Pobierz - What`s Up Magazine
Transkrypt
Pobierz - What`s Up Magazine
e m a g a z i n Numer 15 | Lipiec / Sierpień 2016 | www.whatsupmagazine.pl | nakład 25 tys. | egzemplarz bezcenny p i e r w s z y jazzowy kraków Ludzie i festiwale d l a i k o r p o r a c j i komunikacyjny armageddon Co nas czeka w ŚDM? gra w zielone Walcząc o skrawki o u t s o u r c i n g u trójmiasto Bierze oddech nie wystarczy dbać o pr Wojciech Burkot o Krakowie Wersja w pdf na www.whatsupmagazine.pl 2 what’s up? www.whatsupmagazine.pl Enter spis treści temat numeru 3Kto się boi ŚDM? rozmowa numeru 6 Wojciech Burkot hr 8 Grywalizacja 9 Pod lupą TESTu: Rekrutacja w IT przedstawiamy 10 Trójmiasto 12 Dr Albin | Reality Games nieruchomości „Blackout” – połączenie thrillera naukowego i powieści sensacyjnej pióra Marca Elsberga – od początku trzyma w napięciu. W tej obsypanej nagrodami książce pozornie poukładana, technologicznie rozwinięta Europa nagle pogrąża się w ciemności. Nie działa Internet, telefony, telewizja, stopniowo pada komunikacja, stacje paliw, dostawy żywności i leków. Brak elektryczności dotkliwie odbija się na życiu mieszkańców pogrążającego się w chaosie kontynentu, załamują się giełdy i rynki finansowe, gasną bankomaty i terminale płatnicze, w miastach pojawiają sie spekulanci, spece od lichwy, kreatorzy czarnego rynku. Choć mamy świadomość, że „blackout” to w dużej mierze fikcja literacka Elsberga, nie brak realnych przykładów, jak wizja technologicznego tąpnięcia podtrzymujących życie systemów może przerazić ludzi XXI wieku. Kilkanaście lat temu świat przestraszył się wizją globalnego resetu związanego z zmianą daty w komputerowych pamięciach z 1999 na 2000. Wieszczono krach na trudną do wyobrażenia skalę, awarie, przestoje, chaos. Milenijna gorączka rozgrzewała naszą świadomość niczym w 1938 roku słuchowisko „Wojna Światów” Orsona Wellesa w radio CBS, które spowodowało panikę mieszkańców New Jersey przekonanych, że w USA dochodzi właśnie do inwazji Marsjan. Kasandryczne wizje nieobce są też rokowi 2016. Otóż do Krakowa na południu Polski zjeżdża w lipcu około półtora miliona katolików z całego świata. Mieszkańcy Krakowa prześcigają się więc w mrożących krew w żyłach zapowiedziach, co okropnego czeka prężnie rozwijające się biznesowo i turystycznie miasto podczas feralnego tygodnia. 14 Mieszkaj W Mieście z miasta 16 Gra w zielone dbamy o ciebie / siesta 17 Drwal bez koszulki | Straszna przyjemność 18 Cały ten krakowski jazz Słychać o wywołanych przez ulewę grząskich bagnach na polach Brzegów pod Wieliczką, totalnym paraliżu komunikacji w promieniu 50 km od Rynku Głównego, zamkniętych strefach dla pielgrzymów strzeżonych przez uzbrojonych po zęby policjantów, żołnierzy i antyterrorystów, oblepionych tysiącami autokarów miejskich parkingach, arteriach, a nawet autostradach. Przerażającego scenariusza dopełniają podejrzenia o szykowanych tu zamachach terrorystycznych, a na to wszystko prezydent miasta wzywa krakowian, aby jego śladem opuścili miasto. Jak w te dni poradzi sobie krakowski biznes zatrudniający w korporacjach i centrach usług blisko 100 tys. pracowników? Czy grozi nam organizacyjny „blackout”? W wakacyjnym, podwójnym numerze „What’s Up Magazine” składamy Wam raport z przygotowań do Światowych Dni Młodzieży. Patrzymy na ten rozgardiasz pod kątem Waszej pracy, codziennej drogi do biura, zarówno w związku z uczestnictwem w ŚDM, jak i wyjazdem z miasta dla świętego – nomen omen – spokoju. „Are you ready for ŚDM?” – pytają Was wielkie bilbordy na krakowskich skrzyżowaniach. Tego nie wiemy, wiemy za to, że gotowy jest już 15 numer naszego pisma, w którym piszemy też o rozwoju globalnych marek, konkurencji z Pomorza, grywalizacji, startupach, innowacjach, kulinariach, wypoczynku. Miesiąc temu straszyliśmy Was wizją „przegrzania” miasta. Tym razem serwujemy m.in. „blackoutowy” dreszczyk emocji. Czy Orson Welles lub Marc Elsberg byliby z nas dumni? Oceńcie sami... wokół stołu 20 Włoska | Cupcake Corner 21 Sababa | Fine Dining Week siedem uciech głównych 22 Kulturalne wakacje Redakcja what’s up magazine pierwszy dla outsourcingu i korporacji www.whatsupmagazine.pl redaktor naczelny Rafał Romanowski zastępca Magda Wójcik wydawca Fundacja Aktywnych Obywateli im. Józefa Dietla dyrektor artystyczny & ilustracje Joanna Sowula fotografie Piotr Banasik editor (english) Łukasz Cioch korekta Agata Malczewska reklama Anna Głuc [email protected] + 48 503 920 670 kreacja i marketing Agencja Kreatywna Lemon Media facebook Whatsupmagazine.pl twitter @WhatsUpKrakow kontakt +48 519 636 121 [email protected] Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów, nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam i ogłoszeń. Are you ready? These days, it can be quite hard not to notice the “Are you ready? ” posters and banners scattered all over the city. How wonderfully (self-) ironic on the part of organizers, who, over the last few months, in particular, have done so much to consistently project an image of, well, anything but ready. As a result, the general public may have felt justified in thinking that too many cooks (especially unqualified for an organizational challenge of this magnitude) may in fact be coming dangerously close to spoiling the entire broth. Early in April, ASPIRE, Kraków’s biggest network of (businessservices) companies, organized a meeting between all parties involved in the organization of the 2016 World Youth Days in Kraków, hoping to gain (and spread) more clarity among its business centres, especially on matters related to expected traffic congestion, temporary road closures, internet access, key communication channels established for different possible scenarios, and, last but not least, on how Kraków’s no. 1 business sector (ca. 50 000 employees) could actually contribute to mitigating the (e.g. traffic-related) stress on the city through flexible approach to working hours and a range of creative, company-specific proposals. During the structured and carefully planned four-hour meeting, all four pillars of WYD decision-makers were represented, including the Town Hall, the Governor’s Office, the Marshal’s Office and the Curia. Suffice it to say that little seemed certain at the time and even less came in the two months that followed. We remain optimistic, however, putting trust instead in perhaps the most natural assumption of all – pilgrims who will come to Kraków from all over the world are, by definition, nowhere near what business describes as trouble-causing customers, picking on every organizational defect and imperfection. They may in fact prove to be quite the opposite – friendly, loving, joyful, undemanding and open-minded, focused on what they will have come to Kraków for in the first place – the spiritual, transformative journey, being part of a larger community. Speaking of transformative journeys, for many people, summer is the period of battery-charging and life-changing decisions. It is one of those few precious moments in a year when we have enough ‘quality time’ to look back and forward, if only to see how we feel about going back to the same old professional context, or taking big risks instead. In this edition, we talk to Wojciech Burkot, the man who had established Kraków’s Google R&D and, after 7 years at its helm, moved on to explore new opportunities. To put you in the holiday mood, we also take a quick look at how green a city Kraków is, in a non-figurative sense. As always, we have a tasty set of recommendations for you, whether it’s jazz, arts or entertainment. Somewhere in between, we also explore how other cities are faring in their experiments with businessservices, especially Gdańsk. Now that we are in the seaside, let us wish you magnificent summer 2016! Łukasz Cioch temat numeru Lipiec / Sierpień 2016 3 Milion przyjezdnych kontra pół miliona wyjeżdżających? Światowe Dni Młodzieży to pierwszy tak poważny sprawdzian dla krakowskich pracodawców. Firmy dwoją i się troją, aby w te dni działać bez zakłóceń. Ale co stanie się, jeśli np. w całym regionie padnie sieć internetowa, a połowa zatrudnionych nie dotrze do biurek? most Dębnicki, aż po rondo Matecznego jedna z nitek będzie przeznaczona tylko dla komunikacji miejskiej i pieszych, dla aut zostanie po jednym pasie), a od 25 lipca tramwaje będą się poruszały po specjalnych kanałach transportowych z częstotliwością co trzy minuty. Nieźle, tyle że kanały te zostaną przygotowane pod kątem dotarcia do Łagiewnik i na Błonia, a w końcu weekendu większość tramwajów pojedzie do Bieżanowa i do Płaszowa – pielgrzymi mają stamtąd wyruszać do Brzegów. – Na krótkie dystanse, do dwu kilometrów, polecamy piesze przejścia. Na dłuższych najkorzystniejszy będzie rower. Zamknięte dla rowerów będą tylko dwa miejsca: al. 3 Maja przy Błoniach i rejon sanktuarium w Łagiewnikach – słyszymy w ZIKiT. – W dalszej kolejności rekomendujemy tramwaje i autobusy. Dzięki buspasom i specjalnym kanałom komunikacja zbiorowa powinna być maksymalnie wydolna. Nasi ludzie będą np. pilnować, by nigdzie tory nie były blokowane przez auta – brzmią zapewnienia. Wstajesz rano i od razu stres. Rzut oka na pasek TVN24: nic nie wybuchło, nikogo nie zatratowano, papież Franciszek w dobrej kondycji. Zaraz, zaraz, o ósmej masz być przy biurku, a do autobusów miejskiej komunikacji nie da się wsiąść. Pociągi aglomeracyjne pod specjalnym nadzorem. No tak, znów nie dojedziesz na czas. Na rower patrzysz z powątpiewaniem. Wczoraj ledwo udało Ci się na nim dotrzeć do domu. Zamknięte ulice. Kłąb ludzi z Filipin pytających z uśmiechem: do you believe in Jesus? Biedronka zagrodzona, jazda naokoło. Wzdychasz. Koleżanka z biurka po lewej chodzi pieszo. Ma blisko. Ty zapylasz przez pół zatkanego miasta z Olszy do kompleksu biurowego Bonarka 4 Business. Masz dość. Za jakie grzechy tak cierpisz? Trzeba było rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady… Zły sen? Niekoniecznie. Od 23 lipca do 1 sierpnia przez Kraków przewinie się co najmniej milion pielgrzymów, którzy odwiedzą miasto z okazji Światowych Dni Młodzieży. To tyle, ilu jest wszystkich mieszkańców Krakowa. Pierwotnie mowa była nawet o dwóch milionach przyjezdnych, ale – przyznacie – milion i tak robi wrażenie. Oszczędniejsza prognoza to głównie „zasługa” ata- ków terrorystycznych w Paryżu i Brukseli. Szacunkowe prognozy mówią, że z powodu obawy o krwawe zamachy liczba chętnych do odwiedzenia Krakowa na ŚDM może spaść nawet o 40 proc. Ale tak naprawdę nikt nie wie, ile osób dotrze w ostatnim tygodniu lipca do Krakowa. Na razie w bazie ŚDM zarejestrowało się 600 tys. chętnych. Transportowe to i owo Paraliż miasta jest niemal pewny. Obecnie, w dni powszednie, komunikacji miejskiej udaje się wykonywać milion przewozów dziennie. Aby sprawnie poradzić sobie z ruchem pasażerskim, potrzebne byłoby jej dwa razy więcej. Władze miasta apelują, aby w feralny komunikacyjnie tydzień poruszać się pieszo bądź na rowerze. Zazwyczaj w wakacje ruch spada w Krakowie o ok. 30 proc. Jednak kiedy przybędą pielgrzymi, nie pomoże nawet przywrócenie rozkładów jazdy z roku szkolnego. Do autobusów i tramwajów wszyscy się po prostu nie zmieścimy. Ci, którzy się zmieszczą, mogą liczyć na duże ułatwienia – zostaną wyznaczone specjalne buspasy (np. od ul. Czarnowiejskiej, przez Milion na mszę, 100 tysięcy do pracy Trudno wskazać, gdzie przemieszczanie się po mieście będzie najbardziej kłopotliwe, ale urzędnicy wskazują, że Stare Miasto oraz obszar Zwierzyńca przy Błoniach, a także, w drugiej części tygodnia ŚDM, ul. Bieżanowska (która ma być wielkim szlakiem dla pielgrzymów zmierzających do Brzegów) będą obszarem, w którym poruszanie się autem będzie... – Będzie dopuszczalne, ale nie gwarantujemy, że wyjechanie spod domu autem nie zajmie godziny. Po tych obszarach będą poruszały się tysiące osób – mówią w ZIKiT. Kraków został podzielony na strefy, do których wjazd autami będą mieli tylko mieszkańcy, dostawcy i służby. Mieszkańcy poszczególnych stref ruchu powinni już teraz ściągnąć sobie wzory identyciąg dalszy na str. 4 4 temat numeru www.whatsupmagazine.pl Błonia pod łąką poprowadzono kilkanaście kilometrów kabli. Prace trwają też w przylegającym do Błoń Parku Jordana. Trwa budowa ołtarza i infrastruktury, z której korzystać będą pielgrzymi. To na Błoniach 28 lipca po godz. 17 papież Franciszek spotka się z młodzieżą, a dzień później odprawi Drogę Krzyżową. Na miejsce przyjedzie tramwajem. Zrekultywowana łąka ma „wrócić” w ręce miasta 11 sierpnia dokończenie ze str. 3 fikatorów z Internetu, wydrukować i trzymać w samochodzie. Tylko mając taki identyfikator i dowód wskazujący na miejsce zamieszkania, będą mogli wjechać do swojego obszaru. – Identyfikator umożliwi wjazd, ale niczego nie ułatwi kierowcom. To informacja dla policjantów sterujących ruchem, kogo w jakie miejsce kierować, by panować nad sytuacją – informują urzędnicy. Niektórzy kierowcy identyfikatorów będą musieli mieć kilka. – Wiele parkingów przy siedzibach krakowskich korporacji zostanie zamienionych na parking dla pielgrzymów. Stąd też konieczność posiadania specjalnych identyfikatorów – mówi przedstawiciel zarządcy jednego z biurowców w okolicach Ronda Ofiar Katynia. Urzędnicy zalecają, by korzystać ze stron internetowych www. zikit.krakow.pl lub krakow.pl, gdzie na bieżąco będą podawane informacje o utrudnieniach. Polecana jest też aplikacja O! Strzegator, która zainstalowana na smartfonach ma podawać bieżące informacje zależne od lokalizacji, w której zaloguje się do sieci telefon. Firma firmie nierówna Pracownicy krakowskich firm obawiają się przede wszystkim spodziewanych problemów z dotarciem do pracy. O ile jednak możemy sobie przeboleć jednorazowe tłumaczenie spóźnienia komunikacyjnym armageddonem (pewnie równie mocno spóźnionemu szefowi), o tyle obawy wyrażane przez działające w Krakowie firmy są innego kalibru. Jeśli firma X zatrudnia np. 300 osób przy strategicznych procesach na globalnych rynkach, jakikolwiek przestój to dla jej kierownictwa zapowiedź potencjalnej katastrofy. Z naszych informacji wynika, że blisko 150 globalnych zdecydują się przyjechać do Krakowa na spotkanie z papieżem. Przykładowo ktoś z IBM czy Shell może przyjąć pod swój dach korporacji, jakie zainwestowały w Krakowie w ostatnich latach, koleżanki czy kolegów z innego oddziału firmy w świecie, tylko wyraża spore zaniepokojenie niejasnością działań służb odpowiedzialnych za organizację Światowych Dni Młodzieży oraz wciąż chcielibyśmy wcześniej znać jakiekolwiek dane, szczegóły czy mało zadowalającą współpracą z miastem czy strona kościelną. statystyki. Podnosiliśmy też kwestie transportu czy logistyki, W pierwszej połowie kwietnia odbyło się nawet specjalne spoa także efektywnego oznakowania miasta – opowiada w roztkanie w hotelu Sheraton poświęcone tej sprawie. Zorganizowała mowie z „What‘s Up Magazine” szef oddziału firmy zrzeszonej ją Aspire – krakowska organizacja w Aspire. zrzeszająca działających tu inweJak twierdzi, propozycje spowładze miasta apelują, aby w fe- tkały się z życzliwością i zaintestorów. Były słone paluszki, woda resowaniem władz miasta oraz mineralna, krakersy. Przyszli przedralny komunikacyjnie tydzień kurii, ale… na tym się skończystawiciele zainteresowanych firm, poruszać się pieszo bądź na reprezentanci miasta i wysłannicy ło. – Rozmawiamy na miesiąc rowerze. Zazwyczaj w wakacje przed ŚDM a miasto, zamiast Kościoła. I co? I… nic, bo choć dość burzliwe spotkanie zakończyło się się profesjonalnie oznakować, ruch spada w Krakowie o ok. kilkoma ważnymi konkluzjami, ich ozdabia się wielkimi banerami 30 proc. Jednak kiedy przybędą konsekwencji po prostu nie widać. „Are you ready”, chorągiewpielgrzymi, nie pomoże nawet – Proponowaliśmy wspólne działakami i podobiznami świętych. przywrócenie rozkładów jazdy nia na rzecz usprawnienia sytuacji. Nie wiem, po co teraz się reklamować i przed kim, skoro inne Jako branża działająca w kluczoz roku szkolnego. Do autobuodcinki przygotowań leżą odłowych dla światowego biznesu seksów i tramwajów wszyscy się po torach nie możemy sobie pozwolić giem – narzeka nasz rozmówprostu nie zmieścimy na zbyt daleko idące utrudnienia. ca. Jego obawy potwierdzają reprezentanci również innych Dlatego też chcieliśmy się wspólnie z miastem i kurią przygotować odpowiednio wcześniej do tego firm. Słyszymy głównie krytykę poczynań władz Krakowa, które wielkiego wydarzenia. Zaoferowaliśmy współpracę na wielu po– zdaniem inwestorów – nie przejmują się raczej tym, czy lipcowy ziomach, m.in. pomoc w kwaterowaniu zatrudnionych w innych tydzień nie spowoduje tąpnięć w tak dobrze przecież ocenianych oddziałach na świecie pracowników konkretnych firm, którzy krakowskich centrach usług. utrudnienia Ulice zamknięte al. 3 Maja (od 23.07.2016 do 01.08.2016) Franciszkańska od ul. Straszewskiego do ul. Brackiej – możliwy dojazd od ul. Św. Gertrudy (od 27.07.2016 do 31.07.2016) Zmiany w organizacji ruchu dotkną ulic: *al. Mickiewicza (od Czarnowiejskiej), al. Krasińskiego, Konopnickiej do Ronda Matecznego (od 26.07.2016 do 31.07.2016) (prawy pas jezdni od strony AGH wyznaczony dla pieszych, drugim pasem będzie się poruszać komunikacja miejska) *ulice Herlinga-Grudzińskiego, Kuklińskiego, Lipska, Surzyckiego, Rybitwy, Christo Botewa, Śliwiaka, Klasztorna, Most Wandy, Półłanki, Wielicka, Kamieńskiego – od ronda Matecznego do Malborskiej (jedna jezdnia przeznaczona dla pieszych) (od 30.07.2016 r. do 31.07.2016) Ulice wyznaczone, jako strefy zamieszkania (prędkość maksymalna 20 km/h i ruch pieszy na całej jezdni): *Piłsudskiego, Kościuszki, Krupnicza, Reymonta, Piastowska (od Reymonta), Lelewela, Kraszewskiego, Prusa, Senatorska, Kasztelańska, Focha, Dojazdowa, Flisacka, Na Błonie, Jesionowa, Zarudawie, Mydlnicka, Królowej Jadwigi (od Jesionowej do Salwatora) (od 26.07.2016 do 01.08.2016) *Komorowskiego, Kraszewskiego, Lelewela, Bieżanowska, Sucharskiego, Jasieńskiego, Zarzyckiego (od 30.07.2016 do 31.08.2016) Zabiorą Internet? A czego międzynarodowe firmy boją się najbardziej? Otóż… braku Internetu. Sytuacji, w której z powodów bezpieczeństwa, przesilenia, przegrzania, zbyt wielkiego obciążenia pada szybka sieć internetowa, z której korzystają na co dzień. Wówczas nawet najbardziej zaawansowane technologicznie biuro staje się bezbronne. „Internetowy blackout”, który spędza sen z powiek korporacyjnych decydentów, wcale nie jest aż tak nieprawdopodobny. Działający w mieście dostawcy sieci od kilku tygodni informują firmy i detalicznych odbiorców o spodziewanych problemach temat numeru z dostępem do Internetu. „W czasie trwania ŚDM może nastąpić zdecydowanie większe zapotrzebowanie na energię elektryczną, co w połączeniu z upałami może spowodować niewydolność sieci przesyłowej energii elektrycznej (…). Przy przedłużających się awariach mogą nastąpić przerwy w dostępie do Internetu (…) – ostrzega użytkowników jeden z operatorów, uspokajając zarazem, że „dołoży wszelkich starań aby…”. Inny sugeruje, że w związku z zabronionym z powodów bezpieczeństwa dostępem do kanalizacji teletechnicznej (miejsc gdzie pod ziemią czy w naziemnych stacjach biegną kable transmitujące sygnał internetowy), w przypadku awarii fizycznej (np. skutki burzy, podtopień) czas naprawy „może ulec znacznemu wydłużeniu”. – Znacznemu wydłużeniu? Dla naszej działalności to zabójcze. Oczywiście awarie zdarzają się wszędzie, ale zazwyczaj decydują o nich czynniki losowe. Tym razem sami dostawcy sieci zapowiadają nam, że w tych dniach spodziewają się problemów na trudną do oszacowania skalę – mówi specjalista ds. utrzymania sieci informatycznej pracujący w jednym z światowych gigantów w Kraków Business Park w Zabierzowie. A może nad morze? Dlatego też firmy już teraz – przewidując komunikacyjny i transportowy chaos – próbują organizować sobie pracę na bezpieczniejszych zasadach. Niemal wszyscy korporacyjni gracze, z którymi rozmawiamy, wolą dmuchać na zimne i proponują pracownikom inne niż zazwyczaj metody pracy. Przeważają oferty pracy z innego miejsca niż Kraków, ale wśród wielu pomysłów są nawet transfery niemal całych oddziałów do innych punktów w Europie. I tak Alexander Mann Solutions przenosi ponad stu pracowników z krakowskiej Bonarki do Gdańska. Przez kilka tygodni pertraktowano z trójmiejskimi hotelami, aby te przyjęły na tydzień w środku wakacji tak dużą grupę pracowników. Najchętniej zlokalizowaną w jednym obiekcie lub w kilku obok siebie i udającą się do pracy grupowym transportem. Udało się. Tym, którym do Gdańska będzie nie po drodze, sugerowane są urlopy albo praca poza Bonarką. Ale – co ważne – Alexander Mann chce aby było to spokojne miejsce… w znacznym oddaleniu od Krakowa. Z kolei Sappi ma dla swych pracowników trzy pakiety na „papieskie dni”: albo urlop, albo dojście do pracy na własnych nogach 5 i praca nad mniej zależnymi od Internetu zadaniami albo… transkierownictwo zapewnia, że jest gotowe dostarczyć jednoślady fer na tydzień samolotami do oddziałów w Niemczech i Holandii. nawet wszystkim zatrudnionym, tak, aby obsługa kluczowego – Interesująca propozycja, ale myli się ten, kto sądzi, że przez ten klienta nie zwolniła ani o nanosekundę. – Wygląda to tak, że deklarujemy kto jak dojeżdża i w zależności od tego dostaje rower tydzień pozwiedza sobie piękne landy w Niemczech albo będzie albo nie. Na razie (połowa czerwca – red.) wszystko dopiero się fotografować wiatraki czy tulipany. Czeka nas raczej praca w parkach biznesowych na obrzeżach miast, a po tygodniu powrót klaruje. Ale zgodnie z niemiecką solidnością jesteśmy przekonani, na pozostawione tak jak stało przed ŚDM biurko – mówi Karolina że uda się sprawnie. Przecież nie jest to aż tak skomplikowane – słyszymy od zatrudnionych w Lufthansie. Koncern Philip MorPyrzyk z Sappi Europe. W BP przy Jasnogórskiej mają inny pomysł: albo praca w Krakowie ris również stawia na rowery. – Zostaliśmy podzieleni na kilka dla tych, którzy mieszkają bliżej firmy (z dojazdem na własną grup: m.in. tych, którzy na pewno mogą przyjść do pracy oraz rękę) albo… kilkuosobowe zespoły w mieszkaniach wybranych tych, którzy zadeklarują, że praca z domu nie odbije się na ich pracowników. – Wygląda to tak, że dana osoba aranżuje swe wydolności. Rower jest w te dni bardzo mile widziany, choć nadal brak informacji, czy na pewno wszędzie da się nim dojechać mieszkanie na minibiuro i zaprasza kilka osób z działu, aby popracowali wspólnie. Przez ten tydzień będzie to pewnie działać – ocenia Ewa, od trzech lat zatrudniona biurach przy alei Jana trochę na wariackich papierach, ale lepszy rydz niż nic. Już poszła Pawła II. Jednym z większych pracodawców w krakowskim światankieta, kto z zespołu wybiera jaką opcję. Mnie to nie dotyczy. ku korporacji jest Capgemini. Szymon Groch, Risk & Compliance Przeczuwając ten lipcowy hardcore zaklepałam sobie urlop jeszManager, nie ma wątpliwości, że to ważny czas i firma musi się cze w styczniu i mam święty – nomen wówczas logistycznie sprawdzić. omen – spokój. Jadę do Rumunii zwie- niemal wszyscy korporacyjW krakowskich biurach Capgemini dzać piękną Transylwanię – zaciera ręce ni gracze, z którymi rozma- pracuje prawie 4 tys. osób, więc Anna, 28-letnia specjalistka IT. firma zapowiada, że chce zastosoPokaźną przeprowadzkę na papieski wiamy, wolą dmuchać na wać różne scenariusze. Jakie? – Te, tydzień szykuje swym pracownikom zimne i proponują pracowktóre najlepiej sprawdzać się będą State Street (centra w Bonarka 4 Bu- nikom inne niż zazwyczaj w konkretnych zespołach. O możsiness przy Puszkarskiej, przy Galerii liwych rozwiązaniach rozmawiamy metody pracy. Przeważają Kazimierz oraz w wieżowcu Edison z naszymi pracownikami. Już dziś oferty pracy z innego miejna Armii Krajowej). W nowo otwierawiemy, że niektóre osoby miesznych biurach firmy w Gdańsku przez ty- sca niż Kraków, ale wśród kające daleko od biura planują dzień popracuje nawet kilkuset specjaurlop, inni przesiądą się na rowewielu pomysłów są nawet listów z Krakowa. Akurat kierownictwo ry, co oznacza dla nas konieczność transfery niemal całych krakowskiego State Street wcale nie zabezpieczenia miejsca na ich zapłacze z tego powodu. Strategia firmy oddziałów parkowanie. Rozważamy też pracę oraz jej aktualny rozwój w Trójmiejście w domu, ale tylko gdy Internet doi tak zakładały, że do większości zadań gdańscy pracownicy mieli starcza np. operator telewizji kablowej i możemy mieć pewność przyuczyć sie pod okiem swych krakowskich kolegów. – W pewjakości połączenia. Będziemy też korzystać z naszego centrum nym sensie naszej firmie spada ta okazja jak z nieba. I tak trzeba zapasowego poza Krakowem – wylicza Szymon Groch. by było przez ileś miesięcy wozić ludzi między dwoma miastami, więc doraźna potrzeba przetransportowania ich na tydzień w firUrzędy na pół gwizdka mie witana jest z radością – słyszymy wśród starszych stażem Przedsiębiorstwa, które zastanawiają się, jak organizować pracę pracowników State Street. w okresie ŚDM, na bieżąco kontaktują się przede wszystkim z ZIKiT-em. Od kilku tygodni urzędnicy prowadzą spotkania inRower podbije miasto formacyjne i prezentacje dotyczące poruszania się po mieście Przez tydzień innowacyjnie chce poradzić sobie Lufthansa. Tym, w tygodniu imprezy. Wśród firm, z którymi się kontaktowaliśmy, którzy zgłoszą problem w dotarciu komunikacją do pracy firma… znajdują się też takie, które na okres imprezy zdecydują się wręcz dostarczy miejskie rowery. Jak słyszymy wśród pracowników zawiesić działalność lub ograniczyć ją do niezbędnego minimum. Tak właśnie pracować będzie... Urząd Miasta Krakowa. – Pracownicy dostają urlopy. Nie dostają ich natomiast miejscy urzędnicy, którzy przesuwani są do innych działów na okres imprezy. Większość strażników miejskich zostanie przesunięta do pracy niemal wyłącznie przy zabezpieczaniu ŚDM. Oznacza to, że potrzebni będą ludzie, którzy zastąpią ich przy niektórych cywilnych funkcjach albo po prostu będą potrzebni do pracy organizacyjnej – potwierdza krakowski magistrat. Na przeciwległym biegunie stoją firmy takie jak State Street, które – według zapewnień – nie mogą pozwolić sobie ani na procent obniżenia jakości usług. – Specyfika naszej firmy jest taka, że czy pracujemy w Krakowie czy z konieczności w Honolulu, klient nie może mieć poczucia, że po naszej stronie są jakiekolwiek zakłócenia – mówią pracownicy oddziału State Street przy Galerii Kazimierz. Wygląda więc na to, że zanim do Krakowa przybędzie milion uczestników Światowych Dni Młodzieży, wcześniej odbędzie się spory exodus korporacyjnych pracowników w różne punkty Europy i świata. Moment rozpoczęcia i zakończenia imprezy będzie newralgiczny: ogromny ruch przyjazdowy na lotnisku i dworcu minie się z ruchem wyjazdowym tych, którzy w ogóle wyjeżdżają z miasta oraz tych, którzy jadą pracować z oddali. Jednym z najpopularniejszych kierunków relokacji pracy na ten tydzień będą… rodzinne domy wielu z Was. Zgodnie z zasadą: im dalej, tym lepiej. fot. Piotr Banasik fot. Piotr Banasik Lipiec / Sierpień 2016 Bartosz Piłat, Rafał Romanowski 6 rozmowa numeru www.whatsupmagazine.pl to za mało Aby skutecznie konkurować z miastami organizującymi przyszłość, np. w Chinach czy Doliną Krzemową w USA, Kraków musi mieć w ręku przekonującą ofertę dla inwestorów. Jak dotąd wielki sukces firmy osiągały tu samodzielnie – ocenia Wojciech Burkot, przez sierafał romanowski: Green field. wojciech burkot: Tak. Właśnie na takim pustym, zielonym dem lat szefujący krakowpolu powstała Krzemowa Dolina pod San Francisco. skiemu oddziałowi Google. Ale atutem nie było pole, tylko świetne uczelnie zachodniego wybrzeża USA, przemysł zbrojeniowy w okolicy, oferta kulturalno-rozrywkowa miast Kalifornii, atmosfera San Francisco. Plus łagodne zimy, nie za gorące lata. Też. Ale jak zwykle na początku dominującym czynnikiem okazały się pieniądze. Tamto „zielone pole” okazało się po prostu najtańsze w okolicy i kropka. Moment, przecież ludziom dobrze jest mieszkać w mieście widokiem na ocean i Golden Gate, a pracować w Mountain View czy San Jose dla Google, Facebooka, Intela, Oracle, eBay… Są plusy, są i minusy. Jak wszędzie. Każdy, kto jechał choć raz autostradą 101 między Silicon Valley a San Francisco wie, że to koszmar. Bez korków 40 minut, ale korek jest zawsze. Nie polecam (śmiech). inspirowaliśmy się wzajemnie, była chęć współpracy, a nie konkurencja. Mieliśmy świadomość uczestnictwa w wielkiej technologicznej rewolucji i we wprowadzaniu na rynek kolejnych produktów, które zmieniały świat. Google Maps, Google Translate, Google Chrome, Picasa, Gmail – przecież tego kiedyś nie było, trzeba to było wymyślić, opracować, udoskonalać. Tym zajmowali się Googlerzy na całej kuli ziemskiej, bez sztywnej specjalizacji biur. Również my, próbujący szybko zaistnieć na mapie biur Google. Ale w międzyczasie korporacja sztywniała, a mi coraz trudniej było odnaleźć się w coraz bardziej sformalizowanych strukturach. W 2014 roku przeszedłeś do Allegro na stanowisko szefa IT, Takie „green field” mamy obecnie pod nosem, w Krakowie. jako jeden z najbardziej cenionych i najlepiej wycenianych inZa kampusem uniwersyteckim na Ruczaju i stojącymi wciąż żynierów w Polsce. Wymarzone miejsce, sprężyna do jeszcze samotnie budynkami Motoroli, Shella czy Krakowskiego Parku mocniejszego rozwinięcia skrzydeł. Technologicznego rozpościera się zielona łąka po horyzont. Piękny widok na kopce widać, jak krakowskie oddziały Piłsudskiego i Kościuszki, wieże eremu Kamedułów na Bielanach, iglice Mariackiego... wielkich firm przechodzą coraz Owszem, nadal to „green field”, ale już zaczęło wyżej w łańcuszku pokarmowym się zmieniać. Niestety, tania, dobrze skomuniswoich korporacji-matek. Nikt nie kowana lokalizacja to nie wszystko. Nie mamy uniwersytetów jak Stanford, tylko skostniałe wpada tu na pomysły, aby posadzić i feudalne uczelnie. A przede wszystkim nie in- ludzi w zapyziałym call center westujemy technologicznie w wojskowość więc i płacić po 2 tys zł na rękę. Wszyscy nie zadziała tu model Silicon Valley czy Izraela. W Allegro spędziłem półtora roku. Poruszałem się głównie między organizowanym właśnie biurem firmy w Krakowie, a jej siedzibą w Poznaniu. Fajni ludzie, innowacyjne pomysły, aż iskrzyło. W efekcie… rozstaliśmy się. Kompletny rozjazd oczekiwań, sposobu na realizowanie pomysłów, koncepcji na przyszłość. Długo mi zajęło, aby zrozumieć, że po prostu nie nadaję się do korporacji. Mam teraz czas dla siebie. Pomagam startupom. Żartobliwie wspominasz, że w głębokich latach 90., kiedy jako młody fizyk byłeś na stażu w szwajcarskich laboratoriach CERN, nie rozpoznałeś potencjału WWW. Wydało ci się to... mało interesujące. Jak oceniałeś kiedyś, a jak oceniasz teraz biznesowy Kraków? Chyba podobnie pomyliłem się co do Krakowa. Byłem zbyt skupiony operacyjnie, żeby zastanawiać się, w którą stronę zdąża. Praca to był mój świat. Byłem przekonany, że Kraków pozostanie ciekawym, acz peryferyjnym i mało istotnym punktem na mapie świata. Ale już gdy szefowałem tu w Google, poczułem, że stopniowo zbliża się jakiś przełom. Jedną z pierwszych jaskółek było powstanie zrzeszającej inwestorów organizacji Aspire. Zaangażowałem się w to. Choć np. pierwsze spotkania z miastem, aby poznać się wzajemnie na linii władza-inwestorzy, wszyscy traktowaliśmy jako konieczność. Była łapanka, kto pójdzie. I tak było jasne, że nic konkretnego nie usłyszymy. Motorola, jeszcze nie na Ruczaju ale w wilii Szyszko-Bohusza w Przegorzałach, była Twoim miejscem pracy przez osiem lat. Później przyjąłeś propozycję Google szefowania krakowskiemu oddziałowi przy Rynku Głównym. I spędziłeś tam drugie tyle. Ciekawie było, prawda? Niesamowita przygoda, zwłaszcza na początku. W okolicach roku 2006 Google działało jak startup z gigantycznymi pieniędzmi. Atmosfera fantastyczna, każdy zajmował się własnymi projektami, fot. Piotr Banasik wiedzą, że rynek już się tu mocno sprofesjonalizował rozmowa numeru Lipiec / Sierpień 2016 fot. Piotr Banasik Wzajemnie się widzą, kontaktują, odwiedzają. Kiedy zaczynaliśmy jako Google w Krakowie, byliśmy ewenementem. I tak stopniowo, gdzieś na boku, wykluwało się miasto w mieście. Najpierw tacy jak Ty, później inni, wreszcie cały „technologiczny ekosystem”. Mościcie sobie tu gniazdko. Miasto w mieście. Tak, to coś w tym stylu. Niekoniecznie enklawa czy wyspa. Bardziej właśnie ekosystem, środowisko, mocno nakręcający się organizm. Sukces ludzi pracujących bez fanfar na globalną skalę. Mam czasem wrażenie, że cały ten hype urósł nie dzięki staraniom miasta, ale wbrew. Pojawiają się takie opinie. Ja wolę mówić, że obok. Co się więc stało? Zadziałało to, że absolutnie świadomie, jako powstające środowisko, ściągaliśmy sobie do Krakowa kolejnych konkurentów. Pojawiały się nowe firmy, które nie walczyły z sobą, ale uczyły się od siebie, współpracowały, spotykały, m.in. w ramach Aspire. Wedle sprawdzonego w ekonomii prawa głoszącego, że siła sieci jest proporcjonalna do kwadratu liczby komunikujących się węzłów. Co oznacza, że jeśli pracujesz w ramach swojej sieci nad powiększeniem tortu do podziału, to ten tort rośnie szybciej niż liczba ludzi wokół stołu. I wszystkim się opłaca. Właśnie. Wygląda to na ryzykowną taktykę, ale tak jest. I Kraków jest właśnie w takim niesamowitym momencie, który – jeśli będzie prowadzony mądrze – może trwać tu całkiem długo. Kolejka chętnych wcale się nie kończy, a obecni tu rosną jak na drożdżach. Owszem, są konsolidacje na tym rynku, ktoś po drodze może wymięknąć, ale wbrew temu, co kiedyś mówiono, to miasto jest skazane na sukces. Widać, jak krakowskie oddziały firm przechodzą coraz wyżej w łańcuszku pokarmowym swoich korporacji-matek. Nikt nie wpada tu na pomysły, aby posadzić ludzi w zapyziałym call center i płacić po 2 tys. zł na rękę. Wszyscy wiedzą, że rynek już się tu mocno sprofesjonalizował. IBM transferuje mniej skomplikowane procesy z Krakowa na Filipiny i do Indii, CH2M szuka tu najwyższej klasy inżynierów, Cisco wdraża coraz bardziej wyspecjalizowane i odpowiedzialne zadania. Przykłady można mnożyć. Krakowski świat technologii ma wreszcie wspólny język ze światem. Jeśli gdziekolwiek w świecie spotykam tzw. Googlera, znalezienie się w rozmowie z nim trwa kilka sekund. Podobny system wartości, operowanie tak samo rozumianymi, tymi samymi pojęciami, znajomość korporacyjnej kultury pracy, siatka kontaktów. Wszystkie firmy z szeroko rozumianego środowiska funkcjonują na co dzień w ścisłym związku z firmami zachodnimi czy z USA. No tak. Teraz wszyscy siedzą w kolorowych biurach, mają dobrze wyposażone kuchnie, grają w ping-ponga czy piłkarzyki. Pionierzy z Google? Wiesz, te rzeczy dla Google były oczywiste, a nad Wisłą nikt tego nie znał. Kwestie typu: kolor ścian, wystrój biura czy to, że szefowie siedzą w takich samych kubikach, jak reszta pracowników. Miałem dwadzieścia kilka lat i pracowałem w firmach organizowanych na polską modłę. Fakt, że w Google gra się w ping-ponga uważałem za pokazówkę albo zabawną awangardę. Pokazówka? Nic podobnego. Mieliśmy wewnętrzne konkursy czyli tzw. mistrzostwa Google w pinglu i wówczas całe biuro stawiało się, aby popatrzeć. To było oczywiście bardzo sympatyczne, ale nie zapominajmy, że generalną zasadą było to, że ludzie przychodzą do pracy, która ich obchodzi, a nie grać w ping-ponga. Gra nie była nie treścią dnia. Aha, i też mieliśmy alkohol w lodówkach w celach cotygodniowych integracji. Miałem zawsze przygotowane 200 zł na ewentualny mandat od Państwowej Inspekcji Pracy, gdyby wpadli. Ale nie wpadli (śmiech). Realia się zmieniły, biura pokolorowały, biurowce wyrosły. Ale wrócę co tego, co mówiłeś o Google. Że ono również się zmieniło, skostniało, poszło w bardziej korporacyjne standardy. Kiedy przychodziłeś do firmy w 2005 roku miała ona ledwie... siedem lat. Przychodziłeś nie do światowego giganta o najwyższych na planecie Ziemia wycenach, ale dopiero zdobywającej pozycje firmy. Miasto nadal jest zainteresowane głównie PR, ale nie przejawia jakiejś specjalnej aktywności wobec inwestorów. Wieloletnie oczekiwanie na doprowadzenie tramwaju na Ruczaj jest tego symbolem. Odłogiem leży projekt Nowa Huta Przyszłości. Ten gigantyczny sukces Krakowa dzieje się obok czegoś, co nazywamy szumnie „działaniami miasta” Obserwowałem tę rewolucję od środka z naszego biura przy Rynku Głównym w Krakowie. Z widokiem na Wierzynka, ratusz i kościółek Św. Wojciecha. Stopniowe wychodzenie ze startupowego pomysłu i nieunikniony rozwój brandu do obecnego rozmiaru w celu globalnej ekspansji. Ale kiedy masz 60 tys. zatrudnionych ludzi, nie możesz działać już jak kiedyś, w przysłowiowym garażu. Nie dziwię się, że Larry Page poszedł w tę stronę. Google to symbol globalnych zmian. Pozytywna zmiana w świadomości inwestujących w Krakowie też już za nami. A podejście władz miasta do inwestorów zmieniło się? Mam wrażenie, że nie. Miasto nadal jest zainteresowane głównie stroną PR-ową, ale nie przejawia jakiejś specjalnej aktywności wobec inwestorów. Wieloletnie oczekiwanie na doprowadzenie tramwaju na Ruczaj jest tego symbolem. Odłogiem leży projekt Nowa Huta Przyszłości. Ten gigantyczny sukces Krakowa dzieje się obok czegoś, co nazywamy szumnie „działaniami miasta”. Ich starania, aby przyciągnąć tu jak najwięcej turystów, to nie to. Nadal nie mają oferty dla ludzi, którzy przyjechali tu zrobić biznes liczony w milionach. 7 Dlatego w Krakowie Google okroiło centrum badawczo-rozwojowe a centrum innowacji zainstalowano we Wrocławiu? Masz odpowiedź. Krakowskie problemy znam z autopsji. Każda próba rozmowy z miastem przez lata wyglądała tak samo: przyjeżdża inwestor, a władza… potrzebuje tłumacza. Inwestor wzdycha, ale zadaje stały zestaw pytań: o jakość powietrza, jakość edukacji, przedszkola dla dzieci, komunikację, miejsce do mieszkania. Władza nie odpowiada bo… nie umie po angielsku. A w tym świecie jeśli nie mówisz po angielsku to szkoda na Ciebie czasu. Inna kwestia to traktowanie inwestorów. To ludzie ciężko pracujący i nastawieni operacyjnie, a nie strojący się w garnitury. Często facet, który chce tu zainwestować miliony, ubiera na spotkanie czarną koszulkę i dżinsy, bo zawsze tak się nosi. A dla pana rektora którejś z krakowskich uczelni to nie będzie partner do rozmowy. Żeby jakiś biznes się tu udał, inwestor musi spotkać na miejscu partnera. A cóż ma robić skoro partner nie rozmawia po angielsku i lekceważy go, bo on jest w koszulce i dżinsach? Jakoś się to kręci i zmienia. Ale owszem, mogłoby lepiej. Np. niektóre z firm, jak Cathay Pacific, mówią, że dopiero teraz inwestują w Kraków, choć już kilka lat temu przyglądały nam się z ciekawością. To bardzo ciekawe, bo jeśli popatrzysz na sposób inwestycji np. w Dolinie Krzemowej, najlepszą metodą inwestowania jest zauważenie eksponencjalnego trendu wcześnie. Ot, cała tajemnica. Wyłącznie kwestia czasu, kiedy zacznie się samoistnie kręcić. W normalnej korporacji, takiej jak Cathay Pacific, może to być trudniejsze do uchwycenia niż – powiedzmy – w wychodzącym od modelu startupowego Google czy Uberze. I tak oto mamy bodaj najlepszy inwestycyjnie czas w historii Krakowa. I wchłaniający żarłocznie kandydatów rynek pracy. Jak w słynnym wykresie Gartner Hype Cycle obrazującym trendy technologiczne, gdzie przez dłuższy czas zmiany są niezauważalne, później następuje gwałtowny wzrost napędzany entuzjazmem, aż do szczytu popularności, a później... rozczarowanie lub przyjęcia się danej technologii jako normy. Kraków jest na fali wznoszącej, która zdaje się nie mieć końca. Ale – to oczywiste – gdzieś jest tego kres i, tak jak piszecie w „What’s Up Magazine”, pewnego dnia ten rynek sie przegrzeje. Ja na teraz nie zauważam takich alarmujących czynników. Hype może trwać. Jak długo i do jakiej pojemności? Nie wiem. W końcu coraz więcej jest tu usług opartych na wiedzy i to dobrze. Ale popatrzmy na Chiny. O ile tu będzie mnóstwo innowacji i wykorzystywanej wiedzy, o tyle tam inwestor spotka sieć ludzi, którzy potrafią zrobić wszystko i na każdą skalę. Namacalnie. Chodzi przecież nie tylko o wymyślenie czegoś, narysowanie, obliczenie, ale wyprodukowanie. W takim prężnie rozwijającym się Kantonie przychodzisz i mówisz: tu mam taki pomysł i potrzebuję produkt. Nie ulepiony prototyp, ale gotowy produkt. I wiem, że Chińczyk na następny dzień przyjdzie z realnym produktem w ręce. I że jest w stanie natychmiast uruchomić produkcję. Żeby miasto takie jak Kraków skutecznie rywalizowało z chińską konkurencją nowej ery, taki Ruczaj czy Zabłocie musi stać się wielkim zagłębiem idei, pomysłów, wiedzy, ale też wypuszczanych w mig prototypów. Samo się zrobi czy miasto powinno pomóc, zauważając ten trend? Miasto musi zainwestować. To jest jedyna rzecz, jakiej można oczekiwać. Poprawić infrastrukturę, dostępność, posprzątać, jeszcze lepiej skomunikować, zastosować sprawdzone w świecie rozwiązania. Reszta wykiełkuje. Siła tego świata to siła sieci. Jeśli mam komunikator Hangout czy Skype, to mój współpracownik może być w Nowym Jorku czy Wenezueli. Ale jak siedzimy pod jednym dachem w Krakowie, to źle nam chodzić na lunch po dziurawych chodnikach czy potykać się o szczerbate krawężniki. Miasto powinno stwarzać warunki. Prawdziwe i policzalne. Oparte na danych i faktach, a nie propagandzie. rozmawiał: Rafał Romanowski 8 HR www.whatsupmagazine.pl W dzieciństwie zarabialiśmy kolorowe pieniądze handlując kartami miast w Eurobiznesie. W latach 90. pokonywaliśmy kolejne poziomy jako Super Mario, a chwilę później walczyliśmy w Diablo i kradliśmy samochody w GTA. Gdy teraz spędzamy popołudnia z konsolą, przychodzi nam na myśl, że może czas dorosnąć i przestać grać. Nic bardziej mylnego. Gry wkraczają właśnie do świata biznesu i stają się narzędziem w rękach HR-owców i menadżerów. Według raportu „Polish Gamers 2015”, przygotowanego przez Krakowski Park Technologiczny, Grupę Onet.pl i GRY-OnLine, aż 72 proc. internautów przyznaje się do grania w gry: na komputerze, smartfonach czy konsolach. I jest to aż o 12 proc. więcej, niż w analogicznym raporcie odnotowano w ubiegłym roku. Wynik ten nie zaskakuje dziś nikogo, choć gdy w 2010 roku podczas konferencji TED projektantka gier komputerowych, Jane McGonigal, zapowiedziała, że aby rozwiązać najważniejsze problemy współczesnego świata, trzeba więcej grać, publiczność roześmiała się z niedowierzania. Tymczasem prelegentka przekonywała, że gdyby całą energię, którą gracze wkładają w osiągnięcie „epickiego zwycięstwa”, przełożyli na ratowanie świata, efekty byłby zdumiewające. Żeby tak się stało, wystarczy dostarczyć im odpowiednie narzędzia – gry, które nie tylko będą przyjemnością, ale pomogą realizować konkretne cele. W tym samym czasie „The New York Times” za najbardziej przełomowe wydarzenie 2010 roku uznał grywalizację. To zjawisko to nic innego jak zastosowanie mechanizmów znanych z gier do zmiany postaw w takich dziedzinach życia jak edukacja, marketing czy działania HR. Według Pawła Tkaczyka, autora polskiego pojęcia, grywalizacja to „wstrzykiwanie elementu frajdy do czynności, które normalnie są tej frajdy pozbawione”. Szybko zaczęły wykorzystywać ją firmy, by zachęcić pracowników do realizacji swoich biznesowych celów: przeprowadzenia rekrutacji czy zwiększania wyników sprzedaży. I nie trzeba przy tym obiecywać gigantycznych nagród czy kusić awansem. – Pracowników motywuje już sama rozgrywka zespołowa, rywalizacja czy zdobywanie wirtualnych odznaczeń lub prawdziwych pucharów – tym można pochwalić się wewnątrz firmy np. w portalu intranetowym. Oczywiście zdarzają się nagrody finansowe bądź rzeczowe, ale to nie jest najważniejsze – tłumaczy Arkadiusz Cybulski, prezes Gamfi, firmy która pomaga menedżerom realizować cele biznesowe przy pomocy grywalizacji. – Nasza usługa pozwala zwiększyć produktywność o około 20 proc. w przeciągu pięciu tygodni od wdrożenia w firmie. W dodatku gra w pracy pozwala na zupełnie nowy sposób zarządzania. Możemy regulować priorytety i wartości firmy przez zmianę parametrów gry. Zespół, w którym jakość dostarczanego produktu jest kluczowa, będzie miał nieco inną punktację i sposób oceny od zespołu, który potrzebuje dostarczyć produkt jak najszybciej – mówi Krzysztof Hasiński, CTO w firmie GetBadges wdrażającej platformy gamifkacyjne. W grywalizację można zabawić się w krakowskim oddziale arvato. Pół roku temu w korporacji zamontowano dotykowe ekrany, dzięki którym pracownicy mogą wziąć udział w Misji FOKA. Każdego dnia zapoznają się z najważniejszymi dla firmy informacjami, odpowiadają na pytania i zdobywają nagrody. Ale przede wszystkim zaznajamiają się z bazą klientów, do której normalnie zaglądają niechętnie. Teraz wszystkie dane mogą oglądać w dużo przystępniejszej formie. – Trzeba pamiętać, że pracownicy są także konsumentami. Mają smartfona z nowoczesnymi aplikacjami, korzystają z Facebooka, Instagrama czy Snapchata, natomiast w biurze muszą pracować w programach stworzonych 10 lat temu. Dla nich to jak poprzednia epoka – wyjaśnia Arkadiusz Cybulski. Level 1. Gra o etat Specjaliści HR wykorzystują grywalizację już na etapie rekrutacji. Niektórzy twierdzą, że można nią nazwać już sesje assessment center czy testy wstępne oparte na rankingach, co jednak nie oddaje w pełni potencjału tego trendu. Grywalizacja idzie o krok dalej – rezygnuje z tradycyjnych sposobów selekcji, by kandydatów wyłaniać przy pomocy gier komputerowych. Już w 2010 roku wystartowała Unilever Game. Firma udostępniła platformę, na której internauci mogli nie tylko śledzić przygody bohatera gry, a także rozwiązywać questy związane z markami należącymi do Unilever. Użytkownicy zdobywali kolejne punkty, a także poszerzali swoją wiedzę o firmie. Dziesięciu najlepszych graczy z każdego kraju, w którym odbywała się rekrutacja (także z Polski), zostało zaproszonych do siedziby Unilever, by rozwiązać finałowe zadania. Dzięki grywalizacji firma wyłoniła najbardziej zdeterminowanych kandydatów, którzy przy okazji zdążyli się już wiele nauczyć w procesie rekrutacyjnym. Na podobny pomysł zdecydowała się Kompania Piwowarska, szukając pracowników do portalu beerlovers.pl przez aplikację na Facebooku. – Chyba każdy z mojej grupy na studiach zagrał w „Grę o Bro”, nikomu z nas nie udało się przejść do drugiego etapu – warsztatów – ale wszyscy wiedzieliśmy, że w Tychach i Warszawie czeka ciekawa praca – wspomina Tomek, student AGH, starający się o pracę w Kompanii Piwowarskiej. Nie należy zapominać bowiem, że przyciągająca uwagę rekrutacja to także doskonała kampania employer brandingowa, która pomaga zbudować pozytywny wizerunek firmy wśród obecnych i przyszłych kandydatów na pracowników. Level 2. Gra w pracę Grywalizacja staje się także doskonałym narzędziem do zwiększenia zaangażowania pracowników w firmę i podniesienia ich efektywności. Zamiast kolejnych konkursów motywacyjnych, które znudziły się już prawie wszystkim, menadżerowie mogą zachęcać pracowników do walki o lepsze wyniki przy pomocy nowoczesnych aplikacji. Level 3. Gra po godzinach Jak donoszą badania przeprowadzone przez Gartner w Stanach Zjednoczonych, w przyszłym roku aż 50 proc. firm z listy Global 1000 (największych pod względem dochodów firm w USA) będzie korzystało z grywalizacji. W Polsce to dopiero wschodzący trend. – GetBadges większość swoich klientów posiada na rynkach zagranicznych. USA, UK, Francja i Australia to kraje, w których mamy najwięcej wdrożeń. Klienci z Polski to dla nas stosunkowo niewielki procent rynku – mówi Krzysztof Hasiński. O tym, czy Polacy pokochają rekrutacje przez aplikację i podnoszenie swoich kwalifikacji w grach, przekonamy się pewnie w ciągu kilku najbliższych lat. Jeśli jednak twoja firma jeszcze nie odkryła grywalizacji, a ty chcesz zwiększyć swoje zaangażowanie w pracę (albo prowadzenie zdrowego trybu życia czy własny rozwój), możesz na własną rękę zamienić swoje życie w grę. Wystarczy pobrać odpowiednią aplikację (np. Habitica), stworzyć swoją postać, ustawić zadania i punkty XP, jakie otrzymasz za ich wykonanie. Zbierać diamenty, rozwijać umiejętności i przechodzić na kolejne „levele”. Dzięki temu szybko wypracujesz nowe nawyki i nie zapomnisz o najpilniejszych sprawach bez obklejania monitora samoprzylepnymi karteczkami. Gotowy? Na co czekasz? Wystarczy wcisnąć PLAY. Dagmara Marcinek HR Lipiec / Sierpień 2016 hr pod lupą testu Rekrutacja wersja beta Specjalista IT nie szuka pracy. To praca szuka jego. I nie jest jej łatwo – informatyków nie skuszą rozsyłane automatycznie ogłoszenia, nie przyciągną ich obietnice wielkich zarobków. Eksperci IT chcą nowych wyzwań i tym samym stają się wyzwaniem dla rekrutera. Gdy w 1984 roku Steve Jobs przedstawiał swojego Macintosha, a na rynku już od kilku lat dostępny był osobisty komputer IBM PC 5150, jeszcze ciężko było uwierzyć, że wkrótce technologie będą zaangażowane niemal w każdą naszą aktywność. Ale gdzieś pod skórą czuć było, że zbliża się rewolucja, a informatyk stanie się zawodem przyszłości. 21 października 2015 roku był dniem, do którego podróżował Marty McFly w kultowym „Powrocie do przyszłości”. Dotarliśmy do daty symbolizującej w latach 80. nowoczesność. I co? Nie latamy do pracy na fruwających deskorolkach, ale postęp technologicz- ny jest niezaprzeczalny. Nie zmieniła się jedna rzecz – informatycy to nadal zawód przyszłości. – Specjaliści IT to jedni z najczęściej poszukiwanych pracowników. W tej branży zdecydowanie można mówić o rynku kandydata, ofert pracy jest bardzo dużo, a ci najlepsi mają już dobrze płatne stanowisko, dlatego proces rekrutacji wymaga skutecznych metod – mówi Aleksandra Mazaraki, Project Manager w Advisory Group TEST Human Resources. File not found Eksperci IT nie przesiadują na GoldenLine czy LinkedIn, nerwowo klikając w F5 i czekając na ofertę pracy. Wręcz przeciwnie, odpowiadają zaledwie na 25–30 proc. zaproszeń, które otrzymają. Najtrudniej jest więc przekonać pracownika, by wziął udział w rekrutacji. – Księgowym można napisać: „zapraszamy do przesłania CV”, ale branża IT takie ogłoszenie zignoruje. Do nich trzeba zwrócić się bezpośrednio, zaciekawić projektem, przekonać, że warto poświęcić czas – tłumaczy Aleksandra Mazaraki. Informatyków nie przyciągają znane marki (choć na dźwięk oferty pracy w Google czy Microsoft każdy choć na sekundę oderwie się od komputera), ale wyzwania, które będą dla nich okazją do szukania kreatywnych rozwiązań czy przełożenia innowacyjnej idei na konkretne rozwiązanie. Na propozycję pracy polegającej na utrzymaniu działającego już systemu w danej firmie zareagują ziewaniem, jak przy układaniu windowsowego pasjansa. Natomiast jeśli ich zadaniem będzie zaprojektowanie robotów badających wnętrze Ziemi, zabiorą się za to z takim zaangażowaniem, jak wtedy, gdy w dzieciństwie pierwszy raz uruchomili PlayStation. 9 dlatego całą operację trzeba przeprowadzić w kilka dni, inaczej inna rekrutująca firma może podebrać nam pracownika – tłumaczy Aleksandra Mazaraki. Zazwyczaj, by zdobyć nowego eksperta IT, rozmowy kwalifikacyjne prowadzi się z niewielką ilością starannie wyselekcjonowanych kandydatów (od trzech do 10 osób), a sam proces składa się z maksymalnie trzech etapów – kontakt telefoniczny, test, spotkanie. Rozmowy z kandydatami na stanowiska IT muszą przeprowadzić specjalnie do tego przygotowani rekruterzy, chociaż powszechną opinię o nerdach, z którymi ciężko nawiązać kontakt, można śmiało przeciągnąć do folderu „kosz”. Są bardziej konkretni i bezpośredni podczas spotkania, zachowują się mniej formalnie i nie dbają o to, jak wypadną. Gorsze zadanie mają rekruterzy. – Do przeprowadzenia zwykłej rekrutacji można przygotować się w ciągu jednego dnia, nauka rozmowy z branżą IT to proces trwający nawet pół roku. Trzeba poznać specyficzne pojęcia, zaznajomić się z technologiami, językami programowania – mówi Aleksandra, dodając, że tak naprawdę podczas każdej rozmowy z kandydatem uczy się czegoś nowego. Wiele zależy od języka programowania, jakim posługuje się kandydat – Java’owców przekonują warunki finansowe, natomiast ci, którzy kodują w C++, rzadziej zwracają uwagę na stanowisko, a istotniejszy jest dla nich ciekawy projekt – wylicza ekspertka z Advisory Group TEST Human Resources. Installation complete Jeśli proces instalacji pracownika na stanowisko IT przebiegnie pomyślnie, specjalistę czeka spore wynagrodzenie. Osoby z dwu-, trzyletnim doświadczeniem mogą miesiąc liczyć na 9–15 tys. złotych. Jeśli więc na razie twój zarobek to wynik mnożenia 1024 zł przez osiem, zwróć uwagę na oferty, które do ciebie przychodzą. Być może wkrótce będziesz mnożyć tę magiczną cyfrę razy czternaście. I możecie spać spokojnie, choć dotarliśmy już do „przyszłości”, wasza praca ciągle rośnie na wartości. Dagmara Marcinek Aleksandra Mazaraki – Project Manager w Advisory Group TEST Human Resources Loading… please wait Rekrutacja specjalisty IT nie może trwać zbyt długo, bo gdy proces się zawiesi, każdy informatyk szybko zastosuje na ofercie alt+ctrl+delete. – Specjaliści IT otrzymują bardzo dużo ofert, Fotofelieton fot. Piotr Banasik czwartek | godz. 09:58 konferencja Impact’16, ICE Kraków „Don’t listen to startup bullshit” – podczas konferencji Impact’16 w pięciu słowach do tworzenia nowych pomysłów biznesowych zachęcał John Biggs z portalu TechCrunch. 10 przedstawiamy www.whatsupmagazine.pl TRZY PŁUCA miasta dynamicznie rozwijającą się lokalizację dla projektów usługowych w Polsce”. Tak brzmiące laury trójmiejski organizm zdobył w lutym 2016 na gali CEE Shared Services and Outsourcing Awards w Warszawie, gdzie wyróżniano międzynarodowe firmy outsourcingowe, uczelnie, projekty i specjalistów z branży usług dla biznesu z Europy Środkowo-Wschodniej. Imponujące tempo 20 Grunwaldzka, Gdańsk. To tu, w okolicy uniwersyteckiego kam- proc. wzrostu rocznie to tyle samo, co w przodującym w stawce pusu i stacji Szybkiej Kolei Miejskiej Gdańsk-Przymorze, wyczu- Krakowie. Gdańsk i Gdynia chwalą się przy tym nieograniczonymi jesz biznesowe tętno Trójmiasta – połączonych w jeden miejski wręcz terenami pod nowe inwestycje, aż 28 uczelniami wyższymi organizm Gdyni, Sopotu i Gdańska. Nowoczesna architektura oraz... bardzo korzystnym klimatem. sporego centrum biznesowego Alchemia, a po drugiej stronie Świetnie oceniane są nie tyle tylko warunki mikroklimatyczne arterii Olivia Business Center – z rekordową w Trójmieście, i jedną na Pomorzu (brak smogu!), co generalnie – komfort życia. Wg z najwyższych w Polsce, 180-metrową wieżą. W obu centrach pra- rozmaitych rankingów jakości życia Trójmiasto (zwłaszcza Gdynia cuje obecnie po kilka tysięcy osób. I ma być ich znacznie więcej. i Sopot) niemal zawsze, zgodnie i regularnie lądują na podium. Trójmiasto kojarzy się reszUtarło się więc, że skoro to komfortowe miejsce do zamieszkania, to i interesującie kraju zupełnie inaczej: Dziś trudno uwierzyć, że jeszcych ofert pracy nie powinno zabraknąć. z molo w Sopocie, stoczGdańsk i Gdynia są zatem co roku oczynią w Gdańsku, smażoną cze w 2008 roku Trójmiasto rybką w Brzeźnie, klifami wistym magnesem dla dobrze wykształnie posiadało ani jednego w Gdyni-Orłowie, festiwaconych, młodych kadr głównie z Olsztyna, metra kwadratowego polem Open’er, imponującym Bydgoszczy i Torunia, ale też Elbląga czy stadionem PGE Arena Słupska. Na północy Polski aglomeracja wierzchni biurowej klasy A w kształcie bursztynu... praktycznie nie ma konkurencji: odległy aż Wnikliwi obserwatorzy o 350 km i 5 godzin jazdy Szczecin w natuzauważą jednak, że w ostatnich latach Trójmiasto – zwłaszcza ralny sposób stał się zapleczem Berlina, nie konkurując raczej na Gdańsk – podąża drogą wyznaczoną przez odległy Kraków. Z ko- wspomnianych polach z bohaterami naszego raportu. jarzonego z turystami, zabytkami, rozrywką miasta przekształca Dziś trudno uwierzyć, że jeszcze w 2008 roku Trójmiasto nie się w prężny biznesowy ośrodek m.in. dla branż IT czy BPO. Wi- posiadało ani jednego metra kwadratowego powierzchni biudok budowlanych dźwigów przestaje dziwić, podobnie jak pnące rowej klasy A (sic!). Przez dłuższy czas, patrząc z zazdrością, jak rozwijają się biznesowo inne polskie miasta, wpadło w typową się w górę wieże trójmiejskich biurowców. Nie tylko Olivii BC, ale też m.in. położonego bliżej historycznego centrum Gdańska pułapkę: nie było inwestorów, bo nie było wysokiej klasy biur, nie przeszklonego wieżowca Neptun, który z 18 piętrami i 86 metrami było biur bo... nie było inwestowysokości prześcignął kojarzoną powszechnie z panoramą miasta rów. Od roku 2010 Gdańsk z Gdymajestatyczną bryłę Bazyliki Mariackiej. nią, choć mocno rywalizujące na Tort inwestorski smakuje w Trójmieście wyśmienicie. Gdańsk co dzień, sukcesywnie pną się na swe siedziby obrały takie tuzy jak Lufthansa, Bayer, Thyssen- w górę europejskich rankingów. Krupp, Arla, Wipro, Staples, PwC, State Street, EPAM Systems, Sii Władze obu miast starają się wala nawet... Sony Pictures i agencja Reuters. 250-tysięczna Gdynia czyć o inwestorów, wymieniając ma u siebie m.in. Intel, Nordeę IT, WNS Holdings czy Eimskip wśród swych atutów głównie oraz mnóstwo drobniejszych inwestorów, zarówno w typowych strategiczne położenie („brama” kompleksach biurowych (Łużycka Office Park), jak i tak presti- na całą Polskę, bliskość Skandyżowej lokalizacji, jaką są eleganckie Sea Towers przy gdyńskim nawii, szybki transfer autostradą nabrzeżu i marinie dla jachtów. A1 w kierunku południowym, port Aktualnie to właśnie Trójmiasto uznawane jest za „najbardziej morski, prężnie rozwijające się lot- nisko z bazą linii Wizz). W powstających jak grzyby po deszczu biurowcach Trójmiasta inwestują firmy głównie z Skandynawii, skąd do nadmorskich promenad Sopotu, gdyńskich plaż czy uliczek Gdańska zmierza też najwięcej turystów. Istotne znaczenie ma tu też dostępność w Trójmieście pracowników mówiących po szwedzku, fińsku, duńsku czy norwesku. Tutejsze filologie skandynawskie cieszą się od lat bardzo dobrą opinią. Globalny biznes w Trójmieście ma się coraz lepiej. Według prognoz Gdańsk powinien w tym roku wskoczyć do pierwszej setki osławionego zestawienia Tholons „Best outsourcing destinations”. Już teraz w Trójmieście w outsourcingowych gałęziach biznesu pracuje blisko 20 tys. osób, a według Colliers International, obok Wrocławia i Krakowa, właśnie tu osiągane są największe wzrosty w liczbie oferowanych firmom metrów powierzchni biurowej klasy A. Tylko w 2015 roku w Trójmieście powstało ponad 46 tys. m kw. nowej powierzchni biurowej, co stanowi 8 proc. krajowego wzrostu, a w budowie jest kolejnych 95 tys. m kw. Dobrze wygląda też rynek deweloperski: Trójmiasto rozbudowuje się nie tylko w obszarach Gdańska, Gdyni czy Sopotu, ale też satelickich Redy, Rumi, Wejherowa oraz Pruszcza Gdańskiego. Ostatnio ofertę Trójmiasta opisują często światowe media, m.in. „Financial Times”, wieszcząc tutejszym rynkom dynamiczny rozwój w najbliższej przyszłości. Ale sporo pochwał słychać też wśród inwestorów, dla obsługi których stworzono bardzo dobrze ocenianą jednostkę – Invest in Pomerania. Coraz mocniejsza jest też scena trójmiejskich startupów (m.in. PillBox czy Everytap), a także dokonania Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego czy Gdańskiego Inkubatora Przedsiębiorczości Starter. Czy zatem Trójmiasto stanie w szranki z najlepszymi ośrodkami biznesu Europy Środkowej już w niedalekiej przyszłości? Na pewno warto prowadzić baczną obserwację północnego kierunku. Nie tylko przez nadmorską lunetę. Rafał Romanowski fot. Rafał Romanowski Morska bryza, słońce, hanzeatyckie zabytki, ale i nowoczesna architektura. Plus wielki biznes, który coraz odważniej rozpycha się w ponadmilionowej aglomeracji. Oto Trójmiasto. reklama 12 przedstawiamy www.whatsupmagazine.pl Rowerowy ostry dyżur „Kto w Krakowie nie zna doktora Albina?” – usłyszałem kiedyś od jednej ze znajomych, próbując tłumaczyć, gdzie najlepiej reperować rower. Jeśli jednak należycie do tej nielicznej grupy osób, które o rowerowym pogotowiu nie słyszały, to najwyższa pora naprawić to niedopatrzenie. Pisaliśmy już o tym, że rowery rewolucjonizują poruszanie się po mieście, że w Krakowie powstaje coraz więcej dróg rowerowych, a plany dotyczące sieci rowerów miejskich są co najmniej mocarstwowe (choć póki co to plany). Radziliśmy, jak ustawić rower, żeby noga „podawała”, i jak ćwiczyć na trenażerach, kiedy pogoda nie dopisze. Pytanie, co zrobić, gdy przerzutka nie wskakuje, a łańcuch spada co kilka metrów, pozostaje jednak wciąż aktualne. Te – i jeszcze bardziej beznadziejne rowerowe przypadki – z otwartymi rękoma przyjmuje w swojej karetce Dr Albin, czyli Albin Wysocki. Jego pomysł na biznes był prosty: to mobilny sklep i serwis rowerowy, a w sezonie zimowym – także narciarsko-snowboardowy. Wyjątkowa miała być jego forma: biały ambulans, w którym stojak rowerowy zastąpił nosze, a w logotypie wąż Eskulapa zamiast laskę oplata skrzyżowane narzędzia do naprawy jednośladów. – Nie mogłem mu się oprzeć, kiedy zobaczyłem go w serwisie aukcyjnym. Karetka od razu podsunęła mi pomysł, jak wyróżnić się z tłumu – opowiada historię „Albilansu” krakowski mechanik. – Dzięki samochodowi jestem nie tylko rozpoznawalny, ale przede wszystkim mobilny, oferując usługę z dojazdem do klienta. Pewnie nie pisalibyśmy o Dr. Albinie, gdyby nie jego dość silny związek z klimatem korporacyjno-outsourcingowym. Rowerową karetkę co jakiś czas można spotkać m.in. przed krakowski- mi centrami biurowymi. – Coraz więcej ludzi przyjeżdża do pracy swoim jednośladem, który zostawiają u mnie, a po paru godzinach mogą odebrać go już po przeglądzie i niezbędnych naprawach – opowiada Albin Wysocki. – W ciągu ośmiu godzin jesteśmy w stanie zadbać nawet o kilkadziesiąt rowerów, w zależności od stopnia ich „rozkładu” – dodaje mechanik. Choć mobilność ma swoje plusy, to na co dzień ambulans stacjonuje przy ulicy Radziwiłłowskiej, gdzie od niedawna pod szyldem Dr. Albina działa także sklep z asortymentem rowerowym. Wnętrze jednej z bram zmieniło się w dwupoziomowy salon, w którym kupimy wszystko, co potrzebne do bezpiecznej, bezawaryjnej i gustownej jazdy: od ręcznie malowanych gadżetów – koszy z wypełnieniem, dzwonków czy błotników i osłonek (także na indywidualne zamówienie), aż po kompletne stylowe jednoślady. Typowo rynkowa działalność Albina Wysockiego idzie w parze z jego inicjatywami społecznymi. – Co jakiś czas odwiedzam szkoły podstawowe, gdzie pasją do dwóch kółek zarażam najmłodszych użytkowników dróg – opowiada. – Pokazuję, jak dbać o rower: wymienić dętkę czy samodzielnie wyregulować przerzutki, ale także zwracam uwagę na niebezpieczeństwa, jakie czyhają na rowerzystów podczas jazdy po mieście, oraz mówię o tym, jak zabezpieczyć swój jednoślad przed kradzieżą – dodaje Dr. Albin. Wychowywanie narybku miejskiego kolarstwa to niejedyna działalność społeczna krakowskiego speca od bicykli. Rowerowy ambulans towarzyszy miejskim imprezom z jednośladami w roli głównej, zabezpieczając przejazdy setek rowerzystów chociażby podczas corocznego Święta Cyklicznego, lokalnych pikników sąsiedzkich czy organizowanych do niedawna mas krytycznych. Rowerowy ambulans nie jest jedynym miejscem, gdzie można spotkać Dr. Albina. – Po godzinach zdarza mi się zostawić rowery, żeby zasiąść za perkusją czy bongosem w rockowym bandzie Lo Light Fire, na którego koncerty serdecznie zapraszam. Do zobaczenia na scenach lub ulicach Krakowa – kończy Albin. Piotr Banasik Dr Albin fot. Piotr Banasik pon.–pt.: godz. 11–19 sob.: godz. 12–15 ul. Radziwiłłowska 19/1 [email protected] Rzeczywistość zgamifikowana Na początek dostałem 50 tys. dolarów, więc kupiłem udziały w przychodni weterynaryjnej, do której zanoszę swojego kota. Po trzech tygodniach moje nieruchomości – fragment parku, część hotelu czy przystanek autobusowy – są warte ponad półtora miliona dolarów. Niestety, tylko wirtualnie. W „Landlord” – jednej z gier produkowanych przez krakowską firmę Reality Games, założoną przez Zbigniewa Woźnowskiego – możemy poczuć się jak podczas gry w Monopoly, w których planszą jest cały świat. Nie ma wprawdzie kostki, za to pionkiem poruszającym się po „planszy” jest sam gracz, który może kupować i sprzedawać nieruchomości, w pobliżu których się znajduje. Koncept pozornie jest prosty, nie obyłoby się jednak bez jakiegoś „ale”. – Ludzie produkują każdego dnia miliony informacji dotyczących miejsc, w których się pojawiają, zaś treści agregowane są przez największe „agencje reklamowe”: Google, Facebooka czy Foursquare – tłumaczy mi Paul Chen z Reality Games. – Problem pojawia się w chwili, gdy chce się te wszystkie dane posegregować i wykorzystać w produkcji gier i aplikacji mobilnych. Wykorzystanie tzw. big data, czyli ogromnego zbioru danych rzeczywistych, w celach rozrywkowych, to nowatorski pomysł Woźnowskiego. – Wyszedłem z założenia, że obecnie gry tworzone są w sposób nieprawidłowy, bo serce gry, jej mechanika czy ekonomia są wytworem sztucznym – zdradza założyciel Reality Games. – Dla użytkowników i graczy najważniejzbiory inforsze są jednak dane, z którymi się utożsamiają, macji o dużej objętości, dużej bo pochodzą ze świata rzeczywistego. Na nich postanowiliśmy oprzeć nasze produkty – dodaje zmienności Woźnowski. lub dużej różnorodności W 2014 roku w Londynie przekonał do swojego pomysłu Oxygen Accelerator, w którym Reality Games pokonało blisko siedemset innych startupów i przez trzy miesiące mogło rozwijać swój pomysł w google’owskim Campus London. Wypuszczony na rynek prototyp gry „Landlord” już od pierwszego dnia przynosił przychody, a po roku udało się wypuścić pełną wersję w 45 wersjach językowych. Od końca 2015 roku Reality Games rośnie w siłę – nie tylko ściągając do pomocy najlepszych fachowców ze świata (obok Paula Chena to choćby Sebastian Lagemann, obecny CTO firmy, który postanowił przyjechać do Polski z Doliny Krzemowej już po wstępnym zapoznaniu się z wizją rozwoju), ale też rozbudowując swoje portfolio gier. – Aktualnie pracujemy nad dwo- big data ma kolejnymi produktami – chwali się Woźnowski. – „Weather Challenge” to prognoza pogody z dodanymi funkcjami znanymi z rynku gier. Z kolei „Speculate” to giełda papierów wartościowych oparta na danych Facebookowych. Obydwa będą dostępne przed końcem roku. Gry oparte na big data to nie tylko rozrywka. – Tak jak w prawdziwym życiu, tak i tutaj podejmujesz decyzje: złe prowadzą do utraty wirtualnych pieniędzy, dobre mogą nauczyć, jak obchodzić się z prawdziwą gotówką – śmieje się Paul Chen. Połączenie rozrywki i edukacji oparte na danych rzeczywistych przekonało już 2 miliony unikalnych użytkowników z całego świata, wykonujących każdego dnia przynajmniej kilka transakcji. Nagroda w kategorii „Best Social App” podczas Game Connection 2016 w Stanach Zjednoczonych potwierdziła wartość Reality Games, która dziś wzrasta w tempie 2 proc. dziennie. – Sam „Landlord” jest dziś wart blisko pięć milionów dolarów, a o współpracę z nami starają się dwie wielkie telewizje z USA i Wielkiej Brytanii – opowiada Zbigniew Woźnowski. – Udało nam się połączyć odległe rzeczywistości i wprowadzić big data do świata gier. Liczymy, że teraz uda nam się wynaleźć na nowo te branże, które pozostają niezmienione od lat, jak choćby prognoza pogody – kończy CEO Reality Games. Piotr Banasik reklama 14 nieruchomości www.whatsupmagazine.pl 12 Projekt domu zaczynamy od ulicy etapów 5000 miejsc pracy Jednym z kluczowych założeń projektu Mieszkaj w Mieście jest dla nas niewygradzanie tego osiedla z przestrzeni miasta. W zamian przywracamy otwarte, półprywatne dziedzińce znane nam m.in. ze śląskich podwórek – rozmowa z Przemo Łukasikiem i Łukaszem Zagałą z Medusa Group. DZ IKO WS KI E GO ARMII KRA JOWEJ KAT OWIC KA RA TO KA W IC KA dawid hajok: Mieszkaj w Mieście to powrót do tradycji projektowania miasta z drogami, parkingami, publicznymi przestrzeniami i budynkami o różnej formie i funkcji? łukasz zagała: Projekt Mieszkaj w Mieście to przede wszystkim szansa stworzenia współczesnego kwartału miasta, dzielnicy odpowiadającej obecnym potrzebom jego mieszkańców. Dzięki skali projektu jesteśmy w stanie od podstaw zaplanować nową dzielnicę: główne arterie komunikacyjne, ciągi piesze, przestrzenie publiczne, funkcje – od typowo miejskich (pracy, administracji), przez mieszkaniówkę i usługi w parterach budynków (z ulicami quasi-handlowymi), aż po parkingi wielokondygnacyjne i kwartały zabudowy mieszkalnej o charakterze półprywatnym, wytracające się do zabudowy jednorodzinnej. Zależy nam, żeby całe osiedle było przechodnie, dostępne i komplementarne. TRASA SKA Nie zdecydowaliście się grodzić tego osiedla? łz: Jednym z kluczowych założeń projektu jest dla nas niewygradzanie MWM z przestrzeni miasta. W zamian przywracamy otwarte, półprywatne dziedzińce znane nam m.in. ze śląskich podwórek. System strefowania przestrzeni publicznej nie jest jednak tylko domeną Śląska – to zjawisko powszechnie znane w historii europejskich miast. Jednakże, podobnie jak w Krakowie, tak też we Wrocławiu czy Katowicach, trend ten został powstrzymany w dobie transformacji – w latach 90. My ponownie otwieramy projektowaną dzielnicę, proponując alternatywne formy ograniczania dostępu, takie jak wyniesienia terenu czy żywopłoty w miejscach prywatnych ogrodów. pł: Mieliśmy to szczęście, że urbanistyki na Politechnice Śląskiej uczyliśmy się trochę inaczej. Był w prawdzie czas, w którym bawiliśmy się w kolorowanki: malowaliśmy przemysł na fioletowo, zieleń na zielono, rysowaliśmy drogi i kropkowaliśmy inne tereny – i wydawało nam się, że projektujemy. W końcu jeden z naszych wykładowców, Zbyszek Sąsiadek, którego ciepło wspominamy, zapakował nas do fiata 125p zawiózł do Nikiszowca i do Nowego Miasta Tychy; zaczął mówić o tym, co to jest przestrzeń prywatna, półprywatna, publiczna, jak wygląda komunikacja. Dzisiaj mamy szansę, żeby urbanistykę MWM kształtować według tych samych zasad. W ciągu ostatnich tygodni mieszkańcy Bronowic obserwują, jak duży teren ich dzielnicy jest porządkowany, a inwestor zaczął budowanie osiedla od… drogi. Niecodzienne to podejście. łz: Inwestor jest w tym miejscu dobrym gospodarzem. Pierwszą rzeczą, na którą rzuciliśmy się projektowo, było połączenie ul. Radzikowskiego z ul. Armii Krajowej – zrobiliśmy to po to, żeby budować miasto we właściwej kolejności. Chcieliśmy uniknąć sytuacji, w której najpierw, na poszczególnych działkach powstaje zabudowa, później sypie się żwir, a następnie wspólnoty muszą składać się na asfalt lub toczą o to boje z miastem. Powstaje inwestycja właściwie bez obciążeń dla sąsiedztwa – samowystarczalna, z zakresem usług, ze zróżnicowaniem funkcji i architektury. łz: MWM ma być również odpowiedzią na potrzeby tego miejsca, stąd gradacja skali i dostosowanie jej do sąsiedniej zabudowy. Warto na to zwrócić uwagę, inwestor szuka zabudowy rozluźnionej, o mniejszej skali i intensywności. MWM funkcjonować będzie jako zupełnie niezależny obszar, dostępny jednak nie tylko dla jego nowych mieszkańców, ale także dla wszystkich z sąsiedztwa. pł: Od strony ulicy Armii Krajowej mamy pozwolenie na postawienie budynków biurowych, które są w bezpośredniej bliskości komunikacji miejskiej. Obok planowane jest oddanie przystanku kolei miejskiej, przy tym przystanku lokalizujemy parking z nadwyżką miejsc postojowych, mogący częściowo przejąć funkcje P&R, a częściowo zapewnić miejsca dla gości mieszkańców osiedla. Staramy się separować ruch kołowy od ruchu pieszego. Czym wyróżnia się nowa architektura MWM? pł: Nie silimy się na pozorowaną oryginalność, kształt projektu wytrącił się podczas pogłębionych analiz terenu oraz wspólnych prac z inwestorem. Przez to projekt osiąga swoją indywidualną wartość. Założenia urbanistyczne, ukształtowanie terenu, korytarze widokowe, które odkrywają się przed nami podczas porządkowania, pokazują, że na to wszystko powinniśmy reagować architekturą, szukać dla niej odpowiedniej skali, która regulowana jest rzecz jasna planem miejscowym oraz sytuacją rynkową. Chcielibyśmy, żeby każdy z tych zespołów miał – poza, jak to się mówi na Śląsku własnym „numerem pocztowym” – także jakąś cechę architektury, która go wyróżni, a jednak pozwoli nadać całemu osiedlu pewien wspólnotowy charakter. łz: Trochę jesteśmy przerażeni architekturą mieszkaniową, która w dużej mierze kształtowana jest przez rynek – dostępność kredytu determinuje metraż mieszkania, a ten z kolei, w połączeniu z kosztem budowy, przekłada się na jakość elewacji. nieruchomości Lipiec / Sierpień 2016 15 2199 nowych mieszkań Jak projekt MWM będzie się rozwijał w kolejnych latach? łz: Od strony północnej dla obecnie realizowanego zespołu opracowujemy już dokumentację wykonawczą dla kolejnego kwartału, który będzie miał postać dwóch domykających budynków w kształcie litery „C”, tworzących jeden duży, ale podzielony na dwa, półprywatny plac, zróżnicowany wysokościowo. Cały czas pracujemy również nad całością zagospodarowania, szukamy najlepszego rozwiązania dla tego miejsca. Jednocześnie w tym projekcie dużo uwagi zwracamy na to, żeby zaprogramować funkcje usługowe, które nie są tylko typowo handlowe, gastronomiczne itp. Chodzi o takie miejsca jak żłobek, przedszkole itp. Trwają dyskusje, jakie przestrzenie na to przeznaczyć, żeby zmniejszyć uciążliwość takich funkcji, a jednocześnie zwiększyć atrakcyjność osiedla. Cichym marzeniem inwestora jest, aby to osiedle zamieszkali ludzie zakładający tu swoje rodziny i funkcjonowali tu na co dzień. Rozmawiał: Dawid Hajok fot. Piotr Banasik Jaki jest wasz pomysł na pierwsze budynki MWM? łz: Pierwsza enklawa to trzy podłużne budynki rozdzielone otwartymi dziedzińcami, które honorują również widoki na osi północ-południe. Pomysł na nie leży w dużych oknach, prostej fasadzie i połamanych balkonach. Na mieszkanie o powierzchni 50 m kw. przypada ponad 20 m kw. balkonu! Ich tektonika powoduje, że zmniejszamy optycznie skalę, równocześnie dopasowujemy się do mieszkań i dajemy możliwość wychodzenia na zewnątrz. Charakterystyczne zacięcia balkonów to bariery zabezpieczające przed przechodzeniem z jednego na drugi. Dodatkowo staraliśmy się unikać eksponowania tynku, dlatego pierwszy plan stanowią właśnie wstęgi balkonów wykonane z gładkiej perforowanej powierzchni, pomalowanej na biało. To zapewnia pewien spokój, pewien relief – i tak naprawdę załatwia nam całą architekturę. Cieszy nas, jeżeli udaje się znaleźć pomysł wizualny, który w czytelny sposób tłumaczy się funkcjonalnie. 2891 miejsc parkingowych z miasta www.whatsupmagazine.pl Montelupich 16 ka zyńs Cies wicza Henryka Siekie w zielone Działalność ZZM jest na razie pasmem sukcesów wizerunkowych (w praktyce instytucja także nieźle wypada). Ogłoszono plany budowy nowych parków, o Planty zatroszczy się specjalnie powołana grupa pracowników, by krok po kroku odzyskiwały blask. Dbające o kolejne skrawki miejskiej zieleni firmy mają używać takiego sprzętu, by nie rozjeżdżać trawników, co wcześniej zdarzało się notorycznie, z kolei przycinanie drzew ma się odbywać pod okiem ogrodników. Ponieważ wszystko to kosztuje, zwiększyły się wydatki na utrzymanie zieleni – celem jest osiągnięcie budżetu na poziomie 30 mln zł rocznie. W tym roku się to jeszcze nie uda, ze względu na miejskie nakłady na Światowe Dni Młodzieży. Bój o skwer Do zrobienia jest dużo. Bardzo dużo, bo zieleń zorganizowana to dziś tylko 9 proc. obszaru miasta – zorganizowana, czyli nie chaszcze, ale teren przynajmniej teoretycznie uznawany za publiczną zieleń, jak Błonia, Las Wolski czy krakowskie parki. Polskim rekordzistą pod tym względem jest Sopot, gdzie zorganizowana zieleń stanowi aż 58 proc. terenu miasta. W Warszawie to 19 proc, Poznaniu 18,5 proc., a we Wrocławiu 12 proc. Krakowski magistrat myślenie o zieleni zmienia powoli. Nadal np. władze godzą się na likwidację małych placków zieleni. Mieszkańcy Zabłocia w ostatniej chwili uratowali przed zamianą na parking skwerek przy torach kolejowych. Od dłuższego czasu alarmują przy tym, że dzielnica systematycznie zabudowywana jest nowymi osiedlami, ale nie powstają obok nich żadne, najmniejsze choćby, oazy zieleni. Toczy się walka mieszkańców o plac u zbiegu o eg sza i Jul al. i ack łow S Kr ow od er Montelupich Dł ug a sk a Szlak Henryka zkiego Siemirad mebel z małymi doniczkami, by podkreślić pieszy charakter ulicy. Ponieważ jednak to jedyny taki mebel w okolicy, jest traktowany raczej jako chwilowa atrakcja, niż coś zwykłego, codziennego. Brakuje kieszonkowych miejskich parków, które zajmują kilka arów, a są miejscem, gdzie można uspokoić oczy. Na ulicach ul. Bochenka i Łużyckiej na Piaskach Wielkich, który władze Kraprawie nie ma donic z kwiatami. Paradoksalnie najlepiej wygląda kowa są gotowe sprzedać chętnemu inwestorowi. to na osiedlach z okresu PRL, gdzie zostało jeszcze trochę betonoTemat zieleni jest ważny dla krakowian. Świetnym przykładem są wych donic, często popękanych i zarośniętych dzikimi roślinami. powstające przy osiedlu Avia nowe bloki – przy okazji ich budowy Sporo zmieniają sami mieszkańcy. Nieformalna grupa aktydoszło do wycinki wielu drzew, w planach jest wycinka kolejnych. wistów ADaSie zadbała o klomby przy ul. Smolki w Podgórzu Mieszkańcy są oburzeni, ale urząd miasta nie robi wiele, by ne(sadzonki dostarczył ZZM). Inna grupa z Kazimierza stara się gocjować porozumienie z deweloz kolei o dofinansowanie w raperem (skoro już formalnie zgodził mach budżetu obywatelskiego nieliczne nowe osiedla się na inwestycję). Takich sytuacji na projekt „Mikroparki na Kazijest sporo. Co kilkanaście miesięcy mierzu”. Jej członkowie zwracają mają jakąś formę placyku podobna awantura zdarza się w reuwagę właśnie na potrzebę madla dzieci albo kilka ławek jonie Polany Żywieckiej – ostatnia łych zielonych przestrzeni, które właśnie trwa. To o tyle oburzające, znikają wraz z budową nowych i klombów. To najczęściej że w wielu miastach ci sami dewekamienic. niestety wyłącznie konseloperzy muszą z większym respektem podchodzić do drzew. kwencja wymogu zachowaNie tylko budynki Podczas gdy budujący w Czyżynach nia tzw. powierzchni bioloBudimex przez mieszkańców trakJak jest na nowych osiedlach? gicznie czynnej Znów tylko nieliczne, zwykle towany jest jako niszczyciel i nie napotyka na reakcję urzędników, te zamknięte, mają jakąś formę to w Warszawie na Mokotowie ten placyku dla dzieci albo kilka łasam deweloper, po czterech latach starań o pozwolenia na budowek i klombów. To najczęściej niestety wyłącznie konsekwenwę, zrezygnował z wycinki, a nawet z garażu podziemnego, żeby cja wymogu zachowania tzw. powierzchni biologicznie czynnej. drzewa nie traciły wody. Urzędnikom w Krakowie brakuje podobCiekawe, że tego rodzaju zabiegi pokazywane są często przez nej determinacji, choć trzeba przyznać, że w wyścigu o zablokoinwestorów jako godzien uznania wysiłek, choć przecież powinny wanie zabudowy Młynówki Królewskiej udział wzięli ochoczo. być oczywistością: budowanie osiedli nie polega wyłącznie na budowie mieszkań. Są też deweloperzy, którzy o wspólnej przestrzeni myślą inaczej. Jakiś czas temu za ewenement uznawane było osiedle firmy InTrzeba nowej krwi ter-Bud, gdzie zaprojektowano spory plac. Jak bardzo potrzebne Skoro władze Krakowa zrealizowały zmiany w polityce dotyczącej utrzymania istniejącej zieleni, czas na podobny ruch w kwestii są takie miejsca, dowiodła awantura, do jakiej doszło, gdy mieszplanowania nowej. Być może, jak w przypadku ZZM, pora poszukańcy postanowili otoczyć swoje osiedle płotem, przy okazji kać nowej krwi. Kogoś, kto zadbałby np. o Rynek Podgórski zanim zamykając dostęp do skweru mieszkańcom innych osiedli; ci przeprowadzono jego remont. chętnie z niego wcześniej korzystali, nie mając u siebie nic poza parkingiem i kawałkiem trawnika. Tu znów: tylko upór mieszkańców i pojedynczych radnych Pozytywnym przykładem jest też Skanska, która przy okazji budosprawił, że plac nie zamienił wy biurowca przy rondzie Mogilskim zdecydowała się zainwestosię w kamienny pomnik z kiwać w modernizację pasa wzdłuż al. Powstania Warszawskiego, wiedząc, że skoro jej inwestycja budzi opory niektórych mieszkutami młodziutkich drzewek. kańców, musi zadbać o wspólną przestrzeń. Podobne wyzwanie Dobrych działań jest wciąż za czeka teraz na IMS Budownictwo, które ma zamiar inwestować mało. Pozytywnym sygnałem jest ul. Rajska, która została w miejscu dawnych zakładów Erdal. Na razie koncepcję architekuporządkowana, a część kletoniczną zaakceptowali urzędnicy konserwatora. Teraz trzeba zropiska przy płocie Biblioteki bić drugi krok: zainwestować i jednocześnie zadbać o przestrzeń Wojewódzkiej zamieniono publiczną. A okoliczni mieszkańcy już stawiają opór. Bartosz Piłat w miły dla oka pasaż. Na ul. Krupniczej ustawiono miejski fot. Piotr Banasik Powstanie Zarządu Zieleni Miejskiej to zapowiedź lepszych czasów dla terenów zielonych Krakowa. Ale gdy władze powoli zawracają z dotychczasowego kursu, po stronie deweloperów nie zmienia się prawie nic. Mazow iec ka Lubelska dbamy o ciebie Lipiec / Sierpień 2016 „Drwal” bez koszulki technikę, szybkość czy wytrzymałość. Rzadko spotykaliśmy się z osobami, które po treningu mieszanych sztuk walki robiłyby jeszcze dodatkowy trening siłowy – ze sztangą czy z własnym ciężarem ciała. Na pewno treningi w Fitness Platinium® są pod tym kątem bardziej rozwinięte niż w Jackson Wink – dzięki temu mogliśmy pokazać innym uczestnikom nowe schematy czy ćwiczenia, których nie mają na co dzień. W corocznym plebiscycie na najlepszego trenera Szkoły Walki Drwala udało mu się wywalczyć ten tytuł po raz drugi z rzędu. Z Sebastianem Kotwicą – instruktorem MMA, zapasów i kalisteniki w Fitness Platinium® – rozmawiamy kilka dni po powrocie z treningów w Jackson Wink Academy w Stanach Zjednoczonych. piotr banasik: Klub Jackson Wink to mekka zawodników MMA nie tylko w USA, ale i na całym świecie. Warto było spędzić tam miesiąc? sebastian kotwica: Pobyt w najlepszym klubie na świecie, wśród uznanych trenerów i profesjonalnych zawodników, to na pewno duże przeżycie i możliwość zdobywania nowych doświadczeń. Dzięki wspólnemu treningowi mogliśmy porównać się z innymi, żeby stwierdzić, na jakim poziomie jesteśmy. Zaprezentowaliśmy się z dobrej strony, pokazując, że i w Polsce MMA stoi na wysokim poziomie. Nawet mimo tego, że Albuquerque leży 1600 m n.p.m. i na początku łapaliśmy zadyszkę już podczas rozgrzewki. Wielu naszych Czytelników (i sporo Czytelniczek) to osoby, które spędzają dużo czasu za biurkiem, nad komputerem, zaniedbując aktywność fizyczną. Który z prowadzonych przez siebie treningów poleciłbyś początkującym? Właśnie dla takich osób stworzyliśmy zajęcia z kalisteniki, czyli pracę z własnym ciężarem ciała. To trening, który poprawia nie tylko siłę, ale także sprawność i koordynację. Wiadomo, że ktoś, kto się trochę „zasiedział”, nie zacznie od razu od realizacji podstawowych technik MMA, bo często po prostu nie będzie w sta- 17 nie ich powtórzyć ze względu na braki w koordynacji czy motoryce. Na treningach kalisteniki wzmacniamy cechy motoryczne, zaczynając od przysiadów, pompek czy podciągnięć na drążku, a kończąc na pracy wydolnościowej, w trakcie której poprawiamy czucie własnego ciała i wytrzymałość. W organizowanym co roku konkursie na najlepszego instruktora Szkoły Walki Drwala byłeś bezkonkurencyjny już drugi rok z rzędu. Jaka jest na to recepta? Stosujesz metodę kija czy marchewki? Zdecydowanie bardziej kij (śmiech). Na moich zajęciach nie ma samowolki, jest cisza i dyscyplina, nawet jeśli ktoś chce o coś zapytać, to podnosi rękę albo prosi mnie na bok. Ale być może ta popularność wynika także z faktu, że po prostu lubię swoją pracę, staram się, żeby ludzie, którzy tutaj trenują, nie marnowali swojego czasu i wychodzili stąd z poczuciem, że wykonali solidną pracę. Prowadzisz czasami treningi bez koszulki? (śmiech) Rzeczywiście, w konkursie otrzymałem także nagrodę w kategorii „najlepszy trener bez koszulki”. Może ta popularność to właśnie stąd? rozmawiał Piotrek Banasik Co ciekawego przywozisz ze Stanów do Fitness Platinium®? W klubie prowadzę kilka grup – oprócz MMA także zapasy w stylu wolnym, kalistenikę, a do niedawna także akrobatykę. Treningi w USA skupiały się na zapasach i to właśnie z tej dyscypliny udało się „wyciągnąć” najwięcej: nowe techniki, rozgrzewki czy sam sposób prowadzenia grupy. Mam zapis wideo wszystkich treningów z Albuquerque, dzięki czemu będę mógł je jeszcze raz przeanalizować. Na pewno będę miał co przekazywać moim podopiecznym. fot. Piotr Banasik Czym trening za oceanem różni się od tego, co znasz na co dzień z polskich klubów? Spodziewałem się, że w Stanach większy nacisk będzie położony na przygotowanie fizyczne, ale zawodnicy trenują głównie Sebastian Kotwica Straszna przyjemność Ten tekst miał powstać już trzy miesiące temu, kiedy dom strachu FearFactory zaistniał na krakowskim rynku. Ale – przyznam się szczerze – trochę bałem się tam iść. Domów strachu (lub inicjatyw pokrewnych) trochę już w Krakowie było: po Floriańskiej przechadzał się Freddy Krueger, na Grodzkiej grasował Człowiek-Lustro, a od czasu do czasu na Rynku pojawiała się Śmierć, oczywiście z kosą. Połączenie domu strachów z escape roomem to w okolicy nowość. Wchodzę do piwnicy jednej z kamienic przy Plantach – ciemno, choć oko wykol; migotliwe światło dają tylko świeczki ustawione na schodach. Wprawdzie wiem, że nic mi nie grozi – przyszedłem na wywiad, nie na grę – ale czuję delikatne dreszcze i (bez powodzenia) staram się wzrokiem przeniknąć ciemność. Prawie podskakuję, słysząc za sobą brzęk łańcucha, na szczęście przypadkiem poruszonego przez właścicielkę tego miejsca, Magdę Jagielską. – Masz prawo się bać, bo jesteś na terytorium Harry’ego i Franka – śmieje się moja rozmówczyni. – To dwóch bohaterów naszej zabawy, którzy zamieszkali w piwnicy i zrobią wszystko, by żadna grupa śmiałków nie opuściła tego miejsca. Trudno mi się przekonać do „zabawy”, kiedy widzę wysmarowane krwią ściany, wisielca, dziecięcą trumienkę albo ludzkie głowy w słojach z formaliną. Wszystko wprawdzie sztuczne, ale – w ciemności – robi upiorne wrażenie (i w tym kontekście to komplement). Słyszę jednak, że wizytę trzeba zamawiać z pewnym wyprzedzeniem, i zastanawiam się, co kieruje ludźmi, którzy z własnej woli chcą się bać. – Dawno temu żeby się przestraszyć, ludzie czytali horrory, później słuchali „strasznych” audycji radiowych czy oglądali przerażające filmy – tłumaczy Szymon Jagielski, współwłaściciel, który wciela się w rolę jednego z bohaterów gry. – Dziś to już nie wystarcza, dlatego chcą poczuć strach dosłownie na własnej skórze. Od właścicieli słyszę, że zdarzają się nawet osoby, które chcą być porwane, kneblowane czy wiązane – i choć sam tych fetyszy nie po- dzielam, to doceniam, że za każdym razem scenariusz gry jest wymyślany na bieżąco i nie ma dwóch takich samych rozgrywek. – Czasami jednak bywa, że ktoś przychodzi z silnym przekonaniem, że niczego się nie wystraszy, dlatego musimy zastosować „niestandardowe” środki – śmieje się Magda Jagielska. Wypowiedź brzmi na tyle złowieszczo, że postanawiam nie pytać, na czym polegają. Każda karta ma dwie strony, więc bywają też tacy, którzy podnoszą ręce i krzyczą „stop”, zanim jeszcze zabawa się zacznie. – W jednej z grup był chłopak, który tak usilnie starał się uratować swoją narzeczoną, że skopał nam drzwi do jednego z pomieszczeń – opowiada Szymon. – Inna dziewczyna wczepiła się paznokciami w ścianę i powiedziała, że nigdzie się nie ruszy, choć wcześniej wyglądała na odważną. Takie osoby zostawiamy w spokoju, ale atakujemy innych – zdradza kulisy gry. Anegdot tego typu słyszę więcej, ale większość z używanych przez gości Fear Factory słów nie nadaje się do powtórzenia. Emocje są więc silne, ale pozytywne, co potwierdza pięć gwiazdek i dobre opinie w serwisie TripAdvisor. Kiedy pytam o genezę pomysłu, Magda zdradza, że nie ogląda horrorów i niespecjalnie lubi się bać. Pytam więc, czy Fear Factory pełni dla niej rolę autoterapii. Odpowiada anegdotą: – Przyszłam tutaj kiedyś sama, żeby zrobić kilka zdjęć na naszą stronę. Włączyłam wszystkie światła i… bałam się tak, że nie wyszłam poza pierwszy pokój – śmieje się. – Musiałam zadzwonić do Szymona, żeby mnie uwolnił. Piotr Banasik Fear Factory ul. Westerplatte 5/9 tel. 571 431 981 godziny otwarcia: poniedziałek–piątek: godz. 16–22 weekend: godz. 12–22 18 siesta www.whatsupmagazine.pl Cały ten (krakowski) fot. Piotr Banasik Paweł Kaczmarczyk Mike Parker ma 27 lat, jest kontrabasistą, który na punkcie jazzu zwariował, usłyszawszy – a jakże – Milesa Davisa. Jego polsko-amerykańskie trio imponuje energią, choć w repertuarze nie brak pełnych skupienia improwizacji. Na nowojorskich scenach grywał z najlepszymi muzykami – Johnem Scofieldem czy Erikiem Garlandem. – Zaraz po studiach zdecydowałem się wybrać do Europy, by przez rok zbierać doświadczenia w miejscu ze świetną jazzową sceną – tłumaczy mi Mike po powrocie z krótkiego tournée po Europie Środkowej. – Początkowo myślałem o Budapeszcie, ale ktoś ze znajomych polecił mi Kraków, więc przyjechałem tutaj. I od razu się zakochałem: w mieście i w jego muzyce – tłumaczy basista z USA. Zakochać się w jazzowym Krakowie nietrudno, i to już od sześćdziesięciu lat, kiedy przy ulicy Świętego Marka 15 powołano do życia pierwszy polski jazz club Helikon. Choć z klubami w dzisiejszym tego słowa znaczeniu miał on mało wspólnego – zamiast sceny i nagłośnienia na osiemdziesięciu metrach kwadratowych królowały tam raczej brud, smród i zimno – to właśnie w Helikonie wykluwały się największe gwiazdy rodzimego jazzu. – Tutaj swoje wesele, i to jednego dnia, zorganizowali Krzysztof Komeda z Zofią oraz Andrzej Trzaskowski z Teresą – opowiada Rafał Zbrzeski, dziennikarz muzyczny JazzPress i OFF Radia Kraków. – Goście bawili się na tyle dobrze, że wysadzili w powietrze klubową toaletę. W Helikonie swoje pierwsze kroki stawiali m.in. Tomasz Stańko, Janusz Muniak, Andrzej Kurylewicz czy Zbigniew Seifert. Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz konstruował tutaj swoje pierwsze big-bandy, a momentami bezdomny wówczas Adam Makowicz sypiał na fortepianie, na którym wcześniej grał. Czy tylko magia znanych nazwisk przyciąga do jazzowego Krakowa? – Trzeba jasno stwierdzić, że Kraków to jazz-friendly city – dzieli się swoim doświadczeniem Mike Parker. – To nie tylko wybitni muzycy wielu pokoleń, świetne kluby z tradycjami, ale także znakomita publiczność, która lubi i rozumie wszystkie rodzaje jazzu. Te trzy czynniki sprawiają, że jest gdzie i jest z kim grać – mówi kontrabasista. Samymi nazwiskami krakowskich muzyków i nazwami jazzowych miejscówek można by obdzielić ze trzy takie teksty, skupmy się więc na najważniejszych. Na początek: Paweł Kaczmarczyk, wybitny pianista, człowiek-instytucja, który nie tylko nagrywa i koncertuje, ale też organizuje festiwal Jazz Juniors (jeden z najstarszych polskich konkursów w tym gatunku), przecierając muzyczne szlaki adeptom jazzu. – Oprócz własnego zespołu Audiofeeling Trio, Paweł realizuje też projekt „Directions in Music”, przedstawiając dorobek osobistości światowego jazzu, a przy okazji zapraszając do współpracy znakomitych jazzmanów – tłumaczy Rafał Zbrzeski. – Na koncertach tego cyklu sala w Harrisie zawsze wypełnia się po brzegi, dlatego bilety warto rezerwować z wyprzedzeniem – radzi dziennikarz. Z młodej fali krakowskich muzyków trzeba wspomnieć pianistę Piotra Orzechowskiego, który swój wizerunek „Pianohooligana” zmienia w coraz poważniejsze i dojrzalsze kompozycje. Jeszcze młodszy jest saksofonista Sławek Pezda, którego usłyszeć można w przynajmniej kilku jazz-bandach. Gitarzysta Szymon Mika regularnie zdobywa ważne nagrody, a panowie z N.S.I. Quartet zarażają pozytywną energią. Są wreszcie Mateusz Gawęda, Darek Dobroszczyk, Bartosz Dworak, Stanisław Słowiński i wielu, wielu innych, o których już głośno w muzycznym świecie. Harris Piano Jazz Bar to popularne, ale nie jedyne miejsce na jazzowej mapie Krakowa. – Moim ulubionym miejscem, żeby doświadczyć dobrej muzyki, jest Alchemia na Kazimierzu – mówi Mike Parker. – To scena otwarta na wszystkie gatunki: od free jazzu do alternatywnego, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Miłośnicy jazzowych standardów spotykają się w Jazz Clubie „U Muniaka”, wspominając zmarłego niedawno założyciela tego miejsca. Interesującą muzykę można usłyszeć także w Piec’Arcie czy Piwnicy Pod Baranami, gdzie do końca lipca trwa (mocno obsadzony) Letni Festiwal Jazzowy. – W krakowskim jazzie najlepsze jest to, że dobrą muzykę można znaleźć nawet na ulicy – dodaje Parker. – Trzeba tylko wiedzieć, czego i gdzie szukać. Celowo pomijam tutaj wielkie wydarzenia, na które do Krakowa ściągają światowe gwiazdy: Herbie Hancock, Dianne Reeves, Pat Metheny czy Richard Bona, choć takich koncertów nie brakuje. – Najciekawsze dzieje się w tych niewielkich klubach, które gdzieś w piwnicach ukrywają i odkrywają nowe talenty – zdradza Rafał Zbrzeski. – Jeśli gdzieś można poczuć jazzowy klimat, to właśnie w tych zadymionych małych salkach. Mike Parker miał trafić na rok do Budapesztu, ale od czterech lat mieszka w Krakowie. I nie zamierza się stąd wyprowadzać. – Kraków ma swoją magiczną atmosferę i jest tak przesiąknięty historią, że musi to robić wrażenie, zwłaszcza na człowieku ze Stanów – opowiada o przedłużającym się pobycie w stolicy Małopolski. – Pierwszego dnia na jednej z jam sessions spotkałem świetnych muzyków, z którymi gram i przyjaźnię się do dziś. Czy może być coś bardziej inspirującego? – pyta Parker. Na to pytanie każdy może odpowiedzieć sobie sam. Oczywiście, przy dobrej muzyce. Piotr Banasik Sławek Pezda – saksofon, Mike Parker – kontrabas fot. Piotr Banasik „Jazz jest muzyką, której słuchasz, gdy masz ochotę posłuchać jazzu” – powiadał Willis Conover, amerykański dziennikarz muzyczny. Kiedy masz ochotę zrobić to w Krakowie, nie musisz daleko szukać – jazzowy plan miasta obfituje w dobre kluby i jeszcze lepszych muzyków, którzy występują na ich scenach. reklama #10 18.06.-31.07.2016 16.08.-28.08.2016 BULANDA MUCHA ARCHITEKCI PRZESZŁOŚĆ DLA PRZYSZŁOŚCI MAŁOPOLSKI OGRÓD SZTUKI UL. RAJSKA 12 W KRAKOWIE (WEJŚCIE OD UL. SZUJSKIEGO) WT. - PT. godz. 11.00 - 19.00 SO. - ND. godz. 10.00 - 17.00 ORGANIZATORZY Małopolski ogród sztuki funkcjonuje w strukturach teatru iM. juliusza słowackiego w krakowie TWÓRCA PROJEKTU MECENAT MEDIA prezentacja www.whatsupmagazine.pl Główną cechą restauracji Włoska jest, podobnie jak w przypadku kuchni ojczyzny Felliniego, prostota i dbałość o szczegóły. Ta ostatnia zaczyna się już na etapie doboru produktu. Sala liczy kilkanaście stolików, ale wydaje się być większa. Siedzimy na parterze Angel Wawel przy ul. Dietla, a żywą fototapetę jednej z przeszklonych ścian stanowią Planty Dietlowskie. Przez drugą widać barokowy kościół św. Agnieszki i kameralny ogródek restauracji. Samo wnętrze jest surowe: niczym nieprzykryty betonowy sufit, proste drewno na podłodze, oszczędne, nawiązujące do industrialnych lampy. Pośrodku stoi potężny drewniany stół. Uwagę zwracają detale, ale o tej porze roku przede wszystkim otaczająca miejsce soczysta zieleń. Przy barze pokazano produkty, na których opiera się kuchnia Włoskiej: świetne wędliny, sery, oliwki, aromatyzowane oliwy, przygotowywane na miejscu makarony, czy grissini. Można je także kupić na wynos. – Wszystko robimy od podstaw, sprowadzamy produkty najwyższej jakości z apelacjami – opowiada Dorota, menadżerka Włoskiej. Karta zmieniana jest cztery razy w roku, obecna obowiązywać będzie do września. Obok minestrone i zupy rybnej czy tradycyjnych przystawek (m.in. smażonych sardeli i bruschetty z obłędnie dobrą burratą) spróbować możemy m.in. pappardelle carbonara fot. materiały prasowe Wszystkie twarze Włoskiej z bobem, Grana Padano i pancettą affumicatą, czyli świetnym wędzonym boczkiem z Górnego Tyrolu (29 zł), fettucine z ośmiornicą, pieczoną papryką i peperoncino (46 zł), piersi perlicy z pieczonymi brzoskwiniami, kapustą, bobem, kurkami i młodym ziemniakiem (55 zł). – Oprócz tego co jakiś czas nasi goście mogą spróbować dań z jakimś produktem wiodącym, np. z truflą – uzupełnia Dorota. Miejsce zmienia się wraz z porą dnia i światłem. Włoska to dobre miejsce zarówno na szybki lunch za 25 zł, codziennie inny, by nie znudził się pracownikom okolicznych biur, jak romantyczną kolację – Dorota poleca, by wybrać podczas niej na przykład jagnięcinę i owoce morza, a specjalnie ośmiornicę; na deser koniecznie trzeba wybrać tiramisu. Można tu przyjść na weekendowe śniadanie (w menu granole, grzanki, omlety) czy po prostu wyskoczyć ze znajomymi na pizzę z pieca opalanego drewnem (19–29 zł) i butelkę wina w bardzo rozsądnej cenie. Co jakiś czas Włoska organizuje też kolacje degustacyjne, podczas których pokazuje wyrafinowaną stronę włoskiej kuchni. Restauracja jest dobrym miejscem na spotkania biznesowe. – Przy Włoskiej, pomiędzy restauracją a kościołem, mamy bezpłatne miejsca parkingowe dla klientów, co ułatwia terminowe i bezstresowe dotarcie na spotkanie – mówi menadżerka. – Świetnie spełniamy się też jako miejsce na imprezy firmowe, mieścimy 60 osób, a imprezy toczą się i w środku, i w ogródku – dodaje. Restauracja obsługuje też kateringi, nawet na kilkaset osób. Zamawiające je firmy – obok lekkiej odsłony włoskiej kuchni – mogą równocześnie wybierać ze specjałów kuchni azjatyckiej. Sprawdziliśmy to na urodzinach What’s Up Magazine – takie połączenie sprawdza się znakomicie. Azja zagościła zresztą w sąsiadującym z Włoską, siostrzanym Musso, ale to już zupełnie inna kulinarna historia. Magda Wójcik włoska ul. Sukiennicza 8 (wejście od ul. Dietla), tel. 500 849 900, godziny otwarcia: 11–22 [email protected], www.sukiennicza8.pl. Cupcake Corner, czyli jak wypiekać szczęście Cupcake Corner Bakery to autentyczna amerykańska cukiernio-kawiarnia, która pasją do amerykańskiego cukiernictwa dzieli się od 2010 roku. Pierwsze trzy lokale powstały w Krakowie (ul. Bracka 4, Grodzka 60, Michałowskiego 14), a dwa kolejne w Warszawie przy Chmielnej 21 i pl. Konstytucji 2. Cupcake Corner w swojej ofercie ma także propozycje dla firm i korporacji. Cupcake Corner, jak sama nazwa wskazuje, specjalizuje się w autentycznych amerykańskich cupcakes, które wypiekane są każW Krakowie dego dnia na zapleczu tych przytulnych kawiarni. Flagowe smaki, kawiarnie znaj- które królują w menu to m.in. Peanut Butter (cupcake o smaku dują się przy masła orzechowego), Red Velvet (prawdziwa amerykańska klasyulicach: Bracka), czy Czekoladowe Confetti – ciasto czekoladowe z czekoladokiej 4, Grodzwym kremem. W menu, które zmienia się każdego dnia tygodnia, kiej 60 i Michaznajdziemy kilkanaście różnych smaków cupcakes. łowskiego 14 – Prawdziwy cupcake to nie tylko delikatne, wilgotne ciasto, aksamitny serkowy lub maślany krem oraz finezyjna dekoracja. To także pasja, w którą wkładamy całe serce, kreatywność naszych cukierników, ogromne doświadczenie i dziedzictwo rodzinnych, amerykańskich przepisów przekazywanych z pokolenia na pokolenie – tłumaczy Marcin Dutkiewicz, twórca i pomysłodawca konceptu Cupcake Corner Bakery. Cupcake Corner Cupcakes dla korporacji W swojej ofercie Cupcake Corner ma także propozycję dla firm. Duży event dla ważnego klienta, a może pożegnanie wieloletniego pracownika? Nic prostszego – tu doskonale sprawdzą się cupcakes z logotypem lub dedykowanym napisem. Cupcakes można zamówić w dużych ilościach – kawiarnia oferuje pakowanie ich w pudełka na jednego, cztery, sześć i dwanaście cupcakes, a także proponuje dowóz do wskazanego miejsca. Cupcake Corner zaufało już wiele krakowskich i warszawskich firm, które chcą się wyróżnić, świętując specjalne okazje. Cupcakes mogą być też przełamaniem lodów na spotkaniu biznesowym albo dopełnieniem nieszablonowej wysyłki do blogerów czy dziennikarzy. Rzemieślnicze lody i organiczna kawa Oprócz cupcakes w ofercie lokali znajdziemy także świeżo paloną, organiczną kawę, która tworzona jest specjalnie dla Cupcake Corner. Lokale słyną też z amerykańskich lodów rzemieślniczych, które produkowane są z naturalnych składników, bez past, baz lodowych czy ulepszaczy. Jeśli jeszcze nie zaczęliście sezonu lodowego w tym roku, obowiązkowo sprawdźcie takie smaki lodów jak Solony Karmel czy Sweet Carrot z kawałkami prawdziwej marchewki! Koniecznie spróbujcie też rożków o smaku Red Velvet, które wypiekane są w lokalach! Śniadanie z Nowego Jorku Cupcake Corner nie zapomina też o fanach mniej słodkich produktów. W ofercie znajdziemy świeżo pieczone bajgle, które w połączeniu z kawą, będą idealną propozycją na śniadanie w nowojorskim stylu albo na szybki lunch. Podawane są z kremowymi serkami, a wybierać można spośród smaków bajgli (m.in. serowy albo z makiem), jak i serków (m.in. z boczkiem, albo o smaku pieczonych orzechów z miodem). Niedawno Cupcake Corner wystartował także ze sklepem internetowym, gdzie można zamawiać zestawy literowe albo tworzyć własne i odbierać je w lokalach. Koniecznie odwiedźcie Cupcake Corner lub zamówcie cupcakes dla pracowników czy klientów – uśmiech gwarantowany. Zamówienia cupcakes dla firm: [email protected] www.cupcakecorner.pl facebook.com/cupcakecorner instagram.com/cupcakecornerbakery fot. materiały prasowe 20 wokół stołu Lipiec / Sierpień 2016 Poleca NatureWay Fine Dining Week fot. Michał Ziębowicz Czy po wypiciu kawy boli Cię żołądek, masz wzdęcia lub pieczenie w przełyku? Nie jesteś wyjątkiem – ok. 20% populacji ma ten problem. Nie jest on duży, jeżeli nie lubimy smaku kawy. Jednak jeśli nie potrafimy się obejść bez małej czarnej i jej pobudzających właściwości – co wtedy? Wbrew obiegowej opinii, kawa sama w sobie nie działa drażniąco na żołądek. Odpowiedzialne są za to woski znajdujące się na powierzchni jej ziaren. Pozbycie się ich sprawia, że kawa zachowuje swoje właściwości – smak, aromat i działanie pobudzające, a jednocześnie nie sprawia, że nasz układ pokarmowy strajkuje. Kawiarze z wrażliwymi żołądkami nie muszą już pić nielubianych substytutów. Wystarczy, że sięgną po Gentile Stomach Friendly. Jej producent, marka Bristot, opatentowała sposób pozbywania się wosku z ziaren kawy. Smakosze aromatycznego napoju z pewnością docenią, że Gentile to czysta, najwyższej klasy Arabica. Gentile polecane jest także osobom, które ograniczają kofeinę, ale nie chcą z niej całkiem zrezygnować. www.natureway.pl 21 From Maghreb with luv Sababa Ciągle brakuje Wam w Krakowie koktajlbarów? Dobra wiadomość – ta scena właśnie zaczyna się wypełniać. Do Mercy Brown dołączył już Mash rooM oferujący gotowe do wypicia, przyrządzone na miejscu koktajle (Dolnych Młynów 10B) czy Krakowska Wolnica (pl. Wolnica 2), która już odważnie pisze o sobie jako miejscu spędów krakowskiej bohemy. A to nie koniec. W lipcu nad restauracją Hamsa (ul. Szeroka 2) otwarty zostanie bar, który z pewnością nieźle namiesza. Sababa znaczy po prostu „wspaniale”. I wszystko wskazuje, że właśnie tak będzie. Począwszy od wnętrza z koronkowo dopracowanymi detalami, siedmiometrowym stalowym barem, połączenie starzonej tequili z hibiskusem i konfiturą z dojrzałych fig dla którego tłem będzie ściana z przecieranych kwasem luster, po dobór goszczących w Sababie DJ-ów. Miejsce pomieści ponad 100 osób, więc szykujcie się na tańce. W krótkiej karcie, obok koktajli (20–28 zł) nawiązujących do bliskowschodnich smaków (do szklanek trafią m.in. tahina, róża, figi, hibiskus, czy daktyle) i klasyków, znajdą się też wina. Kiedy otwarcie? Już wkrótce dowiecie się z Facebooka. reklama Wraz z pojawieniem się w Warszawie pierwszej gwiazdki Michelin nadwiślańscy restauratorzy i foodies co raz częściej sięgają po termin fine dining. Na czym polega owy przymiotnik „fine”? Tym, co odróżnia dobrą restaurację od świetnej, jest to, że ta druga oprócz wspaniałego posiłku oferuje pełne, wielozmysłowe doświadczenie. Banalną czynność jedzenia wynosi się tu na inny nieco poziom i daje przyjemność z odkrywania pomysłów szefa kuchni na połączenia smaków, tekstur, temperatur, kolorów i kształtów. Talerze przypominają małe dzieła sztuki, chwilowe i stworzone wyłącznie dla nas. W ostatnim tygodniu wakacji (23–31 sierpnia) sprawdzimy, jak fine dining ma się w Krakowie i Warszawie. Kilkadziesiąt restauracji zaprosi wtedy gości, by spróbowali specjalnych menu degustacyjnych w cenie 119 zł. Formuła jest już znana, ponieważ dwa razy w roku gości u nas Restaurant Week. Tu wszystko odbędzie się podobnie. Rezerwacje ruszą już 2 sierpnia. Wpiszcie sobie tę datę w kalendarz, bo najlepsze stoliki znikają szybko. A najlepiej – stwórzcie konto gościa na restaurantweek.pl i bądźcie na bieżąco z najciekawszym festiwalem restauracyjnym w Polsce. Magda Wójcik 22 siedem uciech głównych www.whatsupmagazine.pl 5–9 lipca EtnoKraków fot. materiały prasowe to ostatnia, wydana w styczniu tego roku, epka Massive Attack. Wystąpili na niej Tricky, Roots Manuva i Young Fathers 19–20 sierpnia Kraków Live Festival 2016 Weekendy do końca września Czas na pikniki! Śniadanie na trawie, joga, pokazy kulinarne. Co weekend w dwóch krakowskich parkach. Soboty – park Bednarskiego, w niedziele – park Krakowski. Tak w skrócie prezentuje się nowa inicjatywa, czyli Piknik Krakowski. Piknik Krakowski sięga do tradycji krakowskich majówek, kiedy to całymi rodzinami krakowianie udawali się na odpoczynek na łonie natury. Wyposażeni w kosze pełne wiktuałów, zaopatrzeni w przyrządy do uprawiania sportów, peregrynowali w poszukiwaniu zacisznych miejsc. Słowo piknik kojarzy nam się niezwykle sympatycznie: z leniuchowaniem, przyjaciółmi, dobrym jedzeniem i, niekoniecznie wyczynowymi, sportami. Okazja do błogiego spędzania wolnych dni nadarzać się będzie od lipca do września: w każdą sobotę w parku Bednarskiego i w każdą niedzielę w parku Krakowskim. Od godz. 10 do 16, będzie można poznać swoich sąsiadów, porozmawiać, poczytać, zjeść i oddać się aktywności fizycznej. – Poszukujący dobrego jedzenia zaopatrzą swoje koszyki i lodówki w dobre jedzenie, ci bez śniadania najedzą się do syta, spragnieni wiedzy kulinarnej będą mogli wziąć udział w warsztatach i pokazach. Nie zabraknie zabaw i konkursów dla dzieci, a dla seniorów zajęć tai-chi i jogi – zapowiadają organizatorki. www.facebook.com/piknikkrakowski Jak zamknąć letni sezon festiwalowy? Najlepiej słuchając The Chemical Brothers, Massive Attack i Young Fathers. Oraz nucąc „Chandelier” wraz z Sia. Przede wszystkim, przy okazji premiery nowego materiału, będziemy mogli zobaczyć niepowtarzalne, multimedialne show Massive Attack. Na dodatek występujących wraz z świetnymi Young Fathers, hip-hopową formacją ze Szkocji. Po nich na scenę wkroczy boska Sia. Następnego dnia usłyszymy The Chemical Brothers w rok po premierze ostatniego albumu „Born In The Echoes”. 19 sierpnia wystąpią: Massive Attack, Sia, Damian „Jr. Gong” Marley, 20 sierpnia wystąpią: The Chemical Brothers, Cage The Elephant, The Neighbourhood, HAIM. Impreza odbędzie się na terenie Muzeum Lotnictwa. livefestival.pl fot. B by BLLC Javi Rojo Ritual Spirit Nie ma lepszej pory roku niż lato do słuchania world music. Tym bardziej, że EtnoKraków/Rozstaje 2016 to 100 muzyków, blisko 20 koncertów, a do tego zabawy taneczne oraz warsztaty muzyczne i tradycyjnego rzemiosła. EtnoKraków/Rozstaje 2016 to z jednej strony projekty rekonstruujące archaiczne formy ekspresji (scena IN CRUDO), a z drugiej propozycje inspirowane muzyką tradycyjną, ujęte w nurtach folk, etno, world music, etnojazz, fusion, global beat (scena INSPIRACJE). – Zarówno forma twórczej rekonstrukcji, jak i otwartej, odważnej reinterpretacji dawnych świadectw kultury – to równouprawnione postawy twórcze. EtnoKraków/Rozstaje 2016 to forum prezentacji obu twórczych postaw – mówi Jan Słowiński, dyrektor festiwalu. Podczas festiwalu – obok polskich wykonawców – usłyszymy flamenco w wykonaniu Buiki (Hiszpania), Jojo Abot z zespołem (Ghana/Szwecja/USA), wybuchową Mokoomba z Zimbabwe, miks rapu, ska, brzmień afro-kubańskich i soukous – nazywanej afrykańską rumbą. Ponadto Kalàscima (Włochy), TradAttack! (Estonia), międzynarodowy Sans (Wielka Brytania/Finlandia/ Armenia), El Naan (Hiszpania), grupa Gulaza (Algieria/Izrael) w niezwykły sposób odwołująca się do pieśni jemeńskich kobiet. Usłyszymy A Filetta (Francja/Korsyka) nawiązujący do wielowiekowej tradycji polifonii korsykańskiej oraz chór Iberi kultywujący tradycję gruzińskiego wielogłosu. www.etnokrakow.pl Do 23 lipca Jazzowy lipiec W tym numerze poświęciliśmy jazzowi całą stronę. Wy możecie poświęcić na jazz cały lipiec. XXI edycja Letniego Festiwalu Jazzowego trwa półtora miesiąca. Za nami Niedziela Nowoorleańska, ale ciągle przed nami Yellowjackets (22 lipca w Kijów.Centrum), David Liebman z Vein Trio (7 lipca w Piwnicy pod Baranami) oraz kolejne 19 koncertów w Piwnicy pod Baranami oraz 20 w Harris Piano Bar. Do 23 lipca posłuchamy mocnej reprezentacji polskiego jazzu, m.in. kwartetu Jana Ptaszyna Wróblewskiego, Włodzimierza Nahornego, tria Wojciecha Karolaka, Adama Pierończyka, Doroty Miśkiewicz & Marka Napiórkowskiego, Grażyny Auguścik, Pawła Kaczmarczyka i wielu innych. Zaprezentuje się także dużo młodych, ale już uznanych artystów i kilkanaście zespołów zagranicznych. Nowością będą otwarte koncerty w Studio S5 Radia Kraków z udziałem Mateusza Smoczyńskiego i Bartosz Dworak Quartet (7 lipca – w 70. rocznicę urodzin Zbigniewa Seiferta), polskich laureatów 1. Międzynarodowego Gitarowego Konkursu Jazzowego J. Śmietany – Szymon Mika Trio i Gabriel Niedziela Band (12 lipca) oraz austriackiego Dave Helbock Trio (17 lipca). www.cracjazz.com siedem uciech głównych Lipiec / Sierpień 2016 do końca sierpnia „Niewygodna prawda”), czy Leonardo DiCaprio („Zjawa”). Pokażemy pełne muzyki filmowe biografie Janis Joplin, Amy Winehouse, Boba Dylana. Będzie nagradzane na licznych festiwalach kino polskie (z angielskimi napisami!): „Demon”, „Moje córki krowy”, „Córki dancingu” oraz ciekawe dokumenty „Mów mi Marianna”, „Sól ziemi”. Bilety tylko 7 zł! A w przerwach między seansami – relaks na kinowych leżakach na tarasie Pałacu pod Baranami! fot. materiały prasowe Nowy Bulwar(t) Sztuki Dobra wiadomość dla mieszkańców Nowej Huty i okolic. W upalne letnie dni ukręcą nudzie głowę nad Zalewem Nowohuckim. Każdego dnia w ramach Bulwar(t) u Sztuki będą odbywać się darmowe wydarzenia: spektakle, spotkania z artystami, koncerty muzyki poważnej oraz etnicznej, pokazy filmowe, gry i zabawy plenerowe, warsztaty dla dzieci, młodzieży i dorosłych. W poniedziałki będą się odbywały warsztaty dla dzieci Art&Science (lipiec) i Design (sierpień). W niedziele o godz. 11 najmłodsi będą mogli posłuchać bajek. Kreatywne warsztaty dla dorosłych, warsztaty fotograficzne i gry plenerowe będą się odbywały we wtorki. Środy nad Zalewem będą należały do smakoszy, w każdą środę o 18:00 Bulwar(t) sztuki zaprasza na warsztaty i pokazy kulinarne. W czwartki natomiast będą się odbywały spotkania z ciekawymi nowohucianami. Piątkowe wieczory rozgrzeją potańcówki międzypokoleniowe. W niedzielne popołudnia oraz wieczory będzie można nad Zalewem posłuchać muzyki kameralnej. Początek lipca należał będzie do Teatru Montowania, w piątek 8 lipca zobaczymy dowcipną i ironiczną inscenizację „Quo vadis”, 9 lipca rozbawią nas „Trzej muszkieterowie”, a dzień później monodram „Ojciec polski”. 16 lipca zobaczymy Jan Peszka w monodramie „Scenariusz dla nieistniejącego, ale możliwego aktora instrumentalnego”. Po ŚDM, 13 sierpnia, „Goła baba”, czyli monodram Joanny Szczepkowskiej 23 7–10 lipca 29. ULICA Poleca Marynia Gierat w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Tydzień później „Słowa i dźwięki: Wirpsza” w wykonaniu Radosława Krzyżowskiego i zespołu Jazzformance. 17 lipca odbędzie się premiera wyjątkowego projektu artystyczno-społecznego Magdy Miklasz pt. „Baśnie z tysiąca i jednego bloku”. Balkony bloku nr 19 na Dywizjonu 303 staną się przestrzenią artystyczną, a mieszkania lokatorów zostaną zamienione w swoistą galerię. Na zakończenie sezonu, 28 sierpnia, Łaźnia Nowa zaprasza na multimedialny pokaz koncertu muzyki teatralnej. Udział we wszystkich wydarzeniach jest bezpłatny, zapisy: bulwarowa@ laznianowa.pl. www.laznianowa.pl Lato z Kinem Pod Baranami Gdzie spędzić lato? Najlepiej w kinie! Gdy upał praży, miasto męczy – najlepiej nadrabiać kinowe zaległości w klimatyzowanych salach Kina Pod Baranami na Letnim Tanim Kinobraniu. 10. już edycja wakacyjnego festiwalu filmowego potrwa od 1 lipca do 1 września. W programie ponad 100 filmów! Hity ostatnich miesięcy („Dziewczyna z portretu”, „Lobster”, „Pokój”), niszowe kino, które szybko znikało z ekranów („Nawet góry przeminą”, „Bone Tomahawk”, „Dope”). Nie braknie dzieł kultowych, takich jak „2001: Odyseja kosmiczna”. Będą wielcy reżyserzy: Tarantino, Dolan, Allen, bracia Coen; gwiazdy aktorskie: Fassbender („Makbet”, „Steve Jobs”, „Slow West”), Cate Blanchett („Carol”, Przez cztery lipcowe dni cztery krakowskie place staną się scenami plenerowymi dla teatralnych trup z całego świata. Zobaczymy m.in. przedstawienie „Mistrz Głodu” poznańskiego zespołu Teatr Biuro Podróży, spektakl najstarszego teatru ulicznego w Polsce – Teatru Snów, a także warszawski Teatr Akt w spektaklu „Poza czasem”. Zatańczy francuska grupa Tango Sumo, podniebnymi akrobacjami zatrzyma dech w piersiach francuski zespół Tac O Tac. Na dziwnych instrumentach zagrają Jashgawronsky Brothers z Włoch. Festiwal zwieńczy imponujące, podniebne show „Muaré Experience” w wykonaniu hiszpańsko-angielskich artystów z Duchamp Pilot. Najmłodsi widzowie powinni przedpołudnia spędzać na placu Szczepańskim, gdzie przygotowano dla nich zabawy i przedstawienia. Obok pl. Szczepańskiego, festiwal odbywał się będzie na Rynku Głównym, Małym Rynku i – pierwszy raz – w Rynku Podgórskim. teatrkto.pl reklama DOMy100.pl reklama