Czytaj

Transkrypt

Czytaj
MOJA `SZUSTA` WIGILIA
Bliźniaczki
Prolog.
PIERWSZA WIGILIA.
Wieczór. ICH pierwsze wspólne święta, przepełnione miłością i zainteresowaniem. Za
zamarzniętym lekko oknem olbrzymie płatki śniegu odbijają się o parapet i szybę. W salonie,
tuż obok okna olbrzymia choinka, oślepiająca swoim blaskiem lampek. Kolorowa, z dużą
ilością bombek i łańcuchów. Na samym szczycie gwiazdka. W tle unoszą się ciche kolędy,
rozbrzmiewające z wieży stereo. ONA siedziała na kanapie, mając za sobą świąteczne
drzewko, które było jedynym źródłem światła. Kołysała delikatnie niemowlaka, w niebieskich
śpioszkach. Był malutki. Obok siedział ON. Patrzył czułym wzrokiem to na maleństwo to na
jego mamę. Uśmiechała się, mówiąc cos po cichu do syna. ON wyciągnął palec, a dziecko je
momentalnie ścisnęło. Oboje patrząc na siebie, uśmiechnęli się promiennie. Zbliżył się i
musnął jej usta. Podziękował. W jej oczach stanęły łzy. Chwilę później ON kucnął na jedno
kolano, stając naprzeciwko NIEJ. Otworzyła szerzej oczy, nie rozumiejąc, po co to robi.
Wyciągnął z kieszeni czerwone pudełeczko i otworzył. Spojrzał jej w oczy, pytając, czy się
zgadza. Po jej policzku spłynęła łza szczęścia. Pokiwała głową, nie potrafiąc nic
wypowiedzieć przez ucisk w gardle. Włożyła pierścionek na palec. Uśmiechnął się i ponownie
dzisiejszego dnia pocałował, ale tym razem na dłużej. Ponownie spojrzeli na dziecko. Śmiejąc
się, zaczęli do niego mówić.
DRUGA WIGILIA.
Ta sama choinka, w tym samym honorowym miejscu przy oknie. W tle stół wigilijny od
którego niedawno odeszli. ONA kucała za choinką, podtrzymując. Mały patrzył na mamę,
trzymając palec w buzi. Uśmiechając się, mówiła do niego na ucho. ON stał naprzeciwko nie
rozumiejąc, po co to całe zamieszanie i tajemnice. Przyglądał się z uśmiechem zarówno żonie,
jak i synkowi. Miał już roczek. Nagle ONA, wstała, trzymając synka za rękę. Spojrzała na
męża i puszczając rączkę dziecka, kazała mu iść. ON w pierwszym momencie, nie uwierzył, że
jego syn zacznie chodzić ot tak, za sprawą czarodziejskiej różyczki. Jego pogląd zmienił się,
kiedy zobaczył, jak mały nie tylko stoi, ale i powoli tupta w jego kierunku. ONA odgarnęła
grzywkę za ucho i śmiejąc się z jego miny, czekał, aż coś powie. Chłopczyk wreszcie doszedł
do taty. ON z radości podniósł synka do góry, a ONA wybuchła śmiechem. Podszedł do niej,
obdarowując szybkim buziakiem, dalej trzymając na rękach dziecko.
– Wesołych Świąt, kochanie! – rzuciła z uśmiechem, patrząc mu prosto w oczy.
Uśmiechnął się.
TRZECIA WIGILIA.
Jak co roku żywa choinka swoim zapachem obejmowała cały duży pokój. Chłopczyk
siedział przy stole, wymachując nogami. Był sam. Trzymając w dłoni łyżeczkę, przyglądał się
rodzicom. Stali naprzeciwko siebie w drugim pokoju, zapominając zamknąć drzwi. Kłócili się
niesamowicie. ONA gestykulują próbowała mu wszystko wyjaśnić, a ON wskazując na okno,
krzyczał, nie mogąc stłumić w sobie gniewu. ONA nie mogąc już wytrzymać jego krzyków,
wyszła z pokoju, do sypialni, zatrzaskując drzwi. Zakryła ręką usta. Płakała. ON wściekły na
siebie, uderzył ręką w parapet. Po paru minutach ochłonął. Poczekał, aż wyjdzie z sypialni.
Tak się stało. Stała przy choince, spoglądając na gwiazdy. Podszedł do niej, obejmując w
pasie, kładąc podbródek na jej ramieniu. Była sceptyczna. Miała już powiedzieć, by zabrał
ręce, kiedy…
– Przepraszam! – wyszeptał cicho. – Jesteś głupi! – mówił dalej. – Ale cię kocham! Nic
na to nie poradzę! Nie chcę psuć nam świąt…Przepraszam! – odwróciła się do niego twarzą i
nic nie mówiąc, po prostu przytuliła. Oboje przymknęli mocno oczy, chcąc wymazać z pamięci
złe chwile.
CZWARTA WIGILIA.
Wszystko wyglądało normalnie. Zaraz, gdy tylko pierwsza gwiazdka pojawiła się na
niebie, usiedli do wspólnej kolacji. Naprzeciwko siebie rodzice, a po środku ich owoc miłości.
Na ich twarzach jednak nie gościł uśmiech. Milczeli, lub odzywali się do siebie sporadycznie,
jak syn o coś pytał. Utrzymywali sztuczne pozory, że wszystko jest w porządku. A nie było. Nie
potrafili spojrzeć sobie w oczy, czy tak po prostu porozmawiać, przytulić, jak zawsze, kiedy
było im źle. Przyzwyczajeni do takiej sytuacji, nie zwrócili na to uwagi. Wszystko im
zobojętniało. Nawet ich związek. Przezywał pierwszy poważny kryzys i zdawałby się mogło, że
nie mają pomysłu na to, aby go z ich wspólnego życia wyeliminować. Oziębłość biła od nich
na kilometr. W pewnym momencie ONA nie wytrzymała. Wstała gwałtownie, uderzając w stół
i zabierając syna, poszła do jego pokoju. On udając obojętnego, jadł dalej.
PIATA WIGILIA.
Rok później wszystko wyglądało inaczej. Choinka stała w tym samym rogu, stół nakryty
tymi samymi potrawami i taki sam sposób, jednak nic nie było jak lata wstecz. Zamiast JEGO,
był on. Chłopczyk spoglądał na gwiazdy, wyczekując pierwszej gwiazdki. Obok olbrzymi miś
Puchatek, od mamy. Nudził się, nie mogąc się doczekać. Co chwila spoglądał na zegarek i na
drzwi. Ona roznosiła potrawy, a on jej pomagał z dodatkowym nakryciem. Nagle rozdzwonił
się dzwonek do drzwi. Chłopiec momentalnie pobiegł otworzyć. Krzyknął z radości.
– Tata! – przywitał się z NIM uściskiem. Wszedł do środka, z dzieckiem na rękach. ONA
spoglądała na niego, przecierając jeszcze sztućce, a on z uśmiechem stał za nią. ON spojrzał
na niego z niesmakiem. Postawił syna na nogi i kucnął, tłumacząc by chwile zaczekał. Zniknął
na chwilę za drzwiami. Gdy wrócił, chłopczyk zobaczył rower na czterech kółkach. Krzyknął z
radości. ONA uśmiechnęła się, ale po chwili jej uśmiech zgasł. Chłopczyk nalegał, by został.
– Zostań! Ploose! – ONA wreszcie na niego spojrzała. Zaproponowała to co dziecko,
nieśmiało z nadzieją, że spełni jej prośbę. Odwzajemniając spojrzenie, po chwili uśmiechnął
się ironicznie. Spojrzał na niego i odmówił. Spuścił wzrok. Żegnając się z chłopcem, któremu
zbierało się na płacz, wyszedł. Jeszcze przedtem dodał:
– Za rok tata zabiera cię na wigilię! – ONA powstrzymując się, by nie wybuchnąć
płaczem, poszła do kuchni. Położyła ręce na parapecie. On poszedł za nią. Kiedy coś
powiedział, przytuliła się do niego. Niepocieszony chłopiec, dopiero po próbach rozweselania
się uśmiechnął.
SZÓSTA WIGILIA.
Kilka dni wcześniej…
Cz.1
– Teraz państwo rozumieją, po co państwa wezwałam. To napisał Krzyś, kiedy to
wszystkie inne dzieci prosiły o lalki, samochody… – w sali przedszkolnej siedzieli ONI.
Niegdyś szczęśliwe, kochające się małżeństwo. Teraz, już od prawie dwóch lat, żyją osobno,
własnym życiem. Siedzieli naprzeciw pani przedszkolanki, nawet na siebie nie patrząc. Oboje
woleli zawiesić wzrok przed siebie, unikać kontaktu wzrokowego. Jak na sali rozpraw.
2 lata wcześniej…
Pierwsze dni Nowego Roku odmieniły ich życie. Zaczęli nowy rozdział, nie
spodziewając się, że to wszystko potoczy się w taki sposób. Zaraz po świętach, spakował
walizki i się wyprowadził. Nie potrafił wytłumaczyć własnemu synowi dlaczego. Wystarczyło,
że ON wiedział. Powód ich rozstania, przelał czarę goryczy. Już od dawno im się nie
układało. Ciągłe kłótnie. O błahostki lub sprawy poważniejsze, jak między innymi
niezgodność w sposobie wychowywania ich syna. Po wyjściu z sali, stali się w świetle prawa
kompletnie obcymi ludźmi. Tak, jakby nigdy się nie znali, a przecież jeszcze niedawno tyle ich
łączyło. Mieli tyle wspólnego. Wspólne plany, wspólne problemy i wspólne radości. Kiedy
wyszli, nie zamienili ze sobą słowa. Jakby zapomnieli, że przysięgali sobie przed Bogiem
miłość aż po grób. Teraz liczył się tylko żal w sercu. Spojrzał na nią. Stała przed nim.
Zrozumiała, że to koniec. Spuściła wzrok, a on udał się do samochodu. Nie spojrzał ani raz w
tył. Nie widział, jak stała, z zakrytymi ustami, roniąc ciche łzy.
– Uważam, że Krzyś najwyraźniej nie potrafi sobie poradzić z państwa rozwodem! –
ona spojrzała na niego nieśmiało, jednak on trzymał wzrok dalej przed siebie. Rzuciła
zmartwionym głosem do przedszkolanki.
– Tyle razy mu…Tłumaczyliśmy, że to nic nie zmienia…Mimo, że nie jesteśmy już
razem – tu znaczące spojrzenie na byłego męża, jednak on był jak skała, niewzruszony –
…nadal bardzo go kochamy! – było jej smutno, że Krzyś jest nieszczęśliwy i to przez nich.
– A kiedy dzieci mu dokuczały z tego powodu, zapewniała pani, że teraz wszystko jest
w porządku! – wtrącił zdenerwowany. Oboje odkręcali kota ogonem, nie widząc, a właściwie
nie chcąc widzieć sedna problemu. Nie zdawali sobie sprawy, że on leży w nich samych.
Nigdy nie chcieli przenosić punktu spornego na ich dziecko, ale mimo wszystko to robili.
Tym samym niechcący go krzywdzili.
– Może po prostu poświęcamy mu zbyt mało czasu! – odpowiedziała złośliwie.
Zdawała sobie sprawę, że praca w policji jest czasochłonna, a on niekiedy przebywał na
komendzie od świtu do nocy.
– I przekupujemy drogimi prezentami od „wujka”! – nie potrafili wytrzymać bez kłótni
pięciu minut.
– Przestań, dobrze! – próbowała zakończyć tą rozmowę, zwłaszcza w towarzystwie
obcej osoby. – Ja spędzam z nim o wiele więcej czasu i zauważyłabym, gdyby coś było nie
tak! Właściwie to nie pracuję, bo ty tego nie chciałeś! – obu zżerało zdenerwowanie, nie tylko
swoją obecnością, ale i sytuacją w jakieś znalazł się ich syn, a oni tego nie zauważyli.
– To nie ja wskoczyłem do łóżka koledze z pracy! – odpowiedział pod nosem, ale Basia
to usłyszała.
– Ehm!...Mogą państwo się uspokoić! Wiem, że dla państwa jest to trudne, ale musimy
razem coś na to poradzić! – westchnęła. – Czy państwo dali chłopcu jakiś cień nadziei, że się
zejdą? – zapytała i usiadła na biurku. Pokiwali przecząco głową.
– Nie! – odpowiedzieli niemal równocześnie.
– Ja przynajmniej się starałam, by mu to wynagrodzić! – odpowiedziała z żalem w
głosie.
– A ja nie?! – podniósł ton wreszcie na nią spoglądając, a ona szybko spuściła głowę.
– Widocznie za mało! – skomentowała nauczycielka. – Bo chłopiec dalej w to wierzy!
– Skąd pani może to wiedzieć! – był już dość zdenerwowany, a ta ba…pani mu coś
wmawia.
– Ja tylko podejrzewam i stwierdzam fakt!...Jeśli to się nie zmieni nieuchronna będzie
konsultacja z psychologiem! – dalej mówiła stonowanie. Marek nie wytrzymał, wstał
wyciągając palec wskazujący.
– Sami umiemy sobie radzić z synem! I mój Krzyś nie potrzebuje żadnego psychiatry!
– To jak pan wytłumaczy to, że Krzyś wysyła listy do samego Mikołaja z prośbą, byście
znowu się państwo kochali? Nie chce rzeczy materialnych, a tym bardziej nic dla siebie! Prosi
o miłość! Dla mnie to jednoznacznie wskazuje na to, że on potrzebuje obojga rodziców! Nie
akceptuje takiej sytuacji! A państwo zamiast myśleć o sobie, powinni pomyśleć o dobru
chłopca! Te ciągłe sprzeczki w niczym nie pomagają! Dzieci nie są głupie i rozumieją co się
dzieje! Przeżywają to na własny sposób! A zarówno pan, panie Marku, jak pani, pani Basiu,
powinniście się wspierać w wychowaniu syna, a nie walczyć, kto ma rację i udowadniać,
którego z was ma bardziej kochać!
– Co pani insynuuje? – zapytał nie bardzo rozumiejąc – Że manipuluję własnym
dzieckiem? Tak! – zdenerwował się. Basia mimo, że nie byli już małżeństwem, dalej się za
niego wstydziła za jego zachowanie. Próbowała go uspokoić.
– Marek, uspokój się! Chyba chcesz mu pomóc?! – zapytała wiedząc, że takie pytania
sprawi, że się powstrzyma.
– Chcę! – odpowiedział już spokojniej i usiadł. – Przepraszam, jestem zdenerwowany!
– To ci się często zdarza! – skomentowała Basia. On spojrzał na nią, ale zagryzł zęby.
Nie chciał się kłócić.
– A i jeszcze jedno! Kiedy państwo jesteście w trójkę radzę wyeliminować te słowne
utarczki, bo może to usłyszeć!
– Nigdy nie kłóciliśmy się przy Krzysiu! – dodał, dla wyjaśnienia.
– Przynajmniej staraliśmy się, choć nie zawsze wychodziło! Byłeś, jesteś – poprawiła
się szybko – bardzo nerwowy, jeśli chodzi o niektóre tematy!
– A nie miałem racji?! – zapytał dla odgryzienia się. Nic nie odpowiedziała. Milczała. –
Z resztą to już nieważne! – przymknęła mocno oczy, na szczęście tego nie zauważył.
– Proszę państwa, wiem, że ten pomysł, który przyszedł mi do głowy, w państwa
przypadku, mógłby grozić jakimś nieszczęściem, ale musimy spróbować! Proponuje, by te
święta, a przynajmniej Wigilię, spędzili państwo w trójkę! Razem!
– Słucham? – zapytał cynicznie. Basia spojrzała na nauczycielkę, zdziwiona.
Cz.2
Chwilę później…
Śnieg sypał jak na Syberii, a Warszawa zamieniła się w niemal zimową stolicę Polski.
Czapka Basi była już cała biała, a niedługo Marka, pomyliliby ze Świętym Mikołajem. Z
resztą nie tylko oni byli „zasypani” śniegiem z nieba. Nie było przechodnia, który nie miałby
czapki na głowie czy ciepłych rękawiczek, chcąc uniknąć odmarzniętych palców u dłoni.
– Może zacząłbyś nosić czapkę! Od naszego rozwodu, nic się nie zmieniłeś! – szli
patrząc przed siebie. Ledwo wyszli z przedszkola, spacerowali ulicą, zastanawiając się, co
zrobić.
– Ty też! Dalej wtykasz nos, tam, gdzie nie trzeba! – zabolały ją te słowa. A Marek
czasami nie panował nad tym, co mówi. Basia chciała już coś odpowiedzieć, ale nie widziała
sensu, by zacząć z nim normalna rozmowę. Z nim po prostu się nie da! Zapytała z innej
beczki.
– Co zamierzasz z tym zrobić? – chodziło jej w tym momencie, o sprawę z Krzysiem.
Wolała zacząć ten temat. Był przynajmniej neutralny, choć nie zawsze, ale nie ranił tak
bardzo.
– Nie wiem, jak ta baba mogła wpaść na tak idiotyczny pomysł!
– Chciała dobrze! A ty nie musiałeś iść na nią z buzią! Mogłaś choć raz ugryźć się w
język! – mówiła oschle.
– Mówię to co myślę!
– Szkoda, że nie pomyślisz, zanim coś powiesz! – dalej brnęła w jednym temacie.
– Kategorycznie odmówiłem, tak jak z resztą ty! – odpowiedział pewnie. Ponownie
między nimi zapadła cisza. Pierwsza odezwała się Basia.
– Może to nie był aż tak zły pomysł! Krzyś miałby nas blisko siebie! Obojga! –
zatrzymał się, a ona się odwróciła.
– Żartujesz, tak? – wybuchł śmiechem – A co zrobisz z Jackiem? Nie byłby
zadowolony, gdybyś przyszła bez niego, a ja, że tak powiem …gościa nie trawię! – klasnął w
ręce z zimna, z cynicznym uśmieszkiem. Po chwili dodał, patrząc jej w oczy, co nie często
mu się ostatnio zdarzało – nie będziesz tęsknić?
– Jacka nie ma! – podniesionym tonem!
– A gdzie jest? Wyjechał balować do Brukseli? Czy… – nie dokończył, ponieważ nie
dała mu skończyć.
– Zerwałam z nim kilka miesięcy temu! Znaczy on zerwał! Nie pierwszy raz facet
zostawia mnie samą! – zasugerowała, chcąc go wbić w poczucie winy.
– To z kim się teraz puszczasz? Może z patologiem? – zapytał cynicznie. Nie
wytrzymała, krzyknęła z bezradności.
– Jesteś podły! – jej oczy delikatnie się zaszkliły, może z powodu mrozu, albo
wypowiedzianych słów.
– Może jestem!...Ale ty nie jesteś lepsza! Teraz zastanów się, co dalej! W końcu to ja
zawsze byłem tym złym, co na wszystko mu pozwala! – skomentował dawne czasy w skrócie.
– Bo wiem jaki ty byłeś! Nie chcę, aby mój syn, był taki jak ty byłeś!
– Przed ślubem jakoś ci to nie przeszkadzało, chyba, że bardziej od treści listu przejęła
cię ortografia! Zawsze chciałaś być we wszystkim najlepsza i to samo chcesz z zrobić z
MOIM synem! – nie zwracali uwagi na przechodniów, którzy krzywo na nich patrzyli.
– Nie chce tylko, by Krzyś wplatał się w złe towarzystwo, a tym bardziej zachowywał
się tak nieodpowiedzialnie jak ty czasami, tylko dlatego, że rozpieścił go ojciec! Musi znać
jakieś granice!
– A ja ich nie mam? – zapytał, wkurzony, że znowu półsłówkami na niego naskakuje –
On ma dopiero 5 lat! Zna to co dobre a co złe lepiej od ciebie!
– Skończmy ten temat wreszcie! Nic nas już nie łączy, więc mogę… mogę sypiać z kim
mi się podoba! – podkreśliła jednoznacznie.
– Możesz! Mnie to już nie obchodzi! – odpowiedział stanowczo.
– Bardzo dobrze! – odparła pewnie, podniesionym tonem, z lekką desperacją. – I wiesz
co! Mam gdzieś, czy ci się to nie spodoba, ale te święta spędzam razem z synem! Z tobą, lub
bez ciebie! – poszła przodem. On momentalnie pobiegł za nią, łapiąc odruchowo za łokieć, by
się zatrzymała. Wyszarpnęła się.
– Nie pozwalaj sobie! – ten tak samo oburzony dodał.
– Była umowa! To ja nie pozwolę ci go zabrać! … – przerwała mu.
– Mógłbyś choć raz słyszeć, a nie tylko słuchać! – skomentowała. – Będzie tak jak nasz
syn chce! Chce by był szczęśliwy i nie cierpiał przez nasze…przez nas! Zobacz jak to
wygląda! Chodzi do przedszkola! Do środy odprowadza go mama, a w kolejne dni tatuś!
Spędza z nim sobotę i w niedziele wraca do mamusi! To chore! – nie mogła już tłumić
zdenerwowania, musiała to w końcu wykrzyczeć.
– Nie wiń mnie za to! – spojrzała na niego i kpiąco dodała.
– Jak ty nic nie rozumiesz! – nie miała już sił na kłótnie. Nawet nie mówiąc zwykłego,
oschłego „cześć” poszła na tramwaj, a potem pojechała do domu.
Cz.3
Mieszkanie Marka w centrum Warszawy. Za oknem mimo, że nie było jeszcze wcale
późno, panował zmrok, co chwila oświetlany jednak przez ruch uliczny. Jak na ten gorący
przedświąteczny okres wcale nie ma się czemu dziwić. Sieci supermarketów zarabiają i to
więcej niż przez cały rok. Jednakże w pokoju, specjalnie dla niego przygotowanym, przy
biurko, przy włączonej małej halogenowej lampce siedział chłopiec. Rysował to, co rodziła
jego wyobraźnia. Momentalnie odłożył czerwoną kredkę, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
Odwrócił głowę i wtedy to jego tata wszedł do środka. Usiadł na kanapie tuż przy drzwiach.
– Część brachu!...Przyniosłem z piwnicy choinkę! Co powiesz na to, by ją razem ubrać?
– chłopiec jednak nadal odwrócony był do niego plecami.
– Ubielałem z mamą! – odpowiedział, rysując dalej. Był pochłonięty tym co robił.
– Acha… – odpowiedział sceptycznie z nutką zazdrości. Krzyś jednak, po chwili się
obrócił i dodał:
– …Ale możemy ublać lazem, żeby nie było ci psykro! – uśmiechnął się. Nic nie ma tak
szczerego jak słowa dziecka. Marek przysunął się bliżej. Jedno zdanie syna, a zrozumiał, że
ich walka, odbija się także na nim.
– Chodź tu do mnie… – chłopczyk wstał, a Marek usadził go na kolanach. – …To ja nie
chcę, by było ci przykro… Wiem, że nie jest jak dawniej… To, ze czasem słyszysz, że z
mamą się kłócimy…To nie chodzi o ciebie…Tak to już jest, że dorośli czasem się kłócą, na
siebie krzyczą…Czasem jest tak, że przestają się kochać…bo nie umieją ze sobą
rozmawiać… – spuścił głowę. – Jest też tak, że się kochają, ale już nie potrafią ze sobą
być…– dodał bardziej od siebie.
– A ty jesce kochasz mamusię? – z jego zamyślenia, wyrwało go pytania syna. Nie
chciał odpowiadać, dlatego szybko zmienił temat.
– A może ty mi pokażesz co narysowałeś, co? – chłopczyk wstał i podał tacie kartkę.
Marek zmarszczył brwi, niekoniecznie rozpoznając ludzi z kwadratową głową.
– A kto to jest? – wskazał palcem na największego „ludzika”.
– Ty! – zaśmiał się. – Nie widzis? Tu masz rence a tu głowę! – pokazał odpowiednio na
rysunku.
– A tu co? – zadał kolejne pytanie.
– Dzewko! Choinka! – dodał szybko.
– A tu kto?
– Ja! – zaśmiał się cicho, wtulając do taty. Był już trochę śpiący.
– A obok mnie to kto? – nie bardzo rozpoznawał.
– Ma–ma! – odpowiedział ciszej.
– A między mną a mamą? – zmienił nagle ton głosu na oschły.
– Wujek Ja–cek! – Marek nie ukrywał, że syn go lekko zaskoczył. On nie mógł tego
narysować tak przypadkiem. Krzyś wstał po kredkę i dodał. – Ale wujka jus nie ma, bo mama
z nim nie mieska. – po czym skreślił dwoma kreskami. Po czym dorysował przedłużenia rąk
„swojej mamie i tatusiowi”, które złączyły się w jednym miejscu. Marek dopiero teraz
zrozumiał, że to co mówiła nauczycielka, jest najszczerszą prawdą. Krzyś ma z tym kłopot, a
co gorsza, rozumie sytuację bardziej niż oni sądzili. A oni, myśląc jedynie o sobie,
zapomnieli, jak może czuć się ich dziecko. Myśleli, że „jest jeszcze za mały”, że nie rozumie.
Pomylili się.
– Muszę ci coś powiedzieć – czułym tonem głosu.
– Cooo?? – zapytał, spoglądając na tatę.
– Mama... Twoja mama spędzi z nami święta, znaczy wszyscy je razem spędzimy! W
trójkę! – był trochę niepewien tego co mówi, ale…Postanowi zrobić to dla syna.
– Łaaaa!! Ale supel! – chłopczyk zaczął skakać, z szerokim uśmiechem, zarażając i
Marka.
Cz.4
– Nie spodziewałam się, że twoja żelazna konsekwencja ulegnie nadłamaniu! – po
drugiej stronie słuchawki rozmawiał z Basią przed komórkę o zmianie decyzji. Siedział w
salonie na kanapie. Krzyś już smacznie spał przytulony do misia. Przez sen się uśmiechał.
Wyglądał słodko. W tle pomieszczenie oświetlał odblask od ściszonego telewizora.
– Robię to tylko i wyłącznie dla Krzysia!...Jeden dzień nas nie zbawi, a on będzie
szczęśliwy.
– Jego dobro? Szkoda, że nie pomyślałeś o nim zanim spakowałeś walizki! – nawet
telefonicznie wypominali sobie wszystkie złe chwile. Jak zadra siedziały w ich pamięci.
– … – nic nie odpowiedział. – Zadzwonię jutro i ustalimy wszystko dokładniej! Cześć!
– Dobranoc! – zakończył rozmowę. Wstał i poszedł do pokoju Krzysia. Przykrył go
mocniej, ucałował i z uśmiechem na ustach poszedł się położyć, przymykając za sobą drzwi.
SZÓSTA WIGILIA.
Nadszedł długo wyczekiwany dzień…
Z samego rana, ledwo oboje wstali, usłyszeli pukanie do drzwi. Marek zapominając się,
poszedł otworzyć, mając na sobie jedynie bokserki. W progu stała z torebką w ręku,
zaskoczona jego widokiem Basia. Nie omieszkała przejechać po nim wzrokiem. Trochę
speszona, przywitała się.
– …Cześć! – weszła, nie czekają na słowo „proszę”. Chcąc udać, że widok byłego męża
w negliżu nie zrobił na niej już żadnego wrażenia, a tym bardziej nie pobudzając jej zmysłów,
dorzuciła – Mógłbyś się ubrać, a nie paradować w…jak paradujesz! Jest 9.00! – starała się na
niego nie patrzeć.
– Wcześniej jakoś ci to nie przeszkadzało i przepraszam cię, ale nie będziesz mi mówić
co mam robić we własnym domu! – odpowiedział podobnym tonem jak ona.
– Mogę się w ogóle nie odzywać i nie oddychać!
– Tlen jest za darmo! – chłopiec słysząc głosy, momentalnie zerwał się z łóżka i pobiegł
na bosaka do dużego pokoju.
– Mama! – przywitał się z Basią buziakiem, w mocnym i długim uścisku. Kiedy wstała,
zobaczyła, że jej syn chodzi po domu bez bamboszków.
– Pięknie! Środek dnia, a on lata po domu w piżamie! Na dodatek się przeziębi! Nie
zdajesz sobie sprawy, że od stóp najłatwiej się przeziębić! – prawiła mu uwagi na temat
wychowania, czego nie cierpiał. Dla niego Baśka była miejscami nadopiekuńcza.
– Skarbie, proszę cię, pójdź po kapcie, dobrze? – pokiwał głową i pobiegł.
– Znowu nadszarpujesz mój autorytet! Dopiero co wstał, bo nie miałem serca go
budzić! Ale dobra, ok.! Obiecałem sobie, że dzisiaj nie będę się z tobą kłócił i nawet twoje
głupie docinki mnie nie zdenerwują! – wszedł do łazienki i nałożył na siebie szlafrok.
– Masz rację, nie powinnam. Ja tez sobie coś obiecałam!
– O jakieś postanowienia noworoczne, słucham! – wyciągnął z lodówki mineralną i
„pociągnął” z butelki.
– Nie zaproponujesz mi czegoś do picia?...Woda jest za darmo! – stwierdziła podobnie.
– Ty nie pijesz gazowanej! – uśmiechnął się głupowato. – Ale mogę ci zaparzyć kawy,
chcesz?
– Nie wierze! Ty MI… – podkreśliła, pokazując palcem na siebie –… proponujesz
kawę? Ostatnim razem rozwaliłeś ekspres, kiedy robiłeś mi śniadanie do łóżka, tylko, że to
było wieki temu!
– Masz rację! To było wieki temu! Do tego czasu zdążyłem przeczytać
instrukcję…obsługi! I już nie jadam śniadań! Nie! Nie musisz się martwić! Nasze dziecko nie
chodzi głodne!
– Przecież ty potrafisz mleko nawet przypalić! – zaśmiała się – Że też musiałeś
zniszczyć garnek od mojej babuszki świętej pamięci!
– Odkupiłem!
– A później stłukłem!...Szklaną pokrywkę!
– Przypadkiem! Miałem mokre dłonie!
– I dziurawe ręce! – uśmiechnęła, wyrywając mu mineralną. Ich jakże interesującą
dyskusję przerywa nadejście ich pociechy.
– A gdzie kapcie? No no…Słucham? – uśmiechnęła się, zwracając do dziecka.
– Nie ma! – uniósł rączki w górę w geście bezradności.
– Sprawdź pod łóżkiem! Ustawiłem ci je na baczność, ale niechcący kopnąłem i… –
pobiegł z powrotem.
– Na czym my to… A tak…Miałem zrobić ci kawy!– podszedł do ekspresu, a Basia
ściągając z „niesmakiem” ubranie Marka, leżące sobie beztrosko na kanapie i uprzednio
składając w kostkę, usiadła.
– Tylko bez arszeniku, bardzo proszę! – uśmiechała się, rozglądając po pomieszczeniu.
Właściwie była tu pierwszy raz. Zawsze witali się w drzwiach, albo Marek przywoził Krzysia
do ich byłego, wspólnego mieszkania.
– Za późno, dodałem jeszcze cyjanek! – uniósł dłonie. Już po chwili wrócił z dwoma
filiżankami w dłoniach.
– Proszę! – podał jej czarny napój.
– Dziękuję, nie poznaję cię! – co było zadziwiające, wytrzymali bez poważniejszej
kłótni 5 dobrych minut. Może to ten świąteczny nastój w tym dniu i nie chcą go psuć.
– Podobno wszystkie zwierzęta w tym dniu są nie do poznania! – odrzekł siadając na
krawędzi fotela, popijając kawę.
– Raczej przemawiają o północy ludzkim głosem, ale jest jeszcze za wcześnie! –
podniosła brwi do góry z głupim uśmieszkiem.
– Jak zwał tak zwał! Ja po północy pójdę lulu! – nachylił się nad nią i rzucił z
cynicznym uśmieszkiem. Przez następne pięć minut siedzieli w milczeniu a Krzyś jeździł
zabawkowym samochodem po całym dywanie, leżąc na brzuchu. Po chwili z uśmiechem,
rzucił do rodziców.
– Nie kłócicie siem! Nie ksyczycie! – siedział zaskoczony, nie mniej niż oni jego
spostrzeżeniem.
– Też to zauważyłaś? – zapytał dopiero po chwili, cieplejszym tonem.
– Obiecałam sobie, że postaram się, by Krzyś w tym dniu był szczęśliwy! – oboje
zawiesili wzrok na filiżankach, nerwowo je obracając. Szukała czegoś, co mogłoby zmienił
temat rozmowy.
– Nie masz choinki! – nie ukrywała, że trochę się zdziwiła.
– Czekam aż urośnie!
– Zawsze to ty taszczyłeś ją pół kilometra do domu…
– Ciągnąłem na sankach, a ty biegałaś za Krzysiem, by nie robił orła na śniegu! –
poprawił ją.
– Bo to nie ja go tego nauczyłam! – próbowała jak zawsze się tłumaczyć. Ona musiała
coś dodać.
– Święta bez choinki, to nie święta!
– No! To może ubierz kaktusa! – popił kolejnego łyka.
– Nie bo wypiłeś z niego całą wodę!
– To trzeba będzie kupić choinkę! Krzyś nie chciał ubierać sztucznej, chciał czekać na
ciebie!
– Tylko nie sztuczną! Musi pachnieć! – dodała. Dalej unikali kontaktu wzrokowego.
– Tato! Choćmy kupić choinkę!...Plooose! – stanął przed nim z słodkim uśmiechem i
maślanymi oczami.
Cz.5
Jeden z parków w Warszawie. Aura drzew okrytych śniegiem, dzieci rzucające się
śnieżkami. Gdzie niegdzie spacerujące pary, skradające sobie szybkie buziaki, przytulone
mocno do siebie. Ojcowie z mamami, ciągnący na sankach swoje pociechy. Panowie
wyprowadzający psy na spacer. Kobiety z siatkami, dokupujące ostatnie drobiazgi do
wigilijnej kolacji. Młode mamy pchające wózki. A wśród tych wszystkim ludzi ONI – Marek,
Basi i Krzysiek Brodecki. A za nimi choinka, którą ciągnął na sankach tata chłopczyka. Szli
obok siebie, prawie się do siebie nie odzywając. Słowa woleli zastąpić milczeniem. Krzyś
biegał rozkoszując się urokiem białego puchu pod butami. Spoglądał co chwila na rodziców,
posyłając im radosne uśmiechy. Nie spodziewali się, ze tak mało może sprawić, by był taki
zadowolony. Widząc synka w takim humorze i ich serca przepełniała radość. Wreszcie Basie,
nie mogąc się powstrzymać, zapytała:
– Dlaczego się zgodziłeś? Miał te święta spędzić tylko z tobą! …No odpowiedź! –
dodała, kiedy nadal milczał. Spojrzała w jego stronę, czekając, aż wreszcie coś powie.
– Przemyślałem to po prostu…Tak jest lepiej dla Krzysia… – patrzył, przed siebie.
Przytaknęła, kiwając głową.
– No… – uśmiechnęła się lekko cynicznie – Będziesz musiał mnie znosić jeszcze przez
te parę godzin… – dodała z dziwnym akcentem.
– Jesteśmy dorośli i nie będziemy się zachowywać jak dzieci i tyle – zapytał dalej
spoglądając przed siebie.
– Dla ciebie musi być to bardzo duże poświecenie, skoro tak bardzo mnie
nienawidzisz… – stwierdziła odwracając głowę w przeciwnym kierunku. A on wreszcie na
nią spojrzał.
– Nie nienawidzę cię… – odwróciła głowę, tak, że ich spojrzenia na ułamek sekundy się
spotkały – Co nie oznacza, że nie mam do ciebie żalu! – dodał, ponownie patrząc przed
siebie. – Nie możesz wiedzieć, co czuję… – odwrócił głowę z powrotem.
– Ty też… – odpowiedziała cicho. Zaśmiał się cynicznie.
– Ja nie wiem, bo nigdy bym cię nie zdradził, nie potrafiłbym…– zapadła miedzy nimi
niezręczna cisza, którą dopiero po chwili przerwała Basia.
– A gdybym tego nie zrobiła, pozbyłbyś się swojej chorej zazdrości? – zapytała
spoglądając w jego kierunku. Uśmiechając się cynicznie, odwzajemnił jej spojrzenie.
– Wolę nie gdybać! Czasu się nie cofnie… – rzucił nieco przyciszonym tonem.
– No tak…Zawsze można go stracić… – odpowiedziała półszeptem, głęboko
wzdychając. Marek musiał o to zapytać, czując, że musi.
– Kochałaś go? – chcąc uniknąć odpowiedzi, a wykorzystując okazję, ze Krzyś położył
się na śniegu, krzyknęła.
– Krzyś, wstań proszę! – podbiegła do syna. Śmiejąc się z małego bałwanka, jakim w
jednej sekundzie był chłopczyk, nie zauważył…a jak sama oberwała ze śnieżki od Marka.
– Nie śmiej się, bo zawsze ty możesz być mokra! – zagryzła nerwowo usta i nabierając
śniegu w ręce, wsypała mu za kołnierz. Nie zdążył zareagować, stał odwrócony tyłem.
– Ałłłł…Aaaaaała, zwariowałaś! – krzyknął, próbując się go pozbyć. Krzyś śmiał się
beztrosko do rozruchu, kładąc z powrotem na śniegu.
– Kto zaczyna tego wina! – uśmiechnęła się zadziornie. Marek swoją uwagę przewrócił
na chłopca. Momentalnie do niego podszedł i otrzepał.
– Na balana! Weś mnie na ballaaaaanaaaa! – poprosił skacząc. Uśmiechając się
podrzucił chłopca i spełnił jego prośbę.
– Marek, Marek, drzewko! – zorientowała się, że stoi na środku alejki.
– Będziesz musiała sobie jakoś poradzić… – skrzyżowała ręce.
– Nie ma mowy! – odpowiedziała pewnie, stanowczo, nie znacząc sprzeciwu.
– Tak! – dodał, spoglądając na nią z bladym uśmiechem. Lubił jak się złości.
– Nie!! – tupnęła nogą.
– Tak i bez dyskusji! – podobnym tonem jak ona.
Chwilę później…
Basia zadowolona z siebie szła przodem z Krzysiem za rączkę, kiedy Marek zły na
siebie, taszczył choinkę. Mruczał coś pod nosem, a kiedy dziewczyna się zorientowała,
zapytała, odwracając się do niego twarzą.
– Mówiłeś coś? – przymrużyła oczy, czekając co takiego wymyśli. Zawsze się z nim
przekomarzała i droczyła.
– Nie, to śnieg tak skrzypi mi pod butem! – odwróciła głowę, a Marek wybuchł cichym
śmiechem z własnego kłamstwa.
Cz.6
– Marek w prawo, albo nie w lewo! – koordynowała Brodeckim jak chciała, który już
miał dość trzymania ciężkiego drzewka w puchnących dłoniach – ...Nie! Lepiej na środku! –
postawił.
– Mogłabyś się wreszcie zdecydować?! – podniósł ton, ciężko nabierając powietrza.
– Przesuń ciut w lewo! – dalej go poprawiała. Jak zawsze wszystko musiało wyglądać
perfekcyjnie. Mimo, że nie podobało mu się jej rządzenie, przesunął lekko w lewo.
– Albo w prawo? – zapytała, stając troszkę dalej w pomieszczeniu.
– Tak jest dobrze i tu będzie stać! – postawił choinkę na dobre. Usiadł na kanapie,
opierając głowę o oparcie.
– No to co…ubieramy? – nałożyła na siebie złoty łańcuch, robiąc z niego szalik – Tylko
zawołam Krzysia! …Krzysiu! Skarbie, chodź ubieramy choinkę z tatą! – nie musieli długo
czekać. Krzyś przybiegł do pokoju owinięty w kilka łańcuchów, z szerokim uśmiechem na
twarzy. Otóż wyciągnął je z szafy, gdzie jeszcze zdołał sięgnąć. Zarówno Basia, jak i Marek,
wybuchli śmiechem. Wyglądał jak chodząca choinka.
– Ściągnij to, bo na choinkę zabraknie! – Krzyś jednak dalej biegał, nie słuchając słów
taty.
– Gdzie masz resztę ozdób? – zapytała, powoli przymierzając się do ubierania drzewka.
– Yyy… – złapał się za głowę, zastanawiając – Chyba w szafie, albo na
pawlaczu…Tak, na pawlaczu w korytarzu! – spojrzała na niego, czy aby na pewno jest
pewien. Była jednak przygotowana na to, że będą musieli tego szukać po wszystkich kątach w
mieszkaniu.
– Sprawdzę! – udała się na korytarz z ryczką. (czyt. małym taboretem) i wspięła się na
poszukiwaniu bombek choinkowych.
– Nie widzę! Na pewno tu?! – krzyknęła z korytarza nie mogąc znaleźć. Szafka była
dość głęboka, a ona niziutka. Marek przewrócił oczami. Zawsze go dziwiło, że w pracy radzi
sobie doskonale ze złymi złoczyńcami, a w domu jest taka nieporadna…krucha? Nie chciał
się do tego przyznać, ale właśnie to go w niej ujmowało najbardziej.
– Musi być! – wszedł, obierając się o framugę drzwi. Basia z głową w szafce, szukała
cokolwiek, co można zawiesić na choinkę, a on zawiesił wzrok na niej. Na jej wygiętych
plecach, a najbardziej na jej wypiętej pupie. Stając na palcach, nadal utrzymywała, że nie
może znaleźć kartonika.
– Jest głębiej! Wychyl się trochę! – nie odrywał od niej swojego wzroku, z głupim
uśmieszkiem. Wspięła się jeszcze mocniej, czym niechcący przechyliła taborecik zbyt mocno
i gdyby nie Marek, z pewnością miałaby twarde lądowanie na kości ogonowej i złamanie na
same święta. Wykazując się sporym refleksem chwycił ją w pasie i delikatnie postawił.
Mimo, ze przez chwilę serce podskoczyło jej do gardła, gdy poczuła, jak ją trzyma,
momentalnie się uspokoiła. Znowu mogła czuć się bezpiecznie. Chwycił ją pewnie, tak jakby
już nigdy więcej nie chciał jej wypuścić. Odwróciła głowę, tak, że spojrzeli sobie w oczy. By
nie było za słodko, Marek dodał, dla rozluźnienia tego wytworzonego między nimi napięcia.
– Uważaj trochę!... – po czym sam sięgnął po ozdoby. Nie spodziewali się jednak, że
całą tą sytuację obserwował z coraz to większym uśmiechem ich syn, czołgając się po
panelach, by go nie zauważyli. Wzięła głęboki oddech i już po chwili cała trójka przystrajała
choinkę. Marek w pewnym momencie, włączył jakąś płytę z angielskimi kolędami. Basia
słysząc muzykę, odwróciła się tyłem, trzymając w ręku kolejną bombkę. Usłyszała bowiem
swoją ulubioną, świąteczną piosenkę.
The Christmas Song
Chestnuts roasting on an open fire
Jack Frost nipping at your nose
Yuletide carols being sung by a choir
And folks dressed up like Eskimos
Everybody knows a turkey and some mistletoe
Help to make the season bright
Tiny tots with their eyes all aglow
will find it hard to sleep tonight
They know that Santa's on his way
He's loaded lots of toys and goodies on his sleigh
And every mother's child is going to be spy
To see reindeer really know how to fly
And so, I'm offering this simple phrase
To kids from one to ninety–two
Although it's been said many times, many ways
Merry Christmas to you
And so, I'm offering this simple phrase
To kids from one to ninety–two
Although it's been said, many times, many ways
Merry Christmas, Merry Christmas
Merry Christmas to you!
To była ich piosenka. Słuchali ją w każde święta Bożego Narodzenia. Zarówno, kiedy
było między nimi jak w bajce, jak i kiedy się kłócili, ale zawsze wcześniej, ktoś potrafił
powiedzieć „Przepraszam!” i od razu złe chwile uchodziły w niepamięć jak powietrze z
balonika. Zamyśliła się. Wszystkie wigilie spędzone razem, przeleciały jej przed oczami. Po
chwili wybudzając się z letargu, zachowywała się tak, jakby usłyszała ja pierwszy raz. Razem
zawieszali bombki, a Marek, chcąc pomóc Krzysiowi w założeniu gwiazdki na sam czubek,
podniósł go do góry. Chłopczyk po kilku próbach, wreszcie założył gwiazdkę.
– Brawo! – Basia klasnęła w dłonie, śmiejąc się, jaki Krzyś jest z siebie dumny. Stali
chwilę w milczeniu, podziwiając efekt swojej pracy.
– Śliczna! – podsumowała Basia. Marek spojrzał jak jej uśmiech wzrasta na widok
najbardziej świątecznego, ze świątecznych akcentów – drzewka. Ta przypominała jej tą z
pierwszych wspólnych świąt. Teraz właściwie tak się czuła…Jakby czas się zatrzymał, a ona
nie ma pojęcia co przyniesie kolejna minuta, kolejna godzina.
– To co chłopaki? Po kubku goręcej czekolady? – zaproponowała po chwili.
– Dla mnie coś zimnego! Najlepiej zimne piwo z lodówki! – wyskoczył z dziwną
zachcianką.
– Już nic bardziej nie ochłodzi twojego nastroju! – rzuciła nieprzyjemnie, uważając, że
chciał się jej w ten sposób kolejny raz odgryźć, negując jej propozycję. Nie zrozumiał o co jej
chodzi. Udła się w milczeniu do kuchni, ale Marek zaczął odliczać…
– Raz, dwa… – z uśmieszkiem pod nosem.
– Marek? Gdzie trzymasz gorącą czekoladę?
– Trzy… – kręcąc głową, udał się do kuchni.
Cz.7
Wielkimi krokami zbliżało się południe, a oni jeszcze nie zabrali się za
przygotowywanie świątecznych potraw. A nie wspominając już o prezencie dla Krzysia.
Teraz jakby nigdy nic, popijali w dwójkę czekoladę, na którą i Marek dał się namówić, po
uprzednim nie znalezieniu w lodówce żadnego browaru. Ich milczenie, przerwał krzyk Basi.
– Aaaaaaa!!– złapała się za usta, odwracając się twarzą do Marka.
– Mówiłem, że gorące! – chciał zrobić kolejnego łyka, ale wyrwała mu z ręki.
– Nie sądzisz, że o czymś zapomnieliśmy? – zaczęła mówić szeptem, by nie usłyszał
tego Krzyś, mały szpieg i „gumowe ucho”.
– Zamieszać?...To ma jakieś fusy… – skrzywił się.
– P r e z e n t dla Krzysia! – przeliterowała.
– O kur…Co teraz zrobimy? – nie ukrywali, że oboje byli przerażeni, że zapomnieli o
tak ważnym szczególe.
– Ja myślałam o jakimś duuużym pluszaku! Albo grze planszowej, by mógł się uczuć
przez zabawę! – rzuciła swoją propozycję.
– Może żółwia, by się ślimaczył, co? Nie! Coś przypadłego! …Myślałem o
komputerze… – zasugerował.
– Co? Po pierwsze jest jeszcze za mały, a po drugie, nie wygrałam ostatnio w totka! –
cały czas szeptali, co przykuwało uwagę Krzysia.
– A Adam, moi rodzice, twoi? Złożymy się! Pojedzie się do „Media Markt” i wychaczy
jakąś promocję! – zamyślił się, czy jego pomysł, da się zrealizować, przez jeden dzień.
– Nie, Marek! Wątpię, by rodzice się zgodzili! Mama pewnie już od miesiąca gnieździ
prezent dla wnuka, gdzieś w szafie! – powiedziała, co wiedziała, ale na samo wspomnienie,
dwóch kompletów sweterków i piłek odbijanych po całym domu, robiło się jej niedobrze.
Miała dość tego stukotu rok temu.
– Poza tym Adam obiecał mi podwyżkę jakiś czas temu, ale do dzisiaj nie miałem
pomysłu, co zrobić z tymi pieniędzmi! – dodał, by wyraziła zgodę.
– Ty się tak nie chwal, bo mogę wystąpić do sądu z wnioskiem o większe alimenty! –
zaśmiała się, próbowała zażartować, ale jej trochę nie wyszło. Jego mina zrzedła. Wstał,
odwracając się tyłem.
– No dobrze! – zgodziła się, nie chcąc go denerwować.
– Ja zadzwonię do Adama! Ty do rodziców! Potem pojadę z nim po sprzęt, a ty
zostaniesz z małym, ok.? – aż dziwne, że byli aż tak zgodni. Niegdyś potrafili się kłócić, o źle
postawiony talerz na stole, czy niedomyte przez Marka naczynia.
– Ok. Ja może zajmę się karpiem! Pływa w wannie jeszcze?
– Marznie w zamrażalce!... – pokręcił głową.– Ej! Ryba to moja specjalność! Wara! –
podniósł palec, grożąc jej surowymi konsekwencjami za niesubordynację. Nawet nie
zauważyli, jak zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać. Radzić nawet w najbardziej błahej
sprawie, czy wspólnie coś uzgadniać, jak zawsze. Nagle Krzyś podszedł uradowany, skacząc
do rodziców.
– Mama, tata! – skakał śmiejąc się pod nosem.
– Co się stało? – zapytała, mimowolnie się uśmiechając.
– Zamknijcie ocy! – spojrzeli na siebie dziwnie, ale…
Po chwili…
– Gdzie nasz prowadzisz? – zapytała, trzymając dłoń na oczach. Krzyś szedł przodem,
prowadząc rodziców za ręce. A właściwie, ciągnął ich, by szli jak najszybciej. Marek
próbował podglądać, ale…
– Potglondas! Nie wolno ci potglondac! – skarcił tatę, a on wybuchając śmiechem,
zakrył oczy dłonią.
– Już nic nie widzę! – zapewnił, dalej śmiejąc się pod nosem. Ciekawiło go, co też jego
pierworodny znowu wymyślił. Miał nadzieję, że nie pomalował ściany, chcąc zrobić mu
niespodziankę. Ani nie zmalował nic gorszego. Zawsze miał wybujałą wyobraźnie, a on nie
chciałby się dzisiaj na niego gniewać. Oboje czuli jak Krzyś ich gdzieś popycha. Czuli się jak
dzieci, które bawią się w ciuciubabkę.
– Jus! Możecie otwozyć ocy! – rozkazał. Oboje spojrzeli na siebie, to na framugę od
wejścia…nie od pokoju Krzysia! Tam nie było miejsca. Za dużo zabawek i plakatów na
ścianach. Oboje stali w progu wejścia do sypialni Marka. Dalej nie rozumieli o co chodzi. Syn
kazał im spojrzeć w górę, pokazując palcem.
– Jemioła? – zapytał, a właściwie bardziej stwierdził Marek. Nie raz wykorzystywał tę
zieloną gałązkę dla własnej przyjemności…
– Nooooo!! Hihihihihi! – wybuchł śmiechem, stojąc nad wyraz spokojnie, z rączkami za
sobą. Czekał bowiem co zrobią. Gdy oboje patrzyli to na siebie, to na Krzysia, chłopczyk
podpowiedział, co mają zrobić.
– Tata teras musis mamę pocałować! – powiedział to bez żadnych skrupułów względem
rodziców. Basia obawiała się co teraz zrobi…czuła się nieswojo. Pierwszy raz bała
się…pocałunku? Albo bardziej, jego braku. Musiała jednak zaufać Markowi. W końcu to on
teraz odpowiada za to, by na twarzy jego syna pojawił się uśmiech, zamiast zawiedzenia. Nie
był zadowolony z tego powodu. Spuścił głowę, odwracając w przeciwnym kierunku co
wyczekujące spojrzenie Basi. Po chwili zły, spojrzał na nią. Zauważyła jego oziębłość na
twarzy. Jego oczy…były takie puste… A mina nie wróżyła nic dobrego. W końcu
zniecierpliwiony Krzyś dorzucił, jak do dzieci.
– No daaalej! Nie wstydzcie siem! – Basia spuściła wzrok. Przez chwilę miała nadzieję,
że Marek choć trochę się nią jeszcze interesuje. Pochylił się nad nią, a właściwie nad jej
ustami, ale nie potrafił. Jedynie na co się zdołał, to szybkie muśnięcie jej policzka i wyszedł.
Krzyś widząc postępy, uśmiechnął się. Basia pogłaskała go po włosach i z łzami w oczach,
udała się do łazienki. Za to Marek, podszedł do okna w salonie, cicho klnąc.
Cz. 8
– Powinieneś dostać po dupie! – z czarnej toyoty, dwaj panowie wyciągali wielkie
pudła z bagażnika. Ten, co akurat wyraził swoje niezadowolenie, oczywiście przez śmiech, to
komisarz Zawada z sekcji kryminalnej, przełożony, a jednocześnie najlepszy przyjaciel Baśki
i Marka. Kiedy tylko Marek zapytał się, czy zgadza się na taki prezent, najpierw popukał
przyjaciela po głowie, a potem sam się dokładając, pojechał z nim do sklepu. Dla niego było
to nawet wygodniejsze. Nie musiał zastanawiać się nad prezentem. Może to dziwne, ale
wszyscy czekali do ostatniej chwili. Nie mieli po prostu na to czasu. Ciągle zalatani,
zabiegani. Jedyne, czego nie udało się zorganizować panu Brodeckiemu, to składka od
rodziców Basi, a tym bardziej od swoich. Prezenty poszły w Polskę już kilka dni temu. Więc
zamiast 5, dostanie 3.
– Nie marudź, tylko pomóż mi to zanieś do piwnicy! – Marek rozkazał przyjacielowi.
Po chwili panowie, zanieśli prezent w bezpieczne miejsce, nieźle się przy tym śmiejąc.
– Marek?...A może wy znowu byście spróbowali, co? Widzę, że jest lepiej niż było, a to
wróży tylko lepiej! Chociażby dla Krzysia! – obaj stali już przy samochodzie, a komisarz miał
już wsiadać, tylko nie byłby sobą, gdyby o to nie zapytał. Od zawsze miał nadzieję, że jednak
do siebie wrócą. To na jego oczach zrodziło się ich uczucie, do którego długo nie potrafili się
przed sobą przyznać, ze względu na swoją długoletnią przyjaźń.
– Adam, tego nie da się wymazać przez jeden dzień! Nie potrafiłbym jej znowu zaufać!
– A przyznaj się! Ufałeś jej kiedyś?...Bo mi się zdaje, że nie! Gdybyś jej ufał nie byłbyś
taki zazdrosny o Jacka! …Nie wierzę, że cię zdradziła! Za bardzo cię kocha! – czas
teraźniejszy był „zabiegiem” celowym.
– Nie mieszaj zazdrości z zaufaniem!...Nie chcę o tym rozmawiać! Dzięki za pomoc! –
podał mu rękę w geście podziękowania.
– Żaden problem! Lepiej wracaj do rodziny! Cześć! – uśmiechnął się, skinął ręką i
wsiadł do wiśniowego samochodu.
Chwilę później…
Wszedł do domu, wieszając kurtkę na wieszaku w korytarzu. Swoje pierwsze kroki
pokierował do salonu, ale nikogo w nim nie zastał. Krzyś bawił się grzecznie w swoim
pokoju, a Basia zażarcie pichciła w kuchni, przygotowując kilka wigilijnych potraw na raz.
Po chwila podciągała nosem, roniąc kilka łez. Może to za sprawą cebuli, jaką kroił, albo i nie.
Gdy wszedł, szybko wytarła oczy rękawem od sweterka.
– Kupiliście? – zapytała, nawet na niego nie patrząc. Oparł się o ścianę, dokładnie się
jej przyglądając.
– Tak…3 tysie, ale było warto. Sama zobaczysz! – dziwnie nie wykazywała entuzjazmu
do rozmowy. Zajęta była czymś innym. Słuchała piąte, przez dziesiąte tego, co mówi. To
wyciągała coś z szafki na dole, to do góry. Nie przejmowała się jego obecnością. Usiadł na
blacie, porywając jedną mandarynkę.
– W promocji! A dodatkowo jakiś program do nauki angielskiego dla maluchów! –
zagryzł mandarynką. – Słuchasz mnie? – zapytał, czując, że nie zwraca na niego uwagi.
– Tak, tak! Mów! – kucnęła, biorąc do ręki kolejny składnik.
– A co gotujesz? – zapytał po chwili, dalej zakąszając owoc.
– A nie widać? Barszcz, kluski z makiem, kapusta z grzybami już jest, a teraz zajmę się
ciastem na pierogi! – odpowiedziała chłodnym tonem. Była jakaś dziwna, smutna i
niespokojna duchem.
– Może ci pomóc? – zaproponował, widząc, że powoli nie daje sobie ze wszystkim
rady.
– Nie trzeba! – rzuciła nieprzyjemnie, odwrócona do niego plecami, aż Marek się
delikatnie skrzywił. Zauważył, że jest na niego o coś zła. I się nie pomylił.
– Jesteś zła za ten buziak? Musiałem! – odpowiedział, podobnym tonem.
– Właśnie! – odwróciła z kopystką w dłoni – O to „musiałem” mi chodzi, bo zrobiłeś to
z przymusu, jakbyś pocałował żabę! – spojrzał na nią dziwnie, choć z bladym uśmiechem.
Kiedy zorientowała się, że pozwoliła sobie powiedzieć za dużo, zmieniła temat.
– Nie zwracaj na mnie uwagi! – chcąc ukryć rumieńce na twarzy, które wytworzyły się
za sprawą jego zaskoczonego spojrzenia, szybko odwróciła się do niego plecami.
– To może ja wyjmę już tego karpia! – otworzył lodówkę, wybuchając cichym
śmiechem.
20 minut później…
Marek królował w kuchni, pomagając Basi w przygotowaniach do kolacji. Nie byłoby
w tym nic dziwnego, gdyby nie założył na siebie fartuszka i papierowej czapki kucharskiej
zrobionej przez małego. Cały w oleju, smażył rybę, która nie była do końca rozmrożona i
spoglądał od czasu do czasu na Basię…całą w mące. Uzbrojona w wałek do ciasta,
rozwałkowywała, wyrobione ówcześnie ciasto, by potem uformować z niego pierogi i
ugotować. Mając całe białe ręce, co chwila poprawiała opadającą na oczy grzywkę.
Westchnęła głęboko, kiedy pomimo prób ciasto było jak cegła.
– Yyyyy!! – krzyknęła, kiedy zamiast spokoju w jej zachowanie wdało się
zdenerwowanie. Marek odwrócił głowę, dziwnie na nią spoglądając. Przeraził się, kiedy
zobaczył, co zrobiła. Jego ukochane pierogi o mało co, nie znalazłyby się w koszu na śmieci.
A właściwie nie pierogi, co ciasto do ich wyrobu.
– Baśka nie tak! – podszedł do niej bliżej. – Moja mama zawsze powtarzała, że nie
można się denerwować! Złość piękności szkodzi! – dorzucił już bardziej od siebie, widząc jej
skwaszoną minę i nietęgi wyraz twarzy.
– Tak? Jak jesteś taki mądry to sam to rób! Masz niedobry wałek! – zaczęła zwalać
winę na niedobry sprzęt, który był w porządku, nie chcąc się przyznać, że coś zrobiła nie tak i
nie ma teraz siły tego rozwałkować.
– Nic z nich nie będzie… Pewnie o czymś znowu zapomniałam! – krzyknęła zła na
siebie.
– Poczekaj! Zrobimy od nowa! – zarządził i po chwili stając obok niej, pokazywał
dokładnie, tak, jak pamiętał, przypominając sobie, kiedy to jego mama uczyła Basię gotować.
Po chwili ciasto było już gotowe. Uśmiechnął się, że mu się udało. Basia wzięła wałek i miała
już wałkować sama, kiedy poczuła na swoich dłoniach, ciepło jego rąk. Widać wziął sobie to
do serca i pomagał do samego końca. Niemalże stukali się ciałami. Stał za nią pochylony tak,
że jeszcze chwila a jego broda spoczęłaby na jej ramieniu. Poczuł woń jej perfum. Te co
zawsze, które doprowadzały go niemalże do szaleństwa. Czuła dziwne motyle w żołądku, a
fale gorąca przeszywały jego ciało.
– Powoli…– oddechem drażnił i łaskotał jej szyję. Zaczął razem z nią powoli wałkować
ciasto, ale ona ani z resztą on nie bardzo potrafili się skupić. Ich ciała zaczęły się lekko
kołysać w wraz z wykonywanymi ruchami. Zbliżył się jeszcze bardziej. Co było dziwne,
poczuli nagły przypływ pożądania. W pewnym momencie równocześnie puścili wałek,
przymykając oczy. Ona położyła ręce na blacie, co chwila nerwowo je zaciskając, a on zatopił
się w jej włosach. Gdyby nie to, że wparował Krzyś, doszłoby miedzy nimi do czegoś
poważniejszego.
– Co robicie? – zapytał beztrosko, a Marek momentalnie odskoczył od Basi.
– Nic, nic! Podasz mi sól? – zapytała, ledwo hamując kołatające serce i zaciśnięte
gardło.
Cz. 9
Przez kolejną godzinę, nie odezwali się do siebie słowem. Nie tylko próbowali się
uspokoić, ale i ograniczać odległość między nimi, to co najmniej metra. Zajmowali się
wszystkim, by tylko nie myśleć… o sobie, a tym bardziej tym, do czego mogło między nimi
dojść. Mimo tego, że pragnęli tego najbardziej na świecie. Jednak po początkowych
porażkach, zdołali przygotować świąteczne przysmaki. Teraz, przy pomocy Krzysia,
rozkładali nakrycia na stół. Mały dzielnie im pomagał, kładąc sztućce obok talerzy, jakie
rozkładała Basia. Gdy stół był gotowy, wystarczyło tylko przynieść potrawy. Basia zanosiła
właśnie barszcz, kiedy napotkała w przejściu Marka. Spojrzała na niego nieśmiałym
wzrokiem, a on czuł lekkie zakłopotanie. Z perspektywy obserwatora wydałby się to dziwne,
że dorośli, a zachowują się jak dzieci. Próbowali się wyminąć, ale nie bardzo im to
wychodziło. Wreszcie Marek się cofnął, dając Basi przejść, z sam wziął z kuchni kolejne
danie. Krzyś czekał aż na niebie zabłyśnie pierwsza gwiazdka. Nudził się ogromnie. Ubrany
odświętnie kręcił się jak mucha w smole. Z tej trójki Tylka Basia nie była jeszcze ubrana.
Marek zdążył w biegu, miedzy kolejnymi daniami, a Basia dalej miała na sobie jeansy i
sweterek. Kiedy Marek kładł ostatnie, 12 danie, zapytała nieśmiało.
– Gdzie…Gdzie mogę się przebrać? – spojrzał na nią, karcąc się za to, co sobie
pomyślał. Oboje czuli jakieś dziwne napięcie. Serce waliło im jak młotem, a oni nie bardzo
rozumieli jak to traktować. Zapomniana przez nich chemia, czy resztki pożądania?
– W sypialni, znaczy w moim pokoju! – był dziwnie zdenerwowany, aż pociły mu się
dłonie, a głos nie tak pewny swego, drżał. Pokiwała głową i wzięła do ręki torebkę. W
pośpiechu wpakowała taką z nieniecącego materiału. Praktycznie to był jedyny dzień w roku,
w którym można było ją zobaczyć w takim stroju. Zniknęła za drzwiami, przymykając pokój.
Marek był dziwnie niespokojny. Siedział na kanapie, nie słuchając tego, co mówi do niego
syn.
– Tata! – nie zareagował. Wskoczył na kanapę i zaczął skakać, tak dopiero zwrócił jego
uwagę.
– Synek, zejdź! – chłopczyk skoczył tak, że usiadł na kanapie. Markowi zaczynało się
robić gorąco. Może to przez to, ze nienawidził marynarki założonej na białą koszulę. Poluźnił
sobie kołnierzyk. Kiedy tylko zauważył, że nie ma krawata, musiał to wykorzystać dla
własnych celów. Poszedł w kierunku swojej sypialni, rzucając dla niepoznaki.
– Nie ma tam mojego…? – wszedł i zaniemówił. Basia przeczesując włosy na jedno
ramię, siłowała się z zapięciem od sukienki. Niestety, nie zauważyła, że kiecka jest zapinana
na plecach, co znacznie utrudniało jej zadanie. Przeklinała siebie w myślach, że nie spojrzała
wcześniej. Nie zauważyła w pierwszym momencie, że Marek jej się przygląda. Wyglądała
ślicznie w czarnej sukience, na cieniutkich ramiączkach, mniej więcej do połowy ud.
Seksownie uwydatniała jej zgrabną sylwetkę. Kiedy zauważyła go w odbiciu w lustrze, jakie
wisiało na ścianie, to, że Marek za nią stoi, przestraszyła się, jakby ujrzała ducha. Postanowiła
jednak, że nie będzie się zachowywać jak nastolatka i nie widzi jego rozbieganego spojrzenia.
W końcu nie raz widział ją i bez sukienki. Rzucił dla rozluźniania, ani na moment nie
spuszczając oka z jej nóg i lekko odkrytych, przez niedopita sukienkę pleców.
– Przepraszam! Myślałem, że już jesteś gotowa… – zrobił krok w tył, udając, że
wychodzi, jednak… – Pomóc? – zapytał, widząc, że sama nie daje sobie rady.
– Nie, poradzę sobie!
– Właśnie widzę! – próbowała dalej sama dopiąć sukienkę, ale doszły nerwy związane z
tym, że powoli się do niej przybliża, tym bardziej sukienka oporowała.
– Cholera! – zaklęła po cichu.
– Pomogę ci…– stanął za nią, nie omieszkał zmierzyć ją od stóp , na plecach kończąc.
Serce podeszło jej do gardła. Czuła dziwne mrowienie…Chwycił za zamek i powoli zaczął
dopinać sukienkę.
We got the afternoon
You got this room for two
One thing I've left to do
Discover me
Discovering you
One mile to every inch of
Your skin like porcelain
One pair of candy lips and
Your bubblegum tongue
And if you want love
We'll make it
Swimming a deep sea
Of blankets
Take all your big plans
And break 'em
This is bound to be a while
Your body Is a wonderland
Your body is a wonder (I'll use my hands)
Your body Is a wonderland
Oczami szukała jego spojrzenia. Odwróciła delikatnie głowę w jego kierunku. Wzrok
przerzucił na jej blond włosy, które opadały na jej nagie ramiona. Delikatnie odgarnął je
palcem, po czym opuszkiem zjechał od jej ramienia, powoli zjeżdżając w dół. Czuł jej „gęsią
skórkę”. Drugą rękę położył na jej brzuchu. Gdy palcem dotarł do jej dłoni, przerzucił go na
jej talię. Podobnie zjechał na same biodro. Przybliżył się, tak blisko, że nie potrafiąc się
opanować, zaczął całować jej szyję. Stopniowo, aż po same ramiona. Ona gdy tylko pochylił
głowę, zatopiła dłoń w jego włosach, czule je pieszcząc. Marek zauważając, ze niemalże
stykają się nosami, bez ostrzeżeń podniósł głowę i po prostu delikatnie musnął jej usta. Jego
dłoń wędrowała na linię jej biustu, w sporym dekoltem. Po muśnięciu jej ust, ponownie zaczął
całować jej szyję, a potem pochylając się niżej okolice jej dekoltu. Nie mogąc opanować
przyśpieszonego oddechu, cicho jęknęła. Oboje nie potrafili teraz opanować tej kierującej
nimi rządzy, która zawładnęła ich umysłami. Nie liczył się czas, ani miejsce, ani świadomość,
że zaraz może wpaść do nich niczego nieświadomy Krzyś. Marek nie mając już żadnych
oporów, a tym bardziej nie widząc jej niechęci, dotknął ja za biodra i odwrócił do siebie
twarzą. Spojrzał jej w oczy, a ona przejechała dłonią po jego torsie, a potem ściągnęła
marynarkę, która upadła za nim. Nie potrafiąc się już dłużej hamować, przysunął ją bliżej i
żarliwie pocałował. Oddała pocałunek z taką samą intensywnością.
Your body Is a wonderland
Your body is a wonder (I'll use my hands)
Your body Is a wonderland
Nie wiedzieli jak to się stało, ale teraz pragnęli jednego…siebie! Chcieli znowu poczuć
swoją bliskość, o której nie potrafili zapomnieć. To kumulowało się z każdym dniem z daleka
od siebie. Teraz wybuchło. Całowali się bez opamiętania. Coraz szybciej, coraz zachłanniej,
jakby miała to być ich ostatnia noc. Pożądanie sięgało zenitu. Przyśpieszony oddech, serca
uderzające „milion razy na minutę”. Ciche jęki podniecenia, głośne „mlaskanie” ich ust, które
pragnęły być nierozerwalne. Fale gorąca przeszywające ich ciała. Nawet nie zauważył, kiedy
Basia rozpięła mu koszule, którą chwilę później z siebie zrzucił, prawie zdzierając siłą. On
podrzucił ją, by mogła opleść go nogami w pasie. Opadli na łóżko… W jednej chwili ściągnął
zębami ramiączka jej sukienki, kiedy tylko pomogła mu wysuwając rękę. Jego dłoń
rozpoczęła wędrówka wzdłuż jej uda w górę, nie przeszkadzała nawet sukienka. Całował jej
dekolt, który powoli ukazywał jej czarny stanik, a ona delikatnie wpijała w jego plecy
paznokcie, co pobudzało go jeszcze bardziej. Ponownie zaczął „adorować” jej usta. Czuli się
jak w transie. Jakby robili to ze sobą pierwszy raz. I pewnie byłoby wszystko w porządku,
gdyby nie powróciły wspomnienia i żal w sercu. Na chwile odzyskując trzeźwość umysłu,
choć może nie do końca był świadomy tego co powie, oderwał się od jej ust i ledwo wydukał
szeptem, patrząc jej w oczy. Spodziewała się czegoś miłego. Próbując złapać oddech,
spoglądała na niego, z delikatnym uśmiechem, tak jak on.
– W… czym byłem gorszy, …że wolałaś się kochać z nim? – spojrzała na niego, czując
rozczarowanie. Myślała, że teraz wszystko się ułoży, że może do siebie wrócą, a Marek nawet
w takiej chwili wypomina jej przeszłość. Jej oczy momentalnie naszły łzami. Popchnęła go,
że upadł na plecy, a ona sama wstała, poprawiając sukienkę. Wyszła, zatrzaskując drzwi.
Wstał zaraz za nią i zabierając koszulę, zaczął ją ubierać. Dobiegł, dopinając ostatnie guziki.
Złapał ją delikatnie za łokieć i wprowadził do łazienki, zamykając drzwi, by nie uciekła.
– Zostaw mnie, rozumiesz!! – krzyknęła, ale przypominając sobie list Krzysia, kolejne
zdania mówiła już ciszej. Próbowała ukrywać „szklanki” w oczach.
– Wiem! To nie powinno się wydarzyć! Ale zrozum! Jestem facetem!... – starał się
zwalić całą winę na hormony, zwykły popęd.
– A ja dziwką? – zapytała łamiącym się głosem.
– Nie! – zaprzeczył kategorycznie – …Daj mi skończyć!...Nigdy tak nie pomyślałem! –
na chwilę zamilkli. Tą ciszę przerwała Basia.
– To nie ma sensu! …Zaraz albo się prześpimy, albo pozabijamy! Bo tylko tyle zostało
z naszej wielkiej miłości, którą przysięgałeś mi przed Bogiem!...Najlepiej będzie jak pójdę! –
chciała wyjść, ale ją powstrzymał.
– Nie, proszę, zostań!...Wytrzymajmy te jeszcze parę godzin!...Dla Krzysia, dopóki nie
zaśnie… – poprosił, czując się nawet winny za to co się stało. – Przepraszam cię! – dodał,
widząc jej łzy w oczach. – Spędźmy z sobą choć jeden, normalny dzień! Tak jak kiedyś!
– Nigdy nie będzie tak, jak kiedyś! – rzuciła, kiwając głową.
– Przynajmniej udawaj! Nie chcę, żeby przez nas Krzyś był nieszczęśliwy, ty
też!...Niech ma co wspominać do kolejnej Gwiazdki…
– Dobrze – odpowiedziała posępnie. – Tylko nie każ mi udawać, że wszystko jest w
porządku, bo nie jest…– nie czekając czy ma coś jeszcze do powiedzenia, wyszła.
Cz.10
– Jest pielwsa gwiastka! – uradowany Krzyś, gdy tylko ujrzał świecący punkt na niebie,
od razu odszedł od okna i pobiegł po opłatek. Basia, gdy tylko wyszła z toalety, zobaczyła,
jak Krzyś stoi z opłatkiem w rączce i czeka. Uśmiechnęła się, chociaż na chwilę. Podeszła do
synka, głaszcząc po policzku i spuściła wzrok na podłogę. Była jakaś przygnębiona. Mały nie
widząc nigdzie taty, postanowił go zawołać.
– Tatusiu! Choć jus! – po sekundzie Marek wszedł, zakładając marynarkę. Spojrzał na
Basię i na Krzysia, po czym wziął do ręki opłatek. Basia zrobiła to samo. Była pani Brodecka
kucnęła przed synkiem, czując, że zbliża się moment, w którym zawsze się wzruszała.
Zwłaszcza podczas świąt w rodzinnym domu. Uśmiechnęła się, czując jak oczy powoli
nachodzą łzami, tym razem jednak dała im swobodnie popłynąć. Zaczęła z drżącym głosem.
– Wiesz, że mamusia bardzo cię kocha, prawda? – zapytała, a Krzyś pokiwał głową. – I
nic, nigdy tego nie zmieni…
– To dlaczego płaces? – otarł paluszkiem jej łzę.
– Bo wiem, że czasem nie umiem ci tego pokazać i jest ci przeze mnie przykro… –
rozkleiła się na dobre. Marek słuchał tego co mówi z takim skupieniem, jakby zależało od
tego jego dalsze życie.
– Kocham cię mamusiu! – nie czekając na to, co powie, po prostu wyciągnął rączki i
wtulił się do mamy. Pocałowała synka w główkę i z cudem wyksztusiła.
– Ja ciebie też! – po chwili Basia wyciągnęła opłatek, a Krzyś ułamał spory kawałek,
który z ledwością wsadził do buzi, czym wzbudził u niej uśmiech. Basia uczyniła to samo.
Wstała i odwróciła się, patrząc na Marka. Przyszła bowiem jego kolej. Wziął Krzysia na ręce,
tak, by ten mógł spojrzeć mu w oczy.
– Nie będziemy płakać, jak mama? Twardzi jesteśmy i nie będziemy płakać jak mama,
tak?– zapytał, modelując głosem. Basia przyglądała się dalej nie mogąc opanować łez. Co
roku przysięgała sobie, że opanuje łzy, a nigdy jej się nie udawało. W tym roku łzy były
bardziej gorzkie.
– Tak! – zaśmiał się.
– Ale wiesz, że tata nie da cię skrzywdzić, tak? Może czasem mi nie wychodzi,
ale…mam tak wspaniałego synka, że mi wybaczy! – uśmiechnął się, podając synowi opłatek,
ale żeby nie wypadł mu z ręki, najpierw podrzucił lekko Krzysia do góry. Krzyś ułamał spory
kawałek i Marek porwał mu na żarty cały. Przytulił syna, dając buziaka, po czym postawił na
nóżki. Spojrzał na Basie i z lekkim zawahaniem, podszedł do niej bliżej. Przez chwilę
patrzyli, po czym zaczął pierwszy.
– Nie…nie wiem, czego ci życzyć…Co powiedzieć…Bo wiem, że od czasu rozwodu,
nie było między nami najlepiej! – Basia nie mogła już panować nad emocjami. Łzy spływały
ciurkiem. – Ale kiedy mówiłem, że „nie chce cię znać”, ja tak nie myślałem – jego głos lekko
zadrżał. – Mimo tego, że zrobiłaś coś, czego nie potrafię ci wybaczyć, mimo że mnie
zawiodłaś, nie umiałbym skłamać i powiedzieć, że cię nienawidzę, że życzę ci
źle…Widocznie tak to już jest…Ktoś na górze zadecydował za nas…Jeśli nie ze…– zaciął
się. Mimo, że był facetem i zawsze śmiał się, jak „facet ryczy jak baba”, jego oczy lekko się
zaszkliły. – …Jeśli nie ze mną, to… bądź szczęśliwa z kimś innym, z kimś, kto będzie cię
kochał – Basia powili taiła się płaczem, połykała własne łzy – …Z kimś, kto na ciebie
zasługuje, ja chyba nie… Tylko tyle mogę ci życzyć…szczęścia…
– Zamilcz proszę! – rzuciła przez szept. Nie mogąc się powstrzymać, rzuciła mu się w
ramiona, przymykając oczy, spod których popłynęły dwie łzy. On przyciągnął ją do siebie i
również przytulił, głaszcząc po włosach. Krzyś mało rozumiał to, co się dzieje. Widząc
jednak rodziców przytulonych do siebie, jak wtedy, gdy „tata z nimi mieszkał”, uśmiechnął
się i usiadł przy stole. Po chwili Marek puścił z objęć Basię i usiedli przy stole. Prawie całą
wieczerzę, przesiedzieli w milczeniu. Każde z nich zastanawiało się, co teraz myśli drugie.
Mieli teraz największą ochotę wykrzyczeć całemu światu, to, z czym nie umieli sobie
poradzić przed rozwodem, a później zacząć od nowa. Nie wiedzieli jednak, czy byłby sens.
Marek nie widział. Bał się kolejnych rozczarowań, a one za bardzo bolały…
Grudzień. Mieszkanie w centrum Warszawy. Zatrzymał się przed jednym z wysokich
piętrowców. Zobaczył, jak wysiada z taksówki i wbiega do klatki schodowej. Wysiadł,
zatrzaskując drzwi. Zobaczył, jak wsiada do windy. Próbował zatrzymać drugą, niestety.
Musiał wspiąć się po schodach na 9 piętro. Musiał się wreszcie dowiedzieć, czy jego zazdrość
ma jakieś podstawy. Wzrokiem szukał mieszkania 65. Nie musiał. To co zobaczył kompletnie
go zszokowało. Stał naprzeciwko drzwi wejściowych do mieszkania, jak myślał, kochanka
żony. I co gorsza nie pomylił się. Całowała się z nim już od progu. Zagryzł nerwowo zęby i
nie chcąc słuchać żadnych tłumaczeń, zaczął zbiegać po schodach.
– Marek! – nie słyszał jej krzyków, kiedy zorientowała się, co zrobiła, a co on zobaczył.
Wsiadł do samochodu i odjechał, wprost pod mieszkanie Zawady.
Ona również nie umiała nie myśleć o przeszłości. Wspomnienia wracały. Te dobre i te
złe.
– Przestań!! Ja nawet nie che tego słuchać!! Nie ufasz mi!! Nie będę z kim, kto mi nie
ufa – pośpiesznie zabrała torebkę i nie zważając na późną porę, trzasnęła drzwiami i wyszła.
Nie potrafiła już znieść tych ciągłym oskarżeń i pyskówek z własnym mężem, dlatego, że
uśmiechnęła się do Jacka, prokuratora, przyjaciela Basi, a jednocześnie przełożonego, tylko
dlatego, ze jej facet go nie znosi. Jak uważała ma prawo przyjaźnić się z kim chce! Nie jest
jego niewolnicą i kurą domową! Zawsze wypominała mu, że zrezygnowała z pracy dla
rodziny. Marek uważał, że tak będzie lepiej. Doskonale wiedział, że w tym zawodzie nigdy się
nie wie, czy wróci się z pracy do domu! Nie chciałby jego dziecko straciło w jednym dniu ojca
i matkę i trafiło do domu dziecka. Stąd jego upór przed wysłaniem małego do przedszkola. Po
tej któreś z kolei kłótni, wsiadł w samochód i pojechała taksówką. Pojechała do Jacka, faceta,
który potrafił ja zrozumieć. To właśnie z powodu zazdrości i własnej głupoty, rozstał się z
byłą narzeczoną.
Basia miała już dość tego milczenia. Miała dość tej sytuacji, której jej sama sobie
winna. Czuła wewnętrzna potrzebę, by powiedzieć to, co leży jej na sercu. Wreszcie
powiedzieć to, czego nie słuchał. Zaczęła dość nietypowo. Kiedy Marek poprosił ją o podanie
szklanki, nie zareagowała. Po jej minie nietrudno było się domyślić, że zaraz wybuchnie.
Brodecki dziwnie na nią spojrzał.
– Prosiłem o coś! – rzucił patrząc w jej kierunku. Ocknęła się z letargu i lekko wstając,
postawiła, a właściwie podsunęła pod sam nos, z nerwami. Nie ukrywał, że trochę go
zirytowała. Zawsze zachowywała się w ten sposób, kiedy miała o niego o coś jakieś pretensje.
Ignorowała lub nie patrzyła w oczy, kiedy do niej mówił. Gorszym stadium była ta złość we
wszystkim co robiła, udając, że nic się nie dzieje. Zapytał:
– Stało się coś? – wybuchła cynicznym śmiechem.
– Słucham? – zmarszczył brwi – …Rozpieprzyliśmy swoje małżeństwo a ty bezczelnie
pytasz, „czy coś się stało”? Stało się, 2 lata temu! Albo jeszcze wcześniej! 5 kiedy to za ciebie
wychodziłam, bo zrobiłeś mi dziecko! – czuła taką bezsilność, gniew, takie zdesperowanie, że
nie panowała nawet nad tym co mówi.
– Baśka, opanuj się! Nie przy … – nie dała mu skończyć dobrze zdania.
– Krzysiu?! Niech wie jakiego ma ojca! Nie wróciłam do pracy, bo ty tego nie chciałeś,
unikałam Jacka, bo ty byłeś zazdrosny! Więc przestać pieprzyć, żebym się opanowała, bo ja
jestem spokojna!! – krzyknęła, a Krzyś spojrzał przestraszony na rodziców.
– Baśka, do cholery!! – nie wytrzymał. Krzyknął, uderzając ręką w stół i wstał.
Podszedł do niej, bliżej, chcąc wyprowadzić, by zaprzestała tej histerii, ale wyszarpnęła rękę.
– Nie dotykaj mnie!! Posłuchaj! Tak, pojechałam do niego, ale cię nie zdradziłam!! Nie
spałam z nim!! Ale ty mój panie i władco nie chciałeś tego słuchać!! Jak głupia próbowałam
ci to wytłumaczyć!! Ale nie!! Ty wiedziałeś lepiej!
– Całowałaś się z nim!! – wrzasnął, na samo wspomnienie – Może byłem głupi, ale nie
ślepy! I z resztą…Po co mi to wszystko mówisz! – nic już z tego nie rozumiał. Krzyś mając
łzy w oczach, wybiegł z pokoju.
– Nie spałam z nim, rozumiesz!! Nie s p a ł a m z Jackiem!! – powtórzyła dla jasności.
– Chciałam ci zrobić na złość!!
– Udało ci się!! Miałem niespodziankę, widząc swoją żonę w objęciach innego!! –
krzyczał tak samo jak ona. Musiał wreszcie to z ciebie wyrzucić. Może to „trochę” za późno
na szczere „rozmowy”. Wówczas woleli milczenie od prawdy.
Sala sądowa. Siedzieli po przeciwnych stronach, praktycznie na siebie nie patrząc.
– Proszę odpowiedzieć! Jaki jest powód państwa rozstania? – spojrzał na nią i rzucił z
żalem.
– Zdrada! – spojrzała na niego, po czym spuściła wzrok. Dla sądu był to wystarczający
znak przyznania się do winy. Mimo prób pojednania z racji, że posiadają dziecko, nic z tego
nie wyszło. Sędzia w torze oświadczył, że nie są już małżeństwem.
– Mówię po raz ostatni, nie poszłam z nim do łóżka, choć miałam na to największą
ochotę w życiu!! Od ślubu się zmieniłeś! … – dodała. – …Przecież ja nawet nie pamiętam,
kiedy razem…Kiedy w ogóle robiliśmy cos razem!
– To poleciałaś do Jacka!! Brawo!! – widząc, że nie docierają do niego żadne
argumenty, rzuciła już ciszej…
– Widziałam cię…Widziałam jak tam stałeś!
– Jacek…Ja już nie mogę! On mi nie wierzy! – załamana, wleciała do mieszkania
przyjaciela.
– Mam z nim porozmawiać? – zaproponował, chcą ją jakoś pocieszyć.
– Żeby cię zabił przy pierwszej możliwej okazji? Nie, dzięki! Nie uwierzył mi, to tym
bardziej nie uwierzy tobie! Co ja mam zrobić? – zauważyła jak Marek nagle pojawia się w
drzwiach. Nie wiedziała co ja do tego podkusiło, ale…rzuciła się na Jacka.
– Ej, Basia! – próbował coś powiedzieć, ale… Oderwała się od niego dopiero kiedy
Marek zniknał za schodami, żałując tego co zrobiła.
– Marek!! – za późno! Jego już nie było.
– Ccccco? …Nie! I ja mam ci teraz w to wszystko uwierzyć, tak?!...Nie! To jest jakaś
paranoja! – skomentował, chodząc nerwowo po całym salonie, łapiąc się za głowę.
– Kochałam cię! Nie potrafiłabym cię…I chyba dalej… – po jej policzku spłynęła
kolejna łza. Nie wytrzymał. Podszedł do niej i po prostu na siłę pocałował.
Cz.11
Pocałunek chociaż wymuszony trwał w najlepsze! W pewnym momencie Basia jednak
jego zaprzestała. Przypomniała sobie bowiem o Krzysiu. Zdała sobie sprawę, że chłopiec
pewnie wszystko słyszał i ona nie dotrzymała obietnicy…Oboje dali się ponieść emocjom
zapominając o tej małej najważniejszej w ich życiu osóbce. Oderwała się od niego jak
oparzona i pobiegła go szukać po pokojach.
– Krzyś!! – otwierała wszystkie drzwi, nawet od łazienki. Markowi oczywiście nie
podobało się, że tak ucieka. Myślał, że Krzyś po prostu gdzieś się schował, ale kiedy mu
wszystko wyjaśnią, to, czego nie zdążyli powiedzieć jeszcze sobie, wszystko się ułoży. Szedł
za nią jak cień.
– Basia, jeszcze nie skończyłem!...Daj mi … – nie dokończył, tak samo jak ona zdał
sobie sprawę, że…
– Nie ma go!! Marek!! Nie ma Krzysia!! – ich synem zniknął. Wsiąknął jak kamfora.
Marek starał się zachować zimną krew.
– Uspokój się, znajdzie się! – sam zaczął jeszcze raz szukać syna po mieszkaniu.
Niestety. Basia czuła jak miękną jej kolana, a ciało przeszywa fala zimna. Pojawił się
niepokój i strach, który momentalnie zamienił się w łzy.
– Nie ma kurtki, ani jego bucików!! Boże, gdzie on może być?! Musimy go szukać! Jest
ciemno! – krzyczała, zdenerwowana. Brodecki jednak stał w jednym miejscu, zamyślony.
Zastanawiał się, co ma zrobić. Basia natomiast myślała, że nie przejął się zaginięciem ich
dziecka.
– No co tak stoisz?! Zrób coś… – chciała ukoić swoje obawy, wyżywając się na byłym
mężu – Boże, to moja wina! – opadła z bezradności na kanapę, ukrywając twarz w dłoniach. –
Przestraszył się moich krzyków! Uciekł ode mnie! Jezu, a jak coś mu się stanie? – spojrzała
na niego, popadając w histerię. Marek, choć sam czując zdenerwowanie, chciał ją jakoś
uspokoić. Kucnął przed nią, ujmując jej twarz w dłonie.
– Znajdzie się! Obiecuję! – Basia nie mogła już powstrzymywać łez. Dzisiejszego dnia
płynęły o wiele częściej niż zwykle. Spojrzała na niego z nadzieją. Odpowiedziała do niego
cicho, nie mając siły wytężyć głosu.
– Chodźmy go poszukać…Zadzwońmy do Adama…Zróbmy cokolwiek! – czekał na te
słowa. Momentalnie wstał i oboje zakładając zimowe odzienie, wyszli. Rozdzielili się.
Biegali, nawoływali, co dla nielicznych przechodniów było dość dziwne.
– Krzysiu!! – biegł przed siebie, starając się wypatrzeć pięcioletnie dziecko.
– Krzysiu, kochanie!! – przystanęła. Plac zabaw był pusty. Przeszukali całe osiedle.
Każdą klatkę schodową, piwnice, okolice. Nic. Żadnych śladów. Spotkali się w punkcie
wyjścia.
– Nie mógł odejść daleko! – stwierdził. – Dzwonię po Adama! – wyciągnął komórkę i
wybrał numer. Poinformował o całej sytuacji. Poprosił o wezwanie prewencji. O sobie i
Baśce wspomniał jedynie w zdaniu. Obiecał, że przyjedzie jak najszybciej. Chwilę później
oboje stali na parkingu i kiedy tylko jeden radiowóz i samochód z Zawadą w środku się
zjawił, doskoczyli do nich mówiąc jeden przez drugiego.
– Czekajcie! Od początku!...Nie zauważyliście kiedy wyszedł? – zapytał spokojnie co
nie oznacza, że się nie przejął.
– Nie wiem!!...Kłóciliśmy się…Nie ma go nigdzie…Nie wiem, co robić… – Basia
mówiła przez płacz.
– Kiedy zaginął?
– Godzinę temu! – odparł, łapiąc się za głowę. – Adam, Krzyś ma pięć lat! – bał się
coraz bardziej. I jego oczy były lekko zaszklone.
– Macie jakieś zdjęcie? Każdy policjant w tym mieście dostanie kopie! Znajdzie się! –
starał się jakoś pocieszyć przyjaciół, podtrzymać na duchu, ale wiedział, że to tylko puste
słowa, a zagrożenie dla tak małego dziecka jest duże.
– Mam w portfelu! – zaczęła szukać w torebce. Wyciągnęła je z kieszeni i podała
Zawadzie trzęsącymi się rękoma.
– Jedziecie na komendę, wsiadać! A my zaczniemy poszukiwania! – rozkazał
profesjonalnie Adam.
– Nie będę tak siedział! Jadę z wami! – rzucił, nie zgadzając się na tak absurdalny
pomysł komisarza.
– Ja też! – dodała. Wiedział, że nie da się ich przekonać. Oboje byli tak samo uparci.
– No dobra! Wsiadać! Pojeździmy po mieście! – po chwili radiowozy na sygnale
zostały poinformowane o zaginięciu. Podano jego rysopis.
– Do wszystkich patroli! Zaginęło dziecko! Chłopiec około pięciu lat! Wzrost około
metra czterdzieści pięć! Blondynek, niebieskie oczy! Ubrany w niebieska kurteczkę i czarne
spodnie! Ostatnio widziany na Mokotowie, przed godziną! Jeśli ktoś z was zobaczy
podobnego chłopca, meldować do komisarza Zawady, na 03!
I tak jeździli po mieście zaczepiając przechodniów, czy nie widzieli chłopczyka w tym
wieku. Basia i marek również dołączyli się do poszukiwań. Pytali, zaczepiali wszystkich.
Pokazywali zdjęcia. Nie tracili nadziei, że Krzyś się odnajdzie. Mijały kolejne minuty, które
przekształcały się w godziny. Przystanęli gdzieś na opuszczonym chodniku, próbując zebrać
myśli.
– …Jezu…– spojrzała na zegarek – Jest 10! A on jest tam sam! –rozpłakała się na dobre
– Pewnie jest mu zimno, płacze, a mnie z nim nie ma! Umrę jak coś mu się stanie!...Co ze
mnie za matka!
– Nie mów tak! Znajdzie się! Jest cały i zdrowy, rozumiesz! – Marek podszedł do niej
bliżej łapiąc za ramiona, próbując pocieszyć. Musiał się jakoś trzymać!
– …I co ja mu wtedy powiem? Co ja zrobię?! Pięciolatek ucieka z domu i to z winy
jego matki! – obwiniała się za to wszystko. Płakała. Nie potrafiła trzeźwo myśleć. Nie
słuchała intuicji. Liczyło się tylko to, że jej dziecku może stać się jakaś krzywda. Zadała mu
pytanie, na które i on nie znał odpowiedzi. Biorąc pod uwagę stare metody wychowania,
czekała by go niezła bura. Teraz to raczej rodzice będą przepraszać dziecko.
–– Ja na jego miejscu dostałbym pasem na tyłek, ale teraz nie wiem, ale jak tylko sie
odnajdzie, bardzo mocno go do siebie przytulimy, bo nic mu nie będzie! Nie może! Nie teraz,
kiedy… … – spojrzał jej w oczy. Nie mógł dokończyć. To ona mu na to nie pozwoliła.
Przytuliła się do niego, chcąc poczuć, że wszystko się jakoś ułoży. Objął ją ramionami,
mocno przyciągając do siebie. Dotknął jej włosów i ucałował w tył głowy. Adam obserwował
ich z samochodu. Gdyby nie Krzyś, pewnie cieszyłby się z takiego obrazka.
– Będzie z nami, zobaczysz! – szepnął, choć sam nie ukrywał już, że się boi. Boi o
życie jedynego syna.
Cz.12–ost.
Krzyś szedł przed siebie, trzymając w rączce ukochanego misia od rodziców. Płakał, bał
się ciemności. Zawsze zasypiał przy świetle lampki nocnej, lub po wysłuchaniu bajki na
dobranoc. Teraz spoglądał na przechodniów z dołu, a ludzie jakby go kompletnie nie
zauważali. Spoglądali tylko na chwilę, dziwiąc się co takie małe dziecko robi samo o tak
późnej porze same, ale winę za to wszystko zwalili na nieodpowiedzialnych rodziców,
patologię i zajmowali się własnymi troskami, mijając go obojętnie. Krzyś był śpiący,
zmęczony, przemarznięty. Przecierał rękawem od bluzki mokre policzki, które pod wpływem
mrozu były czerwone. A łzy, z racji, że temperatura była poniżej zera, również trochę
przymarzały. Nie wiedział gdzie jest, jak wrócić do domu. Kiedy wybiegł z domu, pobiegł do
przystanku tramwajowego i wślizgnął się do środka. Chciał tylko jednego, by rodzice
przestali się kłócić. Wyszedł razem z gromadą podróżujących tym środkiem lokomocji. Teraz
błąkał się po ulicy, nie znając drogi do domu. Bał się też reakcji mamy i taty, kiedy go znajdą.
Młode małżeństwo beztrosko spacerowało po ulicy, kiedy dziewczyna zauważyła Krzysia.
Szepnęła coś na ucho mężowi, po czym podbiegła do dziecka.
– Cześć skarbie, co ty tutaj robisz? Gdzie twoja mama? – zapytała spokojnie, kucając
przy chłopcu. Jej mąż stanął za nią. Krzyś widząc obce osoby, odsunął się na bezpieczną
odległość.
– Nie bój się! Jak masz na imię? – dalej pytała, nie zważając na to, że Krzyś patrzy na
nia jak na ducha.
– Kzyś! – odpowiedział po cichu, przytulając misia.
– A mama? Jak ma na imię? …A nazwisko? – dopytała, kiedy nie chciał odpowiedzieć.
– Magda, chodzimy! Pewnie jego matka go szuka!
– To ja jej pomogę! – odparła pewnie, odwracając się do męża, po czym ponownie
spojrzała na dziecko – Gdzie mieszkasz? Znasz adres? – zapytała, chcąc się dowiedzieć jak
najwięcej o chłopcu.
– Taty cy mamy? – zapytał dziwnie, na co dziewczyna zmarszczyła brwi.
– Mamy! Pamiętasz? – pokiwał głową na „nie”.
– A taty? – nie odpuszczała. I tu podobnie. Nie znał, ale rzucił hasło, które dziewczyna
potraktowała jak jakiś znak.
– Gdzie tu jest choinka? Taka duuuuza? – zapytał, ale dziewczynę niezmiernie zdziwiło
to pytanie.
– Najbliższa pod takim dużym budynkiem! A czemu pytasz?
– Mama luuuubi choinki! – dziewczyna spojrzała w oczy chłopca i wyciągnęła rękę.
– Chodź, może mama cię szuka! Pójdziesz ze mną? – uśmiechnęła się przyjaźnie.
Wolała się upewnić.
– A zaprowadzi mnie pani, bo sam pójdę! – stwierdził bardzo poważnie. Pokiwała
głową na „tak”. Nie chciała by się jej bał. Wręcz przeciwnie, chciała mu pomóc. Nie miała
sumienia zostawić dziecka samego na ulicy w środku nocy. Było już 11. Jej mąż nie był
zadowolony z jej pomysłu. Po chwili spacerowali.
– Lepiej zadzwońmy po gliny! Oni wiedzą lepiej co zrobić! – zaproponował, uważając
takie rozwiązanie za rozsądniejsze.
– Przestraszy się i ucieknie!... Wolę dostarczyć go rodzicom osobiście… – szeptali po
cichu, prowadząc Krzysia za rączkę.
– Tylko ciekawe jak?! – pokiwał głową.
– Spróbuje, by pokierował mnie tam skąd przyszedł. Stąd może być to Mokotów lub…
– Lub nawet Centralny i Kazimierz Dolny! – podsumował widząc, że Magda za bardzo
się zaangażowała.
– Dobrze wiesz, że nie mam zaufania do policji! – powiedziała to trochę za głośno.
– Mój tata jest policjantem! – spojrzał na dziewczynę.
– Widzisz! Tym bardziej trzeba go dostarczyć na posterunek! Pewnie jego stary
postawił na nogi całą policję w samą wigilię!...
– A jak zaginał kilka miesięcy temu, a jego matka umiera z niepokoju?! – zapytała
retorycznie. – Nie! – pokręciła głową.
– Oooooo!! Nadjeżdża jakiś radiowóz! – powiedział po cichu i go zatrzymał, w czasie
którym dziewczyna szła dalej, oglądając się w tył. Przystanęła, a gdy Krzyś zapytał dlaczego,
skłamała, że nie ma zielonego światła. Czekała na powrót męża i to co ustalił ze służbami.
– Przepraszam! – zagadał, a samochód się zatrzymał. Wysiedli z niego dwaj
mundurowi. – Chyba znaleźliśmy dziecko!
– Chyba? – zapytał dziwnie, sprawdzając czy aby pan nie jest pod wpływem.
– No tak, niech pan sam zobaczy! Stoi tam z żoną! – wskazał palcem. – Chodził sam po
ulicy, a teraz chce by go zaprowadzić pod jakąś wysoką choinkę!...Żona boi się, że na widok
panów ucieknie, bo jego ojciec jest policjantem!... – sam nie wiedział jak się zachować.
Pierwszy raz był w takiej sytuacji. Nie miał jeszcze własnego dziecka, a z żoną pobrali się
kilka miesięcy temu.
– Niech pan zaczeka! – wyciągnął zdjęcie i pokazał. – To ten chłopiec?
– Tak, ten! – mundurowy, chcąc być jednak przezorny, podszedł bliżej dziewczyny z
chłopcem. Mały na widok policjanta, wyszarpnął się i zaczął biec. Nie chciał dostać lania od
taty za to, co zrobił. Bo tego właśnie się spodziewał. Wiedział, że zrobił źle. Dziewczyna
zdołała go jednak zatrzymać.
– Krzysiu, zaczekaj! – równocześnie podbiegli do niego panowie.
– Nie ce! – próbował dalej się szarpać, ale…
– Panowie policjanci już sobie idą…Mieliśmy iść do choinki, pamiętasz? – spojrzała
chłopcu w oczy ze spokojem. Pokiwał głową. Po chwili wyciągnęła dłoń, a mały ją ścisnął.
Wstała i rzuciła do mundurowego.
– Niech rodzice tam na niego czekają! Choinka pod Pałacem Kultury! Podejmuje się
dostarczyć tam chłopca! – rzuciła pewnie.
– Ale… – jeden z „niebieskich” miał jakieś obiekcje.
– Nie porywam dzieci dla okupu, jeśli panu o to chodzi! Chce pomóc jego matce!
– A potem wrócić spokojnie do domu! – dodał mąż.
– No dobrze, ale w razie czego pójdę niepostrzeżenie za wami! – przewróciła oczami –
Łącz z 03 z Zawadą! Mamy dzieciaka! – rzucił do młodszego kolegi.
Tymczasem…
Basia powoli odchodziła od zmysłów. Marek również nie mógł się na niczym skupić.
Oboje kucali, czekając na jakąkolwiek informację o pobycie ich dziecka. Marek chcąc pomóc
Basi, cały czas obejmował ja ramieniem. Nie miał siły mówić, a łez już brakowało.
– Dlaczego oni nic nam nie mówią!! – wreszcie wstał, krzycząc z bezradności.
– …Robi się coraz zimniej… – powiedziała to z takim spokojem, że Markowi aż
przeszły ciarki po placach. Basia była zdruzgotana i skrajnie załamana rozwojem sytuacji, a
raczej jego brakiem. Przecierała ramiona z zimna, ze spuszczona głową. Odpłynęła myślami
daleko.
– …On tak bardzo lubił święta…Teraz powinien już spać w piżamce w ciepłym
łóżeczku, przytulony do ulubionego misia! – zaczęła mówić do siebie. Czuła, że zaraz
zwariuje z niepokoju. Marek przestraszony jej słowami, kucnął przed nią.
– On żyje, rozumiesz!! – krzyknął, by obudzić ją z tego dziwnego letargu. – I do nas
wróci!! Więc przestań bredzić! – nie reagowała. – Baśka, słyszysz!! Krzyś wróci! – zaczął ją
potrząsać – Nie wolno ci myśleć inaczej! – rzucił szeptem, patrząc jej głęboko w oczy.
Momentalnie wybuchła płaczem, co dla Brodeckiego oznaczało, że wraca do siebie. Przytulił
ją jeszcze mocniej niż ostatnio. Zawada stał oparty o samochód już nie wiedząc co robić,
kiedy…
– 00 do 03! – Adam podniósł krótkofalówkę.
– Zgłaszam się! Coś nowego?
– Mamy dziecko! Powtarzam! Mamy dziecko! Idzie w kierunku choinki przy Pałacu
Kultury! – Adam Momentalnie się ożywił. Basia i Marek słysząc rozmowę, Momentalnie
podbiegli do Adama.
– Jest?! – zapytała z nadzieją, patrząc błagalnie na Zawadę.
– Chłopczyk jak ze zdjęcia malowany! Cały i zdrowy! Pozdrawiam i życzę Wesołych
Świąt! – Marek mometalnie objął Basia ramieniem z uśmiechem i pocałował w skroń.
Uśmiechnęła się, czując jak wielki głaz spada jej z serca.
– Ruszać tyłki i wsiadać! A od wujka Zawady przekażcie, że następnym razem trafi na
48 za wystawianie służb! – mrugnął i wsiadł. Spojrzeli na siebie i weszli do toyoty Adama.
Miejsce spotkania…
– Mama i tata mieli się kochać, a nie kłócić! – szeptał po cichu. Krzyś stał pod choinką
z dziewczyną, która go przyprowadziła. Był oczarowany wielkością i wystrojem
świątecznego drzewka. Choć z metalu, ale wyglądała okazale. Kiedy zauważyła, że z oddali
podjeżdża kilka radiowozów na sygnale z toyotą na czele, odeszła. Chłopczyk nawet tego nie
zauważył. Cały czas spoglądał w górę. Basia, kiedy tylko zobaczyła syna, wysiadła z
samochodu. Chciała biec, ale Marek ją zatrzymał i coś szepnął. Kiwnęła głową i zacierając
zimne ręce, podchodziła powoli. Marek w tym czasie podszedł do dziewczyny i jej męża.
Podziękował, uścisnął dłonie. Magda cały czas spoglądała na chłopca i Basię, która powoli do
niego podchodziła. Stanęła za nim, czując jak łzy spływają po jej policzku. Wreszcie
wydusiła.
– Krzysiu! – rozpoznając głos mamy, odwrócił się. Jego oczka rozszerzyły się do
granic. Spojrzał n mamę. Po chwili podszedł Marek. Stanął lekko za Basią. Obaj nie ukrywali
wzruszenia. No, może Marek. Rzuciła po chwili.
– Chodź, kochanie! – wyciągnęła ręce, żeby się przytulił. On dalej stał przestraszony.
Nie wiedział co ma zrobić.
– Chodź do nas! – powtórzył. Cała złość, która mimo wszystko w nim drzemała, uszła,
kiedy zobaczył jak Krzyś spojrzał na mamę, potem na tatę i powoli zaczął podchodzić. Basia,
a zaraz za nią Marek, kucnęli. Chłopczyk po chwili podszedł na krok, a Basia mocno go do
siebie przytuliła, a Marek swoje dwa skarby. Magda nie umiała powstrzymać łez wzruszenia.
– A ty czego beczysz? – zapytał ze śmiechem, obejmując ramieniem żonę.
– Kochamy cię, słyszysz! – szepnęła, przymykając mocno powieki.
– Przestraszyłeś nas! Nie rób tak więcej! – rzucił, kiedy się od siebie oderwali.
– Pzeplasam! – Basia głaskała synka po policzku, a słysząc jego przeprosiny, od razu
się uśmiechnęła.
– To my przepraszamy! – rzucił, aż Basia na niego spojrzała. – Tak to już jest z
dorosłymi…Kłócą się mimo, że się kochają! – spojrzał jej w oczy. Ona nie myślała, że
usłyszy coś takiego. Chłopczyk uśmiechnął się szeroko.
– Dasz mi porozmawiać z mamą? – zwrócił się do syna, a on tylko przytulił mamę,
potem Marka i pobiegł do Adama. Zawada okrył przemarzniętego chłopca kocem i wziął na
ręce. A Basia nie miała pojęcia co chce jej powiedzieć. Wstał, a ona zaraz za nim. Patrzył jej
głęboko w oczy, jakby nic innego się nie liczyło. Wreszcie przemówił.
– Przepraszam cię… za wszystko! Za to, że nie potrafiłem słuchać…za to, że z własnej
winy was straciłem…Ciebie straciłem! …Czuję się, jakby ktoś wyciął mi z kalendarza dwa
długie lata, które mogliśmy spędzić inaczej…
– Marek… – próbowała coś powiedzieć, ale jej nie pozwolił.
– Nie rozumiem tylko jednego… Dlaczego milczałaś? – zapytał półszeptem. – Dlaczego
pozwoliłaś, żebym tak myślał? – ciągnął dalej.
– ...Ja nie mogłam być z facetem, który mi nie ufa, mimo, że…– urwała – …Wszystko
było piękne, ale do czasu…Powoli coś wygasało…Nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać i to
nas zgubiło! – nagle na zegarku wybiła północ.
– Może nie jest za późno, by wreszcie mówić w tym samym języku? Wybija północ! …
Zacznijmy od nowa…
– …Boję się… – odparła, cały czas spoglądając mu głęboko w oczy. Zapytał.
– Czego? – dotknął jej policzka, tak samo jak ona nie spuszczając z niej swojego
wzroku.
– Że zmarnujemy drugą szanse…, że… – rozkleiła się – …, że nam się nie uda, a
ja…Nie chcę żyć z daleka od ciebie!
– Nie tylko nam się uda, ale i odzyskamy stracony czas! Musi nam się udać!...Już się
udało! Zauważyłaś, że spełniło się wszystko, o co prosił nasz syn? – dopiero teraz, kiedy jej to
powiedział zdała sobie z tego sprawę.
– To jeszcze nic nie znaczy! Jaką dasz mi gwarancję, że nie będziemy się kłócić!
Czasami nie możemy ze sobą wytrzymać, że będziemy umieli być razem?
– Jedną!... Bo cię kocham! Pamiętasz co ci tu wtedy powiedziałem? – uśmiechnęła się,
ale dla przekory zapytała.
– Tutaj?
– Tak, tutaj! …Może nie było śniegu, a choinka była żywa, ale…Powiedziałem ci, że…
„Jesteś dla mnie jak ta pierwsza gwiazdka na niebie w wigilijną noc…
– …która nigdy nie zgaśnie…” – dokończyła, za niego, doskonale pamiętając to
niespotykane wyznanie miłości. Zaśmiała się, a jej oczy rozświetliły łzy i malutkie
płomyczki.
– …Wyjdziesz za mnie jeszcze raz? – sam się zaśmiał, słysząc jak to absurdalnie brzmi.
– Przecież nadal jesteś moim mężem? – cały czas się uśmiechała.
– Ale od przyszłego roku nie chcę płacić alimentów! Idzie na nie dużo, za dużo!…A
może nawet powiększymy budżet o twoją pensję! – zasugerował.
– …A myślałam, że chcesz mnie udomowić? – zmarszczyła brwi – Naprawdę? …
Śmiej się, ale stęskniłam się za widokiem krwi! – wybuchł śmiechem.
– Tylko musisz mi najpierw cos obiecać! – powiedział, a ona czekała jego dalszych
słów.
– Wszystko! – uśmiechnęła się znowu.
– Regularne godziny pracy i kamizelka na każdej akcji i żadnej samowolki! Nie
zniósłbym, jakby coś ci się stało! – dorzucił, kładąc ręce na jej biodrach i przyciągnął bliżej. –
…Tylko nie wiem, czy ty chcesz… – przerwała mu.
– …Kocham cię! Zawsze i mocno! – uśmiechnął się szeroko.
– Ja bardziej! – odparł, przybliżając się do jej ust.
– Nie, ja! – ich wargi dzieliły milimetry.
– Ja! – nie mogąc już wytrzymać, po prostu ją pocałował, a ona zarzuciła ręce na jego
szyję. Najpierw delikatnie musnął jej usta, a potem coraz zachłanniej. Krzyś i Adam widzą
taki obrazek, uśmiechali się szeroko. Wiedzieli, że teraz może być już tylko lepiej! Pierwszy i
miał nadzieję ostatni kryzys mają za sobą. Uśmiechał się i postawił Krzysia na nóżki, po
czym zaczął klaskać i wiwatować a Krzyś skakać i niezmiernie się cieszyć, że Mikołaj spełnił
jego prośbę. Taka jest właśnie magia świąt. Za nimi cieszyć i klaskać zaczęli najpierw Magda
z mężem, a potem wszyscy pozostali mundurowi i gapie. Tak to już bywa, ze o ich związku i
rozstaniu było głośno. A teraz czeka ich kolejne dawka plotek. Basia słysząc to, co się dzieje
oderwała się od Marka i wybuchła śmiechem. Marek nie chcąc, żeby im ktoś przeszkadzał,
rzucił w nich czapką…Basi.
– Ej! – objął ją ramieniem, po czym podrzucił i zaczął okręcać wokół własnej osi. Krzyś
skakał z radości. Spojrzał na choinkę, po czym szeroko się uśmiechnął, zauważając coś na
niebie…
Wigilia to czas, w którym spełniają się najskrytsze marzenia, życzenia te duże i te małe,
mogą stac się rzeczywistością. Wystarczy tylko w nie wierzyć!!
A karp by ludzkim głosem
zagadał
Takie zdolności w ten wieczór
posiada
A ci, co ludźmi dla ciebie nie
byli
By wreszcie ludzkim głosem
przemówili
Koniec!
Epilog.
Kilka dni wcześniej…
Nowy dom, nowe życie! Krzyś siedział w swoim pokoju na poddaszu, pisząc coś przy
biurku. Za oknem było już ciemno. Wtedy usłyszał pukanie do drzwi. Do pokoju wszedł
Marek ze ścierką w dłoni, trzymając mopa.
– Synek, mówiłem ci, ze kolacja na stole! Raz, raz, na doł! Bo mam będzi zła!
– Zaraz! – rzucił, na chwilę się odwracając, po czym zaczął znowu pisać. Brodecki
zaciekawiony, co takiego pisze jego syn, podszedł i zaczął czytać. Zaśmiał się i rzucił,
ostrzegawczo, grożąc palcem na żarty.
– Tylko nie pokazuj tego mamie!...Posprzątałeś pokój? – przejechał palcem po…biurku
i pokazał synowi kurz.
– Upsss…– złapał się za policzki. Po chwili wchodzi Basia, a Marek szybko usiadł na
biurko.
– Co tam chłopaki? – zapytała, wychylając głowę zza drzwi.
– Nic! – odpowiedział Krzyś, szeroko się uśmiechając.
– Zupełnie nic! – potwierdził. – Idż się położyć… – wstał i obejmując ją za ramię,
odprowadził. Wyjrzał jeszcze na chwilę.
– Posprzątaj wreszcie! – na szczęście Basia to usłyszała.
– Daj mu dzisiaj spokój! Ida święta!
– Znowu na mnie? – zapytał, lekko obrażony
– Kotku! – ucałowała go w policzek i zamknęła drzwi od sypialni syna.
SIÓDMA WIGILIA!
Wigilijny czas. Może choinka stała tam gdzie zawsze, ale w tym roku wszystko
wyglądało inaczej. Marek wrócił do domu, a Brodeccy wzięli cichy ślub cywilny. Urzędniczka
nie mogła się nadziwić, że widzi tą samą parę już drugi raz. Podpisanie dokumentu przebiegło
jednak gładko. Nawet niespodziewane potomstwo. Nigdy tego nie planowali. Ktoś planował
za nich. Ustały kłótnie, ale bywały ciche dni. Marek stał się bardziej surowy dla Krzysia, za to
Basia wręcz przeciwnie. Zaczęła go rozpieszczać. Jednym słowem role się odwróciły. Nawet,
jeśli chodzi o przygotowania do wigilijnej kolacji. Basia, ze względu na swój stan
zaawansowanej ciąży, nie mogła się przemęczać. Za to Marek miał cały dom na głowie. Wziął
urlop do czasu jej porodu. Wreszcie poczuł jak to jest tęsknić za pracą. Nawet sposób
obchodzenia przez nich świąt „lekko” się zmienił. Zamiast czteroosobowego grona, święta
stały się bardziej rodzinne. Liczyły: rodziców Marka, rodziców i rodzeństwo Basi, Adama z
synem…Domek do którego się przeprowadzili, mimo, że był duży to jednak pełny. Basia
siedziała na kanapie, w towarzystwie wszystkich pań, które koniecznie chciały poczuć ruchy
dziecka. Marek razem z panami zanosił wszystko na długi stół wigilijny. Powoli miał
wszystkiego dość.
– Pomóc ci kochanie? – zapytała, widząc jak się męczy.
– Nie, nie trzeba! Dajemy rade, prawda chłopaki? – żadne nie miało serca skłamać.
– Yyyy…Prawda! – rzucił Adam, solidaryzując się.
– Ta! – poparł go ojciec Marka.
– No! – rzucił najstarszy brat Basi. Mówili jeden przez drugiego, czym wzbudziły
gromki śmiech u pań. Zauważyły, że lepiej będzie, jak wkroczą do akcji. Wstały. Basia
również miała ochotę w czymś pomóc, ale…
– Nie Basia, ty siedzisz! – powiedzieli to takim chórem, że nie miała siły przebicia.
Wybuchła jedynie śmiechem i cicho szepnęła.
– Kocham was! – śmiała się dalej. – Dobrze, że jesteś dziewczynką! Przynajmniej
będzie równowaga! – powiedziała do brzucha, łapiąc ręką, kiedy poczuła dziwny ból…
– Marek!...– mówiąc szeptem – MAREK!!! – krzyknęła, a Brodecki upuścił talerz
spoglądając przerażony.
THE END!
Epilog Epilogu.
TRZYNASTA WIGILIA.
Pokój na poddaszu. Trwają przygotowania do wigilii. Porządki, przyrządzanie potraw.
Jak zawsze masa roboty. Mała sześcioletnia blondyneczka skończyła właśnie ubierać choinkę
na swoim biurku i usiadła na krześle. Z szuflady wyjęła kartkę i długopis i zaczęła pisać i
mówić na głos, co kreśli na papierze.
– K o c h a n y… Ś w j ę t y… M i k o ł a j u… – nie była niestety świadoma, że ostatnie
słowa słyszy jego brat, który z wielkim hukiem wparował do swojego pokoju.
– Młoda! Spadaj z tym! To mój pokój! – odbijał po pokoju piłkę do nogi.
– Jeszcze nie! Pisze! – uśmiechnęła się złośliwie i wytknęła mu język.
– Pokaż to! – podszedł bliżej i wyrwał jej kartkę.
– Oddaj mi, bo zawołam tatę!
– A ja mam i nic mi nie zrobisz! Za smarkata jesteś! – dziewczynka nadymała buzię ze
złości i krzyknęła.
– Tatuśśśśśiiiuuuuuuuu!!!!!!! Aaaaaaaaaaaa!!!!! – pisnęła na całe gardło.
– Zamknij się! – zatkał jej usta. – Oddam ci, jak przeczytam, ok.? – kiwnęła głową. –
Tylko nie wrzeszcz, bo zadzwonię po Supernianię! – chciał ja przestraszyć i zawsze mu się
udawało.
– Aaaaaaaaaaaaaa!!!! – zaczęła krzyczeć przez zakryte usta.
– Cicho! – puścił ją.
– A oddasz mi? – zapytała słodko.
– Oddam…kiedyś! – dodał już ciszej. Zaczął czytać – Kochany Święty…– wybuchł
śmiechem.
– Z czeeeego się śmiejeeeesz? – zapytała, krzyżując rączki.
– Mała! Mikołaja nie ma!
– A właśnie, że jest! Kłaaamiesz!!!
– Nie ma, wiem co mówię! Jestem starszy!
– To nic!...– ciekawość jednak wzięła górę – A skąd wiesz, że nie ma? – Krzyś się
zaśmiał.
– Bo jakby był, to by tata syna zrobił, a nie pyskatą, wrzeszczącą, piszczącą małpę! – w
oczach dziewczynki stanęły łzy – Powiedź starszemu, znaczy tacie, że idę na sanki z kolegami!
– Nie zdążył wyjść, kiedy…
– Taaaataaaaa!!!! On mnie przeeeeeeezyyyyywaaaaaaaaaa!!!!! – krzyknęła z płaczem
na całe gardło. Tym razem nie udało się uniknąć wparowania rodziców do pokoju.
– Co tu się dzieje znowu! – zapytała Basia, wycierając trzymany talerz.
– Czy wy 5 minut nie możecie ze sobą wytrzymać! O co znowu poszło! – Marek wziął na
ręce, ocierającą łzy, dziewczynkę.
– On mówi, że nie ma Mikołaja i jestem małpa! – naskarżyła.
– Krzychu! Ile razy mam wam powtarzać, że macie się nie kłócić!
– Wam to dłużej zeszło! – burknął pod nosem.
– Ty nie bądź za mądry! (LOL)
– Marek! – próbowała go jakoś udobruchać.
– Basia! – spojrzał na nią, by nie podważała jego autorytetu. Wykonała gest poddania –
…Do pokoju!
– Jestem w pokoju! – odpowiedział z uśmiechem.
– To do pokoju Madzi i wyjdziesz jak ci pozwolę! – był stanowczy, ale musiał. Inaczej
dzieciaki weszłyby mu na głowę. Odkąd w ich życiu pojawiło się drugie dziecko, ciągle było
głośno. Do tego zdąrzyli się już przyzwyczaić. Do tego, że ich dzieci żyją jak pies z kotem też.
Wiedzieli jednak, że mimo kłótni, skoczyliby za sobą w ogień.
– Nie! Tylko nie to! Będę grzeczny! Tata! Ona ma tam gołe lalki! Nieeeee!! – Krzyś
stanął przed drzwiami n przeciwko, prosząc ojca, by nie karał go w ten sposób.
– Wyjdziesz, tylko…– nachylił się i szepnął mu coś na cicho. Krzyś momentalnie się
uśmiechnął. – To idź!
– Ale obiecujesz! Ja musze jechać!
– Już ja przekonam mamę! – mrugnął do niego, a Krzyś zamknął drzwi.
THE END, FINITO, FIN, KONIEC!

Podobne dokumenty