Problem pieniędzy, czy ludzi?

Transkrypt

Problem pieniędzy, czy ludzi?
Problem pieniędzy, czy ludzi?
Zajmę się dziś wydarzeniem bez precedensu w historii naszego miasta
– montażem konstrukcji dachu nad wypalona salą kinową domu kultury.
A przy okazji kilka refleksji...
Pożar wywołali robotnicy spawający metalowe sztangi fartuchów
maskujących scenę. Ciekły metal spadał na pluszowe kurtyny oraz ekran kina
i tlił się, gdy bezmyślni wykonawcy roboty spokojnie spożywali śniadanko.
Sjestę przerwał gryzący dym, który wypełnił pomieszczenia obok sceny.
Wszczęli alarm. Przyjechała straż. Ale ogień już przeniósł się na drewniany
strop sali kinowej i był nie do opanowania. Strażacy i liczni mieszkańcy miasta
ruszyli do pomieszczeń nie zagrożonych pożarem, by ratować z nich
wyposażenie domu kultury i biblioteki. Z holu wyniesiono dwie wielkie palmy,
podarowane domowi kultury przez dr Edwarda Perłowskiego, wielce
zasłużonego lekarza i społecznika, oraz kryształowe lustra z pałacu
Malewiczów. Z kabiny chciano wyrwać dwa projektory filmowe zakotwiczone
w betonowej posadzce, ale zdążyłem powstrzymać tę operację. Ze studia nagrań
uratowane urządzenia uzupełnił pan Wacław Cichocki, przyprowadzając
z ZOR-ów zapłakanego chłopaka, dźwigającego „trofiejny” magnetofon.
Wystraszony chłopczyna zaklinał się, że znalazł zdobycz na ulicy i miał go
właśnie odnieść do domu kultury, gdy złapał go ten pan i postanowił, że pójdą
razem. Jak bywa w takich zdarzeniach bałagan był nie do opanowania. Tłumy
ludzi. Sterty książek, mebli, instrumentów muzycznych, wzmacniaczy,
magnetofonów, głośników, aparatów projekcyjnych, wyposażenia ciemni
fotograficznej i studia nagrań, radio-klubu i pracowni plastycznej. Słowem
całego ruchomego majątku Powiatowego Domu Kultury, skrzętnie
gromadzonego przez lata.
Natychmiast po pożarze zarządzona przeze mnie inwentaryzacja wykazała, że
z bogatego wyposażenia nic nie zginęło, że uszkodzono przez zalanie, jedynie
kilkaset książek. Wprawdzie z mieszkania obok studia nagrań pani Lilien
Frankowski, asystentki kierującego budową Zakładów Mięsnych p. Kępy,
wyniesiono bezpowrotnie kilka zgrzewek piwa w puszkach i kilka koniaków,
ale poszkodowana nie zgłaszała pretensji – uznając słusznie, że nie szkoda róż,
gdy płoną lasy.
Nie muszę przekonywać, jakim uznaniem cieszył się dom kultury wśród
mieszkańców Sokołowa w latach 70. Toteż pożar domu kultury i spowodowana
nim przerwa w pracy wywołała w mieszkańcach i władzach miasta niebywałą
chęć wspólnej pracy na rzecz przywróceniu warunków działalności tej
instytucji. Michał Woźniak – przewodniczący Prezydium Powiatowej Rady
Narodowej i jednocześnie szef Rady Programowej Powiatowego Domu Kultury,
powołał niezwłocznie Społeczny Komitet Odbudowy Domu Kultury.
Utworzono konto bankowe, na które jeszcze liczne w Sokołowie zakłady pracy
i Rady Zakładowe Związki Zawodowych wpłacały pieniądze. Pod nadzorem
prokuratora Ryszarda Wionczka i ekspertów straży pożarnej przystąpiono do
odgruzowania sali widowiskowo-kinowej z resztek konstrukcji dachowej, do
której umocowanych było 2400 kolorowych reflektorków. To one przed każdą
projekcją filmową dawały bajkowe refleksy światła na gipsowych
płaszczyznach sufitu. Sala kinowo-teatralna wyposażona była w 420 gięte,
tapicerowane fotele. Jej ściany obłożone profilowanymi elementami gipsowymi
dawały wspaniałą akustykę, chwaloną przez licznie występujących w Sokołowie
artystów. Te warunki i sprawność pracowników domu kultury w organizowaniu
widowni sprawiały, że każdy liczący się w kraju zespól estradowy, każdy
uznany i modny artysta chcieli grać i śpiewać dla mieszkańców naszego miasta
.Niedawno pani Maria Koc, dyrektor Sokołowskiego Ośrodka Kultury,
a obecnie senator RP, pisała w Internecie zdziwiona, jak to się stało, że po
Katowicach i Warszawie trzeci koncert w Polsce kultowego węgierskiego
zespołu Omega odbył się w Sokołowie Podlaskim. Posługując się tekstem Imć
pana Zagłoby – "Jam to uczynił". A jak do tego doszło zainteresowani być może
dowiedzą się z książki, którą zamierzają wydać na jubileusz 50-lecia domu
kultury. Swój okres kierowania tą instytucją opisałem i przekazałem nowej
dyrekcji. Jest w tym opisie wiele faktów i anegdot. Przede wszystkim zaś kawał
historii z życia sokołowian w czasach PRL-u. Nie mogę pojąć, że wydanie takiej
pożytecznej książki uniemożliwia brak powiedzmy 10 000 zł. Bo przecież
z cenzurą już sobie poradziliśmy. To kto przeszkadza w odkrywaniu prawdy?
Jeszcze nie wiem, ale usiłuję się dowiedzieć.
Póki co, wracam do montażu dachu i helikoptera. W ekspresowym tempie
inżynierowie zaprojektowali 5 stalowych, a więc ogniotrwałych wiązarów
dachowych, których wykonanie zlecono siedleckiemu Mostostalowi. Tam
naszym orędownikiem był Adam Klejc. Wcześniej krótko pracował
w Sokołowie, bodaj w Spółdzielni Drzewnej i bywał na imprezach domu
kultury. Dzięki niemu znalazł się odpowiedni, deficytowy materiał i moce
produkcyjne na wykonanie nietypowego zadania, bo nie planowanego
wcześniej. Młodym czytelnikom wyjaśniam, że cała gospodarka była w latach
PRL-u planowa, a to oznaczało, że jeśli czegoś nie było w planie, nie miało
szans na realizację. Jak sobie z tym poradził Adam Klejc – nie wiem. Wiem, że
niebawem na stadion przy ulicy Lipowej zwieziono 5 stalowych krokwi
o rozpiętości ponad 12 metrów, wysokości około 3 metrów i wadze do 5 ton,
skąd transportowy śmigłowiec miał je przenieść na dach domu kultury
i umiejscowić precyzyjnie we wcześniej przygotowanych gniazdach.
Zanim do tego doszło, trwały narady ze specjalistami, jakim sposobom tak
ciężkie konstrukcje założyć nad salą widowiskową, mieszczącą się w środku
budynku. Z obliczeń długości wysięgnika i ciężaru wyszło, że dźwig taki może
być tylko na budowie Petrochemii w Płocku. Trzeba rozeznać, czy kierujący
prestiżową inwestycją w kraju zgodzi się wynająć dźwig i czy znajdziemy na to
pieniądze. Sokołowianin p.Witek Domański, pracujący w kierownictwie
budowy Petrochemii w Płocku rozwiał nasze nadzieje. Nie ma szans na
wypożyczenie dźwigu z budowy, którą żywo interesuje się premier Jaroszewicz,
tym bardziej, że mają opóźnienia i gonią plan. Szkoda waszego czasu i szynek
z Zakładów Mięsnych, poszukajcie innego rozwiązania. Można np. pociąć
krokwie na elementy i pospawać je ponownie, albo poszukać dźwigu
u kolejarzy. W PKP są dźwigi zdolne podnieść nawet lokomotywę, ale żeby je
sprowadzić, trzeba od dworca do parkingu domu kultury pobudować tory i to
przez wał przeciwpowodziowy, który teraz jest ulicą Marii Curie Skłodowskiej.
Kosztów takiej operacji miasto nie udźwignie, a ponadto ramię dźwigu jest za
krótkie, by sięgnąć do środka sali – rozwiał wszelkie nadzieje inż. Franciszek
Łomża, jeden z ekspertów budowlanych zaangażowanych w dzieło odbudowy
domu kultury.
Sytuacja stała się patowa. Dyskusjom i radom ekspertów nie było końca.
Rozwiązania nie było. Zdecydował przypadek. Siedzieliśmy jak wiele razy
w moim biurze ze Zdzisławem Laksem, Antonim Chłopkiem, Franciszkiem
Łomżą i Jasiem Piekarskim przy kawie, kanapkach i nie tylko, szukając
skutecznego rozwiązania problemu. Ktoś zauważył, że przyszedł czas na
dziennik telewizyjny. Włączyłem telewizor, a w nim ukazał się śmigłowiec
niosący ponad dachami Krakowa pomnik króla Władysława Jagiełły, by po
chwili osadzić go na fundamencie przy placu Jana Matejki. – Mamy rozwiązanie
– stwierdziłem z przekonaniem.
Nie czekając na opinie pozostałych obserwatorów dziennika, poprosiłem Jadzię
Witkowską, która zawsze była „pod ręką”, gdy działo się coś ważnego,
o odszukanie telefonu do firmy, która dokonała tak spektakularnej operacji przy
montażu pomnika Grunwaldzkiego w Krakowie. Rano miałem namiary na
dyrektora Zakładu Usług Lotniczych w Nasielsku. Zadzwoniłem
i przedstawiłem nasze problemy, akcentując bezradność różnych decydentów
w ich rozwiązaniu. Dyrektor pozwolił mi się wyżalić i obiecał przyjazd do
Sokołowa w celu zbadania sprawy. Byliśmy uratowani. Niebawem na stadionie
wylądował potężny helikopter, z którego wyjechała „operacyjna” Nyska.
Montaż 5 wiązarów z ich transportem ze stadionu na dach domu kultury trwał
niepełną godzinę, a koszt był nieporównanie mniejszy od innych wyliczanych
wariantów. Za usługę zapłaciliśmy pieniędzmi mieszkańców Sokołowa
zebranymi na koncie społecznego komitetu odbudowy domu kultury. Warto
o tym pamiętać, jak i o tym, że już w 3 miesiące po pożarze w kawiarni
„Niespodzianka” odbyła się projekcja filmowa dla członków Dyskusyjnego
Klubu Filmowego „Zbyszek”.
Jak tak sobie wspominam i konfrontuję z obecną rzeczywistością, dostaję
gęsiej skórki. Nie mogę pojąć, że teraz problemem jest organizacja kina letniego
(kiedyś na projekcji filmu” Krzyżacy” na stadionie sprzedano 4670 biletów, ilu
było gapowiczów – nikt nie policzył). Problemem jest organizacja Kupalnocki
w Gródku, zorganizowanie wystawy przepięknych zdjęć Michała Kurca,
wydanie książki na jubileusz 50-lecia Sokołowskiego Ośrodka Kultury, a nawet
zwykłej dyskoteki. Czy to problem pieniędzy, czy ludzi? Kto wie, niech napisze.
Wacław Kruszewski