Pobierz fragment - Wydawnictwo SONIA DRAGA

Transkrypt

Pobierz fragment - Wydawnictwo SONIA DRAGA
Z języka angielskiego przełożyła
Joanna Piątek
1
Bądź dobra dla innych kobiet. To naprawdę działa
– przeważnie. A nawet w te dni, gdy nie działa,
sprawi, że sama ze sobą poczujesz się lepiej.
Tego wieczoru Ingrid, wraz ze swoim mężem Davidem i jedenastoma innymi elegancko ubranymi parami, zasiadła przy wspaniale nakrytym stole w ogromnym starym domu, choć całym
sercem pragnęła być zupełnie gdzie indziej. Zapach frezji dolatujący z umieszczonej na środku stołu kryształowej misy walczył
dzielnie z damskimi perfumami, w przeważającej części na bazie
piżma z dziwną, ostrą nutą kwiatową. Ingrid kochała zapachy,
ale nie cierpiała ciężkich, duszących perfum, którymi tak wiele
kobiet skrapiało się na wieczorowe okazje, jakby stosowały feromony w celu zwabienia jaskiniowców, a nie uczestniczyły w kulturalnym spotkaniu towarzyskim wraz ze swoimi mężami.
Sięgnęła po misę, wyciągnąwszy rękę nad śnieżnobiałym
obrusem. Przyciągnęła ją do siebie, jednocześnie lekko się
pochylając i wdychając czysty, świeży zapach kwiatów. Natychmiast przeniosła się myślami na swój taras. Wokół panowała późna wiosna, a ona napawając się spokojem, czytała jak zwykle poranne gazety. Szkoda, że nie może tam teraz
być. Przestań, upomniała się. Pobożne życzenia nie skrócą
w magiczny sposób tego wieczoru.
Rzecz w tym, że zebrane tu osoby to znajomi Davida.
Dziwne, że dwoje ludzi, którzy od trzydziestu lat są małżeń25
stwem, wciąż obraca się w innych kręgach towarzyskich.
Oczywiście mają kilku wspólnych przyjaciół, których poznali
już po ślubie, ale życie zawodowe przysporzyło im znajomości w dwóch zupełnie odmiennych światach.
Dzisiejsze przyjęcie należało do Davida, a właściwie do
gospodarza tego wieczoru, właściciela dużej firmy transportowej współpracującej z Kenny’s. Przy stole siedzieli również
trzej inni biznesmeni, których David znał: zamożni mężczyźni
z olśniewającymi żonami, kobietami z wspaniale ułożonymi
włosami i wypielęgnowanymi paznokciami prezentującymi
brylanty o każdym istniejącym rodzaju szlifu.
Rozglądając się wokół, Ingrid spostrzegła, że gośćmi byli
wyłącznie mężczyźni, którzy osiągnęli sukces zawodowy, oraz
ich żony. Nie było tu żadnej bizneswoman, którą Ingrid rozpoznałaby nawet z odległości pięćdziesięciu kroków, bo niezależnie od tego jak wielki osiągnęły sukces, nigdy nie były
tak zadbane jak żony samców alfa. Lata wywiadów przeprowadzanych z wielkimi tego świata w programie Wieczór z polityką nauczyły ją, że mężczyzna taki rzadko potrafi stworzyć
stały związek z kobietą, która ma tyle samo władzy co on.
Ludzie pewnie nie mogli się nadziwić, że ona i David wciąż
są razem, większość mężczyzn czułaby się nieswojo, dzieląc
światła reflektorów z kobietą, która zawodowo zajmuje się
przepytywaniem polityków w telewizyjnym programie na
żywo. Ale w końcu David to nie większość mężczyzn. Jest,
myślała Ingrid, uśmiechając się do niego ponad stołem, jedyny w swoim rodzaju.
Zauważył jej wzrok i odpowiedział uśmiechem, a ona pomyślała, że dobrze wygląda w tym szarym garniturze i bladoróżowej koszuli. Zmarszczki wokół oczu mówiły jej, że jest zmęczony, ale nikt inny na pewno nie zwrócił na to uwagi. Widzieli,
jak zawsze, przystojnego i czarującego Davida Kenny’ego, człowieka, który odziedziczył rodzinny interes i fantastycznie go
rozwinął. Podobnie zresztą nikt, kto patrzył na Ingrid, nie zo26
baczyłby w niej kobiety z lekkim bólem głowy, która chciałaby
się znaleźć daleko stąd. Widzieli jedynie to, co chcieli zobaczyć:
kobietę, która ze wszech miar zadbała o włosy i makijaż, aczkolwiek pozostała skromna w zakresie brylantów. Ingrid uważała, że pierścionki tworzące na dłoni rodzaj kastetu były jak
biustonosze typu push-up: albo się je lubi, albo nie.
W tych wieczorach spędzanych na pogaduszkach w kręgu zawodowych znajomości Davida pociągające było jedynie
to, że Ingrid przestawała być Ingrid Fitzgerald, osobowością
telewizyjną, która zachowała nazwisko panieńskie z czasów,
gdy pracowała jeszcze jako producent radiowy – tu występowała jako Ingrid Kenny, żona Davida. I czasami, tylko czasami, stawała się cudownie niewidzialna. Tak jak teraz.
Mężczyzna siedzący po jej lewej stronie odwrócił się, by
z nią porozmawiać.
– Pani Kenny, prawda? – powiedział. Był po sześćdziesiątce, łysiał, a jego ogorzała twarz mówiła o wielu godzinach
spędzanych codziennie na powietrzu, prawdopodobnie na
morzu, pomyślała Ingrid. Dzięki strojowi, granatowej marynarce ze złotymi guzikami, miał w sobie coś z „komandora
klubu żeglarskiego”.
– Tak – odparła spokojnie, wyczuwając, że ten człowiek
nie ma pojęcia, czym ona zajmuje się zawodowo. – Jestem
Ingrid, żona Davida.
– Wspaniała firma – oznajmił komandor, podnosząc
swój kieliszek z czerwonym winem. – Kenny’s: to dopiero
sklep. Nie sądzę, że znajduje pani czas, by sama się angażować, mam rację? Wiem, jak to zwykle bywa: tyle spraw do
załatwienia, te wszystkie spotkania dobroczynne, komitety… – uśmiechnął się do niej łagodnie. – Moja żona, Elizabeth… o tam, w czerwieni… zasiada w czterech komitetach.
Nie wiem, skąd bierze na to czas.
Elizabeth była szatynką o stalowych oczach, miała profesjonalny makijaż i egzotyczną kreację z koralikami. Z za27
ciekawieniem obserwowała rozmowę męża z sąsiadką. Ingrid
domyśliła się, że Elizabeth rozpoznała ją z telewizji oraz że
wie doskonale, iż biedny stary komandor nie ma zielonego
pojęcia, z kim konwersuje.
– Owszem, jestem związana z kilkoma organizacjami
– odpowiedziała swojemu sąsiadowi. Patronowała organizacji na rzecz walki z AIDS, zasiadała w zarządzie instytucji
zajmującej się przemocą w rodzinie i regularnie występowała jako gospodyni na balach dobroczynnych. – Ale nie mam
aż tyle czasu, bo również pracuję.
– O, tak? – powiedział nonszalancko komandor, jakby
sama koncepcja pracującej kobiety była tak wysoce ekscentryczna, że nigdy się nie przyjmie. – A co pani robi?
To właśnie takie chwile Ingrid kolekcjonowała dla swojej przyjaciółki, Marcelli, by móc jej o nich opowiedzieć, gdy
ta twierdziła uparcie, że każdy w tym kraju ją zna.
– Jesteś tak rozpoznawalna – upierała się Marcella.
– To nie działa w ten sposób – tłumaczyła Ingrid. – Słynni są aktorzy i piosenkarze, nie ludzie tacy jak ja. Owszem,
rozpoznają mnie, ale nie kojarzą skąd. Myślą, że pewnie widzieli mnie w supermarkecie.
Minusem częstego pojawiania się na ekranie telewizora
bywało wyjście do Marks & Spencer’s, gdzie w dziale z bielizną
napotykała zafascynowany wzrok kilku osób obserwujących,
jak przebiera wśród majtek, próbując znaleźć coś dla siebie.
W każdym razie oto siedział tu ten słodki starszy pan,
który nie miał pojęcia, kim jest Ingrid, i to było całkiem miłe.
Trudno jednak będzie jej wyjaśnić, czym się zajmuje, jeśli nie
chce zabrzmieć zarozumiale. Wiedziała, że niejeden człowiek
na jej stanowisku usadziłby go w miejscu ponurym spojrzeniem, oświecił, informując że jest jednym z najlepiej opłacanych dziennikarzy telewizyjnych w kraju, który potrafi sprawić, że politycy wiją się przed nim jak piskorze. Ale Ingrid
wolała inne podejście.
28
– Pracuję w telewizji.
– O, tak? To ciekawe. Córka pracowała jakiś czas w telewizji, zbierała informacje. Okropna robota, nisko płatna
i dobry Boże, żadnej nadziei na awans. Chyba niewielu udaje się wspiąć na szczyt – kontynuował.
– To prawda – potwierdziła Ingrid. – Niewielu się to
udaje.
Pomyślała o tych latach wspinaczki na szczyt telewizyjnej
drabiny. Czasami było to wyzwanie, ale nie musiała kopać nikogo poniżej pasa, żeby się tam dostać – w co trudno uwierzyć
ludziom, którzy przeprowadzali z nią obecnie wywiady.
– Kobiecie musi być jeszcze trudniej – mawiali, czekając
na szczegóły o zdominowanych przez mężczyzn strukturach
władzy i kolegach po fachu obrabiających ją za plecami w czasie poprawiania makijażu przed wejściem na antenę.
– Media – a w każdym razie ta ich sfera – to jedna z niewielu branży, gdzie kobiety z łatwością mogą sobie poradzić
– tłumaczyła w takich wypadkach. Ale i tak nikt nie wierzył,
że to dzięki spokojnej pewności siebie i wrodzonej inteligencji osiągnęła to, co osiągnęła.
– A pan? – zapytała uprzejmie komandora. – Czym pan
się zajmuje?
Nie potrzebował żadnej dodatkowej zachęty. Już po
chwili wyjaśniał jej różnice między jachtem i łodzią, a ona
pozwoliła odpłynąć swoim myślom. Po przeciwnej stronie
stołu jej mąż wydawał się zatopiony w przyjemnej rozmowie
ze śliczną kobietą przedstawioną jej wcześniej jako Laura.
Lubiła patrzeć na Davida. Dla wszystkich był czarujący, ale nie fałszywie, jak wielu innych – zachowanie jej męża
odzwierciedlało jego rzeczywiste zainteresowanie drugim
człowiekiem. Jego ojciec był taki sam: zawsze gotów porozmawiać z każdym pracownikiem, od sprzątaczki do dyrektora generalnego.
– OK? – pytał ją teraz ruchem ust z drugiej części stołu.
29
Ingrid niezauważalnie skinęła głową. W porządku.
– Przykro mi, że utknęłaś z Erskine’em – mówił trzy godziny później, gdy siedzieli już w taksówce, która wiozła ich
do domu. Wziął ją za rękę i trzymał mocno, gdy oboje usiedli na tylnym siedzeniu po, jak się okazało, ciężkim wieczornym posiłku. Podwójne lody z wszystkimi dodatkami. Jelita
Ingrid błagały o środek przeciw wzdęciom.
– Och, nie przejmuj się – odparła. – Był naprawdę miły,
ale nie znam się na łodziach. Jeśli jednak przyjdzie mi kiedykolwiek przeprowadzić na ten temat wywiad, na pewno
zwrócę się do niego.
David się roześmiał. Miał wspaniały śmiech, głęboki
i dźwięczny, zaraźliwy. Kątem oka Ingrid zauważyła, że i taksówkarz się uśmiecha. Z pewnością należeli do klientów, których lubił: uprzejma, spokojna para w średnim wieku zabierana z jednego pięknego domu na przedmieściu do drugiego,
bez ryzyka wymiocin w samochodzie czy braku pieniędzy na
koniec kursu.
– Erskine zapewne nie miał pojęcia, kim jesteś? – z właściwą sobie wnikliwością pytał David.
– Najmniejszego – potwierdziła Ingrid. – Mógł odnieść
wrażenie, że podaję herbatę w studio.
– Och, nie powinnaś tego robić! – śmiał się David. – To
okrutne. Założę się, że jego żona dobrze cię zna. I właśnie
teraz go oświeca.
– To wcale nie okrutne – przekonywała Ingrid. – Był
niesamowicie słodki i tak dalej, ale ostatecznie żyje przecież
na tej planecie i powinien się interesować polityką.
– I na pewno się nią interesuje, kochanie – tłumaczył
spokojnie David – ale nie każdy ogląda telewizję.
Ingrid słyszała już o tym wiele razy, ale nigdy jakoś to do
niej nie dotarło. Uważała, że ludzie powinni wiedzieć, co się
dzieje na świecie, a bez telewizyjnych programów informacyjnych i publicystycznych to było po prostu niemożliwe.
30
– Według mnie stary Erskine siedzi sobie w domu i spędza czas na czytaniu „Yachting Man” i książek o bitwach morskich sprzed stu lat – mówił tymczasem David. – Szczęśliwy
w swoim świecie. Co w tym złego?
Ingrid wzruszyła ramionami. Co do tego nigdy nie dojdą
do porozumienia. On potrafił wybaczyć ludziom, że nie chcą
czytać czterech gazet dziennie, ona nie.
– Miałeś szczęście – powiedziała – że trafiłeś na tę prześliczną Laurę.
– Była słodka, choć sporą cześć wieczoru poświęciła opowiadaniu mi o córce, która bardzo chciałaby zdobyć jakieś
doświadczenie w pracy w sklepie i ma mnóstwo wspaniałych
pomysłów w zakresie projektowania mody.
– O, nie – jęknęła Ingrid. – Jeszcze jedna?
Na przyjęciach u jej znajomych bezustannie atakowali ją
ludzie, wręczając swoje życiorysy lub życiorysy swoich córek
i synów, w nadziei że dostaną się do telewizji dzięki osobistej
protekcji wpływowej i słynnej Ingrid Fitzgerald. Na imprezach
u znajomych Davida goście opowiadali mu o swoich córkach
i synach, którzy projektowali stroje albo stworzyli kolekcję ceramiki, bez której Kenny’s wprost nie może się obejść.
– Jaka ci się wydała?
– Brzmiała obiecująco – stwierdził David. – Powiedziałem, żeby wysłała do Stacey CV.
Stacey O’Shaughnessy była asystentką Davida. Niesamowicie miła osoba, która prowadziła jego życie biurowe równie
profesjonalnie, jak Ingrid prowadziła jego życie domowe.
– Straszny z ciebie mięczak, wiesz o tym, Davidzie Kenny?
– I nawzajem – odgryzł się jej. – Mogłaś usadzić biednego, starego Erskine’a, informując go, kim jesteś, ale nie
zrobiłaś tego, prawda?
– Nie – przyznała Ingrid. – Nie mogłabym w nocy zasnąć, gdybym była nieuprzejma dla Erskine’ów tego świata,
mimo że nie pochwalam ich ignorancji.
31
– Powiem to ministrowi obrony – wymamrotał David.
– Erskine to stary matoł, który odziedziczył pieniądze
i żeby radzić sobie w świecie, musiał jedynie założyć stary
szkolny krawat. Minister obrony to dobrze opłacany funkcjonariusz państwowy, który powinien mieć więcej rozumu,
by nie pisać referencji człowiekowi sądzonemu za gwałt tylko dlatego, że rodzice oskarżonego mieszkają w jego okręgu
wyborczym. Więc jest pewna różnica – odparła Ingrid.
Czuła, że znów się denerwuje, tak samo jak przed tamtym programem. Ingrid nigdy nie dawała się ponieść na wizji, wtedy stawała się uosobieniem spokoju. Wykorzystywała
swoją pasję w czasie przygotowań, pracując nad właściwym
sformułowaniem pytań, tak by jej rozmówca nie mógł uniknąć odpowiedzi.
– To prawda. Miałaś pełne prawo go przygwoździć – powiedział David. – Zasłużył sobie na to.
– Owszem, zasłużył – Ingrid westchnęła, gniew opadł.
Przynajmniej David potrafił zrozumieć, dlaczego robiła to,
co robiła. Nie mogła znieść niesprawiedliwości. Złościła ją
sama myśl, że list referencyjny rządowego ministra mógłby
zapobiec skazaniu gwałciciela. David tak dobrze ją znał, że
rozumiał jej duszę bojownika.
– O tutaj, przy tej dużej bramie – instruował teraz taksówkarza.
Wysiedli. Ingrid zaczęła szukać w torebce kluczy, gdy
David tymczasem płacił. Cieszyła się, że wrócili tak wcześnie,
nie było jeszcze dwunastej. Jeśli dobrze pójdzie, zaśnie przed
pierwszą, a jutro wstanie późno, może oboje posiedzą w oranżerii, przy kawie, poczytają sobotnie gazety. Właśnie wprowadzała kod rozbrajający alarm, gdy dołączył do niej David.
– Poleżymy jutro dłużej? – zapytała, gdy szli już w stronę domu.
– Przepraszam, ale nie mogę – odparł. – Muszę na kilka
godzin iść do biura. Czeka na mnie masa roboty.
32
– Och, Davidzie. To nienormalne…
Słowa się wyrwały, zanim zdążyła je zatrzymać. Ingrid nie
cierpiała narzekania. Jej własny zawód też od czasu do czasu
wymagał poświęceń i jeśli ktokolwiek potrafił zrozumieć, jak
bardzo praca może pochłonąć człowieka, to właśnie ona.
– Tylko kilka godzin – powiedział – dobrze? Wrócę
o drugiej, najpóźniej o trzeciej.
– OK – zgodziła się, ściskając jego dłoń. – Ale w niedzielę poleżymy dłużej?
– Obiecuję.
– Trzymam cię za słowo. Mam w końcu swoje potrzeby,
chyba to rozumiesz? – dodała zaczepnym tonem.
– Znam wszystkie twoje potrzeby, Ingrid Kenny – odparł David – a ile daliby inni, żeby je poznać! – i zawiesił fig­
larnie głos.
W drzwiach przywitały ich psy. David poszedł wyłączyć
alarm, a Ingrid uklękła na podłodze, żeby je pogłaskać.
– Witajcie, maleństwa – rzekła. – Przepraszam, że nas
nie było, ale już wróciliśmy.
Gdzieś z tyłu głowy zakołatała jej myśl, że David inaczej
niż zwykle zareagował na jej dwuznaczną uwagę o potrzebach:
kiedyś złapałby ją za rękę i wziął na górę do łóżka. A tym razem tylko zażartował.
Jest zmęczony, tłumaczyła sobie. Ona zresztą też. Tak bardzo przywykła w pracy do doszukiwania się niuansów w każdym zdaniu: to niesprawiedliwe traktować tak Davida.
Obowiązkowa kolacja odhaczona, przed nią cały weekend. Nie miała żadnych zaległości do odrobienia, żadnych
wystąpień dobroczynnych, a tylko długi, nieprzerwany odpoczynek – nie mogła się doczekać. W niedzielę Molly, ich
córka, przyjdzie na obiad – wspaniale. Gdyby tylko Ethan
też mógł ich odwiedzić. Ingrid poczuła nagle przyciąganie
swojego laptopa, który stał w gabinecie. Mogłaby tam szybko
skoczyć i sprawdzić, czy syn przysłał jakiś mail z Wietnamu,
33
bo tam właśnie był teraz ze swoja ekipą. Ale jeśli nie napisał,
to znaczy, że minęły całe cztery dni od ostatniego kontaktu,
a ona odkryła, że już w trzecim dniu bez wiadomości wpada powoli w panikę. Nie, pójdzie się teraz położyć. Jeśli nie
napisał, ze zmartwienia nie zaśnie. Ale przecież nawet jeśli
nie napisał, to nie musi od razu znaczyć, że stało mu się coś
złego, prawda?
Następnego ranka obudziła się sama w ich wielkim łożu.
Wyciągnęła ręce do poduszki Davida, ale nic nie znalazła.
Musiał wyjść już do sklepu, pomyślała sennie i zakopała się
głębiej pod kołdrę, żeby jeszcze chwilę pospać. Łóżko było
ciepłe i miękkie. Czuła się, jakby stanowiła jego część, a jej
nogi i ręce były z nim stopione. Jeśli nie otworzy oczu i pozwoli odpłynąć myślom, zaśnie.
Po jakichś pięciu minutach wiedziała już, że to się jednak nie uda. Jej mentalna baza danych zaczęła pracę na pełnych obrotach. Ingrid często żałowała, że nie istnieje jakiś
system, który umożliwiłby połączenie jej głowy za pomocą
przewodu bezpośrednio z komputerem, tak żeby wszystko,
co w niej siedziało, mogło w magiczny sposób przenieść się
na twardy dysk. Potrafiła ułożyć w głowie całe maile, napisać listy, skomponować przemówienia, wyobrazić sobie ze
szczegółami, co powie przedstawicielowi opozycji, który będzie się wypowiadać na temat zdrowia w wieczornym programie – i wszystko to, gdy leży w łóżku o piątej nad ranem.
Kilka swoich największych osiągnięć zawdzięczała tej właśnie
pracy w zupełnym spokoju jeszcze przed świtem. Pewien magazyn zamieszczał artykuł z poradami dla kobiet, jak zrobić
karierę. Poproszono ją o wzięcie w tym udziału. Mówiła to,
co wszyscy: o robieniu list i dobrej organizacji, o zakupach
spożywczych on-line, o nadrabianiu telefonicznych zaległości
przez zestaw głośnomówiący, gdy stoi się w korku. I wszystko
to rzeczywiście robiła, ale nie wspomniała o swoich poran34
nych sesjach. Brzmiało to jak jakieś maniactwo, jakby cały
czas była na pełnych obrotach. Z drugiej strony – rzeczywiście była. Mózg bez przerwy przetwarzał, oceniał pomysły,
wymazywał, przechodząc do następnego. Jak teraz.
Walka z tym nigdy nie przyniosła rezultatu. Lepiej było
po prostu odpuścić. Powinna oddać do pralni tę kremową
sukienkę z karmelowymi koralikami, bo potrzebna będzie na
kolacji Stowarzyszenia przeciwko Przemocy w Rodzinie,
na której miała przemawiać w czwartek wieczorem. Zawsze
się sprawdzała, niezależnie od tego czy przytyła trzy kilogramy czy nie. Co przypomniało jej, że musi się wybrać dwa razy
na zajęcia gimnastyczne i na basen, żeby utrzymać jakoś na
wodzy to właściwe jej wiekowi przybieranie na wadze. Może
Ethan wreszcie napisał. Pomodliła się w tej intencji. Proszę
cię, Boże, proszę, miej go w swojej opiece.
Musiała też odpowiedzieć na kolejną partię maili od ludzi szukających pracy w telewizji. Uwielbiała pomagać, ale
czasem maili było tyle, że odpisanie graniczyło z niemożliwością. Lubiła odpowiadać na nie osobiście, nie było to coś, co
mogłaby powierzyć swojej osobistej asystentce Glorii. Gloria
jest niesamowicie skuteczna, wspaniale prowadzi Ingrid terminarz spotkań i organizuje setki spraw potrzebnych jej do
pracy, ale większość listów Ingrid wolała pisać sama. Żaden
dziennikarz nie mógł sobie pozwolić na to, żeby ktoś inny za
niego pisał. Do cholery, było coś jeszcze, poproszono ją, by
patronowała kursowi dziennikarstwa.
Ingrid nigdy na takowy nie uczęszczała. Weszła do branży raczej okrężną drogą: po ukończeniu politologii zaczęła
pracować w radio, najpierw przygotowywała materiały do
programów, potem została producentem, a dopiero później
trafiła do wiadomości telewizyjnych, skąd zupełnie niespodziewanie wykonała gigantyczny skok na stanowisko prezentera. Doceniała kursy dziennikarstwa i chciała pomagać ludziom, ale naprawdę nie miała aż tyle czasu. Terminarz był
35
zawsze napięty, zbyt napięty na te wszystkie sprawy, które
chciała załatwić. I mimo że dzieci już dorosły, wciąż musiała
dbać o rodzinę i znajdować dla niej czas.
Jutro Molly przychodzi na obiad. Leżąc w łóżku z zamkniętymi oczami, Ingrid się uśmiechnęła. To z powodu jej
słodkiej córeczki kremowa sukienka wymagała wizyty w pralni. Dwa miesiące wcześniej Molly pożyczyła ją na jakieś formalne spotkanie.
– Mamo, naprawdę przepraszam, zamierzałam zanieść
ją do pralni, ale wiedziałam, że o niej zapomnę i na pewno
tam zostanie, więc uznałam, że chyba lepiej, jak przyniosę ją
najpierw do ciebie i… – tłumaczyła.
– W porządku – przerwała jej Ingrid. – Naprawdę nie
ma sprawy.
I rzeczywiście tak myślała. Dobra, cudowna dziewczyna – jej córka Molly – zupełnie nie radziła sobie z rzeczami
takimi, jak pralnia czy zapewnienie stałej dostawy mleka do
własnej lodówki, ale za to stawała się jednoosobową wytwórnią energii, gdy przychodziło do kampanii na rzecz pomocy
innym. Praca, którą wykonuje Molly, powoduje, że Ingrid
czuje się jak kapitalistyczna świnia. Molly angażuje się w tak
wiele spraw, że chyba tylko cudem znajduje czas, by zrobić
cokolwiek innego. W dzień pracuje dla Fight Poverty, organizacji, która zajmuje się dziećmi z biednych rodzin. Nocami i w weekendy zbiera pieniądze dla schronisk dla zwierząt
i pracuje na rzecz organizacji dobroczynnej, która ufundowała małą szkołę w Kenii i ma nadzieję zbudować dwie kolejne. Dba też o swój ślad węglowy, wszędzie jeździ na rowerze,
opiekuje się dwoma kotami, które przygarnęła. Nie przejmuje się natomiast prasowaniem ubrań czy spożywaniem
produktów spożywczych przed upływem daty przydatności
do spożycia. Jej matka jest niezmiennie wdzięczna, że Molly
mieszka z Natalie, swoją najlepszą przyjaciółką i osobą posiadającą zdolności organizacyjne, którymi mogłaby konku36
rować z Madonną. Inaczej bowiem zarówno Molly, jak i jej
koty co chwilę lądowałyby w szpitalu, tudzież w lecznicy dla
zwierząt, z zatruciem pokarmowym.
Gdybyż tylko Ethan, jej dwudziestojednoletni syn, obecnie w rocznej podróży dokoła świata z przyjaciółmi, miał
w swoim towarzystwie jedną osobę pokroju Natalie, Ingrid
spałaby dużo spokojniej.
Ethan zwykle wywiązywał się z obowiązku mailowania do domu, choć jego wiadomości były zawsze frustrująco krótkie.
Cześć Ma, cześć Ta, wspaniale się bawię, pogoda niespecjalna, ale ludzie wręcz przeciwnie. Nie martwcie się,
wszystko porządku. Pozdrowienia, Ethan.
Ingrid, która czytała gazety od deski do deski, a wiadomości w telewizji praktycznie włączone były dwadzieścia
cztery godziny na dobę, niemal nie potrafiła już patrzeć na
informacje dotyczące podróżujących po świecie dwudziestolatków. Kiedy natknęła się na artykuł o Wietnamie i Tajlandii, była przerażona, że może zobaczyć coś, co zwiastuje
Ethanowi nieuchronną katastrofę. Był z pięcioma przyjaciółmi, wszyscy rośli i silni, do tego niegłupi, ale to wcale jej nie
uspokajało. W wieku dwudziestu jeden lat za granicą byli jak
naiwne niewiniątka, grupa przyjaznych Irlandczyków ufających ludziom i uśmiechających się do każdego. W ten sposób z łatwością mogli się znaleźć w niewłaściwym miejscu
w niewłaściwym czasie – i kto wie, jakie byłyby tego skutki.
Niezależnie od tego jak bardzo się starała wpoić dzieciom
choć odrobinę własnego cynizmu, nie udało się jej. Ingrid
z łatwością mogła sobie wyobrazić, jak Ethan z uśmiechem
pomaga jakiejś ślicznotce wsiąść do samolotu – trzyma jej
plecak i zostaje złapany na przemycie tego, co ona próbowała przewieźć w swoim bagażu. Nikt nie uwierzyłby Ingrid,
37
gdyby powiedziała, że jej syn nie bierze narkotyków, że jest
dobrym dzieckiem i że ewidentnie został wrobiony. Byłaby
jak każda inna matka przekonana o niewinności swojego
dziecka. Powiedzieliby: Oczywiście, że mu wierzy, ale my
wiemy, że jest winny.
Nie mogła tego znieść. Musi wstać i przestać tak myśleć.
Nawet gdyby David z nią był i tak nie powiedziałaby mu
o tym lęku. On chyba najzwyczajniej tego nie rozumiał.
– Ingrid, Ethan da sobie radę – mawiał, kiedy nie udawało się jej zatrzymać strumienia świadomości w głowie, i zaczynała wymieniać wszystkie zagrożenia czyhające na sześciu
naiwnych chłopców. Nie, gorzej nawet, co to David powiedział ostatnim razem?
– Musisz pozwolić mu odejść, Ingrid. Nie jest już małym
chłopcem, jest dorosły.
Znów poczuła tę bezsilną złość na myśl, że nie może syna
uściskać, choćby przez pięć minut. Tylko tyle chciała: wskoczyć do samolotu, żeby go zobaczyć, dotknąć, jedyne pięć
minut, potem wróciłaby szczęśliwa, bo miałaby pewność, że
nic mu się nie stało.
– Pozwoliłam mu odejść – syknęła na Davida. – Ale to
mój syn, kocham go i zawsze pozostanie częścią mnie, więc
się o niego boję.
Potem jednak górę wzięła analityczna natura Ingrid Fitz­
gerald. Kobiety, która w swoim życiu rozmawiała z tysiącami
spin doktorów i psychologów, która wiedziała, jak nadziać
na widelec swojego rozmówcę i nigdy nie przynosiła swoich
umiejętności z pracy do domu.
– Tu nie chodzi o wypuszczenie z gniazda – odparła
chłodno. – Można pozwolić komuś odejść i dalej się o niego
martwić. I powinnam mieć możliwość podzielenia się swoimi uczuciami z tobą, bo jeśli nie będę mogła… hm, to chyba
nie powinniśmy być razem, prawda?
38
David się wyprostował. Dotąd siedział rozwalony na kanapie ze swoją wieczorną brandy, przeglądając jedną z wielu gazet dostarczanych codziennie rano do domu. Ostry ton
jej słów mocno go poruszył. Coś zamigotało w jego oczach:
strach, pomyślała Ingrid. Ucieszyło ją, że go zraniła, przypominając mu, że on też powinien pracować nad ich związkiem.
A potem zrobiła coś, czego nie robiła prawie nigdy: wyszła
z pokoju, bo nie chciała już dłużej z nim rozmawiać. Kochała
Davida, absolutnie. Po trzydziestu latach małżeństwa wciąż
go kochała, ale dzieci wręcz uwielbiała. Dzieci stanowią trzeci punkt w tym trójkącie wiecznej miłości. Szkoda, że David
tego nie rozumie.
Przeprosił ją potem, a ona mu wybaczyła, prawie. Ingrid
nie potrafiła chować urazy ani rozpamiętywać starych kłótni,
ale bardzo trudno było jej przyjąć przeprosiny Davida i nie
wykrzyczeć mu w twarz, że w ogóle jej nie rozumie.
Molly i Ethan może i są dorośli, ale zawsze pozostaną
jej dziećmi. I jeśli przyjdzie jej ich bronić, zabije gołymi rękami, kogo trzeba.
Zakręciła prysznic, owinęła się ręcznikiem i spojrzała
na siebie w lustrze. Wyglądała dziś na zmęczoną, dokładnie
na swoje pięćdziesiąt siedem lat. Dłużej teraz trwał makijaż
w studio przed wejściem na wizję, więcej czasu zabierało stworzenie znanej wszystkim Ingrid Fitzgerald – jej inteligentne
szare oczy musiały być duże i ożywione, a to niełatwe, gdy
skóra nad powiekami tak zwisa. Skorygowała to już laserem,
by zredukować zmarszczki, a następny krok to nieuchronnie
lifting oczu, który wciąż odkładała. Widziała zbyt wiele nienaturalnie młodych kobiet. Operacje takie dawały świetny
efekt w połączeniu z retuszem zdjęć, na przykład u gwiazd filmowych, ale na żywo kobiety wyglądały dziwnie, jakby gładka skóra zaprzeczała życiowej mądrości widocznej w rysach
twarzy, którą zyskały z wiekiem. Regularne dawki botoksu
stanowiły w jej przypadku ryzyko zawodowe. Zasadniczo na39

Podobne dokumenty