K. Stępień, Filozofia i góry. Rozmowa z

Transkrypt

K. Stępień, Filozofia i góry. Rozmowa z
C z ł o w i e k w kulturze
13
Filozofia i góry
Rozmowa z Krzysztofem W r o c z y ń s k i m
Î
Wiem, że od lat wspinał się Pan w różnych górach i interesował
alpinizmem. W Himalaje wyjeżdża Pan do dziś. Jak się to ma do
zawodu filozofa ?
Między pracą intelektualną i sportem nie ma żadnej sprzeczności.
Wprost przeciwnie - m o ż n a dostrzec subtelny związek. Sw. Augustyn
twierdził, że jeśli ktoś zajmuje się wyłącznie rozwojem duchowym
i intelektualnym pomijając rozwój fizyczny, to jest po prostu leniwy.
Ja podzielam ten pogląd i wydaje mi się, że praca intelektualna w r ę c z
wymaga wysiłku fizycznego. Taki pogląd jest powszechny w wielu
kulturach, z w ł a s z c z a Wschodu, a w s p ó ł c z e ś n i e jest raczej powszechny
na c a ł y m świecie. Problem, jeżeli jest, to polega na czym innym.
A mianowicie, po pierwsze, czy ów wysiłek fizyczny powinien m i e ć
charakter wyczynowy i, po drugie, co w a ż n e w m o i m przypadku,
dlaczego właśnie alpinizm.
Gdy chodzi o pierwsze pytanie, to sądzę, że jest to kwestia i n d y w i ­
dualnego wyboru. Sport wyczynowy wymaga ogromnego wysiłku
i czasu, ale ma takie zalety, które wysoko cenią r ó w n i e ż ludzie nauki,
pióra, sztuki, a nawet duchowni. Ja z a f a s c y n o w a ł e m się alpinizmem
j u ż w szkole, i to za sprawą kilku kolegów-pasjonatów. Nie dokony­
wałem więc specjalnie świadomego wyboru, ale alpinizm mnie wciąg­
nął i o d p o w i a d a ł mi psychicznie. Zresztą u p r a w i a ł e m i inne sporty, na
przykład szermierkę.
268
Rozmowa
Alpinizm to sport bardzo niebezpieczny, dla wielu ludzi wręcz tajem­
niczy czy wyjątkowy...
Owszem, to prawda. A l p i n i z m jest niebezpieczny. A l e o d p o w i e d ź na
to pytanie nie jest prosta. M o ż e zacznę od pewnej uwagi. W dawnej
terminologii, gdy zaczynałem się wspinać, funkcjonowało jeszcze
pojęcie sportów heroicznych i niestadionowych. W tych sportach, jak
s ą d z o n o , człowiek walczy sam lub w niewielkiej grupie, gdzie trudno
było obserwować wysiłek, który był w dodatku niewymierny. Dziś
rzadziej się takich określeń u ż y w a . Po pierwsze, coraz więcej sportów
jest stadionowych, nawet tych bardzo elitarnych. Dzieje się tak z przy­
czyn obiektywnych. Dzięki technice m o ż n a o b s e r w o w a ć zmagania
nawet bardzo niedostępne. Z drugiej strony pojecie SDortów heroicz­
nych, do których zaliczano m i ę d z y innymi alpinizm, baloniarstwo,
ż e g l a r s t w o dalekomorskie, zdobywanie nieznanych części globu itd.,
jest nieco anachroniczne. C h o ć myślę, że sam problem heroizmu walki
sportowej w j a k i m ś stopniu istnieje. Na moje pokolenie k o ń c a lat
sześćdziesiątych ten aspekt alpinizmu bardzo o d d z i a ł y w a ł . Widoczne
to było c h o ć b y w etosie taternika.
Gdy chodzi natomiast o n i e b e z p i e c z e ń s t w o , to m y ś l ę , że dzisiaj
w i ę k s z o ś ć sportów wyczynowych jest niebezpieczna dla zdrowia,
a nawet życia. Trudno więc powiedzieć, aby alpinizm był tu c z y m ś
bardzo w y j ą t k o w y m . Jeśli jest taki, to z uwagi na statystyczne wysoki
procent ryzyka oraz okoliczności w y p a d k ó w . Są one niekiedy błahe
czy wręcz „głupie", nieprzewidywalne, wyjątkowo „ n i e p o t r z e b n e " itd.
J e d n a k ż e warto zauważyć, że gdy chodzi o niebezpieczeństwo wy­
czynowego chodzenia po górach, to zrazu owo n i e b e z p i e c z e ń s t w o nie
jest tak widoczne, z w ł a s z c z a że alpinista nie jest bezbronny (ma
sprzęt, doświadczenie, p a r t n e r ó w , nadto przyzwyczaja się do tradycyj­
nych dla tego sportu okoliczności, jak w y s o k o ś ć , zmiany pogody,
ryzykowny teren itd.). Góry wydają się przyjazne. Dopiero z biegiem
czasu, obserwując statystyki, analizując sytuacje innych alpinistów
i w ł a s n e , powiedzmy „ g r a n i c z n e " , n i e b e z p i e c z e ń s t w o zaczyna się
w pełni dostrzegać. M o ż e to trochę tak jak z j a z d ą samochodem.
Filozofia i góry
269
Alpinizm wiąże się zatem z ryzykiem. Czy to ryzyko tak pociąga?
Dla mnie taternik czy alpinista to oczywiście człowiek o d w a ż n y (nie
histeryk), zdecydowany, zaradny, ale nie ryzykant. A l p i n i z m nie pole­
ga na ryzykowaniu, a przeciwnie - na umiejętności unikania ryzyka.
A l p i n i z m to sztuka i daje satysfakcję, gdy zna się reguły. Ryzyko
przychodzi jakby z zewnątrz, czy to obiektywne, czy subiektywne.
Nie ma ryzykantów?
Są o c z y w i ś c i e . To sprawa po trosze charakteru. A l e nie na tym polega
sztuka.
Istnieje opinia, że alpinizm, a zwłaszcza himalaizm wymaga znacznej
tężyzny fizycznej, odpowiednich przygotowań. Na czym one polegają?
To prawda, że alpinizm wymaga fizycznego przygotowania i o g ó l n e g o
zdrowia. S p r a w n o ś c i o w e przygotowanie do wyprawy to na ogół do­
mena indywidualnej aktywności u c z e s t n i k ó w , a przy w y c z y n o w y m
traktowaniu, zwłaszcza himalaizmu, aktywność dość skomplikowana.
Przygotowanie obejmuje różne sprawy. Nie tylko siłę mięśni czy w y ­
trzymałość. W k a ż d y m razie jadąc na w y p r a w ę nie m o ż n a być „prze­
trenowanym". Nigdy nie wiadomo, ile sił trzeba b ę d z i e w y k r z e s a ć .
Trzeba m i e ć ich zapas, i to spory. Nie m o ż n a być przygotowanym na
90 czy 120 minut.
Wysokogórskie wspinaczki mogą być wspaniałą okazją do pracy nad
charakterem. Jaki jest wpływ uprawiania tego typu sportu na kształ­
towanie charakteru?
K a ż d y sport jest szkołą charakteru. Wymaga w y t r w a ł o ś c i , w y r z e c z e ń ,
u p o r z ą d k o w a n e g o trybu życia itd. Ale też i każdy sport wyrabia cnoty
specyficzne; alpinizm, a zwłaszcza himalaizm, r ó w n i e ż takie sprawno­
ści kształtuje, szczególnie u ludzi młodych. Sądzę, że oprócz oczywis­
tych sprawności psychicznych i fizycznych, takich jak odpowiedzial­
ność, w y t r w a ł o ś ć , opanowanie, niepopadanie w histerię w sytuacjach
270
Rozmowa
trudnych itd., alpinizm i himalaizm wymaga, co szczególnie chciałbym
podkreślić, umiejętności współdziałania w zespole w trudnych warun­
kach w e w n ę t r z n y c h i z e w n ę t r z n y c h . Od dobrze dobranego zespołu
ogromnie dużo zależy. Trudne warunki górskie sprzyjają nieporozu­
mieniom, niepotrzebnymi kłótniom. Dlatego rola kierownika wyprawy
jest tak ważna. Ponadto chciałbym podkreślić o d p o w i e d z i a l n o ś ć
i zaufanie. Zwykle bowiem w warunkach górskich jedynym człowie­
kiem, który m o ż e p o m ó c , jest partner. Tu nie ma lekarzy, m a s a ż y ­
stów, karetki pogotowia. A l e to bardzo łączy ludzi.
Mówił Pan o alpinizmie i jego specyfice sportowej. Rozmowa jest
„obiektywna". Ale czy można zadać pytanie bardziej osobiste i bardzo
banalne: dlaczego Pan chodzi w góry? Wciąż do nich wraca, choćby
tylko we wspomnieniach...
Dlaczego c h o d z ę w g ó r y ? dlaczego się wspinam? Te sprawy są dla
mnie bardzo bliskie, ale nie identyczne. Nieidentyczne dlatego, że
wrażenie robią na mnie k a ż d e góry, i to od dziecka. W szkole chodzi­
ł e m po Beskidach, na Pilsko i Babią Górę, w Gorce, Beskid Sądecki,
później w Sudety. Uwielbiam Góry Świętokrzyskie i zawsze gdy je
przejeżdżam w drodze do Tatr czy z innych p o w o d ó w mam wrażenie,
że z n ó w jestem w górach. A przecież nie ma tam mowy o alpinizmie.
To samo oczywiście odczuwam również w górach wysokich. Jest to
j a k a ś mistyka gór, o której m ó w i ł o wielu ludzi, poetów, myślicieli,
malarzy. Czuję z nimi pewne p o k r e w i e ń s t w o . Jest w górach j a k i e ś
piękno, które chce się z d o b y ć , zachować. Inaczej się tam myśli i od­
czuwa. Nie należę zatem do ludzi, którym góry zasłaniają widok.
A l p i n i z m jest j u ż , jak dla mnie, nieodłącznie związany z odkrywa­
niem i zdobywaniem, z pokonywaniem obiektywnych trudności we
wspinaczce i pokonywaniem własnej słabości fizycznej czy psychicz­
nej. To jest pewna sztuka. M o ż e właśnie ta cecha łączy różne wspom­
niane postaci alpinizmu, p o c z ą w s z y od wyczynowego zdobywania
nowych szczytów i ścian w różnych częściach świata, a skończywszy
na wspinaczkach na sztucznych ściankach. O c z y w i ś c i e w pełni reali­
zuje się to w warunkach górskich.
Filozofia i góry
271
Dlaczego się wspinałem, j e ź d z i ł e m w góry i wracam do tego?
M o ż e dlatego, że takie wyprawy zawsze t r a k t o w a ł e m serio. To nie
była jedynie rozrywka czy rekreacja. O p r ó c z czysto sportowej r y w a l i ­
zacji, zawsze obecnej, k a ż d a górska wyprawa „ n a ś l a d o w a ł a " niejako
sytuacje życia codziennego; dawała poznanie siebie, k o l e g ó w , sztukę
osiągania celu, a również gorycz porażki. K a ż d a wyprawa to ciąg
zdarzeń logicznie powiązanych, począwszy od planów i szczegółowej
analizy celu, decyzji, doboru partnerów, trudności związanych z reali­
zacją, wreszcie analizy tego co się stało i trzeźwej oceny - czasami
radosnej a czasami gorzkiej. T r a k t o w a ł e m to serio t y m bardziej, że
owo „ n a ś l a d o w n i c t w o " posunięte było do granic... Wiele razy znajdo­
w a ł e m się w sytuacji „granicznej" i nigdy bym tych sytuacji nie od­
dał, chociaż czasem się przyśnią i nie są to sny przyjemne. Dla mnie
zawsze był to znak, że trzeba wrócić w góry.
II
W ostatnich latach kilkakrotnie wyjeżdżał Pan na wyprawy w Hima­
laje, i to odnosząc sukcesy. Czy mógłby Pan coś o nich opowiedzieć?
Jak dochodzi do zorganizowania takich wypraw? Przecież jest to
zbiorowy wysiłek...
Ściśle m ó w i ą c sukcesy odnosi zespół. Konkretny uczestnik niewiele
by dokonał bez k o l e g ó w . Tak jest zresztą we wszystkich sportach
zespołowych. W przypadku naszych wypraw o taki wysiłek chodziło
- właśnie zespołowy. Historia natomiast moich wyjazdów w Himalaje
sięga 1982 roku, kiedy to wstąpiłem do Mazowieckiego Klubu Gór­
skiego „ M a t r a g o n a " , założonego i kierowanego przez Andrzeja Z b o i ń skiego. Od tego czasu uczestniczyłem w k i l k u wyprawach organizo­
wanych przez Z b o i ń s k i e g o i rzeczywiście odnosiliśmy sukcesy. Gdy
chodzi natomiast o zebranie zespołu, to jest zawsze sprawa otwarta.
Decyduje kierownik, a członkowie wyprawy m o g ą być z różnych
środowisk. I tak faktycznie było. W ostatnich wyprawach c z ł o n k o w i e
Klubu stanowili nawet mniejszość na wyprawie.
272
Rozmowa
A więc wyprawy w Himalaje organizuje jakiś ośrodek czy klub jak ten
wspomniany wyżej?
Niekoniecznie. Dzisiaj jest d u ż a swoboda w organizowaniu wypraw.
M o g ą być wyprawy całkiem prywatne, organizowane przez alpinistów,
którzy się znają i chcą coś zdobyć. Decydują pieniądze. To prawda,
że czasem łatwiej zdobyć sponsorów przez instytucje. Z w ł a s z c z a gdy
cel jest bardzo ambitny i wykupienie zezwolenia na zdobywanie
szczytu jest wysokie. P r z e w a ż n i e jest to w ó w c z a s najdroższy element
wyprawy. No, ale pieniądze to inna sprawa...
A jakie były cele członków klubu?
Himalaje są ogromne. To są tysiące kilometrów gór. Istnieje przekona­
nie, że ciekawych i oryginalnych celów (również pierwszych wejść)
starczy na wiele lat. Ilość szczytów ośmiotysięcznych jest o c z y w i ś c i e
ograniczona (czternaście), ale gdy policzyć wierzchołki ośmio­
tysięczne, to jest ich więcej (około dwudziestu dwu). M o ż n a więc
sobie wyobrazić, ile jest siedmiotysięczników i sześciotysięczników.
I ile jeszcze niezdobytych... A przecież himalaizm to nie tylko szczyty
do zdobycia, to ściany, granie, filary itd.
M ó w i ę o tym dlatego, że wybór celów m o ż e być różnorodny. We­
dług różnych kryteriów. Czasem bywa przypadkowy. Jest po prostu
taka okazja. Nasz w y b ó r padł na niewielki masyw w Himalajach
zachodnich o nazwie Lahul w Himachal Pradesh, czyli hinduskim
stanie o nazwie Himalah. Ja nie uczestniczyłem w t y m wyborze, g d y ż
Andrzej Zboiński z „ M a t r a g o n ą " rozpoczął eksplorację tego rejonu j u ż
w latach siedemdziesiątych, ale po tragicznej p r ó b i e polskiej penetracji
tego całkiem nieznanego rejonu przez w y p r a w ę z Lublina (1977) to
zostało zaniechane. Zginęło w ó w c z a s dwóch u c z e s t n i k ó w wyprawy.
M a j ą oni dzisiaj symboliczne pomniki we wsi Bathal w Lahul. P a m i ę ć
o nich jest do dziś bardzo żywa. My podczas jednej z wypraw także
odwiedziliśmy Bathal.
Filozofia i góry
273
A więc Lahul był masywem nieznanym?
Zupełnie. Żaden z kilkunastu sześciotysięczników masywu nie był
zdobyty, a o tym, że w ogóle istnieje, wiedzieli tylko miejscowi. Po­
nadto Brytyjczycy, którzy próbowali przeprowadzić tamtędy s w ą
drogę imperialną jeszcze przed wojną (do Afganistanu prawdopodob­
nie), i Amerykanie ze zdjęć satelitarnych. Z d o b y ć informacje o masy­
wie było bardzo trudno. T r o c h ę p o m a g a ł o szczęście. Obecnie, po
dwudziestu latach wiedza jest bez p o r ó w n a n i a większa, a w Lahul
przed dwoma laty spotykaliśmy j u ż grupy H o l e n d r ó w i Brytyjczyków
na rowerach górskich. Gdy chodzi o alpinizm, to Polacy mają tu s w ą
piękną kartę. Nie przegraliśmy rywalizacji.
A zatem Pan włączył się do tej rywalizację?
Tak. M i a ł e m spory staż górski i doświadczenie (ale nie himalajskie)
i zespół przyjął mnie z zadowoleniem. Przez te lata z a w a r ł e m tam
wiele przyjaźni, p o z n a ł e m oczywiście zachodnie Himalaje i W s c h ó d .
To w a ż n e . Nie jedzie się tak po prostu w Himalaje. Jedzie się do
krajów Wschodu, które mają swój koloryt i zapach. Oprócz alpinizmu
wszyscy p o z n a w a l i ś m y z emocją Indie. A l e tak robią wszystkie
wyprawy. U r o k o w i Wschodu trudno się oprzeć.
Czy mógłby Pan coś bliżej o tych wyprawach powiedzieć?
M ó g ł b y m , ale tego numeru pisma by nie starczyło, a m o ż e i n a s t ę p ­
nego. Wyprawa to ogromne przeżycie. K a ż d y szczegół wart jest opo­
wieści: czy to karawana i jej organizacja, czy to p o d r ó ż w same góry,
życie w bazie, zabawne i smutne momenty przy drodze na szczyt,
aklimatyzacja. A dla fachowców dochodzi jeszcze wiele, wiele infor­
macji o sprzęcie, warunkach, topografii.
274
Rozmowa
Powiedział Pan, że Polacy w masywie Lahul mają swoją kartę i osią­
gnięcia...
Polacy mają swoją kartę i pozycję wszędzie w Himalajach. Istnieje
nawet anegdota, że gdy wypowie się n a z w ę n a r o d o w o ś c i „Polak", to
m o ż n a dołączyć do każdej wyprawy. Ale m ó w i ą c serio, w Lahul
rywalizowały ze sobą wyprawy hinduskie, brytyjskie, polskie i j a p o ń ­
skie - wymieniając zresztą informacje i zdjęcia. W 1994 roku ciepło
witaliśmy w namiocie J a p o ń c z y k ó w , którzy wysłali delegację, a nastę­
pnie przyjęli nas z kurtuazją u siebie kilka razy, dzieląc się wszystkim
i dając próbkę japońskich obyczajów. Ale oczywiście była i korespon­
dencja, wymiana d o ś w i a d c z e ń .
Ostatecznie zdobyliśmy dotychczas trzy z jedenastu szesciotvsieczn i k ó w (ja w s z e d ł e m na dwa - w 1984 i w 1998 roku) i około siedem­
nastu szczytów niższych. Pod w z g l ę d e m pierwszych wejść chyba
wyprzedzamy innych, ale to się zmienia i dziś j u ż m o ż e być inaczej.
Do rywalizacji włączyli się i inni. Spotykaliśmy N o w o z e l a n d c z y k ó w ,
Austriaków, którzy uczestniczyli we Mszach świętych w bazie i b y l i
zaskoczeni, że m o ż n a mieć na wyprawie kapłana Kościoła katoli­
ckiego. A m y ś m y w zespole mieli księdza, i to d o s k o n a ł e g o himalai­
stę, który wszedł na szczyt jako pierwszy - ks. Krzysztof Gardyna wraz z Ryszardem W r o n ą .
Jakie warunki panują w Lahul? Powszechnie wiadomo, że załamania
pogody, mróz, lawiny to największe niebezpieczeństwa?
K a ż d a część Himalajów ma swoją specyfikę. I trzeba ją znać. Są
o c z y w i ś c i e prawdy generalne. A więc takie jak, na przykład, w jakich
miesiącach jest monsun, a w jakich nie; kiedy najlepiej j e c h a ć , jakie
są warunki lodowcowe itd. Gdy chodzi o Lahul, to jest on w strefie,
gdzie monsun nie jest j u ż silny (wytraca wilgoć wiejąc od wschodu).
A l e bywają zmiany i niespodzianki. W k a ż d y m razie m o ż n a do masy­
wu dotrzeć w ó w c z a s , gdy w Nepalu i Garwalu na w s p i n a c z k ę za
w c z e ś n i e . To powoduje, że idzie się w pełni lata i niezłych warun­
kach. Ale na przykład w 1994 roku warunki były fatalne i zdobyliśmy
szczyt ostatnim wysiłkiem (Jan Duszczyk, Ravi Kumar). Ja wycofałem
Filozofia i góry
275
się w ó w c z a s 150 m przed szczytem przez błąd techniczny (to też się
zdarza).
Gdy chodzi o lawiny śnieżne, to na ogół niebezpieczeństwo jest
niewielkie, c h o ć lawiny zawsze są m o ż l i w e . Natomiast lawiny lodowe
są intensywne, ale j a k się wie, gdzie iść - nie zagrażają. Gorzej ze
szczelinami. B y w a j ą ukryte i bardzo g ł ę b o k i e (kilkadziesiąt m e t r ó w
co najmniej), a ponadto trzeba przez nie p r z e c h o d z i ć . M o g ą być zdra­
dliwe i - szczęśliwie! - wyciągaliśmy j u ż z nich kolegów.
Wspomniał Pan o bazie, w której była celebrowana ofiara Mszy świę­
tej. Rozumiem, że każda wyprawa musi mieć bazę.
Oczywiście. W góry niesie się m n ó s t w o sprzętu (jest wieziony na
mułach, jak w naszych wyprawach, lub n i o s ą go tragarze, tak j a k
w Nepalu). G d z i e ś to trzeba złożyć. Zdobywanie szczytu trwa, g d y ż
trzeba c h w y c i ć aklimatyzację. Baza musi b y ć wygodna: z d o s t ę p e m
do wody, nie za wysoko. Życie w bazie to o d r ę b n a o p o w i e ś ć . Jest to
centrum życia wyprawy.
Czy w czasie tych wypraw przeżywaliście sytuacje szczególnie trudne?
K a ż d a wyprawa ma swoją dramaturgię i momenty trudne są zawsze.
Ja na każdej z wypraw miałem chwile ciężkie. To normalne. Wszyscy
je mają. Jest jednak faktem, iż nie było ż a d n e g o ciężkiego wypadku
- a to jest osiągnięcie. Duża, tak myślę, zasługa w tym dobrze dobra­
nych zespołów, atmosfery pozbawionej przesadnych ambicji itd. To
zależy od kierownika. A l e oczywiście i inne sprawy w c h o d z ą w grę.
Lahul nie jest tak ryzykowny jak inne góry, było trochę szczęścia itd.
Myślę, że największe zasługi ma tu Andrzej Zboiński, który kierował
wszystkimi wyprawami i zdobywał szczyty.
276
Rozmowa
Ostatnia wyprawa była w 1998 roku. Ma ją więc Pan na pewno w ży­
wej pamięci. Na czym polegała główna trudność dla Pana subiekty­
wnie? Gdzie był ten moment trudny?
To jest bardzo subiektywne. Z a p a m i ę t a ł e m wiele takich m o m e n t ó w .
Na przykład noc przed atakiem na szczyt. Atmosfera była ciężka.
Jeden z k o l e g ó w dostał niebezpiecznych o b j a w ó w choroby wysoko­
ściowej. Trzeba było sprowadzić go na dół. Poszedł na ochotnika
Grzegorz Siekierski - d o ś w i a d c z o n y himalaista. N a s t ę p n e g o dnia
m i e l i ś m y atakować szczyt. C z e k a l i ś m y na powrót Grzegorza Siekier­
skiego. W nocy temperatura g w a ł t o w n i e spadała. D o s ł o w n i e z minuty
na m i n u t ę (z dziesięciu stopni w dzień, do minus siedemnastu stopni
w nocy). P r z y m a r z l i ś m y do p o d ł o ż a leżąc w namiocie. Bez Siekier­
skiego byłoby nam bardzo trudno i fizycznie, i psychicznie. Dopiero
p ó ź n o w nocy usłyszeliśmy chrupot r a k ó w po lodowcu. Trudno takie
chwile zapomnieć, choć przecież nic się nie wydarzyło. Następnego
dnia musiałem kilka godzin iść sam granią. Nie była łatwa ta samot­
ność.
Ale wyprawa zakończyła się sukcesem?
Tak, nawet sporym. Na szczyt weszło sześciu u c z e s t n i k ó w . To bardzo
d u ż o . Ambicją każdej wyprawy jest, aby jak najwięcej osób zdobyło
szczyt. Najpierw weszli ks. Krzysztof Gardyna i Ryszard Wrona,
a później mój brat Piotr, jego córka Kasia, ja i Grzegorz Siekierski.
To bardzo ciekawy szczyt. M i e l i ś m y niezłe rozpoznanie, ale było też
wiele niewiadomych. C h o c i a ż znajduje się w grani g ł ó w n e j , jest nie­
nazwany. Po powrocie w s z c z ę l i ś m y starania, aby Parlament Indii
nadał mu n a z w ę Urusvati, co znaczy w tłumaczeniu na j ę z y k polski
Ś w i a t ł o Jutrzenki i pochodzi od nazwy muzeum fundacji i m . Mikołaja
Roericha (1874-1947), rosyjskiego malarza, który m i e s z k a ł i tworzył
w wiosce himalajskiej w pobliżu Kulu w zachodnich Himalajach.
Nadanie nazwy to nie jest łatwa sprawa, ale mamy poparcie wysoko
postawionych osób.
Filozofia i góry
277
Czy alpinizm jest u Pana rodzinny, sądząc po składzie zespołu?
Tak m o ż n a p o w i e d z i e ć . Trzech braci wspinało sie bardzo aktywnie.
Michał miał duże osiągnięcia w latach siedemdziesiątych. Teraz na
w y p r a w ę wzięliśmy dziewiętnastoletnią Kasię. D a w a ł a sobie radę
bardzo dobrze (była w Himalajach pierwszy raz). Ś m i a ł e m się tylko,
że „pod okiem stryjów". Ale rodzinne jest u nas chodzenie po górach.
To Ojciec był naszym pierwszym przewodnikiem.
Na koniec dwa pytania. Czy Pana fdozoficzne zainteresowania mają
jakiś styk z Himalajami i czy ma Pan jeszcze jakieś nowe plany w gó­
rach wysokich?
Dzięki g ó r o m więcej rozumiem. Tam jest czas na z a d u m ę i czas na
działanie. Ż y c i e jest w pewnym sensie prostsze. M o g ę też spokojnie
p o r o z m a w i a ć w namiocie z kolegami. D u ż o z tego w y n o s z ę , bo sytu­
acja jest n i e z w y k ł a . Poza t y m w zespole przydaje się filozof. Czy
pojadę? Nie w y o b r a ż a m sobie życia bez gór...
Dziękuję serdecznie za rozmowę.
Rozmawiała Katarzyna Stępień

Podobne dokumenty