Pierwsze kroniki kryminalne (1779–1820)

Transkrypt

Pierwsze kroniki kryminalne (1779–1820)
ZZ dziejów reportażu
sądowego (2)
Stanisław Milewski
Pierwsze kroniki kryminalne (1779–1820)
Już jeden z pierwszych tygodników, które ukazywały się w Warszawie, „Kurier Polski” (1730–1760), wydawany początkowo przez pijarów, sporadycznie donosił o popełnianych przestępstwach. Historyk prasy tego okresu odnotował, że na jego skromnych
objętościowo łamach znaleźć można było nawet „sensacje kryminalne”. Długo jednak
trzeba było jeszcze czekać, nim w gazetach pojawiły się sprawozdania z procesów sądowych. Procesy kryminalne bowiem – jak pamiętamy z pierwszej części tego opracowania
– bywały tajne i odbywały się bez udziału publiczności.
Przedtem, zwłaszcza w drugiej połowie XVIII wieku, gdy prasa przeżywała dopiero swój dziecięcy wiek, publicznie odbywały się jedynie egzekucje złoczyńców, i one
właśnie trafiały na łamy gazet jako owe „sensacje kryminalne”.
Tak było i w przypadku „Gazety Warszawskiej”, która wychodzić zaczęła w 1774 roku,
a istnieć miała na rynku prasowym miasta najdłużej ze wszystkich gazet, bo prawie
przez dwa wieki. Najbardziej znany przypadek kryminalnej sensacji, który opisała ta
gazeta, to dość długi, jak na to pismo, opis samej zbrodni i egzekucji zabójców generała
wojsk koronnych barona Bernarda Puszeta z 1779 roku.
Barona zadusił jego własny kamerdyner za złe traktowanie, czy też z chęci zysku.
Zbrodni dokonał przy pomocy strzelca i młodocianego służącego 31 maja, a już 16
czerwca „Gazeta Warszawska” podała opis egzekucji, która nastąpiła parę dni wcześniej.
Opis ten poprzedzało dość szczegółowe omówienie przebiegu samej zbrodni; widać
tu wyraźnie wnikliwą pracę „reportera”, który sam nie będąc na procesie toczącym się
przed Sądem Marszałkowskim, uzyskał wszystkie szczegóły związane z zabójstwem
ustalone w toku śledztwa. Przekazał mu je albo prowadzący śledztwo instygator, albo
też ów funkcjonariusz policyjny, spełniający jednocześnie rolę śledczego i prokuratora,
sam skierował ten materiał do redakcji. Jak by nie było, jest to pierwszy, i to dość wyczerpujący, swoisty reportaż kryminalny w naszej prasie.
J. Lojek, Prasa informacyjna 1729–1794, (w:) Historia prasy polskiej, pod red. J. Lojka, t. I, Warszawa 1976,
s. 23.
221
Stanisław Milewski
PALESTRA
Samo wykonanie dekretu sądów marszałkowskich koronnych przebiegało według
tego opisu w sposób następujący: „Tego więc dnia, rano o godzinie 9, na wysokim teatrum na Krakowskim Przedmieściu wystawionym i licznym żołnierzem opasanym,
w przytomności mnogiego ludu kamerdynerowi i strzelcowi naprzód prawe ręce ucięto,
potem głowy ścięto, a po ścięciu ćwiartowano, te zaś ćwierci na palach przy traktach
publicznych wisieć mają z tym przy każdej napisem: «Za zabicie pana swego».
Chłopiec (w młodych jeszcze latach, oświecenia zupełnego rozumu stanowić niemogących) dla patrzenia na egzekucję swych kolegów na plac był przyprowadzony,
i nazad do więzienia zaprowadzony, ma tam być trzymany i do pracy zażywany przez
lat dwadzieścia cztery, nadto jeszcze co kwartał plagami po rózg pięćdziesiąt przed
więzieniem karany.
Brata kamerdynera skazano do Cuchthauzu (domu poprawy) na rok jeden; gdzie
(wtenczas gdy strona instygująca chcieć będzie) zaprowadzony, co kwartał rózgami po
plag trzydzieści ma być bity; obwarowano wszakże dekretem, iż to ukaranie nic mu (ile
w zabójstwie nie wchodzącemu) w pożyciu dalszym szkodzić nie ma.
Ćwierci owych złoczyńców wiszą już na palach z swym podpisem po traktach ucząc
sług wierności, a panów ostrożności”.
Owo zakończenie zwłaszcza, nie mówiąc już o całym „reportażu”, miało wyraźny
wydźwięk dydaktyczny. Taki też cel miał i inny tekst z tej samej gazety. Ukazał się on
30 grudnia 1778 roku na czołówce gazety i zajmował część strony następnej, co pośrednio zdaje się świadczyć, że uznano materiał za sensacyjny. Bo i był. Podawał bowiem
do publicznej wiadomości, że złodzieje „dla utajnienia swych zamysłów, uformowali
język jedynie sobie zrozumiany, który dla wiadomości każdego podaje się”. Szło więc
o ustrzeżenie się przed nimi. Nic więc dziwnego, że ów artykulik stał się ważnym źródłem dla językoznawców i badaczy złodziejskiego życia, zwyczajów, a przede wszystkim
używanego przez nich slangu.
Oto jego treść in extenso: „Z Warszawy dnia 30. Grud. W przeszłym tygodniu, nastąpiła
Exekucya z Dekretu Sądów Marszałkowskich Kor. Ultimae Instantiae niejakiego Tomasza
Kowalskiego rodem z Niepołomic, który za wielokrotnie popełnione kradzieże, śmiercią na
śzubienicy ukarany został, inni zaś Complices w jego wspóleczeństwie będący, więzieniem
na wiele lat, z do robót publicznych są osądzeni. Z indagacji zaś tychże Kryminalistów, Sąd
uwiadomiony został, iż dla utajnienia swych zamysłów, uformowali język jedynie sobie
zrozumiany; który dla wiadomości każdego podaje się. Pieniądze nazywali Lakomce, Czerwone Złote Opaleńce, Kieszeń Dolina, Ręka Sięgawka albo też Grabki, Moneta biała Rudniki,
Rusowy, Bielizna Pajęczyna, Chustka Filucha, Pałka Szumowisko, Głowa Makówka, Nogi
Ligary, Wół Rogi, Stróż Chmura, Chleb Sumer. Gdy który z nich powiedział buchnął, znaczyło ukradł, gdy powiedział zaiął znaczyło uderzył, y tam daley. A tak gdy powiedziano
Buchnął łakomce z Doliny, znaczyło, ukradł pieniądze z kiszeni. Gdy powiedziano: Zajął
Szumowiskiem po ligarach, albo po Makówce, znaczyło, że uderzył pałką po nogach albo
po głowie. Gdy rzeczono: Zmiótł pajęczynę, znaczyło ukradł bieliznę y tam daley”.
Cyt. za: S. Szenic, Pitaval warszawski, t. I, Warszawa 1957, s. 206–207.
„Gazeta Warszawska” 1778, nr 104.
Por. np. B. Wieczorkiewicz, Słownik gwary warszawskiej, Warszawa 1966, s. 14, a także S. Milewski, Szemrane
towarzystwo niegdysiejszej Warszawy, Warszawa 2009, s. 135 i n.
222
9–10/2011
Pierwsze kroniki kryminalne (1779–1820)
Podobnie rozbudowanych, jak te dwie omówione wyżej, „sensacji kryminalnych”
na łamach ówczesnych gazet darmo szukać. Ograniczano się zazwyczaj do króciutkiej wzmianki o wykonanej egzekucji, dokonanym zabójstwie lub kradzieży. Sytuacja
zmieniła się dopiero pod koniec drugiej dekady następnego wieku, gdy w Warszawie
pojawiły się gazety mające ambicje być nowoczesnymi.
Już w pierwszym czasopiśmie mającym takie właśnie ambicje – „Tygodniku Polskim
i Zagranicznym”, wychodzącym od 3 stycznia 1818 roku, a założonym przez posiadającego własną drukarnię Brunona hr. Kicińskiego (1794–1844), który słusznie uchodzi
za ojca nowoczesnego dziennikarstwa polskiego, znalazł się unikalny dotąd w naszej
prasie reportaż sądowy. Nie była to jednak relacja z procesu odbywającego się ówcześnie; rzecz działa się bowiem w czasach dość odległych, bo w latach siedemdziesiątych
XVIII wieku.
Reportaż ów, zatytułowany Ważny proces kryminalny w Prusiech, przy którym dla znakomitego Polaka, użyto przysięgłych (Jury), opracowany został – jak wynika z przypisku pod
tekstem – na podstawie jednego z czasopism niemieckich. Jest dość długi (ponad 20 stron
w 2 odcinkach), odznacza się kunsztowną formą, często posługuje się dialogiem, żywo
i barwnie przekazuje to wszystko, co działo się na sądowej sali i przedtem, nim zaistniał
fakt, który spowodował, że młody polski hrabia stanął przed sądem przysięgłych na
dworze króla Fryderyka Wielkiego.
Oskarżony został o obrazę majestatu, bo rzekomo miał dopisać słowo „tyran” przy
imieniu króla, pod dedykacją na wazonie, który Fryderyk zamierzał podarować francuskiemu uczonemu. Wszystkie okoliczności świadczyły przeciw hrabiemu, rozwikłał
je jednak zaprzyjaźniony z hrabią Anglik. W procesie występował on jako obrońca,
a jeszcze przedtem spowodował, że uniesiony ambicją król zgodził się, by hrabia był sądzony nie w normalnym trybie, ale przez specjalnie powołany sąd przysięgłych. Anglik
za pomocą ekspertyzy grafologicznej dowiódł, że hrabia jest niewinny, a napis wykonał
– chcąc się na nim zemścić – zupełnie ktoś inny, bo jeden ze świadków. Niefortunny intrygant został skazany na... dożywotnie sprzątanie ulic Poczdamu, a szczególnie
przed domem hrabiego Polaka. No cóż, monarcha mógł wówczas doraźnie – na jeden
raz – przyjąć obcą procedurę, mógł też pozwolić sobie na fantazję przy wymierzaniu
sprawiedliwości.
„Tygodnik Polski i Zagraniczny” redagował Kiciński wspólnie z Józefem Brykczyńskim. Obaj należeli do młodej generacji i gorących zwolenników liberalizmu w duchu
Beniamina Constanta; obaj też walczyli na łamach swego periodyku o przestrzeganie
przez władze zasad dość przecież liberalnej konstytucji nadanej Królestwu Kongresowemu przez cara Aleksandra I . Zaangażowali się bardzo m.in. w walkę o możliwość
relacjonowania obrad sejmowych przez prasę; toczyli też zawzięte boje z prewencyjną
cenzurą, którą zaprowadzono właśnie wówczas, specjalnie, by stępić im pióra. Niektó Por. A. Słomkowska, Dziennikarze warszawscy. Szkice z XIX wieku, Warszawa 1974, passim; patrz też S. Milewski, Narodziny reportażu sądowego, „Gazeta Prawnicza” 1976, nr 4 oraz M. Tyrowicz, Kiciński Bruno, Polski
Słownik Biograficzny, t. XXII, s. 379–382; a także: D. Kamolowa, Bruno Kiciński i jego czasopisma, „Rocznik Historii Czasopiśmiennictwa Polskiego” 1964, t. III, z. 1, s. 5–27.
„Orzeł Biały” 1818, nr 51 i 52.
Szerzej: S. Milewski, Czcionki jak pociski – nasze pierwsze czasopisma polityczno-prawne, „Gazeta Prawnicza”
1976, nr 12.
223
Stanisław Milewski
PALESTRA
rym w tych pełnych nadziei czasach marzyły się nawet sądy przysięgłych jako wzorce
godne naśladowania i żywo o nich dyskutowali. „Sąd przysięgłych powinien być tarczą
dla obywateli przeciwko arbitralności” – pisał Kiciński na łamach wydawanego przez
siebie w tym samym czasie „Orła Białego”, cytując francuską „Minerwę”. Dyskusje te
odżyły w sposób bardzo intensywny w czasie powstania listopadowego, gdy prawnicy
zabiegali o realizację tej idei. Ów historyczny reportaż sądowy, tak barwnie przedstawiony w „Tygodniku”, był niewątpliwie ważkim głosem w tej pierwszej dyskusji.
Niestety, wszystkie te nadzieje zostały storpedowane przez obskurancki i wsteczny
obóz konserwatystów, którzy właśnie wówczas dochodzili do władzy z błogosławieństwem Nowosilcowa, podburzającego wielkiego księcia. Tym marzyły się raczej społeczne i prawne porządki sprzed czasów Napoleona, które twórca Kodeksu swego imienia
zaprowadził w Księstwie Warszawskim. Walka „klasyków” z „romantykami” sprowadzana bywa na ogół na grunt literatury, bo takie pozostały po niej ślady. W rzeczywistości toczyła się ona na gruncie politycznym i prawnym, ale efemeryczne czasopisma,
które próbowały się w nią angażować, były po krótkim okresie rozkwitu zamykane
przez prewencyjną cenzurę.
A trzymał ją w żelaznym uścisku eksjakobin, Józef Kalasanty Szaniawski, teraz gorliwy przeciwnik postępowej konstytucji oraz wyznawca sojuszu z Rosją, ale na zasadach
przez nią narzuconych, według społecznych i prawnych porządków panujących w Cesarstwie. Jego rola jest przez historyków wyraźnie niedoceniana, zwłaszcza jeśli chodzi
o pośrednie przyczynienie się do wybuchu powstania listopadowego, a w dłuższej perspektywie czasowej niemal jego sprowokowanie, na równi z całym obozem, którego był
eksponentem. Sądził potem jego głównych uczestników, jako buntowników przeciwko
prawowitej władzy, razem z prezesem Sądu Kryminalnego województwa mazowieckiego i kaliskiego, sędzią Sądu Najwyższej Instancji Królestwa Polskiego, Eugeniuszem
Poklękowskim. Jemu też przydałaby się ciemna karta w naszej historii, tymczasem obaj
są niemal kompletne litościwie zapomniani10.
„Tygodnik Polski i Zagraniczny” poległ bardzo szybko w walce z cenzurą, podobnie
jak jeszcze kilka innych efemerycznych periodyków, które niezrażony Kiciński powoływał do życia natychmiast po ich zawieszeniu przez Szaniawskiego. Na początku września 1820 roku wydawać zaczął, wspólnie z Józefem Brykczyńskim i Teodorem Morawskim, którzy nie tak dawno ukończyli prawo na tutejszym uniwersytecie, czasopismo
„Orzeł Biały”. Periodyk ów, który początkowo ukazywał się trzy razy w tygodniu, miał
obok orła w winiecie znamienne motto: „Prawo i prawda”.
Bardzo wymowny w tym względzie jest artykuł J. B. Ostrowskiego, wydrukowany w „Kurierze Polskim”
w pierwszych dniach powstania listopadowego, w którym czytamy m.in.: „My pod chorągwią romantyczności, burzącej dawne prawidła w sztukach, filozofii, wzywaliśmy do politycznej rewolucji. Sporami o romantyczność i klasyczność zaślepialiśmy oczy naszym cenzorom, naszym ciemiężcom (...) wszyscy mieliśmy
najgłębsze przeświadczenie, że jedynie po zdobyciu naszej niepodległości, po złamaniu fatalnego dążenia
n a s z y c h m i n i s t r ó w (podkr. S. M.), prawdziwie swobodni i niczym w rozwijaniu i kształceniu narodowego ducha nie skrępowani, przyśpieszymy wschód naszej słowiańskiej literatury”. Cyt. za: Z. Libera, Wstęp
do Franciszka Salezego Dmochowskiego Wspomnień od 1806 do 1830 roku, Warszawa 1959, s. 19.
Por. N. Gąsiorowska, Wolność druku w Królestwie Kongresowym 1815–1830, Warszawa 1916, passim.
10
Ta jego rola jest ledwie wzmiankowana w życiorysie napisanym przez historyka prawa W. Sobocińskiego
w Polskim Słowniku Biograficznym, t. XXVII, s. 233–234; szerzej J. S. Herbut, Noc listopadowa w świetle i cieniach
procesu przed Najwyższym Sądem Kryminalnym, Warszawa 1926, passim.
224
9–10/2011
Pierwsze kroniki kryminalne (1779–1820)
Także na jego łamach redaktorzy wydrukowali sprawozdanie z procesu, tym razem
ze współczesnego, bezpośrednio i w miarę rozwoju postępowania sądowego relacjonujące jego przebieg. A był to proces, chociaż toczył się we Francji, niezwykle dla nich
ważny i istotny. Należeli bowiem, jak już wspomniano, do kręgu zwolenników liberalizmu politycznego, a ich duchowym ojcem był Beniamin Constant, czołowy ideolog
i jeden z twórców tej doktryny.
Nad Sekwaną trwała w tym czasie nagonka antyliberalna, a w polityce brały górę
koła rojalistyczne, reakcyjne. Zwalczały one przede wszystkim wolność prasy, usiłując
narzucić jej cenzurę. W nagonce tej wykorzystano fakt, który wydarzył się wówczas na
placu Opery w Paryżu. Louvel – były żołnierz napoleoński i wolnomularz, 36-letni siodlarz zatrudniony na królewskim dworze – zasztyletował księcia de Berry, pochodzącego
z rodu Bourbonów. Zabójstwem tym rojaliści obciążyli właśnie liberałów, czyniąc ich moralnymi sprawcami politycznego mordu. Reakcja triumfowała; na fali wydarzeń udało
się jej przeforsować ustawę o cenzurze i zamknąć usta liberalnej prasie we Francji.
W „Orle Białym” drukowano relację właśnie z procesu Louvela. Sporządzano ją na
podstawie paryskiego dziennika liberalnego – „Le Constitutionnel”. Jest to relacja wieloodcinkowa, a obszerną informację o wyroku (Louvela skazano na śmierć przez ścięcie
głowy) zamieszczono na „czołówce” jednego z ostatnich numerów, gdyż i to pismo, po
roku ukazywania się, padło ofiarą Szaniawskiego i podjudzanego przez niego wielkiego
księcia Konstantego.
Ważniejsze jest jednak w „Orle Białym” co innego. Otóż czasopismo to jako pierwsze w naszej prasie wprowadziło rubrykę „Sprawy kryminalne”, w której zamierzano
relacjonować procesy sądowe. Już samo to świadczy, że redakcja usiłowała w praktyce
zerwać z zasadą tajności procesu karnego i wchodzić, jak to już było we Francji i niektórych krajach niemieckich, na sądowe sale. „Jest jeszcze jeden przedmiot w pismach
publicznych polskich nietknięty – deklarowali redaktorzy w pierwszym numerze „Orła
Białego” z 2 września 1820 roku – a tym są znakomitsze procesa kryminalne. Szczęśliwy
charakter narodu naszego mniej w tym względzie zaostrzać może ciekawość publiczną
niż gdzie indziej, lecz dla zupełnego wykazania prawdy bierzemy na siebie przykrą
powinność ogłaszania tych nadzwyczajnych wypadków. Takie jest przedsięwzięcie,
z którym bierzemy się do pracy, potrzebne wprawdzie, lecz trudne. Wiemy, że przechodzi siły nasze, ale póki ktoś z wyższą zdolnością nie zechce nas wyręczyć, póty
w szczerej nie ustaniemy chęci”.
Aby zakamuflować swoje prawdziwe intencje, redaktorzy wkrótce napisali przy okazji polemiki z „Gazetą Warszawską”, że prawdziwym celem rubryki kryminalnej jest
tylko „dogodzić ciekawości publicznej”. Była to taka sama prawda, jak prawdziwe było
motto przyświecające „Tygodnikowi Polskiemu i Zagranicznemu” na jego winiecie: „Jak
publiczność nauczać, niech się mędrzec sili,/My rodaków rozerwać chcemy w nudów
chwili”. Owszem, redaktorzy jako nowocześni dziennikarze zdawali sobie sprawę, że
sensacja jest magnesem zdolnym przyciągnąć pismu większą liczbę czytelników, ale
przede wszystkim dbali o to, by ukrywać przed cenzurą swoje prawdziwe intencje.
Bo Szaniawski szalał i niemal w każdym numerze wykreślał im całe fragmenty, o czym
redaktorzy skwapliwie informowali czytelników, podając skrupulatnie, ile to im cenzura
wykreśliła wyrazów. Czasem ich liczba sięgała nawet paru tysięcy, np. w numerze 1
z 1 września 1820 roku wykreślono 3599 wyrazów!
225
Stanisław Milewski
PALESTRA
Sądząc z zawartości treściowej rubryki kryminalnej, można stwierdzić, że osoba, która pisała do niej teksty, nie miała możliwości, by obserwować procesy bezpośrednio, chociaż zapełniała ją jedna z „osób sądowych”. Sygnowane bywały najczęściej literką H. lub
K. H. Wszystko wskazuje na to, że pisywał do niej dwudziestodwuletni wówczas Karol
Boromeusz Hoffman, późniejszy mąż pisarki Klementyny z Tańskich Hoffmanowej. Wywodził się on z tego samego kręgu ideowego co redaktorzy „Orła Białego”, także jak oni
w tym samym czasie kończył prawo na tutejszym uniwersytecie, a wówczas pracował
jako asesor w Trybunale Cywilnym dla Województwa Mazowieckiego11. Kryptonimem
takim posługiwał się zresztą ów autor także w pierwszym naukowym periodyku prawniczym „Themis Polska”, który założył w 1828 roku wspólnie z Romualdem Hube.
O pierwszym wydarzeniu, które otworzyło rubrykę „sprawy kryminalne” w „Orle
Białym”, musiało być już w mieście głośno, skoro K. H. pisze o „wiadomej zbrodni” popełnionej przez niejakiego Wincentego Grzymałę. Zabił on „Lipskiego Krupiarza [tzn.
krupiera; S. M.] z Gołębiej Ulicy”, za co został skazany „wyrokiem ostatecznym na karę
miecza z wywieszeniem po śmierci ciała na kole”. Ów Grzymała jeszcze kilkakrotnie trafił do kroniki12. Dowiadujemy się bowiem, że „lubo w poprzednich zeznaniach swoich,
zbrodnię morderstwa z wszelkiemi okolicznościami przyznał, zeznania takowe odwołał
z oświadczeniem: iż nie on, ale niewiasta dawniej przez niego tylko za wspólnicę rabunku wołana, a dotychczas niewyśledzona, jest istotnie sprawcą zabójstwa, i wskazał
osobę, od której do przyznania zbrodni miał być namówionym”.
W tym stanie rzeczy cofnięto przygotowania do egzekucji, a sprawa wróciła do sądu.
Dało to autorowi kroniki asumpt do panegirycznej wprost inwokacji na cześć obowiązującego prawodawstwa „za tak zbawienną w śledzeniu winy ostrożność”. Kończy ów
pean słowami: „Obwiniony nie potrzebuje świetlejszego obrońcy, pilniejszego stróża
nad samo prawo, co z równą starannością śledzi jego niewinność jak winę, co wtedy
nawet kiedy skazany pod miecz katowski głowę nachyla, jeszcze triumfu niewinności
pragnie”.
Passus ten może budzić niejakie zdziwienie, bo K. H. zdawał się akceptować brak
obrońcy w procesie karnym, co było wówczas normatywem procedury karnej według
ciągle jeszcze obowiązującej ordynacji kryminalnej pruskiej. Ordynacja ta była bardzo
krytykowana przez wielu prawników, zwłaszcza adwokatów, w czasie trwającej właśnie
dyskusji na forum sejmowym nad procedurą karną zaraz po wprowadzeniu w 1818 roku
Kodeksu Karzącego. Na usprawiedliwienie autora kroniki wypada dodać, że pochwalił
on jedynie § 542 ordynacji, który dawał możliwość wszczęcia na nowo postępowania
i ratował delikwenta przed natychmiastową egzekucją.
Na wszelki wypadek w jednym z następnych numerów redaktorzy zamieścili list
czytelnika, który skrytykował procedurę pruską i oburzał się, że „władza sądownicza
przeplata tragiczną scenę aktem komicznym i wystawia władze wykonujące wyrok
śmierci na istne igrzysko w oczach ludu”. Grzymałę bowiem zaprowadzono na miejsce
kaźni, żeby tam – już pod katowskim mieczem i w obliczu śmierci – potwierdził swoje
poprzednie odwołanie. „Chociaż wiem, że badanie postępowania władz sądowniczych
nie należy do obrębu pisma WW Panów – pisał czytelnik – sądzę jednak, iż nie będzie
11
12
226
Por. M. H. Serejski, Hoffman Karol Boromeusz, Polski Słownik Biograficzny, t. IX, s. 565–566.
„Orzeł Biały” 1819, t. 1, nr 4, t. 2, nr 6; „Gazeta Warszawska” 1820, nr 9, dod.
9–10/2011
Pierwsze kroniki kryminalne (1779–1820)
od rzeczy umieścić w nim te krótko zebrane uwagi, choć tylko dlatego: aby stąd wzięto
powód do ściślejszego zastanowienia się nad duchem i myślą ustaw, które, jak z jednej
strony, mają święty cel zabezpieczenia życia człowieka od wszelkiego uszczerbku, tak
też nie chciały zapewne prawu odwołania tak ścisłych przepisać granic, iżby użycie
onegoż, właśnie często niepodobnem się stało”.
List nosi datę 26 listopada i jest niewątpliwie sfingowany. Że powstał w redakcji,
świadczy fakt, iż pod nim zamieszczono notatkę o śmierci Grzymały w dniu 27 lisopada,
o czym ów czytelnik nie mógł wiedzieć. Wiadomość ta okazała się zresztą fałszywa, co
sprostowano 7 grudnia, trzy dni później zaś zamieszczono informację, że Grzymała „zapadł na zdrowiu i z wielką starannością jest leczony”. Potępiła redakcja ową egzekucję
„na niby”, stwierdzając, że jej dolegliwość była dla skazańca drugą karą.
Ostatecznie Grzymała, 40-letni lokaj znający doskonale język francuski i niemiecki,
który, nim zabił owego krupiera o nazwisku Lipski, okradł swego pana i był ścigany
listem gończym, został jednak ścięty. Jak ustaliła Małgorzata Karpińska na podstawie
raportów przedstawianych wielkiemu księciu Konstantemu przez szefa tajnej policji
Makrotta, karczmarz Haitke z ul. Freta przechowywał w słoju ściętą głowę Grzymały
i pokazywał ją żądnym emocji klientom; podobno jego lokal przyciągał ich wielu właśnie
dzięki temu13.
Zbrodnie opisywane w kronice kryminalnej „Orła Białego” miały charakter bardzo
poważny; na ogół były to zabójstwa na tle rabunkowym. Widocznie one właśnie dominowały w tym okresie. W jednym przypadku łup zbrodniarza był śmiesznie mały: „półósma złotego”. Wyroki godne przytoczenia: „dożywotnie więzienie z użyciem do robót
publicznych”, „przykucie do taczek w ubiorze ohydnym, przegolenie głowy wzdłuż
i poprzek, wystawienie publiczne pod pręgierzem i tamże sromotne przez Mistrza
uderzenie, tudzież na utratę praw publicznych”, „dożywotnie więzienie i publiczne
wystawienie pod pręgierzem na Rynku Starego Miasta”. Gdy jeden ze skazanych na
śmierć wkrótce po wydaniu wyroku umarł w więzieniu inkwizycyjnym – „ciało jego stosownie do przepisów prawa w nocy z więzienia wywiezione, w przytomności Mistrza
Sprawiedliwości, przez jego ludzi w miejscu gdzie się egzekucja odbywa, pochowanym
zostało”.
Aż trzy niewiasty chciały się pozbyć swoich mężów. Dwóm przeszkadzali oni w prowadzeniu wesołego życia i opłaciły siedemdziesięcioletniego starca, by je od nich uwolnił. Ów pieniądze przepił i nie wywiązał się z zadania. Jedna natomiast wciągnęła do
zbrodni dwunastoletniego siostrzeńca, który „uwiedziony nadzieją pozyskania kilkunastu groszy, kilku koszul i innej odzieży” zastrzelił wuja z flinty nabitej śrutem. O wyrokach zapadłych w tych sprawach nie wiadomo, wszystkie opisane zostały na etapie,
kiedy wpłynęły do sądu.
W jednej z kronik znajduje się interesująca informacja o wykrywaniu śladów krwi
na odzieży „przez rozbiór chemiczny”. Biały płaszcz został po zbrodni przefarbowany
na granatowy – ekspertyza wykazała, że „w miejscu, które miało być krwią zlane (...)
nie były same pierwiastki farbujące, ale jakieś inne”.
Fakt, że w gazecie pisało się o sprawach kryminalnych, skłonił widocznie jednego
13
M. Karpińska, Egzekucje w Warszawie 1815–1830, „Mówią Wieki” 1988, nr 3; także S. Milewski, Szemrane
towarzystwo, s. 82.
227
Stanisław Milewski
PALESTRA
z czytelników do zwrócenia się do wydawców „Orła Białego” o poradę prawną. Prośba
jego zaczyna się w sposób bardzo wyszukany: „wiedząc dostatecznie – pisał obywatel
woj. płockiego – iż Panowie mieszkając w stolicy gdzie prawa i stanowione, i w swym
znaczeniu tłumaczone bywają, nie ubliżam nikomu żądanych objaśnień, mam zaszczyt
upraszać ich o udzielenie mi pewnych prawideł postąpienia sobie w podobnym przypadku”. Rzecz polegała na tym, że skradziono mu konia, a gdy wyśledził „złoczyńcę”,
ów stwierdził, że konia mu zwrócić nie może, bo go już nie ma. Chciał mu przy tym
zapłacić 50 dukatów (koń wart był 30) i powołał się na § 174 obowiązującej procedury.
Paragraf ten stwierdzał, że „wszelka kradzież i każde przeniewierzenie się karanym nie
będzie i żadnemu dochodzeniu nie podlega, skoro winowajca przód nim zwierzchność
o jego czynie wiadomość poweźmie całą wyrządzoną szkodę wynagrodzi”. W tej sytuacji „bezpieczniejsze jest ryzyko złodziejstwa, aniżeli wygrana na loterii” – oburzał się czytelnik i wzywał „osoby biegłe w sądownictwie kryminalnym o wskazanie prawideł, jak
ma sobie postąpić na przyszłość w podobnych przypadkach, aby nie popełnić nadużycia
prawa”. Redakcja list pozostawiła bez odpowiedzi i bez komentarza. Nie wiadomo,
czy był to list autentyczny, czy zakamuflowana krytyka redakcyjna tego przedziwnego
paragrafu będącego reliktem popruskim.
Razem z likwidacją „Orła Białego” zamknięte zostały publiczne dyskusje o swobodach obywatelskich, w których powoływano by się na obowiązującą konstytucję. Konstytucja leży pod stołem, a bat na stole – powiadało porzekadło z tych lat. Epitafium dla
nadziei, które żywiło młode pokolenie, napisał Alojzy Żółkowski, najbardziej popularny
aktor tych czasów. Uczynił to na łamach satyrycznego periodyku „Pot-pourri”, gdy zamknięto mu „Momusa” mającego takiż charakter: „Dnia ubyło, nocy przybyło”14. Ten
niby-komunikat meteorologiczny, który pod tak zakamuflowaną formą miał ukryć przed
cenzurą prawdziwe intencje autora, dany jako motto kolejnego numeru, zmylił ją tylko
chwilowo, bo numer okazał się przedostatni.
14
Cyt. za: A. Kowalska, „Momus” Alojzego Żółkowskiego 1820–1821. Karta z dziejów prasy i sceny warszawskiej,
Warszawa 1956, s. 152.
228

Podobne dokumenty