. Piotr Banasik
Jaki jest wasz pomysł na pierwsze budynki MWM?
łz: Pierwsza enklawa to trzy podłużne budynki rozdzielone
otwartymi dziedzińcami, które honorują również widoki na osi
północ-południe. Pomysł na nie leży w dużych oknach, prostej fasadzie i połamanych balkonach. Na mieszkanie o powierzchni 50
m kw. przypada ponad 20 m kw. balkonu! Ich tektonika powoduje,
że zmniejszamy optycznie skalę, równocześnie dopasowujemy
się do mieszkań i dajemy możliwość wychodzenia na zewnątrz.
Charakterystyczne zacięcia balkonów to bariery zabezpieczające
przed przechodzeniem z jednego na drugi. Dodatkowo staraliśmy
się unikać eksponowania tynku, dlatego pierwszy plan stanowią
właśnie wstęgi balkonów wykonane z gładkiej perforowanej powierzchni, pomalowanej na biało. To zapewnia pewien spokój,
pewien relief – i tak naprawdę załatwia nam całą architekturę.
Cieszy nas, jeżeli udaje się znaleźć pomysł wizualny, który w czytelny sposób tłumaczy się funkcjonalnie.
2891
miejsc parkingowych
z miasta
www.whatsupmagazine.pl
Montelupich
16
ka
zyńs
Cies
wicza
Henryka Siekie
w zielone
Działalność ZZM jest na razie pasmem sukcesów wizerunkowych
(w praktyce instytucja także nieźle wypada). Ogłoszono plany
budowy nowych parków, o Planty zatroszczy się specjalnie powołana grupa pracowników, by krok po kroku odzyskiwały blask.
Dbające o kolejne skrawki miejskiej zieleni firmy mają używać takiego sprzętu, by nie rozjeżdżać trawników, co wcześniej zdarzało
się notorycznie, z kolei przycinanie drzew ma się odbywać pod
okiem ogrodników. Ponieważ wszystko to kosztuje, zwiększyły się
wydatki na utrzymanie zieleni – celem jest osiągnięcie budżetu
na poziomie 30 mln zł rocznie. W tym roku się to jeszcze nie
uda, ze względu na miejskie nakłady na Światowe Dni Młodzieży.
Bój o skwer
Do zrobienia jest dużo. Bardzo dużo, bo zieleń zorganizowana to
dziś tylko 9 proc. obszaru miasta – zorganizowana, czyli nie chaszcze, ale teren przynajmniej teoretycznie uznawany za publiczną
zieleń, jak Błonia, Las Wolski czy krakowskie parki. Polskim rekordzistą pod tym względem jest Sopot, gdzie zorganizowana
zieleń stanowi aż 58 proc. terenu miasta. W Warszawie to 19 proc,
Poznaniu 18,5 proc., a we Wrocławiu 12 proc.
Krakowski magistrat myślenie o zieleni zmienia powoli. Nadal np.
władze godzą się na likwidację małych placków zieleni. Mieszkańcy Zabłocia w ostatniej chwili uratowali przed zamianą na parking
skwerek przy torach kolejowych. Od dłuższego czasu alarmują
przy tym, że dzielnica systematycznie zabudowywana jest nowymi osiedlami, ale nie powstają obok nich żadne, najmniejsze
choćby, oazy zieleni. Toczy się walka mieszkańców o plac u zbiegu
o
eg
sza
i
Jul
al.
i
ack
łow
S
Kr
ow
od
er
Montelupich
Dł
ug
a
sk
a
Szlak
Henryka
zkiego
Siemirad
mebel z małymi doniczkami, by podkreślić pieszy charakter ulicy.
Ponieważ jednak to jedyny taki mebel w okolicy, jest traktowany
raczej jako chwilowa atrakcja, niż coś zwykłego, codziennego.
Brakuje kieszonkowych miejskich parków, które zajmują kilka
arów, a są miejscem, gdzie można uspokoić oczy. Na ulicach
ul. Bochenka i Łużyckiej na Piaskach Wielkich, który władze Kraprawie nie ma donic z kwiatami. Paradoksalnie najlepiej wygląda
kowa są gotowe sprzedać chętnemu inwestorowi.
to na osiedlach z okresu PRL, gdzie zostało jeszcze trochę betonoTemat zieleni jest ważny dla krakowian. Świetnym przykładem są
wych donic, często popękanych i zarośniętych dzikimi roślinami.
powstające przy osiedlu Avia nowe bloki – przy okazji ich budowy
Sporo zmieniają sami mieszkańcy. Nieformalna grupa aktydoszło do wycinki wielu drzew, w planach jest wycinka kolejnych.
wistów ADaSie zadbała o klomby przy ul. Smolki w Podgórzu
Mieszkańcy są oburzeni, ale urząd miasta nie robi wiele, by ne(sadzonki dostarczył ZZM). Inna grupa z Kazimierza stara się
gocjować porozumienie z deweloz kolei o dofinansowanie w raperem (skoro już formalnie zgodził
mach budżetu obywatelskiego
nieliczne
nowe
osiedla
się na inwestycję). Takich sytuacji
na projekt „Mikroparki na Kazijest sporo. Co kilkanaście miesięcy
mierzu”. Jej członkowie zwracają
mają jakąś formę placyku
podobna awantura zdarza się w reuwagę właśnie na potrzebę madla dzieci albo kilka ławek
jonie Polany Żywieckiej – ostatnia
łych zielonych przestrzeni, które
właśnie trwa. To o tyle oburzające,
znikają wraz z budową nowych
i klombów. To najczęściej
że w wielu miastach ci sami dewekamienic.
niestety wyłącznie konseloperzy muszą z większym respektem podchodzić do drzew.
kwencja wymogu zachowaNie tylko budynki
Podczas gdy budujący w Czyżynach
nia tzw. powierzchni bioloBudimex przez mieszkańców trakJak jest na nowych osiedlach?
gicznie czynnej
Znów tylko nieliczne, zwykle
towany jest jako niszczyciel i nie
napotyka na reakcję urzędników,
te zamknięte, mają jakąś formę
to w Warszawie na Mokotowie ten
placyku dla dzieci albo kilka łasam deweloper, po czterech latach starań o pozwolenia na budowek i klombów. To najczęściej niestety wyłącznie konsekwenwę, zrezygnował z wycinki, a nawet z garażu podziemnego, żeby
cja wymogu zachowania tzw. powierzchni biologicznie czynnej.
drzewa nie traciły wody. Urzędnikom w Krakowie brakuje podobCiekawe, że tego rodzaju zabiegi pokazywane są często przez
nej determinacji, choć trzeba przyznać, że w wyścigu o zablokoinwestorów jako godzien uznania wysiłek, choć przecież powinny
wanie zabudowy Młynówki Królewskiej udział wzięli ochoczo.
być oczywistością: budowanie osiedli nie polega wyłącznie na
budowie mieszkań.
Są też deweloperzy, którzy o wspólnej przestrzeni myślą inaczej.
Jakiś czas temu za ewenement uznawane było osiedle firmy InTrzeba nowej krwi
ter-Bud, gdzie zaprojektowano spory plac. Jak bardzo potrzebne
Skoro władze Krakowa zrealizowały zmiany w polityce dotyczącej
utrzymania istniejącej zieleni, czas na podobny ruch w kwestii
są takie miejsca, dowiodła awantura, do jakiej doszło, gdy mieszplanowania nowej. Być może, jak w przypadku ZZM, pora poszukańcy postanowili otoczyć swoje osiedle płotem, przy okazji
kać nowej krwi. Kogoś, kto zadbałby np. o Rynek Podgórski zanim
zamykając dostęp do skweru mieszkańcom innych osiedli; ci
przeprowadzono jego remont.
chętnie z niego wcześniej korzystali, nie mając u siebie nic poza
parkingiem i kawałkiem trawnika.
Tu znów: tylko upór mieszkańców i pojedynczych radnych
Pozytywnym przykładem jest też Skanska, która przy okazji budosprawił, że plac nie zamienił
wy biurowca przy rondzie Mogilskim zdecydowała się zainwestosię w kamienny pomnik z kiwać w modernizację pasa wzdłuż al. Powstania Warszawskiego,
wiedząc, że skoro jej inwestycja budzi opory niektórych mieszkutami młodziutkich drzewek.
kańców, musi zadbać o wspólną przestrzeń. Podobne wyzwanie
Dobrych działań jest wciąż za
czeka teraz na IMS Budownictwo, które ma zamiar inwestować
mało. Pozytywnym sygnałem
jest ul. Rajska, która została
w miejscu dawnych zakładów Erdal. Na razie koncepcję architekuporządkowana, a część kletoniczną zaakceptowali urzędnicy konserwatora. Teraz trzeba zropiska przy płocie Biblioteki
bić drugi krok: zainwestować i jednocześnie zadbać o przestrzeń
Wojewódzkiej zamieniono
publiczną. A okoliczni mieszkańcy już stawiają opór.
Bartosz Piłat
w miły dla oka pasaż. Na ul.
Krupniczej ustawiono miejski
fot. Piotr Banasik
Powstanie Zarządu Zieleni
Miejskiej to zapowiedź lepszych
czasów dla terenów zielonych
Krakowa. Ale gdy władze powoli
zawracają z dotychczasowego
kursu, po stronie deweloperów
nie zmienia się prawie nic.
Mazow
iec
ka
Lubelska
dbamy o ciebie
Lipiec / Sierpień 2016
„Drwal” bez
koszulki
technikę, szybkość czy wytrzymałość. Rzadko spotykaliśmy się
z osobami, które po treningu mieszanych sztuk walki robiłyby
jeszcze dodatkowy trening siłowy – ze sztangą czy z własnym
ciężarem ciała. Na pewno treningi w Fitness Platinium® są pod
tym kątem bardziej rozwinięte niż w Jackson Wink – dzięki temu
mogliśmy pokazać innym uczestnikom nowe schematy czy ćwiczenia, których nie mają na co dzień.
W corocznym plebiscycie na najlepszego trenera Szkoły Walki
Drwala udało mu się wywalczyć ten tytuł po raz drugi z rzędu. Z Sebastianem Kotwicą – instruktorem MMA, zapasów
i kalisteniki w Fitness Platinium® – rozmawiamy kilka dni po
powrocie z treningów w Jackson Wink Academy w Stanach
Zjednoczonych.
piotr banasik: Klub Jackson Wink to mekka zawodników
MMA nie tylko w USA, ale i na całym świecie. Warto było
spędzić tam miesiąc?
sebastian kotwica: Pobyt w najlepszym klubie na świecie, wśród uznanych trenerów i profesjonalnych zawodników,
to na pewno duże przeżycie i możliwość zdobywania nowych
doświadczeń. Dzięki wspólnemu treningowi mogliśmy porównać się z innymi, żeby stwierdzić, na jakim poziomie jesteśmy.
Zaprezentowaliśmy się z dobrej strony, pokazując, że i w Polsce
MMA stoi na wysokim poziomie. Nawet mimo tego, że Albuquerque leży 1600 m n.p.m. i na początku łapaliśmy zadyszkę już
podczas rozgrzewki.
Wielu naszych Czytelników (i sporo Czytelniczek) to osoby,
które spędzają dużo czasu za biurkiem, nad komputerem,
zaniedbując aktywność fizyczną. Który z prowadzonych przez
siebie treningów poleciłbyś początkującym?
Właśnie dla takich osób stworzyliśmy zajęcia z kalisteniki, czyli
pracę z własnym ciężarem ciała. To trening, który poprawia nie
tylko siłę, ale także sprawność i koordynację. Wiadomo, że ktoś,
kto się trochę „zasiedział”, nie zacznie od razu od realizacji podstawowych technik MMA, bo często po prostu nie będzie w sta-
17
nie ich powtórzyć ze względu na braki w koordynacji czy motoryce. Na treningach kalisteniki wzmacniamy cechy motoryczne,
zaczynając od przysiadów, pompek czy podciągnięć na drążku,
a kończąc na pracy wydolnościowej, w trakcie której poprawiamy
czucie własnego ciała i wytrzymałość.
W organizowanym co roku konkursie na najlepszego instruktora Szkoły Walki Drwala byłeś bezkonkurencyjny już drugi
rok z rzędu. Jaka jest na to recepta? Stosujesz metodę kija
czy marchewki?
Zdecydowanie bardziej kij (śmiech). Na moich zajęciach nie ma
samowolki, jest cisza i dyscyplina, nawet jeśli ktoś chce o coś
zapytać, to podnosi rękę albo prosi mnie na bok. Ale być może ta
popularność wynika także z faktu, że po prostu lubię swoją pracę,
staram się, żeby ludzie, którzy tutaj trenują, nie marnowali swojego czasu i wychodzili stąd z poczuciem, że wykonali solidną pracę.
Prowadzisz czasami treningi bez koszulki?
(śmiech) Rzeczywiście, w konkursie otrzymałem także nagrodę
w kategorii „najlepszy trener bez koszulki”. Może ta popularność
to właśnie stąd?
rozmawiał Piotrek Banasik
Co ciekawego przywozisz ze Stanów do Fitness Platinium®?
W klubie prowadzę kilka grup – oprócz MMA także zapasy w stylu wolnym, kalistenikę, a do niedawna także akrobatykę. Treningi
w USA skupiały się na zapasach i to właśnie z tej dyscypliny udało
się „wyciągnąć” najwięcej: nowe techniki, rozgrzewki czy sam sposób prowadzenia grupy. Mam zapis wideo wszystkich treningów
z Albuquerque, dzięki czemu będę mógł je jeszcze raz przeanalizować. Na pewno będę miał co przekazywać moim podopiecznym.
fot. Piotr Banasik
Czym trening za oceanem różni się od tego, co znasz na co
dzień z polskich klubów?
Spodziewałem się, że w Stanach większy nacisk będzie położony na przygotowanie fizyczne, ale zawodnicy trenują głównie
Sebastian Kotwica
Straszna przyjemność
Ten tekst miał powstać już trzy miesiące
temu, kiedy dom strachu FearFactory zaistniał na krakowskim rynku. Ale – przyznam się
szczerze – trochę bałem się tam iść.
Domów strachu (lub inicjatyw pokrewnych) trochę już w Krakowie było: po Floriańskiej przechadzał się Freddy Krueger, na Grodzkiej grasował Człowiek-Lustro, a od czasu do czasu na
Rynku pojawiała się Śmierć, oczywiście z kosą.
Połączenie domu strachów z escape roomem to
w okolicy nowość.
Wchodzę do piwnicy jednej z kamienic przy
Plantach – ciemno, choć oko wykol; migotliwe światło dają tylko świeczki ustawione na
schodach. Wprawdzie wiem, że nic mi nie grozi – przyszedłem na wywiad, nie na grę – ale
czuję delikatne dreszcze i (bez powodzenia)
staram się wzrokiem przeniknąć ciemność. Prawie podskakuję, słysząc za sobą brzęk łańcucha,
na szczęście przypadkiem poruszonego przez
właścicielkę tego miejsca, Magdę Jagielską.
– Masz prawo się bać, bo jesteś na terytorium
Harry’ego i Franka – śmieje się moja rozmówczyni. – To dwóch bohaterów naszej zabawy, którzy
zamieszkali w piwnicy i zrobią wszystko, by żadna
grupa śmiałków nie opuściła tego miejsca.
Trudno mi się przekonać do „zabawy”, kiedy
widzę wysmarowane krwią ściany, wisielca, dziecięcą trumienkę albo ludzkie głowy w słojach
z formaliną. Wszystko wprawdzie sztuczne, ale
– w ciemności – robi upiorne wrażenie (i w tym
kontekście to komplement). Słyszę jednak, że
wizytę trzeba zamawiać z pewnym wyprzedzeniem, i zastanawiam się, co kieruje ludźmi, którzy
z własnej woli chcą się bać.
– Dawno temu żeby się przestraszyć, ludzie czytali horrory, później słuchali „strasznych” audycji radiowych czy oglądali przerażające filmy
– tłumaczy Szymon Jagielski, współwłaściciel,
który wciela się w rolę jednego z bohaterów gry.
– Dziś to już nie wystarcza, dlatego chcą poczuć
strach dosłownie na własnej skórze.
Od właścicieli słyszę, że zdarzają się nawet
osoby, które chcą być porwane, kneblowane
czy wiązane – i choć sam tych fetyszy nie po-
dzielam, to doceniam, że za każdym razem scenariusz gry jest
wymyślany na bieżąco i nie ma dwóch takich samych rozgrywek.
– Czasami jednak bywa, że ktoś przychodzi z silnym przekonaniem, że niczego się nie wystraszy, dlatego musimy zastosować
„niestandardowe” środki – śmieje się Magda Jagielska. Wypowiedź brzmi na tyle złowieszczo, że postanawiam nie pytać, na
czym polegają.
Każda karta ma dwie strony, więc bywają też tacy, którzy podnoszą ręce i krzyczą „stop”, zanim jeszcze zabawa się zacznie. –
W jednej z grup był chłopak, który tak usilnie starał się uratować
swoją narzeczoną, że skopał nam drzwi do jednego z pomieszczeń
– opowiada Szymon. – Inna dziewczyna wczepiła się paznokciami
w ścianę i powiedziała, że nigdzie się nie ruszy, choć wcześniej
wyglądała na odważną. Takie osoby zostawiamy w spokoju, ale
atakujemy innych – zdradza kulisy gry.
Anegdot tego typu słyszę więcej, ale większość z używanych
przez gości Fear Factory słów nie nadaje się do powtórzenia.
Emocje są więc silne, ale pozytywne, co potwierdza pięć gwiazdek
i dobre opinie w serwisie TripAdvisor.
Kiedy pytam o genezę pomysłu, Magda zdradza, że nie ogląda
horrorów i niespecjalnie lubi się bać. Pytam więc, czy Fear Factory
pełni dla niej rolę autoterapii. Odpowiada anegdotą: – Przyszłam
tutaj kiedyś sama, żeby zrobić kilka zdjęć na naszą stronę. Włączyłam wszystkie światła i… bałam się tak, że nie wyszłam poza
pierwszy pokój – śmieje się. – Musiałam zadzwonić do Szymona,
żeby mnie uwolnił.
Piotr Banasik
Fear Factory
ul. Westerplatte 5/9
tel. 571 431 981
godziny otwarcia:
poniedziałek–piątek:
godz. 16–22
weekend: godz. 12–22
18
siesta
www.whatsupmagazine.pl
Cały ten (krakowski)
fot. Piotr Banasik
Paweł Kaczmarczyk
Mike Parker ma 27 lat, jest kontrabasistą, który na punkcie jazzu
zwariował, usłyszawszy – a jakże – Milesa Davisa. Jego polsko-amerykańskie trio imponuje energią, choć w repertuarze nie brak
pełnych skupienia improwizacji. Na nowojorskich scenach grywał
z najlepszymi muzykami – Johnem Scofieldem czy Erikiem Garlandem. – Zaraz po studiach zdecydowałem się wybrać do Europy,
by przez rok zbierać doświadczenia w miejscu ze świetną jazzową
sceną – tłumaczy mi Mike po powrocie z krótkiego tournée po
Europie Środkowej. – Początkowo myślałem o Budapeszcie, ale
ktoś ze znajomych polecił mi Kraków, więc przyjechałem tutaj.
I od razu się zakochałem: w mieście i w jego muzyce – tłumaczy
basista z USA.
Zakochać się w jazzowym Krakowie nietrudno, i to już od sześćdziesięciu lat, kiedy przy ulicy Świętego Marka 15 powołano do
życia pierwszy polski jazz club Helikon. Choć z klubami w dzisiejszym tego słowa znaczeniu miał on mało wspólnego – zamiast
sceny i nagłośnienia na osiemdziesięciu metrach kwadratowych
królowały tam raczej brud, smród i zimno – to właśnie w Helikonie wykluwały się największe gwiazdy rodzimego jazzu. –
Tutaj swoje wesele, i to jednego dnia, zorganizowali Krzysztof
Komeda z Zofią oraz Andrzej Trzaskowski z Teresą – opowiada
Rafał Zbrzeski, dziennikarz muzyczny JazzPress i OFF Radia Kraków. – Goście bawili się na tyle dobrze, że wysadzili w powietrze
klubową toaletę.
W Helikonie swoje pierwsze kroki stawiali m.in. Tomasz Stańko,
Janusz Muniak, Andrzej Kurylewicz czy Zbigniew Seifert. Jerzy
„Duduś” Matuszkiewicz konstruował tutaj swoje pierwsze big-bandy, a momentami bezdomny wówczas Adam Makowicz sypiał
na fortepianie, na którym wcześniej grał. Czy tylko magia znanych
nazwisk przyciąga do jazzowego Krakowa?
– Trzeba jasno stwierdzić, że Kraków to jazz-friendly city – dzieli
się swoim doświadczeniem Mike Parker. – To nie tylko wybitni
muzycy wielu pokoleń, świetne kluby z tradycjami, ale także
znakomita publiczność, która lubi i rozumie wszystkie rodzaje
jazzu. Te trzy czynniki sprawiają, że jest gdzie i jest z kim grać –
mówi kontrabasista.
Samymi nazwiskami krakowskich muzyków i nazwami jazzowych
miejscówek można by obdzielić ze trzy takie teksty, skupmy
się więc na najważniejszych. Na początek: Paweł Kaczmarczyk,
wybitny pianista, człowiek-instytucja, który nie tylko nagrywa i koncertuje, ale też organizuje festiwal Jazz Juniors (jeden
z najstarszych polskich konkursów w tym gatunku), przecierając
muzyczne szlaki adeptom jazzu. – Oprócz własnego zespołu Audiofeeling Trio, Paweł realizuje też projekt „Directions in Music”,
przedstawiając dorobek osobistości światowego jazzu, a przy
okazji zapraszając do współpracy znakomitych jazzmanów – tłumaczy Rafał Zbrzeski. – Na koncertach tego cyklu sala w Harrisie
zawsze wypełnia się po brzegi, dlatego bilety warto rezerwować
z wyprzedzeniem – radzi dziennikarz.
Z młodej fali krakowskich muzyków trzeba wspomnieć pianistę
Piotra Orzechowskiego, który swój wizerunek „Pianohooligana”
zmienia w coraz poważniejsze i dojrzalsze kompozycje. Jeszcze
młodszy jest saksofonista Sławek Pezda, którego usłyszeć można w przynajmniej kilku jazz-bandach. Gitarzysta Szymon Mika
regularnie zdobywa ważne nagrody, a panowie z N.S.I. Quartet
zarażają pozytywną energią. Są wreszcie Mateusz Gawęda, Darek
Dobroszczyk, Bartosz Dworak, Stanisław Słowiński i wielu, wielu
innych, o których już głośno w muzycznym świecie.
Harris Piano Jazz Bar to popularne, ale nie jedyne miejsce na
jazzowej mapie Krakowa. – Moim ulubionym miejscem, żeby
doświadczyć dobrej muzyki, jest Alchemia na Kazimierzu – mówi
Mike Parker. – To scena otwarta na wszystkie gatunki: od free
jazzu do alternatywnego, więc każdy znajdzie coś dla siebie.
Miłośnicy jazzowych standardów spotykają się w Jazz Clubie
„U Muniaka”, wspominając zmarłego niedawno założyciela tego
miejsca. Interesującą muzykę można usłyszeć także w Piec’Arcie
czy Piwnicy Pod Baranami, gdzie do końca lipca trwa (mocno obsadzony) Letni Festiwal Jazzowy. – W krakowskim jazzie najlepsze
jest to, że dobrą muzykę można znaleźć nawet na ulicy – dodaje
Parker. – Trzeba tylko wiedzieć, czego i gdzie szukać.
Celowo pomijam tutaj wielkie wydarzenia, na które do Krakowa
ściągają światowe gwiazdy: Herbie Hancock, Dianne Reeves, Pat
Metheny czy Richard Bona, choć takich koncertów nie brakuje. –
Najciekawsze dzieje się w tych niewielkich klubach, które gdzieś
w piwnicach ukrywają i odkrywają nowe talenty – zdradza Rafał
Zbrzeski. – Jeśli gdzieś można poczuć jazzowy klimat, to właśnie
w tych zadymionych małych salkach.
Mike Parker miał trafić na rok do Budapesztu, ale od czterech
lat mieszka w Krakowie. I nie zamierza się stąd wyprowadzać.
– Kraków ma swoją magiczną atmosferę i jest tak przesiąknięty
historią, że musi to robić wrażenie, zwłaszcza na człowieku ze
Stanów – opowiada o przedłużającym się pobycie w stolicy Małopolski. – Pierwszego dnia na jednej z jam sessions spotkałem
świetnych muzyków, z którymi gram i przyjaźnię się do dziś. Czy
może być coś bardziej inspirującego? – pyta Parker.
Na to pytanie każdy może odpowiedzieć sobie sam. Oczywiście,
przy dobrej muzyce.
Piotr Banasik
Sławek Pezda – saksofon,
Mike Parker – kontrabas
fot. Piotr Banasik
„Jazz jest muzyką, której słuchasz, gdy masz
ochotę posłuchać jazzu” – powiadał Willis
Conover, amerykański dziennikarz muzyczny.
Kiedy masz ochotę zrobić to w Krakowie, nie
musisz daleko szukać – jazzowy plan miasta
obfituje w dobre kluby i jeszcze lepszych muzyków, którzy występują na ich scenach.
reklama
#10
18.06.-31.07.2016
16.08.-28.08.2016
BULANDA MUCHA
ARCHITEKCI
PRZESZŁOŚĆ DLA PRZYSZŁOŚCI
MAŁOPOLSKI OGRÓD SZTUKI
UL. RAJSKA 12 W KRAKOWIE
(WEJŚCIE OD UL. SZUJSKIEGO)
WT. - PT. godz. 11.00 - 19.00
SO. - ND. godz. 10.00 - 17.00
ORGANIZATORZY
Małopolski ogród sztuki
funkcjonuje w strukturach
teatru iM. juliusza słowackiego
w krakowie
TWÓRCA PROJEKTU
MECENAT
MEDIA
prezentacja
www.whatsupmagazine.pl
Główną cechą restauracji Włoska jest, podobnie jak w przypadku kuchni ojczyzny Felliniego, prostota i dbałość o szczegóły. Ta ostatnia zaczyna się już na etapie doboru produktu.
Sala liczy kilkanaście stolików, ale wydaje się być większa. Siedzimy na parterze Angel Wawel przy ul. Dietla, a żywą fototapetę
jednej z przeszklonych ścian stanowią Planty Dietlowskie. Przez
drugą widać barokowy kościół św. Agnieszki i kameralny ogródek
restauracji. Samo wnętrze jest surowe: niczym nieprzykryty betonowy sufit, proste drewno na podłodze, oszczędne, nawiązujące
do industrialnych lampy. Pośrodku stoi potężny drewniany stół.
Uwagę zwracają detale, ale o tej porze roku przede wszystkim
otaczająca miejsce soczysta zieleń.
Przy barze pokazano produkty, na których opiera się kuchnia
Włoskiej: świetne wędliny, sery, oliwki, aromatyzowane oliwy,
przygotowywane na miejscu makarony, czy grissini. Można je także kupić na wynos. – Wszystko robimy od podstaw, sprowadzamy
produkty najwyższej jakości z apelacjami – opowiada Dorota,
menadżerka Włoskiej.
Karta zmieniana jest cztery razy w roku, obecna obowiązywać
będzie do września. Obok minestrone i zupy rybnej czy tradycyjnych przystawek (m.in. smażonych sardeli i bruschetty z obłędnie
dobrą burratą) spróbować możemy m.in. pappardelle carbonara
fot. materiały prasowe
Wszystkie twarze
Włoskiej
z bobem, Grana Padano i pancettą affumicatą,
czyli świetnym wędzonym boczkiem z Górnego
Tyrolu (29 zł), fettucine z ośmiornicą, pieczoną papryką i peperoncino (46 zł), piersi perlicy
z pieczonymi brzoskwiniami, kapustą, bobem,
kurkami i młodym ziemniakiem (55 zł). – Oprócz
tego co jakiś czas nasi goście mogą spróbować
dań z jakimś produktem wiodącym, np. z truflą
– uzupełnia Dorota.
Miejsce zmienia się wraz z porą dnia i światłem.
Włoska to dobre miejsce zarówno na szybki
lunch za 25 zł, codziennie inny, by nie znudził się
pracownikom okolicznych biur, jak romantyczną
kolację – Dorota poleca, by wybrać podczas niej
na przykład jagnięcinę i owoce morza, a specjalnie ośmiornicę; na deser koniecznie trzeba
wybrać tiramisu. Można tu przyjść na weekendowe śniadanie (w menu granole, grzanki,
omlety) czy po prostu wyskoczyć ze znajomymi
na pizzę z pieca opalanego drewnem (19–29 zł) i butelkę wina
w bardzo rozsądnej cenie. Co jakiś czas Włoska organizuje też
kolacje degustacyjne, podczas których pokazuje wyrafinowaną
stronę włoskiej kuchni.
Restauracja jest dobrym miejscem na spotkania biznesowe. –
Przy Włoskiej, pomiędzy restauracją a kościołem, mamy bezpłatne miejsca parkingowe dla klientów, co ułatwia terminowe i bezstresowe dotarcie na spotkanie – mówi menadżerka. – Świetnie
spełniamy się też jako miejsce na imprezy firmowe, mieścimy
60 osób, a imprezy toczą się i w środku, i w ogródku – dodaje.
Restauracja obsługuje też kateringi, nawet na kilkaset osób.
Zamawiające je firmy – obok lekkiej odsłony włoskiej kuchni –
mogą równocześnie wybierać ze specjałów kuchni azjatyckiej.
Sprawdziliśmy to na urodzinach What’s Up Magazine – takie
połączenie sprawdza się znakomicie. Azja zagościła zresztą w sąsiadującym z Włoską, siostrzanym Musso, ale to już zupełnie inna
kulinarna historia.
Magda Wójcik
włoska
ul. Sukiennicza 8 (wejście od ul. Dietla), tel. 500 849 900, godziny otwarcia: 11–22
[email protected], www.sukiennicza8.pl.
Cupcake Corner,
czyli jak wypiekać
szczęście
Cupcake Corner Bakery to autentyczna amerykańska cukiernio-kawiarnia, która pasją do amerykańskiego cukiernictwa
dzieli się od 2010 roku. Pierwsze trzy lokale powstały w Krakowie (ul. Bracka 4, Grodzka 60, Michałowskiego 14), a dwa
kolejne w Warszawie przy Chmielnej 21 i pl. Konstytucji 2.
Cupcake Corner w swojej ofercie ma także propozycje dla
firm i korporacji.
Cupcake Corner, jak sama nazwa wskazuje, specjalizuje się w autentycznych amerykańskich cupcakes, które wypiekane są każW Krakowie
dego dnia na zapleczu tych przytulnych kawiarni. Flagowe smaki,
kawiarnie znaj- które królują w menu to m.in. Peanut Butter (cupcake o smaku
dują się przy
masła orzechowego), Red Velvet (prawdziwa amerykańska klasyulicach: Bracka), czy Czekoladowe Confetti – ciasto czekoladowe z czekoladokiej 4, Grodzwym kremem. W menu, które zmienia się każdego dnia tygodnia,
kiej 60 i Michaznajdziemy kilkanaście różnych smaków cupcakes.
łowskiego 14
– Prawdziwy cupcake to nie tylko delikatne, wilgotne ciasto, aksamitny serkowy lub maślany krem oraz finezyjna dekoracja. To
także pasja, w którą wkładamy całe serce, kreatywność naszych
cukierników, ogromne doświadczenie i dziedzictwo rodzinnych,
amerykańskich przepisów przekazywanych z pokolenia na pokolenie – tłumaczy Marcin Dutkiewicz, twórca i pomysłodawca
konceptu Cupcake Corner Bakery.
Cupcake
Corner
Cupcakes dla korporacji
W swojej ofercie Cupcake Corner ma także propozycję dla firm.
Duży event dla ważnego klienta, a może pożegnanie wieloletniego pracownika? Nic prostszego – tu doskonale sprawdzą
się cupcakes z logotypem lub dedykowanym
napisem. Cupcakes można zamówić w dużych
ilościach – kawiarnia oferuje pakowanie ich
w pudełka na jednego, cztery, sześć i dwanaście
cupcakes, a także proponuje dowóz do wskazanego miejsca. Cupcake Corner zaufało już wiele
krakowskich i warszawskich firm, które chcą się
wyróżnić, świętując specjalne okazje. Cupcakes
mogą być też przełamaniem lodów na spotkaniu
biznesowym albo dopełnieniem nieszablonowej
wysyłki do blogerów czy dziennikarzy.
Rzemieślnicze lody i organiczna kawa
Oprócz cupcakes w ofercie lokali znajdziemy
także świeżo paloną, organiczną kawę, która
tworzona jest specjalnie dla Cupcake Corner.
Lokale słyną też z amerykańskich lodów rzemieślniczych, które produkowane są z naturalnych składników, bez past, baz lodowych czy
ulepszaczy. Jeśli jeszcze nie zaczęliście sezonu
lodowego w tym roku, obowiązkowo sprawdźcie
takie smaki lodów jak Solony Karmel czy Sweet Carrot z kawałkami prawdziwej marchewki!
Koniecznie spróbujcie też rożków o smaku Red
Velvet, które wypiekane są w lokalach!
Śniadanie z Nowego Jorku
Cupcake Corner nie zapomina też o fanach mniej słodkich produktów. W ofercie znajdziemy świeżo pieczone bajgle, które
w połączeniu z kawą, będą idealną propozycją na śniadanie w nowojorskim stylu albo na szybki lunch. Podawane są z kremowymi
serkami, a wybierać można spośród smaków bajgli (m.in. serowy
albo z makiem), jak i serków (m.in. z boczkiem, albo o smaku pieczonych orzechów z miodem). Niedawno Cupcake Corner wystartował także ze sklepem internetowym, gdzie można zamawiać
zestawy literowe albo tworzyć własne i odbierać je w lokalach.
Koniecznie odwiedźcie Cupcake Corner lub zamówcie cupcakes
dla pracowników czy klientów – uśmiech gwarantowany.
Zamówienia cupcakes dla firm: [email protected]
www.cupcakecorner.pl
facebook.com/cupcakecorner
instagram.com/cupcakecornerbakery
fot. materiały prasowe
20
wokół stołu
Lipiec / Sierpień 2016
Poleca
NatureWay
Fine Dining
Week
fot. Michał Ziębowicz
Czy po wypiciu kawy boli Cię żołądek, masz
wzdęcia lub pieczenie w przełyku? Nie jesteś wyjątkiem – ok. 20% populacji ma ten
problem.
Nie jest on duży, jeżeli nie lubimy smaku kawy.
Jednak jeśli nie potrafimy się obejść bez małej czarnej i jej pobudzających właściwości –
co wtedy? Wbrew obiegowej opinii, kawa sama
w sobie nie działa drażniąco na żołądek. Odpowiedzialne są za to woski znajdujące się na powierzchni jej ziaren. Pozbycie się ich sprawia,
że kawa zachowuje swoje właściwości – smak,
aromat i działanie pobudzające, a jednocześnie
nie sprawia, że nasz układ pokarmowy strajkuje.
Kawiarze z wrażliwymi żołądkami nie muszą
już pić nielubianych substytutów. Wystarczy,
że sięgną po Gentile Stomach Friendly. Jej producent, marka Bristot, opatentowała sposób
pozbywania się wosku z ziaren kawy. Smakosze
aromatycznego napoju z pewnością docenią,
że Gentile to czysta, najwyższej klasy Arabica. Gentile polecane jest także osobom, które
ograniczają kofeinę, ale nie chcą z niej całkiem
zrezygnować.
www.natureway.pl
21
From Maghreb
with luv
Sababa
Ciągle brakuje Wam w Krakowie koktajlbarów? Dobra wiadomość – ta scena właśnie
zaczyna się wypełniać.
Do Mercy Brown dołączył już Mash rooM
oferujący gotowe do wypicia, przyrządzone
na miejscu koktajle (Dolnych Młynów 10B) czy
Krakowska Wolnica (pl. Wolnica 2), która już
odważnie pisze o sobie jako miejscu spędów
krakowskiej bohemy. A to nie koniec. W lipcu
nad restauracją Hamsa (ul. Szeroka 2) otwarty
zostanie bar, który z pewnością nieźle namiesza.
Sababa znaczy po prostu „wspaniale”. I wszystko wskazuje, że właśnie tak będzie. Począwszy
od wnętrza z koronkowo dopracowanymi detalami, siedmiometrowym stalowym barem,
połączenie starzonej
tequili z hibiskusem i konfiturą z dojrzałych fig
dla którego tłem będzie ściana z przecieranych
kwasem luster, po dobór goszczących w Sababie
DJ-ów. Miejsce pomieści ponad 100 osób, więc
szykujcie się na tańce.
W krótkiej karcie, obok koktajli (20–28 zł) nawiązujących do bliskowschodnich smaków
(do szklanek trafią m.in. tahina, róża, figi, hibiskus, czy daktyle) i klasyków, znajdą się też
wina. Kiedy otwarcie? Już wkrótce dowiecie się
z Facebooka.
reklama
Wraz z pojawieniem się w Warszawie pierwszej gwiazdki Michelin nadwiślańscy restauratorzy i foodies co raz częściej sięgają
po termin fine dining. Na czym polega owy
przymiotnik „fine”?
Tym, co odróżnia dobrą restaurację od świetnej,
jest to, że ta druga oprócz wspaniałego posiłku
oferuje pełne, wielozmysłowe doświadczenie.
Banalną czynność jedzenia wynosi się tu na inny
nieco poziom i daje przyjemność z odkrywania
pomysłów szefa kuchni na połączenia smaków,
tekstur, temperatur, kolorów i kształtów. Talerze przypominają małe dzieła sztuki, chwilowe
i stworzone wyłącznie dla nas.
W ostatnim tygodniu wakacji (23–31 sierpnia)
sprawdzimy, jak fine dining ma się w Krakowie
i Warszawie. Kilkadziesiąt restauracji zaprosi
wtedy gości, by spróbowali specjalnych menu
degustacyjnych w cenie 119 zł. Formuła jest
już znana, ponieważ dwa razy w roku gości
u nas Restaurant Week. Tu wszystko odbędzie
się podobnie. Rezerwacje ruszą już 2 sierpnia.
Wpiszcie sobie tę datę w kalendarz, bo najlepsze
stoliki znikają szybko. A najlepiej – stwórzcie
konto gościa na restaurantweek.pl i bądźcie
na bieżąco z najciekawszym festiwalem restauracyjnym w Polsce.
Magda Wójcik
22
siedem uciech głównych
www.whatsupmagazine.pl
5–9 lipca
EtnoKraków
fot. materiały prasowe
to ostatnia, wydana
w styczniu tego roku,
epka Massive Attack.
Wystąpili na niej
Tricky, Roots Manuva
i Young Fathers
19–20 sierpnia
Kraków Live
Festival 2016
Weekendy do końca września
Czas na pikniki!
Śniadanie na trawie, joga, pokazy kulinarne.
Co weekend w dwóch krakowskich parkach.
Soboty – park Bednarskiego, w niedziele –
park Krakowski. Tak w skrócie prezentuje się
nowa inicjatywa, czyli Piknik Krakowski.
Piknik Krakowski sięga do tradycji krakowskich
majówek, kiedy to całymi rodzinami krakowianie udawali się na odpoczynek na łonie natury.
Wyposażeni w kosze pełne wiktuałów, zaopatrzeni w przyrządy do uprawiania sportów, peregrynowali w poszukiwaniu zacisznych miejsc.
Słowo piknik kojarzy nam się niezwykle sympatycznie: z leniuchowaniem, przyjaciółmi,
dobrym jedzeniem i, niekoniecznie wyczynowymi, sportami. Okazja do błogiego spędzania
wolnych dni nadarzać się będzie od lipca do
września: w każdą sobotę w parku Bednarskiego
i w każdą niedzielę w parku Krakowskim. Od
godz. 10 do 16, będzie można poznać swoich
sąsiadów, porozmawiać, poczytać, zjeść i oddać
się aktywności fizycznej. – Poszukujący dobrego jedzenia zaopatrzą swoje koszyki i lodówki
w dobre jedzenie, ci bez śniadania najedzą się
do syta, spragnieni wiedzy kulinarnej będą mogli wziąć udział w warsztatach i pokazach. Nie
zabraknie zabaw i konkursów dla dzieci, a dla
seniorów zajęć tai-chi i jogi – zapowiadają organizatorki.
www.facebook.com/piknikkrakowski
Jak zamknąć letni sezon festiwalowy? Najlepiej słuchając The Chemical Brothers, Massive Attack i Young Fathers. Oraz nucąc „Chandelier” wraz z Sia.
Przede wszystkim, przy okazji premiery nowego
materiału, będziemy mogli zobaczyć niepowtarzalne, multimedialne show Massive Attack. Na
dodatek występujących wraz z świetnymi Young
Fathers, hip-hopową formacją ze Szkocji. Po nich
na scenę wkroczy boska Sia. Następnego dnia
usłyszymy The Chemical Brothers w rok po premierze ostatniego albumu „Born In The Echoes”.
19 sierpnia wystąpią: Massive Attack, Sia, Damian „Jr. Gong” Marley, 20 sierpnia wystąpią:
The Chemical Brothers, Cage The Elephant, The
Neighbourhood, HAIM. Impreza odbędzie się na
terenie Muzeum Lotnictwa.
livefestival.pl
fot. B by BLLC Javi Rojo
Ritual Spirit
Nie ma lepszej pory roku niż lato do słuchania world music. Tym bardziej, że EtnoKraków/Rozstaje 2016 to 100 muzyków, blisko
20 koncertów, a do tego zabawy taneczne
oraz warsztaty muzyczne i tradycyjnego rzemiosła.
EtnoKraków/Rozstaje 2016 to z jednej strony
projekty rekonstruujące archaiczne formy ekspresji (scena IN CRUDO), a z drugiej propozycje
inspirowane muzyką tradycyjną, ujęte w nurtach folk, etno, world music, etnojazz, fusion,
global beat (scena INSPIRACJE). – Zarówno
forma twórczej rekonstrukcji, jak i otwartej, odważnej reinterpretacji dawnych świadectw kultury – to równouprawnione postawy twórcze.
EtnoKraków/Rozstaje 2016 to forum prezentacji
obu twórczych postaw – mówi Jan Słowiński,
dyrektor festiwalu.
Podczas festiwalu – obok polskich wykonawców – usłyszymy flamenco w wykonaniu Buiki
(Hiszpania), Jojo Abot z zespołem (Ghana/Szwecja/USA), wybuchową Mokoomba z Zimbabwe,
miks rapu, ska, brzmień afro-kubańskich i soukous – nazywanej afrykańską rumbą. Ponadto
Kalàscima (Włochy), TradAttack! (Estonia), międzynarodowy Sans (Wielka Brytania/Finlandia/
Armenia), El Naan (Hiszpania), grupa Gulaza
(Algieria/Izrael) w niezwykły sposób odwołująca się do pieśni jemeńskich kobiet. Usłyszymy
A Filetta (Francja/Korsyka) nawiązujący do wielowiekowej tradycji polifonii korsykańskiej oraz
chór Iberi kultywujący tradycję gruzińskiego
wielogłosu.
www.etnokrakow.pl
Do 23 lipca
Jazzowy lipiec
W tym numerze poświęciliśmy jazzowi całą
stronę. Wy możecie poświęcić na jazz cały
lipiec.
XXI edycja Letniego Festiwalu Jazzowego trwa
półtora miesiąca. Za nami Niedziela Nowoorleańska, ale ciągle przed nami Yellowjackets (22
lipca w Kijów.Centrum), David Liebman z Vein
Trio (7 lipca w Piwnicy pod Baranami) oraz kolejne 19 koncertów w Piwnicy pod Baranami
oraz 20 w Harris Piano Bar. Do 23 lipca posłuchamy mocnej reprezentacji polskiego jazzu,
m.in. kwartetu Jana Ptaszyna Wróblewskiego,
Włodzimierza Nahornego, tria Wojciecha Karolaka, Adama Pierończyka, Doroty Miśkiewicz
& Marka Napiórkowskiego, Grażyny Auguścik,
Pawła Kaczmarczyka i wielu innych. Zaprezentuje się także dużo młodych, ale już uznanych
artystów i kilkanaście zespołów zagranicznych.
Nowością będą otwarte koncerty w Studio S5
Radia Kraków z udziałem Mateusza Smoczyńskiego i Bartosz Dworak Quartet (7 lipca – w 70.
rocznicę urodzin Zbigniewa Seiferta), polskich
laureatów 1. Międzynarodowego Gitarowego
Konkursu Jazzowego J. Śmietany – Szymon Mika
Trio i Gabriel Niedziela Band (12 lipca) oraz austriackiego Dave Helbock Trio (17 lipca).
www.cracjazz.com
siedem uciech głównych
Lipiec / Sierpień 2016
do końca sierpnia
„Niewygodna prawda”), czy Leonardo DiCaprio
(„Zjawa”). Pokażemy pełne muzyki filmowe
biografie Janis Joplin, Amy Winehouse, Boba
Dylana. Będzie nagradzane na licznych festiwalach kino polskie (z angielskimi napisami!):
„Demon”, „Moje córki krowy”, „Córki dancingu”
oraz ciekawe dokumenty „Mów mi Marianna”,
„Sól ziemi”. Bilety tylko 7 zł! A w przerwach między seansami – relaks na kinowych leżakach na
tarasie Pałacu pod Baranami!
fot. materiały prasowe
Nowy Bulwar(t)
Sztuki
Dobra wiadomość dla mieszkańców Nowej
Huty i okolic. W upalne letnie dni ukręcą nudzie głowę nad Zalewem Nowohuckim.
Każdego dnia w ramach Bulwar(t) u Sztuki będą
odbywać się darmowe wydarzenia: spektakle,
spotkania z artystami, koncerty muzyki poważnej oraz etnicznej, pokazy filmowe, gry i zabawy plenerowe, warsztaty dla dzieci, młodzieży
i dorosłych. W poniedziałki będą się odbywały
warsztaty dla dzieci Art&Science (lipiec) i Design (sierpień). W niedziele o godz. 11 najmłodsi
będą mogli posłuchać bajek. Kreatywne warsztaty dla dorosłych, warsztaty fotograficzne i gry
plenerowe będą się odbywały we wtorki. Środy
nad Zalewem będą należały do smakoszy, w każdą środę o 18:00 Bulwar(t) sztuki zaprasza na
warsztaty i pokazy kulinarne. W czwartki natomiast będą się odbywały spotkania z ciekawymi
nowohucianami. Piątkowe wieczory rozgrzeją
potańcówki międzypokoleniowe. W niedzielne
popołudnia oraz wieczory będzie można nad
Zalewem posłuchać muzyki kameralnej.
Początek lipca należał będzie do Teatru Montowania, w piątek 8 lipca zobaczymy dowcipną i ironiczną inscenizację „Quo vadis”, 9 lipca
rozbawią nas „Trzej muszkieterowie”, a dzień
później monodram „Ojciec polski”. 16 lipca zobaczymy Jan Peszka w monodramie „Scenariusz
dla nieistniejącego, ale możliwego aktora instrumentalnego”. Po ŚDM, 13 sierpnia, „Goła
baba”, czyli monodram Joanny Szczepkowskiej
23
7–10 lipca
29. ULICA
Poleca Marynia Gierat
w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Tydzień później
„Słowa i dźwięki: Wirpsza” w wykonaniu Radosława Krzyżowskiego i zespołu Jazzformance.
17 lipca odbędzie się premiera wyjątkowego projektu artystyczno-społecznego Magdy Miklasz
pt. „Baśnie z tysiąca i jednego bloku”. Balkony
bloku nr 19 na Dywizjonu 303 staną się przestrzenią artystyczną, a mieszkania lokatorów
zostaną zamienione w swoistą galerię. Na zakończenie sezonu, 28 sierpnia, Łaźnia Nowa
zaprasza na multimedialny pokaz koncertu
muzyki teatralnej. Udział we wszystkich wydarzeniach jest bezpłatny, zapisy: bulwarowa@
laznianowa.pl.
www.laznianowa.pl
Lato z Kinem
Pod Baranami
Gdzie spędzić lato? Najlepiej w kinie! Gdy
upał praży, miasto męczy – najlepiej nadrabiać kinowe zaległości w klimatyzowanych
salach Kina Pod Baranami na Letnim Tanim
Kinobraniu.
10. już edycja wakacyjnego festiwalu filmowego
potrwa od 1 lipca do 1 września. W programie
ponad 100 filmów! Hity ostatnich miesięcy
(„Dziewczyna z portretu”, „Lobster”, „Pokój”),
niszowe kino, które szybko znikało z ekranów
(„Nawet góry przeminą”, „Bone Tomahawk”,
„Dope”). Nie braknie dzieł kultowych, takich
jak „2001: Odyseja kosmiczna”. Będą wielcy reżyserzy: Tarantino, Dolan, Allen, bracia Coen;
gwiazdy aktorskie: Fassbender („Makbet”, „Steve Jobs”, „Slow West”), Cate Blanchett („Carol”,
Przez cztery lipcowe dni cztery krakowskie
place staną się scenami plenerowymi dla teatralnych trup z całego świata.
Zobaczymy m.in. przedstawienie „Mistrz Głodu” poznańskiego zespołu Teatr Biuro Podróży,
spektakl najstarszego teatru ulicznego w Polsce
– Teatru Snów, a także warszawski Teatr Akt
w spektaklu „Poza czasem”. Zatańczy francuska
grupa Tango Sumo, podniebnymi akrobacjami
zatrzyma dech w piersiach francuski zespół Tac
O Tac. Na dziwnych instrumentach zagrają Jashgawronsky Brothers z Włoch. Festiwal zwieńczy imponujące, podniebne show „Muaré Experience” w wykonaniu hiszpańsko-angielskich
artystów z Duchamp Pilot. Najmłodsi widzowie
powinni przedpołudnia spędzać na placu Szczepańskim, gdzie przygotowano dla nich zabawy
i przedstawienia. Obok pl. Szczepańskiego, festiwal odbywał się będzie na Rynku Głównym,
Małym Rynku i – pierwszy raz – w Rynku Podgórskim.
teatrkto.pl
reklama
DOMy100.pl
reklama

Podobne dokumenty