Igloo z peleryn, czyli buty pełne wody 6 – 8 lutego 2004

Transkrypt

Igloo z peleryn, czyli buty pełne wody 6 – 8 lutego 2004
Igloo
z
peleryn,
czyli
buty
pełne
wody
6–8
lutego
2004
Surwiwal – sztuka przetrwania (przeżycia) w
najróżniejszych warunkach, u nas głównie w
odniesieniu do przyrody. A że surwiwal jest
wzbogacony kilkoma harcerskimi pierwiastkami, ...
Albo odwrotnie?!
No, nieważne. W nielicznym, za to doborowym
składzie „GROM”-owsko – „OPTY”-mistycznym
zatrzymujemy się pod Kozubową, rozbijamy namiot a
w gęstnącej ciemności budujemy szałas, no, może
raczej daszek, albo jeszcze trafniej prymitywne
schronienie przed wiatrem (tak myśleliśmy), ponieważ
na igloo było za mało śniegu, tzn. nie było go wcale!
Siedząc w cieple naszego przybytku, sącząc
herbatkę mamy, gwarząc o wszystkim, doszliśmy do
poważnego stwierdzenia – nasz wiatrochron nas nie
chroni! Wiatr jest zmienny i hula teraz bezczelnie
wśród nas, równolegle ze ścianą, która miała go
zatrzymać!
Doświadczonemu
harcownikowi nie ciężko wstać
i zatroszczyć się o swój
komfort, więc geometrycznie
przebudowywujemy
nasz
zestaw gałęzi i peleryn. Wynik
był prawie doskonały! Szałas
oświetlony pełnią księżyca, w
cieniu stuletniego buka, z
widokiem do doliny Olzy i
funkcyjny!
W silejących podmuchach
wiatru zasypiamy. Może nie tak
całkowicie i nie wszyscy.
Nasuwała
się
bowiem
alternatywa, że nasz szałas
odfrunie i było trzeba się
przekonać, że ...
Adam: „Moje nogi, Bożeeee ...”
... wyłazimy z pod gałęzi i peleryn,
odbudowywujemy jedną ze ścian. Gotowe. Pora spać!
Adam: „Eszcze, że mom rod zimny hermelin, bo do
rana mi zmarznie”.
W godzinę później powtarzamy manewr z
odbudową. Wprowadzamy udoskonalenia. Zamykamy
się w śpiworach.
I jeszcze jeden przerywnik nocny. Tym razem w
szóstkowym szkwale, który raczej bez trudu pokonał
nasz wiatrochron.
N i e r e m o n t u j e m y ! Śpimy.
Adam: „W czym jo społ? To je glina albo ....?”
Ruszamy na szczyt Kozubowej aż tam, gdzie
woda, śnieg i wiatr. A potem trochę w dół na
Kamienite. Ciągle w wodzie, śniegu i wietrze. Po
ciepłej herbacie w schronisku dołączył jescze
deszczyk i towarzyszył nam prawie na Ostry.
Prawie, ponieważ przepędziło go słońce, ale jego
dobry humor zmarnowaliśmy w chacie, ładując się
czymś zupopodobnym. Przekryły go chmurki – chmury
– chmurzyska, a nam w drogę ...
Wodę w butach niektórzy z nas już mieli, ale los
sprawił, że trafiliśmy na źródło Kopytnego, ruszyli
jego brzegiem a po 30 minutach nie brakowała
nikomu. Schodząc korytem potoka, nasz biwak nabrał
prawdziwie surwiwalowych rysów – śnieg miejscami
sięgający d... (pośladków), strome, śliskie zbocze
kończące zawsze w rwącej wodzie, lekki deszcz,
wiatr mrożący wodę w ubraniu, ostatni termos
ciepłej herbaty, buty, w których nie mogło być już
mokrzej i odległy cel (marzenie), do którego było
trzeba dojść, by ratować zdrowie ...
Za jakieś dwie godziny puszyste pierzyny otulały
nasze ciała, gorąca herbata rozgrzewała od
wewnątrz a do uszu dochodziło wesołe trzaskanie
ognia w piecyku.
Jesteśmy uratowani, przynajmniej do
jutrzejszego rana ...
Im suchsze były nasze
ubrania, tym szersze nasze
uśmiechy i większa chęć się
nie nudzić, więc część czasu
spędzamy na grze „Dostihy a
sázky“, dalszą na jedzeniu,
następnie gramy „Waterloo”,
ponownie napełniamy brzuchy
i
kładziemy
się
spać.
Wreszcie.
Droga do domu, chociaż
dłuuuuuuga przeszło 110 000
000 mm, była już komfortowa
w porównaniu z tą sobotnią.
Na humor lekko wpłynął
jedynie fakt, że musimy się
rozstać, i że było nam razem
miło, a to się powtórzy
dopiero na następnym biwaku
...
Macio, Dorka, Aga, Adam,
Bómbón ½ + Bebi ½, Krzysztof