Wielka Ameryka Ameryka to pustkowie! Zastanawiałam - Viet-mix
Transkrypt
Wielka Ameryka Ameryka to pustkowie! Zastanawiałam - Viet-mix
Wielka Ameryka Ameryka to pustkowie! Zastanawiałam sie, gdzie oni kręcą te wszystkie filmy o wielkich Stanach! Jest tu może z pięć potężnych miast z wieżowcami, a poza tym same stepy z parterowymi tekturowymi domkami! Mimo, iż osady mają oficjalnie sporo mieszkańców, nie widać tego, bo są one rozrzucone na dużej powierzchni. Przedmieścia to jeden wielki plac budowy. Jak na nowy kontynent przystało, osiedla powstają dopiero teraz. Miasta (to chyba i tak za dużo powiedziane) mają ok. dwudziestu, trzydziestu lat. Przypomina mi to trochę Azję, bo tam też dopiero teraz wszystko powstaje. Ciekawe, gdzie jest ta amerykańska mega gospodarka? Czy nakręca ją tylko te pięć miast? Kalifornia to najbogatszy stan, a tu same pola! Na pagórkach nie wolno budować domów, bo to teren zastrzeżony dla rolnictwa. Jak okiem sięgnąć tylko winnice i wypas krów… Najśmieszniejsze są tutaj domy budowane z płyty pilśniowej. Wyglądają jak nasze domki letniskowe. W Stanach bez samochodu nie da rady. Do najbliższego sklepu "po chleb" idzie się ze dwadzieścia minut drogą szybkiego ruchu. Wszędzie jest daleko. Do pracy czy na uniwerek dojeżdża się średnio 40 km. Komunikacji miejskiej albo nie ma wcale, albo szwankuje i autobus jeździ nieregularnie co godzinę. Mimo to się słono za nią płaci. Rower jako środek lokomocji się nie sprawdza, bo jest niebezpiecznie. Kierowcy nawet nie zwalniają, kiedy widzą dwa kółka. Oprócz sportowców nikt tu na rowerze rekreacyjnie nie jeździ. O wyższej kulturze poza wielkimi miastami można w Stanach zapomnieć. No cóż, nie jest to w rzeczywistości zbyt ukulturalniony naród. Zero teatrów, koncertów. Mają za to mnóstwo dyskotek, klubów nocnych, kręgielni, pól golfowych i fast foodów... Jednym slowem kultura konsumpcyjna. Spędzanie wolnego czasu polega na pójściu do kina lub do studia fitnessu. Najlepszą rozrywką jest zdecydowanie hipermarket, a po mega zakupach, mega hamburger z mega colą. W centrach handlowych ludzie są przegrubi i nadal pakują w siebie dwulitrowe lody na deser. Tu wszystko jest mega wielkie, mega tłuste i mega niesmaczne. Nawet chleb i indyk są słodkie, a napoje smakują jak likiery. Teraz się już nie dziwię, dlaczego Amerykanie są tacy grubi. Już w samolocie na śniadanie dostałam chipsy i czekoladę! Ciekawe co było pierwszym, a co drugim daniem! Fast foody, takie jak McDonalds, to tani najgorszy sort restauracji ''dworcowych'', gdzie przesiadują bezdomni. Starbucksy i Subway'e są co dziesięć metrów, gdzie można zjeść za psie pieniądze. W Stanach wszystko bez wyjątku jest w rozmiarze king size. Wielkie samochody, wielkie sklepy, wielkie niewymiarowe lodówki itp. itd. No ale cóż… Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać tak jak one… Zaliczyłam więc dyskotekę, dziesiątki sklepów i mega shopping, no i oczywiście fitness. Żeby spalić te wszystkie kalorie musiałabym chyba jednak w tym studio zamieszkać… Takie to właśnie życie typowego Amerykanina... Na urlop - super sprawa! Nie wyobrażam sobie jednak tak funkcjonować na co dzień. Widziałam Dolinę Krzemową rozciągającą się od miasta San Jose na południe. Chciałam koniecznie zobaczyć największe na świecie firmy microsoft, google i ebay. Okazuje się, że są one ukryte w krzakach, a szyldy ledwo widać. Domki niskie, niepozorne, żadnych reklam ani neonów. Jestem tu już jakiś czas i ciągle szukam tych wielkich Stanów! No dobrze. Ale coś tu przecież musi być pozytywnego! W końcu przyjeżdżają tu setki tysięcy turystów! I jest. W Stanach przepiękna jest natura. Przecudny jest np. Park Narodowy Yosemite.Ostatnio spędziłam też kilka dni nad Pacyfikiem w Monterey, gdzie zwiedziłam cudne, oczywiście wielkie, akwarium z rekinami i poleżałam na piaszczystej plaży. O kąpieli nie było tu jednak mowy, bo przez cały okrągły rok są bardzo zimne prądy. W wodzie widać tylko sportowców na deskach surfingowych. Przepiękne jest również San Francisco, dokładnie takie jak w filmach. W samym centrum zwiedziłam wioskę rybacką, dzielnicę chińska i przejechałam się po wzgórzach San Francisco charakterystycznymi wagonikami table car. Poza tym widziałam Alcatraz! Nie było tam jednak w rzeczywistości aż tak strasznie, jak sie opowiada. Zamknięte cele bez okien były tylko za przewinienia na terenie więzienia, a normalnie siedziało sie "tylko" za kratkami. Więźniowie mieli do dyspozycji bibliotekę, boisko, a co zdolniejsi zaocznie studiowali... Odwiedziłam też uniwersytet Berkley. Campus robi wrażenie. Przy okazji zwiedzania zaliczyłam zajęcia z językoznawstwa, a od jutra zaczynam koledż z angielskiego. Wystarczy wypełnić formularze dla słuchaczy gościnnych i miesięczny kurs jest za friko. No i oczywiście Los Angeles! Nie tyle samo miasto, gdzie tak naprawdę nic nie ma, ale Disneyland i Universal Studio’s! Zabawa na całego! Podsumowując zastanawiam się jednak, gdzie ta demokracja i równouprawnienie w Stanach, o których się u nas tak dużo mówi. Podczas podróży samochodem jechaliśmy z kolegą ponoć za wolno i ktoś od tyłu zaczął nam świecić światłami. Podjechał bliżej i nieźle nas zwyzywał. A jak zobaczył, że kolega jest „mulatem”, dostał białej gorączki. Wyskoczył z samochodu i chciał go bić. Wystraszyliśmy się, bo tu można mieć broń bez pozwolenia. Daliśmy gazu przez jakieś ograniczniki w tył zwrot. Dobrze, że opony wytrzymały. Przez parę skrzyżowań nas gonił. Zadzwoniliśmy po policję. Wariat uciekł. Taka to właśnie amerykańska równość, wolność i braterstwo...