Nr 44 Waga: Mb
Transkrypt
Nr 44 Waga: Mb
YMCA GDYNIA www.expressgdynski.pl 21 stycznia - 4 lutego 2010 r. [email protected] 5 Nr 1 (44) styczeń 2010 Polszczyzna piękna i poprawna w odcieniu złota, brązu i czerwieni Motto: Jedni mówią o nas z szacunkiem: seniorzy drudzy myślą (bez szacunku): dopust Boży! Inni barwniej: to już życia jesień Nostalgiczna i już bez uniesień… A my zerkamy na siebie ukradkiem, Jak przystało na babcię z dziadkiem. Próbujemy dopasować się do wizerunku, ale zgoła co innego widzimy na naszym rysunku. Swe odbicie znajdujemy w wierszy strofach, Które jesień wychwalają pod niebiosa! (Lucja Ćwiok-Górczak) Jeden z monotonnych, szarych listopadowych dni. Trudno rozróżnić, czy ranek to jeszcze, czy już wieczór nadchodzi. Stłoczone chmury nabrzmiałą wilgocią spływają na ziemię, rozmywają kontury, dziwacznie wykrzywiając kształty. Wiatr próbuje wyrywać z zziębniętych rąk parasole chroniące przed gęstą mżawką raz po raz zmieniającą się w strugi deszczu. Ot, późnolistopadowa jesienna pogoda, kiedy ”za oknami zawieja i rozmokła droga.” i …”biedni ci, co nie mogą uwierzyć w rusałki, ani w duchy, we wróżby”… * Nasza grupa „starszaków” Polszczyzny pięknej i poprawnej od dawna zaprzyjaźniona ze skrzatami i duszkami zawsze może liczyć na ich interwencję. Mamy niezbite dowody, że nawet taką jesienną szaroburą rzeczywistość można odczarować – zmienić w niezapomniany urokliwy dzień…może wieczór… Dla nas to proste: p. Jola Derewicz wpadnie na pomysł, nasza Pani Profesor – oczywiście z radością – podejmie temat i – z nie mniejszą przyjemnością – poświęci kilka nocy na przygotowanie scenariusza. Pani Zosia Madej znów będzie czuwać nad przygotowanym przez nas programem i dyskretnie podpowie. Znajdą się w nim wszystkie wyszperane przez z nas – zgodnie z gustem, wrażliwością, nastrojem – utwory zarówno mistrzów pióra, jak też znanych lub dopiero odkrywanych autorów. Magia słowa, szczypta wyobraźni i wszystko staje się zwyczajnie niezwykłe. Czasem nawet sami sobie przyglądamy się ze zdumieniem. Już od progu z pewną podejrzliwością popatrywaliśmy w stronę p. Geni Ciesielskiej, domyślając się jej tajemnych konszachtów z metafizycznym światem. Bo jak mogła się dokonać tak nagła metamorfoza „osiemnastki” (sali naszych cotygodniowych zajęć)? Otwieramy drzwi i … jeszcze szerzej oczy. Jesteśmy w dziwnym nieco jesiennym ogrodzie, gdzie dorodne kapusty rozpychają się między papryką, pomidorami, wąsate pory wciskają w pachnące kopry, czosnek miesza się z różnokolorowymi jabłkami. Przymglony fiolet śliw, pierzaste astry, chryzantemy, kasztany i liście, liście… Z szarości porozumiewawczo mrugają ku nam płomyki świec. W blasku migotliwych światełek opalizują jesienne nasycone słońcem kolory, drżą listki. Jakaś delikatna melodia, jakby kapela świerszczy grała hymny jesieni. W takiej scenerii nawet proste słowa nabierają rumieńców, olśniewają znane już metafory. Nasza Niezrównana Autorka scenariusza, p. Gabriela Kurpisz-Kasprzak, jak zawsze w podobnych spotkaniach, jakby z „drugiego planu” i z pewną nieśmiałością prezentowała prawdziwe perełki słowa wiążącego, wiodąc nas przez cudowne pejzaże …”w pozłocie słońca i jesieni”… ** „Złotorude liście łapie niegdysiejszy nocny stróż, chciałby jeszcze zmieść z jesiennej mgiełki srebrny kurz. W chmurach zziębnięte chmurki niewesołe mają już miny, Posmutniały otulone szronem bladoróżowe jarzębiny” .*** Ile piękna można zmieścić w słowie?! Ileż wzbudzić zachwytów… bo „(…) piękno jest na to jest, ,by zachwycało” **** Zacna p. Nina Żelazkowa traf- nie zauważa: „ …byle nasze oczy dostrzec to umiały”… Wiersze p. Niny mają zawsze wydźwięk optymistyczny, zarażają nas radosną energią .Do jesiennego bukietu poezji p. Nina przyniosła „Kilka słów o jesieni” przekonując, że … „czas jesieni jest czasem radości”. Kartkując tomiki i księgi w poszukiwaniu czegoś najbliższego naszym osobistym odczuciom, mogliśmy się przekonać, że jesień we wszystkich jej barwach i odcieniach jest ulubionym tematem wielu poetów. Szczególną inspiracją dla twórców są bajecznie kolorowe, pełne radości dni wczesnej jesieni. Pani Amalia Bykowska w autorskim wierszu „Barwy jesieni” przekonywała nas, że jesień „Nie jest smutna ani szara Radości daje co nie miara”. Jesień poetki Marii Janik „Barwnym tiulem otulona (…) Rozśpiewana, rozmarzona”, czyż nie wyglądamy czasami podobnie w swojej jesieni 60+? Adam Asnyk o jesieni mówi nostalgicznie: „Jakże smutna teraz jesień, Ach, smutniejsza niż przed laty.” Oczarowani barwami, grą świateł, sytością jesieni identyfikujemy się z „Jesiennymi życzeniami” Marka Biedrzyckiego, bo trzeba „Patrzeć na jesień z serca wrażliwością I wszystko spamiętać, by żyło w nas snami..” Wiersz Jana P. Grabowskiego „Złoto i biel” wprowadza nas w klimat zniewalających wprost świateł października, że … „ nie chcemy zrobić kroku.” Ale czy można wytrwać dłużej, gdy „…W żółtych płomieniach liści brzoza dopala się ślicznie”… a skrzypki żałośnie łkają w „Jesiennej piosence” ( przekład Leopolda Staffa). Rozczulają prawie do łez, a tu jeszcze „ srebrną mgłą płacze liść połamany”; uważniej stąpamy, wkraczając w scenerię, gdzie „…pożar złotych liści noc jesienna gasi” * Z Marią Jasnorzewską-Pawlikowską idziemy tam, gdzie „pachnie …gorzko, fiołkowoparmeńsko grzybami, dębami i miętą.” Z pleneru L .Staff zaprasza nas pod dach domu, bo pada „Deszcz jesienny”. Niebywale finezyjna gra słów do głębi dusz się wdziera, wywołując fale emocji i wzruszeń. Ma także własności onomatopeiczne, a te właśnie oddają miarowość i monotonię jesiennego dżdżystego dnia. W większości swych niezwykle obrazowych wierszy Staff opiewa jesień w minorowej tonacji, np. „O jesieni”, ale częstuje nas też odrobiną nadziei i „Rozkosz najsłodsza i okrutna Upaja serce bezlitośnie A drzewa nie przestają szumieć: Nadziei pieśń, czy wyrzeczenia? Serce daremnie chce zrozumieć, Gdzie nie ma nic do rozumienia” Urzekające piękno poezji jesiennej podkreślały jeszcze zgrabnie wplatane przez Panią Profesor fragmenty prozy wprowadzające nas w malownicze krainy, gdzie raz „Głębokimi szuwarami idzie listopad z kryształową łzą na mokrym od dżdżu policzku”, a innym razem „Wiatr ucichł, uspokoiło się powietrze, niebo wybłękitniało, a słońce jesienne rozlało łagodne, bladozłote, lecz ciepłe jeszcze światło na ziemię”. Plastyka i alchemia słowa , gdy widzimy „Lato już w butelki rozlane, pełno już jesieni w cebrze wina, przez złoty park mój pies kosmaty goni, chwyta liść czerwony i orzech w nim chowa.” *** Nasze jesienne spotkanie z poezją ubarwione nastrojową muzyką przygotowaną przez p. Janinę Ozgę i naszego starostę p. Jana Siedlika przeniosło nas do przestrzeni ciekawszych, lepszych, a już na pewno piękniejszych. Emocje wymiatały smuteczki dnia po- wszedniego, przepiękne pejzaże uskrzydlały myśli, wlewały nadzieję w serca. „Jesień” Renaty Łabusz przypomina, że życie nie zawsze jest jasne, ale też nigdy całkowicie nie tonie w ciemności, tak i jesień oprócz szarugi przynosi słońce, w którego promieniach iskrzą się odcienie złota, żółci, czerwieni i brązów. To doskonałe zakończenie naszej jesiennej uczty duchowej, które pozostawia nas w stanie zadumy, refleksji, ale i nadziei. Niechętnie opuszczaliśmy nasz wyczarowany jesienny ogród i gdyńską YMCA. Ściemniało. Wiatr szarpał otwieranymi w pośpiechu parasolami, a my ze spokojem i pobłażaniem patrzyliśmy na spływające z nieba łzy - „srebrne”, może „kryształowe”… O szyby autobusów „deszcz dzwonił, deszcz dzwonił jesienny.” Lucja Ćwiok-Górczak i Maria Rymarz, słuchaczki Polszczyzny pięknej i poprawnej * Jan Lechoń „Romantyczność” ** Jan Brzechwa „Październik” *** Gabriela Kurpisz-Kasprzak „To już jesień” 6 21 stycznia - 4 lutego 2010 r. [email protected] YMCA GDYNIA www.expressgdynski.pl Dlaczego Bez ogródek Gdzie dwóch Polaków, warto tam serca dla serc Ciekawość. To nas trzyma Przy nudnej taśmie dni.. Bo cóż by za sens miało Powtarzać w nieskończoność/Te same słowa, gesty, czyny.* Elżbieta Wierszko Powszechnie wiadomo, że ciekawość świata, ludzi, wiedzy to zaleta. Dlaczego więc komuś ciekawskiemu bardzo często przypinamy łatkę wścibskiego? Przecież bez nieokiełznanej, a nawet rozpasanej żądzy wrażeń, nie byłoby postępu w wielu dziedzinach życia. Sądzę, że nawet z pustej ciekawości może narodzić się coś wartościowego. Kiedy kogoś zżera ciekawość, drażni własna niewiedza, intryguje jakiś problem, to zdrowiej chyba jest dać upust swojej dociekliwości (wścibstwu?), niż zadręczać się niezaspokojoną ciekawością! Dla mnie interesująca będzie perspektywa babskiej ciekawości. Brzmi od razu kiepsko. Sugeruje, że może to być tylko ciekawość plotkarska pani z magla (kobiety już nieistniejącej z powodu przemian społecznych). Na pozór takie rozmowy rzeczywiście dotyczą spraw błahych, ale z drugiej strony, ileż w nich emocji, ileż życzliwego zainteresowania losem bliźnich! Zaryzykuję twierdzenie, że niektórzy z nas nie zaistnieliby w świadomości sąsiadów, gdyby nie sporządzono im podwórkowego CV. Niezwykłym miejscem zaspokajania ciekawości jest na przykład zakład fryzjerski. Proszę zauważyć, że nie obowiązują tu żadne podziały społeczne czy towarzyskie, ponieważ podlegamy tym samym przeobrażeniom. Zmęczone i sfatygowane czupiradło, któremu odrosty zaburzają środek ciężkości, na trzy godziny staje się kosmitką z irokezem w foliach i sreberkach, by wreszcie odrodzić się jako kobieta nowa, piękna i pewna siebie. Wraz z upływem czasu i zmianami w wyglądzie, podnosi się temperatura konwersacji i jej tematyka. Zgłębiając trendy w sezonowych fryzurach, omawia się rodzaj włosów i analizuje kłopoty z ułożeniem fryzury; następnie pojawia się temat kulinarnych zagadek zdrowego żywienia, po czym można wytoczyć działa medyczne i farmaceutyczne; to z kolei pozwala zająć się filozofią życia w ogóle, wychowaniem dzieci, poradami jak zdobyć, utrzymać lub pozbyć się męża, szefa lub herbatnika**; przy okazji, mimochodem, dowiesz się, gdzie najlepiej i najtaniej coś kupić, uszyć, przerobić itd. Niech ktoś odważy się powiedzieć, że są to tematy błahe! Takiego forum nie zastąpi Internet, bowiem nic nie jest w stanie zagrozić wymianie poglądów na żywo. Niestety! Istnieje też drugie dno problemu, gdy zamiast życzliwości pojawia się zawiść (pamiętacie scenę balkonową w „Dniu świra”?). Wtedy zamiast ciekawości dla sztuki, występuje przede wszystkim wścibstwo dla prywaty, z którym trzeba walczyć, ponieważ bywa nieprzewidywalne i może okazać się groźne. Ale kto ma podjąć walkę? We francuskim filmie Jesteśmy bardzo przekornym narodem. Wydaje się, że powiedzenie „gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania” jest naszym narodowym przykazaniem. Sprzeczamy się niemalże o wszystko. pt. „Plotka” w komediowej stylistyce ujawniono, jak zaskakujące konotacje uaktywniają się, kiedy insynuacja zaczyna żyć własnym życiem. Jesteśmy, proszę państwa, w labiryncie! Na szczęście istnieje też druga strona medalu. Nie zamierzam rozwodzić się na temat tak modnych ostatnio w polityce parytetów, bo prawdę mówiąc, nie wiem, o co chodzi. Jestem natomiast przekonana, że nadchodzi czas dobry dla kobiet. Będą (już są!) kobiece, wykształcone, znające swoje prawa i radzące sobie z obowiązkami. Zresztą zawsze sobie radziły. W wielu rodzinach z dumą opowiada się o krewnych, które nie mieściły się w ramach narzuconych konwenansów, pokoleniowych przyzwyczajeń czy zwyczajowych zachowań. Dlatego warto z nowym rokiem przypomnieć, że istnieje tyle sposobów na życie, tyle możliwości do wykorzystania, ile dusza zapragnie! Bo „… ludzie są jak kwiaty. Niektórzy jak maki, które kwitną śmiało, lecz krótko. Inni jak zdobna winorośl, passiflora bądź milin. Jeszcze inni to nieśmiałe fiołki i lak pospolity. A wszyscy razem tworzą taki piękny świat. Są różni i tak zdumiewający.”*** PS. W żadnym dostępnym mi słowniku nie znalazłam hasła: męska ciekawość, ale jest tajemnicą poliszynela, że mężczyźni plotkują na zabój. Z ciekawości (a może wścibstwa?) zadałabym pytanie, o czym plotkują panowie? *A. Słonimski ** kompan do herbaty ***F. Rivers, Ogród Leoty Radosław Daruk Dyrektor Programowy Ogniska ZMCh „Polska YMCA” w Gdyni Od dwudziestu lat, kiedy cieszymy się zwycięstwem Solidarności, Solidarności milionów Polaków, obserwujemy, jak przejawia się to w polityce i w... gospodarce, jak skutkuje skomplikowaną sytuacją w służbie zdrowia czy oświacie. Oto bowiem narodowi wydaje się, że zgodnie z zasadami demokracji wybiera tych, którzy w jego imieniu kierować będą sprawami państwa. Wierzymy, że wybieramy gospodarza, który dbać będzie o nasz wspólny dom; że będzie doglądać wszystkiego, rozwiązywać problemy, godnie reprezentować na zewnątrz i dbać o nasze interesy. Takie obietnice składają kandydaci. A po wyborach… Po prostu rządzą. Rozdzielają stanowiska, przywileje. I bez reszty zajmują się sprawowaniem władzy, dzieląc się rolami rządzących, koalicjantów oraz opozycji. Dlatego problemy narodu, często pilne, takie do natychmiastowego rozwiązania, muszą czekać na sprzyjające układy polityczne. Do tej grupy zagadnień z pewnością należą kłopoty tak zwanej służby zdrowia. Kłopoty z dostępnością, finansowaniem i systemem. Stan ten, używając języka medycznego, jest patologiczny i chroniczny. Dotyczy większości narodu, bo… szlachetne zdrowie każdemu kiedyś zacznie szwankować, nie mówiąc już o tym, że profilaktyka zdrowia kosztuje niemałe pieniądze. Gdy zagraża nam jakieś niebezpieczeństwo, potrafimy zewrzeć szeregi. Dowiodło tego niejedno powstanie, niejedna wojna. Polakom potrzebny jest „wspólny wróg”. Wtedy to, co dzieli, schodzi na dalszy plan, a na pierwszym pojawia się realizacja celu: rozprawienie się z wrogiem. „ Młodzi gdynianie dzielnie kwestowali z puszkami kilka godzin na mrozie (!) ” Dzisiaj takim wrogiem nie jest (Boże, uchowaj!) żaden z sąsiadów, ale niedofinansowane lecznictwo – owszem. Porusza nas brak sprzętu w szpitalach, szczególnie dla tych najmniejszych. I oto pojawia się w Polsce ktoś, kto porywa wszystkich do pospolitego ruszenia, do zbiórki pieniędzy na sprzęt medyczny. I robi to już osiemnaście lat (á propos, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy weszła w pełnoletność!). Godłem tego zrywu jest symbol miłości – serce. Serce dla serc tych najmniejszych, bezbronnych, niewinnych. To hasło otwiera serca i kieszenie. Łączy wszystkich ponad wszelkimi podziałami. W ubiegłym roku Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zebrała czterdzieści milionów złotych, a to oznacza, że statystycznie każdy Polak podarował nieco ponad złotówkę na sprzęt do wczesnej diagnostyki chorób onkologicznych dla najmłodszych dzieci. W tym roku kwota ta na pewno będzie wyższa. Udział wzięli wszyscy. Dzieci i młodzież – to oczywiste. Młodzi gdynianie dzielnie kwestowali z puszkami kilka godzin na mrozie (!), zbierając nawet dwa tysiące złotych (rekord w naszym Sztabie w YMCA wyniósł 2245 zł!). Pomagali też rodzice, otoczyli opieką najmłodszych wolontariuszy, wspólnie z młodzieżą przygotowali wiele imprez w szkołach. Włączyli się też starsi – pod egidą starszej młodzieży gdynianie wzięli udział w marszu nordic walking – sumiennie liczyli zebrane do puszek pieniądze. Wśród tych, którzy ofiarowywali serce dla maleńkich serc, byli przedstawiciele obu płci, dzieci, młodzi i starsi, reprezentujący różny status prawny, profesję i poglądy. Tak pięknie działo się w Sztabie WOŚP przy gdyńskiej YMCA. To ważny i cenny przykład, który łamie stereotypy, że młodzież to niepoprawna łobuzeria, a starsi to „mohery”. Pewnie, że zdarzają się wyjątki, ale one tylko potwierdzają regułę, że przeciw wspólnemu wrogowi trzeba iść razem. I poszliśmy! Niewykluczone, że któregoś dnia obudzimy się z przekonaniem, że rządzący nami, przez nas wybrani, nie są naszymi przyjaciółmi… A wtedy… Poszukujemy archiwaliów dotyczących YMCA w Gdyni Już pod koniec lat 20. ubiegłego stulecia oddelegowany do Gdyni emisariusz Polskiej YMCA rozpoczął działania zmierzające do utworzenia Ogniska w powstającym „z morza i marzeń” gdyńskim mieście–porcie. Ognisko Polskiej YMCA w Gdyni zostało powołane do życia w 1932 roku. Kilkuletni okres dynamicznego rozwoju przed wybuchem II wojny światowej YMCA w Gdyni zawdzięcza znakomitym osobom, które zaangażowały się w działalność na rzecz mieszkańców Gdyni. Wiele mówi skład Rady i Zarządu Ogniska. Prezesem Rady był admirał Józef Unrug. Jego zastępcami: wicekomisarz Komisariatu Rządu w Gdyni inż. Włodzimierz Szaniawski oraz konsul generalny Szwecji inż. Napoleon Korzon. Prezesem Zarządu Ogniska był dyrektor Żeglugi Polskiej Julian Rummel, a skarbnikiem dyrektor Komunalnej Kasy Oszczędności w Gdyni Franciszek Linke. Siedziba gdyńskiej YMCA znajdowała się przy ul. 10 Lutego 41, ale zajęcia organizowane były w wielu miejscach. Powszechnie znanym miejscem związanym z przedwojenną działalnością Ogniska YMCA poza Gdynią był ośrodek w Wieżycy, obecnie wchodzący w skład majątku upadłej gdyńskiej Stoczni. Redaktor naczelna: Dorota Kitowska Redaktor prowadzący: Radosław Daruk Kolegium redakcyjne: Dorota Kitowska, Radosław Daruk, Gabriela Kurpisz-Kasprzak, Elżbieta Wierszko Ten ośrodek zbudowany został przez YMCA z przeznaczeniem na działalność wychowawczą prowadzoną latem dla polskiej młodzieży. Nasza wiedza o gdyńskiej YMCA w latach 1930-1951 jest niepełna. Dlatego zwracamy się do naszych Czytelników z prośbą o udostępnienie dokumentów, fotografii, wspomnień, pa- Opracowanie tekstów i korekta: Gabriela Kurpisz-Kasprzak, Elżbieta Wierszko Redakcja techniczna, skład i łamanie: Łukasz Bieszke Zespół redakcyjny: Gabriela Kurpisz-Kasprzak, Kazimierz Krzyżak, miątek i wszelkich przedmiotów związanych z YMCA w latach 1930 –1951. Chcemy zebrać materiały i na przypadającą w 2012 roku osiemdziesiątą rocznicę powołania Ogniska Polskiej YMCA w Gdyni przygotować i wydać opracowanie dotyczące działalności gdyńskiej YMCA. Tych wszystkich, którzy Halina Młyńczak, Ewa Przybyłowska, Elżbieta Wierszko Adres redakcji: Ognisko ZMCh „POLSKA YMCA” w Gdyni, 81-346 Gdynia, ul. Żeromskiego 26 Kontakt: tel. 58 620–31–15, 621-78-42 mogą nam pomóc prosimy o kontakt telefoniczny (58 620-31-15), mailowy ([email protected]) lub osobisty w siedzibie Ogniska w Gdyni, ul. Żeromskiego 26. Radosław Daruk Dyrektor Programowy Ogniska ZMCh „Polska YMCA” w Gdyni e–mail: [email protected] Redakcja zastrzega się sobie prawo do skrótów i opracowań tekstów. YMCA GDYNIA www.expressgdynski.pl 7 21 stycznia - 4 lutego 2010 r. [email protected] Ocalić od zapomnienia Grudniowa Apokalipsa – moje zapiski kronikarskie Halina Młyńczak Nie wyobrażałam sobie, że moi koledzy i koleżanki będą w pracy, a ja jak niekoleżeński tchórz skryję się w pieleszach domowych. Sadzę, że podobnie czując i myśląc, do pracy stawili się wszyscy współpracownicy z mojego działu. Byli wszyscy! Wszyscy ze strony Wejherowa oraz mieszkańcy Gdańska, choć tam już w dniach poprzednich było najgroźniej. Kolejka odjechała ze Wzgórza Nowotki punktualnie. Przesiadając się na przystanku Gdynia Stocznia w kierunku Wejherowa, podróż przebiegła prawie bez przeszkód. Ale to już była ostatnia kolejka, która w tym kierunku jechała. Do nas i do ludzi na peronie jeszcze nie strzelano. Po godzinie 9.00, raczej bliżej 9.20 – 9.30, do zakładu udało się dodzwonić mojej córce Wiesławie, uczennicy szkoły podstawowej, z wiadomością, iż w naszej dzielnicy dzieją się rzeczy straszne! Przerażone dziecko płakało, przeraźliwie wzywało pomocy. W tej sytuacji postanowiłam jechać do domu Mój przezorny kierownik, inż. Marian Prawdzik, dał mi „obstawę” w drodze do domu, kolegę z działu, inż. Janusza Ćwiklińskiego. Całą drogę przeszliśmy szybkim marszem wzdłuż ul. Czerwonych Kosynierów, ponieważ ani trolejbusy, ani kolejki już nie kursowały. Atmosfera grozy zagęściła się na wysokości przystanku Gdynia Stocznia. Przy samym pomoście stała karetka pogotowia, zaś kobiecy głos z radiotelefonu wołał: „przyjeżdżajcie na Marchlewskiego. Jest wielu zabitych i rannych”. Młody chłopak, pracownik stoczni z poranioną dłonią relacjonował rozżalony, iż szedł do pracy jedynie z kanapką w aktówce. W pewnym momencie znalazł się naprzeciwko milicjantów (czy żołnierzy?), którzy miotali petardami. Za nim byli ludzie, więc dla obrony własnej chciał tę petardę odrzucić. Nie zdążył. Petarda eksplodowała, raniąc mocno jego dłoń i kogoś po sąsiedzku. W tym czasie na ul. Czerwonych Kosynierów było już niewielu ludzi. Po prawej stronie (patrząc w kierunku Gdyni Głównej) mieszkaniec pewnego domu mówił, iż przed bramą przed godziną, jak określił, rykoszetem zza torów, został zabity czy też poraniony mężczyzna, który wyszedł ze swego mieszkania na zakupy. My kontynuowaliśmy wyprawę wzdłuż ulicy Śląskiej i Warszawskiej i dalej koło hotelu „Bałtyk”. Przerażenie moje było niebotyczne! Ze zgrozą stwierdziłam, że osiedle na Partyzantów nie istnieje! Przez ścianę dymu nie widziałam, czy to pożar, czy rumowisko po bombardowaniu; zwłaszcza, że pogróżki Kliszki o zbombardowaniu Stoczni Gdańskiej były nam znane, chociaż nikt nie wierzył, że to możliwe. Serce stanęło mi ze zgrozy. Nie wiedziałam, czy jest tam jeszcze moje dziecko. Skamieniałam jak Niobe! Na szczęście był ze mną mój Anioł Stróż, Janusz, doświadczony po przeszkoleniach wojskowych mężczyzna, który, wyjaśniając, że to tylko zadymienie ze świec i gazu bojowego, sprawił, że nie poddałam się rozpaczy. W tej części miasta wiało już prawdziwą grozą wojny. Słychać było salwy karabinowe, helikoptery latały wzdłuż ulicy Kieleckiej, zataczając koła. Sama ulica Kielecka była pusta. Poszczególni przechodnie tylko się przemieszczali. Podążając do domu, chciałam na dworcu Wzgórze Nowotki przekroczyć tory. Tuż na zapleczu dworca stał barak przewoźny (tzw. wóz Drzymały), w którym urzędowała ekipa remontowa. Gdy od strony Kieleckiej nadlatywał helikopter, mój kolega gwałtownie pchnął mnie za barak, krzycząc jednocześnie: „ Kryj się”! Nagle kupa piasku leżąca przy baraku, ożyła, osypując się i zasypując liczne kratery. Wyglądało to tak, jakby na taflę jeziora spadł grad, tworząc leje i rozstępujące się koła. Myślałam, że to „ślepaki” wświdrowują się w piasek, lecz Janusz po wojskowemu ujął, że to ostre strzelanie. Wówczas jakiś mężczyzna przestrzegł nas, abyśmy uciekali, bo na Kieleckiej z helikoptera zabito mężczyznę. Nie uwierzyłam! Wszak to nie wojna, a ludzie cywilni to nie wojsko, z którym trzeba walczyć. Teraz już wiem, że Janusz ocenił dobrze sytuację i chyba naprawdę był moim Aniołem Stróżem, bo inaczej moje dziecko i moja Matka mogły doznać losu innych skrzywdzonych tak tragicznie rodzin. O mężu nie wspominam, gdyż mężczyzna, czy to na wojnie, czy w czasie pokoju, zawsze musi zachować się inaczej. Ojcowie Grudniowi cierpią śmierć swoich dzieci tak, jak i Grudniowe polskie NIOBE. Ponieważ już byłam prawie w domu, więc pożegnaliśmy się z Januszem tak szczerze i serdecznie, jak tylko to czynią ludzie w momentach nadzwyczajnych i życiowych niewiadomych. Dla nas to była wojna lub wstęp do niej. Tory przekroczyłam na wysokości ul. Kopernika. Właśnie spod prezydium uciekali ostatni ludzie, a w ślad za nimi strzelano salwami. Widziałam, jak serie szły po jezdni, wówczas jeszcze nieasfaltowanej. Dużą grupą osób wpadliśmy na ul. Kopernika; niektórzy skierowali się na przystanek kolejki, Fot. Halina Młyńczak Pracowałam w biurze konstrukcyjnym Zakładów Radiowych przy ul. Hutniczej w Gdyni, Unimor, mieszkałam zaś w centrum Gdyni, tuż przy Urzędzie Miasta (prezydium), na ul. Partyzantów. Pamiętnego dnia 17 grudnia, pomimo nawoływań przez megafony o pozostaniu w domu, jak wielu innych pracowników, usilnie starałam się dotrzeć na 6.45 do miejsca pracy. Krzyż Grudniowy w Gdyni kryjąc się w tunelu. Widziałam, jak oddział milicji walczył z nimi, uchylając się przed kamieniami, które leciały z peronów. Na torowisku ich nie brakowało. Przy kościele św. Antoniego zebrało się wielu ludzi w różnym wieku, przeważnie okolicznych mieszkańców wracających do domów. Nadleciał helikopter. W otwartych drzwiach siedział mężczyzna i na spokojne, puste osiedle przy Partyzantów, kierował pociski z gazem łzawiącym, wżerającym się w oczy i gardła. W godzinach popołudniowych z górnych pięter u sąsiadów, a nawet z dachu wieżowca, widzieliśmy, jak milicja wyłapywała mężczyzn, którzy wychodzili z kościoła. Brutalnie wykręcali im ręce, doginali do ziemi. Do kościoła nie weszli, uszanowali sprzeciw proboszcza, o. Stanisława Frejlicha, który im drogę zagrodził. Widziałam tę scenę osobiście. Nasz wieżowiec i całe osiedle przesiąknięte było gazem. Nie pomagało wietrzenie. Wiele tygodni cierpieliśmy na ból oczu i gardła, także oskrzeli. Przerażenie zaś dzieci opisuje moja córka Wiesława w liście do babci, Marii Szpilewskiej z Rzeszowa. Zresztą listy nie docierały do adresatów. Moje i brata, które słaliśmy z wieściami uspokajającymi Matkę, iż żyjemy cało, choć mniej zdrowo, dotarły do Rzeszowa z końcem stycznia 1971 r. W końcowej fazie poczynań ‘dzielnej’ milicji jeszcze ostrzelano wzgórze kościelne świecami czy pociskami dymnymi z małych wyrzutni ustawionych przy sklepie spożywczym na ul. Partyzantów. Po prawdzie strzelano w próżnię, bo ludzi tam nie było. Taki sobie wykonywali taktyczny manewr dla postrachu. Po zapadnięciu zmroku, około godziny16.00, „mądre baby”, czyli moja sąsiadka Teresa Puch i ja, wyruszyłyśmy na ul. Świętojańską. Byłyśmy młode i głupie. Nie zdawałyśmy sobie sprawy z rozmiaru zbrodni. Zresztą nie tylko my kroczyłyśmy ulicami Gdyni. Gdynia żyła zakupami, powrotem ludzi z pracy, no i gapiami. Do grudniowej mżawki dołączył żrący gaz. Przy urzędzie i przyległym skwerze było szaro od mundurów milicji czy wojska. Stały czołgi. Nieprzyjemne wrażenie robili cywile wplątani między zmilitaryzowanych. Mogła to być ubecja – i ci nas wzrokiem ścigali do rogu Świętojańskiej. Ulica Świętojańska nie była zniszczona przez tzw. chuliganów – jak podawano w komunikatach z Gdańska. Wracając do domu, na krzyżówce ulic Partyzantów i Kopernika, skąd ostrzeliwano wzgórze kościelne, widziałam mnóstwo owijek z naboi dymnych z instrukcją obsługi. Podniosłam je i na pamiątkę wzięłam łuskę. Wówczas podszedł do nas mężczyzna z pytaniem o kierunek do szpitala w Gdyni Redłowie. Wskazałyśmy. Wsiadł do białego, na owe czasy niepospolitego, obcej marki samochodu z rejestracją CD. Dodam na zakończenie, iż bardziej skrótowo składałam zeznania na ten temat w Prokuraturze Marynarki Wojennej w Gdyni na Kamiennej Górze, w szczególności zaś na okoliczność udziału helikopterów. Miał też być przesłuchany Janusz Ćwikliński. Nie wiem, czy do tego doszło, ponieważ wkrótce odebrano Marynarce Wojennej śledztwo, kierując sprawę do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku. PS Sąd Okręgowy w Warszawie, VIII Wydział Karny, powołał mnie na świadka 14.04.2005 r w sprawie oskarżonego Wojciecha Jaruzelskiego i innych w wyniku przesłuchań prowadzonych przez prokuratora Marynarki Wojennej. Na ławie oskarżonych prócz gen. W. Jaruzelskiego, zasiadał też członek Biura Politycznego KC PZPR, wicepremier PRL Stanisław Kociołek, generał broni, Tadeusz Tuczapski i inni sprawcy grudniowej pacyfikacji Gdańska, Gdyni, Elbląga i Szczecina. Każdy miał chyba po dwóch mecenasów..Osławiony Kliszko już nie żył. W sali sądowej, przy trybunce dla świadka, po 25. latach od tragedii, nie czułam moralnego zwycięstwa ani też chęci zemsty… Po moich zeznaniach za to, już prywatnie na korytarzu sądu, zaatakował mnie były I Sekretarz Komitetu PZPR w Gdańsku, towarzysz Stanisław Kociołek, iż wszyscy w nim widzą głównego winowajcę wybrzeżowej masakry. Osobiście, słusznie czy nie, sadzę, że była to zmiana ekipy władców Polski z gomułkowskich na gierkowskich. Jaką w tym rolę grał wicepremier Stanisław Kociołek, nie mnie stanowić. Apel Wiesławy Kwiatkowskiej do świadków „ Grudniowej Apokalipsy”, skłonił mnie do napisania w 1995r., na podstawie przechowanych zapisków kronikarskich, tekstu pt. Relacja „Grudzień 1970”, który we fragmentach znalazł się w jej książce. 8 21 stycznia - 4 lutego 2010 r. [email protected] www.expressgdynski.pl YMCA GDYNIA Zbieraliśmy na ulicach Gdyni... Zebraliśmy 250 000 zł! Wielkie Dzięki! ... i pod dachami centrów handlowych Trójmiasta Grupa tańca orientalnego rozgrzała męską część publiczności, wśród żeńskiej rozpaliła chęć podjęcia nauki tańca brzucha ...na ulicach Gdańska... Orkiestrowa Grupa Szturmowa Tańce szkockie to jedna z wielu atrakcji, jakie gdyńska YMCA przygotowała na 18 Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy YMCA GDYNIA www.expressgdynski.pl 21 stycznia - 4 lutego 2010 r. [email protected] 9 18 Finał WOŚP Entuzjazm Magdy, organizatorki Orkiestrowego marszu nordic walking, udzielał się wszystkim Wielki Dyrygent Orkiestry podpisał fotkę dla Gdyni Bursztynowe serca w oprawie ze szkła artystycznego z Liczenie zawartości puszek. Młodzież starsza też gra pracowni Edyty Barańskiej trafiły na aukcję w Orkiestrze! W czasie Finału mozna było nauczyć się... samoobrony Pomogli nam: Green Active sp. z o.o., Agnieszka Pomorska, Aleksander Chwaszczyno, ALFA CENTRUM Gdańsk, ANONSE – Wydawnictwo Steinborn., Aquapark Sopot, Art. Jewellers Studio – Anna Gajewska, Prawo Jazdy ARTOM, ASTRA NAILS Polska - Natalia Stopa, AVER PPUH Gdynia, Clipper Bar Gdynia, BAUHAUS sp. z o.o., Beaphar - Adelajda Stopa, BIOELITA Magdalena Szelezińska, CASTORAMA, Centrum Handlowe Wzgórze, AUCHAN GDAŃSK, Centrum Handlowe PORT RUMIA, Centrum Handlowe BATORY, MATARNIA Park Handlowy, TESCO Gdynia, Centrum Nauki EXPERYMENT, Coca-Cola Poland, COLTEX DAKAR Plus GSM, Dagoma sp. z o.o, Danuta Kędzia, Dwa Światy Gdynia, E-kolekcjoner Gdańsk, Agencja Reklamowa EMIS, EURO-CYNK . sp. z o.o., Europe Led, Galeria Engel Gdynia, Green Way SA, Grupa Lotos SA Gryf Przewozy Autobusowe, Home Baby, Home England, Hortex Holding SA., Hotel Grand Sopot, Hotel Haffner Sopot, Hotel Murat Reda, Hotel Nadmorski Gdynia, Hotel Orbis Gdynia, Hotel SHERATON Sopot, Hotel Wieniawa Rekowo Górne, Hufiec ZHP, Jacht Klub Morski „GRYF”,Kancelaria Prezesa Rady Ministrów RP, Kancelaria Prezydenta RP, Karat International Sopot, Klub Miłośników Komunikacji Miejskiej VETRA, Komenda Miejska Państwowej Straży Pożarnej w Gdyni, Komenda Miejska Policji w Gdyni, Księgarnia Artystyczna Gdańsk, Księgarnia Językowa Polanglo, Liga Morska i Rzeczna, „LITTERA” Iwona Pecko, LPP SA., Magazyn Gdański Brygida Susko, Makro Cash and Carry, Meblarska Spółdzielnia Pracy „Dąb” Gdynia, Media Ster Gdynia, Morski Terminal Masowy Gdynia sp. z o.o, Nadmorskie Centrum Medyczne w Gdańsku, Nauta Hull sp. z o.o., Nauta Stall sp. z o.o., Agencja Multimedialna NetPiksel, NYSTAL Zdrowa Żywność, Olimpic sp. z o.o., Oriflame, PitStop Gdynia, Pizza Hut Gdynia, Pizzeria Las Palmas Gdynia, Polskie Linie Lotnicze LOT, Polski Rejestr Statków, Q.Q. Kids, Rabat Pomorze SA, Restauracje ANCORA, BOOLVAR, COCO, CYTRYNOWA SOFA, DA VINCI, DEL MAR, KRESOWA, MONTE, Rockz Klub Muzyczny, Silver&Amber Adam Pstrągowski, SKM Szybka Kolej Miejska, Stena Line Polska, Stocznia Remontowa im. J. Piłsudskiego, Stocznia Gdańska SA, Stocznia Północna SA, Stocznia Remontowa NAUTA, Stocznia Wisła sp. z o.o., Studio Szkła Artystycznego Edyta Barańska, Sword sp. z o.o., Trefl SA, prof. Czesław Tumielewicz, Urząd Morski w Gdyni, Urząd Miasta Gdyni, Zbigniew Szeler, Morska Agencja Gdynia sp. z o.o., Ziaja LTD, Zarząd Komunikacji Miejskiej w Gdyni i inni. 10 21 stycznia - 4 lutego 2010 r. [email protected] YMCA GDYNIA www.expressgdynski.pl Jest taka szkoła… W Gdyni jest wiele szkół. W wielu szkołach w Gdyni realizuje się w interesujący sposób program nauczania. Tylko w nielicznych szkołach w Gdyni dba się o ucznia z dysfunkcjami. Fakt, że trwający w dniach 1 – 7 grudnia 2009r. Tydzień Świadomości Dysleksji obchodzony jest w Szkole Podstawowej nr 29 w Gdyni, nie powinien nikogo dziwić. Pani Beata Ingielewicz, nauczyciel - terapeuta, członek Zarządu Polskiego Towarzystwa Dysleksji w Gdańsku, jest koordynatorem merytorycznym od lat budowanego programu „Czytamy razem”. To sprawdzona na świecie metoda polegająca na interaktywnym czytaniu książek z udziałem wolontariusza; w Polsce propaguje ją pani profesor M. Bogdanowicz. Nie da się ukryć, że stan wiedzy o dysleksji zarówno w rodzinach, jak i szkołach jest katastrofalnie niski. Naprawdę niewiele osób przyjmuje do wiadomości, że z dysleksji się nie wyrasta! Tym większa odpowiedzialność spada znowu na szkoły podstawowe. Należy bowiem stworzyć dzieciom w wieku 6-13 lat warunki sprzyjające pokonywaniu trudności w czytaniu. Kiedy uwierzą one w swoje możliwości, staną się silne i odważne, będą lepiej radziły sobie w życiu. Nadzór organizacyjny nad re- alizacją programu „Czytamy razem” sprawuje gdyńska YMCA. W jej gestii pozostają także wolontariusze: „Są to kobiety i mężczyźni w wieku 18 – 80 lat, którzy lubią dzieci i książki, są cierpliwi, elastyczni w swoim zachowaniu, nieoceniający, mają poczucie humoru.”*Do zadań wolontariuszy należy prowadzenie regularnych zajęć czytania z dziećmi w określonym czasie i miejscu. YMCA , która podejmuje wiele działań edukacyjnych, dba również o kształtowanie postaw o charakterze charytatywnym i przeciwdziałającym alienacji, ponieważ służy to rozwiązywaniu ważkich problemów społecznych.** Mimo że program „Czytamy razem” jest tani, nie realizuje się przecież z niczego; musi mieć wsparcie i poparcie rodziców, dyrekcji szkoły, logopedy, pedagoga, nauczycieli, którzy w porę zdiagnozują kłopoty ucznia. Pani Beata Ingielewicz taką pomoc otrzymuje. Zainteresowanie programem znalazło np. wyraz w uczestnictwie rodzin, nauczycieli i wolontariuszy podczas Tygodnia Świadomości Dysleksji: na pokazową lekcję matematyki z elementami terapii pedagogicznej trzeba było dostawiać ławki. Pani Grażyna Stenke, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 29 w Gdyni jest dumna ze swoich nauczycieli. Podkreśla ich zaangażowanie, profesjonalizm i skuteczność. Pomyślnie układa się także współpraca z Radą Rodziców. Sprawdza się stara metoda: dobra organizacja, wspólny cel i wzajemne zaufanie. Tydzień Świadomości Dyslek- sji miał brawurowy finał. Pani Beata Buczek-Żarnecka, aktorka Teatru Miejskiego w Gdyni, logopeda i terapeuta, bez pardonu napiętnowała niepoprawność językową, niechlujną wymowę współczesnych Polaków oraz lekceważący stosunek mediów, szkół, nauczycieli do mowy ojczystej. Jak język giętki wy- razi to, co pomyśli głowa, jeśli przestał być giętki? Czy możliwe będzie porozumienie, jeśli nadawca komunikatu mówi niepoprawnie, a odbiorca nie słucha? Zebrani w „29” wolontariusze programu „Czytamy razem” z przyjemnością i entuzjazmem poddali się urokowi pani Beaty Buczek – Żarneckiej, wy- krzywiając się twórczo podczas ćwiczeń z dykcji. Organizatorzy, propagatorzy i uczestnicy programu „Czytamy razem” są przekonani o skuteczności metody i cieszą się z wyników grudniowej akcji. Ale nie spoczną na laurach. Wanda Warska śpiewała przed laty: „Nie trać wiary i nadziei! Może coś się zmie- ni? Może coś się zmieni!” Musi się zmienić! *S. Belgrave, O. Holmes, J. Melrose, F. Solesbury ** „Czytamy razem”. Program doskonalenia umiejętności czytania i rozwijania myślenia Elżbieta Wierszko Kvina renkonto kun Esperanto Saluton! Przedrostek mis: - oznacza coś błędnego, mylnego, niewłaściwego, złego, np: kompreni - rozumieć; miskompreni - źle zrozumieć; miskompreno – nieporozumienie; vojo - droga; misvojo - manowce; aǔdi – słyszeć; misaǔdi - przesłyszeć się; mise - błędnie, omyłkowo Przysłówek ajn: - służy do wyrażania nieokreśloności, odpowiada polskiemu kolwiek i stawiany jest po zaimkach, np: kiu ajn - ktokolwiek; kio ajn - cokolwiek; kia ajn - jakikolwiek; kie ajn - gdziekolwiek. Deklinacja (deklinacio) rzeczowników i przymiotników: - w języku esperanto istnieją tylko dwa przypadki: mianownik (nominativo) i biernik (akuzativo), który powstaje z mianownika przez dodanie końcówki n. Resztę przypadków tworzy się za pomocą przyimków. Odpowiadająca polskiej deklinacji, deklinacja wyrażenia dobry ojciec w języku esperanto przedstawia się następująco: Mianownik (nominativo) - la bona patro Dopełniacz (genetivo) - de la bona patro Celownik (dativo) - al la bona patro Biernik (akuzativo) - la bonan patron Narzędnik (instrumentalo) - per la bona patro Miejscownik (lokativo) - pri la bona patro Wołacz (vokativo) - ho! la bona patro Przykłady: M - La patro staras – Ojciec stoi. D - Kolego de mia patro - Kolega mojego ojca. C - Filo respondas al la patro - Syn odpowiada ojcu. B - Karlo invitis mian patron - Karol zaprosił mojego ojca N - Mi ĝojas pro mia patro - Cieszę się moim ojcem M - En mia patro mi havas apogon - W ojcu mam wsparcie. W - Ho! Mia kara patro - O! Mój drogi ojcze. Wyrazy złożone (vortoj kunmetitaj) : floro + poto = florpoto – doniczka manĝo + ĉambro = manĝoĉambro - jadalnia bela + soni = belsoni - pięknie dźwięczeć Zaimek pytający kie?: - Kie ili laboras? - Gdzie oni, one pracują? Vortoj: al - do, ku fenestro – okn nomo - nazwa amiko – przyjaciel floro – kwiat pendi - wisieć ankoraǔ – jeszcze kaĝo – klatka plafono - sufit aparato – aparat kuiri – gotować plu - dalej, nadal bani – kąpać kun - z (kim, czym) pordo - drzwi bildo – obraz lampo – lampa poto - garnek ĉambro – pokój loĝi – mieszkać radio - promień, radio ĉe - u, przy montri – pokazywać sub - pod de – od muro – ściana radioaparato - odbiornik radiowy Ekzercoj: 1. Adamo kaj Eva loĝas ĉe la gepatroj. En la loĝejo estas kvar ĉambroj: la dormoĉambro de la gepatroj, la manĝoĉambro kaj la ĉambroj de Eva kaj Adamo. Ankoraŭ estas kuirejo kaj banĉambro. 2. La ĉambro de Adamo ne estas granda, sed bela. Estas unu pordo kaj unu fenestro. En la ĉambro staras unu tablo, tri seĝoj kaj unu ŝranko. Ankoraŭ estas unu malgranda tablo, sur kiu staras radioaparato kaj florpoto. Sur la muroj pendas bildoj, sub la plafono pendas lampo. 3. En la ĉambro de Adamo. En la ĉambro estas Eva, Adamo kaj amiko de li. La nomo de la amiko estas Marko. Ili sidas ĉe la tablo. Sur la tablo staras kaĝo kun birdo. Tio estas birdo de Marko. Li montras al Eva kaj diras: Tiu birdo bele kantas. Ankaŭ ĝi bone flugas. La birdo plu ne estas en la kaĝo. Ĝi flugas en la ĉambro. Ĝi flugas rapide. - Kie ĝi estas? - demandas Adamo. - Tie - montras Marko - sur la lampo. Parolturnoj: En kiu kvartalo vi loĝas? - W której dzielnicy mieszkasz? Mi loĝas ĉe la strato X - Mieszkam przy ulicy X Mi tre ĝojas, ke mi povas ... - Bardzo się cieszę, ze mogę ... Pri kio? - O czym? O co? Bonvolu! - Proszę! (Zechciej, racz!) Kion vi intencas? - Co zamierzasz? Kiucele? - W jakim celu precipe plaĉas al mi ... - szczególnie podoba mi się ... laǔ mia opinio - moim zdaniem devus esti - powinien (by) być estas jam malfrue - jest już późno denove la samo - znów to samo vi mem decidis - sam (a) postanowiłeś (aś) Humoraĵoj: 1. Du edzoj parolas pri kiam ili ekkonis siajn edzinojn: - Mi, diras unu el ili, ŝin ekkonis tri monatojn antaǔ nia geedeziĝo. - Nu, diras la alia, mi ekkonis la mian tri horojn post ĝi. 2. Virino diras al sia edzo: Mi ne scias kial ni ne estas feliĉaj. Ni havas nur unu volon: vi volas estri la domon... kaj ankaǔ mi! Proverboj: - Mateno laborigas, vespero ripozigas - Kiu ne laboras , tiu ne manĝas Taskoj: a) Uzupełnij następujące zdania: - Ŝi loĝas en la lo ................. . Ili dormas en la dorm .................. Li manĝas en la manĝ .................. La lernantoj iras al lern .................. La labor.../li/ iras al la labor... . La kuir... /ŝi/ kuiras en la kuir... . b) Opisz swoje mieszkanie (przynajmniej 5 zdań). Kie vi loĝas? Kia estas la loĝejo? Kiom da ĉambroj? Kiuj kaj kiaj? la mebloj, objektoj... Ĝis la revido! Opracował: Kazimierz Krzyżak YMCA GDYNIA www.expressgdynski.pl 21 stycznia - 4 lutego 2010 r. [email protected] 11 Maszkary, reduty i tańcujące wieczorki Sylwester jeszcze pobrzmiewa taneczną nutą, a przed nami czas balów (nie: bali!), czyli roztańczony karnawał. Nazwa karnawał dotarła do nas z języka włoskiego: carnevale, a wywodzi się z połączenia dwóch wyrazów: carne vale, czyli ‘mięso żegnaj’, co sugeruje, że początkowo rzecz dotyczyła wyłącznie czasu bezpośrednio poprzedzającego post (czyli trzech ostatnich dni: niedzieli, poniedziałku i wtorku do północy), zwanego ostatkami, zapustami lub mięsopustem. Słowo mięsopust jest tłumaczeniem łacińskiego określenia carnis privium ‘wolny od mięsa’, a nazwa zapusty wiąże się z ‘pustymi’ (od mięsa) dniami, które po nich następują. W „Encyklopedii staropolskiej” Zygmunt Gloger tak pisze o karnawale: „Odgłosem i zabytkiem owych czasów są karnawałowe biesiady, tańce i maszkary. Swawole karnawałowe dawały okazje kaznodziejom staropolskim do nazywania ich nie ‘zapustami’, ale ‘rozpustami’. Patrząc na te płoche zabawy, jeden z ambasadorów Sulejmana II Wspaniałego, powróciwszy do Stambułu, rozpowiadał, że w pewnej porze roku chrześcijanie dostają warjacyi i że dopiero jakiś proch sypany im potem w kościołach na głowy leczy takową. Kościół, chcąc zapobiedz (dziś: zapobiec), aby zabawy nie przechodziły w grzeszną rozpustę, ustanowił na czas karnawałowy nabożeństwo czterdziestogodzinnem zwane”. Władysław Kopaliński w „Słowniku mitów i tradycji kultury” notuje łacińskie wyrażenie carrus navalis i z tym wyrażeniem wiąże słowo carnevale. Otóż w starożytnym Rzymie carrus nava- lis to ukwiecony rydwan boga Dionizosa, pojawiający się na rzymskich ulicach podczas hucznych obchodów nadejścia… wiosny. Dawna karnawałowa Europa pieczołowicie pielęgnowała starożytne tradycje. Zabawy przypominały wczesnowiosenne rzymskie obrzędy odprawiane ku czci bogów urodzaju, dobrobytu, szczęścia, słońca życia i światła. Szczególnie wielbiono Dionizosa, boga życia i słońca, patrona wschodzących roślin i kwiatów, a zwłaszcza krzewów winnych i wina. W epoce staropolskiej nasi przodkowie bawili się, i to hucznie, na maszkarach. To XVI-wieczne słowo maszkary wywodziło się z języka włoskiego: mascara – ‘maska’, i ‘maskarada’; w języku francuskim: mascarade – ‘zabawa, w której uczestnicy noszą maski’, a oznaczało kostiumową zabawę urządzaną z okazji wesela na dworze królewskim lub dworach magnackich. Te kostiumowe zabawy na dobre zawładnęły również czasem karnawałowych pląsów i nawet dodawały im pikanterii. Panny i kobiety stanu wolnego zawierały interesujące znajomości. Mężatki marzyły o cichym, niezobowiązującym, dyskretnym flirciku, a panowie odnajdywali się zazwyczaj nad ranem przy „białym mazurze” tańczonym ze swoją połowicą. W XVIII wieku słynne były publiczne bale kostiumowe: reduty, na które trzeba było wykupić bilet wstępu. Słowo reduta jest zapożyczeniem z języka francuskiego: redoute i wierną kopią jego oryginalnego znaczenia. Dziś to słowo już zapomniane, wiąże się jedynie z definicją polowych umocnień obronnych z czasów I wojny światowej. Z karnawałowych balów zasłynął wiek XIX. Bal (z języka francuskiego: ballare – tańczyć) odnotowywany był jako ważne wydarzenie, opisywano bale proszone, pułkowe, dobroczynne i panieńskie w szczegółach i szczególikach w kronikach towarzyskich „Kuriera Warszawskiego”. Panny prezentowały nie tylko stroje balowe, zgodne z obowiązującą modą, ale i swoje…. wdzięki, oczywiście pod czujnym okiem mam, ciotek i babek (tzw. przyzwoitek), które pilnie śledziły ewentualnych kandydatów do ręki młodej damy, szczególnie zwracając uwagę na majątek i koligacje rodzinne starającego się o względy młodzieńca. Uroczym elementem dawnych balów był karnecik, w którym panna rezerwowała tańce dla ubiegających się o jej względy danserów. Karneciki tuż przed karnawałowym balem przygotowywały oficyny wydawnicze. Każdy z nich sprzedawany był z małym ołóweczkiem, często złoconym, i ze specjalnym zamocowaniem do pasa balowej sukni. Na parkiecie pojawiały się eleganckie panie w wytwornych sukniach, panowie we frakach i smokingach; unosił się zapach perfum. Orkiestra grała dostojnego poloneza, subtelnego walca i ży- Styczniowy słowniczek wyrazów balowych KARNAWAŁ, czyli okres zimowych zabaw od Trzech Króli do Środy Popielcowej, wyzwala taneczną energię w narodzie. Zanim jednak roztańczymy się na dobre, trwa gorączka przygotowań. Mimo że zmieniła się moda i piękne balowe suknie zastąpiono skrawkami materiału, kłopot jest podobny: w co się ubrać, by nie wystartować w takiej samej kreacji jak Kowalska. SALON – barok wprowadził go do pałaców; mieszczaństwo uczyniło pokojem reprezentacyjnym; współcześnie występuje najczę- ściej z aneksem kuchennym. Ta niewątpliwa degradacja wpłynęła także na spadek prestiżu lwa salonowego. Dawniej brylował w bogato zdobionych wnętrzach specjalnie aranżowanych na bale, kotyliony, rauty i reduty: „on pół diabła ona anioł/ w równych frakach i cylindrach/ twardzi jak rzeźbione drzewo/ lżejsi niż łabędzie puchy”*; obecnie jest tylko wspomnieniem… WODZIREJ – niezastąpiony! To od niego zależało, w którą stronę potoczy się tańczący korowód; to on dyktował kolejność figur, liczbę ukłonów, skłonów, podskoków, zwrotów, odchyleń: „z jakąś pasją obłąkańczą/ wykonują wspólne ruchy/ idą razem w prawo w lewo…”. Wyobrażam sobie, że jest jak dyrygent: z rozwianymi włosami i połami fraka dwoi się i troi, aby zwykłe dreptanie przypominało sztukę, jednak wiedzę na ten temat czerpię jedynie z książek, filmów i sprawozdań koleżanki: „papierosy z ust wyjęli/ równocześnie się potknęli/ przewrócili wstali tańczą”*. KOTYLION to zarówno zabawa taneczna, w której do- bór par następuje według przypiętych „orderów”, jak i sama ozdoba; „musimy się łączyć rozłączać/ giąć i przechylać i prężyć/ jak dwie kobry które rozhuśtał/ dziki flet zaklinacza węży”*. KARNECIK – powiedzmy od razu: młoda dama rozpoczynająca karierę salonową musiała go mieć! Można było wygrać los na loterii, czyli upolować męża (tylko co z tym fantem zrobić później?). Z góry ustalona kolejność tańców pozwalała ustalić także odpowiednią kolejność tancerzy chętnych wiołowego mazura. Bardzo ważny bal przygotowywał wodzirej, koniecznie elegancki i dowcipny. On to zręcznie prowadził przede wszystkim taneczne korowody, mostki w polonezie, przeplatane dwójkami, czwórkami a nawet ósemkami i szesnastkami. Znakomicie bawiono się również kameralnie w mniejszym gronie, na tzw. tańcujących wieczorach i tańcujących herbatkach. Nazwa słowotwórczo chyba nie bardzo udana, bo to przecież nie wieczory i herbatki „tańcowały”, tylko na nich tańczono, ale sympatyczna i szkoda, że tańcujące wieczorki, a nawet tańcujące śniadania (!) przetrwały tylko do drugiej wojny światowej. A dziś? Z balowej etykiety pozostało już chyba niewiele. Szkoda, ale cóż, czasy też inne… Gabriela Kurpisz-Kasprzak, wykładowca Polszczyzny pięknej i poprawnej „Ta pani wciąż jeszcze tańczy wesoła jak młoda dziewczyna”* lub skutecznie zachęconych, na przykład wysokością posagu lub …jeszcze inaczej: „ach chodźmy odpocząć/ wśród parawanów chińskich gdzie się smoki droczą”*. BIAŁE TANGO!!! Panie proszą panów, a więc wybierają facetów, którzy są albo przystojni, albo bogaci, albo potrafią tańczyć. Trzeba jednak w porę zareagować (czyli ruszyć z miejsca) i ubiec konkurencję. Nieszczęśniczki podpierające ściany będą musiały szukać innego sposobu na złowienie męża, od zawsze bo- wiem wiadomo, że wszystko ma swój czas i nie wolno zasypiać gruszek w popiele. Tymczasem „zwiędły suknie i wachlarz z piór strusich/ czas opada jak chmura szarańczy/ wszystko kończy się prędzej niż musi/ gra muzyka lecz nie ma z kim tańczyć”*. Koniec balu. „Jeszcze tylko mazur dzisiaj/ choć poranek świta/ czy pozwoli panna Krysia/ młody ułan pyta”. Pozwoli! A jakże! *Maria Jasnorzewska Pawlikowska, Pocałunki Elżbieta Wierszko 12 21 stycznia - 4 lutego 2010 r. [email protected] www.expressgdynski.pl HISTORIA „My trzymamy z Bogiem” Wspomnienie w 10. rocznicę śmierci ks. Hilarego Jastaka „Kiedy ranne wstają zorze” słyszę głos w słuchawce telefonicznej. Witam księdza prałata – mówię. Dobrą jesteś parafianką, bo mnie poznajesz po głosie, odpowiada ks. Hilary Jastak. Kiedy w 1961 roku zamieszkałam w budynku naprzeciw kościoła, widywałam często księdza proboszcza nadzorującego prace przy kościele. Ciągle coś budował. Na mszę nie można było się spóźniać, bo ksiądz każdego dostrzegł; gromił także tych, którzy wychodzili za wcześnie lub skrywali się za filarami. Początkowo wydawało mi się, że jest bardzo surowy i niedostępny. Powoli przyzwyczajałam się do Jego sposobu bycia, poznając Go, gdy jako gość odwiedzał moją teściową, z którą mieszkałam. Pamiętał o święcie patronki Zofii, interesował się życiem rodziny, dziećmi, dla których były cukierki i obrazki w przepastnych kieszeniach sutanny. Często wspominał wizytę Eugeniusza Kwiatkowskiego – brata mojej teściowej - u swego ojca, Jakuba Jastaka. Zapadło to mocno w Jego pamięci, toteż podjął myśl Kwiatkowskiego, który planował budowę bazyliki na Kamiennej Górze. To połączenie kościoła z morzem nastąpiło w naszej parafii Najświętsze- go Serca Pana Jezusa w Gdyni, z inicjatywy i pod kierownictwem ks. Jastaka. Pierwszy też zareagował na wiadomość o śmierci Eugeniusza Kwiatkowskiego, dopytując o pogrzeb. Pożegnał Go w imieniu gdynian razem z Karolem Wojtyłą w Krakowie. Kilka dni później odprawił mszę w Jego intencji i poświęcił tablicę pamiątkową w kościele NSPJ. Uczestniczyłam w tych uroczystościach, ale już wtedy ks. Hilary Jastak był dla mnie wielką postacią. „Ta niezwykłość objawiała się w normalności – był miły, serdeczny, dobry, widział starych i młodych”. (J. Błaszkowski, Pomerania 1989 r.) Kaszub z pochodzenia, z tabakierką Abrahama, Gdynianin z wyboru. Nie przestraszył się ani nie zawahał, aby odprawić mszę w strajkującej stoczni. Udzielał schronienia w kościele; przypłacili to więzieniem dwaj Jego księża i kościelny. Otworzył kaplicę stoczniowców ze sztandarem zbroczonym krwią zabitego chłopca. Przyjmował i nadzorował rozładunek darów przywożonych w czasie stanu wojennego i później sprawiedliwie je rozdzielał. Nie zapominał o dzieciach uczęszczających na religię i ich potrzebach w tych ciężkich czasach, kiedy mydeł- ko było wielką atrakcją. Otoczył opieką artystów i umożliwił im występy w kościele. W latach 90. założył fundację wspierającą uczącą się młodzież kaszubską. Prawie każdy w Gdyni miał kontakt z księdzem, kiedy uświetniał uroczystości okolicznościowe, przypominał o rocznicach i sam inicjował ich obchody albo podczas procesji Bożego Ciała. W 100. rocznicę urodzin Eugeniusza Kwiatkowskiego wygłosił homilię w katedrze w Oliwie. W ogromnym tempie przygotował z zespołem „Księgę pamiątkową historii i życia Gdyni” dla Papieża wizytującego Gdynię 11czerwca1987 r. Myślę, że między innymi dzięki Jego wstawiennictwu odbyło się krótkie spotkanie z Papieżem na skwerze, przed ołtarzem mojej teściowej Zofii Dobrowolskiej. Przed tą wizytą prawie cały czas spowiadał w kościele, nawoływał znajomych do spowiedzi przy swoim konfesjonale lub też wywoływał rodzinę przez kościelny mikrofon przed zamawianą mszą do uzupełnienia intencji. To tylko świadczyło o Jego obowiązkowości. W domu był swobodny, dowcipny, ale i skupiony na sprawach gości. Najpierw trzeba było odśpiewać z nim alfabet kaszubski, później zakosztować słodkości z Motto: Życie naprzód pędzi kłusem, z dnia na dzień się wszystko zmienia, a ja pragnę urok Gdyni, ocalić od zapomnienia… BALLADA O GDYNI chce każde dziecko, no i dorosły. Pośród problemów dnia codziennego wiele wysiłków, wielu z nas czyni, aby skutecznie i obrazowo przedstawić miasto imieniem – Gdynia Tak dnia każdego coś się wydarza upiększa miasto i okolice, bo serce miasta tu otaczają te nowoczesne piękne dzielnice A trzeba zacząć wprost, od początku, kiedy nad morzem stało chat kilka, w których rybacy zamieszkiwali, zajęci rybek łowieniem tylko. Architekturą swą nas zadziwia na skraju miasta – to Fikakowo, co konkuruje z pierwszą dzielnicą, która się zwie właśnie Orłowo. Aż raz się przyśnił im sen niecodzienny, zmienić to miejsce na kąpielisko, zbudować molo i dom zdrojowy, i pomalutku zmienić to wszystko. Dobrze jest również pospacerować nad morza brzegiem w słońcu i skwerze, i się zapatrzeć w tę dal srebrzystą, po tym nadmorskim chodząc bulwarze. Gdzie twe marzenia w dal ulatują, gdzie wiatr od morza twą twarz owiewa, gdzie białe żagle w błękicie wody, gdzie razem szumią: morze i drzewa. I tak powstała ta nasza Gdynia wyrosło mnóstwo pięknych budynków, to ludzie mieli tyle zapału i wiele chęci dobrych uczynków. Do dzisiaj Gdynia wciąż się rozwija i ważny port tu zbudowano, a nasze miasto coraz piękniejsze można podziwiać codziennie rano. Gdy człowiek idzie Świętojańską, oczy się cieszą, serce raduje, zielone drzewka stoją w szeregu człowiek się tutaj szczęśliwy czuje. A naszą dumą i naszą chlubą, co dnia każdego człowieka cieszy, jest nowa trasa – ta Kwiatkowskiego, którą oglądać każdy się spieszy. Nagle wśród dachów wysmukłe wieże, które nad miastem właśnie wyrosły, wieże Sea Tower również oglądać Tu morskie fale brzeg omywają, żagle, jak ptaki śmigają w dali, pragniesz krajobraz tak bliski sercu, który w pamięci też zachowamy. I tak żyjemy w tym pięknym mieście, nie zawsze faktu tego świadomi, lecz najważniejsze wiemy nareszcie, że to się nie da nigdy zapomnieć. Trudno uwierzyć, ale to miasto, tak nam codziennie życie upiększa, i coraz bardziej cenimy Gdynię, a nasza miłość ciągle się zwiększa! Nina Pruszkowska-Żelazkowa, słuchaczka Gdyńskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku w YMCA Gdynia księgi „Pierwsza pomoc w cierpieniach wewnętrznych”; sam lubił ryby i o nie pytał, gdy wpadał znienacka. Żył skromnie, przeznaczając wszystko na kościół, dlatego na miejsce pochówku przy kościele sobie zasłużył. Osobiste zbiory i pamiątki po rodzicach przekazał do muzeum sióstr zakonnych w Orłowie w 1991 r. w rocznicę swego Złotego Jubileuszu Kapłaństwa. Nie sposób objąć wszystkich zasług ks. Hilarego Jastaka, są one szeroko opisane, jak również zamieszczone w Internecie. Wiem, że bardzo cenił sobie tytuł Honorowego Obywatela Gdyni i Kościerzyny, który otrzymał 29 grudnia 1999r. List pożegnalny księdza do naszego Urzędu Miasta zawiózł nasz wspólny znajomy, nie przeczuwając, że robi ostatnią przysługę księdzu. 10 lat od chwili śmierci przeleciało jak wiatr od morza. Z mego okna widzę miejsce spoczynku księdza, a kiedy przechodzę obok, jest czas na chwilę zadumy nad tym, co przemija, a co pozostaje we wspomnieniach. Nasz umiłowany Ksiądz Prałat zasłużył sobie na pamięć i modlitwę. Marianna Doliwa-Dobrowolska