Marcin A. Guzek, Szatnia

Transkrypt

Marcin A. Guzek, Szatnia
Creatio Fantastica
PL ISSN: 2300-2514 R. X, 2014, nr 3 (45)
Marcin A. Guzek
Szatnia
Wojtek zbiegł po schodach do szatni. Minął salę katechetyczną, przeszedł obok
ciężkich, pancernych drzwi do schronu i skręcił w długi, ciemny korytarz, wzdłuż którego znajdowały się kolejne pomieszczenia. Zarówno tu, jak i w sąsiednich pokojach, pod
ścianami ustawione były metalowe boksy, wyglądem wywołujące skojarzenie z klatkami. Wewnątrz nich poszczególne klasy zamykały swoje rzeczy. Te należące do jego klasy
znajdowały się na samym końcu korytarza i zwykle musiał się przedzierać przez tłumy
ludzi, by do nich dotrzeć. Na szczęście dziś urwał się wcześniej z wf-u, dzięki czemu
mógł uniknąć tłoku. Był już w połowie korytarza, gdy usłyszał za sobą cichy głos.
–Dzień dobry.
Odwrócił się i zauważył jakąś dziewczynę, wyglądającą z pomieszczenia obok,
również wypełnionego klatkami.
― Cześć ― odpowiedział szybko, mając nadzieję, że nie zauważyła, jak podskoczył
ze strachu, kiedy się odezwała.
― Już dawno nie spotkałam widzącego ― stwierdziła, przyglądając mu się uważnie. ― Zaczęłam już się tu nudzić.
― Kim jesteś? ― spytał, czując dziwne zaniepokojenie.
― Szatnią ― odpowiedziała spokojnie, podchodząc bliżej. Miała na sobie dziwaczną mieszankę niepasujących do siebie ubrań. Buty nie do pary, podarte stare jeansy, rozciągnięty sweter. Do tego szarawe, zlepione gumą do żucia włosy i duże, poklejone taśmą okulary. Cała jej postać była jakaś szara i zakurzona.
― Szatnią? ― zdziwił się.
― Konkretnie, tą szatnią. Nie twierdzę, że wszystkie szatnie są takie jak ja… w
sumie, nie znam pozostałych szatni. Wiesz, nigdy stąd nie wychodzę.
1
― Bo… jesteś szatnią? ― Wojtek spotkał w tej szkole już sporo dziwnych osób, ale
ta dziewczyna przebijała wszystko. ― No dobrze, to ja tylko wezmę swoje rzeczy i pójdę.
Nie chcę ci przeszkadzać…
― A może zagramy? ― spytała z entuzjazmem.
― Zagramy?
- Tak, zagrajmy w lochy. Lubię tę grę, nauczyłam się jej dawno temu, od tutejszych uczniów. Często grają tu z ludźmi, których nazywają kotami.
― Aha, jasne ― Wojtek chciał tylko zabrać swoje rzeczy i jak najszybciej oddalić
się od tej dziwaczki. Odwrócił się w stronę końca korytarza i zaczął iść w kierunku swojego boksu, ale nagle coś się zmieniło. Korytarz się wydłużył i pociemniał. Lampy na suficie pogasły, a zamiast nich na ścianach rozpaliły się pochodnie. Betonowa ściana pokryta odpadającą farbą zmieniła się w zimny, kamienny mur.
― Co jest?! ― Wojtek rozejrzał się zaskoczony, nie wierząc własnym oczom.
― Pierwszy raz w Krainie? Zaraz zacznie się zabawa! ― krzyknęła radośnie Szatnia i wtopiła się w ścianę, chichocząc wesoło.
― To musi być sen ― pomyślał chłopiec, szczypiąc się w ramię. Nagle usłyszał za
sobą jakiś szmer, odwrócił się i zobaczył stary trampek biegnący korytarzem. Zanim
zdążył objąć ten obraz umysłem, coś wyskoczyło z ciemności, schwyciło but i zaciągnęło
w mrok. Dało się usłyszeć odgłos rozrywanego materiału, a potem w cieniu pojawiła się
para czerwonych ślepi.
― Uciekaj, kocie ― dotarł go szept Szatni. ― Uciekaj, albo dopadnie cię osiłek.
Właściciel purpurowych oczu zawarczał groźnie i coś dużego wyskoczyło z ciemności. Wojtek nie czekał, by się temu przyjrzeć. Odwrócił się i zaczął pędzić w głąb korytarza. Mijał kolejne zakręty, słysząc za sobą ciężkie kroki potwora. Biegł, aż ogień zaczął
palić go w płucach. Wreszcie wpadł do jakiegoś większego pomieszczenia i stanął jak
wryty. Jego nogi ugrzęzły w masie czegoś klejącego. Jak się po chwili okazało, była to
guma do żucia. Różowa masa rozmiarów średniego psa, pulsując, zaczęła wspinać się po
jego nogach.
― Co do…?! ― potwór był coraz bliżej, słyszał, jak węszy w korytarzu obok. ―
Puść! ― wrzasnął.
Stwór z gumy do żucia zatrzymał się na wysokości kolan, na jego szczycie pojawiło się małe oko, które wbiło spojrzenie w twarz Wojtka, jakby czegoś chcąc. Nie wiedząc
do końca, czemu to robi, chłopiec wypluł gumę, którą właśnie żuł. Stwór natychmiast się
2
za nią rzucił i pochłonął ją, wydając zadowolony pomruk, po czym popełzł w korytarz, z
którego dochodziło wycie potwora. Przez chwilę Wojtkowi zdawało się, że słyszy gdzieś
z tyłu głowy słowa: „Spoko, ja go chwilę zatrzymam”. Nie zastanawiając się nad tym, ruszył dalej. Przebiegł przez pokój wypełniony dymem papierosowym i kolejny ― z hordą
pająków. Mijał klatki, w których pozamykane były szamoczące się i walczące z sobą
ubrania. Wreszcie, nie mając już sił, upadł w jednym z kolejnych pomieszczeń. Okrągłym,
wilgotnym loszku, z jednym wejściem. Miał już dosyć. Przez całe życie wyobrażał sobie,
że gdzieś za następnym zakrętem korytarza czeka go coś niezwykłego. Zawsze marzył,
by być gdzie indziej, w jakimś świecie z książki fantasy. Teraz bardzo chciał być z powrotem w nudnej, zakurzonej szatni. Gdyby chociaż miał jakąś broń, coś do obrony. Nagle
dostrzegł wielki miecz. Jak mógł go wcześniej nie zauważyć? Podniósł się, położył ręce
na rękojeści, myśląc, że przecież i tak go nie podniesie. O dziwo, broń okazała się niezwykle lekka.
― Tu jesteś ― szepnął głos Szatni, a do pomieszczenia wpadła bestia.
Wyglądała jak wielki goryl pokryty szarą łuską. Z paszczy sterczały mu olbrzymie
zębiska.
― A teraz zjemy kota ― zachichotał głos ze ściany.
Bestia rzuciła się do przodu z rykiem. Wojtek, niemal zamykając oczy, zaczął machać mieczem na oślep, poczuł, jak trafia w coś, a potem padł przygnieciony wielkim ciężarem.
Kiedy otworzył oczy, leżał znów na korytarzu szatni. W rękach, zamiast miecza,
trzymał swoją kurtkę.
― Gdzie byłeś?! ― krzyknął Krzysiek, schodząc na dół. ― Czekamy już z dziesięć
minut, zaraz będzie dzwonek.
Wojtek podniósł się powoli, nie do końca wiedząc, co się dzieje.
― Już idę ― powiedział wreszcie i ruszył w kierunku kolegi. Wychodząc, zerknął
jeszcze w głąb korytarza. Na końcu, okryta ciemnością, stała dziewczyna w niedopasowanym ubraniu i uśmiechała do niego. Kiedy wchodził po schodach, zdawało mu się, że
dotarł do niego jeszcze cichy szept.
― Do zobaczenia następnym razem, kocie.
3

Podobne dokumenty