weź mnie! SKITRAJ MNIE!!!
Transkrypt
weź mnie! SKITRAJ MNIE!!!
*Twoje mocne postanowienie poprawy *Pocztówka z Kopenhagi *Politechnika z dystansu *Niespotykane zawody: sokolnictwo *Obelżywy “napis” *Pani Karowa i Św. Barbara *Pajtrakałay symfonowe *”Zestaw wprost piorunujący!” wywiad z wokalistą Armii *Suplement *Podstawy fotografii: Głębia ostrości *GAPA *Joga *DJ i.llusion (a bout the souffle) *Idiota Viscontiego miesięcznik kulturalny Studentów Politechniki Warszawskiej numer 24 ISSN 1732-9302 19.01.2006 SK w IT eź RA mn J M ie! NI E! !! Bez serca przyklejonego przejść przez środek miasta znaczy stawiać opór naciskowi, jaki się na nas wywiera. Przecież trudno skłamać 10 razy będąc zaczepionym, że już daliśmy, że już wrzuciliśmy do skrzynki, przecież widzimy, że wszyscy mają serduszka, przecież nie jesteśmy od nich gorsi, nie chcemy być izolowani, wykluczeni, napiętnowani nieposłuszeństwem, zaetykietowani jako „BEZ SERCA”, nie chcemy być przez społeczeństwo ukarani. Dopóki nie przeciwstawimy się wrzucenia pieniążka nie odczujemy żadnego nacisku, pojawi się nawet uczucie spełnionego obowiązku, ale jeżeli ten nacisk istnieje w przeciwnej sytuacji to znaczy, że istnieje zawsze. Ulegamy złudzeniu, wierzymy, że to co narzuca się nam z zewnątrz, zostało stworzone przez nas samych. Że to my jesteśmy tacy dobrzy, miłosierni, że dbamy o te niemowlaki i o polskie szpitale. Naprawdę? Czy corocznie bity rekord zebranych pieniędzy byłby możliwy bez wielkiej machiny tworzącej presje społeczną, egzekwującej naszą pieniężną pomoc z niesłychaną skutecznością? Bez medialnego szumu? Oczywiście, że nie byłby, WOŚP to wspaniały twór, który oprócz niebagatelnej pomocy potrzebującym, tworzy złudzenie, że myślimy o innych. Pomyślmy o nich, w ciągu całego roku odbywają się koncerty charytatywne, zbiórki, można działać w wolontariacie, samemu od siebie, a nie dzięki orkiestrze. Spis Treści Wstępniak 2 Twoje mocne postanowienie poprawy - ablahala - str. 3 Warszawa jest kobietą - mówiłbyś warszawka do własnej kobiety ?. Pocztówka z Kopenhagi - tasia - str. 4 Liberalni Wikingowie praktykują instytucję “sex friend”. Popularna jest ona zwłaszcza pomiędzy sąsiadami Politechnika z dystansu- andrzej curowski - str. 5 a miasto ceglanych domów i białych okiennic Niespotykane zawody: sokolnictwo - grztuś - str. 6 - wywiad ADRES KORESPONDENCYJNY: CRS, ul. Waryńskiego12, 00-631 Warszawa, z dopiskiem [i.pewu] tel./faks: (022) 6609105 e-mail: [email protected] www.ipewu.pw.edu.pl REDAKCJA: Redaktor Naczelny: Wiktor Sułkowski Redaktor Prowadzący: Agata Burczyńska PR: Maciek Falkowski Sekretarz Redakcji: Karolina Zarębska Dział Graficzny: Adam Jeziorski, Agata Burczyńska Fotografia: Grzesiek Tuszyński, Jacek Jermakowicz Korekta: Weonika Abramczuk Marketing: Małgorzata Janikowska Redakcja: Asia Andrysiak, Monika Goszczyńska, Małgorzata Janikowska, Marcin Jeżo, Szymon Leśniewski, Asia Trautsolt, Andrzej Curkowski, Darek Giska, Maciek Falkowski, Weronika Abramczuk, Ada Łoniewska, Natalia Gierymska, Piotr Proczek, Piotr Leśniak, Adam Surmacz PRODUKCJA: Wydawca: Samorząd Studentów Politechniki Warszawskiej Druk: Instytut Poligrafii Politechniki Warszawskiej Naświetlarnia: Studio Beta Papier: Amber Graphic 100g/m² - Arctic Paper S.A. 2 Obelżywy „napis” - Weronika Abramczuk - str. 8 dlaczego „kobieta i mężczyzna to teraz jedno i to samo”??? Pani Karowa i Św. Barbara - Adam Surmacz - str. 8 Nie ma.. wystarczającej ilości odcinków na odrabianie popełnionych błędów !! Pajtrakałay symfonowe - Werronika Abramczuk - str. 10 „wprowadzenie życiowego i logicznego bezsensu w zdania całe wzbogaca formę w sposób przerażający” „Zestaw wprost piorunujący!” - Piotr Proczek - str. 12 - wywiad z wokalistą Armii Współczesne media traktują ludzi jak małpy, ale ja nie jestem małpą, jestem człowiekiem. + wiele innych 3 Nie tak łatwo przewidzieć koniec świata. Już kolejny rok od zakończenia drugiego tysiąclecia trwamy w najlepsze, a Apokalipsy jak nie było, tak nie ma. Toż ten perfidnie wymierzony policzek, musi niezmiernie piec rozgorączkowane lica milenarystów... Pozostaje im standardowe wyznaczenie kolejnej daty spełnienia proroctw. Ewentualnie popełnienie zbiorowej akceleracji optymistycznych prognoz na przyszłość. Żeby mieć się czym stresować, przyjmijmy więc za deadline - przesilenie letnie w 2033 roku. Taka jest przynajmniej oficjalna wersja boliwijskich Córek Ummo. Tym razem nie mogą się mylić... A więc – jeżeli któraś z konkurencyjnych przepowiedni nie pokrzyżuje planów powyższej sekcie, mamy przed sobą ponad dwadzieścia sylwestrów i tyleż samo okazji do obierania trudnych ścieżek autopoprawy. Oto jedna z nich - powtarzaj za mną jak mantrę: Nigdy więcej nie użyję słowa Warszawka... Leopold Tyrmand w swoim Dzienniku 1954 przedstawił pewien intrygujący epizod autobiograficzny. W czasie pobytu w jenieckim obozie w Norwegii był nieznanym szerszej publice indywiduum. Dopiero później zyskał sławę wybitnego pisarza i publicysty, wielkiego popularyzatora jazzu w Polsce. Na wstępie tej anegdotki warto podkreślić, iż wśród współwięźniów znajdowała się ówczesna norweska elita intelektualna (choć trzeba dodać, że każdy ortodoksyjny Szwed czy Fin zanegowałby istnienie takowej). Tyrmand stworzył wokół siebie hermetyczną grupę współwięźniów, która zaczęła jadać posiłki tylko we własnym towarzystwie. Jak zareagowało otoczenie? Otóż w jednej chwili zgromadzone pod przymusem w tym samym miejscu najtęższe umysły Skandynawii zaczęły ubiegać się o zaproszenie do niedostępnego dla pospolitych więźniów stołu. Posiłek w odpowiednim gronie stał się marzeniem każdego wychudzonego obozowicza w pasiaku... Znajdująca się przy ulicy Mazowieckiej Cukiernia Ziemiańska, która była sercem warszawskiej literatury dwudziestolecia międzywojennego, mogła pomieścić niespełna dwieście osób. Sławny Stolik na pięterku znajdował się Leopold Tyrmand w swoim Dzienniku 1954 przedstawił pewien intrygujący epizod autobiograficzny. na półpiętrze schodów łączących dolną i górną salę. To tu właśnie rozciągało się imperium „Skamandra” – zachłyśniętych nowoodzyskaną wolnością poetów Słonimskiego, Lechonia, Tuwima czy Iwaszkiewicza. Tutaj tworzyli żarty, bon tony, szmoncesy. Czytali swe dzieła, by móc o nich dyskutować. Podobno właśnie w Ziemiańskiej Witold Gombrowicz zaprezentował wybrane fragmenty „Ferdydurke”. Z kolei Lechoń pełnił znad filiżanki kawy większość swoich funkcji naczelnego redaktora Cyrulika Warszawskiego. Niektórzy powiadają, że przede wszystkim brak kawiarni na emigracji zmusił Słonimskiego do powrotu na ojczystą ziemię. Stolik był więc akademią literatury. Zaproszenie na rozmowę z mistrzami pióra równało się społecznemu wyróżnieniu. Zignorowanie – towarzyskiej degradacji... Wróćmy jednak do tego niemiłosiernie irytującego słowa Warszawka. W swoim pejoratywnym wydźwięku określa zbiór relacji międzyludzkich z pogranicza stołecznego życia towarzyskiego i biznesu. Pierwsze skojarzenie z pewnością ociera się o aurę przepychu i snobizmu, poczucia wyższości danej grupy nad resztą społeczeństwa, miejscami komiczną hermetyzację. Za sprawą ogłupiających, kolorowych pisemek sfery te jednak stały się obiektem westchnień bądź obsesją rzeszy Polaków...Czy słusznie? To zależy od stolika. Albo okażesz się wychudzonym pozorantem w pasiaku marzącym o wspólnym posiłku z elitą więzienia, ewentualnie wymienisz kilka uprzejmości ze Skamandrytą naszych czasów. Naturalnym wydaje się także, iż nowo- bogackie elity lubią otaczać się kreatywnymi ludźmi sztuki. Z dwóch powodów. Po pierwsze stać je na to, a po drugie...są przeważnie przerażająco nudne... Warszawa w latach poprzedzających kataklizm drugiej wojny światowej nazywana była Paryżem północy. Bywalcy światowych stolic zgadzali się, że określenie to było jednoczesnym komplementem dla dumy Francuzów. W czasie kampanii wrześniowej zniszczeniu uległo piętnaście procent budynków, po powstaniu w getcie kolejne dwanaście. W 1944 w ciągu dwóch miesięcy legła w gruzach oraz została strawiona przez płomienie ponad połowa ówczesnych zabudowań. Statystycy obliczyli, iż biorąc pod uwagę same zniszczenia Muranowa, dwieście tysięcy robotników oraz pięćset wagonów kolejowych pracujący bez chwili wytchnienia wywiozłoby gruz z owej dzielnicy po czterech latach. Na unicestwienie znacznej części polskiego dorobku narodowego Niemcy potrzebowali sto sześć dni, czyli okres: od stłamszenia Powstania Warszawskiego do wejścia wojsk radzieckich. Łącznie zniszczono osiemdziesiąt pięć procent serca Miasta, wywieziono czterdzieści pięć tysięcy wagonów dziedzictwa kulturalnego naszego kraju. 3 maja 1945 roku odbyła się wystawa pod tytułem „Warszawa oskarża”. Roztrzaskany posąg króla Zygmunta, spalone monety pochodzące ze słynnej w świecie kolekcji numizmatów z Bizancjum, Grecji i Rzymu. Szczątki ksiąg , map, rycin i rękopisów z biblioteki królewskiej. Misy renesansowe, z których jedli stacjonująNastępna strona Poprzednia strona cy w Muzeum Narodowym naziści. Kojarzysz pełne zdruzgotania słowa Miłosza - „Niczego mi proszę pana tak nie żal jak porcelany”? Aby w deszczowe dni nie moczyć sobie obuwia, Wermachtowcy wyciągali z gablot starodruki i skrzętnie pokrywali nimi podłogę. Pijani żołnierze bezcześcili egipskie mumie. W mroźne dni zabytkowe meble służyły za opał, a gobeliny stawały się kocami. Muzealne sale – ubikacjami. Z niemiecką skrupulatnością została spalona Biblioteka Krasińskich, czyli dwieście pięćdziesiąt tysięcy starodruków, map, rękopisów, inkabułów. Dla rozrywki okupanci strzelali z broni palnej do bezcennych obrazów. Roztrzaskiwali rzeźby i antyczne posągi. Pomijając wrodzoną głupotę nadludzi cała akcja rabunkowa nie była prowadzona przez przypadkowych żołnierzy, lecz przez wybitnych uczonych i specjalistów – architektów i historyków sztuki. Instytut Wschodnioeuropejski z siedzibą we Wrocławiu wyznaczał kamienice z najstarszym rodowodem, które to później były plądrowane i palone. Tuż przed wojną na inaugurację Muzeum Narodowego, prezydent Stefan Starzyński otwierał wystawę „Warszawa wczoraj, dziś , jutro”. Po wojnie Stolica mogła tylko oskarżać... Podobno nawet Pablo Picasso pragnął wspomóc swoim pędzlem odbudowę Starówki. Oczywiście partia nie pozwoliła na udział człowieka o trudnych do zaadaptowania w socrealizmie pracach. Moja Babcia często wspomina, jak to chadzała z Dziadkiem po Kościele odgruzowywać miasto. To była co tygodniowa tradycja rodzin warszawskich, póki głębokie rany Sto- licy nie zaczęły się zabliźniać. Niemniej...nie jedna osoba, która przeżyła koszmar okupacji Warszawy rwała sobie włosy z głowy, gdy odzywał się wizytujący plac budowy przedstawiciel władz KC. Czy chodziło o kolor elewacji, czy ornamenty na budynkach – impertynenci spod znaku Stalina wtrącali się do wszystkiego. Jak zwykło wypowiadać się w takich chwilach pokolenie Kolumbów – niech im Bóg wybaczy, bo my nie potrafimy. A jednak – Stare Miasto wzrosło ponownie i po ponad połowie wieku nie wygląda już jak makieta na planie architektów. Jest i dzięki temu łatwiej zaakceptować bolesną przeszłość... Po wojnie Warszawa została odbudowana przez środki płynące z całego kraju. Teraz dług ten spłaca z nawiązką. Sprawdź ile osób dojeżdżających z wielu zakątków kraju znalazło tutaj pracę. Dowiedz się, ile pieniędzy wpłacanych z podatków zbieranych w największym mieście Polski wraca z powrotem na jego rozbudowę. Czy masz jeszcze jakieś uzasadnione pretensje do Warszawy? A więc Drogi Przyjezdny i Ty Nierozgarnięty Warszawiaku, jeżeli nie jesteś kolejnym ignorantem i hipokrytą, który dąży do znalezienia się w degustujących odmętach obecnych w każdej wielkiej metropolii... wsłuchaj się w moje życzliwe słowa. Chcesz obrazić snobistyczne pseudoelity, to zrób to w mniej szufladkujący ludzi sposób. Tak jak na człowieka inteligentnego przystało. Dlaczego mianem Warszawki nazywany jest lizusowski karierowicz z prowincji, snobistyczny nowobogacki na bankiecie Playboya, dresiarz szczelnie wypełniający czarne BMW w trakcie wakacyjnego wo- żenia się po Władysławowie oraz szary zjadacz chleba? Gdzie jest więc tutaj logika? Litości... Jaka jest więc Warszawa? Janusz Jędrzejewicz, zaufany współpracownik marszałka Piłsudskiego, po szokujących zdarzeniach września 1939 r. wyraził się o stolicy w takich słowach: Warszawa... Dziwne, jedyne miasto o stu obliczach, miasto ukochane. Ustrojone, jak w różnokolorowe sukienki, w mnóstwo jaskrawych, świecących pozorów, roześmianych, lekkomyślnych, porywających nurt żywy, głęboki, który jest po prostu strumieniem najprawdziwszego niczem nie sfałszowanego życia. Jest wybranym punktem bohaterstwa Polski, jest przyrodzonym miejscem (...). Warszawa zawsze umiała dawać nie tylko najofiarniejsze jednostki, ale żywiołowy odruch społeczeństwa na kryzysy dziejowe narodu”. Warszawa jest kobietą. Należy Jej się szacunek ze względu na Jej przeszłość i teraźniejszość. Słowo Warszawka obraża nie tylko napuszonych snobów (którzy często przyszli na świat w innym zakątku Rzeczypospolitej), lecz dobre imię miasta Warsa i Sawy. Pierwszego sierpnia łuna nad Powązkami rzuca cień na stojącego w żołnierskiej postawie starszego gentelmana. Na jego ramieniu widnieje biało-czerwona opaska. Uwierz mi, że nie można odwrócić od niego wzroku. Ten - przed dziesiątkami kamer, najpiękniejszą polszczyzną opowiada o swoim przyjacielu leżącym w znajdującym się za nim grobie. Jak żył, jak walczył, jak umierał...Nie dziw się więc, że jestem dumny z człowieka, który wystąpił w obronie Kobiety...Ja też nie pozwolę mówić o Niej źle... ablalahala zwani przez niektórych Szwedziuchami, do dziś praktykują ten bolesny zwyczaj. Względem innych używek Duńczycy wydają się być dosyć wstrzemięźliwi. Nałogowe palenie nie jest tu bardzo poważnym problemem. Mija trzeci miesiąc odkąd przyjechałam do miasta czerwonej cegły, cyklistów, Tuborga i pięknych, blond-włosych ludzi. Spędzony tu czas pozwolił mi poczynić pewne obserwacje, którymi się z Wami podzielę. Tubylcy zwani Duńczykami, tudzież bardziej pieszczotliwie Dunolami, są osobliwi i zupełnie szczególni. Przede wszystkim uderza ich umiłowanie zdrowej, niskokalorycznej żywności. Mleko, które cieszy się największą popularnością ma 0.1% zawartości tłuszczu. Ja, jako przyjezdny barbarzyńca nie doceniam zalet takiego napitku. Dla mnie, jak pewnie dla większości moich polskich bratanków, mleko 0.1% nie jest mlekiem. To najzwyczajniej w świecie woda. Oczywiście nikt z napływowch osób nie wyraża 4 tego sądu na głos, żeby się zanadto nie narazić groźnym Wikingom. Duńczycy po macoszemu traktują CocaColę. Sprzedaje się ją w butelkach z recyklingu. Oznacza to, że zamiast lśniącej, błyszczącej i kuszącej butelki, dostajemy Colę, która smutno pływa w odrapanym i matowym opakowniu. Miłośnicy Coli wiedzą, że takie entourage dla brązowego trunku nie jest podniecające. Do lipca tego roku w Kopenhadze, jak i w całej Danii, obowiązywała swoista prohibicja, jedno z licznych kuriozmów tej ziemi. Otóż alkohol do godziny 20 można było kupić w każdym sklepie, zaś po tej godzinie coś procentowego można było dostać tylko w pubie, klubie, etc. Szwedzi, Duńczycy prowadzą zdrowy tryb życia, dlatego też opasłego Wikinga trzeba szukać ze świeczką w ręku. Duńczycy prowadzą zdrowy tryb życia, dlatego też opasłego Wikinga trzeba szukać ze świeczką w ręku. Jazda na rowerze i niskokaloryczna żywność jest gwarantem ich dobrego wyglądu. Duńczycy nie są przemęczeni pracą- mój kolega zuważył wręcz, że “Dunole są pracą nieskażeni”. To oczywiście też przydaje im młodości i urody. Liberalni Wikingowie praktykują instytucję “sex friend”. Popularna jest ona zwłaszcza pomiędzy sąsiadami. Seks-partnera można przy- Studia za granicą stają się ostatnio coraz wyraźniejszym prądem na akademickiej mapie Europy. Zew przygody nie jest mi obcy, więc również dałem się ponieść owej fali, a pomyślne wiatry skierowały mnie do hanzeatyckiego miasta Hamburg. Moim oczom ukazało się miasto ceglanych domów i białych okiennic, dom wielu kultur, gdzie z jednej strony dominuje wielki hałaśliwy port z lasem żurawi, z drugiej zaś jezioro wołać dwoma lub trzema- w zależnosci od przyjętego kodu- uderzeniami w rurę od kaloryfera. W kwestii dobrych manier Duńczycy stosują swoje, odmienne nieco od naszych, zasady. Kiedy chłopak proponuje dziewczynie, że odprowadzi ją do domu, jest to przez płeć piękną odbierane jako nieprzyjemna i natarczywa propozycja seksu. Inny wymiar takiej oferty dotyczy wolności osobistej. Każda Dunka jest niezależna i wolna, więc jeśli ktoś myśli, że może zaoferować swoje towarzystwo w drodze do niej do domu, popełnia błąd. Równouprawnienie, moi mili! Nie można zasadzać się na czyjąś niezależność, wolność i samodzielność. Inny problem to tzw. “otwieranie drzwi damom”. W Danii należy uważać, dotyczy to zwłaszcza przyjezdnych pań, jako że Dunkom wydaje siś to nie przeszkadzać. Wychodząc ze sklepu, szkoły czy biura nie można liczyć, że dostąpi się zaszczytu bycia przepuszczoną. Co więcej, trzeba mieć się na baczności, aby nie dostać drzwiami w twarz. Oczekujcie dalszych wieści z kraju licznych wysp, jednego półwyspu i kranówy zdatnej do picia. Tasia Alster w centrum, oaza spokoju. Miasto, gdzie wszechobecne tory kolei miejskiej kontrastują z ogromną ilością zieleni, a dzielnica uciech wokół ulicy Reeperbahn z romantycznym zakątkiem Blankenese. Mimo wielu urokliwych miejsc Hamburg ma charakter raczej industrialny, a nowoczesna architektura nie grzeszy pięknem. Wszystko to może budzić mieszane uczucia, ale różnorodność sprawia, że z pewnością każdy znajdzie tu coś dla siebie. Z tej perspektywy można też czasem docenić walory swojego podwórka. Warto w tym miejscu zauważyć, że, tak Hamburg, jak i Warszawa, zostały ciężko doświadczone przez wojnę, która odcisnęła trwałe piętno na ich wyglądzie. Nie bez znaczenia na nasze funkcje życiowe jest przecież fakt, w jakim otoczeniu przychodzi nam uczyć się, czy pracować. Co prawda otoczenie to możemy kształtować, ale i ono kształtuje nas. Przejdźmy zatem do miejsc najbliższych studentom. Campus TUHH uderza nowoczesnością w typowo hanzeatyckim stylu. Odniosłem wrażenie, że typowi Hamburczycy wszystko, co tylko możliwe zbudowaliby z ciemnej, czerwonej cegły. Co ciekawe, z każdej strony do budynku, którego kształt jest nieco udziwniony, trzeba się wspinać po schodach, co być może miało być symbolem wspinaczki studenta po wiedzę. Te symboliczne schody wydają się jednak nadzwyczaj łagodne. System studiów różni się nieco od naszego. Przedmioty na studiach inżynierskich wykładane są po niemiecku, a na kierunkach magisterskich- po angielsku. Zasadniczą różnicą jest jednak możliwość dowolnego doboru przedmiotów z puli przeznaczonej dla danego kierunku tak, aby w ciągu roku zdobyć określoną ilość punktów kredytowych. Niezwykle cenną rzeczą jest praca nieraz w bardzo małych grupach, a czasem nawet możliwość przeprowadzenia wykładów na prośbę zainteresowanych studentów. Studentom przysługują też darmowe Moim oczom ukazało się miasto ceglanych domów i białych okiennic, dom wielu kultur, gdzie z jednej strony dominuje wielki hałaśliwy port z lasem żurawi, z drugiej zaś jezioro Alster w centrum, oaza spokoju. lektoraty. W porównaniu z Politechniką inna jest też nieco struktura pracy studenta. W ciągu roku akademickiego przeważają tam wykłady, a dość mało jest ćwiczeń. Ilość godzin przypadająca na semestr jest również mniejsza niż u nas, za to wymagany jest większy nakład pracy własnej. Fakt ten wielu studentów wykorzystuje jednak łącząc studia z pracą… zarobkową. Prężnie działająca stołówka akademicka, stanowiąca atrybut każdej niemieckiej uczelni, stanowi codzienny cel popołudniowych pielgrzymek mas studenckich. Konkurencję dla niej mogą stanowić jedynie liczne bary tureckie. Wielokulturowość, będąca zdecydowanym atutem Hamburga, wyraża się nie tylko na sposób kulinarny. Studentów wszelkich nacji pełno jest na uczelni. Mają oni własne stowarzyszenia, które raz na jakiś czas dają znać o sobie organizując imprezy, prezentujące swoją kulturę etniczną. Jednym z przejawów mieszanki kulturowej Hamburga, a zarazem cennym źródłem wiedzy o jego mieszkańcach, są rozsiane po całym mieście sklepy z asortymentem egzotycznym, stanowiące prawdziwy raj zakupowy. Nie można nie wspomnieć o tak ważnej instytucji w życiu studenta jak akademiki, które zorganizowane są trochę inaczej niż w Polsce. Studenci mieszkają przeważnie w kilkupokojowych Następna strona Jarek Przydacz jest studentem V-go roku Wydziału Leśnego Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Z zamiłowania jest sokolnikiem. W minione wakacje przez ponad trzy miesiące pracował w Kanadzie, ochraniając sady i plantacje przed dzikim ptactwem. O jego pasji i wspomnieniach zza oceanu rozmawiał nasz redakcyjny kolega. Co sprawiło, że zainteresowałeś się sokolnictwem? Sokolnictwo jest dość nietypową dziedziną, niewielu ludzi w ogóle wie, że coś takiego w Polsce istnieje. Ja po raz pierwszy zetknąłem się z sokolnictwem w Technikum Leśnym w Tu- Poprzednia strona apartamentach. W tych małych wspólnotach skupia się życie współlokatorów, natomiast kontakty z dalszymi sąsiadami są już mniej zażyłe. Może trochę mają na to wpływ robiące wrażenie sterylnych korytarze… Nie zdarzają się raczej akty integracji obejmujące cały korytarz np. podczas imprezy. Bardzo powszechnym i przyjemnym środkiem komunikacji w miastach niemieckich są rowery, niestety równie powszechne bywają też ich kradzieże. Przy odrobinie szczęścia można swoją własność odkupić prawie za bezcen na pchlim targu. Jeśli ktoś byłby tym nie w pełni usatysfakcjonowany może, mając bilet semestralny, stanowiący zarazem legitymację studencką, podróżować komunikacją miejską w promieniu ok. 50 km dookoła miasta. A jest co podziwiać. Uroki okolicznych miasteczek docenili sami Hamburczycy, spośród których wielu przeniosło się tam na stałe. Być może moje impresje i spostrzeżenia, dla jednych okażą się przydatne, a ciekawość innych wzbudzą lub nie do końca zaspokoją, dlatego jeśli macie tylko możliwość, sami przekonajcie się, jak jest. A wówczas serce Hamburga, bijące gdzieś w wielkim porcie, będzie na przemian troskliwie budzić i kołysać Was do snu. Andrzej Curkowski 6 choli, gdzie jest bardzo duża sokolarnia, działająca w ramach koła zainteresowań. Czy masz w rodzinie jakieś tradycje z tym związane? Nie, nie mam. Trudno zresztą mówić o tradycjach, gdyż po wojnie sokolnictwo w Polsce odrodziło się dopiero w latach 70-tych. Jak wiele osób w Polsce zajmuje się sokolnictwem? Aktywnie działających osób, posiadających własne ptaki, jest około 80, mniej więcej drugie tyle posiada uprawnienia, lecz nie posiada własnego ptaka łowczego. Należy bowiem pamiętać, że utrzymanie ptaka nie jest łatwym obowiązkiem dla właściciela. Czy posiadasz swojego sokoła? Nie, aktualnie nie posiadam. Podczas pracy w Kanadzie wykorzystywaliśmy sokoły właściciela firmy. Byłoby bowiem dużym problemem przewiezienie sokoła przez granicę, chociażby ze względu na wymagane zezwolenia czy miesięczną kwarantannę. Czy zdarzyło się, że ptak, którym się opiekowałeś, w jakiś sposób cię zaatakował? Z ptakiem nie jest tak jak na przykład z psem, który lubi, kiedy się go podrapie za uchem. On utrzymuje kontakt z człowiekiem ponieważ wie, że dostanie łatwe jedzenie. Potrafi się przyzwyczaić do obcowania z ludźmi, z ich środowiskiem, jednak nigdy nie będzie to prawdziwa przyjaźń. Zdarza się, że kiedy coś mu się nie podoba, potrafi dziobnąć w rękę, czy złapać szponami. Nie jest to jednak agresja wobec człowieka - on tak reaguje, gdyż nie może inaczej wyrazić swojego niezadowolenia, nie może nam przecież powiedzieć, że coś mu nie odpowiada. Czy myślisz, że ułożony przez człowieka ptak potrafiłby przeżyć sam w naturalnym środowisku? To zależy. Sokolnik układa swojego ptaka przeważnie pod kątem polowań. Taki ptak na pewno przetrwa, radząc sobie lepiej niż ptaki dzikie, które mają zakodowane w genach, jak polować, i raczej nie potrafią wymyślić same nowych metod zdobywania pokarmu. Tymczasem ułożony drapieżnik został wyuczony całkiem nowych sposobów walki, dzięki czemu nie będzie miał najmniejszych problemów ze zdobyciem pożywienia. Dużo jest jednak ptaków tzw. rehabilitantów, odnalezionych z urazami i przyniesionych przez ludzi do sokolników, by im pomogli. Część z tych ptaków wraca z powrotem na wolność, jednak zdarzają się i takie, które na skutek urazów nie są w stanie same zdobyć pożywienia – te zostają już na stałe wśród ludzi, trafiając na przykład do ogrodów zoologicznych. Z ptakiem nie jest tak jak na przykład z psem, który lubi, kiedy się go podrapie za uchem. On utrzymuje kontakt z człowiekiem ponieważ wie, że dostanie łatwe jedzenie. W jaki sposób można zostać sokolnikiem? W Polsce są dwie organizacje sokolnicze i najlepszą rzeczą, jaką można zrobić, jest zgłoszenie się bezpośrednio do którejś z nich. Należy zdać egzamin łowiecki, a następnie można przystąpić do państwowego egzaminu sokolniczego. Całość reguluje Ustawa Prawo Łowieckie. Jakie prace może wykonywać sokolnik? Głównie jest to ochrona różnych obiektów, na przykład silosów ze zbożem, śmietnisk, pól golfowych, plantacji, sadów owocowych, a nawet lotnisk. Na ptaki, które wyjadają owoce w sadach czy powodują kolizje z samolotami w okolicach lotnisk, próbowano już wszystkiego: strzelano do nich, płoszono armatkami hukowymi, jednak po pewnym czasie przyzwyczaiły się do tych metod i przestały się bać. Natomiast doskonale wiedzą, że jeżeli nie uciekną przed drapieżnikiem, to może się to dla nich skończyć śmiercią. Drapieżniki są układane z reguły tak, by nie polowały, gdyż byłby to olbrzymi problem, gdyby nasz ptak coś upolował, a później przez pół dnia konsumował zdobycz, dopóty, dopóki byśmy go nie znaleźli – w tym czasie nie moglibyśmy pracować. Ich zadaniem jest tylko latanie po okolicy, to wystarcza by odstraszyć dzikie ptactwo, które do obecności drapieżnika nigdy się nie przyzwyczai. Czy taka praca jest efektywna? Na jak długo można się pozbyć problematycznych ptaków? Ptak to ptak – coś jeść musi, dlatego one próbują non-stop. Czasami zdarzało się, że kiedy sokół latał, dookoła nie było żadnego ptaka, kiedy zaś tylko wziąłem go na rękawicę i wstawiłem do namiotu, ptaki już zaczynały się zbierać, zwłaszcza, że uwielbiają one borówkę. Najgorzej było jednak, kiedy przez kilka dni z rzędu padał deszcz, w tym czasie ptaki nie żerowały, ja zaś siedziałem w namiocie, czytając książki. Można się było nieźle zanudzić. Kiedy zaś tylko rozpogadzało się, stada natychmiast ruszały do sadów, żeby się najeść, gdyż trzy dni bez jedzenia dla szpaka czy drozda to bardzo długi okres. Oczywiście w okolicy były też inne drapieżniki, jednak one po upolowaniu jednego ptaka były całkowicie zajęte jedzeniem. Nasze ptaki natomiast przez cały czas latały. Mieliśmy dwa sokoły na zmianę, dzięki czemu jeden mógł odpoczywać, a w tym czasie drugi pracował. W jaki sposób przywoływałeś sokoła? W celu przywabienia sokoła używa się wabidła, na którym umieszczony jest kawałek mięsa. Dla drapieżnika jest to niemal jak polowanie. Lata on dookoła i próbuje je złapać, kiedy zaś mu się uda, traktuje mięso jako nagrodę. Na zdjęciu widać kolegę, który umieścił wabidło na wędce, ponieważ musi być ono dla sokoła dobrze widoczne nawet kiedy stoi się między wysokimi krzewami borówek. Jak dużo czasu trzeba poświęcić ptakowi dziennie? Myślę, że minimum dwie godziny. Musi mieć stały kontakt z człowiekiem, musi polatać i najeść się. Podczas pracy przy ochronie sadów, spędzaliśmy razem cały dzień.. Z reguły wyglądało to tak, że rano przyjeżdżałem na plantację, roz- siadałem się wygodnie i czekałem, co się będzie działo. Jeżeli na horyzoncie pojawiały się jakieś stada ptaków, na przykład tysiąc szpaków – a takie stado nietrudno przegapić - wtedy wypuszczałem sokoła. Praca ta była bardzo odpowiedzialna, nie mogliśmy pozwolić sobie na brak zaangażowania, gdyż straty wyrządzone przez ptaki mogły być bardzo dotkliwe dla farmerów. Jakie ptaki są wykorzystywane przez sokolników? Większość ptaków, które mieliśmy do dyspozycji to były rarogi. Sprawdzały się one doskonale, gdyż potrafią latać w dosyć małych przestrzeniach, między drzewami, w terenie górskim. Czy istnieją jakieś zawody sokolnicze? W Polsce raz do roku, na początku listopada, w czasie sezonu polowań na bażanty, odbywa się spotkanie sokolnicze „Łowy z sokołami”. Nie ma ono jednak charakteru konkurencji czy zaciętej rywalizacji, lecz raczej towarzyskiego spotkania łowieckiego połączonego z wymianą doświadczeń. Dwa lata temu w Tucholi zorganizowano konkurs lotów do balonu, jednak zainteresowanie było małe i nie wiem, czy próbowano tego ponownie. Z kolei w USA jest takich zawodów bardzo dużo, odbywają się konkurencje polegające na jak najszybszym lub najwyższym locie albo na przykłąd na krążeniu po okręgu o jak najmniej- szym promieniu. Ocenia się też sposób lotu ptaka, którego się układa. Czy wiążesz z sokolnictwem jakieś nadzieje na przyszłość, czy raczej jest to Twoje hobby? Na razie traktuję to jako hobby, chociaż na przyszłe wakacje planuję kolejny wyjazd do Kanady. Jeżeli nadarzyłaby się jakaś okazja na pracę z sokołami, to oczywiście bardzo chętnie z niej skorzystam. Nie jest to ciężka praca, trzeba jednak znać ptaki, wiedzieć jak się z nimi obchodzić, zrozumieć ich psychikę. Więcej o sokolnictwie i naszym rozmówcy dowiecie się na stronie: www.sokolnik.republika.pl Rozmawiał Grzegorz Tuszyński Zdjęcia pochodzą z archiwum rozmówcy Pierwsza sobota grudnia to niezwykle ważny dzień dla fanów rajdów samochodowych z racji odbywającego się w Warszawie Rajdu Barbórka. Pełna nazwa tej wyjątkowej imprezy brzmi: Rajd Barbórka Ogólnopolskie Kryterium Asów. Ma on miejsce po zakończeniu mistrzostw we wszystkich dyscyplinach sportu samochodowego w Polsce (rajdy, wyścigi górskie, rallycross, wyścigi płaskie), a jego wyniki nie są uwzględniane w żadnej klasyfikacji. Rajd ten jest spo- „Cechą dobermana jest lojalność!” – stwierdził z naciskiem jeden z panów, siedzących w trzecim rzędzie. Z braku ciekawszych zajęć, większa część zgromadzonych w Teatrze Współczesnym przysłuchiwała się rozmowie trzech redaktorów nt. tego, jakie są plusy i minusy trzymania w domu dobermana. Była godzina 18.30 i całkiem spora grupka rozproszonych po całej sali dziennikarzy, fotografów i operatorów kamery czekała na przedpremierowy pokaz fragmentów sztuki zatytułowanej „Napis’ autorstwa Geralda Sibleyras. We Francji mówi się o nim, iż jest autorem, „na którego można liczyć i z którym trzeba będzie się liczyć! Jest młody, ma pomysły, talent i styl.” A poza tym, to „pełen werwy, władający ostrym piórem i poczuciem humoru żartowniś.[...] Wpada w szał na widok głupoty ludzkiej, która niesie ze sobą stereotypy i tak zwane „prawdy niepodważalne”, poznawane podczas lektury kolorowych pisemek”. Te słowa całkowicie potwierdza „Napis”. Bohaterami sztuki są tzw. ludzie na poziomie. Ułożeni, kulturalni, obyci, obsesyjnie goniący za nowoczesnością, zorientowani w tym, co dzieje się na świecie, tacy, których światopogląd zdeterminowany jest przez to, co można przeczytać w gazetach. Pewnego dnia w windzie w ich domu pojawia się obelżywy napis, dotyczący jednego z lokatorów- pana Lebrun, który wraz z żoną właśnie tu się wprowadził. Bardzo szybko z powodu tegoz pozoru błahego- wydarzenia osoby, uchodzące za spokojne i zrównoważone, zmieniają się w stado hien. Fabuła dość prosta i nieskomplikowana, 8 Pewnego dnia w windzie w ich domu pojawia się obelżywy napis... (a oni) ... zmieniają się w stado hien. niezmuszająca widza do czytania „pomiędzy wierszami”, ale dzięki temu bardzo przyjemna i odprężająca. Całość statyczna, gdyż rozgrywa się w czasie przyjęcia zorganizowanego przez nowych lokatorów. Akcji właściwie nie ma, bo najistotniejsze są dialogi, jakie prowadzi ze sobą szóstka głównych, a zarazem jedynych, bohaterów. Z tychże dialogów wypływa komizm słowny, który jest główną osią całego spektaklu. Rozmowy postaci ukazują nam ich obłudę i hipokryzję, zawoalowane sztuczną uprzejmością. Reżyserią polskiej wersji zajął się Maciej Englert, do obsady zaś zaangażowano aktorów znanych z telewizji (m.in. Krzysztofa Kowalewskiego, Agnieszkę Pilaszewską i Martę Lipińskąznane z serialu „Miodowe Lata”, czy Monikę Krzywkowską, grającą w serialu „Samo Życie”). Warto pójść na tę sztukę, aby pośmiać się z ludzkiej głupoty i prób bycia „cywilizowanymi Europejczykami” aż do groteskowej przesady oraz dowiedzieć się, dlaczego „kobieta i mężczyzna to teraz jedno i to samo”. Bo przecież- jak zauważa pan Bouvier- „kiedyś tak nie było!” *„Napis” będzie można zobaczyć 24., 25. oraz 26. stycznia w Teatrze Współczesnym. Weronika Abramczuk / foto: Jacek Jermakowicz tkaniem towarzyskim kierowców, kibiców i entuzjastów sportów motorowych i jest to swoiste podziękowanie dla kibiców oraz sponsorów za mniej lub bardziej udany sezon. Co roku na starcie staje wiele załóg, często z różnych kategorii sportów samochodowych, również z zagranicy (np. Fin Harri Rovanpera w 2000, Włoch Paolo Andreucci w 2004). Jest to jedyna okazja, by zobaczyć walczące na jednej trasie różne rajdówki, 500 konne potwory z rallycrossu, czy nawet auta zabytkowe. Specyficzna, bo krótka (w tym roku 5 Odcinków Specjalnych o łącznej długości 11,3 km) i trudna technicznie trasa oraz często bardzo szybko zmieniające się warunki pogodowe wymagają od zawodników wiele umiejętności i uwagi. Nie ma więc wystarczającej ilości odcinków na odrabianie popełnionych błędów. Następną rzeczą, jaka odróżnia „Barbórkę” od innych rajdów jest kolejność startujących zawodników. By było bardziej widowiskowo, załogi startują od teoretycznie najsłabszej do najmocniejszej. W ten sposób do końca nie wiadomo, kto wygra odcinek, czy nawet całe zawody. Kulminacją rajdu jest rozgrywany nocą Odcinek Specjalny Karowa. Do startu zostaje dopuszczonych tylko 30 najlepszych załog z rozegranych wcześniej odcinków. Z tej okazji na- zamkniętych dla normalnego ruchu- ulicach Karowej i Browarnej, mimo zimna, gromadzi się kilka tysięcy fanów. Gorącą atmosferę zapewniają bardzo dynamiczne przejazdy zawodników, jadących różnymi stylami. Część zawodników jedzie dla publiczności, popisując się długimi poślizgami na kostce Wiaduktu Markiewicza, zbierając za to największe owacje. Pozostali jadą „na okrągło” starając się wygrać ten prestiżowy odcinek. Czasem „Pani Karowa” lubi niepokor- Czasem „Pani Karowa” lubi niepokornym płatać figle,o czym świadczą przedziurawione opony, pogięte felgi i wahacze po zderzeniach z krawężnikami, wybuchające silniki, czy nawet kolizje z barierami. nym płatać figle, o czym świadczą przedziurawione opony, pogięte felgi i wahacze po zderzeniach z krawężnikami, wybuchające silniki (bracia Bębenkowie w 2004), czy nawet kolizje z barierami (Robert Kisiel w 2001). W przeszłości zdarzało się tak, że faworyci, dysponujący najmocniejszym sprzętem i dużym doświadczeniem, przegrywali z powodu radykalnej zmiany warunków na trasie. W 2002 roku śnieg pod koniec rozgrywania odcinka padał tak mocno, że Leszek Kuzaj, dysponujący najmocniejszym w stawce Peugeotem 206 WRC zajął dopiero 23 miejsce, uznając wyższość zawodników w Fiatach Cinquecento i Seicento. W tegorocznym, 43 Rajdzie Barbórka, wystartowały 73 załogi, spośród których metę osiągnęło 53. Obok nowoczesnych samochodów startujących w rajdach lub rallycrossie można było zobaczyć w akcji zabytkowe Lancie Delty, Fiaty 125 i 131, czy nawet Poloneza 2000. Faworytami był zeszłoroczny zwycięzca Leszek Kuzaj Subaru Imprezą i Krzysztof Hołowczyc, jadący Peugeotem 206 WRC. Pierwszy odcinek na Bemowie wygrał Hołowczyc. Na drugim odcinku Leszek Kuzaj uzyskał prowadzenie, którego nie oddał do końca rajdu. Najważniejszy odcinek Karowa najszybciej przejechał Hołowczyc, natomiast drugie miejsce zajął Michał Sołowow, pokazując bardzo szybką i pewną jazdę. Urozmaiceniem tego odcinka były przejazdy kierowców jadących zabytkowymi samochodami. W generalnej klasyfikacji pierwsze miejsce zajął Leszek Kuzaj przed Tomaszem Kucharem i Krzysztofem Hołowczycem. Po zakończeniu Karowej odbyła się dekoracja zwycięzców we wszystkich klasyfikacjach Rajdu Barbórka oraz Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski. Adam Surmacz Wydarzenia Stara Prochoffnia „Najważniejszym zadaniem pisarza jest opowiedzieć historię” - tak twierdzi Katurian, główny bohater najnowszej sztuki Martina McDonagha „Pan Poduszka”. I autor zdaje się podzielać zdanie swojego bohatera, opowiadając kilkanaście wzajemnie przenikających się ze sobą opowiadań z granicy koszmaru i rzeczywistości. Łączy je wspólny temat: dotyczą w większości morderstw na małych dzieciach. Nagle te morderstwa zaczynają realizować się naprawdę- czyt. znalazły idealnego odbiorcę, który nie oddziela fikcji od rzeczywistości. To prowadzi do przesłuchań pisarza, autora tych opowiadań i jego niedorozwiniętego brata przez niebieskie służby. Oni też mają swoje opowieści i swoje racje, nie pozwalające trwonić im czasu na analizę wpływu sztuki na rzeczywistość i odwrotnie. W tej grze na śmierć i życie nie ma wygranych. Tylko Katurian wierzy, że najważniejsze to ocalić opowiadania. Głęboko osadzona w tradycji irlandzkich opowieści sztuka „Pan Poduszka” to najnowsza propozycja Sceny Współczesnej w Starej Prochowni, zrealizowana we współpracy z Teatrem Współczesnym w Szczecinie. Premiera 22 i 23 stycznia 2006 r. Martin McDonagh „Pan Poduszka” tłumaczenie: Włodzimierz Kaczkowski. reżyseria: Piotr Ratajczak scenografia: Martyna Kotlińska grają: Arkadiusz Buszko, Wojciech Brzeziński. Stara Prochoffnia Stare Miasto, ul. Boleść 2 tel. 636 36 24 Stara Prochoffnia (Teatr Tańca, Scena Współczesna): 28,30|01 19.15 „W stronę światła”- premiera! Dla pierwszych dwóch osób, które napiszą na adres: [email protected] i wyrażą chęć zobaczenia premiery „Pana Poduszki” 23 stycznia, czekają podwójne zaproszenia. Teatr Współczesny „Mimo wszystko” - dewiza życiowa francuskiej aktorki, Sary Bernhardt, legendy teatru z przełomu XIX i XX wieku, gwiazdy o randze światowej, zwanej przez fanów „boską”. Kanadyjski dramaturg przedstawił wielką aktorkę u schyłku życia; z pomocą zaufanego sekretarza spisuje ona, uzupełnia i koryguje wspomnienia, przeprowadzając swego rodzaju rachunek sumienia. A ponieważ osobowość miała niezwykłą, a życie burzliwe i nadzwyczaj barwne... Przedstawienie trwa 1 godz. 30 min z 1. tylko przerwą. Ceny biletów: 30,25,10 zł. 25|01 19.00 Wasza ekscelencja- premiera! 26-27|01 19.00 Wasza ekscelencja; 19.00 Mimo wszystko 28-29|01 19.15 Napis; 19.00 Porucznik z Inishmore 31|01 19.00 Transfer Przedstawienia odbywają się na dwóch scenach. Więcej informacji: www.wspolczesny.pl Na pierwsze dwie osoby, które odpowiedzą na pytanie: „Która polska aktorka wystąpiła w roli głównej spektaklu „Mimo wszystko”?”, czekają podwójne zaproszenia do teatru na 26 i 27|01 o g. 19.00 (Scena w Baraku). Odpowiedzi przesyłajcie na: [email protected]. Teatr Ochoty 27-29|01 19.00 Pułkownik- Ptak 31|01-1|02 19.00 Edukacja Rity Teatr Konsekwentny 25|01 20.00 Zaliczenie. Lekcja 26|01 19.15 ...i póki smierć nas nie rozłączy 27|01 19.15 Taśma 28|01 19.00 Wyrok śmierci na konia Faraona 29|01 20.00 Taśma 29|01 19.00 Pasolini- modlitwa na zlecenie Na pierwszych pięć osób, które napiszą na adres: [email protected] i wyrażą chęć zobaczenia ww. spektakli (zaznaczyć który!), czekają podwójne zaproszenia do wykorzystania w styczniu bądź lutym. http://free.art. pl/konsekwentny Teatr Ateneum 20-22|01 19.00 I tyle miłości; 19.15 Madame de Sade 24-25|01 19.00 Zmierzch Pomiędzy euforią a entropią, po jeziorze absurdu, sunie frywolna łódź bezsensu. Na łodzi dumnie stoi Stanisław Ignacy Witkiewicz i macha wesoło kończynami górnymi do swych fanatyków. Oni zaś padają na brzuchy z zachwytu nad jego twórczością, hen, hen, w oddali, na lądzie XXI wieku. „Każdy może tworzyć byle co i ma prawo być z tego zadowolonym, byleby nie był w swej pracy całkowicie szczerym i znalazł kogoś, kto równie kłamliwie będzie to podziwiał”- zauważył kiedyś Witkacy z typową dla siebie ironią. I częściowo miał rację- bo sam dbał, jak tylko mógł, by ukazać sztuczność i iluzoryczność swych dzieł, lecz my je podziwiamy bynajmniej nie-kłamliwie. My kochamy szczerze jego pisaninę, z rozkoszą wręcz orgazmistyczną hasamy po przełęczach bezsensu wraz z bohaterami jego sztuk, rzuconymi na urojone współrzędne nieeuklidesowej rzeczywistości. Stanisław Ignacy Witkiewicz urodził się 24 lutego 1885 roku w Warszawie, jako syn nauczycielki muzyki i słynnego malarza- architekta Stanisława Witkiewicza, twórcy tzw. stylu zakopiańskiego. Wiódł życie równie zadziwiające, co i postaci przez niego wykreowane. Był neurotykiem, ale i geniuszem. Wypracował swój własny system religijny i filozoficzny. Podobno mył się tylko w zimnej wodzie, podobno też jego małżonka Jadwiga prosiła jego kochankę, by ta go nie zostawiła, gdyż Staś mógłby się przez to załamać nerwowo. Załamanie (czy raczej poważna depresja) jednakże i tak się pojawiło, aczkolwiek przyczyną jego nie była niewiasta. 18 września 1939 roku najbardziej intrygujący przedstawiciel 20-lecia międzywojennego popełnił samobójstwo, dowiedziawszy się, iż do Polski wkroczyła armia Związku (zd)Radzieckiego. Był wszechstronnie uzdolniony i znakomicie wyedukowany, mimo że do szkoły nie uczęszczał. Kształcił się indywidualnie pod kierunkiem swego ojca, który nie miał zaufania do publicznych placówek oświatowych. Mały Staś, pod wrażeniem sztuk Szekspira, już w wieku 10 ośmiu lat pisał tzw. juwenilia, czyli swoje pierwsze dramaty np. „Karaluchy”, czy „Księżniczka Magdalena” (warto sobie przeczytać choćby jeden, ale raczej po to, by się uśmiechnąć na myśl o tym, jakie urocze pomysły mają dzieci, niż po to, by się zachwycić fabułą). Miał wielki talent do rysowania i malowania, studiował nawet na Akademii Sztuk Pięknych, a potem założył swoją Firmę Portretową. Warto dodać, że Witkacy lubił malować, a i pisać również, będąc pod wpływem narkotyków, za które uważał także kawę, herbatę i papierosy, jako że prowadzą do uniformizacji społeczeństwa. Na obrazach często zaznaczał, jaką ilość narkotyku przyjął, nim zabrał się do pracy, zaś swoje doznania w stanie narkotycznego pobudzenia psychicznego zawarł w pracy zatytułowanej „Narkotyki”. Jest autorem niebanalnej teorii dotyczącej teatru. Wymyślił Teatr Czystej Formy, w którym pierwotnie miała istnieć sama forma, bez treści, tzn. sposób prezentacji miał być istotniejszy niż sam prezentowany przedmiot. Witkacy uważał, że „wprowadzenie życiowego i logicznego bezsensu w zdania całe wzbogaca formę w sposób przerażający” i zgodnie z tą zasadą bawił się irracjonalnością i lekceważył logikę. Z kolei wychodząc z innego założenia swojego autorstwa, mówiącego, iż: „dzieło sztuki powinno być tak tajemnicze w swojej prostocie czy komplikacji, jak tajemniczym jest każde żywe stworzenie, takie właśnie, a nie inne”, starał się jak najbardziej udziwnić i skomplikować fabułę oraz akcję, pozwalając swej wyobraźni na prawdziwe, swobodne szaleństwo. Postaci z jego sztuk mają dziwaczne imiona (np. Rozhulantyna, Tumor Mózgowicz, Murdel Bęski, Świntusia, Bałandaszek, Scurvy, Gyubal Wahazar etc.), a pomiędzy ich działaniami nie istnieje związek przyczynowo-skutkowy. Czyny ich są często zupełnie nieadekwatne do sytuacji, wszyscy nawzajem na zmianę nienawidzą siebie i kochają się, czasem nawet zabijają, po to tylko, by pojawić się, jak gdyby nigdy nic, w kolejnym akcie. Niekiedy w wypowiedzi wplatane są zdania w obcych językach, wiele jest także ekstrawaganckich neologizmów w rodzaju „zagwazdranego neohumbugizmu”, czy absurdalnych inwektyw takich jak: „dziamdzia Wasza mać zaprzała!”. Widz powinien mieć świadomość tego, że to, co dzieje się na scenie jest iluzją. Stanisław Ignacy krytykował teatr naturalistyczny za to, iż pozwala oglądającym na złudne oderwanie się od Każdy może tworzyć byle co i ma prawo być z tego zadowolonym, byleby nie był w swej pracy całkowicie szczerym i znalazł kogoś, kto równie kłamliwie będzie to podziwiał rzeczywistości. Bardzo szczegółowe didaskalia to jedna z metod, by ukazać nieprawdziwość całej sytuacji. Zadaniem Teatru Czystej Formy jest sprawić, by widz doświadczając jedności elementów przedstawienia, uświadomił sobie podstawową zasadę Wszechświata- jedność w wielości, a tym samym zbliżył się do Tajemnicy Istnienia (to podstawowe pojęcie w systemie ontologicznym Witkiewicza, który uwielbiał metafizykę). Inną cechą, wyróżniającą teatr witkacowski jest to, że w przeciwieństwie do teatru w ujęciu Arystotelesa, który miał powodować katharsis u widzów, Witkacy pozwalał raczej na oczyszczenie metafizyczne aktorów. Zawsze, czytając jego dramaty, marzyłam sobie o tym, by chociaż jeden z nich zobaczyć na scenie. I oto w listopadzie studenci IV roku Akademii Teatralnej, w uprzejmości swej, wybrali na swoje zaliczenie inscenizację „Bezimiennego dzieła”- jednej z tych sztuk Witkiewicza, w której obok nieprzeciętnej formy, jest i znacząca treść. Spektakl przygotowano pod kierunkiem Jana Englerta i przyznam, że byłam nim zachwycona. Metafizyka emanowała ze sceny, a młodzi aktorzy zdawali się świetnie bawić, odgrywając swoje irracjonalne role. Pięknie ukazali dramat Witkacego, zachowując jego totalnie niedorzeczną konstrukcję, a i od siebie coś dodali. Wyeksponowali mianowicie wszelkie wątki seksualne tak, iż zrobiła się z tego, można być rzec, sztuka poniekąd wyuzdana;):) Znacznie też podkreślony został wymiar rozkładu moralnego ludzi w czasie rewolucji. A tytułowe bezimiennie dzieło jest właśnie dziełem rewolucji, która pojawia się na gruncie innej rewolucji i jest symbolem degeneracji społeczeństwa. Jest to zawirowanie, będące parodią tego, co stało się w Rosji w 1917 roku. Najpierw podczas rewolucji lutowej obalono carat, a następnie, w ramach rewolucji październikowej, rząd kierowany przez konstytucyjnego demokratę księcia Lwowa, został obalony przez bolszewików z Leninem na czele. W sztuce Witkacego problemy polityczne wymieszane są z rozważaniami nad kwestią sztuki, sprawa religii miesza się z systemem społecznym, a pomiędzy tym wszystkim plącze się filozofia ze swoim pytaniem: „po co?”. Centralną postacią jest Plazmonik Bloedestaug, młody artysta malarz, który pragnie metafizyczne uczucia ukazać za pomocą materialnej konstrukcji, zgodnie z koncepcją swego ojca. Jest szaleńczo zakochany w kompozytorce muzyki- Róży, która z kolei kocha obsesyjnie Cyngę- szpiega i przywódcę tajemniczego bractwa mieduwalszczyków, które doprowadzi do pierwszej rewolucji, a następnie zostanie obalone przez masę motłochu w czarnych spiczastych czapeczkach, do których przyłączy się nawet zblazowany książę Padował po tym, jak opuści go ukochana eteryczna malarka Klaudestyna, której ulubionym zajęciem jest malowanie metafizyki z punktu widzenia małych robaczków, a która postanowi zamieszkać w więzeniu wraz z Plazimonikiem po zamordowaniu przez niego panny Róży;):) Witkacy napisał, że : „artysta, prawdziwy artysta, a nie przeintelektualizowany młynek, mielący automatycznie wszystkie możliwe wariacje i perturbacje, nie powinien bać się cierpienia”, dlatego też w jego sztukach odważnie wyeksponowany jest absurd, mimo że początkowo nie zdobywał dzięki temu uznania, a wręcz przeciwnie- był bardzo krytykowany i niedoceniany. Prowadził wiele polemik, próbując obronić swój punkt widzenia. Z czasem jednak zdobył ogromną popularność, a obecnie bilety na inscenizacje jego sztuk sprzedają się jak przysłowiowe świeże bułeczki. Pointą artykułu niech będzie pointa z „Bezimiennego dzieła”: „dwa są tylko miejsca dla metafizycznych jednostek w naszych czasach – więzienie i szpital wariatów”. Hmm. No to kto się przeprowadza?;):) Weronika Abramczuk 26-27|01 19.00 Kolacja dla głupca, 19.00 Zatrudnimy starego clowna 28-29|01 19.00 Pokojówki 29|01 19.00 Kolacja dla głupca 31|01 19.00 Król Edyp; 19.15 Pokojówki Na ochotników (tych pierwszych), którzy odważą się i napiszą maila na adres: falk@ipewu. pw.edu.pl oraz odpowiedzą na pytanie: „Dlaczego teatr Ateneum (w zasadzie...mógłby być także prawie każdy inny) nie jest czynny np. 23|01?” czekają podwójne zaproszenia do teatru Ateneum na poniższe sztuki (napiszcie, które z nich chcielibyście zobaczyć): 20|01 I tyle miłości 24|01 Zmierzch 26|01 Zatrudnimy starego Clowna 28|01 Pokojówki 29|01 Kolacja dla głupca 31|01 Król Edyp Wszystkie sztuki startują o 19.00 Spektakle na dwóch scenach: Głównej i 61. Więcej informacji: www.teatrateneum.pl Teatr Studio 20-22|01 19.00 Doktor Haust 27-29|01 19.00 Więź 27|01 21.00 Filozofia po góralsku 28-29|01 17.00 Filozofia po góralsku Zapraszamy na sztuki Teatru Studio. Dla tych, co do teatru nie zaglądają zbyt często mamy podwójne zaproszenia na sztuki: Doktor Haust(22|01,g.19), Więź (27|01, g.19), Filozofia po góralsku (28|01, g.17). Wystarczy napisać na adres: falk@ipewu. pw.edu.pl i odpowiedzieć na pytanie: „Czyją wystawę można oglądać w Galerii Kuluary w PKiN-ie od 9 stycznia?”. 17|02 „Sługa dwóch panów” premiera! Na pierwsze dwie osoby, które wyrażą chęć czynnego ukulturalnienia się i odpowiedzą na pytanie: Jakiej narodowości jest reżyser teatralny sztuki „Sługa dwóch panów”? czekają podwójne zaproszenia na tę sztukę na 21 i 22.02 godz.19.00. Odpowiedzi proszę przesyłać na [email protected]. Kino Iluzjon 22|01 12.15 Labirynt; 14.15 King Kong (1976); 16.45 Zły porucznik; 18.30 Życie zaczyna się jutro; 19.45 West Side Story 24|01 18.15 Dwulicowa kobieta; 20.00 Adwokat diabła 25|01 18.30 Człowiek, który wiedział za dużo; 20.00 Bałkany 26|01 17.00 Aniołowie o brudnych twarzach; 18.45 Szalona miłość; 20.00 Nocny kowboj 27|01 18.00 Manhattan; 20.00 Sokół maltański 28|01 15.00 Rebeka; 17.30 Taksówkarz; 19.45 New York, New York 29|01 13.00 Willow; 15.30 Bulwar zachodzącego słońca; 17.45 Żądło; 20.15 Bugsy Malone 30|01 18.00 Tess harding; 20.00 Brawura 31|01 17.45 Maratończyk; 20.00 Żądło KINO LAB Z cyklu NAJLEPSZE Z 2005: 23|01 19.00 Ukryte 24|01 19.00 FRDV: Un homme, un vrai 25|01 19.00 Ukryte 26|01 20.00 Ukryte 27|01 17.00 Guzikowcy; 19.00 Ukryte 28|01 18.00 Guzikowcy; 20.00 Ukryte 29|01 18.00 Ukryte; 20.00 Guzikowcy 30|01 19.00 Guzikowcy 31|01 19.00 FRDV: Un homme, un vrai 10-12|02 Krótko mówiąc, czyli Krótkie filmy z Holandii. Bilety: 10zl/dzień. Karnet 20zł. Ulgowe dla studentów. Na pierwsze cztery osoby, które napiszą na adres: [email protected] i poproszą o bilety do kina LAB, czekają podwójne zaproszenia: 24.01 godz. 19.00 FRDV „Un homme”, 26.01 godz. 20.00 “Ukryte”, 30.01 godz. 19.00 “Guzikowcy”. Więcej informacji na nowej stronie kina: http://kinolab.art.pl Kino LUNA Z cyklu imprez Luna-Off: Przegląd najlepszych filmów niezależnych z Toruńskiego Festiwalu Filmów TOFFI 20|01 20.30 – Diabeł, Ugór, Melodramat 21|01 18.30 - Silence of the sea, Paper Boy 22|01 18:30 - The love crimes od Gillian guess Pokaz specjalny, promujący książkę pt. Prywatna historia kina polskiego. 27|01 20.30 Nikt nie woła reż. Kazimierz Kutz, scen: J. Hen, muz: W. Kilar Po projekcji spotkanie z autorami książki. www.kinoluna.pl Kino Muranów Ojciec i syn reż. Aleksander Sokurow, prod.: 2003, 84 min. w kinach od 13 stycznia 2006 Pani Zemsta (Chinjeolhan geumjassi) reż. Park Chan-wook, prod.: 2005, 112 min. Maleo, Lica, Guma i Spięty oraz Trupia Czaszka zagrają 26 stycznia w ramach cyklu „Co 4-tek z muzyką” na urodzinach ARMII w Warszawskiej STODOLE (ul. Batorego 10). Początek godz. 20:30 26 stycznia będziecie grali z okazji 21 urodzin ARMII w STODOLE. Staje się to już powoli tradycją, że urodziny obchodzicie w warszawskim klubie. Lubicie tu grać? - Bardzo lubimy, dla mnie klub Stodoła ma najlepszą salę do czadowego grania w mieście! Na urodzinach w klubie wystąpią m.in. Maleo, Lica, Guma i Spięty oraz jako gość specjalny: Trupia Czaszka. Dlaczego właśnie taki skład? - Maleo, Lica i Guma z Moskwą to są nasi przyjaciele, a Spięty gra w Lao Che – kapeli, którą bardzo cenię za ich ostatnią płytę „Powstanie Warszawskie”, natomiast Trupia Czaszka gra obecnie najbardziej ekstremalny czad w Polsce. Uważam, że zestaw jest wprost piorunujący! Właśnie - Maleo, Guma i Stopa swego czasu grali razem w zespole Moskwa. Czy utwory i tej grupy usłyszymy na koncercie? - Moskwa to jeden z najlepszych czadowych zespołów w Polsce, bardzo ich lubię. W Stodole zagrają pewnie najlepsze swoje kawałki. Jakie jeszcze utwory usłyszymy? Może coś „Siekiery”, w której przecież zaczynałeś swoją muzyczną przygodę? - Utwory Siekiery też będą. Publiczność ciągle się o nie dopomina. To jest wprost straszny czad. Fani Green Day nie wiedzą, co to punk rock! Niech przyjdą i posłuchają utworów Siekiery, Moskwy i Trupiej Czaszki. Green Day to przy tym nieautentyczny i ugrzeczniony plastik. Zaczynaliście ponad 20 lat temu, w odległych i raczej mało już pamiętanych przez obecnych studentów czasach PRL-u. Wasze teksty raczej uderzały w ówczesny ustrój. W Polsce zaszły nieodwracalne zmiany, jak zmieniła się Wasza muzyka, jak zmieniła się ARMIA? - ARMIA się w ogóle nie zmieniła, ponieważ 12 nasza walka jest walką duchową, a nie polityczną. Zło, przeciwko któremu walczyliśmy wtedy, ma po prostu dziś inną twarz, choć ludzie są często ci sami. Nagraliście wiele płyt, wśród nich tak znaczące dla rodzimego rocka tytuły jak „Legenda”, uważana za jedną z najlepszych płyt lat 90-tych w Polsce. Czy są wśród nich jakieś dla Ciebie szczególne? - Wszystkie płyty ARMII są dla mnie szczególne, ponieważ do wszystkich podchodzę z jednakowym zaangażowaniem. Teksty, które śpiewam, mówią o moim życiu. A ja jestem żywym człowiekiem, z życia nie robię karykatury. Za czasów „Legendy” zespół ARMIA był niezwykle modny, puszczano Was w telewizji, mieliście ogromną popularność. Teraz mimo iż macie wiernych słuchaczy, nie można już powiedzieć, że jesteście gwiazdami. Czy nie żałujesz tego? - Gwiazdami są ci, którzy są puszczani w radio i w telewizji. Ambitnej muzyki tam niestety dziś nie uświadczysz. Dawniej ludzie pracujący w mediach znali się trochę na sztuce, dziś jest to kompletna tragedia, w której prym wiedzie kanał MTV Polska. Nigdy nie uważałem się za gwiazdę. Jak mówił Bob Marley: „gwiazdy są Nigdy nie uważałem się za gwiazdę. Jak mówił Bob Marley: „gwiazdy są tylko na niebie”. tylko na niebie”. Obecna twórczość to jakby odcięcie się od wcześniejszej, z czasów „Legendy” właśnie. Można powiedzieć, że przeszedłeś duchową ewolucję. Jak uzasadnisz te zmiany? - Ja nie widzę żadnego odcinania się od wcześniejszych czasów, tylko logiczną kontynuację tego, co rozpoczęliśmy w 1985 roku. Jest to duchowa droga i duchowe poszukiwania. Co mógłbyś powiedzieć o Waszej ostatniej, wydanej w styczniu 2005 roku, poetyckiej i bogatej w gitarowe brzmienia płycie Ultima Tiule? - Trudno jest mi mówić o własnej płycie. Zachęcam raczej wszystkich do posłuchania. Na pewno nie będą żałować. Wydaje się, że macie spory wpływ na młodzież. Czy tylko do nich trafia Wasza muzyka? Do kogo obecnie ją kierujecie? - Swoją muzykę kieruję do wszystkich, ponieważ śpiewam o rzeczach uniwersalnych. Każdy może utożsamić się z moimi tekstami. Nie uprawiam publicystyki, która dziś jest aktualna, a jutro nie. Moje teksty są ponadczasowe. Nawiązujecie do tekstów takich artystów jak Artur Rimbaud czy Samuel Beckett. Czy Wasze utwory stanowią przeciwwagę do tak modnej w muzyce rockowej postawy sex, drugs & rock’n’roll? - Nasza twórczość zmusza człowieka do głębszego spojrzenia na swoje życie. Nie interesuje mnie chwilowa zabawa. Ja traktuję swoich słuchaczy poważnie. W Polsce nie ma drugiego takiego zespołu, który by sięgał po tak poważne teksty jak Samuela Becketta. Klasycznie rockowy skład zawsze uzupełniany był instrumentami dętymi. Wydaje się, że przełomem było dołączenie do zespołu Krzysztofa Banasika („Banan”). Jego gra na waltorni nadała muzyce specyficzne, niespotykane brzmienie. Skąd w ogóle pomysł, by wykorzystywać całkiem nietypowe dla współczesnego rocka instrumenty - jak waltornia, flet, wiolonczela, skrzypce czy didgeridoo? - Po prostu potrzebujemy tych wszystkich pięknych instrumentów dla wyrażenia subtelności duchowych przeżyć. Myślicie już o następnej płycie? Co się na niej znajdzie? - Oczywiście, już pracujemy nad następną płytą. Co się na niej znajdzie? Apokaliptyczny folk i bajkowy czad!!! W 2002 roku rozpocząłeś także solową działalność. Wtedy to powstała płyta „Taniec szkieletów”. Czym różni się ona od utworów ARMII? Będzie kontynuacją solowej twórczości? - Różni się tym, że jest grana na akustycznych instrumentach i jest bardziej osobista. Mam za- miar niedługo nagrać następną płytę solową. Skomponowałeś również w ostatnim czasie muzykę do wystawianego w teatrze w Krakowie spektaklu „Juvenilium permanens” wg Witkacego. Kolejne doświadczenie? - Twórczość Witkacego jest mi bardzo bliska ze względu na specyficzne poczucie humoru. Bardzo się ucieszyłem, że mogę napisać muzykę właśnie do jego sztuki. To, co powstało, jest zupełnie wyjątkowe w mojej twórczości i do niczego nie podobne. Kto wie, może niebawem wydam to na płycie? Kraków, Wrocław, Poznań, Gdynia, Szczecin - tam m.in. jeszcze usłyszymy Was w styczniu podczas ogólnopolskiej trasy koncertowej. W czym tkwi siła Waszego zespołu - że nadal chcą Was słuchać? - Być może w tym, że ludzie potrzebują czegoś więcej niż to, co oferują im obecnie polskie Fani Green Day nie wiedzą, co to punk rock! Niech przyjdą i posłuchają utworów Siekiery, Moskwy i Trupiej Czaszki. Green Day to przy tym nieautentyczny i ugrzeczniony plastik. media. Mam nadzieję, że my wypełniamy im tę lukę. Zapraszam na koncerty. Wasz najlepszy koncert? - Było ich bardzo wiele i trudno jest mi wybrać ten najlepszy. Ale chcę powiedzieć, że w Stodole gra mi się zawsze bardzo dobrze. Pomówmy teraz trochę o Tobie. Z moich obserwacji wnioskuję, że masz niejako charakter buntownika. Krytykujesz obecne media, kulturę, a nawet szkolnictwo. Raczej pesymistycznie widzisz przyszłość. Jak to tłumaczyć? - Po prostu mam oczy otwarte i niełatwo jest mną manipulować. W obecnych czasach media proponują ludziom gówno, a ja tak łatwo nie dam się oszukać. Potrzebuję czegoś więcej niż to, co mi się narzuca w środkach masowego przekazu. Współczesne media traktują ludzi jak małpy, ale ja nie jestem małpą, jestem człowiekiem. To, co my robimy, jest jakby sypaniem soli, aby życie i kultura nie zgniła i nie zaczęła śmierdzieć. Mocna wypowiedź. Potępiasz obecny sposób życia. Uważasz, że człowiekiem rządzi pieniądz, a ten nie zaspokaja pragnienia szczęścia. Być może masz rację, ale czy nie uważasz, że przedstawiając taki pogląd, jesteś poniekąd w mniejszości? - Pieniądz zawsze rządził człowiekiem, nie tylko obecnie. Teraz po prostu jest propagowany pewien styl życia, w którym pieniądz i konsumpcja dóbr uważane są za największe szczęście. To jest oszustwo. Człowiek tak naprawdę pragnie czegoś innego. Pragnie kochać i być kochanym. Wydaje mi się, że w tym wszystkim należę do zdecydowanej większości, a nie mniejszości, tylko komuś zależy na tym, żeby wmówić ludziom, że jest inaczej. Ok, ale jaki masz w takim razie cel w głoszeniu tak niepopularnych opinii? Widzisz w tym sens? Uważasz, że uda Ci się coś zmienić? - Nasza wojna jest już wygrana: jak śpiewał Kult „przecież wiemy, kto zwycięży, stańmy po stronie zwycięzcy.” Swoimi utworami, można powiedzieć, krytykowaliście i, może nie bezpośrednio, ale jednak staraliście się zwalczać komunizm, tymczasem demokracja też nie należy chyba do Twoich ulubionych ustrojów!? - Komunizm to to samo, co faszyzm. Nie widzę tu zbytniej różnicy. Natomiast demokratycznie to można wybrać sobie czasem i Hitlera. Kto ma choć trochę oleju w głowie, ten widzi to obiektywne niebezpieczeństwo. Dlatego ja nie absolutyzuję demokracji, jak to robią niektórzy. Wygląda na to, że wszystko jest złe, ale skoro tak, to jaki masz pomysł na lepsze życie? Czym w ogóle kierujesz się w życiu? - Przecież nigdy nie powiedziałem, że wszystko jest złe. Skąd taki wniosek? Rzeczy dobrych jest więcej niż złych. Zło po prostu jest bardziej krzykliwe, ma dobrą reklamę, szczególnie w mediach. Dobro nie potrzebuje się reklamować. Jest wypisane w ludzkim sercu. Każdy człowiek wie, co jest dobre. Masz jakieś autorytety? Czy widzisz też swoich naśladowców w muzyce i poglądach? - Mam wiele autorytetów. Są mi one bardzo potrzebne do życia. Ci ludzie są jak światło, które świeci w ciemności i jak sól, która sprawia, że życie staje się dobre. Zdaje się, że upodobałeś sobie twórczość Tolkiena? Czy jeszcze ktoś Cię tak inspiruje? Tolkien jest dla mnie najlepszym pisarzem wszechczasów. Lubię też Dostojewskiego, Becketta, Rimbauda. Widzę, że można by rozmawiać o Twojej przeszłości, Twoich poglądach i życiu bardzo długo, ale czym zajmowałby się Tomek Budzyński, gdyby ponad 20 lat temu wspólnie z gitarzystą Robertem Brylewskim nie założył ARMII? Czy robisz obecnie coś niezwiązanego z muzyką? - Maluję obrazy i piszę wiersze. Obrazy można zobaczyć na mojej stronie internetowej www. budzy.art.pl. Przymierzam się też do wydania moich wierszy, bo nazbierało się ich trochę. Życząc Ci powodzenia, pozostaje mi tylko zaprosić naszych czytelników na Wasz najbliższy koncert. Oczywiście zapraszamy wszystkich tych, którzy oczekują maksymalnego czadu i głębokich duchowych przeżyć. Myślę, że nikt nie będzie zawiedziony. Zapraszam wszystkich. Dziękuję za wywiad. Rozmawiał: Piotr Proczek w kinach od 20 stycznia 2006 Czas, który pozostał (Le Temps qui reste) reż. François Ozon , prod.: 2005, 78 min. w kinach od 10 lutego 2006 C.R.A.Z.Y. reż. Jean-Marc Vallée , prod.: 2005, 127 min. w kinach od 3 marca 2006 Czeski sen (Český sen) reż. Vít Klusák, Filip Remunda, prod.: 2004, 87 min. w kinach od 24 lutego 2006 Klub Stodoła 24|01 THE DONOTS (punk rock Niemcy) 20.00 (studenci PW: 20 PLN) 26|01 ARMIA + goście 20:30 (studenci PW: 22PLN) 14|01 Walentynki 23|02 COMA 20:30 27|02 26. Konkurs Rock’n’rolla im. Billa Haleya (18-2.00) 28|02 Ostatki 14|03 Yann Tiersen 20.00 (studenci PW: 25PLN) 30|03 Myslovitz 20.30 Każdy piątek i sobota imprezy 21-4 (do 22 studenci gratis!) Dla trójki najwierniejszych czytelników, którzy wyrażą chęć otrzymania podwójnego zaproszenia na koncert ARMII, na dyskoteki piątkowo-sobotnio-karnawałowe, odbywające się w „Stodole” czekają takowe pod adresem [email protected]. zebrał Falq Mamy zwycięzców! 1 miejsce I edycji przeglądu “Młode Wilki-Rebelia 2005” odbywającego się w dniach 7.09-14.12.05 w klubie STODOŁA zgarnęły ex aequo kapele “Power of Trinity” i Showman. Druga nagroda poszła do “El Secatorre” z Tychów. Miejsce trzecie- “Tabu” reperezentujące Wodzisław Śląski. Konferencję prasową rozliczającą decyzje jury (przewodniczący Zbyszek Hołdys) podsumował koncert finałowy zwycięzców oraz gościnny zespołu “Dezerter”. Patronat medialny przeglądu: i.pewu w całkiem inny świat. Zresztą dwa bisy kabaretu Fraszka świadczą same za siebie - nic dodać, nic ująć. Ostatni numer, po którym już nikt nie miał ochoty na śmiech... podsumował kunszt, pomysłowość, inteligencję i szaleństwo grupy. Kto był, ten ma co wspominać, kogo nie było, niech żałuje, bo kolejny raz GAPA z Kabaretem się udała:) Gochus Fotografia Tegoroczna edycja konkursu fotograficznego w ramach Grudniowego Akademickiego Przeglądu Artystycznego rozłożyła na łopatki sporą rzeszę miłośników tej dziedziny sztuki. Prawdopodobnie błędy organizacyjne przyczyniły się do małego zainteresowania konkursem. Nie wmówicie mi bowiem, że na całej naszej Uczelni, na której działają co najmniej dwa koła fotograficzne, jest tylko siedmiu czy ośmiu studentów, którzy chcieli pokazać swoje prace. A to właśnie wynikało jednoznacznie z wystawy konkursowej zorganizowanej w dniach 5-8 grudnia. Przyczyn mogło być wiele, zapewne jedną z ważniejszych było rezygnacja organizatorów z wyznaczonej konkretnej tematyki prac (uczelnia), na rzecz tematyki dowolnej, przy czym zmiana ta nastąpiła dosłownie w ostatniej chwili! Takie postępowanie kojarzy mi się wyłącznie z płaczliwym nawoływaniem: „Przynoście cokolwiek, bo brakuje nam zdjęć!”. I tak się stało: na około 30 fotografii, które zaprezentowano, co drugą można by zaklasyfikować do innego działu tematycznego, na zupełnie inny konkurs fotograficzny! Przyznam szczerze, że bardzo trudno było obiektywnie oceniać zdjęcia, nie mając absolutnie żadnego punktu odniesienia. Sytuację dodatkowo pogorszył fakt, że większość autorów nie nadawała tytułów swoim pracom, choć wtedy zdecydowanie łatwiej można by było zrozumieć ich przekaz. Zabrakło też konsekwencji w zakresie formatu prac – rozumiem, że powiększenia kosztują, ale zdarzały się bardzo ładne fotografie, do których trzeba było przytknąć nos, by móc podziwiać szczegóły, na przykład krople rosy na pajęczynie. Ten stan rzeczy mógł wynikać z opisanych powyżej błędów, należy bowiem pamiętać, że oczekiwanie na większe formaty w niektórych fotolabach może wynosić nawet tydzień. W zaistniałej sytuacji postanowiłem nie oceniać zdjęć i umiejętności ich autorów, ponieważ byłoby to niesprawiedliwe i co najmniej złośliwe. Nagana należy się natomiast organizatorom; w moim przekonaniu GAPA – foto została przez nich przeprowadzona w sposób nieprofesjonalny. Zabrakło chociażby dobrego oświetlenia wystawy w Gmachu Głównym. Bardzo mi przykro, że wysiłki dość sporego sztabu osób* musiałem opisać w tak krytyczny sposób, jednocześnie mam nadzieję, że niniejszy 14 tekst przyczyni się do sukcesów kolejnych edycji konkursu, czego organizatorom serdecznie życzę. *sztab osób – organizatorzy i autorzy fotografii Grzegorz Tuszyński Kabareton czas zacząć W portfelu przedświąteczne pustki, a zgodnie ze studenckim mottem „Kiedy za bilety nie płacimy, chętnie gdzieś chodzimy” i ja ostatnio poszłam się pośmiać za free:D. A, że kabaretu czas nastał - zarówno na scenie politycznej jak i otaczającej nas rzeczywistości, podążyłam tym tropem i wybrałam się na Grudniowy Akademicki Przegląd Artystyczny, a dokładnie na Wieczór z Kabaretem - właśnie. Niedziela, już po zmroku, klub METRO-mechanik, scena, kilka rzędów krzeseł, wyluzowani studenci, dzierżący w łapkach świeżo nalane browarki i spoko klimat. Ze względu na mój niebotyczny wzrost zajęłam miejsce z przodu, aby oparcia od krzeseł mi sceny nie zasłaniały;). Jako pierwszy zaprezentował się KABARET SNOBÓW, który tworzą Radek, Robert i Wojtek. Trzeba przyznać, że chłopaki mieli kilka dobrych momentów. Zaczęli dość spokojnie, ale z czasem się rozkręcili i sprawiali, iż koleś za mną wybuchał przerażająco głośnym śmiechem. Ich pomysłowe skecze, poruszające czasami tendencyjne tematy „ukochanej” teściowej, czy muchy w zupie „pachniały” przyjemną świeżością. Jako drugi na scenie pojawił się KABARET FRASZKA. Ta iście sielankowa nazwa początkowo mnie zniechęciła i już chciałam cichaczem czmychnąć, ale coś mnie podkusiło aby zostać – to była niewątpliwie jedna z najlepszych decyzji w moim życiu! Chłopaki pokazali klasę! Spotkanie z tym kabaretem na stałe pozytywnie odbiło się na mojej psychice. Program mieli bardzo przemyślany i doskonale ułożony. Konferansjer, który miał za zadanie pozwolić publiczności złapać oddech pomiędzy kolejnymi skeczami był genialny w swej prostocie. Nie dało się spokojnie wysiedzieć. Mięśnie brzuchów pracowały non-stop:) Chłopaki wprowadzili całkiem nowe pomysły w świat kabaretu, a numerem z „deseczką” (kto był, to kojarzy) zdobyli respekt każdego widza. Już nie wspomnę, że piosenka o papierowym uchu „rzuciła” niemalże wszystkich na kolana ze śmiechu, a ja ją nucę po dziś dzień. Skecze jak np.: „U rzeźnika”, ballada o „Kocie pedale” czy akcja z „Uciekającą myszą...” pozwoliły publiczności na 60 min. przenieść się Grafika Aula Główna Politechniki Warszawskiej często jest miejscem organizowaniu spotkań, przedstawień, czy też targów. Tym razem od 5 do 8 grudnia mieliśmy okazję oglądać wystawę poświęconą młodym talentom w dziedzinie fotografii i grafiki. Całość była częścią GAPA ( Grudniowego Akademickiego Przeglądu Artystycznego). W wystawie mógł wziąć udział każdy… szkoda tylko że zgłosiło się tak mało osób. W kolosalnym pomieszczeniu auli 12 standów wyglądało nad wyraz śmiesznie. Połowę stojaków zajmowała grafika. Ciekawe prace były doskonałym przykładem tego, co można wyczarować w odpowiednim programie kilkoma kliknięciami myszki, jak również pokazywały sprawność i kunszt autorów. Prace 2D Justyny Sioch intrygowały dynamiką i odwagą w doborze kolorów. 3D zdominował Michał Korotko. Tylko w dżemie siła drzemie Grudniowy zimowy wieczór, za murami Stodoły śnieg, deszcz, zimno, a w środku tłum rozgrzanych głów, które niosą przed siebie każde wyśpiewane na scenie słowo. Ale zacznijmy od początku. Siedzę spokojnie na schodkach przy barze głównym, dopijam pivko (bezalkoholowe, się wie), a tu nagle, nie wiadomo skąd, napad fanatycznych fanów Dżemu! Wybiegają zza schodów, z patio, z holu, nadciągają z góry, depczą po sobie, przepychają się. Czuję się jakby atakowało mnie stado rozpłodowych bawołów. Chcąc czy nie chcąc, pociągnięta przez tłum, wpadłam do zaludnionej po samiuśkie brzegi sali klubowej. A tam.... już słychać rozpoczynające koncert „W drodze do nieba”, później „Mała aleja róż”, a potem... a któż by na to zważał, co było potem. Każda piosenka, każda pieśń Dżemu to niesamowita energia i przeżycie. Eh, do tej pory czuję się niesamowicie. Płonąca kula energii przebiega po ciele, kiedy słychać pierwsze dźwięki melodii, a z ust całej publiki słowa... Mówią o mnie w mieście. Jak tak dalej pójdzie Balcar nie będzie musiał w ogóle używać swojego gardła na koncertach - odwalimy robotę za niego :-) Koncert po prostu rewelacyjny. Prawdziwa muzyka, prosto z serducha, bez ściemy. Bluesowa energia poruszająca nie tylko bluesowa pu- blikę, wybuchającą co chwila zachwytem i euforią. Koncert z niesamowitą magią, napięciem i całą legendą Dżemu. Kończony czterema bisami (nie nowość dla dżemoholików). Niech żałują Ci, co nie wierzyli w weteranów polskiego rocka i zaczęli wychodzić po pierwszym bisie :-P Nie usłyszeli „Cegły”, wybornej, kilkunastoletniej “Whisky”, a po usilnych nawoływaniach publiki - „Snu o Victorii”. I znów chce mi się żyć! „Niech żyje bal! Bo to życie to bal jest nad balem!” Zawsze marzyłeś o tym, aby pójść na wielki bal? Myślałeś, że takie bywają tylko w bajkach? „Niech żyje bal!” – magia tych słów zacznie przemawiać do Ciebie w piękną noc 28 stycznia, podczas której Duża Aula Politechniki Warszawskiej zmieni swoje oblicze. Piękna wizualizacja świetlna oraz dźwięki zaczarowanej muzyki sprawią, że znajdziesz się w zupełnie innym bajkowym świecie. Wszyscy wiemy, że koniec stycznia nie jest radosnym okresem w życiu studenta. Zaliczenia i przygotowania do sesji zimowej nie wprawiają w pozytywny nastrój. Nie po to jednak wymyślono karnawał, żeby siedzieć w domu, a kto wie o tym lepiej niż studenci? Dlatego już dziś zarezerwuj czas na „Karnavauli” Studencki Bal Karnawałowy, który na stałe odmieni Twoje dotychczasowe wyobrażenia o zabawie. Niech skuszą Cię atrakcje, jakie przygotowaliśmy. Pokaz sztuki kulinarnej, walc przy świecach, występ kabaretu, to tylko niektóre z nich. Będziesz mógł zostać królem lub królową balu, prezentując swoje umiejętności taneczne. Aby Was do tego zachęcić, bezpośrednio przed balem 26 i 27 stycznia będziesz mógł podszkolić się uczestnicząc w bezpłatnych kursach tańca. Po raz kolejny te niesamowite chwile spędzisz ze Stowarzyszeniem Studentów BEST, Samorządem Studentów Politechniki Warszawskiej przy współpracy Samorządów Studentów: Uniwersytetu Warszawskiego, Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, Szkoły Głównej Służby Pożarniczej, Akademii Medycznej, Akademii Muzycznej i Akademii Wychowania Fizycznego. Karnavauli – zatańczmy jeszcze raz! Więcej informacji znajdziesz na: www.BAL. polibuda.info ; www.best.pw.edu.pl/BAL ESTIEM - European STudents od Industrial Engineering and Managment to międzynarodowe stowarzyszenie studenckie, reprezentujące młodych ludzi zdobywających wykształcenie menadżerskie na uczelniach technicznych w całej Europie. Założone w 1990 roku, dziś reprezentuje ponad 40 000 studentów w 25 krajach Europy, posiadając ponad 66 lokalnych przedstawicielstw. W Polsce ESTIEM istnieje na 3 uczelniach: Politechnice Warszawskiej, Poznańskiej i Gdańskiej. Studenci tworzący ESTIEM to kreatywni, młodzi ludzie, zainteresowani zagadnieniami organizacji i zarządzania w przemyśle. To, co łączy członków stowarzyszenia to wspólny zapał, idee i międzynarodowe projekty. Są one dla ich uczestników niepowtarzalną okazją do poznania zagranicznych środowisk studenckich, poszerzenia wiedzy o europejskich uniwersytetach i firmach, a przede wszystkim zdobywania doświadczenia niezbędnego w dalszej karierze zawodowej. Projekty ESTIEM takie jak VISION, TIMES czy SUMMER ACADEMY, zazwyczaj o charakterze międzynarodowym, to doskonała szansa na zdobycie doświadczeń i umiejętności niezbędnych później do pracy w międzynarodowych zespołach. Jednym z najważniejszych wydarzeń w port folio ESTIEM jest projekt TIMES: Tournament In Management and Engineering Skills. TIMES to prestiżowy konkurs case study, związany z szeroko pojętym zarządzaniem w przemyśle. Idea tej „gry menadżerskiej” zrodziła się w 1992 roku, odnosząc w szybkim tempie niekwestionowany sukces. Co roku tysiące studentów w całej Europie rozwiązuje problemy przygotowane przez najlepsze międzynarodowe firmy. Pierwszy krok w TIMES to Lokalne Kwalifikacje, ich zwycięzcy jada na jeden z sześciu europejskich Półfinałów a najlepsi wyłonieni z nich, walczą w Wielkim Finale. Wszystkie koszty pokrywają organizatorzy. Konkurs TIMES polega na rozwiązywaniu studiów przypadku, przygotowanych głównie przez firmy konsultingowe oraz duże, często międzynarodowe koncerny. Problem, z jakim zmierza się uczestnicy może dotyczyć zasad działania przedsiębiorstw bądź też konkretnej dziedziny i typowego dla niej problemu występującego w codziennym funkcjonowaniu firmy. Całe przedsięwzięcie odbywa się pod okiem profesjonalnego jury złożonego z przedstawicieli międzynarodowych koncernów i świata nauki. Z każdym rokiem TIMES staje się coraz bardziej prestiżowy, zdobywając popularność nie tylko wśród europejskich studentów. To unikalny konkurs case study wyłaniający menadżerów spośród studentów uczelni technicznych, często nie docenianych przez pracodawców. Zadaniem konkursu jest wyłonić najlepszych, dlatego studium przypadku jak i prezentacja jego rozwiązania przeprowadzane są w języku angielskim. Drużyny składają się z 4 osób a ich skład przede wszystkim stanowią studenci uczelni technicznych. W tym roku warszawska grupa ESTIEM wywalczyła organizację jednego z sześciu Półfinałów konkursu TIMES w Europie. O prawo startu w Wielkim Finale w Brukseli od 22 do 25 lutego 2006r. walczyły będą w Warszawie drużyny z Węgier, Niemiec, Ukrainy, Turcji, Francji oraz Polski. Podczas Półfinałów każda z drużyn ma za zadanie rozwiązać 2 case study w ciągu 3 dni trwania konkursu. Natomiast pierwszy krok w TIMES - Lokalne Kwalifikacje,odbyły się15 grudnia 2005r. na Wydziale Inżynierii Produkcji Politechniki Warszawskiej – ulica Narbutta 85. Ich zwycięzcy pojada na PółfinałrozgrywanywBerlinie. Uczestnicy mieli za zadanie w ciągu czterech godzin rozwiązać a następnie zaprezentować rozwiązanie problemu. Jury oceniało nie tyle przygotowanie merytoryczne, co sposób podejścia do casea, prezentacje jego rozwiązania czy umiejętność współpracy w zespole. W tym roku patronat nad warszawską edycją konkursu TIMES objęła Polska Akademia Nauk a sponsorami i partnerami są znane międzynarodowe firmy: PricewaterhouseCoopers i Michelin. Jeśli nie czujesz się obco w tematyce zarządzania, potrafisz pracować w grupie, a twoja znajomość języka angielskiego jest wystarczająca do prezentacji rozwiązania casea - nie wahaj się! Zbierz czteroosobową drużynę i zgłoś do nas swoją kandydaturę. Więcej informacji i zapisy na stronie internetowej: http:// www.times.pw.edu.pl oraz na plakatach i ulotkach. W poprzednim numerze dowiedzieliśmy się, że wartość przesłony ma zasadniczy wpływ na tzw. głębię ostrości. Głębią ostrości nazywamy obszar, w którym widziany przez nas obraz wydaje się ostry. Łatwo to zrozumieć na następującym przykładzie: wyobraźmy sobie, że przechodzimy przez ruchliwą ulicę przejściem, przed którym stanęło kilkanaście samochodów. Kiedy się na nie obejrzymy, zauważymy, że samochód na który patrzymy widzimy ostro, kilka samochodów w pobliżu wybranego niemal idealnie ostro, podczas gdy wszystkie inne przed i za tymi samochodami wydają się już nieostre. Te pojazdy, które wydają się nam dostatecznie ostre, są położone właśnie 16 Podstawy fotografii : Głębia ostrości w obszarze głębi ostrości. Tak samo jest w fotografii: głębia ostrości rozciąga się przed i za punktem nastawienia ostrości. Nie jest to jednak podział pół na pół, okazuje się bowiem, że przed punktem nastawienia ostrości rozciąga się jedna trzecia obszaru głębi ostrości, pozostała zaś część znajduje się za tym punktem. Tę zależność bardzo często wykorzystuje się w fotografii krajobrazu: fotograf nie ustawia ostrości na nieskończoność, na przykład na góry położone na horyzoncie, gdyż pozbyłby się w ten sposób dwóch trzecich obszaru głębi ostrości znajdującego się za nimi. Ustawia zatem ostrość na wybrany punkt sceny tak, by góry znalazły się w końcówce obszaru ostrego odwzorowania. Obszar głębi ostrości musi być jednak dostatecznie duży, by wszystkie interesujące obiekty były ostre, toteż stosuje się z reguły małe otwory przesłony (czyli duże liczby przesłony). Przed wykonaniem zdjęcia należy zawsze zastanowić się, które elementy sceny powinny być ostre, a które rozmyte i w zależności od tego ustawić ostrość na wybrany punkt oraz zastosować odpowiedni otwór przesłony, zapewniający żą- daną wielkość pola ostrego odwzorowania. Nie można nastawić ostrości dalej niż na nieskończoność, wobec czego wszystko, co znajduje się w „nieskończoności” lub za nią, będzie zawsze ostre. Poza przesłoną są jeszcze dwa czynniki decydujące o głębi ostrości: ogniskowa obiektywu oraz odległość od fotografowanego obiektu. Im bliżej znajduje się obiekt, na który nastawiliśmy ostrość, a także im dłuższa jest ogniskowa obiektywu, tym głębia ostrości jest mniejsza. Mało tego - obiektywy o dużych ogniskowych, na przykład teleobiektywy, powodują spłaszczenie perspektywy, dzięki czemu idealnie nadają się do fotografii portretowej. Powodują bowiem wyakcentowanie postaci i rozmycie tła. Sprawdzają się także w fotografii krajobrazu: spłaszczenie perspektywy pozwala na zestawienie kilku odległych od siebie obiektów. Obiektywy szerokokątne powodują natomiast zwiększenie głębi ostrości. Jeżeli macie jakieś uwagi lub pytania dotyczące artykułów serii „Podstawy fotografii”, piszcie na adres: [email protected] Grztus Suplement Suplement do dyplomu to dokument opracowany przez grupę roboczą powołaną przez Radę Europy, Komisję Europejską oraz UNESCO/CEPES. Jest on dołączany do dyplomów wydawanych w ramach kształcenia na poziomie wyższym w celu ułatwienia oceny i zrozumienia kwalifikacji posiadanych przez absolwenta. Rzeczpospolita Polska w dn. 17 grudnia 2003 ratyfikowała Konwencję o uznaniu kwalifikacji związanych z uzyskaniem wykształcenia wyższego w Regionie Europy, zawartą w Lizbonie 11 kwietnia 1997 r. Jej postanowienia weszły w Polsce w życie z dniem 1 maja 2004 r. Konwencja Lizbońska nie stanowi bezpośredniej podstawy prawnej do uznawania zagranicznych dokumentów o wykształceniu, lecz zawiera wytyczne odnośnie ogólnych zasad oceny zagranicznych kwalifikacji i dobrej praktyki w ich uznawaniu. Nakłada ona na swoich sygnatariuszy obowiązek dokonywania - na wniosek osoby zainteresowanej - sprawiedliwej oceny kwalifikacji i wykształcenia uzyskanego w innym kraju. Artykuł IX.3 Konwencji Lizbońskiej mówi: „Strony będą zachęcać szkoły wyższe, za pośrednictwem krajowych ośrodków informacji lub innych, do stosowania Suplementu do Dyplomu przyjętego przez UNESCO i Radę Europy”. Historia Pomysł stworzenia suplementu narodził się w 1996 r. z inicjatywy Komisji Europejskiej, Rady Europy oraz UNESCO/CEPES. Powołana została grupa robocza, której celem było opracowanie wzoru suplementu do dyplomu- dokumentu, mającego ułatwić międzynarodowe uznawanie wykształcenia oraz kwalifikacji zawodowych i akademickich. Po opracowaniu takowego wzoru przeprowadzono projekt pilotażowy (od września 1997 roku do maja 1998). Wzięły w nim udział wybrane uczelnie z różnych krajów Europy (w tym 69 uczelni Polskich). W pierwszej fazie projektu szkoły te wydały pewną ilość suplementów do dyplomu według opracowanego przez grupę roboczą wzoru. Suplementy te rozesłane zostały następnie do różnych instytucji z prośbą o ocenę ich przydatności w takich kwestiach jak przyjęcie na studia, zatrudnienie pracownika, ocena kwalifikacji zawodowych. Ocena ta wypadła bardzo pomyślnie. Prace nad suplementem zakończyły się opublikowaniem raportu końcowego w grudniu 1998 roku, w którym zaleca się wprowadzenie suplementu do dyplomu jako ważnego narzędzia w realizacji zobowiązań sygnatariuszy Konwencji Lizbońskiej. Komitet Konwencji zachęca m. in. Konferen- cje Rektorów, Ministerstwa i krajowe ośrodki informacyjne do wprowadzania suplementu do dyplomu na poziomie krajowym, podczas gdy Rada Europy, Komisja Europejska oraz UNESCO/CEPES odpowiadać będą za jego promocję na arenie międzynarodowej. Od 1 stycznia 2005 r., zgodnie z rozporządzeniem Ministra Edukacji Narodowej i Sportu w sprawie rodzajów dyplomów i tytułów zawodowych oraz wzorów dyplomów wydawanych przez uczelnie (Dz.U. Nr 182, poz. 1881 z późn. zm.), dyplom składa się z dwóch części: części A, czyli dyplomu w formie tradycyjnej oraz części B, czyli tzw. suplementu do dyplomu. Suplement ma dostarczyć obiektywnych i pełnych informacji dla lepszego zrozumienia oraz sprawiedliwego uznawania kwalifikacji akademickich i zawodowych w kraju i za granicą Co zawiera suplement? Suplement to pięciostronicowy dokument formatu A4, który składa się z 8 części. I. Informacje o posiadaczu dyplomu (Imię, nazwisko, data urodzenia itd.) II. Informacje o dyplomie § Tytuł uzyskany przez absolwenta § krótka nota n.t. statusu prawnego oraz historii uczelni i danego wydziału; § ew. nazwa innych uczelni, na których zrealizowano część studiów; § język wykładowy III. Informacje o poziomie wykształcenia § Poziom wykształcenia i uzyskany tytuł § Czas trwania studiów § Co było warunkiem przyjęcia na studia IV. Informacje o treści studiów i osiągniętych wynikach § System studiów (dzienne, wieczorowe, zaoczne) § Standard nauczania (nota prawna), § Szczegóły dotyczące programu oraz indywidualne osiągnięcia - średnia ocen z zaliczeń i egzaminów (SO), - ocena pracy dyplomowej (PD), - ocena z egzaminu dyplomowego (ED). - ostateczny wynik studiów (SOx0,6+PDx0,3+ Edx0,1). -tabela przedstawiająca wszystkie oceny uzyskane podczas studiów. § System ocen stosowany na danej uczelni. V. Informacje o uprawnieniach posiadacza dyplomu § posiadane kwalifikacje i uprawnienia zawodowe, § możliwość dalszych studiów np., informacja, że absolwent może ubiegać się o przyjęcie na stu- dia magisterskie lub doktoranckie) VI. Dodatkowe informacje § wszelkie informacje nie zawarte powyżej, mogące pomóc w oszacowaniu poziomu, rodzaju i zastosowaniu posiadanego wykształcenia, np.: informacja o tym, że uzyskaniu wykształcenia towarzyszyły praktyki w innej instytucji (przedsiębiorstwie, kraju) lub inne ważne szczegóły dotyczące instytucji szkolnictwa wyższego, w której uzyskano wykształcenie. § Informacje o działalności w kołach naukowych czy samorządzie studentów. § - dalsze źródła informacji, w których można znaleźć więcej szczegółów o danych kwalifikacjach, np.: strona WWW danej uczelni, wydziału, krajowe ośrodki informacji o uznawalności wykształcenia w Unii Europejskiej (np. Biuro Uznawalności Wykształcenia i Wymiany Międzynarodowej). VII. Poświadczenie suplementu (podpisy, pieczęcie) VIII. System edukacji w Polsce Wyjaśnienie, jak wygląda system edukacji w Polsce, czyli m.in. w jaki sposób zdobyć można określone tytuły zawodowe i naukowe. Ważne jest, że Suplement nie może zawierać „żadnych sądów wartościujących, stwierdzeń wartościujących, stwierdzeń o równoważności lub sugestii dotyczących uznania”. Uwaga, cały dyplom, zarówno część A jak i B (czyli Suplement) wydawane są w języku polskim! Dyplom w języku obcym. Zgodnie z zarządzeniem nr 35 rektora PW z dnia 7.10.2005 r. na Politechnice Warszawskiej istnieje możliwość uzyskania dodatkowego odpisu dyplomu ukończenia studiów w tłumaczeniu na jeden z następujących języków: angielski, francuski, hiszpański, niemiecki i rosyjski. Aby otrzymać takowy dokument należy: - złożyć pracę dyplomową, - złożyć streszczenie tej pracy w języku polskim i wybranym języku obcym, w którym chcemy otrzymać odpis, - dostarczyć ew. tłumaczenie ocen (w szczególnych przypadkach - np. gdy wcześniej studia odbywały się na innej uczelni), - złożyć wniosek o wydanie dodatkowego odpisu w tłumaczeniu na język obcy nie później niż 7 dni od dnia zdania egzaminu dyplomowego, - wnieść opłatę (na PW wynosi ona 40 zł). Uwaga: na odpis możemy czekać do 60 dni od dnia zdania egzaminu! Dokładniejsze informacje i dokumenty (w tym przykłady suplementów wydawanych w niektórych krajach) dostępne są w internecie http:// europa.eu, http://www.buwiwm.edu.pl Opracowała: Ada Łoniewska Konsultacja merytoryczna: Arkadiusz Orczykowski - Przewodniczący Komisji Dydaktycznej SSPW Skuszona chwytliwym hasłem odnalezienia harmonii ciała, serca i umysłu udałam się na pierwsze w życiu zajęcia jogi. Wcześniej usilnie zapewniłam panią w recepcji, że pasują mi tylko godziny wieczorne. Wiadomo, zabiegani studenci cały dzień spędzają na uczelni. Zanim udałam się na ćwiczenia z kolorową matą pod pachą, zastanawiałam się, czy ten cały pomysł z jogą jest w ogóle dla mnie. Ostatnio moją jedyną formą aktywności fizycznej były biegi do autobusu i wchodzenie po schodach. Czy poradzę sobie z wygibasami, jakie widnieją na promocyjnej ulotce? Podniósł mnie na duchu fakt, że zostałam skierowana na kurs dla początkujących. Pomyślałam, że może nie będzie więc tak źle. W końcu jogę ćwiczą nawet niemłode gwiazdy, takie jak Sting, czy Tina Turner. Nie mówiąc o samej królowej Belgii Elżbiecie! Niestety moja wiara we własne możliwości podupadła już na starcie. Nauczycielka poleciła grupie powtórzyć sekwencję powitania słońca Surya - namaskar. Składają się na nią pozycje takie jak pies z głową w dół, pies z głową do góry, czy kij. Za każdym razem, kiedy słyszałam te jakże oryginalne nazwy, musiałam powstrzy- 18 mywać się od śmiechu. Próbowałam jednak koncentrować się na oddechu i dawać sobie radę. Mimo zmęczenia i twardej maty. Nie wiedziałam wtedy, że najtrudniejsze dopiero przede mną. Przebrnęłam przez asany stojące, siedzące, wygięcia i skręty. Nadeszła kolej na pozycje odwrócone. To nic innego jak stanie na głowie, na rękach i świeca. Przypomniałam sobie zajęcia wf-u w podstawówce. Trzeba przyznać, że stanie na głowie jest efektowne. Co innego jednak podziwiać cudzą sprawność, a co innego samemu próbować powtórzyć ten wyczyn. Dostałam w kość, grupa dla amatorów okazała się dość ambitna. Zastanawiałam się jedynie, czy następnego dnia będę mogła jeszcze ruszać rękami i nogami. Minęła godzina. Ufff. Czas na zasłużony piętnastominutowy relaks w pozycji trupa, czyli Savasana. To zdecydowanie najprzyjemniejsza część zajęć. Można skupić się na swoim ciele, odprężyć, wyciszyć gonitwę myśli.... Od mojej pierwszej przygody z jogą minęło już trochę czasu. Nie żałuję, że spróbowałam. Czy mogę ją polecić innym? Posłużę się słowami naj- większego współcześnie żyjącego mistrza jogi Iyengara: „Słowa nie są w stanie przekazać głębi jogi – można jej tylko doświadczyć”. Szukając odpowiedzi na pytanie „Czy joga jest dla mnie?” warto spytać o radę eksperta. O tym, skąd pochodzi joga, jakie są jej zalety i - przede wszystkim - co ma ona do zaoferowania studentom zapytaliśmy Adama Bielewicza, doświadczonego nauczyciela i założyciela szkoły Joga! Centrum w Warszawie. Czym według Pana jest joga? Co możemy dzięki niej osiągnąć? Joga jest systemem filozoficznym pochodzącym z Indii. Nie polega ona na wierze, czy filozoficznych dyskusjach. To system praktyczny, który opiera się na doświadczeniu pokoleń mistrzów. Podstawą hatha - jogi jest praca z ciałem i oddechem. Jej następstwa obejmują jednak emocje i umysł. Stan naszego ciała wpływa na zdrowie i samopoczucie. Dzięki systematycznym ćwiczeniom asan zyskujemy większą elastyczność, sprawność fizyczną. Następuje również poprawa na poziomie energetycznym. Dzięki ćwiczeniom oddechowym zaczynamy oddychać świadomie. Oddech jest największym źródłem naszej energii. Możemy nie jeść, nie pić lub nie spać przez kilka dni, ale bez powietrza jesteśmy w stanie wytrzymać tylko parę minut. Im nasze oddechy są dłuższe i pełniejsze, tym większa witalność. Zdobyta energia jest nam potrzebna do pełniejszego życia, osiągnięcia stabilności wewnętrznej i odporności na czynniki zewnętrzne, takie jak stres. Dalsza droga prowadzi do całościowego rozwoju człowieka - nie tylko fizycznego, ale też emocjonalnego i duchowego. Joga jest zakorzeniona w hinduistycznej tradycji. Jakie były jej najdawniejsze początki? Pierwsze materialne świadectwa istnienia jogi pochodzą sprzed 4000 lat, co wiemy na podstawie odkrytych w Dolinie Indusu figurek w charakterystycznych pozycjach jogicznych. Pierwsze teksty pisane, w których mówi się o jodze (Rgweda, Upaniszady, Mahabharata) sięgają 1000 lat p.n.e. Wcześniej panował zwyczaj przekazu ustnego, kiedy to wiedza na temat jogi była przenoszona z mistrza na ucznia. Z biegiem czasu jej formy się zmieniały, chociażby poprzez wpływy innych kultur, kiedy ta mądrość zetknęła się z cywilizacją Tybetu. Mimo odległych tradycji, ludzie wciąż znajdują w niej coś wartościowego. Choć z pewnością joga, jaką ćwiczymy obecnie różni się od tej sprzed tysięcy lat. Jest również bardziej zachodnia, pragmatyczna. Zmierza do osiągnięcia głównie praktycznych celów. Od pewnego czasu można zauważyć wzrost zainteresowania jogą w polskich mediach. W pewnych środowiskach nadal jednak panuje wobec niej nieufność i podejrzliwość. - Rzeczywiście o jodze było głośno. Media podejmowały ten temat, sam opisywałem asany w miesięczniku „Zwierciadło”. W tej chwili sytuacja nieco się uspokoiła. Oczywiście pojawiają się również mniej entuzjastyczne reakcje. Nasz kraj ma katolicką tradycję, dlatego joga spotyka się z brakiem zaufania. Padają określenia „dziwna gimnastyka”, a nawet sekta. Tego typu uprzedzenia biorą się z niewiedzy. Na szczęście w ciągu ostatnich 10 lat zauważam wzrost świadomości społecznej w odniesieniu do jogi. Ludzie zaczynają postrzegać ją jako coś normalnego i rozumieć jej znaczenie. Ma ona nawet swoje miejsce w polskim systemie edukacyjnym. Studia podyplomowe z kinezy-psycho-profilaktyki w oparciu o system hatha-jogi zwieńczają ministerialne dyplomy i uprawnienia. W 2002 roku powstało Polskie Stowarzyszenie Jogi Iyengara. Zajmuje się ono szkoleniem nauczycieli. To już oficjalnie uznana forma pracy. Czy wie Pan, ilu ludzi w Polsce obecnie ćwiczy jogę? Z tego co pamiętam, ze statystyk tygodnika „Wprost” wynikało, że podobno w całym kraju ćwiczy jogę około dwudziestu tysięcy osób. Podejrzewam, że w samej Warszawie mniej więcej 8 tysięcy. W stolicy istnieje kilka dużych ośrodków hatha - jogi, coraz częściej można też ćwi- czyć w fitness clubach. W większych miastach, takich jak Kraków, Wrocław, Gdańsk, Szczecin czy Poznań również bez kłopotów można znaleźć odpowiednią szkołę. Wyróżnia się około 200 asan. Każda z nich ma swoją nazwę i funkcję, np. kwiat lotosu, trójkąt, łuk. Czy rzeczywiście mają one terapeutyczną moc? W jodze, podobnie jak w fizjoterapii, wiele asan ma charakter leczniczy. Wykonuje się je z wielką uwagą i precyzją. Pracując nad pozycją dochodzimy do granicy naszych możliwości i powoli je przekraczamy. Wzmacniamy osłabione partie ciała i rozluźniamy wewnętrzne napięcia. Poszczególne asany oddziałują na układ krwionośny, oddechowy, nerwowy. Pozycje stojące, takie jak trójkąt, rozciągają kręgosłup i pomagają utrzymać elastyczność stawów. Skręty pobudzają krążenie krwi, stymulują pracę narządów wewnętrznych i wzmacniają mięśnie brzucha. Prawidłowo wykonywane grupy asan mogą poprawić stan zdrowia, co potwierdzają lekarze medycyny. Warto zauważyć, że rzadko kiedy dochodzi do kontuzji. To dlatego, że w jodze nie ma miejsca na gwałtowne ruchy i szarpnięcia ciałem. Ćwiczymy uważnie, zgodnie z naszymi możliwościami. Czy przy dużej wadzie wzroku powinno się unikać niektórych pozycji? Przy dużej krótko lub dalekowzroczności, w przypadku ryzyka odklejania się siatkówki należy unikać pozycji odwróconych (stania na głowie, na rękach, świecy). Rezygnujemy z tego typu pozycji również w czasie menstruacji i w przypadku ropnego zapalenia uszu. Innymi przeszkodami w praktykowaniu jogi mogą okazać się niektóre problemy z kręgosłupem, stawami, biodrami, a także wysokie ciśnienie krwi. Wszelkie dolegliwości zdrowotne trzeba zgłaszać nauczycielowi. Chodzi przecież o to, by sobie pomagać, a nie szkodzić. Czy aby ćwiczyć jogę trzeba kupić odpowiedni sprzęt? Kieszeń studenta nie jest głęboka... To zależy od techniki jogi, jaką wybierzemy. W naszej szkole stosujemy metodę B.K.S. Iyengara i wykorzystujemy pomoce, takie jak koce, klocki, liny, drabinki. Służą one prawidłowemu wykonywaniu pozycji i znajdują się na miejscu do dyspozycji uczestników. Ćwiczymy boso. Jedyne co musimy przynieść ze sobą to wygodny strój i ewentualnie antypoślizgową matę zwiększającą komfort ćwiczeń. Nie jest to więc duży wydatek, nawet dla studentów. Słyszałam, że joga jest poniekąd związana z wegetarianizmem. Czy to prawda? W pewnym sensie tak. W dużej mierze wynika to z przestrzegania hinduskiej zasady „ahimsy”, która mówi, aby nie krzywdzić żadnej istoty żywej. Istnieje też praktyczny powód. Podejmując praktykę jogi, nabywamy większą wiedzę na temat funkcjonowania własnego ciała. Zaczynamy rozumieć i odczuwać związek między naszym samopoczuciem i stanem zdrowia, a sposobem odżywiania. Wówczas wiele osób spontanicznie rezygnuje z jedzenia produktów mięsnych i porzuca tłustą, polską dietę. Oczywiście przejście na wegetarianizm nie jest konieczne. Wiele osób ćwiczy bez zmiany swoich nawyków żywieniowych. Zbliża się sesja - „ulubiony” okres studentów. Czy joga może nas uchronić przed egzaminacyjnymi nerwami? Zazwyczaj młodzi ludzie mają wystarczająco dużo energii i wytrzymałości, aby zupełnie nie myśleć o swoim stanie zdrowia. Jednak musicie wiedzieć, że im wcześniej zaczniecie dbać o swoją kondycję, tym lepiej. Joga przychodzi z pomocą szczególnie w stresujących momentach, takich jak sesja. Uczy koncentracji, umiejętności skupienia i opanowania. Te zdolności bardzo przydają się w czasie egzaminów. Natalia Chcecie zobaczyć, jak na żywo wyglądają zajęcia hatha-jogi? Oto adresy wybranych szkół w różnych dzielnicach Warszawy. Niektóre z nich oferują zniżki dla studentów za okazaniem legitymacji. Joga! Centrum ul. Żurawia 32, ul. Koncertowa 4 tel.: (22) 612 20 07, (22) 628 56 72 kom. 503 706 701 e-mail: [email protected] www.joga.net.pl Joga Żoliborz ul. J.Ch. Paska 10 tel.: (22) 423 13 29 kom. 505 693 300 e-mail: [email protected] www.joga.edu.pl Akademia Hatha-Jogi ul. Wałowa 3 tel.: (22) 635 68 69 kom. 601 33 19 39 e-mail: [email protected] www.ahj.pl Akademia Harmonijnego Rozwoju ul. Foksal 10 tel.: (22) 33 24 888 kom. 600 22 83 22 e-mail: [email protected] www.jogafoksal.pl Omśrodek Hatha Jogi ul. Świętokrzyska 31/33 A ul. Marymoncka 34 AWF tel.: (22) 826 54 77 kom. 607 637 899 e-mail.: [email protected] www.hathajoga.pl Przemek Grundland. Wysztrandował dziś na plażach Narbutta (czyt. Omaha, Normandia `44). Para rączych tubylców pogoniła go na głęboką wodę tak, że w biegu pogubił basenowe klapki. Czy złapie wiatr w żagle? Czy zda najważniejszy do tej pory egzamin?... Niebawem wszystko stanie się trywialne... Dzwoni telefon. Kilka procent zebranych w kinie maca się po kieszeniach. Wielu szuka, tylko jedna nagroda. Obok ktoś dłubie w oku. Profesor Warszawskiej Szkoły Reklamy podniósł tymczasem rękę i mrugnięciem wysuszonej powieki dał znak do rozpoczęcia egzaminu dyplomowego. Miejsce: kino `59. Występują: Jean-Paul Belmondo, Jean Seberg, scen. François Truffaut, reż.: Jean-Luc Godard, muz. live: DJ Mini (Przemek Grundland), DJ Zbyszek. Wokal Joasi + tenor lektora H. gratis. Na ekran spada Belmondo z gadżetami: słuchawką telefoniczną, nie swoim Alfa Romeo, bronią krótkolufową, przygryzionym, wsuniętym w dziurę między wargami– cigarette’m. DJ, którego ruch dyskretnie rejestruje z 2. rzędu promotor, póki, co miksuje. Czasem ma przesunięcia w fazie w stosunku do obrazu z ekranu. Sporadycznie zagłuszy czytającego lektora. W tle głosu użycza żywa girl swoim mormorando. Kamera z nalepką ’TVP’ save-uje całość, by później 3-osobowa(!) Rada wrzuciła materiał na półki, względnie puściła go koło 1:30 w nocy. Co mówi ekran...? Otóż, zgodnie z wykreowanym ostatnio hasłem kampanii:„Nie czytaj gazet- bądź głupszy!”, lobby rządzące prasą każe głównemu bohaterowi, Michelowi (Belmondo) wciąż ją przynajmniej... przeglądać. I to właśnie w którymś numerze „i.pewu” zobaczy swój portret z podpisem: „Zabójca pozostaje nieuchwytny”. Ofiara czarnego PR-u to 29-letni szatyn, bardzo były stuart „Air France”. Aktualnie nie pracuje, bez prawa do zasiłku. Gdy potrzebuje gotówki, to albo okrada sikającego do pisuaru 20 (rzadziej na podłogę) krawaciarza, albo marzącą o karierze Kingi Dunin– kochankę Patricię, Amerykankę w Paryżu, krewną niejakiego Gershwina. Michel to typ łóżkolubny. Waletuje u swojej młodej przyjaciółki, prowadząc dialogi, których jedynym celem jest zachęcenie jej do sexu. Średnio po ~17 minutach prób osiąga sukces. Gdy zdarzy mu się zwlec z wersalki to: (a) odpala jedną fajkę od poprzedniej, (b) ociera palcem wargi w tę i z powrotem, (c) odpowiedzi (a) i (b) plus przygląda się wywieszonemu na wystawie kinowej plakatowi z Humphreyem Bogartem. Staje się popularny. Dane z jego paszportu okrążają Paryż. Goszczą nawet na pseudolistach przebojów i elektronicznych tablicach informacyjno-warningowych. Na widowni chichot. Poważny człowiek ubrany w muchę wciąż nieruchomy, ale... spocił się pod spodniami. Starsza koneserka kina nie zdejmuje beretu. Pociąga z kartonu. Egzaminowany szarpie winyle, zdejmuje bluzę z kapturem– słowem walczy o pięć z plusem. Michel gra dalej, niezatrzymywany przez Godarda ani... Grundlanda. Ufa astrologii: „Czytam horoskopy. Chcę znać przyszłość. Ty nie?”- tłumaczy się z tego, iż wybiera tytuły typu: „Gwiazdy nie kłamią”. Do ubranej (jeszcze przez chwilę) Patricii mówi (bo nie słychać tonu pytania): „Będziesz dzisiaj spała ze mną”. Wysuwa też tezy: „Gdy dziewczyna mówi, że wszystko jest w porządku, a nie potrafi zapalić papierosa to znaczy, że coś ukrywa”. Ta coś ukrywająca, w międzyczasie spotyka się z dziennikarzem „i.pewu” na Polach Mokotowskich (czyt. Elizejskich). Po powrocie chce usłyszeć komplement. Nic prostszego. Tamten otwiera swoje wnętrze mówiąc: „Chcę iść z Tobą do łóżka, bo jesteś piękna”. Gdy ta innym razem próbuje stworzyć nastrój intymności i pyta: „Wolisz płyty, czy radio?”, man woła: „Zamknij się, bo myślę”, po czym zauważa dumny z siebie: „Nawet nie wiesz, jak pomalować usta!”. Odtwarzane przez Belmondo indywiduum skończyło zawodówkę. Bez wyróżnienia. Absolwent ZSZ wymyśla czasem: „Najpiękniejszy jest w Tobie uśmiech z profilu”. Ona mu się w końcu odwdzięcza wyznaniem: „Zamykam oczy, abyś stał się czarny. Nigdy nie jesteś do końca czarny”, po czym wkłada mu się pod kołdrę. Tematy mądrości przemycanych w filmie to pozornie tylko miłość, relacje płciowe i ich waga. To maska... Belmondo śledzi depczącego mu po piętach komisarza policji paryskiej. Wyskakuje z wiozących go taksówek, aby nieznajomym girlsom podnosić w górę sukienki, po czym szybko uciekać. Ot.... Na ulicach/lotniskach Paryża słychać głosy: „Lubi Pan Chopina?→ Okropność”. Myśli o wyjeździe do Włoch ze spodziewającą się dziecka Amerykanką. Żąda nieśmiertelności, aby potem, jak mówi, po prostu umrzeć. Kamera coraz częściej zbacza na jego jedwabne skarpetki dobrane do tweedowej marynarki. Patricia wyznaje: „Nie chcę być w Tobie zakochana”, po czym denuncjuje, dekonspiruje, sypie... Nie zostałem do końca. Pilny telefon z dziekanatu/ministerstwa/czegokolwiek wyciągnął nas z kinowego fotela. Z ankiet przeprowadzonych wśród siedzących do napisów powtarzają się najczęściej trzy wersje zakończenia: (a) Patricia denuncjuje, dekonspiruje, sypie... ale ostatecznie blefuje. Wyprowadza policję paryską w pole. Oboje przekraczają granicę koło Chamonix (Alpy Zachodnie). Ostatnie sceny: Michel kradnie auto i suną szosą wprost na Rzym Juliusza Cezara. (b) Polizei wbija w niego kulkę. Ten pada na asfalt. Czyni coś dziwnego ze swoimi ustami. Zdejmuje okulary, puszcza z ust szluga. Nawet Bogart zdaje się kiwać głową. Patricia i kilka par „niebieskich” oczu wpatrzeni w łapiącego nieruchomą pozycję horyzontalną. (c) Michel trafia za kratki za zabójstwo i wielokrotne kradzieże. Spędzi tam jeszcze Gwiazdkę 1987 roku. Patricia dostaje upragniony etat w redakcji miesięcznika „i.pewu”. Wiąże się na stałe z jednym z dziennikarzy. Przenoszą się do Tuluzy. Jej dziecko rośnie, pragnie poznać ojca. Wydarzenie, którego świadkami było przeszło 150 osób możliwe było dzięki działającej od 15 lat Fundacji Młodego Kina, której celem jest finansowe wspieranie projektów niezależnych. Swój kamyk (kamień, głaz) wrzuciło do ogródka kino Iluzjon, które na ww. potrzeby oddało ekran. Także rodzimy klub PW „Remont” wsparł inicjatywę wypożyczając DJ-owi mikser, a nawet... głośniki. Zapotrzebowanie na tego typu imprezy jest spore, o czym świadczy choćby frekwencja. Łączenie seansu starego dobrego kina z nowymi interpretacjami muzyki współczesnej zwłaszcza granej na żywo to zderzenie, które rodzi nietypowe zjawiska: 70-latek obok 15-latka (brak relacji wnuk–dziadek) w kinie na tym samym filmie, o tej samej porze. Taa... muzyka łączy pokolenia... Falk „King Kong” Akcja/Fantasy - Nowa Zelandia, USA 2005 Premiera tego filmu odbyła się już w zeszłym tygodniu i obecnie leci on w najlepsze w polskich kinach, niemniej nie mogło zabraknąć w tym miejscu kilku słów o przedsięwzięciu, nazwanym „największym filmowym wydarzeniem roku”! „King Kong” Petera Jacksona to remake obrazu z 1933 roku, kiedy to poszukiwacze przygód i filmowcy, Merian C. Cooper i Ernest B. Schoedsack po raz pierwszy pokazali widzom gigantyczną małpę, siedzącą na szczycie Empire State Building i starającą się uchronić swoją piękną towarzyszkę przed atakiem dwupłatowców. Trzykrotny zdobywca Oscara, którego trylogia „Władca pierścieni” tworzy już współczesny kanon kina, zrealizował własną wizję jednego z największych klasyków ekranu: King Konga. Jak się okazuje, zdjęcia do tego filmu były dla reżysera czymś więcej, niż tylko zmierzeniem się z ikoną pop-kultury. Jak sam mówi, to właśnie obejrzenie pierwszej wersji legendarnej opowieści o gorylu-olbrzymie skłoniło go do związania swojej przyszłości z kinem. Jackson odświeża trochę tragiczną historię miłosną pięknej i bestii, wzbogacając swój film o niemałą porcję akcji. Dorzuca dawkę humanizmu, a efekty specjalne powierza wielokrotnie nagradzanym Oscarami specjalistom z firm Weta Digital Ltd. i Weta Workshop Ltd. I nie popełnia błedu! Bardzo mocną stroną filmu są efekty specjalne. Generowana komputerowo postać King Konga wspierana jest mimiką i ruchami brytyjskiego aktora Andy’ego Serkisa, który użyczał już swoich ruchów Gollumowi z „Władcy Pierścieni”. „King Kong” opowiada historię filmowca Carla Denham, pragnącego sfilmować słynnego potwora na jednej z wysp południowego Pacyfiku. Tymczasem tubylcy porywają aktorkę Ann Darrow, by ją ofiarować olbrzymiej małpie, tytułowemu King Kongowi. Potwór zakochuje się w kobiecie, Denham jednak chwyta go na wyspie i przewozi do Nowego Jorku, gdzie chce pokazać zdobycz gapiom. Ostatecznie Monstrum uwalnia się z łańcuchów... Jack Driscoll (Adrien Brody), w którym zakochuje się Ann Darrow (Naomi Watts) to dramatopisarz zmieniający się dla miłości. King Kong natomiast, co może Was nieco zdziwić, w filmie Jacksona to już nie groźna bestia, jak w oryginale, ale starzejący się, zmęczony, pokryty bliznami i doświadczony przez życie goryl, który rozumie, że jest ostatnim przedstawicielem swojego gatunku. Film przybiera w ten sposób formę opowieści o samotności i o tym, w jaki sposób przetrwać w najbardziej niebezpiecznym miejscu na świecie. Obraz trwa blisko trzy godziny. Budżet filmu to bagatelna suma 207 milionów dolarów, z której sporą część pokrył sam reżyser, który może jednak sobie na to spokojnie pozwolić, zważywszy na ogromny sukces kasowy, jakim było trzy miliardów dolarów zarobionych na ekranizacji trylogii Tolkiena. Generalnie recenzja jak najbardziej pozytywna. Chodzą opinie, że takiego błysku w oku Jacksona (przy „King Kongu” – reżysera, scenarzysty i producenta w jednym) jeszcze nie widzieli. Zdaniem dziennikarza amerykańskiej edycji Newsweeka, Devina Gordona, inni reżyserzy powinni uczyć się od Jacksona tego, jak robi się filmy. Jeśli ktoś jeszcze nie obejrzał, zapraszam jak najszybciej do kin!! Ocena (w skali 1-6) – 5,5. „Opowieści z Narni: Lew, czarownica i stara szafa” Przygodowy/Fantasy – USA 2005 Tego filmu również nie mogło tu zabraknąć. „Kroniki Narni” to jedna z najbardziej oczekiwanych premier sezonu filmowego 2005/2006 i jednocześnie najbardziej prestiżowa z ostatnich produkcji wytwórni Disney’a. Ekranizacja słynnego cyklu powieściowego, stworzonego dla dzieci i młodzieży przez C.S. Lewisa, opowiada historię czwórki rodzeństwa – Łucji, Zuzanny, Edmunda i Piotra – która odnajduje drogę do tajemniczej krainy Narni zamieszkałej przez niezwykłe istoty: mówiące zwierzęta, fauny i centaury. Bramą do tego niezwykłego świata okazuje się stara szafa w wiejskim domu, należącym do nieco dziwacznego Profesora. Narnia od stu lat znajduje się we władzy złego czaru, a jej mieszkańcy żyją w ciągłym strachu. Dzieci pomagają prawowitemu władcy - lwu Aslanowi – pokonać Białą Czarownicę, która zamieniła bajkową Narnię w krainę zła i wiecznej zimy. Odtwórcę jednej z głównych ról, Skandara Keynes (filmowego Edmunda) można porównać do Harry’ego Pottera z ekranizacji książek Joanne K. Rowling. Również ta postać ma dużo wspólnego z magią i czynieniem dobra. W filmie partneruje mu Anne Popplewell (Zuzanna), która wystąpiła wcześniej m.in. w „Dziewczynie z perłą”. Do roli Białej Czarownicy, o którą rywalizowało kilka osób, szczególnie ponoć Nicole Kidman, ostatecznie wybrano Tildę Swinton, znaną doskonale z teatru, filmów Dereka Jarmana, „Orlanda” Sally Potter, czy ostatnio „Młodego Adama” i chyba naprawdę jest do niej idealna! Reżyserem filmu jest Andrew Adamson, Nowozelandczyk, Następna strona Historia Vincenzo, Simone, Rocco, Ciro i Luki niewiele ma sobie równych w historii kina. Z pozoru jest to opowieść o emigracji zarobkowej rodziny z biednego włoskiego południa do Mediolanu, uprzemysłowionego miasta Północy. Tak naprawdę, zawiera się w niej o wiele więcej, jak choćby wątek oparty na powieści Dostojewskiego „Idiota”. Film Luchina Viscontiego „Rocco i jego bracia” ma ciekawą konstrukcję – składa się z pięciu części, zatytułowanych imionami każdego z braci, opowiada jednak spójną, chronologiczną historię. W różny sposób odnajdują się emigranci, pod bacznym okiem czujnej matki, w nowej rzeczywistości. Najstarszy – Vincenzo – prezentuje najprostszy wariant adaptacji: jest szczęśliwym mężem i ojcem, ma prostą pracę i niczego nie chce zmienić. Simone przejawia największą niezależność od rodziny, choć zawsze zwraca się do niej w potrzebie. Jest bokserem, lecz błyskotliwa kariera nie staje się jego udziałem. Ucieka się do kradzieży, gdy potrzebuje pieniędzy dla upragnionej kobiety. Dla pieniędzy decyduje się nawet przyjąć rolę męskiej prostytutki. Rocco (Alain Delon) – centralna postać filmujest najsilniej przywiązany do rodziny, a widząc zgubny wpływ miasta, chce wrócić na Południe. To jemu, mimo delikatności i kruchości psychicznej, przypada w udziale kariera bokserska. Ciro w pełni integruje się z nową rzeczywistością, z grupą społeczną, do której zaczyna należeć – jest robotnikiem w fabryce Alfa Romeo. Do niego należy komentarz wydarzeń, który wypowiada choćby w ostatniej scenie rozmowy z Luką – najmłodszym bratem. To on również stwierdza w pewnym momencie, że Simone zgubiło miasto. Jest prawy i dobry, ale cechuje go także racjonalność, która każe mu zaprzeczyć południowym tradycjom wierności rodzinie i oddać Simone w ręce policji. Luka, wreszcie, ma szanse wrócić na Południe. 22 Na nim nie odcisnęło się jeszcze zgubne piętno miasta. Dla mnie centralnym wątkiem w filmie jest konflikt miedzy Simone, Rocco a Nadią. (Tytuł artykułu nie miał więc być tylko ukłonem w stronę redakcyjnego kolegi, który w numerze 22 i.pewu pisał o „i.diocie” Kurosawy.) Piękna prostytutka Nadia wywiera na wszystkich braciach silne wrażenie. Do profesji, którą wykonuje zmusiły ją – tak jak Nastazję Filipownę Dostojewskiego – życiowe okoliczności. Z pomocą Rocco, który w filmie uosabia księcia Lwa Myszkina, stara się od niej odejść. Ponosi jednak klęskę wskutek zaborczych poczynań Simone, którego miłość jest dla niej fatalna. Podobnie jak miłość Rogożyna do Nastazji Filipowny. Wiele jest odniesień treściowych filmu do powieści, wiele wspólnego w charakterystyce bohaterów. Choćby identyczny finał historii – Nadia również zostaje zabita przez rozsierdzonego, zrozpaczonego Simone. W powieści Myszkin i Rogożyn leżą razem przez całą noc na łóżku, obok zwłok Nastazji, w filmie Simone i Rocco także padają na łóżko w objęciach, szlochający i tulący się do siebie kurczowo. Rocco pragnie ukrywać zbrodnie brata, która ugodziła przecież najbardziej w niego; mimo tego jak wiele niegodziwości wyrządził mu Simone, nadal bardzo go kocha, jest gotowy zrobić dla niego wszystko. Podobnie jak Myszkin, który miłuje Rogożyna i przebacza mu natychmiast, tak samo jak wszystkim ludziom. To ta niezrozumiała, bezinteresowna dobroć, widoczna też u bohatera Viscontiego sprawia, że książę zasługuje w oczach ludzi na miano „idioty”. Rocco, oprócz rezygnacji z ukochanej Nadii, decyduje się również na podpisanie 10 – letniego kontraktu jako bokser, by oddać dług zaciągnięty przez brata. Jego poświecenie zwiększa fakt, ze nie znosi boksu, który jest całkowicie przeciwny jego naturze. Wstydzi się emocji, jakie wyzwala w nim walka. Dlatego po ważnej, wygranej wal- ce płacze. Istnieją też różnice w relacjach bohaterów filmu i powieści, dzięki którym film nabiera unikalnego charakteru. Miłość Myszkina do Nastazji to tak naprawdę litość, bezgraniczne współczucie, bezinteresowne oddanie. Miłość Rocco, mimo że posiada także wszystkie te cechy, jest jednak miłością mężczyzny do kobiety. Inny jest też powód rozstania prostytutki i szlachetnego mężczyzny. W powieści to Nastazja opuszcza Myszkina, mając świadomość ze małżeństwo z osobą jej pokroju skompromitowałoby go, złamało mu życie. W filmie Rocco opuszcza Nadię z poczucia winy, że sięgnął po kobietę, którą kocha brat. Jest to zachowanie zgodne z zasadą południowej obyczajowości, według której kobieta brata stanowi tabu. To tłumaczy sposób, w jaki Simone potraktował ukochaną kobietę – zgwałcił ją na oczach brata, również po to, by pokazać swoją dominację, by znieważyć mężczyznę, który wcześniej upokorzył jego. Sprzeniewierzenie bratu bardzo dotyka Rocco, co widać w pięknej scenie – na dachu katedry w Mediolanie, gdzie tłumaczy on Nadii, dlaczego musi ją opuścić. Liczy na to, że kobieta nie tylko wróci do Simone, ale także będzie go kochać. Bo tak właściwie powinno być, bo to jemu się ona należy. Zasady etyki Południa są ważniejsze niż to, czego chcą bohaterowie, niż to, co czuje Nadia. Ta nieelastyczna obyczajowość, nakazująca wierność rodzinie ponad własne dążenia to częsty motyw we włoskiej literaturze. Alicja Helman w książce „Urok zmierzchu” o filmach Luchina Viscontiego podaje także inne pierwowzory literackie dla tego motywu. Równie ważny jest jednak epicki wymiar filmu, czyli opowieść o podróży rodziny Prondich z Południa na Północ. Był to bardzo aktualny temat w 1960 roku, kiedy powstał film. Dysproporcja miedzy bogatą, uprzemysłowioną Północą a biednym, rolniczym Południem, która jest obecna we Włoszech do dziś, wtedy była wyjątkowo silna: bezrobocie na Południu sięgało 50 %. Rosaria, matka pięciu braci, decydując się na przeprowadzkę, chce by jej synowie uniknęli ciężkiego losu ojca – utrzymywania się z pracy na roli. Ponosi jednak klęskę – rodzina, głównie na skutek poczynań Simone, ulega całkowitej dezintegracji. Rosaria wykrzykuje w pewnym momencie do synów: „Niech będzie przeklęty dzień, w którym zdecydowałam się odejść z ziemi waszego ojca!”. Końcówka filmu jest pozornie optymistyczna – stanowi ją rozmowa dwóch młodszych braci: Ciro, który umiejętnie wpisał się w nowe wielkomiejskie życie i Luki, który jeszcze nie został przez nie związany, wciąż może podjąć decyzję o powrocie na rodzinną ziemię. Nuta nostalgii za utraconymi wartościami, zwróceniu się ku przemijalnemu, dominuje nad radością z udogodnień, jakie niesie miasto, z powodzenia Ciro i Vincenza. Zwracanie się ku tematyce socjalnej było typowe dla reżyserów włoskich drugiej połowy lat 40. i początku lat 50. Poetykę filmów tego okresu zwykło nazywać się neorealizmem włoskim, a film „Rocco i jego bracia”, powstały w roku 1960, stanowi jego echa. Za pierwszy film neorealistyczny uważa się „Rzym, miasto otwarte” Roberto Rosseliniego z 1942 roku. Zaś „Opętanie” Viscontiego, powstałe w roku 1942, jest uznawane za film prekursorski wobec neorealizmu. Filmy te łączyło skupienie na losie prostych, typowych ludzi, na zwykłym, codziennym życiu. Neorealistyczny bohater różnił się tym od swych filmowych i literackich poprzedników, że nie musiał się niczym wyróżniać. To „niewyróznianie się”, zwyczajność czyniły z jego życia temat dla twórców tamtych lat. Tak określił to kiedyś Roberto Rosselini: „Wielkie gesty, czy wydarzenia ukazuję w tym samym kształcie, z tym samym współczynnikiem napięcia, co normalne, małe, życiowe czynności. Z tą samą pokorą staram się opisać jedne i drugie. W obu rodzajach znajduję źródło dramatyzmu.”. Formalnymi środkami, które temu służyły, była obiektywna narracja i szara fotografia, bez próby stylizacji. Do arcydzieł neorealizmu należą choćby „Złodzieje rowerów” Vittorio de Siki – pięknie sfotografowana, prosta, jednowątkowa historia o kradzieży i całodziennym poszukiwaniu roweru, który był niezbędnym narzędziem pracy głównego bohatera. Mimo swej pozornej nieatrakcyjności to właśnie bieda, bezrobocie, zawiedzione nadzieje, brak perspektyw na lepsze życie – codzienne rozterki prostych ludzi, stały się tematem pierwszych filmów wielkich włoskich mistrzów – Felliniego, Antonioniego, Pasoliniego. Należy do nich zaliczyć również Luchina Viscontiego, który- poza zachwycającym „Rocco i jego bracia”- nakręcił jeszcze niejeden film będący doskonałym świadectwem epoki. Najlepszy i najbardziej znany jest „Zmierzch bogów” – częściowo oparta na „Makbecie” Szekspiraopowieść o rodzeniu się nazizmu w Niemczech, o upadku arystokracji i jej ideałów, o tym, jak władza kusi i niszczy człowieka. Inny film – „Portret rodziny we wnętrzu”, w którym pojawia się wątek dionizyjski, przejawiający się głównie w nieskrępowanej seksualności bohaterów, stanowi diagnozę, a zarazem estetyzację starości. „Śmierć w Wenecji” zaś, mimo tego, jak została wyśmiana w filmie „Chłopaki nie płaczą”, nie opowiada tylko o bohaterze płynącym łódką, ale również o jego – starzejącego się artysty – zagładzie, na skutek zgubnej namiętności do młodego, polskiego chłopca, która nie pozwala mu opuścić Wenecji. To, co w tym filmie – adaptacji opowiadania Tomasza Manna, najciekawsze to portret miasta, które kusi, usidla, jest piękne, a zarazem bardzo niebezpieczne. Ciekawych znów odsyłam do kina Iluzjon oraz do wypożyczalni mieszczącej się po prawej stronie wejścia do kina Luna – najlepiej zaopatrzonej w stare filmy wypożyczalni w Warszawie. AsiaA Poprzednia strona warto dodać – współreżyser pierwszej i drugiej części „Shreka”. Efektami specjalnymi zajęli się Dean Wright i Richard Taylor, którzy pracowali przy „Władcy pierścieni”. Koszt produkcji wyniósł ponad 150 milionów dolarów. Przygotowania trwały dwa lata, zdjęcia – 18 miesięcy. Kręcono je głównie w Nowej Zelandii, a także w Czechach i… w Polsce na Podlasiu. Miało tu miejsce kilkanaście dni zdjęciowych, głównie nad zamarzniętym jeziorem Siemianówka. To w naszym kraju powstała jedna z najbardziej dramatycznych scen, w której dzieci mogą albo biec naokoło jeziora, ukrywając się przed Białą Czarownicą, albo też zaryzykować i przedostać się jego środkiem, dzięki czemu mogłyby prędzej pospieszyć na ratunek bratu. Podobno reżysera ujęła polska gościnność, wspaniałe krajobrazy i zabytki, dlatego właśnie tu postanowił nakręcić tę część filmu. Warto się wybrać chociażby z tego powodu! :) Wydaje się, że film może zainteresować zarówno dzieci, jak i towarzyszące im osoby dorosłe. „Serce nie sługa” Komedia romantyczna – USA 2005 Chociaż na naszej Uczelni kobiet jest zdecydowana mniejszość, to nie można o nich zapominać, a raczej nawet bardziej Je docenić, co mam nadzieje teraz czynię, opisując film chyba zupełnie przeznaczony dla tej piękniejszej publiczności! :) Zniechęcona życiem Rafi (Uma Thurman) to 37-letnia organizatorka sesji zdjęciowych, porzucona przez męża, zawieszona pomiędzy tykającym coraz głośniej zegarem biologicznym i spotkaniami ze swoją psychoterapeutką Lisą Metzger (lauretka Oscara – Meryl Streep), która zaleca jej ponowne odkrycie cudownego świata randek. Rafi zamartwia się, czy zdoła poznać kogoś, zanim będzie zbyt późno, nie może też poradzić sobie z uczuciem zawodu i niepewności w tym momencie swojego życia. Bohaterka zadaje sobie pytania – „Czy chcę być kochana i mieć partnera? Czy chcę mieć dzieci? Czy muszę wychodzić za mąż? Może wystarczy sam ojciec?”. Na przekór wszystkiemu, spotyka w końcu o wiele młodszego mężczyznę – 23-letniego malarza Davida (Bryan Greenberg). Ku przerażeniu terapeutki okazuje się jednak, że nowy chłopak jej pacjentki, jest jej... synem. Davida i Rafi poza różnicą wieku dzieli także po- Twórcy „Opowieści…” dzięki nowoczesnym technikom komputerowym powołali do życia całkowicie wiarygodny świat Narni. Sam twórca tego świata, Lewis, miał – jak powszechnie wiadomo – sceptyczny stosunek do kina. Twierdził, że gdy pojawia się kamera, umiera wyobraźnia. Adamson i jego współpracownicy bardzo pragnęli udowodnić, że jednak się mylił. Czy się udało, to już musicie sobie sami odpowiedzieć. Ale to naprawdę niezwykła opowieść. Nie będziecie żałować! Ekranizacja miała już „królewską premierę” - podczas londyńskiego pokazu w Royal Albert Hall film obejrzeli m.in. książę Karol z małżonką, Książę Walii wraz z księżną Kornwalii, sir Cliff Richard, Joan Collins, Roger Moore i Annie Lennox. Obraz trwa około 2 godzin. W polskiej wersji językowej usłyszymy Piotra Machalicę (Aslan), Danutę Stenka (Jadis, Biała Czarownica) oraz Maję Cygańską, Annę Popplewell, Martę Dąbrowską, Kamilę Kubik, Piotra Deszkiewicza. Ocena – 6. chodzenie i poczucie niezależności. On, wychowany według zasad judaizmu, jest miłośnikiem hip hopu i malarzem-amatorem, mieszkającym nadal z dziadkami. Ona - niepraktykująca katoliczka - doskonale porusza się w świecie mody, pełnym fikcji i luksusu. Cały komizm tej romantycznej opowieści, który może powodować nawet czasem wzruszenie, polega na próbie przezwyciężenia tych różnic. Jak to w komediach romantycznych, film pokazuje, jak przyziemność dnia codziennego wpływa na miłość od pierwszego wejrzenia i przekształca ją w dojrzały związek. Bardzo dobra gra aktorska! Thurman jest w życiowej formie, gra z prostotą i naturalnością. Oglądanie Streep w takim komediowym repertuarze to także czysta przyjemność. Nic tak nie bawi widza jak stara, dobra wizyta u psychoterapeuty. Jak sami się przekonacie, najzabawniejsze sceny „Serce nie sługa” rozegrają się właśnie w trakcie rozmów Rafi z dr Metzger. Sprawdza się nieznany dotąd Greenberg, który radzi sobie zarówno w sytuacjach komediowych jak i dramatycznych. Warto chyba też wspomnieć w tym miejscu o budżecie filmu, który był tak skromny, że Uma Thurman nosiła na planie własne ubrania i sama kompletowała sobie garderobę. Dodać jednak należy, że zrobiła to naprawdę dobrze! Także Kochane Panie, jeśli czujecie, że z zegarem biologicznym również jesteście za pan brat lub też wydaje Wam się, że osoby, które spotykacie, są jakby zupełnie z innej planety, nie pozostaje nic, jak przez lekko ponad 1,5 godziny poszukać rozwiązania wspólnie z Umą Thurman! Ocena – 5. El proczo Wypełnij tabelkę tak, aby każdy wiersz, każda kolumna i każdy kwadrat 3x3 zawierały cyfry od 1 do 9. Dla tych z Was, którzy wpiszą rozwiązanie z pierwszego wiersza tabeli czekają DARMOWE podwójne wejściówki na dowolnie wybrany styczniowy film grany w kinie „Luna”. Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres: [email protected] 24