Rejs na Dejguny: Żeglarski survival 5 kilometrów od

Transkrypt

Rejs na Dejguny: Żeglarski survival 5 kilometrów od
Rejs na Dejguny: Żeglarski survival 5
kilometrów od Giżycka
Dejguny to duże, piękne jezioro leżące zaledwie kilka
kilometrów od Giżycka. Mało kto o nim wie, a tylko garstka żeglarzy
mazurskich po nim żeglowała. Dlaczego? Otóż aby się na nie dostać trzeba
pokonać ok. dwukilometrową rzeczkę. Nie jest to przeprawa łatwa. To na prawdę
żeglarski survival, ale jednocześnie niezapomniana przygoda!
To było moje trzecie podejście do Dejgun. Za pierwszym razem nie udało się,
bo trochę zabrakło czasu i wiary. Za drugim razem plany pokrzyżowała nam
parszywa Czarna Łapa (obszerną relację z tamtego rejsu można przeczytać tu:
http://www.mariway.pl/rejs-wakacje-z-duchami-czyli-nieudana-proba-doplyniecia
-do-jezior-dejguny-i-goldopiwo/ ).
Tym razem bardzo zależało nam, żeby zdobyć Dejguny, dlatego do rejsu
przygotowaliśmy się wyjątkowo starannie. Zdobyć – to dobre określenie, gdyż w
żadnym razie nie był to „spacerek”. Ale zacznijmy od początku.
Wielka sielanka na Kisajnie i mecz w Almaturze.
Rejs rozpoczęliśmy w piątek wieczorem w Pięknej Górze. Odebraliśmy niewielki
jacht Corvette 600 – do realizacji naszych planów był on optymalny. Wieczór
rozpoczął się doskonale. Otworzyliśmy kilka „oranżadek” i zasiedliśmy do
kolacji. W trakcie spożywania „oranżadek” pospolite śledziki a’la Bismarck
przechciliśmy na saszimi i surimi, to aby dodać szczyptę „orientu” naszej
wyprawie. Po pewnym czasie, gdy zrobiło się ciemno, okazało się że czujemy
straszny „zew morza” i w porcie nam „duszno” (jak kapralowi Wichurze pod
pancerzem czołgu Rudy 102). Decyzja była szybka i jedynie słuszna – PŁYNIEMY!
Część załogi zaczęła przebąkiwać że ciemno i że może nie, ale druga część
załogantów napędzona do działania, już odcumowała łódkę i popłynęliśmy. Motór
cichutko szemrząc swoją jednocylindrową serenadę wiódł nas do wyjścia z
portu, gdy nagle koledzy zalegający na dziobie krzyknęli że UWAGA i że STOP!
Okazało się że port jest na noc zamykany. Poszliśmy po przemiłą panią bosman,
która w drodze wyjątku wypuściła nas na Kisajno. Po przepłynięciu w okolice
Almaturu wyłączyliśmy motór i bez stawiania żagli upajaliśmy się przemiłym
wieczorem wolniutko dryfując na północ. Około 1 w nocy poczuliśmy się już
wystarczająco żeglarsko spełnieni i postanowiliśmy odpocząć. Nie szukaliśmy
dogodnego miejsca, po prostu podpłynęliśmy do trzcin i rzuciliśmy kotwicę.
Tego wieczora określiliśmy także plan rejsu. Część załogi bardzo chciała
obejrzeć mecz piłkarski między Polską a Szwajcarią (mistrzostwa Europy 2016),
więc wpłynięcie na Dejguny opóźniliśmy o jeden dzień, tak aby sobotę spędzić
na Kisajnie, gdzie szansa na obejrzenie meczu jest większa niż na Dejgunach.
Kolejny dzień zaczęliśmy od kąpieli w jeziorze. Podczas śniadania
uzgodniliśmy, że dzisiaj nigdzie nam się nie śpieszy. Nieco później
postawiliśmy żagle, opłynęliśmy wyspy na Kisajnie i skierowaliśmy się w
stronę „łabędziego szlaku”. Po drodze kolega Czarny zapytał: ” a co to jest
tam?” Tam była zatoka „Zimny Kąt”, więc postanowiliśmy ją natychmiast
Czarnemu pokazać. Po jakimś czasie w okolicach ośrodka AWF kolega Ziut
opowiedział nam kilka szalonych, pełnych dynamitu studenckich przygód
związanych z tym miejscem. Ponieważ zaczęła się zbliżać 15.00 postanowiliśmy
płynąć do Almaturu, gdzie spodziewaliśmy się znaleźć telewizor i obejrzeć
wspomniany mecz. W Almaturze był akurat jakiś obóz, więc dawna „Szklanka”, a
dziś zwykła świetlica, wypełniła się sporą grupką kibiców.
Po meczu postanowiliśmy płynąć na koniec
jeziora Tajty, aby kolejnego dnia być jak najbliżej początku rzeczki
prowadzącej na Dejguny. Również i tego wieczora postanowiliśmy nie dobijać do
brzegu, lecz rzucić kotwicę przy trzcinach (spodobało nam się). Wieczór,
oczywiście doskonały, skończyliśmy pałaszując wykwintny obiad przygotowany
przez Robsona.
W drodze na Dejguny – przed nami wielka przygoda!
Niedziela była niezwykle pogodna, nawet nieco zbyt upalna. Po śniadaniu
ruszyliśmy w kierunku rzeczki, którą znaliśmy już z poprzedniej wyprawy i na
początku której utknęliśmy wtedy z powodu baaardzo niskiego stanu wody. Tym
razem wody było dużo więcej! Pod mostem kolejowym poziom wynosił około 20cm.
To
jednak
trochę
mało,
aby
udało
się
przepchnąć
łódź.
Postanowiliśmy zbudować tamę aby podnieść
poziom wody. Byliśmy do tego przygotowani. Z domu przywieźliśmy plandekę i
pręty. Zbudowana konstrukcja umocniona kamieniami podniosła wodę na tyle, że
udało się przeciągnąć łódkę za most. Dalej po krótkim odcinku rzeczki znów
rozpoczynało się małe jeziorko. Weszliśmy na żaglówkę i wypatrywaliśmy
miejsca gdzie zaczyna się kolejny odcinek rzeczki. Nie było to łatwe, gdyż
brzegi zarośnięte są gęstymi trzcinami. W końcu znaleźliśmy rzeczkę przy
torach kolejowych i wpłynęliśmy w nią. Oczywiście trzeba było wejść do wody,
gdyż płynięcie na silniku nie było możliwe. Nie było to przesadnie miłe, gdyż
był gęsty muł, a poza tym zator z trzcin zgromadził w tym miejscu martwe
zwierzęta (ponoć ich ciała utworzyły napis bitte hilfe, ale był on widoczny z
wysokości 10 metrów, więc go nie zobaczyliśmy). Po wpłynięciu w rzeczkę
rozpoczęliśmy żmudną drogę pod jej prąd. Z uwagi na upał na prawdę było to
bardzo męczące. Dwóch z nas szło brzegiem i ciągnęło linę, a dwóch pchało
łódkę brnąc po wodzie. Co jakiś czas Ziut gubił w mule swojego Crocsa, ale
zawsze szczęśliwie go odnajdywał. Obok starej wierzby prawie pożegnał się z
nim na dobre, ale w końcu go znalazł (miejsce to nazwaliśmy „zakrętem im.
buta Ziutka”). Po około godzinie doszliśmy do mostu drogowego, gdzie dłuższą
chwilę zajęło nam usuwanie kamieni blokujących szlak. W końcu się udało. I
znów wróciliśmy do żmudnego przeciągania łodzi. Po drodze trzeba było
zniszczyć zatory z trzcin i zielska, jakieś gniazdo łabędzi i tym podobne
atrakcje. Mieliśmy jednak sporo szczęścia gdyż niedługo przed naszą wyprawą
trzciny zarastające brzegi rzeczki na całej jej długości zostały ścięte, co
pozwoliło nam ciągnąć łódkę idąc po brzegu (dwóch z nas).
Po jakimś czasie dostrzegliśmy mostek,
który nie był oznaczony na mapie. Okazało się, że było pod nim dość płytko.
Przede wszystkim należało poprzerzucać kamienie blokujące nurt. Następnie
saperkami pogłębiliśmy rzeczkę. Wszystko to było jednak za mało, łódka nie
dała się przeciągnąć. Postanowiliśmy ponownie zbudować tamę. Tym razem
zmieniliśmy nieco konstrukcję. Zbudowaliśmy murek z kamieni i przykryliśmy go
plandeką (aby go uszczelnić). Zrezygnowaliśmy z prętów, one się wcześniej nie
sprawdziły. Po krótkiej chwili poziom podniósł się na tyle, że zwycięsko
brnęliśmy dalej. Od tego miejsca czuliśmy już smak zwycięstwa! Pozostało nam
do pokonania jeszcze 200, może 300 metrów rzeczki i wpłynęliśmy na Małe
Dejguny. Pokonaliśmy je na silniku. Po drugiej stronie jest most kolejowy –
to już ostatnia przeszkoda w drodze na Dejguny. Okazało się, że pod ostatnim
mostem było na tyle głęboko, że bez problemu wpłynęliśmy do celu naszej
wyprawy! Byliśmy niezwykle szczęśliwi, choć bardzo zmęczeni. Pokonanie szlaku
zajęło nam około 4,5 – 5 godzin.
Dejguny to piękne jezioro. Bardzo duże, ciekawie ukształtowane i mało
zagospodarowane turystycznie. Przy Bogacku wykąpaliśmy się i popłynęliśmy
dalej. Niestety w międzyczasie pojawiły się burzowe chmury i zaczęły zbliżać
się w naszą stronę. Wiedzieliśmy, że mamy maksymalnie godzinę na żeglowanie.
Niebawem postanowiliśmy zdjąć żagle (wiatr był słaby) i na motórze poszukać
schronienia przed burzą. Minęliśmy wyspę i za rozlewiskiem przybiliśmy do
brzegu. Udało nam się zacumować łódkę akurat w chwili gdy spadły pierwsze
krople deszczu. Jak się potem okazało front burzowy przechodził kilka godzin,
więc zjedliśmy obiad, a potem leżeliśmy słuchając radia.
Około 22.00 postanowiliśmy płynąć dalej.
Postawiliśmy żagle i przy niezłym wietrze dopłynęliśmy do północnego brzegu
jeziora, poczym zawróciliśmy w stronę wyspy. Było już zupełnie ciemno gdy
postanowiliśmy stanąć na noc. Oczywiście rzucając kotwicę przy trzcinach,
obok wyspy.
Poniedziałek był chłodniejszy. Wstaliśmy o 7.00, gdyż planowaliśmy o 11.00
odstawić Ziutka do Pięknej Góry. Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę powrotną.
Przeszliśmy pod mostem kolejowym, a za Małymi Dejgunami wpłynęliśmy w dobrze
nam znaną rzeczkę. Powrót być o wiele prostszy, by nie powiedzieć sielankowy.
Dwóch z nas siedziało z wiosłami na dziobie. Robson z rufy raz na jakiś czas
odpychał nas bosakiem. Ja byłem przy sterze. W zasadzie płynęliśmy z prądem.
Wszystkie przeszkody, które sprawiły nam tyle trudności poprzedniego dnia,
teraz, gdy pokonywało się je z prądem rzeki okazały się zwykłą fraszką.
Zresztą cała podróż powrotna na Tajty zajęła nam około 2 godzin. Pręty do
budowy tamy zostawiliśmy pod mostem kolejowym przy ujściu na Tajty – może
komuś się przydadzą, choć nie polecamy.
Po odstawieniu Ziutka wpłynęliśmy jeszcze na chwilę na Niegocin. Popłynęliśmy
w stronę wyspy Grajewska Kępa, gdyż mieliśmy jeszcze jeden pomysł. Chcieliśmy
wpłynąć na jezioro Grajewko. Ostatecznie z powodu braku czasu zrezygnowaliśmy
z tej idei, choć było to jak najbardziej wykonalne. Trzeba by było tylko
pogłębić saperkami przejście na rzeczkę. Cóż, może następnym razem…
Przygotowania.
Na koniec parę porad dla tych którzy chcieliby powtórzyć naszą trasę:
1. Termin: optymalnie jest wybrać się na ten szlak w czerwcu, gdy woda jest
już ciepła, ale jej stan jeszcze wysoki
2. Łódka: nie ma sensu brać łódki większej niż 6,5 metrowej. Im mniejsza,
tym łatwiej będzie ją przeciągać. Ważne też żeby miała jak najmniejsze
zanurzenie. Nasza miała 25 – 30 cm.
3. Załoga: najlepiej 3 lub 4 facetów nastawionych na przygodę i na ostrą
walkę. Paniom ten szlak odradzamy
4. Sprawdzenie stanu wody: przed wyprawą najlepiej zadzwonić do
Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej aby zapytać o stan wody. Jeżeli
okaże się, że poziom wody w Kisajnie, lub Niegocinie jest niski lub
bardzo niski to nie ma sensu rozpoczynać wyprawy.
5. Sprzęt:
dobre wiązane buty do brodzenia po wodzie (np. tenisówki)
rękawiczki żeglarskie – żeby nie pokaleczyć rąk
długa lina do burłaczenia
saperka, a najlepiej dwie
plandeka lub gruba folia o długości około 5 – 6 metrów, żeby szybko i
łatwo budować tamy
przydałaby się pianka surfingowa gdyby było zimno, gdyż w wodzie
spędzimy sporo czasu
przydałaby się piła spalinowa, gdyż stara wierzba rosnąca na szlaku może
się przewrócić
Kiedy wyprawa się uda? Jeżeli przejdziecie pod pierwszym mostem kolejowym tuż
za Tajtami, to raczej na pewno dacie radę również później. No, chyba że coś
się w między czasie zmieni.
To będzie dla Was super przygoda! Powodzenia!
Rejs: Wakacje z duchami, czyli
nieudana próba dopłynięcia do jezior
Dejguny i Gołdopiwo
To był bardzo sympatyczny rejs, choć finalnie z
niezrealizowanymi zamierzeniami. Po pierwsze nie udało się nam osiągnąć
głównego celu rejsu, czyli wpłynąć na jezioro Dejguny z Tajt. Po drugie nie
powiodła się realizacja planu awaryjnego, czyli pokonanie Sapiny i
dopłynięcie do jeziora Gołdopiwo. Mimo wszystko (a może dzięki temu) był to
rejs pełen żeglarskich przygód. Niektóre z nich były bardzo tajemnicze –
naszym zdaniem za sprawą mitycznej Czarnej Łapy :)
Płyniemy na Dejguny – pierwsze spotkanie z Czarną Łapą.
Na Wielkich Jezior Mazurskich byłem już wszędzie po kilka razy. Dlatego parę
lat temu rozpocząłem poszukiwanie szlaków alternatywnych. Pokonałem Wielką
Pętlę (3 razy), byłem w Orzyszu, na Ubliku, Kotle, czy Gołdopiwie (2 razy).
Teraz przyszedł czas, aby dopłynąć na Dejguny. Na to jezioro chciałem wpłynąć
od dawna. Już nawet kiedyś Orionem byłem na końcu Tajt, ale wtedy nie
starczyło czasu. Tym razem miało być inaczej. Wypożyczyliśmy jacht Corvette
600 i posiłkowani informacjami ze strony www.jachtem.wdal.pl (a więc od
śmiałków, którzy przepłynęli ten szlak) rozpoczęliśmy rejs.
Było to 17 lipca 2014. Tego dnia upał stał się niemiłosierny i zbierało się
na burzę. Wypłynęliśmy z Pięknej Góry trochę po 14.00, a więc pozostało nam
niewiele czasu na dopłynięcie do Dejgun (zakładaliśmy, że tego dnia się tam
znajdziemy). Wiało słabo, więc na silniku dopłynęliśmy na koniec Tajt.
Chłopaki patrzyli na mnie z przekąsem, gdy pokazywałem na wielką kępę trzcin
mówiąc, iż musimy w nią wpłynąć, aby dostać się na rzekę prowadzącą do celu.
Ja jednak rozpędziłem łódź i z impetem wjechałem w trzciny. Po chwili
musieliśmy wyjść z żaglówki (byliśmy na to przygotowani – wodne buty, itp.),
aby przepchnąć ją dalej. Na początku szło nam nieźle. Jednak po 20 metrach
Ziutek, który był z przodu łodzi, krzyknął, że dalej nie da rady bo wody jest
po kostki. Poszliśmy z Czarnym do niego. Faktycznie. Pod mostem kolejowym
wody było z 5 cm. Konsternacja. Co robić? Czy przekopujemy rzeczkę? Bez
sensu, tym bardziej, że podobny poziom może być w dalszej części szlaku. Może
zbudujemy tamę i tym sposobem podniesiemy poziom wody? Również bez sensu i to
z tego samego powodu. Weszliśmy na most. Przespacerowaliśmy się trochę, aby
zobaczyć co nas ewentualnie czeka dalej. Trochę podłamani zastanawialiśmy się
jak poprowadzić dalej rejs…
Nie chciało nam się pływać po głównych szlakach, raczej interesowały nas
boczne jeziora, dlatego zdecydowaliśmy, że popłyniemy Sapiną na Gołdopiwo.
Weszliśmy na łódkę i pokonując ten sam odcinek w przeciwnym kierunku
obraliśmy kurs na północ, mijając Kisajno, Dargin, most na Kirsajtach. Na noc
zdecydowaliśmy się pozostać w marinie Skłodowo, bazie MOPR na Mamrach.
Dotarliśmy tam około 21.00 i zjedliśmy pyszną kolację (w zasadzie można
uznać, że była to dwudaniowa „wigilia”). Rozmawialiśmy przy „oranżadce” o
przygodach zakończonego dnia. Szukaliśmy odpowiedzi na dręczące nas pytanie:
dlaczego nie udało nam się wpłynąć na Dejguny? (wytłumaczenie, że w tym roku
jest niski stan wody wydawało nam się zbyt banalne). Jedynym logicznym
uzasadnieniem było to, że Czarna Łapa zrobiła nam psikusa i zatrzymała wodę.
Tamtego wieczora, odpowiednio nastawieni przez „oranżadkę”, uznaliśmy że jest
to perfekcyjne wyjaśnienie naszego niepowodzenia. I tak oto Czarna Łapa stała
się leitmotivem
naszego wyjazdu. Powoływaliśmy się na jej tajemną moc
zawsze, gdy coś nam nie wyszło.
Niewtajemniczonym wyjaśnię, że Czarna Łapa to mityczna postać z kawałów o
Breżniewie i Gierku, która robiła im różne kawały.
W drodze na Gołdopiwo. Czarna Łapa uderza po raz drugi, i to serią ciosów!
Rano wypłynęliśmy w stronę Ogonek. Tam po krótkiej przerwie na zakupy
przeprawiliśmy się na Stręgiel. Wszystko szło zgodnie z planem. Odnaleźliśmy
Sapinę i wpłynęliśmy w nią. Tutaj też był niższy stan wody niż zazwyczaj
(wiadomo – Czarna Łapa) – widać to było po odsłoniętych korzeniach drzew.
Bierzemy poprawkę na stan wody i aby nie szorować o dno lekko podnieśliśmy
płetwę sterową i miecz. Po dopłynięciu do pierwszego mostu (w zasadzie
drewnianej kładki), już wiemy że Czarna Łapa nie zapomniała o nas. Prześwit
pod mostem jest na tyle mały, że aby przepłynąć musieliśmy zdjąć maszt z
cęgów oraz odkręcić tylny kosz. Po dwóch godzinach,
przechytrzyliśmy Czarną Łapę, popłynęliśmy dalej.
szczęśliwi
że
Czarna Łapa jednak się nie poddała. Tym razem zdecydowała się przeciwko nam
wystawić roślinność podwodną. Głównie chodzi o tzw. „sałatę”, czyli duże
liście rosnące blisko dna. Przez to, że poziom wody się obniżył, to te
rośliny były bliżej lustra wody i okręcały się wokół śruby naszego silnika.
Co kilka minut musieliśmy go wyłączać i zdejmować liście ze śruby. Było to
trochę męczące, ale po pewnym czasie w miarę sprawnie wykonywaliśmy tę
czynność. Kiedy już nam się wydawało, że wszystko będzie dobrze i na wieczór
dotrzemy do Gołdopiwa, Czarna Łapa zdecydowała się wykonać cios decydujący:
uszkodziła nam silnik, a ściślej układ chłodzenia. Wiadomo, że silnik bez
tego urządzenia może ulec poważnej awarii, więc skoro tylko zorientowaliśmy
się, że coś jest nie w porządku, po prostu go nie uruchamialiśmy i na
wiosłach wróciliśmy na Stręgiel. Tam przykręciliśmy kosz i maszt oraz
zasiedliśmy do uroczystej kolacji (ponieważ „wigilia” była dnia poprzedniego,
to tym razem był to „pierwszy dzień świąt”). Czarna Łapa upojona sukcesem z
silnikiem wysłała przeciwko nam jeszcze roje komarów, lecz nie zrobiło to na
nas większego wrażenia. W końcu i Czarnej Łapie znudziły się te numery, albo
po prostu była zmęczona, grunt że dała nam spokój, a my mogliśmy spokojnie
dokończyć kolację popijając ją „oranżadką”.
W kierunku Gilmy. Perfidny fortel Czarnej Łapy.
Kolejny poranek przywitał nas piękną, upalną pogodą. W Ogonkach spotkaliśmy
się z panem od armatora z obsługi technicznej, który wymienił nam silnik. Tam
też musieliśmy pożegnać się z Ziutkiem, który odjechał swoim Fiatem 125 w
kolorze „Sahara” w ważnej sprawie rodzinnej. Dalej już we dwóch
kontynuowaliśmy rejs. Odpłynęliśmy w stronę Kirsajt. Za mostem postanowiliśmy
opłynąć Dargin wzdłuż wschodniego brzegu. Skręciliśmy w stronę Harszu i
ciesząc się doskonałym wiatrem (3 Beauforta) żeglowaliśmy pełnym bajdewindem.
Przy okazji podziwialiśmy kilka brawurowo przeprowadzonych akcji Policji
polegających na pogoni i późniejszej kontroli skuterów wodnych – taka nowa
moda, która na pewno znajdzie przełożenie w doskonałych statystykach. Po
jakimś czasie postanowiliśmy dopłynąć do brzegu i zjeść zupę. Cała operacja
zajęła około 40 minut. Gdy ponownie wyruszyliśmy na Dargin, okazało się że
wiatr „zdechł”. Dla innych mógł to być po prostu wynik działania frontów
atmosferycznych, jednak my doskonale wiedzieliśmy co się za tym kryło –
oczywiście fortel Czarnej Łapy, który miał uniemożliwić nam dotarcie na
Dobskie. Jednak i tym razem przechytrzyliśmy Czarną Łapę. Po prostu
uruchomiliśmy silnik i powoli popłynęliśmy przez Dargin w kierunku Dobskiego.
Tuż przed Gilmą Czarna Łapa jednak „włączyła” wiatr. Okrążyliśmy więc wyspę,
aby wybrać dogodne miejsce na nocleg. Od mojego ostatniego tam pobytu jednak
sporo się zmieniło – powstał tu rezerwat i nie można obozować na brzegu.
Dlatego też wybraliśmy sobie miłą zatoczkę i stanęliśmy przy trzcinach na
płyciźnie nie dobijając do brzegu. Cały wieczór poświęciliśmy na sportowy
połów ryb.
Łabędzie szlak i pożegnanie z Czarną Łapą.
Ostatni dzień naszego rejsu zaczęliśmy od odwiedzin (a jednak…) ruin na
wyspie. Byłem tu po raz ostatni pod koniec lat ’90 i myślałem że dawne ruiny
w międzyczasie zamieniły się w gruzy, jednak ku mojemu zaskoczeniu wszystko
było mniej więcej tak jak zapamiętałem. Polecam wszystkim, którzy odwiedzą
ten zakątek Mazur.
Tego dnia około 14.00 musieliśmy oddać żaglówkę. Ponieważ spacer zajął nam
trochę czasu, to dopiero około 10.00 ruszyliśmy z Gilmy do Pięknej Góry.
Pozostało nam więc niewiele czasu, tym bardziej, że zaplanowaliśmy żeglowanie
„Łabędzim Szlakiem”, a więc za wyspami na Kisajnie. Na Darginie jeden z
halsów był wyjątkowo niekorzystny, więc aby zaoszczędzić trochę czasu
postanowiliśmy wesprzeć się silnikiem. Kilkukrotne próby uruchomienia nie
przyniosły rezultatu. No tak, znów Czarna Łapa… Cóż było robić, odkręciliśmy
świecę, oczyściliśmy ją i wygrzaliśmy nad gazem. Po tych operacjach silnik
„zaskoczył” od razu.
Główny szlak był bardzo zatłoczony – mnóstwo żeglarzy pływa w weekend,
natomiast za wyspami było mało łódek. Wiatr w porywach osiągał 5, więc
żeglowało się bardzo miło. Niestety po kilkudziesięciu minutach dopłynęliśmy
w okolice ośrodka AWF, gdzie ściągnęliśmy żagle i dalszą część drogi
pokonaliśmy już na silniku. I tak o to w Pięknej Górze zakończył się nasz
krótki rejs. Tu także pożegnaliśmy się z Czarną Łapą.
Schematyczna trasa naszego rejsu:
Na zakończenie kilka informacji praktycznych:
1. Trasę na Dejguny lub do Gołdopiwa warto planować od około połowy czerwca
(gdy woda jest już cieplejsza), do początków lipca. Chodzi o to, żeby poziom
wody był możliwie jak najwyższy, ale też żeby nie było zimno, gdyby trzeba
było przez dłuższy czas przebywać w wodzie – burłacząc.
2. Bardzo ważny jest wybór łodzi. Nie może być ona zbyt duża. Trasę na
Dejguny można pokonać łódką gabarytów Morsa i o podobnym zanurzeniu (ale już
na pewno nie większą). Mniejszą żaglówką będzie się jednak płynęło wygodniej.
Jeżeli planujemy dopłynąć na Gołdopiwo kluczowa będzie nie tyle długość i
szerokość żaglówki, co jej wysokość. Ja kiedyś pokonałem tę trasę Orionem i
Sportiną 595. W tym roku, gdyby nie Czarna Łapa, udałoby się to Corvettą 600
(przy konieczności odkręcenia tylnego kosza).
3. Główne przeszkody. W obydwu przypadkach (Dejguny, Gołdopiwo) kluczowe jest
pokonanie pierwszego mostu. Jeżeli to się powiedzie, to dalej powinno się
udać, choć szlak na Dejguny może być momentami płytki (to wiem od żeglarza,
który pokonał tę trasę)
4. Szczegóły szlaku na Gołdopiwo można znaleźć w innym naszym artykule:
http://www.mariway.pl/opis-szlakow-sapina-ze-stregla-na-goldopiwo/
5. Opis szlaku Tajty – Dejguny na zaprzyjaźnionym
http://jachtem.wdal.pl/2013_dejguny/2013_dejguny.html
serwisie:

Podobne dokumenty