Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7)
Transkrypt
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7)
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl -1- Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl - Spis treści Od redakcji Wywiady Kapitalizm daje więcej wolności (Wywiad ze Stanisławem Michalkiewiczem) Felietony Mowa gór i język morza (ks. Jerzy Szymik) Refleksje po święceniach (Paweł Pomianek) Jaka opozycja? (Michał Wolski) Państwowa tresura pożytecznych idiotów (Igor Belczewski) Śmierć dla Tobina (Stefan Sękowski) Od Czytelników Świadectwo Matki (p. Maria) Recenzje książek Nawet jeśli nie sprzedasz lodówki... :-) – Joanna Nowakowska (recenzja książki: Gringo wśród dzikich plemion) Kapitalizm dla dzieci – Stefan Sękowski (recenzja książki: Przygody Jonatana) Kup sobie wolność – Emilia Fornalczyk (recenzja książki: Bogata kobieta) Miłosierdzia potrzebujemy do życia, bardziej niż… czegokolwiek! – Milena Mastalerek (recenzja książki: Dziurawy kajak i Boże Miłosierdzie) Książka, która leczy – Bartosz Buczacki (recenzja książki: Pollyanna) W obronie prawdy: jednoznacznie, ciekawie, zwięźle i kompetentnie – Paweł Pomianek (recenzja książki: Odwaga prawdy. Spór o lustrację w polskim Kościele) -2- Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Drodzy Czytelnicy! Witam Was serdecznie w czerwcowym numerze naszego Biuletynu! Myślę, że już pierwszy rzut oka na spis treści, u naszych stałych Czytelników, wzbudził refleksję: ten numer wyraźnie różni się od poprzednich. A i owszem, bo po pierwsze zmieniły się proporcje: choćby w poprzednim numerze było aż 9 recenzji i tylko 3 felietony. Dziś jest tylko 6 recenzji, ale za to aż 5 felietonów. Po drugie zaś dodaliśmy nową rubrykę – „Od Czytelników” – co jest owocem przesłania do nas przez Panią Marię przepięknego tekstu na temat wychowania. W numerze nareszcie od dawna obiecywany wywiad ze Stanisławem Michalkiewiczem. Mam nadzieję, że jego obszerność wynagrodzi długi czas oczekiwania. Spośród felietonów szczególnie polecam tekst jednego z naszych nowych felietonistów Igora Belczewskiego, który stara się ukazać alternatywę dla państwowej edukacji, jednocześnie obnażając niedoskonałości tej ostatniej. Drugim stricte politycznym felietonem jest tekst drugiego z debiutatów w Biuletynie Tolle Michała Wolskiego, który zastanawia się nad rolą opozycji i zadaje pytanie, jak z jej pełnienia wywiązuje się Platforma Obywatelska. Stefan Sękowski porusza sprawę kary śmierci, natomiast ja pozwalam sobie – w okresie gdy w większości polskich diecezji jesteśmy krótko po święceniach prezbiteratu – na krótką refleksję na temat kapłaństwa. Jako że jesteśmy już bardzo blisko okresu wakacji i wypoczynku w taki właśnie klimat wprowadza nas felieton ks. prof. Jerzego Szymika, który ukazuje głębokie treści duchowe, jakie kryją w sobie góry i morze. Zestaw sześciu recenzji, to teksty, które pojawiały się w Tolle et lege w kwietniu i maju. Jest ich mniej niż w poprzednich Biuletynach z dwóch względów. Po pierwsze dlatego, że ostatnio rzeczywiście nieco mniej recenzji pojawia się na naszej stronie. Po drugie, ponieważ ich miejsce zajęła większa liczba felietonów. Mniejsza ilość recenzji przekłada się jednak w tym -3- Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl wypadku na zdecydowanie wyższą ich jakość. Wybrałem naprawdę absolutnie najlepsze teksty w dodatku dotyczące samych kapitalnych książek, które otrzymały w Tolle et lege co najmniej dwie gwiazdki. Mam nadzieję, że w niniejszym numerze każdy z Was odnajdzie coś dla siebie. Oddając nowy numer Biuletynu w Wasze czcigodne ręce, tradycyjnie kończę słowami: Bierzcie i czytajcie! Paweł Pomianek redaktor naczelny *** -4- Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl - Wywiad - Kapitalizm daje więcej wolności Z PUBLICYSTĄ STANISŁAWEM MICHALKIEWICZEM ROZMAWIA PAWEŁ POMIANEK. Paweł Pomianek: Podobnie jak nam, również Panu niewątpliwie bardzo zależy na losie Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce. Czy wydarzenia ostatnich tygodni napawają Pana optymizmem, czy wręcz przeciwnie? Stanisław Michalkiewicz: Trochę mnie zmartwiły objawy pewnej bezradności na szczytach polskiej hierarchii kościelnej, która nie potrafiła ani zapobiec skandalowi, ani nawet zapanować nad biegiem wydarzeń. Paradoksalnie uważam to za skutek długiego pontyfikatu Jana Pawła II, który de facto pełnił funkcję głowy Kościoła w Polsce, co przyzwyczaiło formalnych jego zwierzchników do pewnej nieodpowiedzialności. I kiedy Jana Pawła II zabrakło, to ta wyuczona bezradność dała o sobie znać. Na to nakłada się w dodatku walka między dwiema partiami w Kościele: postępową i konserwatywną – o kształt katolicyzmu. Wskutek tego Episkopat często ulega decyzyjnym paraliżom, które – jak w ostatnim przypadku – musi rozładowywać Papież. Na dłuższą metą jest to sytuacja bardzo niekorzystna i mam nadzieję, że ostatni skandal doprowadzi do jakiegoś przesilenia, bo jeśli nie – to obawiam się, że Papież będzie musiał dokonać zasadniczej przebudowy polskiej hierarchii kościelnej. – Czy podobnie jak niektórzy duchowni, a zwłaszcza hierarchowie, uważa Pan, że można mówić o jakimś rodzaju ataku na Kościół? O pewnej nagonce? Czy jest szansa na wyleczenie „michnikowszczyzny”? A jeśli tak, to czy już wkrótce? -5- Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl – Wykluczyć tego nie można, przede wszystkim dlatego, że przy tej okazji wiele środowisk próbowało zrealizować własne cele. Na pewno środowiska „postępowe” chętnie przyłożyły rękę do kompromitacji abpa Wielgusa, uchodzącego za postać reprezentatywną dla partii konserwatywnej. Poza tym partia antylustracyjna próbowała wykorzystać skandal do przeciągnięcia Kościoła na swoją stronę. Wreszcie środowisko konfidentów wśród duchowieństwa też próbowało działać we własnym interesie, nie mówiąc już o wrogach Kościoła. Ale trzeba powiedzieć wyraźnie, że gdyby JE abp Stanisław Wielgus nie miał agenturalnego epizodu w życiorysie i gdyby nie próbował go ukrywać, to nie doszłoby do tego skandalu. Wrogowie zawsze są i będą, więc trzeba przyzwyczaić się do ich istnienia i nie dawać im pola do ataków, zwłaszcza skutecznych. – W ostatnim czasie w zakończeniu swej prelekcji w Klubie Dyskusyjnym lubelskiego KoLibra poddałem do dyskusji następującą kwestię: co zrobić z osobami, które po przeprowadzeniu lustracji okażą się tajnymi współpracownikami bezpieki. Czy powinny one odejść z życia publicznego? A jeśli taki ktoś jest np. biskupem, to co się z nim ma dalej stać? W sierpniowym memoriale episkopat podkreśla, że potrzebne jest przebaczenie. Jakie jest Pana stanowisko w tej sprawie? – Nic nie trzeba robić. Lustracja nie jest aktem zemsty, czy wymierzania jakiejś kary, tylko UJAWNIENIEM, którego celem jest ochrona – w tym przypadku Kościoła – przed skutkami szantażu, jakiemu mogliby ulegać duchowni pragnący ukryć agenturalny epizod w swoim życiorysie, wskutek czego ubekistan mógłby podjąć próbę przejęcia ręcznego sterowania Kościołem za pośrednictwem swojej agentury. Ujawnienie paradoksalnie jest korzystne również dla b. konfidentów, bo uwalnia ich od groźby szantażu ze strony dawnych oficerów prowadzących, albo jakichś innych mafii. I to wystarczy. Jestem natomiast jak najdalszy od forsowania, zwłaszcza na tym tle, jakiejś „demokratyzacji” Kościoła, w którym lud Boży wiecowałby nad biskupami, czy księżmi. Od duchowieństwa należy oczekiwać poczucia odpowiedzialności i respektowania zasady, że szlachectwo zobowiązuje. Gdyby ta zasada nie była dostatecznie respektowana, to można liczyć na interwencję papieża, który – jak się okazało – tę zasadę wysoko ceni. -6- Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl – Czyli gdyby arcybiskup Wielgus od razu przyznał się do współpracy z SB, mógłby bez problemu zostać metropolitą warszawskim… – O ile mi wiadomo, od strony teologicznej żadnych przeszkód nie ma. Przecież nawet w Niebiesiech większa ma być radość z jednego nawróconego grzesznika, niż z dziesięciu sprawiedliwych. Inna sprawa, czy Jego Ekscelencja powinien w takiej sytuacji taki zaszczyt przyjmować. Jeśli o mnie chodzi, to trafiła mi do przekonania opinia ks. Stanisława Małkowskiego, którego bardzo szanuję – że abp Wielgus jako metropolita warszawski mógłby doprowadzić do szybkiego zlustrowania podległego mu duchowieństwa. Stało się jednak inaczej, więc już się nie dowiemy, czy rzeczywiście tak by było. – Co może się stać, jeśli episkopat nie zdąży z zapowiadaną samolustracją do marca, kiedy to do IPN-u będą mogli wejść dziennikarze. Czy możemy być świadkami jakichś dramatycznych wydarzeń? – Nie jest to wykluczone, zwłaszcza gdy już teraz widać niezrozumiale nerwowe zachowania niektórych hierarchów, przypominające zachowanie Raskolnikowa po zabójstwie starej lichwiarki. Sprawiają wrażenie, jakby tracili instynkt samozachowawczy, co oczywiście bardzo niedobrze wróży. – Gdy w ostatnim czasie przeglądałem Pana stronę, bardzo wiele tekstów dotyczyło właśnie lustracji i tego, co się działo wokół niej i polskiego Kościoła. Na co dzień jest Pan jednak nade wszystko specjalistą od polityki, a może bardziej od gospodarki. Stanisław Michalkiewicz jest – można powiedzieć – jednym z liderów opcji konserwatywno-liberlanej w naszym kraju. Większość kojarzy ją oczywiście z Januszem Korwin-Mikke, ale zaraz po nim jest Pańskie nazwisko. Wiele osób pyta jednak, czy konserwatyzm nie kłóci się z liberalizmem, czy nazwa ta nie jest wewnętrzenie sprzeczna. – Uważam, że nie. Liberalizm jest próbą odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób ułożyć stosunki między człowiekiem i państwem, żeby z jednej strony państwo nie pożarło ludzkiej -7- Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl wolności, ale z drugiej strony – żeby ludzka swawola nie rozsadziła państwa. Konserwatyzm natomiast oznacza przywiązanie do niezmiennych wartości lub zasad – w naszym przypadku – do fundamentów cywilizacji łacińskiej w postaci greckiego stosunku do prawdy (tzn. przekonania, że prawda istnieje obiektywnie, że nie jest zależna od przekonań większości, że nie leży „pośrodku”, tylko tam, gdzie leży), zasad rzymskiego prawa (volenti non fit iniuria, nemo iudex in causa sua, że prawo nie działa wstecz, że własność, to plena in re potestas) oraz etyki chrześcijańskiej – w szczególności przekonania, że każdy człowiek ma przerodzone minimum godności z racji tej, że jest dzieckiem Boga. Wierność tym fundamentom i chronienie ich przed niszczącym działaniem różnych intelektualnych mód jednocześnie sprzyja wolności ludzkiej, bo chroni prawa przed dowolnością. Nie ma więc sprzeczności, jest nawet pewien rodzaj współzależności. – W Tolle et lege promujemy książkę „Dobry «zły» liberalizm”. Gdy czytałem ją niemal półtora roku temu, dopiero wnikając w „klimaty” wolnorynkowe, byłem pod wrażeniem ogromnej precyzji, logiki tej książki. Osobiście uważam, że jest to kompendium – absolutna podstawa zrozumienia słuszności liberalnych poglądów gospodarczych. Czy mógłby Pan jeszcze raz – tym razem bardzo krótko – przekonać naszych Czytelników, że właśnie kapitalizm (w prawdziwym tego słowa znaczeniu) jest tą właściwą drogą? – Różnica między socjalizmem a kapitalizmem sprowadza się do tego, że socjaliści uważają, iż podział dochodu narodowego powinien dokonywać się pod przymusem i poprzez budżet państwa, natomiast zwolennicy kapitalizmu uważają, że powinien dokonywać się dobrowolnie i poprzez rynek. Jako liberał uważam, że kapitalizm wobec tego daje człowiekowi więcej wolności niż socjalizm i już z tego choćby powodu jest lepszy, zaś doświadczenie historyczne poucza, że sprzyja on również wzrostowi dobrobytu. Czyż trzeba jeszcze czegoś więcej? – W swej książce podejmuje Pan próbę odkłamania rozumienia pojęcia „liberalizm” (jak wskazuje już sam tytuł). Znam jednak głosy wolnorynkowców, którzy twierdzą, że tego już nie da się zrobić. Proponują w zamian używać -8- Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl terminu libertarianizm, który wydaje się nie wzbudzać tak pejoratywnych konotacji? – Jestem przeciwny takiej kapitulanckiej postawie. Podszywanie się socjalistów, a w Polsce – również rozmaitej postkomunistycznej swołoczy pod liberalizm oznacza, iż zdają sobie oni sprawę z potencjalnej atrakcyjności tej ideologii dla ludzi. Dlatego starają się ją zawczasu w ich oczach skompromitować, próbując podwieszać pod tym określeniem lewicowe przesądy z permisywizmem na czele. To samo zrobią z libertarianizmem, jeśli nabiorą przekonania, że i on jest potencjalnie niebezpieczny. Powinniśmy raczej odwojować liberalizm w imię przywracania normalności w miejsce chaosu semantycznego. – W Tolle et lege promujemy również książkę „W przededniu końca świata”. Mógłby Pan przybliżyć tematykę tej pozycji? – To jest wybór felietonów publikowanych w swoim czasie w tygodniku „Nasza Polska”, z którym od samego początku współpracuję. Tematyka jest zróżnicowana; dotyczy spraw aktualnych wtedy, tzn. przed 10 laty, ale starałem się w książce umieszczać felietony, które nie tracą aktualności. – Nie tak dawno opublikowaliśmy wraz z recenzją książkę „Na niemieckim pograniczu”. Była ona pisana jeszcze przed wstąpieniem Polski do Unii. Miał Pan wówczas wiele obaw dotyczących naszego wejścia w struktury unijne. Jak Pan ocenia po tych pierwszych latach naszej obecności w Unii: czy te obawy się potwierdziły, czy raczej okazało się, że rzeczywistość jest mniej brutalna od Pańskich prognoz? – Nic się nie zmieniło. Przeciwnie – zastrzeżenia, które podnosiłem wtedy nie tylko nadal są aktualne, ale nawet nabrały więcej aktualności. Przede wszystkim kwestia roli Niemiec w przyszłej Unii Europejskiej. Coraz wyraźniej widać, że Unia Europejska jest instrumentem, przy pomocy którego Niemcy próbują metodami pokojowymi osiągnąć te same cele, których nie udało się im osiągnąć metodami militarnymi podczas II wojny. Np. Powiernictwo Pruskie złożyło do Trybunału w Strasburgu 22 pozwy przeciwko Polsce. Gdyby Polska nie przyjęła -9- Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl traktatu akcesyjnego, orzecznictwo tego Trybunału nie było dla niej wiążące. Tymczasem teraz jest i jeżeli Trybunał zacznie rozpatrywać merytorycznie chociaż jeden taki pozew, to nawet jeśli go w końcu oddali, będzie to jednak oznaczało, iż stosunki własnościowe na jednej trzeciej polskiego terytorium państwowego zostały poddane pod arbitraż międzynarodowy. Byłoby to wielkie zwycięstwo dyplomacji niemieckiej, dokonane rękoma organizacji pozarządowej, bo stanowiłoby wstęp do podważenia suwerenności polskiej nad tym obszarem w ogóle, a zatem – do podporządkowania stanu prawnego tezie wyrażonej w art. 116 niemieckiej konstytucji, według którego Niemcy wirtualnie istnieją w granicach z 1937 roku. – Mam takie osobiste pytanie. Mówi się o Panu, że jest Pan swoistym fenomenem, jeśli chodzi o ilość pisanych tekstów. Ile dziennie zajmuje Panu pisanie? I jak szybko powstają Pańskie teksty? Myślę, że jest to dla wielu interesująca kwestia. – Kiedyś studenci UJ pytali ks. prof. Stefana Pawlickiego, skąd właściwie wzięła się taka eksplozja ludzkiego ducha twórczego w epoce Renesansu. Ks. prof. Pawlicki wśród różnych przyczyn wymienił i tę, że w epoce Renesansu było bardzo wielu mecenasów, którzy za udane dzieła znakomicie płacili, „co ogromnie wzbudzało ducha twórczego w artystach”. Mnie samo pisanie wiele czasu nie zajmuje; znacznie więcej – uprzednie przemyślenie tematu i sposobu jego ujęcia. Podczas pisania już raczej zapisuję wcześniejsze pomysły. Dlatego właściwie pracuję cały dzień, a czasami również w nocy, gdy nie mogę zasnąć i przychodzą mi do głowy różne pomysły. W przypadku artykułów, czy felietonów wymagających ściślejszej dokumentacji, np. na tematy gospodarcze, trwa to niekiedy dość długo. – I tradycyjnie na koniec chcę zapytać, co Pan sądzi o naszej inicjatywie Tolle et lege? – A cóż mam sądzić? Bardzo pożyteczna. Rozmowa została przeprowadzona od lutego do maja 2007 r. *** - 10 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl – Felietony - Mowa gór i język morza KS. JERZY SZYMIK W góry i nad morze. Dwa główne kierunki naszych wakacyjnych tęsknot i wypraw. Wielu z nas przechowuje w pamięci jakieś niezapomniane chwile przeżyte w Beskidach, Gorcach, Łebie czy Darłówku... Niektórzy wstawią zapewne w ostatni „trzykropek" Adriatyk, Alpy, a może jeszcze bardziej egzotycznie brzmiące nazwy. Góry i morze. Dwa wielkie symbole-obrazy w dialogu Boga z człowiekiem. „Ci, którzy Panu ufają, są jak góra Syjon” (Ps 125, 1), „Wznoszę swe oczy ku górom: skądże nadejdzie mi pomoc?” (Ps 121, 1), „Góry otaczają Jeruzalem: tak Pan otacza swój lud i teraz, i na wieki" (Ps 125, 2) – modli się i poucza Psalmista. Dla Ojców Kościoła morze było ciemną, przepastną głębią, straszną otchłanią obrazującą królestwo szatana i demonów. Na jednej ze średniowiecznych miniatur, w dziełku przeoryszy Herrady z Landsbergu, pt. Hortus deliciarum, Bóg wydobywa z głębiny morskiej szatana złowionego na wędkę, przy której końcu znajduje się Chrystus jako przynęta... W chrześcijańskiej wyobraźni trwale zadomowił się obraz Kościoła-łodzi, płynącego pewnie wśród sztormów po morzu tego świata. Góry i morze. Jeśli jest psychologiczną i duchową prawdą, że „kochającej wszystko mówi o ukochanym”, to zasada ta odnosi się szczególnie do miłości łączącej Kościół z Chrystusem, człowieka z Bogiem – idąc tropem Pieśni nad Pieśniami i Pawłowych porównań. A więc wędrując o zmierzchu brzegiem bałtyckiej plaży czy ocierając pot na Czerwonych Wierchach, pamiętajmy, że przebywamy w sferze Głosu, który od - 11 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl początku świata przemawiał do religijnej wrażliwości człowieka wszystkich czasów poprzez piękno i potęgę przyrody. Na kartach Pisma Świętego wygląda to tak: GÓRY W symbolice biblijnej są one bliższe Boga niż równiny. Skierowane ku niebu szczyty górskie uważano za miejsca zamieszkiwania Najwyższego, którego majestat ukrywa się „wysoko”, za obłokami. Dlatego spojrzenie „ku górze” jest wyrazem religijnego zwrócenia się ku Temu, który jest „Bogiem gór” – jak Aramejczycy nazywali Boga Izraela (1 Krl 20, 23). Wszystkie kluczowe dla starotestamentalnej historii zbawienia wydarzenia miały bezpośredni związek z górami. Były one uprzywilejowanym miejscem Boskich objawień, słów, ingerencji, cudów. Na górze Moria (nazwa ta oznacza: „Na wzgórzu Pan się ukazuje”) miał być złożony w ofierze Izaak (Rdz 22, 2. 14). U stóp góry Horeb rozmawiał Bóg z Mojżeszem ze środka płonącego krzewu (Wj 3, 1-5). Na szczycie góry Synaj przekazał Jahwe Izraelitom kamienne tablice przykazań (Wj 19). Kiedy została zdobyta Jerozolima, górę Syjon uznano za miejsce obecności Bożego majestatu. „Stanie się na końcu czasów – prorokuje Izajasz (2, 2) – że góra świątyni Pańskiej stanie mocno na wierzchu gór i wystrzeli ponad pagórki. I wszystkie narody do niej popłyną”. O „górskich” psalmach już wspominaliśmy. Góra należy również do częstych i najważniejszych obrazów metaforycznych teologii Nowego Testamentu. Góry w życiu Jezusa – to symboliczne kamienie milowe na drodze zbawiania człowieka, czyli na drodze wiodącej z ziemskiej niziny ku niebieskiej wyżynie. Główny zrąb swojej nauki wygłosił Jezus w „Kazaniu na Górze” (Mt 5, 1-12). Na górze również zostało wybranych Dwunastu (Mk 3, 13n). Jezus często wstępuje - 12 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl „na górę, żeby się modlić” (Mt 14, 23). Przemienia się wobec uczniów na górze Tabor (Mt 17, 1-8), śmiertelnego lęku i krwawego potu doświadcza na Górze Oliwnej (Łk 22, 39-46). Krzyż, narzędzie zbawienia, zostaje zatknięty na szczycie góry Kalwarii. W Apokalipsie powraca zaś prastary obraz góry Syjon – twierdzy niezłomnej świętości i ostatecznego zwycięstwa Boga, niebieskiego Jeruzalem. MORZE Jego symbolika nie jest tak jednoznaczna i prawie krystalicznie pozytywna jak gór. Sięga ono przecież w jakąś nieznaną, przepastną głębię, w niezbadaną otchłań, rozciąga się „w dół”, przeraża hukiem fal, zagraża życiu, zwodzi pozornym spokojem swej łagodnej powierzchni. Jest tajemniczym chaosem – podległym jednak Stwórcy, podkreśla Biblia, i zależnym od Niego. To Bóg, kiedy już niebo i ziemia zostały stworzone, a „ciemność była nad powierzchnią wód” (Rdz 1, 2), „osadził ziemię na morzach i utwierdził ponad rzekami” (Ps 24, 2). Stwórca opanował pierwotny chaos i odtąd „bezmiar wód” może wyrażać coraz obfitsze błogosławieństwo (Rdz 1, 6n; 49, 25). Dla Jonasza i Hioba morze jest jednak rzeczywistością – tak w sferze symbolu, jak i realiów – zagrażającą największemu dobru człowieka: życiu. „Głębie oceanu” są dla nich ściśle związane ze śmiercią, ze „światem umarłych” (Jon 2, 2-7; Hi 38, 16n). Stary Testament wykorzystuje też często obraz morza dla wyrażenia niestałości i niewierności człowieka, który jak fala upada, wzbija się w górę i ponownie upada... Tylko sam Wszechmogący Bóg potrafi uspokoić wzburzone morze, wygładzić jego fale, uśmierzyć zgiełk narodów (Ps 65, 8), który jest jak huk nieposłusznego oceanu. Dlatego tak ogromne znaczenie dla objawienia boskości Jezusa Chrystusa ma ewangeliczna scena uciszenia burzy na morzu czy wędrówki Mistrza po wodach Genezaret. Tylko Bogu, którym jest Jezus, podlega ten śmiertelny dla człowieka żywioł – uczy Biblia. W Nowym Testamencie często mamy także do czynienia z metaforą morza jako obrazu świata i ludzkości. Sieć rybacka (Mt 13, 47), rybak - 13 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl łowiący ludzi (Mk 1, 17), ryby „złe i dobre” – to konsekwencje tej właśnie symboliki. *** Góry i morze. Wpatrzeni w ich majestat, wsłuchani w ich ciszę i głos – chciejmy zobaczyć i usłyszeć coś więcej. Może będzie to jakaś odmiana biblijnej symboliki, a może usłyszymy – w górach i nad morzem – coś bardzo intymnego, przeznaczonego tylko dla naszego serca... Może coś nowenn zrozumiemy z prawdy o naszym życiu, zbawieniu. Bo „kochającej wszystko mówi o ukochanym”. ks. Jerzy Szymik Felieton pochodzi z książki ks. Profesora pt. „Kocham teologię! Dlaczego?” *** - 14 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Refleksje po święceniach PAWEŁ POMIANEK W sobotę 26 maja w wigilię Uroczystości Zesłania Ducha Świętego w katedrze rzeszowskiej biskup Kazimierz Górny wyświęcił 24 nowych prezbiterów. Jako człowiekowi głęboko związanemu z Kościołem, ogromnie zależy mi na poziomie polskiego kapłaństwa. Ten dzień był dla mnie zupełnie szczególny, gdyż wśród nowo wyświęconych było kilku moich znajomych, których poznałem jeszcze nim wstąpili do seminarium. Charakter tego dnia skłaniał do refleksji o kapłanach. Refleksji niezwykle istotnej, bo choć pewne środowiska chcą za wszelką cenę wyciszać sprawę, wiadomo że mamy do czynienia w naszym kraju – i również w naszej diecezji – z kryzysem kapłaństwa, a zwłaszcza z kryzysem formacji seminaryjnej. Ks. bp Kazimierz Górny mówił w kazaniu o powołaniu, które kapłani otrzymali od Boga. Bardzo chciałbym, by wszyscy byli ludźmi z prawdziwym powołaniem, niemniej natychmiast przyszła refleksja: iluż z tych ludzi ma rzeczywiście powołanie? Iluż zaś znalazło się w seminarium tylko dlatego, by mieć zwyczajnie zapewniony byt lub jedynie uroiło sobie powołanie? Iluż z nich zachowało w seminarium swą prawdziwą tożsamość, swoją indywidualność? Iluż natomiast dało przerobić się na masę na zewnątrz ślepo podporządkowaną władzom diecezjalnym, a jednocześnie opustoszałą wewnętrznie? Iluż nowo wyświęconych jest rozkochanych w Bogu, Kościele, teologii, i może o nich rozmawiać choćby godzinami? Iluż zaś na prośbę młodego człowieka odpowie: nie będę o tym rozmawiał, bo nie jestem teraz w pracy? - 15 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Iluż z nich podczas swej posługi kapłańskiej będzie wciąż doświadczać głębi i wagi wielkich misteriów, które każdego dnia będą mogli sprawować? Iluż zaś bardzo szybko zatraci poczucie sacrum? Iluż nowych kapłanów będzie stale pamiętało o swej formacji duchowej, o konieczności ciągłego i pokornego pogłębiania swej wiary? Iluż natomiast czując powiew wolności związany z opuszczeniem seminarium uzna, że teraz może już tylko pouczać innych? Iluż w imię wyższych wartości będzie umiało sprzeciwić się przełożonemu (biskupowi, proboszczowi), jeśli ten będzie ich zobowiązywał do postępowania niezgodnego z nauczaniem Kościoła i z ich własnym sumieniem? Iluż postąpi wtedy oportunistycznie, fałszywie tłumacząc się posłuszeństwem, które uroczyście ślubowali? To bardzo poważne pytania, na które odpowiedź poznamy zapewne w najbliższych latach. Tak się pięknie złożyło, że miałem okazję przyjąć komunię świętą z rąk jednego z mych znajomych. Poznał mnie, uśmiechnął się do mnie ciepło i podał mi Chrystusa. W jego spojrzeniu i postawie było coś niezwykle głębokiego i świeżego. Oby pozostało to w nim na całą jego kapłańską drogę... Oby każdy z nich był do końca swego życia prawdziwym świadkiem Chrystusa i Jego Kościoła. Paweł Pomianek *** - 16 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Jaka opozycja? MICHAŁ WOLSKI Do napisania poniższego tekstu zainspirowała mnie rozmowa, gronie wydarzeniach politycznych która miała miejsce kilka dni temu. W znajomych w Polsce, rozmawialiśmy głównie o o orzeczeniu bieżących Trybunału Konstytucyjnego dotyczącego lustracji. W pewnym momencie jedna z osób uczestniczących w rozmowie rzuciła pytanie: jak powinna zachowywać się opozycja? Jako że w rozmowie brały udział osoby o przekonaniach wolnorynkowych i szeroko rozumianych prawicowych (głosujący na PiS, PO i UPR), z góry w rozmowie odrzuciliśmy działania opozycji postkomunistycznej uznając, że nie stanowi to sedna interesującego nasz problemu, a poza tym trudno się po posłach lewicy spodziewać czegoś dobrego. Wymiana zdań między nami dotyczyła nie tylko konkretnego przypadku, który przytoczyłem powyżej, rozwinęła się ona w kierunku pytań, jak powinna zachowywać się opozycja (w tym konkretnym przypadku parlamentarna) w sytuacji, kiedy chce być wiarygodna i konstruktywnie wpływać na wydarzenia w kraju. Sprawa, wydawałoby się, jest prosta. Posłowie opozycji uczestniczą w pracach parlamentu, zgłaszają wnioski uchwał, ustaw, próbują analizować posunięcia władz, starają się brać udział w tworzeniu prawa korzystnego dla obywateli. Czy tak faktycznie jest? Obserwując zachowania posłów Platformy Obywatelskiej muszę przyznać, dodam, że z przykrością, że ich działania są po prostu mało wyraziste i nieskuteczne. Zamiast - działając w komisjach sejmowych - przygotować kilkadziesiąt ustaw dotyczących kwestii ekonomicznych (podobno, jak wieść gminna niesie, PO aż pęka w szwach od specjalistów od gospodarki) i próbować je przeforsować w Sejmie, Platforma zajmuje się głównie krytyką rządu Jarosława Kaczyńskiego. Czyżby w grę wchodziły osobiste animozje, które Donald Tusk żywi w stosunku do premiera RP? - 17 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Trudno mi się wdawać w psychologiczną analizę poczynań przywódców PO, ale obserwując wydarzenia bieżące, moja teoria może być prawdziwa. Okazuje się, że łatwiej jest zajmować miejsce w parlamencie skupiając się na wypowiedziach dla kilku programów telewizyjnych i kilkudziesięciu stacji radiowych niż wziąć się do pracy, i wykonując swe obowiązki, tworzyć prawo korzystne dla obywateli. Jasne, pokazywanie się w mediach jest łatwe, miłe i przyjemne, ale czy po to właśnie ludzie ci zostali wybrani przez obywateli, by byli gwiazdami programów telewizyjnych i radiowych, i przy okazji pobierali wielotysięczne diety płacone z naszych podatków? Z drugiej strony w samej Platformie mają miejsce różne, dziwne z punktu widzenia potencjalnego wyborcy, sytuacje. Chodzi mi o dwie sprawy. Pierwsza to minimalizowanie znaczenia Jana Rokity, który, jako osoba wyrazista był chyba zbyt niewygodny dla Donalda Tuska jako potencjalny konkurent w walce o przywództwo na centroprawicy. Druga to Janusz Palikot i jego, że to tak nazwę kolokwialnie, „wybryki”. Konferencja prasowa z posłem z Lublina, wymachującym sztucznym penisem, pozostawia w pamięci obraz rozczochranego mężczyzny reklamującego sex shop, a nie, co podobno było celem Palikota, zwraca uwagę na problem gwałtu. Drugi wyskok to wystąpienie w koszulce „Jestem z SLD” i „Jestem gejem”. Czyżby znany przedsiębiorca szukał sojuszników po lewej stronie sceny politycznej? We mnie obie te sytuacje wzbudziły niesmak. Czyż nie lepiej byłoby, gdyby poseł Palikot, przedsiębiorca, który odniósł sukces, skupił się nie pracy nad ustawami dotyczącymi obniżki podatków, uproszczenia biurokracji dla młodych ludzi, chcących założyć swoje firmy? Przecież wykorzystując wieloletnie doświadczenia w prowadzeniu firm mógłby służyć radą bardziej doświadczonym legislatorom i w ten sposób przyczynić się do poprawy prawa w naszym kraju, co spowodowałoby, że wszystkim nam żyłoby się lepiej. Mam nadzieję, że przywódcy Platformy Obywatelskiej opamiętają się i zaczną zachowywać się nie jak obrażone panny na wydaniu, a jak ludzie, którzy chcą powodować rozwój naszego kraju. Wyraźne odrzucanie pomysłów lewicujących, a może nawet osób chcących sojuszu z SLD, promocja wolnego rynku, obniżki podatków przyczyniłoby się do poprawy wizerunku PO w oczach wyborców, a nie zapominajmy, że biorąc pod uwagę wyniki wyborów, jest ich wcale nie tak mało. - 18 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Pozostaje jeszcze kwestia opozycji pozaparlamentarnej. Jedyna konstruktywna siła jaką widzę to Unia Polityki Realnej. Jej program jest jasny i czytelny, w dodatku niezmienny od chwili powstania, co powoduje, że partia ta jest wiarygodna w oczach wyborców (podobnie jak Jarosław Kaczyński – czego wynikiem sukces Prawa i Sprawiedliwości w ostatnich wyborach parlamentarnych). Problemem UPR jest dominacja Janusza Korwin-Mikke, który jest jej jedynym obliczem znanym przeciętnemu wyborcy. Niestety obraz Korwin-Mikkego, wybitnego publicysty, ale nieskutecznego polityka (UPR tylko raz weszła do parlamentu) jest w mediach sprowadzony do kabareciarza, co powoduje, że przeciętny wyborca nie traktuje tej siły politycznej zbyt poważnie. Może jej partii potrzeba nowych twarzy? Podsumowując uważam, że opozycja (szczególnie parlamentarna, czyli PO – mająca większe pole do działania) spisuje się słabo, skupiając się na doraźnych atakach i gierkach politycznych. Jest to smutne, bo przecież mogłoby to wyglądać zupełnie inaczej. Pisałem wcześniej o możliwościach inicjatywy ustawodawczej. Może nie każdy projekt zyskałby akceptację Sejmu, ale biorąc pod uwagę brak ekspertów gospodarczych w PiS i socjalistycznie myślących ludzi Samoobrony i LPR, stanowiłoby to wyraźny, jakościowy wpływ na politykę państwa i próbę obrony obywateli przed dziwacznymi pomysłami ludzi pokroju Andrzeja Leppera. Bo przecież któryś z projektów musiałby zostać uchwalony. Może jestem romantykiem i marzycielem, ale marzy mi się sytuacja, by rządzący Polską skupili się na pójściu drogą Litwy, Łotwy i Estonii, które to od kilku lat utrzymują, nieosiągalny obecnie dla Polski, wzrost gospodarczy powyżej 10% w skali roku. A wszystko to dzięki mądrym, prorynkowym reformom gospodarczym. Michał Wolski Autor jest absolwentem Politologii UMCS, autorem dwóch publikacji naukowych (artykuły w Zeszytach Naukowych Puławskiej Szkoły Wyższej oraz w książce "Doktryny i ruchy współczesnego ekstremizmu politycznego"), redaktorem naczelnym "Gońca Wolności" – biuletynu Stowarzyszenia KoLiber, sekretarzem Oddziału Lublin Stowarzyszenia KoLiber. - 19 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Państwowa tresura pożytecznych idiotów IGOR BELCZEWSKI Problem szkolnictwa wielokrotnie był poruszany przez różnej maści wolnościowców. Zasadnicze pytanie, na które szukają oni odpowiedzi brzmi: w jaki sposób uczynić edukację naprawdę wolną i pożyteczną? Najczęściej dochodzą do wniosku, że szkolnictwo i wszystko, co z nim się wiąże należy po prostu sprywatyzować, co da rodzicom możliwość decydowania o kształceniu swoich pociech. Jest to przekonanie jak najbardziej prawidłowe. Tylko pełna prywatyzacja tej branży mogłaby wprowadzić do niej normalność. Oczywiście z czasem, a nie od razu. Dwoma podstawowymi chorobami nękającymi system edukacyjny w Polsce są jego upaństwowienie oraz przymus edukacji. Jeżeli chodzi o państwowość edukacji to jest to problem olbrzymi. Przede wszystkim państwo, a nie jak to być powinno, rodzice, ma pełen wpływ na wychowanie i rozwój młodych ludzi. Daje mu to niezwykłe pole do popisu. Już sam fakt, że w każdej szkole realizowany jest program ustalony przez grupę państwowych urzędników dowodzi, iż rodzice nie mają tutaj nic do gadania. Państwo może kształtować umysły młodych ludzi według własnego widzimisię. I tak właśnie robi. O ile nie byłoby to tak bardzo szkodliwe, gdyby do głów uczniów wpajano umiłowanie prawdziwej wolności, o tyle jest bardzo szkodliwym, gdy młodzież uczy się myśleć „po państwowemu”. Cóż to oznacza? Ano tyle, że karmi się młodych ludzi bajeczkami o kochanej Unii Europejskiej, wspaniałości demokracji, podatków i tego typu bzdurami. W dodatku bezczelnie mówi się, że symbolizują one prawdziwą „wolność”. Nic dziwnego, że później wychodzą ze szkół takie bandy pożytecznych idiotów z papką zamiast mózgu. Państwo kształci sobie idealnych poddanych, którzy nigdy nie pojmą skali, na jaką są wyzyskiwani. Drugim problemem jest przymus edukacji. Kiedyś już o tym pisałem, ale pozwolę sobie trochę rozszerzyć zagadnienie. Pierwszym mankamentem wywołanym przez przymus edukacji jest ograniczenie ludzkiej wolności, konkretnie wolności rodziców. Nikt bowiem nie ma równego prawa do decydowania o losie ich dzieci(w skrajnych przypadkach jak np. śmierć rodziców, lub - 20 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl niezdolność do opieki na dziećmi prawo to uzyskuje najbliższa rodzina). Rodzice powinni mieć możliwość decydowania, czy dziecko pójdzie do szkoły, czy też podąży inną drogą. Przymus edukacji im ją odbiera. Nawet, jeżeli spróbują stawić opór i nie posłać dziecka do szkoły, państwo i tak dopnie swego za pomocą aparatu przymusu. Ponadto przymus edukacji wywołuje efekt „niewłaściwego człowieka na niewłaściwym miejscu”. Chodzi tutaj o to, że Bóg, wbrew przekonaniu filozofów nowożytnych, nie wszystkich obdarzył takim samym rozumem. Tak też nie wszyscy nadają się do chodzenia do szkoły. Nie oznacza to wcale, że ci którzy się do tego nie nadają, bez niej nie znajdą dla siebie pracy. Wręcz przeciwnie. Zamiast chodzić do szkoły, od najmłodszych lat będą mogli kształcić się zawodowo. To chyba lepiej, aniżeli gdyby mieli oni niepotrzebnie tracić czas w szkole, po czym robić to samo, co robiliby i bez niej? Da im to lepsze przygotowanie zawodowe w znaczący sposób wpływając na fachowość i poziom wykonywania pracy, a tym samym na ich zarobki w przyszłości. Taki stan przyniesie również wymierną korzyść dla uczących się w szkołach, którzy nie będą rozwijali się w towarzystwie osób intelektualnie opóźnionych, czy nieprzystosowanych. Tak więc, również ich edukacja będzie przebiegała szybciej i efektywniej. Oczywiście pisząc „intelektualnie nieprzystosowani” mam na myśli osoby, których przeznaczeniem nie jest edukacja, lecz praca fizyczna i nie mam zamiaru nikogo obrażać, tylko stwierdzić fakt. Nie mam na myśli skrajnych przypadków, eufemistycznie określanych mianem „trudnej młodzieży”. W ich wypadku nie ma, co się łudzić – albo dostosują się do wymagań stawianych przez szkoły, albo zgodnie z wolą rodziców, trafią do specjalnych placówek lub na ulicę. Chyba, że jakieś osoby prywatne zechcą im pomóc, co przecież też się zdarza. Zapewne są tacy, którzy stwierdzą, że w Polsce istnieją szkoły prywatne, więc jeżeli ktoś ma takową wolę, może posłać tam swoje dzieci. Tzw. szkoły prywatne w rzeczywistości nie mają pełnej autonomii. Chociażby ze względu na fakt, że mimo wszystko mają one na celu przygotować ucznia do egzaminów państwowych i w mniejszym lub większym stopniu realizują państwowy program. Poza tym na szkoły publiczne składają się wszyscy w postaci podatków: kawalerowie, panny, rodziny dzietne i bezdzietne oraz klienci szkół prywatnych. Z tego wynika, że rodzice posyłający dzieci do szkół prywatnych płacą podwójnie. Podobnie jest zresztą, jeżeli chodzi np. o służbę zdrowia. Szkoły prywatne muszą poza tym uzyskać zgodę na działalność. Oczywiście wydawcą takiej „zgody” nie jest rynek, lecz państwo. Z kolei w tym miejscu podobne jest to m. in. działalności radiowej - aby uzyskać licencję na “nadawanie”, szkoła musi spełnić szereg warunków stawianych przez państwo. - 21 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Podstawowe wątpliwości, które rodzą się, gdy mowa o prywatyzacji szkolnictwa to lęk przed cenami oraz przed tym, że gdy ktoś będzie chciał się uczyć pomimo braku funduszy, nie będzie mu to dane. Co do pierwszej z nich lęk jest nieuzasadniony. Wynika on bowiem z obserwacji obecnych cen w szkołach prywatnych, które są często bardzo wysokie. Jednakże, tak jak i w innych gałęziach, tak i tutaj, wraz ze otwarciem rynku pojawi się konkurencja(większa ilość szkół prywatnych), co doprowadzi do poprawy jakość i usług i obniżki cen. Wreszcie edukacja stanie się rzeczywistą inwestycją na przyszłość. Co do lęku przed „marnowaniem” zdolnych uczniów: ważne jest, aby zrozumieć, że szkoła nie jest bynajmniej czymś, co się każdemu samo przez się należy. Jest ona takim samym „towarem” jak chleb, czy przedstawienie teatralne - tak jak w ich przypadku jacyś ludzie wkładają mnóstwo pracy i wysiłku w proces powstawania finalnego produktu(w tym przypadku wykształconego człowieka). To, że chleb czy przedstawienie teatralne możemy zaliczyć do dóbr konsumpcyjnych, zaś edukację do dóbr kapitałowych, nie ma dla nas żadnego znaczenia. Stąd też nie możemy zmusić wszystkich do płacenia na czyjąś edukację, tylko, dlatego że jego talent się zmarnuje. Taką decyzję każdy może podjąć dobrowolnie, bez żadnego przymusu. Stypendia powinny być fundowane przez osoby prywatne a nie przez państwo. Tak jak nikt nie może być przymuszony do płacenia nam za chleb, gdy jesteśmy głodni, czy za bilet na przedstawienie teatralne, gdy mamy olbrzymią wrażliwość na sztukę, tak też nikt nie może być przymuszony do płacenia za naszą edukację, choćbyśmy nie wiem jak ogromne mieli zdolności. Lekarstwem na chory system państwowej edukacji może być tylko wolny rynek. Zamiast, więc walczyć z trudną młodzieżą i reformować edukację wystarczy jedynie zlikwidować ministerstwo tejże, całkowicie ją sprywatyzować i znieść przymus edukacji. Dzieła dopełni „niewidzialna ręka” rynku, zaś szkolnictwo przestanie być fabryką pożytecznych dla państwa idiotów i zacznie spełniać swoją należytą funkcję. Igor Belczewski Tekst pochodzi ze strony: eCzas.net Autor jest członkiem Trójmiejskiego Oddziału Stowarzyszenia KoLiber i członkiem redakcji serwisu eCzas.net *** - 22 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Śmierć dla Tobina STEFAN SĘKOWSKI Nie chodzi mi bynajmniej o Jamesa Tobina, pomysłodawcę opodatkowania obrotu kapitałem, mimo że Tobin Tax jest złodziejski i w niczym nikomu nie pomoże. Kary śmierci żądam dla Petera Tobina, który został wczoraj skazany na dożywocie za morderstwo dwudziestokilkuletniej Polki w Glasgow. Dziewczynę uprzednio brutalnie pobił i zgwałcił, a ciało ukrył pod podłogą plebanii kościoła, na której pracowała. Na wolność wyjść będzie mógł dopiero po odsiadce 21 lat. Czy jego czyn można nazwać nieludzkim? Z pewnością nie. Ani rośliny, ani zwierzęta nie mordują dla zaspokojenia swoich zachcianek. Nie znam się na seksualności zwierząt, ale wydaje mi się, że nie występują wśród nich gwałty, a już tym bardziej nie kończą się zabiciem partnera. Casus modliszki się nie liczy, albowiem przede wszystkim konsumpcja pokarmowa samca podczas każdej kopulacji jest mitem, a poza tym jego spożycie jest spowodowane biologią, a nie zachcianką. Sadyzm, gwałty i morderstwa są zjawiskami zdecydowanie ludzkimi. Dlatego także kara śmierci jest ludzka, a nie nieludzka, bowiem na ludzkie przypadłości trzeba radzić po ludzku. Kara śmierci ma odstraszać potencjalnych zbrodniarzy przed popełnieniem czynu, ma też eliminować ze społeczeństwa tych, którzy byliby dla niego zagrożeniem. Jest też wyrazem sprawiedliwości, w przeciwieństwie do wysoce nieproporcjonalnej względem czynu kary długoletniego więzienia, czy dożywocia. Przeciwnicy kary śmierci twierdzący, że kara dożywocia jest dotkliwsza niż szybkie pozbawienie życia bandyty, albowiem taki musi później żyć przez kilkadziesiąt lat ze świadomością, że nigdy nie wyjdzie na wolność, zapędzają się w kozi róg. Bowiem mówią to na jednym wydechu z argumentem, iż kara śmierci jest „niehumanitarna”. Skoro jest mniej dotkliwa niż dożywocie, to jest bardziej „humanitarna” i jako taka powinna być stosowana. Większość jednak ludzi woli żyć niż nie żyć, nawet w niewoli, w związku z czym już same przesłanki tego myślenia są fałszywe. - 23 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Spotykamy się też z argumentem o „niemoralności” kary śmierci, o stawianiu się na równi ze złoczyńcą, o odbieraniu jego przyrodzonych praw. Czy jeśli pociągamy kogoś do odpowiedzialności za wyrządzenie jakichś szkód materialnych, to czy nie łamiemy jego „świętego prawa własności”? A czy jeśli kogoś skazujemy na wieloletnią karę więzienia, nie odbieramy mu także „niezbywalnego prawa do wolności”? Na te pytania odpowiedź jest jedna: nie. Złodziej kradnąc odbiera sobie prawo do ochrony swojej własności, porywacz odbiera sobie prawo do wolności, a morderca odbierając komuś „niezbywalne prawo do życia” (a właściwie do „nie-bycia zabitym”, ale to już temat na inny wpis), odbiera je i sobie. Ktoś może stwierdzić, że to powrót do „kodeksu Hammurabiego” - niech sobie mówi i niech najpierw wykaże mi, że akurat w tym wypadku nie mam racji. Także odwoływanie się do „chrześcijańskiego miłosierdzia” jest bez sensu – takowe wymaga skruchy (wątpiących odsyłam do sceny z męki pańskiej, gdzie Jezus obiecał Zbawienie jedynie jednemu złoczyńcy), a tej u Petera Tobina ewidentnie brak – gdyby była, można by miłosiernie skazać go na dożywocie. Abolicjoniści często podpierają się nauką Kościoła i odwołaniem się do autorytetu papieży Jana Pawła II i Benedykta XVI. Czynią to bezprawnie, albo z nieznajomości Kościoła, albo z chęci zmanipulowania osób nieświadomych. Katolicy wierzą, że papież nie jest nieomylny we wszystkich dziedzinach życia, jedynie w kwestiach wiary i moralności a i to tylko wtedy, gdy wygłasza swoje poglądy ex cathedra i gdy jest to zgodne z Pismem i Tradycją. Nie przypominam sobie, by papież ekskomunikował wszystkich zwolenników kary śmierci, albo by stwierdził, iż „naród, który zabija swoich morderców, jest narodem bez przyszłości”. Przytoczę jeszcze kanon 2267 z Katechizmu Kościoła Katolickiego mówiący o karze śmierci właśnie: „Kiedy tożsamość i odpowiedzialność winowajcy są w pełni udowodnione, tradycyjne nauczanie Kościoła nie wyklucza zastosowania kary śmierci, jeśli jest ona jedynym dostępnym sposobem skutecznej ochrony ludzkiego życia przed niesprawiedliwym napastnikiem. Jeżeli jednak środki bezkrwawe wystarczą do obrony i zachowania bezpieczeństwa osób przed napastnikiem, władza powinna ograniczyć się do tych środków, ponieważ są bardziej zgodne z konkretnymi uwarunkowaniami dobra wspólnego i bardziej odpowiadają godności osoby ludzkiej. Istotnie dzisiaj, biorąc pod uwagę możliwości, jakimi dysponuje państwo, aby skutecznie ukarać zbrodnię i unieszkodliwić tego, kto ją popełnił, nie - 24 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl odbierając mu ostatecznie możliwości skruchy, przypadki absolutnej konieczności usunięcia winowajcy są bardzo rzadkie, a być może już nie zdarzają się wcale.” Czy w przypadku Petera Tobina środki te były wystarczające, by „skutecznie ukarać zbrodnię i unieszkodliwić tego, kto ją popełnił”? Większość skazywanych w procesach nigdy się do swoich win nie przyznaje, szukając sobie alibi, że np. byli wtedy na Hawajach i to nie z zamordowaną, a z zupełnie inną. Albo jak P. Tobin, że utrzymywali ze swoimi ofiarami wcześniej stosunki seksualne za ich zgodą. Nie okazał on skruchy, co więcej, wychodząc z sądu boleśnie kopnął fotoreportera w szyję. Nie wygląda to na ukorzenie się, ani nie rokuje nadzei na jakąś zmianę jego w więzieniu, w którym będzie także stanowił zagrożenie dla współwięźniów i strażników. Europa powinna odstąpić od swojego pseudohumanitarnego podejścia do kary śmierci, by tacy zbrodniarze, jak Peter Tobin znaleźli się tam gdzie ich miejsce – na stryczku. A takie osoby, jak Angelika Kluk mogły żyć. Stefan Sękowski Tekst pochodzi z bloga Stefana Sękowskiego http://www.stefansekowski.salon24.pl Wpis z 5 maja 2007 r. Autor jest wiceprezesem Stowarzyszenia KoLiber oraz publicystą. Publikuje w m.in. w „Najwyższym Czasie”, „Opcji na Prawo”, „Racji Polskiej”, Korespondent.pl, Prawica.net, Liberator, Ratusz.info. Warto dodać, że powyższy post wywołał burzliwą dyskusję na temat kary śmierci. Jeśli chcesz się przekonać do jakich wniosków dochodzili dysputanci kliknij Tutaj - 25 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl - Od Czytelników - Świadectwo Matki Przeczytałam w Biuletynie artykuł p. Pawła Pomianka pt. „Zło konieczne” i chcę dorzucić mój głos w tej sprawie. Otóż jesteśmy rodzicami trójki dzieci (obecnie 23, 20 i 18 lat), które rodziły się w okresie funkcjonowania urlopów wychowawczych. Był to cudowny dla mnie czas i to nie tylko z perspektywy czasu. Pamiętam, że wtedy też – mimo trudów – nigdy nie myślałam kategoriami, że coś tracę, albo że moje życie zostało zabrane przez dzieci. To było nasze wspólne życie, wymagające wiele trudu, ale tyle radosnych i cudownych chwil przeżywaliśmy razem, i przede wszystkim więź jaka się wtedy zrodziła między nami jest nie do przecenienia. Dziadkowie mieszkali 500 km od nas, czyli tego dylematu nie mieliśmy. Do pracy wróciłam, kiedy najmłodszy syn miał 3 latka. Dzieci kodowały nasze rozmowy na temat mojego powrotu do pracy i pewnego dnia średni syn oznajmił, że nie będzie jadł śniadania. Oczywiście wyraziłam zgodę na to, nie przewidując przyczyny tej decyzji. Ale kiedy z kolejnego posiłku zrezygnował, zaczęłam z nim rozmawiać. Wtedy mój pięciolatek oznajmił, że on już w ogóle nie będzie jadł (był to okres strajków), bo razem z rodzeństwem są przeciwni temu, żeby mama wróciła do pracy. Uszanowaliśmy jego decyzję, bo nie chciał słuchać tłumaczeń i nie chciał żadnych kompromisów. Po południu zaczął rozmawiać z ojcem na temat zbliżających się urodzin. Czy będzie tort, świeczki itd. Tata odpowiedział mu, że to zależy od niego, bo jak nie będzie jadł, to niestety nie będzie komu robić urodzin. Kuba poszedł do pokoju, żeby wszystko przemyśleć i uzgodnić z rodzeństwem i po chwili poprosił o kolację. Ponieważ mogliśmy ustawiać zmiany tak, że zawsze któreś z nas mogło być w domu, dzieci nie odczuły zbytnio mojego powrotu do pracy. Rytm dnia był taki, że dzieci wstawały wcześnie, ale i wcześnie – tzn. 19, 19.30 – zasypiały. I to był wspaniały czas. Żal mi dzieci, - 26 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl których matki są znudzone byciem z nimi. Tyle ciekawych rzeczy dzieje się w tym czasie.Drogie panie! Jeżeli tylko możecie, nie rezygnujcie z tego. Mogę zapewnić, że dzieci rozwinęły się prawidłowo i bardzo dobrze odnalazły się w szkole. Przytoczę jeszcze jeden przykład. Opiekuję się rodziną – 9-cioro dzieci w wieku od 18 do 2 lat. W tym roku rodzina ta otrzymała mieszkanie w mieście (do tej pory mieszkali w pokoju z kuchnią na wsi (ok. 40 m2). Siódme dziecko ma dziewięć lat, a kolejne 4 i 2 lata. Rodzice – prości ludzie, oboje pracują i pojawił się problem: co zrobić z dwójką najmłodszych dzieci. Czteroletnią Wiktorię nieodpłatnie do przedszkola przyjęły siostry zakonne, a do malucha miała przychodzić opiekunka. Byłam dumna, że tak dobrze załatwiliśmy sprawę. Jakie było moje zdziwienie kiedy mama dzieci powiedziała, że nie zdecyduje się na takie rozwiązanie, bo Wiktoria i Nikodem są tak ze sobą zżyci, że będzie to dla nich ogromny stres i jest jej zwyczajnie szkoda dzieci narażać na coś takiego. W potocznej opinii matka dziewięciorga dzieci to męczennica udręczona. A ona, prosta kobieta, potrafiła wejść w uczucia tych dzieci i miała na to czas, i umiała powiedzieć „nie”. Przyznam szczerze, że doznałam szoku – oczywiście pozytywnego – zobaczyłam jak ta matka kocha swoje dzieci. Być może jest w tym domu wiele niedostatków, ale na pewno nie brakuje dzieciom miłości – tego, co pozwala być im silnymi. Rozwiązanie się znalazło. Sąsiadka, która też ma dziecko w wieku tej dwójki zaproponowała, że w czasie kiedy nikogo nie będzie w domu, ona chętnie nieodpłatnie weźmie dzieci do siebie. Zrobiła tak, ponieważ wie, że będzie to z korzyścią dla jej dziecka. Na koniec gratuluję p. Pawłowi poglądów na ten temat i życzę wszystkiego najlepszego Panu i Narzeczonej! Pozdrawiam! Maria PS. Dziękuję za propozycje książek i Biuletyn. - 27 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl - Recenzje Gringo wśród dzikich plemion Wojciech Cejrowski http://www.tolle.pl/ksiazka/gringo-wsrod-dzikich-plemion Książka otrzymała trzy gwiazdki w Tolle et lege!!! Nawet jeśli nie sprzedasz lodówki... :-) JOANNA NOWAKOWSKA Można go nie lubić. Można nie zgadzać się z jego poglądami. Można uważać, że jest za bardzo złośliwy i zarozumiały. Ale nie można nie przeczytać jego książek podróżniczych (jak np. „Gringo wśród dzikich plemion”). Są po prostu rewelacyjne. Choć nie ukrywam, że co kilka stronic miałam nieodparte wrażenie, że autor konfabuluje. No cóż, nawet jeśli troszkę tak jest, to ma do tego prawo, to jego licentia poetica. Zdaję sobie sprawę, że to poczucie może także wynikać z faktu, że Cejrowski zamieścił tu zdarzenia z wielu podróży, zastrzegając achronologię w ich przytaczaniu. Wojciech Cejrowski, jak sam mówi, też czytał książki przyrodnicze i marzył o egzotycznych podróżach, tyle tylko, że on sprzedał lodówkę i za uzyskane pieniądze ruszył w drogę, a większość jego czytelników siedzi, podczytuje, wzdycha i... podjada z niesprzedanej lodówki :-). Ta książka jest zapisem doświadczeń ze spotkań z Indianami, ze spotkań z najdzikszymi na przestrzeni dwudziestu kilku lat. Autor uświadamia, że istnieje inny świat, naprawdę inny. Świat, w którym zasady zarozumiałych Europejczyków są po prostu absurdalne (pośpiech, czas, garnitur, w ogóle - 28 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl ubranie...). Zaletą autora jest to, że poznaje ten świat i stara się odsłonić go czytelnikowi, nie okazując braku szacunku wobec „dzikich”, co więcej, pochyla się nad ich kulturą jakby z namaszczeniem, uświadamiając nam, że być może tych plemion nikt nie ocali... Porywające jest piękno zamieszczonych w książce zdjęć, klimat opisu, który, jakkolwiek dosłowny, nie epatuje poszukiwaniem sensacji czy skandalu. Na każdym kroku widać kulturowe różnice, jak chociażby w kwestii diety: obrzydliwość potraw poraża, choć swoją drogą czymże są nasze flaczki czy kaszanka :-). Podskórnie jednak daje się dostrzec podobieństwa między gringo a tubylcami i autor zdaje się celowo na to podobieństwo wskazywać: jesteśmy jednakowi w człowieczeństwie, w poczuciu godności i poszukiwaniu absolutu (swoją drogą niezwykle trafne i głębokie analizy stanu misji kościołów chrześcijańskich w Ameryce Południowej). Pozycja zachwyca edytorsko. Jest ciekawa, dynamiczna, wartka, ale nie pozbawiona przejawów erudycji autora. Tym jednak, co sprawia, że można wyrywać ją sobie z rąk jest humor. Tak: humor, który przyprawia o płacz do łez, ból brzucha i zatykanie ust przemocą (dotyczy tych, którzy czytają nocą i nie chcą budzić sąsiadów). Dialogi, umieszczone w przypisach, między Cejrowskim-autorem a Cejrowskim-tłumaczem (książka powstała w języku hiszpańskim), dystans do świata, siebie, realiów puszczy i zasad rządzących polityką Polski, Hondurasu czy innego Belize :-). Uświadomienie sobie jednak faktu, że gringo, czasem sam, czasem z blondynką, narażał swe życie, bał się (swoją drogą jest tam scena, w której bał się nie na żarty:), był głodny, zmęczony, podglądany przy załatwianiu potrzeb fizjologicznych, chory itp., itd. powoduje, że poczułam ulgę, mogąc siedzieć w wygodnym fotelu, popijać soczek i podziwiać odwagę, wytrzymałość i samozaparcie kogoś, kto kiedyś sprzedał lodówkę. Joanna Nowakowska *** - 29 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Przygody Jonatana Ken Schoolland http://www.tolle.pl/ksiazka/przygody-jonatana Książka otrzymała trzy gwiazdki w Tolle et lege!!! Kapitalizm dla dzieci STEFAN SĘKOWSKI Dzieci nie mają poglądów politycznych czy ekonomicznych – mają wyobrażenia o idealnym Świecie. Nie mając pojęcia o ograniczoności dóbr, wydaje im się, że najlepiej by było, gdyby „państwo” (na analogicznej zasadzie, jak rodzice) zwyczajnie dało obywatelom to, czego chcą, a nie wiedząc nic o wartości pieniądza, darzą go zazwyczaj niewielkim szacunkiem i zainteresowaniem. Dorośli zaś, pomni swych młodzieńczych marzeń, roztkliwiają się nad „dziecięcą prostotą” i wynoszą ją nad zdrowy rozsądek. Na szczęście większości mija owa infantylność, gdy tylko zderzą się z twardą rzeczywistością. Jednak prawie każdemu człowiekowi aż do starości zostaje gdzieś głęboko zakodowany ideał Świata bez własności, pieniądza, w którym wszyscy żyliby szczęśliwie nie oglądając się na potrzeby doczesne. Może nieść to ze sobą skutki lżejsze, jak nawoływanie do redystrybucji dóbr, albo cięższe, jak wyznawanie kolektywistycznych ideologii. Dużą winę ponosi wychowanie w dzieciństwie, podkreślanie „czystości” i „niewinności” małoletnich, przeciwstawiane „dorobkiewiczostwu” starszych. Przez to socjalistyczne bajki wydają się dzieciom (i wyrastającym z nich później dorosłym) czymś normalnym, w przeciwieństwie do systemu kapitalistycznego, widzianego jako anomalia i zło. - 30 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Na pierwszy rzut oka może się rzeczywiście wydawać, że kapitalizm jest mało atrakcyjny dla młodego pokolenia, w przeciwieństwie do różnych ideologii kolektywistycznych, które dają proste rozwiązania i proste odpowiedzi na trudne pytania. Aby zrozumieć wolny rynek trzeba przyznać, że Świat nie jest idealny, dobra są ograniczone, rzadziej można w życiu kierować się zachciankami, a częściej potrzebami i że zawsze będą istnieli ludzie cierpiący niedostatek. Można się na to zżymać i przed tym uciekać, ale takie są fakty i nic tego nie zmieni. Znacznie trudniej zrozumieć jest to dziecku, niż dorosłemu. Jednak kapitalizm nie niesie ze sobą tylko poznanie wad Świata (tak jak i nie tworzy tych wad, co zazwyczaj się mu zarzuca), ale i niesłychane możliwości rozwoju jednostki. Ukazując to entuzjastycznie nastawionemu do życia malcowi, który wciąż stawia mnóstwo pytań, wciąż dowiaduje się czegoś nowego i chce się rozwijać, można go łatwo przekonać do tego, że wolny rynek wcale nie jest groźny, a nawet pozwala uzyskać wiele radości i szczęścia – wystarczy tylko zaryzykować włączenie się w niego. Prób ukazania dobrych stron kapitalizmu dzieciom jest sporo, jednak najbardziej udane wydają mi się dwie – Karla Hessa i Kena Schoolanda. Podróż po wyspie Korrumpo Prof. Ken Schooland jest wykładowcą nauk politycznych i ekonomii na Pacific University of Hawaii w USA, oraz uznaną osobistością ruchu libertariańskiego. Jego największym osiągnięciem jest jednak książeczka dla dzieci, która wyszła w Polsce pod tytułem „Przygody Jonathana Poczciwego. Odyseja wolnego rynku”. Pozycja ta opisuje podróż tytułowego Jonathana, który pływając łódką po morzu, zabłądził na ukrytą wyspę Korrumpo. Chłopiec poznaje istniejący tam dość osobliwy system społeczny, w którym, przynajmniej z pozoru, panują zasady równości i braterstwa. Jednak przy dokładnym przyjrzeniu się mu okazuje się, że idee te są co najmniej opacznie rozumiane. Przykładowo, istnieje podatek nałożony na wszystkich, którzy są wysocy (by niscy nie czuli się gorsi), w związku z czym wielu ludzi chodzi... na kolanach. Jonathan jest także świadkiem zbierania podpisów pod petycją producentów świeczek i płaszczy, mającą skłonić Radę Lordów do zakazania Słońcu świecenia, w celu ochrony rodzimego rynku pracy (swoją drogą nie jest to autorski pomysł K. - 31 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Schoolanda, „Petycja” jest rewelacyjnym tekstem autorstwa XIX-wiecznego francuskiego ekonomisty Fryderyka Bastiata.). Po barwnych przygodach i spotkaniu wielu osobliwych postaci, bohater, uciekając przed Bandą Demokracją („Otaczają wszystkich, na których natrafią i głosują, co z nimi zrobić! Mogą zabrać ci pieniądze, uwięzić, a nawet zmusić do przystąpienia do bandy.”) spotyka sępa, który obiecuje mu pokazać „krainę wolnych ludzi”. Ku zdziwieniu Jonathana, obaj trafiają do jego domu. Chłopiec zaczyna rozumieć, że „Terra Libertas” może istnieć wszędzie tam, gdzie ludziom pozwala się robić wszystko, co nie krzywdzi innych. „Przygody Jonathana Poczciwego” osiągnęły spory sukces wydawniczy, zostały przetłumaczone na kilkadziesiąt języków, w tym polski. W niedalekim czasie ma się ukazać nakładem Wydawnictwa Aspekt kolejne wydanie. Stefan Sękowski Jest to fragment artykułu, który ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas!” nr 9/2007 *** - 32 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Bogata kobieta Kim Kiyosaki http://www.tolle.pl/ksiazka/bogata-kobieta Kup sobie wolność EMILIA FORNALCZYK Wyobraź sobie, że właśnie dostajesz w spadku fortunę tak ogromną, że do końca życia nie potrzebujesz pracować zarobkowo. Nic NIE MUSISZ robić. Jak zmienia się Twoje życie? Czy jest taka rzecz, która nie do końca Ci pasuje, ale zgadzasz się na nią z powodu zależności finansowej? Któż nie chciałby być bogaty? Nie zastanawiać się czy wystarczy do pierwszego, nie musieć nieustannie wyrzekać się czegoś, czego się potrzebuje lub o czym się marzy? Nie być ograniczonym w swym postępowaniu niczym z wyjątkiem własnych chęci i planów? Choć nie każdy się do tego przyzna, trzeba powiedzieć, że większość z nas jest jednak w jakimś stopniu ograniczona przez kwestie materialne. Często słyszymy powiedzenie, że pieniądze szczęścia nie dają. To prawda, jednak to właśnie one mają wpływ na wszystko, co ważne: zdrowie, edukację, jakość życia. Bez nich trudno sobie wyobrazić normalne funkcjonowanie. Ich brak może doprowadzić do poważnych sporów i frustracji. Kim Kiyosaki jest kobietą odnoszącą znaczące sukcesy w biznesie, a jej firma, zajmująca się inwestowaniem, zarządza nieruchomościami wartymi wiele milionów dolarów. Napisała książkę Bogata kobieta, gdyż, jak twierdzi, „zbyt wiele kobiet – zwłaszcza gdy stają się starsze – ma poważne kłopoty finansowe, z powodu śmierci małżonka, rozwodu lub tylko dlatego, że nie mają żadnego planu. Problem polega na tym, że wiele z nas nigdy nie uczono o pieniądzach i inwestowaniu”. - 33 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Kobiety narażone są szczególnie na możliwość kłopotów finansowych. W USA wśród ludzi starszych żyjących w nędzy, 3 na 4 osoby to kobiety. Statystyki dotyczące rozwodów sięgają 50%, a po rozwodzie stopa życiowa kobiet pogarsza się średnio o 73%. Do tego zwyczajowo panie nie zajmują się swoimi finansami i nie myślą o zabezpieczeniu materialnym – często robią to za nie mężowie lub liczą one na swoją rodzinę, firmę lub rząd. Kiyosaki czerpiąc z własnego bogatego doświadczenia przybliża kobietom rzeczywistość, jakiej być może będą zmuszone stawić czoła. Przekonuje nas, że nie ma co liczyć na to, że państwo, mąż lub rodzina zapewni nam utrzymanie. Same musimy zdobyć sobie niezależność finansową, która daje nam wolność także pod innymi względami. Tak więc nie chodzi tutaj tylko o inwestowanie, lecz o kontrolę nad własnym życiem, godność i szacunek dla samej siebie. Poprzez zabawne opowieści o spotkaniach z przyjaciółkami ze studiów, które odnajdują się po latach, a każda z nich zajmuje się czymś innym, Kiyosaki pokazuje, na czym polega wprowadzanie życiowych zmian. W kolejnych rozdziałach dowiadujemy się: o Jakie głupie rzeczy robi wiele kobiet, gdy w grę wchodzą pieniądze; o Co to znaczy być niezależnym finansowo; o Jak wygląda proces zdobywania wiedzy potrzebnej do inwestowania; o Jak radzić sobie ze strachem; o Czy nie posiadanie pieniędzy przed inwestycją jest problemem; o Co zrobić, gdy życiowy partner nie jest zainteresowany taką działalnością; o Jakie cechy sprawiają, że właśnie kobiety są świetnymi inwestorami; o Jakie są praktyczne zasady, dzięki którym można zostać odnoszącym sukcesy inwestorem. Dla mnie osobiście nie jest to tylko książka o inwestowaniu. W gruncie rzeczy o wiele ważniejsza jest przedstawiona w niej cała filozofia życiowa, która polega na tym, by dążyć do niezależności i samemu kierować swoim życiem, a nie pozwalać, by za nas robili to inni. Takie podejście wyzwala pokłady optymizmu i energii, jakich byśmy się nie spodziewali. - 34 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Uważam, że jest to lektura obowiązkowa dla każdej kobiety. Być może to ona będzie dla Ciebie bodźcem do zwiększenia kontroli nad własnym życiem – nie tylko w sferze finansowej! Gorąco polecam! Emilia Fornalczyk *** Dziurawy kajak i Boże Miłosierdzie Jan Grzegorczyk http://www.tolle.pl/ksiazka/dziurawy-kajak-i-boze-milosierdzie Miłosierdzia potrzebujemy do życia, bardziej niż… czegokolwiek! MILENA MASTALEREK Jan Grzegorczyk – autor, który oczarował mnie swoim Niebem dla akrobaty – i tym razem mnie nie zawiódł. Trudno mi oceniać jego książkę, bo lektura jej to nie zwykłe czytanie dla przyjemności, to doświadczenie czegoś niezwykłego. Jak napisał Jan Góra: „Opowieść Jana Grzegorczyka jest pełna cudów.” Książka składa się z dwóch części: Każda dusza to inny świat oraz Dziurawy kajak. Dwa tomy fascynujących opowieści o ludziach, którzy poznali Miłosierdzie Boga. Pierwsza część to historia św. Faustyny i ludzi, którzy razem z nią dotykali tajemnicy Objawień. Jest tu wiele o ks. Sopoćce – „pomocy widzialnej na ziemi”. Człowieku, który razem z siostrą Faustyną pokonywał trudności i przeciwności losu, by wypełnić wolę objawiającego się Faustynie Pana Jezusa. Ich wspólnym wysiłkiem było dążenie do - 35 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl ustanowienia święta Bożego Miłosierdzia. Św. siostra Faustyna od początku wiele cierpiała z powodu swoich doświadczeń. Była niezrozumiana przez otoczenie, wyśmiewana i odrzucana. Towarzyszyło jej też przez długie lata cierpienie fizyczne. Wszystko jednak zniosła mężnie dzięki Jezusowi, który wybrał ją na swoją posłanniczkę na „Bożą Sekretarkę”. Przekazała najpiękniejszą i najpotrzebniejszą – nam, którzy co chwila upadamy – tajemnicę nieskończonego Boskiego Miłosierdzia. Oprócz historii życia Faustyny mamy tu też historie i drobne świadectwa sióstr faustynek. Niesłychanie ciekawa i przystępnie napisane. Nie można się nudzić czytając tę opowieść. Pochłania się ją z zapartym tchem. Druga część jest niezwykle wzruszającym dowodem działania Miłosierdzia w ludzkim życiu. Są to historie sióstr pracujących z ludźmi potrzebującymi pomocy, szukającymi nawrócenia, a często nawet takimi, którzy za wszelką cenę chcą uciec przed niezmierzonym Miłosierdziem dosięgającym każdego z nas. Mnóstwo świadectw, rozmów i opowieści, które i nas bardziej otwierają na tę piękną tajemnicę. Jak zwykle przy lekturze Grzegorczyka „spłakałam się jak bóbr”. Dlatego nazywam kontakt z jego książką doświadczeniem, a nie zwykła lekturą. Jego książka wychowuje nas, umacnia w odważnym powiedzeniu: „Jezu, ufam Tobie”! Uczy miłości do bliźnich, uwrażliwia. Jestem nią przejęta. Jan Góra trafnie zauważył: „Grzegorczyk swoich bohaterów pozbierał z tak różnych światów i parafii, że umieszczenie ich w jednej opowieści wydaje się szaleństwem. Biznesmeni, złodzieje, prostytutki, święci, kapłani i wrogowie Kościoła… Jak on z tego wybrnie?” Autor całą książką przedstawił dowód na to, że „Bóg pisze prosto po liniach krzywych”. Nie ma ludzi przegranych, odrzuconych przez Boga. A często bywa tak, że ci szczególnie przez Niego umiłowani, szczególnie też są doświadczani. Wszystko jednak jest człowiek w stanie znieść i przezwyciężyć, jeśli uwierzy prawdziwie i zechce poznać Miłosierdzie Boga. Milena Mastalerek *** - 36 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Pollyanna Eleanor H. Porter http://www.tolle.pl/ksiazka/pollyanna Książka, która leczy BARTOSZ BUCZACKI „Pollyanna” pióra Eleonor H. Porter to książka niezwykła, prawdziwa perła w morzu literackich rozmaitości. Z jej kart emanuje ciepło i niesamowity urok. Wystarczy tylko poddać się błogosławionemu wpływowi słów, wystarczy zarzucić na chwilę złowieszczą minę, by znów, jak kiedyś, zacząć się cieszyć. No właśnie – cieszyć się. Nie tylko wykrzywiać usta. Pozwólcie, że na początku rozgrzeszę się z formy mojej wypowiedzi. Nie będzie to typowa recenzja, ale bardziej rodzaj świadectwa, jakie czytelnik składa niekiedy innym, po zetknięciu się z dziełem naprawdę wyjątkowym, będącym dla niego opus vitae albo co najmniej opus magnum. Myślę, że w takiej dykcji będę mógł najpełniej uczynić zadość korzyściom, jakie spłynęły na mnie z lektury H. Porter. A że takowe spłynęły – nie mam najmniejszej wątpliwości. Podobnie bowiem jak profesor Sawicki, który wyjaśniał działanie literatury na przykładzie opowieści proroka Natana – będącej bezpośrednią przyczyną konwersji Dawida – wierzę w transcendującą moc literatury. Żeby jednak nie zaplątać się w rozważania teoretyczne, przejdę od razu do pytania: czy to nie dziwne, że facet w moim wieku (mam 22 l.) rozczytuje się w książce, z której okładki wyziera roześmiana i równie piegowata gębula jakiejś wiejskiej dziewoi? Dla niektórych – z pewnością, skoro nawet fakt, że jakiś facet może studiować polonistykę, nie jest do końca oczywisty :-). Pozwólcie, że zajmę się tu jednak tymi, których wątpliwości nie są aż tak rozległe i ograniczają się wyłącznie do owej nieszczęsnej okładki. Tym muszę tu powiedzieć z całą wyrazistością: „Pollyanna” nie jest książką li tylko dla dzieci. Pod podszewką - 37 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl dziecięcych zabaw i perypetii kryje się jakaś głębsza tajemnica, coś co można by zdiagnozować słowami jako esencja życia. Książka Porter pokazuje jak esencja ta została przez człowieka dorosłego bez reszty rozcieńczona. Jest to książka o zgorzknieniu, o dulszczyźnie i kołtuńskiej obłudzie. O tym, jak człowiek się zasklepia, jak między ludźmi brakuje elementarnego zaufania, jak statystyki i renoma stają się ważniejsze od człowieka. Ale nie koniec na tym. W ten posępny, pełen zawiści i smutku obrazek wkrada się niepostrzeżenie prawdziwy cud. Pewnego dnia w mieszkaniu panny Polly zjawia się jej jedenastoletnia siostrzenica. Początkowo niekonwencjonalne zachowanie nowo przybyłej budzi opór i irytację. Jednak pod naciskiem bezgranicznej dobroci i szczerego optymizmu ustępują najbardziej nawet stetryczali mieszkańcyncy . Każdy, kto spotyka ją na swojej drodze, nie może oprzeć się potężnej mocy, bijącej z gorejących życzliwością oczu i tryskającego zadowoleniem wyrazu twarzy. Wpływ Pollyanny na otoczenie jest tak wielki, że dostrzega to nawet doktor Chilton wożąc ją co jakiś czas do swojego pacjenta Johna Pendletona i stwierdzając ze zdumieniem, że „ta dziewczynka jest lepsza od całej butelki leku wzmacniającego, przyjmowanego codziennie”. Lecznicze właściwości Pollyanny ujawniają się jeszcze wyraźniej w scenie z pastorem, którego Pollyanna spotyka przypadkiem/nie przypadkiem podczas jednego z niezliczonych spacerów, pogrążonego w smutku i z rozdrażnieniem układającego treść kazania. Spotkanie to wywarło na nim bardzo silne wrażenie, które spotęgowało się jeszcze po powrocie do domu, gdy przeglądając podrzucony przez żonę tygodnik trafił przypadkiem/nie przypadkiem na taki oto krótki passus: Ludzie potrzebują zachęty. Należy wzmacniać – nie osłabiać ich wrodzoną odporność... Zamiast ciągle mówić komuś o jego przywarach, mówcie mu o zaletach. Spróbujcie odzwyczaić go od złych nawyków. Skupcie się na tym, co jest w nim dobre, na jego prawdziwym «ja», które może zdobyć na odwagę, może działać i wygrywać! Wpływ człowieka pięknego wewnętrznie, uczynnego, pełnego wiary w innych jest zaraźliwy i może zrewolucjonizować całe miasto. Ludzie promienieją tym, co wypełnia ich serca i umysły. Jeśli ktoś jest uprzejmy i uczynny, wkrótce jego sąsiedzi też staną się takimi. Ale jeśli narzeka, jeśli patrzy wilkiem i wszystko krytykuje, jego sąsiedzi odpłaca mu pięknym za - 38 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl nadobne, i to z nawiązką. Szukając zła na pewno znajdziecie. Kierując się ku dobru, znajdziecie je bez trudu... Na koniec dodam od siebie tylko, że kilka dni po lekturze Pollyanny podczas jednego z moich spacerów przypadkowo/nieprzypadkowo zaświeciło słońce i był to dla mnie zupełnie wystarczający powód, by po prostu się cieszyć. Poczułem jak radość wlewa się w moją duszę i pomyślałem, że właśnie podjąłem grę mojej mistrzyni. Kiedy wróciłem do domu, wziąłem kartkę papieru i naprędce skreśliłem te oto kilka słów: Słońce naprawdę kruszy lód. Bartosz Buczacki *** Odwaga prawdy. Spór o lustrację w polskim Kościele Tomasz Terlikowski http://www.tolle.pl/ksiazka/odwaga-prawdy W obronie prawdy: jednoznacznie, ciekawie, zwięźle i kompetentnie PAWEŁ POMIANEK „(...) jestem przekonany, że należy nam się prawda o tamtych dniach, prawda o rzeczywistych (a nie udawanych) bohaterach, prawda o tych, którzy nie dali się złamać i o tych, którzy dali się kupić. Bez tej prawdy nie da się napisać pełnej historii Kościoła w Polsce. Potrzebne to jest również dlatego, że bez tej prawdy nie sposób okazać miłosierdzia, które polega na wybaczeniu tego, o czym wiemy, a nie zapomnieniu o tym, czego nie wiadomo” – mówił nie tak dawno w - 39 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl rozmowie ze mną Tomasz Terlikowski. A jego książka może być ważnym krokiem w dobrym kierunku. Może być, ale wcale nie musi, bo mam wrażenie, że o ile książka ks. Zaleskiego odbiła się w mediach oraz w wypowiedziach ludzi Kościoła szerokim echem, o tyle – jak sądzę po jej przeczytaniu – nie mniej istotna książka jednego z liderów opcji pragnącej prawdy i oczyszczenia pozostała niemal przemilczana. Może za mało w niej poszukiwania sensacji, a za dużo wyważonych, przemyślanych opinii? Może za mało w niej ostrych, brutalnych sformułowań pod publiczkę, a za dużo szacunku do hierarchów, a za dużo fragmentów ukazujących, że wielkim pragnieniem autora jest dobro Kościoła? Może za mało w niej ukłonów w stronę jednej czy drugiej opcji, a za dużo wierności prawdzie? Nie wiem. W każdym razie gdybym – podobnie jak mój antykolega (tego świetnie tutaj pasującego terminu użył przed wyborami samorządowymi Korwin- Mikke w odniesieniu do Marka Borowskiego) Mareczek, student prawa w KUL – miał tendencję do egzaltowanych wyrażeń, musiałbym napisać, że jej powstanie zostało „haniebnie przemilczane”. A tymczasem jest to pozycja absolutnie niezwykła. Pisze ją bowiem człowiek z jednej strony szalenie kompetentny (czego potwierdzeniem może być między innymi fakt, że wszystko, o czym pisze, popiera cytatami różnorodnych wypowiedzi hierarchów lub dziennikarzy), który bierze pod uwagę różnorodne czynniki. Choćby specyfikę tamtych czasów czy rozpatrywanie poszczególnych przypadków indywidualnie, a jednocześnie patrzenie na tych, którzy dali się uwikłać, przez pryzmat tych, którzy pozostali wierni. Z drugiej strony pisze ją człowiek, którego ogromne i autentyczne przywiązanie do Kościoła są powszechnie znane. Widać w tym opracowaniu – pomimo ostrej krytyki – również jego wielki szacunek do hierarchów. Kolejny ważny element, który wyróżnia książkę Terlikowskiego, to uporządkowanie pewnych pojęć. Tomasz Terlikowski jednoznacznie stwierdza, że „zwyczaj nazywania tajnych współpracowników «ofiarami» jest bardzo niepokojący. Powoduje bowiem, że zaciera się różnica między duchownymi, którzy nigdy nie dali się złamać i stali się rzeczywistymi ofiarami systemu (byli bici, jak ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, wypalano im na piersiach papierosami symbol V czy wręcz jak ks. Jerzy Popiełuszko zostali zamordowani) a tymi, - 40 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl którzy rozpoczęli współpracę i donosili na własnych biskupów, kolegów, ale i świeckich” (s. 76). Inne ważne pojęcie, którego obie strony sporu używają w całkowicie innym znaczeniu, to termin „przebaczenie”. To, co sprawiło, że tę książkę uważam za tak cenną, to również opis dzisiejszej relacji duchowieństwa zarówno do rzeczywistości, jak i do ludzi świeckich. Powiem wprost: jestem urzeczony tym, że ktoś nareszcie wyraził publicznie moje własne poglądy na temat bolesnego postępowania kapłanów, którzy działając jak korporacja („solidarność sutann”) stawiają opinię o jednostkach ze swojego grona wyżej niż prawdę i autentyczne dobro Kościoła (zob. rozdział 5: Skandal złej solidarności, s. 99-104). Terlikowski przywołuje tutaj przykłady Stanów Zjednoczonych i Irlandii, gdzie dopiero zaangażowanie świeckich pozwoliło na rozwiązanie ukrywanych przez duchowieństwo dla zachowania dobrego imienia problemu pedofilii. W świetle nauczania Jana Pawła II takie zachowanie „jest prawdziwym skandalem, bo pokazuje, że człowiek jest ważny, jeśli jest księdzem, najlepiej kurialistą, i nie dopomina się zbyt głośno o prawdę” (s. 104). Równie ważny wydaje mi się rozdział 7: Media wobec lustracji w Kościele (s. 115-131), w którym autor pokazuje brak umiejętności radzenia sobie z mediami przez hierarchów i kurie biskupie. Chodzi głównie o to, że gdy trzeba natychmiast skomentować jakąś informację, biskupi i kurialiści tego nie robią, bo muszą przemyśleć sprawę, a gdy już przemyślą, sprawa jest tak nieaktualna, że nikt już się ich głosem nie interesuje. Poza tym w mediach podporządkowanych hierarchii brak zdrowej krytyki ludzi Kościoła. W imię „solidarności sutann” nie wolno krytykować żadnego duchownego, a już nie daj Boże biskupa. Takie podejście sprawia, że media katolickie są mało autentyczne i spychane na margines życia publicznego. Dlatego – z czym w pełni się zgadzam – największy pożytek dla Kościoła przynoszą media prowadzone przez katolików świeckich niezależne od hierarchii (warto wspomnieć w tym miejscu nieodżałowany „Ozon”). Bardziej ogólnie o tym, co możemy znaleźć w książce mówił w wywiadzie dla Tolle et lege sam autor: „Zaczynam od przypomnienia faktów dotyczących stosunku komunizmu do religii i metod walki z Kościołem stosowanych przez bezpiekę. Dalej zaś przedstawiam historię prób postawienia pytania o lustrację i oczyszczenie od 1989 roku aż do momentu sprawy ojca - 41 - Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 6 (7) – czerwiec 2007 www.biuletyn.tolle.pl Hejmy. I wreszcie przypominam, co działo się w ostatnich dniach roku 2006 i pierwszych 2007 [tutaj warto tylko dopowiedzieć, że jest to analiza bardzo cenna, bo pokazująca, co działo się dzień po dniu w mediach oraz jak ewoluowało podejście do tej sprawy; wszystko poparte licznymi cytatami – dopisek mój PP]. Poza tym książka «Odwaga prawdy» jest próbą odpowiedzi na pytanie: po co nam oczyszczenie, na czym polega prawdziwe miłosierdzie, dlaczego nie wyklucza ono sprawiedliwości, czy wreszcie ocenić zaangażowanie mediów w sprawę abp. Wielgusa. W książce tej znaleźć można wreszcie odpowiedź na pytanie, dlaczego do sprawy tej doszło i jakie szanse dla przyszłości rodzi ten kryzys”. Polecam książkę naprawdę bardzo gorąco, tym którzy – tak jak ja – bardzo kochają Kościół, którzy pragną jego dobra, ale dobra, które zgodnie z klasycznymi ujęciami filozoficznymi nie może istnieć bez prawdy. Ale polecam tę książkę również przeciwnikom lustracji. Nie znajdą w niej bowiem żadnych brutalnych ataków na swoje stanowisko, ale wiele zrozumienia i szacunku ze strony autora. Nade wszystko zaś zachęcam do jej przeczytania tych spośród Czytelników Tolle et lege, którzy wybrali drogę kapłańską. Na wiele spraw pozwoli Wam ona spojrzeć z innej strony. Nie zmarnujcie tej szansy! Paweł Pomianek *** - 42 -