REPORTER nr 6 - Reporter Leszczyński
Transkrypt
REPORTER nr 6 - Reporter Leszczyński
GOSTYŃ / KOŚCIAN / LESZNO / RAWICZ REKLAMA PRACUJ JAKO OPIEKUN SENIORÓW! Zapraszamy do oddziału w Lesznie Leszno, ul. Niepodległości 49 DWUTYGODNIK BEZPŁATNY NR 6 (77) 28 kwietnia - 11 maja 2016 r. 666 096 759 NAKŁAD 35 000 egz. www.reporterleszczynski.pl Znikające oszczędności życia 12 REKLAMA maja 2016 fot. Archiwum Kolejny numer Reportera leszczyńskiego Pan Patryk z Leszna oszczędzał, oszczędzał, oszczędzał, odkładając na lokatę każdą wolną kwotę. To były nieduże pieniądze, najwyżej po kilkaset złotych. Najpierw z zadowoleniem patrzył jak odsetki dopisywano do jego konta, a potem z przerażeniem jak z tego konta... znikały. I to w całości! Afera? Nie! Wszystko zgodnie z przepisami, konkretnie z „podatkiem Belki”. Teraz pan Patryk walczy o swoje pieniądze i przy okazji z niesprawiedliwym, jego zdaniem, podatkiem czytaj str. 3-4 2 Nr 6 (77) 28 kwietnia - 11 maja 2016 r. 35 000 EGZEmPLARZY ROZRYWKA ROZRYWKA Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu, uporządkowane od 1 do 33 utworzą rozwiązanie - myśl Stanisława jerzego Leca. Rozwiązanie krzyżówki z Reportera leszczyńskiego nr 3 (74): LUDZIOm PRZYDAŁBY SIę CZASEm jEDEN DZIEŃ WOLNY OD żYCIA autor: Maciej Wendowski Poziomo: 4) zbuduje jacht, 11) rozmowa liści, 12) harmonijka ustna, 13) malarka, rzeźbiarka lub aktorka, 14) szczytowy punkt rozwoju, 15) stolica Portugalii, 16) najmniejsza część związku chemicznego lub pierwiastka, 17) przewoził przez Styks za obola, 18) pokarm, pożywienie, 21) wybryk, wyskok, 25) pomaga proboszczowi, 26) gigant na trasie narciarskiej, 27) bywa z brodą, 31) instrument dla dobosza, 32) antonim postępu, 35) w czerwonym berecie, 39) pokrywka puzderka, 40) elegancki strój kobiecy, 41) zarośla, krzaki, 42) łańcuch górski we Włoszech, rozciągający się na długości 1350 km, 43) głos świerszcza, 44) niektórzy za niego nie wylewają. Pionowo: 1) posiłki (niekoniecznie do jedzenia), 2) … magnetyczny - do otrzymywania dokładnych obrazów tkanek i narządów wewnętrznych, 3) Cruz, aktorka hiszpańska (Vicky Cristina Barcelona, Volver, Przerwane objęcia), 4) Feliks, twórca polskiej szkoły boksu, 5) lekarski fartuch, 6) kuchenny toporek, 7) żywi się pędami eukaliptusa, 8) nieporozumienie, sprzeczka, 9) kot, koza lub królik o długiej, delikatnej sierści, 10) ażurowa ozdoba okna, 18) sąsiad Norwega, 19) miejsce na asa, 20) pod oczami – z niewyspania, 22) najeżone obuwie, 23) głodnemu na myśli, 24) forsa, mamona, 28) „Wesoła wdówka” lub „Księżniczka czardasza”, 29) przyjęcie z okazji nadania dziecku imienia, 30) zarozumialec, 31) wojskowy bez mikrofonu, 32) harmider, zamieszanie, 33) między archaikiem i paleozoikiem, 35) pledzik w wózku, 36) pierwiastek chemiczny, srebrzystobiały półmetal, 37) dmuchanie w trąbę, 38) kabaretowy kawałek. Reklamy i ogłoszenia tel. 730 388 885 Reklamy i ogłoszenia tel. 730 388 885 REKLAMA KRAJOWE DNI ROŚLIN BOBOWATYCH GOŁASZYN 12.06.2016r. Krajowe Dni Roślin Bobowatych odbędą się w Centrum Wystawowo Edukacyjnym w Gołaszynie w dniu 12.06.2016r. Imprezę organizuje Urząd Marszałkowski Województwa Wielkopolskiego, Wielkopolski Ośrodek Doradztwa Rolniczego w Poznaniu oraz Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu. Współorganizatorami imprezy są Stacje Hodowli Roślin w Tulcach i Smolicach. W trakcie imprezy będzie można zapoznać się z kolekcją odmian roślin bobowatych prezentowanych na polu demonstracyjnym, poznać objawy chorób i szkodników oraz otrzymać konsultacje dotyczące metod ich zwalczania. Można będzie także zobaczyć wystawę maszyn, nasion kwalifikowanych i środków do produkcji roślin bobowatych. W trakcie Krajowych Dni Roślin Bobowatych w Gołaszynie odbędą się wykłady: • Deficyt białka paszowego w Polsce i możliwości jego rozwiązania • Wyniki aktualnych badań dotyczące wykorzystania rodzimych źródeł białka w żywieniu zwierząt monogastrycznych • Rynek roślin strączkowych w Polsce • Uprawa soi z wykorzystaniem Probio Emów • Nowe trendy w agrotechnice roślin strączkowych – prezentacja polowa Dla uatrakcyjnienia imprezy przeprowadzony zostanie pokaz oraz degustacja produktów i potraw regionalnych z grochu i soczewicy przygotowany przez Koła Gospodyń Wiejskich z powiatu rawickiego. Szczegółowe informacje pod numerami telefonów: 65 5456 463, 723 678 062 Serdecznie zapraszamy ORGANIZATORZY EKONOMIA 35 000 EGZEmPLARZY Nr 6 (77) 28 kwietnia - 11 maja 2016 r. 3 REKLAMA EKONOMIA w Reporterze leszczyńskim Oszczędzasz, a i tak nic z tego Jesteś drobnym ciułaczem? Starasz się oszczędzać choć małe kwoty, bo na takie cię tylko stać? To bądź przygotowanym na to, że państwo zabierze ci cały zarobek z tych oszczędności. Takie jest prawo. I nawet Rzecznik Praw Obywatelskich nie chce się z nim zmierzyć. Ta niesprawiedliwość nie daje spokoju mieszkańcowi Leszna, który do zmiany tego prawa chce namówić parlamentarzystów Co się dzieje jeśli oszczędzamy drobne kwo ty, no po wiedz my rzę du 300 – 500 złotych? W takim wypadku musimy być przygotowani na to, że państwo może nas obciążyć nie 19-procentowym, a 100–procentowym podatkiem. Jak to możliwe? O tym jest właśnie ta historia. REKLAMA Jeden z naszych czytelników po kilku miesiącach trzymania pieniędzy na swoim koncie oszczędnościowym ze zdziwieniem odkrył, że w tym czasie nie zarobił ani grosza. Mimo, że oprocentowanie jego rachunku wynosiło 2 procent nie otrzymał od banku żadnych odsetek. Kie- dy leszczynianin uważniej przyjrzał się szczegółom swojego konta okazało się, że należne odsetki owszem były dopisywane, jednak w tym samym momencie „znikały” z powodu należnego podatku od zysków kapitałowych, czyli tzw. podatku Belki. W jego przypadku zamiast usta- wowych 19 procent państwo zabierało mu całość zarobionych pieniędzy, czyli 100 procent. – Moim zdaniem już sama idea podatku Belki jest nieuczciwa. Po pierwsze wiąże się z opodatkowaniem pieniędzy, od których już wcześniej przynajmniej raz odprowadzo- no podatek. Po drugie jest to według mnie karanie osób, które nie myślą o bieżącej konsumpcji i odkładają ją w czasie. Jeśli jednak zdaniem Trybunału Konstytucyjnego taki podatek jest legalny, to muszę to zaakceptować. Nie mogę się jednak zgodzić na to, aby jego wysokość wynosiła 4 Nr 6 (77) 28 kwietnia - 11 maja 2016 r. EKONOMIA 35 000 EGZEmPLARZY REKLAMA więcej, niż przewiduje ustawa – zauważa Patryk Musielak, mieszkaniec Leszna, z wykształcenia specjalista do spraw doradztwa finansowego. „Winnym” za zaistniałą sytuację okazała się nowelizacja przepisów podatkowych z 2012 roku. Do tego czasu wysokość podatku ustalana była z zaokrągleniem do pełnych złotych. Dzięki temu w pewnych sytuacjach podatku Belki można było niemal zupełnie uniknąć. Jeśli oszczędzający otrzymał np. 2 złote odsetek, to od tej sumy musiał odprowadzić 38 groszy zysku. Ta kwota zaokrąglana była jednak w dół, co w praktyce oznaczało, że fiskus nie dostawał ani grosza. Banki szybko odkryły tę lukę oferują tzw. lokaty antybelkowe. Polegały one na tym, że odsetki dopisywane były do konta oszczędzającego nie co miesiąc czy co rok, ale każdego dnia. Kwoty, które zdążyły „narosnąć” przez ten czas zazwyczaj były niewielkie, co pozwalało na ominięcie podatku. W skali całego roku pozwalały jednak na znaczne oszczędności. W zależności od oprocentowania konta lub lokaty było to rozwiązanie skuteczne nawet w przypadku kwot sięgających kilkunastu tysięcy złotych. Po zmianie przepisów fiskus stał się bardziej skrupulatny. Od czterech lat wysokość podatku ustalana jest z dokładnością co do grosza. W praktyce oznacza to koniec lokat antybelek. Okazuje się jednak, że zapis o minimalnej wysokości daniny uderza jednak w tych o najmniejszych oszczędnościach. Jeśli bowiem ktoś trzyma na swoim koncie np. 500 złotych, a wysokość oprocentowania wynosi 1 procent, to wówczas zapłaci nie ustawowe 19 procent, ale aż 100 procent podatku! Na omawianym przykładzie wy- gląda to tak, że na koniec dnia do rachunku dopisywana jest (po zaokrągleniu) kwota 1 grosza. Od tej sumy odprowadzany jest następnie podatek, który jednak nie może być niższy, niż ów 1 grosz. W praktyce oznacza to więc, że całość pieniędzy zabiera państwo. Kiedyś to oszczędzający unikali płacenia podatku. Dziś pań stwo do słow nie zdzie ra ich do ostatniego grosza. – Ponieważ uważam, że państwo nie może zabierać mi wszystkich zarobionych pieniędzy postanowiłem sprawą zainteresować Trybunał Konstytucyjny. Poprosiłem o pomoc Rzecznika Praw Obywatelskich. Niestety odpowiedź bardzo mnie rozczarowała. Przedstawicielka urzędu (przyp. dane personalne do wiadomości redakcji) stwierdziła w piśmie skierowanym do mnie, że Trybunał Konstytucyjny zajmował się już sprawą podatku od zysków kapitałowych i nie doszukał się żadnych uchybień – relacjonuje Patryk Musielak. W tłu ma cze niu na de sła nym przez Rzecznika Praw Obywatelskich możemy przeczytać, że omawiana sytuacja stanowi jedynie wyjątek od reguły, a ustawodawca nie ma obowiązku wprowadzania regulacji dotyczących ulg, umorzeń ani zwol- nień w takich przypadkach. „Zwolnienia podatkowe nie stanowią uznanego standardu prawnego, lecz są ustawowym wyjątkiem od zasady powszechności i równości opodatkowania, toteż ustawodawcy przysługuje znaczna swoboda w ich przyznawaniu lub uchylaniu” – możemy dowiedzieć się z uzasadnienia. W przypadku naszego czytelnika ta „znaczna swoboda” objawiła się w postaci 100–procentowej stawki podatku. Poszkodowany przygotował więc jeszcze jedno pismo. Napisał w nim, że nie podważa obowiązywania podatku samego w sobie, a jedynie domaga się, aby mógł płacić go w ustawowej wysokości (19 procent). Niestety także kolejna odpowiedź w tej sprawie była negatywna: „Z przykrością informuję, że w przedstawionej sprawie Rzecznik Praw Obywatelskich nie znajduje podstaw prawnych do podjęcia działań w tej sprawie. Jednocześnie uprzejmie wyjaśniam, że kolejna Pana korespondencja nadesłana w niniejszej sprawie, dotycząca zajętego już stanowiska przez Rzecznika Praw Obywatelskich, może pozostać bez odpowiedzi” – brzmiała treść otrzymanej wiadomości. Patryk Musielak nie ma jednak zamiaru rezygnować. Chce zainteresować swoją sprawą parlamentarzystów, prosząc o przygotowanie projektu nowelizacji ustawy. Podkreśla, że nie chodzi o dochodzenie swoich należności – w jego przypadku rzecz dotyczy zaledwie kilku złotych – ale o równe traktowanie przez państwo wszystkich obywateli. – Być może w tej sytuacji dobrym rozwiązaniem byłaby niewielka kwota wolna od podatku Belki. Najbiedniejsi zyskaliby dzięki temu impuls do oszczędzania. Dopóki tak się jednak nie stanie, prawo zamiast równe dla wszystkich będzie elitarne, traktując preferencyjnie bogatszych, a uboższym zabierając całość zarobionych odsetek – podkreśla Patryk Musielak. RAFAŁ JANIK Więcej o rynkach finansowych na www.rafaljanik.pl Wysokość podatku Belki w zależności od wysokości oprocentowania* Oprocentowanie Zarobione odsetki Pobrany podatek Efektywna stopa podatkowa 1% 0,01 zł 0,01 zł 100 % 2% 0,03 zł 0,01 zł 33% 3% 0,04 zł 0,01 zł 25% 4% 0,05 zł 0,01 zł 20% * Kalkulacja dla przykładowej kwoty 500 zł i konta z codzienną kapitalizacją odsetek DOBROCZYNNOŚĆ 44 złotówki w jednym metrze Około 3,5 mln złotych potrzebuje poznański Caritas na uruchomienie w Lesznie domu dziecka, w którym będzie miejsce między innymi dla dzieci z zespołem FAS. Kwota spora, próba bicia rekordu Guinnessa i akcja „Kilometry Caritasu”, w której uczestniczy cała Archidiecezja Poznańska – Potrzebujemy około 80 kilometrów złotówek – mówi ks. Mateusz Napierała, wicedyrektor Caritas Poznań tłumacząc o co chodzi w akcji: – Polega ona na zbieraniu złotówek i układaniu ich w rzędy, tak by stworzyły one wielokilometrowy ciąg. To taka zabawa, która jest próbą bicia rekordu Guinnessa w zbieraniu najdłuższego ciągu moment należącego do Austriaków i która jednocześnie pozwoli zdziałać coś dobrego. Akcję nazwaliśmy Kilometrami Caritasu. Prowadzona jest w całej Polsce, we wszystkich 10 archidiecezjach, ale w każdej z nich zbiórka odbywa się na inny cel. W poznańskiej zbierane będą pieniądze na dom dziecka w Lesznie. – W Lesznie działa już nasz dom dziecka przy ul. Lipowej, ale budynek w którym się mieści jest ciasny, brakuje przestrzeni, nie ma ogrodu, w którym dzieci mogłyby się bawić – mówi Grażyna Tokarek, koordynator akcji Kilometry Caritasu. – Zamierzamy przenieść placówkę na ul. Paderewskiego, do budynku, w którym mieścił się dom zakonny sióstr Elżbietanek. Tam dzieci miałyby o wiele lepsze warunki. Budynek musimy jednak gruntowanie wyremontować REKLAMA i zaadaptować na nowe potrzeby. Koszt to około 3,5 mln zł. Dom zamierzamy przenieść do końca roku. Jeszcze aktualny austriacki rekord Guinnessa na najdłuższy ciąg monet wynosi 75,24 kilometry. W Polsce zbierane będą monety jednozłotowe. Na jeden metr potrzeba 44 złotówki. Gdyby więc udało się pobić Austriaków i ułożyć na przykład 80 kilometrów, dałoby to kwotę... 3,52 mln zł, dokładnie tyle ile potrzeba na modernizację placówki w Lesznie. Wprawdzie do rekordu liczone będą monety zbierane w całej Polsce, wydane zostaną na różne cele, to jednak... cuda się przecież zdarzają. Zresztą w tej akcji liczy się każda złotówka. – Dom jest bardzo potrzebny – mówi G. Tokarek. – Właściwie będą to dwa domy w jednym, bo formalnie funkcjonować będą w nim dwie placówki: pierwsza przeniesiona z Lipowej dla 14 wychowanków, druga dla dzieci z zespołem FAS. FAS, czyli Fetal Alcohol Syndrome, to syndrom poalkoholowy, który dotyka dzieci, których mamy w czasie ciąży piły alkohol. Alkohol powoduje u dziecka nieodwracalne szkody, między innymi uszkadza ośrodkowy układ nerwowy. To nieuleczalna choroba, której można uniknąć tylko zachowując abstynencję przed porodem. A teraz informacje dla tych, którzy chcą się włączyć do akcji. Można w niej uczestniczyć na kilka sposobów. Po pierwsze można wrzucać monety do skarbony, która już od jakiegoś czasu ustawiona jest w wejściu do leszczyńskiego Praktikera przy Galerii Leszno. Druga możliwość to uczestnictwo w festynie, który odbędzie się już w najbliższą sobotę, 30 kwietnie, przed Praktikerem. Kto nie dotrze, może wesprzeć akcję przez Internet (szczegóły na stronie www.kilometry.caritas.pl). Do Kilometrów Caritasu włączyły się też niektóre leszczyńskie szkoły. Na razie w Polsce uzbierano 646 metrów złotówek (stan na dzień 25 kwietnia), najwięcej w diecezji radomskiej. ARKADIUSZ JAKUBOWSKI PROMOCJA 35 000 EGZEmPLARZY 5 Nr 6 (77) 28 kwietnia - 11 maja 2016 r. Gdzie powstają kolory dla świata Z Józefem Ruksem, współwłaścicielem firmy Marux, która od 25 lat koloruje świat, rozmawia Jan Borowiak Podobno w branży farb i lakierów rządzą już nie chemicy, ale projektanci wnętrz i disajnerzy? Coś w tym jest i to, moim zdaniem, naturalna konsekwencja postępu technologicznego, który dokonał się w naszej branży. Obserwuję to od 25 lat i muszę powiedzieć, że nazwanie tych zmian rewolucją technologiczną to za mało. Dokonał się skok cywilizacyjny. W lakierach samochodowych też obowiązują takie „narzuca ne z gó ry” trendy? Też. Ostatnie lata to moda na tak zwane kolory perłowe. To takie, które dosłownie mienią się w słońcu. Kolor zmienia się w zależności od tego, z której strony i pod jakim kątem patrzy się na samochód. A jaki kolor jest modny w tym sezonie w budownictwie mieszkaniowym? W tym sezonie modne są popiele. Co będzie modne w sezonie następnym nie wiemy. Koncepcje dopiero się pewnie rodzą w głowach projektantów i trendseterów. fot. Archiwum formy Marux Mówi pan o jakości farb i lakierów? O kolorystyce i jakości, dokładnie w tej kolejności. Bo wpierw rewolucja dokonywała się w kolorystyce: na rynku pojawiały się wciąż nowe kolory, ich paleta jest niemal nieograniczona. Zaraz za tym pojawiły się prace nad poprawą jakości lakierów i farb, bo okazało się, że jedne kolory wybarwiają się szybciej niż inne. Na efekt prac nie trzeba było długo czekać. W segmencie lakierów samochodowych produkty są niezwykle trwałe, kolor przed promieniowaniem UV zabezpiecza warstwa bezbarwnego lakieru o parametrach, o których kiedyś nikomu nawet się nie śniło. Z kolei w segmencie farb budowlanych pojawiły się produkty odporne na wielokrotne szorowanie i farby są obecnie tak trwałe jak płytki. Jeśli chodzi o jakość lakierów i farb chyba osiągnęliśmy optimum i nie sądzę, żeby były nam potrzebne jeszcze trwalsze produkty. Tak więc margines rozwoju w tym aspekcie jest niewielki, tym bardziej, że podobne wysokie parametry osiągnęli w zasadzie wszyscy producenci farb i lakierów. Produkty między sobą różnią się niuansami i to przede wszystkim jeśli chodzi o kolorystykę. damskiej, dosłownie. Klienci pytają o kolory wykreowane przez marketingowców. Jedni producenci mają ładniejsze kolory, inni brzydsze? Nie o to chodzi. Oczywiście producenci farb i lakierów także mają jakieś swoREKLAMA Prezesi firmy Marux z pracownikami podczas uroczystości 25-lecia firmy je własne, zastrzeżone kolory, ale generalnie kolorystyka jest uniwersalna. Jak zawsze jednak istota tkwi w szczegółach, drobiazgach. Bo na przykład jeśli mówimy o kolorze białym, to jeszcze musielibyśmy powiedzieć o ponad 50 różnych jego odcieniach. Podobnie jest w przypadku innych popularnych kolorów: czerwieni, zieleni, czarnego i innych. Odcienie różnią się u producentów. Z czego to wynika? Każdy z producentów ma w ofercie dany według wzornika kolor, ale, można powiedzieć, dochodzi do niego różnymi drogami. Jeden z producentów użyje do uzyskania koloru 7 pigmentów, inny piętnaście, a jeszcze inny dwadzieścia kilka. Każdy producent ma własne mieszalnie, czyli maszyny mieszające farby, które wykorzystują firmy takie jak nasza. Obecnie pracujemy na kilkunastu mieszalniach najlepszych producentów farb i lakierów. To mieszalnie do lakierów samochodo- wych, do farb budowlanych i do farb przemysłowych. Czy jeszcze jakaś inna firma w naszym regionie dysponuje równie szeroką ofertą farb i lakierów? Myślę, że nie, ale tak naprawdę liczy się nie tylko szeroka oferta wynikająca z dużej liczby mieszalni. Równie ważną, jeśli nie ważniejszą rolę odgrywają doświadczeni operatorzy tych mieszalni i koloryści. To od nich w ostateczności zależy końcowy efekt. Oczywiście można mieszalnie zaprogramować tak, by wymieszała zadany kolor z palety, ale zawsze między jednym a drugim odcieniem można wymieszać trzeci, pośredni. To kwestia dodania lub odjęcia kilku kropli pigmentu. No właśnie, trzeba wiedzieć kropli jakiego pigmentu należy dodać lub ująć. Tego fachu nie uczą w żadnej szkole, to wiedza wynikająca z praktyki i doświadczenia. Tylko bardzo doświadczony kolorysta będzie wiedział, że na przykład ten a nie inny odcień białego potrzeb- ny do polakierowania samochodu pewnej znanej niemieckiej marki można uzyskać w mieszalni, od tego a nie innego konkretnego producenta lakierów. Nasi koloryści taką wiedzę posiadają, a klienci bardo sobie ją cenią. Tak więc jednym z naszych głównych aktywów po 25 latach działalności, i z tego jesteśmy bardzo dumni, są nasi pracownicy. W zasadzie nasz personel się nie zmienia, ludzie pracują z nami od lat i niech tak pozostanie. Skoro w jakości farb i lakierów osiągnięto już optimum, a paleta dostępnych kolorów jest nieograniczona, w czym należy upatrywać kierunków rozwoju. Przecież żadna branża nie stoi w miejscu? W tym, o czym pan wspomniał na początku: w kreowaniu trendów. Słusznie pan zauważył, że coraz więcej do powiedzenia mają projektanci i dizajnerzy. To oni wyznaczają obowiązujące w danym sezonie trendy. Nasza branża zaczyna przypominać branżę mody To dobrze, że tak się dzieje? Trudno to oceniać w kategoriach dobrze, czy źle. Tak po prostu jest. Zauważam natomiast, że taka polityka powoduje, że u klienta zatraca się indywidualizm. No bo skoro ulega on narzuconej modzie, nie ma miejsce na jego osobiste preferencje. Myślę jednak, że prędzej czy później taka moda się skończy, bo prowadzi ona do tego, że wiele mieszkań będzie... w tych samych kolorach. A myślę, że wiele pań domu pragnie w swoim mieszkaniu mieć własną kolorystykę – inną niż znajomi lub sąsiedzi. Niezależnie jednak od tego projektanci i tak będą odgrywać dużą rolę w tej branży. Do tego się już chyba przyzwyczailiście, bo akurat z tym zjawiskiem zetknęliście się wyjątkowo, wcześnie, wiele lat temu. To prawda. Można nawet powiedzieć że to projektanci przyczynili się do rozwoju naszej firmy. To za sprawą hotelu i basenu Akwawit, który budowany na początku lat 90-tych był ewenementem w skali kraju. Projektanci wymyślili sobie jakiś oryginalny kolor szafek w basenowej szatni, ale takiego koloru nie mogli nigdzie znaleźć. Przyszli do nas, a Marux zajmował się wówczas wyłącznie mieszaniem lakierów samochodowych. Lakiery były wprawdzie droższe niż farby olejne, ale za to trwalsze. No i przede wszystkim mieliśmy szerszą ofertę kolorystyczną. I tak szafki na basenie pomalowane zostały lakierem samochodowym wymieszanym w naszej firmie. To był dla nas sygnał, że jest luka na rynku w segmencie farb budowlanym. Niedługo potem kupiliśmy w Niemczech pierwszą mieszalnię farb budowlanych. Z czasem takich mieszalni nam przybywało. Obecnie mamy ich kilkanaście i działamy w trzech sektorach: lakierów samochodowych, farb budowlanych i farb przemysłowych. Myślę, że nie ma wielu takich firm w Polsce, które łączyłyby te działalności pod jednym dachem i w jednym miejscu tworzyły kolory dla świata. A ten świat, wydaje mi się, staje się coraz bardziej kolorowy. Już chyba nikt nie powie, że Polska jest szara i bura. Coraz większą wagę przykłada się do estetyki nie tylko mieszkań, ale też obiektów przemysłowych. Proszę zwrócić uwagę, że choćby na drogach pojawiło się wiele kolorowych stalowych elementów. Są pomalowane farbami, które nie tylko muszą spełniać wymogi jakościowe, ale jeszcze są po prostu ładne. To farby przemysłowe, nasz trzeci segment, w którym się rozwijamy. Te farby używane są do malowania obiektów przemysłowych oraz do malowania produktów wytwarzanych w zakładach przemysłowych. W okolicy Leszna jest wiele firm przemysłowych, które są podwykonawcami dużych firm produkcyjnych, dla których wykonują zlecane elementy. Bardzo często te elementy są malowane, a farby pochodzą z naszych mieszalni. To segment, który w ostatnich kilku latach dynamicznie się rozwinął. Teraz liczymy, że przyspieszy też segment budownictwa remontowego. Nasza firma obchodziła w tym roku 25-te urodziny i patrzy z optymizmem w przyszłość. REKLAMA Nr 6 (77) 28 kwietnia - 11 maja 2016 r. 35 000 EGZEmPLARZY CIEKAWY PRODUKT Pożyczki, które nie bolą O bankowych detalicznych pożyczkach ze Sławomirem Halcem, dyrektorem leszczyńskiego oddziału Alior Bank rozmawia Jan Borowiak Mam wrażenie, że jeśli któryś z naszych czytelników zamierza w najbliższym czasie wziąć pożyczkę w banku, powinien koniecznie zgłosić się do was. Puls Biznesu i portal finansowy Bankier. pl ogłosiły właśnie, że Alior Bank zwyciężył w rankingu Złoty Bankier 2015 w kategorii „kredyt gotówkowy”. Trudno o lepszą rekomendację. To wygrana tym cenniejsza, że w rankingu opracowywanym przez branżowe media oceniani byliśmy przez niezależnych ekspertów. Dodam tylko, że plebiscyt organizowany był po raz siódmy i to nasza czwarta z rzędu wygrana w tej kategorii. Po raz kolejny doceniono naszą pożyczkę z gwarancją najniższej raty. Klient ma pewność, że rata kredytu będzie zawsze najniższa, bez względu na warunki i promocje zaproponowane przez inne banki. To znaczy, że w dowolnym momencie trwania umowy klient otrzyma jeszcze lepsze warunki przy takiej samej kwocie i okresie pożyczki. ry jeździ bez szkody, może liczyć na duże zniżki. Podobnie u nas. Kto może skorzystać z tej oferty? Osoby, które terminowo spłacają kredyt lub wiele kredytów w innych ban- dwie trzecie. To oznacza, że osoba, która zaciągnęła kredyt pięć lat temu i spłaca go z takim samym oprocentowaniem, płaci de facto znacznie wyższą marżę swojemu bankowi niż pierwotnie. Tu pojawia się możliwość Niska rata to coś, co klienci banków lubią najbardziej. Problem w tym, że to nie takie proste. Ale nie niemożliwe. Mamy ofertę dla osób, które chcą zmniejszyć swoje comiesięczne obciążenie z tytułu spłacanych kredytów – nie tylko obniżyć wysokość raty, ale i oprocentowanie kredytów. Takie dwa w jednym. To nasza promocyjna oferta pod nazwą „Obniżamy oprocentowanie o 30 procent”. Dla kogo ta promocja? To oferta dla nowych klientów, którzy po pierwsze chcą refinansować pożyczki zaciągnięte w innych bankach, a po drugie mają dobrą historię kredytową, bez zaległości. Działamy w tym przypadku trochę tak jak firmy ubezpieczeniowe: kierowca, któ- Nasza pożyczka z gwarancją najwyższej raty zwyciężyła w prestiżowym rankingu – mówi dyrektor Sławomir Halec kach, mogą je skonsolidować, czyli zamienić kilka pożyczek na jedną. Otrzymają u nas oprocentowanie o 30 procent niższe od poprzedniego. Czy jednak konsolidacja to dobra decyzja? W końcu to zamiana kredytu na inny kredyt, więc właściwie nic się nie zmieni. To błędne myślenie. Owszem, to zamiana kredytu na kredyt, ale trzeba dodać, że kredytu drogiego na tańszy. Posłużę się przykładem 3-miesięcznej stawki WIBOR. To najpopularniejszy wskaźnik, stosowany przez banki przy obliczaniu stóp procentowych dla kredytów. W maju 2011 roku WIBOR był na poziomie 4,45 procent, w kwietniu 2016 roku na poziomie 1,67 procent, czyli spadł o około storii kredytowej klienta. Z tej atrakcyjnej oferty mogą też skorzystać rolnicy. W ich przypadku do dochodów doliczane są dopłaty unijne. Myślę nawet, że ten kredyt to być może kandydat na zwycięzcę kolejnej edycji rankingu. To jednak nie jedyna oferta kredytu konsolidacyjnego w Alior Banku. To prawda. W naszej ofercie pojawiła się właśnie „Wiosenna konsolidacja”. Minimalna kwota kredytu to 50 tys. zł, maksymalna 200 tys. zł. Najdłuższy okres kredytowania to także 120 miesięcy, czyli 10 lat, a oprocentowanie wynosi od 7,99 procent. A co dla osób, które nie chcą tak dużych kwot, a na przykład potrzebują trochę gotówki na jakieś dodatkowe wydatki, choćby komunijne? Takie osoby powinny skorzystać z naszej „Pożyczki 0 procent”. fot. Jan Borowiak 6 obniżki. Konsolidacja pozwoli po prostu skorzystać z lepszych warunków. Jak to działa? Analizujemy kwotę, okres i oprocentowanie kredytów spłacanych przez klienta w innych bankach, obliczamy średnie oprocentowanie pożyczek i obniżamy je w naszym kredycie konsolidacyjnym o 30 procent. Korzyści są oczywiste. Po pierwsze, klient spłaca tańszy kredyt, a po drugie, rata kredytu jest niższa. To mniejsze obciążenie dla domowego budżetu. Co ciekawe, w ramach promocji można zaciągnąć kredyt nawet do 200 tys. zł i to aż na 10 lat. Chciałbym podkreślić, że nie wymagamy żadnych zabezpieczeń. Kredytu udzielamy tylko na podstawie zaświadczeń o dochodach i hi- Oddadzą tyle, ile pożyczyli? Kwota pożyczki powiększona jest o prowizję za jej udzielenie. A więc tu tkwi haczyk. Niezupełnie, ponieważ prowizja jest naprawdę niewielka, na poziomie 5 procent. Pożyczka udzielana jest do kwoty 5 tys. zł, maksymalnie na rok. To bardzo korzystna oferta. I na koniec pytanie najważniejsze. Panie dyrektorze, czy to dobry czas na zaciąganie kredytów? Na takie pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Warto jednak zwrócić uwagę, że stopy procentowe w Polsce są na historycznie najniższych poziomach. Pieniądz jest zatem tani, co znaczy, że oprocentowanie kredytów jest po prostu bardzo niskie. Decyzję jednak każdy musi podjąć indywidualnie. ludzie • wydarzenia • historia • kultura • biznes Będzie się działo KIEDY, GDZIE I CO NA STARÓWCE Szczegóły wydarzeń można znaleźć na stronach internetowych: Urzędu Miasta Leszna, Miejskiej Biblioteki Publicznej, Miejskiego Biura Wystaw Artystycznych, Miejskiego Ośrodka Kultury, Muzeum Okręgowego W maju koniecznie trzeba być na Starówce. Będzie retro i nowocześnie. Będzie dla ducha i dla ciała. Będzie dla młodych i dla nieco starszych. Będzie na samym Rynku, ale i w innych miejscach. Będzie i w dzień i w nocy... Wszystko zaczynie się 29 i 30 kwietnia, kiedy to Leszczyńskie Stowarzyszenie Handlowców Starówka i Miejski Ośrodek Kultury zapraszają na Szlifowanie Bruku. Będzie to nie byle jaki początek, bo taneczny. Tegoroczny festyn został zaplanowany w konwencji lat dwudziestych i trzydziestych. Organizatorzy zachęcają do przyjścia w strojach z epoki. – W piątek wieczorem zaprezentujemy najmodniejsze tańce towarzyskie tego okresu – zapowiada Bernard Lewandowski, instruktor Klubu Tańca Towarzyskiego aMOK. – Wspólnie z naszymi parami przeniesiemy się na sale taneczne, na których bawili się nasi pradziadkowie. Tancerze zaprezentują tańce nie w formie pokazowej, ale właśnie w postaci dancingowej – tak jak bawiono się w tamtych latach. Będzie charleston, tańce epoki ragtaima, tańce w rytmie foxtrota oraz hit końca lat dwudziestych – The Black Bottom. Następnie przyjdzie czas na walce i tango – od argentino poprzez The French Tango retro do wersji, która ukształtowała się pod koniec lat trzydziestych. W następnej kolejności pozostałe tańce lat trzydziestych: rumba, wersja retro i lindy hop oraz najsłyn- niejszy przebój taneczny tego okresu – the Lambeth Walk. Do jego nauki tancerze zaproszą widownię. Dopełnieniem wieczoru będzie występ Ewy Kuklińskiej, piosenkarki, tancerki i aktorki. 30 kwietnia na Rynku staną stargany z biżuterią, wyrobami artystycznymi i rzemieślniczymi, będą starocie, obrazy, bibeloty. Nie zabraknie brukowca, czyli specjalnego ciasta półfrancuskiego z nadzieniem z mielonych orzechów włoskich i arachidowych z piekarni państwa Gawlickich z ul. Wolności. Także restauratorzy przygotują swoją ofertę. Na scenie przez cały czas będą występować zespoły artystyczne, chór, kapela podwórkowa, grupa akrobatyczno-cyrkowa oraz Mażoretki Orkiestry Dętej Miasta Leszna. Będzie także kącik zabaw retro dla dzieci. 1 i 3 maja to także dobrze już wszystkim znane wydarzenia na Rynku, a więc Majówka z ABC i zakończenie Rajdu Zabytkowych Pojazdów, który dotrze pod leszczyński ratusz z Rydzyny. 7 maja na Rynek zapraszają organizacje pozarządowe, które rozstawią się ze stoiskami i będą promować swoją działalność. Tego dnia obchodzony będzie Dzień Europy. Będą Europej- skie Puzzle i Koło Fortyny, zumba i animacje dla dzieci, 14 maja późnym wieczorem rozpocznie się na Starówce Noc Muzeów. Do swoich siedzib zaprasza Muzeum Okręgowe. Przy pl. Metziga będzie się można spotkać z antykwariuszem Januszem Skrzypaczkiem, który oprowadzi po wystawie„Leszczyńscy zegarmistrzowie”. Będzie specjalna wystawa urządzeń i maszyn liczących, a w dziale etnograficznym będzie można poznać stroje regionalne. Z kolei w Galerii Sztuki przy ul. G. Narutowicza zaplanowano oprowadzanie po wystawie „Domki dla lalek. Z kolekcji Anety Popiel-Machnickiej”. Równie ciekawe wydarzenia przygotowuje Miejskie Biuro Wystaw Artystycznych. Oprócz możliwości zwiedzenia aktualnej wystawy „Mapy przypadku” Alicji Jezioreckiej, będą pokazy bajek dla dzieci, nocny pokaz filmowy przed Galerią przy ul. Leszczyńskich 5 oraz prezentacja wyjątkowej grafiki Pavla Hlavatego. Natomiast w Galerii w Ratuszu odbędzie się wernisaż wystawy leszczyńskiego środowiska fotograficznego. 20 maja rozpoczną się Dni Leszna, które potrwają trzy dni. Pierwszy to koncert na stadionie, podczas którego wystąpią: Krzysztof Krawczyk, Wilki i Lemon. Drugiego dnia impreza przeniesie się na Rynek. Główną atrakcją będzie wieczór kabaretowy. Ostatniego dnia Rynkiem zawładną najmłodsi, którzy zaprezentują swoje talenty artystyczne. I na koniec zupełna nowość. 21 maja po raz pierwszy Urząd Miasta Leszna zaprasza na piknik Rynki Śniadaniowe. Tego dnia restauratorzy przygotują specjalne śniadaniowe menu w swoich ogródkach lub w zaaranżowanych przez siebie stoiskach ustawionych na Rynku. Oprócz wyśmienitego jedzenia będą dodatkowe atrakcje dla mieszkańców i przyjezdnych – warsztaty i animacje dla dzieci oraz spotkania na temat zdrowego stylu życia. A wszystko w rodzinnej, piknikowej atmosferze. (4 maja) opublikowanych na facebook`owym fanpage`u Altissy, a trzy najlepsze, które zdobędą najwięcej głosów internautów LSH Starówka uhonoruje nagrodami (talony na loty w tunelu aerodynamicznym FREE FLY CENTER, bony na kolację dla dwóch osób w leszczyńskich restauracjach itp.). Głosować będzie można do 6 maja do godz. 24.00. Lista zwycięzców zostanie opublikowana na fb fanpage`u MOKu i Foto-optyki Altissa 9 maja. Każdy kto chce wziąć udział w konkursie musi wyrazić zgodę na publikację zdjęcia. W konkursie biorą udział wyłącznie bezpłatnie wykonane zdjęcia przez pracowników Foto-optyki Altissa, a uczestnicy konkursu powinni być ubrani zgodnie z modą nawiązującą do lat dwudziestych, trzydziestych ubiegłego wieku. fot. Karolina Sternal Muzeum Okręgowe pl. J. Metziga 17 – wystawa pt. „Leszczyńscy zegarmistrzowie” z kolekcji Janusza Skrzypczaka Galeria Sztuki Muzeum Okręgowego ul. G. Narutowicza 31 – wystawa „Domki dla lalek. Z kolekcji Anety Popiel Machnickiej” 28.04 MBWA ul. Leszczyńskich 5, godz. 18:00 – wystawa Alicji Jezierskiej „Mapy przypadku” 28.04 MBP ul. B. Chrobrego, godz. 18:00 – spotkanie z cyklu Obywatelskie Czwartki – Galeria Lochy 29.04 MBP ul. b. Chrobrego, godz. 19:00 – Wieczór u Brona – koncert zespołu Boogie Bron Band i zaproszonych gości 29.04 Rynek godz. 19:30 – Szlifowanie Bruku – Taneczne lata dwudzieste i trzydzieste, czyli pokazy i warsztaty taneczne z Klubem Tańca Towarzyskiego aMOK. Po nim recital piosenkarki, tancerki i aktorki Ewy Kuklińskiej 30.04 Rynek godz. 10:00 – Szlifowanie Bruku – kocert zespołu MOKtony i chóru UTW, pokazy Grupy Akrobaryczno-Cyrkowej MOK, koncert Kapeli Podwórkowej Wiarusy ze Śmigla, występy zespołów artystycznych Klubu na Pietrze SM Przylesie i tancerzy KTT aMOK, liczne animacje i zabawy dla dzieci. Całość poprowadzi Grzegorz Sterna 1.05 Rynek godz. 10:00, start Majówki z ABC 3.05 Rynek godz. 12:00-14:00 – Wielka Gala Rajdu Starych Pojazdów – prezentacja załóg biorących udział w rajdzie., plebiscyt publiczności oraz konkurs elegancji załóg i pojazdów 7.05 Rynek godz. 10:00-14:00 – Dzień Europy i leszczyńskie Targi Organizacji Pozarządowych 10.05 MBP ul. B. Chrobrego, godz. 17:00 – spotkanie z prof. dr hab. Przemysławem Urbańczykiem, mediewistą, profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie 10.05 Muzeum Okręgowe pl. J. Metziga 17, godz. 18:00 – Salon historyczno-artystyczny – Rodzajowe i portretowe malarstwo Teodora Axentowicza 11.05 MBP ul. B. Chrobrego, godz. 17:00 –„Malarstwo i rzeźba” – wystawa Mirosława Małeckiego 13.05 MBP ul. B. Chrobrego, godz. 17:00 – spotkanie z cyklu Wokół Globusa z Piotrem Strzeżyszem, rowerzystą, podróżnikiem i autorem książek 14.05 Rynek godz. 8:00-14:00 Jarmark Staroci 14.05 Starówka godz. 18:00-24:00 – Noc Muzeów – Muzeum Okręgowe pl. J. Metziga 17, Galeria Sztuki Muzeum Okręgowego ul. G. Narutowicza 31, lapidarium przy kościele św. Krzyża, Miejskie Biuro Wystaw Artystycznych w Lesznie ul. Leszczyńskich 5 i Ratusz, wieża ciśnień przy ul. Poniatowskiego 15.05 sala widowiskowa MOK, godz. 19:00 – Atramentowa – recital Stanisławy Celińskiej, bilety w cenie 70zł 18.05 MBP ul. B. Chrobrego, godz. 17:00 – Dyskusyjny Klub Książki – Bożena Cyran ,,Jedz i żyj zgodnie z porami roku'' 19.05 Rynek, godz. 10:00-13:00 – Dzień Zawodowca „Od rzemieślnika do technika” – festyn ZSOŚ 19.05 Rynek sala w Ratuszu, godz. 20:00 – Festiwal Kultury Ukraińska Wiosna – Koncert Olgi Pasiecznik sopran i Natalii Pasiecznik fortepian, bilety w cenie 20 zł 19.05 MBP ul. B. Chrobrego, godz. 18:00 – spotkanie z cyklu Obywatelskie Czwartki 20.05 MBP ul. B. Chrobrego, godz. 19:00 – Wieczór u Brona – koncert zespołu Boogie Bron Band i zaproszonych gości 21.05 Rynek godz. 15:00-22:30 – Dni Leszna – zakończenie Rajdu Starych Motocykli, koncert zespołów artystycznych MOK i wieczór kabaretowy w wykonaniu krakowskich kabaretów Formacji Chatelet i Kabaretu Pod Wydrwigroszem 21.05 Rynek, piknik Leszczyńskie Rynki Śniadaniowe 22.05 Rynek godz. 15:00-20:00 Dni Leszna – występy artystyczne w wykonaniu uzdolnionych dzieci i młodzieży z lplacówek oświaty i kultury 24.05 MBP ul. B. Chrobrego, godz. 9:00-13:00 V Festiwal Technologii 24.05 MBP ul. B. Chrobrego, godz. 18:00 „Próba zatarcia śladów. Nielegalne niszczenie akt Służby Bezpieczeństwa w latach 1989 – 1990'' wykład dr. Sebastiana Pilarskiego w ramach cyklu Przystanek Historii Konkurs na retro fotę W sobotę podczas Szlifowania Bruku na Rynku stanie atelier retro, w którym profesjonaliści z Foto-optyki Altissa w Lesznie przy ul. Leszczyńskich 5 będą wykonywali zdjęcia. Ich odbitki będzie można zakupić w siedzibie studia. Altissa wspólnie z LSH Starówka zachęca do wzięcia udziału w konkursie. 20 najlepszych fotografii zostanie w środę kwiecień 2016 r. 35 000 EGZEmPLARZY Dokopali się do średniowiecza Nie wiemy kto i nie wiemy jak, ale wiemy na pewno, że żył i mieszkał na Rynku. I to znacznie bliżej ratusza niż obecni mieszkańcy najważniejszego placu Leszna. Ta wiedza może się jeszcze poszerzyć dzięki kontynuowanym przez Łukasza Lisieckiego badaniom ,, Pierwsza wzmianka historyczna o Lesznie pochodzi z 1393 roku. Wówczas osada Leszczno stanowiła własność Stefana z Karnina, który posiadał pieczęć herbu Wieniawa. Zgodnie z modą jaka panowała wśród polskiej szlachty ród Wieniawitów przybrał nazwisko Leszczyńscy utworzone przez dodanie do nazwy rodowej miejscowości końcówki -ski. (...) Do 1547 civitas Leszno rozwijało się w cieniu większych, starszych, bogatszych i uprzywilejowanych ośrodków takich jak: Wschowa, Kościan, Osieczna, Święciechowa. W początkach XVI wieku Leszno stało się znaczącym centrum reformacji. W 1543 Rafał IV Leszczyński herbu Wieniawa, kasztelan przemęcki, otrzymał od króla Zygmunta Starego zgodę na założenie na gruntach wsi o tej samej nazwie osady miejskiej. W 1547 nadano prawa miejskie miastu, które posiadało już wtedy gimnazjum, w którym wykładał między innymi Jan Ámos Komenský oraz Jan Jonston.''(źródło Wikipedia) Tyle krótkie przypomnienie z historii początków Leszna. Fakty, daty, nazwiska – wszystko to ważne, ale o ile te dzieje mogą stać się ciekawsze jeśli można je wzbogacić o coś bardziej namacalnego, przemawiającego do wyobraźni. I właśnie coś takiego niedawno zostało odkryte na Rynku. Ale po kolei... Od jakiś dziesięciu lat my, mieszkańcy, słyszymy o rewitalizacji Starówki, w tym samego Rynku. Wiele wskazuje na to, że małymi krokami słowa zaczynają być przekuwane w czyny. Powstająca koncepcja odnowienia Rynku zakłada między innymi konieczność przeprowadzenia prac ziemnych zwią za nych z mo der ni za cją te go wszystkiego, co przez dziesiątki lat, a nawet setki zostało położone pod zabytkowym brukiem, a więc sieci wodociągowe, kanalizacyjne, gazowe itd. Miasto, i słusznie, postanowiło przed podjęciem tego przedsięwzięcia sprawdzić, czy coś ciekawego nie kryje się pod powierzchnią. – Zainteresowanie przeszłością miasta wśród jego mieszkańców jest duże – przekonuje Rafał Kotomski, rzecznik prasowy prezydenta Leszna. – Warto zatem wykorzystać każdą okazję, aby dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. Dlatego też prezydent Leszna podjął decyzję o zleceniu przeprowadzenia badań archeologicznych na rynku. Wykonania tego zadania podjęła się leszczyńska firma ArchGeo, którą kieruje archeolog, Łukasz Lisiecki. Przeprowadzone w ubiegłym roku za pomocą specjalistycznego urządzenia zwanego georadarem badania uchwyciły na różnych głębokościach pewne ano- malie, czyli miejsca, w których mogą się kryć jakieś interesujące struktury. Na tej podstawie w tym roku przystąpiono do właściwych badań polegających na wykonaniu dwóch wykopów. – Wy zna czy li śmy dwa miej sca – pierwsze po zachodniej stronie ratusza, drugie po północnej – tłumaczy Łukasz Lisiecki. – Nie nastawialiśmy się na konkretne znaleziska. Chcieliśmy znaleźć i udokumentować warstwę pierwszego Rynku z XVI wieku oraz cały tak zwany układ stratygraficzny do czasów obecnych. Rozpoczęły się prace. Jako pierwszy został ogrodzony teren po zachodniej stronie. Następnie zdjęto bruk i wierzchnią warstwę piasku na obszarze o długości około pięciu i szerokości około trzech metrów. – Po dwóch dniach udało nam się „zejść” na głębokość około 60 – 70 centymetrów. W zachodniej części wykopu zarejestrowaliśmy bruk kamienny wykonany z kamieni polnych w nieregularnym układzie. W tym samym wykopie po wschodniej stronie odkryliśmy warstwę spalenizny. Wstępne rozpoznanie pozwala datować te znaleziska na przełom XVIII i XIX wieku. Ciekawostką są znaleziska fragmen tów ce ra mi ki po cho dzą cej z XV wieku, jednakże co trzeba zaznaczyć, z pewnością znalazły się one wtórnie w wyższych warstwach – relacjonuje Łukasz Lisiecki. Odkryty bruk to polne kamienie, które prawdopodobnie były częścią utwar dzo nej na wierzch ni Ryn ku z XVIII wieku. Z kolei pozostałości spalenizny mogą być związane z ostatnim wielkim pożarem Leszna datowanym na 1790 rok. W wyniku tego kataklizmu liczące wtedy 6761 mieszkańców miasto zamieniło się w ogromne pogorzelisko. Zachował się jedynie pałac, obecny kościół św. Jana, wtedy świątynia należąca do kościoła ewangelicko-reformowanego oraz dziesięć domów. Trzy lata później, w wyniku drugiego rozbioru Polski, Leszno stało się częścią państwa pruskiego. Miało wtedy 709 domów, w tym 125 murowanych. Połowę mieszkańców stanowili Żydzi. Ale wracajmy do czasów współczesnych. Dwa następne dni przyniosły kolejne ustalenia. – W tym czasie prowadziliśmy eksplorację do głębokości 1,2 metra. Na tym poziomie zarejestrowaliśmy strop warstwy ciemno-szarej próchnicy. Przypuszczamy, że warstwa ta może pochodzić z XVII lub nawet XVI wieku, czyli należy ją łączyć z początkiem oraz pierwszą fazą rozwoju miasta Leszna – wyjaśnia Łukasz Lisiecki. W kolejnych dniach na głębokości około 1,5 metra archeolodzy doko- nali naprawdę ciekawego odkrycia. W trakcie prac nie tylko zarejestrowali fragmenty naczyń z późnego średniowiecza, ale także ustalili, że w miejscu prowadzenia badań w XV wieku stały jakieś zabudowania, prawdopodobnie dom mieszkalny. Wskazują na to przede wszystkim pozostałości tzw. elementów konstrukcyjnych w postaci np. dołów posłupowych. – Obiekty te są pozostałością osadnictwa z XV wieku, czyli 100 lat wcześniej niż Leszno otrzymało prawa miejskie – podkreśla Łukasz. Po zakończeniu badań na obszarze wykopu po zachodniej stronie ratusza, prace na pewien czas przerwano. Przed tygodniem wznowiono je po stronie północnej. Być może już pod czas Szli fo wa nia Bru ku Łu kasz Lisiecki i współpracownicy będą mogli zainteresowanym powiedzieć coś więcej. – Zapraszam w sobotę. Chętnie opowiem o naszej pracy i o tym wszystkim co wiąże się z jej wynikami – zaprasza archeolog. Po zakończeniu całości badań na Rynku przyjdzie czas na ich pełną interpretację i opracowanie. Badania archeologiczne to w tej chwili jednym z najistotniejszych sposobów na to, aby jeszcze więcej dowiedzieć się o naszej przeszłości. Ogródki zapraszają Są nieodłącznym elementem krajobrazu leszczyńskiej Starówki. Prawie przez pół roku jak magnez przyciągają leszczynian i turystów. To właśnie tu, gdy tylko zabłyśnie słońce, można szukać znajomych i przyjaciół, aby w cieniu rozłożystych parasoli napić się aromatycznej kawy lub chłodnego piwa. To tu można delektować się pysznymi lodami, lekkimi sałatkami i aromatycznymi daniami z miejscowych restauracji. A wszystko to w najstarszej części maista, w otoczeniu zabytkowej architektury, w cieniu jednego z najpiękniejszych ratuszy w Wielkopolsce. Niestety ten wizerunek funkcjonowania letniej gastronomii ma także mniej warte pochwały strony. To klienci, którzy nie zawsze umieją uszanować to miejsce i jego mieszkańców, dudniąca muzyka i rozkrzyczani komentatorzy telewizyjnych transmisji sportowych, a wreszcie zdarzający się brak dbałości o estetykę i czystość otoczenia. To właśnie te zjawiska z przestrzeni Rynku chce wyeliminować samorząd. Pierwszym krokiem ma być bezwzględne przestrzeganie regulaminu funkcjonowania ogródków wiedeńskich uchwalonego przez Radę Miejską Leszna. Przede wszystkim chodzi o respektowanie ciszy nocnej. – Bardzo restrykcyjnie będziemy podchodzić do działań prewencyjnych i ewentualnych skarg. Jeśli ktoś naruszy regulamin i będzie łamał ciszę nocną podejmiemy kroki prawne związane nawet z wypowiedzeniem umowy dzierżawy – zapowiada Łukasz Borowiak, prezydent Leszna. Dyskusja na ten temat rozpoczęła się jeszcze w ubiegłym roku, kiedy to po wielu interwencjach mieszkańców, prezydent podjął rozmowę z przedsiębiorcami prowadzącymi działalność gastronomiczną na Starówce. Początkowo prezydent Leszna nie chciał się zgodzić, by w ogródkach można było oglądać transmisje telewizyjne. Zmienił zdanie na prośbę przedsiębiorców, którzy argumentowali, że w tym roku są duże imprezy sportowe takie jak mistrzostwa Europy i igrzyska olimpijskie. Do tego do- chodzą jeszcze transmisje ze stadionów żużlowych. Ostatecznie wypracowano porozumienie, że nagłośnienie w ogródkach nie może przekraczać norm akceptowanych społecznie, a cisza nocna będzie się rozpoczynała o godzinie 23. Nad przestrzeganiem tych zasad ma czuwać Straż Miejska, która wydłuży godziny swojej służby oraz policja. – Najważniejsze, aby te dwie formacje współpracowały ze sobą, aby by ły wspól ne pa tro le na Sta rów ce – podkreśla prezydent Łukasz Borowiak. – Dodatkowo zamontujemy jeszcze dwie kamery po wschodniej i zachodniej stronie Rynku. Chodzi o to, aby było bezpiecznie. Przesądzona jest także sprawa związana z wizualną formą ogródków wiedeńskich. Miasto przewiduje, że z chwilą rozpoczęcia rewitalizacji Rynku swój wygląd muszą także zmienić obiekty gastronomiczne. W tej chwili jest jeszcze za wcześnie, aby ostatecznie stwierdzić jak będą one wyglądały. Są dwie możliwości. Albo miasto we własnym zakresie postawi na płycie ogródki i odda je w dzierżawę przedsiębiorcom, albo ci ostatni zbudują nowe obiekty zgodne ze wskazaniami miejskiego konserwatora zabyt- fot. Bogdan Marciniak Bezwzględne przestrzeganie ciszy nocnej, wydłużony czas służby Straży Miejskiej, wspólne patrole z policją oraz dodatkowe kamery – te działania mają poprawić bezpieczeństwo i przestrzeganie porządku na Rynku. REGULAMIN KORZYSTANIA Z RYNKU W ZAKRESIE FUNKCJONOWANIA OGRÓDKÓW WIEDEŃSKICH Ogródki wiedeńskie funkcjonują w oparciu o regulamin, a każdy właściciel lokalu, który zechce poszerzyć ofertę o ogródek wiedeński zobowiązany jest spełnić szereg wymogów. Wszystko po to, żeby każdy gość ogródka mógł się czuć bezpiecznie i komfortowo. Więcej informacji znajdziesz na: https://www.leszno.pl/Ogrodki_wiedenskie.htmlLeszno ków i głównego architekta miasta. Na te zmiany przyjdzie jednak jeszcze poczekać, gdyż miasto musi najpierw zdobyć pieniądze na rewitalizację Rynku. W tej sytuacji nowy sezon letniej gastronomii nie przyniósł zmian. Na Rynku sta- nęły te same obiekty co przed rokiem, w tych samych miejscach i oferujące dobrze znane leszczyniakom specjały. Choć zapewne pod tym względem jakieś nowości się znajdą. Bo przecież wiadomo, że o klienta trzeba dbać. 35 000 EGZEmPLARZY kwiecień 2016 r. Z pasji do sportu Stu pracowników, cztery tysiące metrów kwadratowych powierzchni, e-sklep, fitness klub, korty tenisowe – to obecny obraz znanej nie tylko w Lesznie firmy Sporting. Początki były dużo, dużo skromniejsze, ale ściśle związane ze Starówką. I to się nie zmieniło Nie ma chyba w regionie takiej osoby, która nie kojarzy nazwy założonej ponad 25 lat temu firmy czy też choć raz nie przekroczyła jej progów. Jej właściciele postawili na to, co cenią sobie najbardziej – osobiste zainteresowania, pasję, aktywność. I choć zmienia się otoczenie, w którym funkcjonują, potrzeby klientów i formy prowadzonej działalności handlowej, to nadal utrzymują dobrą markę. także wyczynowi sportowcy: żużlowcy, koszykarze, biegacze. To miejsce, gdzie każdy, bez względu na wiek i sprawność, może przyjść i zacząć aktywność. Nie tylko biznes Korytarzem w podwórze fot. Archiwum Sporting x3 Był rok 1988, gdy w podwórzu kamienicy nr 36 przy Rynku Andrzej Gołdyn z żoną Mariolą otworzyli pierwszy w Lesznie prywatny sklep z artykułami sportowymi. – To by ły zu peł nie in ne cza sy – wspomina szef Sportingu. – Część towaru udawało się nam zdobyć w kraju – to były zarówno wyroby pochodzące z państwowych fabryk, jak i z zakładów rzemieślniczych. Zupełnie inny towar przywoziliśmy z Niemiec. Na przykład dwie dziecięce, markowe rakiety tenisowe warte były wtedy tyle co polska pralka automatyczna. Ale mieliśmy też znacznie tańsze produkty, jak chociażby krajowe tenisówki, czy inne drobiazgi. Sklep był nieduży, miał w całości z zapleczem około 40 metrów kwadratowych. Aby się do niego dostać trzeba było wejść w bramę, przejść przez korytarz, wyjść na podwórze i dopiero tam można się było zorientować, gdzie jest. Trudno sobie teraz wyobrazić, aby w ten sposób można prowadzić dochodowy handel. – W pań stwo wych skle pach od frontu nie było nic ciekawego do kupienia, więc ludzie szukali – dodaje Andrzej Gołdyn. Przy szedł rok 1989, w Pol sce wszystko zaczęło się zmieniać. Rok później państwowy handel praktycznie przestał istnieć. Gołdynowie swoją firmę nazwali Sporting i z podwórza przenieśli się do jednego z największych, jak na ówczesne czasy, obiektów handlowych na Rynku. Na dwie strony Rynku Lata 90. poprzedniego stulecia to dwa duże sklepy Sportingu na Starówce. Pierwszy z nich, to dawny państwowy sklep sportowy, który za sprawą wprowadzenia w kraju gospodarki rynkowej kompletnie zmienił swoje oblicze. I nie chodziło wyłącznie o ilość towaru, który nagle pojawił się na półkach, ale także o sam wygląd sklepu, sposób podejścia do klientów oraz budowanie swojego wizerunku. Po sześciu latach Gołdynowie de- W trakcie funkcjonowania siedziba Sportingu przeszła pełną modernizację. Poniżej moment uroczystego otwarcia w odnowionych wnętrzach lepsze rozwiązanie. Z otwartych wtedy placówek handlowych do dzisiaj Sporting zachował jedynie tę w Głogowie. Nowe miejsce cydują się postawić sobie poprzeczkę znacznie wyżej. Po drugiej stronie rynku miasto chce sprzedać czterokondygnacyjną kamienicę – to dawny Dom Dziecka, jedyny w Lesznie dom towarowy, w którym za PRL-u można było kupić głównie zabawki dla dzieci. – Potrzebowaliśmy większej przestrzeni, która dawałaby znacznie większe możliwości – podkreśla Andrzej Gołdyn. – Pod tym względem ten obiekt był dobrym nabytkiem. Firma decyduje się na kupno i już niebawem otwiera drugi, znacznie większy sklep sportowy na Rynku. Obok artykułów sportowych, odzieży – w tym odzieży Alpinusa, która wtedy zaczyna ro bić fu ro rę na pol skim ryn ku – w sklepie można znaleźć także markowy jeans. W tym samym czasie Sporting otwiera swoje sklepy także w innych miejscowościach, decydując się nawet na dwa sklepy w Poznaniu. Jednak z czasem okazuje się, że prowadzenie interesu na odległość, to nie jest naj- Nowe stulecie przyniosło ze sobą pierwsze zmiany w strukturze handlowej Leszna. Na rynku zaczęły się pojawiać obiekty wielkopowierzchniowe i nowy system prowadzenia handlu. Klienci wabieni nowościami zaczęli coraz częściej zaglądać do nich, a rezygnować z tradycyjnych sklepów. – Ten odpływ klientów stał się odczuwalny, dlatego w 2012 roku, po 22 latach prowadzenia sklepu w kamienicy pod numerem 6 przy Rynku opuściliśmy go – mówi Andrzej Gołdyn. – Należało zrobić krok w inną stronę. Ten krok w inną stronę to była Geleria Leszna. W chwili jej otwarcia Sporting uruchomił tam nie tylko duży sklep sportowy, ale też nowoczesny fitness klub. – Jeśli chodzi o tę ostatnią formę działalności, to przypomnę że wcześniej na ul. Zacisze prowadziliśmy przez kilka lat podobną działalność, ale fitness klub w Galerii Leszno to zupełnie nowa jakość – zaznacza Andrzej Gołdyn. – Pod okiem fachowców można poprawić swoją kondycję i zadbać o sylwetkę, ale także przygotować się do sezonu. Z naszych usług korzystają Od samego początku integralną częścią działalności Sportingu, budowania jego marki i wizerunku było angażowanie się w różnego rodzaju inicjatywy związane z lokalnym sportem i rekreacją. Jako pierwszy w Lesznie zorganizował skoki bungee, w tym dwa razy na Rynku. Dwa razy przeprowadził akcje rozdawania 2 tys. piłek przekazanych przez znanych sportowców. Każdego roku odbywają się Dni Sportingu, czyli różnego rodzaju turnieje i zabawy sportowe organizowane głównie z myślą o najmłodszych. W ubiegłym roku firma wkroczyła w jeszcze jeden obszar związany ze sportem. I chyba nie chodzi wyłącznie o biznes. – Przejęliśmy we władanie korty tenisowe przy pływalni Akwawit i otworzyliśmy tam klub tenisowy. Można powiedzieć, że to jest realizacja moich marzeń. Kocham tenisa, uważam go za jedną z najpiękniejszych dyscyplin w sporcie – podkreśla Andrzej Gołdyn. Korty przy pływalni to już w tej chwili nie tylko miejsce, gdzie można pograć w tenisa. To przede wszystkim klub tenisowy oraz profesjonalna szkoła tenisowa. Dla biegaczy Wracając na Starówkę. Dzisiaj kamienica Sportingu przy leszczyńskim Rynku nadal oferuje sprzęt, odzież i inne akcesoria sportowe, jednak klientów znacznie mniej, niż chociażby dziesięć lat temu. – Budynek jest naszą własnością, więc mamy też nieco inne podejście do tego miejsca. Wprowadzamy też nowe rozwiązania, jak chociażby funkcjonujący tu od niedawna sklep biegacza – wskazuje Andrzej Gołdyn. – Każdy kto biega może u nas liczyć na profesjonalne wsparcie i doradztwo. To miejsce na Rynku świetnie się do tego nadaje. Jest spokojniej, a więc nasz pracownik może poświęcić na rozmowę więcej czasu. Mamy nadzieję, że biegacze będą tu zaglądać nie tylko po to, aby coś kupić. Oczywiście pod względem staramy się mieć w ofercie pełen asortyment produktów. Ale chodzi nam o coś więcej. To ma być taki adres, ich miejsce. Będzie tu można przyjść, wymienić doświadczenia, uzyskać poradę, spotkać dobrych znajomych, a przy okazji zajrzeć na Starówkę. „Na Starówce” powstaje we współpracy z Urzędem Miasta Leszna. Materiały przygotowuje Karolina Sternal PROMOCJA 35 000 EGZEmPLARZY Nr 6 (77) 28 kwietnia - 11 maja 2016 r. 11 Dla dorosłych i dla dzieci Wstęga została przecięta! Po półtora roku intensywnej pracy w piątek 22 kwietnia otwarto Centrum Rehabilitacji przy Szpitalu Powiatowym w Rawiczu. Dzięki pieniądzom z Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego oraz Norweskiego Mechanizmu Finansowego powstała bardzo nowoczesna jednostka lecznicza, która ma służyć nie tylko mieszkańcom Rawicza, ale pacjentom z całego regionu fot. Archiwum x3 Inwestycja polegająca na przebudowie i zmianie sposobu użytkowania dawnej sali gimnastycznej na poradnię rehabilitacyjną z salą dydaktyczno-gimnastyczną kosztowała ponad 3,6 mln zł. Rawicki szpital na realizację otrzymał aż 80-procentowe dofinansowanie, czyli 2,76 mln zł. To były bardzo dobrze wydane pieniądze, o czym na własne oczy mogli się przekonać goście zaproszeni na uroczyste otwarcie Centrum Rehabilitacji. – Podjęliśmy się tego zadania z myślą o dobru pacjentów – mówi Tomasz Paczkowski, prezes Szpitala Powiatowego w Rawiczu: – Dostęp do profesjonalnych zabiegów rehabilitacyjnych i do centru wyposażonego w najnowocześniejszy dostępny na rynku sprzęt rehabilitacyjny z pewnością wpłynie na poprawę stanu zdrowia społecznego. Wachlarz usług świadczonych w rawickim Centrum Rehabilitacji przy Szpitalu Powiatowym będzie bardzo szeroki i obejmie kilkadziesiąt pozycji. Będą to świadczenia rehabilitacyjne w zakresie kinezyterapii (m. in. pionizacja, ćwiczenia czynne w odciążeniu, ćwiczenia izometryczne; wyciągi i inne), masaży (m. in. masaż suchy, masaż limfatyczny, masaż podwodny – hydropowietrzny, masaż mechaniczny), elektrolecznictwa (m. in. galwanizacja, jonoforeza, kąpiel czterokomorowa, kąpiel elektryczna – wodna całkowita, elektrostymulacja, tonoliza, prądy diadynamiczne, prądy interferencyjne, prądy TENS, prądy TRAEBERTA, prądy KOTSA, ultradźwięki miejscowe, ultrafonoforeza, leczenie polem elektromagnetycznym, impulsowe pole elektromagnetyczne wysokiej częstotliwości, diatermia krótkofalowa, mikrofalowa, impulsowe pole magnetyczne niskiej częstotliwości), światłolecznictwa i ciepłolecznictwa (na- Wstęgę przecinają: prezes Tomasz Paczkowski, wiceprezes szpitala Dariusz Lorych, starosta Adam Sperzyński, kierownik projektu Marta Czerwińska, wiceprezes szpitala Zbigniew Sycz świetlanie promieniami IR, UV – miejscowe, laseroterapia – skaner, laseroterapia punktowa), hydroterapii (kąpiel wirowa kończyn i inne kąpiele wirowe w tanku, natrysk biczowy, szkocki, stały, natrysk płaszczowy) oraz w zakresie krioterapii. – Cieszę się, bo Centrum Rehabilitacji to kolejny element oferty naszego szpitala – mówił Adam Sperzyński, starosta rawicki (Szpital Powiatowy w Rawiczu jest spółką, której jednym udziałowcem jest Powiat Rawicki). – Półtora roku temu oddano do użytku nowoczesny Zakład Opiekuńczo-Leczniczy, dziś centrum, oferta szpitala staje się więc coraz bardziej kompleksowa i komplementarna, czyli uzupełniająca się. Doceniają to także mieszkańcy sąsiednich gmin i powiatów. Szczególnie cieszy w tym względzie współpraca z gminami Wąsosz i Jemielno. Kolejnym etapem rozwoju szpitala ma być jego kompleksowa rozbudowa i modernizacja. O szczegółach jednak na razie trudno mówić. Na razie należy się cieszyć nowym Centrum Rehabilitacji. O tym, że jest ono bardzo potrzebne jest przekonany nie tylko zarząd szpitala, przemawiają za tym też dane statystyczne. Między innymi o tym mówiła podczas konferencji zorganizowanej przy okazji uroczystego otwarcia centrum doktor Małgorzata Stempalska, lekarz specjalista rehabilitacji: – Widać stały wzrost zapotrzebowania na rehabilitację – mówiła prelegentka. – Wynika to między in- nymi z takich czynników jak dłuższa średnia długość życia, większa wiedza lekarzy różnych specjalności, a także chęć poprawy jakości ży- cia ze strony pacjentów. Wzrost zapotrzebowania podyktowany jest też zwykłym rachunkiem ekonomicznym, bo nakłady na rehabilitację zwracają się w postaci 17 razy mniejszych nakładów na leczenie w latach późniejszych. Niestety za wzrostem zapotrzebowania nie idzie wzrost nakładów na rehabilitację. W zasadzie od kilku lat pozostają one na tym samym poziomie, a nowych centrów, takich jak rawickie, jest jak na lekarstwo. Wydaje się, że sytuacja wymaga zdecydowanych działań ze strony NFZ. W strukturze finansowania rehabilitacji w Polsce NFZ ma 63-procentowy, czyli zdecydowanie największy udział. W dalszej kolejności są takie instytucje jak PFRON, ZUS i samorządy. To bardzo ważna konstatacja, bo na razie rawickie Centrum Rehabilitacji nie posiada kontraktu z NFZ na świadczenie usług. Rozmowy w tej sprawie mają się niebawem rozpocząć i wielu pacjentów trzyma kciuki, by zakończyły się powodzeniem. Poziomem wyposażenia rawickiego Centrum Rehabilitacji zachwycona była druga z prelegentek zabierających głos podczas konferencji, doktor Agata Trafalska, która prowadzi w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym we Wrocławiu stacjonarny oddział rehabilitacji dla dzieci. – Posiadamy połowę tego wyposażenia, które zobaczyłam w Rawiczu – mówiła. – Dlatego ucieszyłam się, gdy prezes Paczkowski zapowiedział, że centrum będzie prowadzić rehabilitację nie tylko dorosłych, ale też dzieci. Ma do tego doskonałe warunki. Zazdroszczę. Piątkowe otwarcie było szczególnym momentem dla pięciu osób z powołanego w 2014 roku w rawickim szpitalu zespołu, przed którym zarząd szpitala postawił zadanie doprowadzenia do realizacji projektu, a z którego zespół wywiązał się znakomicie. Na czele zespołu stanęła Marta Czerwińska (– Odpowiadałam głową za powodzenie tego przedsięwzięcia – mówiła w piątek z uśmiechem na ustach. – A zadanie było z kategorii tych ciężkich). Pomagały jej cztery koleżanki: Ewa Kaźmieruk, która odpowiadała za finanse, Renata Pazoła odpowiedzialna za zamówienia publiczne Katarzyna Turbańska zajmująca się kwestiami personalnymi oraz Agata Becela odpowiedzialna za prowadzenie biura projektu. To one są cichymi bohaterkami tego przedsięwzięcia. – Na przecięciu wstęgi to zadanie się jednak nie kończy – mówi prezes Tomasz Paczkowski. – Teraz trze ba jesz cze pro jekt roz li czyć i przez 5 lat pilnować wyznaczonych wskaźników. JAN BOROWIAK 12 REPORTAŻ 35 000 EGZEmPLARZY Nr 6 (77) 28 kwietnia - 11 maja 2016 r. Z nurtem Odry Wypakowali kajaki z golfa kombi, złożyli ich drewniane elementy tworzące szkielet, naciągnęli na nie powłokę, nadmuchali komory wypornościowe i rozpoczęli spływ. Rzeka na nich nie czekała, rzeka przecież na nikogo nie czeka. Rzeka po prostu płynie. A oni wykorzystali jej siłę, by przeżyć młodzieńczą przygodę Określając pierwszy dzień podróży należałoby raczej powiedzieć o chwili, w której po raz pierwszy pojawiła się sama myśl podróży. Ta myśl dojrzewa, rozrasta się i zaczyna przybierać coraz to bardziej określone kształty. Z czasem zyskuje na sile i nie można już jej odrzucić, można ją tylko oswoić i sprawić, żeby jej energia niosła nas byle dalej, aż osiągniemy wymarzony cel. Myśl o podróży jak dopływ dużej rzeki. Najpierw lichy ciek, który zamienia się w spokojny dopływ kolejnego dopływu uchodzącego do koryta głównego. W tej wyprawie chodziło o Odrę. A ciekiem był Rów Polski. metrów n. p. m., gdzieś w Górach Odrzańskich, w środkowym paśmie czeskich Sudetów. Kolory mapy wznoszą wyobrażenia wyżej i wyżej, aż pozostają tylko gołe jak górskie szczyty domniemania. Ich domysły to było te 550 kilometrów, na których rzeka wyznacza swój środkowy bieg, a dalej stanowi granicę polsko-niemiecką, a dalej uchodzi do Zalewu Szczecińskiego, by ostatecznie skończyć swoją podróż w wodach Bałtyku przeciskając się przez trzy cieśniny: Dziwnę, Świnę oraz Pianę. Tomasz i Jakub, a wraz z nimi płynąc składanymi kajakami Wayland będą pobierać próbki wody, które zostaną później poddane analizie chemicznej. * – Zobacz, tutaj jest wykres, na którym widać jak Odra była w tamtym czasie zanieczyszczona – powiedział cztery lata po wyprawie Tomasz Stankowiak, który zabrał teraz łyk zielonej herbaty. – Pierwsza próbka została zebrana przy Kowalewie (Rów Polski), ósma, ostatnia, przy Dziwnowie. Zawartość azotu w wodzie mówi nam o degrada- * REKLAMA * Tyle jeśli chodzi o tło, które jest ważne, a może biorąc pod uwagę przyszłe pokolenia najważniejsze. Te miligramy określają przecież rzekę. A wraz z rzeką tętni całe Nadodrze, teren, nad którym głos szybującego tuż nad taflą wody zimorodka (przeciągłe „tijjj-tijjj-tijjj”) mieszał się z przed laty z kobiecym krzykiem pełnym strachu: „Die Russen kommen! Die Russen!”. Tak było w 1945 roku. * fot. Aleksandra Józefiak – A gdyby tak spłynąć kajakami z Rydzyny do Bałtyku – luźno rzucił. Był marzec 2011 roku. Tomasz Stankowiak i Jakub Józefiak wraz z nauczycielem biologii, Grzegorzem Lorkiem wiosłowali na Baryczy. Wody dość dużo, zimno. Mroźny wiatr. Na dłoniach ciepłe rękawiczki, bo inaczej nie dałoby rady. – Spłynąć zlewniowo – nauczyciel rozwinął myśl. – Rowem Polskim, który wpada do Baryczy, która stanowi dopływ Odry. – No, no, ciekawe, ciekawe. Wtedy skończyli wiosłować w Wyszanowie. Kilkaset metrów dalej mogli zobaczyć Odrę. Wrócili w to miejsce rok później. W międzyczasie musieli wyobrażać sobie te pokonywane kilometry spoglądając na mapę. Ale mapa jest przeraźliwie introwertyczna, mówi niewiele. Kusi. Odra to niebieska linia powykręcana mniej lub bardziej. Źródło koło punktu z napisem „Kozlov”, ten punkt ma być 655 W pozostałych punktach pomiarowych azot nie pojawiał się w stężeniu wyższym niż około 2 miligramy na litr. – Ale podsumowując należy powiedzieć, że woda na całej naszej trasie mieściła się w granicach pierwszej klasy czystości wód – stwierdza (pierwsza klasa oznacza, że stężenie azotu było niższe lub równe 5 mg/l, a stężenie fosforu było niższe lub równe 0,2 mg/l). Ekipa na plaży w Dziwnowie. Od lewej: Tomasz Gwizdek Łukasz Chodorowski, Jakub Józefiak, Marcin Magnus oraz siedzący na kajaku Tomasz Łukasz Chodorowski, Marcin Magnus oraz Tomasz Gwizdek wynajęli kajaki, by dopłynąć na nich do Bałtyku. Wszyscy młodzi, w trakcie studiów. Wszyscy z bakcylem, aby ruszyć i poczuć drogę. Tak, ta podróż była młodzieńczą przygodą, do której można było dopowiedzieć coś jeszcze i tym samym nadać jej tło. Postanowili, że cyjnym wpływie rolnictwa na wodę. Fosfor określa natomiast wpływ ścieków na rzekę. Od razu rzuca się w oczy, że zdecydowanie największe zanieczyszczenie panuje w wodach Rowu Polskiego, tutaj, tuż obok, w okolicach Rydzyny – wskazuje palcem na niebieską linię wyznaczającą stężenie azotu na poziomie 4,28 miligramów na litr. Ale każdy czas niesie za sobą własne obrazy. Stare fotografie blakną, a albumy zapełniają się nowymi. A później tych albumów jest coraz mniej i w ich miejsce pojawiają się foldery. W fotograficznych zbiorach Tomasza Stankowiaka jest jedno z pierwszych zdjęć z wyprawy po Odrze. Pokazuje je na ekranie własnego komputera. 6 sierpnia 2012 roku, Wyszanów. Słoneczny poranek. Chłopaki składają kajaki: dwie dwójki i trzy jedynki. Tomasz w szarym tiszercie i sandałach schyla się nad drewnianą konstrukcją. W tle Łukasz trzyma worek kompresyjny, który pozwala przewieźć bagaże tak, by nie zamokły. W pobliżu Łukasza przechodzi Tomasz Gwizdek, w dłoniach trzyma element szkieletu innego kajaka. – Zaczęliśmy od Wyszanowa, bo niski stan wód nie pozwalał na rozpoczęcie spływu z okolic Rydzyny. To był bardzo suchy miesiąc – wspomina Jakub Józefiak. – Wcześniej zebraliśmy tylko próbkę wody z okolic Rowu Polskiego. Rozpoczął się spływ. – Uczyliśmy się trochę znaków wodnych i zasad ruchu śródlądowego, ale tak naprawdę do okolic Frankfurtu nie spotkaliśmy żadnej barki – mówi Jakub, który już pierwszego dnia złamał wiosło i przeciął palec. Początek podróży ma zawsze wygórowane ambicje i jest rozemocjonowany, a przez to jest inny niż cała późniejsza droga. Planowali pokonywać około 50 kilometrów dziennie, a to było jakieś osiem godzin wiosłowania od wczesnych godzin porannych. Ręce zaczynają ciążyć. Dłonie nieco sztywnieją, choć zabrali rękawice; tyłek boli od siedzenia, choć na siedziska włożyli gąbki. Ale każdy z nich znosi trudy tak, jak należy. Rzeka uspokaja, lekko buja i w ramionach czuć, że człowiek żyje. Mężczyzna przestaje być niecierpliwy. Bo nurt kpi z niego za każdym razem, kiedy próbuje pokazać własną siłę. Marcin Magnus płynie dwójką, na początku jego kajak zanurzony jest bardziej niż pozostałe. Więcej energii wkłada w wiosłowanie niż Tomasz, Jakub, Łukasz czy drugi Tomasz. – Marcin był na diecie i pozabierał całą masę specjałów, które nie ułatwiały mu spływu – wspomina z uśmiechem Tomasz Stankowiak. Kiedy nie patrzą w milczeniu na brzeg Środkowej Odry lub nie roz- REPORTAŻ 35 000 EGZEmPLARZY 13 Nr 6 (77) 28 kwietnia - 11 maja 2016 r. REKLAMA mniej niż przed wojną, a jeśli są to stare, czterdziestoletnie, ledwo żywe, takie, które na papierze już dawno przekroczyły okres żywotności. – Trzeba pamiętać, że Polska drogami śródlądowymi transportuje bardzo niewiele, to nie jest nawet jeden procent wszystkich przewożonych w kraju towarów. Co innego Niemcy, Francja, Holandia. Tam żegluga odgrywa znacznie większe znaczenie – podkreśla Jakub Józefiak. mawiają, rzucają okiem na kolegę z przeładowanej dwójki. Marcin zostaje później uznany za kucharza wyprawy. Na postojach pichci w garach podróżnych kolorowe posiłki. Jest ubaw, ale przecież każdego dnia kalorie idą w rzekę i odpływają z organizmu. – Z piciem nie było problemu. Wcześniej załatwiliśmy bardzo dobre filtry do wody – wyjaśnia Tomasz Stankowiak. – Brało się ten filtr, swoją drogą, dość drogi katadyn, bo koszt to około trzysta euro, zanurzało się jedną końcówkę w rzece, pompowało, a drugą wyciekała dobra do picia woda. Wiosłowali. * Tutaj rzeka wydawała się wchodzić w dialog z nadodrzańskimi mieszkańcami. W Nowej Soli w 2006 roku pojawiła się promenada, mur przeciwpowodziowy oraz przystań dla statków pasażerskich. Obok jest również przystań kajakowa z polem namiotowym oraz marina z miejscem dla czterdziestu łodzi. Wtedy Tomasz, Jakub, Łukasz, Marcin, Tomasz nie mogli zobaczyć nowosolskiego statku rejsowego „Laguna”, który pływa między Głogowem a Cigacicami. Były jednak kajaki, na brzegach jeden, drugi wędkarz marzący o restytuowanym jesiotrze ostronosym. A gdyby zejść na brzeg i spytać, to ktoś może uznałby się wtedy za nadodrzańskiego turystę. Obecnie Nowa Sól ze swym zielonym mostem daje nadzieję, że rzekę można oswoić. Ale nigdy nie pozbawi się jej instynktu. Odra wylewa stale. Największe REKLAMA powodzie przetoczyły się wzdłuż jej brzegów w 1593, 1661, 1709, 1736, 1771, 1785, 1830, 1920, 1945, 1947 i 1997 roku. A w międzyczasie było jeszcze wiele innych, nie tak katastrofalnych w skutkach wezbrań. Wiosłowali dalej. – Było spokojnie. Aż do chwili, kiedy Odra połączyła się z Wartą – mówi Tomasz Stankowiak. – Woda nabiera innego koloru, ciemnieje. Kajak zaczyna się bujać. Coś jest nie tak, coś się dzieje. Ujścia rzek łączą odległe tereny. Tak jak drogowe arterie. Albo naczynia krwionośne zasilające ciało. Z ujściem Warty stężenie azotu wzrosło do 1,8 mg/l. Poprzednia próbka wody z okolic Frankfurtu miała stężenie równe 0,2 mg/l. Z ujściem Warty (617 kilometr Odry, można się tego dowiedzieć z tabliczek rozmieszczonych wzdłuż rzeki) zaczął się też ruch rzeczny, bo między Kostrzynem a Szczecinem żeglowność lepsza, wody więcej. Nie to co wcześniej. Od Brzegu (197 kilometr Odry) w bardzo suche lato, gdyby się uprzeć, mogliby przejść Odrę pieszo bez zanurzania pępka. * W okolicach Bielinka zobaczyli zestaw: pchacz i dwie barki załadowane piaskiem. Dawniej, kiedy po wojnie odbudowywano Berlin ten piasek tonami spływał do Niemiec. Przed samą wojną na całej długości rzeki transportowano najróżniejsze towary: orzeszki ziemne, puste słoiki, cukier z Kuby, fosforyty z Murmańska czy węgiel ze Śląska. Na barkach toczyło się życie, a holowniki z kotłowniami pod pokładem cicho cięły taflę. Sunęły. Dziś bywa, że warczą napędzane ropą. Wciąż transportują śląski węgiel oraz pyły z gryfińskiej elektrowni i rosyjski złom. I ten piasek. – Wpadliśmy na pomysł, aby wyjść na pokład barki – mówi Tomasz Stankowiak. – Nikt z nas nigdy nie płynął czymś takim, więc uznaliśmy to za doskonałą okazję. Kapitan pchacza okazał się być porządnym facetem i pozwolił wejść. Kapitan to mężczyzna sporej tuszy. Na rzece nie ma aż tak wiele do roboty. Barką płynie się powoli, niewiele szybciej niż wiosłując w kajaku. A tych barek mało, znacznie * Do Szczecina docierają Odrą Wschodnią. Rzeka rozdzieliła się na 704 kilometrze i złączy się ponownie dopiero po przepłynięciu Jeziora Dąbie. Szczecin stanowi istotną granicę. Tutaj rzeka zmienia administratora. Zarząd oddaje ją urzędowi, a wody śródlądowe zostają morskimi. Bałtyk zaczynał szumieć w głowach młodych kajakarzy. Ale trasa Odrą Wschodnią oznacza wiosłowanie przez ruchliwe jezioro, na którym mogą już kursować statki pełnomorskie. Kajakarze nie są tutaj mile widziani. – Mieliśmy trochę problemów, żeby kontynuować wyprawę. Ale po godzinie rozmów i wypisywania wniosków załatwiliśmy wszystkie formalności z kapitanatem. Mogliśmy ruszać dalej – wspomina Tomasz Stankowiak. Pod eskortą jednej łodzi i meldując co godzinę swoją lokalizację przepłynęli Dąbie. Zalew Szczeciński wspominają najgorzej. Fale, już nie wiosłowanie z nurtem, ciężko. Je de na ste go dnia wy pra wy, w czwartek 16 sierpnia 2012 roku wyszli z Waylandów na plażę. Dziwnów to koniec wiosłowania. Później trochę surfowali kajakami po Bałtyku. Była frajda, Odrę mieli już przecież w dłoniach, na których zrobiły się odciski i zgrubienia. * Ujście rzeki do morza rodzi kolejną myśl: że gdzieś tam jest ocean, to coś dalej. I koniec jednej podróży rozpoczyna kolejną. Tomasz, Jakub, Łukasz, Marcin, Tomasz stale wyjeżdżają na kolejne wyprawy, choć każdy z nich obiera już własny kierunek. KRZYSZTOF STEPHAN Nasze miejsce, nasi mieszkańcy KAMPANIA SPOŁECZNA Sto wa rzy sze nie Społeczno – Kulturalne KROKUS powstało w 1992 roku. Jesteśmy organizacją pozarządową zrzeszającą specjalistów w zakresie psychologii, pedagogiki i prawa. Przez 24 lata naszej działalności zorganizowaliśmy setki wykładów, warsztatów, zajęć edukacyjnych i korekcyjnych oraz szkoleń dla nauczycieli, uczniów, rodziców oraz dzieci. Przez 11 lat prowadziliśmy sześć świetlic dla dzieci z po- Stowarzyszenie Społeczno – Kulturalne KROKUS wiatu leszczyńskiego. Od roku 2005 realizujemy stałe działanie powiatu prowadząc Specjalistyczną Poradnię Rodzinną „Na Pomoc Rodzinie”, a w niej całoroczne, bezpłatne i kompleksowe porady, konsultacje psychologiczne, pedagogiczne i prawne oraz terapie i mediacje. Obecnie głównym przedmiotem naszej działalności jest rodzina i troska o jej prawidłowe funkcjonowanie. Działamy na rzecz rodzin z miasta Leszna, powiatu leszczyńskiego oraz Starobielska, Sie- wierodoniecka, Winnik i Krematorska na Ukrainie. Zapraszamy na organizowany przez nasze stowarzyszenie KĄCIK KREATYWNOŚCI dla rodziców i dzieci 1 maja 2016 w Osiecznej – w ramach akcji charytatywnej na rzecz Mateusza Szkudlarczyka. Barbara Domichowska, prezes SSK KROKUS Kontakt: Stowarzyszenie Społeczno - Kulturalne KROKUS ul. Mickiewicza 2/3, 64-100 Leszno tel. 506 968 164 14 35 000 EGZEmPLARZY Nr 6 (77) 28 kwietnia - 11 maja 2016 r. REPORTAŻ REPORTAŻYŚCI w Reporterze leszczyńskim Linia Wychowali się na tym samym podwórku. Jego. On – syn pani, ona – córka kucharki. On biały, ona czarna, choć z białego ojca. On pytał: „Masz białego tatusia? To dlaczego nie mieszkasz w domu takim jak mój?”. Ale to nie było takie proste. Za czarnego, ewentualnie mulata, uznawano każdego, kogo rysy twarzy wyraźnie wskazywały na pochodzenie afrykańskie. Dlatego rodziny mieszane mieszkały przeważnie w dzielnicach czarnych. Ona była za mała, żeby to rozumieć. Dla niej dom mieścił się po prostu w dzielnicy Mafalala. Dla niej dom to nie były murowane mury, ale drewno i blacha. Dla niej dom nie miał schodów, dużych okien ani spadzistego dachu. Dla niej dom oznaczał jeden pokój wspólnie z rodzicami. * Linia biegła wzdłuż alei Caldasa Xaviera, która dziś nosi nazwę Mariena Ngouabiego. Odgradzała w ten sposób cidade de cimento (miasto cementu) dla białych od cidade de caniço (miasto trzcin) dla czarnych. W cidade de caniço nie można było budować domów z betonu, cegły czy innych materiałów, których później nie dałoby się łatwo zburzyć lub przenieść. Portugalczykom w cidade de cimento w każdej chwili mogło się zrobić za ciasno. Na dół, na południe poruszać się już za bardzo nie mogli – spadliby do oceanu, zostawała tylko północ. A na północy byli czarni. Jego ojciec urodził się już w Mozambiku. Jej ojciec przypłynął do Lourenço Marques na pokładzie statku i został. Nie miał tego w planach. W planach był rejs aż do Indii, prawie śladem wyprawy Vasco da Gamy, jednak nie w poszukiwaniu bogactw naturalnych i nowej ziemi. Jej ojciec był po prostu marynarzem przewożącym towary. Przystanek był akurat w Lourenço Marques. Knajpa niedaleko portu nie zachęcała do dłuższego pobytu, obskurny barak z obdrapanym murem, który wyróżniał się na tle białych, zadbanych i eleganckich domów w pobliżu. Dziwił się: „Tutaj? W takim paskudnym miejscu?”. Choć widział na świecie już gorsze bary. Zrozumiał, kiedy wszedł. Nie to, że podłoga nie uciekała spod nóg. Nie to, że wino spływało po gardle jak łagodny miód. Za kontuarem stała dziewczyna cała ubrana na biało. Zawój na głowie też był biały, spod niego opadały na ciemne ramiona jeszcze ciemniejsze włosy. To dla niej został. A później wprowadził się do cidade de caniço. Ona bardzo lubiła opowiadać historię o tym, jak poznali się jej rodzice. On lubił jej słuchać. Ale co dokładnie oznacza, zrozumiał dopiero, kiedy dorósł. * Bawili się tymi samymi klockami. Kloc- „Linia” jest fragmentem książki Izy Klementowskiej pt. „Szkielet białego słonia”, która ukaże się 4 maja ki miały litery. On budował słowa, ona je czytała. Jeśli czytała źle, on układał je jeszcze raz. Liczyć ona umiała lepiej. Chodzili do jednej szkoły, do jednej klasy, ale nie siedzieli razem. Ona siedziała całkiem z tyłu, na samym końcu pod ścianą, z inną czarną dziewczynką. Na dwadzieścia osób były ich tylko dwie. Droga do domu też upływała im osobno. On szedł przodem z kolegami, ona boczyła się na niego gdzieś z tyłu. Już w domu obiad jedli przy tym samym stole. Za wcześniejszy brak uwagi on próbował przekupić ją ciastkami. Skutecznie. Aż do zmroku byli nierozłączni. Wtedy odprowadzał ją aż do umownej granicy. Przekroczył ją dopiero, kiedy zrozumiał, dlaczego istnieje. Na razie, dla dziesięciolatka, słowo ojca „zabraniam” było ważniejsze. Ona się dziwiła: „Ja do ciebie chodzę, a ty do mnie nie możesz?”. Wzruszał ramionami i odpowiadał: „Też słuchasz się taty, prawda?”. Tatowie się spotykali. Jego ojciec załatwiał pracę dla jej ojca, gdzie mógł. Było to proste do czasu, aż jej ojciec mówił, gdzie mieszka i z kim. Nikt się nie krzywił, ale zazwyczaj mu dziękowano. Dlatego obaj zaczęli kłamać. Oficjalna wersja brzmiała: kolega dopiero co przybył z Portugalii i szuka pracy. Ukrywali fakt, że ożenił się z czarną kobietą. Jej ojciec mógł robić dosłownie wszystko – od kopania ogródka do pracy na budowie. Wszystko, byleby córka mogła chodzić do szkoły i się uczyć. Wszystko, żeby tylko zarobić na jej edukację. O przeprowadzce do innego domu na razie nie było mowy. * Ona bywała i tu, i tu. On tylko u siebie. Ona lubiła te swoje dwa światy. On prosił, żeby mu o swoim opowiadała. Ona, podskakując, pokazywała, jak długi krok musi zrobić, żeby z chodnika po jednej stronie móc znaleźć się na chodniku po drugiej stronie. Pomiędzy chodnikami płynęła rzeka odpadków. On próbował to sobie wyobrazić. Rysowała mu: „Tak wygląda mój dom”. Cztery kreski tworzyły lekko pochylony kwadrat. Pionowe kreski w kwadracie – to miały być ściany z desek. Pośrodku drzwi, a po bokach po jednym oknie. I to wszystko. Obok takiego domu podobny, a za nimi kolejny i kolejny. Niektóre z domków zamiast dwóch miały tylko jedno okno. Niektóre nie miały ich wcale. Rysowała też labirynt wąskich uliczek o pomarańczowej ziemi. On czasem widział tę ziemię na spodzie jej sandałów. Szczególnie po i w czasie deszczu. Na rysunkach ścieżka wyglądała jak bardzo długi i kręty pomarańczowy wąż. On jeszcze o tym nie wiedział, ale gdzieś w środku, w najbardziej zaplątanej uliczce Mafalali, w najbardziej upchniętym wśród innych domku Samora Machel i Joaquim Chissano spotykali się, by planować rozwód z portugalską kolonizacją. Ona nie przywiązywała do tego wagi. Słuchała tylko mamy, gdy mówiła: „Jeśli ktokolwiek zapyta cię, czy wieczorami ludzie zbierają się w którymkolwiek z domków, odpowiadaj, że nic nie wiesz. Choćby nie wiem, jak bardzo ta osoba byłaby miła. Nic nie wiesz i już”. Więc nie wiedziała. A on nie pytał, dlatego o Samorze Machelu i Joaquimie Chissano usłyszy dopiero za kilka lat. Tak jak o Eusébio, piłkarzu, José Craveirinhie i Noémii de Sousie, poetach, Fanym Mpfumo, muzyku. Wszyscy oni urodzili się właśnie w Mafalali. Ona będzie dumna już zawsze, że pochodzi z tego samego miejsca. * Ona w nocy słyszała rodziców. Rano spod wpółprzymkniętych powiek patrzyła, jak trzy metry od niej tata na przemian głaszcze mamine ramię i całuje, a mama się uśmiecha. On swoich rodziców nie słyszał. Miał własny pokój, oddzielony buforem dwóch pokojów braci. Czasem w nocy widział, że tata śpi na dole, w sypialni dla gości. „Nie chcę budzić mamy chrapaniem” – mówił. A on się nie dziwił. Ona zrozumiała, że jest dla niego ważna, kiedy pewnego dnia on zostawił kolegów, by wracać ze szkoły tylko z nią. On zrozumiał, że jest dla niej ważny, gdy publicznie wzięła go za rękę na ulicy. Szło nią zaledwie kilka osób, ale serca tłukły im w piersiach, jakby ściskał ich tłum. Ona coraz częściej zamiast na podwórku siedziała z nim w jego pokoju. On coraz częściej odprowadzał ją coraz dalej. Nie zauważyli czujnych i zatroskanych spojrzeń rodziców. I udawali, że nie słyszą komentarzy policjantów sprawdzających dokumenty. Jej. Bo jego nie ważyli się tknąć. Ona nie mogła przebywać po tej stronie linii ot tak. Musiała mieć powód, musiała mieć pozwolenie. Mówiła: „Szkoła, potem praca”. A funkcjonariusze parskali: „U niego w łóżku!”. Ten palec wskazujący policjanta on pamięta do dziś. Pamięta też jej ciche przełykanie śliny, żeby przypadkiem nic im nie powiedzieć oprócz „dziękuję”, kiedy oddawali jej papiery. Patrzyła na niego z wyrzutem. Podobnie patrzy czasem jeszcze teraz: „Nie stawałeś w mojej obronie”. I słowa te bolą. Dlatego później go przeprasza. Nie jego to wina, że ktoś wyznaczył linię. * „Synu, wiesz, jak bardzo lubimy ją i całą jej rodzinę. Pomagamy im, jak możemy. Ale czy pomyślałeś, jaką będziecie mieć przyszłość? – usłyszał pewnego razu od ojca, który patrzył na niego bardzo poważnie. – Linia tak szybko nie zniknie, nawet jeśli wygrają wojnę z Portugalczykami”. „Mylisz się, tato”. On był więcej niż pewien, że niepodległość zniesie wszystkie bariery. Już od dłuższego czasu ona uczyła go języka plemienia jej matki. Nauczy się go, przestanie być obcym, mulungo, jak tubylcy mówią na wszystkich, którzy nie znają miejscowych dialektów. „Dla nich zawsze będziesz mulungo. Tak jak jej ojciec” – słyszał w odpowiedzi. Widział, jak bywało ciężko po drugiej stronie linii. Tu biali mieli osobno kuchnię, sypialnię, łazienkę i kanalizację, której nie było czuć. Trzysta metrów dalej kanalizacja przepływała prawie pod samym nosem. Tu biali jeździli samochodami jak w Portugalii. Jej ojciec używał roweru o łysych oponach i skrzypiącym łańcuchu, a policjant mówił do niego „czarnuchu”. „Córeczko, jesteś pewna, że to nie tylko chwilowy kaprys? – pytała ją wprost matka i głaskała ją po ramieniu. – Czy on będzie wystarczająco silny i na tyle odważny jak twój ojciec, żeby zostawić to, co ma, i być z tobą? Czy na pewno zabierze cię na tamtą stronę?” W odpowiedzi on po raz pierwszy przekroczył linię i odprowadził ją aż pod sam dom. A potem do niego wszedł. Nikt go po drodze nie zaczepiał, wszyscy patrzyli na ich splecione palce. On po raz pierwszy zobaczył, że na małej przestrzeni można zmieścić wszystko, co niezbędne do życia. I jak niewiele do tego życia trzeba. Wracając do własnego domu, pomylił uliczki, dla niego wszystkie wyglądały tak samo. Zapamiętał tylko, że przed jej drzwiami stoi duży niebieski baniak, więc wrócił. Zapukał, roześmiała się, wzięła go za rękę i tym razem to ona poprowadziła go aż do linii. Tuż za nią zobaczył ciemność. * Obudził się w szpitalu. Ona siedziała obok. Bolała go klatka piersiowa i brzuch. Próbował podnieść głowę, nie udało się. Nachyliła się, żeby mógł ją zobaczyć. Zobaczył. Pół twarzy zakrywał jej cień, który co rusz rozmazywał mu się jeszcze bardziej pod załzawionym spojrzeniem. Uniósł rękę, żeby przetrzeć oczy. Zabolało. Cieniem okazał się siniak w ostatnim stadium. To go zdumiało. Nie pamiętał, żeby miała takiego siniaka. „Spałeś dwa tygodnie” – powiedziała mu. Kiedy odwróciła głowę, zobaczył szramę pod drugim policzkiem wzdłuż jej brody. „Nic mi nie jest. Nic mi nie zrobili, chociaż próbowali”. To „próbowali” bardzo go zabolało. Domyślał się, co mogło oznaczać. „Co się stało?” – spytał. Iza Kuczyńska „Szkielet białego słonia”, wydawnictwo Czarne 2016 Iza Klementowska Reporterka i dziennikarka, publikowała m.in. w „Dużym Formacie”, „Wysokich Obcasach Extra”, „Newsweeku”, „Kontynentach”, „Machinie”, „Sukcesie”, „Bluszczu” i „Nowym Dzienniku” (Nowy Jork). Jej teksty ukazały się również w antologiach „Swoją drogą”, „Pytania, których się nie zadaje”, „Odwaga jest kobietą”. Autorka książek „Samotność Portugalczyka” (nominacja do Nagrody im. Teresy Torańskiej) i „Minuty. Reportaże o starości”. Jej najnowsza książka „Szkielet białego słonia” ukaże się nakładem wydawnictwa Czarne 4 maja 2016 roku Jego ogłuszyli żelaznym prętem. Dostał prosto w potylicę i zemdlał. Potem bili go tym prętem po całym ciele. Jej kazali patrzeć. Krzyczała. W usta wetknęli jej szmatę cuchnącą ropą naftową. Cios w twarz, policzek prawie pękł na pół, tak czuła. Wciągnęli ją na pakę furgonetki, poczuła chłód noża na szyi. Zamknęła oczy, dłonie same składały się w pięści i uderzały na oślep. Nie wie, po czym biła, ale trafiała na pewno w ciało. Poczuła, jak ktoś poderwał do góry jej sukienkę, a potem przydusił ją ciężarem, jakiego nie niosła jeszcze nigdy. Nogi miała silne, odpychała się. Usłyszała krzyki i nagle ciężar zniknął. Poczuła ciepło spływające na szyję i piekący ból. Zemdlała. Tego wszystkiego nie opowiedziała mu w szpitalu. Zdobyła się na to dopiero wiele tygodni później. „Kto to był?” – spytał. „Biali”. * Wtedy zrozumiałem, co oznacza przekraczanie linii – mówi dziś on. Siedzi na werandzie. Ona tuż obok. Patrzą na podwórko, na którym kiedyś wspólnie układali klocki z literami. Teraz na podwórku bawią się ich wnuki. 35 000 EGZEmPLARZY Nr 6 (77) 28 kwietnia - 11 maja 2016 r. 15 Ultrasi się kłócą z zarządem Grupa najbardziej aktywnych kibiców Unii Leszno od początku sezonu bojkotuje rozgrywki i nie przychodzi na mecze. Poszło o zlikwidowany sektor FAN i nieporozumienia z prezesem klubu. Obie strony obstają przy swoich argumentach co skutkuje tym, że nad stadionem już nie unosi się śpiew i ogłuszający doping Grupa Ultras Unia Leszno rozpoczęła swoją działalność w 2006 roku i od tej pory była nierozerwalnym elementem widowisk, jakie tworzyli przede wszystkim zawodnicy Byków, ale i sami kibice. Ich oprawy zawsze budziły zaciekawienie i należały do jednych z najlepszych w żużlowej Polsce. Ich głośny doping potrafił zerwać z miejsca każdego, a reprezentantom biało-niebieskich niejednokrotnie dawał nadzieję na to, że jeszcze nie wszystko stracone. Trudno było sobie wyobrazić ligowy pojedynek bez zaangażowania Ultrasów, a jednak nadszedł taki dzień. Pierwsze tegoroczne ściganie na Smoku odbyło się może nie w całkowitej ciszy, ale bez zdecydowanego wsparcia za strony kibiców. Ultrasów zabrakło na stadionie i jak zapowiadają w liście wystosowanym do Prezesa i zarządu klubu, długo ich na Smoku nie usłyszymy. Sektor FAN Jeszcze w zimowej przerwie rozgorzał spór między Ultrasami a zarządem Unii Leszno. Kibice mieli za złe władzom klubu, że zlikwidowali ich sektor FAN. O tym fakcie dowiedzieli się z Internetu. Nie był to jednak jedyny zarzut Ultrasów pod adresem klubu. O wszystkim napisali w liście wystosowanym do zarządu klubu w lutym. Ultrasi byli niezadowoleni z podniesienia cen biletów, niezrealizowanych obietnic, a do samego prezesa Piotra Rusieckiego za to, że nie przychodził na umówione spotkania. Jeden z przedstawicieli Ultrasów, proszący o zachowanie anonimowości, (nikt z Ultrasów, do których dotarliśmy nie zdecydował się na wypowiedzi pod nazwiskiem) twierdzi, że główną przyczyną wystosowania listu był fakt, iż bez wiedzy grupy zliREKLAMA kwidowano sektor FAN, który napędzał pozostałych kibiców do głośnego dopingowania Byków. – W momencie kiedy dowiedzieliśmy się o tym, że nie mamy już swojego sektora, w którym toczyło się całe kibicowskie życie, uznaliśmy, że nie możemy w pełni przygotować się do nadchodzącego sezonu. – mówi chłopak mocno zaangażowany w działania grupy. – Do tej pory mieliśmy w jednym, konkretnym miejscu skupionych ludzi, którym chciało się zdzierać gardła przez cały mecz. Kiedy na stadionie takiego miejsca zabrakło, wiedzieliśmy, że wszyscy rozejdą się po całym Smoku i ciężko będzie nam to wszystko ogarnąć. Faktem jest, że już inauguracyjny pojedynek Drużynowych Mistrzów Polski pokazał, że mimo szczerych chęci ze strony nielicznej grupki kibiców rozproszonych po całym stadionie, a także spikera, który próbował nawoływać wszystkich do głośnego dopingu, Smok nie tętnił życiem tak jak to było chociażby podczas zeszłorocznych rozgrywek. Na trybunach zabrakło też oprawy, którą zwykle przygotowywali Ultrasi. – Uważam, że właśnie dla takich ludzi, którzy angażowali się na sto procent przed każdym kolejnym meczem w przygotowanie sektorówek, kartoniady, a później dopingu, klub powinien wprowadzić jakieś udogodnienia, chociażby w kwestii cen biletów. Stąd też nasz kolejny zarzut – potwierdza przedstawiciel Ultrasów. – Bilety na sektorze FAN były tańsze, co też przyciągało zwłaszcza młodych ludzi, którzy wciąż się uczą lub są na początku swojej zawodowej drogi. Dodajmy, że bardzo często to właśnie kibice, będący w naszej grupie, pokonywali setki kilometrów, by swoim dopingiem wspie- rać Unię na wyjazdowych meczach. To też są zawsze duże koszty i chociażby w podzięce za obecność w oddalonych od Leszna miejscowościach klub mógłby pomyśleć o zniżkach dla tych osób. Niestety, teraz ci, którzy poświęcali dotąd swój czas, by stworzyć widowisko na trybunach, muszą się liczyć z wydatkiem 40-50 zł na mecz, bo za miejsce w niektórych sektorach należy tyle zapłacić. Zarząd nie widzi tego, że to właśnie kibice są z drużyną na dobre i na złe, a zawodnicy, którzy w jednym sezonie mówią, że kochają nasz klub i chcą tu jeździć do końca swojej kariery, już w kolejnym odwracają się na pięcie i kochają swoje nowe barwy. Mijanki Kolejnym zarzutem jest to, że prezes Unii składał Ultrasom obietnice, które nie miały pokrycia w rzeczywistości. Trudno jednak stwierdzić o co dokładnie chodzi, gdyż przedstawiciel grupy nie chciał zdradzić szczegółów. Tłumaczył tylko, że kilkakrotnie byli „na coś dogadani z prezesem”, ale kiedy przychodziło do finalizacji, „prezes się wykręcał z wcześniej danego słowa”. Jak dodał jeden z Ultrasów, bywały też sytuacje, w których klub ewidentnie robił grupie pod przysłowiową górkę i nasyłał na nich w czasie meczu policję, co według niego, też nie powinno mieć miejsca. Jeśli chodzi o niedotrzymywanie przez prezesa Piotra Rusieckiego obietnic w sprawie spotkań z przedstawicielami grupy Ultras, jeden z członków grupy mówi tak: – Było kilka takich sytuacji w minionym sezonie. Mieliśmy dograne spotkania z prezesem, które w ostatnim momencie były odwoływane. Wiadomo, że zarówno my, jak i prezes poświęcamy swój wolny czas na to i cza- sem mogło się zdarzyć tak, że którejś ze stron nie pasował dany termin. Niestety, ze strony prezesa takie sytuacje miały miejsce kilka razy z rzędu i to nie było według nas fajne zachowanie. W tym miejscu muszę dodać, że w tym roku żadna ze stron nie wyszła z inicjatywą spotkania, choć, szczerze mówiąc, liczyliśmy na jakąś odpowiedź ze strony klubu na nasz list. Do tej pory takiej nie otrzymaliśmy. Prezes odpowiada O całej sprawie rozmawialiśmy z prezesem Piotrem Rusieckim. – Nie zgodzę się z tym, że nie stawiałem się na spotkaniach z przedstawicielami tej grupy – mówi Piotr Rusiecki, prezes Byków. – Moje ostatnie spotkanie z kibicami odbyło się przed zeszłorocznym meczem finałowym, które było zorganizowane na moją prośbę. Głównym powodem, dla którego poprosiłem o to spotkanie były kolejne oszczerstwa rzucane w moją stronę, a także zamieszanie związane z biletami na finałowy pojedynek. Oprócz tego, że wyjaśniliśmy wtedy kwestię sporną dotyczącą cen biletów, poprosiłem również o sprostowanie tej informacji w Internecie oraz o przeproszenie mnie za kolejne pomówienia, skierowane w moją stronę. Niestety, do tej pory nic nie zostało poczynione w tym kierunku. Od tamtego momentu nie było też ze strony kibiców żadnych prób kontaktu ze mną lub z zarządem klubu, nie mówiąc już o spotkaniu. Prezes Rusiecki nie zgadza się również z zarzutem dotyczącym tego, że kibice traktowani są jako źródło łatwego dochodu. – Szczerze mówiąc nasi kibice, mówiący głośno i wyraźnie o tym, że chcą jeździć tylko i wyłącznie na wyjazdy, są łatwym źródłem dochodu dla in- nych klubów – komentuje prezes Rusiecki. – Na początku objęcia przeze mnie stanowiska prezesa w tym klubie, pomiędzy mną a przedstawicielami grupy Ultras odbyło się spotkanie, na którym zostało ustalone, że oddajemy im do dyspozycji sektor Fan. Doszliśmy wtedy do porozumienia również w zakresie cen biletów dla kibiców, chcących zasiadać właśnie w tym miejscu. Dodatkowo, przyjęliśmy z ich strony deklarację, że będą przez nich kupowane karnety na ten sektor, które, jak się później okazało, były sprzedawane tylko w śladowych ilościach. Tym samym, po raz kolejny została złamana obietnica ze strony kibiców – przekonuje prezes. Głównego sternika leszczyńskiego klubu zapytaliśmy również o to, czy w czasie pierwszego pojedynku na Smoku brak zorganizowanego dopingu był odczuwalny? Biuro reklam i ogłoszeń tel. 730 388 885 Redaktor naczelny: Arkadiusz Jakubowski; Adres redakcji: ul. Hiszpańska 11 (wejście z boku budynku), 64-100 Leszno, tel. 730 388 885 [email protected], www.reporterleszczynski.pl; Redaguje zespół: Karolina Sternal, Arkadiusz Jakubowski Współpracownicy: Stanisław Zasada, Krzysztof Stephan, Daniel Nowak, Justyna Rutecka-Siadek, Jacek Marciniak (Radio Merkury Poznań), Mirosław Wlekły Reporter leszczyński: Wydawca: Agencja Promocyjna Ajak Arkadiusz Jakubowski, ul. Dąbrówki 4, 64-100 Leszno; Druk: Polskapresse Oddział Poligrafia Drukarnia Poznań, ul. Malwowa 158, 60-175 Poznań; Biuro reklam i ogłoszeń: tel. 730 388 885, [email protected], ISSN: 2299-4777 Za treść reklam i głoszeń redakcja nie odpowiada. Wydawca nie przyjmuje i nie publikuje reklam i głoszeń o zabarwieniu erotycznym. Reporter Leszczyński jest monitorowany przez Instytut monitorowania mediów 16 – Oczywiście, że brak dopingu był odczuwalny, chociaż słyszeliśmy, że całkiem spore grono kibiców próbowało przejąć doping po nieobecnej grupie Ultras – przyznaje prezes. – Mamy jednak nadzieję, że z meczu na mecz pozostali kibice, których jest przecież zdecydowanie więcej na trybunach, będą się rozkręcać. Wierzymy, że nawet jeżeli grupa zajmująca się dopingiem OGŁOSZENIA DROBNE tel. 603 803 145 PRACA FIRmA HELIOS żaluzje zatrudni montażystę rolet. Kontakt w sklepie lub 65 526 76 63 REKLAMA 35 000 EGZEmPLARZY Nr 6 (77) 28 kwietnia - 11 maja 2016 r. na stadionie do tej pory nie powróci, będziemy mieć doping na dobrym poziomie, który wciąż będzie niósł naszych zawodników do zwycięstwa – dodaje Piotr Rusiecki. Ósmy zawodnik Czy grupa Ultras Unia Leszno zmieni swoje zdanie i wróci na stadion, by ponieść swoich ulubieńców do zwycięstwa? – Myślimy o tym, ale skupiamy się na razie na tym, by pojechać do Zielonej Góry z pełną pompą – mówi jeden z Ultrasów. – Co będzie dalej w Lesznie? Wszystko zależy od tego, czy klub się do nas odezwie. My naprawdę jesteśmy za naszymi zawodnikami i jak najbardziej chcemy ich dopingować, ale każdy ma w życiu swoje zasady i większość z nas jednak się ich trzyma. Wiadomo, że część ekipy się wyłamała i pojawiła się na stadionie już na pierwszym spotkaniu, ale zorganizowanego dopingu jednak nie było. Wydaje mi się, że tylko głośne ryknięcie z trybun potrafi podnieść motywację zawodników, bo jeżeli zawodnik słyszy, że ma za swoimi plecami rzeszę ludzi, to też potrafi z siebie jeszcze więcej wyciągnąć. W liście wystosowanym do klubu zimą Ultras Unia Leszno wprost nawiązywało do bojkotu pojedynków rozgrywanych na stadionie, ale w zamian potwierdzała swoją obecność na meczach wyjazdowych. Niestety, już pierwszy mecz w Tarnowie pokazał, że wsparcia ze strony kibiców zabrakło. – Tarnów to jest w ogóle ciężki temat, bo duża odległość sprawia, że należy ponieść większe koszty za przejazd, a nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić – mówi jeden z chłopaków. – Ale uważam, że lista wyjazdowa na ten odwołany mecz była całkiem spora, bo zapisało się ponad siedemdziesięciu kibiców. Przed nami kolejny wyjazd, tym razem do Zielonej Góry, gdzie już mamy zorganizowane autobusy i liczymy na to, że kibice zamiast corocznej majówki z ABC, wybiorą jednak wyjazd do miasta naszego odwiecznego rywala. Myślę, że właśnie tam pokażemy się kibicowsko z jak najlepszej strony – zapowiada jeden z Ultrasów. Głównym celem listu skierowanego do władz Unii było to, by zwrócić uwagę na rolę kibiców, na to, że są oni integralną częścią Unii. Że bez oprawy i głośnego dopingu czegoś na Smoku brakuje. – Mamy nadzieję, że nie tylko zarząd klubu, ale też pozostali kibice przychodzący na Smoka zobaczą, że bez głośnego dopingu, a co za tym idzie, bez tej specyficznej atmosfery na trybunach, to jednak nie to samo – przekonuje jeden z chłopaków. – Sport żużlowy może być nie tylko sportem piknikowym, ale też takim, w którym jest prawdziwy doping, w którym można być naprawdę ósmym zawodnikiem drużyny i ponieść ją głośnym dopingiem do zwycięstwa. Razem z zawodnikami możemy stworzyć naprawdę świetne widowisko, bo sam mecz trwa jakieś piętnaście minut, a między wyścigami mamy czas na doping, czy sektorówki, które według nas podnoszą wartość każdego meczu – zaznacza jeden z Ultrasów. Dobro klubu A co o tym sądzą „zwykli” kibice. Tacy, którzy od lat zasiadają na trybunach leszczyńskiego Smoka? Jeden z nich powiedział nam tak: – Nie znam wszystkich szczegółów bojkotu, ale analizując informacje jakie znalazłem w mediach będę trzymał stronę klubu. Skoro sektor FAN nie był uzasadniony ekonomicznie i frekwencja na nim była niezadowalająca, to należało z niego zrezygnować. Prawdziwi fani klubu nie powinni odwracać się od zespołu w taki sposób i nawoływać do bojkotu. Aby oczyścić atmosferę zorganizowałbym spotkanie pomiędzy przedstawicielami grupki niezadowolonych kibiców a władzami klubu. Jestem przekonany, że wspólnie znaleźliby rozwiązanie, które byłoby zadowalające dla obu stron. W końcu wszystkim leży na sercu dobro klubu. MAŁGORZATA SZULC Komentarz: Nie da się ukryć, że każda ze stron ma swoje racje. Szkoda tylko, że zamiast znalezienia wspólnego języka każdy przerzuca się argumentami na zasadzie: moja racja jest bardziej „mojsza niż twojsza”. A tymczasem wszystkim przecież leży na sercu dobro klubu. Pytanie tylko, czy wszystkim na tyle równo, by móc zakończyć medialne przepychanki i stanąć twarzą w twarz, a następnie po męsku sobie wszystko wyjaśnić i dojść do porozumienia. Chyba każdy z kibiców, ale pewnie i z zawodników przyzna, że doping prowadzony przez Ultrasów, a także oprawy jakie przygotowywali przez ostatnie dziesięć lat, miały swój klimat. I chyba wszyscy mają nadzieję, że jeszcze nie jeden mecz skończy się wspólnym śpiewem kibiców i samych zawodników, który jeszcze na długo po meczu odbijał się głośnym echem na Smoku: Unia to my! MAŁGORZATA SZULC