Pobierz pdf

Transkrypt

Pobierz pdf
WIĘzy krwi
GREGG
olsen
wIĘzy krwi
Przełożył
Adam Tuz
Ty­tuł oryginału
CLOSER THAN BLOOD
Co­py­ri­ght © 2011 by Gregg Olsen
All rights reserved
Projekt okładki
Joanna Szułczyńska
Opracowanie graficzne okładki
Zbigniew Larwa
Zdjęcie na okładce
© Tim Daniels/ARCANGEL IMAGES
Redaktor prowadzący
Anna Czech
Re­dak­cja
Agnieszka Rosłan
Ko­rek­ta
Maciej Korbasiński
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-7961-016-7
Warszawa 2014
Wy­daw­ca
Pró­szyń­ski Media Sp. z o.o.
02-697 War­sza­wa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i opra­wa
Drukarnia POZKAL Spółka z o.o.
88-100 Inowrocław, ul. Cegielna 10-12
Dedykuję Jessice Rose Wolfe
Prolog
Hrabstwo Kitsap, stan Waszyngton
Piętnaście lat temu
G
dyby drogowcom z hrabstwa Kitsap marzyła się
kariera w Disneylandzie, mogliby podać Banner
­Road jako dowód, że ich projekty dostarczą zwiedzającym
wymaganego dreszczyku emocji. Z jej garbatą niczym
wielbłądzi grzbiet nawierzchnią mogły się równać jedynie wzniesienia i spadki jezdni. Na co dzień niechybnie
odnosiło się tu wrażenie, że żołądek podchodzi do gardła
wskutek wstrząsów i prędkości, z jaką zjeżdża się z przeszkód terenowych.
Prawdę mówiąc, za ów efekt kolejki górskiej bardziej
odpowiada topografia tej połaci południowej części hrabstwa, pofałdowanej wzgórzami, po których falistym torem
biegnie piętnastokilometrowy szlak od Sedgwick Road
do mostu nad Olalla Bay, zaraz na wschód od cieśniny
Colvos Passage. Mniej więcej w połowie drogi, w pobliżu
7
skrzyżowania z Fragaria Road, leżał punkt z dawna nazywany przez miejscowych Skocznią pod Banner. Był to
odcinek asfaltowej szosy kuszący kierowców z ciężką nogą
na pedale gazu, gdyż dosłownie błaga przejeżdżających,
by oderwali koła wozu od ziemi. Po stromym zjeździe
ze stoku wzgórza napotyka się tam bowiem lekkie wzniesienie, po czym kolejny spadek. Nawet przy dozwolonej
tam prędkości, wynoszącej sześćdziesiąt pięć kilometrów
na godzinę, kierowcy i pasażerowie odczuwają łaskotanie
w brzuchu, które wrażliwych przyprawia o mdłości, a małym dzieciom każe gromko domagać się powtórki. Skoro
zatem zwykle nastolatki pragną coś sobie udowodnić,
a ojcowie są skorzy do zaspokajania zachcianek swoich
dzieci, stale pojawiała się chętka, by wcisnąć pedał gazu
aż do deski. Osobom pamiętającym kino i telewizję z lat
siedemdziesiątych XX wieku przed oczami ukazują się
początkowe sekwencje z serialu Starsky i Hutch, a może
słynna scena pościgu z Francuskiego łącznika. Dzieci zaś
nazywają takie przeżycie „lotem w powietrzu”.
Skocznia pod Banner dostarczała podniety bez alkoholu. To park rozrywki bez biletu wstępu. Wystarczyła
tylko dziarska przejażdżka do Port Orchard i z powrotem
drogą mijającą skromne domostwa, rozległe posiadłości
z pastwiskami i domki kempingowe. W wiejskich okolicach, takich jak południowa część hrabstwa Kitsap, tania
rozrywka często bywała nakazem chwili. Dreszcz emocji
mógł być ulotny jak iskra.
Piętnaście lat temu bywał też śmiertelny.
8
Mikey Walsh nie dbał już o to, która godzina. Ani o to,
jaki właśnie był dzień. Ani o to, gdzie się znajdował. Został
tylko tydzień do Święta Dziękczynienia, lecz Mikey miał
niewiele powodów, by składać dzięki. Od tygodnia był
na głodzie. A może tylko od trzech dni. Nie potrafiłby tego
z ręką na sercu określić ani w sądzie, ani gdziekolwiek
indziej. Metamfetamina stanowiła dlań rozwiązanie problemu, który sam sobie stworzył, o czym dobrze wiedział.
Oczywiście nie z własnej winy nadwerężył sobie grzbiet
na budowie nowego baru sieci Taco Bell w Bremerton,
o pół godziny drogi stąd na północ. Lecz tylko siebie mógł
winić za dodatni wynik testu na obecność narkotyków.
Złamał w ten sposób warunki umowy o pracę, to zaś
oznaczało, że nie ma ubezpieczenia ani prawa do odszkodowania. Zasiadł w swoim podwójnym domku kempingowym przy krętej żwirowej drodze i zaczął się zastanawiać,
jak zdoła wydobyć się z kolosalnych długów. Widział przed
sobą tylko dwie drogi do wyboru: mógł własnoręcznie
wytwarzać amfetaminę albo powierzyć swoje życie Bogu.
Rozmyślał nad tym długo i usilnie. W chwili słabości
i desperacji postąpił tak samo, jak zrobiłby każdy nałogowiec. Nie zwrócił się po ratunek do Boga.
„Śnieg”, jak nazywała ów narkotyk większość jego
kumpli, przypominał wszystko, co nielegalne. Początkowo dreszcz przyjemności, później klątwa. Mikey musiał
zażywać go ciągle, choć nade wszystko pragnął przestać.
Nigdy nie należał do przystojnych, lecz metamfetamina
krok po kroku okradała go z młodości. Przerzedziły mu
się włosy, zęby pożółkły, a oczy przeobraziły się w studnie
9
ospałej pustki. Kiedy snuł się w przejściach całodobowego
hipermarketu Albertsons przy Mile Hill Road w Port Orchard, każdy rozpoznawał w nim ćpuna. Nieprzytomne
spojrzenie, sztywne ruchy i fakt, że kupował wyłącznie
piwo, chipsy, salsę i skrzydełka kurczaka, nieodmiennie
zwracały nań uwagę kasjerów mimo ciągnących się bez
końca, nużących godzin nocnej zmiany.
Tamtego wieczoru, w którym wszystko się zmieniło,
Mikey znalazł się za kierownicą swojego chevroleta silverado z 1979 roku, nękany drgawkami, z bijącym jak młot
sercem. Dochodziła już północ, kiedy wyruszył Banner
Road do swojego domku w South Kitsap. Nawierzchnia
drogi błyszczała i Mickey zastanawiał się, czy może to
oznaczać gołoledź. Ale tylko przez chwilę. Metamfetamina upośledza rozumowanie, kto ją zażywa, jest skłonny
do brawury i przekonany o swej wszechmocy, daje bowiem stały przypływ energii i fałszywe poczucie zadowolenia z siebie, łudzące skołatany układ nerwowy. Tamtego wieczoru Mikey do późna wędrował narkotykowym
szlakiem od klienta do klienta, dostarczając, sprzedając
i porcjując swój towar, wręczając torebki z narkotykiem
wymiętym dwudziestolatkom. Nie czuł zmęczenia. Do licha, zapomniał już, co to zmęczenie.
Zjeżdżając z długiego wzgórza od strony skrzyżowania
z Willock Road, przekręcił gałkę dmuchawy przeciwob­
lodzeniowej, by usunąć szron z porysowanej przedniej
szyby. Łzawiące oczy i zalegająca nisko przy ziemi mgła
utrudniały mu obserwację. Wrócił spojrzeniem na drogę
i potrząsnął głową.
10
Niemożliwe.
Na środku jezdni na Skoczni pod Banner stała dziewczyna, machając gorączkowo ręką.
Jezu! Ty tępa gówniaro! Przecież cię zabiję!
Wpatrzony w postać na drodze Mikey z całej siły wcis­
nął hamulec.
Zejdź… mi… z drogi!
Starte niemal do gładkości opony półciężarówki,
zostawiając za sobą cuchnące smugi palonej gumy,
wpadły w poślizg, który zniósł wóz na pobocze. Spod
kół trysnął żwir, a Mikey w tej samej chwili pomyślał, że
chyba stanie wkrótce przed obliczem Stwórcy. Jednak
nie tak, jak to sobie ostatnio wyobrażał. Nie w rozbłysku
wybuchu w szopie, gdzie przekształcał surowce – silnie łatwopalne materiały używane w gospodarstwie domowym – w toksyczną mieszaninę chemikaliów, którą
mógł spieniężyć. Produkcja metamfetaminy stanowiła
połączenie prymitywnego eksperymentu chemicznego
i pracy kucharza w przydrożnym barze. Mikey zakładał, że jeśli umrze młodo, to przynajmniej w rozbłysku
sławy.
Rozbłysku w dosłownym sensie.
Gdy wpadł w poślizg, próbując uniknąć potrącenia
dziewczyny na szosie, po raz pierwszy od dawna wypowiedział bezgłośnie słowa krótkiej modlitwy.
Rozległ się zgrzyt gałęzi po bocznej ścianie szoferki. Na mokrej jezdni błysnęło stłuczone szkło niczym
okruchy śnieżki rozbitej uderzeniem o cel. Wszystko docierało do kierowcy w przedziwnie zwolnionym tempie.
11
Rozgrywało się w chwili, o której później miał powiedzieć,
że stała się dlań początkiem punktu zwrotnego.
Stojąca na środku drogi dziewczyna ruszyła pędem
w jego stronę. Wciąż siedział oniemiały ze strachu, gdy
szarpnęła klamkę drzwi auta.
–Potrzebujemy pomocy. Nasz przyjaciel jest ranny.
Moja siostra chyba też.
Miał przed sobą nastolatkę. Ładną, przestraszoną,
nawet śmiertelnie przerażoną. Zasypywała go słowami,
chwytając głębokie hausty powietrza. Pomyślał, że czuć
od niej piwo, choć nie był pewien, czy zapach nie pochodzi od niego albo czy nie dobywa się z niemal całkowicie
opróżnionej puszki budweisera, która odbiła się od podłogi i wylądowała na fotelu pasażera. Pod wpływem tej
refleksji sięgnął w dół i wsunął piwo pod siedzenie. Jego
priorytety spaczyły się pod wpływem kłopotów podążających za nim jak cień, towarzyszących mu jak bratnia
dusza. Osobiste nieszczęście, jego najbliższy towarzysz.
Nie potrzebował kolejnej porcji kłopotów. Niepotrzebny był mu wyrok za jazdę pod wpływem alkoholu.
Dziewczyna rzuciła się na niego. Była blondynką
z jasnoniebieskimi oczami. Wszystko w niej oszałamiało
– dziewczyny takie jak ona rzucają się w oczy nawet w tłumie. Mógłby umawiać się z taką dziewczyną na randki, gdyby wcześniej nie zrujnował sobie życia. Po skroni
spływała jej strużka krwi, lecz poza tym wyglądała znakomicie.
Sprawiała wrażenie przerażonej, mimo to wyglądała
znakomicie.
12
Mikey cofnął się, lecz z powodu zapiętego pasa bezpieczeństwa nie mógł wydostać się z jej objęć.
–Co robisz?
–Potrzebujemy pomocy! Musi pan nam pomóc.
Wygramolił się zza kierownicy. Wyskoczył na równe
nogi z szoferki.
Mącił mu się wzrok, przecierał więc oczy dłońmi,
podczas gdy dziewczyna ciągnęła go do leżącego na boku
srebrnego forda taurusa z 1992 roku. Ze zmiażdżonego
bloku silnika sączyła się smuga pary lub dymu. Była to
jedna z tych chwil, w których nie sposób odróżnić kolorów.
Odcieni szarości, czerni, srebra. Mikey dostrzegł wilgoć
na czarnej koszuli dziewczyny i przyjrzał się jej uważniej.
Woda? Czy krew?
Ze zgniecionego niczym rozdeptana puszka po piwie
taurusa wydobyło się więcej pary.
–Zaraz wybuchnie – rzucił Mikey. – Musimy się stąd
zabierać.
–Bez mojej siostry nigdzie nie pójdziemy – zaprotestowała dziewczyna.
–Nie obchodzi mnie twoja siostra. Nie chcę, żeby
mnie rozerwało na strzępy.
–Trzeba wezwać karetkę. I szeryfa!
Mikey wzdrygnął się na myśl o znalezieniu się w pobliżu szeryfa. Był wcześniej dwukrotnie aresztowany i mimo
narkotycznego otępienia nie podobało mu się powiedzenie „do trzech razy sztuka” akurat w tym kontekście.
Cofnął się, lecz spanikowana dziewczyna chwyciła go
za nadgarstek.
13
–Prędzej! – krzyknęła rozkazująco. – Co się z panem
dzieje?
Mikey rozejrzał się i przetarł oczy na widok drugiej
dziewczyny schylonej nad kimś leżącym, która właśnie
podniosła wzrok. Potrząsnął głową. Druga dziewczyna
spojrzała mu prosto w oczy. Znowu przetarł je dłonią.
Nawet w mdłym świetle rozbitego reflektora wyraźnie
zobaczył sobowtóra pierwszej dziewczyny.
Czyżby widział podwójnie?
–Niech pan się ruszy! Potrzebujemy pomocy!
Mikey nigdy nie zapomniał tego, co się stało zaraz
potem. Nigdy też nie pisnął o tym nawet słowa. Kto uwierzyłby takiemu jak on ćpunowi?
Jedna z bliźniaczek pochyliła się niżej nad postacią
na poboczu – nastoletnim chłopakiem.
–Pomocy! – odezwał się leżący. – Proszę mi pomóc.
Piętnaście lat później detektyw Kendall Stark spojrzała
na e-mail wydrukowany za pomocą laserowej drukarki
w biurze szeryfa hrabstwa Kitsap. Tekst był krótki, zagadkowy oraz – pani detektyw musiała przyznać – dość
niepokojący.
PRAWDA WAS WYZWOLI
List nadszedł na adres strony internetowej komitetu
organizacyjnego zjazdu absolwentów z 1995 roku.
–Ten e-mail, który mi przesłałeś, był interesujący – oświadczyła telefonicznie Adamowi Canfieldowi.
14
Do rozmaitych obowiązków Adama w związku z pracami
komitetu organizacyjnego zjazdu należało administrowanie stroną internetową.
–Mówisz o tej prawdzie rodem z Biblii?
–Tak. Wiesz, kto to mógł przysłać?
–Nie mam pojęcia. Nadeszło z centrum usług kserograficznych Kinko’s. Musi tam pracować jakaś ofiara
losu z naszej klasy.
–Jasne. Do zobaczenia na następnym zebraniu.
Rozłączyła się i odłożyła list. Zastanowiła się, kto z ich
dawnych kolegów z klasy go przysłał oraz, co ważniejsze,
cóż za prawdę autor miał na myśli.
Kendall nie wiedziała, że właśnie staje na krawędzi
wiru, który za chwilę ją pochłonie.