ROZDZIAŁ 2

Transkrypt

ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 2
Spokane była godzina 1.40 nad ranem, środa 16 grudnia 1998 roku. Barb Thompson została wyrwana
ze snu dźwiękiem telefonu. Półprzytomna sięgnęła do
aparatu stojącego przy łóżku, wiedząc, że po piątym dzwonku włączy się automatyczna sekretarka. Nie chciała budzić mężczyzny,
z którym mieszkała – Skeetera – gdyż z powodu choroby miewał
problemy z zaśnięciem.
Chwyciła słuchawkę po trzecim sygnale i wymamrotała:
– Halo?
Po drugiej stronie usłyszała tylko ciągły dźwięk, jakby ktoś odłożył słuchawkę. Leżała zastanawiając się, czy mogło jej się to przyśnić, miała jednak pewność, że telefon dzwonił naprawdę. Sądziła,
że za chwilę znowu usłyszy dzwonek, lecz tak się nie stało.
W



Barb rozmawiała z Rondą zaledwie kilka godzin wcześniej.
Córka dzwoniła ze swego domu w Toledo, maleńkiej miejscowości
liczącej niespełna siedmiuset mieszkańców. Matka nigdy u niej nie
była, choć Reynoldsowie mieszkali tam od kilku miesięcy. Podejrzewała, że już nie zobaczy nowego domu córki – trzy dni wcześniej usłyszała od niej, że Ron poprosił ją o rozwód.
Ronda powiedziała, że zamierza lecieć do Spokane w tę właśnie środę, miała przybyć dokładnie o 12.59. Rozważała wylot
z Portland, ale ostatecznie wybrała Alaska Airlines; miała ruszyć
z Seattle. David Bell, jej długoletni przyjaciel pracujący jako
36
CS.indb 36
2011-05-06 15:19:16
ROZDZIAŁ 2
sierżant policji w Des Moines, zaoferował, że przejedzie sto dwadzieścia kilometrów i odbierze ją z Toledo, po czym zawiezie z powrotem na północ, na lotnisko SeaTac. Dziesięć lat wcześniej Dave
i Ronda spotykali się jako para. Teraz byli przyjaciółmi i zawsze
mogli na siebie liczyć.
We wtorek wieczorem matka i córka długo rozmawiały przez
telefon. Barb ulżyło, gdy usłyszała optymizm w głosie Rondy, mówiącej, że bez żalu zakończy jedenastomiesięczne małżeństwo.
Zamierzała jednak odzyskać pieniądze zainwestowane w kupno,
wykończenie oraz umeblowanie domu.
– W zasadzie cieszę się, że zacznę nowe życie – powiedziała
matce. – Potrzebuję kilku dni z wami, by postanowić, co mam dalej robić.
– Na pewno? – dopytywała Barb. – Przede mną nie musisz udawać, wiesz o tym.
– Na pewno. Nic mi nie jest. Nie mogę się doczekać jutra, kiedy
wreszcie się zobaczymy.
Freeman, „mały” brat Rondy, przewyższający ją o siedemnaście centymetrów, miał zawieźć matkę na lotnisko w Spokane.
W drodze do domu zamierzali wpaść do babci Virginii, która
mieszkała tuż obok Barb.
Z niecierpliwością czekali na spotkanie, nie widzieli się bowiem z Rondą od Dnia Matki, kiedy to wybrali się na obiad z nią
i Ronem. Atmosfera była wówczas bardzo przyjemna; nikt nie dostrzegł sygnałów, że małżeństwo Reynoldsów nie jest tak udane,
na jakie wygląda.
Zapewne i sama Ronda nie obawiała się o przyszłość związku. Mark Liburdi także zdążył się już ożenić po raz drugi
i kobieta przyjaźniła się z nim oraz jego nową żoną, Kristą.
Podczas rozmowy telefonicznej wiosną 1998 roku mówiła jej
z entuzjazmem:
– Mam nadzieję, że jesteście z Markiem tak szczęśliwi jak
ja z Ronem.
37
CS.indb 37
2011-05-06 15:19:18
CICHA ŚMIERĆ
Z okazji majowego święta Ronda podarowała matce czarną
kulkę futra – czyli Małą Daisy. W grudniu suczka była już pokaźnych rozmiarów i Barb chciała pokazać córce, jak dobrze się nią
opiekowała. Ronda miała też zobaczyć źrebaka, który przyszedł
na świat kilka dni przed ich poprzednim spotkaniem. Czekał na nią
również Clabber Toe. Koń poznawał ją od razu i po chwili galopowali razem po obrzeżach Spokane.
Gdy Barb i Freeman zbliżali się do lotniska, kobieta spytała go,
czy chce iść z nią do bramki przywitać siostrę.
– Nie, mamo, ty idź. Ja w tym czasie odbiorę jej bagaż.
Nie zdążył zatrzymać samochodu, a matka już wysiadła i błyskawicznie odwróciła się, by zamknąć drzwi.
– Spokojnie – zaśmiał się. – Ona nigdzie nie ucieknie. Masz
mnóstwo czasu.
Barb Thompson weszła do głównego holu i natychmiast przypomniała sobie, że na lotnisku trwa przebudowa. Musiała przejść
na sam koniec terminalu, by dotrzeć do bramki, gdzie wysiadali
pasażerowie linii Alaska i Horizon. Chciała zobaczyć już Rondę
i uściskać ją z całych sił, lecz kiedy podeszła do bramki, zauważyła, że lot został odwołany, a następny samolot z Seattle przybędzie
dopiero o 15.00.
Mina Freemana mocno zrzedła, kiedy to usłyszał.
– Przyleci lotem numer 2198 – powiedziała matka. – Ląduje
o 14.55. To nie tak długo.
Niecałe dwie godziny, ale dla niej i syna wydawały się wiecznością. Pojechali do domu, nie zatrzymując się u babci. Kiedy
wchodzili do środka, telefon już dzwonił. Barb spodziewała się,
że to Ronda, która zawsze uprzedzała rodzinę o jakiejkolwiek
zmianie planów. Tym razem jednak dzwoniła Virginia – domagała
się, żeby wyjaśniono jej, dlaczego nie wstąpili do niej z wnuczką.
– Lot jest opóźniony, mamo – tłumaczyła Barb. – Wrócimy
na lotnisko o trzeciej. Freeman za chwilę do ciebie przyjedzie
i wróci po mnie piętnaście po drugiej.
38
CS.indb 38
2011-05-06 15:19:18
ROZDZIAŁ 2
– A niech to – odparła babcia. – Nie wiem, czy dam radę czekać
jeszcze tyle czasu.
Córka starała się poprawić jej humor, zapewniając, że Ronda
na pewno przyleci następnym samolotem, w przeciwnym razie
z pewnością by zadzwoniła. Zawsze dzwoniła.
– Wiem, co czujesz, mamo – mówiła łagodnym tonem. – Też
chciałabym, żeby już tu była. Może po okresie próbnym w Macy’s
zdecyduje się przenieść do Spokane i pracować dla nich tutaj. Wtedy mielibyśmy ją przy sobie cały czas. Czy nie byłoby wspaniale?
Ale na razie nie ma sensu się na to nastawiać. Wiesz, co Ronda
myśli o tutejszej pogodzie.
Barb zapełniła sobie czas, wstawiając naczynia do zmywarki.
Kiedy po włożeniu ostatniego talerza wyjrzała przez okno w kuchni, przed domem matki zobaczyła policyjny samochód. Wyglądał
na radiowóz biura szeryfa hrabstwa Spokane. Nie zaniepokoiło jej
to – kiedy policjanci znajdowali rannego lub zaginionego konia,
zwykle przyjeżdżali do niej pytać, czy wie, do kogo może należeć.
Była najlepszym ekspertem od koni w okolicy.
Daisy nie odstępowała drzwi ani na krok. Jej ciało drżało z podniecenia – jak zawsze, gdy miała poznać kogoś nowego. Nie szczekała na obcych, wręcz przeciwnie, zawsze cieszyła się z nowego
towarzysza zabaw.
Barbara Thompson zwykle chętnie pomagała przy zagubionych
koniach, ale każda taka sprawa nie trwała krócej niż dwie godziny.
Teraz nie chciała się spóźnić na lotnisko, jednak zdała sobie sprawę, że nie potrafiłaby odmówić. Ronda na pewno zrozumiałaby
i zadzwoniła do babci Virginii, jeśli nie zastałaby matki w domu.
Otworzyła drzwi i zobaczyła starszego pana zerkającego z niepokojem na Daisy. Kobieta uśmiechnęła się do niego i powiedziała:
– Nic panu nie zrobi. Ona nie wie, że jest rottweilerem. Chce
się tylko pobawić.
W tym momencie dostrzegła, że mężczyzna ma przyczepioną
do koszuli plakietkę. Przeczytała napis: Kapelan.
39
CS.indb 39
2011-05-06 15:19:18
CICHA ŚMIERĆ
Czego może chcieć? Poczuła ukłucie w sercu. Wizyta
duchownego zwykle oznaczała, że kogoś spotkało coś złego.
Nie dopuszczała do siebie myśli, że mogło to dotyczyć jej lub
jej rodziny.
– Czy pani Barbara Thompson?
– Zgadza się – odrzekła, otwierając drzwi szerzej. – Ale mam
tylko chwilę. Muszę jechać na lotnisko po córkę.
Rozmówca zawahał się przez chwilę, po czym powiedział:
– Mam złą wiadomość. Zmarła pani matka. Mam przekazać,
żeby zadzwoniła pani do swego ojca.
Barb poczuła ulgę. Cokolwiek się stało, nie mogło dotyczyć
jej rodziny.
– To niemożliwe – odpowiedziała. – Mój ojciec zmarł kilka lat
temu, a matka mieszka w domu obok. Przed chwilą pan u niej był.
Kapelan naciskał.
– Mam przekazać, żeby zadzwoniła pani do swojego ojca,
do biura koronera w hrabstwie Lewis.
Ulgę zastąpiła zupełna dezorientacja. Hrabstwo Lewis? Nie
znała tam nikogo. Zresztą, gdzie to w ogóle jest? W jakim stanie?
– Ma pan numer telefonu? Albo nazwisko?
Pokręcił głową przepraszająco.
– Niestety, nic więcej nie wiem.
– Czy była mowa o kimś o nazwisku Ramsey, Thompson,
Liburdi lub Reynolds?
Ponownie zaprzeczył. Gdyby nie przyjechał samochodem szeryfa, pomyślałaby, że cierpi na demencję – krąży po domach, opowiadając niestworzone rzeczy i denerwując ludzi. Dlaczego nie
miał więcej informacji? Wszystko dałoby się szybko ustalić, gdyby podał jej jakieś nazwisko.
– To pani nazywa się Barbara Thompson? – kontynuował.
– Owszem. Ale moja matka mieszka tuż obok i ma się dobrze.
Musiała zajść jakaś pomyłka.
– Ale to jest West Highway Two numer 7711*?
40
CS.indb 40
2011-05-06 15:19:19
ROZDZIAŁ 2
– Tak.
– W takim razie to adres i nazwisko, które mi podano. Miałem
przekazać, żeby zadzwoniła pani do swego ojca.
Barb chciała, żeby Freeman już wrócił. Ten cały „kapelan” przyprawiał ją o gęsią skórkę. Nagle przypomniała sobie, że w Spokane mieszkała inna Barbara Thompson, kobieta, która pracowała
na torze wyścigowym. W przeszłości odebrała kilka telefonów i listów skierowanych właśnie do tamtej kobiety. Nie wiedziała, gdzie
mieszka jej imienniczka, ale była pewna, że biuro szeryfa może
to bez trudu ustalić.
Spojrzała na zegarek i powiedziała mężczyźnie, że musi jechać na lotnisko. Ten pożegnał się i wrócił do samochodu. Barb
zadzwoniła po Freemana, mówiąc, że czas ruszać.
Po raz drugi wyskoczyła z auta syna i pobiegła do terminalu,
do bramki przylotów Alaska Airlines. Samolot Rondy miał wylądować za kwadrans. Wiedziała, że jest jeszcze mnóstwo czasu, ale i tak biegła korytarzem, przepychając się przez ludzi, bagaże, dzieci i wózki. Kiedy dotarła do bramki, wszystkie krzesła
zajmowali już inni ludzie, ale nie zwracała na to uwagi. Stała
z oczami utkwionymi w podwójne drzwi, które za chwilę się
otworzą, wypuszczając dziesiątki pasażerów. Jej córka będzie
jednym z nich.
„Zbliżało się Boże Narodzenie” – wspominała Barb Thompson dekadę później. „Wszyscy uśmiechali się i cieszyli. Po raz
pierwszy od prawie ośmiu lat miałabym całą rodzinę w domu
na Święta. Ronda musiała wracać do pracy już 21 grudnia,
dlatego zaplanowaliśmy świąteczny obiad i rozdawanie prezentów trochę wcześniej. Wystarczyło, że wszyscy mogliśmy
być razem”.
O godzinie 14.50 Barb obserwowała samoloty krążące nad lotniskiem i podjeżdżające po wylądowaniu do swych stanowisk przy
terminalu. W końcu dostrzegła maszynę Alaska Airlines i wiedziała, że to musi być samolot Rondy. Przyglądała się, jak obsługa
41
CS.indb 41
2011-05-06 15:19:19
CICHA ŚMIERĆ
naziemna nakierowuje go jaskrawopomarańczowymi pałkami,
i usłyszała dźwięk wyłączanych silników.
Już widziała w wyobraźni idącą ku niej córkę. Pamiętała,
że zwykle wysiada z samolotu ostatnia, bo zawsze przepuszcza
rodziców z dziećmi oraz osoby starsze czy niepełnosprawne,
po czym uśmiecha się szeroko, widząc, jak z twarzy jej matki znika
niecierpliwość, a zastępuje ją radość.
Teraz Barb wyciągała szyję, by zobaczyć pasażerów idących
na końcu. O trzeciej minęła ją ostatnia osoba – młoda matka z niemowlęciem na ręku i pięcioletnią dziewczynką, która ciągnęła
ją za drugą rękę.
Nikogo więcej. To niemożliwe. Po chwili wyszły dwie stewardesy, rozmawiając i śmiejąc się głośno. Drzwi samolotu zatrzasnęły się. Chciała podejść do nich i zapytać, gdzie jest jej córka, ale
powstrzymała się.
„Zrobiło mi się niedobrze” – wspominała. „Moje myśli pędziły z zawrotną szybkością. Gdzie jest Ronda? Przypomniała
mi się twarz kapelana. W głowie słyszałam jego słowa: »...żeby
zadzwoniła pani do swojego ojca, do biura koronera w hrabstwie
Lewis«. Wtedy do mnie dotarło. O Boże! Moje dziecko! Nie,
to niemożliwe! On nie mógł mówić o mojej córce. Pewnie zasnęła w samolocie i dlatego jeszcze nie wysiadła. Za moment drzwi
otworzą się i wyjdzie”.
Jednak Ronda się nie pojawiła. Nie było jej ani w samolocie,
ani na liście pasażerów.
Barb próbowała racjonalnie wytłumaczyć sobie, dlaczego
córka nie przyleciała zgodnie z zapowiedzią – wymyślała
różne przyczyny, ale usilnie starała się ignorować tę jedną,
która męczyła ją najbardziej. Po prostu nie mogła stawić czoła takiej możliwości.
W końcu zadzwoniła na informację i poprosiła o numer
do biura koronera w hrabstwie Lewis. Gdy telefonistka spytała
o stan, w którym znajduje się hrabstwo, nie potrafiła odpowiedzieć.
42
CS.indb 42
2011-05-06 15:19:19
Po chwili szukania kobieta odezwała się ponownie i podała numer
zaczynający się od kierunkowego 360. Pod Barb ugięły się nogi
– numer do Rondy zaczynał się od tych samych cyfr, nazwa
„Lewis” jednak nic jej nie mówiła. Dotąd była przekonana, że córka mieszka w hrabstwie Thurston.
Przeczuwając to, czego nie chciała wiedzieć, Barb Thompson
zadzwoniła do biura koronera. Przedstawiła się kobiecie, która
odebrała telefon.
– Czy jest pani matką Rondy Reynolds?
– Tak… jestem.
– Przykro mi poinformować panią, że córka zmarła dziś rano.
– Jak? – zapytała nieswoim głosem.
– Popełniła samobójstwo.
Nie mogła w to uwierzyć.
I nigdy nie uwierzyła. Przez ponad jedenaście lat robiła wszystko, żeby odkryć prawdę o śmierci córki – chciała usunąć słowo
„samobójstwo” z aktu zgonu Rondy.
Elementy nie tworzyły jednak spójnego obrazu. W tej sprawie
było wielu podejrzanych i liczne motywy zbrodni. Każda z głównych postaci miała własną teorię – własną wersję tego, co stało się
w grudniową noc 1998 roku.
Niektórzy wiedzą więcej, niż chcą przyznać...
43
CS.indb 43
2011-05-06 15:19:19

Podobne dokumenty