Murzyni we Florencji

Transkrypt

Murzyni we Florencji
BABUNIA
Wnuk mi dał tę kasetę. Babuniu, naciśnij tu i tu i mów. Kiedy skończysz, naciśnij tu i tu. To
amerykański projekt. Badają chorwacki rynek. Dostaniesz pięćdziesiąt euro. Mów o sobie.
Kim jestem?
Mówią na mnie babunia. Każda „babunia” jest staruszką o miękkim sercu. Nie jestem taką babunią,
inne babunie też takie nie są, znam wiele babuń, nasze serca są twarde i suche, skaczą w dziwnym
rytmie, zażywamy atenolol. Nie czuję się winna z powodu tych pięćdziesięciu euro, które dostanę,
jeśli wam sprzedam swoje życie. Zarobię mówieniem, nie cipką. Przez całe życie słyszałam brzydkie
historie o kobietach, które cipką zarabiały na życie. Kurwy! Kurwy? Żałuję, że moja cipka była tak
rzadko w użyciu. Symbolicznie. Kiedy byłam młoda, dziewczęta, które kurwiły się z Niemcami,
nosiły jedwabne pończochy, chodziły do dentysty, na głowach miały trwałe ondulacje, nosiły śliczne
buciki, a my, uczciwe, śmierdzące i bezzębne, błąkałyśmy się po borach i lasach za towarzyszami
i iskałyśmy im i sobie wszy. Po wojnie nasze znajome – niemieckie i włoskie kurwy – tylko zmieniły
chuja. Zamiast niemieckiego, lizały partyzancki. Niemieckie kurwy dziś są wdowami po
partyzantach, niektóre mają też włoską emeryturę. Myślicie, że taki język nie przystoi babuni? A co
wyrabiacie z Murzynami i muzułmanami?! Dlaczego miałabym przebierać w słowach, kiedy do was
mówię. Z drugiej strony, nieładnie srać w talerz, z którego się je. Że niby pięćdziesiąt euro to żaden
pieniądz? A kto mi da więcej? Osiemdziesięcioletniej starowinie? Być może z amerykańskiej
perspektywy biznes, który przynosi ci pięćdziesiąt euro, to gówno nie biznes... Nie patrzę na życie
z amerykańskiej perspektywy. Dla mnie nawet pięć euro to nie gówno. Wszystkie wulgaryzmy
przejęłam od wnuków. Kiedy jestem sama w domu, a często jestem sama w domu, mówię
„o w dupę”, „o do chuja pana”, „pies ci matkę jebał”, „pies ci mordę lizał”, to mnie odpręża. Lubię
być tym, czym jestem, mam dość grania, dlaczego miałabym także przed sobą udawać babunię
z bajki, taką, która żyje tylko dla swoich wnuków i prawnuków. Mam ich w dupie. Wszystko mi
zabrali. Wiem, że nie żyję dla nich, oni myślą, że żyję przeciwko nim. Z wami mogę grać w otwarte
karty, jesteście największym gównem na świecie, kiedy się sypia z kurwą, nie myje się chuja.
Towarzyszka Radojka, która sypiała i z Włochami, i z Niemcami, i z towarzyszem Pilepiciem, dziś
mieszka w willi. Zanim wstąpiłam do partyzantów, chciałam być kurwą. Jeść czekoladę, nosić
damskie pantofle. Ale moja matka chodziła do lasu, pomagała partyzantom, nigdy mi nie
powiedziała, dlaczego, musiałam być przy niej. Przestraszyłam się wszy łonowych, dlatego nawet po
wojnie nie zostałam kurwą. Niewiele pisano o mendach u partyzantów. A przecież zmieniły moje
życie. To było straszne patrzeć na moje towarzyszki, jak drapią się po ciemieniu i kroczu.
Nieprawda, że w partyzantce nie było ruchania. Miałam pięćdziesiąt lat, kiedy dowiedziałam się, że
istnieje proszek na wszy. Większość kobiet zaczyna rozumieć, ile warta jest cipka, dopiero wtedy,
gdy przestanie być coś warta. Także w czasach mojej młodości, może już to mówiłam, bycie tylko
obiektem seksualnym nie było w cenie. Czułam się mokra, kiedy mężczyźni ślinili się na mój widok.
I podczas wojny, i w czasie pokoju. Gdybym się znów urodziła, byłabym mokra od stóp do głów. Tak
myślą wszystkie staruszki. Kiedy wyschniesz, zrozumiesz, ile byłaś warta wilgotna. Gdybym się znów
urodziła, tarzałabym się w męskiej ślinie. I zbierała pieniądze. I nigdy nie czułabym się winna,
gdybym zapragnęła zabić córkę albo zatłuc wnuczkę. Czułam się winna, dlatego tyle telefonowałam.
Myślałam sobie, jestem chora, wszystkie moje rówieśnice są dobre, wszystkie oprócz mnie.
Staruszkom nikt nie daje okazji do mówienia prawdy o sobie. Media są niedostępne dla babć – poza
tymi, które grają babunie z bajek. Zaczęłam wystukiwać cyfry na telefonie. Jakie są moje
rówieśnice, kiedy nie grają? Gdybym wiedziała, że lokalne impulsy kosztują tyle co
międzymiastowe, gdybym wiedziała, że cała Chorwacja jest jedną strefą, nie telefonowałabym tyle.
Dziś wiem, że telefony w Chorwacji są najdroższe na świecie. Kiedy przyszedł rachunek,
powiedziałam córce: „Skarbie, do nikogo nie dzwonię, nikt nie dzwoni do mnie, jestem, skarbie,
starą schorowaną kobietą”.
Zamówili billing, podkreślili numery, pod które dzwoniłam i podsunęli mi to pod nos.
– No więc – powiedziała do mnie córka – czy masz choć jedno sensowne wyjaśnienie, czemu
dzwoniłaś do tych wszystkich strasznych babsztyli? O czym z nimi rozmawiałaś? Dlaczego nie
umówiłaś się z nimi gdzieś na mieście? Mogłyście mleć ozorami za mniejsze pieniądze! Nie wyrzucaj
pieniędzy, oszczędzaj na wyjazd do Florencji, o której tyle gadasz!
Siedziałam przy stole, ona na kanapie, milczałam, bałam się spojrzenia kobiety, którą urodziłam i
która patrzyła na mnie moimi oczyma z czasów młodości, mam fotografię. Nie powiedziałam jej:
„A kto by mi zapłacił za wycieczkę do Florencji, o której tyle gadam, sprzedałam dom, wzięliście
wszystkie pieniądze, wydaliście i zapomnieliście o tym, nie dacie mi dziesięciu dinarów na kawę, nie
mam jednego własnego dinara, jestem sublokatorem u sublokatorów, zabraliście też rentę, która mi
została po nieboszczyku mężu. Ty krowo, nie masz pojęcia, z kim rozmawiasz, nie jestem żadną
dobrą babunią, nie istnieją dobre babunie, wszystkie chorwackie babunie nienawidzą swoich dzieci,
które je okradły, i wnuków, które wychowały”.
Nie powiedziałam tego, ale płakałam, kiedy moje dziecko patrzyło na mnie. Te łzy były grą
prawdziwej babci, która gra babunię z głupich bajek dla głupich wnucząt biednych babć, które
udają babunie z bajek. Powiedziałam: „Dobrze, zapłacę ten rachunek!”. Strasznie mnie zabolało,
przeraźliwie mnie zabolało, ścisnęło mnie w piersiach, powlokłam się do pokoju i wstrzyknęłam
sobie do ust nitroglicerynę, choć straciła ważność. A zwykle wstrzykuję ją tylko wtedy, kiedy
wilgotność powietrza wynosi dziewięćdziesiąt osiem procent albo kiedy się wspinam po schodach do
mojej doktor. Wstrzyknęłam nitroglicerynę...
No dobrze, przyznaję, moja córka przeczytała gdzieś, że sprej jest lepszy od tabletek, ona mi go
kupiła w Austrii, co prawda to prawda, ale ten sprej stracił ważność. Sto razy jej mówiłam: „Sprej
stracił ważność, nigdy niczego od was nie żądam, jestem skromną kobietą, proszę cię, kupcie mi
nowe opakowanie...”.
Powiedziała: „Lekarstwo, które straci ważność, działa jeszcze przez kilka lat”. Krowa jedna,
zachowuje się wobec mnie jak wy i Europa wobec niezrzeszonych.
Powiedziałam: „Dobrze, zapłacę ten rachunek telefoniczny”. „Z czego?!”, darła się moja córka,
złapała się za głowę obiema rękami, opuściła ją między kolana, widać jej było siwe odrosty.
Nie powiedziałam jej: „Zrób sobie odrosty”. Gdyby była małą dziewczynką, gdybym była młodą
matką, włóczyłabym ją za włosy po kuchni. I walnęłabym jej głową o ścianę, układ sił się zmienił,
muszę być ostrożna.
Czy gdzieś ktoś kiedyś opowiedział bądź napisał prawdę o starych ludziach? Baba Jaga to jedyna
stara kobieta, która w literaturze pokazuje, co my, starcy, myślimy o tych, w których rękach
zostaje świat, i gdzie byśmy ich wsadzili, gdyby artretyzm nie powykręcał nam rąk. Biedaczka
skończyła w kotle z wrzątkiem, bo nie mogła sobie poradzić z silniejszymi od siebie. Dwoje w pełni
sił na jedną biedną starowinę?! Starców wrzuca się do kotłów z wrzątkiem, bo starcy nie mogą
zmienić świata. Ale młodzi też nie mogą zmienić świata. Większość ludzi na tym świecie kąpie się
we wrzątku i myśli, jak wyskoczyć z kotła i owinąć się grubym ręcznikiem. Głupcy! Idioci i kretyni!
Kiedy jesteś stary, wiesz, że nie należysz do tych, którzy trzymają chochlę w dłoni i mieszają,
mieszają. Gdybym miała pieniądze, spokojnie patrzyłabym na biednych pływaków, nie mam
pieniędzy, ale je zdobędę. Pojadę do Florencji! Słyszałam cudowne opowieści o Florencji. Nie
podróżowałam. Świat widziałam tylko w telewizji. Gdybym we właściwym czasie upchnęła między
nogi właściwego towarzysza, teraz mając osiemdziesiątkę na karku, nie marzyłabym o wycieczce
autokarowej. Widziałam towarzysza Titę, jak jeździł cadillakiem, parę razy, machałyśmy mu, moja
córka i ja. Nie mówię, że powinien mnie jebać towarzysz Tito. Także ci na niższych stanowiskach
obwozili swoje kobiety po świecie. Przeczytałam w „Glorii”, że pięcioletnia wnuczka
przewodniczącego jugosłowiańskich związków zawodowych uczyła się angielskiego w Londynie?! A ja
do siedemdziesiątego drugiego prałam ręcznie. Tak żyją wszystkie kobiety, które kupują opowieści,
że nie handluje się cipką. Cipka to wszystko, co kobieta posiada, jej termin przydatności jest krótki,
jeżeli nie użyjesz jej na czas, nie użyjesz nigdy. Kobiety dzielą się na te, które sprzedały cipkę za
dobrą cenę, i te, które ją puściły za darmo.
– To nieładnie – powiedziałam – odciąć martwemu kotu kawałek ogona i zrobić z niego breloczek do
kluczy, to nie jest miłość. Jak pogodzisz się z własną śmiercią, jeśli nie możesz pogodzić się ze
śmiercią kota? Towarzyszu Josipie, nie powinniśmy się tak przywiązywać, my, którzy jesteśmy
pierwsi w kolejce. Śmierć ukochanych kotów nas boli bardziej.
– Nie jestem pierwszy w kolejce – powiedział mi towarzysz Josip – codziennie przeglądam nekrologi,
zmarli są coraz młodsi i młodsi. Towarzyszko Nado, naszych rówieśników nie ma w nekrologach.
– Towarzyszu Josipie – powiedziałam – naszych rówieśników tam nie ma, bo od dawna są martwi albo
mają skąpe dzieci. To brzydko, że zmarłemu Tomislavowi odciąłeś kawałek ogona, biedne zwierzę.
A jeśli się trochę zastanowić – miło jest mieć kogoś, czyj kawałek pragniesz zatrzymać nawet po
jego śmierci. Może to jest miłość – to niegodzenie się ze stratą. Gdyby mnie ktoś spytał, komu
z domowników odcięłabym kawałek czegoś i trzymała w torebce obok lekarstw... Gdyby istniała
taka ankieta, dziś ankietują nas bez przerwy i na każdy temat, gdyby mnie ktoś zapytał, proszę
pani, czyj kawałek ogona... kosmyk włosów... Wykręciłabym się: „Drogie dziewczę (ankiety
przeprowadzają młode dziewczyny), śmierć moich najbliższych jest dla mnie niewyobrażalna”. Wam
powiem, wy możecie to zrozumieć, cała wasza historia to zabijanie, domownikom raczej bym włosy
z głów wydzierała niż obcinała.
Na czym to stanęłam?
Lodówka jest wciąż pusta, w niej tylko pootwierane kocie puszki, wyjmują je pół godziny przed
podstawieniem ich Szpicowi pod nos, trzymają je w temperaturze pokojowej, dbają, żeby nie
przeziębił sobie jelit i robaków, które się w nich wylegują. Kiedy zaczęła się wojna, mój zięć zgłosił
się na ochotnika. Dlaczego?
Córka powiedziała mi: „Sprzedajmy dom, wynajmijmy coś, opłacimy małemu studia na
amerykańskiej uczelni w Wiedniu, tam studiuje syn Kadafiego, kiedy zrobi dyplom, znajdzie dobrą
pracę w Libii, będzie nam wszystkim łatwiej”.
Po dziś dzień nie wiem, czy to o synu Kadafiego było prawdą, czy podeszła mnie, wiedząc, jak są
bliscy mojemu sercu Tito i niezaangażowani. Dzieci mają ogromną wyobraźnię, kiedy trzeba okraść
rodziców. Kadafi zawsze mi się podobał, skoro był dobry dla Tity, to i dla mnie. Tito był wielkim
człowiekiem, zapomniano o tym. Kiedy mi powiedzieli, że Petar Krešimir był wielki, powiedziałam
im: „Większy od Tity?”.
Wnuk odpowiedział: „Okej, babuniu, niech nasz kot ma na imię Tito”.
*
*
*
„Babuniu, dlaczego nie używasz papierowych chusteczek?”. Jak odpowiedzieć na takie pytanie?
Brzydzą się mnie. Dlatego wygotowuję swoje chusteczki, kiedy nikogo nie ma w domu, trochę
środka wybielającego, gotuję je w garnku do gotowania makaronu. Myję go dokładnie, ciągle jedzą
makaron, nie chciałabym, żeby z powodu resztek wybielacza zbyt dużo srali. To ja szoruję muszlę
klozetową i spód deski. Nie nakryli mnie. Jak wygotować chusteczki, kiedy się nie ma
odpowiedniego garnka? Nie wolno mi swoich chusteczek mieszać z ich bielizną. Szpic skacze w tej
chwili po kuchennych meblach, wie, że mu nie wolno, oni mu na to nie pozwalają, wylizuje
wszystkie filiżanki i garnki. Nie będę go przeganiać. Kim jestem, żeby się uganiać za Petarem
Krešimirem? To ze względu na was mówię o nim Petar Krešimir, zwykle nazywam go Szpicem. Niech
im wylizuje filiżanki, jeśli złapią chorobę kociego pazura, będą im wypadać z ciała węzły chłonne,
znam jeden taki przypadek, powiedziałam im o tym przypadku, nie wpuszczajcie kota do domu,
wypadną wam węzły chłonne. Na próżno. Petar Krešimir leży teraz w dużej misie na sałatę. Ja mam
swoją miseczkę na sałatę, w niej nie może się położyć, nie chciałabym, żeby mnie wypadały węzły
chłonne. Kto by się mną opiekował? Nikt. Teraz Petar Krešimir szarpie pazurami czerwony sztuczny
mak, cały nasz dom jest pełen sztucznych kwiatów.
– To niegustowne – powiedziałam – jak na cmentarzu.
Jak grochem o ścianę. „Mamo, to kwiaty z jedwabiu, to nie jest kicz”.
Tak czy owak czerwony jedwabny mak nie jest już tym, czym był. Petar Krešimir patrzy na mnie, ja
go przeganiać nie będę. Rób, królu, co ci się żywnie podoba.
(Sądzicie, że zboczyłam z tematu? Wnuk mi powiedział: „Babuniu, nie przejmuj się, nie ma
konkretnego tematu”.)
Teraz Petar Krešimir liże rondelek, w którym oni co rano podgrzewają mleko, niech liże, niech liże,
obrzydliwe zwierzę! Nosiciel robaków! Kiedy jesteśmy sami w domu, Petar Krešimir i ja, stawiam
mu jedzenie w misce i wpuszczam na balkon tego grubego ryżego kota. Grubas łapczywie połyka.
Petar Krešimir patrzy na mnie i oczekuje pomocy, obrzydliwe zwierzę. Kiedy ryżego nie ma w
pobliżu, nakładam Petarowi do miski zamarzniętą karmę, obok stawiam szklankę słodkiej wody,
zlatują się osy. Żadna go jeszcze nie użądliła, co nie znaczy, że to się kiedyś nie stanie.

Podobne dokumenty