Miętowa Dama
Transkrypt
Miętowa Dama
„Rozłąka sprawia, że serce kocha bardziej” Podpierając twarz na dłoni, siedzę na stołku barowym i piję kolejnego drinka. Zobojętniałym wzrokiem obserwuję atrakcyjną kelnerkę, uwijającą się jak w ukropie wśród tłumu podpitych mężczyzn. Na zmęczonej twarzy widać jednak wymuszony uśmiech, gdy podaje następne kufle piwa rozbawionemu towarzystwu. Za brudną szybą widnieje szara Warszawa, ludzie spieszący do swoich zajęć, przemykający szybko ulicami. Wirujące na wietrze kolorowe liście wywołują uśmiech u najmłodszych – tylko ja, pięćdziesięcioletni rozwodnik, wydaję się być pozbawiony jakiejkolwiek radości. Zamawiam szkocką, gdy kątem oka zauważam młodą kobietę zupełnie niepasującą do tego miejsca. Spojrzenie jej lazurowych oczu krzyżuje się z moim na ułamek sekundy. „Tomasz, widziałeś już gdzieś ten kolor, ten pełny delikatności ruch ręką” – myślę sobie… Historia ta zdarzyła się dwadzieścia lat temu. Spacerowałem powoli ulicami stolicy, obserwując szał przedświątecznych zakupów. Posesje przyozdobione były kolorowymi światełkami, a wszędzie unosił się zapach korzennych pierników i igliwia. Zanurzyłem się we wspomnieniach z ubiegłego Bożego Narodzenia i na chodniku przypadkowo potrąciłem łokciem piękną kobietę. Z plastikowej torby wysypały się świeżo kupione mandarynki. Nieporadnie bąknąłem „przepraszam” i zabrałem się do zbierania owoców. Nasze ręce zetknęły się na moment – spojrzałem wtedy w cudowne, duże oczy koloru lazurowego morza. Nieznajoma zarumieniła się, odgarniając za ucho niesforny kosmyk kasztanowych włosów. Wyciągnąłem dłoń w jej kierunku, aby pomóc jej wstać. „Nazywam się Tomasz Łęcki, miło panią poznać” – powiedziałem. „Magdalena Brzeska” – zdjęła rękawiczkę i uścisnęła moją rękę, odsłaniając w uśmiechu białe zęby. Zabrała siatki i odeszła szybko, roztaczając wokół słodki aromat perfum. Minęło kilka dni, a moje myśli wciąż krążyły wokół Magdaleny. Codziennie przechodziłem tamtą ulicą z nadzieją, że zobaczę niewysoką postać w czerwonym płaszczyku - kogoś, kto najwyraźniej zawrócił mi w głowie. Prosto z kancelarii pędziłem do małej księgarni, gdzie często pojawiały się pozycje mało znanych autorów – uwielbiałem wtedy siedzieć przy filiżance czarnej kawy i zagłębiać się w zupełnie inny świat, zgoła odmienny od tego, który znałem. Czytanie było formą relaksu, ucieczką od ciężkiej pracy prawnika. Kartkowałem właśnie jakąś powieść, gdy zobaczyłem ją po drugiej stronie sklepu, w skupieniu przyglądającą się nowościom. „Nie możesz przegapić tej szansy, podejdź do niej! A może lepiej zostaw ją w spokoju…” – biłem się z myślami. Emocje wzięły górę – sprężystym krokiem podszedłem i nawiązałem rozmowę. Wydawała się być zaskoczona, ale w jej oczach dostrzegłem radosne iskierki. Na kawałku samoprzylepnej karteczki zapisała eleganckim pismem swój numer telefonu, a skrawek papieru wcisnęła w moją dłoń. „Zadzwoń” – powiedziała, kierując się ku wyjściu. Następnego dnia zatelefonowałem do niej z zaproszeniem na deser. Ucieszyłem się, gdy przystała na moją propozycję. Ubrałem się elegancko i pojechałem do „Rue de Paris” na Saskiej Kępie. Przed lokalem kupiłem herbaciane róże. Nie czekałem długo – przez kawiarniane okno obserwowałem, jak Magdalena wysiadała z taksówki, a wiatr rozwiewał jej włosy. Podkreślone szminką usta kontrastowały z alabastrową cerą. Przy jedzeniu dużo rozmawialiśmy, śmialiśmy się z moich opowieści – wokół dawało wyczuć się chemię. W podobnej atmosferze mijało wiele naszych spotkań, na których dowiadywaliśmy się o sobie coraz więcej. Wydawałoby się, że nic nie zakłóci naszego szczęścia. Na kolejnej randce Magdalena zdawała się być zupełnie inną osobą, gdy objęci szliśmy alejkami Parku Ujazdowskiego. Wziąłem jej twarz w dłonie i zapytałem, co ją trapi. W odpowiedzi rozpłakała się, mówiąc po cichu: „Tomasz, nie mogę zostać w Warszawie… Muszę… Muszę wyjechać do Ameryki…”. Byłem w szoku, błagałem ją, by została. Nie mogłem znieść wizji swojej samotności i jej oddzielonej ode mnie wielkim oceanem. Złapała mnie za rękę i łamiącym się głosem powtórzyła: „Nie mogę tu zostać… Przepraszam, że pojawiłam się w twoim życiu”. Spojrzała na mnie ostatni raz, odwróciła się i pobiegła w kierunku wyjścia. Siedziałem załamany, patrząc jak szczupła sylwetka oddalała się coraz bardziej, aż w końcu zniknęła za rogiem. Mijały miesiące, a ja wpadałem w coraz głębszą rozpacz – nie mogłem skoncentrować się na czymś na dłużej. Myślałem nawet o rzuceniu wszystkiego i wyjechaniu za Magdaleną do Ameryki, lecz obowiązki zawodowe trzymały mnie w Polsce. Mało brakowało, a straciłbym posadę w kancelarii przez brak zaangażowania. „Weź się w garść, bo lada chwila stracisz to, co Ci jeszcze pozostało!” – pomyślałem kiedyś podczas kolacji. Opamiętałem się i powoli wracałem do jakże znanej mi rzeczywistości. Znowu stałem się zabieganym człowiekiem, który codziennie przychodzi do pustego domu. Nie chciałem tak żyć – mimo że ciągle myślałem o tamtym przelotnym romansie, ożeniłem się z kobietą, której praktycznie nie znałem. Ja zarabiałem, ona zajmowała się domem i rozrywkami, ponieważ nie doczekaliśmy się dzieci. Trwaliśmy w takim układzie kilkanaście lat, aż zdecydowała się wystąpić o rozwód. „Nie potrafię tak dłużej, Tomasz. Nie mogę tu być” – powiedziała mi, przywołując w mej wyobraźni obraz Magdaleny, która pożegnała mnie niemal identycznymi słowami. Kolejny raz poniosłem życiową klęskę. W najgorszych chwilach nie miałem do kogo się zwrócić. Depresja wróciła, a ja całe dnie zacząłem spędzać w barach, topiąc smutki w alkoholu. Każdy szary dzień wyglądał tak samo… „Tak samo jak teraz” – ze smutkiem potrząsam głową, aby wrócić do rzeczywistości. Patrzę na dobrze znane mi wnętrze lokalu, roześmiane twarze mężczyzn upojonych alkoholem, no i na tę kobietę, która wydaje mi się bardzo podobna do miłości sprzed lat. Obejmuje szklankę zadbaną dłonią i jednocześnie patrzy na mnie z zainteresowaniem. Zbiera się na odwagę i siada obok. Po chwili ciszy odzywa się drżącym głosem: „Pan Tomasz Łęcki?”. Lekko zdziwiony kiwam głową. „Nazywam się Izabela Brzeska, przyjechałam z Nowego Jorku. W Warszawie szukam ojca. To trudne zadanie, ponieważ nigdy go nie poznałam. Dlatego też noszę panieńskie nazwisko matki… Wyjawiła mi jego tożsamość dopiero na szpitalnym łóżku, gdy nie było szans na wyleczenie raka trzustki… Proszę wybaczyć, to dla mnie trudny temat” – przerywa wypowiedź i wyciera oczy rękawem. Brakuje mi tchu, a wszystkie wspomnienia natychmiast wracają. „Boże, to moja córka! Przez dwadzieścia lat nie wiedziałem, że jestem ojcem…”. Wzruszenie ściska mi gardło, gdy patrzę na jedyną bliską mi osobę. Padamy sobie w ramiona, gdy ona przez łzy szepcze „Tato…”. Po chwili rzucam banknoty na ladę, zauważając zdziwione spojrzenie kelnerki. „Reszty nie trzeba, teraz mam już wszystko.” – mówię do niej, wpatrując się w oczy swojego dziecka, tak bardzo podobne do oczu miłości sprzed dwudziestu lat. Wychodzimy z miejsca, do którego nie zamierzam już wracać. Obejmuję Izabelę ramieniem, a ona uśmiecha się lekko. Skąpani w świetle zachodzącego słońca ruszamy przed siebie, aby rozpocząć nowy dział w życiu. Razem. Miętowa Dama Konkurs o Bolesławie Prusie