Marsze rekonstrukcyjne

Transkrypt

Marsze rekonstrukcyjne
Marsze rekonstrukcyjne
część 1
Wraz z Kolegami z Kompanii Woltyżerów udało nam się już kilkakrotnie
przejść dłuższe dystanse w różnych warunkach pogodowych. Dwukrotnie
pokonaliśmy dystans z Warszawy do Opinogóry (około 90 km) w upalnym
sierpniowym słońcu po czym wzięliśmy udział w trzydniowym biwaku
i bitwie. Raz przeszliśmy około 25 km w grudniu po czym „z marszu”
wzieliśmy udział w bitwie w Pułtusku. Odbylismy też kilka pomniejszych
marszów na dystansach 15-20 km połaczonych z małymi ćwiczeniami
musztry czy ogniskiem.
Pod koniec 2007 roku odbył się kolejny marsz rekonstrukcyjny. Tym
razem była to próba odtworzenia marszu w warunkach terenowych
i pogodowych kampanii 1807 na terenach dzisiejszych Mazur. Założeniem
imprezy było pokonanie dystansu 50 km w ciagu dwóch dni, w pełnym
rynsztunku i z noclegiem w listopadowym lesie. Eksperyment wykazał
niezdolność przeciętnych rekonstruktorów do przetrwania „takich trudów”.
Warto zapytać - dlaczego?
Większość uczestników marszu zdecydowała po pierwszym etapie (25 km),
że nie są w stanie nawet biwakować w lesie i wrócili przygotowanymi
samochodami do ośrodka, który był naszą bazą. Kilku musiało zejść z trasy
już w 1/3, głównie z powodu poranionych przez złe buty stóp.
Pogoda mimo pory roku była doskonała, było ciepło i słonecznie, nawet
kiedy przez kilka kilometrów szliśmy po pozbawionym drzew wzgórzu
wiatr nie był zbyt uciążliwy, nie mówiąc o lesie, w którym chwilami było
wręcz za ciepło. Przed zmrokiem spadł drobny śnieg, który natychmiast
niknął w zachodzacym słońcu. Noc na biwaku była najpierw gwiaździsta
i chłodna ale koło godziny 3 pojawiły się chmury i ociepliło się znacznie.
Co właściwie stanowiło przeszkodę, która pozbawiła 70% uczestników sił
i chęci do dalszego marszu?
Jedną z głównych przyczyn, był oczywiście brak kondycyjnego
przygotowania. To jest normalne i oczywiste, że przeciętny człowiek
w dzisiejszych czasach nie pokonuje dziennie 25 kilometrów na piechotę,
ani tym bardziej nie robi tego z dwudziestokilkukilowym wyposażeniem
żołnierza piechoty Księstwa Warszawskiego.
To kwestia kilku tygodni stopniowych przygotowań i rezygnacji z samochodu i komunikacji miejskiej pomiędzy domem a najbliższym centrum
handlowym, na rzecz dziarskich spacerów. Normalna sprawa.
www.kompaniawoltyzerow.pl
Kolejna, moim zdaniem stanowczo istotniejsza.
Dobór ubrań. Przepisowy ubiór piechura tamtych czasów składał się z różnych części, noszonych w różnych wariantach i w zależności od rozkazu,
funkcji, a czasem możliwości.
Należy założyć, że o tej porze roku (połowa listopada) żołnierze nosili już
ubiory zimowe, czyli oprócz złożonego zestawu bielizny powinny to być
sukienne spodnie, kurtka, lejbik, a nawet płaszcz. Jednak trzeba pamiętać,
że mimo możliwości posiadania tych ubiorów, nie trzeba było wszystkich
mieć na sobie. Analizując skład tych którzy przetrwali marsz w należytej
kondycji dochodzę do wniosku, że kolejną ważną przyczyną wycofania
się było przegrzanie żołnierzy. Wszyscy, którzy skarżyli się na skrajne
wyczerpanie pokonali ten dystans w pełnym rynsztunku i w płaszczach
na sobie, mimo dobrej pogody. Sądzę, że płaszcz był używany w o wiele
gorszych warunkach, a przy tej pogodzie spowodował tylko niepotrzebną
stratę energii, a z kolei w czasie postoju, kiedy przepocony pod płaszczem
rekonstruktor przez chwilę siedział w mokrej koszuli i kurtce z lejbikiem
pod płaszczem - narażał się na nagłe wychłodzenie.
Sądzę, że wyruszając w drogę o świcie należy spodziewać się, że temperatura
wzrośnie w miarę maszerowania. W dodatku oczywiste jest, że równomierny
wysiłek maszerowania podnosi temperaturę organizmu i po pół godzinie
jednostajnego pokonywania trasy niezależnie od pogody robi się ciepło.
Tym razem potwierdziłem swoje dotychczasowe spostrzeżenia i sądzę,
że optymalnym ubiorem w takiej sytuacji jest rozpięta kurtka, założona
na lejbik i koszulę. Kurtkę można rozpiąć i jej dolną część przełożyć nad
lederwerkami, tak by najbardziej narażone na przegrzanie plecy miały
trochę „oddechu”. (To samo stosujemy latem, tyle, że wtedy pod kurtką
może być już tylko koszula). Na szyi trzeba mieć halsztuk, ale nie warto
zakładać szalika. Ręce trzeba okryć rękawicami, mimo, że nie ma rękawic
w regulaminie. Oczywiście najlepsze są rękawice z obciętymi palcami, tak
żeby można było sprawnie i w każdej chwili posługiwać się bronią. Jesienny
i zimowy wiatr po krótkim nawet marszu sprawia, że dłonie kostnieją i wtedy
obsługa zamka skałkowego będzie jeszcze trudniejsza niż w jednopalczastej
rękawicy.
Warto też wspomnieć o tym co z ubrań winno być w plecaku lub chlebaku.
Regulamin Służby Obozowej określa części garderoby jakie może
posiadać żołnierz i warto się do tego stosować. W tych zaleceniach jest
nie tylko majestat przekazu historycznego ale i zwykły ludzki rozsądek
i doświadczenie.
www.kompaniawoltyzerow.pl
Koszula na zmianę.
Niby nic a jednak... po dwudziestu kilometrach marszu koszula jest mokra
od potu, nawet jeśli na dworze jest zimno. Wtedy zmiana koszuli może
uratować nas zarówno przed przeziębieniem jak i przed nagłą utratą chęci
nocnego biwakowania.
Czechczery i skarpety na zmianę w plecaku, dają pewność że jeśli będzie
nam zimno w kalesonach, pończochach to zawsze jeszcze możemy założyć
dodatkową warstwę płótna na nogi.
Chustki, ściereczki, szaliki pomagają nie tylko owinąć głowę czy obwiązać
się w pasie kiedy robi się bardzo zimno ale ułatwiają też przechowywanie
drobnych przedmiotów które można w nie pozawijać.
Tym razem pokusiłem się o zabranie dodatkowej pary butów, bo te które
miałem na nogach, były nowiutkie i obawiałem się kłopotów z nimi.
Kłopotów nie było, ale nawet nie wyobrażacie sobie uczucia spokoju jakie
miałem gdy oceniłem już, że plecak nie jest wcale dużo cięższy a jak tylko
miałbym potrzebę to mogę zrzucić nowe buciory i wrócić do rozchodzonych
i wygodnych.
Pod pokrywą plecaka powinien być złożony siennik. To nie tylko siennik.
Faktycznie ma być równocześnie workiem na dodatkowe jedzenie,
nakryciem na biwaku i spełniać może jeszcze wszelkie inne zadania jakie
wymyślimy dla dwumetrowego płóciennego wora.
Następna ważna sprawa, związana z poprzednią, ale dotyczy głównie
Polaków... Nasze czapki. Są ciężkie i nieporęczne. Zmuszają do ustawicznego
korygowania pozycji głowy, tak by nie zsuwały się z niej, nawet jeśli mają
zapiętą podpinkę. Dla słabszych żołnierzy wytrzymałość na obciążenia
wywołane przez naszą rogatywkę kończy się już po godzinie marszu.
Później staje się to rosnącą męką i owocuje kilkudniowym bólem szyi.
Przy założeniu, że mamy do przejścia długi dystans należy czapkę
przytroczyć do plecaka, a na głowę wbić furażerkę, która nie dość, że jest
lżejsza, to dodatkowo jest cieplejsza. Tylko tu znowu należy pamiętać o kilku
zasadach. Regulamin Służby Obozowej Księstwa Warszawskiego zabrania
troczenia czegokolwiek do karabinu, ładownicy oraz zakładania ekwipunku
w taki sposób, który utrudniałby sięgnięcie do ładownicy czy oddanie
strzału. Więc jedyne miejsca, w których można by przewiesić rogatywkę
to albo na płaszczu, na górze plecaka, albo lewe biodro nad tasakiem, lub
u fizylierów nad chlebakiem. Trzeba też pamiętać o tym, że rogatywka
nie powinna być mocowana za podpinkę. Automatycznie narzuca się po
kilku godzinach marszu zdjęcie rogatywki i zawieszenie jej za podpinkę
na karabinie bądź na tasaku. Jak już pisałem na karabinie nie możemy
nic mocować. Zawieszenie zaś czapki za podpinkę, czasem zwaną łuską,
www.kompaniawoltyzerow.pl
na uchwycie od tasaka spowoduje po kilku godzinach marszu dewastację
podpinki, najprędzej wyrwiemy mocujące ją do otoku guzy, a z czasem
pogną się i odpadną, narażone na ustawiczne stukanie i gięcie, pojedyncze
blaszki łusek. Ja proponuję obwiązanie sznurkiem czapki w taki sposób, by
wisiała wlotem w górę, byśmy nie pogubili drobnych przedmiotów, które
można przechowywać w zawiązanym mieszku w kwaterze czapki. W tej
pozycji przewieszam ją z prawego ramienia na lewe biodro, tak, że tworzy
ona niekłopotliwy w marszu pakunek.
W każdym marszu ważne sa buty. Nawet współcześni turyści-wędrownicy
składają się głównie z butów. Niestety buty z epoki napoleońskiej nie są
najwygodniejsze. Są z grubej sztywnej skóry. Podeszwa jest zlepkiem kilku
warstw sztywnych płatów skórzanych połączonych kołkami drewnianymi
i rzędami ciężkich gwoździ. Nawet kiedy idziemy leśną drogą to odczuwamy
to jakbyśmy tupali po asfalcie. Tu ważne są warstwy skarpet, pończoch, onuc,
które zgodnie z regulaminem powinniśmy mieć na nogach. tak naprawdę im
wierniej z regulaminem postępujemy, tym lepiej dla naszych stóp. Z mojej
praktyki wynika też, że bezwzględnie trzeba unikać marszów po asfalcie
i współczesnych chodnikach. Nawet krótki tupot po twardej nawierzchni
naraża nogi na niepotrzebne urazy i odbiera chęć do dalszego wędrowania.
Tym razem mieliśmy krótki etap marszu przez wiejską asfaltówkę pod
koniec trasy i sądzę, że dla wielu osób był to poważny „cios” zważywszy,
że mieli już za sobą około 20 km marszu.
Dla kilku maszerujących wielkim problemem stał się wadliwie wykonany
plecak. Chodzi o złe osadzenie pasów, które powoduje nienaturalne wygięcie
ramion w tył, lub czasem nawet w górę. Podobny efekt daje zbyt wąski
w ramionach mundur, czego sam doświadczyłem na tegorocznym Austerlitz.
Krótki przemarsz w takich warunkach jest do zniesienia, ale po kilku
godzinach stale i nienaturalnie wygięte ramiona sprawiają ból. Dodatkowo
narażają uwypuklone obojczyki na bolesne tarcie lederwerków. Warto
przed marszem przeanalizować pozycję plecaka. Pamiętajmy, że można ją
regulować na kilka sposobów. Przede wszystkim pasy od plecaka powinny
mieć u dołu po trzy dziurki do zapięcia kołeczków, co pozwala na regulację
długości. Po drugie przeważnie w naszym środowisku przeplatamy pasy
od plecaka, przez troczki mocujące koc lub płaszcz do klapy plecaka.
O ile plecak mamy zrobiony właściwie, to pomaga to utrzymać go w pionie
i wpływa na bardziej „schludny” wygląd żołnierza. Jednak jeśli plecak ma
pasy zbyt krótkie, lub wszyte za wysoko, to skutkuje niewygodą. Wtedy lepiej
nie przeplatać pasów przez troczki. Nie mamy żadnych źródeł mówiących,
www.kompaniawoltyzerow.pl
że trzeba było nosić plecak w jeden albo drugi sposób. Wynika to raczej
z praktyki i preferencji poszczególnych żołnierzy. Oczywiście plecak
którego pasów nie przewleczono przez troczki odchyla się od ramion i styka się z plecami tylko pod łopatkami, co jest przydatne jeśli jest goraco, ale
też utrudnia to bardzo manewry w szyku, bo odstający plecak zachacza się
podczas zwrotów, szczególnie przy zwrocie w tył.
Ważny jest również sposób troczenia i pakowania plecaka i reszty ekwipunku. W zasadzie ogólnie zauważalna w epoce tendencja wymuszała
troczenie „wzwyż”, tak by żołnierz nie zajmował więcej niż jedną stopę
od plecaka w tył i przód. W przeciwnym razie należało by zmienić całą
teorię ówczesnych manewrów. Należy więc troczyć koce i płaszcze nad
plecakiem, zgodnie zresztą z konstrukcją plecaka, który właśnie na szczycie
pokrywy ma wszystkie uchwyty do troczków. Oczywiście część rzeczy
zmuszeni jesteśmy nieść w chlebaku lub worku na lewym biodrze bądź pod
plecakiem, ale w tym wypadku warto poświęcić chwilę na sprawdzenie czy
nasze pakunki nie uniemożliwią zwrotów w szyku, jeśli trzeba byłoby takie
manewry zrobić.
W marszu ważna jest również dyscyplina. Nie jest to jednak równoznaczne
z ciągłym strofowaniem żołnierzy i wydawaniem absorbujących poleceń.
Trzeba ustalić cel marszu. Określić długość i częstotliwość postojów, tak by
każdy miał poczucie jasnych kryteriów i pokonywał trasę znając ogólnie jej
harmonogram i mogąc psychicznie przygotować się na kolejne etapy oraz
rozłożyć siły. Trzeba żeby oficer znał i stosował zasady komenderowania
w drodze i nie męczył niepotrzebnie ludzi marszem w szyku ścisłym, ale
też by nie dopuścił do rozprzężenia przesadną swobodą. Krok podróżny
powinien być normą na całej trasie, z równoczesnym zachowaniem
porządku i pozycji pojedynczych ludzi w szyku. Dla swoistej „higieny”
psychicznej” należy też zmieniać co jakiś czas funkcje pojedynczych
ludzi, tak by kolejne wykonywane zadania odwracały ich uwagę od
niewygód. Oczywiście rozsądne jest podzielenie sił na Awangardę, Siły
Główne i Ariergardę, ale trzeba też pamiętać o wzbogaceniu funkcji wobec
pojedynczych członów pochodu, by monotonia marszu w siłach głównych
nie zdusiła optymizmu w żołnierzach lub ustawiczne podążanie z tyłu szyku
nie znudziło. Wydaje mi się ze żołnierz znudzony jest bardziej podatny na
zmęczenie i zniechęcenie.
O ile wiem dla większości maszerujących był to pierwszy przemarsz tego
rodzaju. Mimo to wzbogacono go o kilka zadań, które wprawdzie częściowo
mogły zagłuszyć wspomnianą monotonię, ale przy „ogromie” wyzwania
www.kompaniawoltyzerow.pl
jakim jest sama trasa mogły być nadmiernym obciążeniem. Poza tym
zajmowały większość czasu pozornie przeznaczonego na postój. Sądzę
że ten aspekt należałoby przemyśleć i spróbować w przyszłości dostosować
go do możliwości ogółu maszerujących. Po marszu rozmawiałem
na jego temat z kilkoma uczestnikami, jeden z nich ujął sprawę
w ten sposób: „Jeśli chcemy utrzymać atrakcyjność marszu trzeba
go skrócić, jeśli zaś chodzi o dystans - wprowadzić ścisłą dyscyplinę
czasową.” Zgadzam się z tym. Marsz wzbogacony o zadania staje się
wbrew dystansowi bardziej męczący niż dłuższy jednostajny marsz
z wyraźnie określonym czasem na postoje i wędrówkę. Oczywiście podczas
prawdziwych przemarszów żołnierze musieli wykonywać swoje normalne
zadania, czyli formować osłonę, sprawdzać okolicę i trasę przed kolumną
główną, regulaminowo zajmować teren zabudowany. Pewnie taki przemarsz
też byłby świetnym doznaniem... ale jeśli to ma być pierwszy czy drugi
przemarsz w karierze rekonstruktora lepiej skupić się albo na rzeczonym
długim dystansie, albo na ćwiczeniu szyku marszowego i zadań ale na
krotszej trasie.
Kolejna sprawa, moim zdaniem kluczowa, ale niepozorna. Mianowicie
świadomość pomocy. Impreza pod względem logistycznym zorganizowana
była wzorowo. Nie dałoby się tego zrobić lepiej. Przygotowana luksusowa
baza w ośrodku wypoczynkowym, dyżurujące całą dobę samochody dla
rezygnujących, zagwarantowane noclegi w sali kominkowej z dużym
telewizorem i prysznice. Każdy idąc miał świadomość że może tam wrócić
jeśli tylko poczuje się zmęczony... a po przejściu 25 kilometrów ze stertą
żelastwa na plecach każdy ma prawo poczuć się zmęczony. Moim zdaniem to
była jedna z głównych przyczyn tak łatwego poddania. W innych marszach
w jakich uczestniczyłem nie było nawet cienia szansy, że ktoś nam pomoże.
Mieliśmy blisko 100 km do pokonania, trzy dni czasu i nikogo kto czekałby
na nas z samochodem, który nas odwiezie jak stracimy siłę, ewentualnie
można było poszukiwać pomocy u miejscowych lub czekać na stopa czy
autobus w pobliżu trasy. Taka świadomość bardzo „zwiększa” możliwości
i odwleka decyzję o poddaniu.
Aspekt rekonstrukcyjny również skłaniałby chyba do tego by doświadczyć
nieco zmęczenia, bo ówcześnie tak długie marsze też wcale nie były
codziennością i tamci prawdziwi żołnierze też mieli odciski i bolały ich
nogi. A jednak maszerowali.
Może warto zorganizować zaplecze, ale nie informować uczestników
o udogodnieniach. Oczywiście to kwestia podejścia do zabawy, czy chcemy
trochę ryzykować, czy też bezwzględnie podstawową sprawą jest dla nas
komfort i absolutne bezpieczeństwo uczestników. Każda grupa wybiera sama.
www.kompaniawoltyzerow.pl
Niemniej marsz zorganizowany przez 3 Pułk Piechoty z Warszawy był
dla mnie najjaśniejszym punktem pośród wydarzeń rekonstrukcyjnych w
Polsce w roku 2007. Logistyka przekroczyła moje wszelkie oczekiwania.
Towarzystwo było doskonałe. Przedstawiciele wszystkich oddziałów
byli świetnymi kompanami i stworzyli świetny nastrój imprezy z celem
rekonstrukcyjnym ale nie bezdusznej i nie bezosobowej.
Chciałbym żeby takie imprezy dominowały w polskim kalendarzu wydarzeń
rekonstrukcych. No może z małym dodatkiem bardziej wymagających
spotkań dla miłośników regulaminowego samoudręczenia...
Woltyżer Nipi
www.kompaniawoltyzerow.pl

Podobne dokumenty