nr 5 - Społeczeństwo
Transkrypt
nr 5 - Społeczeństwo
STUDIA • PRACE BADAWCZE • DOKUMENTY Z ZAKRESU NAUKI SPOŁECZNEJ KOŚCIOŁA 51 ROK XII 2002 nr 5 SPIS TREŚCI OD REDAKCJI 537 Claudio Gentili Nauka społeczna Kościoła między historią a proroctwem PRACE BADAWCZE 543 Kard. Paul Poupard Wiara i kultura – współczesne wyzwania 557 Gianni Ambrosio Podstawy i aktualność nauki społecznej Kościoła 565 Ernesto Preziosi Nauka społeczna Kościoła: dziesięć kluczowych słów STUDIA 587 Mario Toso Globalizacja i wychowanie – wkład nauki społecznej Kościoła 601 Oreste Bazzichi Innowacyjność techniczna a bezrobocie – etyczno-społeczny punkt widzenia 611 Corrado Viafora Niepodzielna godność. Analiza bioetycznych implikacji Karty praw podstawowych Unii Europejskiej FORUM 623 Zbigniew Borowik Społeczny wymiar miłosierdzia. VIII Pielgrzymka Jana Pawła II do Polski 629 Pio Cerocchi Somnium Wojtylae KRONIKA 635 Zbigniew Borowik Dylematy polskiej wolności. IX Tydzień Społeczny w Warszawie 641 Bp Jacek Jezierski II seminarium na temat prostytucji i handlu kobietami KSIĄŻKI 643 Piotr Wróbel Rec.: P. Nitecki, Rozpoznawać znaki nowych czasów. Nad przesłaniem Jana Pawła II po Wielkim Jubileuszu Chrześcijaństwa, IW Pax, Warszawa 2002 648 Krzysztof Wroczyński Rec.: F. Compagnoni, Prawa człowieka. Geneza, historia i zaangażowanie chrześcijańskie, WAM, Kraków 2000 533 S U M M A R I E S No. 51 (5/2002), September-October 2002 P. Poupard, Wiara i kultura – współczesne wyzwania Autor podejmuje temat związku między wiarą a kulturą, ukazując dwojakie zagrożenie dla katolików: z jednej strony jest to zamknięcie się w mniejszościowym getcie i przyjęcie postawy defensywnej, co uniemożliwia tworzenie kultury; z drugiej strony jest to wywyższanie innych kultur przy jednoczesnym lekceważeniu i umniejszaniu dziedzictwa, które pochodzi z wiary. Na progu trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwo może przezwyciężyć niszczący antagonizm między wiarą a kulturą. Już nie kultura przeciwko wierze ani wiara przeciw kulturze, ale wiara w sercu kultur. Faith and Culture – Modern Challenges The author brings up the subject of relations between faith and culture. He proves that there are two kinds of danger to Catholics. One is to confine oneself in a ghetto for minorities and to assume a defensive attitude, which unables making culture; the other is to overestimate other cultures and, at the same time, to despise and depreciate the heritage that comes from faith. Christianity is able to overcome the destructive antagonism between culture and faith. No more faith against culture, no more culture against faith: we need faith in the heart of cultures. G. Ambrosio, Podstawy i aktualność nauki społecznej Kościoła Artykuł jest zapisem wystąpienia na spotkaniu w Collevalenza di Todi, które dotyczyło aktualizacji NSK, w tym wskazania jej kluczowych obecnie terminów. Autor bierze pod uwagę trzy aspekty. Po pierwsze, ukazuje znaczenie NSK, jej przedmiot i cele. Druga część dotyczy aktualności NSK. Trzecim elementem jest nowość sceny kulturowej i konieczność odpowiedzi ze strony NSK na te zmiany. SPOŁECZEŃSTWO 12 (2002) nr 5 534 The Fundamentals and Freshness of the Social Doctrine of the Church The author reports his speech made at a meeting held in Collevalenza di Todi on the subject of the freshness of social doctrine of the Church (among this, the problem of its ten most up-to-date key words was dealt with). He takes three aspects into consideration. First, he shows the significance of that doctrine, its matter and objectives. The second part regards the problem of the doctrine being up-to-date. The third aspect is the newness of cultural context and the fact that it is necessary for the doctrine to give some response to those changes. E. Preziosi, Nauka społeczna Kościoła: dziesięć kluczowych słów Autor skupia swą uwagę na aktualizacji NSK. Podkreśla dwa momenty: 1) zwykłego życia wspólnoty Kościoła w wymiarze codziennym, powszednim jako miejsca odnowienia NSK; 2) fakt, że NSK może być okazją do wzrostu, motywacją dla laikatu, a zwłaszcza laikatu stowarzyszonego. Ten Key Words of the Social Doctrine of the Church The author focuses his attention on the problem of the social doctrine of the Church being up-to-date. He underlines two elements: one regards ordinary life of the Christian community in its weekday, usual form, as a place where to renew the doctrine; the other is the fact that the doctrine is able to serve as a possibility of growth, a motivation for the laity, in particular the laity who are associated. M. Toso, Globalizacja i wychowanie: wkład nauki społecznej Kościoła Globalizacja jest zjawiskiem złożonym i wielowymiarowym. Prawidłowe podejście do niej może więc być jedynie zastosowaniem „metody realistycznej”, która pozwala uchwycić globalizację w całokształcie jej wymiarów. W ten sposób autor opisuje wymiar antropologiczny i etyczny, często zapoznawane, a jednak konieczne do tego, by móc zrozumieć najgłębsze, również teologiczne, znaczenie tego globalnego procesu. Różne SUMMARIES 535 wymiary globalizacji powinny być zjednoczone i przepojone duchem humanizmu integralnego. W tym może służyć pomocą NSK, na nowo odczytana i zaktualizowana w świetle „rzeczy nowych”. Globalisation and Education: the Contribution of the Social Doctrine of the Church Globalization is a complex and multidimensional phenomenon. A realistic approach should then be taken, which allows to comprehend all the dimensions of globalization. Applying this kind of method, the author describes the anthropological and ethical dimension of globalization, which though often forgotten, are necessary for us to understand the deepest significances (including the theological one) of that global process. The many dimensions of globalization should be united and inspired by the spirit of integrating humanism. In this regard, the social doctrine of the Church may prove itself to be a great help, on condition that it is revised and updated in accordance with the „new things”. O. Bazzichi, Innowacyjność techniczna a bezrobocie – etyczno-społeczny punkt widzenia Autor rozpatruje problem bezrobocia w związku z postępem technicznym, opisując i analizując zaistniałe w dziedzinie organizacji produkcji zjawisko przejścia od tayloryzmu i fordyzmu do postfordyzmu. Innowacja w technice powoduje przemieszczenie zasobów i zmniejszenie zużycia siły roboczej. W ten sposób wyczerpuje się dawny model rozwoju i powstaje bezrobocie strukturalne. Odpowiedzią na ten problem może stać się gospodarka społeczna, tworząca trzeci biegun między państwem a rynkiem. Innovations in Technology and Unemployment from an Ethical and Social Point of View The author considers the problem of unemployment. He describes and analyzes the fact of transition from taylorism and fordism to postfordism, which has taken place in the sphere of organizing production. Recent innovations in technology bring about resource re-allocation and les- SPOŁECZEŃSTWO 12 (2002) nr 5 536 sen the use of labour force. As a result of this, the old model of development collapses and the phenomenon of structural unemployment comes up. This problem may be resolved by introducing social economy, which constitutes the third pole between the State and the market. C. Viafora, Niepodzielna godność. Analiza bioetycznych implikacji Karty praw podstawowych Unii Europejskiej Autor przeprowadza refleksję, wychodząc od podstawowych wymogów bioetyki. Zgłębia normatywne znaczenie zasady godności osoby ludzkiej w bioetyce, posługując się „scholastyczną” metodą pytań i odpowiedzi i dokonując reinterpretacji pojęcia godności osoby. Pokazuje, jaki jest wkład Karty praw podstawowych w związku z treściami normatywnymi, które dotyczą prawa do nienaruszalności fizycznej i psychicznej oraz prawa do wolnej i świadomej zgody. Ponadto krytycznie przedstawia sformułowane w Karcie zakazy: zakaz selektywnych manipulacji genetycznych, zakaz komercjalizacji ciała ludzkiego i klonowania reprodukcyjnego. Kończy uwagami na temat metodologii Karty i jej ogólnej wartości. Indivisible Dignity. An Analysis of the Bioethical Implications of the European Charter of Fundamental Rights The author offers his reflections on the basis of fundamental prescriptions of bioethics. He analyzes the normative meaning of the principle of human dignity in the field of bioethics, applying a „scholastic” method of bringing forward objections and giving answers, and reinterpretes the mere concept of human dignity. He shows what contribution the European Charter of Fundamental Rights has had with regard to normative factors, such as the right to physical and psychical inviolability as well as the right to free and informed consent. Moreover, he presents critically the bans put in the Charter: the ban on selective genetic engineering, ban on using human body comercially and on reproductive cloning. He concludes giving some remarks on the methodology displayed in the Charter and on its general value. 537 O D R E D A K C J I NAUKA SPOŁECZNA KOŚCIOŁA MIĘDZY HISTORIĄ A PROROCTWEM Claudio Gentili Dyrektor „La Società” W 1874 roku powstało w Wenecji Dzieło Kongresów i Komitetów Katolickich. Była to reakcja sił katolickich, które zostały de facto usunięte z kulturalnego i politycznego areopagu bądź przez kościelne non expedit, bądź przez laicką postawę nowego państwa włoskiego. Za prezesury Stanisława Medolago Albaniego Dzieło Kongresów stało się ośrodkiem szerokiej debaty nad zaangażowaniem katolików w życie społeczne. A za sprawą Giuseppe Toniola, założyciela Katolickiej Unii dla Studiów Społecznych (1889), nowy impuls otrzymał we Włoszech ruch kulturowy, który miał zaowocować ogłoszeniem przez Leona XIII encykliki Rerum novarum. Parę miesięcy temu powstało we Włoszech Dzieło Sieci. Zrodziło się ono z inicjatywy grupy katolików świeckich, wśród których są: lider Włoskiej Konfederacji Pracowniczych Związków Zawodowych – CISL, Pezzotta; przewodniczący Krajowego Związku Rolników – Coldiretti, Bedoni; przewodniczący Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Pracowników Włoskich – ACLI, Bobba; przewodnicząca Forum Stowarzyszeń Rodzinnych, Santolini; rzecznik Forum Trzeciego Sektora, Patriarca; prezes Fundacji „Toniolo”, ks. Adriano Vincenzi. Nazwa „Dzieło Sieci” łączy w pewnym sensie historię i nowoczesność. Przypomina doświadczenie z tradycji ruchu katolickiego, czyli Dzieło Kongresów, dołączając element nowoczesności: sieć, która charakteryzuje formę, jaką chce przyjąć. Dzisiejsza sytuacja jest głęboko odmienna od tej z 1874 roku, ale nie można nie dostrzegać między nimi pewnych analogii. Jak Dzieło Kongresów powstało po to, aby nie dopuścić do kulturowej afazji katolików na skutek tego, co historycy z dużym uproszczeniem nazywają końcem doczesnej władzy i kulturowej dominacji Kościoła, tak rewolucja czystych rąk doprowadziła we Włoszech dziesięć lat temu do upadku „doczesnej władzy” partii katolików, Chrześcijańskiej Demokracji, która rządziła w kraju nieprzerwanie od 1948 roku. Ten fakt oznaczał „koniec pewnego SPOŁECZEŃSTWO 12 (2002) nr 5 538 bilateralizmu, w który to układ wchodziły różne parafie i instytucje kościelne, a więc oznaczał koniec pewnego błędu. Ale zarazem w wielu przypadkach było to traumatyczne zerwanie naturalnego związku między życiem religijnym i życiem społecznym” (M. Toso, Wychowawcza funkcja nauki społecznej we wspólnocie kościelnej, „Społeczeństwo” 1999, nr 3, s. 509). Myśl neoliberalna, jak plama oleju rozlewająca się razem z relatywizmem na gruzach systemów komunistycznych i związanych z nimi ideologii, upowszechniła także w niektórych sektorach świata katolickiego przeświadczenie, że całościowe wizje dobra oraz tradycje etyczne i religijne są w zglobalizowanym świecie bezużyteczne i nawet niebezpieczne. To zaś oznacza pozbawienie życia politycznego korzeni. Traumatyczny kres doświadczenia partii katolickiej i kryzys reprezentacji i mediacji ze strony partii każe przemyśleć na nowo stosunek między przynależnością do wspólnoty kościelnej a zaangażowaniem społecznym. Społeczeństwu włoskiemu potrzebny jest rzeczywisty pluralizm kulturowy bez spłaszczania i polaryzacji. Taki pluralizm oznacza dowartościowanie każdej kultury, a więc także wkładu katolików. Obowiązująca od 1994 roku większościowa ordynacja wyborcza doprowadziła we Włoszech do bipolaryzmu, który z politycznego przerodził się w kulturowy (nawet ideologiczno-wyznaniowy) i może więzić katolików w dylemacie „tutaj, czy tam”, zagrażając unicestwieniem szczególnego wkładu katolickiej tradycji społecznej w rozwój oraz ludzki i moralny wzrost społeczeństwa. System wyborczy powinien skutkować na właściwym sobie polu, nie może zaś utrudniać wolnego rozprzestrzeniania się kultur społecznych i politycznych, których nie da się na siłę zamknąć w systemie bipolarnym. Prawica i lewica we Włoszech (kraju ostrych, zastarzałych przeciwstawności ideologicznych) dążą niestety do tego, by stać się świeckimi kościołami pozyskującymi nowych wyznawców. Nie wydaje się, żeby można było nie ulec logice werbunku. Różnice kulturowe między biegunami: większość i opozycja, są zaciemniane (na lewicy mało mówi się o reformizmie, a na prawicy mało mówi się o imigracji). Jest to skutek radykalizacji przeciwstawienia między prawicą a lewicą. Co więcej, jeśli się lepiej przyjrzeć, to dla wielu przedstawicieli centroprawicy i centrolewicy nauka społeczna Kościoła wydaje się stanowić jakiś supermarket, z którego można wybierać wartości najbardziej pasujące do własnej postawy ideologicznej. Na prawicy preferuje się wartości rodziny, wolności, osoby, własności prywatnej, wolnej szkoły itd. Na lewicy akcentuje się sprawiedliwość społeczną, pokój, prymat pracy nad kapitałem, powszechne dobro wspólne itd. Wystarczy jednak przeczytać proroczą książkę wielkiego CLAUDIO GENTILI, Nauka społeczna Kościoła między historią a proroctwem 539 Henri de Lubaca z 1942 roku pt. Dramat humanizmu ateistycznego, ażeby uświadomić sobie, że wszystkie ideologiczne podstawy najbardziej widocznych kulturowych wyznaczników dwóch biegunów: prawicy i lewicy (poza jakimiś obecnymi w nich jeszcze elementami pochodzenia katolickiego) tkwią w humanizmie ateistycznym: marksistowskim, w humanizmie głoszącym ideał nadczłowieka albo pozytywistycznym. Podjąć na nowo naukę społeczną Kościoła w jej integralności, dążyć do odnowy społecznej tradycji chrześcijańskiej, nie dopuścić do tego, żeby stała się ona nic nie znacząca na skutek zapoznania jej charakteru jako wizji uniwersalnej i przyswajania jej sobie w sposób tylko częściowy – to nie jest problem wyznaniowy, prywatny interes katolików. Leży to w interesie całego społeczeństwa. I jest oczywiste, że nowe katolickie „poruszenie kulturowe” nie mogło nie spotkać się na swej drodze z naszym pismem, które w przekroju włoskim i międzynarodowym jest jednym z najbardziej miarodajnych świadectw takiej całościowej wizji i pogłębionych badań nad NSK. Dlatego też w bieżącym numerze poświęcamy wiele miejsca kulturowemu ugruntowaniu Dzieła Sieci, co przede wszystkim znajduje wyraz w dwu głębokich rozważaniach Gianniego Ambrosia i Ernesta Preziosiego. Przedstawiają oni współczesną wizję NSK w jej integralności, starając się ukazać jej bezsprzeczną aktualność. Po tamtym okresie, zaczynającym się od roku 1968, kiedy to również w środowisku katolickim – wystarczy przypomnieć publikacje o. Marie-Dominique’a Chenu – przyrównywano NSK do ideologii trzeciej drogi, którą należało odrzucać, nauka ta otrzymała, za Jana Pawła II, nie tylko decydujący impuls do odnowy, ale też redefinicję statusu metodologicznego (zob. LE 3; SRS 1, 41; CA 2-3, 55). Wychodzi „katechizm” NSK, powstały nowe katedry, istnieje kierunek studiów przygotowujący do stopnia master (z inicjatywy Papieskiego Uniwersytetu Laterańskiego), zauważa się ożywienie rzymskich wydziałów nauk społecznych Uniwersytetów Gregoriańskiego i Św. Tomasza, powstał Ośrodek Badań i Studiów nad NSK przy Uniwersytecie Najświętszego Serca w Mediolanie, odbyły się kongresy krajowe i międzynarodowe, nasze pismo potwierdziło swą renomę jako naukowy biegun badań nad NSK. Jak pisał w n-rze 3 z 1999 roku przedwcześnie zmarły don Mario Operti, jeden z najświatlejszych umysłów włoskiego katolicyzmu społecznego, NSK nie może zostać zamknięta w parafiach, ruchach i duszpasterstwie, ponieważ daje właściwą odpowiedź na trzy potrzeby: potrzebę sensu i znaczenia, potrzebę prawdy i potrzebę odpowiedzialności. Odpowiada na potrzebę sensu, ponieważ pomaga znaleźć głębokie motywacje zaangażowania na rzecz sprawiedliwszego świata. Odpowiada na potrzebę prawdy SPOŁECZEŃSTWO 12 (2002) nr 5 540 w obliczu coraz powszechniejszego relatywizmu, oportunizmu, synkretyzmu, coraz większej uniformizacji „myśli jedynej”. Wreszcie, odpowiada na potrzebę odpowiedzialności, ponieważ daje spójne i śmiałe kryteria działania na rzecz zmiany rzeczywistości. Widziana od tej strony NSK jest apelem o poświęcenie życia dla innych, apelem, którego nie można zignorować. NSK i zadanie wyzwolenia ludzi zakorzenione są w tajemnicy Chrystusa. Są historycznym rozwinięciem faktu Zbawienia i misji Kościoła. Wiara w Jezusa Chrystusa łączy nas z Tym, który jednoczy wszystko w sobie jako Głowie (por. Ef 1, 10) i przez Paschę zmartwychwstania roznieca w świecie pragnienie wyzwolenia. Jak przypomina w mocnych słowach jeden z najpiękniejszych dokumentów Konferencji Episkopatu Włoch: Kościół włoski i perspektywy kraju, ogłoszony dwadzieścia lat temu (23 października 1981 roku), ale zachowujący wciąż nadzwyczajną świeżość: „Nie uważamy wcale, że zwrócenie się do Chrystusa mogłoby oznaczać nieprzejmowanie się sytuacją. Przeciwnie, dość liczne doświadczenia, także najnowsze, utwierdzają nas w przekonaniu, że zatracenie się w rzeczywistości społecznej bez naszej tożsamości to właśnie jest poważne niebezpieczeństwo, jakiego powinno się uniknąć. Jeśli nie uczyniliśmy wystarczająco dużo w świecie, to nie dlatego, że jesteśmy chrześcijanami, ale dlatego, że za mało nimi jesteśmy” (nr 13). Nasza ściśle chrześcijańska tożsamość jest naszym największym bogactwem. Właśnie ta chrześcijańska tożsamość jest siłą zdolną sprawić, żeby nasza obecność w świecie była znacząca i bogata wnoszonym wkładem. Zachodzi oczywista korelacja między ciągłym odkrywaniem na nowo tej chrześcijańskiej tożsamości a stopniem naszego oddziaływania w dzisiejszym świecie. Być chrześcijaninem to nie jest jakiś kres, ale jest to łaska, bogactwo, możność zrobienia więcej. Chodzi o to, żeby przeżywać tę tożsamość z wewnętrzną wolnością i z dumą, przekładając ją na postępowanie zgodne z własnymi przekonaniami, na „gorliwe spełnianie dobrych uczynków”, „na pełnienie dobrych czynów, co jest dobre i pożyteczne dla ludzi” (Tt 2, 14; 3, 8). Jest sprawą pilną, żeby odkryć na nowo to doświadczenie i uczynić je przekonaniem: być chrześcijaninem, żyć razem z innymi po chrześcijańsku jako lud troszczący się o dobre dzieła także w porządku społecznym i obywatelskim, jest czymś dobrym i pożytecznym dla ludzi; nie jest żadnym nieszczęściem ciążącym nam na barkach, ograniczeniem, które nas powstrzymuje, czymś, z czego winniśmy się usprawiedliwiać. Jest natomiast łaską, która staje się odpowiedzialnością i która niesie ze sobą wielkie możliwości dla wszystkich. CLAUDIO GENTILI, Nauka społeczna Kościoła między historią a proroctwem 541 Chrześcijanie są dziś kuszeni na dwa sposoby. Po pierwsze, żeby się zamknąć w mniejszościowym getcie – ale w getcie nie tworzy się kultury. Po drugie, żeby wychwalać drugiego na własną niekorzyść. Wszystko, co pochodzi od innych (z innych kultur, z innych tradycji), jest dobre, natomiast nasze dziedzictwo kulturowe jest pogardzane, uważane za przestarzałe, nadające się do lamusa historii. Trzeba odkryć dumę z tego, czym jesteśmy. Dzieło Sieci rodzi się właśnie z woli przezwyciężenia bezwładu. Nie żądamy od świata laickiego, żeby zrobił trochę miejsca na „indiański rezerwat” katolików, by ocalić ich przed wyginięciem jak jakiś chroniony gatunek. Przeciwnie, na gruncie społecznej autonomii potwierdza się, że NSK i chrześcijańska tradycja społeczna są dobre i korzystne dla wspólnoty ludzkiej, zdolne dać inspirację i nadać kierunek skutecznemu reformizmowi. Jak powiedział kard. Camillo Ruini w przemówieniu do Rady Stałej Konferencji Episkopatu Włoch 16 września 2002 roku, „niestety utrzymuje się wśród katolików niebezpieczna postawa podległości, a nawet cierpiętnictwa”. W tym samym kierunku idzie uwaga mons. Attilio Nicora, który 5 grudnia 2001 roku na zjeździe Dzieła Sieci stwierdził: „Powinniśmy być mocno przekonani, że sprawa katolicka jest sprawą człowieka. Sądzę, że dopiero kiedy wyjdzie się od tego radykalnego przekonania, będzie możliwe wyobrażenie sobie twórczego ożywienia w obecnym momencie, tak odmiennym pod pewnymi względami od czasu sprzed dwudziestu lat, a niosącym jeszcze większe wyzwania w bardziej skomplikowanych scenariuszach”. Katolicy nabrali kompleksu, boją się, żeby nie wyjść na integrystów, tak jakby przypominanie z całą jasnością i mocą, odwagą i radosną wolnością niektórych fundamentalnych punktów NSK było czymś niewłaściwym, kłopotliwym, nie za bardzo świeckim. W ciągu tego wieku, który nas dzieli od Rerum novarum, społeczne nauczanie Kościoła wiele razy znajdowało się wobec dylematu: czy być ponad problemami i ograniczać się do przypominania najważniejszych zasad, czy podejmować odważnie te problemy licząc się z tym, że NSK będzie mocno wiązana każdorazowo z aktualnymi sprawami, a przeto narażona na szybkie starzenie się. Ale właśnie w najważniejszych momentach historii takie ryzyko odważnie i z powodzeniem, bez szkody było podejmowane. Nie można odczytywać Rerum novarum poza procesem rozwoju kapitalistycznego, Populorum progressio poza kontekstem dekolonializacji, a Centesimus annus poza wydarzeniami z 1989 roku. Historia idzie naprzód i ten sam teologiczny fundament NSK winien być odczytywany i ukazywany w kategoriach wciąż aktualizowanych, gdyż inaczej nie oddziała na historię ludzi. Takie myślenie nie prowadzi jednak do uznania prymatu praktyki. Całkiem odwrotnie. SPOŁECZEŃSTWO 12 (2002) nr 5 542 Jest dziś szczególnie potrzebne badanie NSK, jest potrzebna debata, analiza. Potrzeba refleksji mądrościowej. Nie może to jednak pozostać zamknięte w ośrodkach akademickich, ale winno docierać do społeczeństwa. Jest to najlepsze antidotum na pewne przyzwyczajanie się, także tylu katolików, do sugestii myśli jedynej i do relatywizmu. Z drugiej strony biorąc, w historii Kościoła najważniejsze momenty jego nauczania zbiegały się z ożywieniem kulturalnym, które wciągało wszystkich ludzi dobrej woli. Stowarzyszenia katolickie, grupy parafialne, wolontariat katolicki nie mogą wypełniać skutecznie swej misji bez mocnego powiązania ze źródłami myśli społecznej. Także katoliccy uczeni wykładający na uniwersytetach mają w tym względzie wielką i szczególną odpowiedzialność. Wiele dyscyplin naukowych (teologia moralna, filozofia, ale też nauki historyczne, socjologia, pedagogika, ekonomia, nauki o komunikowaniu) przy zachowaniu całej swej autonomii powinno współdziałać w wytyczaniu nowych dróg dla rozwoju NSK w zmieniającym się kontekście historyczno-kulturowym. Nasze pismo będzie nadal punktem odniesienia dla dynamicznej wizji NSK. Trzeba na nowo odkryć NSK jako wielką historyczną okazję do związania proroctwa tego, kto jest powołany do rozpoznawania znaków czasu, ze społecznym i politycznym zaangażowaniem tego, kto na co dzień musi podejmować konsekwentny wysiłek osobistego praktykowania cnót chrześcijańskich. Tłum. Tadeusz Żeleźnik Zbigniew Borowik G łównym motywem sierpniowej pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny była tajemnica Bożego miłosierdzia, głoszona i kontemplowana przez Papieża z punktu widzenia znaczenia, jakie ma ona dla dzisiejszego człowieka, coraz bardziej zagubionego w meandrach współczesnej cywilizacji i coraz bardziej zaniepokojonego o los własnej egzystencji. To znaczenie wyraża się przede wszystkim w nadziei, pozwalającej ludziom przezwyciężyć lęk i z ufnością spojrzeć w przyszłość, należącą do Boga „bogatego w miłosierdzie”, który każdemu gotów jest objawić swoją miłość. Nic więc dziwnego, że już pierwsze komentarze po zakończeniu pielgrzymki uznały ją za najbardziej uniwersalną spośród wszystkich dotychczasowych podróży apostolskich Jana Pawła II do Polski 1. Tym razem dla zrozumienia papieskiego przesłania nie trzeba było już tak gruntownej znajomości polskiego kontekstu społeczno-religijnego, który stanowił dotychczas niezbędny klucz interpretacyjny. A jednak już na wstępie Jan Paweł II zastrzegł, że „to pielgrzymowanie i rozważanie tajemnicy Bożego miłosierdzia nie może dokonywać się w oderwaniu od codzienności tych, którzy żyją na polskiej ziemi” 2 (Przemówienie podczas ceremonii powitalnej na lotnisku w Krakowie-Balicach, nr 3). Dał przy tym wyraz doskonałej orientacji w sytuacji społeczno-gospodarczej kraju i w położeniu wielu ludzi zepchniętych na margines procesu transformacji ustrojowej. Powiedział, że Polska „odważnie zmierza ku nowym horyzontom rozwoju”, ale dodał także, iż „wiele polskich rodzin, zwłaszcza wielodzietnych, wielu bezrobotnych i ludzi w podeszłym wieku ponosi niemałe koszty przemian społeczno-gospodarczych” (tamże). To przede wszystkim do nich, ludzi ubogich, adresowane jest orędzie o Bożym miłosierdziu, które jest „rękojmią nadziei i źródłem zbawienia”. Nie mogła też umknąć naszej uwadze radość Papieża z faktu, że tak wielu Polaków angażuje się w życie publiczne w duchu nauczania społecznego Kościoła. Wyraził on poparcie dla krytyki, z jaką spotyka się w tych kręgach system usiłujący kierować U VIII Pielgrzymka Jana Pawła II do Polski F O R Społeczny wymiar miłosierdzia M 623 SPOŁECZEŃSTWO 12 (2002) nr 5 F O R U M 624 współczesnym światem, a który zbudowany jest na materialistycznej antropologii. Nie da się wszak budować szczęśliwej przyszłości społeczeństwa na krzywdzie człowieka, tak jak nie można się pogodzić z losem ludzi skazanych na marginalizację, np. z powodu bezrobocia. Ta zdawałoby się oczywista do niedawna prawda załamuje się pod wpływem ducha bezwzględnej rywalizacji. Rywalizacji podejmowanej na różnych polach – ekonomicznym, politycznym, militarnym – i pojmowanej już to jako fakt społeczny, już to jako norma czy też zasada działania. Dlatego tak ważna i potrzebna jest prawda o miłosiernej miłości Boga, „w której odsłania się niewypowiedziana wartość każdego ludzkiego istnienia” (Homilia podczas Mszy św. z okazji konsekracji świątyni Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach, nr 5). „Potrzeba miłosierdzia, aby wszelka niesprawiedliwość na świecie znalazła kres w blasku prawdy” (tamże) – powie Jan Paweł II, dokonując uroczystego aktu zawierzenia świata Bożemu miłosierdziu w łagiewnickim sanktuarium. Nauczanie o miłosiernej – a więc pochylającej się w sposób szczególny nad ludzką biedą – miłości Boga do człowieka nie jest oczywiście czymś nowym w prowadzonej od dwóch tysięcy lat misji ewangelizacyjnej Kościoła. A jednak to właśnie dziś w obliczu tej sytuacji świata, którą Jan Paweł II określił mianem mysterium iniquitatis (tajemnicy nieprawości), nauczanie to ma swój szczególny sens. Gdy człowiek żyje tak, jakby Boga nie było, gdy uzurpuje sobie prawo Stwórcy do ingerowania w tajemnicę ludzkiego życia, gdy odrzuca zasady moralne, na których zbudowana jest rodzina, gdy eliminuje religię z pola kultury i świadomości społecznej narodów – prawda o Bożym miłosierdziu wydaje się jeszcze bardziej potrzebna. Łatwiej to dostrzec, gdy uświadomimy sobie, jaka jest miara tej miłości miłosiernej Boga. Otóż miara ta wyznaczona jest ofiarą Krzyża. W Łagiewnikach Papież przypomniał słowa swojej encykliki z początku pontyfikatu zaczynającej się właśnie od słów „Dives in misericordia”: „Krzyż stanowi najgłębsze pochylenie się Bóstwa nad człowiekiem [...] Krzyż stanowi jakby dotknięcie odwieczną miłością najboleśniejszych ran ziemskiej egzystencji człowieka” (DiM 8). Właśnie ta miara miłości wyrażająca się w dobrowolnym przyjęciu śmierci krzyżowej za wieczne ocalenie człowieka odsłania nam w pełni wartość, jaką każdy z nas ma w oczach Boga. To właśnie Boże miłosierdzie jest najgłębszym potwierdzeniem wyjątkowości człowieka, której nie da się z ni- U F O R czym porównać na ziemi. Wydaje się, że współczesny człowiek, doświadczony budzącymi lęk przejawami mysterium iniquitatis, potrzebuje potwierdzenia tej wyjątkowości. Czymże w istocie jest nieprawość, jak nie zaprzeczeniem owej wyjątkowości człowieka? Ale szczególna miara miłosierdzia Bożego rodzi szczególne zobowiązanie po stronie człowieka. I tu wkraczamy w samo centrum papieskiego przesłania. Na krakowskich Błoniach Jan Paweł II przypomniał, że „[...] Bóg okazując nam miłosierdzie, oczekuje, że będziemy świadkami miłosierdzia w dzisiejszym świecie” (Homilia podczas Mszy św. beatyfikacyjnej na Błoniach krakowskich, nr 1). A to dlatego, że „człowiek dociera do miłosiernej miłości Boga, do Jego miłosierdzia, o tyle, o ile sam przemienia się wewnętrznie w duchu podobnej miłości w stosunku do bliźnich” (DiM 14). Na czym ma polegać to świadectwo miłosierdzia? Z pewnością nie wyczerpuje się ono w samym głoszeniu orędzia o Bożym miłosierdziu. „To orędzie Kościół pragnie niestrudzenie głosić nie tylko żarliwym słowem, ale także gorliwą praktyką miłosierdzia” (Homilia podczas Mszy św. beatyfikacyjnej na Błoniach krakowskich, nr 4). Dlatego też tak ważne są wzory świętości. Postacie czterech nowo beatyfikowanych świadków miłosierdzia są dla nas dowodem, że Boże miłosierdzie nie tylko może znaleźć, ale i znajduje swe odbicie w konkretnych dziełach podejmowanych przez ludzi. A jednak dziś w obliczu wielu nowych, związanych nie tylko z materialnym wymiarem ludzkiej egzystencji form ubóstwa potrzeba znacznie szerszego spojrzenia, potrzeba – jak powiedział Papież – «wyobraźni miłosierdzia» „w duchu solidarności z bliźnimi, dzięki której pomoc będzie «świadectwem braterskiej wspólnoty dóbr»” (tamże 8). Nawiązanie w tym miejscu przez Jana Pawła II do listu Novo millennio ineunte, który wyznacza niejako program duszpasterski Kościoła na nowe tysiąclecie, poszerza znacznie perspektywę, w jakiej przywykliśmy pojmować miłosierdzie. Przede wszystkim powinno się ono wyrażać „nie tyle i nie tylko w skuteczności pomocy, ale w zdolności bycia bliźnim dla cierpiącego człowieka” (NMI 5). Powraca tu motyw znany już z encykliki Dives in misericordia, a ujmujący miłosierdzie jako spotkanie dwojga osób w samym człowieczeństwie, jako wspólne doświadczenie godności drugiego człowieka (zob. nr 6). M 625 SPOŁECZEŃSTWO 12 (2002) nr 5 F O R U M 626 Ponadto miłosierdzie nie ogranicza się do działań pomocowych czy też tzw. działalności charytatywnej, która często ma anonimowy charakter, a czasem przybiera nawet ludyczne formy. Wkracza ono w szeroki zakres stosunków międzyludzkich, nadając im nowy wymiar wychodzący poza ramy kwantytatywnie pojmowanej sprawiedliwości. Celem jego jest nowy kształt naszej cywilizacji – „cywilizacja miłości”. Miłosierdzie ma zatem swój głęboki sens społeczny. Pozwala spojrzeć na jakość naszego życia społecznego, na kształt instytucji, struktur i procedur z punktu widzenia potrzeb ludzi ubogich, a zwłaszcza z punktu widzenia konkretnych sposobów umożliwienia im pełnego uczestnictwa w tym życiu. To właśnie nowa wyobraźnia miłosierdzia pozwala nam dostrzec te potrzeby, które na ogół nie mają dostępu do pola powszechnej uwagi wyznaczanego przez masowe media. Niestety większość komentarzy podejmujących temat społecznego wymiaru papieskiego przesłania skupiła swoją uwagę na wypowiedziach Papieża dotyczących „hałaśliwej propagandy liberalizmu” i znalezienia przez Polskę „właściwego sobie miejsca w strukturach Wspólnoty Europejskiej”. Wielu „znawców” papieskiego nauczania przekonywało z zapałem godnym ważniejszej sprawy, że Jan Paweł II, wypowiadając się negatywnie o liberalizmie, nie podważył samej instytucji wolnego rynku ani demokratycznego sposobu wyłaniania władzy w państwie. Niektórzy wprost podejmowali polemikę, że to nie liberalizm, ale właśnie jego niedostateczne wpływy są przyczyną kłopotów, z jakimi boryka się współczesny świat. Jeszcze dalej poszły interpretacje dotyczące kwestii integracji europejskiej: papieskie przesłanie „Przestań się lękać! Zaufaj Bogu, który jest bogaty w miłosierdzie” zostało odebrane jako wezwanie do porzucenia obaw przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Pomijając już, że obie te kwestie stanowiły marginalny wątek papieskiej katechezy podczas tej pielgrzymki, trudno nie zauważyć, że słowa Papieża i tu były bardzo starannie dobrane. Stosunek Jana Pawła II do liberalizmu jako ideologii będącej fałszywą interpretacją ludzkiej wolności (także w sferze gospodarczej) znany jest nie od dziś i zwłaszcza na łamach naszego pisma nie ma potrzeby jego przypominania. Jeśli chodzi natomiast o wyrażoną przez Papieża nadzieję, że „społeczeństwo polskie, które od wieków przynależy do Europy, znajdzie właściwe sobie miejsce w strukturach Wspólnoty Europejskiej”, to nie ulega wątpliwości, że płynie ona z głębokiego Przypisy 1 Zob. wypowiedź rzecznika Stolicy Apostolskiej J. Navarro-Vallsa dla Katolickiej Agencji Informacyjnej, „Wiadomości KAI” 2002, nr 34, s. 5. 2 Wszystkie cytaty za „L’Osservatore Romano”, wyd. polskie 2002, nr 9. U F O R przekonania, iż zarówno sam proces integracji europejskiej, jak i udział w nim Polski od dawna są (choć ostatnio z mniejszym jakby entuzjazmem) oceniane przez Jana Pawła II pozytywnie. Niemniej jednak trudno byłoby Papieża podejrzewać o stosowanie religijnej retoryki do rozwiewania obaw społeczeństwa polskiego przed konsekwencjami konkretnej decyzji politycznej, której okoliczności z uwagi na trwające negocjacje nie są jeszcze do końca znane. Znacznie ważniejsze od powyższych kwestii wydaje się zawarte w przemówieniu pożegnalnym wezwanie wszystkich odpowiedzialnych za stan państwa do troski o dobro Rzeczypospolitej i jej obywateli: „Niech zapanuje duch miłosierdzia, bratniej solidarności, zgody i współpracy oraz autentycznej troski o dobro naszej Ojczyzny” (Przemówienie pożegnalne na lotnisku w Krakowie-Balicach, nr 1). I rzeczywiście miłosierdzie, solidarność, współpraca dla dobra Ojczyzny to coś ważniejszego niż losy takiej czy innej ideologii lub decyzji politycznej o międzynarodowym charakterze. M 627 Pio Cerocchi U „La Società” F O R Somnium Wojtylae M 629 W iele lat temu narysowałem piórem i ołówkiem kilka szkiców zatytułowanych Somnium Wojtylae [Sen Wojtyły]. Widniała tam pochylona sylwetka jakiegoś papieża na tronie, niewyraźnie przypominająca Jana Pawła II, jak gdyby drzemiącego w półmroku watykańskich komnat, tu i ówdzie przeciętym niemą klingą złocistego światła. Po wielu latach, w atmosferze odrażających dyskusji o zdrowiu Papieża – które w końcu zmusiły go do zdementowania pogłosek o rzekomym zamiarze rezygnacji – z powrotem przyszła mi do głowy myśl o Somnium Wojtylae. Zaiste, dobrze oddaje ona kontrast między cielesnością a inteligencją, albo, jeśli wolimy – między słabością człowieka a powszechną misją, za którą jest on odpowiedzialny i którą realizuje. Pary pojęć, które w początkach lat 80. stały się tożsame, i to nie tylko z powodu rany odniesionej w zamachu. Wówczas to było i nadal jest papiestwo przyczyną skandalu w oczach nowoczesności; stała i stoi „samotna władza” w kontraście z regułami czasu – kontraście dobrze znanym Wojtyle już od momentu wyboru. A wiadomo (jeżeli zaś nawet nie posiadamy dowodów, wystarczy logika, by w to uwierzyć), że kiedy kardynał dziekan podszedł do niego w celu oznajmienia wyniku głosowania, Wojtyła poprosił, by mógł zostać sam. Siedząc na fotelu w wielkiej, opustoszałej auli w półmroku wieczoru, zapytywał siebie o to potwierdzenie, które chór miał mu wkrótce wyśpiewać: „Tu es Petrus” [„Tyś jest Piotr”]. Słowa papieskiego chrztu, wypowiedziane przez Jezusa do Szymona, który od tej chwili został Głową i Piotrem. I właśnie od tej chwili – a nie mogło być inaczej – Piotr dostrzegł i zaakceptował swoje przeznaczenie pierwszego biskupa świata: męczeństwo. „Tu es Petrus”, nie przestawał powtarzać sobie Wojtyła. Biskup świata. Już nie ksiądz, już nie profesor, już nie biskup i kardynał starożytnego Krakowa, który wcześniej i nie bez powodu stał się dlań okazją męczeństwa. Perspektywa nie przedstawiała teraz alternatywnych wyjść: munus [urząd] pokrywał się z życiem – z całym życiem, aż do śmierci. „Dopokąd Bóg SPOŁECZEŃSTWO 12 (2002) nr 5 F O R U M 630 zechce”, mówił sobie w tych miesiącach. „Tu es Petrus” – spostrzegł później, że było to hasło wyryte w drewnie owego fotela ze złota i purpury. Pierwszy tron jego pontyfikatu. Pierwszy „znak sprzeciwu” tego munus utworzonego ze służby usque ad sanguinem [aż do ofiary krwi] i władzy łączenia w swym sądzie nieba z ziemią. A Wojtyła znał jedno i drugie – i nigdy nie cofnie się przed następstwami władzy i męczeństwa. Tak też, kiedy wrócił od kardynałów, był już gotowy. Był już biskupem świata i dał się ubrać w strój papieża, by wołać do kobiet i mężczyzn, do wszystkich synów stulecia: „nie lękajcie się”. Wielkie, nieprześcignione przykazanie. Przez to proste wyrażenie Wojtyła okazał się Papieżem, to znaczy ojcem, Tatą, jak pierwotnie wskazywało i zawsze wskazuje to słowo. W ten sposób świat, który spodziewał się papieża, nieoczekiwanie znalazł ojca – osobę, która świadomie posiada władzę i ją wykonuje. Bez ustępstw, z odwagą. Z tą samą odwagą, której wymagał od wszystkich innych ludzi. Odwagą przezeń nabytą jako odtrutka na wiek ideologii i coraz wyraźniej dostrzeganą w dziejach pierwszych poprzedników i tych biskupów Rzymu, którzy musieli za wszystkich wybierać kierunek, jaki ma przyjąć historia świata, dobrze wiedząc, że droga prawdy kończy się męczeństwem. Tyle jeszcze razy siedział Wojtyła na owym tronie, który tylko on zna i tam intensywnie rozmyślał, modlił się, słuchał głosu ciszy. Tam, wśród nieskończenie zróżnicowanych przeplotów mroku i światłości, Papież wyobrażał sobie tak liczne akty swojego pontyfikatu. Co ostatecznie powiedzieć światu, a czego nie mówić? Kiedy tak siedział samotnie, chcąc też odpocząć po wysiłku mówienia i wołania, wielokroć tam, na owym tronie, wyobrażenie przeszło w sen. W sen przepełniony marzeniem, a jednak będący prawie czuwaniem. Krótko mówiąc: właśnie somnium Wojtylae, czyli idea Papieża cielesnego, wręcz sportowca, lecz mającego myśl zwróconą ku niebu, w określone miejsce nieba, które jak gdyby już znał i w tajemniczy sposób odwiedził i które znowu widzi niczym w przeźroczu za plecami tłumów, przez siebie spotykanych na całym świecie i obserwowanych spod przymkniętych powiek, z czołem wspartym o pastorał. Tłumy, wielkie tłumy zgromadzone na placach, aby go poznać i wysłuchać. Aby otrzymać jego błogosławieństwo. Aby poczuć się synami, to znaczy osobami. Tak, to synowie XX wieku, ci, którzy doświadczyli upokorzeń, prześladowań, szantaży; tak, ci synowie U F O R po tylu włóczęgach odkryli tego człowieka, to ojcostwo, którego w pewien sposób im odmawiano. Ojcostwo, które skróciło wiek, stawiając pytanie nowego czasu: pytanie o to, co przyjdzie „potem” (nasz czas, czas „tych, którzy pozostali przy życiu”, a więc i czas nadziei – pewności, że historia nie kończy się tutaj, ale idzie dalej, nie napawając nas lękiem). Ojciec, który daje czas synom – słowem, obrazami, fantazją, gotowością na przyszłość, optymizmem (przyszłość, którą widzimy także w ojcowskiej cielesności, a przede wszystkim w tym fizycznym umęczeniu, sprawiającym, że ojciec jest jeszcze bardziej ojcem, ponieważ w miarę jak ubywa mu życia, to równocześnie i w odwrotnej proporcji synom tego samego życia przybywa). Ale cielesność Wojtyły nosi znamię cudu, ponieważ strzał, który winien był go zgładzić, chybił, wskazując wyraźnie, że misja ma być kontynuowana, że przed męczeństwem są jeszcze inne cele do osiągnięcia. Historia wyjaśniła, dlaczego próbowano go zabić, ale jest to prawda, której nie można ograniczyć do jednego wydarzenia, choćby ogłoszonego za prorocze. Prawda leży wewnątrz somnium, w tym tajemniczym splocie zdarzeń w połowie drogi między twardością rzeczywistości a lekkością fantazji; leży na trajektorii życia, które jeszcze nie chce się zakończyć i o którym nie wiemy, do kiedy ma z Bożej woli dla nas trwać. Myśli niezgłębione. Jan Paweł II wielokrotnie pokazał, że podąża za własnym natchnieniem, a nie za tym, co z pewnością sugerował mu kurialny oportunizm, nieprawidłowo nazywany przez watykańskich komentatorów roztropnością, mądrością tego świata. Ale Papież, który nie tylko z racji historycznych, ale o wiele bardziej z osobistego przekonania wszedł na drogę męczeństwa, nie potrzebuje tej mądrości. Potrzeba czegoś zgoła innego, aby dzisiaj i w przyszłości kontynuować dzieje Kościoła, czegoś więcej niż mądrości ograniczonej do wyboru najkorzystniejszej z okazji, które historia rozrzuca po swoich drogach. Potrzeba odwagi proroctwa: moralnej i intelektualnej energii do pochwycenia głosu Boga w potwornościach dziejowych sprzeczności i ludzkim cierpieniu. Ów głos, rozbrzmiewający w głębiach ludzkich spraw, to proroctwo, którego Papież słucha i które odważnie głosi jako „Bożą prawdę o człowieku”. Historię zmienia ta właśnie mądrość, nie zaś okazje, które człowiek jest w stanie odnotować i wśród których może pozornie wybierać, powtarzając jak gdyby pierwszy grzech świata (kiedy to, zrywając owoc, pierwszy człowiek uwierzył, że posiadł znajomość dobrego M 631 SPOŁECZEŃSTWO 12 (2002) nr 5 F O R U M 632 i złego i stał się równy Bogu). Jest to wiedza zakryta przed ludźmi, ale nie przed świętymi, którym sam Bóg ją odsłania (a i papieże, o ile nie stali się „złodziejami świętości”, są święci) – prawdopodobnie z tego powodu uczeni unoszą się pychą i nie korzą się (chyba że niektórzy, wywołując tym skandal) w uznaniu świętości, to znaczy nienaruszalności prawdy. Jest to okoliczność, która nie tylko zakazuje godzenia tego, co przelotne, z tym, co święte, ale wręcz przeciwnie, nakłada obowiązek uznania prawdy w tym drugim, czyli uznania świętości historii, której Kościół, jak powiedział Jan XXIII, jest matką i nauczycielką. Nie każda przeto historia może być nauczycielką życia, lecz tylko historia święta, historia wszystkich ludzi, ta, która dramatycznie rozwija się dzień po dniu wokół arki prawdy albo do niej szczerze dąży. Nic dziwnego, że to w obrębie tej dynamiki głęboko zanurzony w ideologiach XX wiek zakończył się pod znakiem bezbronnego człowieka, który przeżył własną śmierć i ogłosił odkupienie każdego poszczególnego człowieka i całego świata w blasku prawdy. Dlatego runęły pierwsze mury ucisku, a runą też inne. Kto sądził – żywiąc myśl niezbyt odmienną (choć o przeciwnym znaku) od tej, która uzbroiła rękę człowieka próbującego zabić Papieża – że po upadku komunizmu papieską misję należy uważać za zakończoną, omylił się, a połowa pontyfikatu jest świadectwem jego błędu. Bogaty Zachód, który chce narzucić światu porządek za pomocą wojny, nie podoba się Papieżowi. Mówił on o tym już po stokroć. Cały czas z tych samych powodów, które obwieszcza od początku swej misji – z racji godności i prawdy, które Bóg wypisał nad każdym człowiekiem i każdym ludem. Widzi ich we śnie jednego po drugim – ludzi i narody, spotkane przez siebie na świecie. Ręce trędowatych, którzy go dotykali i których on całował, dzieci, które czule przyciskał do siebie, niezliczone pieszczoty, znaki krzyża na czołach milionów kobiet i mężczyzn, którzy cierpią, ale się nie uginają i są tam, by wypełniać rozległe place wiary czasu, który jednak zostanie zapamiętany przez jej przeciwieństwo. Lata, dziesięciolecia wypełnione bluźnierstwem, buntem człowieka przeciwko Bogu. Lata przesycone hegemoniczną arogancją, która nie dopuszcza wyjątków różnych od niej i pogardza wiarą, mając ją – tak mówi – jedynie za przesąd. I nieustannie obraża wierzących w radiu, prasie, telewizji, kinie – wszędzie. I zamyka oczy, i zasłania sobie uszy, by nie czuć litości i nie słyszeć głosu prawdy. Tłum. Paweł Borkowski U F O R Ale Papież zna już kamień, którym wyłożona jest droga tryumfów. To ten sam, co z drogi krzyżowej, z drogi krzyża, który wszyscy mamy wnieść pod górę. A on jest z nami. Nie opuszcza nas. U schyłku jego ojcostwo staje się bardziej serdeczne. On nam mówi, że nas potrzebuje i dziękuje nam za modlitwę. Schyla się ku nam, aby wspólnie się starzeć i zasnąć przy naszym boku. Tak oto wróciliśmy do somnium, który wszelako powoli przechodzi w dormitio [śmierć]. To już nie sen pełen marzeń o czynach, ale zmęczenie zmysłów, które przekształca się w wizję nieba. Władza kluczy, która teraz nie rządzi w osobliwej domenie spraw duchowych, ale kieruje przejściem z jednego brzegu życia na drugi. I on na swym tronie, nieruchomo siedzący, którego sylwetkę wyrysowuje wciskający się przez okna ostatni blask wspaniałego letniego wieczoru. Od niepamiętnych czasów opowiadają, że po pałacach Watykanu krąży jasnowłose dziecko. Zwłaszcza – mówią – ukazuje się o zmierzchu papieskiej starości. I tak pewnego dnia Szwajcarzy strzegący watykańskich komnat ujrzeli, jak pod ich skrzyżowanymi halabardami przechodzi przed nie domkniętymi drzwiami sali tronowej, tak, tej samej, w której stoi fotel z napisem „Tu es Petrus”. Na nim siedział pochylony Papież. Obudzony promieniem światła – relacjonują Szwajcarzy – który wpadł przez prawie już otwarte drzwi, zobaczył, że zbliża się doń dziecko; przyjrzawszy się, rozpoznał je. Dziecko, jak gdyby nic nie ważąc, wskoczyło na poręcz fotela, by pocałować Papieża i ułożyć się do snu na jego ręku. Nikt nie wie, na jak długo ani też czy to spotkanie, opowiedziane przez gwardię szwajcarską, było pierwszym. Ale my to wiemy i wiemy też, dlaczego Papież – on i tylko on – znał to wieczne dziecko. Tak, drodzy przyjaciele, albowiem Papież nie umiera. Żaden papież nie umiera. Ani nie umiera Kościół. M 633 KSIĄŻKI 643 Ks. Piotr Nitecki, Rozpoznawać znaki nowych czasów. Nad przesłaniem Jana Pawła II po Wielkim Jubileuszu Chrześcijaństwa, przedmowa abp Henryk Muszyński, IW Pax, Warszawa 2002, ss. 192. Narodzenie 1999 roku W Boże uchyliły się drzwi wiodące nas w XXI wiek. Symbolicznym gestem było otwarcie przez Jana Pawła II Drzwi Świętych w Bazylice Św. Piotra. Niepokoje i nadzieje, które wówczas nam towarzyszyły, dzisiaj nabierają konkretnych kształtów. I dla wielu z nas nie są one optymistyczne. Widmo bezrobocia i konsekwencji z tym związanych rozciąga się na coraz większą liczbę osób zdolnych do pracy, około 826 milionów ludzi na świecie żyje w warunkach ciągłego niedożywienia, konflikty zbrojne prowadzone przy użyciu coraz to doskonalszej broni niszczą nie tylko ludność, ale i środowisko naturalne, wzmagają się antagonizmy kulturowe i religijne, manipulacja człowiekiem przekroczyła już próg indoktrynacji i weszła w fazę eugeniki. Są też oczywiście widoczne elementy pozytywne. Wzrasta poczucie solidarności międzyludzkiej, szczególnie mocno wyrażające się w momentach naznaczonych tragizmem. Rośnie świadomość współodpowiedzialności za bogactwa naturalne ziemi. To wszystko są „znaki czasów”, w którym żyjemy. Świat współczesny, przesiąknięty sceptycyzmem, cierpi jednak na brak nadziei co do możliwości zbudowania dobrobytu, bezpieczeństwa, ładu moralnego. Ale ten brak nadziei sam w sobie nie jest chorobą – jest tylko ob- jawem choroby, którą jest brak wiary, ateizm (por. CA 13, 14, 24). I tu ujawnia się właściwa rola Kościoła. W myśl jubileuszowego nauczania Jana Pawła II ma on budzić nadzieję, kierować ludzkie spojrzenie na Boga, który jako jedyny może zaspokoić ludzkie pragnienia, ma nakreślać swoje granice tam dopiero, gdzie znajduje się ostatni, może najpodlejszy człowiek. Doskonałym narzędziem służącym do realizacji takiego programu jest według Papieża nauka społeczna Kościoła. Na nią też były skierowane milenijne rozważania. Refleksja nad bogactwem myśli towarzyszących Wielkiemu Jubileuszowi nie jest zapewne sprawą łatwą. Można ograniczyć się jedynie do zestawienia najważniejszych idei, które się wówczas pojawiały. Wiele z nich dotarło do nas w ogłoszonych z tej okazji listach pasterskich, konferencyjnych przemówieniach czy kościelnych kazaniach. Można też przeprowadzać szczegółową analizę tekstów, nakładając na nie teologię znaków czasu. Książka ks. Piotra Niteckiego, profesora i wykładowcy na Papieskim Fakultecie Teologicznym we Wrocławiu, gruntownego znawcy katolickiej nauki społecznej, wpisuje się zdecydowanie w ten drugi nurt pojubileuszowej refleksji. Autor odsłania przed czytelnikiem całe bogactwo tego nauczania i wskazuje na wartość tego niedawnego wydarzenia. Pedantyczna analiza, którą przeprowadza, ma, jak się wydaje, jeden zasadniczy cel: uwrażliwić wierzących na rzeczywistość znaków czasu. Aby to się powiodło, konieczne jest ich właściwe rozumienie. Wiele miejsca poświęca ks. Nitecki na przybliżenie czytelnikowi tego niełatwego zagadnienia. Na szczęście SPOŁECZEŃSTWO 12 (2002) nr 5 644 przejrzysty wywód Autora dostarcza wielu rzeczowych informacji i tematów do przemyśleń. Pomimo, że na szerokie wody teologicznych rozważań termin „znaki czasu” wprowadzony został podczas Soboru Watykańskiego II w konstytucji Gaudium et spes, to jednak Ojcowie Soborowi ograniczyli się do ukazania przykładów owych „znaków”, nie podając właściwej temu zagadnieniu definicji. Ale od tamtego czasu teologowie zainspirowani myślą soborową dążyli do pogłębienia nauki na ten temat. Podstawowe trudności, jakie się pojawiają, gdy chcemy wypracować definicję znaków czasu, wynikają z nakładania się dwóch rzeczywistości: doczesnej i nadprzyrodzonej. Zbytnie akcentowanie którejś z nich lub nawet zredukowanie całości do jednego tylko aspektu spowoduje – sygnalizowane już przez Pawła VI – wypaczenie lub, co gorsza, niezrozumienie konkretnego znaku jako Bożego przekazu. Takim metodologicznym uchybieniem może być postrzeganie znaków czasu jedynie w aspekcie socjologicznym. Rejestruje się wówczas fakty, nawet te nadprzyrodzone, jako zjawiska empiryczne, odzierając je z całego sacrum. Uniemożliwia to wyciąganie wniosków natury teologicznej. Drugim niebezpieczeństwem jest doszukiwanie się cudowności w każdym napotkanym zdarzeniu, bezkrytycznie zinterpretowanym jako znak czasu. To znów prowadzić może do niezdrowej bigoterii, a nawet fanatyzmu. Chroniąc znaki czasu przed takimi wypaczeniami oraz korzystając z dotychczasowego dorobku refleksji teologicznej nad tym zagadnieniem, ks. Nitecki stwierdza, że są one podstawową kategorią teologiczną porządkującą i warunkującą właściwe odczytywanie relacji między Kościołem a światem. Autor rozumie je jako „doczesne wydarzenia społeczne, mające również swoją nadprzyrodzoną wymowę dla człowieka wiary i mobilizujące go do wyprowadzania z nich wniosków o charakterze pastoralnym” (s. 149). Odwołując się do Ewangelii, precyzuje: „za «znaki czasu» należy uznać te wydarzenia doczesne, które stanowią świadectwo nadejścia ery mesjańskiej, mającej w swej istocie udzielenie pomocy człowiekowi przez Boga, Jego zaangażowaniu się w służbę dla dobra człowieka. «Znaki czasu» oznaczają więc w Biblii czas wyjątkowo korzystny (kairos) dla zbawczej działalności Boga wobec człowieka” (s. 151). Stawiane jest przy tej okazji pytanie (podkreślmy od razu, że wcale nie jest ono nowe, choć wymieniane jako współczesny znak czasu): czy aby Kościół, angażując się w sferę społeczną i publiczną, nie wykracza poza swoje kompetencje? Pytają tak przede wszystkim ci, którzy chcieliby – używając nawet demokratycznych metod – nakreślić Kościołowi granice według własnych miar i przekonań, zamknąć go w kruchcie, pozbawiając prawa do otwartego głoszenia Słowa Bożego i domagania się postaw i działań z niego wynikających. Zapewne z takim twierdzeniem ks. Nitecki nieraz musiał polemizować. Wydaje się jednak, że zderzając się z tymi zarzutami, Autor odkrył właściwą na nie odpowiedź. Otóż w prezentowanej tu pracy stwierdza, że Kościół, angażując się w sprawy społeczne, czyni tak „dlatego, by – w imię zachowania własnej tożsamości – być wiernym swemu nadprzyrodzonemu i doczesnemu posłannictwu apostol- KSIĄŻKI 645 skiemu wyrażającemu się w służbie każdemu, integralnie rozumianemu w jego wymiarach nadprzyrodzonym i doczesnym, człowiekowi” (ss. 42-43). Dalej, w tym samym ciągu myśli, Autor stanowczo konstatuje: „Walka z Kościołem, próby kwestionowania wartości, którym służy, w ostateczności szkodzą [...] nie tyle samemu Kościołowi w jego wymiarze instytucjonalnym, ile przede wszystkim osłabiają człowieka. Walka z Kościołem to zatem walka z człowiekiem, z jego godnością, z jego prymatem w życiu publicznym, z jego nadprzyrodzonym powołaniem” (s. 43). Zauważmy, że w tym, co pisze ks. Nitecki, zawarta jest nie tylko obrona słusznych pretensji Kościoła do pełnego funkcjonowania w świecie; Autor stawia również przed nim wcale niełatwe zadania. Ta druga uwaga jest szczególnie warta podkreślenia. Ks. Nitecki w całej swej pracy częściej mówi o obowiązkach, które ciążą na Kościele w nadchodzącym tysiącleciu niż o jego prawach. To społeczne posłannictwo, mimo że dane jest Kościołowi od początku, tj. od założenia pierwszej wspólnoty wyznawców Chrystusa, jako integralny program chrześcijańskiej diakonii osadzony w specjalnie powołanych instytucjach, zapoczątkowane zostało w XIX wieku. Związane to było z reakcją Kościoła na pooświeceniowe prądy liberalne, wdzierające się, ze swym kultem wolności jednostki, w świadomość i struktury społeczne. Programowo modelowane społeczeństwo, wyzwolone, jak wówczas uważano, z ciasnego gorsetu nakazów i zakazów i jedynie słusznych prawd, dążyło do uwolnienia się od wpływów Kościoła. Wolność, jakiej się wówczas domagano, obejmować miała sferę gospodar- czą, polityczną, moralną i religijną. „Konsekwencją tak rozumianego liberalizmu – czytamy u ks. Niteckiego – stał się rozwój kapitalizmu z wszystkimi jego skutkami, wynikającymi z prymatu własności prywatnej nieskrępowanej zarówno godnością osoby ludzkiej, jak i względami natury społecznej, zwłaszcza zaś tragicznymi warunkami pracy robotników i – w konsekwencji – powstaniem i rozwojem socjalizmu, a później komunizmu” (s. 84). Co ważne, nie można twierdzić, że ówczesne negatywne skutki liberalizacji życia były jedynie wynikiem błędnie wprowadzanych zmian przy właściwie przyjętych założeniach. Otóż właśnie owe założenia, idee, które przyświecały reformatorom, zawierały w sobie błąd – błąd na miarę grzechu pierworodnego. Ks. Nitecki słusznie wskazuje i dobitnie dowodzi, że to właśnie „odrzucenie Bożego porządku wartości” (s. 84) zachwiało społecznym ładem. Rewolucja francuska, dążąc do wyzwolenia człowieka, doprowadziła do jego uprzedmiotowienia, a następnie do oddania go w niewolę władzy innego człowieka – posiadacza środków produkcji – lub anonimowej społeczności. W takim klimacie zrodził się w Kościele ruch chrześcijańsko-społeczny. Przypomnienie problemów Kościoła z przełomu XIX i XX wieku nie jest tu jedynie powtórką z historii. W pracy ks. Niteckiego zagadnienia te logicznie wkomponowane są w analizę czasów nam współczesnych – czasów przełomu tysiącleci. Rewolucje, te wielkie i te mniejsze, które wówczas wstrząsnęły światem, pozostawiły po sobie skutki odczuwalne również obecnie, i to z nie mniejszą siłą. Odżywają one dzisiaj choćby w postaci sekularyzmu i seku- SPOŁECZEŃSTWO 12 (2002) nr 5 646 laryzacji. Oddając się refleksji nad tymi zagadnieniami, ks. Nitecki stempluje je właśnie jako „znaki czasu”. Podkreśla jednak, że istotne jest właściwe rozdzielenie sekularyzacji od sekularyzmu, bo choć oba pojęcia mają wspólne źródło, to jednak nie są tożsame. Ks. Nitecki, mówiąc o sekularyzacji, określa je jako „zeświecczenie” w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Oznacza ono „otwarcie się Kościoła na świat rozumiany nie jako zagrożenie dla wiary, ale jako wyzwanie do służby każdemu człowiekowi, żyjącemu w tym świecie” (s. 64). Jest to dostrzeżenie słusznej autonomii świata, kierującego się własnymi prawami (por. GS 36). Kluczem do rozróżnienia między sekularyzacją a sekularyzmem jest słowo „autonomia”. Przesunięcie granicy autonomii w kierunku niezależności doprowadza do sekularyzmu, czyli uznania, „iż rzeczy stworzone nie zależą od Boga i człowiek może ich używać bez odnoszenia się do Niego” (s. 65). I taka postawa jest coraz powszechniejsza, co też jest niewątpliwie zatrważającym znakiem czasu. Spójrzmy – co sam czyni i do czego zachęca ks. Nitecki – nieuprzedzonym okiem na świat współczesny, określany mianem „ponowoczesności”. Charakteryzuje się on pesymizmem, zwątpieniem w aktualność tradycyjnie uznawanych wartości. Stąd zapewne bierze się tendencja do zastąpienia hasła: wolność, równość, braterstwo – nowym: swoboda, różnorodność, tolerancja. Budowanie nowego porządku społecznego, przy niespotykanym dotąd pędzie zmian cywilizacyjnych, dokonuje się, jak trafnie spostrzega ks. Nitecki, jakby bez idei nadrzędnej, wizji całości, celu i sensu. Ta nieokreśloność wyłaniająca się z dogmatyczne- go pluralizmu eliminuje potrzebę autorytetu, religii, tradycji czy prawdy. Szczególnie ta ostatnia wartość wydaje się w oczach postmodernistów najbardziej skompromitowana. Stąd płynie postulat, by już nie odkrywać prawdy, ale ją kreować – na własny użytek i na swoją miarę. W konsekwencji tracą sens i moc zobowiązującą uniwersalne normy moralne. Ocena zachowań ludzkich według jakichś odgórnych prawideł nie tylko trąci obskurantyzmem, ale nawet postrzegana jest jako szkodliwa. Rugowanie kolejnych zapisów z kodeksu etycznego idzie w parze – paradoksalnie? – z pęcznieniem kodeksów prawa cywilnego. Te jednak, odchodząc coraz bardziej od prawnonaturalnego ukonstytuowania, idą w kierunku pozytywizmu prawnego. Ziszcza się zatem sen śniony od czasów Oświecenia, by społeczeństwo, a nie Bóg, suwerennie władało jednostką. Propozycją Kościoła na przywrócenie sensu życiu społecznemu, skierowaną do wszystkich ludzi, niezależnie od przyjmowanego światopoglądu, jest budowanie „cywilizacji miłości”. Jej podstawowym założeniem jest prymat osoby nad wszelkimi innymi wartościami. Osobę ludzką widzi się tutaj integralnie, jako podmiot różnych odniesień, którego celem jest równie integralnie rozumiany rozwój, czyli dążenie do własnej, osobowej doskonałości, wypływającej i zarazem opartej na przyrodzonej i nadprzyrodzonej godności. Zadaniem Kościoła stawianym przed nim przez „cywilizację miłości” jest to, co stanowi jej cel: „kształtowanie postaw we właściwym poszukiwaniu hierarchii wartości, w prymacie człowieka przed rzeczą, wartości duchowych przed material- KSIĄŻKI 647 nymi, etyki przed techniką i miłosierdzia przed sprawiedliwością” – pisze, nawiązując do Jana Pawła II, ks. Nitecki. Książka obfituje w analizę różnych zjawisk społecznych, które, odczytane jako znaki nowych czasów, stają przed nami, ludźmi Kościoła, jako wyzwania na trzecie tysiąclecie. Autor uświadamia nam złożoność procesów zachodzących wokół nas oraz wskazuje na ich teologiczną głębię. Ponadto – co jest również wartością prezentowanej publikacji – ukazuje fundamentalne zasady, na których opiera się nauka społeczna Kościoła. To pozwoli nieobeznanemu gruntownie z arkanami teologii społecznej czytelnikowi na przyswojenie sobie wiedzy także o tej, jakże przecież ważnej, gałęzi chrześcijańskiej posługi. Na koniec powiedzmy, że fachowość, erudycja i precyzyjny język Autora złożyły się na dzieło o cechach zwięzłego w treści, a zarazem lekkiego w odbiorze podręcznika. Dzieło, dodajmy, tyleż cenne, ile oryginalne na rynku wydawniczym. Może to trudność zagadnienia odstręcza wielu teologów od systematycznego zajęcia się tym tematem. Na pewno Wielki Jubileusz był doskonałą okazją do przybliżenia teologii znaków czasu i ks. Nitecki z powodzeniem i pożytkiem dla nas tę okazję wykorzystał. Piotr Wróbel SPOŁECZEŃSTWO 12 (2002) nr 5 648 Francesco Compagnoni, Prawa człowieka. Geneza, historia i zaangażowanie chrześcijańskie, tłum. Stefan Bielański, WAM, Kraków 2000, ss. 368. „Wokół Współczesności”, W serii wydawanej przez Księży Jezuitów w Krakowie, pojawiła się książka Francesca Compagnoniego poświęcona genezie i historii praw człowieka. Autor jest dominikaninem i teologiem – wykłada teologię moralną na Papieskim Uniwersytecie Świętego Tomasza w Rzymie, współpracuje ze znanym czasopismem „Rivista di teologia morale”, opublikował też wiele opracowań, m. in. o osobie ludzkiej i zagadnieniach bioetyki. Jego rozprawa poświęcona prawom człowieka, przetłumaczona na język polski, bez wątpienia zasługuje na uwagę. Mieści się w pełni w formule serii „Wokół Współczesności”, która, jak czytamy, „[...] poświęcona jest zagadnieniom, które obecnie stanowią problem lub konieczne do podjęcia wyzwania” (s. 4 okładki). Autor nie stroni bowiem od własnych, czasem kontrowersyjnych hipotez, włącza się w żywy nurt dyskusji nad teraźniejszością i przyszłością doktryny i ochrony praw człowieka. Uświadamia też czytelnikowi, jak bardzo nasze współczesne pojęcia o prawach człowieka zanurzone są w kontekście historycznym. Książka Compagnoniego zawiera rzadko przytaczane w polskiej literaturze historyczne teksty poświęcone prawom człowieka oraz rozważania dotyczące rodzenia się idei praw człowieka, począwszy od Renesansu poprzez Oświecenie do chwili obecnej. We wstępie Autor pisze, że zamierza przedstawić prawa człowieka „w formie prostej i propedeutycznej w ich dwoistej postaci: jako historycznego wydarzenia i jako teoretycznego systemu” (s. 9). Prawom człowieka jako historycznemu wydarzeniu poświęcone są rozdziały I-V, przy czym, jak pisze Autor, „podział wewnętrzny [...] nie jest prosty, albowiem sam temat nie należy do prostych” (s. 12). Istotnie, nie jest to chronologicznie pisana historia rodzenia się idei praw człowieka, a raczej szereg rozważań historycznych powiązanych merytorycznie, ale nie metodologicznie. Znajdujemy na przykład bardzo ciekawe rozważania dotyczące odkrycia Nowego Świata w XV i XVI wieku i znaczenia tego faktu dla rozwoju idei praw człowieka, próbę porównania francuskiej Deklaracji praw człowieka i obywatela z 1789 roku z Deklaracją ONZ z 1948 roku, uwagi o antycznych źródłach praw człowieka, o definicji praw człowieka, o współczesnych kodyfikacjach praw człowieka, wreszcie o stosunku myśli chrześcijańskiej do rodzącej się idei praw podmiotowych w wiekach XIX i XX, ze szczególnym akcentem na myśl Jacques’a Maritaina. Jak widać, są to tematy różnorodne i każdy z nich mógłby być przedmiotem odrębnej rozprawy. Trzeba od razu zauważyć, że jest to pewna niedogodność książki Compagnoniego. Czytelnik zorientowany w materii potrafi oczywiście umiejscowić ciekawe rozważania Autora w całokształcie wiedzy o historii praw człowieka, dostrzec elementy celowo czy przypadkowo pominięte, ewentualne niedopowiedzenia; czytelnik zaś słabiej wyrobiony może zgubić się w mnogości wątków. KSIĄŻKI 649 Z kolei w rozdziałach VI-VIII Compagnoni skupia się na teraźniejszości. Znajdujemy tu interesujące hipotezy i rozważania teoretyczne wybiegające w przyszłość, jak również dyskusje z współczesnymi ujęciami w literaturze fachowej podstaw filozoficznych praw człowieka. Biorąc pod uwagę różnorodność rozważań i wątków, trudno jest w pełni zgodzić się z Autorem, że jest to „propedeutyczne” przedstawienie praw człowieka. Istnieją bowiem fragmenty erudycyjnie i filozoficznie bardzo zaawansowane, zwłaszcza w drugiej części pracy. Jest jednak faktem, że poszczególne tematy przedstawiane są bardzo nieszablonowo, niekiedy w sposób zaskakujący, choć bynajmniej nie bulwersujący, rzadki w literaturze przedmiotu. Dotyczy to nawet tak „popularnych” tematów jak omówienie francuskiej Deklaracji z 1789 roku, Deklaracji ONZ z 1948 roku czy Deklaracji etyki globalnej z 1993 roku. W książce Compagnoniego przewija się cały szereg wątków szczegółowych; do niektórych z nich powrócimy. Naczelne wszakże przekonanie Autora, rozwijane w całej książce, można grosso modo sformułować następująco: w prawach człowieka porządek moralny (prawo naturalne) i prawny spotykają się. Są więc prawa człowieka historyczną koniecznością. Moralne i prawnonaturalne przekonania ludzi, obecne w kulturach od ich zarania, niejako „materializują” się w prawach człowieka, stając się rzeczywistością legalną (prawną). Są etapem przechodzenia od starożytnych i średniowiecznych koncepcji natury poprzez teorie prawa naturalnego, a następnie ich zaprzeczenie w XIX i XX wieku, do ujęć prawnych, połączonych z praktyczną ochroną; są, używając terminologii Autora, historycznym wydarzeniem. Compagnoni pisze na ten temat: „Uznając zatem klasyczne rozróżnienie pomiędzy ujęciem prawnym a moralnym praw człowieka, wydaje się jasne, iż oba wymiary muszą iść de facto razem, gdyż jeśli jest prawdą, iż bez praw skodyfikowanych impuls moralny ma niewielkie znaczenie realne, to prawdą jest również, iż bez tego drugiego pierwsze pozostają jedynie pustymi paragrafami o wątpliwej skuteczności i znikomym zastosowaniu” (ss. 11-12). Sama teza nie jest nowa ani oryginalna, ale jej uzasadnienie zawarte w książce jest bardzo interesujące. Przytoczony fragment wymaga wszak pewnego wyjaśnienia, które trzeba podjąć, albowiem dotyczy ono meritum stanowiska Autora. Przede wszystkim prawo naturalne wiąże on (mówiąc znów grosso modo) z moralnością, a prawa człowieka z rzeczywistością ustawy (kodyfikacją) i dostrzega rzeczywiste niebezpieczeństwo, które zresztą ma miejsce w doktrynach historycystycznych i pozytywistycznych – oderwania prawa od moralności. Uważa też, że przeciwstawienie się owemu niebezpieczeństwu jest głównym powodem, dla którego współczesny Kościół tak bardzo angażuje się w ochronę praw człowieka. Angażuje się, aby poprzez prawa człowieka przywracać organiczny związek prawa i moralności. Czy taki pogląd jest historycznie i merytorycznie słuszny? Generalnie oczywiście tak. Rozdzielanie prawa i moralności w erze nowożytnej jest bezdyskusyjne. Trzeba jednak pamiętać, o czym zresztą Autor pisze, że relacja między prawem naturalnym a moralnością jest dość skomplikowa- SPOŁECZEŃSTWO 12 (2002) nr 5 650 na i nie można ich po prostu utożsamić. Z drugiej strony kodyfikacje i ochrona praw człowieka w toku historii zawsze miały wyraźną inspirację moralną. Moralność, przeżywana bezpośrednio przez jednostki i społeczeństwa, była nawet naczelnym impulsem do formułowania praw człowieka. Prawo naturalne natomiast, będąc ontyczną podstawą moralności, nie narzuca się ludziom z taką oczywistością, wymaga refleksji i wiedzy. Stałe niebezpieczeństwo oddzielania prawa od moralności bardziej więc dotyczy stanowisk teoretycznych (niekiedy propagandowych) niż konkretnej praktyki życia na dłuższą metę. Kolejnym ważnym nurtem rozważań Autora jest uzasadnienie tezy, że prawa człowieka nie tylko nie są obce tradycji chrześcijańskiej, ale przeciwnie, są z nią organicznie związane. Ten wątek rozwija w rozdziałach I, IV, V i VI. Ukazawszy prawa człowieka z perspektywy chrześcijańskiej, a ściślej katolickiej, tak oto pointuje swe rozważania: „[...] w Kościele, niezależnie od tradycji nowożytnej, istniała chrześcijańska tradycja praw człowieka, poczynając od Księgi Rodzaju, poprzez wypowiedzi Ojców Kościoła takich jak św. Leon Wielki, teologów takich jak św. Tomasz z Akwinu oraz biskupów takich jak Bartolomé de Las Casas. Z tego względu zasadnicza przemiana, jaka dokonała się podczas Soboru Watykańskiego II, nie oznacza zerwania z tradycją, lecz najświeższy rozwój tradycji wykazującej podobieństwo do tej, która uważana jest za naturalną ewolucję dogmatów” (s. 193). Wypowiedź ta wiąże się z ogólnym stanowiskiem Autora. Nie zgadza się on bowiem z tezą, że pojawienie się praw podmiotowych (subiektywnych i wyrastających z tradycji indywidualizmu) oznaczało bunt przeciwko tradycji chrześcijańskiej i kościelnej (w terminologii Autora – neoilluminizm). Przeciwnie, uważa, iż idea niezbywalnych praw człowieka jako takiego zawarta jest zarówno w Objawieniu, jak i w tradycji katolickiej i kościelnej. Fakt ten ujawnił się w dobie odkryć nieznanych dotąd chrześcijanom ludów Ameryki, a wyraził w uznaniu prawa tych ludów do wolności, własności i dobrowolnego wyboru religii (bulla Pawła III Sublimis Deus). Powstaje zatem pytanie, dlaczego przez kilka wieków stosunek Kościoła katolickiego do praw człowieka był tak powściągliwy. Odpowiedź na to pytanie Compagnoni rozwija w toku pracy, a okazuje się ona dość złożona. Zawiera zarówno wątki teoretyczne jak i, przede wszystkim, praktyczne. Powodem praktycznym był fakt wykorzystywania praw człowieka do celów politycznych przez ośrodki antyklerykalne w wieku XVIII czy XIX. Nie względy merytoryczne zatem, a polityczne i duszpasterskie decydowały o stosunku papieży do idei gwarantowania w ustawodawstwie subiektywnych praw człowieka, a ocena tego zjawiska jest o wiele bardziej skomplikowana niż się to często przedstawia. Można przytoczyć wiele wypowiedzi Autora na ten temat. Wyjaśniając swe stanowisko, cytuje znaną wypowiedź Papieskiej Rady „Iustitia et Pax” z dokumentu Kościół i prawa człowieka, nr 18: „Wielkie przemiany spowodowane owymi ideami wolności, postępu i obrony praw człowieka i obywatela, uznanymi przez wiek Oświecenia oraz rewolucję francuską, laicyzacja społeczeństwa, która pojawiła się jako reakcja na klerykalizm, pilna potrzeba KSIĄŻKI 651 przeciwstawienia się indyferentyzmowi, naturalizmowi, a zwłaszcza totalitarnemu i antyklerykalnemu laicyzmowi, liberalnemu w założeniach, lecz agresywnie występującemu przeciw Kościołowi oraz wszelkim formom religijności często prowadziły papieży do przyjmowania postawy nacechowanej ostrożnością, niechęcią i czasami wrogością czy potępieniem” (ss. 185-186). Trzeba też pamiętać, że krytyka zarówno rewolucji francuskiej, jak i samej Deklaracji nie wychodziła tylko z kręgów kościelnych i do dziś dnia, podobnie jak w wieku XIX, jednoznacznej oceny w tym względzie nie ma. Również niemiecka tradycja protestancka krytycznie odniosła się do rewolucji francuskiej i Deklaracji. Zarzucała przede wszystkim przejście od rewolucji do terroru, oderwanie od bazy teologicznej, indywidualizm, i to często w imię praw człowieka. Panuje zatem pogląd, który można by streścić następująco: ceni się walor uniwersalny Deklaracji i postawienie praktyczne problemu wolności, ale krytykuje konkretne zastosowania historyczne. Zasygnalizowane powyżej niebezpieczeństwo oddzielenia praw człowieka od moralności, prawa naturalnego, teologii – co tak niepokoiło Kościół – ma też przyczyny filozoficzno-kulturowe. Ich wyjaśnieniu poświęcony jest bardzo interesujący, ale wymagający pewnego przygotowania filozoficznego rozdział VII. Tu właśnie Campagnoni ujawnia się w pełni nie tylko jako erudyta i teolog, ale też jako filozof, może nawet filozof przede wszystkim. Analiza takich pojęć jak prawo naturalne, skłonności naturalne, natura, błąd naturalistyczny, możliwość przejścia od bytu do powinności itd. uderza znawstwem problemu i umieję- tnością rzetelnej analizy z wykorzystaniem bogatej literatury. Trudno w tym miejscu prezentować bliżej rozważania Compagnoniego czy wchodzić w polemikę. Ograniczmy się zatem do prezentacji kilku ważniejszych wniosków Autora, pomijając bogatą argumentację. Pierwszy wniosek jest taki, że nastąpił (w długim czasie zresztą) proces stopniowej deprecjacji prawa naturalnego, zarówno w świadomości społeczeństw, jak i w teoriach filozoficznych, a także proces stopniowego zrywania więzi między naturą, prawem naturalnym (błąd naturalistyczny) i prawami człowieka. Dla praw człowieka poszukuje się dziś zupełnie innych podstaw. Oddajmy głos samemu Autorowi: „Z faktu, że dzisiaj kultura zachodnia jest całkowicie przeciwna takiemu związkowi [tj. praw człowieka z prawem naturalnym], wynika, że każde odwołanie się do prawa naturalnego, nawet w celu uzasadnienia praw człowieka, zostaje odrzucone. Zresztą takie odrzucenie wynika też przypuszczalnie z aktualnej sytuacji całkowitego oddzielenia moralności od prawa, podczas gdy klasyczna teoria prawa naturalnego traktuje prawo oraz ogólnie życie polityczne jako część – niekiedy nawet dominującą, jak widzimy to u Arystotelesa – życia moralnego” (s. 240). Compagnoni odrzuca, rzecz jasna, tę współczesną tendencję i bardzo wnikliwie argumentuje za koncepcją klasyczną, w której prawa człowieka mają swe zakotwiczenie w prawie naturalnym. W tym celu przywołuje teksty Arystotelesa i św. Tomasza, interpretując naturę dynamicznie i celowościowo. Taka interpretacja pozwala zrozumieć cały dynamizm treści praw człowieka. SPOŁECZEŃSTWO 12 (2002) nr 5 652 Ostatnie podrozdziały tej bardzo interesującej części teoretycznej poświęcone są prawom człowieka w Kościele i etyce globalnej. W tej pierwszej sprawie Autor argumentuje, że zwłaszcza po Soborze Watykańskim II jest miejsce na prawa człowieka w łonie samego Kościoła, jak określa to Autor: „we właściwych ramach wspólnoty wiary” (s. 246). Chodzi w tym wypadku o to, aby w prawa człowieka wpisany był aspekt eschatologiczny i teologiczny. Sens praw człowieka w Kościele jest zatem nieco inny niż we wspólnocie politycznej. Compagnoni pisze: „do Kościoła mogą i powinny odnosić się wszystkie prawa człowieka będące do pogodzenia z jego istotą, a zatem w sposób jedynie analogiczny do pojmowania praw człowieka w ramach państwa” (s. 243). Z sympatią odnosi się Compagnoni do powstałej w 1993 roku Deklaracji etyki globalnej. Dokument ten, opracowany przez Hansa Künga, jest krytykowany z wielu stron, zarówno liberalnej, jak i kościelnej. Autor jednak, podzielając zdania krytyczne, uważa go za na tyle doniosły, że umieszcza go w aneksie. Głównym powodem sympatii dla owej Deklaracji jest, mające uzasadnienie w treści dokumentu, przekonanie Autora, że „świat wielkich religii jest jedną z niewielu rzeczy, jakie łączą na płaszczyźnie moralnej całą ludzkość” (s. 250). Compagnoni kończy swą pracę interesującym rozdziałem (VIII) dotyczącym przyszłości promocji i ochrony praw człowieka. W istocie rozdział ten dotyczy trudności, jakie współcześnie napotyka ochrona praw człowieka. Trudności te, jak się okazuje, pojawiają się nawet w zakresie spraw podstawowych, w pierwszym zaś rzędzie w kwestii uniwersalności praw człowieka. Jest ona negowana i w teorii, i w praktyce. Gdy chodzi o teorię, to głównym argumentem przeciw uniwersalności praw człowieka okazuje się nadal odwoływanie do różnic regionalnych, czy to na poziomie kultur, czy tradycji. Wątpliwości tego typu zgłaszają zwłaszcza kraje azjatyckie (Pakistan, Chiny, Indonezja, Syria, Iran i in.). Compagnoni na odparcie takich argumentacji przywołuje słynną wypowiedź Mahatmy Gandhiego: „Jeśli politycy kryją się teraz za kulturą i religią, to mówią kłamstwa własnym narodom, to okłamują świat, to zdradzają naszą niepodległość” (s. 257). Przy bliższej analizie okazuje się, że państwom chodzi nie tyle o względy kulturowe, ile o praktyczne interesy, dotyczące przede wszystkim bieżącej polityki (w tym ekonomicznej). Compagnoni wskazuje na ogromną hipokryzję argumentacji stosowanej przez wszystkie strony sporów. Hipokryzja ta jest niekiedy tak daleko posunięta, że prawa człowieka są jawnie wykorzystywane jako narzędzie polityki. Tym bardziej zatem trzeba, zdaniem Autora, znaleźć dla nich mocniejszy grunt niż pragmatyczny i utylitarny, grunt w prawie naturalnym czy nawet religii. Stoi nieodmiennie na stanowisku wyrażonym w Deklaracji wiedeńskiej z 1993 roku, że: „Uniwersalna natura owych praw i wolności pozostaje poza wszelką wątpliwością [...] Prawa człowieka i podstawowe wolności są prawem przyrodzonym wszystkich istot ludzkich” (s. 254). Książkę Compagnoniego zamyka Dodatek zawierający interesująco dobrane teksty historyczne. Oprócz znanych tekstów Deklaracji francuskiej (1789) i ONZ (1948) Autor zamiesz- KSIĄŻKI 653 cza dokument Międzynarodowej Komisji Teologicznej pt. Godność i prawa osoby ludzkiej (1984), tekst Deklaracji wiedeńskiej (1993) oraz Deklaracji etyki globalnej (1993) wraz z zasadami etyki światowej. Historyczne teksty bardzo wzbogacają oczywiście rozważania Autora i je dokumentują, jednakowoż trzeba pamiętać, że różne teks- ty współczesne dotyczące praw człowieka (a jest ich bardzo dużo) zmierzają do relatywizacji i spłycenia tych praw, oderwania ich od realistycznie ujętej natury ludzkiej. Do tych zagrożeń Autor podchodzi być może nie dość ostrożnie. Krzysztof Wroczyński