Winieta nr 64 - Biblioteka Raczyńskich

Transkrypt

Winieta nr 64 - Biblioteka Raczyńskich
nr
3(64)
2013
P I S M O
B I B L I O T E K I
Rok XVII
ISSN 1509–6343
Uroczyste otwarcie nowego
gmachu Biblioteki Raczyńskich
Otwarcie nowej Biblioteki dla publiczności
nastąpiło w dniu 29 czerwca 2013 roku
o godzinie 12. Do tej uroczystości przygotowywaliśmy się wspólnie z Urzędem Miasta Poznania z radością i satysfakcją z osiągniętego sukcesu. Zaoferowaliśmy bowiem
społeczności naszego miasta bibliotekę nowoczesną na europejskim poziomie, a Alejom Marcinkowskiego znakomity akcent
architektoniczny.
Prezydent RP Bronisław Komorowski
R A C Z Y Ń S K I C H
Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Kultury
i Dziedzictwa Narodowego Moniki Smoleń,
Wiridiany Raczyńskiej-Rey (praprawnuczki
fundatora Biblioteki Edwarda hrabiego
Raczyńskiego) i Dyrektora Biblioteki Raczyńskich dokonał aktu otwarcia Biblioteki.
Chwilę przedtem Pan Prezydent Bronisław
Komorowski odsłonił tablicę poświęconą
Edwardowi hr. Raczyńskiemu umieszczoną
na frontonie zabytkowego budynku Biblioteki z inicjatywy Fundacji Rozwoju Miasta
Poznania.
Po okolicznościowych przemówieniach
i przecięciu wstęgi, Pan Prezydent Rzeczypospolitej wraz z gośćmi zwiedzili wystawę
„Księgi i sztuka. Dziedzictwo po Edwardzie
i Atanazym Raczyńskich”, prezentującą rękopiśmienne i drukowane zabytki piśmiennictwa ze zbiorów specjalnych Biblioteki
Raczyńskich oraz akwarele, rysunki i obrazy
pochodzące z kolekcji Atanazego Raczyńskiego (zasób Muzeum Narodowego w Poznaniu).
Uroczystość otwarcia była też okazją
uhonorowania osób zasłużonych dla Bi-
W uroczystości otwarcia uczestniczyły
władze Województwa Wielkopolskiego
i Miasta Poznania oraz
liczni
reprezentanci
środowiska
kultury,
nauki, oświaty i biznesu naszego miasta.
Niezwykle ważnym
wydarzeniem dla Poznania i Biblioteki Raczyńskich była obecność Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej
Bronisława Komorowskiego, który w towarzystwie
Prezydenta
Uroczyste przecięcia wstęgi: od lewej dyrektor W. Spaleniak, W. RaMiasta Poznania Ryczyńska-Rey, wiceminister M. Smoleń, Prezydent RP B. Komorowski,
szarda
Grobelnego,
prezydent R. Grobelny
blioteki dyplomem Amicus Bibliothecae Raczynscianae. Otrzymali je
panowie: Tadeusz Boniecki, Tadeusz Panowicz i prof. Jacek Wiesiołowski.
Po zakończeniu oficjalnej części
uroczystości wszyscy goście z dużym zainteresowaniem zwiedzili
nowy gmach Biblioteki. A od godziny 16 udostępniono go wszystkim zainteresowanym mieszkańcom
Poznania.
Wojciech Spaleniak
Dyrektor Biblioteki Raczyńskich
Przeprowadzka
„z niewielką
pomocą”
poznaniaków
Najpierw nieco nostalgicznie 14 czerwca filologia polska UAM pożegnała
wszystkie już opróżnione pomieszczenia biblioteki przy Świętym Marcinie 65. Studenci i wykładowcy zebrali się, by uczcić godziny spędzone
w czytelni, oczekiwanie na realizację
rewersów, poczuć jeszcze raz skrzypienie desek pod nogami.
Filolodzy zaprezentowali świetne
cztery prezentacje multimedialne,
opowieści o tym gmachu. Były to:
Atlantyda Jerzego Borowczyka, Leksykon miejsca Hamerskiego, Piszczorowicza, Rybarczyka, Śmierć galaktyki – biblioteka (muza) Jędrzeja Krystka i Umbra et lux Adriana Pilarskiego.
Potem było już tylko głośniej. Konkurs slamerów i recytatorów, a przed
północą koncert Bajzla. Rozstanie
było chyba trudne, ponieważ jeszcze
czas jakiś grupa uczestników trwała
przed budynkiem.
Przy okazji tego wspomnienia muszę serdecznie podziękować wszystkim
dokończenie na s. 3
Głosy w czytelni
da”). Materiały przygotowali pracownicy
i studenci z Instytutu Filologii Polskiej
(ci bowiem ukochali to miejsce szczególnie).
Młodzież zwiedzała gmach pod przewodnictwem wspaniałych bibliotekarzy – każdy
zakamarek został skomentowany, przy każdym nasuwała się jakaś anegdota, pojawiało się wspomnienie. W krótkim czasie
przestrzeń wypełniła się opowieściami,
cieniami dziwnych czytelników (tych ze
wspomnień), a także prawdziwymi miłośnikami miejsca, którzy postanowili jeszcze
raz odwiedzić ten sędziwy budynek.
Potem przyszedł
czas na warsztaty
studenckie – recytatorskie i slamerskie.
To połączenie miało
zagwarantować silne
brzmienie
głosów
w czytelni. Recytatorzy przygotowywali utwory wybranych przez
siebie autorów, a slamerzy – własne teksty
(warsztaty prowadzili:
Marcin Bosak, Włodzimierz Ignasiński,
Dawid Koteja i Łukasz
Podczas „Głosów w czytelni” wystąpił Bajzel
Gamrot). Głosy się buw tu i teraz, w jakąś tam osobność – choć
dziły, ustawiały, zaczynały oswajać przeprzecież wyrastającą nierzadko z miejsc
strzeń, w której niby zawsze były obecne,
powszechnych. Warto doceniać pamięć.
ale jednak w innej roli. Ktoś zauważył, że
Dlatego właśnie 14 czerwca grupa
studentów mogło być więcej, że nie dopiwiernych czytelników, którzy przez wiele
sali. Ktoś inny jednak ripostował, że pożelat bywali w czytelni przy ul. Święty Mar- gnanie celebrują raczej nieco starsi, a więc
cin (w Raczkach), postanowiła pożegnać
też ci, którzy w piątek pracują, albo nie
gmach biblioteki. Plan nie był może skom- dowiedzieli się o tych wydarzeniach. Pożeplikowany, ale emocje – silne. Przekonanie gnanie bowiem miało (mimo mediów) chao tym, że należy jeszcze pospacerować po
rakter półprywatny, zindywidualizowany.
piętrach, zajrzeć tam, gdzie nie było dotąd
Studenci zorganizowali również aukcję
okazji (bo przepisy, bo nieodłączna tajemprzedmiotów charakterystycznych. Chętni
nica wszelkich bibliotek, bo wreszcie re- kupowali zwłaszcza słynne trzeszczące
spekt), że trzeba usiąść przy stole z meta- klepki czytelnianego parkietu, a także szulową lampką i zobaczyć się w tych prze- fladki katalogowe, dziwne – już metafostrzeniach retrospektywnie, było determi- ryczne przedmioty, które potrafią wywołynujące i pobudzające fantazję.
wać ducha. Są bezcenne, a jednak pozwoWobec tego zrodził się pomysł podsta- liły na zebranie pieniędzy. Bardzo to ważwowy – niech zabrzmią głosy w czytelni.
ne, ponieważ ci sami studenci postanowili
W miejscu, gdzie szum był normą, a skrzy- wydać fundusze z aukcji na książki, a te –
pienie podłogi – mantrą, gdzie ruch myśli po- przekazać do nowej biblioteki. Bycie czywodował twórcze napięcie, gdzie nie było
telnikiem to przecież zobowiązanie.
można przemówić pełnym głosem (bo móPo południu (gdy już na elewacji ukawiły teksty), zachciało się muzyki. Muzyki zało się płótno z ogłoszeniem o zmaganiach
na pożegnanie, muzyki z wdzięczności, mu- recytatorów i slamerów) zaczęli się schodzić
zyki też takiej, która zawierałaby te rozmanowi goście. Zestawienie w jednym konite pomyłki, szczeniactwa, miłości, odkry- kursie tradycyjnych prezentacji z nowoczecia, arogancje i niespełnione nadzieje – bo
snymi i spontanicznymi improwizacjami
to wszystko czytelnicy przynosili ze sobą
wydawało się niektórym zbyt radykalne.
przez lata do czytelni przy Św. Marcinie.
Gdy się okazało, że w parach stanęli recyDzień pożegnania zaczął się od warsztator i slamer, to już w ogóle eksperyment
tatów dla licealistów, a w przerwach były stał się podejrzany. Wszystkie wątpliwości
projekcje filmów o bibliotece („Atlanty- jednak rozwiał przebieg konkursu. Od razu
Modernizacja często powoduje, że na pożegnania nie ma czasu, albo nie ma ochoty.
Stare (a więc też jeszcze pamiętające zbyt
wiele, obrosłe w skojarzenia, w jakąś tam
politykę) miejsca opuszczane są po cichu,
z ustalonym celem przejścia do nowego,
lepszego, praktyczniejszego etc. Nie sposób
dyskutować z emocjami, które towarzyszą
modernizacji – byłoby to karkołomne i raczej
niesłuszne. Warto jednak upominać się o historie prywatne – te, dzięki którym później
powstają biograficzne linie zbiegające się
2
WINIETA
2013 nr 3
bowiem się okazało, że teksty – głosy w czytelni – potrafią wzmocnić wzajemny szacunek tych, którzy ze sobą rywalizowali.
System oceny nie był może pozbawiony
mankamentów, ale publiczność głosowała
z zaangażowaniem, dyskutowała o tekstach
mocnych, świetnych, zbyt ostrych, ale też –
jałowych (choć takie zdarzały się rzadko).
Na scenie w rogu czytelni przez kilka godzin trwało święto słowa mówionego z siłą
rosnących emocji – to zdarzenie z pewnością
wywołało chichot Raczków (od mrocznych
magazynów po tajemne poddasze).
Wieczorem pojawił się Bajzel i zrobiło
się jeszcze głośniej. Czytelnicy wciąż trwali
w przestrzeni czytelni (jedni barwni, radośni, inni zmęczeni i zasępieni), słuchali,
tańczyli (sic!), dyskutowali przy plakatach
(„słowo-pusto-stany” – wystawa przygotowana przez studentów filologii polskiej)
lub przy katalogowych szufladkach (też już
pustych).
Wszyscy rozeszli się około dwudziestej
trzeciej. Pogaszone zostały światła, wyniesione śmieci, pozamykane sale, ale gmach
jeszcze przez jakiś czas tętnił życiem. W zrekonstruowanym tego dnia bufecie wciąż
słychać było strzępy rozmów o pierwszych
znajomościach, o ważnych tekstach przeczytanych (zwłaszcza) jesienią lub zimą
w czytelni, o frapującej rurze na rewersy,
która się jednak skończyła (zwyczajnie,
w magazynie)… Tak to właśnie miało być –
niemal intymnie, inaczej, ale wciąż w tych
pomieszczeniach, w tej czytelni.
14 czerwca (w piątek) pożegnaliśmy
gmach biblioteki przy Świętym Marcinie.
Bardzo dziękujemy za pozwolenie na głosy
w czytelni. Były to dźwięki, które świadczą
o wadze pamięci. Nikt bowiem nie dyskutuje z koniecznością modernizacji (sami jej
ulegliśmy, lub ją inicjujemy), ale warto
było przez jeden dzień krzątać się po starej
bibliotece, pożegnać się i ostrożnie (choć
pewnie tym razem inaczej) zamknąć drzwi.
Krzysztof Skibski
Ekslibris 2013 im. K. Raczaka
I nagroda w konkursie dla Mauricio
Schvarzmana za „Exlibris Pablo Al To Stein”
Przeprowadzka „z niewielką pomocą” poznaniaków
dokończenie ze s. 1
przenoszących pamiątkowe koszulki z hasrola II Króla Rumunii. Przyszli też pomagać
łem 29 czerwca razem przeprowadzamy ludzie kultury, m.in. Olcha Sikorska, AnBibliotekę Raczyńskich i z cytatem z Jonadrzej Maleszka, członkowie zespołu Audiothana Carrolla: To, że milczę, nie znaczy,
feels, dziennikarze oraz sportowcy – Piotr
że nie mam nic do powiedzenia. PamiątkoReiss i Bartosz Bosacki. Rytm pracy nadawych koszulek starczyło tylko dla 500 osób.
wali bębniarze. Na Alejach MarcinkowOrganizatorzy nie spodziewali się tak ogrom- skiego można było zobaczyć tworzenie
nego zainteresowania.
pomnika Edwarda Raczyńskiego – drugą
Książki były opakowane w papier pako- część wędrującego spektaklu, przygotowawy, po to, aby podawanie ich szło płynnie,
nego przez Interdyscyplinarną Grupę Teby ich przeglądanie nie wstrzymywało akcji.
atralną Asocjacja 2006 działającą przy
Akcja wystartowała o godzinie 15.
Uniwersytecie Artystycznym.
W ogonku wijącym się od
Po przeniesieniu ostatniej paczki ksiąpunktu startowego, czyli
żek, która triumfalnie wędrowała przez
Biblioteki Raczyńskich przy wyciągnięte ręce aż do wnętrza gmachu,
Świętym Marcinie 65, do
gdy dyrektor Wojciech Spaleniak odebrał ją
nowego gmachu stali eme- z rąk prezydenta Ryszarda Grobelnego,
ryci, nastolatkowie, całe rorozległ się głos finis coronat opus – koniec
dziny – również z małymi
wieńczy dzieło – tak dyrektor podsumował
dziećmi, którym pamiątkoakcję, po czym podziękował wszystkim za
we koszulki sięgały do ko- udział i zaprosił na zwiedzanie gmachu.
lan, do ziemi – były zaWszystko rejestrowano z „latającej”
chwycone.
Wolontariusz,
kamery.
który jeździł wzdłuż książJeszcze wcześniej, bo między godziną
kowego „łańcuszka” – za11 a 15, było można „przysiąść i poczytać”
grzewał poznaniaków do
wśród bibliotecznych regałów w pięciu
boju: – Pełna mobilizacja!
punktach w centrum Poznania, gdzie poKsiążki już idą!
wstały czytelnie na świeżym powietrzu.
Ludzie stali obok siebie
Akcja była pomysłem Biura Promocji
Wśród przenoszących książki był też Piotr Reiss
wzdłuż trasy na chodniku.
Urzędu Miasta Poznania i została przezeń
Przed każdym przejściem sfinansowana. Biuro otrzymało za to od
dzień 29 czerwca. Opis głównych uroczy- dla pieszych czekali wolontariusze i poda- „Gazety Wyborczej” aż trzy „białe pyry”,
stości znajdziesz, Drogi Czytelniku, na
wane przez poznaniaków książki układali
a w uzasadnieniu napisano:
stronie 1.
na małych wózeczkach, na których przewoDla Biura Promocji Miasta za burzę
Skupię się więc na akcji ostatecznego,
żone były one na drugą stronę, gdy zapalało
mózgów, która zaowocowała pomysłem
publicznego rozstania ze starym gmachem,
się zielone światło.
wielkiej przeprowadzki Biblioteki Raczyńprzenoszenia ostatnich książek do nowego
Przyszli miejscy radni: był profesor skich. Otwarcie jej nowego gmachu mogło
budynku przez wezwanych do pomocy po- Antoni Szczuciński, Wojciech Wośkowiak,
być nudną, oficjalną uroczystością. Dzięki
znaniaków.
Krzysztof Grzybowski, Jan Chudobiecki,
akcji „Razem przeprowadzamy Bibliotekę
Na dwa tygodnie front naszego zabytRaczyńskich”
kowego gmachu z kolumnadą przyozdobiła
stało się nie tylko
siatka z wizerunkiem wnętrza nowego
pretekstem dla
budynku, stwarzając wrażenie wzajemnego
poznaniaków,
przenikania i tym samym zapowiadając,
aby zrobić coś
że będzie się działo...
dla miasta. PoBiuro Promocji Miasta ogłosiło na
mijając społeczswych stronach internetowych i na Faceny wymiar akcji,
booku: Tworząc wielki łańcuch osób miębyło po prostu
dzy filią Biblioteki Raczyńskich przy ulicy
na co popatrzeć.
Święty Marcin 65 a nowym skrzydłem
Na 1200 osób,
biblioteki przy placu Wolności przeprowapodających sobie
dzimy bibliotekę wspólnymi siłami i w symksiążki z ręki do
bolicznym geście przekazywania sobie ksiąręki, w „łańcuszżek z rąk do rąk uczcimy wieloletnią dziaku” ciągnącym
łalność filii na Świętym Marcinie. W ten
się od starego
sposób powitamy też unowocześnioną siegmachu placówki
dzibę Biblioteki Raczyńskich przy Alejach
przy ul. Święty
Marcinkowskiego.
Marcin, do noDo włączenia się w akcje towarzyszące
wej siedziby przy
otwarciu nowego gmachu Biblioteki pozAlejach MarcinWolontariusze na szczudłach podgrzewali atmosferę
naniacy zachęcani byli również ulotkami
kowskiego. Byli
radna Joanna Frankiewicz, a władzę wyko- młodsi i starsi, były mamy z dziećmi w chui citylightami przy przystankach tramwajowych, na których dominowały cytaty z naj- nawczą reprezentowali prezydent Ryszard
stach. A kto nie był – niech żałuje.
Grobelny i wiceprezydent Dariusz Jaworbardziej popularnych powieści. W dniu
Niech żałuje!!!
akcji na placu Wolności i przed starym ski. Była grupa rekonstrukcyjna w munduElżbieta Bednarek
rach 57. Pułku Piechoty Wielkopolskiej Kagmachem Biblioteki rozdawane były dla
koleżankom i kolegom, którzy zaangażowali się w pomoc przy przygotowaniu imprezy i w jej realizację, zwłaszcza oprowadzanie wycieczek: Eli i Staszkowi Andrzejewskim, Barbarze Siejnej-Matysiak, Eugenii Frydrychowicz-Mansfeld, Szymonowi
Malczewskiemu, Józefowi Wiśniewskiemu,
wszystkim wspaniałym świętomarcińskim
paniom.
Nadszedł dzień uroczystego otwarcia
nowego gmachu Biblioteki Raczyńskich,
WINIETA
2013 nr 3
3
200 lat minęło
W rocznicę śmierci księcia Józefa
19 X 2013 roku upłynęła dwusetna rocznica
śmierci Józefa Poniatowskiego, naczelnego
wodza wojsk Księstwa Warszawskiego
i nowo mianowanego marszałka cesarstwa.
Książę poległ podczas ostatnich akordów
słynnej „bitwy narodów” pod Lipskiem.
Warto może pamiętać, że w roku 2013
przypada nie tylko 200. rocznica śmierci
księcia Józefa, ale też „okrągła” 250. rocznica jego urodzin.
Książę urodził się w Wiedniu, w nocy
z 6 na 7 maja 1763 roku, jako syn oficera
armii austriackiej Andrzeja Poniatowskiego,
młodszego brata króla Stanisława Augusta,
oraz Teresy hrabiny Kinsky von Weichnitz
und Tettau, damy dworu cesarzowej Marii
Teresy. Narodził się więc Józef Antoni, bo
takie imiona otrzymał na chrzcie, w rodzinie dość kosmopolitycznej, europejskiej
oświeceniowej arystokracji. Prawdę mówiąc arystokratyczny tytuł książęcy, który
zrósł się z jego imieniem i nazwiskiem
bardziej niż u jakiejkolwiek innej postaci
w naszych dziejach, był dość świeżej daty.
Poniatowskim herbu Ciołek trudno byłoby
szukać arystokratycznych antenatów w bardzo dawnych czasach. Znaczenie rodu zbudował tak naprawdę dopiero dziad naszego
bohatera Stanisław Poniatowski. Dziedziczony tytuł książęcy otrzymali Poniatowscy
na sejmie koronacyjnym w grudniu 1764
roku, a wkrótce, o czym mało kto pamięta,
Andrzej Poniatowski otrzymał od Marii Teresy, z prawem przekazania pierworodnemu,
tytuł księcia czeskiego (czeskiego pewnie
dlatego, że rodzina Kinskych miała czeskie
korzenie). Książę Józef stał się ulubieńcem
swego stryja, króla Stanisława Augusta
Poniatowskiego, który opiekował się nim
i wspomagał finansowo zwłaszcza po rychłej
śmierci ojca w 1773 roku. Kto wie, czy ta
opieka królewska i plany króla związane
z bratankiem nie uratowały księcia Józefa
dla polskości. Bratanek zachował zresztą do
końca wdzięczność i lojalność wobec swego królewskiego stryja, co później, wobec
powszechnej niechęci do króla (słusznej
czy nie to inna sprawa) nie ułatwiało mu
życia i działalności. Karierę wojskową przy
niechętnej zgodzie stryja rozpoczął książę
Józef jednak w armii austriackiej. Była to
zresztą szybka kariera. W 1780 roku książę
jest podporucznikiem w regimencie austriackich karabinierów, a już w 1784 roku
w randze majora formuje we Lwowie polski pułk ułanów. W 1786 roku jest już podporucznikiem szwoleżerów cesarza Józefa II,
a w 1788 – w momencie wybuchu wojny
z Turcją – zostaje adiutantem cesarza.
Wojna skończyła się dla księcia Józefa
szybko, bo już w kwietniu 1788 roku podczas ataku na twierdzę Šabac zostaje ciężko
ranny w udo. Trudno oczywiście przypusz-
4
WINIETA
2013 nr 3
czać, aby szybkie awanse księcia wynikały
z jakichś szczególnych osiągnięć, a nie
z koligacji i protekcji. Mimo wszystko służba
w armii z prawdziwego zdarzenia, jaką była
armia cesarska, zaowocowała sumą doświadczeń bardzo później przydatnych. W 1789
roku skończył się austriacki okres (nawiasem mówiąc długi – trwający 27 lat) życia
Książę Józef Poniatowski (1763–1813)
naszego bohatera. Książę Józef Poniatowski na wezwanie stryja wraca do kraju
i wstępuje do armii polskiej. Mianowany
w 1789 roku generałem majorem, a następnie generałem lejtnantem, w 1792 roku zostaje dowódcą dywizji bracławskiej, a później naczelnym wodzem armii polskiej
w wojnie z Rosją w 1792 roku (tzw. wojna
w obronie Konstytucji 3 maja). Blisko czteroletnia służba ujawniła zdolności księcia
zwłaszcza jako organizatora i wychowawcy
wojska. Jako dowódca polowy książę oczywiście nie uniknął błędów, ujawnił jednak
też pewne talenty, choćby dobrego taktyka,
np. w zwycięskiej bitwie pod Zieleńcami
18 VI 1792 roku. Ta właśnie bitwa dała powód do ustanowienia orderu Virtuti Militari. Kapitulacja rządu i przystąpienie króla
do Targowicy przerwały walkę. Książę
Józef wraz z innymi oficerami rozpatrywał
nawet możliwość porwania króla i kontynuowania oporu. Zwyciężyła jednak lojalność wobec stryja i projekt upadł. Podobnie
jak wielu innych oficerów książę wziął dymisję i wyjechał do Wiednia. Przegrana
wojna, jak to zwykle bywa, nie przysporzyła
sławy pokonanemu wodzowi, a narastająca
niechęć do rodziny Poniatowskich, pomawianej nawet o zdradę, uderzała i w niego.
Mimo to po wybuchu powstania kościuszkowskiego książę na ochotnika zgłosił się
ponownie do wojska. Znowu jednak miał
pecha. Sukcesów w służbie nie odniósł,
a gdy podczas oblężenia Warszawy Prusacy
zdobyli bronione przez niego tzw. Szwedzkie Góry (okolice dzisiejszego Bemowa),
spadła na niego kolejna fala krytyki i pomówień. Po upadku powstania, trzecim rozbiorze i abdykacji króla udało mu się ostatecznie 10 IV 1795 roku wyjechać ponownie do Wiednia. Żył tam w odosobnieniu,
borykając się z kłopotami finansowymi.
Zaborcy i tak podejrzewali go o różne skierowane przeciw nim działania. Raczej niesłusznie. Nie wydaje się, aby książę Józef
prowadził wtedy jakąkolwiek działalność.
Sytuację księcia poprawiło objęcie tronu
rosyjskiego przez cara Pawła I (listopad
1796 r.) i gesty czynione przez niego względem Polaków. Przywrócono księciu zabrane
starostwa, co poprawiło jego sytuację finansową, a Paweł I mianował go nawet rosyjskim generałem lejtnantem. Książę grzecznie wymówił się od służby w armii rosyjskiej. Wziął natomiast udział w uroczystym
pogrzebie zmarłego w Petersburgu w 1798
roku króla Stanisława Augusta. W tym też
roku osiadł ostatecznie w Warszawie, przyjmując poddaństwo pruskie. Nie zawsze
bowiem pamiętamy, że po III rozbiorze
Warszawa znalazła się w państwie pruskim.
Lata 1798–1806 to z pewnością najbardziej kontrowersyjny okres w życiu księcia
Józefa. Przebywa wtedy głównie w Warszawie w swoim pałacu Pod Blachą, a miesiące letnie spędza w swej podmiejskiej
posiadłości w Jabłonnie. Używa życia otoczony gromadą żądnych uciech towarzyszy.
Bale, romanse, hazard, pojedynki i pospolite burdy wypełniają czas księcia i jego
przyjaciół. W 1802 roku udał się na pewien
czas do Berlina na dwór Fryderyka Wilhelma III. Pragnął uzyskać jego pomoc w rozwikłaniu spraw finansowych pozostawionych przez królewskiego stryja, którego
został sukcesorem. Nie wszystko załatwił,
jednak przyjęty został dobrze i na koniec
obdarowany orderami Orła Czarnego i Czerwonego. Może i nie cieszył się zbytnio
z tych faworów, ale i nie odmawiał. Czy
starał się przystosować do nowej sytuacji?
Być może. Nie był jedynym, który tak robił.
Życie, jakie prowadził, nie przysparzało
jednak księciu „Pepi” (tak nazywano księcia w kręgu rodziny) popularności w patriotycznych kręgach społeczeństwa, tym
bardziej że w tym czasie część jego dawnych towarzyszy broni starała się podnieść
sprawę niepodległości Polski w oparciu
o Francję (Legiony).
Kontrowersyjny okres życia naszego
bohatera kończy się dokładnie 28 XI 1806 r.
z wkroczeniem do Warszawy wojsk francuskich marszałka Joachima Murata. Na rogatkach miasta powitała go delegacja warszawskiej arystokracji z księciem Józefem
Poniatowskim w składzie. Po krótkim wahaniu książę opowiedział się zdecydowanie
po stronie Napoleona i temu wyborowi
został już wierny do śmierci. Korzystając
z faktu, że Napoleonowi zależy na pozyska-
niu polskiej arystokracji, dzięki przyjaźni
Murata, protekcji Talleyranda uzyskanej podobno przy pomocy dawnej kochanki hrabiny Henrietty de Vauban, szybko wysuwa
się na czoło. Już w grudniu 1806 roku obejmuje komendę nad Legią Warszawską i dowództwo nad całym tworzonym wojskiem
polskim. W styczniu 1807 roku zostaje dyrektorem Wydziału Wojennego powołanej
przez Napoleona Komisji Rządzącej. W walkach lat 1806–1807 nie bierze bezpośrednio
udziału. Mimo że jego zasługi położone
przy organizacji wojska są bezsporne, wielu
ma mu za złe, że odsunął w cień ludzi
o wiele bardziej w ostatnich latach zasłużonych dla sprawy polskiej, jak choćby Jan
Henryk Dąbrowski czy Józef Zajączek.
Obaj generałowie nie pałali też do księcia
nadmierną sympatią. Tak czy inaczej
w utworzonym w Tylży Księstwie Warszawskim książę Józef zostaje najpierw ministrem
wojny, a później równocześnie naczelnym
wodzem. Nie ulega wątpliwości, że w dużym stopniu to jego zasługą było wyszkolenie niedoświadczonych żołnierzy i oficerów, przyswojenie nowych regulaminów
opartych na doświadczeniach armii francuskiej, wdrożenie nowoczesnej dyscypliny
i w konsekwencji stworzenie znakomitej
armii, której wartość wkrótce miała się
ujawnić. Mimo różnych ocen współczesnych i potomnych nie zawiódł też jako wódz
w polu. Nie był militarnym geniuszem, jak
choćby marszałek Louis Davout, o Napoleonie nawet nie wspominając. Okazał się
jednak dobrym, kompetentnym dowódcą,
a to już dużo, nawet jeśli rację ma jeden
z historyków twierdzących, że takich wodzów jak on było wtedy kilkuset. Nawiasem mówiąc, moim zdaniem aż tylu ich
nie było. Znakomita kampania 1809 roku
przeciw Austriakom przyniosła w konsekwencji wyzwolenie Krakowa i przyłączenie
części Galicji do Księstwa. Samemu księciu
Józefowi przyniosła wreszcie powszechne
uznanie wojska i społeczeństwa polskiego.
Przełomowy moment w postrzeganiu księcia nastąpił chyba 19 IV 1809 r. pod Raszynem, gdy w kryzysowej sytuacji z karabinem w ręku i legendarną lulką w zębach
poprowadził osobiście kontratak batalionu
I Pułku Piechoty. Należy wspomnieć, że
książę ani przedtem, ani potem nie unikał
osobistego udziału w walce, ale do legendy
przeszedł właśnie ten moment. W ciężkiej
kampanii rosyjskiej 1812 roku ze zmiennym
szczęściem dowodził polskim V Korpusem
Wielkiej Armii. Skutecznie, choć krwawo,
walczono pod Smoleńskiem. Nie powiódł
się oskrzydlający manewr pod Borodino
7 X 1812 roku. Znakomicie za to dowodził
książę po rozpoczęciu kontrofensywy Kutuzowa w bitwie pod Winkowem (Rosjanie
określają ją jako bitwę pod Tarutino) 18 X
1812 roku. Świetne dowodzenie Poniatowskiego ocaliło nie tylko V Korpus, ale też
całą grupę Murata, do której należał, a doraźnie całą armię. Wybitny znawca polskiej
wojskowości prof. Stanisław Herbst nazwał
Winków najznakomitszą bitwą księcia.
Co ciekawe, nie funkcjonuje ona wcale w legendzie Poniatowskiego i poza specjalistami
mało kto o niej nawet słyszał. Kampania
rosyjska kończy się dla księcia 29 X 1812
roku, gdy kontuzjowany odjeżdża do kraju.
W pierwszej połowie 1813 roku Poniatowski
jeszcze raz odbudowuje armię i staje jednocześnie przed najtrudniejszą bodaj decyzją
swego życia. Stanął przed dylematem: dochować wierności Napoleonowi czy może
pertraktować z nie szczędzącym zachęt carem Aleksandrem I, którego wojska właśnie
zaczęły zajmować Księstwo. Za tą drugą
opcją opowiadało się wcale niemało polskich
polityków. Ostatecznie książę Józef wybrał
Napoleona. Czy była to decyzja słuszna, nie
jest łatwo odpowiedzieć. Dyskusje trwają
i pewnie trwać będą. Jedno jest pewne. Do
tego momentu to Napoleon mimo wszystko
dał Polakom najwięcej, a w pierwszej połowie 1813 roku jego klęska wcale nie była
taka oczywista, mimo katastrofy rosyjskiej,
jak może się dziś wydawać. Armia polska
dołączyła do wojsk cesarskich i wraz z nimi
stanęła do decydującej bitwy u bram Lipska z wojskami antynapoleońskiej koalicji.
Świetna postawa Polaków tworzących VIII
Korpus Wielkiej Armii w pierwszym dniu
bitwy 16 X zaowocowała nadaniem Poniatowskiemu tytułu marszałka, choć prawdę
mówiąc, wpływ na tę decyzję Napoleona
miały też kalkulacje polityczne. Była to
przedostatnia, 25 napoleońska nominacja
marszałkowska i jedyna z 26, gdy laskę
marszałka cesarstwa otrzymał cudzoziemiec.
Dalsze trzydniowe zmagania, toczone przy
narastającej przewadze liczebnej koalicji
i szerzącym się odstępstwie walczących dotąd u boku Napoleona oddziałów niemieckich, przynoszą klęskę wojskom cesarskim,
które rozpoczynają odwrót. Przedwczesne
wysadzenie mostu odcina skrwawione, lecz
ciągle walczące w ariergardzie VIII Korpus
Poniatowskiego i XI Korpus marszałka Macdonalda. Książę Józef Poniatowski próbuje
przepłynąć konno Elsterę i ginie w jej nurtach, prawdopodobnie przedtem jeszcze raz
trafiony kulą. Wraz z nim tonie próbujący
mu pomóc jego francuski adiutant kapitan
Blechamp. Więcej szczęścia ma Macdonald,
któremu udało się przepłynąć rzekę podobno przy pomocy jakiejś belki. Ledwo
żywego wyciągnięto go w ostatniej chwili
z wody. Śmierć księcia Józefa, a zwłaszcza
przypisywane mu słowa o honorze Polaków, który to powierzył mu Bóg, stały się
integralną częścią jego legendy. Same są
zresztą legendą, w której nie ma chyba
wiele prawdy. 19 X 1813 r. nad brzegiem
szerokiej, wartkiej rzeki stanął bowiem
człowiek niestary według naszych pojęć
(ledwo przekroczył 50 lat), ale zniszczony
trudami wojennymi i – nie ma co ukrywać –
niezbyt higienicznym trybem życia. Śmiertelnie zmęczony czterodniowymi walkami,
trzykrotnie już wtedy ranny i ledwo żywy
z upływu krwi. Taki człowiek nie wygłasza
patetycznych mów. Może i mruczał coś do
siebie o Bogu i honorze. Wątpić jednak
należy, że w zaistniałej sytuacji ktoś mógłby go usłyszeć i zrozumieć. Zwłoki księcia
wydobyto z rzeki dopiero po 5 dniach. Za
zgodą cara Aleksandra zabrali go wracający
do kraju żołnierze polscy. Ostatecznie
w 1817 roku spoczął na Wawelu.
Książę Józef Poniatowski ma szczęście
do historyków. Jego trzy podstawowe biografie napisali bowiem naprawdę wybitni
przedstawiciele tego fachu. Najczęściej
wydawana jest biografia pióra Szymona
Askenazego Książę Józef Poniatowski
1763–1813. Pierwsze wydanie tej pracy
ukazało się w 1904 roku, później było ich
jeszcze wiele (po II wojnie światowej co
najmniej trzy). Napisana z literacką werwą
jest względem swego bohatera trochę apologetyczna. Krytyczniejsza i bardziej solidna, choć słabsza literacko jest praca Adama Skałkowskiego Książę Józef, wydana
w 1913 roku, i co ciekawe nigdy nie wznawiana. Najnowszą z ważnych biografii księcia napisał w latach 80. XX wieku Jerzy
Skowronek. Nosi tytuł Książę Józef Poniatowski. Autor ten sporządził też obszerny
biogram naszego bohatera w PSB. Z lżejszych pozycji warto polecić ładną książeczkę Roberta Bieleckiego Książę Józef Poniatowski oraz obszerną dwutomową barwną opowieść Stanisława Szenica Większy
niż król ten książę i Książę wódz. Ograniczyłem się tu tylko do klasycznych biografii, i to bynajmniej nie wszystkich. Liczba
prac naukowych i popularnych dotyczących
epoki napoleońskiej, Księstwa Warszawskiego, wojen napoleońskich i wojska polskiego w tej epoce jest przeogromna i wymienianie jej choćby wybiórcze przekracza
ramy artykułu. Na koniec warto jeszcze
zwrócić uwagę na monograficzny numer
specjalny magazynu historycznego „Mówią
Wieki”, zatytułowany Książę Józef Poniatowski w 200 rocznicę śmierci. O ile, jak
napisałem, książę Józef miał szczęście do
historyków, to trudno to powiedzieć o artystach pióra. Wierszy o nim i z nim związanych powstało wiele, lecz trudno byłoby
wymienić mi choć jeden, który wszedłby
do kanonu narodowej literatury. W prozie
jest nieco lepiej. Znajdziemy postać księcia
Józefa w arcydziele Stefana Żeromskiego
Popioły, prawie dziś zapomnianej powieści Kazimierza Przerwy-Tetmajera Koniec
epopei i w popularnych kiedyś adresowanych do młodzieży powieściach Wacława
Gąsiorowskiego i Walerego Przyborowskiego. W sumie są to jednak tylko epizody. Właściwie znam tylko dwie powieści,
których autorzy bardziej pochylili się nad
losami naszego bohatera. W pierwszej Pod
Blachą, nieoceniony jeśli idzie o powieści
historyczne Józef Ignacy Kraszewski zaprezentował najbardziej kontrowersyjny obraz
życia księcia. Druga to niesłusznie dziś zapomniana powieść Jana Dobraczyńskiego
Bramy Lipska ukazująca w literackiej formie ostatnie pięć dni życia księcia Józefa.
dokończenie na s. 6
WINIETA
2013 nr 3
5
Rozmowy WINIETY
z Michałem Kruszoną
laureatem XVIII edycji Konkursu im. Arkadego Fiedlera o Nagrodę Bursztynowego Motyla za najlepszą książkę 2012 roku o tematyce podróżniczej
i krajoznawczej Czarnomorze. Wzdłuż wybrzeża, w poprzek gór
Kiedy konkurs osiągnął pełnoletność,
wreszcie poznaniak został jego laureatem.
Pana książkę – Czarnomorze. Wzdłuż wybrzeża, w poprzek gór nagrodzono za intrygującą wędrówkę śladami pamięci i dynamiczne ukazanie wspólnej tożsamości
mieszkańców rejonu Morza Czarnego. Jest
to fascynująca czytelnicza podróż, która na
długo zostanie w pamięci, a piękne fotografie ukazują specyfikę tego regionu. Na tę
opowieść składa się w sumie kilka podróży
w rejonie Morza Czarnego – jakich?
– Można powiedzieć, że staram się być stale obecnym w rejonie świata zwanym czasem
„Czarnomorzem”. Kilka dni temu wróciłem
z jesiennej delty Dunaju. Ta fascynacja trwa
wiele lat, a i wcześniej, zanim zacząłem jeździć do Rumunii, interesowało mnie wszystko, co miało tamtejszy rodowód: od muzyki
do wyczynów sportowców, którym kibicowałem. To dość irracjonalna i niełatwa do
wytłumaczenia fascynacja. Na książkę faktycznie, oprócz ukochanej Rumunii, składają się reminiscencje z kilku podróży: do
Gruzji, Trabzonu w północnej Turcji i, co
dla mnie szczególnie ważne, do Naddniestrza. Okupowane przez Rosjan Naddniestrze jest jednym z najbardziej nieznanych
zakątków Europy, tymczasem szczególnie
Polacy powinni o nim pamiętać, wszak mieszkają tam nasi rodacy. Stare cmentarze
pełne są polskich nagrobków i do tego sienkiewiczowskie: Raszków, Czarci Jar Horpyny... dla miłośników Trylogii to kierunek
obowiązkowy. W dużej części w okolicach
Raszkowa rozgrywa się akcja Ogniem i mieczem i Pana Wołodyjowskiego.
Skąd zainteresowanie kresami i wielokulturowością Karpat? Czy jest to próba uchwycenia tego, co odchodzi w przeszłość, tak
200 lat minęło
dokończenie ze s. 5
Nie ze wszystkim można się z autorem
zgodzić. Razi zwłaszcza skrajnie negatywny obraz Napoleona, mimo to warto książkę
przeczytać. W przeciwieństwie do literackich, malarskie i graficzne portrety księcia
są nieprzeliczone. Powstawały za jego życia
i po śmierci, tworzyli je lepsi i gorsi artyści.
Warto jednak pamiętać, że te prezentujące
księcia w ostatnich kilkunastu latach jego
życia są nieprawdziwe. Na każdym właściwie widzimy urodziwego, przystojnego
mężczyznę o zniewalającym uroku. A tak
naprawdę już w latach 90. XVIII w. książę
zaczął łysieć i musiał ratować się peruczką,
6
WINIETA
2013 nr 3
jak w książce Rumunia. Podróże w poszukiwaniu diabła?
– Dokładnie tak jest. Są regiony związane
kulturowo z Polską, o których w zbiorowej
pamięci zbyt łatwo zapominamy. Nasza kresowa nostalgia zredukowana bywa do sentymentów odnoszących się do Lwowa i Wilna, tymczasem wystarczy wejść na cmentarz choćby w Suczawie czy
Czerniowcach, żeby doznać
kulturowego zawrotu głowy.
To trochę dziwne, jestem
Wielkopolaninem z dziada
pradziada i kresy stanowiły
dla mnie zupełną egzotykę.
Odkrywałem je dla siebie,
w literaturze, malarstwie
i w podróżach. Był taki czas,
kiedy Na wysokiej połoninie
Stanisława Vincenza traktowałem niczym tekst objawiony. Wcześniej, jako młody chłopak zaczytywałem się
w książkach mistrza Arkadego Fiedlera, on też zaczął
swoją literacką karierę od
książki o Dniestrze.
W centrum zainteresowania
są kresy, więc skąd odmienna
Uganda. Jak się masz, muzungu?
– Jestem historykiem szukającym zapomnianych kulturowych tropów. Do Ugandy wybrałem się dwukrotnie i był to świadomy
kierunek. Znów fascynacja literacka niemodnym dziś Ernestem Hemingwayem,
którego historia związana jest z ugandyjskim miasteczkiem Masindi. Do tego... Polacy. Mało kto uświadamia sobie, że polscy
żołnierze walczący w armii generała Andersa mieli żony, dzieci, rodziców. Nie tylko
a później nawet jego znak firmowy, wspaniałe, krzaczaste bokobrody były sztuczne.
Parę razy pokazał się też książę Józef na
ekranie. W Popiołach Andrzeja Wajdy
wcielił się w jego osobę Stanisław Zaczyk.
W latach siedemdziesiątych widzimy księcia w inscenizowanym popularnonaukowym filmie Bitwa pod Raszynem w powstałej wtedy serii Bitwy Polskie. Z okresu
międzywojennego przychodzi mi na myśl
tylko głupiutka, choć przyjemna komedyjka
Ułan księcia Józefa w reżyserii Konrada
Toma. Postać księcia odtwarzał Franciszek
Brodniewicz.
Najsłynniejszy warszawski pomnik księcia, wzorowany na słynnym konnym pomniku Marka Aureliusza, stworzył oczywiście Thorvaldsen. Warto wspomnieć, że jako
marszałek cesarstwa, obok napisu na Łuku
mężczyźni opuścili Rosję, idąc przez Persję
w stronę Monte Cassino. Otóż Anglicy internowali rodziny polskich żołnierzy między innymi nieopodal wspomnianego Masindi. Do dziś jest tam zachowany w buszu,
od lat zamknięty, polski kościół, są polskie groby. To szokujące i wzruszające być
w tamtym miejscu. W czasie wojny było
tam całe polskie osiedle, ze szkołą, biblioteką, teatrem i obozami harcerskimi organizowanymi nad Jeziorem Alberta. Znów
działam w interesie zachowania pamięci.
Do tego Uganda to fascynująca historia angielskiego wyścigu do odkrycia źródeł Nilu.
Pierwsi biali ludzi trafili tam ledwie na sto
lat przed moim urodzeniem. Druga połowa
dwudziestego wieku to dyktatura Idi Amina
Michał Kruszona i Arkady Radosław Fiedler
i wojna domowa. Obecnie działalność
Armii Bożego Oporu... dla historyka kultury Uganda jest fascynującym miejscem!
Do tego ma zniewalającą przyrodę.
Czy często przygląda się Pan temu, co gra
w duszach ludzi, w co wierzą i czego się boją?
– To najtrudniejsze zadanie, jakie sobie stawiam podczas moich podróży – zajrzeć do
wnętrza ludzkich dusz. Spenetrować nie tylko świat kultury materialnej, ale także dotknąć
dokończenie na s. 7
Triumfalnym, ma nasz bohater swój pomnik w Paryżu.
Książę Józef miał tylko jedną starszą od
siebie siostrę Marię Teresę (imiona po matce
chrzestnej – cesarzowej), zamężną z Wincentym Tyszkiewiczem. Ona to została na
mocy testamentu główną spadkobierczynią
księcia. Sam bowiem rodziny nie założył.
Z nieślubnych związków zostawił dwóch
synów, o których nie zapomniał w testamencie. Jeden z nich, Józef Karol Maurycy
urodzony w 1809 roku został usynowiony
przez siostrę księcia i od 1828 roku oficjalnie używał nazwiska Poniatowski. Służył
w armii francuskiej i we Francji założył
rodzinę, zostawiając potomka. Jego córka,
oczywiście Maria Teresa, została żoną wnuka marszałka cesarstwa Michała Neya.
Roman Kaczmarek
dokończenie ze s. 6
to, czego na pierwszy rzut oka nie widać.
Nie jest to łatwe i nie zawsze się udaje.
Trzeba przełamać bariery, zdobyć zaufanie
i na pewno go nie nadużywać. Bardzo
chciałbym, aby moje książki tak właśnie
były odbierane, jako wędrówka nie tylko po
materialnych tropach ludzkiej egzystencji.
Jest pan dyrektorem Muzeum-Zamku Górków w Szamotułach, kiedy znajduje Pan
czas na podróżowanie?
– Mam standardowy wymiar urlopu i tylko
w jego ramach mogę się poruszać. Nie jest to
łatwe. Każda podróż wydłużona jest o lektury
do niej przygotowujące i przez to zdaje się
dłuższa. Kars poznałem z powieści Orhana
Pamuka Śnieg, to dzięki niej pojechałem do
miasta na krańcu Turcji. Jak tam przybyłem
w listopadowy, mroźny wieczór, zjeżdżając
z gór od strony Gruzji, wydawało mi się, że
przyjechałem do miasta, które doskonale
znam. Świat literackiej fikcji miesza się
w moim życiu z rzeczywistością. To pewnie
wynik dawnego uwielbienia dla lektur Marqueza, Cortazara czy Fuentesa. W nich magia funkcjonuje na równych prawach z rzeczywistością. W ogóle czytanie książek, i to
wcale nie podróżniczych, uważam za sposób odbywania najbardziej fascynujących
podróży, taka np. Podróż do kresu nocy
Celina, to prawdziwa przygoda!
Czy Pan planuje swoje podróże i wytycza
jakiś cel, czy idzie na tzw. spontan?
– Nie jestem zawodowym podróżnikiem,
o ile coś takiego istnieje. Podróże często stanowią dla mnie pretekst do tego, aby napisać
książkę na jakiś interesujący mnie temat.
Kiedyś Wydawnictwo Zysk i S-ka wydało
moją książkę o Rumunii w popularnej podróżniczej serii. Jak sama Pani zauważyła,
ani Rumunia, ani pozostałe moje książki nie
są to książki podróżnicze, a raczej zbeletryzowane opowieści podróżami zainspirowane.
Zdaję sobie sprawę, że są pewne trudności
z klasyfikowaniem mojego pisania. Książka
Huculszczyzna ukazała się w serii Podróże
Retro, w której wydawani są od dawna nieżyjący już autorzy, opisujący swoje peregrynacje sprzed około stu lat. Napisałem tę
książkę, posiłkując się starymi fotografiami
z Huculszczyzny, w efekcie powstała metafizyczna podróż retro.
Trochę dziwi fakt, że historyk poświęcił
czas, aby napisać książkę o ptakach. Myślę
o książce Kulturalny atlas ptaków.
– To taka mała książeczka, której pisanie miało dla mnie znaczenie terapeutyczne. Pomogła mi. Poza tym to książka o ptakach
w kulturze: w literaturze, w muzyce, w malarstwie. Ptaki są w kulturze wszechobecne,
nawet sobie tego nie uświadamiamy, jak
bardzo. Ta książeczka ma nam to uświadomić, mam nadzieję, że ten, kto się z nią
zetknął, będzie dzięki niej zwracać baczną
uwagę na owe ptasie sąsiedztwo. Jako
historyk kultury, muzeolog, do tego bacznie obserwujący naturę, dostrzegam ptaki
w dziełach wielkich mistrzów z równą pasją,
z jaką dostrzegam je w lesie czy nad rzeką.
Wydał Pan sześć samodzielnych książek
i dwie pozycje: Karpaccy gospodarze: demony
i wilki oraz Kraina cibory, zawarte w pracach zbiorowych. Poza książką o ptakach
nie są to typowe relacje podróżnicze, bardziej przypominają powieść niż reportaż,
posiadają magiczny klimat, ponieważ trudno wyczuć granice między rzeczywistością
a metafizyką. Czy podziela Pan taką opinię?
nie. Dla mnie podróż to jednak coś więcej,
to doznanie metafizyczne, coś bardzo osobistego, trochę poznawanie samego siebie.
– Tak, podzielam. To w dużej mierze wynik
wspomnianych już literackich fascynacji.
Nie chciałbym się powtarzać. W dużej mierze moją wrażliwość ukształtowały lektury.
Należę do pokolenia, które jeszcze lubiło
czytać książki, w moim otoczeniu wszyscy
czytali. Dziś jest podobnie. Moja osiemnastoletnia córka bardzo się ostatnio zdziwiła,
spotykając kogoś, kto powiedział jej, że nie
przeczytał w życiu żadnej książki. Naiwnie
wydawało się jej, że czytają wszyscy. Cieszę się, mogąc wypowiadać się w periodyku
skierowanym do ludzi lubiących czytać
książki. Czasem mam wrażenie, że niektórym autorom łatwiej przychodzi napisanie
książki niż przeczytanie godziwej lektury.
Ja do nich nie należę. Kolej rzeczy bywa
taka: najpierw jest lektura inspirująca mnie
do odbycia podróży, ta z kolei zdarza się,
że zaowocuje napisaniem książki.
– To epizody z mojej pracy zawodowej.
W Muzeum-Zamku Górków w Szamotułach
mogą Państwo obejrzeć kolekcję współczesnego polskiego malarstwa na desce. Obrazy
Nowosielskiego, Brzozowskiego, Dwurnika, Tarasewicza, Modzelewskiego, Nitki
i wielu innych wybitnych polskich artystów.
Cykl grafik Kariera Nierządnicy Hogartha
eksponowany jest w Sali Balowej zamku.
Serdecznie Państwa zapraszam.
Nagroda nosi imię sławnego podróżnika,
który w ciągu swego 90-letniego życia odbył
30 wypraw, a pan, człowiek o wiele młodszy,
ma już za sobą taką samą liczbę podróży.
Pobije Pan rekord Arkadego Fiedlera?
– Arkady Fiedler to dla mnie niemal legenda.
Czytałem jego książki, kolekcjonowałem co
lepsze ich wydania. Rodzice nigdy nie mieli
problemu, co kupić mi na imieniny – książka
Fiedlera zawsze problem rozwiązywała.
Z tego względu nagroda jego imienia rzeczywiście trafiła w dobre ręce. Fiedler miał
swoje ulubione kierunki podróżowania:
Kanada, Madagaskar, Amazonia... gdzież
mi do takich peregrynacji! O jakości podróży nie musi jednak świadczyć ilość przebytych kilometrów. Można podróżować wokół swojego miejsca zamieszkania i chłonąć mnóstwo wrażeń. Arkady Fiedler posiadał obie umiejętności. Potrafił wpadać
w zachwyt nad Amazonią, ale i nad rosnącymi nad Wartą dębami. To był prawdziwie
wielki podróżnik, kochający ludzi i świat!
Słyszałam, że kolekcjonuje Pan współczesne
polskie malarstwo na drewnie, a w roku
2009 wydał Pan, opatrzony własnymi komentarzami, cykl grafik Williama Hogartha
Kariera Nierządnicy. Skąd ta różnorodność
zainteresowań?
Serdecznie gratuluję nagrody i czekam na
kolejne książki!
– Dziękuję. Tym razem zaproszę Państwa
nad Wołgę do Astrachania.
Rozmawiała Krystyna Suchan
7 września z inicjatywy Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, pod patronatem
Prezydenta M. Poznania Ryszarda Grobelnego Biblioteka Raczyńskich zorganizowała
NARODOWE CZYTANIE DZIEŁ
ALEKSANDRA FREDRY
W POZNANIU
Akt I – Fredro pod chmurką (park A. Mickiewicza od strony ul. A. Fredry) – prezentacja ulubionych, wybranych fragmentów
komedii i wierszy poety w wykonaniu osób
znamienitych, komediantów i wszystkich
chętnych oraz koncert W starym zamczysku
na skale w wykonaniu potomków Aleksandra Fredry: Anny Budzyńskiej, Barbary
i Aleksandra Naganowskich.
Akt II – Frywolny Hrabia Fredro – o godzinie 22 na tarasie Biblioteki Raczyńskich
Jan Nowicki zaprezentował jeden z poematów Sztuki obłapiania.
Ekslibris 2013 im. K. Raczaka
Proszę opowiedzieć o różnicy między podróżowaniem Fiedlera a Pana.
– Arkady Fiedler był prawdziwym podróżnikiem, ja w żadnym razie do odgrywania
takiej roli nie pretenduję. Dzisiaj wystarczy
48 godzin, aby dotrzeć do dowolnego punktu
na ziemi, wyłączając szczyty wysokich gór.
Podróż taka, jaką przeżywał Fiedler i inni
prawdziwi podróżnicy, w swej romantycznej wersji już dziś nie istnieje. Wystarczy
wejść do internetu i zamówić połączenia
lotnicze... nie pakujemy kufrów, nie płyniemy tygodniami statkiem na inny kontynent.
Wykształciła się przez to grupa żyjących
z podróży celebrytów stojących na czele
przedsiębiorstw robiących popularne programy czy piszących poradniki. Tak widocznie musi być, skoro jest na to zapotrzebowa-
II nagroda ex aequo w konkursie dla Ewy Kutylak-Katamay za Ex L T[adeusza] M[ichała] S[iary]
WINIETA
2013 nr 3
7
XIV SPOTKANIE Z ARCYDZIEŁEM
Karol Józef Lipiński – zapomniany polski Paganini
24 września 2013 r. odbyło się XIV Spotkanie z Arcydziełem, którego bohaterem były
autografy kompozycji Karola Lipińskiego –
Wariacje na tematy z opery Lunatyczka Vincenzo Belliniego z I połowy XIX wieku.
Podczas spotkania Andrzej Jazdon, muzykolog z Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu, przedstawił wykład Karol Lipiński –
zapomniany polski Paganini, a skrzypek,
prof. Mariusz Derewecki przy akompaniamencie grającego na pianinie Piotra Niewiedziała, zaprezentował kompozycje Karola
Lipińskiego i Niccolo Paganiniego.
Sponsorem Spotkania z Arcydziełem
jest PKO Bank Polski.
Karol Józef Lipiński to jedna z najbarwniejszych postaci polskiej kultury muzycznej:
wybitny skrzypek, kameralista, kompozytor,
dyrygent, pedagog i wydawca. A jednocześnie jedna z tych postaci, z którą historia
i ludzka pamięć obeszły się dosyć okrutnie.
Za życia wynoszony na piedestał, dzisiaj
niemal całkowicie zapomniany. Obok Louisa
Spohra i Niccolo Paganiniego uważany
był za jednego z trzech najwybitniejszych
skrzypków I połowy XIX wieku. Jego
koncerty gromadziły tłumy słuchaczy. Dla
Europejczyków był znakomitym przedstawicielem narodu polskiego. Rodacy stawiali go w jednym szeregu z Józefem Poniatowskim i Tadeuszem Kościuszką, jego
muzykę porównywano z poezją Adama
Mickiewicza. Należy też do grona muzyków, o których pisano wiersze. Jest ich tyle,
że złożono z nich książkę.
Kiedy myślę o XIX-wiecznych wirtuozach, nasuwa mi się porównanie z naszymi
współczesnymi idolami. Bo podobny status
mieli oni w swojej epoce, status XIX-wiecznych celebrytów. Ich koncerty przyciągały tłumy. Kobiety mdlały, mężczyźni im
zazdrościli, a młodzi słuchacze wyprzęgali
konie z powozów czy sań, by odprowadzić
bohaterów do hotelu. Życie każdego z nich
obrosło w szereg legend.
Działalność Karola Lipińskiego przypada
na okres, w którym nastąpił niezwykły
rozkwit wirtuozostwa skrzypcowego. Samo
słowo wirtuoz pochodzi od łacińskiego virtus
oznaczającego cnotę, dzielność, talent,
a w szerszym znaczeniu zdolność do pokonywania trudności, dynamiczną moc, efektywność w działaniu. Można powiedzieć,
że wirtuozostwo urosło do rangi dogmatu,
a sam wirtuoz stał się postacią kultową.
Wzbudzał zachwyt i lęk, ponieważ jego
umiejętności wykraczały daleko poza granice ludzkich możliwości. Pozwalały mu
obcować z absolutem. Zarazem jego sztuka
potrzebowała słuchacza, bez niego nie
mogła istnieć. Kunszt techniczny wymagał
odpowiedniej oprawy i był celebrowany
z wielkim rozmachem. Każdy występ wirtuoza stawał się fascynującym widowiskiem.
8
WINIETA
2013 nr 3
Wirtuoz był otwarty na publiczność, ale
i słuchacz oczekiwał silnych wrażeń, aury
sensacji i podniecenia.
Na rozkwit XIX-wiecznego wirtuozostwa
miały wpływ także warunki społeczno-ekonomiczne. Pojawiła się nowa publiczność –
mieszczaństwo, mające swoje potrzeby
i wymagania, przyczyniające się do zróżnicowania form życia muzycznego, jak np.
koncerty czy amatorskie muzykowanie. Zakładano konserwatoria, do których przyjmowano uczniów ze względu na talent, a nie
pochodzenie społeczne. Produkowano instrumenty muzyczne na skalę przemysłową,
rozwinęło się drukarstwo muzyczne. Muzyka stała się dobrem powszechnym i swego
rodzaju towarem. Mieszczański słuchacz
regularnie bywał na koncertach, w operze,
oczekiwał na występy wirtuozów.
Karol Lipiński urodził się 30 X 1790 r.
w Radzyniu na Podlasiu. Jego ojciec, Feliks
Lipiński (1765–1847), był skrzypkiem i dyrygentem. Brat Karola, Feliks (1815–1869),
był także skrzypkiem i kompozytorem. Ojciec Karola kierował dużą kapelą na dworze
Potockich, ucząc jednocześnie muzyki dzieci
swojego pracodawcy. Atmosfera domu rodzinnego, przepełnione sztuką i rozmowami
na tematy z nią związanymi otoczenie kształtowało małego Karola. Pierwsze szlify muzyczne zdobywał pod kierunkiem ojca, który
był jego jedynym nauczycielem. Karol uczył
się bardzo szybko, już w wieku siedmiu lat
przewyższał umiejętnościami ojca, a jako
ośmiolatek potrafił zagrać trudne koncerty
skrzypcowe Pleyela. Wspólnie z ojcem koncertował z zespołem dworskim. W 1799 r.
rodzina przeniosła się do Lwowa, gdzie ojciec objął kierownictwo orkiestry hrabiego
Adama Starzeńskiego. Młody Karol poznał
wówczas Ferdynanda Kremera – wiolonczelistę i zafascynowany jego grą rozpoczął
naukę gry na wiolonczeli. Kiedy po dwóch
latach definitywnie powrócił do skrzypiec,
okazało się, że jego gra nabrała głębokiego,
pięknego tonu. Szybko został etatowym
muzykiem. Z tego okresu pochodzą pierwsze kompozycje, zwłaszcza trzy symfonie
młodzieńcze, skomponowane jeszcze przed
rokiem 1810. Na przełomie 1809/10 został
koncertmistrzem, a następnie także kapelmistrzem orkiestry teatru operowego, organizował liczne koncerty kameralne. Podróż
do Wiednia w 1814 r. zadecydowała o jego
dalszym życiu. Zagrał przed L. Spohrem,
który zachwycony grą i warsztatem wykonawczym Lipińskiego, namówił go do podjęcia kariery skrzypka wirtuoza. Po powrocie do kraju Lipiński skoncentrował się
na pracy pedagogicznej i kompozytorskiej.
Powstały wówczas m.in.: Rondo alla Polacca op. 7, Kaprysy op. 10, utwory przeznaczone na skrzypce, z dużym ładunkiem
ekspresji, trudne technicznie. Można więc
wnioskować, że pisał je przede wszystkim
dla siebie, z myślą o czekających go koncertach, podczas których publiczność będzie oczekiwać „diabelskich” sztuczek. Pod
koniec 1817 r. udał się w swą pierwszą podróż koncertową – przez Węgry, Chorwację
do Włoch. W Piacenze wiosną 1818 r.
dwukrotnie koncertował z Paganinim, który
wysoko ocenił umiejętności Lipińskiego,
a publiczność i krytycy uznali ich za równorzędnych partnerów. Paganini w liście do
przyjaciela pisał: Niejaki Lipiński, Polak,
profesor skrzypiec, przyjechał do Włoch
z Polski specjalnie, aby mnie usłyszeć.
Dogonił mnie w Piacenzy i był ze mną cały
czas. Grał moje kwartety naprawdę znakomicie. Podobno gdy wróci do Polski, będzie
studiował mój sposób gry. Mówi, że nie
chce słyszeć o innym profesorze tego instrumentu. A zapytany przez dziennikarza,
kto jest najlepszym skrzypkiem na świecie,
odpowiedział: Kto jest pierwszym – nie
wiem, ale drugim jest na pewno Lipiński.
Lipiński zapewne kurtuazyjnie podkreślił
chęć naśladowania Paganiniego, bo daleki
był od pustego wirtuozostwa. Dla niego najważniejsza była muzyka i myśl zapisana
przez kompozytora, co wyróżniało go spośród grona innych wirtuozów. Od momentu
spotkania z Paganinim trasy koncertowe
całkowicie zdominowały jego życie. Grał
w Rosji, Francji, Niemczech, Austrii i w wielu miastach Polski.
Szerokim echem odbił się w prasie krajowej i zagranicznej warszawski pojedynek
Lipińskiego z Paganinim w maju 1829 r.
Obaj artyści koncertowali w czasie odbywających się w mieście uroczystości koronacyjnych Mikołaja I. Wszystkie występy spotykały się z bardzo żywą reakcją publiczności.
W prasie toczyła się burzliwa polemika,
którego z muzyków uznać za „pierwszego”.
Ta swoista wojna była z uwagą śledzona
przez prasę całej Europy. Pisano listy, odezwy, uciekano się nawet do inwektyw. Kres
dyskusji położył dopiero Maurycy Mochnacki, który wezwał obie walczące strony
do zawarcia pokoju, wykazując, że zarówno
Lipiński, jak i Paganini są największymi
wirtuozami, ale każdy z nich inaczej rozumie sztukę, którą tworzy. Lipiński kładzie
nacisk na muzykę, na przebieg dzieła, Paganini kultywuje jej wątek wirtuozowski.
W latach 1826–1830 Lipiński koncertował w Krzemieńcu, Poznaniu, Krakowie,
Berlinie, Lipsku, Wrocławiu, Wilnie, Kijowie, Moskwie i Petersburgu. Szczególnym
echem odbiły się koncerty we Wrocławiu.
Owacyjnie podejmowany przez polską publiczność, wielokrotnie powracał nad Odrę.
To właśnie tutaj powstało najwięcej wierszy
jemu dedykowanych, jak m.in. Oda do Karola Lipińskiego Maurycego Gosłowskiego.
W 1830 r. Lipiński zawiesił działalność
koncertową. Uznany w Europie skrzypek
postanowił poświęcić swój czas na inten-
sywne ćwiczenia, uważając, że jego warsztat nie jest jeszcze doskonały. Po przerwie,
w latach 1835–1839 odbył wielkie, triumfalne tournee europejskie. Owacyjnie oklaskiwany Lipiński był zapraszany na dwory
królewskie, został członkiem honorowym
wielu towarzystw muzycznych, orkiestr,
akademii. Odbył szereg podróży koncertowych, które objęły większość krajów europejskich. Występował w wielu sławnych
salach koncertowych. Ale życie „wirtuoza”
nie było celem Lipińskiego. Po wielu staraniach w 1839 r. został kapelmistrzem na
dworze saskim i koncertmistrzem orkiestry
operowej. Funkcje te pełnił z wielkim sukcesem przez ponad 20 lat, nie rezygnując
z pedagogiki. Ograniczał powoli swoje podróże koncertowe. Do obowiązków Lipińskiego należał udział w koncertach, przedstawieniach operowych. Zorganizował on
cieszące się dużą popularnością koncerty
kameralne, z którymi bywał zapraszany na
dwór królewski. Uczestniczył też w życiu
dworskim. Zaprzyjaźnił się w Dreźnie
między innymi z V. Bellinim, F. Lisztem,
G. Meyerbeerem, R. Wagnerem. W 1861 r.
przeszedł na emeryturę i osiadł w swoim
majątku Urłów koło Lwowa, gdzie zrealizował swoje ostatnie marzenie, organizując
szkołę dla uzdolnionych dzieci chłopskich.
Krótko cieszył się swoją szkoła, zmarł na
atak astmy 16 XII 1861 roku.
Lipiński jako kompozytor pozostawił po
sobie obszerny dorobek, m.in. 34 dzieła opusowane, w tym 4 koncerty skrzypcowe, liczne dzieła bez opusu, pieśni, utwory fortepianowe. Do najważniejszych należą: Wariacje
na temat z opery „Kopciuszek” Rossiniego
op. 10, Rondo alla Polacca op. 13, I koncert
skrzypcowy fis-moll op. 14, II Koncert
skrzypcowy D-dur (Concerto militaire –
Wojskowy) op. 21, Fantazja i wariacje na
tematy z opery „Lunatyczka” Belliniego op.
23, Fantazja na motywach z opery „Krakowiacy i górale” Stefaniego op. 33. Skomponował ponadto muzykę do śpiewników
(m.in. Pieśni gminne ludu polskiego, Pieśni
polskie i ruskie ludu galicyjskiego), jego
autorstwa jest także opracowanie redakcyjne
wszystkich kwartetów J. Haydna.
Twórczość Lipińskiego zdominowała
muzyka skrzypcowa. Pisał ją z myślą o sobie,
o swoich koncertach. Krytycy zarzucają mu
brak wykształcenia kompozytorskiego, co
jest prawdą. W dziedzinie kompozycji Lipiński był samoukiem. Uczył się jej, studiując cudze partytury, fascynowała go muzyka
L. van Beethovena. Widać to już w młodzieńczych utworach, właściwość ta pogłębia się
w utworach pisanych dla siebie w trakcie
kariery wirtuoza. Stawiają one przed wykonawcą duże wymagania techniczne. Lipiński często wykorzystywał dwudźwięki,
struktury 3 i 4 głosowe. By słuchacz mógł
zapoznać się z pięknym tonem skrzypiec,
tematy mają często charakter kantyleny.
Jego utwory charakteryzuje duża inwencja
melodyczna. Często wykorzystywał melodie popularnych pieśni ukraińskich. Do naj-
bardziej wartościowych utworów w twórczo- nych Lipiński ujawnił szczególną umiejętści Lipińskiego należą wspomniane już kon- ność w stosowaniu techniki wariacyjnej.
certy, kaprysy, polonezy i ronda. Przez wiele Zgodnie z założeniami „stylu brillant”, charakterystycznego dla muzyki romantycznej
lat utrzymywały się one w repertuarze konI połowy XIX w., akompaniującemu fortecertowym i wielokrotnie były wznawiane.
pianowi wyznaczył autor dość skromną rolę
Dla wirtuoza najważniejszy jest instrusprowadzoną do dyskretnego towarzyszement. Jego instrument. Karol Lipiński był
nia. Dzięki takiemu rozwiązaniu partia
właścicielem dużej kolekcji instrumentów
skrzypiec jaśnieje pełnym blaskiem na tle
smyczkowych, ale szczególnie dwa zasłudyskretnego akompaniamentu.
gują na uwagę: skrzypce Stradivariusa
z 1715 r. (zwane obecnie Stradivarius Lipinski) oraz skrzypce
Guarnierego z 1742 r. (zwane
obecnie Guarnieri ex Lipinski).
Słuchacze koncertów Lipińskiego mogli usłyszeć instrument o głębokim, śpiewnym,
wibrującym tonie. Skrzypek
preferował duże zróżnicowanie
dynamiczne dźwięku, przejął
zdobycze techniki skrzypcowej
Geminianiego i Paganiniego, ale
unikał w swojej grze popisowych wstawek, których oczekiwali mniej wyrobieni słuchacze.
Dla niego najważniejsza była
interpretacja dzieła, jej podporządkowywał wszystkie środki.
Piotr Niewiedział, Mariusz Derewecki, Andrzej Jazdon
Rosyjski krytyk Bułhakov pisał
i autografy kompozycji Karola Lipińskiego
po jednym z koncertów: Ani
Rękopisy ze zbiorów Biblioteki Rajednego niepewnego dźwięku, ani jednej
czyńskich różnią się od opublikowanego
ostrej nuty, żadnego skrzypnięcia. Jaki
w 1836 r. w Lipsku utworu. Należy przysmyczek, jaki smak i jakie trudności wykopuszczać, że jest to pierwotna wersja komnane bez żadnego wysiłku.
pozycji, mająca charakter rękopisu kompo* * *
Prezentowane podczas XIV Spotkania z Ar- zytorskiego. Kiedy pojawiła się możliwość
publikacji, autor zapewne przygotował
cydziełem Fantaisie et variations op. 23
nową wersję wzbogaconą o pomysły, które
na motywach Lunatyczki powstały po roku
narodziły się w trakcie wykonywania utwo1831, kiedy to premierę miała opera Vincenzo Belliniego. Pierwsze udokumento- ru. Twórczość tego typu, mająca okolicznowane wykonanie Fantazji, które według ściowy charakter, została szybko zapomniana. Ale jest ona świadectwem epoki,
doniesień prasowych „zelektryzowało serca
pewnego stylu, życia koncertowego, jakie
słuchaczy”, miało miejsce w Lipsku w 1837
roku., możemy założyć, że utwór musiał wówczas dominowało w Europie i dlatego
zostać niedawno skomponowany. W różnych nie powinna być przez nas lekceważona.
Historia autografów Lipińskiego owiana
kompendiach znajdujemy informację, że
Wariacje powstały w 1824 r., ale jest to nie- jest mgiełką tajemnicy. Dzisiaj trudno ustamożliwe, gdyż Bellini skomponował swe lić, kiedy trafiły one do zbiorów Biblioteki
dzieło w 1831 r. Kompozycje w formie wa- Raczyńskich, kto był ich ofiarodawcą.
Spalone w czasie II wojny światowej inriacji oparte na tematach zaczerpniętych ze
wentarze nie pozwalają na prześledzenie
znanych wówczas oper należały do bardzo
ich historii. Lipiński, który z pietyzmem
popularnych w I połowie XIX w. Lipiński
skomponował kilka takich fantazji i waria- podchodził do swojej twórczości, pozostawił obszerne archiwum w Dreźnie. Możecji, m.in. Pirat, Lunatyczka, Purytanie
(V. Belliniego), Kopciuszek, Cyrulik sewilski my więc założyć, że rękopisy trafiły do
„obcych” rąk jeszcze przed 1839 r., kiedy
(G. Rossiniego) czy Ernani (G. Verdiego).
Kompozycje tego typu mają wirtuozow- to kompozytor osiadł w tym mieście. Prawdopodobnie w Bibliotece Raczyńskich
ski charakter, dając wykonawcy możliwość
znalazły się wraz z innymi zbiorami Stanipopisania się swoją techniką. Ich budowa
sława Latanowicza, znanego przedwojenoparta jest na popularnym schemacie, gdzie
po najczęściej kantylenowym temacie, na- nego poznańskiego kolekcjonera. Niewykluczone też, że są one częścią spuścizny
stępuje szereg wariacji, w których wykorzypoznańskiego dziennikarza i krytyka mustane są szybkie pasaże, dwudźwięki, tryle
pojedyncze i podwójne, czyli te środki, któ- zycznego Roberta Kambacha.
Jakakolwiek była ich historia, są one
re pozwalają na wirtuozowskie wykonanie.
Utwór Lipińskiego zaczyna się obszernym jednymi z nielicznych – jeśli nie jedynymi –
z rękopisów Lipińskiego przechowywanym
wstępem, po którym następuje temat przechodzący w pięć wariacji. Przy pomocy bo- w polskich zbiorach.
Andrzej Jazdon
gatych i zróżnicowanych środków fakturalWINIETA
2013 nr 3
9
Senat RP uchwalił rok 2013 Rokiem Powstania Styczniowego
Powstańczymi śladami Rogera Raczyńskiego z Rogalina
Powstanie styczniowe zapisało się po wsze
czasy w świadomości Polaków jako czyn
zbrojny o odzyskanie niepodległej ojczyzny.
Dało ono impuls także i przyszłym pokoleniom Polaków do walki o Ojczyznę. Zryw
powstańczy 1863 roku odbił się szerokim
echem wśród Wielkopolan pochodzących
z Wielkiego Księstwa Poznańskiego, którzy
na wieść o toczących się w Królestwie walkach podążyli z pomocą. Byli to ludzie różnych stanów i klas społecznych: ziemianie,
mieszczanie, lud wiejski, duchowni, rzemieślnicy i uczniowie gimnazjalni.
W zamysłach organizatorów powstania
zabór pruski miał odegrać rolę bazy zaopatrzeniowej dla walczących oddziałów, skąd
oczekiwano ochotników i gdzie zabezpieczone miały być drogi wiodące na Zachód w celu utrzymania kontaktów z emigracją i organizowania przerzutów kupowanej tam broni.
Wielkopolskim konspiratorom przyszło
działać w warunkach bardzo trudnych, bowiem władze pruskie na wieść o wybuchu
powstania natychmiast skoncentrowały we
wschodnich prowincjach znaczne siły militarne. Policja, którą w Poznaniu kierował
znany społeczeństwu polskiemu Baerensprung, pilnie i z powodzeniem śledziła ich
poczynania. Z policją współdziałała administracja cywilna, na której czele stał nadprezydent Karl von Horn. Nici konspiracji
wielkopolskiej, stanowiącej część polskiego
państwa podziemnego, wiodły do Poznania.
W obliczu napiętej sytuacji w Królestwie
i przygotowań do ruchu zbrojnego w Poznaniu 8 lutego 1863 roku zawiązał się tajny
komitet, nazwany od swego przywódcy Komitetem Łączyńskiego. Ton nadawali mu
ziemianie, a należał też do niego zamieszkały w Poznaniu prawnik Władysław Niegolewski, konspirator lat 1846–1848, który
jako jeden z pierwszych poznaniaków włączył się w nurt wsparcia powstania styczniowego. Sam komitet pomimo wysiłków nie
wykazywał prawie żadnej aktywności.
Znacznie więcej animuszu wykazywali
działacze skupieni wokół komitetu kierowanego przez Władysława Kosińskiego. Wraz
z założycielem z wielkim poświęceniem pracowali tu dwaj poznaniacy: Tadeusz Leciejewski oraz rysownik i grafik Marian Jaroczyński. Koncentrowano się głównie na wysyłaniu mundurów, obuwia, uprzęży i broni
powstańcom walczącym już na Kujawach.
Maksymalne zintensyfikowanie pracy
konspiracyjnej w celu wsparcia powstania
nastąpiło z chwilą utworzenia na początku
marca 1863 r. komitetu mającego siedzibę
w Poznaniu w pałacu Działyńskich na Starym Rynku, potocznie nazwanego Komitetem Działyńskiego ze względu na osobę jego przywódcy, hr. Jana Działyńskiego, który na wieść o powstaniu powrócił do kraju.
Z grona ośmiu osób kierujących pracami
tego Komitetu znaczną aktywnością wyka-
10
WINIETA
2013 nr 3
zał się ziemianin z podpoznańskiego Rogalina, Roger Raczyński, potomek zasłużonego i znaczącego wówczas rodu, wychowany
w duchu polskości i miłości do ojczyzny.
Na działania zbrojne potrzeba było
znacznych funduszy, toteż za przykładem
swego sąsiada Jana Działyńskiego z Kórnika (który na potrzeby działań powstańczych
pożyczył natychmiast na hipotekę dóbr
swych milion złotych) przeznaczył Raczyński na ratalny zakup broni za granicą sumę
ponad 500 tysięcy złotych pochodzących ze
sprzedaży leżącego pod Śremem majątku –
tzw. klucza mechlińskiego. Działalność
komitetu polegała na gromadzeniu funduszy z dobrowolnych datków oraz ze składek, za które kupowano broń; umundurowanie szyto w pałacu Działyńskich w Poznaniu, a przede wszystkim prowadzono
potajemnie werbunek ochotników.
Wielokrotnie drogi z Rogalina prowadziły hr. Rogera do Poznania. Tutaj –
w pałacu na Starym Rynku, w „Bazarze”,
w Bibliotece Raczyńskich w tamtejszych
apartamentach Raczyńskiego – odbywały
się tajne spotkania działaczy niepodległościowych. Jednak Poznań stał się dla konspiratorów i przybywających tu emisariuszy
powstańczych miejscem szczególnie narażonym na aresztowania, nie tylko przez
wojsko pruskie, ale również przez poznańską policję. Toteż wiele spotkań przeniesiono do majątków ziemskich położonych
wokół Poznania.
W połowie marca, w powiewach mroźnych jeszcze dni, ku Rogalinowi udawali
się pojedynczo lub w małych grupach młodzi ochotnicy chcący wziąć udział w walce
zbrojnej po przejściu granicy zaborów.
Rogalin, leżący z dala od głównych traktów
i dróg, był dość bezpiecznym miejscem dla
przerzutów ochotników ku granicy.
Żona Rogera Konstancja, wierząc niezbicie w powodzenie walk, ekwipowała
powstańców, którzy z dóbr rogalińskich
szli do powstańczych oddziałów. Tu też do
rogalińskiej posiadłości ziemskiej docierały
pierwsze wiadomości o walkach prowadzonych na Kujawach i pierwszych zabitych
i rannych pochodzących z Poznania i Wielkiego Księstwa Poznańskiego.
Komitet Działyńskiego wysłał za kordon
graniczny trzy świetnie wyposażone, jak
na możliwości powstańcze, liczące ponad
1500 członków, oddziały pod dowództwem
Francuzów Emila Faucheux i Leo Younga
de Blankenheima oraz pułkownika Edmunda Taczanowskiego.
Tymczasem policja pruska starała się
wpaść na ślad poznańskiego sprzysiężenia.
Zabiegi te zakończyły się wykryciem spisku. Podczas rewizji w pałacu Działyńskich
w Poznaniu dokonanej 28 kwietnia 1863
roku odnaleziono ważne dokumenty, które
posłużyły policji do aresztowania wielu
spiskowców. Sam Działyński początkowo
uniknął więzienia, jako że chronił go immunitet poselski. Nie czekając jednak na
dalszy rozwój wypadków, opuścił Poznań
i Kórnik i udał się do obozu Edmunda Taczanowskiego, i wraz z oddziałami powstańczymi podległymi generałowi Taczanowskiemu brał dalej udział w przemarszach
wojska w Królestwie Polskim. W końcowej
fazie bitwy pod Ignacewem wyprowadził
resztki powstańców w lasy kazimierzow-
Roger Raczyński (1820–1864)
skie i wobec przewagi wroga wydał ostatni
rozkaz: przedzierania się do oddziałów powstańczych operujących na tym terenie.
Sam jak wielu rozbitków uniknął niewoli,
przeszedł granicę i niebawem znalazł się
w Paryżu. Zdekonspirowanie Komitetu
Działyńskiego było ciężkim ciosem. Pomoc
dla powstania nie przybrała już nigdy tych
rozmiarów.
Raczyński, choć nie walczył zbrojnie
w oddziałach, znany był ze swych poglądów patriotycznych. Jego nazwisko znalazło się na pruskiej liście poszukiwanych,
toteż nie czekając na moment aresztowania,
jako ostatni z wchodzących w skład Komitetu Działyńskiego, zbiegł za granicę;
wcześniej od niego znalazł się tam dobrze
mu znany z Komitetu Aleksander Guttry.
Opuszczając swą majętność, hr. Roger
zabrał ze sobą syna, zaś w Rogalinie pozostała jego żona Konstancja, by strzec domu
i utrzymywać kontakty z mężem na obczyźnie. Wielokrotnie pałac rogaliński otaczany
był pruskim wojskiem, a nocami niespodziewanie wpadali pruscy policjanci, dokonując przeszukiwań pomieszczeń i uciążliwych rewizji. Tymczasem walki w Królestwie nasilały się. Do Konstancji docierały
wieści z pól bitewnych i powstańczych
szpitali prowadzonych przez ofiarne Wielkopolanki ziemianki, na których czele stadokończenie na s. 11
Wystawa „Przebudzenie 1860–1863. Symbole, pieśni i modlitwy”
...Zamiast krwawych narzędzi wziął godła swojej
religii i narodowe sztandary do ręki i niemi tylko
okazał, czego wymaga i co mu się słusznie należy...
Powstanie styczniowe poprzedzone było
wydarzeniami rozgrywającymi się w latach
1860–1863, które historia opatrzyła mianem przebudzenia moralnego. Był to szczególny czas, rozpoczynający długi i trudny
marsz Polaków ku wolności, czas wspólnotowego odkrywania własnej historycznej
przeszłości. W tym odzyskiwaniu pamięci
krzepła świadomość niepowtarzalności losów narodu, przez które budował on swoją
tożsamość i rozpoznawał swoje dziejowe
powołanie. Takim zwrotem ku przeszłości
były z początku msze św. odprawiane za
dusze zmarłych poetów „Adama, Zygmunta, Juliusza”. Pogrzeb Zygmunta Krasińskiego po sprowadzeniu jego ciała do Polski w 1859 r. przerodził się w dużą manifestację patriotyczną. Nieco wcześniej,
w 1856 r., rocznicę śmierci Mickiewicza
w podniosłym nastroju uroczyście czcił Poznań, który uczynił zeń swoją trwałą tradycję. W latach następnych w polskich kościołach modlono się za dusze zmarłych na
emigracji Adama Czartoryskiego i Joachima
Lelewela. Niezwykłym wydarzeniem patriotycznym był pogrzeb generałowej Sowińskiej w czerwcu 1860 r. Hołd zmarłej,
owianej legendą bohaterskiego generała
i powszechnie szanowanej, oddała cała Warszawa. Wśród obecnych podczas uroczystości znaleźli się przedstawiciele wszystkich
warstw społecznych, środowisk zawodowych i wyznań. W czerwcu tego samego
roku w kościele na Lesznie w Warszawie
czczono rocznicę powstania listopadowego.
Obchody te zakończono wieczorną modlitwą przed znajdującą się nieopodal kościoła
figurą Matki Boskiej. Tam po raz pierwszy
odśpiewano pieśń Boże coś Polskę, która
stała się wkrótce hymnem śpiewanym
równolegle z Chorałem Ujejskiego. Tymi
aktami wspólnie przeżywanej pamięci rozpoczął się proces „przebudzenia” Polaków.
Stały się one siłą krzepiącą ducha i wzmacniającą poczucie narodowej godności, że
…nas ani prześladowanie nie trwoży, ani
mniemane łaski nie uwodzą, że jesteśmy
czem być powinniśmy.
Z upływem tygodni i miesięcy ta
wspólnota się umacniała i przybierała na
sile. Nie ustawała modlitwa „za ojczyznę”.
Wystarczyła do tego przydrożna „święta”
figura czy kaplica, wokół których gromadzili się ludzie. Nadchodzący czas przynosił
nowe wydarzenia. Dramatyczne wydarzenia. Obchody zwycięskiej bitwy na polach
Grochowa 25 lutego 1861 r. zakończyły się
natarciem oddziału konnicy na trzydziestotysięczny tłum ludzi, klęczący podczas procesji ruszającej z kościoła. Dwa dni później, 27 lutego, przed atakiem wojska nie
uchronił uczestników procesji nawet niesiony na jej czele krzyż, który połamano
i porąbano. Odtąd złamany krzyż będzie
symbolem obecnym podczas późniejszych
patriotycznych uroczystości. Byli zabici.
Ciała Pięciu Zabitych złożono w holu
hotelu Europejskiego, który na kilka dni,
aż do pogrzebu, stał się narodowym panteonem. Wiadomość o ofiarach obiegła polskie ziemie, wzniecając ogólne poruszenie.
Teraz już wszędzie w polskich kościołach
wznosiły się modlitwy w intencji Pięciu
Zabitych, „pomordowanych braci naszych”
i „męczenników”, o których informowały
gazety i rozsyłane ozdobne zaproszenia.
Pogrzeb odbył się za zgodą władz. Było to
wydarzenie znaczące i symboliczne. Ciała
odprowadzał na cmentarz milczący, podążający w skupieniu stutysięczny tłum
z udziałem duchownych wszystkich wyznań.
Po uroczystościach nad pogrążoną w żałobie Warszawą zaległa cisza. Ludzie powrócili do domów, zamilkł uliczny gwar, sklepy i kawiarnie były przez cały dzień zamknięte. W oktawę pogrzebu w kościołach
Powstańczymi śladami
Rogera Raczyńskiego...
podróży do Wrocławia zachorowała na
tyfus i niebawem ponownie wróciła do
Rogalina. Stan jej zdrowia ciągle się pogarszał, dla jego poprawy wyjechała na leczenie do Berlina, gdzie jednak zmarła. Spoczęła u boku swego męża w krypcie grobowej w Rogalinie, zbudowanej przez ojca
Rogera – Edwarda Raczyńskiego.
Na początku XX wieku spalił się budynek mieszkalny, który ludność miejscowa
nazwała Mielcuchem. Położony był malowniczo za parkiem rogalińskim, z widokiem na łąki i dawne koryto rzeki Warty.
W popiołach, w miejscu, gdzie stał komin
tej budowli znaleziono pieczątkę metalową
z napisem Komisarz Rządu Narodowego
na Wielkie Księstwo Poznańskie. Czyja to
była pieczątka i kto ją ukrył pod dachem
dokończenie ze s. 10
nęła po raz trzeci znana samarytanka Emilia
Sczaniecka z Pakosławia koło Lwówka.
Po kilku miesiącach i Konstancja Raczyńska wyjechała z kraju. Zimę 1863 roku
spędziła z Rogerem we Florencji, tam też
zjechało więcej polskich emigrantów tułaczy
popowstaniowych. Z początkiem roku 1864
Roger Raczyński wybrał się do Paryża dla
dokończenia i przygotowania dzieła o treści
filozoficznej i tam też 24 lutego 1864 roku
umarł po krótkiej chorobie, mając 44 lata.
Konstancja przeżyła go o 10 lat. Powróciła do Rogalina w 1874 roku. W czasie
wszystkich wyznań i synagogach odbyły się
stosowne żałobne nabożeństwa.
Nastał czas rzeczywistego duchowego
wzrastania Polaków. Asceza życia, porzucenie zabaw i rozrywek, żałobny strój były
tego widomymi oznakami. Przedstyczniowa
Polska modliła się. Znamienna dla ówczesnej modlitwy równoczesna obecność
pierwiastków religijnych z patriotycznymi
sakralizuje aktualnie dziejące się wydarzenia. Wpisana weń „historiozofia” wiąże to,
co ziemskie z Bożym planem stworzenia,
Grafika zamieszczona w: „Ojcze ratuj!
Boże błogosław Polsce”, zbiór pieśni
religijnych, 1861
w którym każdy naród wezwany do istnienia otrzymuje swoje powołanie. Dlatego
patriotyzm jest wypełnieniem prawa, które
jest święte: …W obronie praw Syna Twego
/ Budzi się w Bogu naród z uśpienia…
(„Pieśń do MB Częstochowskiej”). Święta
jest wolność, a jej ziemskim fundamentem
jest duch czasu – oświata („Pacierz ludu
polskiego”). Niewola jest zawiniona, więc
w modlitwach pojawia się błaganie o przebaczenie win naszych i ojców. Mocno artykułowaną winą jest krzywda braci naszych
włościan, a poczucie to znajduje odzwierciedlenie w ówczesnych programach politycznych. W ślad za wyznaniem win
pojawia się ewangeliczne przebaczenie
wrogom: Boże odpuść im, bo nie wiedzą,
co czynią i prośba: …Naszego wroga niech
dokończenie na s. 12
Mielcucha – nie wiadomo. Czy był to Aleksander Guttry, który został komisarzem
Rządu Narodowego na zabór pruski? Czy
też może ukrył ją Roger, opuszczając dom
rodzinny, do którego już nie powrócił?
Pieczątka po odnalezieniu przypominała
dawne troski i zmagania z okresu powstania
styczniowego...
Dziś Rogalin to miejsce wielu wycieczek, w te malownicze strony prowadzą
drogi sobotnio-niedzielnych spacerów i niewielu z odwiedzających tę dawną siedzibę
rodową Raczyńskich wie, że jej dawny
właściciel Roger Raczyński miał znaczny
udział w niesieniu pomocy powstaniu
styczniowemu.
Ryszard Jaruszkiewicz, regionalista
WINIETA
2013 nr 3
11
Tajemnica bibliotecznego regału
Połowa lat 70. W Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu, w dawnej Kaiser-Wilhelm-Bibliothek królowały i do dziś trwają w czytelni, a wówczas także w niektórych pracowniach, solidne dębowe regały sięgające od
podłogi do sufitu. Sensacją chwili okazało
się odkrycie pustego pomieszczenia (prawdopodobnie zapory przeciwpożarowej) za
ścianą jednej z pracowni. Przyszli robotnicy,
odsunęli regał i zza niego wypadła tekturowa
teczka, o tyle dziwna, że nie przypominała
będących w użyciu. Szarobura z takimiż
troczkami wzbudziła moje zainteresowanie.
Wewnątrz znalazłam luźne kartki rękopiśmienne. Okazały się listami sybirskich zesłańców, wielkopolskich powstańców styczniowych, co wnosić można było z treści.
Jak się tam znalazły? Tajemnicę po części mogą wyjaśnić wydarzenia z pierwszych
miesięcy okupacji hitlerowskiej w Poznaniu. Wiadomo, że po zajęciu Poznania we
wrześniu 1939 r. Niemcy opanowali także
gmachy użyteczności publicznej, w tym
Bibliotekę Uniwersytetu Poznańskiego. Do
1940 r. zatrzymali jeszcze polskich bibliotekarzy, ale rozpoczęli akcję zniemczania
księgozbioru, tzn. usuwania polskich dzieł
i materiałów „bezwartościowych dla kultury światowej”. Polskie książki wywożono
do papierni w Czerwonaku, gdzie je traktowano jak makulaturę. Być może jakiś
polski bibliotekarz ukrył za regałem ową
tajemniczą teczkę.
Zatem wróćmy do znaleziska. Udało mi
się dotrzeć do zachowanych do dziś tylko
nielicznych (dziewięciu) ich kopii (!). Pisane głównie piórem wskazują na autorów,
którzy posiedli jako tako sztukę pisania.
Nie ma wśród nich żadnego pisanego
ołówkiem niewprawną chłopską ręką, jakie
widziałam przed półwieczem.
Listy adresowane są do rodziców, żon,
krewnych zarówno z więzień w Jarosławiu
i Włodzimierzu, jak i z rot aresztanckich na
terenie Rosji europejskiej oraz ze zsyłki na
katorgę lub osiedlenie na dalekiej Syberii.
Datowane w latach: 1864, 1865, 1866 i 1869
obrazują różne sytuacje prawne i życiowe
powstańców styczniowych oczekujących na
wyroki lub już skazanych. Warunki ich życia
ukazane są dość ogólnikowo, gdyż listy podlegały ścisłej cenzurze; przechodziły przez
ręce urzędników carskich i samych generałgubernatorów poszczególnych obwodów,
którzy decydowali o tym, czy zostaną przesłane adresatom, czy zatrzymane. To samo
dotyczyło korespondencji zwrotnej. Aresztanci i zesłańcy mogli wysłać list raz na trzy
miesiące, a kosztował ich 30 gr. (papier,
koperta, znaczek), co równało się głodowaniu przez 2,5 dnia. Stan ducha zesłańców
był dramatyczny. Przez długie miesiące
i lata nie mieli żadnych wieści od bliskich,
nie wiedzieli, czy jeszcze żyją, co się dzieje
w kraju i czy w ogóle ktoś o nich pamięta.
Na ogół nie byli pewni przyczyn nieotrzymywania korespondencji; często mieli
poczucie odrzucenia, zdrady, zarzucali najbliższym oziębłość, byli w skrajnej rozpaczy.
„Co robić z sobą! Pytam się najdroższa Żono? bo sam dalibóg nie wiem” – pisał Zygmunt William w październiku 1865 r. z Sybiru. Ujęty w Płocku, przebywał w Krasnojarsku, potem w Irkucku, wreszcie w miejscowości Czyta na Zabajkale, gdzie odbywał karę dwóch lat ciężkich robót. „Moja
wolność po stokroć ograniczona – pisał. –
Piąty już list piszę do Ciebie…, na próżno
czekam odpowiedzi… władza wstrzymuje
nasze listy” – dodaje. Prosi o ciepłą odzież,
bo „tu mróz 40 stopniowy” i o interwencję
u władz ze strony rodziny: ojca, brata,
księdza Hilarego. Zastanawia się, czy warto
w ogóle jeszcze żyć bez nadziei na powrót.
Tylko niektórzy ją zachowali; wyliczali
czas do powrotu do kraju, mieli siłę na
podejmowanie walki o skrócenie wyroku,
pisali listy interwencyjne do władz, a także prośby do znaczących osób w kraju
o „wstawienie się za nimi” u władz rosyjskich lub pruskich. Niejaki Józef Kaźmierczak w latach 1865 i 1866 słał suplikacje,
Zamiast krwawych
narzędzi wziął godła...
Na przykład docierające z Krakowskiego
Przedmieścia do Zamku echa pieśni Boże
coś Polskę fatalnego dnia 8 maja sprowokowały atak oddziałów wojskowych i żandarmerii: na modlących się ludzi posypał
się grad kul. Niejeden raz dochodziło do
profanacji krzyża, kościołów, a Matka Boska Częstochowska była najzwyczajniej
ścigana jako inspiratorka rozruchów: zrywane były Jej wizerunki, masowo rozklejane na oknach i drzwiach domów oraz murach. Ścigano drukarzy nielegalnych ulotek
i zbiorów pieśni i modlitw religijno-patriotycznych. Wielkie zasługi mają tu poznańscy drukarze, którym udawało się przerzucać przez kordony policyjne do Królestwa, mimo konfiskat oraz kar, nielegalne
druki aż do upadku powstania styczniowego. A jednak prześladowania nie przeszkodziły świętowaniu rocznic Unii Horodelskiej i Unii Lubelskiej na ziemiach dawnej
Rzeczypospolitej. W Kownie i na polach
horodelskich manifestowano jedność narodów: „wolnych z wolnymi, równych z równymi”:
komentuje owe wydarzenia: ...to że lud tak
systematycznie przez lat trzydzieści gnębiony, przez lat trzydzieści prawie tylko senne
pod grobowym kamieniem wiodący życie,
dał w jednej chwili tak jawny znak siły,
czerstwości i życia, tak jeszcze dobitniej
maluje stan jego ducha, to z jak dojrzałą
i prawie świętą powstał w tej chwili powagą. Męczony od tylu lat tak straszliwemi
okrucieństwami azaliż nie miał aż nadto
powodów do zemsty? Liczący sto kilkadziesiąt tysięcy dusz a pamiętny dni takich
z swojej historyi, azaliż nie mógł zakipieć,
zaciąć się i dzieła zemsty dokonać? A przecież jakże stanowczo odtrącił od siebie
nawet zemsty uczucie! Zamiast krwawych
narzędzi wziął godła swojej religii i narodowe sztandary do ręki i niemi tylko okazał,
czego wymaga i co mu się słusznie należy
(za: „Dziennik Poznański” 1861, 12 marca).
dokończenie ze s. 11
przejmie skrucha / I w świętość praw tych
uwierzy... („Pieśń do MB Częstochowskiej”).
Na drogi wyruszają liczne pielgrzymki
do Częstochowy i innych czczonych miejsc,
a pątnicy pomimo grożących niebezpieczeństw i przeszkód – wszak były to patriotyczne manifestacje – „sposobem” docierają do celu. Jedną z takich pielgrzymek
opisuje warszawski publicysta: Dziś z rana
kilka tysięcy ludzi wszelkiego stanu zebrało
się przed kościołem Paulinów na Długiej ul.,
aby towarzyszyć w uroczystej procesji pielgrzymom udającym się do Częstochowy,
aż do rogatek Jerozolimskich. Szli wszyscy
w wielkim porządku, naprzód wszyscy
w ubiorach narodowych, rzędami, ująwszy
się pod ramiona. Sklepy wszystkie w ulicach, którędy przechodzili pozamykano.
Nie widziano policji ani wojska, więc też
wszystko odbyło się spokojnie. Na prowincji trwa wzburzenie umysłów. W kraju zabranym, na Litwie, Wołyniu i Ukrainie odbywają się demonstracje. W Białym Stoku
podobno zaszły bezprawia jak w Mławie.
Cała Litwa nosi żałobę (za: „Dziennik Poznański” 1861 z dn. 10 sierpnia).
W swej duchowej ojczyźnie Polacy byli
wolni. Za tę wolność jednak drogo płacili.
12
WINIETA
2013 nr 3
Uświęć Jagiełłów wielkie przymierze,
Złącz nas znów w jeden potężny lud,
Niech świat zdumiony przykład z nas bierze,
Jak krwią i łzami zdobywać ten cud.
(„Hymn na rocznicę Unii z Litwą”)
Jak rozumieli siebie tamci dziewiętnastowieczni Polacy? Prasa Królestwa tak
dokończenie na s. 13
Regina Kurewicz
Wystawa „Przebudzenie 1860–1863. Symbole,
pieśni i modlitwy”. Dom Literatury i Pracownia-Muzeum J. I. Kraszewskiego, 15 października –
31 grudnia 2013 r.
WINIETA Pismo Biblioteki Raczyńskich
Redaguje Kolegium, przew. Krzysztof Klupp
Poznań, ul. Wroniecka 14, tel. 61 855-12-44
e-mail: [email protected]
Projekt winietki: Nina Badowska
Druk: „Rex-Druk”, Skórzewo, ul. Sportowa 6
dokończenie ze s. 12
także dziękczynne z powodu uzyskania
skrócenia zsyłki do „Jaśnie Wielmożnego
Pana Hrabiego” (być może Jana Działyńskiego z Kórnika) z Kostromy. Jakiś nieszczęśnik, aresztant z Wijtkowni „nie biorący udziału w czynie”, lecz skazany na trzy
lata rot aresztanckich apelował w 1864 roku
o wstawiennictwo do pp. Chrzanowskich.
Wśród skazanych byli „przypadkowo”
pojmani, jak Antoni H. ze Środy, który skazany na dwa lata rot aresztanckich przez
Sąd Wojenny we Włocławku i po odbyciu
kary we Włodzimierzu obawia się zsyłki na
Sybir i prosi rodziców o wysłanie prośby do
Namiestnika Królestwa w Warszawie, aby
pozwolił mu wrócić do kraju, gdyż – jak pisał – „był za legalnym paszportem w Królestwie kilka lat przed wybuchem”.
Michał Tetrykowski (skazany na 2 lata
i dodatkowo w 1864 r. na kolejne – razem
na 4 lata zsyłki i ponownie sądzony przez
Sąd Polowy w 1865 roku i skazany na dalszą katorgę) błagał rodziców w liście z Tuły
w kwietniu 1869 r. o wstawiennictwo hr.
Władysława Łąckiego z Posadowa, posła na
sejm berliński. Jednocześnie martwił się, że
jego starzy rodzice zostawieni zostali sami
sobie, że nikt im nie pomaga w trudnej rzeczywistości, w jakiej się znaleźli z powodu
synowskiego dramatu. „Dziwi mnie mocno
to – pisał z goryczą – że Panowie Wielkiej
Polski raczyli zapomnieć o was i nie okazują żadnego współczucia nad Wami. Przecież powinni byli to czuć, że Ojciec zapracowany grosz położył na Ołtarzu Drogiej
Naszej Ojczyzny, a przy tym zasługi Ojca
mego dla Kraju są i były wiadome…”
Inni stracili nadzieję, prosili rodzeństwo
o opiekę nad starymi rodzicami, zaklinali
dzieci, by byli dobrymi ludźmi, zwalniali
żony z przysięgi małżeńskiej.
Listy te są dokumentem przede wszystkim cierpień psychicznych zesłańców, odizolowanych od świata i wiadomości o bliskich, co stanowiło wyrafinowaną katuszę
stosowaną przez carat, a także ich późniejszych naśladowców.
Tylko jeden z listów „przesłany okazją”
z Jarosławia przez Józefa do żony, datowany 30 listopada 1865 roku odkrywa część
prawdy o życiu codziennym skazanych.
Powstaniec pojmany w Warszawie trzymany za kratami, dopiero po dwóch latach
stanął przed Sądem Wojennym we Włodzimierzu jako mietecznik i skazany został
na 3 lata rot aresztanckich w Jarosławiu.
Jak opisuje, na miejscu traktowano ich jak
„największych zbrodniarzy”. Ponieważ od
pojmania nie golono aresztantów, miał obfity zarost, który mu obcinano brzytwą wraz
z kawałkami ciała, tak iż „krew strzykała
z całej twarzy”. Aresztanci mieszkali w celach 40–80-osobowych wraz z kryminalnymi „ruskimi”, na ogół zabójcami i włóczęgami, którzy po odsiedzeniu wyroków
byli zsyłani na Sybir. „Nas gorzej traktują
niż tych zabójców”, którzy awanturują się,
hałasują po nocach – pisze Józef – prześladują i biją współwięźniów; nie lepiej za-
chowują się polscy kryminalni. I do tego
wszechobecne nieznośne wszy… Wyjście
poza mury na roboty publiczne do prac
porządkowych, a w zimie do odgarniania
śniegu i lodu, odbywało się w asyście
żołnierzy z karabinami i bagnetami. Przyodziewek skazańca składał się z kaftana,
na plecach oznaczonego żółtą łatką i spodni
z szarego sukna, koszuli „osobliwego kroju”, czapki z krzyżem na wierzchu, butów
bez cholew. Karmieni byli owsianką, zgniłą
„czarną” kapustą, kaszą niekraszoną. Chleb
(3 funty dziennie) traktowany był jako środek wymienny za ubranie i tytoń, papier
i kopertę na list. Życie w rotach aresztanckich „jakie najnędzniejsze w świecie może
być” – pisze zrozpaczony więzień.
Po upływie kary rot aresztanckich chyba
żaden nie powrócił do domu, tylko na Sybir
– wyrokuje autor listu – gdzie czekały
„liczne piekła”. „Wysyłają na osiedlenie
w najdalsze gubernie azjatyckie w Tomskie,
Jenisejskie, Jakuckie, na Kamczatkę, tereny
dochodzące do Morza Lodowatego. Transport to jeszcze gorzej. Kują w kajdany
dwóch do kupy… i na nogi grube kajdany
się dostanie, i musi się iść z miejsca na
miejsce [etapami] 5 tysięcy wiorst czyli
400 mil polskich, 10 miesięcy na piechotę.
To jest droga do odbycia tak prawie jak
na śmierć”. Na miejscu zesłańcy skazani
na osiedlenie przydzielani byli do chłopów
w charakterze niewolników do najcięższych
robót lub dostawali kawałek ziemi. Tak
kończy swoją opowieść żonie „Józef mężem aż do śmierci” – i dopisuje – „choć Ci
więcej bym napisał, ale papieru brakło”.
Z kolei Leopold, syn S. Zarębskiego,
urzędnika Ziemstwa Kredytowego w Poznaniu, pisze w liście z sierpnia 1866 roku
o swoim osiedleniu we wsi Żerłykiena (?)
w Guberni Jenisejskiej: „Brak funduszy do
utrzymania zniewolił mnie pójść do chłopa
w tutejszej wsi jedynie za łyżkę lichej strawy
niby z łaski podanej, bo dopiero uczyć się
i przyzwyczajać muszę do pracy rolniczej,
nie mając żadnego wyobrażenia o takowej.
Łatwo sobie kochani Rodzice wystawią,
z jaką trudnością mi to przychodzi, gdzie
klimat tak ostry zimą, a w lecie upały,
rzec można afrykańskie. Nie tyle jednak
upały i praca męczą, ile owady, a mianowicie komary i tak zwane muszki, które wraz
z oddechem wpadają w gębę, nos i zasypują
oczy”.
Niektórzy zesłańcy pracowali przy budowie kolei żelaznej w Tulskiej Guberni,
jak Stanisław Kozłowski, autor jednego
z listów z 1866 roku.
Tak więc po półtorawiecznej niepamięci wróciły do nas sprawy, imiona i nazwiska zwykłych ludzi, którzy w dobie styczniowej przeżyli gehennę. Wyobrażenie o niej
dają nam te dziwnym trafem ocalałe listy.
Dramat powstania styczniowego powraca
w ich pożółkłych słowach, potwierdzając
prawdę o tragediach konkretnych ludzi
wciągniętych w tryby heroicznej Historii.
Eugenia R. Dabertowa
II nagroda ex aequo w konkursie dla Łukasza
Cywickiego za Exlibris Vlado Broniszewski
Konkurs
EKSLIBRIS 2013 im.
KLEMENSA RACZAKA
W dniu 5 października 2013 roku jury pod
przewodnictwem prof. Piotra Gojowego po
dokonaniu oceny nadesłanych prac postanowiło przyznać:
● honorową nagrodę specjalną Wojciechowi
Jakubowskiemu za całokształt dorobku artystycznego;
● I nagrodę w wysokości 3000 zł Mauricio
Schvarzmanowi za oryginalną i żywiołową
kolorystykę poetyki przełamującą formułę
ekslibrisu (Exlibris Pablo Al To Stein);
● II nagrodę równorzędną:
– w wysokości 1000 zł Łukaszowi Cywickiemu za syntezę i dobór środków wyrazu
(Exlibris Vlado Broniszewski);
– w wysokości 1000 zł Ewie Kutylak-Katamay za nadzwyczajny liryzm i poetykę
(Ex L T[adeusza] M[ichała] S[iary]);
● III nagrodę w wysokości 1000 zł Ryszardowi Baloniowi za śmiałość i umiejętne połączenie fantazji z warsztatową solidnością
(Ex Libris Artur Mario Da Mota Miranda).
Wręczenie nagród oraz otwarcie wystawy
pokonkursowej odbyło się 15 listopada br.
w Bibliotece Raczyńskich.
III nagroda w konkursie dla Ryszarda Balonia
za Ex Libris Artur Mario Da Mota Miranda
WINIETA
2013 nr 3
13
A jednak trochę żal...
(nostalgiczno-zabawne wspomnienia tamtych lat)
w bloku, mieliśmy do dyspozycji maszynkę
na prąd i garnek. Niestety, to urządzenie
miało to do siebie, że często przepalały się
w nim spirale, wtedy niezawodnym okazywał się widelec, którym można było ową
małą rzecz zespolić, i już wszystko grało.
Pamiętam gabinet przełożonej mieszczący się za szafą, oddzielającą go od reszty pracowników. Ponieważ obowiązywała
bezwzględna cisza, porozumiewaliśmy się
na migi – było jak w rodzinnym grobowcu.
Obiecałam wtedy sobie, że gdybym została
kiedyś kierownikiem, nigdy nie popełnię
tego błędu. Teraz nie mam swojej wydzielonej części, a pracownikowi pozwalam
na chwile relaksu, bo nie chcę powtórki
z tamtych czasów. Teraz każdy w ramach
swoich godzin wykonuje prace zadaniowe,
a kiedyś obowiązywały zeszyciki sprawdzane przez kierownika, w których były
rozpisane prace z dokładnością do 10 minut. Gdy trafiały się np. jakieś
przypadłości żołądkowe, trzeba było umieścić to w tzw.
godzinach krytych. Na szczęście znam to tylko z opowiadań starszych koleżanek.
Czynnie uczestniczyliśmy
w przeprowadzce do nowego
gmachu, pakując i rozpakowując książki, resztą zajmowały
się profesjonalne firmy przewozowe. Niegdyś gdy był remont
w starym budynku, m.in. wymiana rur, to pracownicy sami
znosili je na podwórko i sprząBiblioteka przy Świętym Marcinie, Dział Informacyjno-Bibliotali pomieszczenia po remongraficzny, po lewej w rogu Autorka wspomnień, rok 1978
cie. Jednym z „ważnych” za80.kkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkk
podkładanie należało już do pań. Te piece
dań było dbanie o roślinność, może to i nie
było takie głupie, bo można było choć
miały jednak swoje zalety, można było
w tzw. duchówkach piec jabłka, ewentual- kwiatkami rozjaśnić wnętrze często latami
niemalowanych pomieszczeń. Wprawdzie
nie grzać plecy przy kaflach.
Pracownicy „pierwszego piętra”, gdzie
w otwartej przestrzeni nowego gmachu są
dwa wielkie drzewa, ale cóż, skoro w prapracowałam, mieli do dyspozycji toaletę
z dwoma „oczkami”, wspólną dla wszyst- cowniach niczego nie można zawieszać.
W nowym gmachu mamy przestronne
kich osób płci żeńskiej. Ponieważ była
czytelnie, gdzie w spokoju można korzystać
ogólnie dostępna, trafiali tam też panowie,
do woli ze wszystkiego, nie tak jak przy
nie bacząc na kółko na drzwiach. Często
nie służyła ona do celów jej przeznaczo- Świętym Marcinie, gdzie dyżurujący pan
nych. Panowie zwykli spożywać tam rów- Michał musiał rozmawiać szeptem, żeby
nież wyskokowe trunki. Moja ówczesna jeszcze nie wzmagać hałasu spowodowaneszefowa przed wejściem do owego przy- go skrzypiącą podłogą, o którą i tak zawbytku sprawdzała po butach, jaka płeć aktu- sze obwiniano dyżurującego bibliotekarza.
alnie użytkuje to pomieszczenie. Papier to- Chociaż wtedy czytelnik pracował jak nalealetowy... zapomnij, przecież był to towar ży, bo te odgłosy na pewno nie dawały mu
deficytowy. W nowej bibliotece toalety przysnąć. W nowym miejscu nie boję się
piękne, światło samozapalające przy wej- dyżurów popołudniowych, obecność ochroniarzy daje poczucie bezpieczeństwa.
ściu, dużo oczek, mydło, papier, suszarki...
Teraz mamy pokoje socjalne z lodów- Nie tak jak kiedyś, gdy byłam „piękna i młokami i wszelkimi wygodami, a kiedyś scho- da” pewien „dziwny” osobnik kilkakrotnie
chciał koniecznie ok. godziny 20 wyjechać
dziło się do pani Mikołajczakowej na dół,
gdzie na tzw. placie stał duży czajnik z go- ze mną na wyspy szczęśliwe.
Dzisiaj bibliotekarz niczym się nie różni
rącą wodą i można było zaparzyć sobie
wyglądem od innych. Dawno temu obowiązyherbatę. Później, gdy owa pani zamieszkała
Zachwycamy się nową Biblioteką Raczyńskich przy Alejach Marcinkowskiego, która
architektonicznie łączy XIX-wieczną książnicę
z XXI wiekiem. Ma duże, skomputeryzowane przestrzenie przyjazne czytelnikom, ale
przecież jej początki były bardzo siermiężne.
Nie będę wracać aż do czasów biblioteki wybudowanej w 1829 roku przez samego Edwarda Raczyńskiego, o których już tyle napisano. Całe swoje zawodowe życie byłam związana z budynkiem przy ul. Św. Marcin 65,
nazywanym przez studentów „Raczkami”,
a który tak dowcipnie pożegnali poloniści.
Nowy budynek biblioteki ma klimatyzację, podłogowe ogrzewanie, a ja pamiętam jeszcze piece, w których palacz codziennie rano palił, o ile nie „zabalował”
poprzedniego dnia. Kiedy to się jemu przytrafiło – musieliśmy radzić sobie sami. Nasi
koledzy zakasywali rękawy, schodzili do
piwnicy po węgiel i zaczynało się palenie;
14
WINIETA
2013 nr 3
wał tzw. strój bibliotekarski – fartuchy, których moja mama nie założyłaby nawet do
pracy w ogrodzie oraz filcowe kapcie, a jeszcze wcześniej tzw. zarękawniki na łokcie.
A potem ten wizerunek bibliotekarza pokutował przez lata. Ponieważ cały okres studiów
mieszkałam w akademikach, gdzie „obowiązywał” strój dowolny, nie dałam się wcisnąć
w owo umundurowanie. Myślę, że to wcale
nie pomogło mi w oczach mojej kierowniczki.
Gdy oglądałam puste wnętrza opuszczonego, brudnego budynku, dziwiłam się, jak
mogłam tak długo wytrzymać w takim miejscu. A przecież, chociaż były to czasy trudne,
wydaje się, że mimo wszystko bardziej przyjazne dla współpracowników. Ponieważ bardzo, bardzo dużo lat przepracowałam w starym budynku, myślę, że mimo wszystko nie
raz przechodząc obok mojej „starej budy”,
pomyślę z nostalgią o minionych, acz trudnych czasach mojej bibliotekarskiej służby.
Krystyna Suchan
„Lokomotywa z Tuwimem”
W sobotę, 14 września na placu Wolności
trwał Dzień Organizacji Pozarządowych.
Wśród rozmaitych towarzystw, fundacji
i klubów swoje miejsce miało także Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich. Własną
działalność zaprezentowało też Koło SBP
przy Bibliotece Raczyńskich, które przygotowało warsztaty plastyczno-literackie pt.
Lokomotywa z Tuwimem. W 119. rocznicę
urodzin Juliana Tuwima zaprosiliśmy dzieci
na przejażdżkę Lokomotywą. Zainteresowani mogli przygotować wagonik, który
potem przyczepiali do lokomotywy. Dzieci
najpierw losowały karteczki z fragmentem
wiersza, następnie rysowały banany, stoły,
szafy i jedzących kiełbasy grubasów. Gotową i bardzo kolorową zawartość pakowały do przygotowanych wcześniej „wagoników”, które po doczepieniu kół mogły już
wyjeżdżać na trasę, by jechać „przez góry,
przez tunel, przez pola, przez las”...
Chociaż dzień był deszczowy, na czas
warsztatów na chwilę się rozpogodziło i nic
nie przeszkadzało dzieciom w pracy. A dzieci były bardzo zainteresowane i utalentowane (słoń, niedźwiedź i dwie żyrafy, koń
i krowa wyglądały naprawdę imponująco),
więc w ciągu niecałych dwóch godzin udało się przygotować cały pociąg, ze wszystkimi opisanymi przez Tuwima wagonikami
(choć było ich mniej niż „ze czterdzieści”).
Teraz ta piękna i kolorowa lokomotywa
wisi w Filii Dziecięcej w nowym gmachu.
Spotkanie na placu Wolności było okazją do przypomnienia poznaniakom roli, jaką w mieście pełni Biblioteka Raczyńskich,
ale także zaprezentowania nas, bibliotekarzy, którzy mieli szansę wyjść zza regałów
i pokazać, że nasza praca to nie tylko
wypożyczanie książek, ale też aktywizacja
czytelników, działalność kulturotwórcza
i animacyjna.
Kasia Wojtaszak
Kulinaria
poniekąd literackie
Zaczęło się od poszukiwań w bibliotece
książek z przepisami kulinarnymi kuchni
staropolskiej na szkolną prezentację.
Gdzie ja to znajdę? W myślach, jak
w przeglądarce, lustrowałam księgozbiór
w działach „Gospodarstwo domowe” i „Historia”. Może w Opisie obyczajów Jędrzeja
Kitowicza? Nie, to nie ta epoka; tam był
August III... To może W salonie i w kuchni
Elżbiety Koweckiej? Nie, też nie, tam
z kolei jest kuchnia pałaców i dworów polskich XIX wieku. Trzeba znaleźć coś innego, ale co? Przypomniała mi się zakupiona
kilka lat temu pięknie ilustrowana książka
Waldemara Baraniewskiego Kuchnia i stół
w polskim dworze, ale tam też nie było
przepisów kulinarnych, o które chodziło.
Ucieszyłam się, bo jeszcze znalazłam niedawne (2006) wydanie PWN Obyczaje
w Polsce. Od średniowiecza do czasów
współczesnych – i te okazały się najbardziej
przydatne.
Zapomniałam o tym wszystkim na tydzień, bo właśnie wtedy ukazał się nowy
numer czasopisma „Mówią Wieki”, cały
poświęcony kuchni staropolskiej! To dopiero jest uczta, nie tylko duchowa, bo ta druga – jak na mój gust – za tłusta, strasznie
tłusta, zupełnie jak u Ćwierczakiewiczowej
z XIX w. (365 obiadów), którą to książkę
wiele moich czytelniczek ma w swoich
domowych bibliotekach, nie mówiąc już
o Diecie Kwaśniewskiego, książce opartej na
teorii dr. Roberta Atkinsa. Kiedyś cieszyła
się ona w naszej bibliotece dużym zainteresowaniem. Na nazwisku autorki 365 obiadów (przypomnę: Ćwierczakiewiczowa) łamało sobie język wiele czytelniczek. Doskonałe ćwiczenie wymowy. Rodzicom najmłodszych pociech polecam książkę Marii
Strzałkowskiej Wierszyki do łamania języka.
„Mówią Wieki” czytałam ze szczególnym zainteresowaniem, nie tylko z okazji
prezentacji tematu naszej Czytelniczki.
Ileż tam wiadomości i ciekawostek co jadali nasi przodkowie, począwszy od kmiecia
do szlachcica, o rodzajach kaszy dla ubogich i bogatych, o słodko-kwaśnych smakach potraw etc.
W kilka dni po napisaniu tego tekstu
(w roboczej wersji) odwiedził nas Czytelnik,
który często wypożycza „Mówią Wieki”.
Wspomniałam o ciekawym, bieżącym numerze tego czasopisma. Rozmawialiśmy chwilę
o tych wszystkich specjałach kuchni staropolskiej, kiedy nagle uświadomiłam sobie,
że nasz Czytelnik ma nazwisko pochodzące
od nazwy jednej z potraw… właśnie staropolskich. Na szczęście starszy pan nie
zwrócił uwagi na moją konsternację i opowiadał o wyższości kaszy nad grochem.
Wychodząc wyznał scenicznym szeptem:
– A wie pani, jakie ja miałem przezwisko w szkole? „Kasza”, po prostu kasza,
którą lubię do dziś, wszystko jedno, czy jest
to gryczana „kaszka krakowska”, w której –
jak pani mówi – tak zakochała się Anna
Jagiellonka, że kazała ją sobie sprowadzać
na dwór do Warszawy aż z Radomska, czy
też zwykła kasza jęczmienna, tzw. pęczak.
A krupnik jak na tym smakuje!
Niezależnie od czasu i upodobań kulinarnych, wszelkie nasze codzienne potrawy
są drogie lub tanie, ale na pewno pracochłonne. Nie trzeba się do nich aż tak zniechęcać, do czego przekonuje nas Joanna
Chmielewska w swojej Książce poniekąd
kucharskiej. Z wrodzonym talentem pisarskim i humorem opisuje w niej przyrządzane osobiście ulubione potrawy od A do Z.
Na potrawę zaczynającą się od litery „e”,
zabrakło autorce już pomysłu, do czego
przyznała się szczerze: „W tym miejscu
Czytelnik może powiedzieć: E tam! zawracanie głowy…” Któryś z moich Czytelników dopisał cieniutko ołówkiem: „E tam!
Pani Joanno, a gdzie endywia kędzierzawa
z grzybami?”.
Zaskoczyła mnie kiedyś jedna z czytelniczek, pytając, gdzie można kupić zielone
pomidory. Zdziwiłam się: – Zielone? Nie
mam zielonego pojęcia… – Bo ja chciałabym takie kupić do zrobienia, jak w tej
książce – i położyła na bibliotecznej ladzie
książkę Fannie Flagg Smażone zielone pomidory.
Czekolada też mi się zapisała w pamięci
i to nie tylko jako tytułowa powieść angielskiej pisarki Joanne Harris. Po przeczytaniu
tej książki wiele czytelniczek wyznawało,
że lubi robić sobie taki koktajl lub torcik
na podstawie przepisów, które są zamieszczone na końcu książki. No proszę, jaka
czekoladowa radość.
Tych smakowitych przepisów kulinarnych w innych książkach też jest wiele.
Obecnie prym wiedzie Małgorzata Kalicińska, autorka Domu nad rozlewiskiem. Kiedy
ukazała się jej kolejna książka z tego cyklu
(z przepisami kulinarnymi na końcu książki) trzy Czytelniczki poprosiły o skserowanie przepisów. Serial na podstawie książki
oczywiście był oglądany, ale moje Czytelniczki mówią, że „to nie to”. Książka ma
swój klimat nie do powtórzenia.
Ale to jeszcze nie koniec. Szalę wszystkie-go przeważył pies – zwykły albo niezwykły jamnik. – Pogryzł mi te Herbatniki
– przyznała szczerze, bez wykrętów pani
Beata.
– Jakie herbatniki? – No, tę waszą
książkę Sowy. Nie wiem, co mu odbiło.
Nigdy czegoś takiego nie robił, przez dziesięć lat. Książka leżała na stole w kuchni
i nagle coś takiego, aż mi wstyd.
Może polubił herbatniki z jagodami –
pomyślałam ironicznie, ale widziałam, że
właścicielka niesfornego jamnika była
skruszona. Obwoluta książki była rzeczywiście pogryziona przez łakomego psa.
Herbatniki z jagodami Izabeli Sowy są
napisane lekkim i dowcipnym stylem i choć
nie ma w tej książce smakowitych przepisów na letnie desery, to okazuje się, że gdy
jest nam źle, nawet jeden „herbatnik” smakuje dobrze.
Hanna Sygidus
W yd a r z e n i a
16.06. Bajeczna Niedziela u Raczyńskich – Marcin Bosak zaprezentował
wybrane Bajki Marcina Pałasza.
● 21.06. Spotkanie „Przywitamy lato z tatą” – w nawiązaniu do serii książek Pan
Pettson; prezentacja Piotra Witonia (F46).
● 10.09. Otwarcie wystawy malarstwa
Rafała Labijaka w Pracowni-Muzeum
J. I. Kraszewskiego.
● 16.09. i 20.09. Prezentacja twórców
ZLP Oddział w Poznaniu: Danuty Bartosz, Pawła Kuszczyńskiego i Kaliny
Izabeli Zioły oraz Zdzisława Kaczmarka
i Marii Magdaleny Pocgaj.
● 18.09. Spotkanie autorskie Ǻsy Lind,
szwedzkiej autorki książek dla dzieci
z cyklu Piaskowy wilk.
● 25.09. Otwarcie wystawy fotografii teatralnych Jacka Kulma: Teatr Izabeli Cywińskiej. Teatr Conrada Drzewieckiego.
● 29.09. Bajeczna Niedziela u Raczyńskich – Waldemar Błaszczyk zaprezentował fragmenty opowiadania Pawła Wakuły Na tropie sześcioptaka.
● 3.10. Spotkanie poświęcone książce
Dziennik Helgi Helgi Hoškovej-Weissovej wraz z krótkim filmem dokumentalnym poświęconym jej losom oraz otwarcie wystawy jej rysunków.
● 5.10. Spacer szlakiem bohaterów książki Kryptonim POSEN Piotra Bojarskiego
– oprowadzała Karolina Dąbrowska oraz
spotkanie z Piotrem Bojarskim (Filia 11).
● 7.10. Spotkanie autorskie niewidomego
poety Krzysztofa Galasa „Wizerunki godzin”.
● 8.10. Spotkanie w Filii 8 z podróżnikiem
Andrzejem Pasławskim pt. „Europa mniej
znana – miejscówka z Montenegro”.
● 9.10. „Książka Wiosny 2013” – spotkanie z laureatami: Wojciechem Nowickim i Dariuszem Rosiakiem. Prowadzenie Przemysław Czapliński.
● 9.10. Spotkanie w Filii Wildeckiej
z podróżnikiem Andrzejem Pasławskim
„Londyn – nieznanym szlakiem”.
● 11.10. Spotkanie w Filii 8 z Agnieszką
Stein, psychologiem, autorką książki
Dziecko z bliska.
● 13.10. Bajeczna Niedziela u Raczyńskich – Magdalena Różczka zaprezentowała fragmenty opowiadania Barbary
Gawryluk Kaktus, dobry pies.
● 15.10. W ramach Dnia Białej Laski
dzieci z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Owińskach czytały fragmenty
Małego Księcia dzieciom widzącym
(w dziecięcej „Jedenastce”).
● 17.10. Spotkanie z Arturem Andrusem
autorem książek Popisuchy, Każdy szczyt
ma swój Czubaszek, Blog osławiony między niewiastami.
● 22.10. Spotkanie z Jerzym Kędzierskim
autorem książki Opowieść mężczyzny,
który zarabia śpiąc. Spotkanie poprowadził Wiesław Ratajczak (Dom Literatury)
● 23.10. Z cyklu „Kryminał z Poznaniem
w tle” spotkanie z Joanną Jodełką, autorką Polichromii, Grzechotki i Kamyka
(Filia 12).
●
WINIETA
2013 nr 3
15
Inna niż
wszystkie
W nowym gmachu Biblioteki Raczyńskich
– poza księgozbiorem, garstką najwierniejszych czytelników i oczywiście pracownikami – wszystko w zasadzie jest nowe
bądź inne i nie mam na myśli tylko murów
i mebli. Inna jest atmosfera, inne warunki
pracy, mamy wielu nowych czytelników,
a także współpracowników. Wszyscy
z mniejszym lub większym entuzjazmem
oswajamy tę odmianę.
Zupełną nowością w naszej pracy jest
Czytelnia Multimedialna. Nie dysponowaliśmy tego typu miejscem w starym gmachu
Biblioteki. Ciągle obmyślamy nowe możliwości wykorzystania tej nowoczesnej przestrzeni i jej wyposażenia. Jest to najmniejsza i najbardziej kameralna z pośród czytelni nowego gmachu, ale zarazem najbogatsza, jeśli chodzi o nowoczesny sprzęt. Ma
niewiele wspólnego z tradycyjnym wyobrażeniem czytelni bibliotecznej, nie znajdzie
się tu półek z książkami ani typowych
papierowych czasopism. Oferujemy w zamian inne nośniki informacji i rozrywki.
Mamy w swej ofercie między innymi
mikrofilmy najpopularniejszych czasopism,
których czytanie w oryginalnej formie jest
kłopotliwe ze względu na ich wiek, format
lub poważne uszkodzenia. Sprzęt znajdujący się w czytelni pozwala na przeglądanie
ich na tradycyjnych czytnikach lub z użyciem nowoczesnych skanerów, dających
możliwość optymalnej poprawy jakości
nawet bardzo starych i nieczytelnych
dokumentów. Dzięki tym urządzeniom możemy zapisać interesujący nas materiał
w formie elektronicznej lub zrobić wydruk.
Skanery to nie wszystko, dla większości
naszych czytelników najważniejsze znaczenie ma sprzęt komputerowy i audiowizualny. Komputery i internet to w dzisiejszych czasach oczywistość, której nie mogło zabraknąć w takim miejscu. Dodatkowo oferujemy dobrej jakości urządzenia
z wysokiej klasy słuchawkami, umożliwiające oglądanie filmów i słuchanie muzyki.
Na półkach Czytelni Multimedialnej
znajdują się ponadto liczne płyty CD i DVD,
sklasyfikowane według działów ułatwiających odnalezienie poszukiwanych treści.
Dysponujemy między innymi filmami fabularnymi i dokumentalnymi, muzyką, materiałami pokonferencyjnymi, kursami językowymi, słownikami, tekstami literackimi,
audiobookami, kreskówkami dla dzieci.
Specjalnie z myślą o użytkownikach
tej czytelni stworzyliśmy bazę linków do
materiałów i stron WWW ułatwiających
pracę naukową. Zawiera ona pliki odsyłające do krajowych i zagranicznych bibliografii internetowych, bibliotek cyfrowych,
zbiorów pełnotekstowych, czasopism open
accessowych oraz innych materiałów naukowych i edukacyjnych. W przygotowaniu jest jeszcze baza linków dotyczących
16
WINIETA
2013 nr 3
Poznania i Wielkopolski. Wszystkie zamieszczone przez nas źródła są legalne
i sprawdzone. W Czytelni Multimedialnej
udzielamy pomocy w wyszukiwaniu i zbieraniu materiałów naukowych z internetu.
To, co proponują wirtualne bazy, jest
idealnym uzupełnieniem księgozbioru
Biblioteki Raczyńskich.
Chcemy tę nowoczesną przestrzeń wykorzystać również do celów edukacyjnych.
Planujemy warsztaty dotyczące wolnych
licencji Creative Commons oraz źródeł open
accessowych w internecie, legalnych źródeł informacji i wolnych mediów, technik
wyszukiwania i zbierania wysokiej jakości
materiałów do prac naukowych i edukacyjnych. Zajęcia te przygotowujemy z myślą
o młodzieży, studentach, nauczycielach,
ale także wszystkich innych zainteresowanych tą tematyką. Zamierzamy prowadzić
również zajęcia z podstaw obsługi komputera i poruszania się w internecie, które
będą organizowane z myślą o seniorach.
Czytelnia Multimedialna jest zdecydowanie inna w porównaniu z tym, do
czego przywykliśmy w klasycznej bibliotece. Łączy w sobie przyjemną, lekką
rozrywkę z pracą intelektualną. Daje możliwość wirtualnego wyjścia poza mury
biblioteki. Internetowe bazy danych pozwalają nam sięgnąć po książki i czasopisma znajdujące się tysiące kilometrów od
nas. Łatwy dostęp do muzyki i filmów
służy w tej czytelni wytchnieniu i relaksowi jak nigdzie indziej.
Magdalena Drogoś-Kraszewska
Tajemniczy
klub czytelników
Na stronie internetowej Biblioteki Raczyńskich widnieje lakoniczna informacja o istnieniu Klubu Książki, czyli jednego z tych,
coraz popularniejszych w Polsce miejsc,
które skupiają miłośników literatury i lektur wszelakich. I choć z reguły mamy
w głowach pewien obraz ich funkcjonowania, niewielu próbowało na takie spotkanie przyjść i zweryfikować własne wyobrażenia. A być może wielu zastanawia
się, jak to rzeczywiście wygląda: czy czytamy tu wiersze, adorujemy umarłych
poetów, wyznajemy postmodernizm?
Powiedzmy, że te spotkania mają coś
z przygody i wymagają pewnej śmiałości.
Nieprzypadkowo informacje o działalności
Klubu Książki są słabo wyeksponowane,
skierowane dla naprawdę zainteresowanych.
Ten brak informacji bywa frapujący (na to
liczymy) i właśnie o ciekawość i odwagę
czytelników nam chodzi.
Prawdopodobnie wszystkie kluby książki mają mniej lub bardziej intymny i niejawny charakter. Najczęściej tworzy je grupa kilku, kilkunastu osób. Jak to wygląda od
wewnątrz, jak czytelnik dogaduje się z czytelnikiem? Czy łączy nas tutaj jakieś szczególne upodobanie do konkretnego rodzaju
książek, określone wartości, estetyki? Mówiąc
inaczej – czy czytamy podobnie i podobnie
rozumiemy? Oczywiście nie. Choć spotkania
odbywają się regularnie, mają przygodny (!)
charakter; znamy się słabo lub wcale, ale to
właśnie w różnicy i żywiole dyskusji odnajdujemy wspólną przestrzeń.
Wszystko dlatego, że staramy się rozmawiać
o książkach, które nas różnią, książkach o pewnym dyskursywnym potencjale; irytujących
w lekturze i odbiorze, jak Mag Johna Fowlesa,
fascynujących i przenikliwych, jak Cząstki elementarne Michela Houellebecqa, czy chłodnych
i analitycznych książek J.M. Coetzeego. Istnienie Klubu Książki nie byłoby możliwe, gdyby
nie pewne elementarne sprawy, jak szacunek
dla odmienności i różnicy poglądów. Różnorodne doświadczenia życiowe i czytelnicze czynią
dyskusję bogatszą, pozwalają na ciekawsze,
bardziej złożone spojrzenie, nie tylko na literaturę. Tę (literaturę) rozumiemy jako miejsce
spotkań i tak chcielibyśmy ją promować.
Kolejną przygodą będzie książka Zeruyi
Shalev Życie miłosne. Informacje na stronie
internetowej, oczywiście;). Odwagi!
Michał Gustowski
Książka Lata 2013
21 listopada odbyło się spotkanie z laureatami jubileuszowej 80. edycji Poznańskiego
Przeglądu Nowości Wydawniczych „Książka Lata 2013”:
● Aliną Borkowską-Rychlewską, autorką
książki Szekspir w operze XIX wieku. Romantyczne konteksty, inspiracje i nawiązania,
wyróżnioną za bogaty obraz miejsca Szekspira w operze i kulturze XIX wieku, z pogłębioną refleksją literacką, muzyczną, teatralną
i estetyczną, spisaną pięknym, jednocześnie
otwartym, komunikatywnym językiem (Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 2013).
Red. Grażyna Wrońska, prowadząca spotkanie
i rozmowę z laureatami, i Antoni Libera
● Angeliką Kuźniak, autorką książki Papusza, wyróżnioną za wzruszający reporterski
portret artystki wyklętej, odtwarzający nieistniejący już, fascynujący nomadzki świat
(Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013).
● Antonim Liberą, autorem książki Niech
się panu darzy i dwie inne nowele, wyróżnionym za kunsztownie wysnute historie o nieuchronności przemijania i nieprzewidywalności ludzkiego losu (Wydawnictwo Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2013).

Podobne dokumenty