tylko ty i ja

Transkrypt

tylko ty i ja
Rubi Birden
TYLKO TY I JA
W kwestii praw do wykonań publicznych sztuki
należy zwracać się do
Agencji ADiT
Tel.: (022) 822 11 99; (22) 783 98 71, fax: (022) 783 49 65
E-mail: [email protected]
www.adit.art.pl
1
Osoby:
Ida Zygielbojm – 40 lat
Samuel Zygielbojm – 45 lat
Hania Zygielbojm – 20 lat
Zofia Gajewska– 45 lat
Bruno Gajewski – 25 lat
Basia Wiśniak – 20 lat
Warszawa. Kryjówka na zapleczu zakładu krawieckiego po aryjskiej
stronie, w której ukrywają się Ida, Szymon i Hania. Przestrzeń
zagospodarowana tak, żeby postacie mogły się czasem znaleźć sam na sam.
Akcja sztuki zaczyna się pod koniec 1942 roku.
Scena pierwsza
Ida w chustce na głowie ceruje ubrania męża. Hania czyta książkę.
IDA:
Lepiej byś się za coś pożytecznego wzięła, zamiast te banialuki czytać.
HANIA:
To jest książka do francuskiego.
IDA:
I na co ci to? Czy ci ten francuski obiad ugotuje?
HANIA:
Mamo…
IDA:
Chodź, lepiej cerować cię nauczę.
HANIA:
Nie chcę tu mieszkać.
IDA:
Wojna jest, moja panienko. Wojna to wojna.
HANIA:
Nawet jak by nie było…
2
IDA:
Jak by nie było wojny, po co byśmy się tu chowali jak szczury?
HANIA:
Nie o to chodzi.
IDA:
Sama nie wiesz, o co ci chodzi. Najlepiej robotą się zająć.
HANIA:
Mogłabym mieszkać w Paryżu…
IDA:
Zostaw tę książkę. Czy komuś czegoś od czytania przybyło? Masz,
nawlecz igłę.
HANIA:
Nie chcę. Zapisałabym się na Sorbonę.
IDA:
Musisz umieć cerować. Kto to widział, żeby taka duża dziewczyna igły w
ręce nie umiała utrzymać. Kto cię będzie chciał? Jeszcze oślepniesz od
tego czytania i jak potem igłę nawlec?
HANIA:
Na historię sztuki. Albo na filozofię.
IDA:
Kobieta musi umieć mężowi skarpetki zacerować. Przecież teściowa cię
wyśmieje…
HANIA:
Nie będę miała teściowej.
IDA:
Będziesz, będziesz. Co to, jeden tylko chłopak na świecie?
HANIA:
Nie będę niczego cerować!
Wchodzi Samuel.
SAMUEL: Ciszej. Jeszcze ktoś usłyszy.
Hania bierze książkę i wychodzi.
IDA:
Zrób coś.
SAMUEL: Musisz dać jej trochę czasu.
IDA:
Żyć trzeba.
SAMUEL: Chodź. Chodź… (przytula ją)
IDA:
Sól się kończy.
SAMUEL: Jutro Basia przyprowadzi Gajewskich, to poprosimy, żeby nam przyniosła.
IDA:
Co to za ludzie? Ci Gajewscy?
SAMUEL: Mówiłem ci. Znajomi Mietka.
3
IDA:
Znajomi, znajomi. Kto to widział z obcymi mieszkać? Gdyby nie to, że
kończą nam się pieniądze, w życiu bym się nie zgodziła.
SAMUEL: Będzie dobrze.
IDA:
Jeszcze z tego kłopoty będą, zobaczysz.
SAMUEL: Jakie kłopoty? Już przestań.
IDA:
Z wojną też tak było. Mówiłam: „będzie wojna, będzie wojna”. Nikt mnie
nie słuchał. Zawsze to samo.
SAMUEL: No i widzisz, co narobiłaś? Wykrakałaś.
IDA:
Wszystko zawsze moja wina.
SAMUEL: Nic na to nie poradzę.
IDA:
Salek?
SAMUEL: Tak?
IDA:
A jak oni nas zamordują, jak będziemy spali?
SAMUEL: Co jeszcze wymyślisz?
IDA:
Znasz tych ludzi? Znasz ich?
SAMUEL: Ludzie jak ludzie.
IDA:
O tak. Hitler też człowiek.
SAMUEL: No dobrze, nie przyjmiemy ich. Skąd weźmiemy pieniądze?
IDA:
A czy ja mówię, żeby ich nie przyjmować? Trzeba sobie pomagać. Pościel
im naszykowałam.
SAMUEL: Przyjdą zaraz po zmroku.
IDA:
Ale przecież jeszcze szwaczki będą.
SAMUEL: Jutro jedenasty listopada. Mietek dał im wolne.
IDA:
Ten to zawsze bystry był.
SAMUEL: Zrób coś do jedzenia, pewno głodni będą.
IDA:
Ryżu przydałoby się kupić. I groch trzeba przebrać, bo chyba
robaczywieje. Żadnego pożytku z tej dziewczyny. Tylko książki i książki.
4
SAMUEL: Niech się uczy. Szkoda, że Dudel takiego ciągu do książki nie ma.
IDA:
Ja szkoły nie kończyłam i żyję.
SAMUEL: Zdolny jest. Na inżyniera mógł się kształcić.
IDA:
Chłopak to chłopak. A ona? Na co jej to? Męża dobrego jej trzeba. Dzieci
urodzić. A nie fiu-bździu.
SAMUEL: Tak ci się do bycia babcią spieszy? (obłapia ją)
IDA:
Eee... Tobie zawsze tylko jedno w głowie.
SAMUEL: Bo do babci to ci jeszcze daleko.
IDA:
Salek, uspokój się.
SAMUEL: To źle, że mi się własna żona podoba?
IDA:
Lepiej niż jak cudza.
SAMUEL: Znowu zaczynasz?
IDA:
Puść mnie.
SAMUEL: Czy to się kiedyś skończy?
IDA:
Nie ja to zaczęłam.
SAMUEL: I co? Tak będzie aż do końca świata?
Długa pauza. Wchodzi Hania, dostrzega napięcie między rodzicami.
HANIA:
Nie ma wody.
IDA:
Znowu?
HANIA:
Co się stało? (ma na myśli sytuację między matką a ojcem)
SAMUEL: Pewnie motor się zaciął. Zaraz zobaczę. (wychodzi)
HANIA:
Pokłóciliście się?
Ida tylko macha na to ręką.
HANIA:
Nie jestem dzieckiem, możesz mi powiedzieć.
IDA:
Nic się nie stało. Pomóż mi, nie mogę nawlec igły.
HANIA:
Martwisz się o Dawida? O to chodzi?
5
IDA:
Od dziecka – milion pytań.
HANIA:
I dlatego tak ci się ręce trzęsą?
IDA:
Nawlokłaś?
HANIA:
Jak my tu będziemy mieszkać w sześć osób?
IDA:
Jakoś się zmieścimy. Posprzątałaś łazienkę?
HANIA:
Nie ma wody.
IDA:
Ojciec zaraz naprawi. Przydałoby się trochę nowych skarpet, wszystkie
dziurawe.
HANIA:
Wydaje mi się, że całe życie tu siedzimy.
IDA:
Masz, nawlecz mi jeszcze jedną.
HANIA:
A jak tam już nic nie ma?
IDA:
Gdzie „tam”?
HANIA:
Za oknem.
IDA:
Bzdury gadasz.
HANIA:
Nie ma Heli, nie ma cioci Ryfki, nie ma starego Aarona. Nie lubiłam go.
Zawsze brzydko pachniał.
IDA:
Jak to starzy ludzie.
HANIA:
Nie chciałam, żeby brał mnie na kolana.
IDA:
To nie był twój dziadek.
HANIA:
Kiedyś schowałam mu okulary. Łaził jak nietoperz po całym domu.
IDA:
Jak tak można?
HANIA:
To było śmieszne.
IDA:
Trzeba szanować starszych. Starszym zawsze należy się szacunek,
zapamiętaj to sobie.
HANIA:
Jak można szanować kogoś, kto cię do czegoś zmusza?
IDA:
Nie tak byłaś chowana. Starszych trzeba szanować.
6
HANIA:
Hitler jest od ciebie starszy. Szanujesz go?
IDA:
Hitler to Hitler. Podaj mi nożyczki.
HANIA:
Ale jest starszy.
IDA:
Co w ciebie dzisiaj wstąpiło?
HANIA:
Po prostu chcę wiedzieć.
Wchodzi Samuel.
SAMUEL: Co chcesz wiedzieć?
HANIA:
Czy mama szanuje Hitlera.
IDA:
Widzisz, do czego to twoje wychowanie doprowadziło?
SAMUEL: Nie rozumiem. O co tu chodzi?
HANIA:
Dlaczego mnie traktujecie, jakbym miała trzy lata?
IDA:
Uspokoisz się wreszcie? Idź, posprzątaj łazienkę. (do Samuela) Co z tą
wodą?
SAMUEL: Naprawiłem.
HANIA:
Ciągle jakieś tajemnice. (wychodzi)
SAMUEL: O co jej chodzi?
IDA:
Mnie pytasz? Nie siadaj mi tutaj, nie widzisz, że szyję?
Samuel wychodzi, Ida zostaje sama. Płacze.
Scena druga
Samuel słucha radia przez słuchawki, wbija szpilki w mapę na ścianie.
Wchodzi Ida.
IDA:
Salek…
Samuel daje jej znak, że musi posłuchać jeszcze chwilę. Wreszcie zdejmuje
słuchawki.
7
SAMUEL: Amerykanie są w Afryce. Ta wojna niedługo się skończy.
IDA:
(ma na myśli Gajewskich) Już dawno powinni być. Zaraz godzina
policyjna.
SAMUEL: Może coś ich zatrzymało.
IDA:
A jak ich złapali?
SAMUEL: Basia wie, co robi.
IDA:
Chciałabym mieć twoje nerwy.
Słychać przytłumiony dzwonek do drzwi, to umówiony sygnał.
SAMUEL: Widzisz? Są.
Wbiega Hania.
HANIA:
Przyszli?
SAMUEL: Pomóż mi otworzyć.
Odblokowują drzwi. Wchodzą Zofia, Basia i Bruno. Basia ubrana
najskromniej, Zofia i Bruno bardzo eleganccy. Na widok Bruna Hania
ucieka w głąb mieszkania.
BASIA:
Dobry wieczór. Zostawiam państwa Gajewskich i lecę, zaraz godzina
policyjna.
IDA:
To na zakupy. Soli nam kup koniecznie.
Ida wtyka Basi w rękę kartkę i pieniądze.
ZOFIA:
Dziękujemy, leć Basieńko. Poradzimy sobie.
BASIA:
Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Jak tylko pani mąż się pojawi,
to go przyprowadzę. Dobranoc!
INNI:
Dobranoc.
Basia wybiega.
IDA:
Proszę, proszę, niech państwo siadają.
ZOFIA:
(przedstawia się) Gajewska. A to mój syn, Bruno.
SAMUEL: Zygielbojm. Samuel. A to moja żona, Ida. Jest jeszcze nasza córka, Hania...
8
Samuel rozgląda się, ale Hani nie ma.
IDA:
Głodni państwo?
SAMUEL: Nie pytaj, tylko nakładaj.
ZOFIA:
Dziękujemy, że zgodzili się państwo nas przyjąć.
IDA:
Musimy sobie pomagać, prawda?
ZOFIA:
Już myśleliśmy, że nie dotrzemy. Chyba ktoś nas śledził. Trzy godziny
jeździliśmy po mieście.
BRUNO:
Zgubiliśmy ich.
IDA:
A co stało się z pani mężem?
ZOFIA:
Rano poszedł na spotkanie i nie wrócił. Mam nadzieję, że nie trafił na
kocioł albo na łapankę. Nie mogliśmy tam zostać ani dnia dłużej...
Musieliśmy...
SAMUEL: Na pewno się znajdzie.
Ida stawia jedzenie na stole.
BRUNO:
Ale jestem głodny…
IDA:
Państwo jedzą, póki gorące.
ZOFIA:
Przytulnie tu.
SAMUEL: Przed wojną miałem tu kantorek.
IDA:
(kąśliwie) Z łóżkiem, na wypadek jakby się nagle zmęczony poczuł.
ZOFIA:
To pański zakład? Za ścianą. Był?
SAMUEL: Tak.
IDA:
Pani je, bo wystygnie.
ZOFIA:
Wydawało mi się… (milknie) No tak, Basia mi mówiła… Przepraszam.
IDA:
Ryżu przydałoby się kupić. I kaszy. Kasza się skończyła.
SAMUEL: A jak państwo radzili sobie w getcie? Podobno tam straszny głód.
ZOFIA:
Jak ktoś ma pieniądze, wszystko można kupić, wszystko się znajdzie.
Nawet szampan i kawior.
9
IDA:
Kawior?
ZOFIA:
Jakoś dawaliśmy sobie radę. Mąż posprzedawał udziały…
IDA:
(do Bruna) Już wszystko zjadłeś? No toś musiał być głodny. Chcesz
dokładkę? (Bruno kiwa głową, Ida nakłada mu drugą porcję)
ZOFIA:
Bruno…
IDA:
Przecież to kawał chłopa, jeść musi.
ZOFIA:
(uśmiecha się w podziękowaniu) Nie boją się państwo, że krawcowe coś
usłyszą?
SAMUEL: Tu grube mury są, a szafa z materiałami jeszcze dodatkowo tłumi. Ledwo
maszyny słychać.
ZOFIA:
W getcie była taka rodzina, która pół roku w pięć osób w szafie mieszkała.
Na Marszałkowskiej chyba.
IDA:
Człowiek jak żyć chce, to wszystko zniesie.
ZOFIA:
A w getcie... Głód, wszy… Tyfus.
IDA:
Salek jak tylko się dowiedział, że geto robią, od razu nas tu ulokował.
ZOFIA:
Ma pani bardzo mądrego męża.
Ida jest zadowolona, ale prycha z pogardą.
SAMUEL: Dobrze, że Mietek się zgodził. (wyjaśnia) Ojciec Basi.
IDA:
Jeden pomoże, a drugi na Gestapo doniesie.
ZOFIA:
Najgorzej, jak się trafi na „przyjaciela”.
SAMUEL: „Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam.”
ZOFIA:
Tak, tyle że wrogów to ostatnio za dużo mamy.
SAMUEL: W radio mówili, że Amerykanie wylądowali w Afryce…
BRUNO:
(przerywa mu) Tu jest radio?!
ZOFIA:
Bruno…
BRUNO:
Przepraszam.
ZOFIA:
Przecież za radio można...
10
SAMUEL: Żydom i tak nie wolno tylko istnieć. Wszystko inne im wolno.
BRUNO:
Kryształkowe czy lampowe?
SAMUEL: Co, BBC chciałbyś posłuchać? Lampowe, superheterodyna.
BRUNO:
Już nie pamiętam, kiedy słuchałem radia. Mógłbym…?
SAMUEL: Jasne. Chodź, zobaczymy, co uda nam się złapać.
Idą do radia.
ZOFIA:
Chłopcy…
IDA:
Czy mają pięć lat, czy pięćdziesiąt, zawsze to samo. A my? Stare od
urodzenia.
ZOFIA:
Zawsze chciałam mieć córkę.
IDA:
Moja matka mówiła: nie wierz chłopu ani psu.
Pauza.
ZOFIA:
Ciężkie czasy nam nastały…
IDA:
Basia mówiła, że w gecie ludzie z głodu na ulicy umierają.
ZOFIA:
I dorośli, i dzieci. Jak kto wyjdzie ze sklepu z chlebem, zaraz haper się
rzuca i w ten chleb wbija zęby. Nie sposób takiego odpędzić.
IDA:
Biednemu zawsze wiatr w oczy. A niektórym to i dobrze zrobi, wreszcie
życia prawdziwego zasmakują, a nie tylko futra i kawiory. Hania! Hania,
chodź, ze stołu sprzątnij.
Wchodzi Hania.
HANIA:
Dobry wieczór.
IDA:
Nie bój się, pani hrabina nie gryzie.
ZOFIA:
Nie jestem hrabiną…
HANIA:
Pani taka elegancka…
IDA:
Widzisz, niektórym nawet we wojnę się powodzi. U nas zawsze ledwo
koniec z końcem można było związać.
ZOFIA:
Mój mąż przed wojną miał dużą firmę. Importowali drewno i papier. Z
całego świata.
11
IDA:
A mało to u nas drewna? Ile lasów...?
HANIA:
(do matki) Nie byliśmy tacy biedni. (do Zofii) Chciałam iść na studia, na
uniwersytet. Tata powiedział…
IDA:
Nie zaczynaj.
HANIA:
Przecież tata powiedział…
IDA:
Lepiej pozmywaj naczynia. I spać idź, późno już.
ZOFIA:
Ja żałuję, że nie studiowałam.
IDA:
Państwo to może sobie na uniwersytety pozwolić. Normalni ludzie fach w
ręku muszą mieć. Lepiej żeby się szyć nauczyła. Męża dobrego znalazła.
ZOFIA:
Mamy dwudziesty wiek. Kobiety chcą być bardziej samodzielne.
IDA:
I co im z tej samodzielności?
HANIA:
Skłodowska dostała Nobla.
IDA:
Ja tam w Nobla nie wierzę. Ile pani zna takich Skłodowskich? Jedna Nobla
dostanie, tysiąc innych w biedzie żyje. Ja tam wolę, żebyś ty normalnie
żyła. (do Zofii) Co jej przyjdzie z tego uniwersytetu?
ZOFIA:
Kobiety robią różne rzeczy. Prowadzą interesy, uczą dzieci, piszą książki,
nawet latają samolotami.
IDA:
Jeszcze tego brakowało! Ludziom się już zupełnie w głowach
poprzewracało. Kto to widział, baba w samolocie?!
ZOFIA:
Ja tylko mówię…
IDA:
Moje dzieci na samolotach latały nie będą, o nie. Ja bez tego żyję, oni też
przeżyją.
ZOFIA:
Świat się zmienia. Jak ta wojna się skończy…
IDA:
(znów jej przerywa) Jak wojna się skończy, to dzieci rodzić trzeba,
pracować, a nie fiu-bździu.
HANIA:
Ja bym chciała świat zobaczyć.
ZOFIA:
I bardzo słusznie. Na Warszawie świat się nie kończy.
IDA:
Mnie nie stać na podróże.
HANIA:
Bo nie pracujesz.
12
IDA:
Mało to roboty w domu? Kobieta jest od tego, żeby o męża dbać, dzieci
wychować…
HANIA:
Mamo, ty znowu to samo. Już ci mówiłam, nie wyjdę za mąż.
Hania wychodzi.
ZOFIA:
Taki wiek, przejdzie jej.
IDA:
Pani nie wie, jakie to uparte. Ja nie wiem, co z nią będzie.
ZOFIA:
Wojna się skończy, pozna jakiegoś kawalera, zakocha się…
IDA:
Narzeczonego jej zabili. Zaraz na początku wojny. Poszedł dla niej
kwiatków narwać i go Niemiec zastrzelił.
ZOFIA:
O Boże…
IDA:
A tak. Coś mu się nie spodobało i tyle.
ZOFIA:
Biedne dziecko…
IDA:
Oni się od dzieciństwa razem prowadzali. Wszędzie razem, zawsze razem.
ZOFIA:
To tak jak my z Bronkiem. Moim mężem.
IDA:
Ale gdzie on tam na męża! U nich taka bieda była, że piszczało. Cały rok w
jednych portkach latał. Pisma też studiować nie chciał. Gdzie taki na męża?
Tylko wiersze w głowie. Kto z wierszy wyżyje?
ZOFIA:
Jak się człowiek zakocha, pieniądze nie są ważne.
IDA:
Ale pani mąż pieniądze miał.
ZOFIA:
…
IDA:
Bogatego stać na miłość. Biedny musi kalkulować.
ZOFIA:
Na szczęście ludzie robią nie tylko to, co się im opłaca.
IDA:
Salek biedny był, ale fach w ręku miał. I z domu wyjść mogłam, matce
ulżyć.
ZOFIA:
Po wojnie wszystko będzie inaczej.
IDA:
Biedny zawsze będzie biedny, a bogaty, bogaty. Późno już, łóżka pójdę
pościelić. Spać iść trzeba.
Ida wychodzi. Zofia zostaje przez chwilę sama, potem pojawia się Bruno.
13
BRUNO:
Złapaliśmy Paryż. I Londyn! Coś się stało?
ZOFIA:
Oczy mnie bolą.
BRUNO:
Ta ich córka to jakaś dzikuska, widziałaś ją?
ZOFIA:
Nie zaczynaj, mało mieliśmy kłopotów?
BRUNO:
Co ja takiego powiedziałem?
ZOFIA:
Po prostu idź spać.
BRUNO:
Jeszcze wcześnie… (pauza) Dobrze, dobrze, już idę.
Wychodzi. Zofia płacze.
Scena trzecia
Noc. Wszyscy śpią. Dzwonek do drzwi. Jeszcze jeden.
IDA:
Salek, obudź się. Salek…
SAMUEL: Co się dzieje?
IDA:
Ktoś do drzwi się dobija.
SAMUEL: Śniło ci się. Śpij.
Znów dzwonek.
IDA:
Słyszałeś?
SAMUEL: Która godzina?
IDA:
Druga. Może to Basia?
SAMUEL: Na pewno nie.
IDA:
Przecież jest godzina policyjna.
SAMUEL: Ciii…
14
Nasłuchują przez chwilę.
IDA:
To pewno ten szmalcownik, co za Gajewskimi chodził. Męża wydał, a
teraz tutaj za nimi przylazł. Co to będzie?
SAMUEL: Cicho. Chyba próbuje otworzyć drzwi…
IDA:
To wszystko przez nich. Mówiłam, żeby ich nie przyjmować? Mówiłam.
SAMUEL: Obudź wszystkich. Niech się ubiorą.
IDA:
Co my teraz zrobimy?
Zanim Ida zdąży wyjść, pojawia się reszta „domowników”.
HANIA:
Co się dzieje?
SAMUEL: Idź, ubierz się.
IDA:
Ktoś wszedł do zakładu.
ZOFIA:
Gestapo?
SAMUEL: Za cicho są na Gestapo.
ZOFIA:
Może szmalcownik?
BRUNO:
Basia mówiła, że go zgubiliśmy.
SAMUEL: Drzwi są zablokowane, tak łatwo się tu nie dostaną. Ubierzcie się.
BRUNO:
Ma pan broń?
SAMUEL: Broń?
BRUNO:
Karabin, pistolet.
SAMUEL: Mam czołg w szafie. Ubieraj się.
Wszyscy bezszelestnie się ubierają. Zza ściany dochodzą stłumione hałasy
plądrowania zakładu krawieckiego.
SAMUEL: Nie znajdą tej skrytki.
IDA:
Jak kto szuka, wreszcie znajdzie.
Hania przynosi z kuchni duży nóż, daje go Brunonowi.
BRUNO:
Jest nas pięcioro, nie damy się.
15
Hałasy się nasilają.
SAMUEL: Ciii…
Wszyscy zastygają w bezruchu. Hałas trwa jeszcze chwilę, po czym słychać
głuche trzaśnięcie i zapada cisza. Bohaterowie nasłuchują przez moment.
ZOFIA:
Poszli?
IDA:
Może nas usłyszeli?
SAMUEL: Chyba było słychać trzaśnięcie drzwiami.
BRUNO:
Może udają, że wyszli, żebyśmy sami wyleźli?
HANIA:
Kto to mógł być?
IDA:
Ciii… Chyba coś słyszę…
SAMUEL: Musimy pójść sprawdzić, co tam się stało.
IDA:
O nie, nie, nie. Po moim trupie.
SAMUEL: Mamy tak tu siedzieć do rana?
IDA:
Przyjdą szwaczki, to się wyjaśni.
SAMUEL: Nie ma mowy. Bruno, idziesz ze mną?
(…)
Aby zamówić pełną wersję sztuki, napisz mail lub skorzystaj z formularza na stronie www.
© Rubi Birden
www.rubi.pl
16

Podobne dokumenty