ARCHITECTURAE et ARTIBUS - 1/2011

Transkrypt

ARCHITECTURAE et ARTIBUS - 1/2011
ARCHITECTURAE et ARTIBUS - 1/2011
1
Przejrzystość architektury
Janusz A. Włodarczyk
Wyższa Szkoła Techniczna, ul. Rolna 43, 40-555 Katowice
E-mail: [email protected]
CLARITY OF ARCHITECTURE
Abstract
The common interpretation of the term clarity is perceived in our language as always positive. Is it really right? In this paper
the author tries to discuss a question and he suggests such thinking cannot be a norm in architeture. Both, in town-planning and in housing or in schools, a.s.o. the legibility is not always needed. We often need exception to the rule.
Streszczenie
Będzie tu o przejrzystości, która jest pojęciem uznawanym powszechnie, także w architekturze, jako pozytywne, bezdyskusyjnie. Autor jest przeciwnego zdania i uważa, iż traktując takie rozumowanie jako zasadę, zjawisko nudy, a i potrzeba
niespodzianki i zaskoczenia często przemawia za koniecznością odchodzenia od niej. Można więc, i trzeba, polemizować
z pozornym traktowaniem pojęć, co autor próbuje czynić, argumentując, opierając się na innych terminach czy konstrukcjach językowych. Dotyczy to architektury od urbanistyki aż po układy mieszkań czy budynków szkolnych, wreszcie – każdego przeznaczenia obiektów architektonicznych.
Keywords: city; transparency; clarity; legibility; urban grid; townscape
Słowa kluczowe: miasto; przejrzystość, przezroczystość; czytelność; siatka urbanistyczna; krajobraz miasta
Bywa, że gdy rozważamy jakiś problem, zaczepiając o związane z nim słowo kluczowe, wyjściowe,
warto jest się dokładniej słowu temu przyglądnąć, a lepiej – się w nie wsłuchać, bywa też bowiem, że znając je wcześniej powierzchownie, bez zaangażowania
w jego semantykę, nie w pełni je rozszyfrujemy, czyli
sprawę sobie zdajemy z możliwości jego użycia. Niby
- słowo, jak słowo. Wygodniej, jeśli ma ono konotację
jednoznaczną, pozytywną bądź negatywną, określa
nam dobre lub złe, prawdziwe lub zakłamane, kłamliwe, gdy nie ma co do tego wątpliwości. Nie zawsze tak
się jednak dzieje.
Weźmy pojęcie i słowo ład. Wydawałoby się, że
zawiera ono wartości pozytywne, wyłącznie. Tak jednak
nie jest. Interpretuję je – co artykułowałem we wcześniejszych tekstach – jako nie zawsze przez nas oczeki-
52
wane, zatem należałoby traktować jego oddziaływanie
jako ambiwalentne. Ład (przestrzenny) bowiem nie wydaje się opozycyjny w założeniu: ład – chaos, ponieważ
ów ład może przybierać postać hiperładu, czyli porządku nadmiernego, nie będącego w zgodzie z naturą
ludzką. Doświadczyliśmy tego w typowych budynkach
i ich układach zwanych blokowiskami, powtarzających
się w trudno policzalnych już elementach rytmu. Ład
bowiem, dobrze jeśli z dodatkiem: harmonijny, mieści
się w apogeum łuku w zworniku, a u jego podstawy,
w dwóch jego końcach (nasadach), mieszczą się skrajności: chaos, czyli anarchia przestrzenna z jednej strony i hiperład, czyli totalizm przestrzenny – z drugiej.
Albo pojęcie: przestrzeń. Tutaj również zda się,
że jest ona zawsze w naszych ocenach pozytywna. W
muzyce utwór musi być grany z oddechem, z prze-
ARCHITECTURAE et ARTIBUS - 1/2011
PRZEJRZYSTOŚĆ ARCHITEKTURY
strzenią pomiędzy dźwiękami, między frazą a frazą
powinna być zachowana odległość, zresztą dość precyzyjnie odmierzona czy może wyczuta. Cisza jest tu
równie ważna jak dźwięk. W architekturze nie inaczej.
W pomieszczeniu, gdy ludzi jest zbyt dużo i jest tłoczno, źle się czujemy, ale gdy jest ich zbyt mało - a ze
względu na określoną sytuację spodziewaliśmy się
spotkać ich więcej - także czuć się dobrze nie sposób.
Będąc kiedyś w kinie we dwoje, sami na sali – nie czuliśmy się dobrze. Niedobór przestrzeni powoduje uczucie przytłoczenia, nadmiar – opustoszenia czy lepiej,
opuszczenia. W przestrzeni miasta, w tradycyjnych
układach miejskich, place stanowiły o jakości miejsc
przerwy w zatłoczonej siatce ulicznej, miejsc na zatrzymanie, wyluzowanie, złapanie oddechu. Decydowała
wielkość posadzki w stosunku do charakteru i wysokości ram jej obrzeży, pierzei placu, czyli przestrzeni
nie za małej, ale i niezbyt dużej, w sam raz. Nijakość
placu Piłsudskiego w Warszawie, wciąż krytykowanego, ale i trwającego w niej wciąż w wyniku niefortunnych decyzji, wynika właśnie z braku stosownych jego
ram, owocując tej przestrzeni bezkresem. Niegdyś, od
strony Ogrodu Saskiego, ramy takie dawała kolumnada pałacu, po wojnie zieleń Ogrodu jako tło dla resztki
kolumnady z Nieznanym Żołnierzem nie stała się jej rekompensatą - jest formą mniej spoistą niż odpowiedni
element architektury.
Więc jednak to pozory z tym przestrzeni pozytywem, z natury rzeczy.
Tematem rozważań w tym miejscu jest przejrzystość, ale też i drugie, pokrewne mu słowo - przezroczystość. Są podobne, ale nie tożsame, nie są synonimami w pełni, choć nimi bywają. Pierwsze ma zakres
szerszy niż drugie, przynajmniej w dziedzinie, o której
mowa – w architekturze.
Kontynuując rozważania nad znaczeniem dwóch
tych pojęć w języku powszechnie używanym, potocznym, można dojść do wniosku, że oba one też nie zawsze konotację mają dodatnią. Przejrzystość z reguły
ma notowania dobre, synonimem jej jest czytelność:
czyż nieczytelność można by zaakceptować? Z pewnością nie. Prawie, na ogół – nie. Więc jednak prawie,
na ogół, czyli nie zawsze. Lubimy jasne sytuacje, czytelne, przejrzyste, tak żyć jest wygodniej. U ludzi także
cenimy działań jednoznaczność, oczywistość, przejrzystość. Ale czy na pewno zawsze akceptujemy charaktery ludzkie, zawsze przewidywalne, bez niespodzianek, zaskoczeń? Niekiedy może być to nawet nudne,
zaskoczeń czasem jednak oczekujemy, ideały mogą
1
nas męczyć, też i dlatego, że nas negliżują, podkreślają
nasze ułomności, jeśli do tych przejrzystych i przewidywalnych, przykładowo - tych się- nigdy-nie-spóźniających, nie należymy, jako spóźnialscy notoryczni.
Jak już zauważyłem, przejrzystość i przezroczystość znaczy coś nieco innego. W wyżej przytoczonych przykładach zastąpienie pierwszego drugim nie
zawsze dałoby się uzasadnić. Pierwsze ma bowiem, co
już wiemy, szerszy zakres użycia, korzystamy z niego
w kontekstach bardziej ogólnych, w tym i tych z materii, jak i z ducha, często w przenośniach; drugie węższy, funkcjonujące bardziej w języku książkowym:
przezroczystość, czyli transparentność, częściej tycząca zjawisk fizycznych niż duchowych.
Ale dość wstępu, przejdźmy do architektury:
ad rem, czyli do problemu jej przejrzystości. Pojęcie to
występować może w różnych jej – architektury - sferach, tak gdy myślimy o urbanistyce czy o zagadnieniu związanym z budynkami czy budowlami. Spróbuję
przyjrzeć się wybranym przykładom i zacznę od miasta. Nie taję, że inspiracją do zajęcia się naszymi dwoma pojęciami była japońszczyzna, w postaci Estetyki
japońskiej: czasem coś przypadkiem naprowadza nas
na jakąś myśl i rozwijamy kwestię, i dalej dzieje się to
już na zasadzie łańcucha. Następnie Kevin Lynch i jego
The Image of the City, a właściwie jakieś jego sformułowanie, wreszcie Kartezjusz, no i Marek Bieńczyk ze
swą Przezroczystością. Wystarczy.
Zacznę od Japończyka. Pisze autor o mieście
kartezjańskim, zaczepiając po drodze Lyncha. W eseju
Dla kogo jest projekt miasta? zastanawia się nad problemem namacalności i wizualności miasta. Czytamy:
„(...) Uważam wizualność za sposób patrzenia gości, natomiast namacalność za punkt widzenia
mieszkańców miasta (...)”
oraz
„(...)iż najgłębsze i najbardziej autentyczne zrozumienie i wiedza o mieście pochodzą zazwyczaj od
mieszkańców, a nie od gości(...)”.1
To interesujące. Można by jednak dyskutować,
logika owa zależy od stopnia percypowania przestrzeni
tak przez jednych, jak i przez drugich: jacy to goście,
jacy mieszkańcy. Ale w tym miejscu chodzi o przejrzystość, do czego autor istotnie dalej w swoim wywodzie
zmierza, odwołując się do kartezjańskiego miasta i jego
właśnie przejrzystości, a dokładniej: czytelności planu.
I dalej, jako przykład czytelności uważa renesansową
Palmanuova, miasto położone na równinie, co w konsekwencji zakłada znak równości między płaskim te-
K. Sasaki, Natura i miasto, [w:] Estetyka japońska. Antologia, red. K. Wilkoszewska, Universitas, Kraków 2003, s. 222.
ARCHITECTURAE et ARTIBUS - 1/2011
53
J.A. WŁODARCZYK
renem a czytelnością. I tu tkwi sens sprawy: patrząc
nań opozycyjnie - im bardziej teren skonfigurowany,
tym w mniejszym stopniu plan czytelny być może. Tak
też się i działo, poczynając od Greków i dalej w antyku,
poprzez Rzymian, a i z jego kontynuatorem, renesansem, antyku odrodzeniem jak by nie było, ale też i średniowiecze budowało miasta lokacyjne, pięknie-ładnie,
jak-bóg-przykazał, geometrycznie z obowiązującym
kątem prostym. I jeśli się zdarzyło, że taka ulica Grodzka w Krakowie nagle niekarnie się z rynku wymknęła, ot tak sobie, pod kątem innym niż prosty, choć to
pozory, okazuje się przecież, że istniała ona jako trakt
wcześniejszy i tworzony plan miasta lokacyjnego do
niej się musiał był dowiązać. Tak więc geometria sobie,
a życie sobie.
Miasto na równinie. Dzięki niej lokacyjne miasta
polskie mogły w znacznej mierze przyjąć z łatwością
geometryczne wymogi wzorca: regularna, prostokątna siatka ulic, czyli siatka linii (prostych), z wykrojonym
z ulicznych kwartałów, wypełnionych zabudową, placem, czyli punktem - rynkiem. Tak też i było z renesansowym Zamościem, choć opóźnionym w lokowaniu
o te circa 300 lat, miastem przecież lokacyjnym, z jego
w tymże duchu traktowaną geometrią.
Jakże inaczej w Czechach, kraju o terenie znacznie bardziej górzystym, skonfigurowanym, a odzwierciedleniem tego jest mapa, obraz planów miast czeskich, o nieprawdopodobnej różnorodności układów
urbanistycznych, mimo iż wszystko jest tam, w kontekście wzorca, jak trzeba. Tu już geometria się nam rozłazi, teren ma swe prawa i tak się miasta kształtowało,
jak on na to pozwalał. Dzięki temu mamy (my, nie tylko Czesi! - lubię tam jeździć), pięknie ukształtowanych
miast całą kolekcję, niekiedy praktycznie o circa 30 km
jedno od drugiego. Ale nie są to miasta o przejrzystych,
z reguły czytelnych planach. Siatka się nam deformuje,
rynek raz trójkątny, raz trapezowy lub wrzecionowaty,
rzadko prostokątny, a już czasem tylko kwadratowy,
a najczęściej o geometrii nijakiej, przypadkowej, jak
wyszło. A czytelność? O, z tym jest kiepsko. Często
kluczy się, meandruje, by znaleźć szukane miejsce,
ale w tym cały urok, w błądzeniu po mieście właśnie,
zwłaszcza niewielkim. No, i jak więc z czytelnością?
Ważna ona czy nie aż tak bardzo? Dla mieszkańców
nie problem, a goście? Szybko się uczą, a fenomen
niespodzianki jakże nas wzbogaca.
Tak więc chęć stworzenia planu przejrzystego,
czyli czytelnego, można uważać za ideał. Plan teoretyczny zawsze był czytelny, aż do bólu, takie były i Ville
Contemporaine, i Ville Radieuse Le Corbusiera. Fakt,
2
były to koncepcje, schematy, idee, a jeszcze nie plany
dla konkretnego terenu i nie do realizacji przeznaczone, spokojnie, ale już w tej fazie projektowania widoczna jest tendencja do przejrzystości idealnej ponoć, do
tego, co nazywamy hiperładem. Na szczęście, tak dobrze, czyli tak źle w praktyce nie było, gdyż być nie
mogło. Ziemia nasza jest tak ukształtowana, że zakładanie miasta z myślą o idealnej równinie, spełniającej
wszystkie istotne czynniki dla jego zaistnienia, było
do uzyskania trudne: czasem człowiek usiłował sobie
w życiu ułatwiać i, czy to w przypadku miasta, czy
coraz to mniejszych jednostek osiedleńczych, i teren
sztucznie wyrównywał - przyjdzie walec i wyrówna –
i prostował to, co krzywe, jakkolwiek zwykle nie chodziło o spełnienie warunku czytelności; przypomina to
zresztą koncepcję operacji prostowania bananów, żart
to niby, a może...? Bywa różnie.
Często liczyła się wygoda w poruszaniu się
i z pewnością przykład przebudowy haussmannowskiego Paryża z jego gwiaździstą zasadą nie był w historii
urbanistyki wyjątkiem; jak mówią, główną przyczyną
były ponoć, cele militarne i pomoc nowego układu miasta w tymże się poruszaniu - policji czy wojska, w kontekście zbyt często powtarzających się rewolucyjnych
niepokojów. Wpływ obronności na plan ma zresztą
znacznie dawniejszą historię. Jednak i w historii najnowszej można było obserwować przypadki wyrównywania
terenów, też nie w wyniku troski o czytelność układu,
lecz z przyczyn bardzo przyziemnych, jak wygodnictwo
przedsiębiorstwa wykonawczego w czasach PRL-u lat
70. i 80. ubiegłego wieku w kraju, który jako posiadający swoiste lobby w państwie autorytarnym wymuszał
na koncepcjach projektowych terenu tektonikę, czyli
sztuczne jego kształtowanie. Były to jednak raczej zabiegi dotyczące budynków czy ich grup - terenu pod
zabudowę miasta wyrównać nie sposób, no, chyba że
przywołamy totalitaryzm sowiecki - próbowano wszak
zawracania biegu rzek: skutki pomińmy.
Jak więc to jest z tą przejrzystością układów
urbanistycznych? Może to tylko ratio opowiada się po
jej stronie, natomiast emocje po cichu sprzyjają meandrowi, potrzebując niespodzianki. Czytelność bywa
nieatrakcyjna, nie darmo w dobrej kompozycji układów
miejskich często tak komponowano drogę, stosując jej
zamknięcia, by jakiś wyrazisty element architektury,
najlepiej wieża, raz to się ukazywała naszym oczom,
raz to znikała, w przeciwieństwie do prostej linii drogi
naprowadzającej nas na jakiś atrakcyjny obiekt wertykalny, ciągnącej się przez długi czas, niezmiennie2.
Więc jednak nudna ta czytelność!
Por. J. A. Włodarczyk, Oblicza architektury. Politechnika Białostocka, Białystok 2009, s.182-183.
54
ARCHITECTURAE et ARTIBUS - 1/2011
PRZEJRZYSTOŚĆ ARCHITEKTURY
Miało być przy tej okazji o Lynchu? Istotnie:
w The Image of the City na temat przejrzystości planu
pisze on:
„(...) jedna ze szczególnych właściwości [miasta]
to wyraźna przejrzystość czy ‘czytelność’ pejzażu miejskiego. Rozumiemy przez to łatwość, z jaką jego części
mogą być rozpoznawane i układane w spójny wzór.”3
Dalej autor przywołuje pięć cech „zdolności
obrazowej” jako szczególnych dla czytelności, czyli ścieżki, krawędzie/granice, dzielnice, węzły i punkty
obserwacyjne. Nie zamierzam wątku tego rozwijać,
można do świetnego tekstu Lyncha zaglądnąć - w oryginale co prawda, tłumaczy się u nas książki traktujące o ważniejszych sprawach niż miasto i urbanistyka
- chodzi tylko o to, że zjawisko postrzegane jest, jak
autor sam pisze, jako obiektywne.
I jeszcze kolejne przywołane wyżej nazwisko:
René Descartes, czyli Kartezjusz. Przywołał go tu znany nam już Japończyk podpierający się autorytetem
mistrza (który jest też i moim). Jak na racjonalistę nr
1 przystało, Kartezjusz nie akceptuje też, wcześniej,
nieczytelnych fanaberii, jakichś tam niespodzianek, tajemnic. W swojej Rozprawie o metodzie - jakby inaczej
- pisze on:
„(...) te starodawne miasta, które będąc z początku otwarte i luźno zabudowane, zmieniły się koleją
czasów w wielkie grody, są zazwyczaj tak źle wytyczone w porównaniu do owych fortów, które budowniczy
swobodnie konstruuje na pustej równinie, że chociaż,
rozpatrując każdy budynek z osobna, znajduje się
w nich często tyleż albo więcej sztuki co w tamtych,
wszelako widząc, jak są ustawione, tu duży, tu mały,
i jak ulice są przez to krzywe i nierówne, powiedziałoby
się, że to traf raczej, a nie wola kilku ludzi władających
rozumem rozmieściła je w ten sposób (...)4 [podkreślenia moje, jaw].
Pusta równina. Marzenie, jak widać, nie tylko
kiedyś, ale i w naszych czasach wyrodniejącego modernizmu, z uwielbieniem u niektórych działania w wyczyszczonym terenie. A traf raczej, a nie wola ? Może
być raz tak, raz tak, nie uogólniajmy.
Odbiór nasz, jak wyżej próbowałem interpretować, jest subiektywny. W pewnych sytuacjach czytelność odbierać będziemy pozytywnie, a w pewnych
- przeciwnie. Nic bowiem (no, przeważnie) nie jest
z gruntu pozytywne bądź negatywne, rozmaicie, albo:
w części takie, w części inne.
3
4
Dobrze więc, było o przejrzystości występującej
w związku z miastem. A jak to jest ze skalą mniejszą:
budowlą, budynkiem, może mieszkaniem? Ciśnie się
na myśl znane i do znudzenia przywoływane porównywanie miasta z domem (Alberti, Ortega y Gasset),
mieszkaniem, że to podobne, zasada ta sama. I jest
w tym jakaś racja, skala się zmienia, a problemy porównywalne, fakt. Wnętrze - i tu, i tam, więc dalej ściany
– fasady, podłoga – posadzka placu czy ulicy, sufit –
nieboskłon, wszystko jest jak trzeba. Korytarze – ulice,
jest i living-room w postaci głównego placu, mniejsze
place, placyki – pokoje własne, sypialnie. Ale to miasto o proweniencji antycznej, siatka i kwartały zabudowy, jeszcze nie miasto modernistyczne. A czytelność
mieszkania? No właśnie, jest różnie. Nasze peerelowskie M1-M7, niewielkie mieszkania, były zbyt małe, by
były zbyt dobre - gdy z natury rzeczy je zagęszczano
i M3 czy M4 w praktyce mogło znaczyć M7 - musiały
być czytelne, wielu możliwości wariantowania nie było,
być nie mogło, nie było czym żonglować, ponad miarę
kombinować. Inaczej z mieszkaniem, powiedzmy, kamienicy czynszowej, XIX-wiecznej, przy powierzchni
mieszkania 200-250 m2, 6-7 pokojowego. Tam, choć
też operowano znanym, wypracowanym schematem
funkcji, były jednak możliwości stworzenia układu nie
tak z pewnością czytelnego, za to atrakcyjnego dzięki
zakamarkom, enklawom, niszom, niekonwencjonalnym
pomieszczeniom. Cóż za frajda dla dzieci żyjących
w takich mieszkaniach: zabawy w chowanego, nie
mówiąc o jeżdżeniu na rowerze, jeszcze przed mieszkania zagospodarowaniem - pamiętanego z dzieciństwa. Ale większość tych wszystkich czynszówek to
zwykle mieszkania stereotypowe, mniejsze-większe,
ale przewidywalne. Wspaniałe mieszkania o układach
nieczytelnych, ale za to interesujących, rozwijających
wyobraźnię to układy indywidualnie projektowane,
a często rozbudowywanych czy przebudowywanych
domów zmieniających się w czasie, domów znanych
z literatury pięknej, a nie z naukowych prac traktujących o mieszkalnictwie. Nieczytelne, nieprzejrzyste?
Tak, dla obcych, że powtórzę, ale co obcy mogą mieć
do powiedzenia, jeśli użytkownikom mieszkania takie
odpowiadają. Wystarczy, że oni je znają i się w nich dobrze czują, trafią, gdzie trzeba. Sens tkwi w dychotomii:
masowe, powtarzalne z jednej strony, indywidualne z drugiej. Albo: egalitarne - elitarne, tertium non datur.
K. Lynch, The Image of the City, The MIT Press, Cambridge 1998, s. 2-3, Estetyka japońska…, op. cit.
M. Bieńczyk, Przezroczystość, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007.
ARCHITECTURAE et ARTIBUS - 1/2011
55
J.A. WŁODARCZYK
Wreszcie aspekt pojęcia przejrzystość, tu nawet
bardziej: przezroczystość - najbardziej adekwatny językowo, w urodzie brzmienia samego słowa, tak jak to
Marek Bieńczyk5 sympatycznie ujmuje – występujący
w związku z przejrzystości synonimem, czyli szkłem.
Wydawać się może, że dopiero ta sfera semantyczna
relacji między architekturą a przejrzystością jest poza
dyskusją: jako pozytywna wyłącznie. Szkło jest dobrem bezwzględnym, odpowiednio takim, jak światło.
Ta para pojęć, światło i szkło, zyskała w tworzeniu się
modernizmu rangę mitu: remedium na wszelkie zło
przedmodernistycznej architektury. I rzeczywiście, fascynacja szkłem wciąż trwa. Pasmowe okna Le Corbusiera w jego willach, ich tafle coraz większe, aż po
szklane ściany budynków high-tech, nie tylko światło
dające, ale też odbijające nam zgrabnie wybrane wycinki świata, te co piękniejsze, jak obrazy starej architektury, a i kolor natury w zmieniających się wersjach
pór roku (choć większości obrazów naszego otoczenia, uzyskiwanych dzięki odbiciom, lepiej by raczej nie
dublować!).
Mit szkła w naszej literaturze pięknej, jakże ubogiej w obecność w niej architektury6, jednak czasem
odżywa pamięcią Szklanych Domów, jak u Bieńczyka
właśnie - wracając czasem do Przedwiośnia, nieustająco zadziwia, skąd się to Żeromskiemu wzięło?
Więc fascynacja światłem i szkłem. Pragniemy
otwarcia na świat, oczywiście światła - to przecież ten
sam rodowód dwóch pojęć. O świetle w architekturze
piszę w innym miejscu7, zostańmy przy szkle. W naszym
się otwieraniu lubimy głównie być czynni - nie bierni,
chcemy wprawdzie, by wciągnąć do siebie świat, niż
światu siebie udostępnić. Taka przezroczystość w jedną stronę, okno weneckie. Wbrew enuncjacjom zawsze
mamy coś do ukrycia, choć przezroczystość, transparentność brzmi nobliwiej, nie-mają-nic-do-ukrycia jedynie Holendrzy, których punktem honoru jest okien
niezasłanianie, po prostu tego czynić nie wypada, gdyż
co-też-sobie-ludzie-pomyślą.
No i cóż! Przejrzystość jest z pewnością dobra, choć nie zawsze prawdziwa. A piękna? To pojęcie
w tym miejscu jest nie na miejscu. Od ambiwalencji nie
uciekniemy, świat nie jest czarno-biały, choć czasem
może by się i chciało: do dziś wolę filmy czarno-białe,
a i w fotografii koloru często zbyt dużo. W naszym życiu
także.
LITERATURA
1.
2.
3.
4.
Bieńczyk M. (2007), Przezroczystość, Wydawnictwo
Znak, Kraków.
Kartezjusz (Rene Descartes) (1980), Rozprawa
o metodzie, PIW, Warszawa.
Kostof S. (1992), The City Assembled, A Bulfinch
Press Book, Little, Brown and Company, BostonNew York-London.
Lynch K. (1960), The Image of the City, The MIT
Press, Cambridge, Massachussets and London.
Kartezjusz, Rozprawa o metodzie, przekł. T. Żeleński (Boy), PIW, Warszawa 1980, s. 37.
J. A. Włodarczyk, Literacki słownik architektury, Wyższa Szkoła Techniczna, Katowice 2007.
7
J. A. Włodarczyk, Prawda i kłamstwa architektury, rozdz. 2 Światło i mrok, Oficyna Wydawnicza Politechniki Białostockiej, Białystok
2009.
5
6
56
ARCHITECTURAE et ARTIBUS - 1/2011

Podobne dokumenty