Samuel Morris

Transkrypt

Samuel Morris
Samuel Morris
(1872 - 1893)
HEBANOWY ANIOŁ
We wczesnych godzinach rannych, żona, słysząc kroki męża, otworzyła drzwi z oczekiwaniem, aby przywitać go
po wielogodzinnej pracy misyjnej w Nowym Jorku. Nie potrafiła ukryć swego zdumienia, gdy zobaczyła obok
niego nędznie odzianego młodzieńca rasy murzyńskiej. "Kto to jest, Stefanie?” spytała. "Hebanowy Anioł",
odpowiedział, wprowadzając młodzieńca do korytarza swego pięknego domu. Właścicielem domu był sam Stephen
Menitt, dobry kaznodzieja metodystyczny i sekretarz biskupa Williama Taylora.
Chłopcem był Samuel Morris, który w dziwny i cudowny sposób, jedynie dzięki Bożemu prowadzeniu, został
sprowadzony z afrykańskiego buszu do zatłoczonego miasta Nowy Jork, z głębi pogaństwa na wyżyny Bożej łaski.
I żadne inne określenie tak do niego nie pasowało, jak właśnie "Hebanowy Anioł".
Kaboo, afrykański książę, urodził się na Wybrzeżu Kości Słoniowej w 1872 roku. Jego ojciec, wódz plemienia,
prowadził kilka wojen. W tym czasie istniał zwyczaj, zgodnie z którym zwycięskie plemię brało do niewoli syna
pokonanego wodza i przetrzymywało go do chwili zapłacenia odszkodowania wojennego. Gdyby to nie nastąpiło,
nieszczęsny jeniec zostawał poddany najbrutalniejszym fizycznym torturom. Pamiętano też, aby zawiadomić ojca o
tej karze.
Kaboo po raz pierwszy został zabrany, kiedy był małym dzieckiem. Trybut dostarczono szybko, więc i on szybko
wrócił do swego domu. Drugim razem chłopak przetrzymywany był kilka lat. Nigdy nie mówił, w jaki straszny
sposób był traktowany, prawdopodobnie starając się wymazać to z pamięci. Przy trzeciej porażce jego ojca,
zwycięzcami dowodził brutalny dzikus, którego zdolności do wymyślania tortur wydawały się nie mieć sobie
równych.
Piętnastoletni Kaboo został zabrany do niewoli i wkrótce pokonani przynieśli dla zwycięscy kość słoniową,
orzechy, kauczuk i różne inne rzeczy. Wszystko to zostało przyjęte, lecz nie wystarczało na okup, więc ludzie z
wioski chłopca z bólem serca wyzbyli się wszystkiego, co mogło przyczynić się do uratowania Kaboo. Oprócz
pokaźnej ilości towarów, ojciec, obawiając się, iż chłopiec umrze w długich torturach, postanowił ofiarować jedną
ze swoich córek w zamian za swego syna. Wszystko, co przyniesiono wciąż nie wystarczało, a Kaboo, wiedząc,
jaki los czeka jego siostrę, odmówił powrotu do domu.
Ponieważ nie spodziewano się już żadnych innych darów, Kaboo codziennie był bity. Za każdym razem kara była
dotkliwsza, a używane do tego cierniste zatrute pnącza zamieniły jego plecy w strzępy krwawiącego ciała. Według
okrutnego planu, kiedy chłopak nie będzie w stanie siedzieć ani stać, miał zostać rozpięty na drzewie i bity do
nieprzytomności. Następną formą tortur było zakopanie w ziemi po szyję. Jego usta, w które wkładano patyk, aby
uniemożliwić ich zamknięcie, miały zostać posmarowane czymś słodkim. To przyciągało mrówki i powodowało
najdotkliwszy ból. Mrówki, które jedzą ludzkie ciało, miały dokonać najgorszego, a szkielet Kaboo miał zostać
wystawiony na widok publiczny, aby wszyscy przeniewiercy otrzymali stosowne ostrzeżenie.
To, co stało się po rozpięciu chłopca na drzewie, może być wytłumaczone jedynie przez fakt, że w niebie jest Bóg,
który jeśli chce, potrafi użyć Swej mocy dla dobra człowieka. Kaboo powiedział później, że ukazało się jasne
Światło, okrywające jego krwawiące ciało, a Głos, słyszany także przez zgromadzonych wokół, nakazał mu
uciekać. Razem z nakazem przyszła siła do jego wykonania, choć jego naturalne siły były prawie zupełnie
wyczerpane.
W dziupli na drzewie znalazł schronienie do czasu, aż w dżungli zapadła ciemność. Wraz z nastaniem dnia,
"łagodne Światło" oświetliło jego drogę i przez kilka tygodni prowadziło go, choć nie wiedział dokąd. Był
strzeżony przed dzikimi zwierzętami i jadowitymi wężami, a także przed kanibalami, którzy zamieszkiwali
tropikalną dżunglę. Za pożywienie służyły mu owoce i orzechy, aż pewnego niezapomnianego dnia znalazł się na
plantacji w pobliżu Monrowii, stolicy Liberii. Tutaj Kaboo znalazł pracę.
Dniem, w którym uciekł od swoich niedoszłych morderców, był piątek; w tym samym dniu tygodnia doszedł do
miejsca w Liberii, gdzie panowały prawa cywilizacji i gdzie był bezpieczny. Od tego czasu w każdy piątek, dzień
swego "wyzwolenia", wstrzymywał się od jedzenia i picia.
W niedzielę Kaboo poszedł do kościoła i usłyszał historię nawrócenia apostoła Pawła. Kiedy misjonarz poprzez
tłumacza mówił o świetle, które oświeciło go na drodze do Damaszku, chłopiec wykrzyknął: "Widziałem to
Światło! To samo Światło przyprowadziło mnie tutaj".
Misjonarka, panna Knolls, absolwentka chrześcijańskiego college'u w Stanach Zjednoczonych, niedawno przybyła
do Liberii, a jej pełne modlitw zainteresowanie afrykańskim młodzieńcem wkrótce zostało nagrodzone, gdy ten
nawrócił się. Stał się pokornym uczniem u stóp Jezusa i codziennie okazywał dowody Bożego dotknięcia w swoim
życiu.
Niedługo potem Kaboo uświadomił sobie potrzebę głębszej zmiany. Jego mroczna przeszłość pozostawiła w nim
pragnienie zemsty na tych, którzy tak okrutnie go torturowali. Pragnął wyzwolenia od wrodzonych i nieznanych
mu lęków. Po dniu spędzonym na żmudnej pracy, pragnąc i łaknąc więcej Boga, modlił się długo. Jego towarzysze,
z którymi spał w małym pokoju, nie rozumieli głębokiego pragnienia, które kazało mu czasami na głos wołać do
Boga, więc musiał chodzić do lasu i tam rozmawiać ze swoim Ojcem Niebieskim.
Pewnej nocy, gdy późno wrócił do swego łóżka, a jego serce wciąż wznosiło się w modlitwie, wydarzyło się coś,
co opisuje własnymi słowami:
"Naraz mój pokój wypełnił się światłem. Na początku pomyślałem, że to wschodzi słońce, jednak inni głęboko
spali. Pokój stawał się coraz jaśniejszy, aż napełnił się chwałą. Brzemię mego serca nagle znikło i zostałem
napełniony wewnętrzną radością. Moje ciało było lekkie jak piórko. Zostałem napełniony radością, która
powodowała, że czułem się tak, jakbym potrafił latać. Nie mogłem pomieścić w sobie tej radości i tak głośno
krzyczałem, że obudziłem wszystkich w baraku. Tej nocy nie było więcej spania. Niektórzy myśleli, że oszalałem;
inni, że wstąpił we mnie diabeł... Byłem teraz synem niebiańskiego Króla. Wiedziałem, że mój Ojciec ocalił mnie
po to, aby móc ze mną pracować."
Kaboo nawet w najmniejszym stopniu nie rozumiał teologii tego, co się stało. Jednak w odpowiedzi na głębokie
pragnienie Boga, zupełne oddanie się Jemu i prostą wiarę, Duch Święty zstąpił na tego niepiśmiennego i nie
posiadającego żadnego wykształcenia afrykańskiego chłopca. Niezliczona była rzesza tych, których życie zostało
dotknięte przez tego świętego człowieka.
Kaboo stał się członkiem Kościoła Metodystów w Monrowii i został ochrzczony imieniem Samuela Morrisa. Imię
to było wybrane przez pannę Knolls w geście wdzięczności dla amerykańskiego bankiera, który pomagał jej
finansowo podczas studiów misyjnych. Samuel spędził dwa szczęśliwe lata w Monrowii, utrzymując się z pracy
własnych rąk. Panna Knolls i inni uczyli go angielskiego i sztuki czytania, a on okazał się pojętnym uczniem.
Szczególnym zbiegiem okoliczności, czy raczej zrządzeniem opatrzności, droga jego życia skrzyżowała się z drogą
młodego niewolnika, który był świadkiem jego tortur. Uciekł od swojego pana i dostał się do Monrowii. Dzięki
Samuelowi, chłopiec przyszedł do Chrystusa i został ochrzczony imieniem Henry O'Neil. On również widział
Światło, które lśniło wokół Kaboo na drzewie i słyszał Głos, który nakazał mu powstać i uciekać. Młodzi stali się
bliskimi przyjaciółmi, a także godnymi ambasadorami Pana Jezusa.
Jeden z misjonarzy, który zauważył przywódcze zdolności Samuela, poradził mu, aby udał się do Stanów
Zjednoczonych w celu dalszej edukacji, przez co mógł stać się jeszcze większą pomocą dla swojego ludu.
Gdy chłopak nad tym rozmyślał, ktoś przeczytał mu czternasty rozdział ewangelii Jana, gdzie Chrystus opowiada
swym uczniom o przyszłym zstąpieniu Ducha Bożego na świat. Wtedy po raz pierwszy mógł zdefiniować to, czego
doświadczył w baraku. Przez całe godziny chłopiec rozważał ten temat i chodził od jednego do drugiego
misjonarza w Monrowii, zadając pytania na temat Ducha Świętego. W końcu jedna z jego przyjaciółek, nie mogąc
udzielić informacji na wszystkie jego pytania powiedziała mu, że większość wiedzy, którą posiada pochodzi od
Stephena Merritta z Nowego Jorku.
"Pojadę do Nowego Jorku, aby się z nim zobaczyć", postanowił Samuel. Gdy tylko nadarzyła się okazja, poszedł na
wybrzeże, gdzie w porcie stał zakotwiczony żaglowiec. Gdy kapitan w małej łodzi przypłynął na ląd, aby targować
się o towar, zdumiał się niezmiernie na widok młodego Afrykańczyka, który przywitał go słowami: "Mój Ojciec
Niebieski powiedział mi, że zabierzesz mnie do Nowego Jorku. Chcę zobaczyć się ze Stephenem Merrittem, który
tam mieszka".
"Oszalałeś, chłopcze", brzmiała odpowiedź kapitana, który odwrócił się i zaklął.
Kilka razy przypływał na ląd i za każdym razem Samuel powtarzał swoją prośbę. Jednak zanim statek odpłynął,
kapitan zmuszony był zastąpić kilku dezerterów nowymi marynarzami. Chłopak znów podszedł do niego i
stwierdził: "Mój Ojciec powiedział mi, że teraz mnie zabierzesz".
"Ile mam ci zapłacić?”
"Nic. Po prostu zabierz mnie do Nowego Jorku, abym mógł zobaczyć Stephena Merritta". W ten sposób Samuel
Morris rozpoczął nowy rozdział w swym życiu. Kiedy wszedł na statek, zobaczył młodego człowieka leżącego na
pokładzie, który był ranny i nie mógł chodzić. Samuel uklęknął przy jego boku i poprosił Boga, aby go uzdrowił.
Modlitwa została natychmiast wysłuchana. Kapitan przypuszczał, że chłopiec, którego przyjął na pokład był
doświadczonym żeglarzem i kiedy dowiedział się, że tak nie jest, chciał odesłać go na ląd. "Proszę, zatrzymaj go.
Tak wiele dla mnie zrobił", prosił chłopak, o którego Samuel się modlił.
Kapitan wyraził zgodę, lecz kiedy była po temu okazja, nie szczędził mu szturchańców i razów. To samo spotykało
załogę, która stanowiła mieszaninę najbardziej niegodziwych ludzi, jakich można sobie wyobrazić. Prawdziwy
olbrzym, Malay, którego wszyscy się bali, szczególnie nie lubił Samuela i przyrzekł, że go zabije. Podczas
pijackiej bijatyki, Malay z nożem w ręku, szedł w stronę jednego ze swych towarzyszy. Samuel spokojnie stanął
przed nim i powiedział: "Nie zabijaj! Nie zabijaj!" Dziwna moc opanowała na wpół oszalałego człowieka. Upuścił
swą broń i poszedł do swojej kajuty.
Kapitan, usłyszawszy zamieszanie, pojawił się na pokładzie z zamiarem zastrzelenia łotrów, lecz kiedy zobaczył,
że Samuel powstrzymał walkę, udał się za nim pod pokład. Kiedy chłopiec uklęknął i modlił się o wszystkich na
statku, Duch Święty przekonał tego niegodziwego człowieka o grzechu. Uklęknął, prawdopodobnie po raz
pierwszy w swoim życiu i dziękował Bogu za zesłanie tego chłopca pośród nich. Całe jego życie zostało
odmienione. Nie rozdawano już załodze rumu; walka ustąpiła miejsca nabożeństwom modlitewnym i śpiewom.
Samuel, śpiewając stare hymny, docierał do serc słuchaczy. Kiedy Malay został dotknięty śmiertelną chorobą,
modlitwy Samuela zostały wysłuchane i został uzdrowiony. Chłopiec, którego wcześniej nienawidził, teraz stał się
obiektem jego uwielbienia.
Kiedy po blisko sześciomiesięcznej żegludze statek dopłynął do Nowego Jorku, załoga zaopatrzyła Samuela w
ubrania. Choć nie była to odzież najwyższej jakości, pozwoliła mu zejść na ląd w pełni ubranym. Rozstanie z
przyjaciółmi, gdyż takimi stali się ci szorstcy żeglarze, było bolesnym przeżyciem i wielu z nich płakało, żegnając
się z nim. Ten pokorny, napełniony Duchem chłopiec, poprzez swój wpływ i modlitwy, otworzył ich oczy na
wyższy poziom życia, którego nigdy nie uważali za możliwy. Niektórzy z nich stali się prawdziwymi
naśladowcami Chrystusa.
W piątek statek zacumował, a kiedy Samuel postawił stopę na amerykańskiej ziemi, podszedł do pierwszej
spotkanej osoby i zapytał: "Gdzie mogę znaleźć Stephena Merritta?"
Włóczęga, gdyż to jego właśnie zagadnął Samuel, chodził do Misji, gdzie spotkał się z tym gentlemanem i wiedział
dokładnie, gdzie go znaleźć. "Zaprowadzę cię do niego za dolara", zaproponował. Po długiej wędrówce Samuel i
jego towarzysz doszli do biura pana Merritta, kiedy ten akurat kończył pracę i zamykał drzwi.
"Nazywam się Samuel Morris. Właśnie przyjechałem z Afryki, aby porozmawiać z tobą o Duchu Świętym" - w taki
sposób młodzieniec przedstawił się. Pan Merritt zaprowadził chłopca do pobliskiej Misji, obiecując spotkać się z
nim później.
"Chcę swojego dolara", zawołał włóczęga, o którym nikt nie pamiętał podczas tego dziwnego spotkania.
"Stephen Merritt płaci moje rachunki", odparł Samuel. Jego nowo poznany przyjaciel uśmiechając się, wręczył
przewodnikowi jego zapłatę.
Po załatwieniu swoich interesów, pan Merritt wrócił do Misji. Nigdy nie zapomniał widoku, który go przywitał.
Siedemnaście osób klęczało na kolanach, z ich oczu spływały łzy i wołali do Boga o zmiłowanie. Samuel stał
pośród nich, jego śniada twarz promieniała światłem z nieba. Po zakończeniu nabożeństwa pan Merritt zabrał
chłopca do swojego własnego domu, gdzie dał mu pokój zarezerwowany dla Biskupa, kiedy ten przyjeżdżał do
Nowego Jorku.
Otoczenie było tak oszałamiające dla afrykańskiego chłopca, że pan Merritt z rozbawieniem i radością musiał mu
pomóc przygotować się do snu. Następnego dnia przy śniadaniu, Samuel, nie mając nic w ustach od czwartku,
okazał wielkie uznanie zdolnościom kulinarnym pani Merritt.
Tego dnia pan Merritt miał odprawić nabożeństwo pogrzebowe, więc postanowił zabrać swojego młodego gościa z
sobą. Dwaj inni kaznodzieje, którzy mieli mu towarzyszyć, jechali na nabożeństwo w jego powozie. Widok
skromnie odzianego czarnego chłopca w powozie sekretarza biskupa był tak zadziwiający, że kiedy weszli do
środka, nie mogli ukryć swej niechęci. Aby pokonać zażenowanie i uspokoić swych przyjaciół, pan Merritt w
czasie drogi pokazywał Samuelowi różne ważne miejsca w metropolii. Jednak zainteresowanie młodzieńca tymi
cudami było niewielkie i nagle, zwracając się do swego gospodarza, zapytał: "Czy modliłeś się kiedyś w powozie?"
Nie, nigdy tego nie robił.
"Będziemy się modlić", rzekł młodzieniec. Kiedy pan Merritt zatrzymał konie i uklęknął, Samuel powiedział do
Boga takie słowa: "Ojcze, chciałem zobaczyć Stephena Merritta, aby móc z nim rozmawiać o Duchu Świętym. On
pokazuje mi port, kościoły, banki i inne duże budynki, lecz nie mówi mi nic o Duchu, którego chciałem lepiej
poznać. Wypełń go Sobą, tak, aby nie myślał, nie mówił, nie pisał i nie głosił o niczym innym".
Nigdy wcześniej w swym życiu religijnym Stephen Merrit nie doświadczył tak realnej obecności Ducha Świętego,
jak wtedy, gdy ten afrykański młodzieniec, którego dusza wypełniona była miłością Bożą, modlił się o niego w tak
niestosownych okolicznościach. Od tego czasu stał się innym człowiekiem, a jego współpracownicy dostrzegli w
nim wizję świętości, której nie widzieli nigdy wcześniej.
Kiedy zaproponowali kupno ubrania dla Samuela, uważali, że nawet najlepsze nie jest zbyt dobre dla tego
"hebanowego anioła". Żadne kazanie, które wyszło z ust Stephena Merritta nie było tak dobre jak te, które wygłosił
tamtego dnia na nabożeństwie. Poruszenie Ducha Świętego było tak potężne, że wiele osób uklękło przy trumnie,
pokutując za duchowe odstępstwo.
Pamiętając o celu przyjazdu chłopca do Ameiyki, pan Merritt zdecydował, że Taylor University, znajdujące się
wtedy w Fort Wayne w stanie Indiana, jest miejscem, w którym Samuel może otrzymać najlepsze chrześcijańskie
wykształcenie. Polecił go władzom szkolnym jako "nieoszlifowany diament".
W niedzielę chłopiec był razem z panem Merrittem w Szkole Niedzielnej i poproszono go, aby powiedział coś o
Duchu Świętym. Wesołość uczonych, kiedy murzyński chłopiec wchodził na podium, wkrótce zamieniła się w
płacz, gdy obecność Boża zstąpiła na grupę. Założono "Towarzystwo Misyjne Samuela Morrisa", które było
odpowiedzialne za odzież, książki i inne rzeczy potrzebne chłopcu w College'u. W rezultacie zebrano trzy kufry
darów.
Po kilku dniach Samuel był już w drodze do Fort Wayne, gdzie dotarł w piątek, w dzień swojego "Wyzwolenia".
Dr Reade, dyrektor College'u spytał go, czy ma jakieś życzenia odnośnie pokoju, w którym miał mieszkać. "Jeśli
jest jakiś pokój, którego nikt inny nie chce, dajcie go mnie". Dr Reade, pisząc do swojego przyjaciela, powiedział:
"Odwróciłem się, gdyż moje oczy były pełne łez. Zadałem sobie pytanie, czy byłem gotowy wziąć coś, czego nikt
inny nie chciał. W moim doświadczeniu nauczycielskim miałem okazję przydzielać pokoje dla ponad tysiąca
studentów. Większość z nich było szlachetnymi młodymi chrześcijanami i chrześcijankami, lecz Samuel Morris był
jedynym, który powiedział: Jeśli jest jakiś pokój, którego nikt inny nie chce, dajcie go mnie'."
College był w tarapatach finansowych, więc zaapelowano o zebranie funduszy na naukę młodzieńca, który
przypłynął z zachodniego wybrzeża Afryki, aby uczyć się o Duchu Świętym. Odzew był zniechęcający, aż do
momentu, w którym rzeźnik, Josiah Kichler, ofiarował pięć dolarów na coś, co nazwał "Funduszem Wiary". Ten
czyn i nazwa zasugerowała sposób, w jaki można wzbudzić zainteresowanie edukacją Samuela i kiedy "Fundusz
Wiary" został w taki sposób przedstawiony, pieniądze zaczęły napływać coraz obficiej.
Pewnego dnia chłopiec spytał Dr Reade'a, czy mógłby dostać jakąś pracę.
"Chcę zdobyć pieniądze, aby Henry O'Neil mógł tu przyjechać i uczyć się. On jest o wiele lepszym chłopcem niż ja.
Pracował ze mną w Liberii dla Jezusa".
Postanowiono modlić się w tej sprawie, a następnego dnia Samuel z twarzą promieniującą uśmiechem,
wykrzyknął, "Mój Ojciec powiedział mi, że Henry O'Neil wkrótce przyjedzie". W krótkim czasie Dr Reade został
poinformowany, że misjonarz, który znał obydwóch chłopców w Afryce, powrócił do Ameryki i organizował
edukację Henrego w Stanach Zjednoczonych.
Nauka Samuela stwarzała pewne problemy, gdyż to, czego nauczył się w Monrowii, było zaledwie podstawą.
Wymagał specjalnego toku nauczania, lecz kiedy kilka młodych niewiast podjęło się tego obowiązku, sprawa
została załatwiona.
W niedzielę, po przyjeździe do College'u, Samuel dowiedział się o kościele murzyńskim w Fort Wayne.
Postanowił tam pojechać, lecz ponieważ było to daleko, spóźnił się. Przedstawił się jako Samuel Morris, który
dopiero co przyjechał z Afryki i zadziwił kaznodzieję mówiąc, że ma poselstwo dla zboru. Mężczyzna chciał
zlekceważyć to niezwykłe stwierdzenie, jednak powstrzymał się, widząc niebiański blask na twarzy chłopca.
Powiedział później, że chociaż nie zapamiętał ani słowa z tego, co było mówione, odczuwał obecność Ducha
Świętego, jak nigdy dotąd. Całe zgromadzenie upadło na kolana, jedni płakali nad swoimi grzechami, inni radowali
się tym, co Bóg uczynił pośród nich.
Nie dało się ukryć rezultatu takiego przebudzenia, a lokalne gazety uczyniły znanym imię Samuela Morrisa,
młodego Afrykańczyka uczęszczającego do Taylor University. Wiele osób przybywało z daleka i z bliska, aby go
odwiedzić. Samuel zawsze uprzejmy, lecz nie zainteresowany zwykłymi pogawędkami, wręczał każdemu Biblię z
prośbą, aby przeczytać mu na głos jakiś fragment. W ten sposób zachował Słowo Boże w swym sercu.
Pewien student z College'u, mający ateistyczne poglądy, chciał spotkać się z Samuelem, myśląc, iż będzie mógł
zawstydzić afrykańskiego młodzieńca swoimi argumentami. Kiedy spotkali się, chłopiec zgodnie ze swoim
zwyczajem wręczył mu Biblię, prosząc o przeczytanie rozdziału. Starszy człowiek zamiast tego rzucił Biblię na
stół, mówiąc z pogardą: "Nie czytam już tej Książki, gdyż nie wierzę w ani jedno jej słowo."
Samuel, zdumiony, milczał przez kilka minut. Potem, ze łzami spływającymi po policzkach, spytał z
niedowierzaniem:
"Mój drogi bracie, gdy twój Ojciec mówi do ciebie, czy mu nie wierzysz? Kiedy twój Brat mówi, czy nie wierzysz w
to, co wypowiada? Słońce świeci, a ty nie uderzysz w to? Bóg jest twoim Ojcem; Jezus jest twoim bratem, a Duch
Święty jest twoim Słońcem. Uklęknij i pozwól mi modlić się o ciebie".
Duch Boży dotknął się serca tego pysznego człowieka i przed końcem semestru nawrócił się, a później został
biskupem.
Podczas pobytu Samuela w College'u, sytuacja finansowa stała się tak trudna, że rozważano możliwość zamknięcia
szkoły. Osoby zainteresowane odczuwały, iż nie może do tego dojść, skoro taki pełen Ducha człowiek jak Samuel
uczęszcza do niej. "Fundusz Wiary" uratował College. Zebrano tak wiele pieniędzy, że członkowie rady mogli
kupić dziesięć akrów terenu pod budowę nowej szkoły w Upland w stanie Indiana. Taylor University stoi tam do
dzisiaj, jako pomnik murzyńskiego młodzieńca, który zademonstrował swemu pokoleniu, a także wszystkim
następnym, możliwości i moc Bożej łaski.
Samuel pokochał kraj, który go przyjął. Zmieniające się pory roku były źródłem zachwytu i wdzięczności.
Padające płatki śniegu interpretował jako poselstwa z nieba, a kiedyś w modlitwie wykrzyknął z gorliwością: "Rok
tutaj warty jest tyle, ile całe życie w Afryce".
Jednak zimy w Stanach Zjednoczonych okazały się zbyt surowe dla tego dziecka tropików, a poważne
przeziębienia osłabiły jego organizm. Przez cały czas uczęszczał na lekcje i na nabożeństwa, lecz nie dało się ukryć
faktu, iż jest chory. Został zabrany do szpitala w Fort Wayne, gdzie opiekowano się nim troskliwie.
Na początku Samuel nie rozumiał, dlaczego modlitwa o jego uzdrowienie pozostała bez odpowiedzi. Lecz kiedy
jego Ojciec niebieski delikatnie objawił mu, iż wkrótce będzie w Mieście, w którym "żaden mieszkaniec nie powie:
Jestem chory", z radością przyjął wiadomość, że Boży cel w jego życiu został wykonany. W maju 1893 roku, cicho
i spokojnie zasnął w Jezusie.
Jego śmierć nie była końcem wszystkiego. Choć on sam nigdy nie wrócił do swego ojczystego kraju, inne ręce
zaniosły w tę ciemność pochodnię ewangelii. Wkrótce po śmierci Samuela, na spotkaniu modlitewnym, pewien
młody człowiek powiedział, "Muszę pojechać do Afryki w jego miejsce. Moją modlitwą jest, aby został na mnie
zarzucony płaszcz jego prostej wiary. " W tym samym czasie dwie inne osoby zgłosiły się do służby.
Ciekawa rzecz wydarzyła się w związku z niewierzącym studentem, który nawrócił się w szkole. Rozpoczął służbę
dla Boga i podczas rozmowy z radykalnym ateistą, ten ostatni tak się zdenerwował, że wymierzył mu cios, który
powalił go i pozbawił przytomności. Gdy powróciły mu zmysły, naturalną rzeczą byłoby oddanie ciosu. Jednak
zamiast tego, zobaczył w wizji Samuela, bitego przez pijanego kapitana, a potem modlącego się o to, aby ten
dostąpił Królestwa Bożego. Jeśli Samuel Morris mógł przebaczyć temu człowiekowi", powiedział, "Czy ja nie
mogę mieć tego samego ducha?" Klękając na kolana, wzniósł swój głos w modlitwie, w wyniku czego ateista
szybko poprosił o przebaczenie za wybuch gniewu i zawołał do Boga o miłosierdzie.
Kilka lat po śmierci Samuela, kapitan który przywiózł go do Ameryki odwiedził Stephena Merritta. Kiedy usłyszał,
że jego młody przyjaciel odszedł do nieba, wybuchnął płaczem, mówiąc, że większość żeglarzy, którzy znali
młodzieńca wciąż pływała na jego statku i że jego święty wpływ dokonał w nich trwałej przemiany.
Sam Stephen Merritt, po krótkiej styczności z Samuelem, rozpoczął nową erę duchowego życia. Doświadczał
szczególnego błogosławieństwa w służbie pośród umysłowo chorych, a w wyniku jego modlitw nastąpiło wiele
uzdrowień.
Miejsce ostatniego odpoczynku Samuela na cmentarzu w Linden Wood, w Fort Wayne, w stanie Indiana, stało się
"Mekką" dla wielu ludzi, zarówno białej jak i czarnej rasy. Wydaje się, że w tym miejscu Duch Święty szczególnie
działał, a nawrócenia nie były tu niczym niezwykłym.
Każdemu, kto wątpi w moc niezwykłych przypadków w życiu "hebanowego anioła", warto przypomnieć słowa Dr
Reade'a: "Większość z nas zbyt daleko odeszła od prostej, dziecinnej wiary, a Bóg z powodu naszej niewiary nie
może dokonać w nas wielu potężnych dzieł".
BÓG WYKONUJE SWÓJ CEL
Poprzez ludzi, których świat uważa za głupców,
Wybranych przez Boga, a nie przez człowieka,
Wychowanych w Twej tajnej szkole
Dokonuje się Twój odwieczny plan.
A teraz, choć ukryty przed naszym wzrokiem
W pustyni Midiańskiej, na wzgórzach Synaju,
Duchu Boży, Twoi ludzie
Czekają na Twój czas, aby wykonać Twoją wolę.
I kiedy nocą buchając,
Błyska płomień Zielonych Świąt,
Niech moje serce będzie zapalone,
Płonąc, aby wywyższyć Twoje imię.
Nie tak, jak Twoi prorocy, zwiastujący
Słowo, które słyszą tysiące,
Gdybym tylko mógł mieć najmniejszy udział
W wyniesieniu Chrystusa na Jego tron.
- Frank Houghton

Podobne dokumenty