Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7)

Transkrypt

Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7)
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Biuletyn Miłośników
Dobrej Książki
nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
-1-
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
- Spis treści Od redakcji
Wywiady
Kapitalizm daje więcej wolności (Wywiad ze Stanisławem Michalkiewiczem)
Felietony
Mowa gór i język morza (ks. Jerzy Szymik)
Refleksje po święceniach (Paweł Pomianek)
Jaka opozycja? (Michał Wolski)
Państwowa tresura pożytecznych idiotów (Igor Belczewski)
Śmierć dla Tobina (Stefan Sękowski)
Od Czytelników
Świadectwo Matki (p. Maria)
Recenzje książek
Nawet jeśli nie sprzedasz lodówki... :-) – Joanna Nowakowska
(recenzja książki: Gringo wśród dzikich plemion)
Kapitalizm dla dzieci – Stefan Sękowski
(recenzja książki: Przygody Jonatana)
Kup sobie wolność – Emilia Fornalczyk
(recenzja książki: Bogata kobieta)
Miłosierdzia potrzebujemy do życia, bardziej niż… czegokolwiek! – Milena Mastalerek
(recenzja książki: Dziurawy kajak i Boże Miłosierdzie)
Książka, która leczy – Bartosz Buczacki
(recenzja książki: Pollyanna)
W obronie prawdy: jednoznacznie, ciekawie, zwięźle i kompetentnie – Paweł Pomianek
(recenzja książki: Odwaga prawdy. Spór o lustrację w polskim Kościele)
-2-
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Drodzy Czytelnicy!
Witam Was serdecznie w czerwcowym numerze naszego
Biuletynu!
Myślę, że już pierwszy rzut oka na spis treści, u naszych stałych
Czytelników, wzbudził refleksję: ten numer wyraźnie różni się od poprzednich. A i owszem,
bo po pierwsze zmieniły się proporcje: choćby w poprzednim numerze było aż 9 recenzji i
tylko 3 felietony. Dziś jest tylko 6 recenzji, ale za to aż 5 felietonów. Po drugie zaś dodaliśmy
nową rubrykę – „Od Czytelników” – co jest owocem przesłania do nas przez Panią Marię
przepięknego tekstu na temat wychowania.
W numerze nareszcie od dawna obiecywany wywiad ze Stanisławem Michalkiewiczem. Mam
nadzieję, że jego obszerność wynagrodzi długi czas oczekiwania.
Spośród felietonów szczególnie polecam tekst jednego z naszych nowych felietonistów Igora
Belczewskiego, który stara się ukazać alternatywę dla państwowej edukacji, jednocześnie
obnażając niedoskonałości tej ostatniej. Drugim stricte politycznym felietonem jest tekst
drugiego z debiutatów w Biuletynie Tolle Michała Wolskiego, który zastanawia się nad rolą
opozycji i zadaje pytanie, jak z jej pełnienia wywiązuje się Platforma Obywatelska.
Stefan Sękowski porusza sprawę kary śmierci, natomiast ja pozwalam sobie – w okresie gdy
w większości polskich diecezji jesteśmy krótko po święceniach prezbiteratu – na krótką
refleksję na temat kapłaństwa. Jako że jesteśmy już bardzo blisko okresu wakacji i
wypoczynku w taki właśnie klimat wprowadza nas felieton ks. prof. Jerzego Szymika, który
ukazuje głębokie treści duchowe, jakie kryją w sobie góry i morze.
Zestaw sześciu recenzji, to teksty, które pojawiały się w Tolle et lege w kwietniu i maju. Jest
ich mniej niż w poprzednich Biuletynach z dwóch względów. Po pierwsze dlatego, że ostatnio
rzeczywiście nieco mniej recenzji pojawia się na naszej stronie. Po drugie, ponieważ ich
miejsce zajęła większa liczba felietonów. Mniejsza ilość recenzji przekłada się jednak w tym
-3-
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
wypadku na zdecydowanie wyższą ich jakość. Wybrałem naprawdę absolutnie najlepsze
teksty w dodatku dotyczące samych kapitalnych książek, które otrzymały w Tolle et lege co
najmniej dwie gwiazdki.
Mam nadzieję, że w niniejszym numerze każdy z Was odnajdzie coś dla siebie. Oddając nowy
numer Biuletynu w Wasze czcigodne ręce, tradycyjnie kończę słowami: Bierzcie i czytajcie!
Paweł Pomianek
redaktor naczelny
***
-4-
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
- Wywiad -
Kapitalizm daje więcej wolności
Z PUBLICYSTĄ STANISŁAWEM MICHALKIEWICZEM
ROZMAWIA
PAWEŁ POMIANEK.
Paweł Pomianek: Podobnie jak nam, również Panu niewątpliwie bardzo zależy
na losie Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce. Czy wydarzenia ostatnich
tygodni napawają Pana optymizmem, czy wręcz przeciwnie?
Stanisław Michalkiewicz: Trochę mnie zmartwiły objawy pewnej bezradności na szczytach
polskiej hierarchii kościelnej, która nie potrafiła ani zapobiec skandalowi, ani nawet
zapanować nad biegiem wydarzeń. Paradoksalnie uważam to za skutek długiego pontyfikatu
Jana Pawła II, który de facto pełnił funkcję głowy Kościoła w Polsce, co przyzwyczaiło
formalnych jego zwierzchników do pewnej nieodpowiedzialności. I kiedy Jana Pawła II
zabrakło, to ta wyuczona bezradność dała o sobie znać. Na to nakłada się w dodatku walka
między dwiema partiami w Kościele: postępową i konserwatywną – o kształt katolicyzmu.
Wskutek tego Episkopat często ulega decyzyjnym paraliżom, które – jak w ostatnim
przypadku – musi rozładowywać Papież. Na dłuższą metą jest to sytuacja bardzo
niekorzystna i mam nadzieję, że ostatni skandal doprowadzi do jakiegoś przesilenia, bo jeśli
nie – to obawiam się, że Papież będzie musiał dokonać zasadniczej przebudowy polskiej
hierarchii kościelnej.
– Czy podobnie jak niektórzy duchowni, a zwłaszcza hierarchowie, uważa Pan,
że można mówić o jakimś rodzaju ataku na Kościół? O pewnej nagonce? Czy jest
szansa na wyleczenie „michnikowszczyzny”? A jeśli tak, to czy już wkrótce?
-5-
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
– Wykluczyć tego nie można, przede wszystkim dlatego, że przy tej okazji wiele środowisk
próbowało zrealizować własne cele. Na pewno środowiska „postępowe” chętnie przyłożyły
rękę do kompromitacji abpa Wielgusa, uchodzącego za postać reprezentatywną dla partii
konserwatywnej. Poza tym partia antylustracyjna próbowała wykorzystać skandal do
przeciągnięcia Kościoła na swoją stronę. Wreszcie środowisko konfidentów wśród
duchowieństwa też próbowało działać we własnym interesie, nie mówiąc już o wrogach
Kościoła. Ale trzeba powiedzieć wyraźnie, że gdyby JE abp Stanisław Wielgus nie miał
agenturalnego epizodu w życiorysie i gdyby nie próbował go ukrywać, to nie doszłoby do tego
skandalu. Wrogowie zawsze są i będą, więc trzeba przyzwyczaić się do ich istnienia i nie
dawać im pola do ataków, zwłaszcza skutecznych.
– W ostatnim czasie w zakończeniu swej prelekcji w Klubie Dyskusyjnym
lubelskiego KoLibra poddałem do dyskusji następującą kwestię: co zrobić z
osobami,
które
po
przeprowadzeniu
lustracji
okażą
się
tajnymi
współpracownikami bezpieki. Czy powinny one odejść z życia publicznego? A
jeśli taki ktoś jest np. biskupem, to co się z nim ma dalej stać? W sierpniowym
memoriale episkopat podkreśla, że potrzebne jest przebaczenie. Jakie jest Pana
stanowisko w tej sprawie?
– Nic nie trzeba robić. Lustracja nie jest aktem zemsty, czy wymierzania jakiejś kary, tylko
UJAWNIENIEM, którego celem jest ochrona – w tym przypadku Kościoła – przed skutkami
szantażu, jakiemu mogliby ulegać duchowni pragnący ukryć agenturalny epizod w swoim
życiorysie, wskutek czego ubekistan mógłby podjąć próbę przejęcia ręcznego sterowania
Kościołem za pośrednictwem swojej agentury. Ujawnienie paradoksalnie jest korzystne
również dla b. konfidentów, bo uwalnia ich od groźby szantażu ze strony dawnych oficerów
prowadzących, albo jakichś innych mafii. I to wystarczy.
Jestem natomiast jak najdalszy od forsowania, zwłaszcza na tym tle, jakiejś „demokratyzacji”
Kościoła, w którym lud Boży wiecowałby nad biskupami, czy księżmi. Od duchowieństwa
należy oczekiwać poczucia odpowiedzialności i respektowania zasady, że szlachectwo
zobowiązuje. Gdyby ta zasada nie była dostatecznie respektowana, to można liczyć na
interwencję papieża, który – jak się okazało – tę zasadę wysoko ceni.
-6-
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
– Czyli gdyby arcybiskup Wielgus od razu przyznał się do współpracy z SB,
mógłby bez problemu zostać metropolitą warszawskim…
– O ile mi wiadomo, od strony teologicznej żadnych przeszkód nie ma. Przecież nawet w
Niebiesiech większa ma być radość z jednego nawróconego grzesznika, niż z dziesięciu
sprawiedliwych. Inna sprawa, czy Jego Ekscelencja powinien w takiej sytuacji taki zaszczyt
przyjmować. Jeśli o mnie chodzi, to trafiła mi do przekonania opinia ks. Stanisława
Małkowskiego, którego bardzo szanuję – że abp Wielgus jako metropolita warszawski mógłby
doprowadzić do szybkiego zlustrowania podległego mu duchowieństwa. Stało się jednak
inaczej, więc już się nie dowiemy, czy rzeczywiście tak by było.
– Co może się stać, jeśli episkopat nie zdąży z zapowiadaną samolustracją do
marca, kiedy to do IPN-u będą mogli wejść dziennikarze. Czy możemy być
świadkami jakichś dramatycznych wydarzeń?
– Nie jest to wykluczone, zwłaszcza gdy już teraz widać niezrozumiale nerwowe zachowania
niektórych hierarchów, przypominające zachowanie Raskolnikowa po zabójstwie starej
lichwiarki. Sprawiają wrażenie, jakby tracili instynkt samozachowawczy, co oczywiście bardzo
niedobrze wróży.
– Gdy w ostatnim czasie przeglądałem Pana stronę, bardzo wiele tekstów
dotyczyło właśnie lustracji i tego, co się działo wokół niej i polskiego Kościoła.
Na co dzień jest Pan jednak nade wszystko specjalistą od polityki, a może
bardziej od gospodarki. Stanisław Michalkiewicz jest – można powiedzieć –
jednym z liderów opcji konserwatywno-liberlanej w naszym kraju. Większość
kojarzy ją oczywiście z Januszem Korwin-Mikke, ale zaraz po nim jest Pańskie
nazwisko. Wiele osób pyta jednak, czy konserwatyzm nie kłóci się z
liberalizmem, czy nazwa ta nie jest wewnętrzenie sprzeczna.
– Uważam, że nie. Liberalizm jest próbą odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób ułożyć
stosunki między człowiekiem i państwem, żeby z jednej strony państwo nie pożarło ludzkiej
-7-
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
wolności, ale z drugiej strony – żeby ludzka swawola nie rozsadziła państwa. Konserwatyzm
natomiast oznacza przywiązanie do niezmiennych wartości lub zasad – w naszym przypadku
– do fundamentów cywilizacji łacińskiej w postaci greckiego stosunku do prawdy (tzn.
przekonania, że prawda istnieje obiektywnie, że nie jest zależna od przekonań większości, że
nie leży „pośrodku”, tylko tam, gdzie leży), zasad rzymskiego prawa (volenti non fit iniuria,
nemo iudex in causa sua, że prawo nie działa wstecz, że własność, to plena in re potestas) oraz
etyki chrześcijańskiej – w szczególności przekonania, że każdy człowiek ma przerodzone
minimum godności z racji tej, że jest dzieckiem Boga. Wierność tym fundamentom i
chronienie ich przed niszczącym działaniem różnych intelektualnych mód jednocześnie
sprzyja wolności ludzkiej, bo chroni prawa przed dowolnością. Nie ma więc sprzeczności, jest
nawet pewien rodzaj współzależności.
– W Tolle et lege promujemy książkę „Dobry «zły» liberalizm”. Gdy czytałem ją
niemal półtora roku temu, dopiero wnikając w „klimaty” wolnorynkowe, byłem
pod wrażeniem ogromnej precyzji, logiki tej książki. Osobiście uważam, że jest
to kompendium – absolutna podstawa zrozumienia słuszności liberalnych
poglądów gospodarczych. Czy mógłby Pan jeszcze raz – tym razem bardzo
krótko – przekonać naszych Czytelników, że właśnie kapitalizm (w prawdziwym
tego słowa znaczeniu) jest tą właściwą drogą?
– Różnica między socjalizmem a kapitalizmem sprowadza się do tego, że socjaliści uważają, iż
podział dochodu narodowego powinien dokonywać się pod przymusem i poprzez budżet
państwa, natomiast zwolennicy kapitalizmu uważają, że powinien dokonywać się
dobrowolnie i poprzez rynek. Jako liberał uważam, że kapitalizm wobec tego daje
człowiekowi więcej wolności niż socjalizm i już z tego choćby powodu jest lepszy, zaś
doświadczenie historyczne poucza, że sprzyja on również wzrostowi dobrobytu. Czyż trzeba
jeszcze czegoś więcej?
– W swej książce podejmuje Pan próbę odkłamania rozumienia pojęcia
„liberalizm” (jak wskazuje już sam tytuł). Znam jednak głosy wolnorynkowców,
którzy twierdzą, że tego już nie da się zrobić. Proponują w zamian używać
-8-
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
terminu libertarianizm, który wydaje się nie wzbudzać tak pejoratywnych
konotacji?
– Jestem przeciwny takiej kapitulanckiej postawie. Podszywanie się socjalistów, a w Polsce –
również rozmaitej postkomunistycznej swołoczy pod liberalizm oznacza, iż zdają sobie oni
sprawę z potencjalnej atrakcyjności tej ideologii dla ludzi. Dlatego starają się ją zawczasu w
ich oczach skompromitować, próbując podwieszać pod tym określeniem lewicowe przesądy z
permisywizmem na czele. To samo zrobią z libertarianizmem, jeśli nabiorą przekonania, że i
on jest potencjalnie niebezpieczny. Powinniśmy raczej odwojować liberalizm w imię
przywracania normalności w miejsce chaosu semantycznego.
– W Tolle et lege promujemy również książkę „W przededniu końca świata”.
Mógłby Pan przybliżyć tematykę tej pozycji?
– To jest wybór felietonów publikowanych w swoim czasie w tygodniku „Nasza Polska”, z
którym od samego początku współpracuję. Tematyka jest
zróżnicowana; dotyczy spraw
aktualnych wtedy, tzn. przed 10 laty, ale starałem się w książce umieszczać felietony, które nie
tracą aktualności.
– Nie tak dawno opublikowaliśmy wraz z recenzją książkę „Na niemieckim
pograniczu”. Była ona pisana jeszcze przed wstąpieniem Polski do Unii. Miał
Pan wówczas wiele obaw dotyczących naszego wejścia w struktury unijne. Jak
Pan ocenia po tych pierwszych latach naszej obecności w Unii: czy te obawy się
potwierdziły, czy raczej okazało się, że rzeczywistość jest mniej brutalna od
Pańskich prognoz?
– Nic się nie zmieniło. Przeciwnie – zastrzeżenia, które podnosiłem wtedy nie tylko nadal są
aktualne, ale nawet nabrały więcej aktualności. Przede wszystkim kwestia roli Niemiec w
przyszłej Unii Europejskiej. Coraz wyraźniej widać, że Unia Europejska jest instrumentem,
przy pomocy którego Niemcy próbują metodami pokojowymi osiągnąć te same cele, których
nie udało się im osiągnąć metodami militarnymi podczas II wojny. Np. Powiernictwo Pruskie
złożyło do Trybunału w Strasburgu 22 pozwy przeciwko Polsce. Gdyby Polska nie przyjęła
-9-
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
traktatu akcesyjnego, orzecznictwo tego Trybunału nie było dla niej wiążące. Tymczasem
teraz jest i jeżeli Trybunał zacznie rozpatrywać merytorycznie chociaż jeden taki pozew, to
nawet jeśli go w końcu oddali, będzie to jednak oznaczało, iż stosunki własnościowe na jednej
trzeciej polskiego terytorium państwowego zostały poddane pod arbitraż międzynarodowy.
Byłoby to wielkie zwycięstwo dyplomacji niemieckiej, dokonane rękoma organizacji
pozarządowej, bo stanowiłoby wstęp do podważenia suwerenności polskiej nad tym obszarem
w ogóle, a zatem – do podporządkowania stanu prawnego tezie wyrażonej w art. 116
niemieckiej konstytucji, według którego Niemcy wirtualnie istnieją w granicach z 1937 roku.
– Mam takie osobiste pytanie. Mówi się o Panu, że jest Pan swoistym
fenomenem, jeśli chodzi o ilość pisanych tekstów. Ile dziennie zajmuje Panu
pisanie? I jak szybko powstają Pańskie teksty? Myślę, że jest to dla wielu
interesująca kwestia.
– Kiedyś studenci UJ pytali ks. prof. Stefana Pawlickiego, skąd właściwie wzięła się taka
eksplozja ludzkiego ducha twórczego w epoce Renesansu. Ks. prof. Pawlicki wśród różnych
przyczyn wymienił i tę, że w epoce Renesansu było bardzo wielu mecenasów, którzy za udane
dzieła znakomicie płacili, „co ogromnie wzbudzało ducha twórczego w artystach”. Mnie samo
pisanie wiele czasu nie zajmuje; znacznie więcej – uprzednie przemyślenie tematu i sposobu
jego ujęcia. Podczas pisania już raczej zapisuję wcześniejsze pomysły. Dlatego właściwie
pracuję cały dzień, a czasami również w nocy, gdy nie mogę zasnąć i przychodzą mi do głowy
różne pomysły. W przypadku artykułów, czy felietonów wymagających ściślejszej
dokumentacji, np. na tematy gospodarcze, trwa to niekiedy dość długo.
– I tradycyjnie na koniec chcę zapytać, co Pan sądzi o naszej inicjatywie Tolle et
lege?
– A cóż mam sądzić? Bardzo pożyteczna.
Rozmowa została przeprowadzona od lutego do maja 2007 r.
***
- 10 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
–
Felietony -
Mowa gór i język morza
KS.
JERZY SZYMIK
W góry i nad morze. Dwa główne kierunki naszych wakacyjnych tęsknot i wypraw. Wielu z nas przechowuje
w pamięci jakieś niezapomniane chwile przeżyte w Beskidach, Gorcach, Łebie czy Darłówku... Niektórzy
wstawią zapewne w ostatni „trzykropek" Adriatyk, Alpy, a może jeszcze bardziej
egzotycznie brzmiące nazwy.
Góry i morze. Dwa wielkie symbole-obrazy w dialogu Boga z człowiekiem. „Ci, którzy
Panu ufają, są jak góra Syjon” (Ps 125, 1), „Wznoszę swe oczy ku górom: skądże
nadejdzie mi pomoc?” (Ps 121, 1), „Góry otaczają Jeruzalem: tak Pan otacza swój lud i
teraz, i na wieki" (Ps 125, 2) – modli się i poucza Psalmista. Dla Ojców Kościoła morze
było ciemną, przepastną głębią, straszną otchłanią obrazującą królestwo szatana i
demonów. Na jednej ze średniowiecznych miniatur, w dziełku przeoryszy Herrady z
Landsbergu, pt. Hortus deliciarum, Bóg wydobywa z głębiny morskiej szatana
złowionego na wędkę, przy której końcu znajduje się Chrystus jako przynęta... W
chrześcijańskiej wyobraźni trwale zadomowił się obraz Kościoła-łodzi, płynącego
pewnie wśród sztormów po morzu tego świata.
Góry i morze. Jeśli jest psychologiczną i duchową prawdą, że „kochającej wszystko
mówi o ukochanym”, to zasada ta odnosi się szczególnie do miłości łączącej Kościół z
Chrystusem, człowieka z Bogiem – idąc tropem Pieśni nad Pieśniami i Pawłowych
porównań. A więc wędrując o zmierzchu brzegiem bałtyckiej plaży czy ocierając pot
na Czerwonych Wierchach, pamiętajmy, że przebywamy w sferze Głosu, który od
- 11 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
początku świata przemawiał do religijnej wrażliwości człowieka wszystkich czasów
poprzez piękno i potęgę przyrody.
Na kartach Pisma Świętego wygląda to tak:
GÓRY
W symbolice biblijnej są one bliższe Boga niż równiny. Skierowane ku niebu szczyty
górskie uważano za miejsca zamieszkiwania Najwyższego, którego majestat ukrywa
się „wysoko”, za obłokami. Dlatego spojrzenie „ku górze” jest wyrazem religijnego
zwrócenia się ku Temu, który jest „Bogiem gór” – jak Aramejczycy nazywali Boga
Izraela (1 Krl 20, 23).
Wszystkie kluczowe dla starotestamentalnej historii zbawienia wydarzenia miały
bezpośredni związek z górami. Były one uprzywilejowanym miejscem Boskich
objawień, słów, ingerencji, cudów. Na górze Moria (nazwa ta oznacza: „Na wzgórzu
Pan się ukazuje”) miał być złożony w ofierze Izaak (Rdz 22, 2. 14). U stóp góry Horeb
rozmawiał Bóg z Mojżeszem ze środka płonącego krzewu (Wj 3, 1-5). Na szczycie góry
Synaj przekazał Jahwe Izraelitom kamienne tablice przykazań (Wj 19). Kiedy została
zdobyta Jerozolima, górę Syjon uznano za miejsce obecności Bożego majestatu.
„Stanie się na końcu czasów – prorokuje Izajasz (2, 2) – że góra świątyni Pańskiej
stanie mocno na wierzchu gór i wystrzeli ponad pagórki. I wszystkie narody do niej
popłyną”. O „górskich” psalmach już wspominaliśmy.
Góra należy również do częstych i najważniejszych obrazów metaforycznych teologii
Nowego Testamentu. Góry w życiu Jezusa – to symboliczne kamienie milowe na
drodze zbawiania człowieka, czyli na drodze wiodącej z ziemskiej niziny ku niebieskiej
wyżynie. Główny zrąb swojej nauki wygłosił Jezus w „Kazaniu na Górze” (Mt 5, 1-12).
Na górze również zostało wybranych Dwunastu (Mk 3, 13n). Jezus często wstępuje
- 12 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
„na górę, żeby się modlić” (Mt 14, 23). Przemienia się wobec uczniów na górze Tabor
(Mt 17, 1-8), śmiertelnego lęku i krwawego potu doświadcza na Górze Oliwnej (Łk 22,
39-46). Krzyż, narzędzie zbawienia, zostaje zatknięty na szczycie góry Kalwarii. W
Apokalipsie powraca zaś prastary obraz góry Syjon – twierdzy niezłomnej świętości i
ostatecznego zwycięstwa Boga, niebieskiego Jeruzalem.
MORZE
Jego symbolika nie jest tak jednoznaczna i prawie krystalicznie pozytywna jak gór.
Sięga ono przecież w jakąś nieznaną, przepastną głębię, w niezbadaną otchłań,
rozciąga się „w dół”, przeraża hukiem fal, zagraża życiu, zwodzi pozornym spokojem
swej łagodnej powierzchni. Jest tajemniczym chaosem – podległym jednak Stwórcy,
podkreśla Biblia, i zależnym od Niego. To Bóg, kiedy już niebo i ziemia zostały
stworzone, a „ciemność była nad powierzchnią wód” (Rdz 1, 2), „osadził ziemię na
morzach i utwierdził ponad rzekami” (Ps 24, 2). Stwórca opanował pierwotny chaos i
odtąd „bezmiar wód” może wyrażać coraz obfitsze błogosławieństwo (Rdz 1, 6n; 49,
25). Dla Jonasza i Hioba morze jest jednak rzeczywistością – tak w sferze symbolu,
jak i realiów – zagrażającą największemu dobru człowieka: życiu. „Głębie oceanu” są
dla nich ściśle związane ze śmiercią, ze „światem umarłych” (Jon 2, 2-7; Hi 38, 16n).
Stary Testament wykorzystuje też często obraz morza dla wyrażenia niestałości i
niewierności człowieka, który jak fala upada, wzbija się w górę i ponownie upada...
Tylko sam Wszechmogący Bóg potrafi uspokoić wzburzone morze, wygładzić jego
fale, uśmierzyć zgiełk narodów (Ps 65, 8), który jest jak huk nieposłusznego oceanu.
Dlatego tak ogromne znaczenie dla objawienia boskości Jezusa Chrystusa ma
ewangeliczna scena uciszenia burzy na morzu czy wędrówki Mistrza po wodach
Genezaret. Tylko Bogu, którym jest Jezus, podlega ten śmiertelny dla człowieka
żywioł – uczy Biblia. W Nowym Testamencie często mamy także do czynienia z
metaforą morza jako obrazu świata i ludzkości. Sieć rybacka (Mt 13, 47), rybak
- 13 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
łowiący ludzi (Mk 1, 17), ryby „złe i dobre” – to konsekwencje tej właśnie symboliki.
***
Góry i morze. Wpatrzeni w ich majestat, wsłuchani w ich ciszę i głos – chciejmy
zobaczyć i usłyszeć coś więcej. Może będzie to jakaś odmiana biblijnej symboliki, a
może usłyszymy – w górach i nad morzem – coś bardzo intymnego, przeznaczonego
tylko dla naszego serca... Może coś nowenn zrozumiemy z prawdy o naszym życiu,
zbawieniu.
Bo „kochającej wszystko mówi o ukochanym”.
ks. Jerzy Szymik
Felieton pochodzi z książki ks. Profesora pt. „Kocham teologię! Dlaczego?”
***
- 14 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Refleksje po święceniach
PAWEŁ POMIANEK
W sobotę 26 maja w wigilię Uroczystości Zesłania Ducha
Świętego w katedrze rzeszowskiej biskup Kazimierz
Górny wyświęcił 24 nowych prezbiterów.
Jako człowiekowi głęboko związanemu z Kościołem, ogromnie zależy mi na poziomie
polskiego kapłaństwa. Ten dzień był dla mnie zupełnie szczególny, gdyż wśród nowo
wyświęconych było kilku moich znajomych, których poznałem jeszcze nim wstąpili do
seminarium.
Charakter tego dnia skłaniał do refleksji o kapłanach. Refleksji niezwykle istotnej, bo choć
pewne środowiska chcą za wszelką cenę wyciszać sprawę, wiadomo że mamy do czynienia w
naszym kraju – i również w naszej diecezji – z kryzysem kapłaństwa, a zwłaszcza z kryzysem
formacji seminaryjnej.
Ks. bp Kazimierz Górny mówił w kazaniu o powołaniu, które kapłani otrzymali od Boga.
Bardzo chciałbym, by wszyscy byli ludźmi z prawdziwym powołaniem, niemniej natychmiast
przyszła refleksja: iluż z tych ludzi ma rzeczywiście powołanie? Iluż zaś znalazło się w
seminarium tylko dlatego, by mieć zwyczajnie zapewniony byt lub jedynie uroiło sobie
powołanie?
Iluż z nich zachowało w seminarium swą prawdziwą tożsamość, swoją indywidualność? Iluż
natomiast dało przerobić się na masę na zewnątrz ślepo podporządkowaną władzom
diecezjalnym, a jednocześnie opustoszałą wewnętrznie? Iluż nowo wyświęconych jest
rozkochanych w Bogu, Kościele, teologii, i może o nich rozmawiać choćby godzinami? Iluż zaś
na prośbę młodego człowieka odpowie: nie będę o tym rozmawiał, bo nie jestem teraz w
pracy?
- 15 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Iluż z nich podczas swej posługi kapłańskiej będzie wciąż doświadczać głębi i wagi wielkich
misteriów, które każdego dnia będą mogli sprawować? Iluż zaś bardzo szybko zatraci
poczucie sacrum? Iluż nowych kapłanów będzie stale pamiętało o swej formacji duchowej, o
konieczności ciągłego i pokornego pogłębiania swej wiary? Iluż natomiast czując powiew
wolności związany z opuszczeniem seminarium uzna, że teraz może już tylko pouczać innych?
Iluż w imię wyższych wartości będzie umiało sprzeciwić się przełożonemu (biskupowi,
proboszczowi), jeśli ten będzie ich zobowiązywał do postępowania niezgodnego z nauczaniem
Kościoła i z ich własnym sumieniem? Iluż postąpi wtedy oportunistycznie, fałszywie
tłumacząc się posłuszeństwem, które uroczyście ślubowali?
To bardzo poważne pytania, na które odpowiedź poznamy zapewne w najbliższych latach.
Tak się pięknie złożyło, że miałem okazję przyjąć komunię świętą z rąk jednego z mych
znajomych. Poznał mnie, uśmiechnął się do mnie ciepło i podał mi Chrystusa. W jego
spojrzeniu i postawie było coś niezwykle głębokiego i świeżego. Oby pozostało to w nim na
całą jego kapłańską drogę... Oby każdy z nich był do końca swego życia prawdziwym
świadkiem Chrystusa i Jego Kościoła.
Paweł Pomianek
***
- 16 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Jaka opozycja?
MICHAŁ WOLSKI
Do napisania poniższego tekstu zainspirowała mnie
rozmowa,
gronie
wydarzeniach
politycznych
która miała miejsce kilka dni temu. W
znajomych
w
Polsce,
rozmawialiśmy
głównie
o
o
orzeczeniu
bieżących
Trybunału
Konstytucyjnego dotyczącego lustracji.
W pewnym momencie jedna z osób uczestniczących w rozmowie rzuciła pytanie: jak powinna
zachowywać się opozycja? Jako że w rozmowie brały udział osoby o przekonaniach
wolnorynkowych i szeroko rozumianych prawicowych (głosujący na PiS, PO i UPR), z góry w
rozmowie odrzuciliśmy działania opozycji postkomunistycznej uznając, że nie stanowi to
sedna interesującego nasz problemu, a poza tym trudno się po posłach lewicy spodziewać
czegoś dobrego. Wymiana zdań między nami dotyczyła nie tylko konkretnego przypadku,
który przytoczyłem powyżej, rozwinęła się ona w kierunku pytań, jak powinna zachowywać
się opozycja (w tym konkretnym przypadku parlamentarna) w sytuacji, kiedy chce być
wiarygodna i konstruktywnie wpływać na wydarzenia w kraju.
Sprawa, wydawałoby się, jest prosta. Posłowie opozycji uczestniczą w pracach parlamentu,
zgłaszają wnioski uchwał, ustaw, próbują analizować posunięcia władz, starają się brać udział
w tworzeniu prawa korzystnego dla obywateli. Czy tak faktycznie jest?
Obserwując zachowania posłów Platformy Obywatelskiej muszę przyznać, dodam, że z
przykrością, że ich działania są po prostu mało wyraziste i nieskuteczne. Zamiast - działając w
komisjach sejmowych - przygotować kilkadziesiąt ustaw dotyczących kwestii ekonomicznych
(podobno, jak wieść gminna niesie, PO aż pęka w szwach od specjalistów od gospodarki) i
próbować je przeforsować w Sejmie, Platforma zajmuje się głównie krytyką rządu Jarosława
Kaczyńskiego. Czyżby w grę wchodziły osobiste animozje, które Donald Tusk żywi w stosunku
do premiera RP?
- 17 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Trudno mi się wdawać w psychologiczną analizę poczynań przywódców PO, ale obserwując
wydarzenia bieżące, moja teoria może być prawdziwa. Okazuje się, że łatwiej jest zajmować
miejsce w parlamencie skupiając się na wypowiedziach dla kilku programów telewizyjnych i
kilkudziesięciu stacji radiowych niż wziąć się do pracy, i wykonując swe obowiązki, tworzyć
prawo korzystne dla obywateli. Jasne, pokazywanie się w mediach jest łatwe, miłe i
przyjemne, ale czy po to właśnie ludzie ci zostali wybrani przez obywateli, by byli gwiazdami
programów telewizyjnych i radiowych, i przy okazji pobierali wielotysięczne diety płacone z
naszych podatków?
Z drugiej strony w samej Platformie mają miejsce różne, dziwne z punktu widzenia
potencjalnego wyborcy, sytuacje. Chodzi mi o dwie sprawy. Pierwsza to minimalizowanie
znaczenia Jana Rokity, który, jako osoba wyrazista był chyba zbyt niewygodny dla Donalda
Tuska jako potencjalny konkurent w walce o przywództwo na centroprawicy. Druga to Janusz
Palikot i jego, że to tak nazwę kolokwialnie, „wybryki”. Konferencja prasowa z posłem z
Lublina, wymachującym sztucznym penisem, pozostawia w pamięci obraz rozczochranego
mężczyzny reklamującego sex shop, a nie, co podobno było celem Palikota, zwraca uwagę na
problem gwałtu. Drugi wyskok to wystąpienie w koszulce „Jestem z SLD” i „Jestem gejem”.
Czyżby znany przedsiębiorca szukał sojuszników po lewej stronie sceny politycznej? We mnie
obie te sytuacje wzbudziły niesmak. Czyż nie lepiej byłoby, gdyby poseł Palikot,
przedsiębiorca, który odniósł sukces, skupił się nie pracy nad ustawami dotyczącymi obniżki
podatków, uproszczenia biurokracji dla młodych ludzi, chcących założyć swoje firmy?
Przecież wykorzystując wieloletnie doświadczenia w prowadzeniu firm mógłby służyć radą
bardziej doświadczonym legislatorom i w ten sposób przyczynić się do poprawy prawa w
naszym kraju, co spowodowałoby, że wszystkim nam żyłoby się lepiej.
Mam nadzieję, że przywódcy Platformy Obywatelskiej opamiętają się i zaczną zachowywać się
nie jak obrażone panny na wydaniu, a jak ludzie, którzy chcą powodować rozwój naszego
kraju. Wyraźne odrzucanie pomysłów lewicujących, a może nawet osób chcących sojuszu z
SLD, promocja wolnego rynku, obniżki podatków przyczyniłoby się do poprawy wizerunku
PO w oczach wyborców, a nie zapominajmy, że biorąc pod uwagę wyniki wyborów, jest ich
wcale nie tak mało.
- 18 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Pozostaje jeszcze kwestia opozycji pozaparlamentarnej. Jedyna konstruktywna siła jaką widzę
to Unia Polityki Realnej. Jej program jest jasny i czytelny, w dodatku niezmienny od chwili
powstania, co powoduje, że partia ta jest wiarygodna w oczach wyborców (podobnie jak
Jarosław Kaczyński – czego wynikiem sukces Prawa i Sprawiedliwości w ostatnich wyborach
parlamentarnych). Problemem UPR jest dominacja Janusza Korwin-Mikke, który jest jej
jedynym obliczem znanym przeciętnemu wyborcy. Niestety obraz Korwin-Mikkego,
wybitnego publicysty, ale nieskutecznego polityka (UPR tylko raz weszła do parlamentu) jest
w mediach sprowadzony do kabareciarza, co powoduje, że przeciętny wyborca nie traktuje tej
siły politycznej zbyt poważnie. Może jej partii potrzeba nowych twarzy?
Podsumowując uważam, że opozycja (szczególnie parlamentarna, czyli PO – mająca większe
pole do działania) spisuje się słabo, skupiając się na doraźnych atakach i gierkach
politycznych. Jest to smutne, bo przecież mogłoby to wyglądać zupełnie inaczej. Pisałem
wcześniej o możliwościach inicjatywy ustawodawczej. Może nie każdy projekt zyskałby
akceptację Sejmu, ale biorąc pod uwagę brak ekspertów gospodarczych w PiS i socjalistycznie
myślących ludzi Samoobrony i LPR, stanowiłoby to wyraźny, jakościowy wpływ na politykę
państwa i próbę obrony obywateli przed dziwacznymi pomysłami ludzi pokroju Andrzeja
Leppera. Bo przecież któryś z projektów musiałby zostać uchwalony.
Może jestem romantykiem i marzycielem, ale marzy mi się sytuacja, by rządzący Polską
skupili się na pójściu drogą Litwy, Łotwy i Estonii, które to od kilku lat utrzymują,
nieosiągalny obecnie dla Polski, wzrost gospodarczy powyżej 10% w skali roku. A wszystko to
dzięki mądrym, prorynkowym reformom gospodarczym.
Michał Wolski
Autor jest absolwentem Politologii UMCS, autorem dwóch publikacji naukowych (artykuły w
Zeszytach Naukowych Puławskiej Szkoły Wyższej oraz w książce "Doktryny i ruchy współczesnego
ekstremizmu politycznego"), redaktorem naczelnym "Gońca Wolności" – biuletynu Stowarzyszenia
KoLiber, sekretarzem Oddziału Lublin Stowarzyszenia KoLiber.
- 19 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Państwowa tresura pożytecznych idiotów
IGOR BELCZEWSKI
Problem szkolnictwa wielokrotnie był poruszany przez różnej
maści wolnościowców. Zasadnicze pytanie, na które szukają oni
odpowiedzi brzmi: w jaki sposób uczynić edukację naprawdę
wolną i pożyteczną?
Najczęściej dochodzą do wniosku, że szkolnictwo i wszystko, co z nim się wiąże należy po prostu
sprywatyzować, co da rodzicom możliwość decydowania o kształceniu swoich pociech. Jest to
przekonanie jak najbardziej prawidłowe. Tylko pełna prywatyzacja tej branży mogłaby
wprowadzić do niej normalność. Oczywiście z czasem, a nie od razu.
Dwoma
podstawowymi chorobami nękającymi system
edukacyjny
w Polsce są jego
upaństwowienie oraz przymus edukacji. Jeżeli chodzi o państwowość edukacji to jest to problem
olbrzymi. Przede wszystkim państwo, a nie jak to być powinno, rodzice, ma pełen wpływ na
wychowanie i rozwój młodych ludzi. Daje mu to niezwykłe pole do popisu. Już sam fakt, że w
każdej szkole realizowany jest program ustalony przez grupę państwowych urzędników dowodzi,
iż rodzice nie mają tutaj nic do gadania. Państwo może kształtować umysły młodych ludzi według
własnego widzimisię. I tak właśnie robi. O ile nie byłoby to tak bardzo szkodliwe, gdyby do głów
uczniów wpajano umiłowanie prawdziwej wolności, o tyle jest bardzo szkodliwym, gdy młodzież
uczy się myśleć „po państwowemu”. Cóż to oznacza? Ano tyle, że karmi się młodych ludzi
bajeczkami o kochanej Unii Europejskiej, wspaniałości demokracji, podatków i tego typu
bzdurami. W dodatku bezczelnie mówi się, że symbolizują one prawdziwą „wolność”. Nic
dziwnego, że później wychodzą ze szkół takie bandy pożytecznych idiotów z papką zamiast mózgu.
Państwo kształci sobie idealnych poddanych, którzy nigdy nie pojmą skali, na jaką są
wyzyskiwani.
Drugim problemem jest przymus edukacji. Kiedyś już o tym pisałem, ale pozwolę sobie trochę
rozszerzyć zagadnienie. Pierwszym mankamentem wywołanym przez przymus edukacji jest
ograniczenie ludzkiej wolności, konkretnie wolności rodziców. Nikt bowiem nie ma równego
prawa do decydowania o losie ich dzieci(w skrajnych przypadkach jak np. śmierć rodziców, lub
- 20 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
niezdolność do opieki na dziećmi prawo to uzyskuje najbliższa rodzina). Rodzice powinni mieć
możliwość decydowania, czy dziecko pójdzie do szkoły, czy też podąży inną drogą. Przymus
edukacji im ją odbiera. Nawet, jeżeli spróbują stawić opór i nie posłać dziecka do szkoły, państwo i
tak dopnie swego za pomocą aparatu przymusu. Ponadto przymus edukacji wywołuje efekt
„niewłaściwego człowieka na niewłaściwym miejscu”. Chodzi tutaj o to, że Bóg, wbrew
przekonaniu filozofów nowożytnych, nie wszystkich obdarzył takim samym rozumem. Tak też nie
wszyscy nadają się do chodzenia do szkoły. Nie oznacza to wcale, że ci którzy się do tego nie
nadają, bez niej nie znajdą dla siebie pracy. Wręcz przeciwnie. Zamiast chodzić do szkoły, od
najmłodszych lat będą mogli kształcić się zawodowo. To chyba lepiej, aniżeli gdyby mieli oni
niepotrzebnie tracić czas w szkole, po czym robić to samo, co robiliby i bez niej? Da im to lepsze
przygotowanie zawodowe w znaczący sposób wpływając na fachowość i poziom wykonywania
pracy, a tym samym na ich zarobki w przyszłości. Taki stan przyniesie również wymierną korzyść
dla uczących się w szkołach, którzy nie będą rozwijali się w towarzystwie osób intelektualnie
opóźnionych, czy nieprzystosowanych. Tak więc, również ich edukacja będzie przebiegała szybciej
i efektywniej. Oczywiście pisząc „intelektualnie nieprzystosowani” mam na myśli osoby, których
przeznaczeniem nie jest edukacja, lecz praca fizyczna i nie mam zamiaru nikogo obrażać, tylko
stwierdzić fakt. Nie mam na myśli skrajnych przypadków, eufemistycznie określanych mianem
„trudnej młodzieży”. W ich wypadku nie ma, co się łudzić – albo dostosują się do wymagań
stawianych przez szkoły, albo zgodnie z wolą rodziców, trafią do specjalnych placówek lub na
ulicę. Chyba, że jakieś osoby prywatne zechcą im pomóc, co przecież też się zdarza.
Zapewne są tacy, którzy stwierdzą, że w Polsce istnieją szkoły prywatne, więc jeżeli ktoś ma
takową wolę, może posłać tam swoje dzieci. Tzw. szkoły prywatne w rzeczywistości nie mają pełnej
autonomii. Chociażby ze względu na fakt, że mimo wszystko mają one na celu przygotować ucznia
do egzaminów państwowych i w mniejszym lub większym stopniu realizują państwowy program.
Poza tym na szkoły publiczne składają się wszyscy w postaci podatków: kawalerowie, panny,
rodziny dzietne i bezdzietne oraz klienci szkół prywatnych. Z tego wynika, że rodzice posyłający
dzieci do szkół prywatnych płacą podwójnie. Podobnie jest zresztą, jeżeli chodzi np. o służbę
zdrowia. Szkoły prywatne muszą poza tym uzyskać zgodę na działalność. Oczywiście wydawcą
takiej „zgody” nie jest rynek, lecz państwo. Z kolei w tym miejscu podobne jest to m. in.
działalności radiowej - aby uzyskać licencję na “nadawanie”, szkoła musi spełnić szereg warunków
stawianych przez państwo.
- 21 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Podstawowe wątpliwości, które rodzą się, gdy mowa o prywatyzacji szkolnictwa to lęk przed
cenami oraz przed tym, że gdy ktoś będzie chciał się uczyć pomimo braku funduszy, nie będzie mu
to dane. Co do pierwszej z nich lęk jest nieuzasadniony. Wynika on bowiem z obserwacji obecnych
cen w szkołach prywatnych, które są często bardzo wysokie. Jednakże, tak jak i w innych
gałęziach, tak i tutaj, wraz ze otwarciem rynku pojawi się konkurencja(większa ilość szkół
prywatnych), co doprowadzi do poprawy jakość i usług i obniżki cen. Wreszcie edukacja stanie się
rzeczywistą inwestycją na przyszłość. Co do lęku przed „marnowaniem” zdolnych uczniów: ważne
jest, aby zrozumieć, że szkoła nie jest bynajmniej czymś, co się każdemu samo przez się należy.
Jest ona takim samym „towarem” jak chleb, czy przedstawienie teatralne - tak jak w ich
przypadku jacyś ludzie wkładają mnóstwo pracy i wysiłku w proces powstawania finalnego
produktu(w tym przypadku wykształconego człowieka). To, że chleb czy przedstawienie teatralne
możemy zaliczyć do dóbr konsumpcyjnych, zaś edukację do dóbr kapitałowych, nie ma dla nas
żadnego znaczenia. Stąd też nie możemy zmusić wszystkich do płacenia na czyjąś edukację, tylko,
dlatego że jego talent się zmarnuje. Taką decyzję każdy może podjąć dobrowolnie, bez żadnego
przymusu. Stypendia powinny być fundowane przez osoby prywatne a nie przez państwo. Tak jak
nikt nie może być przymuszony do płacenia nam za chleb, gdy jesteśmy głodni, czy za bilet na
przedstawienie teatralne, gdy mamy olbrzymią wrażliwość na sztukę, tak też nikt nie może być
przymuszony do płacenia za naszą edukację, choćbyśmy nie wiem jak ogromne mieli zdolności.
Lekarstwem na chory system państwowej edukacji może być tylko wolny rynek. Zamiast, więc
walczyć z trudną młodzieżą i reformować edukację wystarczy jedynie zlikwidować ministerstwo
tejże, całkowicie ją sprywatyzować i znieść przymus edukacji. Dzieła dopełni „niewidzialna ręka”
rynku, zaś szkolnictwo przestanie być fabryką pożytecznych dla państwa idiotów i zacznie spełniać
swoją należytą funkcję.
Igor Belczewski
Tekst pochodzi ze strony: eCzas.net
Autor jest członkiem Trójmiejskiego Oddziału Stowarzyszenia KoLiber i członkiem redakcji
serwisu eCzas.net
***
- 22 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Śmierć dla Tobina
STEFAN SĘKOWSKI
Nie chodzi mi bynajmniej o Jamesa Tobina, pomysłodawcę
opodatkowania obrotu kapitałem, mimo że Tobin Tax jest złodziejski i w niczym
nikomu nie pomoże. Kary śmierci żądam dla Petera Tobina, który został wczoraj
skazany na dożywocie za morderstwo dwudziestokilkuletniej Polki w Glasgow.
Dziewczynę uprzednio brutalnie pobił i zgwałcił, a ciało ukrył pod podłogą plebanii kościoła,
na której pracowała. Na wolność wyjść będzie mógł dopiero po odsiadce 21 lat.
Czy jego czyn można nazwać nieludzkim? Z pewnością nie. Ani rośliny, ani zwierzęta nie
mordują dla zaspokojenia swoich zachcianek. Nie znam się na seksualności zwierząt, ale
wydaje mi się, że nie występują wśród nich gwałty, a już tym bardziej nie kończą się zabiciem
partnera. Casus modliszki się nie liczy, albowiem przede wszystkim konsumpcja pokarmowa
samca podczas każdej kopulacji jest mitem, a poza tym jego spożycie jest spowodowane
biologią, a nie zachcianką. Sadyzm, gwałty i morderstwa są zjawiskami zdecydowanie
ludzkimi.
Dlatego także kara śmierci jest ludzka, a nie nieludzka, bowiem na ludzkie przypadłości
trzeba radzić po ludzku. Kara śmierci ma odstraszać potencjalnych zbrodniarzy przed
popełnieniem czynu, ma też eliminować ze społeczeństwa tych, którzy byliby dla niego
zagrożeniem.
Jest
też
wyrazem
sprawiedliwości,
w
przeciwieństwie
do
wysoce
nieproporcjonalnej względem czynu kary długoletniego więzienia, czy dożywocia. Przeciwnicy
kary śmierci twierdzący, że kara dożywocia jest dotkliwsza niż szybkie pozbawienie życia
bandyty, albowiem taki musi później żyć przez kilkadziesiąt lat ze świadomością, że nigdy nie
wyjdzie na wolność, zapędzają się w kozi róg. Bowiem mówią to na jednym wydechu z
argumentem, iż kara śmierci jest „niehumanitarna”. Skoro jest mniej dotkliwa niż dożywocie,
to jest bardziej „humanitarna” i jako taka powinna być stosowana. Większość jednak ludzi
woli żyć niż nie żyć, nawet w niewoli, w związku z czym już same przesłanki tego myślenia są
fałszywe.
- 23 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Spotykamy się też z argumentem o „niemoralności” kary śmierci, o stawianiu się na równi ze
złoczyńcą, o odbieraniu jego przyrodzonych praw. Czy jeśli pociągamy kogoś do
odpowiedzialności za wyrządzenie jakichś szkód materialnych, to czy nie łamiemy jego
„świętego prawa własności”? A czy jeśli kogoś skazujemy na wieloletnią karę więzienia, nie
odbieramy mu także „niezbywalnego prawa do wolności”? Na te pytania odpowiedź jest
jedna: nie. Złodziej kradnąc odbiera sobie prawo do ochrony swojej własności, porywacz
odbiera sobie prawo do wolności, a morderca odbierając komuś „niezbywalne prawo do
życia” (a właściwie do „nie-bycia zabitym”, ale to już temat na inny wpis), odbiera je i sobie.
Ktoś może stwierdzić, że to powrót do „kodeksu Hammurabiego” - niech sobie mówi i niech
najpierw wykaże mi, że akurat w tym wypadku nie mam racji. Także odwoływanie się do
„chrześcijańskiego miłosierdzia” jest bez sensu – takowe wymaga skruchy (wątpiących
odsyłam do sceny z męki pańskiej, gdzie Jezus obiecał Zbawienie jedynie jednemu złoczyńcy),
a tej u Petera Tobina ewidentnie brak – gdyby była, można by miłosiernie skazać go na
dożywocie.
Abolicjoniści często podpierają się nauką Kościoła i odwołaniem się do autorytetu papieży
Jana Pawła II i Benedykta XVI. Czynią to bezprawnie, albo z nieznajomości Kościoła, albo z
chęci zmanipulowania osób nieświadomych. Katolicy wierzą, że papież nie jest nieomylny we
wszystkich dziedzinach życia, jedynie w kwestiach wiary i moralności a i to tylko wtedy, gdy
wygłasza swoje poglądy ex cathedra i gdy jest to zgodne z Pismem i Tradycją. Nie
przypominam sobie, by papież ekskomunikował wszystkich zwolenników kary śmierci, albo
by stwierdził, iż „naród, który zabija swoich morderców, jest narodem bez przyszłości”.
Przytoczę jeszcze kanon 2267 z Katechizmu Kościoła Katolickiego mówiący o karze śmierci
właśnie: „Kiedy tożsamość i odpowiedzialność winowajcy są w pełni udowodnione, tradycyjne
nauczanie Kościoła nie wyklucza zastosowania kary śmierci, jeśli jest ona jedynym
dostępnym sposobem skutecznej ochrony ludzkiego życia przed niesprawiedliwym
napastnikiem. Jeżeli jednak środki bezkrwawe wystarczą do obrony i zachowania
bezpieczeństwa osób przed napastnikiem, władza powinna ograniczyć się do tych środków,
ponieważ są bardziej zgodne z konkretnymi uwarunkowaniami dobra wspólnego i bardziej
odpowiadają godności osoby ludzkiej. Istotnie dzisiaj, biorąc pod uwagę możliwości, jakimi
dysponuje państwo, aby skutecznie ukarać zbrodnię i unieszkodliwić tego, kto ją popełnił, nie
- 24 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
odbierając mu ostatecznie możliwości skruchy, przypadki absolutnej konieczności usunięcia
winowajcy są bardzo rzadkie, a być może już nie zdarzają się wcale.”
Czy w przypadku Petera Tobina środki te były wystarczające, by „skutecznie ukarać zbrodnię i
unieszkodliwić tego, kto ją popełnił”? Większość skazywanych w procesach nigdy się do
swoich win nie przyznaje, szukając sobie alibi, że np. byli wtedy na Hawajach i to nie z
zamordowaną, a z zupełnie inną. Albo jak P. Tobin, że utrzymywali ze swoimi ofiarami
wcześniej stosunki seksualne za ich zgodą. Nie okazał on skruchy, co więcej, wychodząc z
sądu boleśnie kopnął fotoreportera w szyję. Nie wygląda to na ukorzenie się, ani nie rokuje
nadzei na jakąś zmianę jego w więzieniu, w którym będzie także stanowił zagrożenie dla
współwięźniów i strażników.
Europa powinna odstąpić od swojego pseudohumanitarnego podejścia do kary śmierci, by
tacy zbrodniarze, jak Peter Tobin znaleźli się tam gdzie ich miejsce – na stryczku. A takie
osoby, jak Angelika Kluk mogły żyć.
Stefan Sękowski
Tekst pochodzi z bloga Stefana Sękowskiego http://www.stefansekowski.salon24.pl
Wpis z 5 maja 2007 r.
Autor jest wiceprezesem Stowarzyszenia KoLiber oraz publicystą. Publikuje w m.in. w
„Najwyższym Czasie”, „Opcji na Prawo”, „Racji Polskiej”, Korespondent.pl, Prawica.net,
Liberator, Ratusz.info.
Warto dodać, że powyższy post wywołał burzliwą dyskusję na temat kary śmierci. Jeśli
chcesz się przekonać do jakich wniosków dochodzili dysputanci kliknij Tutaj
- 25 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
- Od Czytelników -
Świadectwo Matki
Przeczytałam w Biuletynie artykuł p. Pawła Pomianka pt. „Zło konieczne” i chcę
dorzucić mój głos w tej sprawie.
Otóż jesteśmy rodzicami trójki dzieci (obecnie 23, 20 i 18 lat), które rodziły się w okresie
funkcjonowania urlopów wychowawczych. Był to cudowny dla mnie czas i to nie tylko z
perspektywy czasu. Pamiętam, że wtedy też – mimo trudów – nigdy nie myślałam
kategoriami, że coś tracę, albo że moje życie zostało zabrane przez dzieci. To było nasze
wspólne życie, wymagające wiele trudu, ale tyle radosnych i cudownych chwil przeżywaliśmy
razem, i przede wszystkim więź jaka się wtedy zrodziła między nami jest nie do przecenienia.
Dziadkowie mieszkali 500 km od nas, czyli tego dylematu nie mieliśmy.
Do pracy wróciłam, kiedy najmłodszy syn miał 3 latka. Dzieci kodowały nasze rozmowy na
temat mojego powrotu do pracy i pewnego dnia średni syn oznajmił, że nie będzie jadł
śniadania. Oczywiście wyraziłam zgodę na to, nie przewidując przyczyny tej decyzji. Ale kiedy
z kolejnego posiłku zrezygnował, zaczęłam z nim rozmawiać. Wtedy mój pięciolatek oznajmił,
że on już w ogóle nie będzie jadł (był to okres strajków), bo razem z rodzeństwem są
przeciwni temu, żeby mama wróciła do pracy. Uszanowaliśmy jego decyzję, bo nie chciał
słuchać tłumaczeń i nie chciał żadnych kompromisów. Po południu zaczął rozmawiać z ojcem
na temat zbliżających się urodzin. Czy będzie tort, świeczki itd. Tata odpowiedział mu, że to
zależy od niego, bo jak nie będzie jadł, to niestety nie będzie komu robić urodzin. Kuba
poszedł do pokoju, żeby wszystko przemyśleć i uzgodnić z rodzeństwem i po chwili poprosił o
kolację.
Ponieważ mogliśmy ustawiać zmiany tak, że zawsze któreś z nas mogło być w domu, dzieci
nie odczuły zbytnio mojego powrotu do pracy. Rytm dnia był taki, że dzieci wstawały
wcześnie, ale i wcześnie – tzn. 19, 19.30 – zasypiały. I to był wspaniały czas. Żal mi dzieci,
- 26 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
których matki są znudzone byciem z nimi. Tyle ciekawych rzeczy dzieje się w tym
czasie.Drogie panie! Jeżeli tylko możecie, nie rezygnujcie z tego. Mogę zapewnić, że dzieci
rozwinęły się prawidłowo i bardzo dobrze odnalazły się w szkole.
Przytoczę jeszcze jeden przykład. Opiekuję się rodziną – 9-cioro dzieci w wieku od 18 do 2 lat.
W tym roku rodzina ta otrzymała mieszkanie w mieście (do tej pory mieszkali w pokoju z
kuchnią na wsi (ok. 40 m2). Siódme dziecko ma dziewięć lat, a kolejne 4 i 2 lata. Rodzice –
prości ludzie, oboje pracują i pojawił się problem: co zrobić z dwójką najmłodszych dzieci.
Czteroletnią Wiktorię nieodpłatnie do przedszkola przyjęły siostry zakonne, a do malucha
miała przychodzić opiekunka. Byłam dumna, że tak dobrze załatwiliśmy sprawę.
Jakie było moje zdziwienie kiedy mama dzieci powiedziała, że nie zdecyduje się na takie
rozwiązanie, bo Wiktoria i Nikodem są tak ze sobą zżyci, że będzie to dla nich ogromny stres i
jest jej zwyczajnie szkoda dzieci narażać na coś takiego. W potocznej opinii matka
dziewięciorga dzieci to męczennica udręczona. A ona, prosta kobieta, potrafiła wejść w
uczucia tych dzieci i miała na to czas, i umiała powiedzieć „nie”. Przyznam szczerze, że
doznałam szoku – oczywiście pozytywnego – zobaczyłam jak ta matka kocha swoje dzieci. Być
może jest w tym domu wiele niedostatków, ale na pewno nie brakuje dzieciom miłości – tego,
co pozwala być im silnymi.
Rozwiązanie się znalazło. Sąsiadka, która też ma dziecko w wieku tej dwójki zaproponowała,
że w czasie kiedy nikogo nie będzie w domu, ona chętnie nieodpłatnie weźmie dzieci do
siebie. Zrobiła tak, ponieważ wie, że będzie to z korzyścią dla jej dziecka.
Na koniec gratuluję p. Pawłowi poglądów na ten temat i życzę wszystkiego najlepszego Panu i
Narzeczonej!
Pozdrawiam!
Maria
PS. Dziękuję za propozycje książek i Biuletyn.
- 27 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
- Recenzje Gringo wśród dzikich plemion
Wojciech Cejrowski
http://www.tolle.pl/ksiazka/gringo-wsrod-dzikich-plemion
Książka otrzymała trzy gwiazdki w Tolle et lege!!!
Nawet jeśli nie sprzedasz lodówki... :-)
JOANNA NOWAKOWSKA
Można go nie lubić. Można nie zgadzać się z jego poglądami. Można uważać, że
jest za bardzo złośliwy i zarozumiały. Ale nie można nie przeczytać jego książek
podróżniczych (jak np. „Gringo wśród dzikich plemion”). Są po prostu
rewelacyjne. Choć nie ukrywam, że co kilka stronic miałam nieodparte
wrażenie, że autor konfabuluje. No cóż, nawet jeśli troszkę tak jest, to ma do
tego prawo, to jego licentia poetica. Zdaję sobie sprawę, że to poczucie może
także wynikać z faktu, że Cejrowski zamieścił tu zdarzenia z wielu podróży,
zastrzegając achronologię w ich przytaczaniu.
Wojciech Cejrowski, jak sam mówi, też czytał książki przyrodnicze i marzył o egzotycznych
podróżach, tyle tylko, że on sprzedał lodówkę i za uzyskane pieniądze ruszył w drogę, a
większość jego czytelników siedzi, podczytuje, wzdycha i... podjada z niesprzedanej lodówki
:-). Ta książka jest zapisem doświadczeń ze spotkań z Indianami, ze spotkań z najdzikszymi
na przestrzeni dwudziestu kilku lat.
Autor uświadamia, że istnieje inny świat, naprawdę inny. Świat, w którym zasady
zarozumiałych Europejczyków są po prostu absurdalne (pośpiech, czas, garnitur, w ogóle
- 28 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
ubranie...). Zaletą autora jest to, że poznaje ten świat i stara się odsłonić go czytelnikowi, nie
okazując braku szacunku wobec „dzikich”, co więcej, pochyla się nad ich kulturą jakby z
namaszczeniem, uświadamiając nam, że być może tych plemion nikt nie ocali...
Porywające jest piękno zamieszczonych w książce zdjęć, klimat opisu, który, jakkolwiek
dosłowny, nie epatuje poszukiwaniem sensacji czy skandalu. Na każdym kroku widać
kulturowe różnice, jak chociażby w kwestii diety: obrzydliwość potraw poraża, choć swoją
drogą czymże są nasze flaczki czy kaszanka :-). Podskórnie jednak daje się dostrzec
podobieństwa między gringo a tubylcami i autor zdaje się celowo na to podobieństwo
wskazywać: jesteśmy jednakowi w człowieczeństwie, w poczuciu godności i poszukiwaniu
absolutu (swoją drogą niezwykle trafne i głębokie analizy stanu misji kościołów
chrześcijańskich w Ameryce Południowej).
Pozycja zachwyca edytorsko. Jest ciekawa, dynamiczna, wartka, ale nie pozbawiona
przejawów erudycji autora. Tym jednak, co sprawia, że można wyrywać ją sobie z rąk jest
humor. Tak: humor, który przyprawia o płacz do łez, ból brzucha i zatykanie ust przemocą
(dotyczy tych, którzy czytają nocą i nie chcą budzić sąsiadów). Dialogi, umieszczone w
przypisach, między Cejrowskim-autorem a Cejrowskim-tłumaczem (książka powstała w
języku hiszpańskim), dystans do świata, siebie, realiów puszczy i zasad rządzących polityką
Polski, Hondurasu czy innego Belize :-).
Uświadomienie sobie jednak faktu, że gringo, czasem sam, czasem z blondynką, narażał swe
życie, bał się (swoją drogą jest tam scena, w której bał się nie na żarty:), był głodny,
zmęczony, podglądany przy załatwianiu potrzeb fizjologicznych, chory itp., itd. powoduje, że
poczułam ulgę, mogąc siedzieć w wygodnym fotelu, popijać soczek i podziwiać odwagę,
wytrzymałość i samozaparcie kogoś, kto kiedyś sprzedał lodówkę.
Joanna Nowakowska
***
- 29 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Przygody Jonatana
Ken Schoolland
http://www.tolle.pl/ksiazka/przygody-jonatana
Książka otrzymała trzy gwiazdki w Tolle et lege!!!
Kapitalizm dla dzieci
STEFAN SĘKOWSKI
Dzieci nie mają poglądów politycznych czy ekonomicznych – mają wyobrażenia
o idealnym Świecie. Nie mając pojęcia o ograniczoności dóbr, wydaje im się, że
najlepiej by było, gdyby „państwo” (na analogicznej zasadzie, jak rodzice)
zwyczajnie dało obywatelom to, czego chcą, a nie wiedząc nic o wartości
pieniądza, darzą go zazwyczaj niewielkim szacunkiem i zainteresowaniem.
Dorośli zaś, pomni swych młodzieńczych marzeń, roztkliwiają się nad „dziecięcą
prostotą” i wynoszą ją nad zdrowy rozsądek.
Na szczęście większości mija owa infantylność, gdy tylko zderzą się z twardą rzeczywistością.
Jednak prawie każdemu człowiekowi aż do starości zostaje gdzieś głęboko zakodowany ideał
Świata bez własności, pieniądza, w którym wszyscy żyliby szczęśliwie nie oglądając się na
potrzeby doczesne. Może nieść to ze sobą skutki lżejsze, jak nawoływanie do redystrybucji
dóbr, albo cięższe, jak wyznawanie kolektywistycznych ideologii. Dużą winę ponosi
wychowanie
w dzieciństwie,
podkreślanie
„czystości”
i
„niewinności” małoletnich,
przeciwstawiane „dorobkiewiczostwu” starszych. Przez to socjalistyczne bajki wydają się
dzieciom (i wyrastającym z nich później dorosłym) czymś normalnym, w przeciwieństwie do
systemu kapitalistycznego, widzianego jako anomalia i zło.
- 30 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Na pierwszy rzut oka może się rzeczywiście wydawać, że kapitalizm jest mało atrakcyjny dla
młodego pokolenia, w przeciwieństwie do różnych ideologii kolektywistycznych, które dają
proste rozwiązania i proste odpowiedzi na trudne pytania. Aby zrozumieć wolny rynek trzeba
przyznać, że Świat nie jest idealny, dobra są ograniczone, rzadziej można w życiu kierować się
zachciankami, a częściej potrzebami i że zawsze będą istnieli ludzie cierpiący niedostatek.
Można się na to zżymać i przed tym uciekać, ale takie są fakty i nic tego nie zmieni. Znacznie
trudniej zrozumieć jest to dziecku, niż dorosłemu.
Jednak kapitalizm nie niesie ze sobą tylko poznanie wad Świata (tak jak i nie tworzy tych
wad, co zazwyczaj się mu zarzuca), ale i niesłychane możliwości rozwoju jednostki. Ukazując
to entuzjastycznie nastawionemu do życia malcowi, który wciąż stawia mnóstwo pytań, wciąż
dowiaduje się czegoś nowego i chce się rozwijać, można go łatwo przekonać do tego, że wolny
rynek wcale nie jest groźny, a nawet pozwala uzyskać wiele radości i szczęścia – wystarczy
tylko zaryzykować włączenie się w niego.
Prób ukazania dobrych stron kapitalizmu dzieciom jest sporo, jednak najbardziej udane
wydają mi się dwie – Karla Hessa i Kena Schoolanda.
Podróż po wyspie Korrumpo
Prof. Ken Schooland jest wykładowcą nauk politycznych i ekonomii na Pacific University of
Hawaii w USA, oraz uznaną osobistością ruchu libertariańskiego. Jego największym
osiągnięciem jest jednak książeczka dla dzieci, która wyszła w Polsce pod tytułem „Przygody
Jonathana Poczciwego. Odyseja wolnego rynku”. Pozycja ta opisuje podróż tytułowego
Jonathana, który pływając łódką po morzu, zabłądził na ukrytą wyspę Korrumpo. Chłopiec
poznaje istniejący tam dość osobliwy system społeczny, w którym, przynajmniej z pozoru,
panują zasady równości i braterstwa. Jednak przy dokładnym przyjrzeniu się mu okazuje się,
że idee te są co najmniej opacznie rozumiane. Przykładowo, istnieje podatek nałożony na
wszystkich, którzy są wysocy (by niscy nie czuli się gorsi), w związku z czym wielu ludzi
chodzi... na kolanach. Jonathan jest także świadkiem zbierania podpisów pod petycją
producentów świeczek i płaszczy, mającą skłonić Radę Lordów do zakazania Słońcu
świecenia, w celu ochrony rodzimego rynku pracy (swoją drogą nie jest to autorski pomysł K.
- 31 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Schoolanda, „Petycja” jest rewelacyjnym tekstem autorstwa XIX-wiecznego francuskiego
ekonomisty Fryderyka Bastiata.). Po barwnych przygodach i spotkaniu wielu osobliwych
postaci, bohater, uciekając przed Bandą Demokracją („Otaczają wszystkich, na których
natrafią i głosują, co z nimi zrobić! Mogą zabrać ci pieniądze, uwięzić, a nawet zmusić do
przystąpienia do bandy.”) spotyka sępa, który obiecuje mu pokazać „krainę wolnych ludzi”.
Ku zdziwieniu Jonathana, obaj trafiają do jego domu. Chłopiec zaczyna rozumieć, że „Terra
Libertas” może istnieć wszędzie tam, gdzie ludziom pozwala się robić wszystko, co nie
krzywdzi innych.
„Przygody
Jonathana
Poczciwego”
osiągnęły
spory
sukces
wydawniczy,
zostały
przetłumaczone na kilkadziesiąt języków, w tym polski. W niedalekim czasie ma się ukazać
nakładem Wydawnictwa Aspekt kolejne wydanie.
Stefan Sękowski
Jest to fragment artykułu, który ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas!” nr 9/2007
***
- 32 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Bogata kobieta
Kim Kiyosaki
http://www.tolle.pl/ksiazka/bogata-kobieta
Kup sobie wolność
EMILIA FORNALCZYK
Wyobraź sobie, że właśnie dostajesz w spadku fortunę tak ogromną, że do końca
życia nie potrzebujesz pracować zarobkowo. Nic NIE MUSISZ robić. Jak zmienia
się Twoje życie? Czy jest taka rzecz, która nie do końca Ci pasuje, ale zgadzasz
się na nią z powodu zależności finansowej?
Któż nie chciałby być bogaty? Nie zastanawiać się czy wystarczy do pierwszego, nie musieć
nieustannie wyrzekać się czegoś, czego się potrzebuje lub o czym się marzy? Nie być
ograniczonym w swym postępowaniu niczym z wyjątkiem własnych chęci i planów?
Choć nie każdy się do tego przyzna, trzeba powiedzieć, że większość z nas jest jednak w
jakimś stopniu ograniczona przez kwestie materialne. Często słyszymy powiedzenie, że
pieniądze szczęścia nie dają. To prawda, jednak to właśnie one mają wpływ na wszystko, co
ważne: zdrowie, edukację, jakość życia. Bez nich trudno sobie wyobrazić normalne
funkcjonowanie. Ich brak może doprowadzić do poważnych sporów i frustracji.
Kim Kiyosaki jest kobietą odnoszącą znaczące sukcesy w biznesie, a jej firma, zajmująca się
inwestowaniem, zarządza nieruchomościami wartymi wiele milionów dolarów. Napisała
książkę Bogata kobieta, gdyż, jak twierdzi, „zbyt wiele kobiet – zwłaszcza gdy stają się starsze
– ma poważne kłopoty finansowe, z powodu śmierci małżonka, rozwodu lub tylko dlatego, że
nie mają żadnego planu. Problem polega na tym, że wiele z nas nigdy nie uczono o
pieniądzach i inwestowaniu”.
- 33 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Kobiety narażone są szczególnie na możliwość kłopotów finansowych. W USA wśród ludzi
starszych żyjących w nędzy, 3 na 4 osoby to kobiety. Statystyki dotyczące rozwodów sięgają
50%, a po rozwodzie stopa życiowa kobiet pogarsza się średnio o 73%. Do tego zwyczajowo
panie nie zajmują się swoimi finansami i nie myślą o zabezpieczeniu materialnym – często
robią to za nie mężowie lub liczą one na swoją rodzinę, firmę lub rząd.
Kiyosaki czerpiąc z własnego bogatego doświadczenia przybliża kobietom rzeczywistość,
jakiej być może będą zmuszone stawić czoła. Przekonuje nas, że nie ma co liczyć na to, że
państwo, mąż lub rodzina zapewni nam utrzymanie. Same musimy zdobyć sobie niezależność
finansową, która daje nam wolność także pod innymi względami. Tak więc nie chodzi tutaj
tylko o inwestowanie, lecz o kontrolę nad własnym życiem, godność i szacunek dla samej
siebie.
Poprzez zabawne opowieści o spotkaniach z przyjaciółkami ze studiów, które odnajdują się po
latach, a każda z nich zajmuje się czymś innym, Kiyosaki pokazuje, na czym polega
wprowadzanie życiowych zmian. W kolejnych rozdziałach dowiadujemy się:
o
Jakie głupie rzeczy robi wiele kobiet, gdy w grę wchodzą pieniądze;
o
Co to znaczy być niezależnym finansowo;
o
Jak wygląda proces zdobywania wiedzy potrzebnej do inwestowania;
o
Jak radzić sobie ze strachem;
o
Czy nie posiadanie pieniędzy przed inwestycją jest problemem;
o
Co zrobić, gdy życiowy partner nie jest zainteresowany taką działalnością;
o
Jakie cechy sprawiają, że właśnie kobiety są świetnymi inwestorami;
o
Jakie są praktyczne zasady, dzięki którym można zostać odnoszącym sukcesy
inwestorem.
Dla mnie osobiście nie jest to tylko książka o inwestowaniu. W gruncie rzeczy o wiele
ważniejsza jest przedstawiona w niej cała filozofia życiowa, która polega na tym, by dążyć do
niezależności i samemu kierować swoim życiem, a nie pozwalać, by za nas robili to inni. Takie
podejście wyzwala pokłady optymizmu i energii, jakich byśmy się nie spodziewali.
- 34 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Uważam, że jest to lektura obowiązkowa dla każdej kobiety. Być może to ona będzie dla
Ciebie bodźcem do zwiększenia kontroli nad własnym życiem – nie tylko w sferze finansowej!
Gorąco polecam!
Emilia Fornalczyk
***
Dziurawy kajak i Boże Miłosierdzie
Jan Grzegorczyk
http://www.tolle.pl/ksiazka/dziurawy-kajak-i-boze-milosierdzie
Miłosierdzia potrzebujemy do życia,
bardziej niż… czegokolwiek!
MILENA MASTALEREK
Jan Grzegorczyk – autor, który oczarował mnie swoim Niebem dla akrobaty – i
tym razem mnie nie zawiódł. Trudno mi oceniać jego książkę, bo lektura jej to
nie zwykłe czytanie dla przyjemności, to doświadczenie czegoś niezwykłego. Jak
napisał Jan Góra: „Opowieść Jana Grzegorczyka jest pełna cudów.” Książka
składa się z dwóch części: Każda dusza to inny świat oraz Dziurawy kajak. Dwa
tomy fascynujących opowieści o ludziach, którzy poznali Miłosierdzie Boga.
Pierwsza część to historia św. Faustyny i ludzi, którzy razem z nią dotykali tajemnicy
Objawień. Jest tu wiele o ks. Sopoćce – „pomocy widzialnej na ziemi”. Człowieku, który
razem z siostrą Faustyną pokonywał trudności i przeciwności losu, by wypełnić wolę
objawiającego się Faustynie Pana Jezusa. Ich wspólnym wysiłkiem było dążenie do
- 35 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
ustanowienia święta Bożego Miłosierdzia. Św. siostra Faustyna od początku wiele cierpiała z
powodu swoich doświadczeń. Była niezrozumiana przez otoczenie, wyśmiewana i odrzucana.
Towarzyszyło jej też przez długie lata cierpienie fizyczne. Wszystko jednak zniosła mężnie
dzięki Jezusowi, który wybrał ją na swoją posłanniczkę na „Bożą Sekretarkę”. Przekazała
najpiękniejszą i najpotrzebniejszą – nam, którzy co chwila upadamy – tajemnicę
nieskończonego Boskiego Miłosierdzia. Oprócz historii życia Faustyny mamy tu też historie i
drobne świadectwa sióstr faustynek. Niesłychanie ciekawa i przystępnie napisane. Nie można
się nudzić czytając tę opowieść. Pochłania się ją z zapartym tchem.
Druga część jest niezwykle wzruszającym dowodem działania Miłosierdzia w ludzkim życiu.
Są to historie sióstr pracujących z ludźmi potrzebującymi pomocy, szukającymi nawrócenia, a
często nawet takimi, którzy za wszelką cenę chcą uciec przed niezmierzonym Miłosierdziem
dosięgającym każdego z nas. Mnóstwo świadectw, rozmów i opowieści, które i nas bardziej
otwierają na tę piękną tajemnicę. Jak zwykle przy lekturze Grzegorczyka „spłakałam się jak
bóbr”. Dlatego nazywam kontakt z jego książką doświadczeniem, a nie zwykła lekturą. Jego
książka wychowuje nas, umacnia w odważnym powiedzeniu: „Jezu, ufam Tobie”! Uczy
miłości do bliźnich, uwrażliwia. Jestem nią przejęta.
Jan Góra trafnie zauważył: „Grzegorczyk swoich bohaterów pozbierał z tak różnych światów i
parafii, że umieszczenie ich w jednej opowieści wydaje się szaleństwem. Biznesmeni,
złodzieje, prostytutki, święci, kapłani i wrogowie Kościoła… Jak on z tego wybrnie?” Autor
całą książką przedstawił dowód na to, że „Bóg pisze prosto po liniach krzywych”. Nie ma ludzi
przegranych, odrzuconych przez Boga. A często bywa tak, że ci szczególnie przez Niego
umiłowani, szczególnie też są doświadczani. Wszystko jednak jest człowiek w stanie znieść i
przezwyciężyć, jeśli uwierzy prawdziwie i zechce poznać Miłosierdzie Boga.
Milena Mastalerek
***
- 36 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Pollyanna
Eleanor H. Porter
http://www.tolle.pl/ksiazka/pollyanna
Książka, która leczy
BARTOSZ BUCZACKI
„Pollyanna” pióra Eleonor H. Porter to książka niezwykła, prawdziwa perła w
morzu literackich rozmaitości. Z jej kart emanuje ciepło i niesamowity urok.
Wystarczy tylko poddać się błogosławionemu wpływowi słów, wystarczy
zarzucić na chwilę złowieszczą minę, by znów, jak kiedyś, zacząć się cieszyć. No
właśnie – cieszyć się. Nie tylko wykrzywiać usta.
Pozwólcie, że na początku rozgrzeszę się z formy mojej wypowiedzi. Nie będzie to typowa
recenzja, ale bardziej rodzaj świadectwa, jakie czytelnik składa niekiedy innym, po zetknięciu
się z dziełem naprawdę wyjątkowym, będącym dla niego opus vitae albo co najmniej opus
magnum. Myślę, że w takiej dykcji będę mógł najpełniej uczynić zadość korzyściom, jakie
spłynęły na mnie z lektury H. Porter. A że takowe spłynęły – nie mam najmniejszej
wątpliwości. Podobnie bowiem jak profesor Sawicki, który wyjaśniał działanie literatury na
przykładzie opowieści proroka Natana – będącej bezpośrednią przyczyną konwersji Dawida –
wierzę w transcendującą moc literatury.
Żeby jednak nie zaplątać się w rozważania teoretyczne, przejdę od razu do pytania: czy to nie
dziwne, że facet w moim wieku (mam 22 l.) rozczytuje się w książce, z której okładki wyziera
roześmiana i równie piegowata gębula jakiejś wiejskiej dziewoi? Dla niektórych – z
pewnością, skoro nawet fakt, że jakiś facet może studiować polonistykę, nie jest do końca
oczywisty :-). Pozwólcie, że zajmę się tu jednak tymi, których wątpliwości nie są aż tak
rozległe i ograniczają się wyłącznie do owej nieszczęsnej okładki. Tym muszę tu powiedzieć z
całą wyrazistością: „Pollyanna” nie jest książką li tylko dla dzieci. Pod podszewką
- 37 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
dziecięcych zabaw i perypetii kryje się jakaś głębsza tajemnica, coś co można by zdiagnozować
słowami jako esencja życia.
Książka Porter pokazuje jak esencja ta została przez człowieka dorosłego bez reszty
rozcieńczona. Jest to książka o zgorzknieniu, o dulszczyźnie i kołtuńskiej obłudzie. O tym, jak
człowiek się zasklepia, jak między ludźmi brakuje elementarnego zaufania, jak statystyki i
renoma stają się ważniejsze od człowieka. Ale nie koniec na tym. W ten posępny, pełen
zawiści i smutku obrazek wkrada się niepostrzeżenie prawdziwy cud. Pewnego dnia w
mieszkaniu
panny
Polly
zjawia
się
jej
jedenastoletnia
siostrzenica.
Początkowo
niekonwencjonalne zachowanie nowo przybyłej budzi opór i irytację. Jednak pod naciskiem
bezgranicznej dobroci i szczerego optymizmu ustępują najbardziej nawet stetryczali
mieszkańcyncy . Każdy, kto spotyka ją na swojej drodze, nie może oprzeć się potężnej mocy,
bijącej z gorejących życzliwością oczu i tryskającego zadowoleniem wyrazu twarzy.
Wpływ Pollyanny na otoczenie jest tak wielki, że dostrzega to nawet doktor Chilton wożąc ją
co jakiś czas do swojego pacjenta Johna Pendletona i stwierdzając ze zdumieniem, że „ta
dziewczynka jest lepsza od całej butelki leku wzmacniającego, przyjmowanego codziennie”.
Lecznicze właściwości Pollyanny ujawniają się jeszcze wyraźniej w scenie z pastorem, którego
Pollyanna spotyka przypadkiem/nie przypadkiem podczas jednego z niezliczonych spacerów,
pogrążonego w smutku i z rozdrażnieniem układającego treść kazania. Spotkanie to wywarło
na nim bardzo silne wrażenie, które spotęgowało się jeszcze po powrocie do domu, gdy
przeglądając podrzucony przez żonę tygodnik trafił przypadkiem/nie przypadkiem na taki oto
krótki passus:
Ludzie potrzebują zachęty. Należy wzmacniać – nie osłabiać ich wrodzoną odporność...
Zamiast ciągle mówić komuś o jego przywarach, mówcie mu o zaletach. Spróbujcie
odzwyczaić go od złych nawyków. Skupcie się na tym, co jest w nim dobre, na jego
prawdziwym «ja», które może zdobyć na odwagę, może działać i wygrywać! Wpływ
człowieka pięknego wewnętrznie, uczynnego, pełnego wiary w innych jest zaraźliwy i może
zrewolucjonizować całe miasto. Ludzie promienieją tym, co wypełnia ich serca i umysły.
Jeśli ktoś jest uprzejmy i uczynny, wkrótce jego sąsiedzi też staną się takimi. Ale jeśli
narzeka, jeśli patrzy wilkiem i wszystko krytykuje, jego sąsiedzi odpłaca mu pięknym za
- 38 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
nadobne, i to z nawiązką. Szukając zła na pewno znajdziecie. Kierując się ku dobru,
znajdziecie je bez trudu...
Na koniec dodam od siebie tylko, że kilka dni po lekturze Pollyanny podczas jednego z moich
spacerów przypadkowo/nieprzypadkowo zaświeciło słońce i był to dla mnie zupełnie
wystarczający powód, by po prostu się cieszyć. Poczułem jak radość wlewa się w moją duszę i
pomyślałem, że właśnie podjąłem grę mojej mistrzyni. Kiedy wróciłem do domu, wziąłem
kartkę papieru i naprędce skreśliłem te oto kilka słów: Słońce naprawdę kruszy lód.
Bartosz Buczacki
***
Odwaga prawdy. Spór o lustrację w polskim Kościele
Tomasz Terlikowski
http://www.tolle.pl/ksiazka/odwaga-prawdy
W obronie prawdy: jednoznacznie,
ciekawie, zwięźle i kompetentnie
PAWEŁ POMIANEK
„(...) jestem przekonany, że należy nam się prawda o tamtych dniach, prawda o
rzeczywistych (a nie udawanych) bohaterach, prawda o tych, którzy nie dali się
złamać i o tych, którzy dali się kupić. Bez tej prawdy nie da się napisać pełnej
historii Kościoła w Polsce. Potrzebne to jest również dlatego, że bez tej prawdy
nie sposób okazać miłosierdzia, które polega na wybaczeniu tego, o czym wiemy,
a nie zapomnieniu o tym, czego nie wiadomo” – mówił nie tak dawno w
- 39 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
rozmowie ze mną Tomasz Terlikowski. A jego książka może być ważnym
krokiem w dobrym kierunku.
Może być, ale wcale nie musi, bo mam wrażenie, że o ile książka ks. Zaleskiego odbiła się w
mediach oraz w wypowiedziach ludzi Kościoła szerokim echem, o tyle – jak sądzę po jej
przeczytaniu – nie mniej istotna książka jednego z liderów opcji pragnącej prawdy i
oczyszczenia pozostała niemal przemilczana.
Może za mało w niej poszukiwania sensacji, a za dużo wyważonych, przemyślanych opinii?
Może za mało w niej ostrych, brutalnych sformułowań pod publiczkę, a za dużo szacunku do
hierarchów, a za dużo fragmentów ukazujących, że wielkim pragnieniem autora jest dobro
Kościoła? Może za mało w niej ukłonów w stronę jednej czy drugiej opcji, a za dużo wierności
prawdzie? Nie wiem. W każdym razie gdybym – podobnie jak mój antykolega (tego świetnie
tutaj pasującego terminu użył przed wyborami samorządowymi Korwin- Mikke w odniesieniu
do Marka Borowskiego) Mareczek, student prawa w KUL – miał tendencję do egzaltowanych
wyrażeń, musiałbym napisać, że jej powstanie zostało „haniebnie przemilczane”.
A tymczasem jest to pozycja absolutnie niezwykła. Pisze ją bowiem człowiek z jednej strony
szalenie kompetentny (czego potwierdzeniem może być między innymi fakt, że wszystko, o
czym pisze, popiera cytatami różnorodnych wypowiedzi hierarchów lub dziennikarzy), który
bierze pod uwagę różnorodne czynniki. Choćby specyfikę tamtych czasów czy rozpatrywanie
poszczególnych przypadków indywidualnie, a jednocześnie patrzenie na tych, którzy dali się
uwikłać, przez pryzmat tych, którzy pozostali wierni. Z drugiej strony pisze ją człowiek,
którego ogromne i autentyczne przywiązanie do Kościoła są powszechnie znane. Widać w tym
opracowaniu – pomimo ostrej krytyki – również jego wielki szacunek do hierarchów.
Kolejny ważny element, który wyróżnia książkę Terlikowskiego, to uporządkowanie pewnych
pojęć. Tomasz Terlikowski jednoznacznie stwierdza, że „zwyczaj nazywania tajnych
współpracowników «ofiarami» jest bardzo niepokojący. Powoduje bowiem, że zaciera się
różnica między duchownymi, którzy nigdy nie dali się złamać i stali się rzeczywistymi
ofiarami systemu (byli bici, jak ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, wypalano im na piersiach
papierosami symbol V czy wręcz jak ks. Jerzy Popiełuszko zostali zamordowani) a tymi,
- 40 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
którzy rozpoczęli współpracę i donosili na własnych biskupów, kolegów, ale i świeckich” (s.
76). Inne ważne pojęcie, którego obie strony sporu używają w całkowicie innym znaczeniu, to
termin „przebaczenie”.
To, co sprawiło, że tę książkę uważam za tak cenną, to również opis dzisiejszej relacji
duchowieństwa zarówno do rzeczywistości, jak i do ludzi świeckich. Powiem wprost: jestem
urzeczony tym, że ktoś nareszcie wyraził publicznie moje własne poglądy na temat bolesnego
postępowania kapłanów, którzy działając jak korporacja („solidarność sutann”) stawiają
opinię o jednostkach ze swojego grona wyżej niż prawdę i autentyczne dobro Kościoła (zob.
rozdział 5: Skandal złej solidarności, s. 99-104). Terlikowski przywołuje tutaj przykłady
Stanów Zjednoczonych i Irlandii, gdzie dopiero zaangażowanie świeckich pozwoliło na
rozwiązanie ukrywanych przez duchowieństwo dla zachowania dobrego imienia problemu
pedofilii. W świetle nauczania Jana Pawła II takie zachowanie „jest prawdziwym skandalem,
bo pokazuje, że człowiek jest ważny, jeśli jest księdzem, najlepiej kurialistą, i nie dopomina
się zbyt głośno o prawdę” (s. 104).
Równie ważny wydaje mi się rozdział 7: Media wobec lustracji w Kościele (s. 115-131), w
którym autor pokazuje brak umiejętności radzenia sobie z mediami przez hierarchów i kurie
biskupie. Chodzi głównie o to, że gdy trzeba natychmiast skomentować jakąś informację,
biskupi i kurialiści tego nie robią, bo muszą przemyśleć sprawę, a gdy już przemyślą, sprawa
jest tak nieaktualna, że nikt już się ich głosem nie interesuje. Poza tym w mediach
podporządkowanych hierarchii brak zdrowej krytyki ludzi Kościoła. W imię „solidarności
sutann” nie wolno krytykować żadnego duchownego, a już nie daj Boże biskupa. Takie
podejście sprawia, że media katolickie są mało autentyczne i spychane na margines życia
publicznego. Dlatego – z czym w pełni się zgadzam – największy pożytek dla Kościoła
przynoszą media prowadzone przez katolików świeckich niezależne od hierarchii (warto
wspomnieć w tym miejscu nieodżałowany „Ozon”).
Bardziej ogólnie o tym, co możemy znaleźć w książce mówił w wywiadzie dla Tolle et lege sam
autor: „Zaczynam od przypomnienia faktów dotyczących stosunku komunizmu do religii i
metod walki z Kościołem stosowanych przez bezpiekę. Dalej zaś przedstawiam historię prób
postawienia pytania o lustrację i oczyszczenie od 1989 roku aż do momentu sprawy ojca
- 41 -
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007
www.biuletyn.tolle.pl
Hejmy. I wreszcie przypominam, co działo się w ostatnich dniach roku 2006 i pierwszych
2007 [tutaj warto tylko dopowiedzieć, że jest to analiza bardzo cenna, bo pokazująca, co
działo się dzień po dniu w mediach oraz jak ewoluowało podejście do tej sprawy; wszystko
poparte licznymi cytatami – dopisek mój PP]. Poza tym książka «Odwaga prawdy» jest
próbą odpowiedzi na pytanie: po co nam oczyszczenie, na czym polega prawdziwe
miłosierdzie, dlaczego nie wyklucza ono sprawiedliwości, czy wreszcie ocenić zaangażowanie
mediów w sprawę abp. Wielgusa. W książce tej znaleźć można wreszcie odpowiedź na
pytanie, dlaczego do sprawy tej doszło i jakie szanse dla przyszłości rodzi ten kryzys”.
Polecam książkę naprawdę bardzo gorąco, tym którzy – tak jak ja – bardzo kochają Kościół,
którzy pragną jego dobra, ale dobra, które zgodnie z klasycznymi ujęciami filozoficznymi nie
może istnieć bez prawdy. Ale polecam tę książkę również przeciwnikom lustracji. Nie znajdą
w niej bowiem żadnych brutalnych ataków na swoje stanowisko, ale wiele zrozumienia i
szacunku ze strony autora. Nade wszystko zaś zachęcam do jej przeczytania tych spośród
Czytelników Tolle et lege, którzy wybrali drogę kapłańską. Na wiele spraw pozwoli Wam ona
spojrzeć z innej strony. Nie zmarnujcie tej szansy!
Paweł Pomianek
***
- 42 -

Podobne dokumenty