W Liverpoolu zagościło Hollywood Chyba nikt nie
Transkrypt
W Liverpoolu zagościło Hollywood Chyba nikt nie
W Liverpoolu zagościło Hollywood Chyba nikt nie spodziewał się tak widowiskowego i powtarzalnego wejścia w sezon 2013/2014 w wykonaniu Liverpoolu. To, że podopieczni Brendana Rodgersa rozwinęli się i wyciągnęli wnioski z popełnionych przez siebie błędów, widać gołym okiem. Nie dość, że po czterech kolejkach Premier League okazało się, że zanotowali najrówniejszy start w porównaniu do reszty stawki, to jeszcze plasują się na pozycji lidera rozgrywek z liczbą dziesięciu punktów, dzięki wygranym ze Stoke City, Aston Villą, Manchesterem United i wczorajszemu remisowi ze Swansea na trudnym boisku w Walii. Warto odnotować, że porażki w sezonie nie odnieśli jeszcze tylko piłkarze LFC i sąsiedzi „zza miedzy”, zawodnicy Evertonu. Trzeba jednak pamiętać o zdrowym rozsądku i o tym, że przewaga jednego oczka, oczywiście, nie świadczy o zmianie założenia, że zamiast walki o odzyskanie miejsca w czołowej czwórce, „The Reds” podłączą się do batalii o tytuł mistrzowski. Mówienie o tym drugim, z pewnością, byłoby grubo na wyrost. Należy się jednak cieszyć, że taki początek zwiastuje sezon, w którym Liverpoolowi może wreszcie udać się nie stracić kontaktu z czołowymi zespołami i liczyć się w rywalizacji o udział w Lidze Mistrzów. Porównanie dokonań z początku trwającej kampanii do tego, co działo się przed rokiem na samym początku kadencji Rodgersa, daje prawdziwe powody do zadowolenia wszystkim kibicom zespołu z Anfield. Bowiem, po czterech kolejkach sezonu 2012/2013 Liverpool dzielnie okupował miejsce w strefie spadkowej z liczbą dwóch punktów na koncie, a żeby przekroczyć barierę dziesięciu „oczek” potrzebował aż jedenastu serii spotkań! Teraz w Merseyside zapanowała nowa era – odrodzenia i odzyskiwania stabilności po wielu problemach, nie tylko tych boiskowych, ale także na tle afer z właścicielami (głośne odejście poprzedniego duetu rządzącego, Panów Gilletta i Hicksa), czy chociażby skandali wywoływanych przez Luisa Suareza i kolejnych zmian na ławce trenerskiej. Wszystkie wygrane dotąd spotkania ligowe charakteryzowały się tym samym wynikiem. Bramka strzelona przed przerwą przez Daniela Sturridge’a, gdy Liverpool atakował i przeważał nad swoimi rywalami, a po przerwie łut szczęścia mimo już słabszej postawy. W spotkaniu otwierającym sezon ze Stoke pomógł również kunszt nowego bramkarza, Simona Mignoleta, który w końcówce nie dość, że wybronił rzut karny, to jeszcze szybko pozbierał się i ciałem odbił dobitkę, zdobywając tym samym serca „Kopites”. Belg do tej pory zasłużył się także kilkoma innymi, świetnymi paradami, które niejednokrotnie ratowały skórę zespołowi. Z kolei w meczu trzeciej kolejki z Manchesterem United, świetny powrót do jedenastki zanotował Martin Skrtel, o którym wiele w lecie spekulowano, że już pakuje walizki, a to do Zenitu St. Petersburg, a to do Napoli, gdzie miał grać z Pepe Reiną pod okiem Rafaela Beniteza. Do drużyny dobrze wprowadził się również Kolo Toure, natomiast przy zakupie Mamadou Sakho, debiutującego wczoraj ze Swansea w całkiem niezłym stylu i pozycji w drużynie szanowanego Daniela Aggera, wreszcie zaistniała potrzebna rywalizacja o miejsce w składzie w sercu defensywy. Kłopoty są za to po prawej stronie obrony. W wyniku kontuzji przez jakiś czas nie zagra zawodnik podstawowy i doświadczony, Glen Johnson. Zastępujący go młody Andre Wisdom jest bardzo niepewny. Dodatkowo jego wysoka postura sprawia, że nie cechuje go zbytnia zwrotność i rywale lubią atakować jego stroną, gdy znajduje się na murawie, licząc, że popełni błąd. Inni mający problemy z kontuzjami piłkarze, którzy mogą nadać zespołowi nowy wymiar jakości to Aly Cissokho (lewy obrońca), pomocnik Joe Allen, czy prawy obrońca Martin Kelly. Co więcej, jeszcze jedno spotkanie dzieli Luisa Suareza od możliwości powrotu na boisko. Urugwajczyk zgotował kibicom prawdziwy „rollercoaster”, ale jego obecność w kadrze z pewnością trzeba wykorzystać. Wszak to piłkarz wszechstronny i szeroko uzdolniony, który w ubiegłym sezonie stanowił o sile ofensywnej drużyny Rodgersa. Mówi się, że będzie ustawiany na prawym skrzydle, choć z gry na kilka tygodni może wypaść środkowy – Phil Coutinho (na skutek upadku we wczorajszym meczu po faulu Williamsa), więc do debiutu tego ustawienia może upłynąć jeszcze trochę czasu. Niemniej jednak, linia z Suarezem, Coutinho i Mosesem na lewej stronie zapowiada się obiecująco. Wypożyczony z Chelsea Victor Moses strzelił wczoraj bramkę w swoim debiucie i dobrze rokuje na resztę kampanii. Sturridge udowodnił już, że stać go na równe występy, więc pod względem ofensywy, w przyszłość można wyglądać z optymizmem. Aspektem gry, nad którym trzeba popracować jest ogólna postawa w drugiej połowie. Drużyna ma za sobą ciężki sezon przygotowawczy, w którym Rodgers raczej nie oszczędzał zawodników i choć w pierwszej połowie „The Reds” stać na ładny dla oka, ofensywny futbol, tak po przerwie często skupiają się na grze w defensywie i ustawieniu zawodników w tej właśnie formacji, sprawiając wrażenie zmęczonych. Oczywiście, naturalną sprawą jest, że kondycja będzie rosła wraz z czasem trwania sezonu, ale skromne prowadzenie i obrona wyniku może szybko się zemścić w kolejnych ligowych bataliach. W drugich odsłonach Liverpoolowi spadała nie tylko ogólna ilość podań, ale także ich celność, a co za tym idzie procent posiadania. W założeniach tego klubu dąży się do operowania piłką i zmuszania rywali do pogoni za nią, więc temu problemowi trzeba jak najszybciej zaradzić. Podsumowując, choć taktyka defensywna w tej części meczu okazała się bardzo dobra w potyczce z Aston Villą, bardzo groźną z kontrataków, to nadużywanie tej formuły może okazać się zgubne. Wczorajsza pierwsza strata punktów i remis 2:2 nie są powodem do niepokoju. Potyczki ze Swansea na Liberty zawsze są trudne dla gości z Anfield i spodziewałam się właśnie takiego rezultatu. Gospodarze tworzą wartościowy zespół, który, koniec końców, sam wsłuchiwał się w filozofię Brendana Rodgersa, unowocześnioną i wzmocnioną również transferami obecnego sternika, którym jest nie byle jaki fachowiec, bo sam Michael Laudrup. W tym spotkaniu wiele do życzenia pozostawiała postawa w pomocy, gdyż środek pola praktycznie nie istniał. Póki na boisku był świetny rozgrywający - Coutinho, zdarzały się zrywy i próby rozegrania składnej akcji, ale wymuszona zmiana i wejście Iago Aspasa nie wniosło zbyt wiele dobrego. Choć w tym przypadku nie panikowałabym, podkreślając, że „Łabędzie” miały przywilej swojego boiska, a i przeciętnym zespołem nie są. Nie zdziwię się, jeśli stracą tam punkty również inne zespoły aspirujące do czołówki. W najbliższym spotkaniu z Southampton ważne będzie zwycięstwo, ponieważ zbieranie kompletów punktów na swoim boisku zawsze miało i będzie miało ogromne znaczenie. Naturalnie, nie będę narzekała na kolejne 1-0, bo to w końcu trzy punkty i grunt obecnie to nie przegrywać, ale w idealnym świecie marzą mi się przynajmniej dwie bramki przewagi z oczywistych powodów, o których już z resztą wspominałam. Przy okazji, utworzenie na Anfield twierdzy, na którą rywale, jak bywało w przeszłości, nie będą lubili przyjeżdżać, może być bardzo pomocne. Tak udany początek trzeba kontynuować, aby nie tracić kontaktu z czołówką w kolejnych fazach sezonu i rzeczywiście walczyć o to słynne i tak upragnione „top 4”. Justyna Sikora, http://justynasikora.wordpress.com/