Kulturystyka 11

Transkrypt

Kulturystyka 11
Kulturystyka 11
BAŁWAN NA NARTACH
Z czym kojarzy się zima tym wszystkim, którzy pamiętają śnieg? Z bałwanem. Ciekawe
dlaczego. Przecież bałwan to, według „Słownika języka polskiego” (PWN), „posąg bożka
pogańskiego”.
Owszem, ale kiedy zakazano oddawania czci bożkom, zabobonny człowiek opracował metodę
okrężną: lepił je raz do roku ze śniegu, dobrze wiedząc, że wiosną nie pozostawią po sobie ani
śladu, i – przyozdabiając im nosy marchewką (o kultach fallicznych napiszemy w „Kulturystyce”
już wkrótce) – wielbił. Bałwochwalstwo, bo tak się to uczenie nazywało, w naszych czasach
przybrało formę zbiorowego modlenia się o śnieg. Z tym, że nie o bałwany już idzie. Idzie o to,
żeby jechać z rodziną na narty. Trwa sezon białego szaleństwa…
Narty niejedno mają imię. Największym powodzeniem cieszą się dyscypliny zjazdowe. Nie
wolno jednak zapominać o czymś równie zdrowym, co zabawnym, czyli o nartach biegowych.
W Skandynawii narodził się biathlon (dwubój zimowy), strzał w biegu. Konkurencja równie
absurdalna, co letnie zawody w rzucaniu krowim łajnem (specjalność anglosaska). Płeć
zawodniczek byłego ZSRR, występujących w dwuboju zimowym, nadal pozostaje tajemnicą dla
nich samych. „Strzałem w biegu” studenci medycyny nazywają egzamin praktyczny z anatomii.
Osobną dyscypliną są skoki narciarskie, fortuna jednak i tu kołem się toczy – trzeba pamiętać o
skaczących z „mamucich” skoczni Norwegach, z których wielu dotąd nie wylądowało!
Nieszczęśnicy weszli na orbitę okołoziemską – kilku sponsorowały firmy telekomunikacyjne i
zawodnicy ci pełnią obecnie rolę przekaźników.
Przyjrzyjmy się, w jakim kierunku przebiegała ewolucja nart zjazdowych. Początkowo człowiek
jeździł na dwóch nartach, podpierając się kijkami. Stopniowo opanował technikę jazdy tak
dalece, że kijaszki okazały się zbyteczne i narciarz mógł je odrzucić – ich niespodziewany
nadmiar spowodował popularyzację pieśni ludowej „kto nie wypije, tego we dwa kije” (śpiewała
Kayah do muzyki góralskiej). Ewolucja postępuje wielkimi krokami – albo susami, jak powiadają
ewolucjoniści zakopiańscy. Z rozwojem narciarstwa było podobnie. Przełomowym krokiem
(susem) okazało się przejście z dwóch nart na jedną, zwaną z angielska „snołbordem”.
Prekursorskim zwiastunem tej transformacji był – podejrzewam, że przypadkiem –twórca filmu
„Głupi i głupszy”. W scenie na stacji benzynowej jeden z bohaterów (głupi albo głupszy)
zagaduje atrakcyjną dziewczynę wiozącą narty na bagażniku. „Ładne narty” – mówi bohater.
„Dziękuję” – odpowiada dziewczyna. „Twoje?” – kontynuuje on. „Tak” – mówi ona. Na to
bałwan: „Obie?”. Na tle rewolucji trwającej we współczesnym narciarstwie urasta to do rangi
proroczego widzenia!
Zwolennicy „snołbordu” – czyli, nazywając rzecz po imieniu: ludzie na jednej narcie – opanowali
1/2
Kulturystyka 11
stoki i trasy zjazdowe i wdarli się przebojem do tradycyjnych konkursów mistrzowskich. A jaki
będzie następny etap? Nietrudno zabawiać się w futurologa, kiedy kierunek zmian określono
tak wyraźnie. Cztery – dwa – jeden… Co dalej? Odpowiedź brzmi: zero!
To jasne – finalnym krokiem jest… narciarstwo bez nart. Przewiduję stopniowe zmniejszanie
gabarytów śnieżnej deski (tak brzmi spolszczenie słowa „snołbord”), prowadzące do
opanowania techniki zjazdu na stopach (etapem przejściowym mogą być buty zjazdowe –
„snołbuty”). Niestety, wniosek z tych prognoz, nasuwa się jeden. Ewolucja, jak fortuna, kołem
się toczy – zjeżdżanie na sinych stopach po językach lodowców było rozrywką człowieka
paleolitu, czego dowodzą liczne dzieła malarstwa naskalnego. Historia narciarstwa sięga
czasów zlodowacenia!
Skoro już przy zlodowaceniu jesteśmy, warto wybiec myślą w przyszłość. Czeka nas stopniowe
ocieplanie się planety. Coraz wyżej będziemy piąć się w góry, aby znaleźć język ośnieżonej
połaci („na całej połaci śnieg” – pisał Jeremi Przybora, ale to starszy pan i jego zimy bywały
jeszcze piękne jak w bajce). Aż nadejdzie dzień, w którym ostatni płatek śniegu na wierzchołku
Mount Everest (8848 m n.p.m.) wyda ostatnie tchnienie i w postaci pary rozpłynie się w tej
naszej wielkiej cieplarni bez ogrodnika. Pewien czas później jakiś sentymentalny wynalazca
opatentuje nową generację nart – na kółkach. Wpierw z kijkami (na ich końcu amortyzowane
kółeczka), później bez. „Snołbordy” ożeni się z deskorolką i cały proceder rozpocznie się od
nowa. Ostatnim etapem tej powtórzonej ewolucji byłaby – jak dowiodłem wyżej – jazda na
stopach. Tym razem z kółkami. Narciarzy przyszłości będzie więc trapić… pękająca oponka.
„Poszedłem na narty, ale złapałem gumę” – wydaje nam się dziś usprawiedliwieniem godnym
bałwana. Przypinajmy więc deski, dopóki choć na kawałku połaci śnieg.
[URODA, 2000]
2/2

Podobne dokumenty