Tutaj znajduje się bezpłatna, elektroniczna
Transkrypt
Tutaj znajduje się bezpłatna, elektroniczna
Tomasz Jakubiak NIEBIESKIE DNI MINIATURY O MIŁOŚCI, ANIOŁACH I ŚMIERCI Tarnowo Podgórne, 2008, Tomasz Jakubiak Copyright © by Tomasz Jakubiak Tarnowo Podgórne, 2008 Druk i oprawa: PRZEDSIĘBIORSTWO WIELOBRANŻOWE MAX LESZEK MICHAŁOWSKI ul. Fredry 8, 61-701 Poznań tel. 0 602 214 346 Wszelkie kopiowanie tekstów i ich rozpowszechnianie niekomercyjne jest dozwolone pod warunkiem uzyskania wcześniejszej zgody autora. Kopiowanie i dalsza publikacja ilustracji wymaga uzyskania zgody ich autorów. ISBN 978-83-927135-0-0 Dusza Chcesz? Odsłonię przed Tobą moją duszę i ofiaruję Ci ją... Tylko co z nią zrobisz? Posadzisz na krześle obok? Rozwiesisz razem z praniem? A może owiniesz ją wokół szyi i zaczniesz wspinać się na chyboczący się taboret? Albo będziesz ją smakować ustami, rozgryzać powoli jej włókna i rozgniatać na podniebieniu? A potem przetrawisz ją kieliszkiem czerwonego wina? Moja dusza jest bezbronna. Daje unieść się w dłoniach. Jak płócienne prześcieradło albo zgubione łabędzie pióro. Nie ma w sobie żadnej choroby. Nie musisz się bać. Może, co najwyżej, zarazić Cię moim życiem. Sprawić, że zrozumiesz słowa, których wciąż używając nie domyślasz się znaczenia. Moja dusza nie należy do mnie. Została mi powierzona na czas kilkudziesięciu lat, które można w każdej chwili zamknąć błyskawicznym zamkiem. Kiedyś należała do kogoś innego. Spójrz, chcę Tobie właśnie ją ofiarować! Wahasz się? Czy prościej byłoby trzymać w Twoich dłoniach moje pulsujące życiem serce? Moje ciało jest tylko tatuażem duszy. Nieszczelnym pojemnikiem nie nadającym się dłużej do przechowywania tych samych śmieci. Cuchnącym mięsiwem, w którym zagnieździły się nieuleczalne choroby. Kretowiskiem, którym oddycha poraniona ziemia. Obumierającym korzeniem usychającego drzewa. Czy mogę ofiarować Ci moją duszę? Nie musisz płacić ani stać w kolejce. Możesz tulić ją do siebie każdej nocy. A w ciągu dnia patrzeć jak odbija się w tafli drżącego jeziora. Może nawet zatańczy dla Ciebie ryzykując spalenie w płomieniach ogniska, które rozpalasz co wieczór w myślach? Czy sięgniesz dłońmi po nią? Czy rozepniesz guziki koszuli, by wtuliła się w Twoje ciało? Czy obejmiesz ją czule, czy ściśniesz z całych sił, by nie mogła uciec w stronę południowego światła? Czy zdusisz ją nogą jak jadowitą żmiję, czy ułożysz delikatnie w pachnącej pościeli? Co zrobisz z moją duszą, jeśli wcześniej zabrano Ci Twoją? 5 Sen profetyczny Ubiegłej nocy śniły mi się Anioły. Krążyły nade mną ciężkim łopotem skrzydeł rozrywając nocną ciszę. Stałem na skale, wysoko, niczym Podróżnik po morzu chmur z obrazu Friedricha. Na policzkach czułem chłodny pocałunek wiatru. W oddali jaśniał sierp księżyca; kim jest ten złodziej, co ze świetlistym workiem na plecach podniebnym traktem przemyka? Co chwilę któryś z Aniołów przysiadał się do mnie i opowiadał historie. Za każdym razem, poruszony, patrzyłem z zaskoczeniem w jego stronę i odpowiadałem: Znam to, znam! To historia o mnie! To przydarzyło się właśnie mnie! I słyszałem wciąż tę samą odpowiedź: Tak, to historia o tobie, gdyż kiedyś byłem twoim aniołem stróżem. Wyznaczono mi twój los na pięć lat. O świcie okazało się, że rozmawiało ze mną osiem Aniołów. A później śniłem o gałązkach drzew. Smakujących życie. Śniły mi się fale wiatru chłodzące liście zmęczone słońcem. Słyszałem ich delikatne szemranie, niby kryształowej wody z górskiego potoku; opowieść drzewa o minionej nocy rozproszonej skrzącym się świtem dnia. I pomyślałem sobie: mógłbym być drzewem opiewającym szum wiatru i świergot ptaków odnajdujących schronienie. Rozłożystym dębem dającym ochłodę w skwarny dzień lub wysoką topolą rozcinającą całun nieba. Albo iglastym cedrem, z którego wyrzeźbiono drewnianego człowieka. 6 Podzielony kamień Znalazłem kamień rozdzielony na trzy części. A może ten kamień odnalazł mnie? Jesteśmy wnętrzem jego skamieniałych dłoni. Trzecim okiem zatracającym zdolność akomodacji; rozdzielonym na trzy, uzupełniające się, przestrzenie, powierzchnie i owalne krawędzie. Jesteśmy wytrawionymi brzytwą czasu paskami życia przeistoczonego w kamień. 7 Początek? Może lepiej nie znać początku? Nie uważać go jako coś nieodzownego? Czyż każda historia nie jest tylko ciągiem dalszym czegoś, co miało miejsce w przeszłości? Czy nie jest fatum, losem, przeznaczeniem? Na przykład kobieta jadąca tramwajem, wysiadająca o jeden przystanek dalej niż zwykle. Wysiada i spotyka nieznajomego mężczyznę, który po kilku dniach znajomości staje się jej obsesyjnym kochankiem... Albo kobieta, której świat zmienił się po przeczytaniu słów, których autorem był mężczyzna, o którym pomyślała: To jest on, to na niego czekałam, to z jego słów powstałam, to on mnie stworzył, to jego chcę odnaleźć, to z nim i dla niego chcę żyć. I odnajdzie go, choć zajmie jej to wieczność. A kiedy spojrzy w jego oczy, nie będzie musiała niczego mówić wbrew sobie. On będzie wiedział i ona będzie wiedziała. Będą wypowiadać słowa w tym samym czasie i wykonywać podobne gesty. Spośród wszystkich możliwych kwiatów wybiorą dla siebie bukieciki konwalii, a spośród wszystkich drogocennych kamieni – nadmorski bursztyn. Albo dwójka dzieci bawiących się w piaskownicy, nieopodal której zatrzymuje się duży, czarny samochód tętniący głośną, rockową muzyką. Po chwili odjeżdża. Dokoła panuje głęboki spokój i harmonia, z tą jedynie różnicą, że w piaskownicy znajduje się już tylko jedno dziecko... Więc... jaki jest początek? Czy początkiem jest Słowo, czy Myśl? Czy Myśl wypływa ze Słowa i czy istniałaby bez niego? A może to właśnie Myśl jest materią, z której Słowo mogło się narodzić, by w końcu ową Myśl wyrazić? Są we mnie takie słowa, których nigdy nie wypowiem, których nikt nigdy nie usłyszy. Są we mnie również słowa jak deszcz; nieuchwytne, przychodzące znikąd i do nikąd odchodzące. Bywają jak pajęcza sieć, z której trudno się wydostać. 8 Niektóre zapadają w pamięć. Zlewają się w rytmiczne dźwięki powielane tembrem głosu. Słyszysz? Czy mnie słyszysz? Mówię właśnie do Ciebie. Słowa, które dźwięczą w tej wieczornej ciszy są właśnie dla Ciebie. Powiem: szum nieprzemierzonego morza, szum przesypującego się przez palce piasku, oddech drzew wyrastających poza wydmami, w których chciałby zamieszkać nadmorski wiatr. Usłyszysz: mruczenie fal, czas przesypujący się w klepsydrze, zawodzenie wiatru nie mogącego odnaleźć dla siebie miejsca. 9 Odległości Cóż więcej mogę Ci dać niż te Słowa, w które nikt nie chce uwierzyć? Cóż więcej niż te wersy zapisane w chwilach ciszy i upojenia ciemną jak kruk nocą? A jeśli powiem Ci, że lubię zapach deszczu i dotyk jego kropel na twarzy i że lubię, gdy wiatr głaszcze moje policzki, to byłabyś gotowa uwierzyć? W naszym Bursztynowym Domu będzie czekała na Ciebie moja nieobecność. Wypalone drwa w kominku. Zimna woda w czajniku i pusty kubek do kawy. Niepotrzebna nikomu gazeta z ogłoszeniami o pracę. Wypisany długopis, który obracałem w palcach. Przeciwsłoneczne okulary chroniące mój wzrok. I koszula, którą przytulisz do twarzy, by chłonąć mój zapach. Usiądziesz przy stole i spojrzysz w okno, za którym będzie zapadać zmierzch i milknąć zgiełk nigdy nie śpiącego miasta. Przypomnisz sobie moje słowa, oplatające Twoje myśli, które były Ci najdroższymi ze wszystkich słów; budzące Cię każdego poranka i kojące przed zaśnięciem. Przypomnisz sobie moje spojrzenie; to samo, w którym się przeglądałaś i w którym byłaś głębiej niż ktokolwiek, kiedykolwiek i gdziekolwiek. Możesz mieszkać na innym kontynencie a jednocześnie być blisko. Bliżej niż gdybyś była w pokoju obok. Możesz wyjechać trzy tysiące kilometrów dalej i być blisko. Tak blisko, byś nie musiała mi się więcej śnić. Mieliśmy rozmawiać, pamiętasz? Ten dom, który budujemy ze Słów, składa się z przedsionka Milczenia, długiego korytarza Emocji i salonu Myśli. Powinniśmy zadaszyć go Wspomnieniami. Pomalować ściany w pokojach kolorami Czekania i Nadziei. A w kuchni ustawić wyciosany do Rozmowy stół. Jesteś poza ścianą Ciszy. 10 Nieuchwytna jak drozd umykający przed obiektywem aparatu fotograficznego. I już, przemykasz gdzieś w jego zasięgu, siadasz, na chwilę, by w sekundę później, spłoszona, umknąć przed zoomem fokusa. Są chwile, gdy słyszę Twój głos, ale nie wiem, skąd do mnie dochodzi. Drży jak listki drzewa, w którego konarach skrył się niedostępny dla oczu ptak. Jest drżącym głosem Ordonki z lat trzydziestych, rozlegającym się z gramofonowej płyty. Przywołuje miniony czas. Przyspiesza rytm serca i otwiera zastawki dźwięków. Zatańczysz? Niech ten taniec uniesie Cię stąd. Nie zatrzymuj się; w tych lustrach pojawisz się ledwie, muśnie Cię kryształ, nie powstrzyma czas a świateł żyrandoli ogarnie brylantowy blask... A gdy już taniec Cię znuży i muzyka kołując odpłynie w senną dal - staniesz przed lustrem. Podniesiesz oczy i spojrzysz we własne odbicie. I gdzieś tam, na dnie źrenicy, odbije się Twoja postać. Ujrzysz człowieka, który zamieszkał w najdalszych zakamarkach mojej duszy. I wtedy ktoś cicho zapuka do drzwi. Podejdziesz i otworzysz je. Tym kimś będę ja. 11 Niedzielnie Któregoś dnia, po prostu, wejdziesz w moje życie. Bo ja będę czekała. Bo warto jest czekać na Ciebie. Całe życie uczyłam się być dla Ciebie. Wszystko, przez co przeszłam – było dla Ciebie. Ból zdrady, namiastka miłości, tęsknota i wspomnienia, przez które przestałam śnić... Dostaniesz nieskończenie wiele. Więcej niż mógłbyś chcieć i oczekiwać. A może właśnie marzysz o tym teraz, gdzieś tam, gdzie jesteś? Czy wiesz, że czekam na Ciebie? Całe życie czekałam! Jest we mnie ocean miłości. Niewykorzystana czułość i wierność. Słowa, których jeszcze nie zdążyłam wypowiedzieć. Które chcę powiedzieć Tobie. Tylko Tobie. I będzie wśród nich „Zawsze” i „Nigdy”. „Zawsze będę z Tobą” i „Nigdy Cię nie opuszczę.” I chociaż jest we mnie tak wiele strachu, że zechcesz odejść, że któregoś dnia mogę Cię po prostu stracić, to pozostanę przy Tobie. Będę spinką u mankietu Twojej koszuli. Guzikiem zapinanym w pośpiechu. Ręcznikiem, w który wycierasz twarz. Kartką papieru, na której będziesz zapisywać kolejne historie... A Ty przyjdziesz któregoś dnia i po prostu obejmiesz mnie. Przytulisz. I już nie wypuścisz z ramion. A ja będę chciała w nich pozostać. W schronieniu Twojego dotyku i ciepła słów, które do mnie wypowiesz. I nie pozwolisz mi odejść. Powiesz: “Odnalazłaś mnie. Nie szukaj dalej.” Nie pozwolisz mi uciec, nawet gdybym mówiła przez łzy: “I tak nic z tego nie wyjdzie.” Nie poczuję się już nigdy więcej sama. Samotność będzie fotografią wciśniętą w album porzucony niedbale na strychu domu, w którym nikt nie mieszka od lat. 12 I chociaż będę stała w oknie, za firanką, patrząc jak wracasz do... to będę żyła myślą, że powrócisz. Bo będziesz wracać. Będziesz tego chciał. I ja będę tego chciała. A jeśli kiedykolwiek miałabym dokądś odchodzić a potem wracać - to od Ciebie do Ciebie. I któregoś dnia nie będziesz mnie musiał przekonywać, że Miłość istnieje. Bo miłość, w którą przestałeś niegdyś wierzyć była inna. Była jedynie preludium do uwertury naszego uczucia. Bo miłość, w którą przestałam wierzyć ja – była inna. To były jedynie dwa takty, uderzenia batuty dyrygenta zanim ktokolwiek z orkiestry rozpoczął prawdziwie grać. 13 Na moich dłoniach... Na moich dłoniach wzrasta soczysta zieleń. Moje dłonie są łąką, w której się zanurzysz. Miękkim dywanem, do którego przytulisz twarz i spokojnie zaśniesz. Dotknę Cię dojrzałymi źdźbłami traw, rozbudzę zapachem rumianków, błękitnych chabrów, w których przegląda się niebo, moją krwią nabrzmiałych maków, wyściełanych słońcem jaskrów, kąkoli tętniących purpurą i księżycową bielą muśniętych stokrotek. A potem wchłonę Cię w moją zieleń. I nasza krew będzie zielona. W zielonych krwiobiegach tętniących życiem. 14 Księżyc ma smak kawy. Twoje usta smakują księżycem... 15 Zanim przyszłaś, zapomniałem o Tobie... Byli tam oboje. Oboje przed wyznaczoną godziną spotkania. On dwadziecia minut wcześniej. Rozglądał się w tłumie próbując rozpoznać jej twarz. Postanowił pospacerować uliczkami Starego Miasta, aby uspokoić swoje myśli przed niewiadomą. Kiedy odszedł, przyszła Ona. Było to o piętnaście minut wcześniej od wyznaczonej godziny spotkania. Rozglądała się w tłumie próbując rozpoznać jego twarz. Potem postanowiła pospacerować uliczkami Starego Miasta. Myśleli o sobie, o tym, że za pewien czas, chociaż wskazówki zegara zdawały się przysnąć, poznają się, usiądą naprzeciw siebie i zamienią kilka słów, które, być może, zmienią ich życie. Wiesz, to jest taka chwila, w której mogłabym Ci oddać wszystko. I niczego nie prosić w zamian. Niczego nie oczekiwać. Chciałabym być po prostu Twoja. Być Twoją kobietą. Niczyją inną. Tylko Twoją... Być może za godzinę lub trzy będę Cię po prostu nienawidzić. Ale to będzie za tę cholerną godzinę lub jej dwie bliźniacze siostry. Teraz chcę po prostu patrzeć w Twoje oczy. Poczuć Twoje dłonie na mojej twarzy. Jak głaszczą moje policzki. Jak Twoje palce wtapiają się w moje włosy. To jest taka chwila, w której mogłabym się w Tobie zatracić. W której cała przeszłość jest nic nieznaczącym ziarnkiem piasku, co dostało się do oka i wypłynęło łzą, którą osuszysz ustami. Wcześniej nie sądziłam, że istnieje ktoś taki. Że powiem Ci to, o czym myślę. I że nie będę się martwiła o własne słowa. Bo chcę Ci je powiedzieć jak nikomu innemu. I patrzeć Ci przy tym prosto w oczy. Przejrzeć się nich i dostrzec, jaką jestem naprawdę. Wiesz, to jest taka chwila, w której mógłbym Ci oddać wszystko i niczego nie prosić w zamian. Być może za godzinę lub trzy będę Cię po prostu nienawidzić. Ale to będzie za tę cholerną godzinę lub jej dwie bliźniacze siostry. Teraz chcę po prostu patrzeć w Twoje oczy. Objąć dłońmi Twoją twarz. Głaskać Twoje policzki, wtopić moje palce w Twoje włosy. 16 To jest taka chwila, w której mógłbym się w Tobie zatracić. W której cała przeszłość wydaje się pyłem na skrzydłach ćmy. Wcześniej nie sądziłem, że istnieje ktoś taki. Przecież ja Ciebie wymyśliłem! Powstałaś z moich słów, z moich snów i marzeń, które zabijałem w sobie przez wiele lat. I zanim przyszłaś, zapomniałem o Tobie... A teraz odświeżyłaś wszystkie wspomnienia. I wiesz, nadeszła najszczęśliwsza chwila mojego życia. Cokolwiek stanie się za jakiś czas, ktokolwiek będzie z Tobą i z kimkolwiek będziesz Ty. Wiem jednak, że pozostaniesz na zawsze; jeśli nie w tym świecie, to w którymś z do niego podobnych. Powiem Ci, o czym myślę. I nie będę się martwił o własne słowa, bo chcę Ci je powiedzieć jak nikomu innemu. I patrzeć Ci przy tym prosto w oczy. Przejrzeć się w nich i dostrzec, jaki jestem naprawdę. Kupiła mu bukiecik konwalii nie wiedząc, że On zrobił to samo dla Niej. Dlaczego spośród wszystkich kwiatów wybrali akurat te? Czy sprawiły to stojące na chodniku przypadkowe kwiaciarki? Czy przyczyną była biel kwiatów wtulająca się w rozchylone świeżą zielenią liśćie? Przecież równie dobrze mógłby być to bez, którym pachnie jej skóra. Albo róże. Albo tulipany. Albo może maki zaczerwieniające podmiejskie łąki. Wybrali jednak konwalie. Teraz cały świat pachnie konwalią. 17 Przed wykładem Jestem na parę minut przed spotkaniem z młodymi ludźmi. Przyjdą na mój wykład. Mam im opowiedzieć czym jest Miłość. Opowiem im czym mogłaby być. Albo czym chciałbym, żeby była dla mnie. Opowiem o czekaniu, samotnym świcie i bezsilności. O miejskim tramwaju i spojrzeniach przechodniów. O kosmyku włosów, który przypadkowo musnął policzek. Opowiem o suficie, na którym tańczą cienie. O światłach nocnego miasta. O balkonie, gdzie staliśmy. I oknach pobliskich mieszkań, w których jedzono kolację lub brano dzieci na kolana. Opowiem o krześle, na którym siadała. O sposobie, w jaki pochylała się, zakładała jedną nogę na drugą, jak patrzyła na mnie. O zapachu na moich palcach. I krwi za paznokciami. Przyjdą, a ja opowiem im o jej plecach. O masowaniu skroni obolałej głowy, muskaniu potylicy, pieszczeniu szyi i rozluźnianiu karku. O dotykaniu rąk. Opowiem o Naszych Słowach, które goreją we mnie i przychodzą w każdej chwili dnia. A może to oni opowiedzą mi o Miłości? Może będą wiedzieć więcej ode mnie? Może role się odwrócą? Ta dziewczyna, która usiądzie w czwartym rzędzie; czy nie zechce opowiedzieć mi o ziszczeniu marzeń i o tym jak postanowiła uciec przed przeznaczeniem? Albo ten młodzieniec wyglądający na spokojną osobę; nie opowie o burzy w jego myślach, o statku wpadającym w sztorm uczucia targającego ze wszystkich stron jego losem? A ta kobieta siedząca z przodu; czy nie powie, że oddycha miłością każdego dnia, gdyż odnalazła swoją połówkę jabłka, chociaż do końca nie jest pewna, czy to nie On odnalazł ją właśnie? Czy sprzątaczka przychodząca po zajęciach, na której twarzy zawsze widoczny jest uśmiech i ujmująca mnie dobroć - czyż ona nie wie więcej o Miłości? Przychodzą pierwsze osoby. Mówią: Dzień dobry, Ale dzisiaj parno. Chyba wieczorem będzie burza. - To będzie dobry dzień - odpowiadam. I wyciągam notatki. Z szufladek mojego serca. 18 Rozmowy Są rozmowy, o których szumią drzewa. Myśli unoszące się pośród traw i ostrokrzewów. Spojrzenia ptaków siedzących na drżących gałązkach. I płomienie słońca złotą farbą muskające liście. - Chociaż oczy przewiążesz mi wstążką nocy, to wciąż widzieć Cię będę... Jestem Twoją wiosną i jesienią, pamiętasz? - Tak, pamiętam... To złoto liści tak bardzo mi drogie nie zastąpi jednak nigdy Twojej obecności. - Więc zdejmij, proszę, tę wstążkę... - Tak bardzo chciałbym, wierz mi, ale gdy ponownie ujrzysz promienie słońca, już nigdy do mnie nie będziesz chciała powrócić... - Nie liczą się dla mnie promienie słońca ani nieba błękity. Wystarczy mi Twoje spojrzenie i jasne oblicze. Zamiast w zwierciadłach - w Twoich źrenicach pragnę się przeglądać... Zamiast deszczu - oczyszczą mnie Twoje łzy... Miast wiatru - Twój oddech będzie dla mnie powietrzem... - Czyż moje dłonie nie będą sznurem wiążącym Ci ręce? A moje słowa nie staną się opium, bez którego krwi toczyć sił nie będzie miało Twoje serce? - Twoje dłonie będą mnie chronić , a słowa wzniecać we mnie życie... ...I jeśli mógł czegoś więcej pragnąć, to Czasu, który byłby im przypisany. Czasu, którego nie musieliby z nikim dzielić; który zatrzymałby się w dla nich wyznaczonym miejscu. 19 Jaka jest Zapytała: Czy wiesz, jaka jestem naprawdę? Odpowiedział: A ty to wiesz? Opuściła wzrok. - Wiesz? - Czasami mam wrażenie, że wiem kim jestem w twoich oczach. Widzisz we mnie anioła, osobę czułą i delikatną, ulotną jak mgła... Czy zauważyłeś jak bardzo mnie zmieniłeś? Czasami mam ochotę, by stać się rozczochraną blondynką z ustami z krwistej czerwieni, niestarannym makijażem, w zbyt krótkiej sukience, z papierosem w ustach i szklanką wina w dłoni... - Czy myślisz, że mógłbym przestać cię kochać, jeśli stałabyś się powierzchownie kimś innym? - Myślę, że nie. I to najbardziej mnie przeraża. Przecież wiesz, że nigdy nie będę taka sama. Jesteśmy dwoma odległymi światami, a ty budujesz niewidzialny most je łączący. Starasz się przeprowadzić mnie po tym moście, chociaż sam nie chcesz przejść na moją stronę. Czuję, że nie dam rady postawić na nim następnego kroku... 20 Ludziom ofiarowano dar kochania. Aniołom - dar latania. Wielu z nich poświęci swe skrzydła dla miłości... (Amellia) Po cóż mi skrzydła, gdy już nikogo nie mogą ochronić? Mieszkałem wśród Esseńczyków, kąpałem się w Morzu Martwym, jadłem owczy ser i piłem słodką wodę. To za mną obejrzała się żona Lota, gdy dosięgały mnie płomienie Sodomy. Kiedy stanąłem przed ołtarzem nieba ze złotym naczyniem i żarem kadzidła w dłoniach - wzniosły się modlitwy świętych przyjęte niczym ofiara Kaina. Mawiają: jest duchem. Zwiastunem Światła. Stróżem. Opiekunem. Gabrielem, Rafaelem, Michaelem. Myślę: jestem kim zechcesz. Wybrzuszeniem chmurki, na której śpię. Szukam uleczającej chorobę życia Miłości. Umieram. Nie uniosą mnie więcej skrzydła, lecz siła Twojej wiary. 21 Gra Znam wszystkie Twoje chwyty a Ty znasz moje. Ustalone zasady gry zmieniają się. To proste, przestańmy się w końcu oszukiwać. Powiem Ci o wszystkim wprost. Chcesz? Tylko, czy jesteś na to gotowa? Stawką w tej grze jest moje życie: trawione niekończącym się ogniem. Niedopalony knot świecy przypominał mi widzianego z oddali człowieka stojącego na wzgórzu, który zwiesił głowę jakby było mu wszystko jedno. Nie potrafiłem dostrzec rysów jego twarzy, choć z daleka wyczuwałem w nim przeogromny smutek. Wyglądał na kogoś, kto stracił już wszystko. Komu zabrano nagle dom, przyjaciół i wiarę w drugiego człowieka. Kiedy podszedłem do niego wydawał się odległy i nieobecny. Garbił się jakby chciał zwinąć się w embrion lub upaść na ziemię. Wokół jego stóp leżały niedopałki papierosów i zmiętolone pudełko zapałek. Pamiętam jak trzymał zaciśnięte w pięści dłonie: sine od niedokrwienia palce i napięte żyły nadgarstków. Jestem już innym człowiekiem. Nie poznałaś mnie i już nigdy nie poznasz. Rodzą się we mnie ptaki słów dla Ciebie niesione na skrzydłach wiatru. Ukryłem się za ścianą marzeń, w których zamieszkała moja dusza. Ale teraz jest cicho i pusto. Tylko bicie serca osiadające na skroniach i oddech wypełniają obejmującą mnie ciszę. Każde moje pytanie napotykało na jego milczenie. Nie było go tutaj. Jakby ciało nie nadążało za resztkami umysłu, które w sobie skrywał. Przeniósł się w inne miejsce. Wybiegł w przyszłość lub podążył ścieżkami zawiłej przeszłości. Zamieszkał w niedostępnej przestrzeni, w której czas zacierał ślady a przeznaczenie wyznaczało je ponownie. Zapętlał zdarzenia i przeistaczał je ponownie kreśląc zawiłe scenariusze, udoskonalając z zegarmistrzowską precyzją kolejne szczegóły. 22 Pamiętam każde wypowiedziane słowo i wspólnie spędzoną chwilę. Niczego nigdy nie zapomnę. Nie potrafię zapomnieć. Poznałem smak bólu, tęsknoty i miłości. Rozpoznawałem siebie w Twoich oczach, przeglądałem się w Twoich snach, odnajdywałem w Twoim dotyku, pocałunkach i pierwszej pieszczocie. W Twoich zmysłach chłonących moje, zapachu mieszającym się z moim, w tańcu wypełnionym muzyką naszych ciał. Postanowiłem więc odejść i pozostawić go w spokoju. Nie mogłem wpinać się jak agrafka w jego los. Do niczego nie byłem mu potrzebny. Nie zauważył mnie nawet wtedy, gdy potrząsnąłem jego ramionami. Z jego ust wydobył się jedynie jakiś jęk, jakbym sprawił mu ból albo jakby przypomniał sobie o czymś, co ów ból mogło mu sprawić. * Wracając do domu odnalazłem skrzydła. Najprawdopodobniej należały do jakiegoś anioła. Być może do tego, którego spotkałem na wzgórzu. 23 Anioł {Dorocie Ryst za inspirację} Kiedy go znalazłam siedział pod murem. Właściwie to przeszłam obok niego obojętnie. Nie zauważyłam czegoś szczególnego. Dopiero światła reflektorów nawracającego w pobliżu samochodu rozświetliły na chwilę jego twarz. Nie byłam pewna, czy płakał, czy po jego twarzy spływały po prostu krople siąpiącego, jesiennego deszczu. Zatrzymałam się na chwilę i podeszłam bliżej. Wyglądał na wychłodzonego, głodnego i zmęczonego. Pochyliłam się nad nim. Spojrzał na mnie a jego wzrok jakby chciał powiedzieć: odejdź, zostaw mnie... I właśnie wtedy zauważyłam coś niezwykłego. Skrzydła! Zupełnie jak na rzeźbach aniołów lub obrazach, które widywałam wcześniej w kościołach. - Kim jesteś?! – zapytałam z obawą w głosie. Nie odpowiedział. Zamknął oczy, uniósł do góry ręce i zatopił głowę w dłoniach. Wyglądał jak zmokła kura, po której upierzeniu spływają krople. Chwyciłam go za ramię i potrząsnęłam. - Co pan tutaj robi w taką pogodę?! – krzyknęłam mu do ucha. Znowu nie odpowiedział. Zajęczał tylko cicho i ściągnął moją rękę z jego ramienia. Wtedy zauważyłam, że miał złamane skrzydło. Nie mogłam pozostawić go samego. Koniec listopada, zimno, na noc zapowiadano przymrozki... Pomogłam mu wstać i zaprowadziłam do mojego mieszkania. - Jesteś... jesteś aniołem, prawda? – odważyłam się w końcu zapytać po dokładnym przyjrzeniu się jego skrzydłom w świetle kuchennej lampy. Nie był najwyraźniej skory do rozmowy. Spojrzał na mnie i przez długi czas nie opuszczał wzroku. Zupełnie jakby chciał powiedzieć: jestem taki zmęczony, muszę odpocząć... Mimo mojej zachęty nie chciał wypić gorącej herbaty. Kręcił przecząco głową. Spoglądał na łóżko. Pomogłam mu więc zdjąć mokre rzeczy i położyć się. Widziałam na jego twarzy grymas cierpienia. Z pewnością bólu przysparzało mu złamane skrzydło. Zastanawiałam się skąd mógł przyjść. Nie byłam pewna, czy dobrze zrobiłam zabierając go do domu. Może to jakiś kloszard, włóczęga albo złodziej? Czy nie wyrządzi mi jakiejś krzywdy? Przeczucie, że jest kimś dobrym, nie potrafiącym czynić zła było jednak coraz silniejsze. Może to prawdziwy anioł? Zasnął mocnym snem. Spał jednak niespokojnie. Co jakiś czas wzdrygiwał się, jego skrzydła naprężały się jakby gotując się do lotu. Czy potrafił fruwać? Mój Boże, co miałam zrobić? Zadzwonić do księdza? 24 Na policję? Do szpitala? Do weterynarza? Nie znałam się na leczeniu skrzydeł i nigdy wcześniej nie spotkałam anioła! Po krótkim zastanowieniu sięgnęłam do półki z książkami. Trzystustronicowy „Lekarz domowy” wydał mi się odpowiednią pozycją. Złamania, złamania kończyn... Nie, to nie to! Złamania kości, otwarte... Ufff... Metody usztywniania rąk i nóg zdecydowanie mnie przerażały... Ale cóż, trzeba było działać. Wiedziałam, że mocno śpi, więc udałam się do pobliskiej apteki. Aptekarz nie zadał mi żadnego pytania, ale w jego oczach widziałam zdziwienie pomieszane z rozbawieniem. Chyba niewiele klientek przychodzi z książką pod pachą i dyktuje, co jest jej potrzebne: deseczka, bandaż, środki przeciwbólowe... Nie codziennie ktoś wyposaża domowe ambulatorium. Wróciłam biegiem do domu. Po wejściu do mieszkania okazało się, że anioł jeszcze spał. Postanowiłam wykorzystać ten fakt i umyć go trochę. Zagotowałam wodę, przygotowałam ręczniki i opatrunki. Najdelikatniej jak potrafiłam przemywałam mu piórko po piórku. Po umyciu złamanego skrzydła próbowałam przewrócić go na drugi bok. Nie udało mi się. Syknął z bólu i obudził się. Otworzył oczy i spojrzał na mnie. Wyglądał na zagubionego. Pomogłam mu usiąść. Ciągle coś mówiłam do niego. A on tylko patrzył na mnie nie rozumiejąc zapewne mojego języka. Był posłuszny. Umyłam mu drugie skrzydło i plecy. To niesamowite ujrzeć jak skrzydła wyrastają spod łopatek! Istny cud natury! Dokładnie przyjrzałam się złamanej kości skrzydła. Przypatrując się rysunkom z „Lekarza domowego” usztywniłam ją dokładnie dopasowując do niej listewkę owiniętą kilkanaście razy elastycznym bandażem. Zużyłam chyba z dwadzieścia metrów bandaży! Przygotowałam środki przeciwbólowe. Byłam ciekawa, czy zadziałają również na anioła. Żeby być bardziej pewną, zwiększyłam dawkę o jedną trzecią, żeby wzmocnić skuteczność działania. Anioł bez słowa wypił w końcu kubek ciepłej wody i przełknął podane mu różnokolorowe tabletki. Pomyślałam, że jego źrenice przybrały kolor tabletek, które połknął. W chwilę później leżał znów w łóżku i zasnął. Poszłam spać do drugiego pokoju. Nazajutrz, po przebudzeniu, po cichutku zajrzałam do pokoju, w którym spał anioł. Właściwie to już nie spał. Stał w kącie. Wydawało mi się, że boi zbliżyć się do okna. Być może z powodu ostrego, porannego słońca, zalewającego pomieszczenie. - Dobrze się pan... dobrze się czujesz? – zapytałam niepewnym głosem. Spojrzał na mnie a na jego obliczu malowała się ulga. Niczego jednak nie odpowiedział. 25 - Słuchaj, muszę iść do pracy... – wyjąkałam – zaczekasz na mnie? Nie będziesz sam nigdzie wychodził? Taki ziąb dzisiaj na dworze, nie chciałabym, żebyś jeszcze bardziej się rozchorował. Anioł spoglądał na mnie przez cały czas. Z pewnością rozumiał moje słowa i intencję. Usiadł na łóżku, bokiem do mnie. Popatrzył na swoje obandażowane skrzydło. Pogładził je ręką a następnie przywołał mnie gestem dłoni. Podeszłam więc bliżej. Chwycił delikatnie moje palce a drugą ręką przykrył je. Trzymał je tak przez parę chwil, a ja czułam mrowienie na całym ciele! Był to chyba jakiś gest podziękowania... W pracy nie potrafiłam się na niczym skupić. Myślałam wciąż o pozostawionym aniele w moim mieszkaniu. Biłam się z myślami, chciałam komuś opowiedzieć o tym przedziwnym wydarzeniu, ale jak zareagowałyby moje koleżanki z pracy? Już wiele razy drwiły ze mnie, że nie zdążyłam jeszcze wyjść za mąż, że siedzę wieczorami w domu, że czytam książki... Każda minuta dłużyła mi się w nieskończoność. Kiedy wybiła w końcu ostatnia godzina pobiegłam do domu jak wariatka! Szalona! Mijały dni. Potem tygodnie. Przyzwyczaiłam się do milczenia mojego skrzydlatego towarzysza. Wiedziałam, że któregoś dnia odejdzie. Skrzydło goiło się. Nie byłam do końca pewna, czy za sprawą moich opatrunków, czy w jakiś cudowny, anielski sposób. Nadszedł grudzień, zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Na dworze padał śnieg. Anioł coraz częściej stawał w oknie i wpatrywał się w wirujące opłatki śniegu. Tęsknił. Za kimś, za czymś... Najwyraźniej martwił się. Zdradzała go twarz, na której coraz częściej widoczne było zakłopotanie. Jego wzrok od czasu do czasu przeszywał mnie na wylot: nieobecny, zatopiony gdzieś głęboko we własnych, skrytych myślach. W końcu odszedł. Po prostu spojrzał na mnie a ja zrozumiałam jego wzrok. Chciał do kogoś wrócić. Tutaj, na ziemi. Nie gdzieś wysoko w niebie, tam chyba nie czułby się potrzebny. Wyczytałam to w jego oczach. Nauczyłam się w nich czytać. Słowa wydawały mi się niepotrzebne, gdyż nie można było w nich ująć tego uczucia. Postanowił odejść, by móc się kimś opiekować. Nie byłam pewna, czy musiał odejść na zawsze, ale przynajmniej jedno wiedziałam na pewno: zostałam stróżem czyjegoś anioła. 26 Maja naga Francisco Goya na przełomie XVIII-ego i XIX-ego wieku namalował dwa portrety tej samej kobiety. Ta kobieta nosiła imię Maja. Przynajmniej z takim imieniem przeszła do historii. Pierwszy obraz był jej aktem. Modelka zwrócona przodem w kierunku widza, z rękoma założonymi za głowę, odsłaniała całe swoje nagie ciało. Linia nóg przeistaczała się w krągłe biodra, wąską talię, by w końcu sięgnąć pełnych piersi. Trójkąt wzgórka łonowego, zarysowana delikatnie linia sięgająca pępka oraz linia między udami i nogami przypominają krzyż. Zastanawiałem się kiedyś, czy nie był to ukłon malarza w kierunku Świętego Oficjum, zakazującego w inkwizycyjnej Hiszpanii malowania aktów. Kobieta wpatruje się w widza, jej usta jakby miały ochotę uśmiechnąć się za chwilę; spojrzenie jest trochę prowokacyjne, chłodno oceniające patrzącego. Spoglądając na oblicze kobiety odnosi się wrażenie, że mężczyzna przed nią stojący będzie wystawiony na próbę, której może nie znieść. Albo na pokuszenie, któremu mógłby ulec. Jakieś pięć lat później Goya maluje drugi obraz tej samej kobiety. Poza, którą przyjęła Maja jest identyczną z tą sprzed kilku lat. Tym razem jednak kobieta jest ubrana. Promieniuje bielą, chłodnym spokojem, choć jej policzki i usta wydają się być bardziej czerwone niż na pierwszym obrazie. Zarówno pierwsze jak i drugie płótno zostały wykonane na zamówienie Manuela Godoya, ówczesnego pierwszego ministra i kochanka królowej Marii Ludwiki. Ten człowiek posiadający sporą władzę pokazywał odwiedzającym go gościom pierwszy lub drugi obraz. Zapewne, w zależności od tego kim wspomniani goście byli i ich stopnia umiłowania dla sztuki, co mogło być w każdej chwili potępione przez Kościół. 27 Za samo patrzenie można zostać spalonym na stosie. Maja nie była czarownicą. Ani wiedźmą. Nie była inspiracją malarza podczas powstawania ryciny Kiedy rozum śpi, budzą się upiory. Do dzisiaj dokładnie nie wiadomo kim była owa uwieczniona przez portrecistę piękność. Być może była księżniczką, o czym mogłyby świadczyć choćby noszone przez nią ciżemki. Być może została tak ubrana specjalnie. Nikt dzisiaj nie może dokładnie stwierdzić kim była naprawdę. Była piękną kobietą. W języku hiszpańskim maja znaczy właśnie piękna. Słowo określało również kobiety z nizin społecznych. Czy Maja mogła być więc piękną, czarnowłosą Cyganką? Czas przyspiesza. Mijają dwa stulecia. Z prędkością światła. Malowanie aktu zajmuje trzy tygodnie. Zrobienie zdjęcia cyfrowym aparatem fotograficznym zajmuje trzy sekundy. Wprowadzenie zdjęcia do komputera i wstępna obróbka - trzy minuty. - Zrób mi zdjęcie, - powiedziała rozpinając bluzkę i zdejmując biustonosz - przygotuj aparat. Chcę, byś mnie uwiecznił. Za pięć lat mogę być brzydka i schorowana. Moja skóra będzie sucha a oczy podkrążone. Będę miała obwisłe piersi i trzy fałdki na brzuchu. Patrzę na nią. Podoba mi się. Wygląda na dojrzałą kobietę, chociaż jest ode mnie dużo młodsza. Ma kręcone, czarne włosy i spojrzenie Mai z obrazu Goi. Kładzie się na skórzanej sofie. Intuicyjnie mówię jej, by ułożyła głowę na dłoniach i delikatnie przechyliła ją w moją stronę. - Podobają ci się moje piersi? Kiwnąłem potakująco głową. Zmierzyłem natężenie światła i przestawiłem przesłonę w aparacie. - Chciałbyś ich dotknąć? Zastanawiałem się przez chwilę, czy Goya dotykał piersi modelki sprzed dwustu lat i czy Maja zadała mu podobne pytanie. - Jestem fotografem, - odparłem - miałem zrobić Ci portret. Nie myślałem, że będę cię fotografować nagą. - Jesteś przede wszystkim mężczyzną - odparła wpatrując się we mnie, jakby czekając na jakąś gwałtowną reakcję z mojej strony. Migawka aparatu wyzwalała kolejne flesze lamp błyskowych. - Jeszcze raz - usłyszałem. Rozchyliła delikatnie nogi. Wpatrywałem się w nią przez ciekłokrystaliczny wyświetlacz aparatu. Płynnym zoomem wykonałem zbliżenie. Łatwiej było mi patrzeć na nią w ten sposób niż bezpośrednio. Obserwowała mnie. Wiedziałem o tym. 28 Obawiałem się jednak, że jeśli nasze spojrzenia spotkają się, to nie wytrzymam jej wzroku. Czułem się jak malarz, który wpatrujący się przez większość czasu w płótno, nakłada kolejne warstwy farby. Jak portrecista, chłonący wszystkie szczegóły ciała ułożonej wygodnie na sofie modelki, której nie chce zaglądać w oczy. - Nie znałam cię takiego, - wyczułem odrobinę ironii w jej głosie - czasy inkwizycji skończyły się. Chyba nie obawiasz się potępienia za zrobienie paru zdjęć nagiej kobiecie? Chciałabym, abyś pstryknął jeszcze kilka fotek w takiej samej pozycji, ale jak już będę ubrana. Mogłabym je wtedy pokazywać znajomym. Tym bliższym te bardziej odważne... Zaczęła się śmiać. - Zrobię ci więcej odbitek. Będziesz mogła nawet ofiarować komuś na pamiątkę - odparłem starając się, aby moje żartowanie było tak samo naturalne jak jej. Ubrała luźne białe spodnie i białą bluzkę z dużym wycięciem. Talię przewiązała czerwoną chustą, którą można by zarzucić na ramiona w wietrzny dzień. Zamiast tego na jej ramionach znalazła się rozpinana bluzeczka z jesiennymi liśćmi. Na stopy założyła złote czółenka. Poprawiła włosy i wsunęła dłonie pod głowę. - A może to drugie zdjęcie powinno być zrobione za parę lat? - spytałem unosząc się zza aparatu. - Za parę lat, to będę mogła robić tylko ubierane zdjęcia, - odpowiedziała marszcząc brwi - a kto wtedy będzie chciał mnie oglądać? Już teraz niektórzy nie dają się skusić - ponawiała nawiązanie flirtu. Wykonałem kilkanaście zdjęć. Patrzyłem na modelkę z rosnącym podnieceniem. Nie mogłem opanować w sobie przechodzących przez ciało fal ciepła. Co rusz napotykałem na jej wzrok. Nie mogłem przed nim uciec. Coraz mniej chciałem przed nim uciekać. W końcu spojrzałem w jej brązowe oczy. Lśniły od zawieszonych pod sufitem reflektorów. - Przyjdź wreszcie do mnie... - powiedziała półgłosem. I po raz pierwszy tego wieczoru wyciągnęła do mnie swoje ręce. 29 Dni Od piątków, 13-ego bardziej katastroficzne bywają czwartki, 12-ego. Albo środy, 11-ego. Dzisiaj pogrzeb o 13-ej. W środę umarł człowiek, który nigdy na nic nie chorował. Był lekarzem. Po prostu, zasnął a rano nie mogła go dobudzić żona. Ani żadne z 2-letnich bliźniaków. Ani to 2-miesięczne maleństwo, które płakało w łóżeczku. Wyglądał jakby wciąż spał. Jak Śpiący w kotlinie. Przykryty szczelnie kołdrą. Jakby zamyślił się na wieczność. Może tylko trochę bardziej ściągnął brwi i już nie uśmiechał się przez sen jak dawniej. I palce jego dłoni zacisnęły się nieco mocniej niż zazwyczaj. Kto skusił go we śnie, by tam pozostał? Czyje światło przeciągnęło go na swoją stronę? Czyja Miłość objęła go tak czule? Czyje ciepło otuliło jego duszę? Czy Twoje, Panie Boże, jeśli pozostawiasz tę rodzinę w oceanie smutku? 12-ego w czwartek zaczyna nagle brakować słów. Chęć rozmowy jest tak silna, że każda przeczytana literka wznosi moje powieki a źrenice chcą zaczerpnąć więcej światła. Dobrze. Tak wybrzmiewa we mnie to słowo. Jest lotem trzmiela. Powietrzem uchodzącym z balonu. Jest dla mnie obietnicą, która nie zostanie dotrzymana. Jest również siłą hartującą moje czekanie. Otrzeźwieniem. Przypomnieniem, że wchodząc do labiryntu dobrze jest mieć przewodnika. Jakąś nić, którą można w każdej chwili zwinąć w kłębek; na tyle silną, by nie przerwały jej ostre ściany niekończących się korytarzy. Przypomnieniem, że wchodząc do lasu nie zawsze można przytulać się do drzew. 30 Nawet w poszukiwaniu mchu wypatrującego północnej gwiazdy. I że skrzypienie ich zmęczonych suszą artretycznie powyginanych gałęzi nie zawsze jest odpowiedzią na zadawane pytania. *** Rozbrzmiewają we mnie grudki słów. Jak garść wilgotnego, gruboziarnistego piasku uderzającego wygłuszonym dudnieniem w trumienne wieko, pod którym ukryto uśpionego człowieka. 31 Umarli Umarli czuwają nad nami. Mówią do nas we śnie, przychodzą i czynią gest dłonią. Kładą palec na ustach lub otwierają dłoń. Mówią: ten czas, którym dysponujecie jest droższy od złota. Zamieńcie Wasze chwile w coś trwałego, co nie zmieni się w popiół. Bądźcie dla siebie w tym świecie, w którym tak wielu nie udaje się odnaleźć. W waszych sercach jest prawdziwy skarb, który zostanie rozpoznany przez każdy ze światów. 32 Cisza i mgła Wiele jest różnych hałasów, ale cisza pozostanie ta sama. Wiele jest mgieł w naszym życiu: otulających świt, unoszących się nad pobliskimi łąkami, wtapiającymi się w śpiące domostwa, przesłaniających kopułę słońca... Wiem skąd pochodzi to Światło, chociaż nie wiem dokąd zmierza. Zawsze wyznaczało mi drogę. Objęte płaszczem nocy przywoływało świt. Przesiąknięte chmurą sprowadzało oczyszczający deszcz... Czy to samo Światło wyznacza rytm Twojego życia? Czy pulsuje w Twoich skroniach i ciemnym pigmentem znaczy Twoją skórę? Czy kłuciem rzęs opuszcza Ci powieki a potem tańczy pod nimi w zaczarowanym pląsie czarno-białych plamek? Wiesz, nawet w piekle jest sporo światła. Płoną dusze w ognistych jęzorach. Rozżarzone łuczywa rozchełstują skórę z białego szkieletu mięknących kości. Płoną oczy i w nozdrza wdziera się ognisty swąd spalanych, złotych od liżącego je ognia włosów. Tutaj wiek nie ma znaczenia. Każdy otrzyma swoją porcję światła. I ognia podsycającego śmierć. *** Światło mnie nie opuszcza. Zamieszkało w mojej duszy. Otoczone spopieloną mgłą, kosmykami świtu i puklami opadających na ramiona snów wykradzionych nocy. 33 M jak Mama Moja Mama mówiła do mnie: Synku, czy z tym wszystkim sobie poradzisz? Poradzę sobie - odpowiadałem patrząc w jej gasnące oczy poradzę sobie... Świat mnie mija. A z nim ci wszyscy, którzy odeszli. Którym nie było dane widzieć przełomu wieków... Mija mnie świat, w którym można spotkać drugą połówkę duszy oraz bezwzględnego wroga. Mija mnie czas, którego nie powstrzymają żadne wskazówki - choćby skręcić je i trzymać w stalowym uścisku. Mówiła do mnie: Tak bardzo się boję. Dlaczego nie mogę już dłużej znieść bólu? Otulałem ją ramieniem. Mogła siedzieć dwie, czasem trzy minuty. - Czy to już noc, czy wciąż jeszcze dzień? - pytała unosząc powieki, spod których w chwili świadomości patrzyły na mnie jej oczy. - To już noc, Mamo... - odpowiadałem przykrywając ją ciepłym kocem. - Żartujesz synku... to niemożliwe. Przecież tak bardzo boję się nocy... Zastrzyk z morfiną koił jej ból. Widziałem jak gasło światło w jej oczach. Jak dłoń osuwała się na kanapę... Delikatnie kładłem ją na boku. Wiedziałem, że w nocy, w każdej chwili nocy, może obudzić mnie jej krzyk. Zapalałem nocną lampkę na stoliku. W pobliżu łóżka. Przypominałem sobie opowieść mojej ciotki: Kiedy Twoja Mama cię urodziła, były kłopoty... pojawił się guzek gdzieś w piersi... Po Twoich narodzinach zaczęła chorować... Minęło ponad dwadzieścia lat zanim choroba powróciła... Czułem, że w moim życiu odrodziła się Jej śmierć. 34 Pamiętam ostatnią kroplę wody, którą podałem do Jej ust łyżeczką. Pamiętam jak kropla spływała gdzieś głęboko, jakby nie mogła zaschnąć w przełyku. Pamiętam dotyk dłoni mojej Mamy. Jak nie miała sił zacisnąć palców... Pamiętam ostatni oddech, w którym zgasło Jej życie. Wszystko pamiętam, Mamo. Wszystko. Pamiętam jak się śmiałaś do łez, jak jedliśmy pyzy z karmelowym sosem i świeże, gorące pączki. Jak opowiadałaś o minionym dniu... Jak komuś wsypałaś sól do kawy zamiast cukru. Jak pojechaliśmy nad jezioro i cieszyliśmy się pluskaniem podpływających do brzegu ryb... Jak rozmawialiśmy przez telefon, gdy mieszkałem zagranicą. Jak kochałaś życie i nigdy się nie poddałaś. Wszystko pamiętam, Mamo. I niczego nie zapomnę. Odpoczywaj w spokoju. 35 Wehikuł czasu Jak wiele jeszcze smutku potrafię unieść? Czy mój smutek jest Twoim? Wsiadłem do wehikułu czasu i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Jest zimno i ciemno. Jedyne światło pochodzi z moich oczu. Czyjś głos powiedział, że nie ma już stąd wyjścia. Ani odwrotu. To, co było wcześniej - nie istniało. Wehikuł czasu może przenieść mnie tylko w przyszłość. Nigdy nie odzyskam lat, które mógłbym przeżyć nie wsiadając do niego. Nie odzyskam chwil, w których czułem się szczęśliwy. Ani chwil, w których mógłbym uwierzyć w szczęście. Nie odnajdę słów, których nie zdążyłem zapisać. Ani gestów, które chciałbym uczynić. Nigdy nie spotkam Ciebie, bo mną będzie ktoś zupełnie inny. On utuli Cię w milczącą noc i będzie wsłuchiwać się w szept Twoich ust, w ciepłe głoski słów, które wypowiesz przez sen. Nie rozpozna w nich mojego imienia. Będę dla niego niezrozumiałymi dźwiękami pochodzącymi z najgłębszego zakątka Twojego snu albo nieznanym językiem, w którym przemawiają zakochani; o którym przypomną Ci jedynie opadające na ziemię liście z posmutniałych, jesiennych drzew. Czy mój smutek któregoś dnia zamieni się w śnieżnobiałego gołębia? Czy ptak ze mnie powstały uniesie na swoich skrzydłach moją niemoc i modlitwę o wiarę w drugiego człowieka, której nikt dotąd nie wysłuchał? 36 Samotność Tęsknię za Tobą jak pustelnik za samotnią. I nic już nie wyrwie mnie z tej tęsknoty. Będziesz blisko, bliżej niż można było to przewidzieć. Twoje dłonie będą błądzić po mnie a usta smakować moją skórę. A ja będę tęsknić za słowami, których nigdy nie wypowiesz. Za myślami, których nigdy nie pomyślisz. Powiesz: Będę dla ciebie całym światem. A ja będę myśleć o świecie odległym. O nieuchwytnym locie motyla, którego skrzydełka przypominają Twoje powieki. O tkaniu przestrzeni z nici światła. O muzyce powstającej z oddechu i rytmu napinających się mięśni. O słonogorzkim smaku ust. Zapytasz: Czy teraz jesteś tutaj ze mną? Nie odpowiem. Zamknę oczy i zapadnę w kamienny sen. 37 Oślepienie Zamyśliłam się... Lecz czy potrafię jeszcze rozmawiać z Tobą w myślach? Oślepia mnie słońce Twoich słów. Nie widzę już prawdy ani fałszu. Ani dobra ani zła. Nie rozróżniam barw. Pod osłoną powiek są tylko plamy. Umarłam dla Ciebie i w Tobie. Duch mój jest silniejszy od śmierci, mocniejszy od smutku życia... Zamyśliłam się nad własnym życiem, którego los spoczywał w Twoich rękach. Niczego nie mogę rozpoznać. Muszę opuścić głowę, by spojrzeć, czy ziemia wciąż jest pod moimi nogami. Nie mogę bez końca unosić się w przestworzach. Wąż wijący się u moich stóp przeobraża się w kokon, z którego wybijają się promienie światła. Chciałabym zajrzeć do tego wnętrza, chociaż wiem, że już na zawsze mogę stracić wzrok. Oślepi mnie prawda o człowieku, któremu pozwolono ujrzeć przyszłość. Teraz prócz myśli jest we mnie życiodajny głos. Głos, którego potrafię usłuchać... Żyję dniami, w których budziłeś mnie swoimi słowami. Ciepłym brzmieniem rozlegającym się w słuchawce. Wspominam chwile, gdy byłam gotowa oddać Ci wszystko, co dotąd było mi najdroższe. Mój kruchy świat spoczął w Twoich słowach. Przylgnęłam do Ciebie jak motyl złapany przez deszcz; owad nie mogący odkleić się od zimnej, mokrej szyby. Patrzyłeś na mnie. Blisko. Jakbyś trzymał w dłoniach lupę; magiczne szkło podglądające najdrobniejsze szczegóły mojego życia. Zamyśliłam się... Chciałabym znowu umieć z Tobą rozmawiać. Moje myśli rozproszył wiatr... Pamiętasz baśń o Królowej Śniegu? Tam pękło lustro na tysiąc kawałków, które wpadły w zatokę oka tysiąca ludzi, by skuć lodem ich serca. Moje myśli są lustrem naszych dni, które zamieniły się w popiół ścielący się na pobliskich łąkach. Nie pozbieram go już więcej... Nawet gdybym próbowała, to przeszkodzi mi w tym deszcz - wierny sprzymierzeniec wiatru. Przeszkodzą mi pszczoły, których skrzydełka zostaną przyprószone szarym miodem, dziesiątki owadów, które wesołym brzęczeniem będą wypełniały ciszę... I moje dłonie, które będą ściśnięte w bezsilne pięści. 38 39 Otwórz mnie Sanktuarium słów, w których nie zalega cisza. Dłonie wznoszące się do ołtarza ciała. Woń ambrowego kadzidła osiadająca na włosach. Morska fala, wznosząca się i opadająca na piaszczysty brzeg. Wydmy rozgorzałe słońcem. Pokrzykiwania mew zastygających w powietrzu. Dotyk światła rozczepiony przez rzęsy. Źrenice życia. Kurtyny powiek. Chciałabym, żebyś mnie otworzył. Żebyś rozerwał te kleszcze, tę sieć pajęczą w mojej głowie, w moim ciele, to co ucieka nawet ode mnie samej. Nazwij mnie i przyoblecz sobą. Pisz moim ciałem wiersze. Mów! Chociaż przez chwilę chcę czuć, że ktoś mnie sobą wypełnia. Że zamiast wiatru są Twoje usta. Zamknij mnie w dłoni. Upij pocałunkiem do nieprzytomności. Chcę obudzić się złamana. Stać się twoim dotykiem. I wiedzieć, że wylałam swój ból, tęsknotę, porwane fotografie. Chcę obudzić się i czuć, że tej nocy nie byłam pojedyncza. Że mój cień się rozdwoił. Otworzę Cię któregoś dnia. Przesłonię przeszłość, spalę fotografie. Twoją skórę naznaczę tatuażem mojego ciała. I w cierniu Twojego bólu głęboko się zanurzę. Wyrwę korzenie chwastów cykuty codzienności, by Twój sen stał się morskim przypływem i pełnią księżyca. Języki ognia trawią moją skórę a woda chlusta w ogorzałą twarz. Zostałem przypisany Tobie, znaczysz mój los palcem; hieroglifem zapisanym w powietrzu. 40 Wino Winnice Beaujolais o zachodzie słońca. Jest niebo bursztynowe i bursztynowe szczepy winne. Jest też bursztynowa mgła unosząca się delikatnie na zboczach i nad pobliskimi łąkami. I jeszcze wino, w barwach szkarłatu przeradzającego się w ciemną, karminową czerwień, w której zastygło uwięzione światło. I piję to wino. Smakuję ustami, językiem, dotykam nim podniebienia. Wino pulsuje we mnie. Uderza do głowy, przyspiesza rytm serca i wzmacnia krążenie. In vino veritas... Chciałbym, abyś skosztowała tej winnej prawdy. Ze mną. Pasek autostrady zdaje się nie mieć końca. Wracam do domu mając poczucie, że nikt na mnie nie czeka. Nie śpieszę się, chociaż chcę uciec przed deszczem. Czytam kolejne tablice informujące o mijanych kilometrach i trzypasmowych korkach. Tankuję paliwo, płacę kasjerce, której oczy mówią: Zabierz mnie stąd, wyrwij z tego miejsca... Czytam nagłówki gazet w języku, którego nie znam. Zjadam kolejną porcję smakowitego cholesterolu. A potem wdycham dym papierosów siedzących obok nastolatków, których głośny śmiech rozsadza mi czaszkę. Nie czuję smutku. Staram się zrozumieć grę słów, która zewsząd do mnie dobiega. Wielojęzyczny tłum brzmi jak brzęczenie pszczół zlatujących się do kawy słodzonej miodem. Mój wzrok napotyka na wiele spojrzeń. Czuję, że jedno z nich pozostaje na mnie trochę dłużej. Ma dwadzieścia pięć, może dwadzieścia siedem lat. Czarne, proste, opadające na ramiona włosy. Pije kawę i je sandwicza. Spogląda na mnie z zaciekawieniem. Uśmiecha się delikatnie. Wytrzymuje moje spojrzenie. Po chwili kiwa zapraszająco głową i wskazuje dłonią puste krzesło przy jej stoliku. Przysiadam się. Siadam na przeciw. Rozmawiamy ze sobą, ale w różnych językach. Wskazuję na filiżankę kawy. Ona pokazuje na cukier. Rozmawiamy ze sobą gestami. Śmiejemy się serdecznie. Takie przypadkowe-nieprzypadkowe spotkanie. Niemka i Polak. Za chwilę wrócimy do swoich miejsc w życiu. 41 Teraz tworzymy jakiś bliżej nieokreślony świat. Zamknięty w tej chwili właśnie. W garści cukru. Pod powieką oka. Jesteśmy przestrzenią. Jej fragmentem. Przeszłością, o której nie będziemy pamiętać miesiąc później. Kiedy znowu siedzę za kierownicą, przypominam sobie kolację sprzed paru lat. Jedliśmy Salade César i piliśmy białe, francuskie wino. A potem jakieś czerwone, portugalskie. Z każdym wypijanym kieliszkiem rosły w nas słowa. Czasem język mylił poszczególne sylaby i wychodziły z tego zabawne skojarzenia. Pamiętam jak się śmiałaś i patrzyłaś na mnie przymrużając oczy. Jak wysunęłaś dłoń w moim kierunku a palcami chciałaś schwytać światło palącej się świecy. Pamiętam blask Twoich oczu i chwile milczenia, gdy wpatrywaliśmy się w siebie. Bez zachłanności, ale z pożądaniem przejścia przez kolejne drzwi bliskości. Pamiętam jak wstałaś i obróciłaś się do mnie plecami; tę bursztynową toń otaczającą Cię w drgających płomieniach zatrzymującego się dla nas czasu. Byliśmy wstęgą Möbiusa. Jednostronną, bezbrzeżną powierzchnią, na której zagościło światło dnia i mrok nocy. I przypominam sobie list, który do mnie napisałaś nazajutrz, na mojej maszynie do pisania: ‘’Powinnam zniknąć z Twojego życia. Po prostu zniknąć. Przestać istnieć. Pozwolić innym cieszyć się szczęściem, którego sama nigdy z Tobą nie zaznam. Szczęściem, które jest przyczyną mojego poczucia jego braku. Wiesz, jest we mnie samotność przychodząca w najmniej spodziewanych chwilach. Jak zaraza, dżuma, z której nie można się wyleczyć. Jestem na jakimś spotkaniu. Wokół trzydzieści osób. Mówię coś. I nagle, gdy napotykam czyjeś spojrzenie - to się staje. Myślę sobie: oni zaraz pójdą, niektórych nigdy już więcej nie spotkam. Patrzą na mnie. O niczym nie wiedzą. Nikt niczego się nie domyśla. Nie potrafię czekać za Tobą. Jeśli moje życie ma składać się tylko z czekania i tęsknoty, to czy wystarczą one, by płuca wciąż mogły oddychać a serce tłoczyć krew? 42 Jestem niepotrzebnie wyśnionym przez Ciebie snem. Nieodebraną przesyłką na poczcie. Źle zaadresowanym listem. Niepotrzebnie przeczytanym Słowem. Jestem złamaną Obietnicą. Czekiem bez pokrycia.* * *Niepotrzebne skreślić.’’ 43 Olśnienie Każdy doznaje w swoim życiu olśnienia. Jest to jakiś punkt zwrotny w jego istnieniu. Przebudzenie, niepowstrzymana chęć pokazania światu własnego Ja. Zupełnie jak czyjś głos albo echo przeszłości; jak dźwięk, który gwałtownie wyrywa z rannego snu i każe wstawać o świcie. Ona powie nagle: Zapomniałam już, że tak można, zapomniałam jak to jest, słyszę Twoje słowa, które wypełniają moje myśli. Wypowiadasz słowa, które nie zdążyły się jeszcze znaleźć na moich ustach. Wypowiadasz moje myśli. On zda sobie sprawę, że nic w jego życiu dotąd się nie liczyło, że nie zależy mu na tym jak wygląda ona, że liczy się wyłącznie jej obecność. Obydwoje będą odczuwać niepewność wywołującą ból w żołądku, niepewność nie pozwalającą przełknąć koniecznego do życia pokarmu. Będzie tęcza słów. I rodzące się z nich Ś w i a t ł o. Nastanie też lepka ciemność i cisza, które wypełnią ich wspólny oddech. On powie jej: Jesteś Tą, na którą czekałem. To za Tobą tęsknię, chociaż nigdy do końca cię nie poznam. Nie będzie nam dane przejrzeć się w źrenicach głębokich jak wysuszona od lat studnia pragnąca wody. Ona odpowie: Czas przestał się liczyć. Słowo, które wypowiadasz pozostanie ze mną. Boję się myśli, że Ty jesteś właśnie Tym. I boję się, że powiem: Nie jesteś tym, kim mógłbyś być. On powie: Czytam z Ciebie jak z otwartej księgi, chociaż jej stronice zostały zapisane w nieznanym mi języku. Wyczuwam go podświadomie i używam słów, które nabierają dla mnie nowego sensu. W kolejne wersy i strofy zaklinam moje nieistnienie. Mój niebyt w Tobie i pustelniczą ciszę. 44 Strażnik duszy Strażniku duszy, uchroń nas przed błędami ciała, Pozwól oczom widzieć ścieżki jasne i proste, Usłyszeć trzy takty śmierci zanim poprosi nas do tańca. Oddal od nas wszystkich, którym życie jest obojętne, W których lotem spłoszonego ptaka wygasły uczucia. Oddal od tych, którzy wypijają z nas soki życia i trawią jak ogień. Ocal w nas Słowo bez piętna kłamliwych znaczeń, Uchroń myśli przed zapomnieniem i pustką, co wybrzmiewa echem. Strażniku duszy, zachowaj nasz ogród przed chwastami obłudy, Uchroń przed trucizną niespełnionych obietnic. I chroń nasz Czas, By nie nadeszła jeszcze nasza Godzina Śmierci. 45 Na chwilę przed... Na chwilę przed zamyka oczy. Las. Słupy ognia. Pochodnie drzew. I ten dźwięk, jakby falowały targane wiatrem prześcieradła. Na chwilę przed spokojnie oddycha. Już wie, że nic prócz myśli nie może zagłuszyć wewnętrznego głosu; wołania rozlegającego się od wielu lat. Wie, że każde wypowiedziane słowo będzie jedynie suchą gałązką uginającą się pod ciężarem upadającego drzewa; popiołem ścielącym się na dłoniach. Świt. Zimna rosa na nagich stopach. Ociężałe pajęczyny lepiące się do twarzy. 47 Wydanie zbioru "NIEBIESKICH DNI" było możliwe dzięki współfinansowaniu przez: Zarząd Powiatu Poznańskiego z siedzibą w Poznaniu Starostwo Powiatowe, ul. Jackowskiego 18 60-509 Poznań, www.powiat.poznan.pl oraz Gminny Ośrodek Kultury "SEZAM" w Tarnowie Podgórnym, ul. Poznańska 115 62-080 Tarnowo Podgórne, www.goksezam.pl Pełnokolorowe wydanie elektroniczne zbioru znajdą Państwo w Internecie pod adresem: www.tomaszjakubiak.com Kontakt z autorem: [email protected] lub [email protected], GG 601111 Chciałbym podziękować za ogromne wsparcie osobom, dzięki którym ta książka mogła się ukazać: Szymonowi Melosikowi (Dyrektorowi GOK “SEZAM” w Tarnowie Podgórnym), Magdalenie Mikołajczak, (Z-ca Red. Nacz. czasopisma "TarNowa Kultura") oraz Autorkom ilustracji, recenzentom moich tekstów, osobom stanowiącym moje inspiracje, które pragnęły zachować swoją anonimowość a także mojej rodzinie. Tomasz Jakubiak Autorzy ilustracji: Amellia (Karina Ciepiela Deska): - okładka: Przykazania o Aniołach - druga strona tytułowa: Pomiędzy niebem i piekłem, Pragnienia, Na zawsze - strona 19: Trwać, choćby na oślep, strona 32: Ciiiiiiiiiiiii, strona 39: Zapominanie Galerie prac Autorki: www.amellia.digart.pl , www.amelllia.deviantart.com Alicja Rodzik: - strona 40: Strachy, strona 43: Pionowa Galerie prac Autorki: www.alejka.digart.pl , www.alejka.deviantart.com Ewa Seweryn: - strona 20: Piekący ból Galeria prac Autorki: www.sewewa60.digart.pl Nathalie Marie de Lane (Natalia Maria Bieganowska): - strona 9: A place for time, strona 13: Delicacy gone with Ashes, - strona 36: Are you afraid... of time?, strona 37: Witnesses of death Galerie prac Autorki: www.nathaliedelane.com , www.mmenathalie.deviantart.com Strona 27: reprodukcje obrazów La Maja Desnuda i La Maja Vestida - Francisco Goya Tomasz Jakubiak: - strona 9: Podzielony kamień, strona 15: Księżyc ma smak kawy, strona 46: Zanim Zdjęcie autora na ostatniej stronie okładki: Michał Felczak. Tomasz Jakubiak (ur. 1973) Mieszka z rodziną w Tarnowie Podgórnym k. Poznania. Z wykształcenia nauczyciel języka francuskiego. Na codzień pracuje w firmie handlowej a pisanie jest jego pasją i sposobem na wyrażenie tego, co uważa za istotę istnienia. Wcześniej wydał zbiór wierszy Ogień zgasł oraz Uwierz w Anioły - tomik, z którego tytułowy wiersz został przetłumaczony na ponad 30 języków, w tym m.in. na perski, łacinę i esperanto. Strona internetowa autora: www.tomaszjakubiak.com “Niebieskie dni” to nader nadziejogenny zbiór miniatur poetyckich, w którym pytania o początek, duszę splatają się ze wzruszającymi wspomnieniami o matce, wiarą w Anioły, w magię miłości. Czytanie tej książki ma coś z bezwstydnego podsłuchiwania opowieści zakochanej kobiety i spełnionego mężczyzny, spragnionej miłości dziewczyny i poszukującego swojej połówki chłopaka, wyznań nader zmysłowych. Anna A. Tomaszewska Na początku był Znak. Po wiekach ewolucji - Litera, cząstka całości wywiedzionego z Syrii lub Palestyny - Alfabetu. Łączona z innymi doprowadziła do powstania Słów. Krótkich, prostych, naiwnych. Kryształowych i błyszczących. Zimnych, nocnych, mokrych. Wyciosanych z myśli wykradzionych marzeniom. Z niej, z niego, z innych. Obudzonych w środku snu. Tęskniących. Zakazanych i pragnących. Od podstaw z najmniej słyszalnych dźwięków. Pachnących ciałem i mchem. Niesionych szumem morza i aromatem białych kwiatów. Wygładzonych na podniebieniu kartki. Słów pobitych, wypalonych, wyczekiwanych na dworcu. Wyczytanych z ludzkich gestów i oczu. Z nich zbudowane są “Niebieskie dni”. Teksty muśnięte lśniącym różem i smakujące piołunem... do dzisiaj pozostało Słowo. Sklejone z liter, nazwane ŻYCIEM... Magdalena Żukowska L’amour et moi, Les Hommes de ma vie, Il venait d’avoir 18 ans, Pour ne pas vivre seule, Une femme à quarante ans... Nim przystąpiłem do lektury “Niebieskich dni” nie przypuszczałem, że te miniatury pisane są aż takim sercem. Gdybym miał je opisać dźwiękami, to musiałbym zacząć lekturę od powyższych tytułów piosenek Dalidy, które są w stanie oddać ilość wylewającej się miłości z tej książki. Chciałbym umieć tak bardzo kochać. Nic tak dawno nie poruszyło mojego serca. Masz tylko jedno wyjście, Czytelniku: po przeczytaniu “Niebieskich dni” Tomasza Jakubiaka, zacząć kochać bezgranicznie i spotykać się z Aniołami. Jeden z nich, napisał tę książkę. Mariusz Bober ISBN 978-83-927135-0-0