miejsce 2 - Julia Piotrowska
Transkrypt
miejsce 2 - Julia Piotrowska
"Z dna Atlantyku wyłowiono w zeszłym tygodniu ponad dwieście ton śmieci. Naukowcy są zgodni- za parę lat dojdzie do katastrofy ekologicznej. Stopniowe „wymieranie” naszej planety jest już procesem nieodwracalnym. Potwierdzają się najgorsze scenariusze, Ziemia jest obecnie jednym wielkim wysypiskiem śmieci..." Odkładam gazetę znalezioną na ławce w parku i wybucham śmiechem. Zastanawiam się, dlaczego ludzie, mimo że zdawali sobie sprawę z grożącej katastrofy, nie zrobili nic by jej zapobiec! Mordercy, sami skazali siebie na straszny los- myślę o tych przemądrzałych Ziemianach. 2012 rok, według wszystkich prognoz, miał być ostatnim rokiem w dziejach Ziemi. Setki wróżbitów i astrologów zgodnie twierdziło, że właśnie wtedy nastąpi koniec świata. Nie pomylili się. Koniec świata nastąpił, tylko trochę inaczej niż mogliśmy sobie to wyobrazić... Nie było inwazji Marsjan, wybuchów wulkanów, potopów. Świat umarł cicho, męczony od wieków nieuleczalną chorobą powodowaną przez groźne pasożyty ludzi. Przybywam z 2059 roku. Możliwość powrotu do 2012 traktuję jak pobyt w raju. Wśród pięknych, wysokich drzew w parku nie myślę o okropnościach czekających na nieświadomych niczego ludzi w przyszłości. Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak piękna planeta stała się jednym wielkim cmentarzyskiem. Około 2031 roku Ziemia przemieniła się z „zielonej oazy” w srogie pustkowie. Słońce góruje tam w zenicie przez cały rok, a zjawisko nocy w ogóle nie występuje. Mieszkańcy tej jednej, wielkiej pustyni skupiają się w małych, dobrze strzeżonych wioskach. Wielkie miasta upadły. Nie ma nawet śladu po dawnym, wygodnym życiu. Rośliny wymarły, zostali tylko ludzie i pozostałości po nowoczesnych komputerach. Groteskowy obraz świata, który został zniszczony przez swoich mieszkańców Obserwuję przechodniów. Młody mężczyzna spaceruje i jak gdyby nigdy nic nuci wesołą melodię. Obok niego przebiega roześmiane dziecko. Emocje okazywane przez ludzi są dla podróżnika w czasie czymś niezwykłym. Jak oni mogą żyć tak beztrosko skoro za niecałe 40 lat Ziemia będzie jednym z najmniej przyjaznych miejsc w całej galaktyce? A jednak i ja czuję się, jakbym trafiła do bajkowej krainy. Jest tak pięknie... Po chwili jednak uświadamiam sobie, że mam do spełnienia ważną misję. Podróże w czasie są bardzo niebezpieczne, dlatego aby trafić do przeszłości, trzeba przebyć długie i żmudne szkolenia oraz mieć dużo szczęścia . Moje zadanie polega na ponownym odbudowaniu naszej planety poprzez opracowanie dla niej szczepionki która pozwoli na zrekonstruowanie i zmodyfikowanie łańcucha DNA roślin. Nie jest to łatwe zadanie. W świecie, z którego przybywam nie ma tlenu. Ludzie oddychają półpowietrzem otrzymywanym w wyniku skomplikowanych reakcji chemicznych, które powoli się kończy. Dlatego właśnie moja misja jest tak trudna. Na Ziemi w roku 2059 rośliny nie rosną, bo nie ma powietrza, więc muszę stworzyć taki gatunek, który nie będzie go potrzebował. Gdyby moje zadanie się powiodło, Ziemia znów wyglądałaby jak na początku swojego istnienia. O 16 mam spotkanie z profesorem Marcinem Kordeckim. Już z daleka widzę jego nadchodzącą sylwetkę. Geniusz nie jest w dobrej formie. Starość zawładnęła już na dobre jego ciałem. -A więc to ty? - spogląda na mnie uważnie - W jaki sposób profesor mnie rozpoznał?- w moim głosie słychać nutkę zaskoczenia - Ach, to nie było trudne, jako jedyna osoba w tym parku masz cyberdłoń- uśmiechnął się szeroko i w ten sposób zyskał moje zaufanie. - Bierzmy się do pracy, nie mamy zbyt wiele czasu - dodał. Laboratorium Kordeckiego było najdziwniejszym miejscem jakie w życiu widziałam. Setki słoiczków poustawianych w równym rządku na półce kryło w swoim wnętrzu fosforyzującą maź, w której pływały stworzenia przypominające kijanki. Regały w głębi pracowni uginały się pod ciężarem opasłych tomów o genetyce. Na parapecie znajdowała się minidżungla wyhodowana przez profesora. Okazy najrzadszych roślin na świecie wyciągały łodyżki i listki ku słońcu wpadającemu do laboratorium przez uchylone okno. Lecz najdziwniejszym widokiem była klatka z szympansem, który zamiast sierści miał jaskrawopomarańczowe pióra! Oniemiałam. Profesor najwyraźniej dostrzegł zachwyt w moich oczach, bo uśmiechnął się pod nosem. Zaczęliśmy pracę nad naszym eksperymentem. Najpierw pobraliśmy tkanki od roślin, które rosną w ekstremalnych warunkach. Następnie zaczęła się trudniejsza część projektu, czyli badanie pod mikroskopem, zapisywanie skomplikowanych równań reakcji, poszukiwanie w książkach choćby najmniejszej wzmianki o przystosowaniu roślin do życia bez tlenu. Mimo że nasze poszukiwania były bezowocne, nie traciliśmy nadziei. Po trzech dniach udało się nam stworzyć coś, co może wydawać się niemożliwe. Wyhodowaliśmy nowy rodzaj stworzenia. Była to rozumna, kolczasta roślina, przypominająca skrzyżowanie kaktusa z karłowatą wierzbą. Nowe stworzenie nie potrzebowało wody, ani tlenu. Żywiło się czystą energią pozyskiwaną ze słońca. Samodzielnie się poruszało i wydawało dźwięki podobne do zgrzytania zębami. Zachwyceni naszym odkryciem patrzyliśmy jak pierwsza na świecie kaktustnica karłowata pełza po pracowni. Po wielogodzinnych obserwacjach i szeregach testów nasz eksperyment otrzymał od profesora Kordeckiego pozwolenie na podróż w czasie. Następnego dnia podziękowałam profesorowi i razem z kaktustnicą karłowatą wsiałam do wehikułu czasu. -Powodzenia w odbudowie naszej planety! – krzyknął Kordecki na pożegnanie Były to ostatnie słowa, jakie usłyszałam w życiu. W trakcie mojej podróży wehikuł miał awarię, której nie byłam w stanie naprawić. Pojazd zawiesił się w czasoprzestrzeni razem ze mną i ostatnią nadzieją tego świata- kaktustnicą karłowatą, skazując Ziemię na końcowy etap jej odwiecznej choroby- śmierć. Shy