Jerzy Szymik_Wiersze

Transkrypt

Jerzy Szymik_Wiersze
WIERSZE
Ks. Jerzy Szymik
Europa
„S ludzie, którzy nami tnie gubi si w chaosie. A s tacy,
którzy potrzebuj ładu i usiłuj tak wła nie pokaza wiat.
Nale do tych drugich”
Julia Hartwig
„I jedno wiemy tylko. I nic si nie zmienia.
mier chroni od miło ci, a miło od mierci”
Jan Lecho
Sierpie – pa dziernik 2001 r.
61
Nymphenburg
Iwonie i Monice, siostrom Sztajner
Le c na ławce, w zapachu sierpniowych traw,
pod kasztanem, w monachijskim parku,
ze ciszonymi głosami pi knych kobiet
na obrze ach sennej wiadomo ci,
z widokiem na pos g z jasnego piaskowca
spod coraz ci szych powiek,
w biało-bł kitnym wietle popołudnia,
na kraw dzi jawy i snu,
wiedziałem od pocz tku, e to nie potrwa zbyt długo.
Ale nie miałem o to alu ani do Boga, ani do ycia.
Nie spodziewałem si a tak wiele; wiedziałem, e jest za darmo.
Było dobre. Bardzo dobre. Cho domy lałem si , e to nie wszystko.
Wiedziałem przecie , e w widocznej za lini kasztanów klinice
komu akurat przetaczano bezskutecznie krew, e
na ulicach – jak wsz dzie - spotyka si tu ociemniałych, e
niedaleko st d i nie tak dawno
wyrywano paznokcie, cinano przyzwoitych, bombardowano katedry.
e istniej wichry, lepka ciemno , zdrada.
e b d zgliszcza i wdowy po Twin Towers.
62
e czeka mnie mier i niebo.
Odnawiałem wi c, na kraw dzi jawy i snu,
zgod na własny los; na bezbronno
i ufno
bez granic.
Nie z alu wi c
dopadła mnie w ko cu i mimo wszystko
słodka drzemka w biało-bł kitnym wietle sierpniowej Bawarii
Monachium – Pszów, 13 VIII – 13 X 2001 r.
63
Twarz młodego m czyzny na tle górskiego zbocza w Vex,
w Szwajcarii, w kantonie Valais Crans-Montana, w
sierpniowe popołudnie 2001 roku
Jego twarz na tle stoku,
szczupła, wyrazista.
Ralph? Raoul? Robert? –
- nie pomn imienia.
Jest bowiem rzecz Bosk
pami ta imiona
ludzk za i pokorn –
- zapami ta twarze.
Jego twarz za mgiełk upału,
widziana tam i wtedy, przez dym,
przez ciemnorubinow krwisto
szkła i wina –
- jego twarz własna, jego twarz jedyna.
Jego twarz na tle piargów,
słonecznej zieleni, nad przepa ciami,
groz , zachwyceniem. Milczy, opowiada:
„ mier była tu przed rokiem.
Najpierw brat, potem ojciec.
Odeszła, wróci, odejdzie, wróci.”
64
Opowiada, milczy. Jakby nigdy nic płyn obłoki, stoj góry –
- na ich tle jego twarz miertelna. Nie miertelne imi
Vex – Pszów, sierpie – pa dziernik 2001 r.
65
Vevey
Nie działo si nic wielkiego
i nie bardzo było wiadomo
sk d emocje, sk d ból, piew,
sk d włócznia zachwytu ...
Najpierw w Chenoux, tam
gdzie jasna ziele winnic ton ła w Lemanie,
wzruszenie jak drapie nik skoczyło nam
wprost do gardła. Nieoczekiwanie.
A potem nagle Vevey, za uskokiem skały,
w aureoli zórz, o wczesnym zachodzie.
Vevey jak brzoskwinia, nagrzane i słodkie,
w zasiegu wzroku, r ki. Mo liwe i bliskie.
Bezradno
wobec pi kna. Czy da si oswoi ?
Kto wie, mo e wtedy, w Vevey aksamitnym,
objawiło nam prawd o swojej naturze: jest
darem. Za uskokiem skały, na ko cu podró y.
Vevey – Pszów, 17 VIII – 8 IX 2001 r.
66
Teodycea
Zapach siana nad ranem,
w półmroku, przed brzaskiem,
w Cresier, na balkonie, po bezsennej nocy;
ów zapach widruj cy o czwartej nad ranem,
obietnica zlo ona na przedpro u dnia.
Ten zapach siana przed witem kład na dnie pami ci.
Niech mi b dzie jako płomie na chwile ciemno ci,
jako dowód na istnienie Boga i mnie, nas, szcz cia.
Wszystkiego.
Cresier – Broc – Pszów, 28 VIII – 8 IX 2001 r.
67
Praga
Jaroslavowi Subrtowi
1. Wieczór
Na ulicy Paryskiej, w samym rodku Pragi,
z bos stop w kału y, na pocz tku nocy,
patrze : nikt nie chce tu umiera , wida to wyra nie,
cho
mier nie czuje si obco w Pradze, na Paryskiej.
Tu blisko Bila Hora, Karlove Namesti,
m tne wody Wełtawy, rude plamy dachów
kusz ce do skoku, nagie dzidy drzew.
2. Poranek
Szmer wielu j zyków, czułe palce sło ca,
krople deszczu na ławce, na li ciach winogron
na sercu Europy. Cierpkie zapachy ziół;
ało
miejskiego poranka.
3. Powrót do Domu
A jednak niełatwo b dzie odchodzi spo ród nich,
tak szcz liwych przecie w tym mie cie tak pi knym jak
biblijna winnica; ze złotej krainy ziemskiego baroku
w nieznany przestwór niebieskiej wieczno ci
sierpie
68
2001 r.
Bł kit
Nad Europ bł kit
znieruchomiał jak jastrz b
dzie jeden, trzy, siedem, osiemna cie;
płynie ku niemu od ziemi wo cyprysów, d bów i sosen
w podzi ce za modr łaskawo .
Jak ocali bł kit?
Jak powstrzyma jesie ?
Czy wystarcz katedry, m czennicy, prawda?
Morawy – Bawaria – Tyrol – Lozanna – Sabaudia – Dolina Aosty,
sierpie 2001 r.
69
Moleson
Ks. Darkowi K pi skiemu
Li cie ta cz na pustej drodze,
na placu przed stuletnim ko ciołem,
pod koniec lata, w ciepłym wietrze,
noc , w Broc.
Rankiem
kiedy sło ce rozedrze bielu k gaz mgły,
ujrzymy szafirowe niebo i wysok gór :
Moleson.
W pustym ko ciele odprawimy msz za wiat,
który kochamy. Potem wypijemy kaw ,
oddalimy mier .
Raz jeszcze uwierzymy
yciu
Broc – Pszów, 16 VIII – 9 IX 2001 r.
70
Monachium
W Monachium ciekawsza połówka ksi yca.
Na Marienplatz, pod platanem, akordeon
w r kach geniusza-kaleki.
Muzyka i wieczór. I zachwyt.
Zapachy cygar, piwa, potu, perfum,
miasta latem, szcz cia ywych.
Słysz jak kto szepce w czyje ucho:
„Najpi kniejsze ci gle przed nami”...
I w tpi , i wierz .
München – Pszów, 13 VIII – 9 IX 2001 r.
71
Katedra w Aosta
Góruje nad wi tyni
Białe ciało Ukrzy owanego
o nieproporcjonalnie wielkich dłoniach;
ciało trupioblade, odeszłe w mier . Na jego tle
strumie czarnej krwi przyci ga chciwe
kontrastu
oko.
Crucifixus est.
Bo e, wołamy, Bo e, cho troch to poj , zrozumie , pokocha ...
Letnie popołudnie, parno.
Wsz dzie wokół zapach starego drewna.
Duszno, miertelnie, błogo.
Dolina Aosty – Pszów, VIII – IX 2001 r.
72
Dziewczynka w ółtych rajstopach, w l skim ko ciele
Nie widziałem jej nigdy wcze niej ani pó niej,
tylko wówczas, ten jeden jedyny raz: w sobot , 8 wrze nia, mi dzy
12.00 a 13.00, na mszy w pszowskiej bazylice. Siedziała w pierwszej ławce.
Rajstopy ółte, w ładnym odcieniu (mi dzy cytryn a kanarkiem),
Szczupłe nogi, seledynowa minispódniczka, czarne lakierki,
br zowy kapelusik. Filuterne błyski w k cikach ust.
Miała jakie dziesi
lat i braciszka pod opiek .
Nie umiałem oderwa od niej my li. Wyobra ałem j sobie za trzy
lata, za trzyna cie, trzydzie ci, trzysta. Jak przemienia si w gazel ,
w upragnion , w rodz c , w odchodz c . W proch. W anioła.
Widziałem jej portret w siatce zmarszczek i paj czyn,
pod warstw emalii na przeci ciu ramion
nagrobnego krzy a.
Nie przypuszczała zapewne, e moje trudno ci z płynnym odprawianiem
mszy płyn z jej powodu. Wszystko jest w jej yciu mo liwe, my lałem z
trwog i zachwytem: obci ta pier , syn alkoholik, chwile szcz cia o wicie,
w czerwcu, w ogrodzie. Po ywałem Ciało, piłem Krew do ostatniej kropli.
Rozumiałem, wierzyłem, e wszystko w niej jest obj te, wybaczone, wi te.
I ol nienie, kiedy czy ciłem kielich, kiedy wertowałem mszał:
najpi kniejsze, co mogło si przydarzy tej ziemi, to chrze cija stwo.
Pszów, 9 wrze nia 2001 r.
73