neverland - Wydawnictwo SONIA DRAGA

Transkrypt

neverland - Wydawnictwo SONIA DRAGA
NEVERLAND
fragment
Przełożyła z francuskiego
Lilla Teodorowska
1
Koszmar świetlnej dziewczyny
Lecieć.
Ponad spokojnym oceanem chmur, pod gorącymi promieniami
słońca. Potem uderzyć w świetliste spirale i przeciąwszy całym pędem niebo, dotrzeć do oceanu, wygładzając jego fale. Poczuć, jak morska piana muska policzki, a ciało lekko unosi się na grzbiecie fal, delektować się smakiem soli na ustach, zobaczyć w oddali brązowe klify
i zbliżać się do nich z odurzającym uczuciem całkowitej wolności.
Frustracja pojawiła się nagle, w chwili gdy Amber ocknęła się
i stwierdziła, że to był tylko sen. Piękny sen.
Rozczarowanie było tym silniejsze, że wszystko ją bolało. Miała poobijane plecy, krwawe wybroczyny na rękach, a straszliwy ból
rozsadzał jej czaszkę. W nogach nie…
Poczuła ucisk w piersiach.
W nogach nie miała czucia. Od wypadku na Statku Życia.
Amber powstrzymała napływające do oczu łzy. Mogła się przemieszczać, wykorzystując w tym celu niewielką część swojego
przeobrażenia, lecz szybciej odczuwała zmęczenie, a unoszenie się
nad powierzchnią nie było naturalne.
Już w ogóle nie czuła nóg. Żadnych doznań, żadnego mrowienia ani skurczu mięśni. Nic.
Zaczęła porządkować myśli. Nagle pojęła, że nawet nie wie,
gdzie jest. Ostatnie wspomnienie… Statek Życia w ogniu! Jego
7
zniszczenie! Matt, Tania i Chen przytuleni do niej, potem upadek
pośród tysięcy płonących szczątków, dziesiątki metrów pokonane
z wielką prędkością, nim uderzyli w lodowatą wodę. Ochronna
bańka. Wykorzystując energię Jądra Ziemi, Amber utworzyła błonę, która miała ich ochronić.
Tobias!
Przypomniała sobie strawioną przez żar kabinę. Nie przeżył.
Potem już nic.
Z trudem otworzyła oczy.
Było ciemno. Wirowały świetliste plamki. Świece. Potem pojawił
się gryzący zapach podobny do potu, co przypomniało jej inny zapach. Niewywietrzonej sali gimnastycznej. Tamto życie wydawało się
tak odległe, że niemal zapomniane. Znowu poczuła ucisk w piersiach.
Grymas wykrzywił jej twarz. Naprawdę wszystko ją bolało.
Ubrania były suche. Zatem od chwili zatonięcia statku musiało
upłynąć sporo czasu.
Wokół niej, w pomieszczeniu, gdzie się znajdowała, ściany były
z czarnego kamienia, a wysoko nad głową stoczone przez robaki
stare belki. Dotknęła palcami tego, na czym leżała. Drewno. Stół?
Chciała się podnieść, lecz poczuła, że więzy ranią jej nadgarstki.
Co się dzieje? Gdzie ja jestem?
Uniosła głowę, myśląc z przerażeniem, że jest więźniem Ozyjczyków. Czyżby wyłowili ją spośród szczątków statku albo znaleźli
nieprzytomną na plaży?
Pociągnęła za pęta, stalowe łańcuchy, całe pordzewiałe. Pomieszczenie było obszerne, okrągłe, wysokie co najmniej na trzy
piętra i nastolatka dojrzała w półmroku liczne balkony oraz schody
prowadzące na różne poziomy. Ale żadnego ruchu.
Nagle padł na nią jakiś cień.
Usłyszała za plecami czyjeś sapanie, potem pomruk. To nie był
człowiek, raczej coś zwierzęcego o ciężkim, chrapliwym oddechu.
Ciężkie kroki się zbliżały, a kiedy sylwetka pojawiła się w zasięgu jej pola widzenia, Amber zesztywniała z przerażenia.
8
Człekopodobny kształt, ale skóra niemal szara, cała pomarszczona, pokryta krostami. Nos wyglądał tak, jakby uległ stopieniu,
pozostawiając dwa podłużne otwory, z każdej strony tej ohydnej
twarzy zwisały policzki, u góry wystawało kilka kępek rzadkich
włosów, z obrzmiałych warg ściekały strugi piany.
Żarłok.
Stwierdziwszy, że Amber nie śpi, wydał z siebie przeciągły
chichot. Następnie uniósł głowę i zaryczał przeraźliwie, co przyciągnęło dziesięciu innych Żarłoków, którzy obsiedli balkony, piszcząc z ciekawości. Otwarły się główne drzwi i przybiegło pięciu
kolejnych. Wszyscy tak samo odrażający, karykatury istot ludzkich
o skórze szarej, czerwonej lub jasnobrązowej, usianej brodawkami
lub wrzodami. Większość była gruba, z małymi oczkami ukrytymi
w fałdach tłuszczu, które ich zniekształcały.
Amber czuła, że pogrąża się w jakimś koszmarze. To niemożliwe. Obudzi się. Życie nie może być aż tak okrutne. Po śmierci Tobiasa ma dokonać żywota tutaj, w tym cuchnącym miejscu, pośród
tych wszystkich zwyrodnialców. To już zbyt wiele. Zadała sobie
pytanie o los Matta oraz innych Piotrusiów, tych, którzy ocaleli
z katastrofy statku…
Żarłok, który jej pilnował, wyciągnął w stronę Amber gruby
paluch.
– Dziewczyna… – powiedział łakomie. – Nasza dziewczyna!
Jego głos przedostawał się przez grube sito ze śluzu, co czyniło
go przerażającym.
Jeden z Żarłoków podszedł i odepchnął go gwałtownie, aby
stanąć przed dziewczyną. Z jego rozwartych ust wyzierały żółte
i czarne pieńki zębów, osadzone w gnijących dziąsłach. Był nieco
wyższy od pozostałych, pod warstwą tłuszczu rysowała się potężna muskulatura.
Wtedy Amber zauważyła, że nie są ubrani w łachmany, jak to
mieli w zwyczaju, lecz w prawdziwe stroje ze skóry oraz futra. Ci
Żarłocy nie tylko narzucili sobie dyscyplinę, która pozwalała im
9
żyć we wspólnocie, ale rozwinęli się do tego stopnia, że potrafili wyrabiać stroje oraz broń – odnotowała Amber, zauważając pas
tego, który zachowywał się jak przywódca. Liczne zardzewiałe
ostrza zatknął między tuniką a skórzanym pasem.
Przywódca zbliżył dłoń i dotknął klatki piersiowej dziewczyny.
Zaskoczona Amber krzyknęła i chciała się podnieść, ale trzymały
ją łańcuchy.
Stwór westchnął z zadowoleniem, a zimny dreszcz przebiegł po
plecach nastolatki. Po raz pierwszy od chwili, gdy odzyskała przytomność, udało jej się popatrzyć Żarłokowi głęboko w oczy. Początkowo miała uczucie, że przygląda się jej jak wspaniałemu stekowi,
którego zamierza skosztować, ale po chwili nie była już tego taka
pewna. W tym spojrzeniu migotał jakiś bardziej perwersyjny blask.
Rozbierał ją pożądliwym wzrokiem.
Żarłok wydobył z gardła pomruk podniecenia, po czym szybkim ruchem rozwarł jej nogi.
– Nie! – krzyknęła Amber.
Żarłok wydawał się zadowolony, że stawia mu opór. Chwycił
dziewczynę za kostki, chcąc zmusić ją do posłuszeństwa. Szarpnęła się, zaszczękały łańcuchy, ale stal była solidna.
Otaczający ich tłum zaczynał się denerwować, śmiejąc się szyderczo, wydając z siebie pomruki niezadowolenia i zachęcające
okrzyki.
Cień przywódcy całkowicie przysłonił Amber.
Tym razem, ogarnięta zarówno paniką, jak i gniewem, dała
upust swoim uczuciom.
– POWIEDZIAŁAM: NIE! – wrzasnęła, wydobywając na powierzchnię moc Jądra Ziemi.
Natychmiast rozerwały się okowy i jednym wściekłym ruchem
ręki Amber wyrzuciła przywódcę Żarłoków w powietrze tak mocno, że roztrzaskał sobie kości o skałę i z piskiem spadł na ziemię.
Amber unosiła się teraz kilka centymetrów nad stołem. Jej ramiona były rozpostarte. Wzrok płonął.
10
Zgromadzeni zrobili krok do tyłu i wstrzymali oddech.
Wszyscy przyglądali się jej z przerażeniem i fascynacją jednocześnie.
Ten, który był jej strażnikiem, wyciągnął w jej stronę wykrzywiony palec.
– Świetlna dziewczyna! – zawołał, jakby wyjawiał długo oczekiwaną tajemnicę. – Świetlna dziewczyna!
Amber nadal unosiła się w powietrzu, nie wiedząc, co robić.
Czy na zewnątrz są jeszcze inni Żarłocy? Gdzie ona jest? Gdzie są
jej przyjaciele?
Dwie człekokształtne istoty chciały podejść bliżej, lecz wyciągnęła rękę i natychmiast odleciały, roztrzaskując się o balkony
i niszcząc je przy okazji.
Tłum wydał z siebie okrzyk strachu i podniecenia. W końcu tu,
na ich oczach, działo się coś niewiarygodnego. Wszyscy pokazywali ją palcami, wyrzucając z siebie niezrozumiałe słowa.
Użycie czegoś więcej niż przeobrażenie było błędem – pomyślała Amber. Wykorzystanie energii Jądra Ziemi przyciągnie
w okolicę Dręczycieli. Musi uciekać, i to szybko.
A może ich nie ma. Może jestem daleko od krainy Oza, a zwłaszcza od
Entropii…
Należało odejść, nie zastanawiając się dłużej, nie tracąc więcej
czasu.
Muszę uciec, daleko, bardzo daleko. Teraz!
Ale w tej samej chwili otrzymała silny cios w tył głowy i osunęła się na stół.
Z oddali zdążyły ją jeszcze dobiec okrzyki radości potwornych
istot. Potem wszystko pociemniało. Straciła przytomność.
2
Przyjaźń, która trwa wiecznie
Wóz kołysał się na źle wytyczonej i pełnej dziur drodze. Wyłowione spośród szczątków Statku Życia beczki i worki były mocno
zakrwawione i tylko pasażerowie poruszali się na wozie.
Był tam Piotr, chłopak mniej więcej piętnastoletni, o surowej
twarzy, zapadniętych policzkach i twardym spojrzeniu wyzierającym spod potarganej czupryny. Zaledwie dwunastoletni Johnny,
niski pucołowaty blondyn, oraz Lily, lat szesnaście, z błyszczącą
niebieską grzywą.
I Matt, który siedział z tyłu, z opuszczoną głową i rękoma na
kolanach.
Już dwa dni jechali na południowy wschód, starając się podążać tylko starymi, nieoznakowanymi drogami. Przed nimi podążał
konno zwiadowca, który co trzy godziny zdawał im raport. Matt
wiedział, że za nimi jedzie jeszcze około dziesięciu takich wozów
oraz że dużo dalej zdążają w tym samym kierunku inne orszaki,
w trzydziestokilometrowych odstępach, aby nie zostały zauważone. Piotr mu wyjaśnił, że w sumie jest ich około setki rebeliantów
i że przyciągnął ich ów straszny pożar na Statku Życia. W ten sposób pierwsi znaleźli się na plaży, pozbierali rozbitków i to wszystko, co spośród unoszących się na wodzie szczątków nadawało się
do zabrania. Setka rebeliantów, których misją było zagrabienie jak
największej ilości jedzenia oraz sprzętu z całego imperium Oza.
12
Tysiące konserw i wyposażenia wyciągniętego z ruin dawnego
świata.
Misja ta uległa zmianie z chwilą pojawienia się na plaży nastolatków. Uratowali, ilu się dało. Piotr zapewnił o tym Matta. Niemal dziesięć godzin przemierzali wybrzeże, pomagając wszystkim
rozbitkom. Aż w końcu nie mogli już tam dłużej zostać. Należało
odjechać, zanim zjawią się żołnierze Oza. Nie podejmować ryzyka
konfrontacji. W nocy płomienie były tak intensywne, że nie mogły
pozostać niezauważone.
Może Amber była gdzieś tam, w jednym z tych konwojów, ale
to nic pewnego.
Co do Tobiasa…
Matt zacisnął zęby. Nie potrafił pójść za głosem rozsądku. Tobias nie mógł zginąć w taki sposób. Bez słowa pożegnania. Jak w to
uwierzyć, skoro nie może go po raz ostatni uścisnąć? Jednak rzeczywistość wielokrotnie pokazywała mu to w cyniczny i okrutny
sposób: przemoc działała bez ostrzeżenia, tak samo śmierć. Świat
nie był pełen czułości. I jeszcze obsesyjnie powracał widok głowy
Floyda, oddzielonej od ciała za sprawą miecza Dręczyciela.
Świat jest pozbawiony litości – powtarzał sobie w duchu, jakby
chciał się przekonać, że trzeba porzucić wszelką nadzieję. Zresztą
jaka nadzieja im pozostała? Stracili Skalny Testament, Ggl wchłonął drugie Jądro Ziemi, wkrótce Entropia i hordy jej obrzydliwych
stworzeń spustoszą całą Europę i zniknie życie takie, jakie znali.
Nie, Matt zdecydowanie nie wiedział, jakiej nadziei mógłby się
uczepić. Sam, bez Amber i bez Toby’ego.
Odwrócił głowę w stronę dwóch olbrzymich psów biegnących
za wozem i uwiązanych za pomocą prostego kantara. Matt rozpoznał krzyżówkę leonbergera i bernardyna, w dużym stopniu przypominającą Kudłatą, zwierzę ogromne, wyższe i szersze od koni
pociągowych. Pies wabił się Likan i Matt zauważył jego wzrost,
kiedy wyprowadzano go na górny pokład Statku Życia. Drugi pies
wydawał się przy nim maleńki. Biały w brązowe łatki, podobny
13
do setera angielskiego. Wiele psów zebrano po zatonięciu statku.
Matt nie wiedział, jak to się stało, jednak udało im się wskoczyć
do wody, nim cały okręt zajął się ogniem. Pełne możliwości, były
zdolne improwizować, w potrzebie wyważać drzwi i włazy. Po raz
kolejny dały tego dowód.
Znowu zastanawiał się nad losem Kudłatej, swojej suczki. I ta
troska dołączyła do wszystkich pozostałych, czyniąc trochę cięższym jarzmo jego życia. Wyszła z tego – powtarzał sobie w duchu. Razem z pozostałymi. Jest sprytna, poradziła sobie, jest gdzieś
tam, przetrwała. Wyjdzie z tego. To dobra suczka. Dobra suczka.
Będzie żyć…
Nie wszyscy Piotrusie i ChloroPiotrusiofile mieli takie szczęście.
– Powinieneś coś zjeść – rzucił Piotr ze swoim wyraźnym akcentem. – Od wczoraj niczego nie przełknąłeś.
– Nie jestem głodny.
– Może twoi przyjaciele żyją – powiedziała Lily. – Musisz
uczepić się tej myśli.
Matt przytaknął dla zasady, ale przecież widział kabinę Tobiasa. Nikt nie mógł przeżyć w takim piekle.
– Czy podczas trwania podróży nastąpi spotkanie wszystkich
konwojów? – zapytał.
– Nie – odparł Piotr. – To zbyt niebezpieczne. Dopiero gdy
wszyscy dotrzemy do Neverland.
– Wiesz, ilu uratowaliście?
– Nie. Co najmniej setkę, może więcej. Wozy wypełnione są
po brzegi, jeśli cię to uspokoi. Naprawdę przybywacie z drugiej
strony oceanu?
Matt przytaknął. Już im to wszystko opowiedział.
– A ta… ta nieszczęsna mgła – wtrącił Johnny.
– Entropia – poprawił go Matt.
– Tak, ta Entropia, czy ona naprawdę przybędzie tu, by nas
zniszczyć?
14
Po raz pierwszy w ciągu minionych dni Matt uświadomił sobie
swój pesymizm: wystraszył ich tą dramatyczną opowieścią. Nawet
jeśli to wszystko prawda, to nie pozostawił żadnych uchylonych
drzwi, żadnej nadziei.
– Nie wiem – wyszeptał, wzruszając ramionami.
– Przecież wczoraj mówiłeś, że…
– Wczoraj mogłem się mylić.
– Bądź co bądź Entropia nie lubi wody. Morze, które nas od
niej oddziela, bardzo spowolni jej nadejście. Będzie potrzebowała
wielu tygodni, a może nawet miesięcy, aby jej mgła przebyła kanał
La Manche. Wierz mi, widziałem ją w akcji. Nic innego tak jej nie
przeszkadza.
– No tak, jednak przebyła Ocean Atlantycki, prawda?
– Przez Arktykę. Entropia pochodzi z północy, z bardzo dalekiej północy w Kanadzie. I to nie przypadek, że pojawiła się w Europie, docierając tu z północnej Anglii. Myślę, że przeszła przez
ławicę lodową Arktyki. Tak aby mieć do pokonania jak najmniej
wody. To nam da więcej czasu.
– Na co?
Tym razem słowa zastygły na ustach Matta. Nie mógł dać
Johnny’emu uczciwej odpowiedzi. Sam jeszcze nie wiedział, co
mogliby zrobić, żeby przeżyć. Oprócz ucieczki. Daleko, na krańce
świata. Żeby zyskać na czasie, nim stanie się to, co nieodwracalne,
nim złapie ich Entropia i pokryje mgłą całą planetę.
Johnny wyczytał w twarzy Matta rozpacz i zadrżał.
Lily położyła dłoń na ramieniu Johnny’ego, chcąc go uspokoić,
i szepnęła mu kilka słów po niemiecku. Matt zrozumiał, że młody
Piotruś jest stamtąd, a Lily z Francji. Co do Piotra, chyba pochodził z jakiegoś kraju na Wschodzie.
– Czym jest Neverland? – zapytał.
– Naszym terytorium – natychmiast odparł Piotr. – Daleko na
wschodzie, pośród lasów, poza zasięgiem Ozyjczyków.
– Zostawiają was tam w spokoju?
15
– Nie zapuszczają się tam. To wolna strefa. Jest w niej wiele
miast zamieszkanych przez dorosłych, ale one nie należą do imperium. Ludzie, którzy tam żyją, mają własne zasady handlowe.
Tylko to się liczy.
– Możecie pojechać do tych miast?
– Tolerują nas tam, ale to niebezpieczne miejsca.
– Dlaczego imperium toleruje tę wolną strefę?
– Jest bardzo dzika, położona daleko na wschodzie, pełna nieoczekiwanych niebezpieczeństw. Poza tym… istnieje swego rodzaju układ.
– Układ?
– Tak. To długa i przykra historia. Najważniejsze, że Neverland
znajduje się w samym środku tej wolnej strefy. Tam będziemy prawie spokojni.
– Neverland – powiedział cicho Matt.
W innej sytuacji zachwyciłaby go obietnica Piotrusiowego
sanktuarium na wrogich ziemiach. Dzisiaj ta wiadomość nie wywarła na nim żadnego wrażenia.
– Dwa tygodnie w podróży, tak?
– W dobrym tempie. Przy takim załadunku, jaki mamy, obawiam się, że to będą raczej trzy tygodnie. Musimy być ostrożni.
Kręci się dużo patroli Ozyjczyków, imperator zmobilizował swoje
oddziały. Jest zdenerwowany. Myślę, że ma to związek z tą Entropią, o której nam mówiłeś.
Matt pominął opowieść o śmierci imperatora, który zginął
z ręki Spijacza Niewinności. Teraz, po przymierzu z Gglem, twarz
imperatora zmieniła się i to nie wróży nic dobrego. Na ziemiach
dorosłych terror i perfidia zlały się w jedno.
Jak długo Ggl będzie wspierał Spijacza Niewinności?
Aż zdobędzie trzecie i ostatnie Jądro Ziemi.
Matt nie miał żadnych złudzeń. Skalny Testament został zabrany przez wspólników Spijacza Niewinności. Nie wiedział, jak
to się stało, ale nie miał co do tego żadnej wątpliwości. A człowiek
16
ten był wystarczająco sprytny, żeby ukryć go z dala od oczu Ggla
i kupczyć informacjami oraz utrzymać równowagę siły wobec Entropii.
Likan podniósł nagle pysk, odginając uszy do tyłu.
– Zwolnijcie! – rozkazał natychmiast Matt.
– Dlaczego? Co się dzieje? – zaniepokoił się Piotr.
– Nie wiem, ale popatrz na psa. Musiał coś zwęszyć.
Potem przyczaił się drugi pies.
– Co za niebezpieczne stworzenia kryją się w tym lesie? – zapytał Matt.
– Nie mam pojęcia. Jesteśmy daleko od domu, nie znam za bardzo tego miejsca.
– Macie broń?
Piotr zaczął wymachiwać łukiem. Johnny wyjął procę, a Lily
bat. Lepsze to niż nic. Pozostawało mieć nadzieję, że umieją się
tym posługiwać. Matt wsunął się w kevlarową kamizelkę – na
szczęście nałożył ją tamtej dramatycznej nocy – miał też przy sobie miecz. Wyciągnął przed siebie ostrze.
Likan kierował nos na prawo od wozu. W sierpniu roślinność
była w pełnym rozkwicie, każdy krzak otaczało wiele warstw liści,
a paprocie zasłaniały podłoże. Widoczność nie przekraczała kilku
metrów.
Ogromny cień prześlizgiwał się wśród drzew. Podchodził coraz
bliżej i im bardziej stawał się widoczny, tym niżej opadało ostrze
Matta.
Rozpoznawał sylwetkę, lekki, prawie radosny krok.
Umaszczenie.
Wyciągnął rękę w stronę towarzyszy.
– Opuśćcie broń.
– Żartujesz? – zdenerwował się Johnny. – To jest olbrzymie.
– Wiem, co to jest.
– Co to jest? – powtórzył młody Piotruś. – To niedźwiedź! Oto
co to jest!
17
– Nie. To Kudłata.
Pies pojawił się na drodze i skomląc ze szczęścia, skoczył na
wóz, mało go nie przewracając, żeby polizać Matta po twarzy.
Uderzenie wielkim łbem cisnęło Matta między pakunki.
Kudłata nie mogła powstrzymać radości, wydawała z siebie histeryczne skomlenie, ocierając się o chłopca.
Przytulił do siebie olbrzymi pysk. Pies śmierdział morską
wodą i stęchlizną. Trzeba go wyczesać.
Nie po raz pierwszy go znalazła. Kudłata i jej węch. Jego anioł
stróż. Gotowa do poświęceń, by znaleźć i uratować swego pana.
– Cokolwiek mi się przydarzy, ty zawsze będziesz ze mną,
prawda?
Po raz pierwszy od tych dwóch długich dni w sercu młodego
człowieka zapłonęła iskierka nadziei.
3
Gadająca ściana
Przy każdym kroku Amber odczuwała wstrząs.
Za każdym razem ramię niosącego ją Żarłoka głębiej wbijało
się w jej brzuch. Mimo bólu głowy zmusiła się do otwarcia oczu.
Oślepiło ją dzienne światło. Skrzywiła się, czując, jakby igły wbijały
się w jej czoło. Wciąż odczuwała siłę uderzenia, które ją zamroczyło.
Powoli zaczęła rozróżniać szczegóły otoczenia.
Niesiono ją na drewnianej kładce.
Olbrzymi Żarłok.
Jej nadgarstki i kostki skuto łańcuchami. Z tego, co przypuszczała, ogniwa nie wydawały się zbyt grube. Przy użyciu mocy Jądra
Ziemi chyba mogłaby je zerwać.
Jednak ból pulsował w najlepsze i musiała bardzo się starać, by
znów nie pogrążyć się w nieświadomości.
Próbowała skoncentrować się na tym, co widzi, żeby zająć
umysł czymś innym niż cierpienie.
Kamienne ściany. W złym stanie. Ale olbrzymie. Wieża. Potem
kolejna. Amber znajdowała się w źle utrzymanym średniowiecznym zamku. Dachówki na wielu dachach były wyrwane, popękane
lub pokryte mchem. Wyniesiono ją z czegoś, co musiało być donżonem. Wiała lekka bryza, świeża i pachnąca jodem.
Żarłok ruszył przejściem na górze murów obronnych. I w przerwie pomiędzy dwoma krenelażami Amber spostrzegła morze mu19
skające strome skaliste wybrzeże i jednocześnie usłyszała, jak fala
przybojowa rozbija się niedaleko o skały.
Może jest całkiem blisko miejsca, gdzie zatonął statek. Żarłocy
musieli znaleźć ją na plaży. Niczego nie pamiętała.
Przy odrobinie sprytu i wykorzystaniu przeobrażenia ucieczka
nie powinna być trudna. Oczywiście Żarłocy nauczyli się czegoś
od czasu Burzy, niemniej pozostali istotami bardzo pierwotnymi.
Nietrudno będzie sobie z nich zadrwić. Ale dokąd pójść? Jak odnaleźć
Matta?
A jeśli nie przeżył katastrofy?
Natychmiast przegnała tę myśl. Matt był twardy. Wyszedł
z tego. Z pewnością.
Na dole, na błotnistym dziedzińcu, banda Żarłoków krzątała
się pośród stosów odpadków. Wtedy Amber zrozumiała, że zgromadzili tam przedmioty pochodzące z dawnego świata, prawdopodobnie po to, aby je przebrać i nadać im nowe życie. Potem zwrócił
jej uwagę zapach. Podniecająca, przyjemna mieszanka woni.
Kątem oka dostrzegła ogniska, na których obracały się wielkie
rożny.
Ledwie zdążyła rozpoznać, co tam się piekło, gdy znowu umysł
odmówił jej posłuszeństwa. Przez krótką chwilę zdawało jej się, że
rozpoznaje ludzki kształt. Dość mały. Dziecka.
Krople wody uderzały w jej głowę. Agresywne i zimne. W niezmąconym rytmie rozbijały się na czole.
Kap. Kap. Kap.
Powoli moczyły jej twarz, włosy, ściekając po powiekach i policzkach.
Amber szybko odzyskała przytomność. W całej głowie czuła
bolesny szum. Chciała dotknąć dłonią twarzy, jednak ukłucie stalowej obręczy zatrzymało jej nadgarstek. Była przykuta do ściany.
W niewielkim wilgotnym pomieszczeniu, które silnie pachniało
pleśnią jak stara, nigdy niewietrzona piwnica. Pionowa smużka
światła wpadała przez maleńki otwór strzelniczy. Ubita ziemia,
20
nadgryzione zębem czasu kamienne mury i ciężkie drewniane
drzwi, wzmocnione sztabami z zardzewiałego żelaza.
Jestem w więzieniu. W lochach zamkowych.
Z trudem przełknęła ślinę. Jak długo była nieprzytomna? Obawiała się, że użycie Jądra Ziemi przyciągnie Dręczycieli. To byłby
jej koniec.
Uspokój się. Gdyby byli w okolicy, już by tu dotarli.
Popatrzyła na okowy, którymi skuto jej ręce i kostki. Jak odnaleźć pozostałych Piotrusiów?
Jej serce skurczyło się w piersi, a gardło ścisnęło. A co, jeśli nie
ma już innych Piotrusiów? Jeśli nikt nie ocalał z katastrofy statku?
Amber pokręciła głową. Nie podda się rozpaczy ani przygnębieniu. To nie w jej stylu. Nawet jeśli wszystko szło źle, zawsze
umiała stawić czoło przeciwnościom. Matt na pewno gdzieś jest.
Jeśli chodzi o Tobiasa…
Przegnała z pamięci obrazy płonącej kabiny biednego chłopca.
Musiała skoncentrować się na samej sobie. Na tym, by przeżyć.
Przyjrzała się więzieniu z jeszcze większą uwagą.
Po ścianach ściekała wilgoć, miejscami kapała ze stropu, tworząc wszędzie niewielkie kałuże. Było zimno. Amber zrozumiała,
że jeśli zostanie tu kilka dni, rozchoruje się. Musi uciec. I to szybko.
Użyła swojego przeobrażenia i podniosła się powoli, cała obolała po kolejnych wysiłkach, które jej ciało znosiło od wielu tygodni: na grzbiecie psa, podczas ucieczki z płonącego Statku Życia,
a teraz tu, gdy leżała na drewnie, skale czy klepisku. Kiedy przesunęła się, płynąc pięć centymetrów nad ziemią, brzęknęły łańcuchy.
Trudno żyć bez możliwości poruszania się o własnych siłach i za
każdym razem gdy o tym pomyślała, w zależności od dnia, miała
ochotę wyć z wściekłości lub łkać. Ale to nie była odpowiednia
chwila. Nie mogła teraz użalać się nad swoim losem.
Zdołała przesunąć się o metr i poczuła blokadę. Na kostkach
miała obręcze, a od nich odchodziły łańcuchy, którymi przykuto ją
do ściany. Dzwoniły przy najmniejszym kroku. W jednym z kątów
21
Amber dostrzegła drewnianą misę i maleńkie kosteczki. Od czasu okupacji Żarłoków nie była pierwszą osobą, która tu przebywa.
Wtedy zauważyła znaki na kamieniu. Pionowe kreski, umieszczone jedna obok drugiej. Było ich sześć. Jak sześć dni spędzonych tu
w półmroku. W ziąbie. Na czekaniu. Czekaniu na śmierć.
Pomyślała wtedy o ciele, które kątem oka dostrzegła na wielkim rożnie, piekącym się nad płomieniami na dziedzińcu. Czy to
możliwe, że Żarłocy…
Zacisnęła pięści.
Jej przyjaciele? Czy Żarłocy pożerali rozbitków?
Jeśli tak, to ja ich wszystkich…
Syk za jej plecami sprawił, że się wyprostowała.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było o wiele za małe, żeby
nie zauważyła czyjejś obecności! Obróciła się tak szybko, jak tylko
pozwoliły na to okowy.
Dźwięk się powtórzył, tym razem naprzeciw niej. Wołanie.
Ciche.
– Pssssssssssssssssyt!
Dobiegał ze ściany.
Amber podeszła powoli, nieufna.
– Amber? To ty? – odezwał się przytłumiony głos.
– Kto tam? – zapytała.
– Ciiiii! Mów ciszej! Nie mogą nas usłyszeć! Nie chcą, żebyśmy ze sobą rozmawiali! Ukarzą nas, jeśli to odkryją!
– Znasz mnie? Kim jesteś?
Amber nie była pewna, ale głos wydawał się jej znajomy. Nie
do tego stopnia, żeby go rozpoznać, jednak wiedziała, że już go
gdzieś słyszała.
Zaczęła dokładnie oglądać ścianę, kierując się w stronę, skąd
dobiegały słowa.
– Wszystko w porządku? Nie jesteś ranna?
Głos dochodził skądś niżej. Uklękła i między dwoma dużymi
kamieniami zobaczyła niewielki otwór.
22
Z głębi spozierało jakieś oko.
Wyrazistego, zielonego koloru. Delikatnie błyszczało w półmroku.
ChloroPiotrusiofil! – zachwyciła się w duchu Amber. A jej pamięć rozpoznała intonację.
– Ti’an? Ti’an, to ty?
– Psyt! Ciszej!
Jakaż była szczęśliwa, że słyszy znajomą istotę! Od przepłynięcia Atlantyku Ti’an towarzyszył jej wszędzie. Jego obecność natchnęła jej serce otuchą.
– Czy są z tobą inni, którzy ocaleli? – zapytała natychmiast.
– Jestem tutaj sam, ale widziałem co najmniej dziesięciu Piotrusiów i ChloroPiotrusiofilów.
– Tylko dziesięciu? Mój Boże… Ti’an, wiesz, gdzie teraz jesteśmy? Co się stało? Niczego nie pamiętam!
– W zamku Żarłoków. Tej nocy, kiedy zatonął Statek Życia,
prądy przywiodły część rozbitków w stronę półwyspu. To tam
schwytali nas Żarłocy. Ale widziałem w oddali na plaży światełka.
W odległości dwóch lub trzech kilometrów byli inni rozbitkowie!
Nie wszyscy dali się złapać.
– Widziałeś Matta?
– Nie.
– Jeśli jest pośród tych, którym udało się na tej plaży uciec, to
wróci, nie pozostawi nas tutaj!
– Amber… posłuchaj. Musisz o czymś wiedzieć.
Ton Ti’ana uległ zmianie. Zabrzmiały w nim smutek i rezygnacja.
– O czym?
– Wiele osób zginęło tamtej nocy. Naprawdę wiele. Wiem
o tym, bo pływałem pośród… ciał. A wczesnym rankiem widziałem, jak Żarłocy wyławiają ich całe dziesiątki. A ciągle jeszcze
było ich pełno. Wszędzie. Myślę… Amber, myślę, że większość
naszych przyjaciół… odeszła. Na zawsze.
23
Amber oparła czoło o zimny i wilgotny kamień.
– To nie wszystko – ciągnął Ti’an. – Żarłocy… jedzą trupy. Pożerają jedne po drugich. I obawiam się, że kiedy skończą im się
zapasy, zdecydują się nas… no wiesz, co chcę powiedzieć.
– Ti’an, opuścimy to miejsce. Jeśli Matt po nas nie przyjdzie,
użyję swojej mocy, aby nas uwolnić, i to my odnajdziemy jego.
– Obawiam się, że nie mamy dużo czasu – dodał ChloroPiotrusiofil zaniepokojonym tonem. – Przed chwilą podsłuchałem
rozmowę. Ktoś ich tu jutro odwiedzi. Najwyraźniej to ktoś ważny,
kogo oczekują z niecierpliwością i strachem jednocześnie. I z tego,
co zrozumiałem, przybywa tu z naszego powodu.
– To Cynik?
– Nie mam pojęcia.
Amber cofnęła się i w milczeniu zastanawiała. Następnie położyła dłonie po obu stronach otworu i zapytała cicho:
– Wiesz, jak porozumieć się z pozostałymi?
– W ścianach jest sporo pęknięć. Mogę spróbować przekazać
wiadomość.
– To powiedz wszystkim, żeby zachowali spokój. Nie wiemy
ani gdzie jesteśmy, ani jaka jest sytuacja na zewnątrz. Ggl wchłonął
drugie Jądro Ziemi. Możliwe, że Entropia pustoszy świat. Nie wiemy, gdzie są pozostali, którzy ocaleli. Nie należy działać nieprzemyślanie. Dopóki nie będziemy wiedzieli, co zrobić.
– Masz jakiś plan?
– Sądzę, że tak. Zaczekamy na tę ważną osobę, która wzbudza
taki szacunek wśród Żarłoków, a ja znajdę sposób, żeby wyjść stąd
i z nią porozmawiać.
– A jeśli to wysłannik Oza?
– Imperator Oz nie żyje.
– Zastąpił go Spijacz Niewinności! Kiedy się dowie, że nadal
żyjesz, rzuci przeciw tobie całe swoje wojsko!
– O ile mi wiadomo, Spijacz Niewinności jest już prawdopodobnie niewolnikiem Ggla albo nawet nie żyje. Nie, nie możemy
24
tak po prostu zaryzykować ucieczki, potrzebujemy informacji. Jutro pójdę spotkać się z tym interesującym gościem.
Amber wróciła do swojego kącika. Miała nadzieję, że się nie
myli. Czuła się zagubiona. Z dala od wszystkiego.
Tak strasznie brakowało jej Matta i Tobiasa.
Wtedy uświadomiła sobie, że tego drugiego już nigdy nie zobaczy. Dzięki przeobrażeniu przyciągnęła nogi do siebie, objęła je
ramionami i oparła brodę na kolanach.
W ciszy łzy spływały jej po policzkach.
Umrze, jeśli nie uda jej się odnaleźć Matta.