Aleksandra Żukowska-Konopka - Muzeum Narodowe w Szczecinie

Transkrypt

Aleksandra Żukowska-Konopka - Muzeum Narodowe w Szczecinie
„Dlaczego w muzeach są ławki ?”
Odkąd sięgam pamięcią, zawsze kiedy jadę z rodzicami na wakacje, mamy dokładny
plan. Wiemy, co i kiedy będziemy zwiedzać, które muzeum jest otwarte, co warto zobaczyć.
Zawsze miałam wrażenie, że to w Gdańsku, Warszawie, Toruniu jest coś fajnego do
zobaczenia. Nasz Szczecin – miasto jak miasto. Jak ktoś nas odwiedza, to pokazujemy Wały
Chrobrego, Filharmonię, Zamek Książąt Pomorskich, no i może jeszcze Jasne Błonia.
Wydawało mi się, że to inne miasta i kraje mogą się szczycić wspaniałymi zabytkami,
wystawami, ale nie nasz Szczecin.
Kiedy usłyszałam, że w „naszym” Muzeum Narodowym będzie coś niezwykłego,
wzruszyłam ramionami. No bo cóż tam może takiego być – ot wypożyczyli obraz jakiegoś
Rembrandta. Nazwisko gdzieś słyszałam, a więc chyba to ktoś trochę znany. Nie za bardzo
tym się przejęłam. Okazało się jednak, że chyba to coś ważnego – jakaś audycja w radiu,
w „Kurierze Szczecińskim” też napisali o tym kilka zdań. Może warto to zobaczyć – skoro
tak reklamują. Kiedy usłyszałam tytuł „Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem” –
pomyślałam, że to będzie kolejny portret na jakimś tle. Czy warto to obejrzeć, zastanawiałam
się? Jak zwykle rodzice zdecydowali za nas.
Pewnego sobotniego ranka, kiedy razem z moim bratem Łukaszem snuliśmy plany co
będziemy robili w tym wspaniałym dniu, usłyszeliśmy głos mamy:
- "Za pół godziny jedziemy do muzeum".
- "Co, do jakiego muzeum?" - zapytaliśmy oboje.
- "Jedziemy obejrzeć obraz Rembrandta" - poinformował nas tata.
Łukasz miał jak zwykle świetne rozwiązanie "Wy jedziecie sami, my zostajemy w domu" oznajmił. Niestety rodzice się nie zgodzili. Byliśmy załamani. Mieliśmy takie plany, a oni jak
zwykle musieli to popsuć.
Wyjątkowo, nie kłócąc się między sobą, noga za nogą powlekliśmy się do samochodu.
- "To najgorszy dzień w moim życiu" - marudził Łukasz.
- "Mój też" - poparłam brata. "Kto to widział, żeby w takim dniu iść do jakiegoś muzeum" narzekałam dalej.
-"A mogło być tak wspaniale" - jęczał mój brat.
Tata z uśmiechem na twarzy powiedział do mamy: "Zobacz, jak im się coś nie podoba, to
nawet nie kłócą się między sobą ".
- " Może ten wyjazd nie będzie taki zły"- stwierdziła mama.
My jednak nie podzielaliśmy ich optymizmu. Marudząc pod nosami dojechaliśmy do
muzeum. Rodzice kupili bilety i wśród wielu innych ludzi weszliśmy do sal muzeum.
Szłam powoli, nie zwracając uwagi na to co dzieje się wokół. Nagle Łukasz szturchnął mnie
w bok. - "Zobacz, to chyba ten obraz przez który musieliśmy tutaj przyjechać" - powiedział.
Spojrzałam na Łukasza. Stał i patrzył. Rodzice cicho rozmawiali między sobą.
Kiedy spojrzałam na obraz - oniemiałam. Tuż za plecami usłyszałam głos swojego
10-letniego brata, który krótko ogłosił całemu światu swoją opinię: „Ktoś namalował jakąś
burzę i w dodatku ponurą”. Byłam zła na niego i na siebie. Pomyślałam, jaka burza. Przecież
zgodnie z tytułem, tutaj powinna być namalowana postać człowieka – samarytanina, a tutaj
taka niespodzianka. Wpatrywałam się coraz bardziej w obraz. Musiałam przyznać rację
swojemu młodszemu, zadziornemu bratu. Patrząc pierwszy raz na obraz, jak najbardziej
można sobie wyobrazić drzewo podczas burzy. Tylko czy na pewno? Zaczęłam się głębiej
nad tym zastanawiać. Im dłużej się przyglądałam, tym więcej szczegółów i detali do mnie
docierało. Zauważyłam nawet niewielkie postacie na obrazie. Tylko dlaczego akurat nazwano
ten obraz tak, a nie inaczej? Przecież na pierwszym planie było niesamowite drzewo
z pokręconymi konarami. To ono wywarło na mnie największe wrażenie. Zrozumiałam, że
trzeba mieć niesamowity talent, aby za pomocą palety farb wyczarować tak dynamiczny
obraz. Wyobraźnia zaczęła podpowiadać mi różne historie. Wielkie, wspaniałe drzewo
zaczęło być oplatane przez węże. Nagle jezioro zamieniło się w wielką kulę śniegu, a
niewielkie postacie stające obok, przypominały przerażone małe stworzenia, które muszą
znaleźć schronienie przed potężną wichurą. Tylko czy uda im się uciec przed naporem wiatru,
skoro z drugiej strony mogą zaatakować je węże?
Moje rozmyślania przerwał głos mamy: "Chodźcie, wracamy". Było mi jakoś smutno.
W drodze powrotnej do domu już nie było tak spokojnie. Każde z nas miało swoje zdanie na
temat naszej wyprawy do muzeum.
- "A tak spokojnie było jak jechaliśmy z domu"- westchnęła mama.
- "Myśleliśmy, że dzisiaj wyjątkowo nie będziecie się kłócić" - podsumował tata.
Zamilkliśmy na chwilę. Przed moimi oczami miałam niesamowity obraz oraz ludzi którzy
potrafili przez wiele minut wpatrywać się w jeden punkt.
Teraz już miałam odpowiedź na swoje pytanie, które bardzo często zadawałam sobie
będąc w muzeach. Dlaczego w niektórych salach wystawowych stoją ławki? Czemu niektórzy
ludzie potrafią godzinami wpatrywać się w jeden obraz, bądź rzeźbę? Było to dla mnie do tej
pory niezrozumiałe. Teraz już wiedziałam. Obraz lub inne dzieło trzeba samemu odkryć,
zrozumieć. Jest to możliwe tylko wtedy, kiedy poświęcimy dla niego trochę czasu. Kiedy
będziemy w muzeum i nie zatrzymamy się na choćby krótką chwilę, nie dostrzeżemy
ukrytego w nich piękna.
Kiedy w przyszłym roku wyjedziemy na wakacje, chodzenie po muzeach nie będzie
już dla mnie karą. Wiem, że wśród licznych eksponatów każdy może znaleźć coś dla siebie.
Wiem też, że każdy może inaczej interpretować to co widzi: dla jednych jest to ponura burza,
a dla innych może to być drzewo z wężami, a wszystko to zrozumiałam dzięki "Krajobrazowi
z miłosiernym Samarytaninem", obrazowi wystawionemu w moim rodzinnym mieście
Szczecinie.
Aleksandra Żukowska-Konopka lat 12
Zespół Szkół nr 1 w Szczecinie