„Korale życia”
Transkrypt
„Korale życia”
„Korale życia” Każdy człowiek na początku swojego życia, dostaje swoje własne „korale życia”. Ale wszystko po kolei. „Korale życia”, tuż po swoich narodzinach, każdemu człowiekowi pod poduszkę kładzie jego Anioł Stróż. Nie każdy człowiek wie, co to za korale, ale ja wiedziałam. Wiedziałam, że jeden koralik to jeden rok życia. W wieku 7 lat, odkryłam tajemnicę korali, dzięki książce pt. „Same anioły”. Bardzo lubiłam czytać, a ta lektura szczególnie mocno zapadła mi w serce. Wówczas, gdy zorientowałam się, że moich korali jest tylko 14, zaczęłam się bardzo martwić. Pobiegłam do mamy, która tylko wyśmiała moje teorie. - Ale mamo, to co przeczytałam, to prawda! - Przestań zmyślać, Diano! Nie istnieją anioły, ani żadne korale. Daj mi spokój i idź do swojego pokoju. - Mamo! To jest PRAWDA! - Diano, mam dość! Wynocha do swojego pokoju! I to już!!! Była to bardzo krótka i ostra wymiana zdań. Nie mogłam winić mamy za to, że nie uwierzyła w to, co mówię. Miała wówczas sporo pracy, a moje siostry- Bianka (4 lata) i Elza (2 miesiące), dawały jej nieźle popalić. Mama głównie zajmowała się dziewczynami. Do czasu… Pewnego dnia, gdy wróciłam ze szkoły, z mojego nosa puścił się silny krwotok. Rodzice próbowali zatamować krwawienie, jednak po półgodzinnej, bezskutecznej walce z krwią, zapakowali nas do samochodu i natychmiast pojechaliśmy do szpitala. Na całe szczęście przyjęto mnie od razu. Tata został z dziewczynkami na korytarzu, a ja poszłam z mamą do gabinetu, gdzie pani doktor, Sylwia Mróz, zatamowała krwotok i wykonała mi podstawowe badania. Potem przeszła do zadawania pytań. - Czy córka na coś choruje? – zapytała pani Sylwia - Nie, to pierwszy raz, kiedy tak nagle zaczęła krwawić. – odparła moja mama. - A teraz pytanie do ciebie, moja droga. Od jak dawna masz te siniaki na rękach i nogach? - Nie mam pojęcia… Wydaje mi się, że pojawiły się jakoś tydzień temu. – odpowiadałam zgodnie z prawdą. - Więc dobrze. Mam już pewne podejrzenia, ale aby je potwierdzić wykonamy jeszcze kilka badań. – powiedziała pani Sylwia i wysłała mnie na badania. Jak się później okazało, były to badania na wykrycie białaczki. Tak, BIAŁACZKI!!! Po badaniach pani Sylwia zabrała nas z powrotem do gabinetu i zadała ostatnie pytanie. - Ile ty masz właściwie lat, Diano? - 13. – odpowiedziałam, a na twarzy pani Sylwii zauważyłam wyraz zmartwienia. - Dziękuję. To wszystko. Gdy wyniki będą do odebrania, zadzwonię do państwa. Do widzenia. - Do widzenia, pani doktor. – odpowiedziałyśmy wspólnie z mamą i wyszłyśmy na korytarz, gdzie tata nie radził sobie z dwiema małymi dziewczynkami. W drodze do domu mama przekazała tacie podejrzenia pani Sylwii, po czym zapadła długa cisza, trwająca aż do powrotu. Przez kolejny tydzień rodzice chodzili przygnębieni i zdenerwowani. Czekali, aż w końcu zadzwoni pani Sylwia. W końcu usłyszeli oczekiwany dzwonek telefonu. Po krótkiej rozmowie lekarka poprosiła, abyśmy szybko przyjechali. Mama zawiozła dziewczyny do babci Marleny, a potem razem ze mną i tatą udała się do szpitala. Poczekaliśmy chwilę na korytarzu, po czym pani Sylwia, zaprosiła nas do środka. - Witam. Niestety nie mam dla państwa dobrych wieści. – powiadomiła nas na wstępie pani Sylwia. – Tak jak podejrzewałam, państwa córka choruje na ostrą białaczkę szpikową. - Jaka jest szansa, aby ją wyleczyć? - zapytała zdruzgotana mama. - Jeśli mam być szczera, to szansa na to, aby córka została całkowicie wyleczona, wynosi 25%. Przykro mi. - A ile czasu mi jeszcze pozostało? – zapytałam, ponieważ wiedziałam, iż mama nie zada tego pytania - To trudne pytanie. Zwykle dzieci, u których zostaje wykryta białaczka mają 60% szans na wyzdrowienie, jednak w twoim przypadku szanse są nikłe. Nie będę cię oszukiwać. Został ci najwięcej rok czasu. Bardzo mi przykro. - A jakie są sposoby leczenia? – zapytał tata, który wyglądał na załamanego. - W przypadku Diany pozostaje nam tylko chemioterapa. Jeśli państwo chcą, leczenie można zacząć od przyszłego tygodnia. – powiedziała pani doktor, po czym pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do domu. Gdy babcia przywiozła siostry, rozpoczęła się narada rodzinna. Dorośli rozmawiali, a raczej szeptali, bo nie chcieli, bym usłyszała ich decyzje. Jedno było pewne-od przyszłego tygodnia miałam zacząć leczenie… Tydzień minął nieubłagalnie szybko. Niestety, nie był to najszczęśliwszy tydzień w życiu mamy. Moim zresztą też. Nie dość, że wykryto u mnie białaczkę, to jeszcze tata wyprowadził się z domu i nas zostawił. Nie umiał sobie poradzić z tak ciężką sytuacją. Pomagałam mamie jak tylko mogłam. Ona opiekowała się Bianką i Elzą, a ja zajęłam się domem. Po tym feralnym tygodniu, zaczęłam leczenie. W szpitalu podawali mi chemię przez 5 dni, po czym wypuścili mnie do domu. Dni mijały szybko, a ja z każdym dniem stawałam się coraz słabsza. Choroba dawała się we znaki. Zmieniła mnie diametralnie. Przez chemię wypadły mi wszystkie włosy. Byłam blada i słaba. Nie miałam na nic siły i ochoty. Pewnego dnia przypomniałam sobie o koralach. Wyciągnęłam je z szuflady i zobaczyłam, ile mi zostało. Na wisiorku dyndała ¼ koralika, co oznaczało mniej, więcej 3 miesiące życia. Postanowiłam wykorzystać te 3 miesiące najlepiej jak tylko umiałam. Przez ten ostatni okres dużo czasu spędzałam z mamą i siostrami. Tata nie kontaktował się z nami od czasu wyprowadzki. W końcu nadszedł piątek 15 sierpnia. Podczas zabawy z rodzeństwem, przewróciłam się na podłogę. Moja mama zadzwoniła po karetkę, po czym wezwała babcię. Pogotowie zabrało mnie do szpitala, a babcia została z siostrami. W szpitalu zostałam podłączona do aparatów, podtrzymujących życie, a lekarze powiedzieli mamie, że gdy będzie gotowa, odłączą mnie od aparatury i będzie musiała mnie pożegnać. Moja mama siedziała przy mnie całe dwie doby, aż w końcu powiedziała: - Żegnaj aniołku… Przepraszam za wszystko… Kocham cię… - po jej policzku spływały łzy, a lekarze wypięli aparaturę z prądu. Wówczas dał się słyszeć przerażający dźwięk zatrzymania akcji serca. Odeszłam na zawsze… Tydzień później odbył się mój pogrzeb. Przyszli na niego wszyscy moi koledzy, nauczyciele, cała rodzina. Był nawet tata. Mama rzewnie płakała, a babcia starała się ją pocieszać. Mówiła jej, że musi być dzielna, przecież ma jeszcze dwie córki. Po pogrzebie mama z babcią i siostrami wróciła do domu. Poszła do mojego pokoju i wyciągnęła z szafy pusty sznurek po koralach. Zapłakała i dodała szeptem. - Miałaś rację aniołku, a ja ci nie wierzyłam… Przepraszam… Kocham cię… Dwa dni później w moim pokoju stanął mały ołtarz z moim zdjęciem, kwiatami, krzyżem, kilkoma błękitnymi świecami oraz całym orszakiem aniołków ze szkła. Mama codziennie przychodzi do tego ołtarzyka i wspomina mnie ze łzami w oczach. Moje siostry są już nastolatkami i wiedzą, co mi się przytrafiło. Mama im wszystko opowiedziała, gdy obie skończyły 12 lat. Ja, obecnie jestem w Niebie. Siedzę sobie na białym obłoku, w śnieżnobiałej sukni do kostek, obserwuję moją rodzinę i piszę te słowa. Wstawiam się za nimi i towarzyszę im na każdym kroku. Bardzo ich kocham. Tacie wybaczyłam, a mama postanowiła dać mu jeszcze jedną szansę. Nigdy nie zapomnę mojej przecudownej i jedynej na świecie wspaniałej RODZINY. Zawsze będę o nich dbać. Julia Kosek kl. VI, II grupa Publiczna Szkoła Podstawowa SPSK W Stanisławiu Górnym