wicher i słońce

Transkrypt

wicher i słońce
Justyna Szymkowicz
WICHER I SŁOŃCE
Wiatr gniewał się i srożył przez cały tydzień. Wył niemiłosiernie i dmuchał tak
silnie, że łamał drzewa, wykładał zboże na polach i nawet zwalił komin na domu pani
Raptusińskiej. Komin spadł do ogródka pana Krzykacza, cudem omijając kota
Dachowca.
Wicher był tak poirytowany i niezadowolony, że zachciało mu się kłócić ze Słońcem.
- Jestem o wiele silniejszy i mocniejszy od ciebie – zaczął się w końcu przechwalać.
- Ty nie umiesz ani powalać drzew, ani zrzucać kominów na dachy lub koty. Gdy
zechcę, mogę nawiać tyle chmur, że całkiem cię zakryją na długie lata. Jestem
największym mocarzem i władcą tego świata. Jestem Panem.
Słońce uśmiechnęło się promiennie i dobrotliwie.
- Dobrze wiem, co potrafisz Wichrze – powiedziało.
- Ale to wcale nie znaczy, że jesteś ode mnie mocniejszy – powiedziało Słońce swoim
dobrotliwym głosem. Na to Wicher ryknął wściekle:
- Oczywiście, że to właśnie znaczy, ty okrągły żółtku! I Wicher dmuchnął tak mocno
na stado świń, że aż im się rozprostowały pokręcone ogonki i uniosły się do góry,
tworząc „las ogonków”.
- Zróbmy zawody, kto jest silniejszy – zaproponował Wicher.
- Dobrze, jeśli tego chcesz – odparło Słońce.
- Widzisz tego człowieka na drodze? Możemy się założyć o to, komu z nas uda się
zdjąć płaszcz z jego grzbietu.
- Ha! – zaśmiał się świszcząc Wicher. – Zrobię to szybciej, niż ty zdołasz cokolwiek
powiedzieć, np. „Ene due rikie fake torba borba ósme smake”!
- Zobaczymy – uśmiechnęło się Słońce.
- Ty, Wichrze, spróbuj pierwszy.
Wiatr nabrał tchu, wzdął policzki jak banie i dmuchnął z całych sił. Szarpał
nieszczęsnym przechodniem na wszystkie strony, usiłując mu zerwać płaszcz
z grzbietu. Nie było to jednak takie proste, jakby się wydawało na początku. Im
szybciej i mocniej wiał Wiatr, tym szczelniej ów człowiek owijał się płaszczem i tym
mocniej zaciągał końce paska, aby się nie poddać.
Tymczasem Wiatr szalał z wściekłości. Ryczał i wył z całej mocy, aż zupełnie posiniał
na twarzy. W pewnej chwili prawie udało mu się zbić z nóg swoją ofiarę. Osłabł
jednak i w końcu zabrakło mu sił tak, że musiał się poddać.
- Twoja kolej – zrezygnowany Wiatr szepnął słabiutkim głosem do Słońca.
A Słońce uśmiechnęło się od ucha do ucha i oblało przechodnia całym blaskiem
swoich złocistych promieni. W niedługim czasie człowiek spocił się tak, że musiał
przystanąć, ażeby otrzeć pot z czoła.
- A teraz patrz – powiedziało Słońce, świecąc jeszcze mocniej.
Człowiek uszedł może trzydzieści kroków i zaczął dyszeć z gorąca. Wkrótce potem
przystanął i zdjął płaszcz.
- Hurrra! – krzyknęło Słońce. – Udało mi się!
Wiatr musiał przyznać z niesmakiem, że Słońcu się udało i został pokonany.
- A niech to dunder świśnie! – zagwizdał ze złości Wiatr. – A jednak nie jestem
najsilniejszy na świecie. Słońce mnie pokonało. Może też swoim sprytem?

Podobne dokumenty