ZUCHMISTRZ
Transkrypt
ZUCHMISTRZ
ZUCHMISTRZ Było to czterdzieści jeden lat temu. Wrzesień 1957 roku był ciepły i słoneczny. Jeszcze czuło się beztroskę wakacyjnych dni. Nic dziwnego, że największą popularnością cieszyły się lekcje WF-u na przyszkolnym boisku i wycieczki do pobliskiego Nałęczowa i Kazimierza. Popołudnia i wieczory spędzaliśmy na zabawach w Saskim Parku i wędrówkach wśród malowniczo położonych górek i wąwozów Czechowa. Pewnego razu ujrzeliśmy dziwne postacie, którym przewodził równie 5 dziwnie ubrany jak one, szczupły mężczyzna w okularach. Krótkie spodnie, zielone bluzy, czarne chusty, na głowach rogate czapki, w dłoniach ni to kije, ni to laski. Na jednej z nich trójkątna chorągiewka z wyszytą głową orła na tle wschodzącego słońca. Dziarsko śpiewając, szli gęsiego w kierunku przepływającej opodal rzeczki. Nasza ciekawość nic miała granic. Poszliśmy za nimi. Mijając ostatnie podmiejskie zabudowania zauważyliśmy zmierzającą w tym samym kierunku drugą grupę „dziwaków", na czele której szedł prawdziwy wojskowy. Oficer! Niebawem dotarliśmy nad rzeczkę, gdzie kilku chłopców układało gałęzie na ognisko. Byli bez mundurów i lasek - cywile. Padły komendy, meldunki -jak w wojsku. Wszyscy krzyknęli: Czuj! Czuj! Czuwaj! Bawili się, śpiewali. Było bardzo fajnie. Gdy usiedli w kręgu, „oficer" rozpalił ognisko, a ten w okularach opowiadał bardzo ciekawe przygody. Mówił o jakichś skautach, harcerzach, o krzyżu, ale nie o tym, o którym uczyliśmy się na lekcjach religii. Wszystko to było bardzo interesujące i tajemnicze. Potem tym „cywilom" obcinano włosy takimi wielkimi nożycami, jakich dziadek Janek używał w ogrodzie. Następnie podano im do picia chyba coś bardzo niedobrego, bo strasznie wykrzywiali buzie. Potem skakali przez ognisko. Na zakończenie, razem z tym „wojskowym", odmówili jakąś nieznaną nam modlitwę, przez cały czas salutując do ogniska. Ten w okularach wręczył im rogate czapki i kije. Nadchodził wieczór. Zachodzące słońce wisiało nisko nad horyzontem. Leżeliśmy na pachnącej łące w milczeniu, z zazdrością przyglądając się tym niezwykłym wydarzeniom. Było nam smutno i tęskno, że nie jesteśmy wśród nich... przy ognisku. W pewnym momencie usłyszeliśmy za nami zbliżające się kroki. Odwróciliśmy się ze strachem. Przed nami stał... ten w okularach! W parę tygodni później olbrzymie ogrodnicze nożyce groźnie pobrzękiwały nad moją głową, a ten niedobry, napój okazał się sokiem z cytryny. Zostałem przyjęty do gromady zuchów „Lubelskie Orlęta". Osiem miesięcy później jechaliśmy starym pulmanem na pierwsze kolonie do Józefowa k. Biłgoraja. Wojskowe plecaki, walizki, paczki, był nawet kufer! Mój kolonijny ekwipunek zmieścił się w niedużej, drewnianej walizce po amerykańskiej UNRze. Józefowskie kolonie pod komendą ukochanego „okularnika" stały się najpiękniejszymi chwilami mojego dzieciństwa, do którego zawsze z tęsknotą powracam we wspomnieniach. Druh Antoś był wspaniały: uczył nas majsterki, harcerskiej pionierki, piosenek. Opowiadał niezwykłe historie o chłopakach z powstania, o małych obrońcach ze Lwowa, o Świętym Franciszku, o przyrodzie. O bohaterstwie, braterstwie, przyjaźni i odwadze. O honorze, godności i o tym, jacy powinniśmy być w dorosłym życiu. Gawędy druha Antosia na leśnych polanach, w blasku ogniska dostarczały nam, młodym zuchom, wiele emocjonalnych przeżyć i głębokich refleksji. Gdy parę lat później na tych samych józefowskich leśnych polanach rozpalałem harcerskie ogniska, chciałem stworzyć moim zuchom i młodym harcerzom możliwość równie mocnego przeżycia harcerstwa, jakiego doznałem pod komendą druha Antosia. Na zakończenie tamtych kolonii otrzymałem od druha Antosia książkę Aleksandra Kamińskiego „Antek Cwaniak". Czytałem ją wielokrotnie, chcąc dorównać „Cwaniakowi" i mojemu zuchmistrzowi, który często powtarzał: słuchaj zawsze głosu własnego sumienia, własnego serca. Minęło wiele lat. Zostałem drużynowym zuchów, harcerzy, przewodniczącym kręgu instruktorskiego. Kiedyś, porządkując pamiątki harcerskie, ujrzałem stare fotografie sprzed dwudziestu paru lat: z moich pod-strzyżyn, kolonii, obozów. Postanowiłem odnaleźć mojego drużynowego. Był sprzedawcą w kiosku „Ruchu". Poznałem go od razu, może tylko przerzedziły się i nieco posrebrzyły włosy na jego skroniach, ale pozostał ten sam uśmiech i blask bystrych oczu. Znów byliśmy razem. Ja i mój zuchmistrz Antoni, wciąż otoczony gromadą zuchów, harcerzy i instruktorów przychodzących do jego skromnej kawalerki, jak do harcówki. Bo też mieszkanie druha Antoniego od 40 lat jest miejscem zbiórek zuchów, harcerzy i instruktorów. Jest harcówką, miejscem szkolenia, majsterkowania, harcerską biblioteczką i wszystkim, czego potrzeba młodym adeptom harcowania. Przychodzą do druha Antosia niemal codziennie. Rozmawiają, radzą, uczą się, dyskutują. Przygotowują się do życia zgodnie z obietnicą zuchową, prawem i przyrzeczeniem harcerskim, z chrześcijańskim dekalogiem. Druh Antoni zorganizował i poprowadził ponad 40 kolonii zuchowych, ponad 100 biwaków i wycieczek. Dziesiątki kursów szkoleniowych dla szóstkowych, przybocznych, drużynowych, zuchów. Każdego roku, w kwietniu, miesiącu Pamięci Narodowej, można spotkać druha Antosia oraz jego zuchów, „Dzielnych Rycerzy", na cmentarzu wojskowym, porządkujących żołnierskie i partyzanckie mogiły. W dniu Święta Zmarłych trzymają warty na harcerskich grobach. Od niemal 20 już lat odwiedzam mojego pierwszego drużynowego, mojego zuchmistrza, który w trudnych dla mnie chwilach potrafił cierpliwie wysłuchiwać moich żalów i narzekań, godzinami dyskutować nad etyczno-moralnymi problemami harcerstwa i jego praktyki życiowej. To w wyniku tych rozmów nauczyłem się z czasem zachowywać pewien dystans do rzeczywistości, nauczyłem się tolerancji światopoglądowej i bycia konserwatywnym wobec jaskrawych przejawów łamania prawa i przyrzeczenia harcerskiego. W Kręgu Instruktorskim „Szaniec" wielokrotnie zamienialiśmy się funkcją przewodniczącego, wspólnie przygotowywaliśmy harcerskie wystawy historyczne, wspólnie szukaliśmy śladów tamtej „pierwszej kolonii". Kiedyś zapytałem druha Antosia, kto to był ten „wojsko- wy", z którym wspólnie prowadził w Lublinie jesienią 1956 r. pierwsze drużyny zuchowe? To Wiktoryn Grombczewski - odpowiedział - płk rez. WP, były założyciel i reżyser Wojskowego Zespołu Estradowego „Gęgorek"! Dziś znany w całym kraju i chyba jedyny w Europie kolekcjoner kukiełek, legend i anegdot o diabłach, diabełkach czortach itp. Na jubileusz 40-lecia pracy instruktorskiej z zuchami druha Antosia nie mógł przyjechać ze względu na stan zdrowia. Ale przyjechali inni, nieco młodsi wychowankowie druha Antoniego: oficerowie wojska, księża, wykładowcy wyższych uczelni, nauczyciele, dyrektorzy i instruktorzy harcerstwa. Mszę Świętą w intencji Jubilata odprawił jeden z wychowanków, jezuita, o. Jacek Pleskaczyński z Warszawy w asyście kapelanów lubelskiego harcerstwa. Pieśni i recytacje wykonywał... były komisarz policji. Wojewoda Lubelski w imieniu Prezydenta RP odznaczył druha Antoniego Złotym Krzyżem Zasługi. 40 lat wśród „Lubelskich Orląt". „Niepokonanych", „Niezwyciężonych". „Bolkowych Wojów" i „Dzielnych Rycerzy". Zapytany o swoją dewizę pracy z zuchami, odpowiedział: „Przyświeca mi zawsze myśl wypowiedziana przez prof. Aleksandra Kamińskiego - zostaw świat trochę lepszy od tego, który zastałeś. Zmieniają się czasy, modele, pasje i zainteresowania, ale ta dewiza nie traci swego sensu. Wiem, że jestem im potrzebny. A oni potrzebni są mnie". W ubiegłym roku wychowankowie druha Antoniego wystąpili o przyznanie mu medalu „Ludziom Gorących Serc". Wręczając mu to zaszczytne wyróżnienie, skierowali do niego następujące słowa: „To z potrzeby serca i za Twoje Gorące serce otrzymujesz dzisiaj ten piękny medal, w którym biją serduszka wszystkich Twoich wychowanków. Tych, których uczysz majsterki i którym sam szyjesz mundurki i tych, którym wyłysiała i posiwiała nieco głowa. Niech to Gorące Serce bije mocno i długo dla kolejnych pokoleń zuchów, harcerzy i instruktorów". hm. Stanisław Jan Dąbrowski jest Rzecznikiem Krajowej Rady Harcerskich Kręgów Seniora, Komendantem Kręgu Instruktorów i Działaczy Harcerskich w Lublinie. LOS 12/1997