Dodatek do Biuletynu Informacyjnego Krajowego Centrum ds. AIDS
Transkrypt
Dodatek do Biuletynu Informacyjnego Krajowego Centrum ds. AIDS
Dodatek do Biuletynu Informacyjnego Krajowego Centrum ds. AIDS we Centrum ajo ds. Kr HIV / AIDS w kulturze i sztuce Miała Pani dużą rodzinę? Mam siostrę i dwóch młodszych Czy ta muzyka, Pani śpiew, jest jakąś formą broni przeciwko poczuciu odrzucenia? braci. Co robią? Siostra była psychologiem, już nie pracuje. Jeden z braci walczy z rakiem. Nie pracuje. A drugi? Nie bardzo wiem, czym się zajmuje. Nigdy tak o tym nie myślałam. Ale tak. Mam potrzebę wyrażania się poprzez śpiew, uwalniania i oczyszczania. Nie muszę być na scenie. Kiedy jako dziecko śpiewałam w kościele, zawsze czułam się taka obmyta. Kiedy skończył się Pani strach? Jak to? Bo go w krzyżu boli (śmiech). Ma jedną niestałą pracę po drugiej. Przestałam się orientować. Jak wyglądała społeczność Stephens? Znam tylko społeczność czarnych. Chodzili do pracy, do kościoła. Nie było klubów, restauracji, golfa, wakacji. Pracowali, pracowali i pracowali. Życie obracało się wokół Kościoła i jego spraw. Czuli się ze sobą związani i wspierali się. Myślę o swoim dzieciństwie, bo mnie pan zapytał, ale chyba nie było takie złe, mimo że moi rodzice byli ubodzy. Lubiłam chodzić do szkoły. Lubiłam się uczyć. A śpiewać? Podobno zaczynała Pani, śpiewając w kościele? Śpiewałam hymny i ten gatunek muzyki, który nazywamy spiritual. Kochałam to. Spiritual gospel? No właśnie. Zawsze myli się gospel ze spiritual, czyli z muzyką ducha. Gospel jest późniejsze. Spiritual było muzyką niewolników. Pozwalano im chodzić do kościoła. Tam czuli się wolni. W religii chrześcijańskiej, w cierpieniu Chrystusa znajdowali coś, co było im bliskie. Muzyka ducha to głos. Prawie nigdy nie używa się instrumentów. Gospel dopuszcza instrumenty. Spiritual pochodzi od ludzi. Nie było wielkich kompozytorów, niewolnicy sami „stwarzali” muzykę. Wciąż go czuję. Jest w kościach. Tylko teraz bardziej świadomie o nim myślę. Można żyć pełnią, ale czasem on wraca. Pojechałam do Afryki, kiedy uwolniono Nelsona Mandelę, kiedy dopuszczono go do władzy. To było w Johannesburgu. Poszłam z przyjaciółmi do restauracji, a tam ciągle wisiała tabliczka "Tylko dla białych". Wiedziałam, że już nic nie znaczy, że ktoś zapomniał ją zdjąć, a mimo to powróciłam do doświadczeń z dzieciństwa. Stąd wiem, że strach nie minął. A dzień, kiedy polityka apartheidu została obalona, gdy już mogła Pani zjeść w barze kanapkę? Ta zmiana przyszła naturalnie. To ciekawe, bo jakbym jej nie zauważyła. Może dlatego, że byłam starsza. A czy pan pamięta moment zmiany w Polsce? Chwilę, w której skończyły się kolejki i mógł pan kupić to, co chciał? To jest w jakimś sensie podobne. Przypomina mi się historia ze Związku Radzieckiego. Miałam recital. Akompaniowali mi radzieccy muzycy. Chcieliśmy coś zjeść po koncercie. Musieliśmy przekupić kilka osób w hotelu, żeby ci muzycy mogli ze mną, cudzoziemką, wejść do restauracji. U nich też się wszystko zmieniło. Czy myśli pan, że oni pamiętają ten moment zmiany? Czy kiedy zaczynała Pani karierę, spotykały Panią przejawy rasizmu? Identyfikuje się Pani bardziej z gospel czy z muzyką niewolników? Pamiętam to, co dobre. Czułam dużo wsparcia ze strony tych, którzy zobaczyli mój talent i którzy chcieli mnie ochronić z powodu koloru skóry. I którzy wiedzieli, że mam dar, ale nie mam pieniędzy. Pomagali mi zdobywać stypendia. Pomogli mi zacząć. Oczywiście z tą drugą. Trzeba ją zachować. Lubię gospel, ale nie mam bardzo gospelowego głosu. Pani praca na rzecz uchodźców i pokrzywdzonych, walka o ich prawa, ma związek z Pani przeszłością? 2 www.aids.gov.pl Pewnie. Jestem jedną z nich. Łatwo potrafię wczuć się w ich sytuację. Mimo że naszych doświadczeń życiowych nie można porównać. Moje życie jest błogosławione. Śpiewałam koncert w Bośni. Towarzyszył mi chór. Była tam dziewczynka, która następnego dnia przyszła do hotelu. Powiedziała, że jest dumna, że mogła ze mną śpiewać i że ma dla mnie prezent. Wyjęła mały łańcuszek. Omal się nie rozpłakałam. Ten łańcuszek był jej jedyną cenną rzeczą. Mam go do dzisiaj. Zaprosiłam ją na śniadanie, ale odmówiła. Wstydziła się, choć była głodna. Miała na imię Izabela. Chciałam ją później odnaleźć, ale mi się nie udało. Albo kobieta, którą spotkałam w Ruandzie. Miała na rękach dwoje dzieci. Jedno maleńkie karmiła piersią. Na drugiej ręce było chude dziecko z dużym brzuszkiem. Miało może pięć lat. Nie jadło. Nawet gdyby próbowała je karmić, już nie umiało jeść. Ktoś mi powiedział wtedy, że w oczach można zobaczyć śmierć i chęć życia. Ten starszy chłopiec nie miał już siły żyć. Widziałam więc matkę, która po prawej miała dziecko, które chciała utrzymać przy życiu, a po lewej drugie, które musiała stracić. Jak mogę równać nasze doświadczenia? Ale jest coś wspólnego między Wami. Spotykamy się gdzieś na poziomie uczuć. Kiedy wracam do świata Zachodu, zauważam tyle rzeczy, które są niepotrzebne. Optyka się zmienia. Gdy widzi się ludzi walczących o życie, trudniej jest żyć w świecie dostatku. Czuje się Pani bardziej Amerykanką czy Europejką? Obywatelką świata. Życie podzieliłam po połowie. Teraz chyba bardziej jestem Europejką, bo mieszkam w Szwajcarii i Szwecji. Tu urodziła się "Solidarność". A ja, jak panu wiadomo, jestem aktywistką. Lubię walczyć. Jestem zwierzęciem politycznym. Ameryka postrzegana jest w Europie coraz bardziej jako kraj rasistowski, żeby odwołać się choćby do traktowania irackich jeńców wojennych. Myślę, że polityce amerykańskiej bardzo zaszkodziła nielegalna wojna Nr 3/25/2005 HIV / AIDS w kulturze i sztuce