pobierz magazyn wojskowy ARMIA

Transkrypt

pobierz magazyn wojskowy ARMIA
POLECAMY
Jenot-15 – przeciwlotniczy poligon 4. pułku
przeciwlotniczego
25 czerwca 2015 roku na płycie lotniska w Wicku Morskim rozpoczęło się dla przeciwlotników z Leszna i Czerwieńska szkolenie
poligonowe.
Paweł Kierach ...................................................................................... 18
18
Pociski manewrujące na lądzie
– szansa dla Polski?
W NUMERZE:
Szeroko omawiany w mediach oraz budzący okazjonalnie spore
emocje program Polskich Kłów wart jest nieco szerszego omówienia, tym bardziej, że istnieje nieeksploatowane dotychczas przez
decydentów pole do popisu. Są nim pociski samosterujące bazowania lądowego.
Przekazywanie dowodzenia Dowództwem Generalnym........ 6
Wodowanie i chrzest ORP „Ślązak”........................................ 6
Mi-14PŁ/R na certyfikacji Czernickiego................................. 7
Certyfikacja Czernickiego..................................................... 8
Sojusznicza współpraca na śmigłowcach
– 6. Brygada Powietrznodesantowa..................................... 9
Święto 7. Brygady Obrony Wybrzeża................................... 10
Szkolenie lotnicze
– 7. dywizjon lotniczy – 25BKPow...................................... 12
Wizyta Szefa Szkolenia Wojsk Lądowych Niemiec
w Czarnej Dywizji............................................................... 14
Ćwiczenie Moving Guard III w Czechach zakończone............ 15
Czasem niewidoczni, zawsze obecni – przeciwlotniczy
„Bursztynowej Dywizji”...................................................... 16
Wojsko polskie
Bartłomiej Kucharski ..................................................................... 24
Pokaz AMPV i Eagle V w WITPiS
Koniec czerwca i początek lipca dały okazję do bliższego poznania
konstrukcji dwóch pojazdów, które będą walczyć o zamówienie
Ministerstwa Obrony Narodowej na przyszły wielozadaniowy pojazd wojsk specjalnych, który wbrew nazwie ma też trafić do Wojsk
Lądowych i Żandarmerii Wojskowej. Łącznie w ramach programu
Pegaz, bo takim kryptonimem opatrzył go MON, Polska zakupi
nawet około pół tysiąca takich pojazdów. Stąd też spore zainteresowanie polskim przetargiem i udział w nim takich wozów jak
AMPV i Eagle V.
Adam M. Maciejewski ................................................................. 32
wydarzenia
Jenot-15 – przeciwlotniczy poligon
4. pułku przeciwlotniczego................................................. 18
Morska moc Czerwonego Smoka. Część 1
Rozpędzona od dwóch dekad chińska gospodarka stwarza władzom Państwa Środka duże możliwości finansowania rozwoju sił
zbrojnych. Okres prosperity przeżywa chińska marynarka wojenna,
która seryjnie dostaje nowe okręty. Najbardziej widocznym symbolem rozwoju floty jest przekazanie do służby w 2012 roku lotniskowca „Liaoning”. Jeśli tempo rozbudowy sił morskich nie osłabnie, to za
15–20 lat na oceanach będzie królowała flota „Czerwonego Smoka”.
Paweł Kierach
Jan Radziemski ................................................................................... 54
Na Lądzie
XXIII edycja MSPO już we wrześniu...................................... 22
Analizy
Pociski manewrujące na lądzie – szansa dla Polski?............. 24
Bartłomiej Kucharski
Pokaz AMPV i Eagle V w WITPiS........................................... 32
Adam M. Maciejewski
Na okładce:
Eagle V podczas sesji fotograficznej na
terenie WITPiS
[Fot. IMS-Griffin/GDELS-Mowag]
50
www.armia24.pl
Adres Redakcji i Wydawnictwa
20-258 Lublin, ul. Akacjowa 100, Turka, os. Borek
tel./faks 81 501 21 05
[email protected] • www.kagero.pl
RadA Programowa
24
32
Wiesław Barnat – przewodniczący,
Hubert Marcin Królikowski, Krzysztof Kosiuczenko,
Przemysław Kupidura, Sławomir Augustyn,
Przemysław Simiński, Mirosław A. Michalski,
Norbert Wójtowicz
redaktor naczelnY
Scypion Słowacki – debiut eksportowy Rosomaka.............. 46
Damian Majsak
Bartłomiej Kucharski
redaktor prowadzący
Adam M. Maciejewski
tel. 605-233-805
redakTor działu Historia Militaris
Kamil Stopiński
Redakcja
Bartłomiej Kucharski
str. 46
Po długich latach nadszedł od dawna
oczekiwany sukces – Rosomaki, słynne
„Zielone Diabły Afganistanu”, trafią do
użytkownika zagranicznego. Pierwszym i miejmy nadzieję nie ostatnim
będą Siły Zbrojne Słowacji.
W powietrzu
Bezzałogowy statek powietrzny ITWL Atrax........................ 50
Adam M. Maciejewski
Bartłomiej Kucharski, Jerzy Garstka,
Maciej Ługowski, Tomasz Nowak,
Gian Carlo Vecchi
Korekta
Adam M. Maciejewski, Karolina Kaźmierska
Dyrektor Marketingu
Joanna Majsak
[email protected]
Biuro Reklamy
Na morzu
Kamil Stopiński, Maciej Łacina
[email protected]
[email protected]
tel. 609-326-009
Morska moc Czerwonego Smoka. Część 1............................ 54
Jan Radziemski
sekretarz redakcji
Historia Militaris
Kamil Stopiński
[email protected], tel. 601 602 056
Kawalerzyści z wrocławskiej defilady zwycięstwa................ 68
DTP
Marcin Wachowicz, Łukasz Maj
KAGERO STUDIO – [email protected]
Bartłomiej Błaszkowski
Northrop YF-17 Cobra......................................................... 76
Adam M. Maciejewski str. 50
Leszek A. Wieliczko
Ostatnie konflikty zbrojne – w tym te
z udziałem Wojska Polskiego – pokazały, że bardzo często polem walki
są tereny miejskie. Działania toczone
w takich warunkach mają często charakter manewrowy, gdzie ograniczone
liczebnie oddziały muszą zlokalizować,
zidentyfikować i związać walką siły nieprzyjaciela i to w dość krótkim czasie.
Kolportaż
Sprzedaż i prenumerata redakcyjna, prenumerata RUCH,
KOLPORTER, sprzedaż sieć Empik, salony prasowe:
RUCH i KOLPORTER, INMedio, wybrane księgarnie, podczas
pokazów lotniczych, rekonstrukcji historycznych, targów,
konferencji i wystaw przemysłu obronnego
Wydawca
Oficyna Wydawnicza KAGERO
ul. Akacjowa 100, Turka, 20-258 Lublin 62
www.kagero.pl
Prezes zarządu
Damian Majsak
[email protected]
Sekretariat wydawnictwa
Kamil Stopiński
Tel. 601 602 056
Współpraca
Leszek A. Wieliczko ����������
54
str. 76
Lekki samolot myśliwski Northrop YF17 powstał w odpowiedzi na konkurs
Lightweight Fighter (LWF), ogłoszony
przez amerykańskie Siły Powietrzne na
początku 1972 r. W jego konstrukcji po
raz pierwszy zastosowano nowatorskie
rozwiązania aerodynamiczne, przede
wszystkim skrzydła pasmowe.
ISSN
1898-1496
Wszystkie materiały są objęte prawem autorskim. Przedruki i wykorzystanie
materiałów wyłącznie za zgodą redakcji. Redakcja zastrzega sobie prawo
skracania tekstów i zmiany tytułów nadesłanych tekstów.
Opinie zawarte w artykułach są wyłącznie opiniami sygnowanych autorów.
Redakcja nie odpowiada za treść reklam, materiałów promocyjnych.
Wydawca Ilustrowanego Magazynu Wojskowego ARMIA ostrzega P.T.
Sprzedawców, że sprzedaż aktualnych i archiwalnych numerów czasopisma
po innej cenie niż wydrukowana na okładce jest działaniem na szkodę
Wydawcy i skutkuje odpowiedzialnością karną.
Wojsko polskie
Przekazywanie dowodzenia
Dowództwem Generalnym
30
czerwca gen. broni pil. Lech Majewski i gen. dyw. Mirosław
Różański podpisali protokoły przekazania-objęcia stanowiska Dowódcy Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych. Kameralna
uroczystość odbyła się w Dowództwie Generalnym RSZ, w obecności kierowniczej kadry dowództwa oraz dowódców najważniejszych
związków taktycznych i instytucji podległych DGRSZ. 1 lipca o godz.
8.30 w Dowództwie Generalnym odbyła się oficjalna ceremonia przekazania dowodzenia – w obecności przedstawicieli najważniejszych
władz państwowych.
Generał Majewski podziękował kierowniczej kadrze i bezpośrednio
podległym podwładnym za owocną współpracę, dzięki której zaistniała nowa jakość w dowodzeniu wojskami i ich szkoleniu. Przyznał,
że na strategicznym szczeblu wymagania wobec dowódców i osób
funkcyjnych są niebagatelne, a godziny służbowe trudno oddzielić od
czasu prywatnego. Dlatego podziękował również za wyrozumiałość
dla żołnierskich obowiązków rodzinom podwładnych.
Generał Różański stwierdził, że docenia dotychczasową działalność
DG RSZ i nazwał ją sukcesem, tym większym, że osiągnięty w zmienionej sytuacji geopolitycznej i przy zwiększonych oczekiwaniach
społeczeństwa wobec wojska. Ponadto podziękował generałowi
Majewskiemu za stworzenie „eleganckich warunków przekazywania
dowodzenia”. – Od postanowienia prezydenta o mianowaniu mnie na
stanowisko Dowódcy Generalnego generał Majewski regularnie dzielił się
ze mną doświadczeniami i wiedzą na temat zadań DG RSZ oraz funkcjonowania podległych wojsk. Dziękuję Ci za to, Leszku – podkreślił.
Podczas uroczystości generałowie Majewski i Różański wpisali się
do księgi pamiątkowej DG RSZ. Przedsięwziecie zakończyło wspólne
zdjęcie dowódców ustępującego i nowego wraz z kierowniczą kadrą
DG RSZ oraz przybyłymi dowódcami dywizji, skrzydeł, flotylli oraz
jednostek organizacyjnych.
Przyjaciołom, znajomym i żołnierzom gen. Różańskiego przypominamy, że w kilka dni po otrzymaniu od Prezydenta RP postanowienia o mianowaniu na stanowisko Dowódcy Generalnego gen.
Mirosław Różański zaapelował na swoim profilu w portalu Facebook
o nieprzysyłanie materialnych dowodów uznania. Poprosił natomiast,
aby w zamian chętni wpłacali pieniądze na konto Stowarzyszenia
Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju (rachunek numer: 68 1020 3570 0000 2902 0049 2306, PKO BP SA oddział
w Bartoszycach).
n
tekst: ppłk Artur Goławski
zdjęcia: Mirosław C. Wójtowicz
Wodowanie i chrzest ORP „Ślązak”
2
lipca, o godzinie 11.00 w Stoczni Marynarki Wojennej S.A. w Gdyni
odbyła się uroczystość wodowania i chrztu okrętu patrolowego
ORP „Ślązak”.
Główne zadania okrętu patrolowego typu Ślązak:
– Zwalczanie celów nawodnych, powietrznych, mniejszych jednostek i zagrożeń asymetrycznych;
– Patrolowanie i ochrona torów podejściowych oraz morskich linii
komunikacyjnych;
6
– Eskortowanie i ochrona jednostek komercyjnych;
– Kontrola morskich szlaków żeglugowych jako element sił wielonarodowych;
– Zwalczanie piractwa i terroryzmu morskiego;
– Współpraca z siłami specjalnymi w zakresie zabezpieczenia ich
działań;
– Doraźne bazowanie śmigłowca na pokładzie;
– Udział w akcjach humanitarnych i ekologicznych.
www.armia24.pl
Charakterystyka ogólna:
Długość całkowita – 95,2 m;
Szerokość – 13,5 m;
Wysokość do pokładu otwartego – 9,35 m;
Zanurzenie – 3,6 m;
Wyporność standardowa – ok. 1800 ton;
Autonomiczność – 30 dni;
2 Silniki Główne o mocy 2×3240 kW;
Turbina mocy szczytowej 25 000 kW;
Elektrownia okrętowa – 4 zespoły prądotwórcze o mocy 4×600 kW;
Prędkość maks. 30 węzłów +;
Prędkość marszowa 18 węzłów – zasięg 2000 Mm;
Prędkość ekonomiczna 14 węzłów – zasięg 4500 Mm;
Wyposażenie dodatkowe: dziobowy pędnik azymutalny i aktywne stabilizatory kołysań.
Planowane uzbrojenie:
– System dowodzenia wraz z konsolami – dostawca firma Thales;
– Armata morska OTO Melara – 76 mm;
– 2 armaty Marlin-WS – 30 mm;
– 4 wyrzutnie pocisków rakietowych Grom;
– 4 wielkokalibrowe karabiny maszynowe 12,7 mm;
– Stacja radiolokacyjna;
– Sonar nawigacyjno-ostrzegający;
– Głowica optoelektroniczna;
– System kierowania ogniem;
– Środki łączności i nawigacji. n
Tekst: Zespół Prasowy 3 Flotylli Okrętów
Zdjęcia: chor. mar. Piotr Leoniak, Marian Kluczyński
Mi-14PŁ/R na certyfikacji Czernickiego
Z
ałoga śmigłowca ratowniczego Mi-14PŁ/R z Darłowskiej Grupy
Lotniczej uczestniczyła w ćwiczeniu certyfikacyjnym ORP
„Kontradmirał X. Czernicki”. Ćwiczenie odbyło się 8 lipca na Zatoce
Pomorskiej.
8 lipca na Zatoce Pomorskiej rozpoczęła się faza morska certyfikacji okrętu dowodzenia siłami obrony przeciwminowej ORP
„Kontradmirał X. Czernicki”. W ramach przygotowania do przyszłorocznego dyżuru w Siłach Odpowiedzi NATO komisja Dowództwa
Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych sprawdzała między innymi
procedury działania podczas współpracy ze śmigłowcem w trakcie ewakuacji rannego marynarza z pokładu okrętu. Zadanie ewakuacji poszkodowanego wykonała załoga śmigłowca Mi-14PŁ/R
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 7
Wojsko polskie
z Darłowskiej Grupy Lotniczej wchodzącej w skład 44. Bazy Lotnictwa
Morskiego.
Mi-14PŁ/R to śmigłowiec przeznaczony do wykonywania zadań
poszukiwawczo-ratowniczych nad wodą i lądem, w zróżnicowanych
warunkach atmosferycznych w dzień i w nocy. Podnoszenie rozbitków
na jego pokład może się odbywać za pomocą pętli, trójkąta ratowniczego, kosza lub noszy. Śmigłowce te mogą również lądować na
morzu i przyjąć rozbitków na pokład bezpośrednio z powierzchni
wody. Mi-14PŁ/R jest przystosowany do podjęcia i transportu 19
osób. W skład jego załogi wchodzi: dowódca, drugi pilot, technik pokładowy, ratownik oraz opcjonalnie lekarz.
Mi-14 w wersji PŁ/R powstał w związku z zakończeniem eksploatacji
(w latach 2008–2010) trzech śmigłowców ratowniczych Mi-14PS. Dwie
tego typu maszyny wprowadzono do służby po przebudowie i modernizacji Mi-14 przeznaczonych do zwalczania okrętów podwodnych.
Obydwa śmigłowce znajdują się na wyposażeniu Darłowskiej Grupy
Lotniczej. Ich załogi pełnią całodobowe dyżury w krajowym systemie
ratownictwa morskiego i lotniczego. W tym roku uczestniczyły już
w pięciu akcjach ratowniczych na morzu. n
Tekst i zdjęcia: kmdr ppor. Czesław Cichy
Certyfikacja Czernickiego
O
d początku swojej służby pod biało-czerwoną banderą ORP
„Kontradmirał X. Czernicki” działał w misjach poza granicami
kraju.
Przez ostatnie lata, po modernizacji i przekształceniu w okręt dowodzenia siłami obrony przeciwminowej, aktywnie uczestniczy w działaniach stałego natowskiego zespołu sił obrony przeciwminowej – grupa
8
www.armia24.pl
1. Z początkiem 2016 roku znowu rozpoczyna swoją służbę na rzecz
Paktu Północnoatlantyckiego.
Tym razem pełnił będzie dyżur w ramach NATO Response Force,
czyli tzw. Sił Odpowiedzi NATO. Pełnienie takiego dyżuru wymaga
odpowiednich przygotowań zarówno pod względem technicznym
– okrętu, jak i merytorycznym – załogi. Gotowość okrętu do udziału
w SON zweryfikowana została podczas certyfikacji narodowej, która
odbyła się na początku lipca tego roku. Certyfikacja okrętu przeprowadzona została przez komisję z Dowództwa Operacyjnego przy
współudziale specjalistów z Centrum Operacji Morskich – Dowództwa
Komponentu Morskiego. Składała się z dwóch faz: portowej i morskiej.
Podczas fazy portowej sprawdzana była dokumentacja, wyposażenie
okrętu oraz wiedza załogi dotycząca znajomości okrętu oraz wiedzy
specjalistycznej, zależnej od pełnionej w załodze funkcji. Faza morska
sprawdzała gotowość okrętu i załogi do działania podczas rzeczywistego wykonywania zadań na morzu.
Przez okres roku, gdy okręt pełnić będzie dyżur w Siłach Odpowiedzi
NATO, utrzymywany będzie w wysokiej gotowości do działania. W razie konieczności włączenia się do akcji będzie musiał uzupełnić zapasy
oraz wyjść na morze w ciągu pięciu dni od otrzymania odpowiednich
rozkazów. n
Tekst: kmdr ppor. Jacek Kwiatkowski
Zdjęcia: kmdr ppor. Czesław Cichy
Sojusznicza współpraca
na śmigłowcach
– 6. Brygada Powietrznodesantowa
N
a poligonie w Nowej Dębie pododdziały polskich i amerykańskich
wojsk powietrznodesantowych i rozpoznawczych doskonaliły
umiejętności prowadzenia walki z użyciem śmigłowców.
Od początku lipca na poligonie w Nowej Dębie szkolili się polscy
żołnierze z 6. Brygady Powietrznodesantowej oraz amerykańscy
z 2. Regimentu Kawalerii Strykerów i 173. Powietrznodesantowej
Brygadowej Grupy Bojowej Piechoty. Zasadniczym celem ćwiczenia
było doskonalenie sojuszniczej współpracy w zakresie prowadzenia działań przez wojska powietrznodesantowe na współczesnym
polu walki. Szkolenie stanowi także doskonałą okazję do poznania
procedur taktycznych obowiązujących w obu armiach oraz wymiany
doświadczeń między żołnierzami.
Po dwóch tygodniach szkolenia skoncentrowanego na wykonywaniu strzelań amunicją bojową oraz prowadzeniu prostych zadań
taktycznych, przyszedł czas bardziej złożone działania. Na poligonie w Nowej Dębie wylądowały dwa amerykańskie śmigłowce typu
UH-60L Black Hawk z 4. batalionu 3. pułku lotnictwa Armii Stanów
Zjednoczonych.
Szkolenie z użyciem śmigłowców zostało podzielone na trzy części.
Pierwszego dnia polscy i amerykańscy żołnierze ćwiczyli na ziemi procedury załadowania na śmigłowiec oraz opuszczania jego pokładu.
Ten etap był szczególnie ważny dla Polaków, którzy musieli zapoznać
się z tym typem statku powietrznego. Dwa kolejne dni wypełniło praktyczne wykonywanie zadań taktycznych z wykorzystaniem przerzutu
powietrznego na małych dystansach oraz skoki spadochronowe.
Drugiego dnia pobytu śmigłowców w Nowej Dębie ćwiczono praktycznie już typowe działania desantowo-szturmowe. W ich czasie
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 9
Wojsko polskie
żołnierze polscy i amerykańscy przerzucani byli na pokładach Black
Hawków, aby następnie razem wykonać szturm na obiekt. Tutaj zadania podzielone zostały zgodnie ze specyfiką pododdziałów szkolących
się na poligonie. Najpierw śmigłowce zabrały Amerykanów z zadaniem
rozpoznania obiektu ataku. Po nich do śmigłowców załadowali się
polscy „szturmani”. Zanim jednak uderzyli na przeciwnika, otrzymali
od zwiadowców z 2. Regimentu dane o aktualnym jego położeniu
w rejonie obiektu, który mieli zaatakować. Dzięki tej skutecznej współpracy cel zadania został osiągnięty.
Trzeci dzień wypełniły skoki spadochronowe, które miały charakter
typowo szkoleniowy. Za każdym razem do śmigłowca wchodziło po
ośmiu żołnierzy wyposażonych w amerykańskie spadochrony typu
T-11, aby za chwilę opuścić jego pokład na wysokości około 300 metrów nad ziemią. Śmigłowiec, w odróżnieniu od samolotu, nie jest
zasadniczym środkiem transportu dla wojsk powietrznodesantowych,
jednak dzięki temu szkoleniu polscy spadochroniarze mieli okazję poznać amerykańskie procedury obowiązujące podczas desantowania,
jak i sam sprzęt przez nich wykorzystywany. Pomaga to zrozumieć
możliwości i ograniczenia pododdziałów powietrznodesantowych
wyposażonych w konkretny typ spadochronów. To ważne szczególnie
dla żołnierzy tak często ze sobą współdziałających jak polscy i amerykańscy spadochroniarze.
Polsko-amerykańskie szkolenie na poligonie w Nowej Dębie trwało
do końca lipca. n
Tekst: kpt. Marcin Gil
Zdjęcia: starszy szeregowy Mariusz Bieniek, Marcin Głodzik, kpt. Spencer Garrison, sierżant
Brandon Anderson, specjalista Marcus Floyd
Święto 7. Brygady Obrony Wybrzeża
24
lipca 7. Pomorska Brygada Obrony Wybrzeża obchodziła uroczyście swoje doroczne święto w Słupsku.
Obchody święta 7. Brygady Obrony Wybrzeża rozpoczęły się
o godz. 9.00 Mszą Świętą w intencji żołnierzy i pracowników wojska
oraz emerytów w Kościele Garnizonowym. Uroczystości na placu apelowym rozpoczęły się o godzinie 11.00 złożeniem meldunku Dowódcy
12. Szczecińskiej Dywizji Zmechanizowanej gen. dyw. Markowi
Mecherzyńskiemu przez Dowódcę 7. Brygady Obrony Wybrzeża
pułkownika Roberta Orłowskiego. Oprawę muzyczną uroczystości
zapewniła Orkiestra Sił Powietrznych z Koszalina.
Od marca 2004 roku 7. Brygada Obrony Wybrzeża jest oddziałem
wchodzącym w skład 12. Szczecińskiej Dywizji Zmechanizowanej.
Obecnie 7. Brygada jest jedyną brygadą obrony wybrzeża. Od 1963
roku „Niebieski Beret” jest na stałe wpisany w krajobraz Słupska.
Z okazji święta brygady okolicznościowe przemówienia wygłosili Dowódca 7. BOW płk dypl. Robert Orłowski oraz były dowódca
„Niebieskich Beretów”, aktualnie Dowódca 12SDZ gen. dyw. Marek
10
www.armia24.pl
Mecherzyński. Słów uznania nie szczędziła także przybyła na uroczystość wnuczka patrona naszej brygady gen. bryg. Stanisława GrzmotaSkotnickiego – Elżbieta Skotnicka-Tracka.
Podczas apelu za nienaganną służbę oraz znaczące osiągnięcia
żołnierze 7BOW wyróżnieni zostali Tytułem Honorowym „Zasłużony
Żołnierz RP” z Odznaką Tytułu Honorowego – III Stopnia. Medale
i odznaki wręczał Dowódca 12SDZ gen. dyw. Marek Mecherzyński.
Związek Żołnierzy Wojska Polskiego Uchwałą Kapituły Odznaki
„Za Zasługi dla ZŻWP” odznaczył Złotą Odznaką 7. Brygadę Obrony
Wybrzeża. Dekoracji sztandaru dokonał Członek Zarządu Głównego
– Prezes Związku Żołnierzy Wojska Polskiego w Słupsku ppłk Romuald
Detmer. Podczas uroczystości drużyna rozpoznawcza zaprezentowała pokaz dynamiczny, po którym odbyła się uroczysta defilada
pododdziałów 7. Brygady Obrony Wybrzeża.
Po oficjalnej części uroczystości odbył się „Dzień Otwartych Koszar”.
Wśród atrakcji znalazły się między innymi: prezentacja sprzętu wojskowego i uzbrojenia stanowiącego wyposażenie brygady oraz degustacja wojskowej grochówki.
***
7. Brygada w nowych strukturach organizacyjnych funkcjonuje od
maja 2001 roku, kiedy to na mocy Rozkazu Dowódcy Wojsk Lądowych
została przemianowana z 7 Pomorskiej Brygady Zmechanizowanej na
7. Brygadę Obrony Wybrzeża. Obecnie jednostka kultywuje bogate
tradycje oręża polskiego. Tradycje, do których sięga, mają swój początek w roku 1794, kiedy to na czele 7. Brygady Kawalerii Narodowej
generał Jan Henryk Dąbrowski słynnym rajdem do Wielkopolski i na
Pomorze niósł płomień Powstania Kościuszkowskiego. Kolejne jednostki, których tradycje kontynuuje, wywodzą się z okresu 20-lecia
międzywojennego, II wojny światowej i okresu powojennego.
Dla upamiętnienia i zachowania w pamięci wszystkich bohaterskich
czynów żołnierzy Pomorskiej Brygady Kawalerii oraz upamiętnienia
bojowych zasług żołnierzy jednostek oznaczonych cyfrą „7” – Minister
Obrony Narodowej decyzją Nr 77 MON z dnia 4 sierpnia 1994 roku
polecił jednostce wojskowej przyjąć imię patrona generała brygady
Stanisława Grzmota-Skotnickiego, bohatera wojny obronnej 1939
roku.
W historii żołnierze jednostek oznaczonych cyfrą „7” walczyli we
wszystkich wojnach, jakie rozgrywały się na polskiej ziemi. Ich udziałem było zaznanie zarówno smaku zwycięstwa, jak i goryczy porażek.
Walka ta była istotnym wkładem w odrodzenie się Państwa Polskiego
po latach zaborów.
Dzień Święta 7. Brygady – 26 lipca – upamiętnia historyczne wydarzenie z wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku. W tym dniu żołnierze
16. Pułku Ułanów Wielkopolskich, którego tradycje 7BOW kultywuje,
zdobyli wieś Szczurowice – silnie umocnioną pozycję Armii Konnej
Budionnego. Pomimo dużych strat, ułani 16. Pułku przez trzy dni
utrzymywali zdobyte pozycje, zapewniając tym samym bezpieczny
odwrót innych polskich oddziałów. n
Tekst: kpt. Karolina Krzewina-Hyc
Zdjęcia: st. chor. szt. Marcin Lasoń
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 11
Wojsko polskie
Szkolenie lotnicze
– 7. dywizjon lotniczy – 25BKPow
P
omimo trwających wakacji, dla wielu żołnierzy i pracowników wojska nie jest to czas wolny od pracy. Na bieżąco prowadzone są loty
szkoleniowe, których celem jest nauka i doskonalenie umiejętności
pilotażowych.
Loty poprzedzone są briefingiem, w którym uczestniczą wszystkie
załogi. W czasie odprawy przedlotowej zapoznają się oni z aktualnymi
warunkami atmosferycznymi oraz z sytuacją nawigacyjną i ograniczeniami w rejonie lotów. Po zakończeniu briefingu dokonywane są przez
załogę ostateczne obliczenia inżynieryjno-nawigacyjne.
Loty odbywają się zgodnie z zaplanowaną i wcześniej zatwierdzoną
przez organizatora lotów planową tabelą lotów, która powstaje na
podstawie indywidualnych planów szkolenia i trening w powietrzu
na dany rok danego pilota.
Loty rozpoczynają się od wykonania przeglądów przedstartowych
oraz prób śmigłowców. Po wykonaniu wszystkich niezbędnych czynności załogi przystępują do realizacji postawionych zadań lotniczych.
W zależności od umiejętności i doświadczenia pilota mogą to być
loty po kręgu, loty w strefie, loty po trasie, loty w szykach, podejścia
nieprecyzyjne z wykorzystaniem radiolatarni NDB.
Każdy z pilotów w roku musi wylatać określoną liczbę godzin na
symulatorze śmigłowca W-3 Sokół Klaudia. Na symulatorze personel
12
latający doskonali swoje umiejętności głównie w zakresie sytuacji
awaryjnych czy też lotów według przyrządów IFR oraz w wykonywaniu
zadań ogniowych.
Sprawne śmigłowce wymagają ciągłego nadzoru oraz obsług, które
na bieżąco są zapewniane przez personel służby inżynieryjno-lotniczej, która dba o to, aby statki powietrzne były zdatne do lotu.
W czasie lotów nad kierowaniem ruchem powietrznym czuwa służba kontroli ruchu lotniczego, która jest zapewniana przez całą dobę.
Kontroler na bieżąco prowadzi korespondencję radiową ze znajdującymi się w jego MATZ (Military Air Traffic Zone) statkami powietrznymi,
wydając im stosowne do sytuacji polecenia utrzymania separacji, aby
nie doszło do zbliżeń statków powietrznych.
Niemniej, ważne są również inne służby takie jak straż pożarna,
która jest w ciągłej gotowości na wezwanie w przypadku zaistnienia
jakiegokolwiek niebezpieczeństwa w czasie lotów. Trzeba również
podkreślić pracę, jaką wykonują żołnierze odpowiedzialni za tankowanie czy też rozruch statków powietrznych.
Po zakończeniu lotów każda załoga indywidualnie odbywa odprawę
polotową, której celem jest podsumowanie wykonywanych zadań.
n
Tekst i zdjęcia: kpt. Tomasz Pierzak
www.armia24.pl
www.wb.com.pl
Zapraszamy do odwiedzenia
naszego stoiska nr F-01, ZG-12
podczas MSPO 2015 w Kielcach,
01-04.09.2015
Wojsko polskie
Wizyta Szefa Szkolenia Wojsk
Lądowych Niemiec w Czarnej Dywizji
G
enerał Walter Spindler, który pełni obowiązki szef szkolenia Wojsk
Lądowych Niemiec, wizytował jednostki 11. Lubuskiej Dywizji
Kawalerii Pancernej.
W pierwszym dniu wizyty, 27 lipca, generał Spindler, któremu towarzyszył generał brygady Andrzej Reudowicz, Szef Zarządu Wojsk
Aeromobilnych i Zmotoryzowanych Dowództwa Generalnego
Rodzajów Sił Zbrojnych, zapoznał się z bazą szkoleniową 17.
Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej, która stacjonuje w dwóch
garnizonach: Międzyrzecz oraz Wędrzyn.
Podczas wizyty przybyły gość miał okazję obejrzeć obiekty szkoleniowe znajdujące się na terenie obydwóch garnizonów, jak również
obserwował realne szkolenie pododdziałów brygady.
W kolejnym dniu wizyty, tj. 28 lipca, generał Spindler odwiedził
jednostki znajdujące się w Garnizonie Żagań-Świętoszów. W pierwszej
kolejności przedstawiono możliwości szkoleniowe Ośrodka Szkolenia
„Leopard”, znajdującego się w 10. Brygadzie Kawalerii Pancernej
w Świętoszowie. Na terenie ośrodka przybyły gość miał okazję zapoznać się z szeroką gamą możliwości szkolenia specjalistów, jak
i załóg czołgów Leopard 2A4 oraz 2A5 w oparciu o posiadaną bazę
symulatorów, jak również z realnym szkoleniem na pobliskich pasach
taktycznych.
Sala Tradycji Czarnej Dywizji w Żaganiu była kolejnym punktem,
gdzie generał Spindler miał okazję poznać bliżej historię i tradycje
11LDKPanc.
Ostatnim punktem wizyty była 34. Brygada Kawalerii Pancernej
w Żaganiu, która w zeszłym roku została wyposażona w nowo pozyskane czołgi Leopard 2A5. Pełniący obowiązki dowódcy brygady
podpułkownik Zbigniew Śliżewski przedstawił infrastrukturę, bazę
szkoleniową, jaką dysponuje jednostka oraz możliwości szkoleniowe,
jakimi dysponuje brygada. n
Tekst: chor. Rafał Mniedło
Zdjęcia: kpt. Patryk Pater; chor. Rafał Mniedło
14
www.armia24.pl
Ćwiczenie Moving Guard III
w Czechach zakończone
P
luton żołnierzy z 22. batalionu piechoty górskiej z Kłodzka uczestniczył w Czechach w ćwiczeniu Moving Guard III. Żołnierze szkolili
się tydzień na poligonie Libava i strzelnicy przy koszarach 72. batalionu zmechanizowanego w Praslavicach.
Od 26 do 31 lipca 2015 roku żołnierze 3. plutonu z 1. kompani
zmechanizowanej 22. karpackiego batalionu piechoty górskiej realizowali ćwiczenie wymienne pododdziałów 21. Brygady Strzelców
Podhalańskich z pododdziałami 7. Brygady Zmechanizowanej Republiki
Czeskiej. Ćwiczenie realizowane było na poligonie Libava w Republice
Czeskiej. Stronę Czeską reprezentował pluton z 1. kompanii zmechanizowanej z 72. batalionu zmechanizowanego z Praslavic. Dowódcą
ćwiczącego plutonu ze strony polskiej był ppor. Marek Lepka.
Głównym celem ćwiczenia było nawiązanie współpracy ze stroną
czeską, a także wymiana doświadczeń z realizacji szkolenia na szczeblu plutonu. Dodatkowym elementem była możliwość zapoznania
z bazą poligonową użytkowaną przez pododdziały czeskie.
W ramach pierwszych dwóch dni zrealizowano szkolenie ogniowe,
w czasie którego instruktorzy strzelectwa z 72 bz zaprezentowali
sposoby realizacji ćwiczeń z amunicją ostrą, a także system szkolenia
z pracy na broni. Dodatkowo zrealizowano szkolenie medyczne, na
którym doświadczeniami wymienili się sanitariusze obu pododdziałów. Przeprowadzono także zawody na najlepszego strzelca kbs, które
wygrał kpr. Sylwester Sobolewski z 22 bpg.
Był też czas na wspólne szkolenie wspinaczkowe. Zajęcia realizowane były na symulatorze Jakub i umożliwiły wymianę doświadczeń
pomiędzy instruktorami obu państw. Stronę czeską zainteresowały
szczególnie sposoby wykorzystywania elementów wspinaczkowych
w działaniach taktycznych. Jako dodatkowy punkt zorganizowano
pokaz sprzętu, jakim dysponuje 72 bz, czyli wozów BWP-2.
W kolejnym dniu przeprowadzono zajęcia na taktycznym torze
przeszkód Smilov. Szkolenie realizowane było przez trzy drużyny
łączone, każda składająca się z siedmiu żołnierzy polskich oraz czterech żołnierzy czeskich. Każdą z drużyn dowodził polski dowódca
drużyny. Na zakończenie zorganizowano zawody w pokonaniu toru
na czas. Zwycięską okazała się drużyna dowodzona przez mł. chor.
Sebastiana Proszaka. Kolejnym elementem zrealizowanym w tym dniu
było szkolenie C-IED, prowadzone przez instruktorów funkcjonujących na szczeblu batalionu. Było ono szczególnie ciekawe w związku
z faktem, że wszyscy instruktorzy, a także żołnierze uczestniczący
w szkoleniu trzy miesiące wcześniej powrócili z misji w Afganistanie.
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 15
Wojsko polskie
Świeże procedury oraz taktyka przeciwnika były zasadniczym tematem tych zajęć.
W ramach wszystkich zrealizowanych elementów podstawą była
organizacja współdziałania pomiędzy żołnierzami obu państw oraz
wymiana doświadczeń. Całe szkolenie przebiegło w miłej atmosferze
bez niezdrowej rywalizacji.
W ostatnim dniu przeprowadzono omówienie ćwiczenia z całym
stanem osobowym, w ramach którego wskazano i wyróżniono najlepszych żołnierzy w konkurencjach indywidualnych oraz najlepsze
drużyny w konkurencjach zespołowych.
n
Tekst i zdjęcia: kpt. Krzysztof Hanek
Czasem niewidoczni, zawsze obecni –
przeciwlotnicy „Bursztynowej Dywizji”
M
iesiąc sierpień oraz 1 września to dni szczególnie ważnie dla
Wojsk Obrony Przeciwlotniczej. W tym właśnie okresie odżywa
pamięć o historycznych dokonaniach i tradycji Wojsk OPL.
Historię polskich Wojsk Obrony Przeciwlotniczej datuje się na rok
1918, kiedy to w 1. Korpusie Polskim gen Józefa Dowbora-Muśnickiego,
wchodzącej w skład Błękitnej Armii gen Józefa Hallera, zostały utworzone pierwsze dwie baterie przeciwaeroplanowe. Zostały one użyte
do obrony przeciwlotniczej twierdzy Bobrujsk.
W dowód uznania i wdzięczności za trud, oddanie i zaangażowanie
przeciwlotników w służbie dla Ojczyzny, Minister Obrony Narodowej
zarządzeniem nr 52 z dnia 20 listopada 1995 r. ustanowił miesiąc
sierpień Miesiącem Wojsk Obrony Przeciwlotniczej, a dzień 1 września
Świętem Wojsk OPL.
Przez 97 lat swojego istnienia, Wojska Obrony Przeciwlotniczej
strzegły polskiego nieba. Dziś po wielu zmianach strukturalno-organizacyjnych oraz technicznych, spełniają wymagania stawiane na
współczesnym polu walki, cechując się wysoką wartością bojową.
Pododdziały przeciwlotnicze 16 PDZ są zawsze tam, gdzie szkolą się
pododdziały bojowe. To one prowadzą osłonę najważniejszych elementów ugrupowania bojowego w pasie odpowiedzialności dywizji.
Zapewniają osłanianym wojskom i obiektom warunki do wykonania
zadań, poprzez aktywne niszczenie przeciwnika powietrznego oraz
ostrzegają i alarmują o zagrożeniu z powietrza.
Szacunek i uznanie przeciwlotnicy „Bursztynowej Dywizji” zdobyli zarówno w środowisku wojskowym, jak i cywilnym poprzez ciężką pracę,
poświęcenie oraz wysokie kwalifikacje do wykonywanych zadań. n
Tekst: por. Sylwia Klimkiewicz
Zdjęcia: Archiwum 16 PDZ
16
www.armia24.pl
thalesgroup.com/naval
Rozwiązania dla sektora morskiego
Razem bezpieczniej
POSZUKIWANIE I RATOWNICTWO
Zapewnienie bezpieczeństwa dzięki szybkiej
reakcji morskich samolotów patrolowych z
całkowicie zintegrowany systemem
MISJE HUMANITARNE
Skoordynowana pomoc w sytuacji
katastrof i klęsk żywiołowych, operacje
ewakuacji oraz poszukiwanie i ratownictwo
PROJEKCJA SIŁY Z MORZA
Wsparcie operacji desantowych i
specjalnych, obrona przeciwrakietowa
i uderzenia na cele lądowe
KONTROLA MORZA
Zapewnienie spójności terytorialnej oraz
najwyższego poziomu świadomości
sytuacyjnej na morzu
ZADANIA POLICYJNE
Zwalczanie przemytu narkotyków,
operacje antyterrorystyczne, nielegalna
imigracja, zanieczyszczenie środowiska
Każdego dnia podejmowane są miliony decyzji w obszarze morskiego
bezpieczeństwa. Thales znajduje się w ich centrum. Naszym radarom, sonarom,
systemom kontroli ognia, rozwiązaniom C4ISR oraz rozwiązaniom w zakresie
integracji systemów i programów modernizacji okrętów wojennych zaufało ponad
50 marynarek wojennych świata, gdyż każde z nich zawiera przodujące w
świecie inteligentne technologie. Zapewniamy osobom podejmującym kluczowe
decyzje niezbędne informacje i narzędzia kontroli w celu bardziej efektywnego
reagowania w środowiskach o znaczeniu krytycznym. Wszędzie, wspólnie z
naszymi klientami zmieniamy świat na lepsze.
WYDARZENIA
Sierpień Miesiącem Wojsk OPL
Jenot-15
– przeciwlotniczy poligon
4. pułku przeciwlotniczego
Paweł Kierach
M
eldunek ppłk. Wiesława Kaweckiego złożony płk Markowi Śmietanie
rozpoczął oficjalnie zgrupowanie
poligonowe, na którym ponad 400 przeciwlotników z 4. zielonogórskiego pułku
przeciwlotniczego rozpoczęło szkolenie
na Centralnym Poligonie Sił Powietrznych
w Ustce. Razem z przeciwlotnikami ćwiczyli żołnierze z 17. Wielkopolskiej Brygady
Zmechanizowanej z Międzyrzecza, 2. Warszawskiej Brygady Pancernej oraz specjali-
18
25 czerwca 2015 roku na płycie lotniska w Wicku Morskim rozpoczęło się dla przeciwlotników z Leszna i Czerwieńska szkolenie poligonowe.
ści z 100. batalionu z Wałcza i 11. batalionu
dowodzenia z Żagania.
Bardzo serdecznie witam żołnierzy stojących w szyku. Cieszy mnie widok tak wielkiej
liczby ludzi w mundurach, którzy przyjechali
z Jednostek Wojskowych z całej Polski, aby
doskonalić tutaj swoje umiejętności i podnosić poziom wyszkolenia wojskowego. Życzę
Wam wszystkim samych bardzo dobrych
ocen – powiedział dowódca zgrupowania
poligonowego płk Marek Śmietana.
Głównym celem szkolenia przeciwlotników było zgrywanie wybranych dywizjonów
w wykonywaniu zadań taktyczno-ogniowych oraz kierowanie ogniem w warunkach
realnie działającego lotnictwa. Pododdziały
www.armia24.pl
2. i 3. dplot wzięły udział w ćwiczeniach
taktycznych z wojskami pk. Baltops 2015,
Ramstein Guard-15, Eagle Talon-15 oraz
Jenot-15. Zwieńczeniem szkolenia były
rakietowe strzelania bojowe pod koniec
czerwca z zestawów PRWB Osa, Newa oraz
ZUR-23-2.
W dalszej części osoby funkcyjne
Komendy Poligonu przedstawiły warunki
bezpieczeństwa funkcjonowania i ćwiczeń
na poligonie w Ustce. Całość zakończyła uroczysta defilada i złożenie kwiatów
przy obelisku upamiętniającym żołnierzy
przeciwlotników, którzy w 1988 r. zginęli
w katastrofie kolejowej w Pile. Kwiaty i znicze złożyło dowództwo zgrupowania poligonowego oraz przedstawiciele 4. pułku
przeciwlotniczego.
Rankiem 19 maja 1988 roku ze stacji PKP
w Pile wyruszył po niespełna dwugodzinnym postoju 40-wagonowy skład wojskowy,
wiozący żołnierzy przeciwlotników z JW
1259 w Bolesławcu na poligon w Wicku
Morskim koło Ustki. Do tragedii doszło
kilkaset metrów dalej – dziewiętnasty wagon ze środka składu wyskoczył z szyn, najechał kołami na iglicę sąsiedniego rozjazdu
i przestawił kierunek jazdy reszty wagonów
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 19
WYDARZENIA
na inny tor. Od tej chwili lokomotywa ciągnęła osiemnaście wagonów po torze 109,
a pozostałe – cięższe, towarowe, m.in. z żołnierzami – po torze nr 110. Wykolejony wagon dziewiętnasty toczył się po podkładach
szyn, uderzył w latarnię, zniszczył semafor,
rozwalił koziołki przy rozjeździe. W tym samym czasie na torze 110 stał zestaw wagonów z cegłą i betonowymi kręgami. Wagon
dziewiętnasty uderzył w niego prawym bokiem i wzniósł się niemal pionowo w górę.
Na niego najechały następne. W katastrofie
zginęli: st. chor. Walery Grygorowicz (rocznik 1956), chor. Krzysztof Siuda (rocznik
1963), st. sierż. Andrzej Maniak (rocznik
1955), st. szer. Mirosław Brodzikowski
(rocznik 1966), st. szer. Andrzej Jordan
(rocznik 1968), st. szer. Marek Pacek (rocz-
20
www.armia24.pl
Paweł Kierach Jenot-15 – przeciwlotniczy poligon 4. pułku przeciwlotniczego
nik 1966), szer. Tadeusz Jakobczyk (rocznik
1966), szer. Jerzy Rosik (rocznik 1967), szer.
Robert Skrzypczak (rocznik 1967), szer.
Artur Szyszka (rocznik 1964).
Ćwiczenie taktyczno-specjalne Jenot-15
miało na celu praktyczne sprawdzenie wyszkolenia dowódców, sztabów i żołnierzy 2.
i 3. dywizjonu przeciwlotniczego 4. pułku
przeciwlotniczego, w ramach którego ćwiczące pododdziały wykonywały zadania
bojowe, na tle umownej sytuacji taktycznej.
Dywizjony realizowały treningi kierowania ogniem w dzień i w nocy z realnie
działającym lotnictwem i imitatorami celu
powietrznego, atakującymi z różnych kierunków na różnym pułapie wysokości.
Pododdziały 2. i 3. dplot w ostatnich dniach
wzięły udział w ćwiczeniach taktycznych
z wojskami pk. Baltops 2015, Ramstein
Guard-15 i Eagle Talon-15.
Uwieńczeniem szkolenia w salach wykładowych, przykoszarowych placach ćwiczeń
i wielotygodniowych zgrupowań poligonowych w Żaganiu, Nadarzycach, Świdwinie
i Ustce były rakietowe strzelania bojowe
z Przeciwlotniczego Rakietowego Wozu
Bojowego PRWB Osa i artyleryjskiego zestawu rakietowego ZUR 23-2 wykonywane
23 i 24 czerwca.
Czas szkolenia na poligonie w Ustce
był doskonałą okazją do zaprezentowania
sprzętu bojowego i wyszkolenia żołnierzy podchorążym z Wojskowej Akademii
Technicznej z Warszawy, którzy może
w przyszłości zasilą szeregi 4. pułku.
2. dywizjon przeciwlotniczy pod dowództwem ppłk Pawła Pankania i 3. dywizjon
przeciwlotniczy ppłk Czesława Iskry wykonały rakietowe strzelania bojowe w dzień
i w nocy do imitatorów celu powietrznego
typu Szogun atakujących z różnych kierunków na różnym pułapie wysokości.
Dzięki takim strzelaniom obsługi PRWB
mogły sprawdzić swoje zgranie i nabyte
umiejętności w zakresie wykrywania, rozpoznawania i zwalczania celów powietrznych we wszystkich warunkach w czasie
pokoju.
n
Tekst: kpt. Paweł Kierach
Zdjęcia: Michał Wajnchold
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 21
WYDARZENIA
Targi Kielce – centrum świata zbrojeń
XXIII edycja MSPO
już we wrześniu
Międzynarodowy Salon Przemysłu Obronnego, który odbędzie się od 1 do 4 września w Targach
Kielce, to największa i najważniejsza impreza tego sektora w centralnej części Europy. Jak co roku
w MSPO udział wezmą największe koncerny zbrojeniowe z całego świata. Podczas ostatniej edycji
wystawy swą ofertę zaprezentowało ponad 500 wystawców z 27 krajów. MSPO 2014 odwiedziło
ponad 15 000 zwiedzających.
Uznany prestiż
Na zdobycie pozycji najważniejszego wydarzenia w branży zbrojeniowej w Europie
i trzeciego co do wielkości po Paryżu i Londynie na Starym Kontynencie Międzynarodowy Salon Przemysłu Obronnego pracował
przez ponad 20 lat. Wystawie o tak istotnym znaczeniu każdego roku przyglądają
22
się przedstawiciele najwyższych władz państwowych oraz wojskowych z całego świata.
MSPO to jedyna impreza tego sektora
w Polsce, która co roku przyciąga do Kielc
kilkanaście tysięcy gości, wśród których
znajdują się głowy państw, oficjalne delegacje parlamentarne i rządowe, przedstawiciele ambasad, ministerstw obrony, wyż-
szych sztabów armii oraz resortów obrony
zarówno z Polski, jak i zagranicy. Wśród dotychczasowych gości, oprócz przedstawicieli
wszystkich państw Europy, znaleźli się reprezentanci m.in. Brunei, Arabii Saudyjskiej
czy Meksyku.
Kieleckie targi obronne to wydarzenie
o wyjątkowym znaczeniu dla firm polskiego
www.armia24.pl
sektora zbrojeniowego. Udział w nich biorą najważniejsi producenci i dystrybutorzy
sprzętu z kraju i zagranicy. Od lat Targów
Kielce nie omijają największe i najpopularniejsze na rynku zbrojeniowym firmy jak:
BAE Systems, Boeing, MBDA, Raytheon,
Thales czy Saab. Tegoroczna wystawa
po raz kolejny objęta jest Honorowym
Patronatem Prezydenta Rzeczypospolitej
Polskiej.
Wszystko, co najlepsze
Zgodnie z tradycją podczas tegorocznego
MSPO prezentowane będą sprzęt i wyposażenie obejmujące wszystkie segmenty produkcji wojskowej. Na stoiskach pokazywany
będzie zarówno sprzęt lotniczy, w tym m.in.
śmigłowce i bezpilotowce, jak i sprzęt wojsk
pancernych, zmechanizowanych, wojsk inżynieryjnych, systemy artyleryjskie, rakietowe, przeciwlotnicze oraz najnowocześniejszy sprzęt rozpoznawczy oraz logistyczny.
W czasie nadchodzącej wystawy będzie
można zobaczyć również najnowocześniejsze środki łączności, systemy IT czy sprzęt ratownictwa medycznego.
Wystawa Narodowa Norwegów
Od dziewięciu już lat MSPO towarzyszą
wystawy narodowe przemysłu obronnego
poszczególnych krajów. Ich firmy zbrojeniowe prezentują wszystko, co mają najlepsze w swoim arsenale. Przed rokiem wystawę narodową mieli Francuzi. Wcześniej
swój potencjał obronny oraz wyposażenie
prezentowały Włochy, Turcja, Niemcy,
Izrael, USA, Szwecja, Państwa Grupy V4
oraz Wielka Brytania. MSPO 2015 towarzy-
szyć będzie Wystawa Narodowa przemysłu
obronnego Norwegii.
Polska jest największym dla Norwegii
partnerem gospodarczym w Europie
Środkowo-Wschodniej. Do tej pory możliwości zwiększenia handlu, kooperacji
gospodarczej, a także współpracy naukowo-technicznej czy wojskowej pozostawały niewykorzystane. Podczas MSPO 2015
Norwegowie zaprezentują m.in. pomysły
i rozwiązania dotyczące współpracy z polskimi firmami tego sektora.
Rozmowy o sprawach ważnych
Targi MSPO to, oprócz biznesowych rozmów i kontraktacji, forum wymiany poglądów, a także czas wielu spotkań merytorycznych. W programie ubiegłorocznej
edycji wydarzenia znalazło się blisko 40
seminariów, kongresów i konferencji bę-
dących doskonałą okazją do wymiany doświadczeń oraz pogłębienia wiedzy na temat
najnowocześniejszych rozwiązań z dziedziny techniki wojskowej.
W czasie tegorocznego wydarzenia, wśród
wielu merytorycznych spotkań zaplanowano między innymi spotkanie Sekretarzy
Stanu Ministerstwa Obrony Narodowej,
Ministerstwa Spraw Zagranicznych,
Ministerstwa Gospodarki, Ministerstwa
Skarbu Państwa, Ministerstwa Nauki
i Szkolnictwa Wyższego oraz dyrektora
Narodowego Centrum Badań i Rozwoju
z przedstawicielami przemysłu obronnego.
Tradycją MSPO są również nagrody.
W czasie nadchodzącej wystawy wręczone
zostaną m.in. nagrody prezydenta RP oraz
Defendery przyznawane najlepszym firmom
i produktom prezentowanym na targach.
n
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 23
analizy
odstraszenie rakietowe
Pociski manewrujące na lądzie
– szansa dla Polski?
Szeroko omawiany w mediach oraz budzący okazjonalnie spore emocje program Polskich Kłów
wart jest nieco szerszego omówienia, tym bardziej, że istnieje nieeksploatowane dotychczas
przez decydentów pole do popisu. Są nim pociski samosterujące bazowania lądowego.
Bartłomiej Kucharski
Polskie Kły
O samych pociskach i wyrzutniach jednak
potem. Najpierw wypada pokrótce omówić
samą koncepcję Polskich Kłów, jej elementy
i znaczenie. Sama nazwa pojawiła się w mediach po wystąpieniu ówczesnego premiera
Donalda Tuska w 32. Bazie Lotnictwa Taktycznego, które miało miejsce w czerwcu
2013 roku. Było to jednak określenie późniejsze od rozpoczęcia budowy systemu
mającego na celu odstraszyć potencjalnego
nieprzyjaciela (czyli przede wszystkim Rosję) od ataku na Polskę, poprzez oddziaływanie naszych SZ na jego zaplecze. Z kolei
w przyjętym do realizacji w 2012 roku Planie Modernizacji Technicznej Sił Zbrojnych
2013–2022 skonkretyzowano założenia,
w myśl których narodowy system odstraszania miałby składać się z pocisków manewrujących przenoszonych przez samoloty
wielozadaniowe, pocisków balistycznych
odpalanych z wyrzutni naziemnych oraz
okrętów podwodnych uzbrojonych w pociski manewrujące. Sam system (a właściwie „system autonomicznych systemów”)
powstaje jako odpowiedź na dysproporcję
potencjałów militarnych Polski oraz Federacji Rosyjskiej. Z pewnością będzie w stanie
w jakiś sposób wpływać na rosyjskie planowanie militarne, ale czy w wystarczający? Obyśmy nie musieli się przekonywać.
Faktem jest, że jeden z systemów – o czym
dalej – miał już swój udział w zwiększaniu
bezpieczeństwa Polski i Polaków. Nie tylko
zresztą obrona naszego terytorium może być
domeną Kłów, mogą także odegrać pewną
rolę na misjach zagranicznych, np. przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu.
Niezmiernie trudną sprawą jest wskazywanie celów. Te znajdować się będą w bardzo dużej odległości od polskich granic,
czasem liczonej w tysiącach kilometrów (co
24
Pocisk Lora izraelskiej firmy IAI, jeden z kandydatów na „długie ramię” Homara [Fot. autor]
teoretycznie możliwe jest np. dla okrętów
kupowanych w ramach programu Orka),
z czego niektóre będą celami ruchomymi.
O ile na misjach zagranicznych można
liczyć na wsparcie sojuszników o większych możliwościach (przede wszystkim
USA), o tyle w obronie Rzeczypospolitej
powinniśmy posiadać możliwie dużą samodzielność w doborze i wskazywaniu
celów. Niebagatelną rolę odegrać musi rozpoznanie Polskich Kłów, na które składać
się będą (zgodnie z zapowiedziami) bezzałogowce klasy MALE, Wojska Specjalne,
zapewne też wywiad, hakerzy, wreszcie
pomocne okazać się mogą informacje pozyskane od sojuszników oraz z własnych,
na razie planowanych, satelitów rozpoznawczych. Spięciem wszystkiego zajmować się będzie Wydział Planowania, podlegający Zarządowi Planowania J-5 Pionu
Planowania Dowództwa Operacyjnego SZ.
Pierwszym elementem był Nadbrzeżny
Dywizjon Rakietowy (aktualnie wchodzący
w skład mającej docelowo łączyć dwa takie
oddziały Morskiej Jednostki Rakietowej).
Jednostka posiada wybrane w 2008 roku
pociski NSM, mające zasięg „ponad 200
kilometrów” i posiadające głowice o masie około 120 kilogramów. Nowoczesne
pociski Kongsberga są bronią klasy „odpal
i zapomnij”, zdolną do lotu zarówno na dużym, jak i bardzo małym pułapie. Wykrycie
(a tym samym przechwycenie i porażenie)
pocisku utrudniają zastosowane techniki
stealth. Dzięki temu, że rakiety NSM są
zdolne do rażenia celów lądowych, ich potencjał odstraszania sprowadza się nie tylko
do odsunięcia od polskiego wybrzeża floty
nieprzyjaciela (a przynajmniej jego okrętów nawodnych), co w oczywisty sposób
ograniczy jej swobodę działania, lecz także są zdolne uderzyć na cele w Obwodzie
www.armia24.pl
Kaliningradzkim. Czyni to z nich potencjalnego przeciwnika bardzo medialnych
Iskanderów oraz system zdolny „wykonać
wyrok” na rosyjskiej infrastrukturze militarnej, rozmieszczonej na terenie obwodu.
Kolejnym orężem mają być zestawy rakietowe WR-300 Homar. Mają one być wkładem Wojsk Lądowych w narodową strategię odstraszania dzięki temu, że głównym
„argumentem” dywizjonowych modułów
ogniowych (DMO) mają być pociski balistyczne o zasięgu około 300 kilometrów.
Głównymi konkurentami do wypełnienia
etatów sprzętowych w DMO są amerykański system HIMARS, oparty o system
MLRS (a więc pociski manewrujące z rodziny ATACMS) oraz izraelski pocisk balistyczny LORA, być może spięty z systemem
Lynx. Docelowo WL mają posiadać 3 DMO
o niejasnej jeszcze organizacji. Z dostępnych
informacji wyłania się pewien chaos, bowiem pierwotnie była mowa o nawet 60
wyrzutniach, później zaledwie 20, a ostat- Wyrzutnia systemu HIMARS, amerykańska propozycja bazy dla WR-300 Homar [Fot. autor]
nio o 56. Liczby pierwsza i ostatnia dotyczą
dywizjonów posiadających trzy baterie po wersji ER (AGM-158B) o zasięgu 930÷1000 i zalety, łączy je jednak jedno – obligatoryjsześć wyrzutni (oraz baterię szkolną z 6 lub kilometrów (zależnie od źródeł).
ny wymóg wyposażenia jednostek w pociski
2 wyrzutniami łącznie), druga trzech maOstatnim planowanym bojowym elemen- manewrujące o zasięgu co najmniej 1000
łych dywizjonów zorganizowanych na wzór tem Kłów są pozyskiwane w ramach pro- kilometrów. Posiadanie tak wyposażonych
NDR oraz z baterią szkolną z 2 pojazdami. gramu Orka trzy okręty podwodne. W grę Orek otwierałoby przed MW RP zupełnie
Czas (i polityka oraz budżet...) pokażą, które wchodzi kilka typów okrętów, w tym hisz- nowe możliwości, jak chociażby potencjalny
rozwiązanie wyjdzie zwycięsko z postępo- pański S-80 (Navantia), francuski Scorpène bojowy udział w misjach zagranicznych, czy
wania oraz ile wyrzutni uda się zakupić. (DCNS), szwedzki A26 (SAAB Kockums skryte przejście na Ocean Arktyczny w celu
Same charakterystyki dostępnych pocisków AB) i niemiecki Typ 214 (TKMS; być porażenia baz wrogich nuklearnych okrębalistycznych wskazują raczej na użycie ich może pojawią się też licencyjni producenci tów podwodnych przenoszących w pociski
przeciwko OPL średniego i dalekiego za- z Turcji i Korei Południowej, choć to mało balistyczne, nie mówiąc o znacznie prostsięgu oraz zgrupowaniom wojsk, sztabom prawdopodobne). Najbardziej prawdopo- szym działaniu na Bałtyku przeciwko celom
itp., aniżeli przeciwko infrastrukturze i głę- dobne są jednak opcje szwedzka, francuska położonym na Północy Rosji. Wspomnieć
i niemiecka. Wszystkie one mają swoje wady wypada, że ostateczna decyzja odnośnie
bokim tyłom.
Powietrznym aspektem odstraszania zajmą się polskie F-16, uzbrojone w pozyskiwane (umowa podpisana 11 grudnia 2014
roku) za około 250 milionów dolarów (w ramach FMS) pociski manewrujące AGM158A JASSM. Zakup obejmuje nie tylko
40 pocisków manewrujących (plus 6 do
różnych testów) o zasięgu „około 370 km”
i uzbrojonych w tysiącfuntową (około 454
kilogramy) głowicę, lecz także modyfikację
naszych samolotów. W jej zakresie będzie
nie tylko dostosowanie naszych Jastrzębi do
JASSM, ale też innych systemów uzbrojenia,
oraz aktualizacja oprogramowania z wersji
4.3 do 6.5, zmiany w systemie WRE, wprowadzenie nowych trybów pracy łącza Link
16 itp. To właśnie ta umowa jako pierwsza
wydała owoce – według rosyjskiej prasy, zakup JASSM był jednym z najistotniejszych
powodów zmiany lokalizacji białoruskiej
bazy rosyjskich sił powietrznych (WWS)
z Baranowicz na Bobrujsk, około 200 kilometrów dalej. Nieoficjalnie mówi się aż Rodzina systemu MLRS, z prawej HIMARS, kandydat Lockheed Martin w postępowaniu dotyczącym WR-300 Homar
o 238 rakietach, w tym także w rozwijanej [Fot. autor]
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 25
analizy
Wyrzutnia pocisków NSM posadowiona na podwoziu Jelcza, stosowana w Nadbrzeżnym Dywizjonie Rakietowym
[Fot. autor]
pełnego wykorzystania tego, co oferują
Tomahawki, rozbudowa infrastruktury
Wydziału Targetingu oraz tworzenie możliwości rozpoznania strategicznego są wręcz
niezbędne, nie tylko ze względu na uzyskanie pełnej autonomii w zakresie decydowania o przeznaczeniu naszych rakiet, ale
też ze względu na inne systemy wchodzące
w skład Polskich Kłów (zwłaszcza JASSM
ER, o ile zostaną kupione).
Wracając, można się spodziewać, że tak
skromna na pierwszy rzut oka liczba może
okazać się smutnymi realiami polskich podwodniaków. Poza Szwedami, pozostali liczący się konkurenci oferują pociski odpalane
z wyrzutni torpedowych, co sprowadzi zapas
rakiet na okręcie do 6–8 sztuk, a więc 18–24
ogółem. Brzmi to dość komicznie (tragikomicznie?) w odniesieniu do potencjału kraju,
którego pociski mają odstraszyć przed zaatakowaniem jego terytoriu. Bez głowic jądrowych i bez zgody na uderzenie w infrastrukturę naftową czy elektrownie jądrowe (co
musiałoby się spotkać z raczej nuklearnym
odwetem...) nie ma mowy o odstraszaniu za
pomocą tak nikłej liczby rakiet. Czy istnieje
realna alternatywa? Okazuje się, że tak.
Pociski manewrujące
bazowania lądowego
Bodaj najciekawszą propozycję dotyczącą uzbrojenia przyszłych okrętów podwodnych Polskiej Marynarki Wojennej
przedstawił szwedzki SAAB Kockums. 4 do 8 komórek pionowego startu ma się mieścić w specjalnie dodanym segmencie kadłuba. Na grafice jedna z wizualizacji A26 [Fot. SAAB Kockums AB]
wyposażenia okrętów podwodnych w coś
więcej niż torpedy czy miny spowodowała
kolejne opóźnienia programu. Tymczasem
eksnorweskie Kobbeny są zdecydowanie
starsze niż większość polskich marynarzy,
a ORP „Orzeł”, wskutek braku poważnej modernizacji, również mocno „trąci
myszką”, nie jest również okrętem nowym.
Wracając zaś do samych pocisków manewrujących, wydaje się, że w grę wchodzą francuskie MdCN (o zasięgu około 1000 kilometrów) oraz amerykańskie Tomahawk Block
IV, zwane też Tactical Tomahawk, inaczej
TomTac o zasięgu około 1700 kilometrów.
Odnośnie tych ostatnich złożono nawet
zapytanie dotyczące 24 rakiet, rozpoczynające standardowo proces pozyskiwania
uzbrojenia w Stanach Zjednoczonych.
Warto pokusić się tu o drobną dygresję.
Otóż często spotykany w mediach mit odnośnie konieczności uzyskiwania zgody
USA na odpalenie każdego Tomahawka
jest tylko mitem. Na okrętach uzbrojonych
w Tomahawki można wprowadzać stosowne
koordynaty, choć wówczas naprowadzanie
26
rakiety ograniczone jest do systemu GPS
i nawigacji bezwładnościowej. W wypadku
chęci korzystania z większych możliwości,
tj. także z INS, DSMAC i TERCOM, dane
muszą podlegać obróbce w USA, w Theater
Mission Panning Center. Brytyjczycy, z racji użytkowania dużej liczby Tomahawków,
mają własne centrum w Northwood. Dla
Bardzo interesującym rozwiązaniem są systemy rakietowe umieszczone na nośnikach
lądowych, kołowych lub gąsienicowych. Posiadają one szereg bardzo istotnych z polskiego punktu widzenia zalet. Wśród nich
pierwszą jest wysoka mobilność. Umieszczenie kontenerów startowo-załadowczych
na samochodzie ciężarowym (lub przyczepie/naczepie) powoduje, że w stosunkowo
krótkim czasie można przerzucać moduł
ogniowy na znaczne odległości. Nie jest to
oczywiście tak wygodne, jak w przypadku
morskich kompleksów rakietowych, ale
powinno być absolutnie wystarczające do
realizacji zadań priorytetowych dla Wojska
Pocisk AGM-158A JASSM. Niebawem 40 takich wejdzie w skład możliwych podwieszeń dla polskich Jastrzębi. Tu
prezentowany pod skrzydłem F-35 [Fot. Internet]
www.armia24.pl
m
00
3000 m
55
SPZR POPRAD
POPRAD jest przeznaczony do niszczenia celów powietrznych na małych i średnich wysokościach przy
użyciu samonaprowadzających się pocisków rakietowych. Zestaw jest przystosowany do współpracy
w systemie zautomatyzowanego kierowania obroną
przeciwlotniczą, skąd otrzymuje łączami cyfrowymi
wskazanie celów do zniszczenia.
PIT-RADWAR Spółka Akcyjna
tel. centrala 22 540 22 00
ul. Poligonowa 30, 04-051 Warszawa
[email protected], www.pitradwar.com
analizy
Czteropojemnikowa wyrzutnia GLCM. Zwraca uwagę opływowa obudowa wyrzutni ułatwiająca przetrwanie odległej eksplozji nuklearnej [Fot. USAF]
Polskiego, a więc dla obrony granic RP. Istotna jest również stosunkowa skrytość działania, niełatwo bowiem wytropić kilkanaście
ciężarówek w stosunku do fregaty (której
mieć może nigdy nie będziemy poza antycznym typem OHP; z okrętami podwodnymi
sytuacja jest bardziej korzystna, ale z drugiej
strony ich możliwości dostępne dla nas są
ograniczone). Wreszcie koszt nośnika jest
niewielki. Okręt podwodny to wydatek rzędu minimum 500 milionów dolarów (może
niewiele mniej w przypadku A26), a do tego
dochodzi przecież koszt szkolenia, pakietu
logistycznego, eksploatacji, uzbrojenia typowo morskiego itd. Oczywiście same okręty podwodne są dla marynarki niezbędne
(choćby ze względu na dużą przeżywalność,
a tym samym możliwość prowadzenia działań na morzu przez dłuższy czas), niemniej
wydają się być gorszym nośnikiem broni
o znaczeniu strategicznym, jeśli chodzi
o nasze narodowe potrzeby.
Pewne wzorce już istnieją – MJR jest
przecież uzbrojona w nic innego, jak w pociski manewrujące, tyle że krótkiego zasięgu.
Tak de facto charakterystyka lotu każe klasyfikować pociski przeciwokrętowe NSM.
Wskazują też częściowo, ile taki DMO (przy
założeniu identycznej organizacji, to znaczy
z 6 wyrzutniami po 4 kontenery) mógłby
kosztować. Pojedynczy NDR to wydatek
28
rzędu około 800 milionów złotych wraz
z dwiema jednostkami ogniowymi. Z racji
większych możliwości oraz wyższych kosztów (np. droższe pociski), cena pojedynczego DMO z uzbrojeniem o roboczej nazwie
„WR-1000+ Kraken” powinna zamknąć się
w 1÷1,2 mld zł (w tym 48 pocisków rakietowych). Już pojedynczy DMO byłby w stanie
wysłać w kierunku nieprzyjaciela w salwie
tyle pocisków manewrujących, co wszystkie trzy nasze okręty podwodne (lub nawet
nieco więcej w wypadku wyboru Scorpène
z 6 wyrzutniami torped), kosztując jednocześnie mniej niż jedna Orka.
Przy odpowiednio dużej skali zamówienia (3 DMO z 2–3 JO) możliwa byłaby zapewne dość daleko idąca polonizacja, obejmująca już nie tylko nośniki, ale
też montaż wyrzutni czy nawet pocisków.
Tych ostatnich byłoby potrzeba 144–216
(bądź nawet więcej, zależnie od organizacji
pojedynczego DMO i ich ilości). Przy tak
znacznym zapotrzebowaniu być może do
uzyskania byłby nie tylko montaż, ale też
pewne prace przy produkcji, czy nawet powstanie „narodowej” odmiany z nową głowicą. Byłaby ona o tyle istotna, że czy to dla
odstraszenia, czy to w starciu z mocarstwem
atomowym, nawet kilkaset pocisków z klasycznymi ładunkami nie gwarantuje odpowiedniego efektu. Stąd też warto zaintere-
sować się głowicami niekonwencjonalnymi,
jak termobaryczne czy elektromagnetyczne.
Te pierwsze nieco na wyrost są nazywane
miniaturowymi bombami atomowymi, z racji stosunkowo dużej mocy rażenia. Drugie
z kolei mogłyby oddać nieocenione zasługi
przy rażeniu dowództw czy instalacji radarowych npl-a, bowiem przy odpowiednio
silnym ładunku zabezpieczenie infrastruktury polowej przed impulsem elektromagnetycznym byłoby raczej niewystarczające.
Przy tak mikrym zamówieniu jak dla okrętów podwodnych, szans na większy pożytek
dla polskiego przemysłu (Mesko, Jelcz itp.)
niestety nie ma. Tymczasem odpowiednie
skonstruowanie umowy na hipotetyczny
„WR-1000+ Kraken” byłoby pierwszym
krokiem do opracowania polskich pocisków manewrujących w przyszłości.
Wówczas polska zbrojeniówka weszłaby do
rzeczywistej pierwszej ligi, dysponując tak
zaawansowanym produktem. Nie powinien
on być poza naszym zasięgiem tym bardziej,
jeżeli użyto by podzespołów licencyjnych
(jak w tureckim SOM). Pierwsze jednak
byłyby rakiety pozyskiwane za granicą na
mocy licencji i z czasem polonizowane. Ich
wybór byłby z pewnością bardzo mocno
związany z bieżącą sytuacją polityczną, co
wydaje się faworyzować systemy amerykańskie (posiadający już niegdyś odmianę
www.armia24.pl
Bartłomiej Kucharski Pociski manewrujące na lądzie – szansa dla Polski?
Kontenery systemu Club-K w obu wersjach. Z prawej wersja startu
„poziomego”, z lewej „pionowego” [Fot. YouTube]
lądową Tomahawk czy w przyszłości rozwijany dopiero LRASM), ale nie są one jedynymi. Istnieje też francuski MdCN (do
którego wszakże trzeba by opracować całą
wyrzutnię zupełnie od nowa; ma też znacznie mniejszy od TomTaca zasięg, rzędu 1000
lub 1400 kilometrów) czy południowokoreański Hyunmoo-3 (odpalany w wersji lądowej z dwuprowadnicowej wyrzutni). Samo
istnienie opcji amerykańskiej i francuskiej
automatycznie każe wskazać połączenie
pozyskania technologii rakietowych z offsetem na następcę Su-22 i MiG-29. Luźne
założenia decydentów mówią o nawet 64
samolotach wielozadaniowych, a więc
łączny koszt wymiany maszyn produkcji
radzieckiej wyniósłby około 10 miliardów
dolarów w ciągu kilkunastu lat. Taka kwota
kontraktu powinna pozwolić na uzyskanie
odpowiedniej pozycji negocjacyjnej.
Warto dodać, że takie systemy już na
świecie istniały i istnieją nadal, wchodząc
w skład wielu arsenałów. Jest więc skąd czerpać wzorce, a nawet rodzime doświadczenia
z NSM, stanowiącymi uzbrojenie MJR, będą
nie bez znaczenia. Jak zatem to robią inni?
Rozwiązanie klasyczne – GLCM
Najbardziej klasycznym rozwiązaniem są wyrzutnie na pierwszy rzut oka możliwe do rozpoznania. Ich mniejszymi kuzynami są nasze
Jelcze z NSM. Najbardziej znanym przedstawicielem „dorosłych” systemów był wprowadzony do służby w 1983 roku amerykański
GLCM, oparty o rakietę BGM-109G Gryphon z rodziny Tomahawk. Od pozostałych
różnił się tym, że jako jedyny wyposażany był
tylko w głowicę termojądrową W84 o zmiennej mocy (zakres 0,2÷150 kiloton). Rakieta
pozwalała razić cele odległe nawet o 2500 kilometrów, sam przelot zaś odbywał się z prędkością blisko 900 km/h (550 mil/h). Była to
zdecydowanie niższa prędkość niż rozwijana przez rakiety balistyczne, zaletą jednakże
miałby być niski pułap. Celność, tzw. CEP
(promień okręgu, w którym zmieści się 50%
trafień), była rzędu 80 metrów, co w wypadku
broni nuklearnej. było wartością wystarczają-
cą. Bezwładnościowy system naprowadzania
wspierany był przez TERCOM, system odpowiedzialny za prowadzenie pocisku na małej
wysokości na podstawie rzeźby terenu po zadanym torze. Kierowanie pociskami odbywało się ze schronu w ramach skrzydła, któremu
podlegał TMS (Taktyczny Szwadron/Eskadra
rakietowa) odpowiedzialny za rozmieszczenie
rakiet, oraz TMMS (Eskadra/Szwadron Obsługi Rakiet taktycznych), odpowiedzialnych
za zabezpieczenie działań.
Podstawowa jednostka ogniowa, tj. TMS,
składał się z 4 umieszczonych na naczepach
wyrzutni TEL, każda z czterema prowadnicami. Poza nimi były też dwa mobilne centra kontroli ognia LCC oraz 16 pojazdów
wsparcia. Warto przy tym zwrócić uwagę
na samą konstrukcję wyrzutni, zoptymalizowaną do wytrzymania niezbyt odległego
wybuchu jądrowego. Obłe, aerodynamiczne kształty zwiększały znacznie szanse na
przetrwanie konfrontacji z powstałą falą
uderzeniową. Również znaczna masa zestawu (naczepa i ciągnik ważyły 33 tony,
osobno były aeromobilne) wpływały pozytywnie na jego stateczność. Jednostka
liczyła 69 żołnierzy. System, jako jeden
z wielu, padł ofiarą traktatu INF (Treaty
of Intermediate-range Nuclear Forces) z 8
grudnia 1987 roku. Ratyfikowany niewiele
później, mówił o całkowitej likwidacji broni
rakietowej pośredniego i średniego zasięgu.
Obejmował arsenały dwóch supermocarstw,
to znaczy USA i ZSRR. Wzajemne kontrole
pozwoliły na likwidację przeszło 2500 sztuk
broni. Obecnie oczywiście Gryphon jest już
tylko ciekawostką historyczną, ale zachowana dokumentacja w połączeniu z najnowszymi wersjami Tomahawka (których los
wszelako nie jest do końca jasny) i reszty
systemu powinny pozwolić na stosunkowo
szybką budowę analogicznego, choć znacznie nowocześniejszego, rozwiązania, jeżeli
zaszłaby taka potrzeba. Problemem może
być jednak wola polityczna Waszyngtonu.
Innym przedstawicielem tej filozofii jest
południowokoreański pocisk Hyunmoo-3,
opracowywany od 2008 roku. Wbrew na-
zwie, nie jest rozwinięciem Hyunmoo-1 i 2,
które były pociskami balistycznymi (niemającymi zresztą ze sobą nic wspólnego –
można więc przyjąć, że nazwa Hyunmoo
– od mitycznego Strażnika Niebios – znaczy tyle, co „broń rakietowa dalekiego zasięgu”), a zupełnie nowym opracowaniem,
które w różnych wersjach znajduje się lub
ma wejść na uzbrojenie różnych rodzajów
wojsk Sił Zbrojnych Republiki Korei. Cała
„rodzina” powstała jako przeciwwaga dla
licznych, choć tragikomicznie przestarzałych sił rakietowych nieobliczalnego północnego sąsiada, rządzonego od lat przez
komunistyczną dynastię Kimów. Znaczny
udział przemysłu amerykańskiego (oraz
podzespołów importowanych/licencyjnych) powoduje, że nie dziwi zewnętrzne
podobieństwo pocisku do Tomahawka. Sam
Hyunmoo-3 przeszedł ewolucję możliwego
dystansu, dzielącego wyrzutnię i cel, od wersji A (500 km zasięgu) do C (1500 lub więcej
km zasięgu), zaś prędkość ma być odrobinę
wyższa niż prędkość dźwięku. Półtonowa
głowica zawiera ładunek konwencjonalny.
Same pociski mogą być odpalane z pionowych wyrzutni okrętowych VLS (np. niszczyciele typu Sedżong Wielki/Sejong the Great
czy KDX-III), z wyrzutni torpedowych okrętów podwodnych (KSS-III) oraz z najistotniejszych dla niniejszych rozważań wyrzutni
lądowych. Inaczej niż w wypadku GLCM,
dwuprowadnicową wyrzutnię umieszczono
na pace czteroosiowego samochodu ciężarowego, a nie na naczepie. Wspomniany już
szeroki udział przemysłu amerykańskiego,
wymagający zgody Waszyngtonu, zapewne
nastręczałby znacznych trudności przy próbie pozyskania tego systemu.
Rewolucja w myśleniu
o wyrzutniach – Club
Wyobraź sobie, Szanowny Czytelniku, że
jadąc samochodem, zamiast ulubionej piosenki słyszysz w radiu, że jeden z sąsiadów
napadł właśnie na Polskę. Zdziwienie, niepewność jutra i strach o los zarówno Ojczyzny, jak i własnej rodziny, wypełniają Twoje
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 29
analizy
zagrożenie dla Polski, jak też szansa. Szansa
zresztą chyba niedostrzegana w MON,
a szkoda, bowiem Kongsberg oferuje bardzo podobne rozwiązanie dla swoich NSM.
Jedyną różnicą jest zastosowanie kontenera
dwudziestostopowego, z racji mniejszych
gabarytów rakiet. Można dziś jedynie żałować, że nikt najwyraźniej o nich nie pomyślał podczas dokonywania zakupu drugiego
Nadbrzeżnego Dywizjonu Rakietowego.
Podsumowanie
Francuski pocisk MdCN, produkt koncernu MBDA [Fot. MBDA]
serce. Jednakże coś odrywa na chwilę Twe
myśli od apokaliptycznych wizji... oto bowiem stojący na pobliskim parkingu, zupełnie niewinnie wyglądający tir, jakich w Polsce zarejestrowanych jest 3 miliony, otwiera
dach kontenera. Po chwili przewożony na
naczepie kontener wyrzuca z siebie bardzo
szybko rozpędzający się, podłużny kształt.
Po nim jeszcze jeden i kolejny, wreszcie
czwarty. Błyskawicznie zamyka dach kontenera i znów dla postronnych staje się
tylko jednym z tirów, jeżdżących pod znakiem „sklepu dla najuboższych”. Oto byłeś
świadkiem odpalenia pocisków manewrujących, które 1000 czy więcej kilometrów dalej
poważnie zaszkodzą temu, kto ośmielił się
zagrozić Twojej Ojczyźnie.
Niemożliwe? Śmieszne? Wcale nie!
Według takiej logiki działa jedna z odsłon
rosyjskiego kompleksu Club-K. Już od
kilku lat koncern Agat promuje w świecie
rozwiązanie, składające się z kompletnego
kompleksu rakietowego, umieszczonego
w standardowym, czterdziestostopowym
kontenerze FEU. Świat zignorował wprawdzie debiut systemu na Euronaval 2012, ale
aktualna sytuacja na Ukrainie wpłynęła na
ocenę zagrożenia (zyskało ono nawet nazwę
„Puszka Pandory”). Zgodnie z przyjętą filozofią, kontener ma być zupełnie samowystarczalny, to jest posiadać cztery pojemniki
startowe z rakietami gotowymi do użycia,
systemy kierowania, łączności, zasilania itd.
Jedynie wskazywanie celu musi pochodzić
z zewnątrz, co oznacza konieczność albo
stworzenia drugiego typu kontenera, albo
wpięcia kompleksu w szerszy system. W wypadku Club-K podstawą na razie są przeciwokrętowe pociski kierowane, więc można
się spodziewać wykorzystania chociażby
morskich samolotów rozpoznawczych oraz
(wg producenta) wskazań z satelitów.
W przyszłości kompleks korzystać ma
z różnych typów rakiet o różnych charakterystykach startu. Wpływa to na kształt
30
pokazywanych wizualizacji, obrazujących
wyrzutnie dostosowane zarówno do startu
pionowego (np. 3M-54KE), jak i poziomego
(właśc. skośnego, np. Ch-35UE).
Ze wspomnianej już autonomiczności
kontenerów wynika, że mogą trafić właściwie wszędzie: na lawety kolejowe, naczepy
tirów, nawet cywilne kontenerowce. Trudne
do przewidzenia skutki mogłoby mieć pojawienie się kilku takich kontenerów w pobliżu
Kanału Panamskiego czy Sueskiego w czasie
konfliktu Rosji („za pośrednictwem” Korei
Północnej czy jakiegoś południowoamerykańskiego „reżimu”) z USA, nie mówiąc
już o „przejęciu” (czyt. nielegalnym zakupie...) systemu przez organizacje terrorystyczne pokroju tzw. Państwa Islamskiego
czy Hezbollahu. Jest to wizja przerażająca
tym bardziej, że wg niektórych źródeł pociski Club są zdolne do przenoszenia nawet 200-kilotonowych głowic jądrowych...
W tym kontekście należy wspomnieć, że
przypuszczalnie system Iskander-K korzysta
z rakiet opracowanych dla Club-K, a z powodu zasięgu ponad 500 km łamie wspomniany traktat INF. Zresztą już w 2008 roku
Władimir Putin zapowiadał, że porozumienie jest sprzeczne z interesem narodowym
Rosji i jako takie może zostać jednostronnie
wypowiedziane.
Niebezpieczeństwo związane z upowszechnieniem podobnych systemów jest
niewyobrażalne. Ile kontenerów każdego
dnia przemierza tylko polskie drogi? Ile europejskie czy światowe? Ile podróżuje koleją
lub drogą morską, ile stoi pod gołym niebem? Znalezienie „tych właściwych”, zdolnych w każdej chwili wypuścić ze swoich
trzewi śmiercionośne „cygara” będzie sprawą niezmiernie trudną, bo przecież każda
„chłodnia z pomarańczami” może być groźna. Widać tu wyraźną przewagę koncepcji
koncernu Agat nad klasycznymi systemami,
jak dawny GLCM. W kontekście propozycji
„WR-1000+Kalmar” jest to jednak na równi
Pozyskanie lądowych wyrzutni rakiet manewrujących nie będzie rzeczą ani tanią, ani
łatwą, także politycznie (tu jednak pomóc
może stanowisko naszego sąsiada względem
INF). Może jednak wpłynąć znacząco na poprawę bezpieczeństwa Polski, bowiem potencjalny agresor musiałby mieć świadomość,
że w razie ataku na nasz kraj musiałby się
liczyć z poważnym odwetem. Dla wagi tego
ostatniego ogromne znaczenie ma ilość porażonych celów (a więc liczba odpalonych pocisków, które trafią w cel – a nie wszystkie go
dosięgną, co tym bardziej budzi konsternację
w kontekście Orki i opóźnień wywołanych
pozyskiwaniem 24 rakiet), jak też sposób ich
porażenia, premiujący głowice specjalne. Bez
głowic jądrowych nadal będzie to tylko półśrodek, niemniej dający nadzieję na zadanie
nieprzyjacielowi poważnych strat, a więc na
określone zyski polityczne i militarne. Wśród
pierwszych wymienić można wzrost szans na
rychłą pomoc sojuszników czy też wręcz na
wynegocjowanie jak najbardziej korzystnego
traktatu pokojowego, pośród drugich zaś redukcję potencjału militarnego przeciwnika.
Pamiętać przy tym należy, że jakkolwiek kusi
infrastruktura energetyczna czy naftogazowa,
to nie możemy uderzyć jako pierwsi, opcja ta
może być traktowana jedynie jako odwetowa, z powodu różnicy potencjałów między
Polską i Rosją.
Niezależnie jednak od tego, czy podobny system zostanie w Polsce stworzony, czy
też nie, pamiętać należy, że nie tylko „WR1000+” ani nawet cały system Polskich Kłów
nie zapewni nam bezpieczeństwa. Ono musi
być traktowane kompleksowo, jako zbiór różnych zagadnień, problemów i rozwiązań, od
rozbudowy własnej siły militarnej po sojusze.
Ta pierwsza powinna być traktowana zdecydowanie priorytetowo, bowiem dopiero
silnego sojusznika, zdolnego do utrzymania
n
się odpowiednio długo, warto bronić. Autor pragnie podziękować Marcinowi Niedbale za udzieloną pomoc.
Bartłomiej Kucharski
Publicysta, na co dzień związany z historią i militariami, zwłaszcza z bronią pancerną.
www.armia24.pl
Na polu walki informacje o własnym położeniu i o rozmieszczeniu sił
wroga i sojuszników to podstawa. Bez nich operacja prowadzona jest
w ciemno.
Najważniejsze w realizacji celów misji są precyzja, niezawodność i skuteczność.
Umożliwiają to oferowane przez nas technologie. Za przykład może posłużyć
TALIN™ — seria urządzeń do nawigacji lądowej, które udostępniając dokładne i
wiarygodne informacje zawsze, kiedy są one potrzebne, umożliwiają elastyczność
w dostosowaniu się do wymagań misji. Można z nich korzystać także w trudno
dostępnym terenie, gdzie przy niedostępnym systemie GPS zapewnia nieocenioną
pomoc. W Polsce od ponad 10 lat współpracujemy z WZE przy wdrażaniu urządzeń
z serii TALIN. Znajdują się one obecnie na wielu polskich pojazdach, znacząco
zwiększając ich precyzję.
Więcej informacji można znaleźć na stronie aerospace.honeywell.com/poland
© 2015 Honeywell International Inc. All Rights Reserved
na lądzie
program Pegaz
Patrząc na AMPV, widać tendencję do ograniczenia
wymiarów zewnętrznych. Nie zapomniano też o wzornictwie przemysłowym [Fot. arch. red.]
Pokaz AMPV
i Eagle V w WITPiS
Adam M. Maciejewski
P
ojazd wybrany w ramach programu
Pegaz będzie nową kategorią sprzętu
w Wojsku Polskim, dotąd nieeksploatowaną. Zatem wypełni lukę, a nie zastąpi
inny sprzęt starszej generacji. MON poszukuje pojazdu kołowego w układzie 4×4,
o masie całkowitej w granicach 10 ton,
lekko opancerzonego, chroniącego załogę
przed ostrzałem z broni małokalibrowej
oraz wybuchami standardowych min przeciwpancernych, tudzież improwizowanych
ładunków wybuchowych o analogicznej
sile pod pojazdem albo znacznie potężniejszych w jego bliskości. Zarazem ma to być
32
Koniec czerwca i początek lipca dały okazję do bliższego poznania
konstrukcji dwóch pojazdów, które będą walczyć o zamówienie Ministerstwa Obrony Narodowej na przyszły wielozadaniowy pojazd
wojsk specjalnych, który wbrew nazwie ma też trafić do Wojsk Lądowych i Żandarmerii Wojskowej. Łącznie w ramach programu Pegaz,
bo takim kryptonimem opatrzył go MON, Polska zakupi nawet około
pół tysiąca takich pojazdów. Stąd też spore zainteresowanie polskim
przetargiem i udział w nim takich wozów jak AMPV i Eagle V.
pojazd o wysokiej mobilności taktycznej
i strategicznej, zapewniający transport 4–5
żołnierzy (komandosów) wraz z niezbędnym uzbrojeniem, sprzętem, ekwipunkiem
i zapasami do wypełnienia określonej misji,
np. zwiadowczej. Z oczywistych względów
wersja dla Wojsk Specjalnych i Wojsk Lądowych będzie różniła się w detalach wyniwww.armia24.pl
rych pokazy odbyły się odpowiednio pod
koniec czerwca i na początku lipca na terenie
Wojskowego Instytutu Techniki Pancernej
i Samochodowej w Sulejówku. Na marginesie można dodać, że oba te pojazdy, choć
nie w identycznej konfiguracji co teraz, były
wystawiane w czasie poprzednich odsłon
Międzynarodowego Salonu Przemysłu
Obronnego w Kielcach. Możliwość bliższego zapoznania się z tymi konstrukcjami
jest o tyle ciekawa, że dość ściśle konkurują ze sobą na rynku niemieckim, gdyż
skonstruowano je przede wszystkim (choć
oczywiście nie tylko, czego dowodem jest
polski przetarg) z myślą o Bundeswehrze,
jako użytkowniku, co w przypadku Eagle
V jest już faktem. Przejdźmy zatem do podzielenia się obserwacjami z prezentacji
obu pojazdów.
AMPV
Nadjeżdża konkurencyjny Eagle V [Fot. autor]
kających z charakteru zadań realizowanych
przez oddziały specjalne i np. zmechanizowane. Niemniej producenci takiej kategorii
pojazdów oferują konstrukcje, które w łatwy
sposób mogą być dostosowane do różnych
wymagań. A zasadniczo będąc uniwersal-
nymi taktycznymi wozami patrolowymi lub
rozpoznawczymi, mogą być zaadaptowane
do roli wozów dowodzenia lub łączności
niskiego szczebla.
Takimi konstrukcjami jest również niemiecki AMPV oraz szwajcarski Eagle V, któ-
Akronim ten rozwija się jako Armoured
Multi-Purpose Vehicle i jest to jeden
z najmłodszych pojazdów tej kategorii na
świecie, przez co nie może się jeszcze wylegitymować żadnym znaczącym zamówieniem. Być może pierwszym kupcem
będzie Polska. Na co z pewnością liczą jego
konstruktorzy, czyli niemieckie renomowane spółki branży zbrojeniowej, jakimi są
Krauss-Maffei Wegmann (KMW) i Rheinmetall Defence (a dokładnie Rheinmetall
MAN Military Vehicles, RMMV) kojarzone
przede wszystkim z branżą pancerną. Przygotowując się do uczestnictwa w polskim
AMPV z całkowicie otwartymi drzwiami. Szkoda, że ani AMPV, ani Eagle V nie mają tylnej pary drzwi otwieranych w przeciwnym kierunku do przednich [Fot. arch. red.]
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 33
na lądzie
Eagle V noszący ślady pokazów pirotechnicznych, z maksymalnie otworzonymi drzwiami [Fot. autor]
przetargu, porozumiały się z potencjalnym
polskim partnerem przemysłowym, którym
w przypadku wyboru AMPV przez MON
będzie siemianowicki Rosomak S.A. Zatem
od razu wiadomo, gdzie odbywałaby się obsługa serwisowa przyszłych polskich AMPV.
A biorąc pod uwagę potencjalną wielkość
polskiego zamówienia, zapewne Rosomak
S.A. uczestniczyłby w montażu wozów dla
Polski.
Wedle deklaracji producentów AMPV, ma
to być najbardziej zaawansowany technicznie pojazd w swej klasie, którego konstrukcja oferuje unikatowe rozwiązania. Czy tak
jest rzeczywiście, nie sposób w pełni obiektywnie stwierdzić. Choć z pewnością AMPV
Widok na deskę rozdzielczą AMPV. Wgłębienie po prawej to miejsce na instalację terminalu BMS [Fot. arch. red.]
34
oferuje bardzo dużo w zakresie mobilności,
przeżywalności, niezawodności oraz wygody liniowego użytkowania.
Na pewno przy projektowaniu AMPV
bardzo duży nacisk położono na zapewnienie jego załodze jak najwyższego poziomu
bezpieczeństwa w konfrontacji z typowymi zagrożeniami, jak miny ppanc., improwizowane ładunki wybuchowe, odłamki,
ostrzał. Patrząc na AMPV, widać, że jest to
konstrukcja, w której zrealizowano modną
dla pojazdów minoodpornych koncepcję
jednolitej pancernej kapsuły (określanej też
w języku polskim za pomocą kalki z języka
angielskiego, nadwoziem typu monocoque),
w której siedzą żołnierze, i do której mocowane są wszystkie pozostałe podzespoły
pojazdu, czyli zawieszenie, przedział silnikowy wraz z układem przeniesienia napędu
oraz bagażnik. Pancerz zasadniczy kapsuły
wykonany jest ze stali pancernej. Wnętrze
pojazdu jest szczelnie wyłożone wykładziną
przeciwodłamkową, chroniącą przed ewentualnymi odpryskami pancerza. Z zewnątrz
do kadłuba można przymocować ceramiczny pancerz modułowy, którego panele mogą
mieć różną odporność, w zależności od
wymagań zamawiającego. Modułowy pancerz ceramiczny wykorzystuje technologie
opracowane przez IBD Deisenroth, co nie
dziwi ze względu na powiązania biznesowe
tej spółki z Rheinmetall Defence. Dużą wagę
przywiązano do zapewnienia odpowiedniej
www.armia24.pl
Adam M. Maciejewski Pokaz AMPV i Eagle V w WITPiS
odporności przeciwminowej. Inżynierowie
projektujący AMPV starali się pogodzić
wysoki stopień ochrony z dobrym prześwitem potrzebnym do jazdy terenowej oraz
nisko umieszczonym środkiem masy wozu.
Ta ostatnia cecha jest istotna nie tylko ze
względu na stabilność AMPV w ostrych
zakrętach przy szybkiej jeździe, ale także ze
względu na odporność na falę nadciśnienia uderzającą w bok pojazdu w przypadku
detonacji przydrożnych bomb. Przybyli na
pokaz mogli zobaczyć próbkę możliwości
AMPV w tym zakresie, gdy obejrzeli krótki
filmik pokazujący próbną eksplozję ekwiwalentu 100 kg trotylu umieszczonego nad
gruntem w odległości zaledwie 5 metrów od
burty nieruchomego pojazdu. Ten nie tylko
nie został zniszczony przez bliski wybuch
(wytrzymał pancerz pojazdu, w tym okna,
wewnątrz nic się nie oderwało, manekiny
„przeżyły” przypięte w fotelach), ale AMPV
także się nie wywrócił, choć fala nadciśnienia była tak silna, że wyraźnie przesunęła
mający około 8 ton masy pojazd w bok,
co można było dostrzec na filmiku odtworzonym w zwolnionym tempie. Natomiast
jeżeli chodzi o ochronę przed minami eksplodującymi pod kadłubem, zdecydowano
się na (szczegółów nie chciano zdradzać)
połączenie lekko wyprofilowanej (wypukłej) osłony spodu kadłuba – rezygnując
jednak z klasycznego deflektora w kształcie
litery V – ze specjalnie zaprojektowanym
dnem pancernej kapsuły. Całość pochłania
energię wybuchu (na zasadzie zbliżonej do
zapadającego się dna), zapobiegając przekazaniu jej na podłogę kabiny i jej ewentualnej deformacji. Dodatkowo żołnierze siedzą (z wyjątkiem strzelca w obrotnicy, jeżeli
odbiorca zdecydowałby się na jej instalację)
w specjalnych fotelach podwieszonych do
stropu, których mocowania mają zdolność
nieznacznego wahadłowego odgięcia się, by
zaabsorbować energię eksplozji przechodzącej przez pojazd.
Jeżeli ujmować stopień ochrony gwarantowany (certyfikowany) przez AMPV
wedle normy STANAG 4569, to ochrona
balistyczna sięga 3. poziomu (odporność na
ostrzał amunicją ppanc. kal. 7.62×51 mm
z rdzeniami pocisków z węglika wolframu),
przeciwminowa poziomu 4a/3b (eksplozja 10
kg trotylu pod kołem/8 kg pod kadłubem –
w testach fabrycznych osiągnięto w tym drugim przypadku także odporność poziomu
4b). Do tego odporność na wybuch 100 kg
trotylu 5 metrów od boku pojazdu (w testach
A tak wygląda stanowisko pracy kierowcy Eagle V [Fot. autor]
Szczegóły zawieszenia AMPV – dwa amortyzatory przy każdym kole, sprężyny oraz widoczny u góry zdjęcia hydrauliczny odbój [Fot. arch. red.]
Tylna oś typu De-Dion w Eagle V – widać stałe połączenie
obu kół, jak również tarcze hamulcowe schowane w piastach kół oraz mechanizm różnicowy chroniony od spodu
przez oś [Fot. autor]
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 35
na lądzie
Podczas pokazu AMPV można było robić zdjęcia podwozia
– elementu przeważnie objętego zakazem fotografowania
w przypadku pojazdów minoodpornych [Fot. arch. red.]
fabrycznych dowiedziono odporności na eksplozję 150 kg). AMPV ma też układ chroniący załogę w przypadku skażenia chemicznego, biologicznego i promieniotwórczego.
Kończąc temat ochrony, trzeba wspomnieć jeszcze o szybach. Te w bocznych
drzwiach są dość małe, ale za to użyte szkło
ma bardzo dobrą przejrzystość i nie zniekształca obrazu. Natomiast bardzo duża jest
jednoczęściowa szyba przednia. Zapewnia
bardzo dobre pole widzenia, choć ze wzglęZ tego ujęcia widać sposób podwieszania foteli w AMPV
[Fot. arch. red.]
36
du na swoje wymiary jest narażona na bojowe i przypadkowe uszkodzenia. Jednak
zastosowanie przedniej szyby dzielonej na
mniejsze segmenty uniemożliwiały niemieckie przepisy dotyczące poruszania się
pojazdów wojskowych publicznymi drogami. Jak przyznali przedstawiciele RMMV,
był w tym względzie nawet problem z grubością przednich słupków bocznych. Zresztą
patrząc na przednią szybę wozu Eagle V, widać wpływ tych samych regulacji.
W ciekawy sposób w AMPV osadzono
pancerną kapsułę na podwoziu. Z przodu
i z tyłu do kapsuły przyspawano walcowane
płaskowniki, na których kapsuła jest „zawieszona”. W ten sposób w AMPV osiągnięto efekt nadwozia samonośnego, a nie
ramowego. Celem takiego rozwiązania było
najwyraźniej dążenie do obniżenia środka
masy nadwozia. Zawieszenie jest w pełni niezależne, z podwójnymi wahaczami.
Resorowanie odbywa się za pomocą amortyzatorów (dwa na koło) ze sprężynami śrubowymi (maks. skok sprężyny wynosi +/150 mm) i hydraulicznymi odbojami o iście
pancernym rodowodzie (ich pracę – głuchy
stukot przy tylnej osi – było słychać podczas
szybkiej jazdy terenowej). Hydrauliczne hamulce tarczowe zapewniają skuteczne hamowanie. Zwolnice planetarne w piastach
kół współpracują z układem ABS i układem centralnego pompowania kół, które
mają ogumienie 385/80 R20, bezdętkowe
z wkładkami typu run-flat.
Zaprezentowany AMPV napędzał turbodoładowany silnik wysokoprężny Steyr
Motors M 16 SCI, czterosuwowy, 6-cylindrowy, chłodzony wodą, tolerujący także paliwo
A tak wygląda mocowanie siedzeń w Eagle V. U dołu stelaża, na którym podwieszono
przedni fotel, widać podnóżek, na którym osoba z tyłu może oprzeć stopy [Fot. autor]
www.armia24.pl
Adam M. Maciejewski Pokaz AMPV i Eagle V w WITPiS
Widok tylnej części kabiny AMPV. Pomiędzy fotelami widać miejsce na sprzęt łączności. Przy fotelu po prawej widoczna
ruchoma podstawka pod kontroler zsmu [Fot. arch. red.]
W pokazanym Eagle V z tyłu zamontowane były dwa
fotele, bez dodatkowego piątego siedziska między nimi
[Fot. autor]
złej jakości, w tym zasiarczone. Pojemność
silnika wynosi 3,2 l, moc to 272 KM przy
4000 obrotów/minutę. Maksymalny moment obrotowy wynosi 610 Nm przy 1800
obrotach/minutę. Silnik M 16 SCI spełnia
normy emisji spalin Euro III. Z silnikiem
współpracuje automatyczna 6-przekładniowa skrzynia biegów ZF 6HP28. Napęd prze-
zarządzający przeniesieniem napędu, jak
można przetłumaczyć ten termin na język
polski. ADM automatycznie steruje wzdłużnymi i poprzecznymi blokadami dyferencjałów podczas jazdy, także podczas zmiany
podłoża (natychmiastowe zwolnienie blokad
po wjechaniu na prostą, utwardzoną drogę),
po jakim porusza się AMPV. Ostatecznie
kazywany jest cały czas na obie osie. Pojazd
posiada automatyczną zsynchronizowaną
skrzynię rozdzielczą z dwoma przełożeniami oraz automatyczną blokadę dyferencjału.
Cechą konstrukcyjną AMPV, która bardzo
ułatwia jego prowadzenie, odciążając kierowcę, jest system ADM (automatic drive train
management), czyli system automatycznie
Drzwi dają pojęcie o ochronie pancernej AMPV – widać panele pancerza ceramicznego
przymocowane na zewnątrz oraz wykładzinę przeciwodłamkową na ich wewnętrznej Dla porównania struktura drzwi Eagle V o widocznie niższym poziomie ochrony balistycznej niż w pokazanym egzemplarzu AMPV [Fot. autor]
stronie [Fot. autor]
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 37
na lądzie
Tak wygląda dostęp do bagażnika AMPV – są jeszcze drzwiczki boczne
[Fot. autor]
kierowca skupia się jedynie na prowadzeniu
pojazdu i wykonaniu misji bojowej. Dzięki
AMD skraca się czas potrzebny na szkolenie
kierowcy, a AMPV może prowadzić także
osoba bez doświadczenia w jeździe terenowej, nie ryzykując uszkodzenia pojazdu.
AMPV można oczywiście uzbroić.
W stropie wieży jest właz, w którym można
zamontować obrotnicę z otwartym stanowiskiem strzeleckim. Innym rozwiązaniem
jest instalacja na przedniej części stropu
(zatem wspomniany właz nadal pozostaje
funkcjonalny) zdalnie sterowanego modułu
uzbrojenia (zsmu). W grę wchodzą moduły norweskie, izraelskie, także polskie oraz
oczywiście niemieckie. AMPV został już
zintegrowany z tymi oferowanymi przez
KMW, czyli FLW 100/200. Są one uzbrojone w km kal. 5,56 lub 7,62 mm (FLW 100),
albo 7,62/12,7 mm lub granatnik maszyno-
Załadowany bagażnik Eagle V – plandeka to łatwy dostęp do bagażnika i mniejsza masa
kosztem niskiej ochrony ładunku [Fot. autor]
Zawartość bagażnika Eagle V po wyładowaniu [Fot. autor]
wy kal. 40 mm (FLW 200). Dodatkowym
ich wyposażeniem są wyrzutnie granatów
maskujących. Mogą one być przymocowane
także w innych miejscach nadwozia.
Przejażdżka AMPV umożliwiła zapoznanie
się z ergonomią wnętrza oraz właściwościami
jezdnymi samego pojazdu. Szkoda, że dzień
prezentacji zbiegł się z okresem suszy, przez
co trasa przejazdu musiała zostać skrócona.
Niemniej można było się przekonać o bar-
Porównanie wybranych danych taktyczno-technicznych:
Załoga
Masa własna [kg]
Dopuszczalna masa całkowita [kg]
Ładowność [kg]
Automatyczna skrzynia biegów
System centralnego pompowania kół
Długość [mm]
Szerokość [mm]
Wysokość [mm]
Prześwit do obudowy dyferencjału [mm]
Prędkość maks. [km/h]
Zdolność pokonywania wzniesień
Przechył boczny
Przeszkoda pionowa [mm]
Zasięg (drogi utwardzone) [km]
Silnik
Osiągi silnika
Ogumienie
Przy opancerzeniu 3. poziomu STANAG 4569
Przy opancerzeniu 2. poziomu STANAG 4569
3 Elektronicznie ograniczona wg niemieckich przepisów
1
2
38
AMPV
4–5 osób
78001
10 000
22001
tak
tak
5660
2300
2180
345
1103
>60%
40%
400
>700
3,2 l, 6 cylindrów
200 kW, 610 Nm
385/80 R20
Eagle V
4–5 osób
67002
10 000
33002
tak
tak
5400
2200
2400
425
1103
60%
b.d.
500
700
3,2 l, 6 cylindrów
185 kW, 925 Nm
365/80 R20
dzo dobrych własnościach jezdnych pojazdu,
bardzo dobrym przyśpieszeniu i zdolności
do wykonywania gwałtownych manewrów.
Zawieszenie faktycznie udowodniało swoje
atuty przy pokonywaniu różnych wybojów
z dużą prędkością, a fotele tłumiły wszelkie
wstrząsy powstające w trakcie jazdy. Wnętrze
było na tyle ciche, że umożliwiało głosowe
porozumiewanie się siedzących w nim osób.
O ile można zastanawiać się nad wygodą podróży ewentualnego piątego członka
załogi, to trzeba przyznać, że w przypadku
pozostałych czterech foteli (wyposażonych
w 5-punktowe pasy bezpieczeństwa), żołnierze z nich korzystający mają do dyspozycji
bardzo dużo miejsca, w tym również na swoją broń, która jest przewożona w bezpieczny
sposób w przypadku wybuchu miny (broń
nie staje się wtórnym „pociskiem”). Wnętrze
kabiny jest fabrycznie dostosowane do instalacji różnych środków łączności, terminali
BMS czy pulpitów sterowania zsmu. Drzwi
otwierają się raczej ciężko (od środka), ale
za to szeroko.
Jak już zostało wspomniane, pojazd dla
sił specjalnych musi posiadać odpowiednią
przestrzeń ładunkową poza pancerną kabiną.
Można do niej załadować „zestaw” obejmujący dodatkową broń i amunicję, pokrowce
maskujące, plecaki razem z karimatami i namiotami dla pięciu ludzi, prowiant i wodę,
20-litorwy zbiornik paliwa, 5-litrowy zbiornik oleju, 6-kilogramową gaśnicę czy zestaw
narzędzi i pakiet dekontaminacyjny.
Konstruktorzy AMPV poddali prototypowe pojazdy serii bardzo wymagających
testów, które miały dowieść niezawodności
pojazdu bez względu na warunki eksploatacji oraz potwierdzić słuszność przyjętych rozwiązań technicznych. I tak cztery
prototypy AMPV przejechały łącznie powww.armia24.pl
na lądzie
Otwarty właz w stropie AMPV [Fot. arch. red.]
AMPV daje pokaz brodzenia – bez przygotowania wóz
może pokonywać przeszkody wodne o głębokości do
0,85 m [Fot. arch. red.]
nad 25 000 km. AMPV zaliczył m.in. testy
prowadzone w ośrodku DEKRA Test Oval,
testy zimowe w Alpach oraz pobyt w Chile,
gdzie przejechał 2800 km, pokonując teren
rozciągający się od wysokości 0 do 4800 m
n.p.m. Trasa biegła m.in. przez pustynię
Atakama pokrytą pyłem, z którego nadwozie można oczyszczać jedynie na sucho
(dmuchawami), gdyż w kontakcie z wodą
wiąże się w twardą masę, która jest nie do
usunięcia. Dmuchawy były skuteczne, gdyż
to właśnie ten egzemplarz (czysty) pokazano w WITPiS. Wykazano także możliwość
zwiększenia masy całkowitej wozu do 10,1
t – próby statyczne takiego wariantu objęły
„przejechanie” 4000 km. AMPV pomyślnie
przeszedł też państwowe testy w ramach
programu Bundeswehry oznaczonego GFF2
(w którym jednak niemieckie wojsko wybrało konkurencyjny Eagle V, zamawiając
dotąd 176 egzemplarzy).
Bieżące użytkowanie AMPV ułatwia jego
modułowa konstrukcja z łatwo wymiennymi podzespołami, wbudowany osprzęt do
diagnostyki pojazdu oraz rozbudowany
system wsparcia eksploatacyjnego bazującego na olbrzymim doświadczeniu RMMV
i KMW w tym zakresie.
AMPV jest dostosowany do transportu
powietrznego, nie tylko na pokładzie C-130
i większych transportowców, ale nawet na
pokładzie C-160 (wymóg niemiecki) oraz
na zaczepie podkadłubowym ciężkich śmigłowców transportowych (CH-47, CH-53).
Eagle V
Drugim pojazdem pokazanym w WITPiS
był EagleV, skonstruowany przez szwajcarski
Mowag, będący częścią General Dynamics
European Land Systems (GDELS, inaczej
GDELS-Mowag) – oddziału amerykańskiego koncernu General Dynamics. Eagle V,
jak wskazuje nazwa, jest piątym pokoleniem
W przedniej części stropu Eagle V widać miejsce dla instalacji zsmu [Fot. autor]
Właz w stropie prezentowanego modelu Eagle V
[Fot. autor]
wozów Eagle, choć z poprzednikami łączy
go przede wszystkim nazwa. Eagle V ma
zupełnie nowe podwozie. Wóz osadzono
na dobrze przetestowanym podwoziu terenowego samochodu ciężarowego Mowag
DURO III. Można dodać, że tak jak „dawca”,
Eagle V występuje zarówno w wersji 4×4,
jak i 6×6. Zgodnie z wymogami programu
Pegaz, Polsce oferowana jest ta pierwsza.
Pokazany wóz był w konfiguracji dla sił specjalnych. A samą prezentację dynamiczną,
z elementami pirotechniki, przeprowadzili
żołnierze rezerwy Wojsk Specjalnych.
Eagle V, choć na pozór przypomina inne
pojazdy tej kategorii, ma parę wyjątkowych
cech konstrukcyjnych. Jedną z nich jest
wspomniane podwozie. Otóż pojazd ten
wykorzystuje zawieszenie (osie) typu DeDion, które nie jest w pełni niezależne, gdyż
bezpośrednio łączy ze sobą oba koła w osi.
W Eagle V zastosowano je razem z opatentowanym przez GDELS stabilizatorem przechyłów wykorzystującym prostowód Watta. Taka
konstrukcja zawieszenia, razem z także obecnym w Eagle V mechanizmem różnicowym
typu TorSen, zapewnia możliwie stały docisk
wszystkich kół do podłoża, bez względu na
Serce AMPV, czyli silnik Steyr Motors M 16 SCI [Fot. arch. red.]
40
www.armia24.pl
Adam M. Maciejewski Pokaz AMPV i Eagle V w WITPiS
To zdjęcie pozwala ocenić prześwit zawieszenia AMPV [Fot. arch. red.]
jego nierówności, z jednoczesnym zapewnieniem optymalnego rozdzielenia momentu obrotowego między kołami tej samej osi.
Ma to znaczenie szczególnie na nierównym,
mokrym lub oblodzonym terenie, kiedy doświadczamy różnicy w przyczepności między
kołami tej samej osi. W zasadzie takie rozwią-
zanie w pojeździe pochodzącym z alpejskiej
Szwajcarii nie powinno dziwić. Zastosowanie
osi De-Dion może budzić pytania o prześwit
poprzeczny w Eagle V, jednak ma on dobrą
wartość, która wynosi maksymalnie 440 mm.
Kolejnym oryginalnym rozwiązaniem
technicznym, tym razem z zakresu ochrony
wnętrza, jest dno kabiny w formie podwójnego V – rozwiązanie znane z kołowych
transporterów GDELS. Dno pancernej
kapsuły mieszczącej załogę jest podłużnie
wypukłe w swej centralnej części, gdyż przebiegają pod nią elementy układu przeniesienia napędu. Natomiast po obu stronach
Podwozie Eagle V odziedziczone po ciężarowym
DURO III cechuje duży prześwit [Fot. autor]
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 41
na lądzie
AMPV daje skromny popis możliwości swojego zawieszenia. Maksymalna szerokość rowów, które może pokonać, wynosi 750 mm [Fot. arch. red.]
tego kanału, równolegle do niego, spód kadłuba ma kształt litery V. Takie rozwiązanie sprzyja też stabilności pojazdu podczas
jazdy, dzięki nisko położonemu środkowi
masy. Odporność przeciwminową zwiększa
podwójne „pływające” dno oraz absorbujące
energię wybuchu, podwieszone do stropu
fotele z 5-punktowymi pasami bezpieczeństwa. Pod tym względem konstrukcja Eagle
V góruje nad Eagle IV, a o wcześniejszych
modelach nawet nie ma co wspominać.
Z pewnością Mowag mógł wykorzystać
olbrzymi bagaż doświadczeń z eksploatacji
poprzednich generacji Eagle, w tym Eagle
IV, które w samym Afganistanie w składzie
użytkujących ich kontyngentów wojskowych, pokonały ponad milion kilometrów.
Ochronę balistyczną zapewnia zasadniczy
pancerz kadłuba ze stali pancernej oraz kuloodporne oszklenie. To ostatnie – podobnie, jak w konkurencyjnym wozie – ma bardzo dobrą przejrzystość i zostało elegancko
wkomponowane w obrys kadłuba, więc nie
wystaje na zewnątrz (lub do wewnątrz), jak
to ma często miejsce w różnych pojazdach
kategorii MRAP. Poziom odporności na
ostrzał można zwiększać, montując opancerzenie modułowe, wykładzinę przeciwodłamkową czy nawet stelaże z siatkami
przeciwkumulacyjnymi. Wszystko zależy
od wymagań kupującego. GDELS-Mowag
oferuje konfigurację opancerzenia balistycznego na 3. poziomie normy STANAG 4569.
Istnieje też możliwość instalacji opancerze-
nia dla napędu i układu jego przeniesienia.
Eagle V wyposażono w system chroniący
przed skutkami użycia broni masowego rażenia.
Jak już zostało wspomniane, standardowa
aranżacja wnętrza przewiduje miejsca dla
czterech osób. Istnieje jednak możliwość
dołożenia piątego składanego podwieszonego siedziska z 4-punktowymi pasami bezpieczeństwa, pomiędzy pozostałymi dwoma tylnymi siedzeniami. Pomijając kwestię
ewentualnej wygody takiego rozwiązania, to
jest to miejsce przeznaczone przede wszystkim dla żołnierza obsługującego obrotnicę
na dachu, jeżeli zdecydujemy się na jej montaż. Warto w tym kontekście wspomnieć, że
w Eagle V pomiędzy dwoma tylnymi fotela-
Prezentacja Eagle V połączona była z inscenizacjami faktycznego działania [Fot. autor]
42
www.armia24.pl
WERSJA WIELOZADANIOWO TRANSPORTOWA / WSPARCIA BOJOWEGO
WERSJA SAR
WERSJA MORSKA
AFGANISTAN
3400 MISJI WOJENNYCH
WARUNKI: 6000 STÓP, 40°C, STAŁE ZAGROŻENIE !
ŁADOWNOŚĆ: 20 W PEŁNI WYPOSAŻONYCH ŻOŁNIERZY, PONAD 4OOO KG ŁADUNKU
ZASIĘG:
900 KM
TYP ŚMIGŁOWCA
EC725 CARACAL
Uzbrojony w najnowsze osiągnięcia techniki wojskowej. Zdolny do działań w każdych warunkach
atmosferycznych. Niedościgniony w najtrudniejszym środowisku, sprawdzony w boju.
Gotowy do operacji specjalnych z najdalszych lokalizacji i okrętów.
EC725 – do akcji wyślij to, co najlepsze.
Important to you. Essential to us.
Zdjęcie: © A. Jeuland / Francuskie Siły Powietrzne
A
J
S
I
M NANA
O
WYK
na lądzie
Mimo swojej wysokości Eagle V bardzo pewnie czuje się w zakrętach [Fot. autor]
mi przewidziano miejsce dla zamontowania
sprzętu łączności, więc ten piąty fotel ograniczałby dostęp do radiostacji. Choć oczywiście
zamiast zwykłej obrotnicy, można wyposażyć
Eagle V w zsmu, co wydaje się praktyczniejszym rozwiązaniem – zresztą nie tylko w tym
pojeździe. Możliwości w tym zakresie są
analogiczne, jak w przypadku AMPV, a ponieważ Eagle V kupiła Bundeswehra, jest on
już zintegrowany z zsmu FLW. Tak samo, jak
w AMPV, instalacja zsmu nadal umożliwia
korzystanie z włazu w stropie.
W środku siedzi się bardzo przyjemnie,
miejsca jest sporo zarówno pod nogami,
jak i nad głową. Bardzo dobre wrażenie
robi izolacja akustyczna wnętrza. Można
swobodnie rozmawiać nawet przy wysokich
obrotach silnika i terenowej jeździe. Eagle V
pozytywnie zaskakuje stabilnością, zwłaszcza w ciasnych zakrętach. A jest pojazdem
dość wysokim – 2,4 m do poziomu stropu.
Nadwoziem jednak nie kołysze. Co więcej,
Eagle V może się też pochwalić małym promieniem skrętu, który wynosi 15 m (pomiędzy ścianami). Drzwi Eagle V otwierają
się bardzo lekko – biorąc pod uwagę, że są
pancerne – ale otwierają się niezbyt szeroko.
Prezentowana wersja Eagle tylną przestrzeń bagażową miała okrytą plandeką, ale
istnieje też wariant z bagażnikiem o sztywnej konstrukcji z trzema uchylanymi do góry
drzwiczkami. Podczas prezentacji pojazdu,
pokazano wyładunki załadunek typowego
zestawu, jaki mógłby przydać się podczas
44
wykonywania zadania bojowego, więc przybyli mogli zobaczyć pełny i pusty bagażnik
oraz ocenić, ile np. skrzynek z amunicją
można przewozić w Eagle V. Masa całkowita Eagle V zamyka się w 10 tonach, z czego
3,3 t przypada na ładowność.
Korporacyjne powiązania Mowag widać na przykładzie napędu Eagle V, który
składa się z amerykańskich podzespołów.
Jednostką napędową jest 4-suwowy 6-cylindrowy silnik wysokoprężny Cummins
ISB6.7 E3 245 Common Rail o pojemności
6,7 l, dysponujący mocą w zakresie 250÷300
KM i maksymalnym momentem obrotowym rzędu 925÷1100Nm, spełniający normę emisji spalin Euro III. Prezentowany
w Sulejówku pojazd miał silnik o mocy 245
KM i momencie obrotowym 925 Nm. Do
tego mamy automatyczną skrzynię biegów
Allison 2500 SP o pięciu przełożeniach. Koła
z układem ich centralnego pompowania wykorzystują bezdętkowe opony 335/80R20
albo 365/80R20.
Możliwości przerzutu powietrznego wozu
Eagle V są analogiczne jak AMPV.
W swojej ofercie GDELS-Mowag położył
duży nacisk na łatwość adaptacji wozu Eagle
V przez siły zbrojne nowego użytkownika.
Zaprezentowany schemat zakłada, że załoga
wozu zajmowałaby się serwisem pierwszego poziomu (doraźnym utrzymywaniem
sprawności pojazdu), dedykowane warsztaty
polowe zajmowałyby się naprawami zasadniczych podzespołów pojazdu, czyli podwo-
zie/zawieszenie, silnik, skrzynia biegów na
drugim–trzecim poziomie. Natomiast producenci tych podzespołów zapewnialiby serwis poziomu czwartego–piątego (fabryczny)
w oparciu o własne zaplecze przemysłowe.
GDELS-Mowag oferuje polowy kontenerowy warsztat naprawczy, co jest z pewnością
bardzo ciekawą propozycją dla kontyngentów w misjach poza granicami państwa.
Kontener wyposażony jest we wszelkie zestawy narzędzi i urządzeń pomocniczych
niezbędnych do serwisowania wozu Eagle,
łącznie ze stanowiskiem do naprawy opon
bezdętkowych (w tym przypadku mogłyby
z tego korzystać też inne pojazdy z takim
ogumieniem w określonych rozmiarach).
Poza tym kontener zawiera zapas części zamiennych wraz z ich szczegółowym katalogiem. Szkolenie obejmowałoby przeszkolenie przez GDELS-Mowag najpierw kadry
instruktorów z państwa kupującego Eagle,
a następnie te osoby szkoliłyby wojskowych
techników w przyszłości odpowiedzialnych
za naprawy pojazdu. Oczywiście producent
zapewnia wszelkie pomoce dydaktyczne konieczne w dalszym samodzielnym szkoleniu
kadry technicznej, włącznie z funkcjonalnymi (jeżdżącymi) modelami podwozia wraz
z zespołem napędowym.
Z punktu widzenia przyszłej współpracy
przemysłowej, GDELS-Mowag proponuje zawarcie umowy z polskim partnerem
przemysłowym. Wówczas polska firma odpowiadałaby przede wszystkim za wsparcie
www.armia24.pl
Adam M. Maciejewski Pokaz AMPV i Eagle V w WITPiS
techniczne oraz konserwowanie pojazdów,
jego serwis i naprawy (w tym gwarancyjne).
Natomiast centrala GDELS-Mowag zapewniałaby prowadzenie prac nad modernizacją
i bieżącą optymalizacją (wedle np. zmieniających się potrzeb użytkownika) konstrukcji
Eagle V wraz z wprowadzaniem gotowych
rozwiązań i zmian w pojeździe, realizacją
określonych zamówień na dostawy narzędzi,
części zamiennych oraz zabezpieczeniem
szkolenia i dostępu do niezbędnej dokumentacji technicznej.
Garść wrażeń
Zarówno AMPV, jak i Eagle V to pojazdy bardzo zawansowane technologicznie o nowoczesnej konstrukcji. Powstały
w wyniku wielu lat doświadczeń w użytkowaniu lekkich minoodpornych pojazdów
patrolowych, także w warunkach wojen
asymetrycznych w Iraku i Afganistanie, ale
także misji stabilizacyjnych i pokojowych
w różnych rejonach świata. Niewątpliwie na
konstrukcję obu wozów wpływ wywarły nie
tylko doświadczenia zebrane przez ich producentów, ale także doświadczenia zebrane
w polu przez użytkowników. W tym przypadku chodzi głównie o Bundeswehrę, gdyż
to pod jej wymagania (wspomniany program GFF2) projektowano AMPV i Eagle
V. Z jednej strony priorytety niemieckiego
wojska nie muszą pokrywać się z naszymi.
Z drugiej jednak, nie sposób nie zauważyć,
że Polska może wykorzystać rezultaty prac
analitycznych przeprowadzonych w RFN.
Tym bardziej, że pomimo naszego większego od niemieckiego zaangażowania w wojnę w Iraku i Afganistanie, nigdy żołnierze
polskich kontyngentów nie dysponowali
pojazdami tej klasy (najbliższy był o ok. połowę cięższy Oshkosh M-ATV), a okresami
niedostatki sprzętowe trapiące polskich żołnierzy były wręcz żenujące i skandaliczne.
Trudno silić się na rzetelną ocenę faktycznej mobilności – a tym bardziej możliwości
bojowych – obu pojazdów po odbyciu paru
rundek po WITPiS-owych leśnych duktach.
Na pewno w tym względzie są potrzebne
rzetelne testy wojskowe. Pytaniem otwartym w tym momencie pozostają faktyczne
i szczegółowe wymagania programu Pegaz.
Można założyć, że oba wozy powinny je
spełnić, biorąc pod uwagę ich konstrukcję i dotychczasowe testy, które przeszły.
Trochę inną kwestią jest, na ile proponowane konstrukcje pasują do przyszłych wymagań wobec takich pojazdów zgłaszanych
przez Wojska Lądowe, a na ile przez Wojska
Specjalne. Podczas pokazów w Sulejówku
podkreślano przede wszystkim zalety
AMPV i Eagle V w misjach sił specjalnych,
co wydaje się słusznym podejściem, gdyż
wymagania komandosów zawsze są bardziej
„specjalne” niż oczekiwania piechoty zmechanizowanej, pod które łatwiej zaadaptować konfigurację pojazdów.
Duże znaczenie ma wybór przez MON
wyposażania i uzbrojenia przyszłych
Pegazów. W tym przypadku, np. wyboru
modelu zsmu, obaj oferenci wykazują dużą
elastyczność i gotowość do współpracy
z różnymi dostawcami, także z Polski.
Oddzielną sprawą jest atrakcyjność obu
ofert z przemysłowego, a w konsekwencji
eksploatacyjnego punktu widzenia. KMW
i RMMV już znalazły polskiego partnera
w postaci spółki Rosomak. W branży pojazdów pancernych jest to firma bez wątpienia
o największym w Polsce doświadczeniu we
wdrażaniu do produkcji rozwiązań licencyjnych. Dla odmiany deklaracje GDELSMowag w zakresie tego aspektu oferty są
dosyć jasno sprecyzowane, pozostaje kwestia polskiego kooperanta. Choć tutaj może
być i tak, że to MON wskaże firmę, z którą
zwycięski podmiot zagraniczny będzie musiał nawiązać współpracę.
Bez względu na to, który z obu pojazdów rozpatrywać jako przyszłego Pegaza,
będzie on stanowił bez wątpienia olbrzymi
skok jakościowy i techniczny w porównaniu z obecnym sprzętem polskich żołnierzy.
Trzeba też jednak poczekać na marketingowe kroki pozostałych uczestników rywalizacji w programie Pegaz. n
Adam M. Maciejewski
Publicystyka dotycząca głównie uzbrojenia wojsk lądowych
oraz przemysłu obronnego. Zainteresowania obejmują też
rolę czynnika militarnego w stosunkach międzynarodowych
i teorii komunikowania masowego.
Przybyli na pokaz Eagle V mogli zobaczyć pojazd w takich zainscenizowanych
sytuacjach [Fot. IMS-Griffin/GDELS-Mowag]
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 45
na lądzie
eksport Rosomaka – pierwsze koty za płoty
Scypion Słowacki
– debiut eksportowy Rosomaka
Po długich latach nadszedł od dawna oczekiwany sukces – Rosomaki, słynne „Zielone Diabły Afganistanu”, trafią do użytkownika zagranicznego. Pierwszym i miejmy nadzieję nie ostatnim będą
Siły Zbrojne Słowacji. Ze względu na wprowadzone zmiany pojazd otrzyma nową nazwę: Scipio.
Bartłomiej Kucharski
Rosomak eksportowy –
długa droga do celu
W 2002 roku rozstrzygnięto przetarg dotyczący dostaw nowego typu Kołowego
Transportera Opancerzonego dla naszych
Sił Zbrojnych, zwycięzcą okazał się transporter AMV XC-360P, fińskiej firmy Patria.
Również na drodze konkursu, tym razem
czytelniczego, wybrano nazwę dla przyszłej
chluby polskiej armii: Rosomak. Na mocy
umowy, z ogółem 690 zamówionych pojazdów aż 600 miały wykonać Wojskowe
Zakłady Mechaniczne w Siemianowicach
Śląskich. Cały program wyceniano na około 5 miliardów złotych w latach 2003–2012
(także za zintegrowane z bojową wersją
transportera, de facto kołowym bojowym
wozem piechoty, wieże OTO Melara Hitfist-30 w liczbie 313 sztuk). Transporter oficjalnie został przyjęty do uzbrojenia Wojska
Polskiego 31 grudnia 2004 roku, zaś pierwsze pojazdy trafiły nieco ponad tydzień później do 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej. Do dzisiaj wyprodukowano
już około 600 wozów w różnych wersjach,
choć nie wszystkie niestety trafiły do użytkownika, ze względu na liczne opóźnienia
dotyczące poszczególnych wersji.
Pomimo tego, że sam Rosomak okazał się
być pojazdem nad wyraz udanym, oraz tego,
że sprawdził się nie tylko na poligonach, lecz
także w warunkach bojowych (Afganistan
czy Czad), Polska nie mogła go eksportować, z racji błędnie skonstruowanej umowy
licencyjnej. Powszechnie przyjętą praktyką
jest przekazanie pierwszemu klientowi zagranicznemu szerokich praw (tym bardziej,
gdy mowa o tak masowym użytkowniku, jak
nasz kraj), by pierwszy kontrakt rozwiązał
worek z kolejnymi. Niestety, nikt po polskiej
stronie nie zadbał o prawo do sprzedaży za-
46
KTO Scipio podczas testów poligonowych [Fot. MO Słowacji]
granicznej, wskutek czego fiński transporter
zyskał kilku nabywców. Tym bardziej jest
to przykre, że Patria zastrzegła sobie prawa do modyfikacji dokonywanych przez
polski przemysł na bazie doświadczeń eksploatacyjnych... Twarde stanowisko Patrii
oraz nasze, dążące do zwiększenia możliwości siemianowickich zakładów w zakresie sprzedaży swojego flagowego produktu doprowadziły do tego, że w momencie
upływu przewidzianego umową czasu pod
znakiem zapytania stała wręcz dalsza produkcja Rosomaków dla Wojska Polskiego.
Szczęśliwe, długe i burzliwe negocjacje
z udziałem MON, MG oraz ówczesnego
premiera Donalda Tuska zaowocowały podpisaniem w siedzibie polskiego Ministerstwa
Obrony Narodowej 12 lipca 2013 roku umowy między Patrią a WZM Siemianowice
Śląskie (obecnie noszącymi nazwę Rosomak).
WZMS reprezentował prezes Adam Janik,
zaś fiński koncern reprezentował wiceprezes
Markku Bollmann. Przedstawicielom zbrojeniówki towarzyszyli minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak, ówczesny wiceminister ON gen. Waldemar Skrzypczak oraz
reprezentujący Ministerstwo Gospodarki wiceminister Dariusz Bogdan. Poza zwyczajowymi formułami grzecznościowymi na spotkaniu zawarto porozumienie dające zupełnie
nowe możliwości naszemu przemysłowi
zbrojeniowemu. Wśród zapisów znalazły się
między innymi prawo do produkcji transportera przez następną dekadę (od 2012 licząc),
prawo do serwisowania i napraw przez czterdzieści lat, przekazanie własności intelektualnej związanej z modyfikacjami w polskie
ręce oraz, co najważniejsze dla niniejszego
artykułu, przekazanie praw do sprzedaży wyrobu na rynki trzecie. Dzięki temu Rosomak
zaczął trafiać na targi zagraniczne, w tym na
słowacki IDEB 2014, który okazał się może
najważniejszą tego typu imprezą, na jakiej
zaprezentowano siemianowicki produkt.
Słowacja szuka transportera
– od „Białej Księgi” do Scipio
Już kilka lat temu Słowacy rozpoczęli poszukiwania kołowego transportera opancerzonego w układzie 8×8. Pierwsze wzmianki
konkretyzujące zapotrzebowanie pojawiły
się w opublikowanej w czerwcu 2013 roku
www.armia24.pl
„Białej Księdze”, gdzie była mowa jedynie
o platformie wielozadaniowej, jaka miała
być pozyskana do końca 2015 roku. Armia
słowacka miała przez to rozumieć potrzebę
pozyskania lżejszego pojazdu w układzie
4×4. Poza tym, miały być zakupione nowe
bojowe wozy piechoty jako następcy BVP-2
(lokalna odmiana BMP-2), bądź też miała
być przeprowadzona ich modernizacja (w ramach programu powstał IVF Ŝakal, głęboka modernizacja BVP-2). Później program
pozyskania platformy kołowej rozbito na
dwa różne: lekką, według pierwotnej koncepcji, oraz ciężką, jako następcę wycofanego
transportera OT-64 (dobrze znany w Polsce
SKOT), a bezpośrednio BVP-1 i OT-90. Ta
ostatnia miała pojawić się w układzie 8×8,
zaś zapotrzebowanie określono na 100 sztuk.
Jako użytkownika wskazano batalion ISTAR
z 2. Brygady Zmechanizowanej (ogółem
posiadać ma 2 takie baony, po 31 transporterów w każdym). Wprawdzie początkowo
słowackie MON planowało rozpisać przetarg
(w którym również Polski Holding Obronny
z WZMS zamierzały wziąć udział – stąd też
prezentacja Rosomaka na Słowacji), ostatecznie jednak dokonano innego wyboru. Konkurencja (PARS 8×8 tureckiej firmy FNSS
oraz Pandur, produkowany przez austriacki
koncern Steyr-Daimler-Puch A. G.) okazała
się być na tyle mało atrakcyjna w porównaniu z ofertą polską, że już w początkach
2015 roku pojawiły się pogłoski, jakoby nasi
południowi sąsiedzi interesowali się wyłącznie Rosomakiem. Ostatecznie w maju szef
słowackiego MON, Martin Glváč, podczas
prowadzonych z wicepremierem Siemoniakiem negocjacji przyznał, że polska oferta
jest faworyzowana. Dopiero niepowodzenie
rozmów bilateralnych miało doprowadzić
do rozpisania przetargu. Tak się jednak nie
stało i 3 lipca tego roku w Siemianowicach,
w siedzibie zakładów Rosomak, podpisano
list intencyjny, dotyczący polsko-słowackiej
współpracy w zakresie uzbrojenia. Strony
reprezentowali premierzy obu krajów, odpowiednio Ewa Kopacz i Robert Fico. Obecni
byli także szefowie resortów obrony. Z ust
premier Kopacz padły wówczas historyczne słowa: Słowacja w ciągu najbliższych
trzech lat zakupi 31 sztuk nowego wariantu
Uczestnicy spotkania w zakładach Rosomak S.A., podczas którego zapadła decyzja o zakupie kadłubów KTO Rosomak
przez Słowację [Fot. MO Słowacji]
transportera Rosomak. Pierwsze 31 podwozi
ma być warte około 120 milionów złotych.
Wprawdzie to zaledwie część niezbędnych
wojskom słowackim transporterów, ale
Słowacji nie stać na zakup tak dużej liczby
pojazdów w jednej partii, można się jednak
spodziewać, że tym bardziej nie stać jej na
eksploatację mieszanej floty, złożonej z kilku typów wozów jednej kategorii. Wygląda
więc na to, że to dopiero początek miejmy
nadzieję, że owocnej dla obu stron współpracy, która nie zakończy się tylko na Rosomaku. Przypomnieć bowiem wypada, że
zaproszono państwa grupy V4 (Grupa Wyszehradzka, w skład której poza Polską i Słowacją Wchodzą także Czechy i Węgry) do
programu nowej generacji bojowego wozu
piechoty Borsuk.
Bardzo istotnym novum dla polskiej zbrojeniówki jest sprawa podejścia do klienta, tak
różnego od nie do końca udanego eksportu
PT-91M do Malezji oraz WZT-3M do Indii.
Otóż Słowacy, poza prawem do integracji
podwozia z własną wieżą (o której dalej),
otrzymać mają także pakiet szkoleniowy,
kredyt na zakup podwozi (taka możliwość
była zapowiadana przez MON już w 2014
roku) oraz, w razie potrzeby, także pewnych
ilości polskiego demobilu. Co interesujące,
strona słowacka informuje także o możliwości sprzedaży nowej odmiany Rosomaka
dla polskiej armii, choć wobec naszych znanych planów należy ocenić to wyłącznie jako
KTO Scipio na poligonie w towarzystwie OT-90 i IFV Sakal [Fot. MO Słowacji]
opcję przewidzianą w memorandum. Pewne
szanse dla słowackiego przemysłu wystąpić
mogą w razie pojawienia się poważniejszych
problemów z rodzimym ZSSW-30. O wiele poważniej brzmi wyrażenie nadziei na
kontrakty związane z remontami polskiego
uzbrojenia pochodzenia czechosłowackiego
(BWP-1, armatohaubice wz. 77 Dana), które
miałyby być prowadzone w zakładach ZŤS
Špeciál z Grupy DMD. Dotychczas pewne
prace w tym zakresie były prowadzone przez
zakłady czeskie.
Dla swojej odmiany Rosomaka Słowacy
wybrali nazwę może nieco zbyt ambitną, bo
pochodzącą od bodaj największego wodza
Starożytności. Człowiek ten przez wiele lat
grał pierwsze skrzypce w politycznym koncercie Republiki Rzymskiej, pełnił ważne
funkcje religijne, stanowił wzór do naśladowania dla wielu swoich następców. Mowa
tu o pogromcy zwycięzcy spod Kann,
Hannibala Barkidy, Publiuszu Korneliuszu
Scypionie Afrykańskim Starszym. Zresztą
ród Korneliuszów Scypionów wydał wielu
znakomitych Rzymian, o których pamięć
trwa po dziś dzień – choć ze wszystkich
najsłynniejszy jest zwycięzca spod Zamy.
Scipio – opis konstrukcji
Zasadniczymi elementami słowackiej odmiany Rosomaka są polski kadłub oraz słowacka
wieża. Demonstrator zaprezentowany na targach IDET 2015 w czeskim Brnie przeszedł
szereg modyfikacji, mających umożliwić mu
sprostanie słowackim wymaganiom, ale też
dać podstawy do dalszej modyfikacji polskich
transporterów. Zasadniczym kierunkiem
zmian było dążenie do zwiększenia wyporności KBWP, które osiągnięto poprzez zastosowanie wypełniacza piankowego umieszczonego między pancerzem zasadniczym
i dodatkowym oraz w dodatkowym module,
umieszczonym na przedniej dolnej płycie kadłuba. Wskutek zmian, kadłub zwiększył swo-
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 47
na lądzie
Wieża Turra-30, tu
w konfiguracji
słowackiej,
z armatą 2A42
kalibru 30 mm,
czkm PKT kalibru
7,62 mm i dwoma
ppk Konkurs [Fot. EVPU]
ją szerokość o dziesięć centymetrów. Dzięki
nim udało się uzyskać zachowanie pływalności przy masie powyżej 22,5 tony, co jest istotne nie tylko przy opracowywaniu docelowego
Scipio, ale też dla polskiego programu dozbrajania wieży Hitfist-30P w kierowane pociski
przeciwpancerne Spike-LR. Zmieniony przepływ wody oraz masa wymusiły wprowadzenie zmian w konstrukcji pędników wodnych oraz demontaż skrzynki narzędziowej.
W przyszłości planuje się osiągnąć pływalność
przy masie 24 ton (obecnie uzyskano wzrost
o 1250 kilogramów), co wymusi także modyfikację konstrukcji falochronu. Poza zmianami
zewnętrznymi, pojawiły się też wewnętrzne,
związane z zabudową wieży bezzałogowej, jak
elektroniczny panel działonowego. Seryjny kadłub zapewne będzie się nieznacznie różnił od
zaprezentowanego w Brnie.
Stanowiącą o sile ognia Scypiona wieżą
jest słowacka Turra-30, znana już z prototypu IFV Ŝakal, skonstruowana w zakładach
EVPÚ. Dostosowana jest ona do montażu
różnych armat automatycznych, przede
wszystkim licencyjną słowacką 2A42 na
nabój 30×165 mm (była też jednak prezentowana z armatą ATK Mk44 Bushmaster II
na „NATOwską” 30×173 mm; w tej wersji
także z wkm M2 kalibru 12,7 mm). Drugim
uzbrojeniem wieży jest karabin maszynowy,
w wariancie przewidzianym dla Scipio jest to
sprzężony z armatą (choć osadzony na stropie wieży) 7,62 mm czkm PKT. Uzbrojenie
stabilizowane jest w dwóch płaszczyznach,
kąt ostrzału w pionie zawiera się między –10
a +70 stopni, co daje pewne szanse na rażenie
celów powietrznych. Obronę przed ciężkimi
pojazdami pancernymi zapewnią dwie wyrzutnie przeciwpancernych pocisków kierowanych Konkurs (choć możliwy jest też
montaż systemu Fagot lub Spike-LR, a zapewne też i innych). Obsługa ma do dyspozycji nowoczesne przyrządy obserwacyjno-celownicze działonowego oraz, opcjonalnie,
także dowódcy (niezależnie stabilizowane).
Blok będący do dyspozycji celowniczego
składa się z dziennej kamery TV, kamery
termowizyjnej (zakres 8÷12 mikrometrów)
i dalmierza laserowego. System kierowania
ogniem składa się z pełnego zestawu czujników oraz przetwarzającego dane komputera
balistycznego. Sama wieża bezkoszowa, bez
uzbrojenia, ma wymiary 2244×765×2021
mm. Masa przy bazowym poziomie ochrony (Level 1) wynosi 1500 kilogramów, choć
może ona wzrosnąć podczas montażu dodatkowego wyposażenia czy opancerzenia.
Przeżywalność zwiększa wyrzutnia granatów dymnych Galix. Wielką zaletą wieży,
prócz małych gabarytów (które mogą jednak
wpływać niekorzystnie na przewożony zapas
amunicji gotowej do użycia), jest jej cena,
która ma się kształtować na poziomie zaledwie czwartej części wieży Hitfist-30P. Sam
transporter pomyślnie przeszedł czerwcowe
testy poligonowe na Słowacji.
Przyszłość
Polsko-słowacki transporter (faktycznie kołowy bwp) to, miejmy nadzieję, dopiero początek wspaniałej kariery międzynarodowej,
jaka czeka Rosomaka. Transportery kołowe
ZSSW-30, opracowywana przez Hutę Stalowa Wola, w konfiguracji prezentowanej na MSPO 2014. Czy Turra-30 może być
dla niej konkurencją lub... uzupełnieniem? [Fot. autor]
48
w układzie 8×8 pozyskać planuje między
innymi Litwa, która wprawdzie interesuje się niemieckimi GTK Boxer, te jednak
mogą okazać się dla niej zbyt kosztowne.
Dzięki nowej umowie, można będzie oferować różne konfiguracje „Zielonego Diabła”
– z ZSSW-30 dla bardziej wymagających
klientów oraz z Turrą-30 dla tych z mniej
zasobnymi portfelami. Ponadto Scipio staje
się przyczółkiem polskiej zbrojeniówki na
obszarze Grupy Wyszehradzkiej, która być
może w całości przezbroi się w przyszłości
w „dziecko” programu następcy BWP-1?
Doświadczenie zdobyte podczas dopracowywania Scipio może się również okazać potrzebne przy pożądanym tzw. MLU (Middle
Life Upgrade, modernizacja zalecana w połowie cyklu życia uzbrojenia) KTO Rosomak,
jak też podczas prac nad jego następcą.
Sama wieża również może zainteresować
polskich wojskowych i decydentów z MON,
może nie w kontekście alternatywy dla pochodzącego z HSW ZSSW-30, ale... w kontekście modernizacji BWP-1. Należy mieć
bowiem świadomość, że BWP-1 jest pojazdem wręcz tragicznie przestarzałym i zupełnie niespełniającym wymagań współczesnego pola walki. Planowana wiele lat temu
modernizacja została ostatecznie zarzucona
pod koniec pierwszej dekady XXI wieku ze
względu na zbyt wysokie koszty w stosunku
do efektu oraz trudności techniczne – z racji
niskiej masy i małych gabarytów, radziecka
konstrukcja bywa określana jako „modernizacjoodporna”, m.in. ze względu na konieczność znalezienia wieży o masie poniżej 1500
kilogramów. Ten wymóg Turra (jakkolwiek
bez ppk i z najniższym poziomem opancerzenia, chroniącym właściwie wyłącznie
przed amunicją strzelecką) spełnia, a przy
tym jest bardzo tania. Być może „odzyskane”
podczas złomowania BWP-1 wieże mogłyby
zostać użyte podczas przeprowadzania MLU
już dostarczonych Rosomaków, co pomogłoby ominąć problemy związane z integracją
obecnej wieży z ppk Spike.
Najważniejszą jednak korzyścią, której
znaczenia nie da się wycenić wprost, jest
wyraźny postęp polskich specjalistów od
marketingu. Bogaty pakiet, jaki zaproponowano Słowakom, z pewnością wspomógł
wybór naszej oferty. Widać tu wyraźny
postęp w stosunku do lat poprzednich, co
pozwala myśleć o przyszłości eksportu polskiego uzbrojenia nieco cieplej niż o dotychczasowej, dość smutnej, praktyce. n
Bartłomiej Kucharski
Publicysta, na co dzień związany z historią i militariami, zwłaszcza z bronią pancerną.
www.armia24.pl
Bartłomiej Kucharski Scypion Słowacki – debiut eksportowy Rosomaka
INSTYTUT TECHNICZNY WOJSK LOTNICZYCH
ul. Księcia Bolesława 6, 01-494 Warszawa, skr. poczt. 96
tel.: 261 851 300; faks: 261 851 313
www.itwl.pl
e-mail: [email protected]
Prowadzimy działalność innowacyjną
w zakresie:
• Badania naziemne i w locie
• Systemy diagnostyczne dla techniki lotniczej
• Wspomaganie sterowania eksploatacją
• Symulacja i modelowanie
• Awionika
• Uzbrojenie lotnicze
• Systemy rozpoznania, dowodzenia i szkolenia
• Integracja systemów C4ISR
• Bezzałogowe statki powietrzne
• Diagnostyka powierzchni roboczych lotnisk
• Badania paliw i cieczy roboczych
• Testów i certyfikacji wyrobów
Posiadamy:
• Koncesję Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji
Nr B-404/2003
• Natowski Kod Podmiotu Gospodarki Narodowej (NCAGE) 0481H
• Wewnętrzny System Kontroli Nr W-45/8/2015 w zakresie naukowobadawczego wspomagania eksploatacji lotniczej techniki wojskowej
• Świadectwo Bezpieczeństwa Przemysłowego pierwszego stopnia:
krajowe, NATO Secret, EU/UE Secret
• Uprawnienia do nadawania tytułu naukowego doktora habilitowanego
w powietrzu
program Ważka
Bezzałogowy statek
powietrzny ITWL Atrax
Adam M. Maciejewski
O
ddziały wojsk lądowych, które walczą w terenie zurbanizowanym,
potrzebują niezawodnego środka
rozpoznania powietrznego, który umożliwi im prowadzenie rozpoznania w promieniu od kilkuset do kilku tysięcy metrów
od własnych pozycji. Często jest to kwestia
sprawdzenia, jak wygląda sytuacja parę
ulic dalej czy też „zajrzenia” za zamykające
perspektywę i ograniczające pole widzenia
wysokie budynki. Czasami nawet zajęcie
ostatnich kondygnacji okolicznych budynków nie gwarantuje prowadzenia skutecznej
obserwacji ze względu na gęstość zabudowy. Jednocześnie jednostki wojsk lądowych,
zwłaszcza te niższego szczebla, jak pododdziały, nie zawsze mogą liczyć na aktualne
(czyli przesyłane w czasie rzeczywistym lub
quasi-rzeczywistym) dane rozpoznawcze
płynące z wyższych szczebli dowodzenia.
Ze względu na swoją liczebność nie mają
też możliwości, by być wyposażone w niektóre klasy większych latających bezzałogowców. Natomiast w przypadku działań
w terenie miejskim, nie mogą też używać
bezzałogowców klasycznego startu i lądowania, potrzebujących odpowiednio dużo
wolnej przestrzeni do startu i wznoszenia
oraz przyziemienia (dotyczy to nawet tych
swobodnie opadających ze spadochronami).
Rozwiązaniem są bezzałogowce, które mogą
startować i lądować pionowo, jak załogowe śmigłowce, jednocześnie będąc na tyle
małymi, by mogły być przenoszone złożone
i schowane w plecakach pojedynczych żołnierzy. Takie też wymagania wobec przyszłego bezzałogowego systemu powietrznego pionowego startu i lądowania klasy mini
stawia Ministerstwo Obrony Narodowej.
ITWL, mający już wcześniej doświadczenia w konstruowaniu małych bezzało-
50
Atrax i jego charakterystyczny układ współosiowych
wirników przeciwbieżnych, pod kadłubem głowica
optoelektroniczna [Fot. ITWL]
Ostatnie konflikty zbrojne – w tym te z udziałem Wojska Polskiego – pokazały, że bardzo często polem walki są tereny miejskie.
Działania toczone w takich warunkach mają często charakter manewrowy, gdzie ograniczone liczebnie oddziały muszą zlokalizować, zidentyfikować i związać walką siły nieprzyjaciela i to w dość
krótkim czasie. To wszystko przy obecności cywilów. Aby tego dokonać, oddziały naziemne potrzebują skutecznych środków rozpoznania dostosowanych do takich warunków. Skonstruowany
w Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych bezzałogowy statek
powietrzny Atrax wychodzi naprzeciw powyższym wymaganiom.
gowych statków powietrznych (Koliber)
i współuczestniczący w opracowaniu prototypowego bezzałogowego śmigłowca
(ILX-27), opracował kolejną konstrukcję
tej kategorii, jaką jest bezzałogowy statek
powietrzny pionowego startu i lądowania
Atrax. Miał on swój debiut podczas MSPO
2014 (ARMIA 10/2015), w trakcie którego
zdobył nagrodę Defender.
Konstrukcja Atraxa
Niewielki, w ogólnym swym kształcie prostopadłościenny kadłub Atraxa jest zbudowany z kompozytów węglowych, co przekłada się na niewielką masę połączoną z dużą
odpornością mechaniczną. Kadłub mieści
elektronikę pokładową, a u jego spodniej
strony swoje gniazdo ma obserwacyjny
system optoelektroniczny. Z kadłuba sy-
Atrax – dane taktyczno-techniczne:
rozpiętość między końcówkami śmigieł
wysokość
masa startowa (w zależności od konfiguracji
wyposażenia)
udźwig maksymalny
promień działania
loty prostoliniowe
długotrwałość lotu (w zależności od
konfiguracji wyposażenia)
prędkość lotu (maksymalna)
prędkość lotu (optymalna)
pułap operacyjny
190 cm
65 cm
6÷25 kg
15 kg
5 km
35 km
45÷80 min
80 km/h
20 km/h
5÷1000 m
metrycznie wystają cztery ramiona. Każde
z nich jest zakończone parą dwułopatowych
wirników w układzie współosiowym przeciwbieżnym, w którym górny wirnik obraca
się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, natomiast dolny zgodnie z nim. Każdy
z wirników dysponuje indywidualnym napędem w postaci silnika elektrycznego (czyli
www.armia24.pl
Adam M. Maciejewski Bezzałogowy statek powietrzny ITWL Atrax
łącznie Atrax ma osiem takich silników),
co gwarantuje stosunkowo niski poziom
hałasu generowanego przez lecącego Atraxa, jak również niezawodność działania.
Dzięki takiej zwielokrotnionej konfiguracji
napędu, Atrax cechuje się bardzo dużą niezawodnością działania. Nawet przy dwóch
niesprawnych silnikach możliwy jest dalszy
lot. Każde z ramion, mniej więcej w ⅓ swojej
długości wyposażone jest w przegub, dzięki
któremu jest składane do dołu na czas transportu. Podwozie Atraxa stanowią dwie płozy
przymocowane do dolnej części kadłuba na
dwóch długich wysięgnikach. Podwozie tym
samym stanowi fizyczną ochronę układu
optoelektronicznego zarówno podczas lotu,
jak i transportu. W tej drugiej konfiguracji
dodatkową ochronę zapewniają cztery złożone ramiona.
Całe technologia i produkcja, zarówno
kompozytów jak i systemów elektronicznych
zabudowanych na pokładzie Atraxa zostały opracowane w Instytucie Technicznym
Wojsk Lotniczych.
Wyposażenie zadaniowe i pokładowe
Atrax wyposażono w stabilizowaną głowicę
optoelektroniczną, której dokładne parametry mogą być dostosowane wedle wymagań
docelowego użytkownika. I tak głowica
optoelektroniczna dysponuje stabilizacją
w dwóch albo trzech osiach z dokładnością
do 0,1°. Głowica może być wyposażona
w cyfrową kamerę dzienną lub termowizyjną (zgodnie z wymaganiami ministerialnymi wobec bezzałogowca pionowego startu
i lądowania klasy mini) o rozdzielczości
SD lub full HD, dysponujące maksymalnie 36-krotnym zoomem optycznym oraz
dodatkowo funkcją tzw. zoomu cyfrowego.
Jako wyposażenie opcjonalne można zamówić instalację dalmierza laserowego. Pole
obserwacji dowolnej głowicy wynosi 360°.
Pozostałe wyposażenie pokładowe obejmuje autopilota z możliwością planowania
misji przed lotem oraz możliwością zmiany
parametrów w czasie rzeczywistym, czyli
w czasie lotu. Dostępny autopilot może też
zaktualizować pozycję bazy w czasie rzeczywistym, jeżeli jest nią np. pojazd, z którego
Atrax wystartował do swojej misji. Łatwo
sobie taką sytuację wyobrazić w przypadku pododdziałów prowadzących działania
manewrowe. Atrax posiada zabezpieczenie
na wypadek utraty łączności lub awarii jednego z systemów lub utraty sygnału nawigacji satelitarnej GPS. Atraxa wyposażono
w cyfrowy szyfrowany układ transmisji danych i obrazu o przepustowości 5–6 Mbit/s
zapewniający łączność dwukierunkową
oraz możliwość transmisji obrazu jakości
full HD.
Atrax w locie, z tego ujęcia widać jego płozowe podwozie [Fot. ITWL]
Docelowo konstruktorzy Atraxa przewidzieli możliwość uzbrojenia tego bezzałogowca. Atrax przenosi (już po próbach)
– w ramach dopuszczalnej masy użytecznej
– granaty hukowe, dymne, błyskowo-hukowe lub z farbą fluorescencyjną w ilości 12
sztuk. Taki dobór przenoszonych granatów
(w grę z pewnością wchodziłyby też granaty
np. z gazem łzawiącym) dobrze predysponuje Atraxa do zastosowania przez Policję lub
inne służby porządku publicznego. Natomiast
w przypadku zastosowań stricte wojskowych
Atrax można byłoby uzbroić także w granaty
odłamkowe lub kumulacyjno-odłamkowe, jeżeli zachodziłaby taka koniczność taktyczna.
Pozostałe składniki systemu
System, którego zasadniczym elementem
jest bezzałogowiec Atrax, dopełnia uniwersalne Naziemna Stacja Kontroli, zespół
antenowy, wyposażenie eksploatacyjne oraz
skrzynia transportowa mieszcząca pojedynczego Atraxa.
Naziemna Stacja Kontroli ma formę
konsoli z wbudowanym pośrodku kolorowym wyświetlaczem ciekłokrystalicznym
prezentującym najważniejsze parametry
lotu czy dane zbierane przez aparaturą pokładową Atraxa. Po obu stronach ekranu
są zamontowane dwa kontrolery w formie
niewielkich manipulatorów. Podczas pracy
Atrax nagrodzony Defenderem
Podczas XXII Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego (MSPO 2014) zespół konstruktorski z ITWL został wyróżniony nagrodą Defender przyznaną za bezzałogowy statek powietrzny Atrax.
Ten był prezentowany w Kielcach statycznie na stoisku ITWL, jak również w locie podczas pokazu
dynamicznego dla przedstawicieli komisji konkursowej. Konstrukcja, osiągi i faktyczne możliwości
Atraxa spowodowały, że dołączył do innych projektów autorstwa ITWL wyróżnionych prestiżową
statuetką Defendera podczas poprzednich odsłon MSPO.
Pamiątkowie zdjęcie po otrzymaniu Defendera, od lewej: Dyrektor ITWL prof. dr hab. inż. Ryszard Szczepanik,
inż. pil. Wojciech Lorenc, inż. Krzysztof Figur, Zastępca Dyrektora ITWL dr hab. inż. Andrzej Żyluk [Fot. ITWL]
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 51
w powietrzu
Transmisja obrazu z Atraxa przekazywanego w czasie rzeczywistym. Kadr pochodzi z pokazowej akcji SAR przeprowadzonej w trakcie Balt Military Expo 2014 [Fot. ITWL]
w przygodnych warunkach Naziemną Stację
Kontroli można zawiesić na pasie nośnym
w taki sposób, że korzystająca z niej osoba
ma wolne ręce, a całość staje się wówczas
pulpitem zawieszonym prostopadle do ciała operatora. Naziemna Stacja Kontroli ma
solidną kompozytową obudowę chroniącą
przed uszkodzeniami mechanicznymi lub
negatywnym oddziaływaniem środowiska.
W jej górnej części zamocowano uchwyt
transportowy do wygodnego przenoszenia. Naziemna Stacja Kontroli ma masę 4,5
kg, w czym zawiera się także wbudowany
akumulator zapewniający do sześciu godzin
nieprzerwanej pracy. Jak zostało już wspomniane, Naziemna Stacja Kontroli jest uniwersalna, czyli może służyć do kontrolowania również innych bezzałogowych statków
powietrznych skonstruowanych w ITWL,
np. Crixus czy tych klasy mikro.
Łączność z Atraxem w locie zapewnia składany zespół antenowy, do pracy rozstawiany
na statywie, który podobnie jak pozostałe
składniki systemu może być przenoszony
w plecaku. Poza niezbędnym wyposażeniem
eksploatacyjnym, w skład zestawu wchodzi
jeszcze skrzynia transportowa o wymiarach
90×90×60 cm, w której można schować jednego Atraxa. W ten sposób bezzałogowiec
może być bezpiecznie magazynowany lub
transportowany na duże odległości.
Oferta ITWL zawiera także szkolenie
operatorów bezzałogowych systemów latających, w toku którego kursanci nabywają
niezbędną wiedzę oraz praktyczne umiejętności pozwalające na samodzielne pilotowanie bezzałogowców podczas lotów w zasięgu
wzroku i poza nim. Obecnie takie szkolenie
ITWL oferuje dla cywilnych operatorów
komercyjnych. Jednak zakres szkolenia
może być dostosowany do wymagań użytkowników wojskowych. Gdyż w przypadku
szkolenia do lotów poza zasięgiem wzroku
– czyli najbardziej dla wojska użytecznych
– od strony teoretycznej program uczy m.in.
meteorologii, nawigacji w lotach bezzałogowych, procedur operacyjnych, planowania
lotu, zasad wykonywania lotów – w tym
z uwzględnieniem zasad bezpieczeństwa,
wiedzy dotyczącej samych bezzałogowców
czy istoty sprzężenia na linii operator–bezzałogowiec. Natomiast wśród umiejętności
praktycznych, szkolenie kładzie oczywiście
nacisk w pierwszej kolejności na operowanie bezzałogowcem podczas lotu, także na
obsługę i procedury konieczne do startu,
wykonania lotu i po lądowaniu. Poza tym
uczy się planowania misji i jej analizy, czy
też procedur postępowania w przypadku
zaistnienia sytuacji awaryjnych. Zatem takie szkolnie pozwala na uzyskanie przez
odpowiednią liczbę żołnierzy kwalifikacji
koniecznych, by następnie skutecznie wykorzystywać Atraxa w warunkach bojowych.
Zastosowanie operacyjne Atraxa
Niewielka uniwersalna Naziemna Stacja Kontroli jest
poręczna i łatwa w transporcie, a jej obudowa dobrze
chroni przed trudami polowego użytkowania [Fot. ITWL]
52
Zbliżenie na uniwersalną Naziemną Stację Kontroli podczas pracy [Fot. ITWL]
Bezzałogowy statek powietrzny Atrax skonstruowano do prowadzenia rozpoznania
na szczeblu kompanii, baterii lub plutonu,
w zależności od tego, jaki rodzaj wojsk potrzebuje takich zdolności operacyjnych.
Biorąc pod uwagę wyposażenie pokładowe i osiągi Atraxa, w tym 5-kilometrowy promień działania oraz masę ładunku
użytecznego, widać że Atrax może z powodzeniem wypełniać szereg misji zarówno na
www.armia24.pl
Adam M. Maciejewski Bezzałogowy statek powietrzny ITWL Atrax
rzecz użytkowników wojskowych, jak i różnych innych służb mundurowych oraz użytkowników cywilnych, w tym komercyjnych.
Atrax umożliwia autonomiczne prowadzenie obserwacji określonego pasa terenu.
Może być wykorzystywany do prowadzenia
bardzo szybkiego rozpoznania możliwych
tras przemarszu wojsk własnych, w tym
przejazdu kluczowej techniki wojskowej.
Atrax może wspierać działania oddziałów inżynieryjnych i saperskich poprzez
prowadzenie rozpoznania inżynieryjnego
z powietrza. W przypadku działań bojowych
w terenie zurbanizowanym, dzięki zdolności pionowego startu i lądowania, może na
bieżąco prowadzić rozpoznanie poszczególnych regionów miasta (dzielnic, kwartałów,
ulic i placów, poszczególnych budynków),
dając wykorzystującym go oddziałom możliwość do elastycznego dostosowania swoich
działań do szybko zmieniającej się sytuacji
taktycznej. W przypadku prowadzenia takiego rozpoznania Atrax może szybko dostarczyć danych o pozycjach i wielkości sił
nieprzyjaciela, co następnie może być wykorzystane do prowadzenia celnego, skutecznego ostrzału, np. przez oddziały artylerii.
Możliwość uzbrojenia Atraxa w ładunki
wybuchowe i granaty powoduje, że w pewnych specyficznych sytuacjach, Atrax może
wykonać misję niemożliwą do wykonania
w inny sposób, w tym przez samoloty bezzałogowe. Kompaktowe wymiary i łatwość
operowania wśród miejskiej zabudowy
czynią z Atraxa interesująca propozycję
dla Policji lub Państwowej Straży Pożarnej.
Przykłady obrazu rejestrowanego przez głowicę optoelektroniczną Atraxa w różnym zakresie widma fal elektromagnetycznych [Fot. ITWL]
Atrax może też wspierać misje ratunkowe
i poszukiwawcze (Search And Rescue, SAR),
tak nad lądem, jak i nad wodą. W przypadku wyposażenia w odpowiednią aparaturę pokładową, Atrax może też prowadzić
rozpoznanie skażeń – zarówno jeśli chodzi
o skażenia powietrza, jak i akwenów. W analogicznych zastosowaniach, Atrax może poAtrax w powietrzu [Fot. ITWL]
magać w monitorowaniu obszarów leśnych,
pomagać przy tworzeniu szacunkowych
skutków klęsk żywiołowych (lub katastrof
przemysłowych) albo też pomagać przy
różnego rodzaju badaniach flory i fauny.
W przypadku zastosowań bardziej komercyjnych, Atrax może służyć do monitorowania i kontroli infrastruktury (linie wysokiego napięcia, tory kolejowe, rurociągi) albo
pomagać w ochronie mienia lub osób (np.
podczas imprez masowych).
Z punktu widzenia wymogów wojskowych, w tym programu Ważka, Atrax to
system, który spełnia szereg kryteriów.
W tym te najistotniejsze dla użytkownika
wojskowego, a mianowicie łatwość eksploatacji – transport w warunkach polowych
poszczególnych elementów systemu przenoszonych złożonych w plecakach. Poza tym
długotrwałość lotu zauważalnie przekraczająca wymagane pół godziny czy wspomniany na początku tego paragrafu, 5-kilometrowy promień działania także bardzo dobrze
pasują do wymogów sformułowanych przez
Ministerstwo Obrony Narodowej na rzecz
Wojska Polskiego.
n
Adam M. Maciejewski
Publicystyka dotycząca głównie uzbrojenia wojsk lądowych
oraz przemysłu obronnego. Zainteresowania obejmują też
rolę czynnika militarnego w stosunkach międzynarodowych
i teorii komunikowania masowego.
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 53
na morzu
66 lat marynarki ChRL
Część  1
Morska moc
Czerwonego
Smoka
Rozpędzona od dwóch dekad chińska gospodarka
stwarza władzom Państwa Środka duże możliwości
finansowania rozwoju sił zbrojnych. Okres prosperity
przeżywa chińska marynarka wojenna, która seryjnie
dostaje nowe okręty. Najbardziej widocznym symbolem
rozwoju floty jest przekazanie do służby w 2012 roku
lotniskowca „Liaoning”. Jeśli tempo rozbudowy sił morskich
nie osłabnie, to za 15–20 lat na oceanach będzie królowała
flota „Czerwonego Smoka”.
Niszczyciel rakietowy „Shenyan” proj. 051C (typ Luda III)
54
www.armia24.pl
Jan Radziemski
Po pierwsze gospodarka
Chiny odrobiły ważną lekcję z historii
Związku Radzieckiego i nie chcą wzorem
swojego sąsiada rozwijać sił zbrojnych kosztem gospodarki. Wręcz przeciwnie, uznały,
że siła militarna powinna być pochodną
wzrostu gospodarczego. Niedawno Państwo Środka wysunęło się na drugie miejsce
wśród potęg gospodarczych świata. Teraz
przyszła kolej na wzrost potencjału militarnego państwa. Bogate zasoby finansowe
pozwalają Chinom na realizację ambitnego programu modernizacji armii. Budżet
obronny Chin odnotowuje co roku dwucyfrowy wzrost i to od dobrych kilkunastu
lat. Obecnie Państwo Środka pod względem
wydatków na zbrojenia ustępuje tylko Stanom Zjednoczonym. Wśród wielkich mocarstw podobną tendencję wykazują tylko
wydatki na wojsko w Rosji. Tak gwałtowna
rozbudowa potencjału militarnego budzi
poważne obawy w regionie. Chińscy przywódcy próbują uspokajać opinię publiczną, twierdząc np. ustami przewodniczącego
parlamentu Li Zhaoxing, że Chiny pozostają zaangażowane na rzecz pokojowego
rozwoju i prowadzą defensywną politykę
obronną. Chiny mają 1,3 mld mieszkańców,
duże terytorium i długą linię brzegową, ale
nasze wydatki obronne są relatywnie niskie
w porównaniu z innymi krajami. Oficjalne
dane Pekinu są otwarcie kwestionowane.
Uważa się, że rzeczywiste wydatki tego
państwa są dwa razy wyższe. Podawany do
publicznej wiadomości budżet nie uwzględnia bowiem wydatków na program zbrojeń
nuklearnych, w tym na pociski międzykontynentalne, a także na inne programy o charakterze wojskowym. Rzekomo w 2010 r.
Pekin wydał na ten cel 78 mld USD, w 2012
roku 106,7 mld USD, a w 2014 r. – 132 mld
USD. Tymczasem amerykańskie raporty
mówią o wydatkach rzędu 105–150 mld
USD już w roku 2009 i 180 mld USD w roku
2011 r. I chociaż budżet obronny USA jest
dalej kilka razy większy (w 2011 r. – 548,9
mld USD), to jego udział w światowych
wydatkach na zbrojenia w 2012 roku po
raz pierwszy spadł poniżej 40%. Zdaniem
Amerykanów Pekin ma też najlepiej opłacany na świecie wywiad wojskowy i gospodarczy. Zajmuje się on przede wszystkim
wykradaniem nowych technologii i danych
ekonomicznych. W ten sposób Chiny chcą
w szybkim tempie pokonać lukę technologiczną dzielącą je od rozwiniętych państw
Zachodu. Trudno w tym nie dopatrywać
się analogii z metodami stosowanymi przez
były Związek Radziecki.
Prezydent Xi Jinping podczas wizyty na pokładzie nuklearnego okrętu podwodnego
Najludniejszy kraj świata w swojej dotychczasowej doktrynie militarnej podkreślał decydującą rolę czynnika ludzkiego w konflikcie zbrojnym. Doświadczenia
wojny w Iraku zmieniły to nastawienie.
Modernizacja odbywa się więc według
zmienionego schematu. Chiny odchodzą od
kryteriów ilościowych na rzecz kryteriów
jakościowych i efektywnościowych. Większą
wagę zaczyna się zwracać na rozbudowę foty
wojennej. Potrzeba zabezpieczenia interesów ekonomicznych wymusza na Chinach
konieczność zbudowania silnej i nowoczesnej floty, która dotychczas była traktowana
po macoszemu. Jeszcze do niedawna udział
marynarki wojennej w ogólnych wydatkach obronnych wynosił zaledwie 10%,
ale sytuacja zdecydowanie zmienia się na
korzyść i obecnie wydatki na flotę przekraczają już 30% budżetu wojskowego Chin.
Kierownictwo państwa zrozumiało, że osiągnięcie statusu globalnego mocarstwa nie
jest możliwe bez rozbudowy tego rodzaju sił
zbrojnych. Tym bardziej, że rozwijająca się
dynamicznie gospodarka potrzebuje surowców energetycznych, a te są importowane
głównie drogą morską1. Kolejnym powodem
reorientacji, nazwijmy ją „kontynentalną”
Prezydent Xi Jinping wita się z kadrą oficerską podczas inspekcji lotniskowca „Liaoning”
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 55
na morzu
na „morską” są liczne konflikty z sąsiadami
o wyspy i archipelagi leżące często w dużej
odległości od macierzystego wybrzeża oraz
nierozwiązana kwestia „zbuntowanej prowincji” – Tajwanu. Właśnie z wymienionych
powodów Chiny już drugą dekadę realizują
ambitny plan modernizacji swej marynarki
wojennej.
stanowił drugi etap w rozbudowie sił morskich. Charakteryzował się budową okrętów, stanowiących dalszy rozwój radzieckich konstrukcji. W połowie lat 80. chińska
flota weszła w trzeci etap swojego rozwoju.
Charakterystyczne cechy tego okresu to:
poszukiwanie nowych rozwiązań, szeroko
zakrojone prace konstruktorskie i realizacja
oryginalnych projektów nowych bojowych
okrętów i jednostek pomocniczych różnorodnych klas. W ostatnich dwóch dekadach
jesteśmy świadkami niezwykle dynamicznej
rozbudowy sił morskich tego kraju.
Chiński smok uczy się pływać
Chińska marynarka wojenna, oficjalnie nazywana Siłami Morskimi Narodowo-Wyzwoleńczej Armii Chin, powołana do życia
23 kwietnia 1949 r., stanowiła początkowo
część składową armii lądowej. Odziedziczyła
po flocie Czang Kaj-szeka dużą liczbę jednostek pływających różnego pochodzenia,
często o małej wartości bojowej, których i tak
nie było kim obsadzić, bo brakowało przeszkolonego personelu. Z pomocą pośpieszył
Związek Radziecki, przekazując, począwszy
od 1954 roku, wysłużone niszczyciele, okręty
podwodne i mniejsze jednostki zbudowane
przed bądź tuż po zakończeniu wojny. Kilka
lat później Chiny otrzymały dokumentację
techniczną wybranych projektów okrętów
podwodnych, eskortowców i różnego rodzaju
„drobnoustrojów”. W oparciu o te projekty
w stoczniach chińskich rozpoczęto budowę
licencyjną w miarę nowoczesnych – jak na
owe czasy – jednostek wojennych.
Pierwsza połowa lat sześćdziesiątych
oznaczała dla Chin początek potężnego
kryzysu. Zapoczątkowane „wielkim skokiem”, a potem „rewolucją kulturalną”
eksperymenty gospodarcze i społeczne zamiast wprowadzić Chiny do grona liderów
gospodarczych świata, skończyły się niepowodzeniem. Chaos wewnętrzny, izolacja od
świata zewnętrznego, zerwanie współpracy
Flota w „trzech smakach”
Admirał Wu Shengli – dowódca Marynarki Wojennej
Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej
międzynarodowej, również ze Związkiem
Radzieckim odbiły się na kondycji chińskiej marynarki wojennej. Przestarzałych
i wyeksploatowanych okrętów nie można
było wymienić na nowe i nowocześniejsze. Radzono sobie z tym, wykorzystując
dokumentację sowiecką, niekiedy ją modyfikując. Od 1965 roku rozpoczęto budowę własnych okrętów. Prostej konstrukcji
jednostki, budowane w masowej skali i co
istotne bardzo tanie, znajdowały także nabywców w krajach trzeciego świata. W tym
czasie powstały takie „przeboje eksportowe” jak patrolowce typu Shanghai czy też
kutry torpedowe typu Huchuan. Okres od
drugiej połowy lat 60. do początku lat 80
Prezydent Xi Jinping w trakcie wspólnego posiłku z marynarzami na niszczycielu „Haikou” typu 052C
56
Marynarką Wojenną Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, (Zhōngguó Rénmín
Jiěfàngjūn Hăijūn), nazywaną na Zachodzie
People’s Liberation Army Navy (w skrócie
PLAN), kieruje dowództwo z siedzibą w Pekinie. Dowódcy MW, którym obecnie jest
admirał Wu Shengli, podlega zastępca ds.
politycznych oraz sztab marynarki posiadający 5 wydziałów: operacyjny, zaopatrzenia, uzbrojenia, wyszkolenia i personalny.
Specyfiką Chin jest to, że najwyższym organem kreującym politykę wojskową państwa
jest Centralna Komisja Wojskowa (CKW)
Komunistycznej Partii Chin. Admirał Wu
Shengli jest najstarszym (70 lat) członkiem
CKW. Jak się przewiduje, powinien wnet
opuścić to stanowisko. Ma podobno zostać
Ministrem Obrony ChRL. W okresie pokoju
organizacyjnie siły morskie dzielą się na trzy
odrębne związki operacyjne:
– Flotę Północną (Běihăi Jiàndui) na
Morzu Żółtym z dowództwem w Qingdao
w prowincji Shandong,
– Flotź Wschodnią (Dōnghăi Jiànduì) na
Morzu Wschodniochińskim z dowództwem
w Ningbo w prowincji Zhanjiang,
–Flotę Południową (Nánhăi Jiàndui) na
Morzu Południowochińskim z dowództwem w Zhanijiang w prowincji Guangdong.
Flota Północna utworzona w 1960 r., ze
sztabem w Qingdao, obejmuje strefę operacyjną Morza Żółtego i Zatoki Bochajskiej.
Oprócz głównej bazy w Qingdao dysponuje bazami w Lijuszań, Weichai, Huludało,
Luda, Xiaopindao, Penlaj, Tiasoliń.
Głównym zadaniem tego związku operacyjnego jest ochrona stolicy w Pekinie oraz
północno-wschodnich rejonów kraju. W jej
skład wchodzą: 1. Baza atomowych okrętów podwodnych (SSBN Xia i SSN Han), 1.
Flotylla OP, 12. Flotylla OP, 1. Flotylla niszczycieli, 10. Flotylla niszczycieli, 1. Flotylla
szybkich okrętów szturmowych, 1. Eskadra
okrętów desantowych, 1. Flotylla okrętów
wsparcia. Operacyjnie dowództwu floty
podporządkowane są jednostki lotnictwa
morskiego.
www.armia24.pl
Jan Radziemski Morska moc Czerwonego Smoka
Polski wybór
M-346
Samolot szkolenia zaawansowanego M-346 Alenia Aermacchi jest
podstawowym elementem najbardziej opłacalnego i zaawansowanego
technologiczne Zintegrowanego Systemu Szkolenia dla pilotów
samolotów najnowszej generacji. Ta szkoleniowa platforma jest
zwyciezca wszystkich otwartych konkursów na takie systemy na
świecie. Doskonale sprawdza sie w jednostkach eksploatujacych
mysliwce F-16. Została wybrana przez siły powietrzne Włoch, Republiki
Singapuru, Izraela, oraz Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W ciagu
ostatnich 50 lat, na 2 tysiacach samolotów Alenia Aermacchi, w 40
krajach, na 5 kontynentach – wyszkolono 20 tysiecy pilotów!
Always Flying Higher
www.aleniaaermacchi.it
follow us on:
na morzu
Okręty Floty Wschodniej w porcie Dinghai
Flota Wschodnia utworzona 23 kwietnia 1949 r. jako pierwsza wojenno-morska
jednostka chińskich sił zbrojnych. Sztab
floty mieści się w Ninbo. Uważana jest za
największą i najsilniejszą jednostkę operacyjną floty ChRL. Główna baza mieści się
w Szanghaju, podstawowe bazy i punkty
bazowania to: Dinghai, Czengsi, Hanczou,
Chousan, Amoy. Flocie Wschodniej powierzono zadanie ochrony uprzemysłowionego
regionu Szanghaju oraz kontrolę nad wodami Cieśniny Tajwańskiej. Jej głównym
przeciwnikiem są siły morskie Tajwanu.
Podstawowe jednostki obejmują: 22. Flotyllę
OP, 42. Flotyllę OP, 3. Flotyllę niszczycieli,
6. Flotyllę niszczycieli, 1. Flotyllę korwet,
16. Flotyllę szybkich okrętów szturmowych,
21. Flotyllę szybkich okrętów szturmowych,
5. Flotyllę okrętów desantowych, 2. Flotyllę
okrętów wsparcia. Ponadto w jej skład
wchodzą jednostki lotnictwa morskiego
i samodzielna brygada radiolokacyjna.
Flota Południowa utworzona w 1952
roku na bazie 44. Armii z bazą w Guangou.
Początkowo jej zadania obejmowały pomoc wojskom lądowym w obronie wybrzeża przed wtargnięciem nacjonalistycznej
floty Kuomintangu i wyzwolenie wysp od
nacjonalistów. W 1955 roku przyjęto oficjalną nazwę Flota Południowa. Pod koniec lat 60. sztab floty został przeniesiony
do Zhanijiang. Strefa operacyjna floty obejmuje akwen Morza Południowochińskiego
i Zatoki Tonkińskiej. Jej zadaniem jest osłona południowej części terytorium Chin oraz
58
kontrola Morza Południowochińskiego.
Oprócz głównej bazy w Kantonie, jednostki floty korzystają z szeregu innych baz,
takich jak: Yu Lin, Tao, Fang Cheng. W jej
składzie znajdują się: 2. Baza atomowych
okrętów podwodnych, 32. Flotylla OP,
72. Flotylla OP, 2. Flotylla niszczycieli, 9.
Flotylla niszczycieli, 11. Flotylla szybkich
okrętów szturmowych, 26. Flotylla szybkich
okrętów szturmowych, 6. Flotylla okrętów
desantowych, 3. Flotylla okrętów wsparcia.
W skład Floty Południowej wchodzą też
dwie brygady piechoty morskiej oraz jednostki lotnictwa morskiego.
Od strategii „brązowych wód” do
strategii „błękitnego oceanu”
Jeszcze w latach 80. chińska flota budowana była zgodnie z koncepcją „bliskiej
obrony”, a jej główne zadanie polegało na
niedopuszczeniu do lądowania nieprzyja-
ciela na chińskim wybrzeżu (morski „Wielki Chiński Mur”). W myśl tej strategii flota
miała charakter przybrzeżny i składała się
głównie z małych okrętów artyleryjskich,
torpedowych i rakietowych. Liczna też była
artyleria obrony wybrzeża. Pod koniec lat
80. zaczęto prace nad nową doktryną morską. Zatwierdzona przez najwyższy organ
obronny – Centralną Komisję Wojskową
Chińskiej Partii Komunistycznej – oficjalnie
przedstawiona została w 1995 roku. Jej długofalowym celem jest realizacja „Strategii
aktywnej obrony”, przewidującej nie tylko
obronę własnego terytorium przed uderzeniami z morza, ale i ofensywne operacje
(„uderzenia prewencyjne”), w tym również
w strefie oceanicznej.
Realizacja tej strategii została rozłożona na trzy etapy. W pierwszym etapie (do
2000 r.) planowano stworzenie floty zdolnej
do zatrzymania potencjalnego przeciwnika
w obszarze strefy ograniczonej tzw. „pierwszym łańcuchem wysp”, obejmującym japońskie wyspy Riukiu, Tajwan, Filipiny strefę Morza Żółtego, Wschodniochińskiego
i Południowochińskiego. To zadanie zostało w zasadzie wykonane. W drugim etapie
(do 2020 r.), którego realizację obserwujemy dziś, planuje się wzmocnienie floty, tak
aby była zdolna do operowania na obszarze
ograniczonym „drugim łańcuchem wysp”,
obejmującym wyspy Kurylskie, Hokkaido,
wyspę Nampo, archipelag Marianów
i Karolinów, Nową Gwineę oraz obszar
mórz Japońskiego i Filipińskiego i mórz
archipelagu Sundajskiego. Trzeci etap (do
2050 r.) ma przekształcić Chiny w państwo
morskie pierwszej wielkości, którego flota
będzie zdolna do realizacji zadań o zakresie
globalnym. W tym okresie główny nacisk
zostanie położony na stworzenie lotniskowcowych grup uderzeniowych i zbudowanie
floty atomowych okrętów podwodnych.
Chociaż Chiny deklarują, że nie zaatakują pierwsze, to wcale nie oznacza biernego
wyczekiwania na aktywność przeciwnika.
Ponieważ przez atak rozumiane są również
wrogie działania polityczne lub militarne,
Niszczyciele (m.in. „Harbin”) w Zhanijiang – głównej siedzibie sztabu Floty Południowej
www.armia24.pl
Jan Radziemski Morska moc Czerwonego Smoka
niegodzące bezpośrednio w to państwo, ale
np. zagrażające komunikacjom łączącym
Chiny z partnerami handlowymi. Wówczas
możliwe jest prewencyjne uderzenie na
potencjalnego przeciwnika. Za przykłady
„strategicznej defensywy” mogą służyć: interwencja w wojnie koreańskiej w 1950 r.,
konflikt graniczny z Indiami w 1962 r.,
potyczki ze Związkiem Radzieckim nad
Ussuri w 1969 r. czy też wreszcie wojna
z Wietnamem w 1979 r.
Priorytetowymi zadaniami sformułowanymi dla floty przez chińskich strategów,
w ramach nowej morskiej strategii, są: stworzenie 300-milowej strefy wód terytorialnych i ustanowienie efektywnej kontroli na
tym obszarze, wzmocnienie morskiej suwerenności Chin i niedopuszczenie do powtórzenia się sytuacji z XIX wieku, kiedy Chiny
zostały odepchnięte od morza. Zapewnienie
integralności kraju, przez co rozumie się
przede wszystkim niedopuszczenie do
ogłoszenia niepodległości Tajwanu. W tym
ostatnim przypadku flota powinna zapewnić pełną kontrolę w przestrzeni powietrznej i morskiej Cieśniny Tajwańskiej i zabezpieczenie operacji desantowej. Przesunięcie
przedniej linii obrony poza granice strefy
ekonomicznej Chin i stworzenie floty „błękitnych wód”, odgrywającej decydującą rolę
w zachodniej części Oceanu Spokojnego, to
kolejne cele wynikające z nowej strategii.
Realizacja tych zadań wymaga stworzenia
silnych zgrupowań floty, których jądro stanowić będą lotniskowce. Zmiany dotkną
również sferę taktyki prowadzenia walki
na odmiennych od poprzednich zasadach.
Zadania marynarki wojennej klasyfikuje się
w trzech głównych grupach: po pierwsze ma
chronić kraj przed agresją od strony morza,
po drugie ma zapewnić suwerenność i po
trzecie zapewnić przestrzeganie prawa morskiego. W ramach przedstawionej taktyki
przewiduje się sześć typów operacji ofensywnych i defensywnych: blokadę morską,
działania przeciwko morskim liniom komunikacyjnym nieprzyjaciela, atak na obiekty
lądowe (w tym desant), operacje przeciwko
nieprzyjacielskim okrętom, ochronę transportu morskiego i ochronę własnych baz
i portów. Zgodnie z tak nakreśloną strategią
i wynikającymi z niej zadaniami Chiny konsekwentnie rozbudowują swoje siły morskie.
Najważniejszym ich komponentem są oczywiście okręty.
Flota w sosie słodko-kwaśnym
Okręty podwodne
„Program zbalansowanego rozwoju Sił
Morskich do 2000 r.” przewidywał realizację
równolegle kilku programów. Przy tym za
Okręt podwodny proj. 039A/041 (typ Yuan)
Jeden z zakupionych w Rosji okrętów podwodnych proj. 636
priorytet uznano rozbudowę sił podwodnych zarówno nuklearnych, jak i z napędem klasycznym. Trzeba przyznać, że w tej
dziedzinie Chiny zrobiły poważny krok już
wiele lat temu, budując strategiczne okręty
podwodne typu Xia (proj. 092). Rozpoczęty
w 1978 roku i wodowany 30 kwietnia 1981 r.
okręt stał się jednak „bezzębnym” tygrysem
pozbawionym podstawowego oręża. Główna broń Xia – rakiety balistyczne typu JL-1
nie była gotowa. Pierwszy udany start tego
pocisku odnotowano dopiero we wrześniu
1988 r., tj. już po wejściu okrętu do służby. Mimo że poziomem technologicznym
i elementami taktyczno-technicznymi Xia
znacznie ustępował analogicznym jednostkom czołowych flot świata, wprowadzenie
go do służby stanowiło początek budowy
morskiego komponentu chińskiej triady jądrowej. Obecny status operacyjny tego okrętu nie jest znany. Rakiety JL-1 nie figurują
w zestawieniach dotyczących chińskiego potencjału jądrowego. Pierwsze nieudane podejście z typem Xia – zbyt hałaśliwym i zbyt
wolnym, skłoniło Chińczyków do zaprojektowania nowych okrętów tej klasy. Projekt
094 (Jin) dysponował bardziej niezawodną
siłownią jądrową niż poprzednik. Ponadto
mniej hałasował i wyposażono go w nowocześniejsze środki hydrolokacji i systemy
radioelektroniki. Może być rozpatrywany
jako odpowiednik radzieckiego SSBN proj.
667BD, z mniejszą liczbą wyrzutni rakiet.
To kompaktowy, półtorakadłubowy okręt
o wyporności ok. 10 000 ton, uzbrojony
w 12 wyrzutni rakiet balistycznych nowego
pokolenia JL-2 na paliwo stałe o zasięgu ok.
7400 km. Zautomatyzowany system kierowania ogniem rakietowym skonstruowano
na bazie francuskiego DMUX-80 firmy
Thomson. Samoobronie służą 4 wyrzutnie
torped kalibru 533 mm, zdolne do wystrzeliwania torped i rakiet przeciwokrętowych.
Pocisk JL-2 (Julang-2; w kodzie NATO:
CSS-NX-4) jest morską wersją 42-tonowych
międzykontynentalnych rakiet balistycznych
typu DF-31 bazowania naziemnego. Rakieta
występuje w trzech wersjach: JL-2, JL-2Jia
i JL-2Yi. Jest zdolna razić obiekty przeciwnika
na odległość 7,4; 12 i 18 tys. km w zależności
od liczby przenoszonych ładunków: 4, 8 i 10
o mocy po 250 kt każdy. Swoimi charakterystykami JL-2 porównywana jest do amerykańskich pocisków międzykontynentalnych
Trident C-4, wz. 1979. Chiny mają mnóstwo
problemów z JL-2, które zamierzano przyjąć
do uzbrojenia jeszcze cztery lata temu, ale
nie doszło do tego z powodu braku udanych
startów próbnych. Część ekspertów uważa,
że chińskie międzykontynentalne rakiety
balistyczne typu JL-2 od 2014 roku znajdują
się w początkowym stanie gotowości bojowej. W ten sposób, SSBN typu 094 stały
się pierwszymi strategicznymi jądrowymi
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 59
na morzu
Zespół okrętów podwodnych proj. 039 (typ Song)
Eksperymentalny konwencjonalny okręt podwodny proj. 032 (typ Qing), służący m.in. do prób pocisków balistycznych,
z silosami w obrębie kiosku
okrętami podwodnymi Chin, zdolnymi do
wykonywania uderzeń na obiekty na terytorium USA, znajdujące się w zachodniej części
Pacyfiku, korzystając z osłony własnej floty
i sił powietrznych.
Pierwsza jednostka nowego typu Jin weszła do służby w 2004 r. Łącznie w latach
1999–2010 w linii miało się znaleźć pięć
jednostek proj. 094. Według danych chińskich w marcu 2010 na wodę zeszła szósta
jednostka tego typu. Aktualnie trwają prace projektowe nad kolejnym pokoleniem
strategicznych okrętów podwodnych proj.
096 (Tan) mających na pokładzie 24 międzykontynentalne pociski balistyczne. To
oznacza stałą tendencję rozbudowy morskich sił jądrowych ChRL. W obecnej chwili
Chiny są jedynym krajem wśród „starych”
krajów atomowych, który aktywnie rozwija
te siły. Przypomnijmy, że członkami tego
ekskluzywnego klubu jądrowego, zgodnie
z układem o nieproliferacji broni jądrowej
z 1968 roku, są Stany Zjednoczone, Rosja,
Wielka Brytania, Francja i Chiny.
60
Obok rakietowych okrętów podwodnych Chińczycy od drugiej połowy lat 60.
budują także podwodne atomowe okręty
wielozadaniowe. Pięć jednostek typu Han
(proj. 091) zbudowano w latach 1967–1990.
Eksploatacja prototypowej jednostki ujawniła szereg poważnych wad konstrukcyjnych, przede wszystkim w systemie zabezpieczenia niezawodnej pracy reaktora.
Ponadto okręty tego typu są niezwykle hałaśliwe i słabo wyposażone pod względem
elektroniki, co utrudnia efektywne ich wykorzystanie na współczesnym teatrze działań wojennych. Dlatego począwszy do trzeciej jednostki, zaczęła się ich modernizacja.
Zaczęto od ulepszenia konstrukcji siłowni
jądrowej. Dzięki francuskiej pomocy zmodernizowano kompleks hydroakustyczny.
31 października 2013 r. chińskie media poinformowały o wycofaniu ze służby pierwszego okrętu typu Han i przekształceniu go
w muzeum. Spośród pięciu okrętów, w służbie pozostają trzy. Nawiasem mówiąc, w obu
wspomnianych przypadkach (Xia i Han) widać wyraźny wpływ francuskich konstrukcji: Redoutable, Inflexible i Rubis.
16 lipca 2007 roku po raz pierwszy zaprezentowano model wielozadaniowego
nuklearnego okrętu podwodnego nowego
pokolenia proj. 093 (kod NATO Shang),
który ma zastąpić nieudane jednostki typu
Han. Wyporność nowego okrętu szacowana jest na ok. 8000 ton, a jego uzbrojenie
obejmuje cztery wyrzutnie torped kalibru
533 mm, z których można wystrzeliwać
torpedy, pociski przeciwokrętowe i manewrujące. Podobno mogą się zanurzać na
głębokość do 400 m. Okręty mają charakterystykę podobną do radzieckich jednostek
proj. 671RTM (Victor III). Tradycyjny układ
dwukadłubowy ze starannie zaprojektowanym kształtem kadłuba lekkiego z jedną
śrubą napędową o silnej krzywiźnie piór.
Dziobowe stery zanurzenia znajdują się na
kiosku, natomiast rufowe zaprojektowano
w układzie +. Łącznie ma powstać 6–8 jednostek.
Chiny modernizują także swoją flotę
konwencjonalnych okrętów podwodnych.
Na początku lat 90. stanowiła ona ponad
90% całości sił podwodnych. Najliczniejszą
grupę wśród nich tworzą okręty zbudowane w oparciu o dokumentację radzieckiego
proj. 633 (kod NATO Romeo), od połowy lat
90. wycofywane z linii. Obecnie część z nich
znajduje się w rezerwie bądź służy celom
szkoleniowym. Na ich zamianę w połowie
lat 70. budowano serię okrętów. proj. 035
(Ming). Trzy pierwsze jednostki budowano
aż dziewięć lat (1970–1979), co może świad-
Atomowy wielozadaniowy okręt podwodny proj. 093 (typ Shang)
www.armia24.pl
Jan Radziemski Morska moc Czerwonego Smoka
na morzu
Moment wyjścia z wody pocisku balistycznego JL-2
Zdjęcie lotnicze pierwszego chińskiego „stratega” proj.
092 (typ Xia)
czyć o dużych kłopotach chińskich specjalistów w rozwiązywaniu trudnych problemów
technicznych. Były one na tyle poważne, że
budowę kolejnych okrętów serii wznowiono
dopiero po 1987 r. Zbudowano tylko dwie
jednostki. Ponieważ radziecka technologia
sprzed lat wyczerpała już swoje możliwości,
sięgnięto po rozwiązania francuskie.
W maju 1994 roku na próby morskie wyszedł pierwszy okręt podwodny proj. 039
(kod NATO Song). Pierwszy od podstaw
zaprojektowany okręt tej klasy w Chinach.
Po nim miała nastąpić cała seria jednostek, które miały zastąpić wyeksploatowane
okręty typu Ming. Pierwszy Song okazał się
jednak bublem i do służby wszedł dopiero
cztery lata później. Zbyt hałaśliwy i wyposażony w trudne do zintegrowania systemy
okrętowe. Marynarka chińska zrezygnowała
z ich dalszej produkcji. Projekt wrócił do
biura konstrukcyjnego do poprawki. Żeby
nie tracić czasu, zamówiono dodatkowych
sześć okrętów typu Ming w ulepszonej wer-
sji 035G. W 2001 roku stocznia w Wuhan
przekazała flocie zmodernizowany okręt
proj. 039G (Song II). Łącznie do 2004 r.
zbudowano ich 4 (lub 6). Stanowią one
połączenie chińskiej myśli technicznej
z technologią zachodnią lat 80. i być może
wyposażeniem rodem z Rosji. Okręt jest
znacznie lepiej wyciszony. Kształtem kadłuba przypomina francuskie jednostki typu
Agosta. Najbardziej charakterystycznym
elementem jest dość niezwykłych kształtów stopniowany kiosk. W podwyższonej,
cylindrycznej części znalazł się wydech gazów spalinowych oraz chrapy, po bokach
kiosku umieszczono stery głębokości, natomiast usterzenie rufowe otrzymało standardowy kształt krzyżowy. Pierwszy raz na
chińskim okręcie podwodnym zastosowana
została siedmioskrzydłowa śruba, której płaty mają kształt szabli. Napęd opiera się na
niemieckich silnikach diesla. Silniki elektryczne i cztery zespoły baterii zapewniają
mu maksymalną prędkość pod wodą do 22
węzłów. Część ekspertów uważa, że okręty
w wersji 039G wyposażone są w system AIP
(Air Independent Propulsion), który zwiększa czas pływania pod wodą. Okręty typu
Song są zdolne do odpalania pocisków przeciwskrętowych YJ-81 (C-801A) ze standardowych wyrzutni torped kalibru 533 mm,
które ulokowane są na dziobie. Natomiast
wyposażenie hydrolokacyjne jest skromne
Strategiczny atomowy okręt podwodny typu Xia podczas parady morskiej
62
Lot pocisku balistycznego JL-1
i składa się z hydrolokatora pasywno-aktywnego i hydrolokatora bocznego pasywnego.
Mimo istotnego postępu technologicznego
jednostki typu Song nie znalazły uznania
w oczach dowództwa chińskiej Marynarki
Wojennej.
Perturbacje z okrętami typu Song skłoniły Chińczyków do zakupu jednostek
podwodnych za granicą. Najkorzystniejsza
oferta wpłynęła z Rosji. Zawarty kontrakt
zaowocował w latach 1998–2006 dostawą
dwunastu jednostek trzeciej generacji projektu 877EKM (2 okręty) i 636 (10 okrętów).
Z fragmentarycznych doniesień wynika jednak, że i z tymi okrętami Chińczycy mają
problemy. Powód to prawdopodobnie niedostateczne wyszkolenie załóg, które nie
opanowały wszystkich tajników eksploatacji
tych nowoczesnych jednostek. W tej chwili
jednostki te stanowią podstawę nieatomowej floty podwodnej Chin.
Niezrażeni kłopotami chińscy inżynierowie przystąpili do projektowania okrętów
podwodnych czwartej generacji. Na bazie
rodzimego typu 039 i rosyjskiego proj.
877/636 zbudowano nowy okręt proj. 041
(Yuan). Niektóre źródła sugerują, że został
www.armia24.pl
Jan Radziemski Morska moc Czerwonego Smoka
Strzelający niszczyciel „Harbin” proj. 052 podczas wspólnych chińsko-rosyjskich ćwiczeń na Morzu Wschodniochińskim, maj 2014 r.
Niszczyciel rakietowy „Changchun” proj. 052C (typ Luyang II)
wyposażony w system napędu niezależny od
powietrza (AIP), konkretnie ma to być silnik Stirlinga. Napęd ten pozwala jednostce
przebywać nieprzerwanie pod wodą przez
okres dwóch tygodni. W jaki sposób tajny
produkt szwedzkiej firmy Kockums trafił do
Chin pozostaje póki co tajemnicą. Podobno
w linii jest już dziesięć okrętów proj. 041
z zaplanowanych piętnastu. Główne uzbrojenie okrętu stanowi 6 wyrzutni torped kalibru 533 mm przystosowanych do wystrzeliwania pocisków rakietowych YJ-8 lub CX-1.
Chińska flota podwodna należy do jednej
z największych, a jeśli chodzi o okręty z napędem nieatomowym, jest niekwestionowanym liderem. Łącznie siły podwodne chińskiej floty liczą już ponad 50 nieatomowych
okrętów podwodnych. Każda kolejna generacja tych jednostek świadczy o rosnącym
poziomie kwalifikacji zarówno konstruktorów, jak i stoczniowców. Powtarzające się
jednak awarie, w tym kończące się utratą
okrętu, świadczą o istnieniu poważnej luki
technologicznej dzielącej Chiny od przodujących mocarstw morskich.
Okręty nawodne
Niszczyciele
Najnowszy chiński niszczyciel rakietowy proj. 052D
Jeszcze dekadę temu w swojej istocie flota
chińska przedstawiała flotę przybrzeżną,
gdzie nowoczesne okręty stanowiły zaledwie
19,4% całości sił okrętowych. Największą
grupę okrętów w klasie niszczycieli tworzyły
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 63
na morzu
Niszczyciel rakietowy „Wuhan” proj. 052B
jednostki typu Luda (proj. 051) będące chińską wersją radzieckiego niszczyciela proj. 56
z drugiej połowy lat 50. Przy czym chińska
modyfikacja uderzeniowo-rakietowa liczyła 16 okrętów wcielonych do służby w latach 1971–1985. Niszczyciele te, pomimo
przeprowadzonej na przełomie lat 80./90.
XX wieku modernizacji, sukcesywnie (po
2005 r.) są wycofywane ze służby, bowiem
już nie odpowiadają współczesnym wymogom ze względu na przestarzałe uzbrojenie
plot. i pop2. W celu ich zastąpienia pojawił
się w 1993 roku niszczyciel rakietowy typu
Luhu (proj. 052), pierwszy okręt tej klasy
będący udanym połączeniem własnej myśli technicznej z szerokim wykorzystaniem
pomocy firm włoskich, francuskich czy
niemieckich, które dostarczyły też wiele
gotowych podzespołów. Była to najsilniejsza jednostka bojowa (wyporność 5700 ton)
chińskiej floty w całej jej dotychczasowej
historii. Okręt dobrze uzbrojony w pociski
przeciwokrętowe (16 rakiet o zasięgu 160
Lotniskowiec „Liaoning” podczas prób morskich
64
Niszczyciel rakietowy „Fuzhou” proj. 956E (typ Sowriemiennyj) zbudowany w Rosji
km) i broń pop miał też współczesne wyposażenie elektroniczne. Jego słabą stroną
było za słabe uzbrojenie plot. składające się
z wyrzutni pocisków kierowanych bliskiego zasięgu Naval Crotale – PDMS (zasięg
12 km) i czterech automatycznych działek
kalibru 37 mm. Napęd okrętu stanowiła
kombinowana siłownia złożona z silników
diesla i turbin gazowych (CODOG), po raz
pierwszy zastosowana na chińskim okręcie.
Nowoczesna architektura kadłuba świadczy
o próbie zerwania z typowym wyglądem postradzieckich okrętów. Druga jednostka tego
typu zasiliła flotę dopiero w 1996 roku z powodu amerykańskiego embarga na dostawę
turbin gazowych3. Trzy lata później pojawił
się kolejny niszczyciel, niewiele się różniący
od poprzednich, o nazwie „Shenzhen”, ale
należący do zmodyfikowanego typu Luhai
(proj. 051B).
Słabość uzbrojenia plot. starszych jednostek rodzimej produkcji (proj. 052 i 051B)
skłoniła Chińczyków do wzmocnienia floty
poprzez zakup za granicą okrętów mogących zapewnić nie tylko własną osłonę plot.,
ale także zespołom floty. Zainteresowano się
dwoma postsowieckimi niszczycielami typu
Sowriemiennyj, których budowę wstrzymano po rozpadzie ZSRR. Kontrakt na zakup
niszczycieli w wersji eksportowej (956E)
podpisano w 1998 r. Dostawa nastąpiła w latach 1999–2000. Zakup był na tyle udany, że
zaowocował kontraktem na dwie dalsze jednostki zmodyfikowanego projektu 956EM.
Różnią się one od poprzedników zestawem
uzbrojenia. Usunięto rufową wieżę z dwoma
działami kal. 130 mm i przeniesiono w jej
miejsce rufową wyrzutnię rakiet plot, a arwww.armia24.pl
Jan Radziemski Morska moc Czerwonego Smoka
na morzu
Start rakiety przeciwokrętowej YJ-83 z niszczyciela proj. 052 (typ Luhu)
Moment odpalenia rakiety plot. HQ-7/Naval Crotale-PDMS z chińskiego niszczyciela typu Luhu
maty AK-630 kal. 30 mm zastąpiono modułami artyleryjsko-rakietowymi typu Kortik.
Ponadto okręty otrzymały nowocześniejszą,
eksportową wersję pocisków plot. Uragan, tj.
Sztil-1. W obu wariantach główną bronią są
przeciwokrętowe pociski skrzydlate Moskit
o prędkości ponaddźwiękowej. Pierwszy
okręt dostarczono Chinom w 2006 roku.
Kolejnym poważnym krokiem w modernizacji nawodnych sił okrętowych było
zaprojektowanie i zbudowanie w 2004
roku dwóch niszczycieli projektu 052B
(Luyang I). Stanowiły one efekt udanego połączenia rodzimej myśli inżynierskiej z technologiami zakupionymi w Rosji i państwach
zachodnich. Zastosowano na nich wiele elementów typu stealth, jak pochylenie burt,
zamknięty maszt w kształcie ostrosłupa itp.
Kadłub okrętów pokryto farbami pochłaniającymi promieniowanie elektromagnetyczne. Te duże okręty (pełna wyporność
6500 ton) dysponują silnym uzbrojeniem
plot., zbliżonym do tego z niszczycieli proj.
956EM. Dodatkowo posiadają jeszcze dwa
zespoły obrony bardzo krótkiego zasięgu
typu 730 kal. 30 mm rodzimej produkcji.
Ten ostatni przykład świadczy o ciągłym dążeniu Chińczyków do produkowania w kraju coraz bardziej skomplikowanych systemów uzbrojenia i uniezależnienia się w tym
zakresie od dostaw z zagranicy. W podobnie
twórczy sposób zagospodarowano zakupione w Rosji w 2002 roku dwa okrętowe
systemy plot dalekiego zasięgu Rif-M, eksportowej wersji systemu S-300FM (Fort-M).
Dwa niszczyciele proj. 51C (Luzhou) o wyporności 7100 ton zostały zwodowane na
przełomie 2004 i 2005 roku. Przeznaczone
są do obrony plot. zespołów floty. Temu zadaniu służy 48 pocisków rakietowych typu
48N6E o zasięgu 120–150 km zgrupowane
w sześciu wyrzutniach pionowego startu.
Do śledzenia celów powietrznych i napro-
Wystrzelenie rakiety przeciwokrętowej Moskit z pokładu niszczyciela „Ningbo” proj. 956EM
66
www.armia24.pl
Jan Radziemski Morska moc Czerwonego Smoka
wadzania na nie rakiet służą ścianowe anteny radaru. Żaden z tych wariantów (052B
i 051C) nie doczekał się budowy seryjnej.
Jednocześnie z niszczycielami proj. 051C
zaczęto budowę dwóch okrętów typu 052C
(Luyang II). Łącznie seria liczy sześć jednostek. Wykorzystując kadłuby i siłownie
okrętów proj. 052B, wyposażono je, z małymi wyjątkami, w uzbrojenie rodzimej
produkcji. Od projektu 052B różnią się wyposażeniem elektronicznym i uzbrojeniem
plot. Najbardziej charakterystyczną cechą
tych jednostek są wypukłe ścianowe anteny
wielofunkcyjnego radaru typu 348C dozoru ogólnego i kierowania ogniem. Cztery
takie anteny o wymiarach 3,9×4,6 m każda zamontowano na ścianach pomostu
pod kątem ok. 5–7°, zapewniają wykrycie
celu na dystansie ok. 450 km. Są podobne
do SPY-1 amerykańskiego systemu Aegis4.
Radar typu 348 jest sprzężony ze zmodernizowanym systemem automatycznego
kierowania uzbrojeniem TAVITAC firmy
Thomson-CSF. Czy to oznacza, że Chiny posiadły już technologię tak wysokich lotów?
Nie jest to tak oczywiste, jakby się mogło
wydawać. Posiadamy zbyt mało informacji
na ten temat, aby udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Można jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa pogratulować chińskiemu
wywiadowi. Z uznaniem za to trzeba przyjąć
fakt wyposażenia ich w pionowe wyrzutnie
pocisków plot. dalekiego zasięgu typu HQ-9
(48 sztuk). To pierwsze chińskie jednostki
tej klasy z wyrzutniami typu VLS (Vertical
Launch System). Wyrzutnie te stanowią
zapewne kopię radzieckiego plot. systemu
Fort – zmarynizowanej wersji znanego systemu S-300. Pociski HQ-9 zapewne powstały w wyniku twórczej adaptacji na chiński
grunt rosyjskich rozwiązań5.
Do najnowocześniejszych nawodnych
okrętów bojowych Chińczyków zaliczają
się niszczyciele rakietowe typu Kunming
(proj. 052D), w kodzie NATO określane
jako typ Luyang III, których budowę rozpoczęto w 2011 roku. Otwierający serię 12
okrętów „Kunming” zasilił flotę w marcu
2014 r. Pozostałe jednostki wejdą do linii
do 2018 r. Chiński odpowiednik amerykańskiego typu Arleigh Burke, o wyporności 7500 ton, zewnętrznie mało się różni
od poprzedników. Opracowano go bowiem
w oparciu o kadłub i układ napędowy jednostek proj. 052C (Luyang II). Główna różnica
tkwi w uzbrojeniu i wyposażeniu elektronicznym. Rewolwerowe wyrzutnie rakiet
zamieniono na dwa 32-komorowe zespoły
pionowych uniwersalnych wyrzutni kadłubowych w typie amerykańskich wyrzutni
Mk 41 z ogólnym zapasem 64 pocisków.
Wśród nich są pociski HQ-9, manewru-
Niszczyciel rakietowy „Lanzhou” (proj. 052C) odpala pocisk plot. typu HQ-9
który był niedawno testowany na okręcie
doświadczalnym o numerze burtowym 891.
Charakterystyka tych radarów nie jest znana, jednak można zakładać, że ich zasięg
znacznie się zwiększył. Jednostki proj. 052D
są obecnie najsilniej i najlepiej uzbrojonymi bojowymi okrętami nawodnymi floty
ChRL. Mimo to są mniejsze od podobnej
klasy amerykańskich niszczycieli Aegis typu
Arleigh Burke i japońskich typu Kongo.
Flota Chin posiada obecnie mozaikę niszczycieli złożoną z ośmiu typów i modyfikacji. Wygląda na to, że dowództwo chińskiej floty nie może się zdecydować na jakiś
konkretny projekt. Planowana budowa 12
niszczycieli proj. 052D być może stanie się
n
przełomem. Zdjęcia: MW ChALW, MON ChRL, Xinhuanet, Internet
Przypisy
1
Start pocisku plot. 48N6E systemu S-300FM/Rif-FM z pokładu niszczyciela proj. 051C. Silnik marszowy pocisku
jeszcze nie pracuje
jące pociski skrzydlate dalekiego zasięgu
DH-10 przeznaczone do rażenia celów lądowych, a także pociski przeciwokrętowe
i pop. Dziobowe działo kal. 100-mm zamieniono na nowe 130-mm typu H/PJ-38
(skonstruowanego na bazie rosyjskiej armaty AK-130). Środki obrony plot. obejmują
dodatkowo dwa zestawy artyleryjskie kal. 30
mm. Najważniejszą zmianą w wyposażeniu
elektronicznym jest zainstalowanie nowego radaru z czterema antenami płaskimi
wkomponowanymi w ściany nadbudówki,
2
3
4
5
Według opinii amerykańskich ekspertów, Chiny w 2030
roku będą konsumować 15,7 mln baryłek ropy naftowej
dziennie, z czego 80% zapotrzebowania na ten surowiec
będzie zaspokajane z dostaw z zagranicy.
Wycofywane okręty tego typu, po przebudowie trafiają
do jednostek cywilnej służby zajmującej się przestrzeganiem porządku na obszarach morskich – China Marine
Surveillance (CMS). Wobec zaostrzenia stosunków
z Japonią w kontekście sporu o wyspy Diaoyu, zauważalne
jest w ostatnim czasie wzmacnianie sił CMS.
Wydarzenia czerwcowe na placu Tian’anmen w 1989 r. stały
się powodem zakazu dostawy m.in. turbin gazowych LM2500, zamiast nich zakupiono ukraińskie turbiny gazowe.
Projekt radaru powstał w Instytucie Nr 14 w Nankinie przy
współpracy z ukraińskim Instytutem Naukowo-Badawczym
„Kwant”.
Oba projekty (052B i 051C) powstały przy wydatnej pomocy
rosyjskiego Północnego Biura Konstrukcyjnego.
Jan Radziemski
Od wielu lat specjalizuje się w problematyce historycznej
i technicznej marynarki wojennej ZSRR i Rosji. Autor licznych
publikacji z tej dziedziny.
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 67
Historia Militaris
SZKOLnictwo wojskowe w II RP
Kawalerzyści z wrocławskiej
defilady zwycięstwa
Z powojennymi dziejami Wrocławia swój los związało wielu szwoleżerów, ułanów, strzelców czy
artylerzystów konnych. Jeden z nich, ppor. rez. Marian Idziński z 7. Dywizjonu Artylerii Konnej,
uczestnik Kampanii Wrześniowej 1939 r., Pionier Wrocławia, był autorem niezwykle interesujących
i cennych pod względem dokumentalnym fotografii, w tym również przedstawiających podniosły moment pierwszego wywieszenia biało-czerwonej flagi na wieży wrocławskiego ratusza.
Bartłomiej Błaszkowski
D
ziś niewiele wiadomo o niezwykle
interesującym kawaleryjskim epizodzie, który miał miejsce właśnie
w stolicy Dolnego Śląska: defiladzie zwycięstwa, którą zorganizowano nieco ponad
trzy tygodnie po tym, jak ucichły ostatnie
salwy ulicznych walk zakończone podpisaniem aktu kapitulacyjnego Festung Breslau.
Sformułowanie to może budzić pewien
sprzeciw, gdyż w przedsięwzięciu tym nie
brała udziału de facto żadna z istniejących
wówczas jednostek kawalerii, ale wydaje się
ono być uzasadnione z tej racji, że żołnierze konnego plutonu zwiadu 10. Dywizji
Piechoty, wśród których znajdowali się posiadający za sobą służbę w szeregach jazdy
II Rzeczpospolitej, mieli ambicję być kawalerzystami, podkreślając to stale chociażby używaniem typowych dla tego rodzaju
broni nazw stopni wojskowych. Na Placu
Wolności (niem. Exerzierplatz, Schloßplatz), w dniu 26 maja 1945 r., defilowały
oddziały 10. Dywizji Piechoty, a bardziej
precyzyjnie, żołnierze wydzieleni ze sztabu
dywizji, 39. pułku artylerii lekkiej, 13. dywizjonu artylerii przeciwpancernej, 21. batalionu saperów, batalionu szkolnego oraz
oddziałów specjalnych (zarówno dywizyjnych, jak i pułkowych), jak również Milicja
Obywatelska i kolejarze. Przed udekorowaną biało-czerwonymi barwami trybuną, na
której znaleźli się między innymi dowódca
Dywizji oraz pierwszy polski prezydent
miasta, przemaszerowali, depcząc swoimi
nogami rzucone na miejski bruk flagi III
Rzeszy, żołnierze; wśród nich zamykający
kolumnę defiladową konni zwiadowcy dowodzeni przez ppor. Henryka Kamińskiego.
68
Ppor. Henryk Kamiński, dowódca konnego plutonu kompanii zwiadu 10. Dywizji Piechoty na zdjęciu portretowym wykonanym na przełomie lat 1944 i 1945 r.
W wiele lat od poruszonych w artykule wydarzeń, oficer ten, absolwent XVII
Promocji Szkoły Podchorążych Kawalerii
w Grudziądzu, żołnierz Kampanii Wrześniowej 1939 r., Związku Walki Zbrojnej i Armii
Krajowej oraz 2. Armii Wojska Polskiego,
przygotował pisemną relację zatytułowaną:
Krótka relacja z przebiegu służby wojskowej
w Ludowym Wojsku Polskim, w której to na
czterdziestu trzech stronach maszynopisu
utrwalił w sposób niezwykle interesujący
i plastyczny oraz – biorąc pod uwagę czas
powstania materiału – odważny i odbiegający
znacznie od ówcześnie obowiązujących schematów, swoje wspomnienia z czasów wojennej i tuż powojennej służby w 10. Sudeckiej
Dywizji Piechoty. Z ich fragmentów dziś
pokusić się można o odtworzenie przebiegu
owego epizodu. Jej cennym uzupełnieniem
były rozmowy, jakie dane było przeprowadzić
autorowi z tym oficerem w latach 2010–2011
oraz kilka wizji lokalnych dokonanych w terenie, w miejscach opisywanych wydarzeń,
jesienią i zimą 2010 r.
Dostępne publikacje traktujące o udziale
we wrocławskiej defiladzie zwycięstwa konnych zwiadowców z 10. Dywizji Piechoty
prezentują się nader ubogo. Ich wykaz
znajduje się w towarzyszącej temu tekstowi bibliografii. Wśród wymienionych tam
pozycji jest także tekst Michała Żywienia,
wrocławskiego dziennikarza, publicysty,
poligloty, jednego z inicjatorów powstania Towarzystwa Miłośników Wrocławia,
zatytułowany Defilada, którego fragment
warto przytoczyć: Kiedyś – wspomina p.
Henryk – nasza telewizja nadawała serial
pt. „Najważniejszy dzień życia”. Kiedy się
przeżyło dziesiątki tysięcy dni, to trudno jest
wybrać ten najważniejszy. A każdy, kto był na
froncie, przyzna, że tam każdy dzień był najważniejszy, bo każdy może być ostatni. Jednak
mój odcinek tego serialu nosiłby, sądzę, tytuł
„Defilada.” Bo tamten dzień, kiedy pierwszy
raz spotkałem się z Wrocławiem, stał się zapowiedzią związku z tym miastem na zawsze.
Powyższe słowa okazały się prorocze.
Mjr Henryk Kamiński, ostatni z żyjących
we Wrocławiu oficerów kawalerii, odszedł
na wieczną wartę 23 maja 2011 r. w tym
właśnie mieście. Pochowany został trzy dni
później – dokładnie w 66. rocznicę defilady
zwycięstwa, której był uczestnikiem – na
cmentarzu Grabiszyn.
Kierunek: Wrocław
Zakończenie drugiej wojny światowej zastało 10. Dywizję Piechoty uczestniczącą
w Operacji Praskiej Armii Czerwonej i 2.
www.armia24.pl
Pododdział konny złożony z żołnierzy plutonu konnego kompanii zwiadu 10. Dywizji Piechoty oraz żołnierzy zwiadu konnego ze wszystkich oddziałów tej jednostki dowodzony
przez ppor. Henryk Kamińskiego na ogierze Mosiek w drodze z Oporowa do miejsca koncentracji przed defiladą zwycięstwa. Zdjęcie wykonane zostało na ulicy Grabiszyńskiej
(niem. Gräbscherner Straße), w godzinach przedpołudniowych w sobotę 26 maja 1945 r. Po prawej stronie teren należący do J. Kamina Werke (późniejsza Fabryka Maszyn
Drogowych Fadroma). Za dwupoziomowym wiaduktem kolejowym widoczny fragment częściowo już usuniętej barykady zbudowanej między innymi z wagonu tramwajowego.
Zwróćmy uwagę na nakrycia głowy jeźdźców – w większości są to sukienne czapki polowe nazywane „konfederatkami”, za wyjątkiem ppor. Kamińskiego noszącego ulubioną
przez siebie furażerkę
Armii Wojska Polskiego, na terenie dzisiejszej Republiki Czeskiej, w rejonie miejscowości Skalka, Rasowice, Domasice, Velki
Hubenor, Bylohor. Stamtąd, w dniach od
14 do 17 maja 1945 r. została ona przegrupowana na Dolny Śląsk w celu ochrony granicy południowo-zachodniej odradzającego
się państwa. Należy wyjaśnić, że z uwagi na
chronologię wydarzeń w tekście używana
jest nazwa: 10. Dywizja Piechoty, bez cząstki wyróżniającej Sudecka w zapisie, bo ta
pojawiła się dopiero w kilka miesięcy po
wrocławskiej defiladzie (nadana została
dnia 19 sierpnia 1945 r. Rozkazem nr 180
Naczelnego Dowódcy Wojska Polskiego).
Wyznaczona trasa przemarszu kompanii
zwiadu 10. Dywizji Piechoty wiodła z miejscowości Zittau, przez Gryfów Śląski, Lwówek
Śląski, Złotoryję, Jawor do Wrocławia, z którym pierwsze zetknięcie zostało wiele lat później przywołane słowami: na widok kominów
na horyzoncie, które skojarzyliśmy od razu
z miastem Wrocławiem odetchnęliśmy i od
razu poprawiły się humory.
To samo miejsce na ulicy Grabiszyńskiej 65 lat później, sfotografowane podczas wizji lokalnej w grudniu 2010 r.
W pierwszej kolejności uwagę zwracają zmiany dokonane w latach 90. XX w. polegające na poszerzeniu jezdni oraz
zbudowaniu tzw. wysepki dla przystanku tramwajowego. Za ogrodzeniem terenów należących niegdyś do Fadromy,
od 2015 r. istnieje targowisko [Fot. B. Błaszkowski]
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 69
Historia Militaris
Aleksander Struc
Urodził się 3 sierpnia 1904 r. w Słobodzie, rej.
Mohylów Podolski, pow. Winnica. Absolwent
Instytutu Gospodarki Rolnej w Połtawie (1928).
Wcielony w szeregi Armii Czerwonej, ukończył
pułkową szkołę podoficerską w Pierwomajsku (1928–1930), Oficerską Szkołę Piechoty
w Odessie (1932–1935), po której pełnił służbę
na kolejnych szczeblach dowodzenia w wojskach ochrony pogranicza. Uczeń Akademii
Wojskowej im. Frunze w Moskwie (1938–1941).
Po ataku niemieckim na ZSRR walczył w składzie Frontów: Południowego, Zakaukaskiego,
Stalingradzkiego, 1. Ukraińskiego jako dowódca pułku piechoty, a następnie Szef Oddziału
I Sztabu Korpusu. Do Wojska Polskiego skierowany w stopniu podpułkownika w sierpniu
1944 r. Zajmował m.in. stanowiska: zastępcy
dowódcy do spraw liniowych 5. Dywizji Piechoty (1945), dowódcy 10. DP (od 17 kwietnia
1945 r. do 13 stycznia 1946), dowódcy 14. DP
(1946–1947). We wrześniu 1947 r. powrócił do
ZSRR. Dalsze losy pozostają nieznane.
Płk Aleksander Struc, dowódca 10. Dywizji Piechoty, w rozmowie z dwoma oficerami na krótko przed rozpoczęciem
wrocławskiej defilady zwycięstwa w dniu 26 maja 1945 r.
Po przybyciu kompanii do stolicy
Dolnego Śląska, kompanię zakwaterowano
w Oporowie (niem. Opperau), osiedlu które
w 1951 r. zostało włączone w granice miasta. Dowództwo wraz z plutonami pieszymi umieszczone zostało w budynku szkoły
położonym niedaleko cmentarza, natomiast
pluton konny oraz tabory po jego przeciwnej
stronie. Po rozlokowaniu się oraz uporządkowaniu miejsca postoju rozpoczęto przygotowania do udziału w zapowiedzianej defiladzie
zwycięstwa. W pierwszej kolejności zadecydowane zostało, że do plutonu konnego
dołączeni zostaną żołnierze z pododdziałów
zwiadu konnego ze wszystkich oddziałów
10. Dywizji Piechoty i wystąpią one jako
jedna całość, licząca około siedemdziesięciu
jeźdźców. Dowodzenie powierzone zostało
dowódcy plutonu konnego, ppor. Henrykowi
Kamińskiemu, któremu towarzyszył wówczas
ogier noszący imię Mosiek. Był on jednym
z trzech ogierów czystej krwi arabskiej stanowiących wojenną zdobyczą żołnierzy plutonu, którego po upływie lat tak serdecznie
wspomniał jego jeździec: Jak małe dziecko
potrzebował pieszczoty i lubił ją. Kapryśny jak
panna na wydaniu, dumny i ambitny jak kawaler przed ślubem i uparty jak osioł gdy mu
mucha na nosie siadła (…). Najbardziej inteligentny był mój Mosiek – jak później rozpoznano po wypalonych znakach rodowodowych
Madziar z pochodzenia, ze stajni węgierskiej.
Warto dodać też słowo o pochodzeniu
dwóch pozostałych ogierów – jeden ze stajni
Potockich z Łańcuta, drugi z wiedeńskiego
Schönbrunn. Dni pozostałe do defilady zostały pracowicie wykorzystane na wspólne
70
ćwiczenia mające na celu przede wszystkim
zgranie pododdziału oraz jego prezencję.
Wiele troski poświęcono prawidłowemu dosiadowi jeźdźców. Wszystko to odbywało
się w nastroju zrozumienia dla podniosłej
chwili oraz ciekawości przed tym, co nieznane. Ustalone zostały także pewne szczegóły
związane z udziałem w uroczystościach.
Pododdział konny miał się uplasować na
samym końcu defilujących elementów 10.
Dywizji Piechoty. Przed trybuną honorową miał przejechać kłusem, a w trakcie
tego, zgodnie z poleceniem ppor. Henryka
Kamińskiego, dywizyjna orkiestra miała zagrać dobrze znany sprzed wojny marsz zatytułowany: Lekka kawaleria, będący uwerturą
z jednoaktowej operetki austro-węgierskiego kompozytora i dyrygenta Franza von
Suppé z librettem Franza Bodenstedta po
raz pierwszy wystawionej w Carlstheater
w Wiedniu 21 marca 1866 r.
Pobyt polskich zwiadowców we Wrocławiu
parokrotnie był zakłócany przez żołnierzy
Armii Czerwonej. Pierwsze ze zdarzeń zakończyło się wyrzuceniem za ogrodzenie po-
Pierwszy polski prezydent Wrocławia, dr Bolesław Drobner, podczas defilady zwycięstwa. Nieco z tyłu, pierwszy
z lewej, salutuje płk Aleksander Struc. Mało znanym faktem pozostaje, że dr Drobner od momentu swojego przybycia
na Dolny Śląsk nosił w klapie marynarki przypięty metalowy orzełek wojskowy wz. 1943, nazywany potocznie kuricą
www.armia24.pl
Bartłomiej Błaszkowski Kawalerzyści z wrocławskiej defilady zwycięstwa
Henryk Jan Kamiński
Urodził się 26 listopada 1915 r. w Chorzelowie, pow.
Mielec. Rodzicami jego byli Władysław i Marianna
z d. Malinowska. Miał siostrę Stanisławę (1918–1936)
oraz dwóch braci: Adama (1912–1945) i Jana (ur.
1925). W ośmioklasowym Państwowym Gimnazjum
i Liceum im. St. Konarskiego w Mielcu odbył kolejne stopnie przeszkolenia w ramach Przysposobienia
Wojskowego.
W maju 1937 r. zdał maturę, po której rozpoczął
naukę w Szkole Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu. Latem 1939 r., po ukończeniu drugiego roku
nauki, w stopniu plutonowego podchorążego był
na praktyce w 7. Pułku Ułanów Lubelskich im. Gen.
Kazimierza Sosnkowskiego w Mińsku Mazowieckim,
gdzie zastał go wybuch wojny. Skierowany do wsi
Leszczyny leżącej na wschód od Garwolina, uczestniczył w czynnościach mobilizacyjnych szwadronu
zapasowego pułku. Wraz ze szwadronem marszowym (dowódca rtm. Jerzy Karwat) wyruszył na front.
Promowany na stopień podporucznika w korpusie oficerów kawalerii Rozkazem Naczelnego Wodza z dnia 13 września 1939 r., ze starszeństwem
z dnia 1 września 1939 r. 28 września 1939 r. w Sieniawie nad Sanem wzięty
do niewoli przez Armię Czerwoną, trafił do obozu jenieckiego w Wołoczyskach, gdzie podając się za starszego ułana, robotnika leśnego z zawodu,
został zwolniony i przekazany Niemcom. Podczas przekroczenia sowiecko-niemieckiej linii demarkacyjnej w Przemyślu aresztowany. Podając się
za plutonowego, trafił do Stalag XI A w Altengrabow, następnie Oflag VI
A w Braunschweig oraz ponownie do Altengrabow. Wiosną 1940 r. uwolniony z niewoli dzięki symulowanej gruźlicy. W 1941 r. zaprzysiężony
w Związku Walki Zbrojnej. W organizacji tej przemianowanej z czasem na
Armię Krajową zajmował się m.in. wywiadem. Wobec groźby aresztowania
zmienił miejsce zamieszkania, udając się do Jaślisk, gdzie zatrudniono go
w nadleśnictwie w Rymanowie. Po pobiciu komendanta policji ukraińskiej
wiosną 1943 r. był zmuszony do powrotu w rodzinne strony. Po wkroczeniu Armii Czerwonej, ostrzeżony o zainteresowaniu NKWD jego osobą,
zgłosił się w Lublinie do służby w odrodzonym Wojsku Polskim. Zweryfikowany w stopniu podporucznika, przydzielony został do formowanej 10.
Dywizji Piechoty jako dowódca plutonu konnego samodzielnej kompanii
zwiadu. Uczestniczył w operacji łużyckiej i praskiej. W marcu 1945 r. mianowany zastępca dowódcy kompanii ds. liniowych. Po zakończeniu wojny dyslokowany na Dolny Śląsk. 26 maja 1945 r. uczestniczył w defiladzie
zwycięstwa we Wrocławiu. W lipcu 1945 r. objął dowodzenie kompanią
zwiadu. Po jej rozwiązaniu w grudniu 1945 r., wyznaczony na stanowisko
pomocnika szefa II wydziału zwiadowczego sztabu 10. Sudeckiej Dywizji
Piechoty, a od marca 1946 r. mianowany szefem tego wydziału. Latem
1946 r. awansowany do stopnia porucznika ze starszeństwem z dniem 1
czerwca 1944 r. W sierpniu 1946 r. objął funkcję pomocnika szefa I wydziału operacyjno-szkoleniowego 10. Sudeckiej Dywizji Piechoty. Przewidziany
na studia w Akademii Sztabu Generalnego w Moskwie odmówił wyjazdu,
motywując to względami osobistymi. Pomówiony bezpodstawnie o nielojalność wobec swoich przełożonych, w styczniu 1947 r. przeniesiony do
sesji będącego pod wpływem alkoholu i grożącego użyciem broni sowieckiego czołgisty.
Drugim incydentem była kradzież dokonana
na przedmieściach miasta przez grupę żołnierzy radzieckich pod dowództwem oficera
w stopniu młodszego lejtnanta. Ich łupem
stała się para gniadych koni, nowa uprząż
oraz reprezentacyjna bryczka. Podczas zajścia
zraniony został jej woźnica, którym był st. uł.
Jezierski, powracający z przygodnie zabranym
po drodze żołnierzem-rekonwalescentem
z Oławy, po wykonaniu rozkazu dowiezienia
dyspozycji Departamentu Personalnego Ministerstwa
Obrony Narodowej. 23 stycznia tego roku zdemobilizowany ze względu na „zły stan zdrowia”.
W cywilu zatrudniony początkowo jako kierownik kaflarni w Kraszewicach koło Bolesławca. Po trzech latach
objął kierownictwo Zakładów Ceramiki Budowlanej
w Żaganiu. W latach 1951–1957 pełnił funkcję dyrektora
Mieleckich Zakładów Przemysłu Terenowego w Mielcu.
W okresie sierpień – listopad 1957 r. zatrudniony jako zastępca dyrektora ds. technicznych w pokrewnym przedsiębiorstwie w Tarnobrzegu, po czym objął stanowisko
starszego inspektora nadzoru budowlanego w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Mielcu. 1 czerwca
1957 r. objął stanowisko dyrektora naczelnego Zgorzeleckich Zakładów Przemysłu Terenowego Materiałów
Budowlanych. Po reorganizacji, z dniem 1 stycznia 1969
r. objął stanowisko dyrektora naczelnego Wrocławskich
Zakładów Przemysłu Materiałów Budowlanych. Po połączeniu tej placówki z Legnickim Przedsiębiorstwem
Materiałów Budowlanych został 1 stycznia 1972 r. zastępcą dyrektora ds.
administracyjno-handlowych 31 lipca 1978 r. przeszedł na emeryturę, pracując na pół etatu do 1988 r. w macierzystym zakładzie jako specjalista ds.
produkcji.
Ukończył studium zarządzania przedsiębiorstwami przemysłowymi Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego w Łodzi, studium doskonalenia
kadr kierowniczych w Instytucie Organizacji i Mechanizacji Budownictwa
w Warszawie, studium NOT w zakresie nowych metod zarządzania i organizacji w Warszawie, studium NOT w zakresie psychologii, socjologii
i ergonomii pracy w Krakowie, studium w zakresie organizacji i techniki
pracy w Ośrodkach Wypoczynkowych Funduszu Wczasów Państwowych
w Warszawie. Członek PPS, a następnie PZPR, Związku Zawodowego Pracowników Budowlanych, Ceramiki i Pokrewnych, NOT, Stowarzyszenia
Inżynierów i Techników Przemysłu Materiałów Budowlanych, Polskiego
Towarzystwa Ekonomicznego, ZBoWiD – gdzie przez dwadzieścia trzy lata
był prezesem Koła Nr 1 Dzielnicy Wrocław – Stare Miasto, Towarzystwa Miłośników Wrocławia, Korpusu Oficerów Rezerwy, Ligii Przyjaciół Żołnierza.
Autor niepublikowanych wspomnień zatytułowanych: Krótka relacja
z przebiegu służby wojskowej w Ludowym Wojsku Polskim.
Odznaczony: Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (1988), Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (1977), Złotym Krzyżem Zasługi (1969), Krzyżem Walecznych (1945), Medalem Za Odrę, Nysę Bałtyk
(1946), Medalem Zwycięstwa i Wolności (1946), Medalem za Udział w Walkach o Berlin (1966), Medalem za Udział w Wojnie Obronnej 1939 (1987),
Medalem 40-lecia PRL (1984) oraz Medalem Za Pabiedu w Wielikoj Otiecziestwiennoj Wajnie (1946). W 1978 r. awansowany na stopień kapitana,
a w 2001 r. na majora.
W 1942 r. zawarł związek małżeński z Krystyną Fryzlówną, z którego na
świat przyszły trzy córki: Maria Magdalena, Ewa, Anna.
Odszedł na wieczna wartę 23 maja 2011 r. we Wrocławiu, pochowany trzy
dni później w grobowcu rodzinnym na cmentarzu Grabiszyn, pole 55,
grób 141, rząd 10.
jednej osoby na tamtejszy dworzec kolejowy.
Trzecim była interwencja jednego z żołnierzy
kompanii, który w obronie napastowanego,
z powodu posiadania roweru, niemieckiego
księdza użył swojej pepeszy.
Defilada
W sobotę 26 maja 1945 r., w godzinach
przedpołudniowych, pododdział wyruszył
na defiladę. Trasa konnego przemarszu
wiodła z kwater na Oporowie, przez ulicę
Grabiszyńską (niem. Gräbscherner Straße),
długą na ponad 4,5 km, brukowaną, z dwoma torami linii tramwajowej biegnącymi jej
środkiem. Podobnie jak reszta miasta, nosiła
ona wówczas widoczne, jeszcze niezabliźnione ślady walk. Choć jej nawierzchnia
została już wtedy częściowo uprzątnięta, to
zabudowa po obu jej stronach – mieszkalna,
przemysłowa oraz użyteczności publicznej
była morzem ruin i gruzu, czasem tylko
urozmaiconym jakąś całą budowlą, jak zapamiętane dwie niezwykle charakterystyczne: neogotycki kościół zbudowany w latach
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 71
Historia Militaris
Przemarsz oddziałów pieszych podczas defilady zwycięstwa we Wrocławiu. Po prawej stronie dobrze widoczny kapelmistrz i orkiestra 10. Dywizji Piechoty, która, w umówionym
wcześniej momencie, zagrała marsz pt. Lekka kawaleria. Po lewej trybuna honorowa. W tle budynek Opery (wówczas Staatstheater)
1892-1896 pod wezwaniem Św. Elżbiety
Węgierskiej zaprojektowany przez Josepha
Ebersa oraz położony obok niego budynek
z czerwonej cegły będący obecnie siedzibą
Szpitala Chorób Płuc im. K. Dłuskiego.
Po osiągnięciu rejonu koncentracji do
defilady, oddziały 10. Dywizji Piechoty zajęły wyznaczone im miejsca – piechota oraz
oddziały służb stanęły na Placu Wolności
(niem. Schlossplatz), zajmując całą jego
szerokość, aż po dzisiejszy budynek Opery
(wówczas Staatstheater). Artyleria znalazła
się nieco z boku, lekko cofnięta w kierunku ul. Świdnickiej. (niem. Schweidnitzer
Straße) pododdział konny uplasował się
na lewym skrzydle, w szyku rozwiniętym,
bardzo blisko trybuny honorowej. Uwagę
zwracały tłumy zgromadzonej publiczności. O uroczystościach zawiadamiały między innymi licznie rozlepiane afisze, któ-
rych jeden z fragmentów brzmiał: Polacy!
Spełnijcie swój obowiązek narodowy, stawiając się tłumnie na miejscu uroczystości, ażeby
złożyć hołd armii wracającej ze zwycięskimi
sztandarami spod Berlina, Drezdna (taki
zapis znalazł się w oryginale dokumentu)
i innych miast niemieckich.
O godzinie 13.00 czasu miejscowego
defiladę rozpoczął meldunek od oficera ją
prowadzącego, którym był ppłk Andrzej
Bielawski – zastępca dowódcy Dywizji
do spraw liniowych – złożony dowódcy
10. Dywizji Piechoty, płk. Aleksandrowi
Strucowi. Po nim miały miejsce przemówienia, z których pierwsze zostało wygłoszone
przez prezydenta Wrocławia, dr. Bolesława
Andrzej Bielawski
Jeden z pocztów sztandarowych 10. Dywizji Piechoty podczas defilady zwycięstwa we Wrocławiu
72
Podczas I wojny światowej szeregowiec a następnie podoficer armii carskiej. Po rewolucji
w 1917 r. dowódca różnych szczebli w Gwardii
Czerwonej i Armii Czerwonej w czasie wojny
domowej oraz po jej zakończeniu. Po ataku
niemieckim na ZSRR pełnił służbę w szeregach
Frontów: Briańskiego oraz 1. Ukraińskiego.
Przydzielony do formujących się oddziałów
Wojska Polskiego najprawdopodobniej latem
1944 r., gdzie początkowo pełnił funkcje szkoleniowe, następnie był zastępcą dowódcy 7.
Dywizji piechoty do spraw liniowych. W okresie od dnia 27 kwietnia do 24 września 1945
r. zajmował stanowisko zastępcy dowódcy 10.
DP. Powrócił do ZSRR. Dalsze losy pozostają
nieznane.
www.armia24.pl
Bartłomiej Błaszkowski Kawalerzyści z wrocławskiej defilady zwycięstwa
Drobnera. Następnie wydany został rozkaz
do przegrupowania do defilady. W związku
z tym, pododdział konny, jako zamykający
defiladę, cofnął się trójkami w kierunku
Placu Teatralnego (niem. Zwingerplatz).
W tym czasie kończył przemarsz ostatni
oddział pieszy, a orkiestra przestała grać.
Zapadła cisza, przez niektórych ze zgromadzonych na Placu skojarzona z końcem
uroczystości. Jakież musiało być ich zaskoczenie, kiedy raptem, bez najmniejszej zapowiedzi, nastąpił mocny akord kończący
defiladę. Najlepszym jego opisem będzie
w tym miejscu pełen ekspresji fragment
relacji ppor. Kamińskiego: W odpowiednim momencie z chwilą ukazania się mojego
oddziału zza Opery orkiestra (…) zagrała
umówioną „Lekką kawalerię”. Publiczność,
która jakoś niechętnie już się rozchodziła zaczęła z powrotem wracać. Dowódca dywizji,
który już z dr Drobnerem zszedł z trybuny
ustawił się do defilady. Ktoś zakrzyknął:
kawaleria! i to było jak gdyby hasłem do
nieustannych okrzyków „nasze wojsko, polskie wojsko, nasza kawaleria, polska kawaleria” i „niech żyje.” Przestraszył się Mosiek,
w szpaler który się utworzył wejść nie chciał.
Próbował wyłamać to w jedną, to w drugą
stronę. Ale tym razem ja go postanowiłem
przechytrzyć. Pilnowałem, aby mi nie bryknął w bok, a tylko wyciskałem go niezbyt nerwowo a zdecydowanie do przodu. W końcu
wszedł w szpaler. Brakło mu miejsca na boki
oraz do tyłu, bo naciskały na niego idące za
nim końskie trójki. Sprężył się cały i poszedł
w krótki galop – jak na defiladzie. Publiczność
bez przerwy witała okrzykami i zaczęła ob-
Widok na trybunę honorową w czasie wrocławskiej defilady zwycięstwa
rzucać żołnierzy i konie kwiatami, a nawet
… całymi doniczkami. Dumny i zadowolony
z postawy moich żołnierzy i z powitania przez
publiczność stał dowódca dywizji w asyście, na
porzucanych przed trybuną sztandarach niemieckich. Dumni i zadowoleni byli moi żołnierze z przebiegu i przyjęcia przez publiczność,
której niespodziewanie było parę tysięcy.
Po przemarszu pododdział udał się
w kierunku ulicy Podwale (niem. Am
Stadtgraben). Po krótkim odpoczynku żołnierze powrócili do swoich oporowskich
kwater, ale zgodnie z decyzją dowódcy
odbyło się to inną trasą – ulicą Świdnicką
(niem. Schweidnizer Straße), a następnie
Powstańców Śląskich (niem. Straße der SA),
tak, aby zamanifestować obecność wojska
polskiego w innej części miasta oraz aby
pokazać żołnierzom nieznaną im jego część.
Wczoraj i dziś
26 maja 2015 r. bezgłośnie upłynęła 70.
rocznica defilady zwycięstwa we Wrocławiu. Na wieczną wartę powoli powoływani
są jej ostatni uczestnicy. Kiedy wiosną 2010
r. autor miał zaszczyt poznać mjr. Henryka
Kamińskiego, wiadomo mu było o jeszcze
trzech żyjących żołnierzach z plutonu konnego kompanii zwiadu. Kiedy kończyła się
praca nad niniejszym artykułem, w czerwcu 2015 r., z grona tego pozostaje już tylko
jeden.
Wraz z upływem czasu zacierają się też
w ludzkiej pamięci wspomnienia. Niestety,
zjawisko owego zaniku dotyczy także zdawałoby się trwałych śladów materialnych,
wzniesionych z myślą, by stanowiły przypomnienie minionych wydarzeń. Tak stało się z tablicą pamiątkową, ufundowaną
Żołnierze plutonu konnego kompanii zwiadu 10. Dywizji Piechoty na zdjęciach wykonanych latem 1945 r. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że podobnie
prezentowali się oni w czasie defilady zwycięstwa we Wrocławiu w maju 1945 r.
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 73
Historia Militaris
Bolesław Drobner
Urodził się 28 czerwca 1883 r. w Krakowie. Był absolwentem
Uniwersytetu
Jagiellońskiego, doktor chemii. Działacz
PPSD Galicji i Śląska
Cieszyńskiego, PPSP,
a następnie PPS. Orędownik współpracy
z KPP. Po 17 września 1939 r. więziony przez
NKWD. W 1943 r. zwolniony i wyznaczony do
władz ZPP oraz PKWN (kierownik Resortu Pracy,
Opieki Społecznej i Zdrowia). 14 marca 1945 r.
powołany na stanowisko pierwszego polskiego
prezydenta Wrocławia, które objął po zdobyciu miasta przez Armię Czerwoną. Pełnił swoją
funkcję przez kilka miesięcy, do odwołania między innymi na skutek prób realizowania koncepcji wydzielenia miasta i eliminacji z obiegu
pieniędzy. Od 1948 r. członek PZPR, w latach
1956–1957 I Sekretarz Komitetu Wojewódzkiego w Krakowie. Od 1944 r. poseł do KRN, następnie na Sejm Ustawodawczy oraz Sejm I-IV
kadencji. Zmarł 31 marca 1968 r. w Krakowie,
pochowany na Cmentarzu Rakowickim.
przez Towarzystwo Miłośników Wrocławia
i Związek Bojowników o Wolność
i Demokrację, odsłoniętą uroczyście w dniu
12 października 1981 r. na Placu Wolności
na pamiątkę defilady zwycięstwa. Na gra-
nitowej płycie umieszczona została inskrypcja: 26 maja 1945 roku na tym placu
w wolnym Wrocławiu odbyła się Defilada
Zwycięstwa 10 Sudeckiej Dywizji Piechoty
2 Armii Wojska Polskiego. Inicjatorem oraz
współtwórcą przedsięwzięcia był ówczesny
kpt. rez. Henryk Kamiński. Podczas trwającej od kilku lat budowy Narodowego Forum
Muzyki została ona w 2008 r. w sposób barbarzyński zniszczona.
W 2009 r. pod egidą Muzeum Miejskiego
Wrocławia otwarta została w pałacu
Sppaetgena – notabene zlokalizowanego
bardzo blisko od miejsca, w którym odbyła się defilada zwycięstwa, wystawa eufemistycznie nazywana „wielką”, traktująca
o dziejach miasta na przestrzeni wieków.
Wątek defilady podsumowuje tam tylko
jedna fotografia od wielu lat obecna w popularnych publikacjach.
Zakończenie
W brzemiennym w następstwa dla Polski
i Polaków roku 1945 odbyło się wiele defilad, nie tylko w kraju, w których uczestniczyli kawalerzyści. Brali w nich udział
w spieszeni bądź też na czołgach czy też samochodach pancernych. Niezwykle rzadko,
jeśli w ogóle, występowali konno, jak miało
to miejsce podczas wrocławskiej defilady
zwycięstwa. Rzeczą zupełnie zrozumiałą
była radość i wzruszenie zgromadzonej
tam publiczności – w większości stanowili
ją byli przymusowi robotnicy i więźniowie niemieckich obozów i więzień – przed
oczami której, na jednym z placów zrujnowanego przez wojnę miasta, krótkotrwale
ziściły się obrazy śnione w latach niewoli:
o wolności, barwach narodowych i polskim
wojsku. Nie dziwi też duma defilujących
żołnierzy 10. Dywizji Piechoty. Znamienne
jest również to, z jakim entuzjazmem powitani zostali wówczas żołnierze na koniach,
bez najmniejszych wątpliwości skojarzeni
z narodowa bronią – kawalerią. Wzniesione
okrzyki na jej cześć były nie tylko wyrazem
aplauzu, ale patrząc z perspektywy czasu,
również i słowem pożegnania z tym pięknym rodzajem broni. n
Niniejszy artykuł nie powstałby, gdyby nie pomoc i życzliwość
Pana mjr Śp. Henryka Kamińskiego, jego Rodziny oraz Pana
Romana Kobosa, wojennego kaprala kompanii zwiadu 10.
Dywizji Piechoty. Osobne podziękowania kieruję pod adresem
Pań: Moniki Jaroszewskiej, Anny Kamińskiej, Ingi Orlickiej,
Ireny Zielińskiej oraz Panów: dr. Wojciecha Kucharskiego,
prof. dr. hab. płk rez. Śp. Ryszarda Majewskiego, dr.
Jarosława Maliniaka, red. Łukasza Orlickiego, red. Marka
Szewczyka.
Bibliografia
Materiały archiwalne
Archiwum Rodziny Kamińskich oraz dokumenty osobiste
Henryka Kamińskiego.
Kamiński H., Krótka relacja z przebiegu służby wojskowej
w Ludowym Wojsku Polskim, maszynopis niepublikowany, luty 1981 r.
Zapis relacji ustnych oraz rozmów z Henrykiem Kamińskim
z lat 2010–2011.
Sprawozdanie z działalności Zarządu koła Terenowego Nr 1
ZBoWiD Wrocław-Stare Miasto za ostatnią kadencję, tj.
od kwietnia 1980 r. do listopada 1982 r.
Literatura
Wrocław, 12 października 1981 r., odsłonięcie tablicy upamiętniającej udział 10. Dywizji Piechoty we wrocławskiej
defiladzie zwycięstwa, której inicjatorem powstania był Henryk Kamiński. Na zdjęciu pierwszy z lewej gen. bryg.
Kazimierz Stec, szef Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego we Wrocławiu, drugi płk Stanisław Majdra. Uroczystości
odbyły się przy asyście kompanii honorowej z Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Inżynieryjnych we Wrocławiu. 17 lat
później ten wydawałoby się trwały ślad zostanie zniszczony
74
10 Sudecka Dywizja Pancerna im. Bohaterów Armii
Radzieckiej odznaczona Orderem Krzyża Grunwaldu II
klasy, Opole 1979.
Pierwsze spotkanie z Wrocławiem [w:] „Słowo Polskie”, wydanie z dn. 18 marca 1981 s. 5.
Zarys Historii Szkoły Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu
1922 – 1939, zebrał i oprac. S. Radomyski, Warszawa 1989.
Z tamtych lat, „Nowiny” Nr 83/1979 oraz Z tamtych lat, cz.
2, „Nowiny” Nr 84/1979 (kserokopie artykułów bez pełnej
datacji oraz numeracji stron).
Błaszkowski B., Kawaleryjski epizod defilady zwycięstwa we
Wrocławiu w relacji uczestnika - ppor. Henryka Kamińskiego
[w:] Ziemie Zachodnie – historia i perspektywy, red. W.
Kucharskiego i G. Straucholda, Wrocław 2011, s. 378–380.
Błaszkowski B., Mosiek jego jeździec, [w:] „Koń Polski”, Nrr
2/2011, s. 55–57.
Błaszkowski B., Proporczyki konnych zwiadowców 10.
Sudeckiej Dywizji Piechoty, [w:] Militaria XX w., wydanie
specjalne nr 1 (35)/2014, s. 44–49.
Komornicki S., Wojsko Polskie. Krótki informator historyczny o Wojsku Polskim w latach II wojny światowej,
t. 1, Regularne jednostki ludowego Wojska Polskiego.
Formowanie, działania bojowe, organizacja, uzbrojenie,
metryki jednostek piechoty, Warszawa 1965.
Szczurowski M., Słownik biograficzny wyższych dowódców
wojska polskiego na froncie wschodnim w latach 1943-1945,
Warszawa 1993.
Szczypiorski A., Ułani Lubelscy, Warszawa 2010.
Witek J., Encyklopedia miasta Mielca, [w:] „«Korso» Tygodnik
Regionalny”, nr 6 (592), 5 lutego 2003, s. 15.
Wydra W., Dziesiąta Sudecka. Z dziejów 10 Sudeckiej Dywizji
Piechoty. Październik 1944 Październik 1945, Warszawa
1977.
Żywień M., Defilada [w:] Kalendarz Wrocławski na rok 1994,
Rocznik XXXV, Wrocław 1993, s. 188–192.
http://iwroclaw.pl/memento/app/details?id=409468 (data
dostępu 18 sierpnia 2012 r.).
www.armia24.pl
Bartłomiej Błaszkowski Kawalerzyści z wrocławskiej defilady zwycięstwa
Historia Militaris
Zapomniany konkurent F-16
Uroczysta prezentacja pierwszego prototypu YF-17 (s/n
72-1569) w siedzibie firmy Northrop Corp. w Hawthorne w Kalifornii 4 kwietnia 1974 r.
Northrop YF-17
Cobra
LESZEK A. WIELICZKO
Geneza
Już od czasów II wojny światowej Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych (United
States Air Force, USAF) wymagały, aby
taktyczne samoloty myśliwskie były przystosowane do przenoszenia uzbrojenia powietrze-ziemia. Kolejne typy myśliwców
stawały się coraz większe, cięższe i droższe,
przekształcając się z czasem w skomplikowane, nafaszerowane elektroniką nosiciele
rakiet i bomb. Skrajnym przykładem obowiązujących w USAF tendencji był General
Dynamics F-111, który mimo oznaczenia
w kategorii F (Fighter) był de facto bombowcem. W połowie lat 60. rozwój amerykańskich myśliwców zabrnął w ślepą uliczkę.
Podstawowy myśliwiec taktyczny USAF
McDonnell Douglas F-4 Phantom II miał
wysokie osiągi i wielki udźwig uzbrojenia,
ale zupełnie nie nadawał się do prowadzenia
manewrowych walk powietrznych. Tymczasem już pierwsze walki nad Wietnamem
76
Lekki samolot myśliwski Northrop YF-17 powstał w odpowiedzi
na konkurs Lightweight Fighter (LWF), ogłoszony przez amerykańskie Siły Powietrzne na początku 1972 r. W jego konstrukcji
po raz pierwszy zastosowano nowatorskie rozwiązania aerodynamiczne, przede wszystkim skrzydła pasmowe. Mimo że YF-17
przegrał rywalizację z konkurencyjnym General Dynamics YF-16,
stał się podstawą do opracowania podobnego myśliwca F/A-18
Hornet dla US Navy.
pokazały, że zwrotność wciąż jest jednym
z kluczowych czynników decydujących
o zwycięstwie w walce na bliskim dystansie.
Potężne F-4 z najwyższym trudem radziły
sobie w konfrontacji z niewielkimi i prostymi, ale za to szybkimi i bardzo zwrotnymi
radzieckimi MiG-ami-17 i -21.
W 1965 r. Siły Powietrzne zainicjowały
prace koncepcyjne nad nową generacją samolotów myśliwskich, przeznaczonych do
wywalczenia i utrzymania panowania w powietrzu w starciu z dowolnym przeciwni-
kiem. Miały charakteryzować się zarówno
wysokimi osiągami dzięki zastosowaniu
najnowszych dwuprzepływowych silników
turboodrzutowych, jak i dobrą zwrotnością,
umożliwiającą prowadzenie manewrowych
walk powietrznych w szerokim zakresie
prędkości lotu. Zdolność do atakowania
celów naziemnych miała być ograniczona
do minimum lub wręcz żadna. Początkowo
rozważano dwie kategorie takich myśliwców: ciężki, o masie startowej około 18 ton
(40 000 funtów), wyposażony w zaawansowww.armia24.pl
wany radar i uzbrojony w kierowane pociski rakietowe dalekiego zasięgu oraz lekki,
o masie około 11,3 tony (25 000 funtów),
mający znacznie prostsze wyposażenie
i słabsze uzbrojenie, ale za to znakomitą
zwrotność. Ujawnienie przez Rosjan w lipcu
1967 r. myśliwca przechwytującego MiG-25
o prędkości Ma=2,8 spowodowało, że priorytet nadano rozwojowi ciężkiego myśliwca dominacji powietrznej (air superiority
fighter). Program, oznaczony FX (Fighter
Experimental), doprowadził do powstania
używanego do dziś myśliwca McDonnell
Douglas F-15 Eagle.
Koncepcja lekkiego samolotu myśliwskiego (Advanced Day Fighter, ADF), choć
oficjalnie została bezterminowo zawieszona, miała jednak swoich zwolenników
w Pentagonie, Siłach Powietrznych i przemyśle lotniczym. Należeli do nich m.in.
cywilny analityk Pierre M. Sprey z biura
asystenta sekretarza obrony ds. analizy
systemów uzbrojenia; doświadczony pilot myśliwski, instruktor i twórca teorii
„energetycznej” walki powietrznej Maj.
John R. Boyd; współpracujący z Boydem
w Eglin Air Force Base (AFB) na Florydzie
matematyk Thomas P. Christie; pracujący
wówczas w Pentagonie były pilot myśliwski
i doświadczalny Lt.Col. Everest E. Riccioni
oraz inż. Harry J. Hillaker z firmy General
Dynamics, późniejszy główny konstruktor
słynnego myśliwca F-16. Grupa ta, sama siebie nazywająca żartobliwie „Fighter Mafią”
(w opozycji do „Bomber Mafii”, mającej
wówczas decydujący wpływ na politykę
sprzętową USAF), pod koniec lat 60. zaczęła
lobbować w Pentagonie i Kongresie na rzecz
budowy nowoczesnego lekkiego myśliwca
o bardzo dobrej zwrotności. Samolot, określany czasem jako FXX, miał być znacznie
mniejszy, lżejszy i prostszy niż FX (F-15),
a przez to dużo tańszy w produkcji i łatwiejszy w obsłudze. Przewagę w walce powietrznej nad porównywalnym radzieckim
myśliwcem MiG-21 miało mu zapewnić zastosowanie najnowszych osiągnięć aerodynamiki oraz zespołu napędowego o na tyle
dużym ciągu, aby móc uzyskać nieosiągalną
wcześniej wartość współczynnika ciąg/masa
powyżej 1.
Wysiłki „Fighter Mafii” trafiły na podatny
grunt wraz z objęciem urzędu prezydenta
USA przez Richarda M. Nixona w styczniu 1969 r. Nowy sekretarz obrony Melvin
R. Laird i jego zastępca David A. Packard
spojrzeli bardziej przychylnym okiem na
koncepcję lekkiego myśliwca ADF/FXX.
W maju 1971 r. powołano zespół ekspertów (Air Force Prototype Study Group),
odpowiedzialny m.in. za opracowanie koncepcji i wymagań taktyczno-technicznych
dla nowego lekkiego myśliwca, nazwanego
teraz Lightweight Fighter (LWF). Jednym
z kluczowych członków tego gremium był
wówczas już Lt.Col. Boyd. Według założeń
LWF miał być dziennym myśliwcem przeznaczonym do prowadzenia manewrowych
walk powietrznych w warunkach dobrej widoczności, w zakresie prędkości Ma=0,6–1,6
na pułapie 9144–12 192 m (30 000–40 000
stóp). Jego masę startową ograniczono do
9072 kg (20 000 funtów). Największy nacisk położono na maksymalizację zwrotności (prędkości kątowej w zakręcie), także
w locie z prędkością naddźwiękową, przyspieszenia, prędkości wznoszenia i zasięgu
(długotrwałości lotu).
W obliczu rosnących kosztów programu
myśliwca F-15 (oraz F-14 dla US Navy) koncepcja LWF uzyskała akceptację Kongresu,
który w maju 1971 r. przyznał na pierwszy etap jej realizacji w roku budżetowym
1972 kwotę 12 mln dolarów. Wobec tego 6
stycznia 1972 r. USAF skierowały do zainteresowanych wytwórni lotniczych oficjalne
zapytania ofertowe (Request for Proposals,
RFP) w sprawie LWF. Spośród nadesłanych
ofert miały być wybrane dwie najlepsze,
których twórcy mieli zbudować i dostarczyć
do prób po dwa prototypy. Rozstrzygnięcie
konkursu i wybór zwycięskiej konstrukcji
miał nastąpić dopiero po przeprowadzeniu
szczegółowych prób porównawczych, zgodnie z koncepcją „fly-before-buy”. Powrót do
formuły konkursu prototypów, wspierany
przez Davida A. Packarda, był odejściem od
wprowadzonej przez poprzedniego sekretarza obrony Roberta S. McNamarę praktyki
wyłaniania zwycięzcy już na etapie projektu, jeszcze przed oblotem prototypu (jak to
miało miejsce choćby w przypadku F-15).
W odpowiedzi na RFP w połowie lutego swoje projekty wstępne nadesłało pięć
wytwórni lotniczych: Boeing (Model 908909), General Dynamics (Model 401-16B),
Lockheed (CL-1200-2), Northrop (P-600)
i Ling-Temco-Vought (V-1100). Pozostałe
zaproszone firmy – Fairchild Republic,
Grumman, McDonnell Douglas i North
American Rockwell – nie wyraziły zainteresowania udziałem w konkursie. Spośród
zgłoszonych propozycji 18 marca najwyżej
oceniono projekt Boeinga, projekty General
Dynamics i Northropa zajęły odpowiednio
drugie i trzecie miejsce, natomiast projekty
Lockheeda i LTV zostały odrzucone. Jednak
po dalszych analizach także projekt Boeinga
został wykluczony, zapewne nie bez wpływu „Fighter Mafii”. USAF chciały bowiem
przetestować zarówno samolot jednosilnikowy (taki zaproponowały Boeing i GD), jak
i dwusilnikowy (Northrop). Projekt Boeinga
nie oferował jednak zasadniczo innej jakości
niż projekt General Dynamics, za to ta druga
firma miała większe wpływy w Pentagonie
i podobnie jak Northrop prowadziła wcześniej analizy dotyczące praktycznych aspektów zastosowania teorii Boyda w konstrukcji myśliwców. W tej sytuacji sekretarz Sił
Powietrznych Robert C. Seamans ogłosił,
że do fazy prób porównawczych wybrano
projekty General Dynamics i Northropa.
W ślad za tym 13 kwietnia USAF zawarły
kontrakty z obydwiema firmami o wartości
Pierwszy prototyp YF-17 (s/n 72-1569) w bazie Edwards AFB. Próby w ramach programu LWF/ACF zakończyły się w styczniu 1975 r.
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 77
Historia Militaris
Pierwszy prototyp YF-17 w widoku z dołu. Doskonale widać kształt napływów LERX. Dwa pociski rakietowe AIM-9
Sidewinder na końcach skrzydeł były typową projektowaną konfiguracją uzbrojenia
odpowiednio 38 i 39 mln dolarów na budowę przez każdą z nich dwóch prototypów.
Samolot General Dynamics Model 401-16B
dostał oznaczenie YF-16, a Northrop P-600
– YF-17.
N-300/P-530 Cobra
Po sukcesie eksportowym lekkiego myśliwca
F-5A Freedom Fighter, w 1965 r. konstruktorzy firmy Northrop podjęli prace koncepcyjne nad jego nowocześniejszym następcą. W skład zespołu, kierowanego przez
Waltera E. „Walta” Fellersa, wchodzili m.in.
inżynierowie Leon F. „Lee” Begin (główny
konstruktor), John W. Patierno (odpowiedzialny za zespół napędowy, późniejszy
główny konstruktor bombowca stealth B-2
Spirit), Michael G. „Jerry” Huben (konfiguracja płatowca), Adam L. Roth, Hans W.
Grellmann i Vernon L. White. Opracowano całą rodzinę projektów wstępnych pod
wspólnym oznaczeniem N-300, różniących
się detalami konstrukcji. Wszystkie miały
kadłub, skrzydła i usterzenie podobne do
zastosowanych w F-5, przy czym skrzydła
przeniesiono wyżej, przekształcając dotychczasowy układ dolnopłata w górnopłat. Krawędzie natarcia skrzydeł tuż przy
Pierwszy prototyp YF-17 podczas prowadzenia ognia z działka M61A1
78
kadłubie wydłużono do przodu, tworząc
charakterystyczne napływy o dużym kącie
skosu, zwane Leading Edge Root Extensions
(LERX). Układ górnopłata spowodował, że
zespoły podwozia głównego musiały być
chowane w kadłubie, za to pod skrzydłami
było więcej miejsca na zamontowanie pylonów na uzbrojenie lub dodatkowe zbiorniki
paliwa. Do napędu planowano dwa nowo
opracowane silniki General Electric GE1/
J1A1 o ciągu z dopalaniem po 33,4–35,6 kN.
Wloty powietrza do silników początkowo
były takie same jak w F-5, ale w kolejnych
iteracjach projektu krawędzie wlotów cofnięto pod skrzydła i umieszczono w nich
ruchome półstożki poprawiające przepływ
powietrza, podobne do zastosowanych
w myśliwcu Lockheed F-104 Starfighter.
W 1967 r. projekt N-300 zaczął ewoluować do zupełnie nowej postaci, w związku
z czym jego oznaczenie zmieniono na P-530.
Początkowo zmodyfikowano jedynie kształt
kadłuba i powiększono LERX. W ukończonej
w marcu 1968 r. wersji P-530-2 zastosowano
podwójne usterzenie pionowe, ze statecznikami odchylonymi na zewnątrz o niemal 45°
od pionu, które miało poprawić stateczność
www.armia24.pl
Historia Militaris
Pierwszy prototyp YF-17 (s/n 72-1569) we wspólnym locie z pierwszym prototypem konkurencyjnego YF-16 (s/n 72-1567). Z tej rywalizacji zwycięsko wyszedł YF-16 firmy
General Dynamics
i sterowność kierunkową przy dużych kątach
natarcia. Napęd miały tworzyć mocniejsze
silniki GE1/J1A2 o ciągu po 44,5 kN. W 1969
r. dodatkowo zmodyfikowano kształt i profil LERX, powiększono podłużne szczeliny
w przykadłubowych częściach skrzydeł nad
wlotami powietrza do silników, kabinę pilota przesunięto do przodu dla poprawienia
widoczności, a stateczniki pionowe powiększono i również przesunięto do przodu, pomiędzy skrzydła a usterzenie poziome, przy
okazji zmniejszając ich kąt odchylenia od
pionu do 30°. Wreszcie w 1970 r. opracowano finalny wariant P-530-3, różniący się od
poprzedniego zmodyfikowanym kadłubem
z cofniętą kabiną pilota, nieco obniżoną pozycją skrzydeł względem kadłuba (do układu
średniopłata), krótszymi wlotami powietrza
do silników (bez półstożków, za to z płytami
oddzielającymi warstwę przyścienną) oraz
jeszcze mocniejszymi silnikami GE15/J1A5
o ciągu po 57,8 kN.
Niewątpliwie najbardziej nowatorskim
rozwiązaniem aerodynamicznym zastoso-
wanym w P-530 były napływy LERX. Po
ponad 5000 godzin badań modeli w tunelu
aerodynamicznym dopracowano ich profil
i kształt. Zasadnicza część skrzydeł miała
obrys trapezowy z niewielkim kątem skosu (20° w 25% cięciwy) i zaokrąglony nosek profilu, natomiast LERX miały bardzo
duży skos z ostrą krzywoliniową krawędzią
natarcia. Napływy generują spiralne strumienie wirów, poprawiające charakterystyki
aerodynamiczne skrzydeł. Takie skrzydła,
nazywane pasmowymi lub hybrydowymi,
charakteryzują się dużym maksymalnym
współczynnikiem siły nośnej, dużą krytyczną liczbą Macha, małym współczynnikiem oporu indukowanego przy dużych
kątach natarcia w zakresie prędkości podi okołodźwiękowych oraz małym oporem
falowym i oporem wyważenia w zakresie
prędkości naddźwiękowych. Dzięki temu
rośnie doskonałość aerodynamiczna samolotu w szerokim zakresie prędkości, co przekłada się na wzrost stateczności, sterowności
i manewrowości. Innymi słowy, samolot ze
skrzydłami pasmowymi może wykonywać
kontrolowane manewry bez utraty stateczności i sterowności przy kątach natarcia
nawet ponad 30–40°, nieosiągalnych dla
samolotów z klasycznymi skrzydłami skośnymi lub trójkątnymi. W widoku od spodu
LERX przypominały rozłożony kaptur kobry, przyczyniając się do nadania projektowi
P-530 nazwy Cobra.
P-530 miał mieć klasyczną półskorupową
konstrukcję wykonaną głównie ze stopów
duraluminium. Jedynie w najbardziej obciążonych mechanicznie i termicznie elementach konstrukcji miały być zastosowane
stal i tytan. Z kolei nieprzenoszące obciążeń
fragmenty pokrycia płatowca (pokrywy, powierzchnie sterowe) zamierzano wykonać
z laminatu grafitowo-epoksydowego oraz
z duraluminiowego materiału przekładkowego typu plaster miodu. Cały zapas paliwa
(3266 kg) mieścił się w czterech miękkich
zbiornikach w kadłubie. Skrzydła o bardzo
cienkim profilu miały konstrukcję wielodźwigarową i ujemny wznios 5°. Na całej
Drugi prototyp YF-17 (s/n 72-1570) w locie nad pustynią Mojave. Pomiędzy statecznikami pionowymi widać fragment pojemnika na spadochron hamujący, używanego podczas
prób przeciągnięcia
80
www.armia24.pl
LESZEK A. WIELICZKO Northrop YF-17 Cobra
Oba prototypy YF-17 we wspólnym locie nad pustynią
Mojave. Widać wychylone w dół klapy przednie na krawędziach natarcia skrzydeł. Podczas prób oba prototypy
wykonały 288 lotów w łącznym czasie 345,5 godz.
Podstawowe dane taktycznotechniczne samolotu YF-17 Cobra
rozpiętości krawędzi natarcia (poza LERX)
znajdowały się trzysegmentowe klapy przednie, a na krawędzi spływu klapy tylne i lotki.
Płytowe stateczniki poziome mogły pracować jako stery wysokości lub – przy różnicowym wychyleniu – wspomagać pracę lotek.
Stateczniki pionowe miały klasyczne stery
kierunku. Pomiędzy statecznikami na grzbiecie kadłuba znajdowała się płyta hamulca
aerodynamicznego. Silniki umieszczono
w tylnej części kadłuba blisko siebie, aby zminimalizować efekt asymetrii ciągu w przypadku awarii jednego z nich. Oddzielono je
od siebie tytanową przegrodą ogniotrwałą.
Trójkołowe podwozie z kołem przednim było
chowane do wnęk w kadłubie.
Kabina pilota zakryta była kroplową osłoną z nieruchomym wiatrochronem i odchylaną do tyłu owiewką. Oba elementy
wykonano z pojedynczych arkuszy szkła organicznego. Samolot miał być wyposażony
w nowoczesny radar pracujący w paśmie X,
Wymiary
rozpiętość
długość (bez rurki Pitota)
wysokość
rozpiętość usterzenia
powierzchnia nośna
[m]
[m]
[m]
[m]
[m2]
10,67
16,92–17,07
4,42
6,77
32,52
Masy
masa własna
masa startowa
masa startowa maksymalna
dodatkowe zbiorniki paliwa
[kg]
[kg]
[kg]
[l]
7793
9526–10 433
13 894–15 550
2×2271
Osiągi
prędkość maksymalna
prędkość przelotowa
prędkość wznoszenia
pułap praktyczny
promień bojowy
zasięg maksymalny**
[Ma]
[Ma]
[m/s]
[m]
[km]
[km]
1,95–2,05
0,85
254
18 288*
>926
4500–4815
Napęd
General Electric
YJ101-GE-100
silniki
ciąg maksymalny (bez
dopalania/z dopalaniem)
[kN]
2×41,16/63,63–66,75
Uzbrojenie
stałe
liczba węzłów
podwieszeń***
Załoga
[mm] 1×20 (sześciolufowe)
2+4+1
1
* podczas prób osiągnięto 15 240 m
** do przebazowania, z dodatkowymi zbiornikami paliwa
*** na końcach skrzydeł+pod skrzydłami+pod kadłubem
umożliwiający zarówno wykrywanie celów
powietrznych w dużym zakresie wysokości,
jak i celów naziemnych. Konkretny model
radaru miał być wybrany spośród propozycji firm Hughes, Westinghouse i Autonetics.
W skład wyposażenia miały wchodzić m.in.
wyświetlacz przezierny (Head-Up Display,
HUD) i ekran wyświetlający ruchomą mapę
terenu (Projected Map Display, PMD).
Mimo iż samolot był statycznie niestateczny w osi pochyleń, miał być wyposażony
w klasyczny mechaniczny układ sterowania,
jedynie wspomagany komputerem. Uznano
bowiem, że ówczesna technologia sterowania elektronicznego (fly-by-wire) nie jest
jeszcze wystarczająco niezawodna.
Stałe uzbrojenie tworzyło sześciolufowe
działko rotacyjne General Electric M61A1
Vulcan kal. 20 mm, umieszczone w przedniej części kadłuba przed kabiną. Zamiast
niego rozważano instalację dwóch lżejszych,
jednolufowych działek kal. 20 lub 30 mm.
Pierwszy prototyp YF-17 uzupełnia paliwo w locie z latającego zbiornikowca
Boeing KC-135 Stratotanker
ARMIA • 7–8 (81) lipiec–sierpień 2015 81
Historia Militaris
Pierwszy prototyp YF-17 w jednym z lotów testowych w ośrodku NASA Dryden Flight Research Center w lecie 1976 r.
Wyniki badań wykorzystano w projekcie myśliwca F-18 dla US Navy
Uzbrojenie powietrze-powietrze i powietrze-ziemia (kierowane lub niekierowane
pociski rakietowe, bomby, zasobniki) mogło
być podwieszane aż na dziewięciu węzłach:
dwóch na końcach skrzydeł, trzech pod
każdym skrzydłem i jednym centralnie pod
kadłubem. Projektowane dane taktyczno-techniczne myśliwca P-530 Cobra w finalnej konfiguracji były następujące: rozpiętość
10,67 m, długość 16,87 m, wysokość 4,32 m,
powierzchnia nośna 37,16 m2, masa startowa w konfiguracji gładkiej 10 433 kg, maksymalna masa startowa 18 416 kg, prędkość
maksymalna na dużej wysokości Ma=2,0,
prędkość przelotowa Ma=0,85, pułap praktyczny 18 288 m, zasięg maksymalny (do
przebazowania) 5889 km.
Northrop ujawnił publicznie informacje
o projekcie P-530 Cobra 28 stycznia 1971 r.
i jeszcze w tym samym roku pokazał model
i makietę wariantu P-530-2 na salonie lotniczym w Paryżu. Firma zainwestowała w rozwój projektu około 20 mln dolarów, licząc
na powtórzenie sukcesu F-5. Potencjalnymi
nabywcami nowego samolotu mieli być
przede wszystkim dotychczasowi użytkownicy lekkich myśliwców F-5, F-104 czy
Dassault Mirage III/5, głównie europejskie
kraje NATO, ale także Australia czy Iran.
W grudniu 1972 r. zbudowano pełnowymiarową makietę finalnej wersji P-530-3, którą
w maju następnego roku również zaprezentowano na salonie lotniczym w Paryżu
z fikcyjnym holenderskim oznakowaniem.
Z myślą o zagranicznych klientach prace
przy projekcie P-530 kontynuowano do
1974 r., kiedy to połączono go z YF-17.
P-600/YF-17
Mimo że N-300/P-530 Cobra projektowany
był początkowo jako lekki taktyczny samolot wielozadaniowy (myśliwsko-bombowy),
82
to w trakcie rozwoju jego układ aerodynamiczny zoptymalizowano do prowadzenia
manewrowych walk powietrznych. Pod tym
względem P-530 świetnie wpisywał się więc
w wymagania konkursu LWF. Przedłożony
USAF w styczniu 1972 r. lekko zmodyfikowany wariant P-530-3 dostał oznaczenie
P-600 (N-321). Przez krótki czas rozważano także jego jednosilnikową odmianę
P-610 (N-322), napędzaną silnikiem Pratt
& Whitney F100-PW-100 (takim samym jak
F-15), ale szybko z niej zrezygnowano. Jak
już wspomniano, po zakwalifikowaniu do
fazy prób prototypów projekt P-600 dostał
oznaczenie wojskowe YF-17. Podobnie jak
P-530 w firmie Northrop samolot nazywany
był nieoficjalnie Cobra.
P-600/YF-17 różnił się od P-530-3 kilkoma elementami konstrukcji. Zmniejszono
nieco powierzchnię skrzydeł, trzysegmentowe klapy przednie zastąpiono jednosegmentowymi, kąt odchylenia od pionu
stateczników pionowych zmniejszono do
18°, a na przodzie kadłuba przed kabiną
zainstalowano gniazdo do uzupełniania
paliwa w locie metodą sztywnego bomu.
Aby zmniejszyć masę samolotu uproszczono konstrukcję podwozia, a w konstrukcji
płatowca w znacznie większym stopniu
(około 10% masy) zastosowano kompozyty grafitowo-epoksydowe. Wykonano z nich
panele dostępu do silników, pokrywy wnęk
podwozia i przedziałów awioniki, płytę hamulca aerodynamicznego i panele inspekcyjne. Powierzchnie sterowe na skrzydłach
oraz napływy LERX miały konstrukcję przekładkową typu plaster miodu, z rdzeniem
z kompozytu nylonowo-fenolowego (nomexu) i pokryciem z kompozytu grafitowego.
Stery kierunku i stateczniki poziome także
miały konstrukcję typu plaster miodu, ale
z aluminiowym rdzeniem, przy czym po-
krycie sterów kierunku wykonano z kompozytu grafitowego, a stateczników poziomych
z duraluminium.
Kabina pilota była ciśnieniowa, ogrzewana i klimatyzowana. Pilot siedział na fotelu wyrzucanym Stencel Aero IIIC, który
odchylono do tyłu o 18°, aby umożliwić
znoszenie większych przeciążeń. W porównaniu z P-530 zmodyfikowano tablicę
przyrządów, gdyż na tym etapie YF-17 nie
miał jeszcze zainstalowanej kompletnej planowanej awioniki, m.in. radaru. Niewielki,
lekki radar z nieruchomą anteną ze skanowaniem elektronicznym miała opracować
firma Rockwell International. W układzie
sterowania lotkami zastosowano system
elektroniczny (fly-by-wire), natomiast pozostałe powierzchnie sterowe były poruszane
mechanicznie. Napęd sterów i lotek zapewniała zdublowana instalacja hydrauliczna,
a ich wychylenia były kontrolowane przez
komputer sterowania lotem (Electronic
Control Augmentation System, ECAS),
uwzględniający aktualny kąt natarcia i prędkość (liczbę Macha).
Stałe uzbrojenie w postaci działka M61A1
pozostało bez zmian, natomiast liczbę węzłów podwieszeń pod każdym skrzydłem
ograniczono do dwóch, zatem łącznie było
ich siedem. Standardowy zestaw uzbrojenia
tworzyły wszakże jedynie dwa kierowane
pociski rakietowe AIM-9 Sidewinder, mocowane na końcach skrzydeł. W razie potrzeby można je było uzupełnić dalszymi
dwoma lub czterema pociskami podwieszanymi na pylonach pod skrzydłami. Na
wewnętrznych pylonach podskrzydłowych
zamiast uzbrojenia można było podwiesić
dodatkowe zbiorniki paliwa o pojemności
po 2271 litrów (600 galonów).
Do napędu służyły takie same silniki
GE15/J1A5, które po zawarciu przez USAF
www.armia24.pl
LESZEK A. WIELICZKO Northrop YF-17 Cobra
Historia Militaris
umowy na ich rozwój w kwietniu 1972 r. dostały oznaczenie wojskowe YJ101-GE-100.
Były to silniki dwuprzepływowe dwuwałowe, ale o bardzo małym stopniu dwuprzepływowości 0,2–0,25. Niewielki „zimny”
przepływ służył wyłącznie do chłodzenia
gorącej części silnika, dzięki czemu można
było zmniejszyć masę izolacji cieplnej. Silnik
YJ101 składał się z trzystopniowej sprężarki niskiego ciśnienia, siedmiostopniowej
sprężarki wysokiego ciśnienia, pierścieniowej komory spalania, jednostopniowych
turbin wysokiego i niskiego ciśnienia oraz
dopalacza. W części gazodynamicznej wykorzystano pomniejszone podzespoły z silnika F101-GE-100, stosowanego do napędu
bombowca North American Rockwell B-1A.
Po dopracowaniu YJ101-GE-100 osiągał
ciąg maksymalny około 41,16 kN bez dopalania i 63,63–66,75 kN z dopalaniem. Był
to ciąg porównywalny z ciągiem silnika J79,
używanego do napędu myśliwców F-4, przy
czym YJ101 był około dwukrotnie lżejszy,
mniejszy i miał znacznie niższe zużycie paliwa. Przy typowej projektowanej masie bojowej YF-17 silniki zapewniały rewelacyjny
stosunek ciągu do masy na poziomie około
1,25–1,3 (w przypadku F-5A/E wynosił on
zaledwie około 0,7). Dostęp do silników,
np. w celu ich wymiany, umożliwiały zdejmowane panele pokrycia w dolnej części
kadłuba.
Do grudnia 1973 r. zakończono pomyślnie zasadniczy etap prób silnika YJ101
(Prototype Preliminary Flight Rating Test),
obejmujący 60-godzinną próbę na hamowni
i symulację 100 godzin lotu, które przeprowadzono w ośrodku badawczym USAF Arnold
Engineering Development Center. W lutym
następnego roku silnik został dopuszczony
do lotu. Do marca do zakładów Northropa
zostało dostarczonych sześć egzemplarzy silników YJ101 – cztery przeznaczone dla prototypów YF-17 i dwa rezerwowe. Do stycznia
1975 r. General Electric zbudował dziewięć
egzemplarzy silników, z czego siedem trafiło
do zakładów Northropa.
Prototypy YF-17
Pierwszy prototyp YF-17 (s/n 72-1569) został uroczyście wytoczony z hali zakładów
nr 3 (Plant 3) firmy Northrop Corp. w Hawthorne w Kalifornii 4 kwietnia 1974 r. Następnie samolot przewieziono ciężarówką do
ośrodka doświadczalnego Sił Powietrznych
(Air Force Flight Test Center, AFFTC) w bazie Edwards AFB na pustyni Mojave. Tutaj 9
czerwca szef pilotów doświadczalnych Northropa Henry E. „Hank” Chouteau dokonał
jego oblotu. Po 61-minutowym locie pilot
stwierdził z nieukrywaną satysfakcją: To jest
myśliwiec dla pilota myśliwskiego! Dwa dni
później YF-17 jako pierwszy amerykański
samolot myśliwski przekroczył w locie poziomym prędkość dźwięku bez użycia dopalaczy. Drugi prototyp YF-17 (s/n 72-1570)
został oblatany przez „Hanka” Chouteau 21
sierpnia, także w Edwards AFB.
Program prób w locie obu prototypów
YF-17 (oraz konkurencyjnych YF-16) zakończono w połowie stycznia 1975 r. W jego
trakcie oba prototypy YF-17 wykonały 288
lotów (pierwszy 191, drugi 97) w łącznym
czasie 345,5 godz. (w tym 13 godz. z prędkością naddźwiękową). Pierwszy prototyp
wykorzystywano głównie do sprawdzenia
własności lotnych, stateczności i sterowności,
osiągów, charakterystyk układu sterowania,
flatteru, zespołu napędowego oraz wpływu
użycia uzbrojenia na pracę silników. Drugi
prototyp wykorzystano do prób obciążeń
konstrukcji, charakterystyk przeciągnięcia
oraz zachowania samolotu w manewrach
bojowych. W trakcie prób osiągnięto prędkość maksymalną Ma=2,05 na wysokości
12 497 m, pułap 15 240 m, przeciążenie
9,4g i kąt natarcia 34° w locie poziomym.
Przeprowadzono także próby zrzutu bomb
oraz uzupełniania paliwa w powietrzu z latających zbiornikowców Boeing KC-97 i KC135 Stratotanker, a także pozorowane walki
powietrzne z innymi myśliwcami USAF
(głównie F-4) oraz zdobycznymi radzieckimi
MiG-ami-17 i -21, testowanymi w Nellis AFB
w Nevadzie. Nigdy nie doszło natomiast do
bezpośredniej konfrontacji YF-17 z YF-16.
Rozstrzygnięcie konkursu
Program LWF od początku budził duży
opór w dowództwie USAF, które postrzegało go jako zagrożenie dla realizacji znacznie
bardziej pożądanego F-15. Z tego powodu
LWF traktowano raczej jako eksperyment
techniczny i nawet nie planowano skierowania zwycięskiej konstrukcji do produkcji seryjnej. Jednak w 1974 r. nastąpiła radykalna
zmiana stanowiska wobec LWF. Na początku roku rządy czterech europejskich krajów
NATO – Belgii, Danii, Holandii i Norwegii
– zawarły porozumienie w sprawie wspólnego wyboru i zakupu następcy wysłużonych myśliwców F-104G w ramach Multinational Fighter Program Group (MFPG).
Wśród potencjalnych kandydatów znalazły
się zarówno YF-16 i YF-17, jak i francuski
Dassault Mirage F1 i szwedzki SAAB JA 37
Viggen. Z powodu m.in. uwarunkowań po-
Drugi prototyp YF-17 w malowaniu i oznakowaniu, w jakim został zaprezentowany na salonie
lotniczym w Farnborough w 1976 r.
84
www.armia24.pl
LESZEK A. WIELICZKO Northrop YF-17 Cobra
litycznych od początku faworytem wydawał
się zwycięzca konkursu LWF, ale MFPG postawiła jeden istotny warunek – jeśli miałby
to być samolot amerykański to tylko taki,
który zostanie zakupiony także przez USAF.
W tym samym czasie Siły Powietrzne zdały sobie sprawę, że wkrótce będą potrzebowały następcy starzejących się taktycznych
myśliwców F-4 i jeszcze bardziej wyeksploatowanych Republic F-105 Thunderchief.
W tym przypadku chodziło wszakże o samolot myśliwsko-bombowy, a nie klasyczny myśliwiec przeznaczony wyłącznie do manewrowych walk powietrznych. Aby zaoszczędzić
czas i pieniądze, postanowiono przystosować
do nowych zadań myśliwce skonstruowane
w ramach LWF. Z tego powodu nazwę programu zmieniono na Air Combat Fighter
(ACF). W kwietniu 1974 r. sekretarz obrony
James R. Schlesinger poinformował Kongres
o zmianie planów wobec lekkiego myśliwca,
podkreślając zarazem, że ACF będzie uzupełnieniem F-15, a nie jego lżejszym, prostszym
i tańszym zamiennikiem. Aby potwierdzić
poważne zamiary wobec uczestniczących
w konkursie firm, 11 września Schlesinger
ogłosił decyzję o podjęciu produkcji seryjnej zwycięzcy rywalizacji. Wstępnie potrzeby USAF określono na 650 egzemplarzy, ale
docelowo mogło ich być nawet ponad 1400.
Był to niewątpliwy triumf „Fighter Mafii”,
a w każdym razie wspieranej przez nią koncepcji lekkiego myśliwca.
13 stycznia 1975 r. sekretarz Sił
Powietrznych John L. McLucas poinformował, że zwycięzcą konkursu ACF został myśliwiec YF-16. O takim wyborze
zadecydowały niuanse (oraz być może po
raz kolejny większe wpływy firmy General
Dynamics w Pentagonie), gdyż YF-16 i YF17 miały porównywalne osiągi i własności
lotne. Wprawdzie YF-16 miał nieco większą prędkość maksymalną i zasięg od YF17, ale nie były to różnice dyskwalifikujące
tego drugiego. Na korzyść YF-16 przemawiał głównie fakt użycia silnika Pratt &
Whitney F100-PW-100, takiego samego jak
w dwusilnikowym F-15. Dzięki temu YF16 miał być tańszy i prostszy w obsłudze
niż YF-17 oraz gwarantować niższe koszty
operacyjne. Ponadto silnik F100 miał już
za sobą największe problemy rozwojowe,
podczas gdy YJ101 wymagał jeszcze sporo
wysiłku i pieniędzy aby pokonać choroby
wieku dziecięcego. Także piloci wojskowi
mający okazję latać obydwoma samolotami
podczas prób niemal jednomyślnie wskazali na YF-16. Z dzisiejszej perspektywy
wiemy, że F-16 Fighting Falcon okazał się
jednym z najlepszych wielozadaniowych
myśliwców w historii i odniósł ogromny
sukces eksportowy.
Na drodze do F/A-18
Po przegranym konkursie LWF/ACF Northrop nie znalazł zagranicznych nabywców
YF-17 (podobnie jak wcześniej P-530) i na
tym rozwój tego samolotu zapewne zostałby zakończony. Z niespodziewaną „odsieczą” przyszła US Navy, która w lipcu 1974
r. zainicjowała program lekkiego myśliwca
uderzeniowego VFAX (Naval Fighter Attack
Experimental). Miał on w przyszłości zastąpić na pokładach lotniskowców US Navy
oraz w jednostkach lotnictwa US Marine
Corps myśliwce F-4 oraz samoloty szturmowe Douglas A-4 Skyhawk i LTV A-7 Corsair II. Zaledwie miesiąc później, w sierpniu,
Kongres polecił US Navy wykorzystać w jak
największym stopniu osiągnięcia techniczne programu LWF/ACF, aby zminimalizować koszty opracowania nowego myśliwca.
W ślad za tym program VFAX zastąpiono
nowym Navy Air Combat Fighter (NACF).
Specjalnie dla US Navy już w lipcu 1974
r. Northrop zaproponował lekko zmodyfikowaną wersję YF-17, oznaczoną P-630
(w wariancie dwumiejscowym P-630-II),
różniącą się m.in. krótszym kadłubem
(długość 15,7 m). Jednak szybko okazało
się, że dla spełnienia wymagań Marynarki
Wojennej samolot będzie musiał zostać
poddany znacznie większym zmianom.
W tym celu 7 października Northrop połączył siły z firmą McDonnell Douglas, która
została liderem zespołu z racji większego
doświadczenia w konstruowaniu samolotów pokładowych. W efekcie tej współpracy
powstał praktycznie zupełnie nowy samolot,
oznaczony w firmie MDD Model 267. Miał
taki sam układ aerodynamiczny jak YF-17,
ale był nieco większy i znacznie cięższy. 2
maja 1975 r. projekt Model 267 został ogłoszony przez US Navy zwycięzcą konkursu
NACF i dostał oznaczenie wojskowe F-18
(później zmienione na F/A-18). Podobnie
jak w USAF lekki F-16 miał być uzupełnieniem ciężkiego F-15, tak w US Navy F-18
miał być lekkim, prostym i tanim uzupełnieniem ciężkiego myśliwca pokładowego
Grumman F-14 Tomcat. Znacznie później
F/A-18 Hornet wyewoluował w jeszcze bardziej powiększony wariant F/A-18E/F Super
Hornet, który ostatecznie zastąpił Tomcaty.
Jako „przedprototypy” czy też demonstratory technologii przyszłego F-18 posłużyły prototypy YF-17, które z tej okazji
Historia Militaris
Drugi prototyp YF-17 w oznakowaniu sił powietrznych Kanady podczas kampanii marketingowej myśliwca F-18L
otrzymały nawet napisy NAVY na kadłubach. Wiosną 1976 r. pierwszy prototyp
YF-17 przekazano do ośrodka badawczego NASA Dryden Flight Research Center
(obecnie Armstrong Flight Research
Center) w Edwards AFB. Tutaj od 27
maja do 14 lipca przeprowadzono 25 lotów testowych. W ich trakcie przebadano
własności lotne samolotu przy dużych
przeciążeniach, manewrowość w zakresie
prędkości naddźwiękowych, stateczność
i sterowność przy dużych kątach natarcia,
sygnaturę cieplną oraz rozkład ciśnienia
na różnych elementach płatowca. Wyniki
tych badań zostały wykorzystane podczas
projektowania samolotu F-18.
Natomiast drugi prototyp YF-17 wykorzystano do promocji przyszłego F-18 oraz
w kampanii marketingowej projektowanej
wersji lądowej F-18L. Za jej opracowanie
i ewentualną produkcję odpowiadała firma
Northrop, gdyż pod względem konstrukcji
F-18L miał być bliższy YF-17 niż pokładowy
F-18. Miał to bowiem być lżejszy, prostszy
i tańszy wariant pokładowego F-18, przeznaczony dla klientów zagranicznych. We
wrześniu 1976 r. YF-17 nr 2 zaprezentowano na salonie lotniczym w Farnborough
w Wielkiej Brytanii, a w maju następnego roku na salonie lotniczym w Paryżu.
Samolot był też prezentowany w kilku
bazach lotnictwa US Navy, m.in. w Naval
Air Station (NAS) Miramar w Kalifornii,
aby zapoznać pilotów morskich z sylwetką
F/A-18. Pod koniec lat 70. i na początku 80.
odbył tury lotów pokazowych w malowaniu i oznakowaniu sił powietrznych Kanady,
Francji, Hiszpanii i Grecji. Także w tym
przypadku nie udało się zdobyć żadnych
zamówień (w przeciwieństwie do standardowego F/A-18) i w połowie lat 80. prace
nad projektem F-18L zostały zakończone.
***
Obecnie pierwszy prototyp YF-17 (s/n 721569) jest eksponatem Western Museum of
Flight w Torrance w Kalifornii, a drugi (s/n
72-1570) trafił najpierw do National Naval
Aviation Museum w Pensacoli na Florydzie,
a obecnie jest prezentowany w USS Alabama
Battleship Memorial Park w Mobile w Alabamie. Z kolei pełnowymiarowa makieta
YF-17 znajduje się w ekspozycji Intrepid Air
& Space Museum w Nowym Jorku.
n
Zdjęcia: NASA, Northrop, USAF
Leszek A. Wieliczko
Publicysta specjalizujący się w tematyce lotniczej, zwłaszcza
lotnictwa wojskowego.
W takim malowaniu i oznakowaniu YF-17 nr 2 został zaprezentowany m.in. na salonie lotniczym w Paryżu w 1977 r. Na nosie samolotu godło programu YF-17 – stylizowana
sylwetka kobry z rozłożonym kapturem z wpisaną nazwą Cobra
86
www.armia24.pl
LESZEK A. WIELICZKO Northrop YF-17 Cobra

Podobne dokumenty