Kadeci cz.3

Transkrypt

Kadeci cz.3
Kadeci cz.3
Piotrek-v13
Słońce chowało się jeszcze za horyzontem, lecz Jan był już na nogach od dwóch godzin.
Przy ognisku rozpalonym z kilku patyczków piekł pasek suszonego mięsa. Na śniadanie zjadł tylko
kilka sucharów i upieczone mięso. Wstał z ziemi, otrzepał się z piasku, ubrał plecak i ruszył teraz
przez poranne pustkowie. Ten słaby cień człowieka miał silną wolę przetrwania. Schudł bardzo w
ciągu ostatnich kilku dni. Do Cienistych Piasków zostało zaledwie sześć dni drogi.
Wiatru jak na razie kompletnie brak. Sprawiało to niesamowitą duchotę, jedynym plusem było to,
że mógł odsłonić twarz ukrytą zwykle przed drażniącym piaskiem. Pustynia wokół niego była
bezkresnym morzem piasku, gdyby nie kompas i mapa, prędko zgubiłby drogę, a w tych warunkach
oznaczało to szybką śmierć. Jego szanse na przetrwanie i dojście do domu i tak zmalały krytycznie.
Kończąca się woda i żywność, w dodatku to jeszcze kilka dni nieustannego marszu - sytuacja nie
przedstawiała się ciekawie.
Idąc przez pustkowie dojrzał oddalony o kilkadziesiąt metrów krzew. Był sporej wielkości, miał
może ze dwa metry wysokości. I świetne proste rozgałęzienia. Na tyle proste, że nadadzą się
świetnie na włócznię pomyślał Jan. Do kija mógłby przecież przywiązać nóż. Zerwał jedną z odnóg
krzewu. Maszerując, strugał patyk z sęków i małych pęków. Do jednego końca zamierzał
przywiązać nóż i nagle opamiętał się. Nie miał przy sobie żadnego sznurka. Jak zrobi włócznię bez
sznurka? Rzucił kij w złości i usiadł na ziemi. Nagle do głowy wpadło mu rozwiązanie. Na
pustkowiu można czasami znaleźć pewne pnącza. Są bardzo mocne, wiedział o tym od małego,
kiedy to pewnego dnia bawiąc się zaplątał nogę we wspomnianą roślinę. Wiele trudu sprawiło mu
rozerwanie łodygi rośliny. Teraz nie sprawi mu to kłopotu bo ma przy sobie nóż. Jedynym
zmartwieniem było znalezienie rośliny.
Zrobienie włóczni postanowił przełożyć na później. Pomogłaby mu przy polowaniu bo nie traciłby
niepotrzebnie amunicji i nie robił hałasu bronią palną, ale to nie było teraz priorytetem.
Najważniejsze to dojść do domu, tam powinien być bezpieczny. Podniósł kij i kontynuował
przerwany marsz. Prawie cały dzień upłynął na marszu. Robił tylko czasem krótkie przerwy na
odpoczynek.
Na Janie widać było oznaki długiego marszu. Mundur był cały wybrudzony od piasku, a także
nieco spłowiały od palącego słońca. Mundur był uszyty z grubego materiału i było w nim cholernie
gorąco. Metalowy hełm niósł teraz w pod pachą. Zgniłozielony blaszak był lekko zadrapany. Na
nogach miał czarne buty. Pełno w nich było blachy i innego ochronnego żelastwa. To wszystko było
okropnie ciężkie. Żałował, że nie miał swojego starego, cywilnego ubrania. Lekkiego i
przewiewnego.
Postanowił się odciążyć. To powinno pomóc. Nie wszystko mu było potrzebne w tej chwili, tu na
pustkowiu. Część rzeczy postanowił wyrzucić. Na nic zresztą mu się nie zdadzą jeśli padnie tutaj z
wycieńczenia. Rzucił wszystko co miał na ziemię i klęknął na piasku. Przeglądał cały ekwipunek
pozbywając się kolejno niepotrzebnych gratów. Buty - odciążył je na ile to tylko było możliwe.
Hełm - hełm z pancerza bojowego, wyjął ze środka materiałowe wkładki, a metalowy korpus
wyrzucił. Pancerz - z pancerza zostawił tylko płyty chroniące cały korpus, części chroniące ramiona
i uda wymontował. Mundur - przede wszystkim podwinął rękawy dla ochłodzenia się. Osobista
broń - Jan uznał, że tego też było stanowczo za dużo. Karabin AK 47 do którego zostało mu tylko
kilkanaście sztuk amunicji postanowił wyrzucić. Do znalezionego przy trupie pistoletu, Beretty 92F
miał dwa pełne magazynki amunicji. Zostawił pistolet i nóż, są przynajmniej lekkie. Otworzył
plecak. W środku była metalowa manierka, którą przyczepił do paska. Menażkę wyrzucił. Na czym
miał niby ugotować zupę i z czego? Przecież i tak nie miał za dużo jedzenia, a mięso i suchary
trzymał w małym woreczku. W plecaku znajdowały się jeszcze dwie flary. Postanowił je zatrzymać.
Selekcja ekwipunku zajęła go na co najmniej pół godziny. Odchodząc odwrócił się i obejrzał za
siebie. Ktoś tu się nie źle obłowi - pomyślał i uśmiechnął nieznacznie pod nosem. Mógł oczywiście
zakopać to wszystko, ale to była strata czasu i energii. Ruszył dalej przed siebie.
Szedł przez kilka godzin, gdy nagle na horyzoncie zobaczył szybko zbliżającą się postać. Bez
chwili wahania rzucił się na ziemię, w pogotowiu trzymał pistolet. Wczołgał się w pobliskie
zagłębienie w piasku. Wśród małych zarośli był o wiele słabiej widoczny. Przynajmniej miał taką
nadzieję. Nieznajomy cały czas się zbliżał. Jan nie wiedział kim był ani jakie miał zamiary. Z
daleka nie mógł ocenić czy był uzbrojony. Na dodatek słońce miał skierowane w twarz.
Leżał na gorącym piasku z wycelowaną bronią i czekał. Nagrzany od słońca piasek niemalże parzył
ciało. Jan nie był pewien czy nieznajomy zdążył go ujrzeć. Zachowywał się spokojnie i szedł w tym
samym szybkim tempie, ale może zachował przytomność i nie chciał teraz dać po sobie poznać, że
coś może być nie tak. Nieznajomy znalazł się tymczasem na odległość strzału. Szedł cały czas
przed siebie. Minął kryjówkę Jana nawet nie spoglądając w jego stronę. Jan cały czas obserwował
go kiedy przechodził.
Nieznajomy był bandytą. Nosił kurtkę ze skóry bramina. Za pasem miał schowanego obrzyna.
Kiedy go minął, Jan wyskoczył z kryjówki z wycelowanym pistoletem krzycząc:
- Stój! - Na te słowa bandyta gwałtownie się zatrzymał. - Chcę widzieć twoje ręce! - W tym
momencie bandyta gwałtownie odwrócił się w stronę Jana, wyciągając jednocześnie obrzyna. Padł
strzał. Ciało, trafione bezwładnie osunęło się na ziemię. Z ręki trupa wypadła jednocześnie broń.
Krótki, domowej roboty obrzyn miał ścięte krótko lufy i spiłowany trzonek. Teraz zmienił
właściciela. Jan przeszukał zwłoki bandziora. Znalazł przy nim trochę jedzenia, kilkanaście sztuk
amunicji do obrzyna i mały zeszyt z przyczepionym sznurkiem ołówkiem. Przekartkował go
pobieżnie. Był pusty.
Szedł przez pustynię resztę dnia. Do jego końca już nic więcej Janowi się nie przydarzyło. Zbliżał
się wieczór. Jasna tarcza księżyca wysuwała się na niebo. Jan kończył właśnie kolację. Siedząc przy
ognisku rozmyślał o Cienistych Piaskach. Myślami często tam wracał. Kiedy kończył jeść, z
bocznej kieszeni wypadło mu coś. To był ten mały zeszyt. Po walce wsadził go do kieszeni i
zupełnie o nim zapomniał. Popatrzył chwilę na niego, do głowy wpadła mu myśl. Postanowił zrobić
zapiski z ostatnich kilkunastu dni.
Wyciągnął ołówek zamyślił się przez chwilę przypominając fakty i zaczął pisać.
20 czerwca 2164
Już od dawna postanowiłem wstąpić do Bractwa Stali. Tej nocy razem z moim przyjacielem
Marcusem wymknęliśmy się z miasta. Zostawiliśmy tylko krótką informację na biurkach w swoich
pokojach. Rozpoczęliśmy wędrówkę na południowy-zachód.
26 czerwca 2164
Południe. Razem z Marcusem wędrowaliśmy wzdłuż wybrzeża. Tak było najprościej. To
gwarantowało nam utrzymanie dobrego kierunku. Nagle zaatakowali nas oni. Byłem pewien ,że to
te obrzydłe kreatury. Mutanci. Ostrzelali nas z odległości kilkuset metrów. Rzuciliśmy się na ziemie
w panicznym uniku. Kula świsnęła mi tuż obok barku. Gdybym stał dalej wyprostowany, nie
pomogły by nawet te metalowe płyty wszyte w bluzę. Podczas upadku uderzyłem mocno głową w
wystający kamień i straciłem przytomność.
27 czerwca 2164
Otworzyłem oczy. Ten okropny ból głowy! Musiałem nie źle przywalić. Na czole miałem sporą
śliwę. Obok leżał Marcus. Nie ruszał się więc podczołgałem się do niego. Już nie żył. Kule dosięgły
klatki piersiowej. Pierwsza trafiła gdzieś pod sercem, druga chyba w wątrobę. Pochowałem go.
Prowizorycznie zakopałem jego zwłoki i nakryłem je stertą kamieni. Ze znalezionych patyków
zrobiłem krzyż. Zabrałem jego ekwipunek i ruszyłem w dalszą drogę.
1 lipca 2164
Udało mi się! Widzę cytadelę Bractwa! Już pierwszego dnia, po zasileniu ich szeregów przeszedłem
mordercze ćwiczenia.
22 lipca 2164
Atak na Bractwo Stali! Środek nocy. W cytadeli rozlega się ryk syren alarmowych. Ubieram się
prędko biorę karabin i wybiegam z kwatery. Kompletny chaos. Widzę masy żołnierzy biegających
we wszystkich kierunkach, ale po chwili wszyscy kierują się w jednym kierunku. Biegną do
głównego szybu. Dołączam do nich. Musimy przebiec kilkadziesiąt metrów. O! Widać już szyb. Za
chwilę ustawimy się do obrony. Nagle szyb wylatuje w powietrze, zabijając przy tym część ludzi.
Odłamki żelbetonowych ścian dolatują do moich nóg. Do środka wskakują Mutanci. Walczymy
dzielnie lecz nie mamy żadnych szans. Odwrót! Pada rozkaz wśród wystrzałów. Wycofując się
wbiegam w jakiś korytarz, a następnie w pomieszczenie. Wchodzę w podziemny korytarz którym
udaje mi się zbiec z obleganej cytadeli. Idę nim kilka godzin.
23 lipca 2164
Udało mi się wyjść z korytarza. Przy zwłokach jakiegoś człowieka znajduję broń. Postanawiam
wrócić do Cienistych Piasków. Nieustannie idę przez pustkowie.
30 lipca 2164
Na swojej drodze spotykam bandytę, którego zabijam. Znalazłem przy nim trochę jedzenia i ten
zeszyt, w którym teraz opisuję swoją sytuację.
Jan schował zeszyt do kieszeni, położył się i usnął. Noc była nieco chłodna, ale miał rozpalone
ognisko, które rzucało jasne światło na jego skuloną postać. Następnego dnia obudziło go
wschodzące słońce. Dorzucił drewna do ogniska, zjadł niewielką rację żywnościową, zebrał
ekwipunek i ruszył. Do Cienistych Piasków pozostało może pięć dni drogi. Szedł przyglądając się
górom malującym się po jego lewej stronie. On sam szedł w niewielkiej dolinie. Z lewej strony te
wysokie góry, a z prawej kilka niewysokich pagórków. Gdzieniegdzie z ziemi martwego pustkowia
wyrastało drzewo. Obumarłe drzewko nie miało zupełnie liści, nie dawało też żadnych owoców,
którymi można by się pożywić. Teren po którym szedł wyraźnie zaczął się wznosić przed nim.
Wchodził najpewniej na wzgórze. Z wysokości będzie mógł więcej ujrzeć, choć nic do oglądania
nie było. Kilkanaście metrów dalej po wyjściu na jego szczyt, wzgórze opadało.
Rozejrzał się po okolicy. Z utęsknieniem wypatrywał gór osłaniających Cieniste Piaski. Ujrzał tylko
ogarniającą go pustkę tej bezkresnej ziemi.
Pustka. Pustka. Bardzo niebezpieczna dla ludzi o słabej psychice. Bezkres działa na człowieka
zabójczo. Wielodniowy marsz potrafi wlać trwogę w serca najbardziej opornych. Czy jeszcze idę w
dobrym kierunku? Czy nie zgubiłem drogi i nie jest to marsz donikąd? Samotność i cisnące się do
głowy wątpliwości potrafią odebrać zmysły. Na szczęście Jan znalazł przy trupie zeszyt, który
posłużył mu za dziennik. Opisując swoje losy mimowolnie odprężał umysł od codziennych trudów.
Jan zastanawiał się czy może został uznany już za zmarłego lub zaginionego w rodzinnym mieście.
Obiecał rodzicom, że będzie pisał. Na początku służby wysłał kilka listów, ale czy doszły? Tego nie
mógł być pewny. Zszedł ze wzgórza w dół. Maszerował w dalszym ciągu do domu. Idąc przez cały
dzień nie udało mu się niczego upolować. Próbował łapać jaszczurki, ale te bardzo szybko znikały z
jego drogi. Wieczorem postanowił odpocząć. Usiadł na ziemi i ściągnął buty. Otrzepał je starannie z
piasku, i postawił na ziemi. Ból stóp dokuczał mu niemożliwie. Na ich podeszwach pojawiły się
liczne odciski od ciągłego marszu. Ostrożnie opatrzył stopę, wyciągnął z plecaka koc i zasnął. Na
kolację z reguły nie jadał nic. Posilał się rano, na nadchodzący marsz. Rano tak jak codziennie od
kilku dni zjadł śniadanie i ruszył w stronę Cienistych Piasków.
***
W czasie marszu zauważył, że wyraźnie opuszczają go siły. To nie było zwykłe zmęczenie
marszem. Jego ciałem zaczęły targać dreszcze. Szedł skulony i czuł jak wszystkie mięśnie spinają
się w nieprzyjemnym skurczu. To przez te cholerne dreszcze. Nie wiedział skąd się wzięły te
wszystkie objawy. Po prostu pojawiły się niespodziewanie, nawet nie zauważył za bardzo kiedy.
Szedł w biały dzień, słońce tak samo paliło i doskwierało rażącymi promieniami. Było już może po
południu, kiedy pojawiły się te okropne objawy. Dokładnie było to trzeciego sierpnia, jeden dzień
drogi od domu. Jeszcze tylko jeden dzień! - pomyślał. Wieczorem objawy zaczęły się nasilać.
Pojawiły się drżenie dłoni i zawroty głowy, przy których zdarzało mu się osunąć w osłabieniu na
ziemię.
Nie czekał, aż się ściemni bardzo. Zatrzymał się, żeby odpocząć. Przyglądał się drżącej dłoni.
Drżenie chyba wzmogło. A może tak mu się tylko wydawało. Gorsze jednak były te zawroty głowy.
Jednocześnie przez chwilę robiło mu się ciemno przed oczami. W tym momencie zwykle nogi
robiły się watowate i osuwał się prawie bezwładnie na ziemię.
Noc. Księżyc świecił jasnym światłem, choć od czasu do czasu jego srebrną tarczę przesłaniały
chmury. Jest bardzo ciepło, lekką ulgę przynosi wiejący leniwie wiatr z zachodu. Dla Jana była to
okropna noc. Nie mógł zmrużyć oka i to bynajmniej nie z powodu zwykłej bezsenności. Jego
wychudłe ciało całe drżało w dreszczach. Miał wysoką 38 stopniową gorączkę, ale sam o tym nie
wiedział. Leżąc, kręcił się ciągle i majaczył.
Ten stan utrzymywał się długo, może nawet trzy godziny. Dopiero po tych kilku godzinach
odzyskał panowanie nad ciałem i umysłem. Powoli podniósł się i drżącymi rękoma dorzucił drewna
do dogasającego już ogniska. Później znowu zasłabł i runął na posłanie. To były tylko ulatujące z
ciała siły, był cały czas przytomny. Mimo ciepła bijącego od ogniska, dreszcze nieustannie
wywoływały uczucie zimna. Kiedy udało mu się wreszcie usnąć, spał lekkim przerywanym snem.
Przez gorączkę był nieco zdezorientowany. Chwilami sięgał po pistolet, który wyjmował nerwowo i
mierzył w pustkę przed nim. Zdawało mu się, że ktoś podkrada się do niego. To były tylko omamy.
Jan był zupełnie sam na tym jałowym pustkowiu i nic mu w tej chwili nie zagrażało.
Niedługo później zaczęło świtać. Jan trzęsąc się, wstał. Przypomniał sobie, że jeszcze dziś
wieczorem podejdzie pod kamienne mury obronne Cienistych Piasków. A tym samym ujrzy dawno
nie widzianych rodziców, którzy na pewno martwili się o niego.
Osłabienie i dreszcze bardzo go spowolniły. Szedł sunąc powoli nogami. Czasami wcale ich nie
podnosił, ryjąc stopami w prochu i wzbijając tumany kurzu.
Nagle opadł na kolana i złapał się za brzuch jednocześnie wypuszczając na ziemię trzymane
dotychczasowo przedmioty. Poczuł jak wszystkie mięśnie brzucha boleśnie spinają się.
Zwymiotował na piasek żółto-brązową mazią. Czynność ta osłabiła go kompletnie. Pod koniec dnia
ujrzał wytęsknione mury Cienistych Piasków.
Od domu dzieliła go odległość kilkuset metrów. Ostatkiem sił posuwał się naprzód. Idąc często
potykał się lub słabł upadając przy tym na ziemię. Kiedy nie miał już siły podnieść się i wstać,
sunął po ziemi nieudolnie raczkując.
Słońce tak okropnie paliło, a jemu skończyła się woda.
Później, kiedy opadł całkowicie z sił zaczął się czołgać. Już tak niewiele zostało mu do przebycia.
Tak niewiele.
Siły opuściły go zupełnie i stracił przytomność. Jego ciało leżało teraz bezwładnie, spiekane
promieniami słońca. Lewa ręka była wysunięta nieco przed niego jakby chciała czegoś sięgnąć.
Twarz podparta była na dłoniach, których palce były kurczowo wbite w ziemię. Zupełnie jakby coś
sprawiło mu w ostatniej chwili niewyobrażalny ból.
***
Jack, dwudziestopięcioletni mechanik, pełnił wtedy służbę na wieży widokowej. Sięgająca
dziesięciu metrów wieża zbudowana była z drewna i kawałków falistej blachy, która odbijała i
rozpraszała promienie słoneczne. Ulokowana po lewej stronie od bramy wjazdowej miasta, miała
służyć wypatrywaniu zagrożeń czyhających na spokojne i żyjące własnym tempem miasto.
Wieża była umieszczonym na dziesięciometrowej wysokości podeście stojącym na drewnianometalowych nogach. Barierkami chroniącymi przed upadkiem była blacha, która znalazła
zastosowanie w konstrukcji dachu.
Mężczyzna stał na podeście i pilnie obserwował okolicę przez improwizowaną lunetę. Przez ramię
miał przewieszony karabin myśliwski. Obok niego, z dachu wieży zwisał dzwon, którym alarmował
mieszkańców o zbliżającej się bandzie rabusiów, zawsze chętnej na splądrowanie co słabszej osady
ludzkiej.
W czasie ataku takiej bandy rozlegał dźwięk dzwonu, na który kobiety i dzieci chowały się w
piwnicach pod budynkiem rady miasta. Wszyscy mężczyźni zdolni do walki stawali uzbrojeni na
murach gotowi do obrony swoich domostw.
Obserwując rozległe przedpole miasta, coś niewielkiego przykuło jego uwagę.
To chyba człowiek - zastanawiał się wytężając usilnie wzrok. Początkowo zamarł stojąc kompletnie
osłupiały. Może to być snajper kolejnej bandy szykującej się do ataku na miasto. NieGdyby to była
prawda to już padł by strzał, a on leżałby teraz w kałuży własnej krwi.
Kilku obserwatorów stojących na warcie w wieży zginęło od kul strzelców. Strzelców sprytnie
podchodzących na odległość strzału. Teren wokół miasta nie był zbytnio bogaty. Nierównomiernie
pofałdowana ziemia nie posiadała prawie żadnych naturalnych przeszkód terenowych. Żadnego
skupiska drzew czy głazów za którymi można by się schować przed wzrokiem czujnych
obserwatorów.
Jednak snajperzy nie byli amatorami i potrafili się całkiem sprawnie podkradać. Najczęściej
czołgali się częściowo zakopani w piaskach pustyni. Ta niebywale trudna sztuka wymaga wiele
cierpliwości od skradającego się. Dodatkowo okrywali się kamuflującym płaszczem lub czymś
podobnym.
Człowiek, leżący na piaskach pustyni, nie ruszał się i nie wyglądał na próbującego podejść, nie
będąc samemu zauważonym. Istotnie był tylko wędrowcem który potrzebował pomocy. Jack
odłożył lornetkę i zszedł prędko po drewnianej drabince. W kilka minut później z miasta wyruszyła
grupka czterech ludzi ciągnących ze sobą coś w rodzaju wózka. Postanowiono zabrać wędrowca do
miasta i zaopiekować się nim. Gdy dotarli do leżącego, zauważyli, że jest żołnierzem. Człowiek
Bractwa Stali tutaj? Byli nieco zdziwieni tym faktem. Jednemu z nich wędrowiec wydał się
podejrzanie znajomy. Kiedy mężczyźni dźwigali bezwładne ciało nieprzytomnego żołnierza,
zobaczyli jego twarz i od razu go rozpoznali. Przez chwilę stali nieruchomo w osłupieniu.
- O Boże! To przecież Jan! - odrzekł jeden z nich tak samo osłupiały jak pozostała trójka
towarzyszy.
- Twój syn. Nie martw się Robercie, na pewno nic mu nie będzie. Zabierzmy go jak najszybciej do
miasta. - Pocieszał Roberta jeden z mężczyzn. Położyli ostrożnie jego ciało na wózku i ruszyli z
powrotem do miasta. Zaczęło się ściemniać. Robert Baliński szedł przy jednej burcie wózka,
przyglądając się z zakłopotaniem synowi. Martwił się o jego stan. Oglądając jego pustą manierkę
domyślił się, że woda musiała mu się skończyć znacznie wcześniej. Może szedł bez wody przez
kilka dni, nim ujrzał Cieniste Piaski.

Podobne dokumenty