czyli niegrzeczne dzieciaki.

Transkrypt

czyli niegrzeczne dzieciaki.
Młodzież wcale nie taka dobra
Tak to już jest, że chyba wszyscy narzekają na czasy, w jakich przyszło im żyć. Przy czym z
reguły towarzyszy temu zdanie, że kiedyś to było lepiej. Tymczasem wcale nie, zawsze byli
bandyci, chuligani i młodzież, która paskudnie rozrabiała, stwarzając przy tym kłopoty
wychowawcze.
I właśnie młodzieży poświęcony jest ten tekścik. Konkretnie tej, która w Lesznie w okresie
międzywojennym zachowywała się w sposób naganny. Można znaleźć takie opisy choćby w „Głosie
Leszczyńskim”, największym wydawanym przed wojną w Lesznie dzienniku.
Niestety powszechnym zjawiskiem było wtedy niszczenie zieleni miejskiej. W czerwcu 1924
w gazecie ukazał się na ten temat obszerny artykuł. Czytamy w nim, że „Niektórym jednostkom się
zdaje, jakoby planty i ogrody były tylko na zniszczenie przeznaczone”. W artykule opisano jak to
regularnie przez dzieci, choć czasem i dorosłych, zadeptywane są świeżo nasadzone trawniki. Jak
dzieci i psy niszczą klomby i krzewy. Do tego w mieście często wyrzucano na chodniki i zieleńce
różne papiery, w ogóle śmieci. Wymienione też były najbardziej zniszczone i zabrudzone części
Leszna. To ulice Starozamkowa, Lipowa, Wałowa oraz plac Komeńskiego.
Młodzież bywała także bardzo złośliwa. Jesienią 1924 roku przy ulicy Wałowej u pewnego
małżeństwa służyła młoda dziewczyna, która przeprowadziła się ze wsi. Miała na sobie ubranie w
jakim przyjechała, różniące się od ubiorów mieszkańców Leszna. W związku z tym stale była
zaczepiana i wyśmiewana przez miejscowe dzieciaki i młodzież. Przy czym nawet matki, które
widziały jak ich dzieci dokuczają dziewczynce, nie reagowały.
Gdy zachodziła ku temu potrzeba, to ówczesne gazety zdecydowanie mniej delikatnie niż
prasa dzisiejsza, traktowały swych czytelników. Dlatego dziennikarz „Głosu Leszczyńskiego” nie krył
złośliwości, pisząc „Matki, które zapewne wstydząc się swego pierwotnego wiejskiego pochodzenia,
„przemodelowały się” na miejskie „panie”. Widocznie nie pamiętał wół-jak cielęciem był”.
Zachowanie brzydkie dzieci na ulicy wystawia smutne świadectwo wychowaniu rodziców!”
Złośliwość to i tak nic w porównaniu z przypadkami okrucieństw, które odnotowywano w
Lesznie. We wrześniu 1937 roku grupa dzieciaków bawiących się na ulicy Królowej Jadwigi
zobaczyła spłoszoną i przerażoną wiewiórkę. Natychmiast rzucili się w pogoń za zwierzątkiem, tłukąc
ją kijami i rzucając w nią kamieniami. Niestety zachęcali ich do tego dorośli, wołając „bierz ją, wal
bij, będzie fajne futro”. Dopiero przechodząca tamtędy uczennica szkoły średniej, złapała poranioną
wiewiórkę i zawiozła ją do weterynarza. Tam została opatrzona, lecz była zbyt słaba, wkrótce
przestała żyć.
Zaczepki dzieciaków były też groźne dla ludzi i to dorosłych. Tutaj przykład znajdujemy 19
marca 1938 roku. Około godziny 11 przez plac Komeńskiego w Lesznie przejeżdżał wtedy na rowerze
Wiktor Kozłowski. Nagle z bramy jednej z kamienic wyskoczył jedenastoletni chłopiec i strzelił mu z
korkowca w twarz. Oszołomiony hukiem rowerzysta, spadł z roweru, doznając urazu kręgosłupa.
Odwieziono go do szpital, natomiast dzieciak uciekł.
Lecz może lepiej działo się w szkołach? Chyba też nie. A przynajmniej najlepszego zdania o
przedwojennej młodzieży nie miał… Kurator Okręgu Szkolnego Poznańskiego, Bernard Chrzanowski.
W Poznaniu wydawano „Dziennik Urzędowy Kuratorium Okręgu Szkolnego Poznańskiego”.
Swe okólniki zamieszczał w nim między innymi Chrzanowski. Dotyczyły one całej Wielkopolski, a
więc i Leszna. Warto przytoczyć dwa z nich, które opublikował w listopadzie 1927 roku.
Pierwszy nosi tytuł „Kształcenie dobroci serca”.
„Czytamy i słyszymy skargi na szorstkie zachowanie się młodzieży, brak serca u niej wobec
kalek i ułomnych, brak uszanowania sędziwego wieku, grzeczności wobec kobiet, doraźnej troski o
dzieci nagle opieki potrzebujące, brak uprzejmości wobec proszących o informację; widzimy to nieraz
i sami. Chodzi na przykład o przeprowadzenie kaleki przez ulicę, podniesienie starca, który się
poślizgnął i upadł, ustąpienie miejsca kobiecie, o zatroszczenie się o dziecko płaczące na ulicy; nie
mówię o wielkich nieszczęściach; obawiam się, że kto nie współczuje małej niedoli, ten nie odczuje
także i ciężkiej.
Dobroć, jeżeli tylko istnieje, ujawni się bowiem już w tych drobnych uczynkach pełnionych
wobec ludzi, zupełnie obcych, bogatych czy żebraków obdartych, chociażby innych wiarą czy
narodowością. Dobroć taka powszechnie okazywana jest dowodem kultury serca całego narodu, do
którego pełniący te uczynki należą. A kultura ta jest znów największą chlubą i dumą jakonajszlachetniejsza! Niechby po niej poznawano obywateli Polski.”
Inny okólnik pan kurator zatytułował „Nauka o wielkich Polakach i Polkach”.
„Przy wizytacjach szkół powszechnych zauważyłem, że wielu dzieciom, mającym wkrótce
opuścić szkołę, nieraz znane są różne podrzędne rzeczy z programu nauki, a jak gdyby obce są
najpiękniejsze postacie wielkich Polaków i Polek. Jeżeli zapamiętały te dzieci co o nich, to jest zwykle
sucho nauczone a nie szczerze umiłowane. Obcą jest na przykład czasem nawet Jadwiga Królowa,
Żółkiewski, nawet i Kościuszko, Mickiewicz, nieznany Karol Marcinkowski; nie często znajdzie się
dziewczynka czy chłopczyk, któryby ukochali te postacie.
Tak być nie może. Proszę, aby pp. nauczyciele i pp. nauczycielki o tych miłości pełnych
wielkich Polakach i Polkach dzieciom jeszcze w ostatnim roku pobytu ich w szkole powtórnie tak,
obszernie, gorąco i barwnie opowiedzieli, aby postacie te nie mogły już ujść z pamięci dzieci, aby się
głęboko w sercach ich wszystkich umieściły na całe życie.”
Jak widać na tych kilku przykładach, część młodzieży okresu przedwojennego daleka była
od ideału, który chcielibyśmy jej czasem przypisywać.
Damian Szymczak
Źródła:
Głosy Leszczyńskie: z 6 czerwca 1924 r., z 26 października 1924 r., z 8 września 1937 r., z 22 marca
1938 r.
Dziennik Urzędowy Kuratorium Okręgu Szkolnego Poznańskiego, listopad 1927 r.

Podobne dokumenty