Generuj PDF - World of WarCraft
Transkrypt
Generuj PDF - World of WarCraft
Data publikacji : 15.11.2011 Skraj nocy Sylvanas Windrunner dryfuje po oceanie spokoju, gdzie fizyczne odczucia zastąpione są czystymi emocjami. Może dotknąć szczęścia, widzieć radość, słyszeć spokój. To jest życie pozagrobowe, jej przeznaczenie. Nieskończony ocean, w którym znalazła się, kiedy zginęła broniąc Silvermoon. Tutaj jest jej miejsce. Za każdym razem, jej wspomnienie tego miejsca niszczało. Dźwięk oddala się. Wizja zdaje się być ledwie pamiętanym snem. Jednak z przerażającą klarownością, wspomnienie zawsze kończy się tak samo: dusza Sylvanas zostaje wyrwana. Ból jest tak niewyobrażalny, że pozostawia jej duszę rozerwaną na zawsze. Śmiejąca się twarz Arthasa Menethila, z przekrzywionym uśmiechem i martwymi oczami, wpatrzona w nią, kiedy przeciągnął ją ponownie do świata. Zbezcześcił ją. Jego śmiech - ten pusty śmiech - jest wspomnieniem przyprawiającym ją o ciarki. * * * "Ty sukinsynu!" ryknęła Sylvanas, kopiąc na bok fragment roztrzaskanej zamarzniętej zbroi Króla Lisza. Jej głos, pusty i przerażający, załamał się pod ciężarem jej nienawiści. Dźwięk rozszedł się po szczytach Icecrown, przemierzając doliny niczym mgły, które od zawsze wypełniały to ponure miejsce. Przybyła do jego dawnej siedziby sama. Na szczyt Icecrown Citadel, gdzie tron mrozu górował nad płaskowyżem białego lodu. Oczywiście to egoistyczne dziecko, które znała zasiadłoby właśnie tutaj, na szczycie świata. Jednak gdzie był teraz? Pokonany. Nie czuła już jego mrocznej obecności w zakątkach swej podświadomości. Fragmenty jego zniszczonej zbroi leżały na białym szczycie tuż przed jego tronem, otoczone pociemniałymi zamrożonymi fragmentami ciał tych, którzy wreszcie sprowadzili go na kolana. Sylvanas żałowało, że nie było jej tam, aby mogła zobaczyć jak został pokonany. Podniosła zniszczoną rękawice, która wcześniej chroniła dłoń dzierżącą Frostmourne. Wreszcie nie żyje. Jednak dlaczego wciąż wewnątrz czuła tę pustkę? Dlaczego wciąż pulsował w niej gniew? Rzuciła fragment zbroi ze szczytu, patrząc jak znika w gęstej mgle. Nie była sama. Dziewięć błyszczących duchów zebrało się wokół szczytu, a ich ozdobione maskami twarze zwróciły się w jej kierunku, w czasie kiedy ich eteryczne ciała utrzymywały się na niematerialnych skrzydłach. To były Val'kyr, prastare wojownicze damy, które zostały zniewolone przez Arthasa. Dlaczego pozostały w tym miejscu? Sylvanas nie wiedziała, jednak wcale jej to nie obchodziło. Nie stały na jej drodze, milczały i nie ruszały się, nawet kiedy Sylvanas krzyczała. Czy przyglądały się jej? Oceniały? Ignorowała je i ruszyła przez śnieg do tronu Arthasa. Ktoś inny siedział na tronie. Początkowo Sylvanas myślała, że jest to ciało Arthasa, ułożone w tym miejscu i zamknięte w lodowej kopule, jednak sylwetka była zupełnie inna. Podeszła do tronu i przetarła powierzchnię lodu, wpatrując się w uwięzioną w środku postać. Człowiek, tak. Rozpoznała profil naramiennika Przymierza. Jednak ciało było całe poparzone, a skóra spalona niczym mięso z rusztu. Miał na sobie koronę Arthasa - a jego oczy - nagle zrozumiała... Zastąpili go. Nowy Król Lisz zasiadł na tronie! Po raz kolejny Sylvanas krzyknęła, a początkowy szok przerodził się w kipiący szał. Uderzyła otwartą dłonią o lód, następnie pięścią. Powierzchnia bryły pękła. Nieruchoma twarz znalazła się za złożoną z pęknięć pajęczyną. Jej krzyki ucichły, znikając w mgłach otaczających szczyt. Zastąpili go. Czy to znaczy, że zawsze będzie istniał Król Lisz? Idioci. Naiwnie zakładają, że ich marionetka na tronie któregoś dnia nie zechce sama kreować rzeczywistości. Albo co gorsza: stanie się bronią w rękach czegoś jeszcze bardziej przerażającego. To był straszny cios. Spodziewała się dotrzeć tutaj w chwale, a nie odnieść kolejną porażkę. Pyrrusowe zwycięstwo. Jednak odeszła wyprostowana od tronu, akceptując, że cykl będzie wciąż trwał. Arthas nie żył. Jakie znaczenie miało to, że kolejne zwłoki zasiadły na jego pustym tronie? Sylvanas Windrunner wreszcie dokonała swej zemsty. Wizja, która prowadziła ją i jej lud przez tyle lat, w końcu się spełniła. Żadna cząstka jej zniszczonego, wskrzeszonego ciała nie przejmowała się tym, dokąd zmierzać będzie teraz świat. Wszystko dobiegło końca. Częściowo była zdziwiona tym, że istniała, bez jego przerażającej obecności czającej się w jej umyśle. Odeszła od tronu i powoli obróciła się, aby przyjrzeć się zimnemu, szaremu światu wokół niej. Jej myśli powróciły do miejsca wypełnionego spokojem, ledwie zapamiętanego wspomnienia tego, co czeka ją po drugiej stronie. Dom. Nadszedł czas. Powoli zbliżyła się do krawędzi lodowej platformy. Setki metrów pod nią, skrywany przez gęstą mgłę, znajdował się las połamanych, szpiczastych odłamków saronitu, który widziała wcześniej. Sam upadek by jej nie zabił, jej ożywione ciało było niemal niezniszczalne. Jednak te kolce, utwardzona krew starego boga, nie tylko rozdarłyby jej ciało, ale również zniszczyłyby jej duszę. Pragnęła tego. Powrócić do spokoju. Zadanie, którego podjęła się w lasach Silvermoon wraz ze śmiercią Arthasa, zostało zakończone. Zdjęła z ramienia swój łuk i odrzuciła go na bok. Zabrzęczał upadając na nierówną powierzchnię lodu. Następnie zdjęła kołczan. Strzały wysypujące się z niego spadały w dół fortyfikacji Icecrown Citadel, znikając jedna ze drugą w gęstej mgle. Pusty kołczan bezgłośnie wylądował tuż obok jej stóp. Jej poszarpany, ciemny płaszcz, nieograniczony już zdjętą przed chwilą bronią, w zimnym wietrze zaczął wić się wokół jej szyi. Nie czuła zimna, tylko ból. Wkrótce nie będzie czuła już nic. Powoli wyobrażała sobie, jak jej dusza dociera do miejsca wypełnionego spokojem po raz pierwszy od niemal dekady. Przechyliła się w stronę krawędzi. Zamknęła oczy. Jak jeden mąż, Val'kyr odwróciły się w jej stronę. ...................................................................................................................................................................................... ................................. GILNEAS "Naprzó..." wykrzyknął marszałek, jednak jego komenda została urwana w chwili, kiedy pocisk roztrzaskał jego żuchwę. Mur znajdujący się przed nim był zniszczony, jednak wciąż dawał schronienie strzelcom ukrytym w ulewie na jego szczycie. Z nieba lał się rzęsisty deszcz, który sprawiał, że zarówno obrońcy jak i najeźdźcy byli zupełnie przemoczeni. Podobnie jak niszczyciele i wozy mięsa artylerii marszałka, również jego piechota nie poczyniła żadnych postępów. Każdy normalny człowiek z pewnością by zginął, jednak w związku z tym że marszałek i tak już nie żył, szybko wygrzebał się z błota, plując krwią i posoką z pozostałości swojej twarzy. Na północ stąd, Garrosh Hellscream, próbował dowiedzieć się co dzieje się na froncie. Widział szary zarys wielkiego Gilneańskiego muru, poprzerywany w wyniku zniszczeń wywołanych przez Kataklizm. Jeśli jego Kor'kroni znaleźliby się na froncie, z łatwością by się przedarli. Parsknął kiedy pokonana grupa zwiadowcza Forsaken powróciła przez mokradła. Nawet po odniesieniu zwycięstwa, Forsaken wyglądali jak zwłoki; po porażce wyglądali znacznie gorzej. "Twoi zwiadowcy są bezużyteczni. Wysłałem ich, aby nękali obrońców murów, a oni przyczołgali się z powrotem niczym zbite psy." Garrosh parsknął nawet nie patrząc na swych towarzyszy. Potężny brązowoskóry ork miał przy sobie swój najpotężniejszy oręż, jego żylasty, wytatuowany biceps wyłaniał się spod ogromnych kłów jego naramienników. Mimo, że stał tuż przed swoim namiotem, nie chciał zejść z deszczu, który spływał po jego ciele i czarnej szczęce. Tuż obok potężnego orka, schroniony pod namiotem, Master Apothecary Lydon wyglądał na bardzo cherlawego. Jego zniszczona twarz znikała za roztarganymi fioletowymi włosami, w czasie kiedy starał się wymyślić odpowiedź, która nie wywoła kolejnej serii obelg ze strony wodza. "Mogę cię zapewnić, że robią wszystko co mogą," powiedział wyważonym tonem. "Gilneańscy obrońcy są z pewnością w strzępach." "Dlaczego zatem twoi zwiadowcy przyczołgali się z powrotem zamiast przeć do przodu?" Garrosh kopnął w beczkę. Tuż za nim jego żołnierze stali w deszczu: cztery kompanie elitarnych orkowskich i taureńskich wojowników, wspierani przez pięć batalionów z Orgrimmar. Zajmowali oni pola Silverpine. Morze zielonych i brązowych twarzy pod szkarłatnymi sztandarami. "I gdzie są te obiecane oddziały z Lordaeronu? One mają przełamać opór. Tracimy czas." Lydon dokładnie wiedział, że lepiej nie dyskutować na temat taktyki z upartym wodzem, jednak z każdą chwilą bliżej godziny ataku stawał się coraz bardziej zdesperowany. Oblizał swe szare usta purpurowym językiem i postarał się odpowiedzieć tak, aby był przekonywujący. "Spowolnione przez deszcz, z całą pewnością, jednak powinny wkrótce tu dotrzeć. To są... zdecydowanie... najlepsi z Lordaeronu. Samo serce naszej piechoty i fundament naszego istnienia..." Garrosh przyłożył dłoń do swego policzka. Przyjrzał się okolicy i w myślach rozmieścił nadchodzącą piechotę i kawalerię, kiedy nagle przemówił Lydon. "Ale nie możesz ich wysłać do centralnej wyrwy w murze," Lyndon kontynuował. "To jest... zwężenie. Dobrze ufortyfikowane, bacznie obserwowane. Wojska w ciężkich zbrojach na wierzchowcach nie będą mogły tam manewrować; zostaną zdziesiątkowane przez ostrzał muszkietów z ruin muru. Z pewnością wiesz..." "Oczywiście, że tak!" odpowiedział Garrosh. "Drzwi są poruszone; teraz trzeba je tylko wyważyć. Do tego nadaje się twój gatunek." Teraz wódz spojrzał wprost na niego, jego chłodny wzrok wbił się w żółte światło wypełniające oczodoły rozmówcy. "Wy już jesteście trupami, niemal niemożliwymi do pokonania. Zalejecie to zwężenie, otworzycie drogę dla Hordy. Jeśli będzie trzeba, przejdziemy po moście ze zmasakrowanych ciał. W ten sposób zdobywa się twierdze. Tak wygrywa się wojny." Lydon uniósł dwa kościste palce. "Jednak jeśli moglibyśmy użyć... tylko szczypty plagi. Tylko po to, aby otworzyć przejście. Nawet mniej niż - tylko odrobinkę! Bardziej po to, aby wywołać strach i panikę niż..." Ręka Garrosha przecięła powietrze, ciskając w namiot strugą deszczu, kiedy nagle uderzyła w twarz Lydona. Nieumarły wzdrygnął się jakby został kopnięty przez konia, jednak udało mu się ustać po tym ciosie. "Jeśli sugerujesz użycie chociażby uncji tego ścierwa które ukryliście, spalę ciebie i twoje ściekowe miasto." Garrosh parsknął. Obrócił się ponownie w stronę działań wojennych. Upokorzony, Master Apothecary Lydon wymamrotał przez zaciśnięte zęby, "Tak, wodzu." Jednak tak naprawdę kipiał ze złości. Gdzie jest Mroczna Pani Sylvanas? zastanawiał się, obracając swe puste oczodoły w stronę szarego nieba. Dlaczego nie ma jej tutaj, aby sprzeciwić się tej bestii? ...................................................................................................................................................................................... ................................. Sylvanas stała na krawędzi szczytu Icecrown, jej oczy były zamknięte. Uniosła do góry ręce. Mimo, że wiatr był przeraźliwie zimny, ona tego nie czuła. Wyczuła w pobliżu czyjąś obecność i otworzyła oczy. Val'kyr podleciały do niej, wystarczająco blisko, że mogła zobaczyć ich połyskujące bronie. Czego chciały? Bez ostrzeżenia, jej umysł wypełniła wizja. Wspomnienie. Była w ciepłej, jasnej sypialni. Promienie słoneczne przebijały się przez okno, tworząc na podłodze różne kształty. To był jej pokój. Mimo, że nie miała jeszcze dwudziestu jesieni, młoda Sylvanas była najlepiej zapowiadającą się łowczynią w swej rodzinie. Naciągnęła wysokie skórzane buty, ostrożnie mierząc sznurowadła, związała je w ozdobny sposób. Poprawiła ubranie z wzorem liścia, a następnie zeskoczyła z łóżka, aby podziwiać swój wygląd w lustrze. Jej sięgające pasa blond włosy spływały niczym wodospad, całkowicie przeźroczyste w świetle słońca. Spojrzała w lustro i poprawiła włosy, aż ułożyła je idealnie za swymi długimi uszami. Nie było dla niej wystarczającym być najlepszym łowcą w swej rodzinie. Musiała skraść oddech każdemu, kogo napotkała. Była tak próżna. To było dziwne, zapomniane wspomnienie, a tuż po nim znalazła się znowu na krawędzi szczytu. Co sprawiło, że sobie je przypomniała? To życie było już stracone. Kolejne wspomnienie ogarnęło jej zmysły. Była teraz skulona za skałą w lesie Eversong. Jesienne liście szeleszczały nad nią, maskując odgłosy kroków jej kompana, kiedy ten wkroczył do jej kryjówki. "Jest ich tak wielu!" krzyknął, a następnie zamilkł, kiedy Sylvanas uniosła palec. "Mamy tam jedynie dwa tuziny zwiadowców," powiedział, a jego głos zmienił się w szept. "Nie przeżyją tego!" Sylvanas nie oderwała wzroku od masy zwłok przedzierających się tuż obok rzeki. To było wydarzenie z Trzeciej Wojny, ledwie kilka godzin przed tym, kiedy Silvermoon zostało zniszczone przez armię Arthasa. "Oni muszą jedynie opóźnić wroga, abyśmy mogli wzmocnić obronę Studni Słońca," odpowiedziała spokojnym tonem. "Oni zginą!" "To są strzały w kołczanie," odpowiedziała Sylvanas. "Muszą zostać poświęceni, jeśli mamy wygrać." Była zarozumiała. Pusta? Nie - była wojowniczką. Miała serce wojowniczki. Teraz, niespodziewanie tak samo jak poprzednio, pojawiło się trzecie wspomnienie. "Prawowici dziedzice Lordaeronu!" wykrzyknęła Sylvanas, trzymając wysoko nad sobą łuk. Jej ręka, wciąż smukła i umięśniona, teraz miała szaro-niebieski kolor. Martwa. Ta scena była zupełnie inna. Wizja wspomnienia przeżytego już po śmierci. Przed nią stała przerażająca masa zwłok. Ich zdesperowane spojrzenia przypominały jej dziecięce. Byli dla niej okropni. Jednak ich problemy wzmacniały ją. "Król Lisz słabnie. Wasza wola jest wolna. Czy będziecie wyrzutkami na własnych ziemiach? Czy przyjmiemy okrutny dar losu i zajmiemy należne nam miejsce w tym świecie?" W odpowiedzi na swe pytania usłyszała początkowo szepty, potem rozmowy, a następnie niemal wesoły okrzyk. Kościste pięści uniosły się w stronę nieba. Ci biedni ludzie: chłopi, farmerzy, kapłani, wojownicy, lordowie i szlachcice... jeszcze nie pogodzili się z tym co im się stało. Jednak to, że ktoś upewnił ich, że jest dla nich miejsce, było elektryzujące. "Jesteśmy porzuceni. Jesteśmy... Forsaken. Jednak kiedy jutro wzejdzie słońce, stolica będzie nasza," powiedziała. Teraz wszyscy wykrzyknęli. "Ale co z ludźmi?" młody alchemik zapytał, kiedy wrzawa nieco ucichła. Sylvanas rozpoznała go z bitwy, jaką toczyła poprzedniej nocy. Na imię miał Lydon. On już pojął całą sytuację i odnosił się do ludzi jakby byli innym gatunkiem; zapamiętała, żeby wykorzystać jego talenty. "Ludzie wypełnią swą rolę," odpowiedziała, a jej umysł już zaczął kalkulować. "Wierzą, że odbijają miasto. Pozwólmy im walczyć w naszym imieniu i wykorzystajmy ich. Są oni..." - zastanowiła się nad słowami, które już kiedyś wypowiedziała - "...strzałami w naszym kołczanie." Potężna masa nieumarłych zaczęła klaskać i krzyczeć. Sylvanas przyjrzała się zgromadzonemu przed nią tłumowi. Tak samo jak wy, pomyślała. Strzały, które wyceluje w serce Arthasa. Wciąż serce wojowniczki? Była tak oziębła. Nie, wciąż była taka sama. Tak sama za życia jak i po śmierci. Sylvanas potrząsnęła głową odganiając wizję. To były jej wspomnienia, jednak nie pamiętała ich. Zostały od niej wyrwane. Wyrwane przez Val'kyr. Milczące duchy wisiały w powietrzu tuż nad nią, przyglądając się jej w ciszy. Sprawdzają mnie! Zdała sobie sprawę. Oceniają mnie! Wciągnęła w swe płuca zimne powietrze, a jej oczy nagle rozbłysły. "Nie będę oceniana!" ryknęła odwracając wzrok od przepaści, aby spojrzeć na te istoty. "Nie przez was. Nie przez nikogo." Wypełnił ją szał. Czy jej okrzyk banshee zadziała przeciwko temu czemuś? Jednak nie musiała już walczyć. "Nie zbliżajcie się," rozkazała. "Trzymajcie się z dala od mojej głowy!" Sylvanas zrobiła krok w tył, w czasie kiedy wiatr tańczył w jej włosach i ciskał na boki jej płaszczem. Wspomnienia tego kim była i tego czym się stała były nieważne. Nie będzie już mściwym wodzem przeklętej rasy gnijących zwłok. Jej zadanie dobiegło końca, a jej upragniona nagroda czekała. Pragnąc znów sięgnąć po dawno zapomniane uczucie spokoju, opadła do tyłu ze szczytu Icecrown Citadel. Wiatr uderzał obok niej, głośno wyjąc. Szczyt oraz znajdujące się w jego pobliżu Val'kyr zniknęły... Na dole ciało Sylvanas wbiło się w saronitowe kamienie. ...................................................................................................................................................................................... ................................. GILNEAS Niczym we śnie, serce nieumarłej armii Lordaeronu ruszyło do przodu. Wykrzykiwane rozkazy były dziwnie wyciszone. Ciężka kawaleria wbiła się w wyrwę w murze, a kopytach wierzchowców ledwie znajdowały miejsce w ruinach. Forsaken starali się przecisnąć przez zwężenie, które w niektórych miejscach było tak wąskie, że zmieściłoby się w nim czterech żołnierzy stojących ramię w ramię. Wtedy artyleria obrońców wystrzeliła. Tam gdzie wylądowały pociski zarówno jeźdźcy jak i ich wierzchowce zmienili się w pył i krwawą masę. Wystrzały z muszkietów zabrzmiały niczym odległe odgłosy bębnów: szereg za szeregiem padał. Jednak ci weterani przeżyli koszmary jakie spotkały ich w Icecrown. Przebili się, aby stawić czoła obrońcom po drugiej stronie. Nadeszła kolejna fala, zarzucająca liny z hakami na mur, w czasie kiedy z góry wylana została smoła. Wszyscy nagle stanęli w płomieniach. Cały czas strzelano do nich; jednak Forsaken cały czas szarżowali. Niektórzy dotarli na szczyt muru tylko po to, aby tam zginąć. Obrońcy nie byli ludźmi. Te dzikie, wilcze istoty, które czaiły się w Silverpine zostały zorganizowane w armię. Gdzie broń palna i miecze nie dawały sobie rady, kły i pazury rozszarpywały armię nieumarłych. Forsaken ruszyli ponownie. Walczące postacie były szare we mgle, a ich okrzyki przeradzały się w głuche echo, kiedy byli pokonywani przez swych wrogów. W tej chwili nawet obrońcy byli przemęczeni. Zabili tak wielu: co jeszcze może ich czekać? Pierwsza fala orków zaskoczyła Gilneańczyków. Wojska Hordy ruszyły po dywanie zwłok, a żądzę zwycięstwa widać było w ich oczach i słychać w ich gardłach. Wszystko ucichło. Potem zniknęło. Widok ten zastąpił Bulwark, niemal ukończona fortyfikacja odgradzająca granicę Lordaeronu od tego, co znane było jako Plaguelands. Był tam Lydon. Nie miał lewej ręki, a na jego twarzy widać było głęboką ranę. Mówił coś szybko do swych ludzi, jednak nie było nic słychać. Przygotowywał na ostatnią chwilę obronę Bulwark, jednak nie miał wiele do dyspozycji. Cały trzon armii Forsaken został poświęcony w Gilneas. Resztki, które pozostały, stawiały czoła zorganizowanej armii ludzi i krasnoludów maszerującej na zachód, tuż po wygranej bitwie o Andorhal. Nie mieli wielkiej szansy na wygraną. Reszty Hordy nie było nigdzie widać. To nie jest prawdziwe, zdała sobie sprawę Sylvanas, nagle uświadamiając sobie, że jest świadkiem tych wydarzeń. Nie żyła: czuła to, jednak jej dusza pozostała w stanie zawieszenia. Co to było? Ostatnia rzecz jaką pamiętała był jej upadek i śmierć. Te wizje - były niczym wspomnienia wydarzeń, które jeszcze się nie dokonały. Skąd pochodziły? Gdzie się znajdowała? Nagle stolica była oblegana. Król Wrynn stał przy spalonych zgliszczach wieży sterowców, kreśląc plany Undercity dla swoich generałów. Już kiedyś atakował to miasto, dlatego był pewien swego zwycięstwa. W mieście płonęły ogromne ogniska. Sylvanas zasyczała; Przymierze już paliło ciała. Nie. Chwilę. Starała się zrozumieć niejasną wizję. Forsaken którzy pozostali w środku sami rzucali się w płomienie, zamiast stawiać czoła swym najeźdźcom. "To nie dzieje się na prawdę!" powiedziała Sylvanas, a głos rozbrzmiał w jej głowie tak, jakby wciąż żyła. Czy jej lud był naprawdę tak słaby? Nie - nie! Garrosh wymordował jej najlepszych żołnierzy w swych bezsensownych kampaniach. Przywództwo Forsaken zostało zniszczone. To właśnie przedstawiały wizje. Mgła nagle zgęstniała i przyszłość nie była już widoczna. Sylvanas nie czuła już swego ciała. Znajdowała się w jakimś dziwnym stanie zawieszenia. Nagle zdała sobie sprawę, że widziała siebie. Jej skóra była znów różowa, gładka i promieniująca tak jak za życia. Jednak nie była tutaj sama. Dostrzegła, że została otoczona. Dziewięć wojowniczek stało w kręgu wokół niej, były piękniejsze nawet niż Sylvanas. Val'kyr wyglądały tak jak za swego życia. Niektóre miały ciemne kruczoczarne włosy otaczające opalone twarze i błękitne niczym kamienie szlachetne oczy. Inne miały blond włosy i jasną skórę, co przypominało promienia słońca padające na śnieg. Ich twarze były bardzo delikatne. Ich ręce były smukłe i umięśnione, a uda szerokie i mocne. Każda trzymała w rękach inny oręż; włócznię, halabardę, potężny dwuręczny miecz sięgający od podbródka do samej ziemi. Każda była najpotężniejszą wojowniczką swego pokolenia. One były takie jak ja, dostrzegła Sylvanas. Zuchwałe, zwycięskie i dumne. "Tak, byłyśmy," powiedziała blond Val'kyr trzymająca miecz, odpowiadając na pytanie Sylvanas jakby ta wypowiedziała je na głos. "Jestem Annhylde. To są moje siostry i jesteśmy ostatnimi dziewięcioma jakie pozostały. Służyłyśmy wojownikom z północy za życia i zdecydowałyśmy się kontynuować naszą służbę po śmierci." "Aby służyć Królowi Liszowi." Wizja Annhylde wzdrygnęła się. "Czy ty dokonałaś wyboru, aby służyć Królowi Liszowi?" zapytała. "Co to jest? Czym są te wizje?" zażądała odpowiedzi Sylvanas. "Wizje przyszłości," wyjaśniła Annhylde. "Każde zakończone życie pozostawia po sobie ślad. To jest twój." "Nie potrzebna jest kryształowa kula, aby zobaczyć że Hellscream marnuje zasoby Hordy, niszczy ją w swej żądzy podboju." W Sylvanas znów wezbrała złość, jednak nie czuła odpowiedzi swego ciała. Nic nie czuła. "Gdzie mnie zabrałyście? Powinnam już nie żyć." "Nie żyjesz," powiedziała ciemnowłosa Val'kyr. "Już kiedyś zaznałam śmierci," wykrzyknęła Sylvanas. "Trzymacie mnie w stanie zawieszenia. Dlaczego?" Annhylde była wciąż spokojna, a jej głos kolący i wyważony. "Aby pokazać ci konsekwencje twego odejścia i zaoferować ci wybór..." "Już dokonałam wyboru," przerwała Sylvanas. "Twój lud zginie!" powiedziała ciemnowłosa Val'kyr. Była ona ewidentnie najmłodszą wojowniczką za życia i najbardziej niecierpliwą w stanie nieśmierci. Sylvanas pomyślała o swym ludzie. Tak wiele przeszli od swego początku, w którym byli zmieszanym tłumem świeżych ciał zgromadzonych wokół ruin stolicy Lordaeronu. Forsaken faktycznie byli teraz narodem: cuchnącą, krwawą, przerażającą masą martwych powłok, wyszkoloną w walce, posługującą się niszczycielską magią, nieskrępowaną przez moralność. Stali się idealną bronią. Jej bronią. Zadali ostateczny cios, do zadania którego zostali przez nią stworzeni. Nie obchodził jej już ich los. "Niech zginą!" ryknęła Sylvanas. "Nie mam z nimi nic wspólnego!" Annhylde uniosła swą dłoń, aby uciszyć swą młodszą towarzyszkę broni. "Szzz, Agatha. Ona nie wie. Ona musi zobaczyć więcej." Przywódczyni Val'kry skierowała swe świecące zielone oczy w stronę Sylvanas, a wypełnione były one przez smutek. "Sylvanas Windrunner, śmierć której pragniesz jest twoja. Nie zatrzymamy cię." Oczy Annhylde zamknęły się, a wszystkie postacie powróciły do swych beztwarzowych duchowych form. Wówczas Sylvanas poczuła, że coś ją odciąga, a jej zmysły zaczęły wirować. Wszystko zniknęło, a czas się zatrzymał. "Jest stracona!" zapłakała Agatha. ...................................................................................................................................................................................... ................................. Deszcz padał nieprzerwanie, zmieniając ziemię przed Gileańskim murem w mokradła. Kiedy Garrosh przeprowadzał inspekcję wojsk Forsaken, łapy jego ogromnego wojennego wilka zatopiły się w błocie. Krople deszczu spływały z czubka jego ogolonej głowy po całej twarzy. "Gilneańczycy chowają się za swym kamiennym murem," wykrzyknął wódz, a jego głos rozbrzmiał niczym grzmot pioruna pośród kropli padającego deszczu. "Wy, mieszkańcy Lordaeronu, znacie ich historię. Kiedy ludzcy sojusznicy potrzebowali ich, co takiego zrobili? Ukryli się za murem." Miecze uderzyły o tarcze. Nie wszyscy Forsaken pamiętali to, jednak ci którzy mieli wspomnienia tych dni, nie pałali miłością do królestwa, które odwróciło się od całego świata w najtrudniejszych czasach. Garrosh kontynuował z wysoko uniesioną głową. "Oni żyją w hańbie. Jak według was będą walczyć? Honorowo?" Rozległ się śmiech. "Nie, oni zginą śmiercią tchórzów i jako tacy winni być zapamiętani. Jednak wasza chwała przetrwa w słowach i pieśniach." Garrosh Hellscream odwrócił się w stronę zniszczonego muru Gilneas, wyciągając swój legendarny topór Gorehowl i kierując go w stronę wyrwy w budowli. "Mury padają, jednak honor jest wieczny!" Lydon przeczesał włosy swymi kościstymi palcami. Krzyk orków, taurenów i Forsaken zagłuszył grzmoty błyskawic. Jak on to robi? Zastanowił się Lydon. Moi bracia wiwatują idąc na śmierć! Lydon desperacko starał się zebrać myśli, aby po raz ostatni błagać o opamiętanie się przed zrealizowaniem planu Garrosha. Starał się wyobrazić sobie, co powiedziałaby Mroczna Pani, jak zatrzymałaby jego żądzę krwi. Jego szczęka otworzyła się, jednak nie wypłynęły z niego żadne słowa. W oddali w szeregach Forsaken słychać było harmider. Garrosh obrócił swego wilka w stronę części armii, odsłaniając drogę do szarży. "Bohaterowie Forsaken! Jesteście czubkiem mej włóczni. Unieście ręce; wznieście okrzyki; nie zatrzymujcie się do czasu, aż sztandar Hordy zawiśnie na tych murach." Machnął w dół Gorehowlem. "Szaaarża!" "ZIGNORUJCIE TEN ROZKAZ!" wrzasnął ktoś z północy. Krzyk Królowej Banshee niósł ze sobą tak wielką siłę i czystość, że nawet sam deszcz wydawał się zatrzymać na jej rozkaz. Niebo rozdarła błyskawica, a piorun uderzył niczym młot o kamień. Wszystkie głowy zwróciły się w jej kierunku - Mroczna Pani jechała na swych szkieletowym wierzchowcu, jej czarny płaszcz uderzał na boki, a jej oczy były skryte pod przemokniętym kapturem. Kiedy Forsaken ujrzeli ją, odłożyli swe bronie, spuścili głowy i uklękli. Lydon nie padł na kolana, jednak te ugięły się pod nim na widok zbawczyni Forsaken. Pomaszerował do przodu, jego długie szaty ciągnęły się po błocie, i sięgnął po lejce jej wierzchowca. "Mroczna Pani," wyszeptał z ulgą. Zaskoczony zamrugał: po bokach Sylvanas były Val'kyr, ich srebrzyste ciała unoszone na przeźroczystych skrzydłach. Garrosh ruszył w jej kierunku, a klęcząca, pogrążona w ciszy Forsaken rozstąpiła się przed nim niczym tysiące pomników. Żądza krwi tańczyła w jego oczach. Lydon usunął się na bok. Jednak Sylvanas nawet nie mrugnęła, ani nawet nie zdjęła kaptura na znak szacunku. Uniosła swój podbródek w łagodny sposób. Jej słowa zabrzmiały niczym pieśń skierowana do Garrosha, jednak na tyle głośna, aby wszyscy mogli ją usłyszeć. "Hellscream. Gilneas upadnie. Horda otrzyma swą nagrodę," powiedziała. "Jednak, jeśli chcesz użyć moich ludzi, zrobimy to w mój sposób." Odrzuciła swój płaszcz na ramię, odsłaniając swą szarą skórę oraz ozdobione piórami skórzane naramienniki jej zdobionej czarnej zbroi. "Moje trzy najszybsze statki zostały wysłane na południowe wybrzeże, aby odwrócić uwagę stolicy Gilenas. Nawet w tej chwili zbieram posiłki z Deathknell." Lydon pochylił głowę. O ile dobrze pamiętał, Deathknell było jedynie cmentarzem. Co ważniejsze, coś zmieniło się w wyglądzie jego pani. Jej głos - zawsze przerażający - teraz był nieco inny. I co robiły Val'kyr zawieszone w powietrzu u jej boku? "Moja pani," szepnął Lydon. "Gdzie byłaś?" Spojrzała w dół na swego poddanego, a Lydon cofnął się, z jego trzęsących się dłoni wypadły lejce jej wierzchowca. ...................................................................................................................................................................................... ................................. Lady Sylvanas Windrunner spadała. Nie w sensie fizycznym; jej ciało zostało zmasakrowane pod Icecrown Citadel. To jej dusza się błąkała. Zagubiona niczym statek w czasie sztormu. Jak się tutaj znalazła? Nie pamiętała. Czy zabił ją Arthas? Czy popełniła samobójstwo? Czy została oceniona przez Val'kyr? Czas nie miał tutaj znaczenia. Jej całe życie wydawało się być tylko chwilą, przebłyskiem świadomości w nieskończonej próżni. Widziała tylko mrok. Wtedy nagle poczuła - po raz pierwszy od bardzo dawna. Wzdrygnęła się z bólu. Znalazła się tutaj, jej dusza w końcu scalona, tylko po to, aby odczuwać ból. Żeby znów czuć. Ból. Zimno. Beznadzieję. Strach. W ciemnościach byli także inni. Nie rozpoznawała tych istot, bowiem coś tak potwornego nie mogło istnieć w świecie żywych. Ich szpony rozdzierały ją, a ona nie mogła krzyczeć. Oczy wpatrywały się w nią, a ona nie mogła odwzajemnić spojrzenia. Żal. Poczuła nagle znajomą obecność. Rozpoznała ją. Drwiący głos, który niegdyś ją kontrolował. Arthas? Arthas Menethil? Tutaj? Jego esencja ruszyła w jej kierunku, a po chwili się cofnęła. Chłopiec, który zostanie Królem Liszem. Przerażony blondyn, płacący za błędy popełnione za życia. Jeśli jakaś część duszy Sylvanas nie byłaby rozdarta, mogłaby nawet poczuć - po raz pierwszy - żal wobec niego. W ogromnym świecie wypełnionym nieskończonym cierpieniem i złem, Król Lisz był... nieznaczący. Pozostali nagle ją otoczyli. Bawili się jej cierpieniem. Przerażenie. To właśnie miała być jej wieczność: nieskończona pustka, mrocznego, nieznanego świata wypełnionego bólem. Czy minęła ledwie chwila, czy też cała wieczność kiedy promień światła przedarł się przez mrok? Wówczas przyszły do niej z wyciągniętymi rękami. Dziewięć niesamowicie pięknych Val'kyr objęło ją w kulę światła. Poczuła się mała i naga. Wtulona w siebie. Kiedy ponownie usłyszała swój głos, był wypełniony smutkiem. Sylvanas Windrunner była zniszczona. Jednak Val'kyr jej nie oceniały. "Lady Sylvanas," powiedziała kojącym głosem Annhylde. Dotknęła policzka elfickiej łowczyni. "Potrzebujemy cię." "Czego... czego chcecie?" "Jesteśmy związane wolą Króla Lisza. Uwięzione na szczycie Icecrown, najprawdopodobniej na zawsze. Pragniemy wolności tak, jak ty niegdyś jej pragnęłaś." Annhylde uklękła obok niej, a pozostałe Val'kyr otoczyły je trzymając się za ręce. "Potrzebujemy kogoś takiego jak my. Wojowniczki. Silnej. Kogoś kto zaznał życia i śmierci. Kogoś kto widział światło i mrok. Kogoś wartego... wartego władzy na życiem i śmierciom." "Potrzebujemy ciebie," powtórzyła Agatha, a jej czarne włosy unosiły się w świetle. "Moje siostry będą wolne, wolne na zawsze od Króla Lisza, jednak ich dusze będą związane z twoją," kontynuowała Sylvanas. "Sylvanas Windrunner, Mroczna Pani, królowo Forsaken... dzięki Val'kyr możesz ponownie żyć. Tak długo jak one będą żyły, ty nie zaznasz śmierci. Wolność, życie... władza na śmiercią. To jest nasz pakt. Czy przyjmiesz nasz dar?" Sylvanas odpowiedziała, jednak nie od razu. Ogarniająca ją pustka wypełniła ją przerażeniem. Nawet teraz czuła chaos panujący wokół niej. Był tylko jeden sposób na wydostanie się stąd. Nie chciała jednak dać znać po sobie, że się bała. Czekała, aż poczuje coś więcej. Braterstwo. Siostry. Osobno były uwięzione. Jednak razem były wolne... dzięki nim mogła opóźnić swoje przeznaczenie. "Tak," rzekła. "Mamy pakt." Annhyld skinęła głową, a następnie wstała. "Pakt został zawarty, Sylvanas Windrunner," powiedziała. "Moje siostry są twoje, a ty masz władzę nad życiem i śmiercią." Zamilkła na dłuższą chwilę, po czym rzekła: "Ja zajmę twe miejsce." Światło było oślepiające. Wtedy Sylvanas obudziła się. Jej ciało powyginane, lecz całe, a nad nim niczym nagrobek stała potężna Icecrown Citadel. Annhylde już nie było. Sylvanas była otoczona przez osiem pozostałych Val'kyr. Tak długo jak będą żyły, ona również będzie żyła. ...................................................................................................................................................................................... ................................. "Kim jesteś, żeby podważać moje rozkazy?" krzyknął Garrosh. Ogromny ork zbliżył się do niej. Sylvanas nie poruszyła się. "Byłam kiedyś taka jak ty, Garrosh," odpowiedziała cichym i spokojnym głosem, który słyszał tylko wódz. "Ci którzy mi służyli byli tylko narzędziami w mych rękach. Strzałami w moim kołczanie." Sięgnęła do góry i powoli ściągnęła kaptur, a następnie wbiła w niego swój wzrok. Jej oczy były żywe, a ich powiększone czarne źrenice przepełnione były szałem, a głęboko w nich tańczyły czerwone iskry. Wtedy nikt nie odważył się spojrzeć Sylvanas Windrunner w oczy. Nikt poza Garroshem Hellscreamem. Dostrzegł w nich ogromną czarną pustkę, nieskończony mrok. Widział w nich strach, jednak również coś innego. Coś, co wzbudzało niepokój nawet wielkiego wodza. Jego wilk zaczął się powoli cofać. "Garroshu Hellscream. Kroczyłam po świecie umarłych. Widziałam nieskończony mrok. Nic co powiesz, ani zrobisz, nie przestraszy mnie." Armia nieumarłych, która otaczała i chroniła Mroczną Panią wciąż była jej. Nie byli już tylko strzałami w jej kołczanie. Byli tarczą przed nieskończonością. Mieli być używani mądrze i żaden orkowy głupiec nie będzie ich marnotrawić, kiedy ona wciąż chodziła po świecie żywych. Wódz zarzucił swój topór ponownie na plecy, a jego wierzchowiec zaczął odsuwać się od niej. Po dłuższej chwili, w końcu oderwał swoje spojrzenie od tych oczu. "Niech tak będzie, Mroczna Pani," krzyknął tak, aby wszyscy mogli go usłyszeć. "Zdobędziemy Gilneas... na twój sposób." Pognał swego wierzchowca do przodu przez błoto w stronę swych wojsk. Jednak będę cię miał na oku, powiedział do siebie. Wzrok Hellscreama spoczywa na tobie bardziej, niż na kimkolwiek innym. Autor: Dominik "BeLial" Misiak Liczba wyświetleń strony: 14790 Data publikacji : 15.11.2011 Data modyfikacji : 08.01.2013 Tagi: Pozostałe nowości Zapowiedź zmian w klasach - Mnich Legion wkroczył w fazę alfa testów w czasie których dostępna jest póki co jedynie lokacja startowa łowców demonów, a my przyglądamy się temu, jakich zmian doczeka się klasa, która stosunkowo niedawno pojawiła się w World of Warcraft. Oto co na najnowszy dodatek Blizzard przygotował dla mnichów.Data publikacji: 24.11.20150 Zapowiedź zmian w klasach - Wojownik Po krótkiej przerwie wracamy z tłumaczeniami blogów poświęconych zmianom, jakie pojawią się w klasach w nadchodzącym dodatku do World of Warcraft. Oto czego powinni spodziewać się wojownicy z Azeroth w LegionieData publikacji: 23.11.20150 Zapowiedź zmian w klasach - Szaman Kolejna zapowiedzieć, która pojawiła się jakiś czas temu na łamach oficjalnej strony społecznościowej dotyczy szamana. Największe zmiany w przypadku tej klasy dotknęły totemy oraz system zasobów specjalizacji Elemental oraz EnhancementData publikacji: 16.11.20150 11 urodziny World of Warcraft World of Warcraft obchodzi już swoje 11 urodziny. Z tej okazji Blizzard przygotował kilka zabawek, które powinny wszystkim przypomnieć sam początek przygody w świecie Azeroth - w rolach głównych Edwin VanCleef, Hogger, murlok oraz Windfury (w wersji nadmuchiwanej).Data publikacji: 16.11.20150 Zapowiedź zmian w klasach - Rycerz śmierci Kolejna zapowiedź opublikowana na łamach oficjalnej strony społecznościowej World of Warcraft poświęcona jest klasie rycerzy śmierci. Poniżej znajdziecie informacje między innymi o ujednoliceniu wszystkich run oraz nowej umiejętności specjalizacji Blood, która została zainspirowana Lordem Marrowgarem z Icecrown Citadel.Data publikacji: 15.11.20150 Wszystkie nowości