Dziadek jest na każde wezwanie

Transkrypt

Dziadek jest na każde wezwanie
www.dziennikpolski24.pl
3
PIĄTEK, 22 STYCZNIA 2010
tygodnik myślenicki
email: [email protected]
Dziadek jest na każde wezwanie
Hospicyjny biały renault kangoo od Jurka Owsiaka jeszcze pachnie nowością.
Jedziemy do Ani i Adasia, który urodził się z zespołem mnogich wad wrodzonych. To rutynowa wizyta.
GŁOGOCZÓW.
***
– Mały był w szpitalu przez
prawie pół roku. A wizyt i konsultacji nawet nie zliczę – opowiada pani Beata. – I gdyby
nie dziadkowie, pewnie byśmy
sobie nie dali rady.
Babcia Janina, ta od dziadka
Władka, przygarnęła Anię na
czas nieobecności rodziców;
żeby mieli spokojną głowę podczas, gdy opiekowali się Adasiem; najpierw na intensywnej terapii, a potem na innych
oddziałach.
A potem już poszło. Jakoś
tak samo. – Wnuki przecież.
To człowiek na zatracenie ich
nie da – mówi pan Władysław.
Dziadek codziennie odbiera
więc Anię z przedszkola. Tata
Krzysztof zabiera ją tam w drodze do pracy.
– Jeszcze się nigdy nie
spóźnił, dziadeczek kochany
– mówi Ania. – Nawet przyjeżdża za wcześnie.
– Nadziwić się nie mogę, ile
w tacie miłości do tych moich
dzieci – mówi pani Beata. – Dla
swoich nie miał tyle czasu, ani
cierpliwości. No, a wnuki mogą
mu wchodzić na głowę i złego
słowa nie usłyszą.
***
– Ładną szklankę mi daj
mamuś, z kwiatkiem.
Picie bez kwiatka Ani nie
smakuje.
– A ciebie kocham Adasiu,
no śmiej się, śmiej…
I Adaś się uśmiecha. Ania
tuli brata, całuje go, masuje.
Potem wyciera mu buźkę i poprawia spodnie, tylko dziadkowi znowu smutnieją oczy, gdy
patrzy na wnuka.
Ale wystarczy, że wnusia
zarzuci mu ręce na szyje i świat
pięknieje. Bo każdy wie, że
u Prokockich, to Ania rządzi
w domu.
Gdy mamie jest smutno,
a bywa smutno, siedmiolatka
coś jej w pięć minut narysuje,
pośpiewa i już jest weselej.
Albo weźmie brata na ręce
i sprawi, że mały otworzy
oczka szerzej, przekrzywi
główkę jakby wiedział, co się
wokół dzieje. I wtedy mama
znów się uśmiecha.
– No, przecież Adaś jest
z nami – myśli sobie. – A może
się jeszcze zabierze, może jeszcze się wszystko wyprostuje
i mały dogoni rówieśników?
Kto to wie, przecież lekarze
właściwie nie znaleźli przyczyny jego choroby.
Więc trzeba żyć. Niczego nie
zaniedbać; rehabilitacji, innego sposobu stymulacji, nowoczesnej terapii.
tuację. Prosi, i prosi, i prosi aż zaczytany dziadek mówi: – No dobrze – i wtedy się okazuje, że zgodził się zabrać wnuczkę na noc.
– A ona wieczorem gramoli
się do nas do łóżka – śmieje się
pan Władysław. – Najpierw zabiera kołdrę, potem się odkrywa i śpi proszę pani w poprzek… Nawet w nocy nie uleży spokojnie.
Ale u babci, ten niejadek,
zjada obiadek.
– No pewnie, uwielbiam kluchy na parze. I jeszcze zupy lubię; pomidorówkę i rosół.
A dziadeczek Władeczek, to
proszę pani jada wszystko.
Może kiedyś i Adaś będzie
miał taki apetyt?
– Adaś, zjadłbyś kotleta?
– śmieje się pan Władysław.
– No chłopie, może nawet kapusta by się do kotleta znalazła? Chodź do dziadka, chodź
chłopaku i machaj rękami, bo
sił nabrać musisz.
I ten postawny mężczyzna
pochyla się na swoim delikatnym wnuczkiem; śpiewa mu
i opowiada o ciągniku, co to
Ania chce go wykorzystać podczas kuligu, i o kurach, co biegają po podwórku, a rosół
z nich babcia Jasia gotuje przepyszny, i o samochodzie,
którym mogliby razem jeździć
po Anię do przedszkola, a potem nawet do szkoły.
Tak sobie dziadek marzy
o przyszłości.
No, bo teraz wnuczek ma
inne potrzeby; więc dziadek
umie go przewinąć i nakarmić
przez PEG–a.
***
– Dziadek, a ja mogę u was
zostać? – pyta Ania.
Ania bardzo lubi wpadać na
dzień, dwa do dziadków; babcia
Jasia, żona dziadka Władka,
i jej mama – prababcia Janina
– zawsze na tego trzpiota czekają.
– Pani popatrzy, jaki to niejadek ta nasza Ania. Skóra
i kości. Tylko by cukierki wcinała – troszczy się o wnusię
dziadek.
– No i chipsy – wtrąca mama
Beata. – Ciekawe, kto jej te łakocie kupuje?
– Czasem dziecku trzeba pofolgować – przekomarza się
pan Władysław. – Dziecko, to
dziecko przecież…
Ale babcia Janina na chipsy
nie pozwala. Ma inne sposoby
na wnuczkę. To paluchy na parze.
– No, pyszne są, najlepsze na
świecie – głaszcze się po
brzuszku Ania.
I placki pieczone na blasze
Babcia robi najlepsze. I pierogi.
Bez nadzienia. Bo Ania ma takie upodobanie, że farsz w pierogach do niczego nie jest jej
potrzebny.
***
– A ja mam jeszcze inne
babcie, wie pani? – woła
z kuchni Ania. – Babcię Krysię
i dziadka Zdzisława – o, tu
mieszkają, niedaleko. I prababcię Jasię, co ma prawie
sto lat.
– Babcia, dziadek, babcia,
dziadek i prababcia – podskakuje Ania.
I biegnie do swojego kolorowego pokoju.
Wieczorem, gdy nie może
zasnąć, bierze do siebie Adasia,
coś mu tam szepce do ucha, coś
opowiada. A on się uśmiecha do
starszej siostry, i tak sobie zasypiają.
Dziś jednak daleko im do
spania.
– Ten biało – niebieski piesek to Pimpek, a tam na górze
jest puchata Perełka, mój kotek.
O, a to maskotka Adasia, za-
***
ZDJĘCIE Z ARCHIWUM BEATY I KRZYSZTOFA PROKOCKICH
Ewa, pielęgniarka z Domowego
Hospicjum „Alma Spei”, przywiozła brakujący sprzęt. Obejrzy Adasia. Pomierzy, posłucha, poradzi. – No, jesteście
– woła od progu siedmioletnia
Ania. – I dziadek też jest.
To zresztą żadna nowina, bo
dziadek jest u córki Beaty,
mamy Ani i Adasia, codziennie. Gdy półtora roku temu
urodził jej się syn, pan Władysław akurat przeszedł na
emeryturę. Od razu wiadomo
było, że skoro wnuczka okręciła go sobie wokół małego palca – Adaś zawojuje dziadka
w tri miga.
Tylko, że Adaś urodził się za
wcześnie, a potem jeszcze wyszło na jaw, że jest bardzo chory. Nie siada, nie wstaje, nie
mówi, niedosłyszy i niedowidzi.
Zdiagnozowano u niego tzw. zespół mnogich wad wrodzonych.
Trzeba go karmić przez
tzw. PEG–a, bezpośrednio do
żołądka. Przeszedł już trzy operacje i kilka przewlekłych zapaleń płuc. Wiele jeszcze przed
nim, a wyniki konsultacji, zabiegów i rehabilitacji wciąż są
niepewne.
– Dziadek, dziadziuś, nie
czytaj! – Ania wskakuje panu
Władysławowi na kolana.
Ona – ruchliwa, jak żywe
srebro blondyneczka, on – duży
silny mężczyzna, który uśmiecha się, widząc jej radość. Oczy
mu smutnieją, gdy spojrzy na
Adasia.
Wnuk miał być przecież
zdrowym chłopakiem. Jego pomocnikiem, oczkiem w głowie.
A jest taki bezradny. I taki
śliczny.
– Nie ma sprawiedliwości na
świecie – mówi pan Władysław.
– Żeby takie małe dziecko, tak
cierpiało, żeby jego przyszłość
była… No była taka, no taka
trudna, choćbyśmy mu tu wszyscy nieba przychylili. Nie ma
sprawiedliwości…
Dziadek Władysław z wnukami Anią i Adasiem, babcia Janina (stoi) i mama Beata
wsze jest w jego łóżeczku, żeby
mu było miło.
***
Adaś ma dwa łóżeczka; jedno w sypialni rodziców, a drugie w salonie, bo lepiej mu jest
w towarzystwie.
Ale, że sam nie siedzi, ma
pomocnik do siadania, czyli
specjalny wózek, odpowiednio
wyprofilowany, co pozwala małemu oglądać świat z „siedzącej” perspektywy. Wózek
kosztował – bagatelka – 14
tys. zł (rodzice dostali dofinansowanie). Przydałaby się
jeszcze podpórka, do której można by przymocować górną
część wózka i zrobić małemu
fotelik samochodowy. Ale taka
podpórka, kosztuje prawie sześć tysięcy złotych. – Na razie
trzeba obejść się smakiem
– mówi Beata.
A Adaś w miniaturowych
dżinsach i w modnej koszuli
w niebieska kratę, przekrzywia
główkę, może docierają do niego odgłosy rozmowy? Po to ma
aparaty słuchowe, żeby uczył
się rozróżniać dźwięki.
– Nie martw się, Adaś słyszy, naprawdę słyszy – Ania całuje mamę w czoło. – I czasem
mówi coś jakby Onia, albo Ania,
i mama, i tata, i baba… No,
sama wiesz.
A mamie już szklą się
oczy… – Tyle ubranek mamy
dla naszego synka, byłby chłopak, jak się patrzy. Mógłby nawet wydzierać dziury na kolanach i obrywać guziki. Wystarczyłoby nowych spodni, na
zmianę. Ale on leży w łóżeczku…
– Bo trzeba ćwiczyć Adaś,
prawda? – i dziadek chwyta
chłopczyka za ręce. Raz, raz,
raz… I śpiewa mu, i masuje
paluszki. A Adaś patrzy i nie
płacze. Choć wcale nie lubi dotykania i gimnastykowania.
– Żeby chociaż wstał, chodził
i coś więcej powiedział – marzy
pan Władysław.
***
– Pokażę pani moją kolekcje
aniołków – ciągnie mnie za
sobą Ania. – Tyle ich mam, a te
na dolnej półce gromadzę dla
brata. Najpierw chciałam mieć
siostrę, a potem już tylko zdrowe rodzeństwo. I urodził się
Adaś. Najukochańszy na świecie…
Ania wciąż wymyśla dla niego zabawy i rozrywki. A to
ustawia rzędem lalki, bierze
Adasia i rozmawiają sobie razem. Jak dzieci w przedszkolu.
Tym, z którego przywozi ją
dziadek.
Przywozi do mamy i taty
albo zabiera do siebie.
– No, bo u dziadków jest fajnie – przymila się Ania.
Czasem, gdy dziadek czyta
gazetę, Ania wykorzystuje sy-
– Był czas, że Adaś był silniejszy. Grzechotkę nawet trzymał w ręce i karmiliśmy go łyżeczką – wspomina pani Beata.
– I będzie jadł łyżeczką – pociesza mamę Ania. – Przecież
babcia z dziadkiem zostawili
nam trzy worki najładniejszych
ziemniaków, i jarzyny. Swoje,
czyli zdrowe, ekologiczne. Musi
spróbować.
Odkąd Adaś jest pod opieką
Domowego Hospicjum „Alma
Spei” mniej choruje. Lekarze
w przychodni nie radzili sobie
z jego zapaleniami płuc, a lekarze z hospicjum sobie radzą,
więc mały jest w domu.
– I już nie ma tylu konsultacji, bo zrobiono mu setki badań, a diagnozy pewnej nie postawiono. Specjaliści twierdzą,
że to wada genetyczna, ale pewności nie mają – mówi pani
Beata.
Dlatego trzeba mieć nadzieję. Więc babcia, ta od klusek na parze nauczyła Anię
modlitwy: „Do ciebie Boziu
rączki podnoszę i o zdrówko dla
Adasia bardzo Cię proszę…”
– Codziennie proszę – wie
pani. – Codziennie. I to Adasiowi pomoże.
MAJKA LISIŃSKA – KOZIOŁ
Fundacja ALMA SPEI prowadzi jedno
z trzech domowych hospicjów dla
dzieci w Krakowie i okolicy.
1 procent z twojego podatku
pomoże im żyć.
Fundacja „ALMA SPEI”
ul. Narciarska 28/6 31–579 Kraków
Konto: BGŻ SA 08 2030 0045 1110
0000 0155 0700