lysty - Maciej Matthew Szymanski MRAIC
Transkrypt
lysty - Maciej Matthew Szymanski MRAIC
LYSTY Korespondencja Macieja Krasińskiego z Maciejem Szymańskim Warszawa – Montreal – Vancouver 1974 – 1999 Zebrał – uporządkował – odnośnikami opatrzył : Maciej Szymański Vancouver lipiec 2011 Zespół Urbanistyczny Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej – Mazury 1948 rok. Od lewej : Dr Kazimierz Wejchert, Maciej Krasiński, Józio Święcicki, Tadeusz Mallendowicz i Maciej Szymański. W tle : Nasz szofer Pan Miecio i jego Jeep. * LYSTY – dlaczego nie LISTY i czyje ? Tych kilkadziesiąt listów to korespondencja między Maciejem Krasińskim i Maciejem Szymańskim z lat 1974 – 1999. Więcej o tym na następnej stronie we WSTĘPIE. Na zdjęciu (powyżej) widać 4 studentów architektury z lat czterdziestych ubiegłego wieku. Sporo czasu spędzaliśmy razem – tak w Zakładzie Urbanistyki jak na wyjazdach inwentaryzacyjnych na Mazury. Jeden z nas – Tadzio Mallendowicz nie wymawiał litery „i”, zastępując ją literą „y”. Stolyca a nie stolica, pywko a nie piwko. Ten Tadzinkowy sposób mówienia, który początkowo nas śmieszył – po pewnym czasie akceptowaliśmy i przyjęliśmy za swój. Kiedy w 1974 roku, po 30 latach zerwanych kontaktów zaczęła się nasza korespondencja sprawą oczywistą było, że pisaliśmy do siebie LYSTY. 1 SPIS RZECZY Wstęp List z dnia 08.01.’74 List z dnia 19.01,’75 List z dnia 14.02.’75 List z dnia 17.12.’76 List z dnia 25.03.’77 List z dnia 02.08.’77 List z dnia 07.10.’77 List z dnia 10.04.’78 List z dnia 08.08.’79 List z dnia 15.04.’81 List z dnia 01.07.’81 List z dnia 28.10.’88 List z dnia 19.11.’89 List z dnia 24.11.’91 List z dnia 08.01.’94 List z dnia 04.03.’04 List z dnia 25.05.’94 List z dnia 03.11.’94 List z dnia 09.11.’94 List z dnia 10.11.’94 List z dnia 16.11.’94 List z dnia 18.11.’94 List z dnia 21.11.’94 List z dnia 25.11.’94 List z dnia 13.12.’94 List z dnia 22.03.’95 List z dnia 14.05.’95 List z dnia 12.06.’95 List z dnia 21.06.’95 List z dnia 18.10.’95 List z dnia 15.11.’95 List z dnia 10.12.’95 List z dnia 18.01.’96 List z dnia 14.03.’96 List z dnia 10.02.’97 Vancouver 19.02.’97 List z dnia 27.02.’97 Vancouver 18.03.’97 List z dnia 16.06.’97 Vancouver 26.06.’97 Vancouver 24.07.’97 List z dnia 27.07.’97 Vancouver 22.08.’97 List z dnia 03.09.’97 2 strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona 4i5 6i7 8 9, 10, 11 i 12 13, 14, 15 i 16 17 i 18 19 i 20 21 i 22 23, 24 i 25 26, 27 i 28 29 i 30 31 i 32 33 i 34 35, 36 i 37 38, 39 i 40 41 42 43 i 44 45, 46, 47 i 48 49 50, 51, 52, 63, 54, 55 i 56 57, 58, 59 i 60 61, 62 i 63 64 65, 66, 67, 68 i 69 70 i 71 72 i 73 74, 75, 76 i 77 78, 79 i 80 81 i 82 83 i 84 85 i 86 87 i 88 89 i 90 91, 92 i 93 94, 95, 96 i 97 98 i 99 100 i 101 102 i 103 104 i 105 106 I 107 108 109, 110 i 111 112 i 113 114 i 115 Vancouver 22.09.’97 List z dnia 10.12.’97 Vancouver 08.01.’98 List z dnia 09.02.’98 Vancouver 11.03.’98 Vancouver 13.07.’98 List z dnia 04.08.’98 Vancouver 16.08.’98 Vancouver 29.11.’98 List z dnia 22.01.’99 e-mail 12.02.’99 Nekrologi Vancouver 13.02.’99 List E.Lipskiej 17.04.’99 strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona 116 i 117 118 i 119 120, 121 i 122 123, 124 i 125 126 i 127 128 129, 130, 131 i 132 133, 134 I 135 136 137 i 138 139 140 i 141 142 i 143 144 3 WSTĘP Maćka Krasińskiego poznałem w 1946 roku – na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. Starszy ode mnie o trzy lata, właśnie wrócił do Warszawy i zamieszkał z ojcem na Saskiej Kępie. Ja przeniosłem się z Krakowskiej Architektury i zamieszkałem na Żoliborzu. O Maćku krążyły wtedy tajemnicze opowieści, że właśnie wrócił z partyzantki, że trudno mu dostosować się do „cywilizowanego” życia w mieście, że sypia (z przyzwyczajenia) w gruzach. On sam nigdy o swojej partyzanckiej przeszłości nie opowiadał. Wkrótce zaczęliśmy razem pracować w pracowni „Małych Miast” w Zakładzie Urbanistyki na Wydziale Architektury u Dr Kazimierza Wejcherta. Ciągłe wyjazdy na Mazury, gdzie inwentaryzowaliśmy zniszczenia wojenne małych miast, zbliżyły nas bardzo. Wspólnie założyliśmy klub sportowo-towarzyski w warszawskiej YMCA. Nazywał się ŻAK. W lutym 1949 roku kiedy zmuszony polityczną sytuacją w Polsce, zdecydowałem się na pośpieszny ślub i ucieczkę z Kraju – Maciek o tym wiedział. Po naszej ucieczce do Szwecji , z której po 2 latach emigrowaliśmy do Kanady, kontakt między nami został zerwany. Oczywiście ja o nim, czytając polską prasę i starając się być Au Courant spraw polskich, dużo wiedziałem. Po ukończeniu studiów dość szybko znalazł się w czołówce polskich architektów. Projektował duże budowle sportowe gdzie funkcja obiektu wymagała formowania przestrzeni bezsłupowych o wielkiej rozpiętości dachu. W rezultacie doszedł do wniosku, że pojęcie wyodrębnionej architektury i wyodrębnionej konstrukcji nie istnieje, i że korzystając z najnowszych, nowoczesnych materiałów budowlanych powinny one wspólnie stymulować formę obiektu. Stało się to podstawą jego architektonicznego credo. Poniżej fotografia największego osiągnięcia Maćka – Katowicki SPODEK . SPODEK 4 Realizacja takiego projektu w obłędnym świecie polskiego socrealizmu, gdzie hasło „architektura socjalistyczna w treści – narodowa w formie” było rozkazem i obowiązkiem – nie było łatwe. Maciej Krasiński po linii najmniejszego oporu i łatwego konformizmu nigdy nie poszedł. W swoim szkicu planowanych wykładów na uniwersytecie Concordia w Montrealu pisał : Jedynym środkiem broniącym przed dekadencją budownictwo, jest stała gotowość tych wszystkich co projektują, do natychmiastowego przyswajania wszelkich nowych zdobyczy techniki i nauki i wykorzystywania ich w maksymalnym stopniu nie bojąc się, że może to zburzyć dotychczasowe pojęcia i tak zwane „zasady estetyki Żeby zrozumieć pierwszy list Maćka, datowany 8 stycznia 1974 roku, muszę wyjaśnić co się działo przed jego napisaniem. Dwa lata wcześniej, GRUBY, albo FAT MATTHEW – bo tak Maćka nazwały moje córki – i tak ja na następnych stronach tych LYSTÓW będę go nazywać – przypłynął po raz pierwszy do Ameryki Północnej. Jego przyjaciele z lat bardzo dawnych, bracia von Henneberg, zaprosili go do Bostonu. W Bostonie obaj bracia prowadzili dobrze prosperującą firmę usług architektonicznych. Nie znam wielu szczegółów pobytu i pracy Maćka u braci von Hennebergów. Wiem, że ta bostońska wyprawa nie bardzo się „Grubemu: udała. Jego „zderzenie” się z amerykańskim stylem życia, metodami pracy i sposobem myślenia było ... łagodnie mówiąc, wielkim rozczarowaniem. Nie wolno zapominać, że „Gruby” przyjechał do Bostonu bezpośrednio po swoim największym sukcesie zawodowym jakim był katowicki SPODEK. A był to projekt nieprzeciętny, nie tylko w skali odciętych od nowoczesnej architektury krajach, leżących na wschód od „Żelaznej Kurtyny”. Główny projektant SPODKA rysował w Bostonie (jak sam mi mówił), rozmieszczenie ławek szkolnych w szkole podstawowej na przedmieściach Bostonu. Nic więc dziwnego, że w czasie naszej pierwszej rozmowy telefonicznej, kiedy zaproponowałem mu żeby odwiedził nas w Montrealu – zgodził się bez wahania. W Montrealu spotkaliśmy się po raz pierwszy po 23 latach. „Gruby” mieszkał u nas. Poznał Bronka Kowalskiego – brata swojej żony. Wykonał parę małych robót zleconych dla mojej firmy. Malował kolorowe perspektywy dla tajemniczych „deweloperów” planujących budowę ośrodka rekreacyjnego w Laurentydzkich górach. Dwa tygodnie spędził w Halifax, gdzie pracował u mojego brata. Ten list z 8-go stycznia 1974 roku jest jego pierwszym listem rozpoczynającym naszą korespondencję, która z przerwami trwała 25 lat – do śmierci „Grubego” w 1999 roku. Te listy pisane w końcowym, agonalnym okresie PRL i w początkach „zmian ustrojowych”, są nie tylko świadectwem jego osobistego dramatu. Są świadectwem czasów, obyczajów, klimatu i ludzi – polskiego socrealizmu, którego ten człowiek o głębokiej i prawdziwej kulturze osobistej (mimo częstej powierzchownej grubiańskości), nigdy nie akceptował. „Nowe”, które przyszło w czasie dla niego szczególnie trudnym (śmierć żony), potraktowało go surowo. Początki „polskiej niepodległości” szybko zmieniły się w wrogi mu, niczym nie kontrolowany „dziki kapitalizm”. Pełną frustrację dopełnił konflikt z, jak mówił, urzędnikami Pana Boga. Listy Macieja Krasińskiego mówią o ludziach, których znałem , zdarzeniach, których często byłem świadkiem. Są świadectwem czasów, których nie wolno zapomnieć. 5 Warszawa 8.01.74 Kochani, Po pierwsze : Najlepsze życzenia z okazji nowego roku. Po drugie : płytę mogilną dla ś.p. Mieczysława (1) od dawna już posiadam. Chodzi jedynie o przewiezienie jej do Stolycy (2), wykonanie na niej napisu w/g treści podanej mi przed laty przez Hankę, oraz odwiezienie do Piotrkowa Trybunalskiego i osadzenie jej na mogile rodziny Trajdosów, bowiem o ile z treści można się domyślać, to sam adresat płyty, opuścił był ten padół via komin obozu koncentracyjnego, przeto nie jego osobiście kamień ten będzie przykrywać. Ale - „Bóg z nim” - nie wypada mi bowiem powiedzieć „niech mu ziemia lekką będzie”, gdyż mój kamień jest solidny i może być wszystkim, ale lekkim być nie może ! Jak zapewne wiecie, przed paroma miesiącami powrócił do ludowej Ojczyzny Pomek (3), uginając się dosłownie pod ciężarem wora pełnego kanadyjskich złotych dolarów. Jego wspólnik - Szparaga (4) - do tej chwili jak najdalszy od wszelkich koncepcji wyjazdowych - widząc Pomka tak bezgranicznie bogatego - dosłownie utracił zmysły ! Dostał jak to mówią „małpiego rozumu”. Nic tylko pije na umór i wyjeżdża do Kanady po złoto i niezależność materialną. Opierając się na pomkowych opowieściach - ubrdał sobie biedula następujący obraz stosunków Mont-realskich, w który następnie, bez reszty uwierzył. Obraz ten, który każdemu najchętniej prezentuje, słodząc go dodatkowo pijackim pocałunkiem w usta, można streścić w paru słowach : Przyszła Olimpiada dała tyle zleceń tamecznym architektom, że mogą się zesrać rzadkim gównem, a i tak wszystkiego nie przerobią. Przeto - chłopacy trzeba tam jechać co prędzej, jak niegdyś na Wystawę Ziem Odzyskanych do Wrocławia. Ostatnio zobowiązał nawet Bronka (5) by ten z Tobą pomówił i wymusił na Tobie natychmiastowe zaproszenie go do pracy. Chce wyjechać przed 31 marca b.r. gdyż później, w sezonie opłata za samolot drożeje trzykrotnie. Znając dobrze naszego Stacha, nie próbowałem go studzić, bowiem, w najlepszym razie usłyszał bym, że jestem hujem, już bardzo się zestarzałem, nie mogąc wyczuć tak oczywistej okazji zostania miliarderem w ciągu tak krótkiego czasu. Przecież ja sam, nigdy nie zapomnę tej słodyczy jaką mnie, pies ich w dupę jebał, Von Hennebergowie napoili, nie chciał bym, aby nieszczęsny Stach, opanowany gorączką złota, podobnej słodyczy doświadczył, zwracam się do Ciebie, abyś na niepewnego nigdy go nie prosił i nie narażał na ostateczną klęskę finansową wynikłą z ekspensów pomkowych na tak kosztowną podróż. To samo co mnie groziło, gdyby nie Wy i Matka Kanada. Zresztą znając od lat Twój rozsądek, wierzę i jestem pewien, że i tak nie dopuściłbyś się podobnych lekkomyślności tak wobec siebie samego jak i wobec naszego nieodżałowanego Szparagi. Stach powiedział, że w Kanadzie przyjmie wszelką robotę - od antycznej rzeźby, do kopania rowów na ulicach miasta, ale tak naprawdę, to do robót ściśle artystycznych to on tak bardzo się nie nadaje - raczej pion techniczny. Piszę to tak, na wszelki wypadek, byś nie myślał że nasz Przyjaciel dysponuje wszechstronnością Pomka. Kończę już mój „przyjacielski” list, całuję Was mocno, po prostu w usta i pozostaję zawsze powolny sługa - M 6 Niech żyje Kanada !!!! Po przeczytaniu tego listu, pomyślałem sobie, że jego forma jest może zbyt nonszalancka, gdyż list ten dotyczy nie mojej - ale Staszkowej sprawy. Boję się również, byś nie zrozumiał, że chcę za pośrednictwem tego listu spowodować Twoją, w tej sprawie negatywną decyzję. Nic z tych rzeczy !!! Przyłączam się gorąco do Stachowej proźby i popieram go tak samo usilnie, jak on rok temu popierał Pomka, który przecież w ostatecznym rachunku służył wiernie swemu mocodawcy w Halifaxie N.S. Jeszcze raz duża buzia - M Adres Stacha : Stanisław Przemyski Warszawa – Sejm Idźkowskiego 4 m.12 (1) ś.p. Mieczysław : to mój wuj Mieczysław Trajdos, wojenny prezes Stronnictwa Narodowego aresztowany przez Gestapo i zamordowany w poznańskim więzieniu w 1943 roku. W 1973 roku robiliśmy starania o uczczenie pamięci wuja tablicą pamiątkową. „Gruby” miał nam w tym pomóc. Ostatecznie tablica pamiątkowa (bez pomocy „Grubego”) wmurowana została w krużgankach kościoła św. Antoniego przy ulicy Senatorskiej w Warszawie. W swoim liście „Gruby” sugeruje, że ś.p. Mieczysław zginął w obozie koncentracyjnym. Jest to błąd. Jak wspominałem Mieczysław Trajdos został zamordowany w Forcie VII Cytadeli Poznańskiej. (2) stolyca : we Wstępie wspominałem o grupie przyjaciół studiujących na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej i pracujących jednocześnie w Zakładzie Urbanistyki . Jednym z nich był Tadeusz Mallendowicz, który literę „i” wymawiał jak „y”. Wkrótce przejęliśmy ten zwyczaj i tak jak on mieszkaliśmy w „stolycy”. piliśmy „pywko” i chodziliśmy grać w koszykówkę do YMCA na „ulycy Konopnyckiej”. (3) Pomek : tak nazywaliśmy Pomorskiego, młodego architekta, wspólnika i przyjaciela Staszka Przemyskiego, którego poznałem w czasie mojej pierwszej wyprawy do Warszawy w roku 1971. W wyniku próźb i nalegań Staszka Przemyskiego zaprosiłem Pomka do Montrealu. Przyjechał w 1972 r. Początkowo mieszkał u nas w Montrealu. Później pracował w biurze mego brata w Halifax. Pomek był niesłychanie zaradny i świetnie dawał sobie radę. Po roku wrócił do Warszawy z garścią zaoszczędzonych dolarów, które w tym czasie miały w Polsce niesprawiedliwie wysoką wartość. (4) Szparaga : Stanisław Przemyski, mój przyjaciel i bliski przyjaciel „Grubego”. Architekt, cynik absolutny i pijak doskonały. Zmarł przedwcześnie w latach 80-ch (5) Bronek : Bronek Kowalski, brat Ewy, żony „Grubego”. Inżynier zamieszkały stale w Montrealu. Podobno ich ojciec, inżynier Kowalski (szef :Grubego” w BISTYP’e – Biurze Studiów i Projektów Typowych Budownictwa Przemysłowego) o swoim synu Bronku mawiał : „Przy nim można trzymać okno otwarte. Nie wyleci. Orłem nie jest”. 7 Warszawa 19.01.75 PROTOKÓŁ – ZDAWCZO ODBIORCZY Niniejszym przesyłam Wam osobnika rodzaju męskiego (a raczej byłego męskiego), przyuczonego do obliczeń budowlanych (1). Nie może on być jednak zastosowany do ŻADNYCH prac artystycznych, albowiem posiada obok elektronowego mózgu dwie lewe ręce. Poza tym uczciwy, nie kradnie, nie pije zbyt wiele, nie robi awantur i nie jest specjalnie wrogi dla swego gospodarza i chlebodawcy. Dziękując za zaangażowanie go na terenie Kanady wyrażam nadzieję, że nie przyniesie On wstydu „Biało czerwonej” oraz nie skali „Czerwonego Liścia Klonu”. Całujemy Was najserdeczniej i do zobaczenia pod tablicą TRAJDOSA w naszej ukochanej STOYCY. Ewa i Maciej (1) Osobnik rodzaju męskiego : to Andrzej Żórawski. W czasie mojej wizyty w Warszawie (1974) „Gruby” poznał mnie z Andrzejem. Naszym rówieśnikiem, inżynierem konstruktorem, niezwykle uzdolnionym, który współpracował z „Grubym” przy projektach warszawskiego „Super Samu”, katowickiego „Spodka” i gdańskiej „Oliwii”. Żona Andrzeja zmarła przed paru miesiącami. Nagle i niespodziewanie, co spowodowało, że Andrzej załamał się psychicznie. „Gruby” doszedł do wniosku, że jedynym ratunkiem dla „zagubionego” przyjaciela będzie oderwanie go od codziennej rutyny (i cmentarza na Powązkach) i wysłanie go do Kanady. Zbliżająca się Olimpiada w Montrealu obiecywała możliwości łatwego znalezienia zatrudnienia dla wybitnego inżyniera konstruktora. Zgodziłem się bez wahania i w styczniu 1975-go roku Żórawski wylądował w Montrealu. O tym jak zawiódł on „Grubego” i jak w parę lat później „wybuchła” afera Żórawskiego mówić będą następne listy. 8 Warszawa 14.02.75 Kochani i Najmilsi, Przed chwilą dostaliśmy list od Żórawskiego, który podobnie jak i jego karta z Dorvalu, pełen jest słodyczy w stosunku do Was jako gospodarzy mimo, że co do tego nie miałem najmniejszej wątpliwości, miło jest jednak czasami usłyszeć coś nie tylko pozytywnego, ale wręcz wspaniałego o ludziach sobie bliskich. Normalnie bowiem, gdy usłyszy się o kimś znajomym, że jest rozkojarzony, to to już jest bardzo pochlebna i życzliwa opinia, gdyż przeważnie daje się słyszeć następujące stwierdzenie : idejota, cham, bydle oraz skurwysyn. A że w Waszym przypadku czegoś podobnego nie usłyszałem - przyjmijcie od nas obojga, „płynące z głębi serca, staropolskie Bóg zapłać !”. Mimo, że lektura listu Żórawskiego sprawiła mi wiele przyjemności, to muszę stwierdzić najkategoryczniej, że gdy wyczytałem, że nie podjął pierwszej wielkiej roboty - oblałem się nie tylko rumieńcem - a szkarłatem wstydu !!! To ja będąc w Montrealu malowałem panoramę gór Laurentydzkich, w których noga moja w życiu nie postała i takie góry wzniosłem przy których Alpy wydają się jedynie Mazowiecką równiną, i mimo, że wszyscy prócz mnie znali te górki, to nie tylko nie mieli do mnie pretensji, ale dziękowali mi najserdeczniej i traktowali jak doktora Chałubińskiego, który odkrył Tatry. Więc powtarzam, ja biedny wypędek ze Stanów Zjednoczonych, mogłem dokonać dla chleba przeobrażeń przyrody - a ten skurwysyn nie może porachować gównianej dwustometrowej wieży ?!!!? Taki psi syn mądrala !!! O Boże - aż gorzko mi ze wstydu. Powiedz mu : niech zapieprza pale, niech łapie je ściągami, niech podpiera tę cholerną wieżę, niech się wreszcie zesra, ale niech ją postawi bo mnie szlag trafi ze wstydu osobistego, zawodowego i obywatelskiego !!! Okazuje się, że do roboty nie tylko trzeba mieć głowę, ale nadewszystko ducha bojowego ! Gdyśmy ze Stanisławem, przed laty, uwijaliśmy się po wystawach dla chleba, to naszą dewizą było : Bierzemy każdą robotę. Po prostu każdą ! Od rzeźby antycznej po pisanie wywieszek na eksponatach. I gdy Pan Bóg, nagradzając naszą chęć do pracy zesłał nam zlecenie na wykonanie popiersia Mikołaja Kopernika oczywizda, że zlecenie to przyjęliśmy. Mimo, że nigdy nie mieliśmy do czynienia z rzeźbą a termin wykonania jej niemożliwy był nawet dla Michała Anioła. I cóż ? Nie zrobiło się ? Zrobiło ! Pamiętam, jak wśród nocy, głodni i niewyspani borykaliśmy się z potworną bryłą gipsu. Ogarnęło mnie ostateczne zwątpienie. W tym momencie potrzebowałem nieodzownie słów otuchy i zachęty. I takie słowa usłyszałem. Były to słowa Stanisława : „Zdaje się Macieńku, że my tę robotę to spieprzymy koncertowo !”. Ponieważ ja byłem tego samego zdania, wobec tego już bez kompleksów przystąpiliśmy do dalszej pracy. I stało się, że wyszła z tego rzeźba wielozadaniowa. Jak hala w Katowicach ! Mogła bowiem równie dobrze przedstawiać naszego czołowego astronoma jak Elizę Orzeszkową czy też Różę Luxemburg. Piłsudski z tego nie wychodził, albowiem brak było wąsów i włosów zaczesanych na jeża. Gdyśmy przyszli po pieniądze za wykonanie popiersia, wypadało skromnie powiedzieć, że podobieństwo, być może nie jest takie jak być powinno, i że Kopernik był trochę inny, ale księgowy co nam płacił odpowiedział : „... pies go jebał i tak nikt nie wie jak on naprawdę wyglądał „ Racja ! powiedział Stanisław i zabrał się do liczenia banknotów. 9 Moja siostra - Ewa Lipska, gdy swego czasu pracowała w Instytucie Chemicznym, miała tam kolegę inżyniera nazwiskiem Korkuczański, na temat którego był ułożony taki wierszyk : Czy to leci pies bezpański ? Nie, To Adam Korkuczański Widzę, że mój Żórawski, pozbawiony w Kanadzie mego kierownictwa – biega po Montrealu niczym Adam Korkuczański. Ponieważ, jak widać z jego pierwszych ruchów – nie sprawdził się zawodowo – pozostaje już tylko jedno – ożenić go i dać mu termin – najlepiej do maja. Jak do tych „pór” nie ożeni się z Panią Jaworską (1), wystawcie mu bilet powrotny do stolycy, dla wszelkiej pewności przejrzyjcie jego toboły, czy nie przywłaszczył sobie jakiegoś drobiazgu i won do BISTYPU. A tu już ja mu takie zgotuję przyjęcie, że będzie przeklinał dzień swego narodzenia !!! Przypomnij sobie Żórawski, jak w 1967 staliśmy w Paryżu pod wieżą Eiflego i patrzyliśmy na jego pomnik postawiony u stóp wieży i wyczytaliśmy, że gdy stawiał wieżę miał coś 68 lat. A wieża ma 300 m. wysokości. Ustaw więc sobie równanie : 68 : 300 = 46 : 200 34 : 150 = 23 : 100 34 x 100 = 150 x 23 3400 = 3450 czyli (46 to Twój wiek a 200 to wysokość montrealskiej wieży) 3400 + X = 3450 X = 50 A więc dopiero mając lat 50 możesz pokusić się o obliczenie Twojej wieży - czyli za 4 lata. Za 4 lata następna Olimpiada odbędzie się w Moskwie. Jeśli i tam będziesz miał trudności, to będziesz musiał coś obliczyć na wyspach Sołowieckich, ale to by było Twoje ostatnie obliczenie. Miejmy jednak nadzieje, że w Moskwie coś wspólnie postawimy - mówiąc słowami poety : Ogarnie nas nastrój dionizyjski, Hiszpanie wtedy wołają „ O le ! A my - Olewiński. Żórawski, pewno pamiętasz, że jest to wyjątek z szopki Ministerium Budownictwa i PMB – jaki swego czasu drukowały FUDAMENTY Po tych, jakże smutnych, wynurzeniach tyczących się haniebnego czynu prof. Żórawskiego pora napisać o ostatnich mikrowydarzeniach w stolycy. Otóż w piątek 14.02 br. m dyrekcja BISTYPU urządziła exkluzywne – powiedzmy – party. W małym lecz jakże doborowym towarzystwie był więc cały Dyrektoriat, Kurewnicy Działów, Rada Zakładowa, Główna Księgowa no i oczywizda nasz Gieruś jako Sekretarz, który zresztą, relacjonował nam przebieg i przyczynę uroczystości. Była tam, bowiem, jeszcze jedna – centralna osoba – a to mianowicie Mgr. Inż. Dr. Doc. Hab. Prof. Stanisław Kuś, który w tym ważnym dniu przekroczył pół wieku życia, który to smutny fak t tak uroczyście 10 obchodziła Derekcja. Najlepsza jednak była mowa dziękczynna profesora a zwłaszcza fragment jej gdzie dokonywał porównania między sobą a Zalewskim (2) na płaszczyźnie profesor – profesor ! Trzeba mu jednak oddać, że w sposób delikatny doszedł do bardzo zresztą umiarkowanej różnicy na korzyść Wacława. Dalszych porównań nie zdążył biedaczysko dokonać, albowiem serdecznie zapłakał (sic !) zalany falą wzruszenia. Tak to przekraczając pięćdziesiątkę, schodzimy stopniowo z High-way’u i niedługo ujrzymy małą, polną, piasczystą iście polską drożynę, która w niedalekiej odległości ginie w bramie parku, którego żadną miarą nie sposób nazwać „Wesołym Miasteczkiem”. Czyli jak śpiewał wujek Lolek (3) : Nie będziesz jadł nieboraku Z kartoflamy kapuśniaku Kapuśniaku z kartoflamy Bo idziesz w smentarne bramy Kończę już ten mój, pełen słodyczy dla małżonków Szymańskich i pełen oburzenia dla Żórawskiego - list. Przesyłamy Wam najserdeczniejsze ucałowania - Wasi „Gruby” w Montrealu bacznie obserwuje budowę obiektów sportowych na Olimpiadę 1976 11 (1)– Pani Jaworska : Elżbieta Jaworska, nie żyjąca już dzisiaj atrakcyjna rozwódka, która w latach siedemdziesiątych obracała się w kołach towarzyskich montrealskich architektów polskiego pochodzenia. „Gruby” poznał ją w czasie swego pierwszego pobytu w Montrealu. (2) – Zalewski : Wacław Zalewski, architekt i inżynier konstruktor, współpracował z Żórawskim i Maćkiem Krasińskim przy projektach warszawskiego „Super Samu” i katowickiego „Spodka”. W latach siedemdziesiątych wykładał na uniwersytecie w Wenezueli, póżniej w MIT (Massachusetts Institute of Technology) w Bostonie, USA. Od 1988 roku jest emerytownym profesorem architektury w tym Instytucie. (3) – wujek Lolek : „Przyszywany” wujek „Grubego”. Nie jestem pewien czy to jego krewny. „Gruby” był zafascynowany prostactwem wuja Lolka, jego grubiaństwem, znajomością najbardziej wyszukanych wulgaryzmów i nieprzeciętnymi możliwościami w konsumpcji alkoholu. Pytany na jak długo wybiera się na polowanie, wujek Lolek odpowiadał : „Na dwie skrzynki wódki”. 12 LIST SMUTNY Motto : Każdy dobry uczynek jest natychmiast najsurowiej ukarany ( Stanisław Przemyski ) Warszawa 17.12.76 Kochani, List ten chociaż pisany w okresie przedświątecznym, nie jest typowym listem z typowymi Merry Christmasowskimi życzeniami, chociaż je zawiera, niezależnie od tego w jakim piszę czasie i z jakiego powodu. Nasze życzenia dla Was są zawsze jak najlepsze. Wiele razy siadałem do listu do Was, ale byłem w takim nastroju, że zupełnie to pisanie mi nie wychodziło. Każdy ma własne kłopoty, a listy nie są po to, aby własne pomyje dolewać do cudzych, ani też swymi złymi nastrojami częstować kogoś, kogo by się najchętniej, jak np.- my – Was – chciało obdarzyć czymś naprawdę – najlepszym. Październik spędzony w Kanadzie, był naszym najmilszym urlopem od czasu, gdy Ewunia popełniła drugi swój życiowy błąd i wyszła za mnie. Była to prosta konsekwencja błędu życiowego NUMBER ONE jakim był jej wyjazd z Kanady, w latach gdy każde z nas znało ten kraj jedynie z mapy i budynku YMCA jaki Kanada wystawiła w latach czterdziestych w Warszawie na Wale Miedzeszyńskim nad Wisłą. Wakacje te, były tak urokliwe, barwne i różnorodne, że stale wracamy do nich i właściwie stale o nich myślimy. I jest rzecz znamienna : tak bardzo te wspomnienia są dla nas czarujące, że łapiemy się na tym, iż z pewnym ociąganiem mówimy o nich tutejszym ludziom. Człowiek polski, bowiem, wie wszystko najlepiej, i słysząc to co mówimy, a tym bardziej to, co chciałoby się mu powiedzieć, natychmiast nas koryguje, objaśnia przyczynę naszych ewentualnych superlatywów, oraz uświadamia nas jacy to jesteśmy prymitywni, że ulegamy, jak to się u nas często mówi „ fascynacji „ efektów wysokiego standardu życia – słowem poprzez powierzchownie postrzeżone materialne przejawy tamecznych stosunków, nie spostrzegamy już, tego wszystkiego co u nas jest przewspaniałe, chociaż – przyznają to otwarcie – mniej spektakularne. Gdy poprzednim razem wróciłem od Was do Kraju i opowiadałem – takimi właśnie częstowano mnie pouczeniami. Teraz jednak całą wyniesioną od Was „ słodycz „ chcemy jak najdłużej zachować dla siebie, aby ten najmilszy i najbardziej osobisty nastrój mógł u nas być możliwie długo, nie zepsuty idiotycznymi dyskusjami i pouczeniami. Mówiąc jak najkrócej – nie chcemy tych przeżyć wyrzucić na ścieżkę zdrowia (1). Na tę ścieżkę można wprawdzie wielu praw nie wyrzucić, ale natomiast, nie ma rady, aby będąc tu, ścieżki tej móc uniknąć. Jest to bowiem jedyna droga jaka tu istnieje. I ta właśnie, mówiąc w przenośni – „ ścieżka zdrowia „ kazała mi srodze odpokutować za wszystkie wakacyjne przyjemności i za całą tamtą beztroskę. Co się nazywa – dostałem ja w kość. Te cztery tygodnie nieobecności w W-wie pozbawiło mnie dwóch robót uprzednio uzyskanych w drodze konkursowej. Było już wszystko przeze mnie merytorycznie w 100 %, a praktycznie w 90 % załatwione gdy wyjeżdżałem do Kanady. Należało jedynie dopilnować wysłania paru pism w odpowiednim czasie i do odpowiednich osób. Miał to załatwić Andrzejek. Nie będzie dla Was rewelacją, gdy powiem, że nie załatwił nic. Więcej – okłamywał mnie po powrocie, iż sprawy są w toku, jednocześnie w skrytości załatwiając dla siebie inną robotę. Rozumiem, że nowa robota 13 łatwiejsza i mniej kłopotliwa, bardziej mu odpowiada. Ale dlaczego zepsuł moje sprawy ? I to on, który nie wypominając tyle dobrego ode mnie i Ewuni zaznał. W moralnej i materialnej formie. Ja mam jakąś zdolność wyczuwania niebezpieczeństwa jeszcze wtenczas gdy pozornie nic nie wskazuje, aby miało ono zaistnieć. Ten instynkt pozwolił mi w latach 43 i 44 przeżyć. I Wy pamiętacie, że kiedyś na kolacji u Was tak nagle posmutniałem gdy mówiliśmy i śmieliśmy się z Andrzejka ? To właśnie było typowe. Prawda, że wtedy przypuszczałem, że zrobi mi innego szpasa. Zrobił wprawdzie innego, ale ten błysk co przeze mnie przeleciał był ostrzeżeniem zupełnie niechybnym. Takie pozornie bezpodstawowe ostrzeżenia w latach czterdziestych powodowały z mej strony podjęcie natychmiastowych kroków obronnych – co jak mówiłem pozwoliło mi pozostać, jak się to mówi „ w grupie żyjących „. Ale co mogłem zrobić teraz u Was ? Chyba odlecieć najbliższym samolotem do W-wy. A to uratowałoby sprawę. Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile w naszych skromnych warunkach wyrządził mi on krzywdy. To tak jakby w Waszych warunkach, ktoś kogo uważacie za sobie bliskiego i swego wspólnika, nagle bez żadnego powodu, zmarnował przez jakiś zupełnie niewytłumaczalny nihilizm dwa projekty. Każdy wielkości montrealskiego FORUM – tego koło „ ATŁOTER „. Muszę zaczynać od nowa. Ze starego dorobku pozostały mi medale, dyplomy i krzyż. To wszystko wymienione w kolejności przyozdabia i uświetnia nekrolog – bo samemu drogiemu zmarłemu, a tym więcej żyjącemu – potrzebne jest – używając powiedzenia wujka Lolka – „ jak szankier na h... w poślubną noc „. Teraz u nas klimat dla budownictwa jest fatalny. Odrobić takiej straty właściwie nie ma sposobu. Próbuję jeszcze tych wykładów na Concordii (2), ale już właściwie straciłem cały życiowy rozpęd. A przecież tyle jeszcze go niedawno miałem. Na urzędasa nie pójdę bo bym się powiesił po pierwszym dniu, albo jeszcze tego samego dnia w sraczu biurowym na rurze od rezerwuary, uprzednio wypiwszy ochłodzoną w nim ćwiartkę tzw. śmierdziałki, co swego czasu szeroko praktykowane było w biurze projektów wiejskich przez tamtejszych kosztorysiarzy. Tu mi się przypomina „... Maćku, poświęciłem się zagadnieniom wsi „ (3). Gdybym nie znał naszego Stacha, to bym się pytał sam siebie i ludzi : „ za co on mi to zrobił ? „ Ale przecież mam zaszczyt znać Stacha i motto, zamieszczone na wstępie tego listu wyjaśnia w zupełności tę przyczynę. Wprawdzie siostra moja – hrabina L. (4) uważa, że ta Stachowa zasada jest przejawem jego cynizmu – to jednak uważam, że to nie Stanisław, lecz właśnie ona jest w błędzie. Tu nasuwa się refleksja : jak to dobrze, że dzieli nas te parę kilometrów słonej wody morskiej i uniemożliwia nam zrobienie Wam jakiegoś kosmicznego łajdactwa za całą okazaną nam przez Was serdeczność – a nawet jak mówi Ewunia tkliwość jakiej tyle doświadczyliśmy. Już widzę jak Stachowi marszczy się od satanicznego uśmiechu twarzyczka, oczy jak u kury zamykają się od dołu i słyszę jak mówi : „... Macieńku, Macieńku nic się nie przejmuj. Jeszcze tu oni kiedy przyjadą, a ty tak im dasz, że się im woda w dupie zagotuje „. Ta zasada bowiem nie posiada wyjątków – zdaniem wielkiego moralisty Stacha. W zeszłą sobotę tj. 11 bm. Ewunia wyjechała skarbowo tzn. służbowo-sarpowsko (5) na Cypr, skąd wraca przed świętami. Postanowiłem, że przez ten czas „uczynię wszystko „ jak mawiał nieodżałowany kanclerz Hitler, żeby się podnieść z tego LOW SPIRIT’u co będzie moją małą ścieżką do Boga, jak z kolei mówią swym wychowankom zakonnice, i jednocześnie treningiem ducha. Najgorsze jednak jest to, że znalazłem się w sytuacji 14 boksera, który po „ nokaucie „, chce dalej walczyć, ale widzi, że nie ma ringu, sędziego, publiczności i co najgorsze, przeciwnika. Pozostaje więc walka z cieniem. Podstawowe, obok skakanki ćwiczenie bokserskie. Może kiedyś pojawi się sędzia, ring, publiczność i ukaże przeciwnik. Może. W każdym razie, w najcięższych chwilach pomagało mi bardzo oglądanie obrazków, jakie przywiozłem, map firmy EXON – słowem kraina ta goiła nieco moje moralne rany. Przypomniał mi się teraz taki obraz, który przed wojną wisiał w Łazienkach : Stanisław August siedzi na fotelu, nogi na podnóżku, ręka wsparta na poręczy podpiera głowę. W ręku chustka, nos czerwony. W nogach obrazek pałacu łazienkowskiego. Tytuł : „ St. August po abdykacji opłakuje w Petersburgu Warszawę „. A przecież on też wielu ludziom wyświadczył masę dobrego – że wymienię tylko honorowego obiebatela of the United States – Tadeusza Kościuszkę. Widać z tego, że pierwsze moralne prawo Stanisława Przemyskiego działało już dawno, tak jak prawa fizyki, jedynie potrzeba było genialnego umysłu by je odkryć i odpowiednio sformułować. Jeszcze raz dziękujemy Wam za te najmilsze chwile spędzone dzięki Wam i u Was i bardzo, bardzo proszę o nawet mały list, bo każda wiadomość od Was to dla mnie w tej sytuacji, jak zastrzyk morfiny dla rannego w kręgosłup. Najserdeczniejsze z serdecznych życzenia świąteczne – Wasz Maciej i Ewunia. (1) – Ścieżka zdrowia : w nowo-mowie Polski Ludowej określenie miejsca działalności rekreacyjnej na świeżym powietrzu. Miejsce „Biegów po Zdrowie” i „Marszów i Spacerów dla Ciebie”. Również ironiczne określenie na formę tortur stosowanych przez Służbę Bezpieczeństwa i Milicję Obywatelską wobec działaczy opozycji. Polegało to na biciu pałkami aresztanta biegnącego pomiędzy dwoma szeregami bijących. Ciekawostka : W brazylijskiej odmianie języka portugalskiego, rodzaj takiej kary nazywany jest „ Corredor Polones „ (polski korytarz). „Gruby” i ja, „Ścieżką” nazwaliśmy mego szwagra, który lubował się w używaniu słów i określeń nowych i popularnych. (2) – Concordia : Concordia University w Montrealu. “Gruby” miał propozycję i rozważał możliwość wykładów zleconych na Concordii. W moich zbiorach posiadam szkic wykładów, które przygotował – na temat architektury i konstrukcji. (3) – Zagadnienia wsi : W czasie jednego ze spotkań z naszym przyjacielem Tadziem Mallendowiczem w latach siedemdziesiątych, powiedział nam on, że „poświęcił się zagadnieniom wiejskim”. (4) – Hrabina L. : siostra „Grubego”, hrabina Ewa Lipska, którą również nazywał „Trunią „ (skrót od „siostrunia”). (5) – Służbowo-sarpowska : Określenie czynności na rzecz SARP’u (Stowarzyszenia Architektów Polskich), którego Sekretarzem Generalnym przez jakiś czas była Ewa, żona „Grubego”. 15 UWAGA Po przeczytaniu tych kilku pierwszych listów naszej korespondencji, czytelnik może odnieść wrażenie, że ja na listy „Grubego” nie odpowiadałem. Niesłusznie odpowiadałem i to bardzo regularnie. W tym czasie listy pisałem odręcznie i nie zachowałem ich kopii. Nie mogę więc ich treścią podzielić się z Wami. Kiedy w późnych latach dziewięćdziesiątych przeniosłem się do Vancouver, listy zacząłem pisać na komputerze, który zachował je w swojej pamięci. Kiedy „ doczytacie „ się do tych czasów znajdziecie również moje, do „Grubego” listy. 16 Poniżej faksymile pierwszej strony listu z 25.03.77. Warszawa 25.03.77 Kochani, A więc nóż. To zresztą dobrze, bowiem ja jestem zdania, że najlepsza terapia to właśnie kozik. Ile razy poddałem się innemu rodzajowi leczenia – nie widziałem efektów. Tego samego zdania jest i Stacho, którego na hemoroidy leczył dr. Papier – jakimiś zastrzykami z benzyny i o mało nie wpędził go do piachu. A jak poszedł pod nóż – to chociaż krajali go 3 razy, to dzisiaj czuje się o tyle lepiej, że przynajmniej można z nim rozmawiać, a dawniej tylko stał pod piecem i grzał dupę. Tak prawdę mówiąc, to z nas – byłych „ imkowskich „ sportowców nie jest już taka silna kadra ! Z trzech elementów : SPIRIT, MIND, BODY to : SPIRIT już został wypity, MIND – biały od wapna, a BODY gówno warte. W Tucznie (1) będziecie mieli apartament, jakiego nie powstydziłby się sam TRUDAS (2), ale tylko pod tym warunkiem, że reprezentowałby całą Kanadę, a nie tylko P.Q. (3). Bowiem dla kogoś, kto reprezentuje tylko Quebec taki apartament jest absolutnie ponad jego rangę ! A o ile nas tu słuchy dochodzą, to wynika z tego, że czyni on wszystko, aby umożliwić sobie zajmowanie tego lokalu Musimy się pochwalić, gdyż po powrocie z Kanady udało się nam ostatecznie wygrać konkurs na halę w Warszawie oraz drugi konkurs na wielkie rekreacyjne i sportowe tereny w Poznaniu. Przeszło 200 hektarów powierzchni. Sa tam : hala na 8000 widzów, pływalnia kryta, korty kryte, 3 boiska itd. itd. Oczywizda ścieżka zdrowia jest tam nieledwie elementem kompozycyjnym. Jeżeli miał bym być szczery, to wolałbym trzecią nagrodę w Iranie, nie te dwie pierwsze w Ludowej. Być może jest to objaw braku ambicji, ale NAPEWNO jest dowodem potrzeby prawdziwego pieniądza, opartego w tym przypadku, o cysternę z naftą. Ja od 27 lutego przechodziłem b. silną grypę z dwoma nawrotami. Rzuciła mi się ona na wyrostek robaczkowy i była ewentualność, że będą musieli do mnie przystąpić z podstawowym narzędziem wyobrażonym na stronie pierwszej tego listu. Ale tym razem jakoś odpuściło. Miałem już skierowanie do szpitala wojskowego. Ja, bowiem, podobnie jak 17 ś.p. gen. D. Eisenhower, leczę się w szpitalach wojskowych. Przed świętami jeszcze napiszę, ale nie wiem, czy ten list dojdzie na czas, dlatego dla wszelkiej pewności, składam Wam już teraz życzenia wszystkiego najlepszego. Rozumiem, że dla kogoś jak Ty, który jeszcze nigdy nie leżał na stole, perspektywa taka, może w pewnym sensie – zamącić beztroskę dni świątecznych. Ale przyznasz mi w Tucznie, że to wszystko fraszka. W związku z tym przypomniał mi się z przed wojny wierszyk zamieszczony w Wielkanocnym numerze pisma humorystycznego „ Wróble na dachu „ Stach na święta miał wysypkę Alleluja, Alleluja Lekarz stwierdził lekką grypkę Alleluja, Alleluja I przyszedł PRIMA APRILIS Alleluja, Alleluja To nie grypa lecz SYFILIS Alleluja, Wesołych Świąt ! Mam wrażenie, że utwór ten – nie długi i łatwo wpadający w ucho, a jednocześnie pouczający, dopomoże Ci (o ile to w ogóle konieczne w zachowaniu znanego mi epikurejskiego nastroju. Tymczasem kończę - całuję Was i oddaję pióro Ewuni, Maciej Całuję Was bardzo – żałuję, że dopiero zobaczymy się w czerwcu a nie na święta – ale na razie patrzymy na kalendarze kanadyjskie i kukurydzę i często o Was myślimy i mówimy. Dziękuję b. Haniu za pięknego VOGUA. Ucałuj mego braciszka, Ewa (1)– Tuczno : miasteczko w zchodnio-północnej Polsce (niedaleko Piły) gdzie w pięknie odnowionym, renesansowym zamku dawniej Von Wedlów, znajduje się Dom Pracy Twórczej Architektów, który w latach siedemdziesiątych prowadzony był przez SARP (Stowarzyszenie Architektów Polskich). Taki Dom to po prosu dobry hotel i restauracja. Za czasów Polski Ludowej miały je wszystkie stowarzyszenia twórcze (architekci, artyści, aktorzy, literaci) (2)– TRUDAS : Pierre Elliott Trudeau (1919 – 2000), premier Kanady w latach 1968 – 1979 i 1980 – 1984, człowiek o wielkiej charyzmie, jego wyjątkowy intelekt i polityczna wnikliwość zapobiegły separacji Quebec’u od Kanady. Za czasów jego przywództwa uchwalono pierwszą kanadyjską konstytucję z jej Kartą Praw i Wolności (Charter of Rights and Freedoms). (3)– P.Q. : Parti Quebecois – Separatystyczna partia quebecka. 18 Kochani, przed chwilą otrzymaliśmy od Was list z 10 lipca br. zaraz po powrocie. Znaczy, że żyjecie. To i dobrze ! Jak by powiedział Stacho. Motto ilustrowane informuje, że u nas też LAVORI IN CORSO . I jeszcze bardzo długo będzie in CORSO. Mam nadzieję, że jak Maciek przyjedzie w Październiku nie będzie w stanie dostrzec postępu robót (1) U nas albowiem, robimy wolno, ale dokładnie, zgodnie z przysłowiem starożytnych : „Wolno mielą żarna bogów – ale mielą dokładnie !” Nas ten remont miele miele bardzo dokładnie – na mąkę krupczatkę. Zaraz po Waszym wyjeździe zaczęła się zła pogoda i właściwie do wczoraj była mniej niż kiepska. Od wczoraj, natomiast leje bez miłosierdzia. Widać z tego, że najlepszy okres lata przebyliśmy w Tucznie, który to pobyt będę długo wspominać ze słodyczą, mimo, że uczynił on ze mnie nałogowego alkoholika (2). Mam nadzieję, że Wasz pierwszy spacer po Montrealu, obył się bez Specjalnego błądzenia (3) ! Dopuszczamy, że w NAJGORSZYM przypadku, chcąc osiągnąć przystanek ATŁOTER (4), znaleźliście się parę kilometrów za mostem ŻAK KARTIE (5). Ale w skali odległości kanadyjskich, taka pomyłka nie wchodzi w ogóle w rachubę !!! Dwa tygodnie temu mieliśmy trzy dni wolne, 22, 23 i 24 i byliśmy ze Staśkami nad Bugiem z namiotami. Było bardzo przyjemnie, ale np. Aneta (6) nie zdejmowała ze siebie kostiumu narciarskiego (Sic !), a my paliliśmy ognisko, by nie uświerknąć z chłodu i deszczu. Jeden napój z kartofla co utrzymywał nas przy życiu. Przed dwiema godzinami wróciłem z podróży służbowej do Poznania, gdzie leje tak, że stolyca aczkolwiek mokra, wydaje się w porównaniu z nim – Saharą. A we wieczorze z dziennikiem, którego pewno bardzo Wam brak, powiadają, że na kontynencie północnoamerykańskim upały i lato stulecia. Widać, że za „zielone” (7) można kupić i pogodę. A teraz wiadomość najważniejsza : po Waszym wyjeździe stała się u nas b. modna piosenka pt. „Mały biały pies” (8). Mam nadzieję, że uda mi się kupić tę płytę, przesłać ją Wam, by była ozdobą Waszej PŁYTO-TEKI. Niedawno w TV była audycja poświęcona sprawom budownictwa mieszkaniowego. Padło tam jedno piękne określenie, z gatunku ścieżki zdrowia. Otóż mówiono, że mimo braku mieszkań, jest b. dużo PUSTOSTANÓW, tzn. lokali nie zamieszkałych. 19 Uważamy, że w porównaniu ze ŚCIEŻKĄ ZDROWIA jest to istny High way nowotworowo-jęzkowy. Tym mocnym akcentem kończymy i całujemy Was b.b.b. mocno. Ewa i Maciej Bardzo czekałam na wiadomości od Was ! - które tak długo szły. Prosimy o dalsze ! Całuję Was b.b.b. E. (1) – Postęp robót : W czasie mojej ostatniej wizyty u „Grubego” na Saskiej Kępie mieszkanie ich było w trakcie remontu. Roboty postępowały opornie. Robotnicy przerywali pracę – znikali na parę dni – znów wracali żeby opieszale stukać młotkiem czy machać pędzlem. Nie sposób było przewidzieć koniec remontu. (2) – Nałogowy alkoholik : W Tucznie spędziliśmy z „Grubym” i Ewą wspaniałe dwa tygodnie. Wieczorami piliśmy sporo alkoholu. Zapewne więcej niż było to w zwyczaju „Grubego”. Często odwiedzaliśmy miejscowy sklep z trunkami, gdzie na ścianie wisiał duży napis PROSIMY O CISZĘ. (3) – Specjalne błądzenie : W czasie naszych wakacji w Tucznie chodziliśmy na długie spacery w pobliskich lasach. Pewnego dnia zabłądziliśmy w lesie. Ja byłem zaledwie parę tygodni po operacji serca i siły odmówiły mi posłuszeństwa. Ewa, Hanka i ja czekaliśmy w lesie a „Gruby” ruszył w poszukiwaniu drogi powrotnej do zamku. Po pewnym czasie wrócił z „Panem Józiem” (kierownik Domu) i samochodem czekającym na pobliskim dukcie. (4) – ATŁOTER : Fonetyczna interpretacja nazwy stacji metra – ATWATER (5) - ŻAK KARTIE : Jak wyżej, tylko, że chodzi o jeden z montrealskich mostów nazwanych imieniem francuskiego odkrywcy Kanady JACQUES CARTIER (1491 – 1557). (6) – Aneta : Aneta Przemyska, żona Stanisława. (7) - „zielone” : popularna w Polsce nazwa dolarów amerykańskich. (8) - „Mały biały pies” : W czasie naszego pobytu w Tucznie – radio z uporem godnym lepszej sprawy, nadawało kilka razy dziennie, wpadającą w ucho, ale raczej głupawą piosenkę pt. „Mały biały pies”. 20 Warszawa 7.10.77 Kochani, Po pierwsze : Stokrotne dzięki za zaproszenie. Po drugie : list mamie doręczyłem, przeczytawszy go uprzednio, czy aby nie zawiera jakichś wiadomości, mogących mnie w mych własnych oczach skompromitować (szkoła Andrzeja B.). Po trzecie : Z materiałów, które nam dosłałeś (1) – odsyłamy Ci potwierdzenie udziału z numerem rejestracyjnym, który musisz potwierdzić i odesłać szachinszachowi do Teheranu, wpisawszy Twój numer. Musisz to odesłać możliwie prędko by Air Mail, bo jest na to termin: dojścia do Teheranu 1 November. Po czwarte : Nie przywiozłeś nam części 4.3 „Printed Material” gdzie w pozycji 4-3-6 powinno być, cytujemy „Tabulation of building areas must be submitted on the printed form provided” . (Completed form for tabulation of building areas). Jest to konieczne do uświadomienia sobie , w jakim stopniu należy dzielić powierzchnie pomieszczeń na subkomponenty. Koniecznie weź to ze sobą do Warszawy . Podpodziały zostawimy w ołówku by w razie czego dokreśliś w tuszu w stolycy podczas Twego listopadowego pobytu. Po piąte : Dostaję dzisiaj wieczorem metryki dzieci Anki i Ścieżki Zdrowia (2) od Anki i poproszę by przemiły pan (3), dostarczył je Tobie do dalszego postępowania. Po szóste : Zapowiedziałem mamie, że będziesz mieszkać u nas, bo nie na to traciliśmy całe lato na remont, aby nie módz przenocować dewizowych. Tuczno może może przyjmować gości na polowania dewizowe, to my możemy ugościć starego Polaka „legitymującego się” – jak mówią sprawozdawcy sportowi : „zielonym jak majowa murawa banknotem” Po siódme : Życzymy zdrowia, zleceń, suwerenności prowincji „Q” (4) i związanej z tym prosperity. Po ósme : Czekamy b.b.b. serdecznie , mając nadzieję, że wysoko dźwigniemy sztandar architektury Quebecko – PRL-owski (5). 21 Makieta budynku Biblioteki Narodowej w Teheranie – Projekt konkursowy Ewy Krasińskiej, Macieja Krasińskiego i Macieja Szymańskiego – Warszawa - Montreal 1978 (1)– Dosłane materiały : Mowa o warunkach konkursu na Bibliotekę Narodową wTeheranie, do którego to konkursu postanowili razem przystąpić : Ewa Krasińska, Maciej Krasiński i Maciej Szymański. Główna część pracy wykonana została w Warszawie. Ostatni „szlif” zrobiliśmy z „Grubym” w Montrealu, skąd pracę konkursową wysłaliśmy do Iranu, gdyż jak „Gruby” twierdził, wysłanie jej z Warszawy z góry skazywałoby pracę na przegraną. (2)– Ścieżka Zdrowia : tak nazywaliśmy mego szwagra Witka Błaszczyka. (3)– Przemiły Pan : Nieznany mi pracownik linii lotniczych LOT, które w tym czasie latały między Warszawą a Montrealem dwa razy w tygodniu. (4)– „Q” : Quebec (5) – Quebecko – PRL’owska architektura : Jak powyżej w punkcie „1”. Konkurs ten przegraliśmy. Wygrał go niemiecki architekt, którego nazwiska nie pamiętam. Budynek nigdy nie został zbudowany – przeszkodziła temu rewolucja islamska w Iranie (1979), w wyniku której szachinszach Reza Pahlavi zastąpiony został przez kleryka o nazwisku Ayatollah Khomeini. 22 Warszawa 10.04.78 Kochany, Dobrze wiem, że możesz mnie uważać za SKURWYSNA – ogólnie biorąc za CAŁOKSZTAŁT, a szczególnie za to ostatnie milczenie, zwłaszcza po moim tak ROZKOSZNYM pobycie u WAS w śnieżnej, przytulnej, cichej i miękkiej jak puch KANADZIE. Może właśnie ten pobyt dał mi ten niezbędny ostatek siły do wytrwania w kłopotach w jakie wpadłem natychmiast po powrocie do Ludowej. To tak jakby kogoś z ciepłej świątecznej puszystej pościeli wygnali na bardzo daleki, znay z naszej historii „północny wschód” i wypuścili w karłowatą tundrę , na śnieg, mróz i zawieruchę, a jako dodatkową przyjemność stanowił by dlań POTWORNY tłok, wrogość, burdel i stały nieustający widok współtowarzyszy tej „wycieczki”, których to wygląd określiłeś kiedyś jako DYSGREJS OF HUMAN REJS (mogą być błędy ortograficzne, władam bowiem odmianą angielskiego, którą można nazwać POLSERVICE ENGLISH (1), która to odmiana obywa się bez słowa pisanego, a więc i bez ortografii. Krótko mówiąc, dłuższy czas po powrocie przypuszczałem, że w najlepszym razie pozostanie mi resztę tej ZASRANEJ kariery zawodowej poświęcić – jak Mallendowicz zagadnieniom wsi – zagadnieniom KOŚCIOŁA i to nie koniecznie w charakterze architekta – bardziej prawdopodobne, że jako tak zwany ZAKRYSTIAN, które to stanowisko w hierarchii kościelnej określane jest mianem DZIADA KOŚCIELNEGO. Ale stopniowo, krok po kroku (step by step) staram się wszystko odrobić. I tak stale płyniemy tu pod prąd, aby z NAJWIĘKSZYMA wysiłkiem opóźnić posuwanie się w dół rzeki, która składa się głównie z żółci i gówna. Moja Ewunia za tydzień kończy kadencję w SARP’ie i mimo, że pracowała naprawdę dobrze, bez miotania się, iście po amerykańsku – jest teraz podgryzana przez rozmaitych gówniarzy, aby nie dopuścić Jej do ponownej kadencji. Zresztą Ona sama tego nie chce. Ja, jako stary poeta ludowy napisałem Jej utwór poetycki o tym jak Ją tam podgryzają a zwłaszcza „kolega” Tadeusz Kuś – zupełny huj na kaczych nogach. Ten fragment wiersza brzmi – jako kolejne wyliczenie tych Jej wrogów : .... wreszcie Kuś na kaczych nogach aż się kręci, aż się zwija by ukąsić Cię śmiertelnie jak ta PODMOGILNA ŻMIJA. Nie będę Ci opisywać tych wszystkich kłopotów, ale żeby Ci dać ich obraz posłużę się przenośnią. Otóż jest taki obraz Jacka Malczewskiego, na którym wyobrażona jest drabina malarska, na której siedzi on jako artysta-malarz, a dokoła niego wirują rozmaite alegoryczne postaci, głównie z arsenału naszej parszywej historii. Otóż ja siedzę nie na drabinie, lecz na dnie dołu kloacznego a nade mną wirują postaci w czapeczkach, ortalionach z teczkami, Stefa z WKŁADEM, p. Zenek i Malanowski, Malanowski, Malanowski, ocean Malanowskich (2) – a wszystko we mgle i ciemności. Bardzo się ucieszyłem, że przynajmniej Ty masz jakieś widoki na ludzkie życie w związku z pracą na wyspie BON AIR. Wprawdzie wspaniałą perspektywę wyspy wynurzającej się z ciepłych wód morza Karaibskiego, psuje przewspaniała skądinąd sylweta lekarza dentysty (3). Sylwetę tą można by ukryć pod postacią dymiącego 23 komina krematoryjnego, w którym płoną nadzieje wszystkich , prócz nadziei Twego genialnego Brata. Ilustruje to rysunek Nr.1 W każdym razie, mimo, że „step by step” usiłuję wyleźć z gówna to i tak cała moja biurowa egzystencja wisi już nie na włosku, ale wręcz na pajęczynie ! Nie będę Ci tłumaczyć powodów, ale możesz w 100 % wierzyć, że jest to zgodne z prawdą ! Różne bywały u nas okresy : b. złe, tragiczne – ale do tego co jest teraz – nawet Stacho (4) już nie rozumie. Noc i mgła – to oślepiający dzień i przejrzystość kryształu, w porównaniu z naszym życiem zawodowym. Naprawdę już coraz częściej brak mi sił. Dlaczego my się tak strasznie męczymy ? Dostaliśmy wiadomość z Teheranu, że pełna DUPA. Ani jeden Polaczek z Kraju i zagranicy nic nie dostał. Wygrali Niemcy z Bundes Republiki (wiadomo, stara dobra NSDAP firma), Australia, Południowa Afryka – słowem prócz Niemców - nowe twarze. Nota bene projekt niemiecki aczkolwiek lepszy – był podobny do naszego. W każdym razie nie bylo to jakieś cudo godne geniusza Maryli (5). Tak ciągnę przez zęby tę Marylę, a nie wiem czy to obecnie jest jeszcze dozwolone ? Może uszczypliwości względem tej OSOBY mogły mieć miejsce w czasach BŁĘDÓW i WYPACZEŃ. Jeśli tak, to i ja Towarzyszu Sz. muszę Wam wyznać, że zawsze uważałem JĄ za ISTOTĘ zdolną do wydobycia z każdego twórcy utajonego w nim GENIUSZU ! A gdy mimo to mogły Was dojść nieopatrzne, najwyższego pożałowania godne słowa krytyki, które miałem nieszczęście wyrazić, to proszę Was Towarzyszu, byście te moje słowa przyjęli jako AKT SAMOKRYTYKI i zapewnili Tow. Marylę, że zawsze pragnąłem i pragnę resztę mych sił poświęcić w służbie Jej TWÓRCZOŚCI. Maćku najmilszy, tak się szykowałem, że list ten do Ciebie napiszę już w dobrym nastroju, ale znowu dzisiaj dali mi dubla i znowu tak się czuję jakbym wpadł do dołu za wychodkiem. Moja stara Siostra jednak czuje się b. źle (mimo pozorów, które mogły zmylić Twoją Hanię) i chyba tym razem jest na TRUŁEJU lub EKSPRESŁEJU do drzwiczek od pieca. Bowiem tak jak ja, i ona chce być sfajczona. Z tą jednak różnicą, że część moich tzw. „prochów” pojedzie do Kanady w pudełku od pasty do butów, a Siostrze na niczym nie zależy i poleciła bym Jej prochem wyczyścił muszlę od sracza. Nie chce tylko leżeć na Bródnie ! Tymczasem kończę i całuję Was b.b.b. mocno, Twój były znajomy – Maciej Ucałuj ode mnie prócz Córek i Natansonistę, do którego napiszę osobny list. Tymczsasem 24 O Canada glorious and free ! (1) – Polservice English : W Polsce Ludowej POLSERVICE był agencją (oczywiście państwową) zajmującą się eksportem polskiej wiedzy, głównie do krajów trzeciego świata. Była to w tym czasie jedna z nielicznych możliwości uzyskania paszportu, pracy zagranicą i zarobków w cennej walucie obcej. POLSERVICE miał monopol na tego rodzaju pośrednictwo pracy i ściągał z tego niebywały haracz. Znajomość języka angielskiego (dzisiaj lingua franca) wśród korzystających z pośrednictwa POLSERVICE była niewielka i sprowadzała się do Basic English, który w Polsce nazywano POLSERVICE ENGLISH. (2) – Malanowski : Nazwisko inżyniera, który reprezentował inwestora (w tym wypadku linie lotnicze LOT) kiedy projektowałem i miałem nadzór budowlany przy adaptacji dawnej siedziby Konsulatu Polskiego w Montrealu na hotel dla załóg i stewardess LOT’u. Malanowski przylatywał do Montrealu raz na tydzień. Był on urzędasem absolutnie doskonałym . Trudnił się spisywaniem niekończących się „notatek służbowych”, a sposób i kanadyjskie metody budowlane były mu zupełnie obce. Wydawało się, że robi wszystko aby utrudnić mi wykonanie zadania na czas i w ramach budżetu. (3) – Lekarz dentysta : w tym wypadku mowa o mojej bratowej – Maryli, która swego czasu przez krótki czas studiowała stomatologie. (4) – Stacho : często w tych listach wspominany nasz przyjaciel St. Przemyski. (5) – Maryla : Moja bratowa, do której tak „Gruby” jak i ja odnosiliśmy się z dużą rezerwą, uważając ją za osobę „niebezpieczną”. Była ona typowym produktem Polski Ludowej ze wszystkimi cechami „Homo Sovieticus’a”. Niestety miała przemożny wpływ na mego brata. Z czasem uwierzyła, że sama jest architektem. 25 Wwa 8.08.79 Kochani, Mili i Najmilsi, Jak na pewno Wiecie z naszego listu z Rzymu, przebywaliśmy na wakacjach na Sycylii. Był to wyjazd ORBISOWSKI. Mieszkaliśmy w tzw. „Citta del Mare” co jest przedsiębiorstwem hotelowym, grupującym na jednym terenie szereg hoteli z różnymi, jakbyśmy w Ludowej powiedzieli, „usługami”. A więc : jedzenie, sklepy, pływalnie, dancing, kino, itp. itp. Nie muszę Wam mówić, że nie spotkaliśmy tam wśród gości z Europy Zachodniej, a tych było co najmniej 99 % - osób miary Kanclerza Szmyta lub prezydenta Zyskara Destenia. Nawet tego spadłego z etatu gówniarza Trudasa nie widziałem. Sądząc po ludziach, to tameczni goście mogli być w cywilu – jeśli chodzi o panów – najwyżej benzyniarzami ze stacji benzynowych, a jeżeli chodzi o panie – to ekspedientka sklepowa, lub gryzetka czyli kurwa – stanowiła w tym zgromadzniu ścisłą arystokratyczną elitę. A więc TOKING GENERALI (mówiąc ogólnie) societa w sam raz dla zasłużonych architektów ludowej Ojczyzny. Z tą jednak przesmutną uwagą, iż wymienieni benzyniarze, nie mówiąc już o kurestwie, byli nieporównalnie zasobniejsi finansowo od nas !!! Na pewno to łatwo zrozumiecie. Albowiem w całej pełni, jako dostatni obiebatele kanadyjscy pochwalacie ten stan rzeczy, a jeżeli coś w tym wydaje się Wam niewłaściwe, to tylko to, ŻE W OGÓLE PODSOWIECCY SZMACIARZ NIE POWINNI SWĄ PARSZYWĄ OBECNOŚCIĄ PLAMIĆ KRAJOBRAZU CIEPŁYCH MALOWNICZYCH, KAPITALISTYCZNYCH „ OKOLYC” !!! Na Sycylii odwiedził nas DUDUŚ, czyli Duszan Poniż – syn Maćkowego Super Dobrodzieja. Jak bowiem pamiętamy, jedynie groza jaką u Macieja budziła, wykładana przez starego Poniża statyka, wygnała Go aż za Ocean w poszukiwaniu mniej straszliwych nauk, a przy okazji i chlebusia. Otóż Duduś, który (czego Mu nigdy nie wybaczymy) wyparłwszy się Ojczyzny Reja, Kopernika, Kościuszki, Paderewskiego, Piłsudskiego i B. Bieuta, przyjął obywatelstwo Jugosławii, aby (za co tracimy całą dla Niego sympatię) po 2 latach wyprzeć się z kolei Ojczyzny Marszałka Broz-Tita i wyjechać do USA, gdzie w zapadłym Texasie , toczy jałowe, nie godne socjalysty, życie wykładowcy kapitalistycznego narybku. Jakiż upadek ! Nasz nędznik Duduś, obecnie obiebatel amerykański, wykupił w USA za $ 250 (słownie : dwieście pięćdziesiąt) bilet na I klasę sypialną Kolei Europejskich na dowolną trasę. W ten sposób, miły ten, acz pozbawiony uczuć patriotycznych człowiek, odbył za jedne 250 dolarów podróż na trasie Amsterdam, Benelux, RFN, Ludowa, Jugosławia, Włochy, Francja i Benelux, śpiąc komfortowo w slipingach i odwiedzając w Europie znajomych i przyjaciół. W ten sposób znalazł się i na Sycylii gdzie z nami był przez parę dni. Powinniście i Wy odbyć podobną podróż, która obok korzyści krajoznawczych utwierdziła by Was jeszcze raz w przekonaniu, iż wysoce nieetyczny czyn porzucenia dźwigającego się z wiekowego zacofania i ze straszliwych – wojennych zniszczeń KRAJU, miał swe uzasadnienie w niskich, materialnego typu korzyściach. Natomiast ewentualna audiencja u PapieżaPolaka, w jakiej brał udział ten nędznik Duduś, mogła z Was zmyć śmiertelny grzech ZAPRZAŃSTWA. Ponieważ Maciek kocha wszelkiego rodzaju POLONICA, mam coś dla niego. Otóż, po pierwsze : Będąc niedawno w biurze architekta miejskiego w Częstochowie (miasto sławne a pobytu papieża Jana Pawła II) spostrzegłem tam i natychmiast skradłem bardzo pomysłowy przyrząd do blokowania skrzydeł okiennych (1). Kradnąc to 26 myślałem cały czas o Maćku, który mógłby to skopiować i po opatentowaniu w Kanadzie, zarobić na tym MILIONY ! Korzystam więc z uprzejmości Witolda Błaszczyka i przesyłam ten przyrząd do dalszego postępowania. Nie muszę dodawać, iż Witold dał mi uroczyste, inżynierskie słowo honoru, że urządzenie to nie będzie, przez niego konkurencyjnie rozpowszechniane w Toronto. Tak więc, droga do majątku stoi przed Wami otworem. Po drugie : W dniu 26 lipca została mi wręczona legitymacja Nr. 47 uprawniająca do tytułu „ARCHITEKTA TWÓRCY”, oraz do płynących stąd korzyści i uprawnień. Nie muszę Wam nadmieniać, że korzyści materialne nie przekraczają wartości paczki np. gumy do żucia, zaś uprawnienia są czysto honorowe. Podczas uroczystego wręczania tych legitymacji, wyraziłem się obrazowo , że głównym uprawnieniem jest to, że możemy sobie tą legitymacją obetrzeć dupę. Jak z dawna wiecie, my, jako ludzie patriotycznej pracy u podstaw, byli niepodległościowcy, partyzanci, budowniczowie zrębów socialyzmu, pozostaliśmy, co tu dużo skrywać – ludźmi ubogimi. Ubóstwo to zniewala nas do wiecznego poszukiwania możliwości poprawy KATASTROFOLNEGO poziomu życia. Dlatego też posłyszawszy, że hiszpańscy mahometanie rozpisali konkurs na ośrodek islamiczny w Madrycie, niezwłocznie rzuciliśmy cały swój geniusz na usługi ALLACHA. Porażka jakiej ze strony Islamu doznaliśmy w Teheranie, była tak dalece nieuzasadniona, że miarą naszej krzywdy, była kara jaka spotkała Szacha. A więc pełni nadziei przystąpiliśmy do pracy, zapewniając Was, że firma M.SZYMAŃSKI d. DAWSON & SZYMANSKI otrzyma realizację tego projektu. Legitymacja ARCHITEKTA TWÓRCY Nr.47 rozwiewa wszelkie niepokoje o wynik konkursu. Możesz o tym mówić w czasie PRZYSZŁYM – DOKONANYM. Drugiego Września b.r. przylatuje do Stolycy nasz Broneczek (2). W związku z tym mamy do Ciebie Maćko już nie prośbę, ale wręcz ROZKAZ, którego wykonanie uzależnia otrzymanie przez firmę M.SZYMAŃSKI dawniej DAWSON & SZYMANSKI – zlecenia na wymieniony projekt. Rzecz więc, jest poważna. Jak to Wy mówicie : NOLAFINGMATER (3) – a więc nie traktuj tego jak mówią u nas : NASERMATER. Otóż skurwysyn arab żąda, aby projekt był wykonany na jednym arkuszu papieru o wymiarach : 594 mm x 2520 mm (a więc około 60 cm x 2.5 metra), którego waga nie może przekraczać 200 gramów to znaczy 1/5 kilograma. Nie wiem czy jest to papier światłoczuły (tak jak w Teheranie) czy może być taki lekki papier kreślarski. B.B.B. Cię proszę, abyś tę sprawę rozpatrzył i 3 o takim wymiarze rolki przez BRONKA nam przysłał (mogą być np. 3,0 m. długości) każda. Ponadto proszę o kilka rastrów z różnymi tonacjami cienia (t.j. kreski itd.) oraz kilka rastrów z literami dla opisu technicznego, ale nie mogą być mniejsze od 2 milimetrów. Oraz nieco z literami trochę większymi dla tytułów rysunku, dla opisania planu, przekroju itd. Nie ponosisz tutaj krzywdy bo Bronek zapłaci z mojej tzw. szkatuły. Pozostaje jak zwykle kłopot. Koncepcja jaką mamy jest wspaniała i NIEODPARTA , chociaż cały budynek przypomina trochę pociąg wjeżdżający na stację. Kończę już mój długi list i rzucam się do pracy – mogę chyba powiedzieć dla firmy M. SZYMAŃSKI dawniej DAWSON & SZYMANSKI, całujemy WAS b. mocno - Ewa i Maciej Pozdrowienia dla wszystkich Polaczków Montrealskich, zaś dla Pani Elżbiety – Milionkroćsetmiliardów ucałowań (4). 27 PS : Niech Natansonista kupi wiązankę kwiatów polskich, złoży na zgliszczach SEXMASZYNY w moim i oczywizda swoim imieniu, oraz o ile zwęglone ciało odnaleziono, to i na grobowcu GULI.(5) PS Bądź nieludzko twardy w rozmowach finansowych z Islamistami w Madrycie (6). Nie daj im się skurwysynom WYKISZKOWAĆ. (1) – Przyrząd do blokowania skrzydeł okiennych : Ironiczne potraktowanie przyrządu do blokowania okien, który okazał się zwykłym drewnianym klockiem. „Gruby” był zawsze niebywale czuły na niedomagania i prymitywizm polskiej cywilizacji. (2) – Broneczek : Bronek Kowalski, brat Ewy – żony „Grubego” mieszkający w Montrealu. (3) – NOLAFINGMATER : Coś się tu „Grubemu” pokręciło i jego Polservice English nie zdał egzaminu. Zapewne chodziło mu o angielskie NOTHING MATTERS, pełne apatii określenie zobojętnienia i odrętwienia uczuć. (4) – Pani Elżbieta : Już raz wspomniana w jego listach – Elżbieta Jaworska, zamieszkująca w Montrealu, która zrobiła na „Grubym” duże wrażenie. (5) – GULA : W czasie ostatniej wizyty w Montrealu, „Gruby” i Natansonista (mój kuzyn - Witek Natanson) odwiedzili klub nocny o nazwie SEX MACHINE. Jedna z hostess (dosłownie : gospodyni) klubu o imieniu GULA, wykazała duże zainteresowanie „Grubym” a „Gruby” nią. Parę miesięcy później klub SEX MACHINE został zniszczony przez pożar. Kiedy „Gruby” odlatywał do Warszawy – Natansonista zaaranżował aby w czasie lotu podano mu drinka z notatką : „Pozdrowienia od GULI”. (6) – Madryt : mowa o konkursie na meczet w Madrycie, w którym miałem zamiar brać udział. 28 Warszawa 15.04.81 Kochani, Chyba jest już regułą, że ile razy chcemy do Was napisać, tyle razy okazuje się, że to jest niepotrzebne z tej uwagi iż właśnie wtedy „uzyskujemy” kontakt osobisty bezpośredni, lub osobisty pośredni. Pierwszy rodzaj kontaktu – pośredni – zaistniał z chwilą przyjazdu Hanki – drugi – pośredni z chwilą wyjazdu do Kanady Dzidki (1). Wczoraj wieczorem do nas telefonowała, że w piątek wyjeżdża, a my wyjeżdżamy dzisiaj - tj. w środę. Szkoda, że Hanka tak wcześnie wyjechała, bo najciekawsze zaczęło się właśnie w dniu Jej wyjazdu (2). Miejmy jednak nadzieję, że to nic straconego. Jeszcze będą u nas ciekawe rozgrywki – coś w rodzaju meczu siatkówki Polska – CCCP w Montrealu. Jak pewno wiecie – daleki jestem i najdalszy od wszelkiego rodzaju uniesień – nazwijmy to ogólnopolskich. Nie mniej jednak, z własnej praktyki życia w tym Kraju (o ile można to nazwać życiem i Krajem) – wiem, że na ogół udaje mi się z dużą dokładnością przewidywać bieg wypadków. Biorąc pod uwagę moje prorocze przewidywania na najbliższą przyszłość – miałem do Macka pewne propozycje, które to zamierzałem wyeksplikować mu listownie. Ponieważ jednak wczoraj dowiedziałem się, że jedzie do Was Dzidka – wobec tego lepiej, że zasadę mej propozycji przekażę Jej ustnie. Musisz się Maciej nad tym zastanowić bo to nie jest głupie. Takie propozycje, w tak ciężkich czasach mogą, tylko pochodzić od ludzi mądrych !!! Głupiec tego nie wymyśli. Oczywiździe sprawę Dzidce przedstawiam jedynie w ogólnym zarysie . Szczegóły prawne należy bezpośrednio omówić. Dlatego uważam, że Twój Maciek przyjazd do stolycy byłby NESESERY – o ile mój projekt wydałby Ci się godny uwagi (3). To nie jest propozycja budowy pałaców na Karaibskich wyspach. Bardzo też Cię proszę abyś dał mi znać czy Cię to interesuje czy nie. O ile nie to będę musiał szukać innych kondmanów do tej sprawy, ale 100 x wolałbym to robić z Tobą. Idę teraz do Dzidki aby jej rzecz wyłożyć, dlatego kończę i życzę Wam wszystkiego najlepszego i dobrego zaopatrzenia na święta. Może i u Was w okresie świątecznym rzucą coś ciekawego do sklepów ? Hanka już się nauczyła, że wtedy należy stawać w ogonku, kiedy jeszcze nie wiadomo co przywiozą i czy w ogóle przywiozą. W każdym razie postoi sobie, pogada z babami, czegoś się dowie. A to się liczy. Całujemy Was 10,000 x 29 (1) – Dzidka : Moja siostra Anna „Dzidka” Błaszczyk – mieszkająca w Warszawie (2) – Dzień Hanki wyjazdu : Wiosna 1981 roku – okres niepokoju i początek ruchu społecznego, który miał doprowadzić do upadku systemu komunistycznego w Polsce. Jesienią 1980 r. kardynał Wyszyński przyjął Wałesę i udzielił poparcia tworzącemu się niezależnemu ruchowi zawodowemu, który przyjął nazwę „Niezależny Samorządny Związek Zawodowy SOLIDARNOŚĆ”. Zaczął się proces „odnowy” w szeregu Stowarzyszeń i Związków Twórczych. Odbyły się Zjazdy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Związku Literatów Polskich, na których wybrano nowe władze tych organizacji (uprzednio całkowicie zależnych od Partii Komunistycznej). Inteligencja twórcza aktywnie zaangażowała się w proces zmian. Wielu ludzi ze świata kultury, sztuki i nauki było aktywnymi działaczami „Solidarności”. W lutym 1981 roku gen. Jaruzelski zostaje premierem a w końcu Marca 1981 r. ma miejsce pierwszy ogólnopolski strajk generalny. (3) – Projekt godny uwagi : „Gruby” sugerował mi połączenie (partnerstwo) mojej firmy tzn. DAWSON and SZYMANSKI działającej w Montrealu z jego „firmą” w Warszawie, która w zasadzie nie istniała. W Polsce bowiem w tym czasie „wolne zawody” (architekci, lekarze, adwokaci) działali wyłącznie w ramach zespołów państwowych. 30 Warszawa 1.07.81 Najmilsi, Najserdeczniej dziękujemy za list (aczkolwiek treść jego i nastrój były dla nas jak uprzejma mowa pogrzebowa wygłaszana na nasz temat, a słuchana przez nas z wnętrza trumny, w której spoczywamy, bez żadnej obawy, że nam ktoś przerwie upojny sen) – oraz za publikację kol. Peja (1), który chociaż nie jest mi miły, to jednak – jak widać ze zleceń – wysoce operatywny. Odmowa Maćka na moje propozycje była całkowita i ABSOLUTNA, jak tylko może być odmowa kogoś, kto w KIESZENI posiada paszport kanadyjski, a odmawia „SOCJALYŚCIE”, którego ideowe pryncypia MOCNO są ostatnio poddawane w wątpliwość. Nie dziwię Ci się jednak, albowiem Ludowa nie jest krajem ŁATWYM i muszę z bólem wyznać – nie zupełnie zachęcającym. Pocieszam się jednak następującym wydarzeniem już dziś historycznym. Otóż oglądałem kiedyś u nas w kinie, jak to do Włodzimierza Iljicza przyjechał pewien amerykański super-kapitalysta i w rozmowie poddawał w wątpliwość powodzenie gospodarczych, jak to się mówi, eksperymentów – pierwszego w świecie pastwa robotników i chłopów. A Iljicz słuchał, słuchał i tylko się uśmiechał. Obraz kończył się przewspaniałym akcentem, druzgocącym wszelkie obawy zgniłego kapitalysty. Otóż na tle podniosłej – finalnej muzyki dały się widzieć najpierw eskadry kombajnów pośród bezkresnych łanów pszenicznych, później widzieliśmy spienione fale zapory i elektrowni zaporoskiej (Gidroelektrostancja), później linie wysokiego napięcia wśród śniegów środkowej Syberii i wreszcie samolot dwupłatowy systemu KUKURUŹNIK, z potężną flagą z wymalowanym na niej znanym nam Obliczem. Wychodząc z kina czułem w sobie moc i zapał do pracy. Wyniki jej mogła zresztą obejrzeć Hanka (A, że są jakieś trudności ? Cóż z tego ! to przejściowe i najzupełniej PRAWIDŁOWE ! Ważna jest tylko i wyłącznie LINIA ). Weźcie takiego nieboszczyka Szacha (2) : Miał pieniądze ? Miał. Zrobił nam skurwysyn na konkursie świństwo ? Zrobił. Poszedł do piachu ? Poszedł. Zabrał co z tego co miał ? Gówno ! Miał złamany ideologiczny kręgosłup ? Miał – po stokroć miał ! A my w Ludowej ? Kręgosłup mamy jak betonowy słup. Ostatnio po deszczach to nawet się ZGIĄĆ nie możemy. Więc co jest ważne ? – Ideologiczna linia – proszę towarzyszy ! A więc jak widzicie - ODNOWA w całej pełni Na koniec b. ważna prośba : Gdy przyjdzie do Was list z nazwiskiem Bronisław Kowalski to należy go nie odbierać zawiadamiając, że nie znacie ani adresata ani jego adresu. Very important for us (Hanka wie o co chodzi). Całujemy Was b. mocno, Ewa i Maciej 31 (1) – Pei : Ieoh Ming Pei – ur. w 1917 amerykański architekt chińskiego pochodzenia. Jeden z najwybitniejszych twórców nowoczesnej (Modern) architektury. Jego projekty to między innymi East Wing – National Gallery of Art w Waszyngtonie i Szklanna Piramida w Louvre. W 1983 r. Pei otrzymał „Pritzker Prize” nazywaną często Nagrodą Nobla architektury. Nieprzyjazny stosunek „Grubego” do Pei’a powodowany jest zapewne moim entuzjazmem dla dzieł Pei’a – specjalnie po mojej wizycie w Waszyngtonie, gdzie oglądałem piękne muzeum jego projektu – o czym do „Grubego” pisałem (2) – Szach : Zmarły w 1980 roku Szach Iranu – Mohammad Reza Pahlavi – inicjator konkursu architektonicznego na Bibliotekę Narodową w Teheranie, który to konkurs robiliśmy razem z „Grubym” i ... przegraliśmy. 32 Warszawa 28-10-88 Najmilsi, Ja naprawdę nie jestem aż takim skurwysynem jak może sugerować moje nie pisanie do Was. Nie jestem, powtarzam takim skurwysynem ! Ja w ogóle listów nie piszę. Papier na którym – jak to się mówi w literaturze – „kreślę te słowa” to papier listowy firmy Onion Skin, Air Mail papier – Par avion – który zakupiłem będąc u Was w zimie ’77 u Etona. Jeżeli nawet w bloku jest 50 kartek od „nowości”, to teraz jest ich 26. 50 – 26 = 24. 24 kartki na 13 lat – to nie jest duża korespondencja. U nas w Ludowej, można powiedzieć – na medal. Parę dni temu byłem w Gdańsku i zaszedłem do kościoła św. Brygidy, który jest kwaterą główną księdza prałata Jankowskiego, będącego duchowym przewodnikiem Wałęsiaka i reszty „Solidarności”. Gdy opowiadałem o wspaniałościach jakie tam widziałem, tj. tablicach, epitafiach, pomnikach, które są wszystkim tylko nie elementami religijnymi – bo czyż można nazwać popiersie Marszałka Józefa Piłsudskiego z wielce wymowną datą 12 maja 1926 roku (przewrót majowy) – elementem sakralnym ? Jeżeli można- to z trudem. Otóż gdy o tym opowiadałem spytano mnie czy w świetle tego co widziałem mogę ks. Jankowskiego uważać za wierzącego ? Odparłem : Nie wiem czy ksiądz Jankowski wierzy w Boga, natomiast po tym co w jego kościele widziałem – wiem na pewno, że Pan Bóg wierzy – i to mocno wierzy w ks. Jankowskiego albowiem obsypuje go dostojeństwem oraz wszelkim dobrem materialnym. W załączeniu przesyłam Wam 2 fotografie (1) a’ 150 zł. sztuka , zakupione w kiosku ustawionym w kościele św. Brygidy. Możecie ocenić ich sakralny klimat. Jak się dzisiaj u nas mówi - „Dobrze to nie będzie !” Ponieważ : Niemcy walczą o pokój, Żydzi – prowadzą wojnę – a Polaczkowie handlują – czyli 100 %-wa paranoja. Uważam, że to co napisałem – przełamie upór Macieja i zawita on do nas do Ludowej aby pokrzepić upadłego na bogatej obczyźnie ducha. Generał Cię podbuduje, ja napełnię optymizmem, zaś ksiądz Jankowski wyspowiada ! Kochani, „czestne” słowo, że niedługo wyślę długi list bo i tak ciągle o Was myślimy i mówimy. Nawet słyszały o Was moje arabskie dziewczyny z Damaszku (2). Kończę bo Dorota czeka (3) i całuję Was milionkroć razy - Maciej 33 (1) – Fotografie : Były to fotografie księdza Jankowskiego (1936 – 2010), które niestety nie zachowały się w moim archiwum. Poniżej zamieszczam foto. księdza, bardzo podobne do jednego z tych, które przysłał mi „Gruby”. Ksiądz lubił ubierać się w „ozdobne” szaty. Na co dzień często chodził w białym garniturze. „Solidarności” Ksiądz prałat Jankowski był kapelanem (2) – Dziewczyny z Damaszku : Przez pewien okres czasu „Gruby” wykładał zasady projektowania w Damaszku. Znalazł tam raczej intratne zajęcie udzielając „korepetycji” z projektowania córce bogatego Araba. (3) – Dorota : moja córka Dorota, która w tym czasie bywała w Warszawie pracując w montrealskim biurze linii lotniczych LOT. 34 Warszawa 19-11-1989 Kochany (i), Wczoraj wyjąłem ze skrzynki Twój list z dnia 30.10.’89. Przeczytałem go ze zgrozą i zdziwieniem. Ze zgrozą ,że nie dostałeś listu ode mnie, oraz ze zdziwieniem, że mimo słusznego przypuszczenia, że nie napisałem go, jeszcze mnie nie opierdalasz w sposób brutalny, co należałoby uczynić w takim przypadku. A – WYJAŚNIENIE : Po Twoim wyjeździe w dniu 11 sierpnia br. czekaliśmy na wizytę Panów sponsorów (1), która miała być około 10 września. Przed tym został skończony model, oraz wszystkie potrzebne rysunki, aby było można przedstawić je im w formie „presentation”. Aliści – jak mówi J.Waldorff (2) – Panowie przełożyli wizytę na koniec września. Do tej pory nie pisałem nic, bo nie miałem o czym. W tym też czasie dostałem od Ciebie przesyłkę z taśmą (najserdeczniejsze, płynące z głębi serca – staropolskie Bóg zapłać) oraz drugą z Waszymi pamfletami (3). Przełożenie wizyty nastąpiło dlatego, że sponsorzy chcieli się dowiedzieć ze swoich tzw. „miarodajnych ”źródeł w USA , jakie wyniósł nastroje z wizyty w Ludowej prezydent Bush – co było powiedziane bez ogródek. Wrażenia prezydenta musiały wypaść na tyle pozytywnie, że około 17 września przybył do nas p. Ryszard Szpinda, który przy poprzedniej – jeszcze wiosennej wizycie panów sponsorów, pełnił rolę ni to tłumacza, ni to faktora. Ale przyjeżdżał w celu, jak się wyraził, zaawizowania przyjazdu sponsorów w dniu 10 października. Naturalnie obejrzał cały materiał, przyjął do wiadomości, że chcemy ten projekt robić dalej w kooperacji z Twoją firmą, wziął dwa wasze pamflety i co najważniejsze powiedział, że obecnie ZMIENIA SIĘ GŁÓWNY SPONSOR. Już nie jest to izraelsko-amerykańska kompania „YLOPA” (o czym jak wiesz, nie wiedzieliśmy przed tym) – ale tym razem inna – również izraelickoamerykańska kompania pod nazwa S.M.G. (Spectator Management Group) z siedzibą w Filadelfii. W dniu wizyty p. Szpindy telefonowałem do Twojej siostry Dzidki, aby się dowiedzieć jak najlepiej telefonować do Ciebie. Powiedziała mnie, że to koszmar i że trzeba normalnie czekac z zamówieniem rozmowy w kolejce. Grażynka dowiedziała się, że trzeba czekać minimum 5 dni !!! Dlatego szukaliśmy innego sposobu. Mamy znajomą – niejaką Małgosię Suchecką – byłą stewardessę, która powiedziała, że bez problemu jakaś jej znajoma – inna jeszcze służąca w LOCIE stewardessa, może zabrać list i wrzucić do skrzynki w Montrealu. Dostała od naszej zasranej firmy na znaczek i za fatygę – kupioną w PEWEKSIE butelkę koniaku francuskiego za 2.60 bondów dolarowych – więc nie miała krzywdy, bo chyba tyle nie może kosztować znaczek pocztowy z Montrealu do Beaconsfield (?) W liście było wszystko wyraźnie opisane niejako „na gorąco”, abyś się przewiedział co to jest to „SMG”. Dopiero Twój list uświadomił mi, że nie dostałes żadnej wiadomości !!! Interpelowana Suchecka była tym wstrząśnięta - obiecała zwrócić 2.60, ale doszła do wniosku, że jej znajoma listu nie wrzuciła, bo może go zgubiła, lub bała się kontroli (jakiej ?) itd. mimo, że się zarzeka, że go wrzuciła. Ale jak mówił nasz przyjaciel ś.p. Pan Aleksander margrabia Wielopolski „najczęściej nie dochodzą listy nie wysłane”. I tu chyba tak było. Dlatego natychmiast wysłałem do Ciebie telegram z zapowiedzią tego listu, abyś się nie zapiekł w złości (słusznej po stokroć) do mnie. 35 Tak więc wygląda sprawa listu „nie wysłanego” (na co masz dowód boś go nie dostał) – choć napisanego (na co niestety nie masz żadnego dowodu !) Pozostaje jedynie moje słowo i słowo całej naszej zasranej firmy, którym wszelako możesz sobie utrzeć dupę. Ale naprawdę tak było jak piszę !!! B – OBECNA SYTUACJA : P. Szpinda (trudne nazwisko) powiedział, jak już pisałem, że nowi sponsorzy – ci z SMG przyjadą 10 pażdziernika. W rzeczywistości przyjechali 19-go w następującym składzie : 1- Pan Szpinda jako faktor 2- Pan Redy (nie wiem czy tak się pisze) 3- Pan Ron Labinski Pan Labinski jest architektem, zaś pan Redy głownym managerem SMG i to właśnie on podpisze umowę wstępną, o ile pan Labinski jako fachowiec architekt, uzna rzecz za godną uwagi. Pan Labinski w swoim exposee ujawnił, że ich bezpośrednia firma o nazwie HOK (Helmuth, Obada & Kasabaum - najlepszy jest ten Kasabaum – chyba go znam z Krasnobrodu – parszywca ) będąca jednym z elementów SMG, specjalizuje się w tego typu projektach (sale sportowe – jak rzekł „ARENY”, sale wielozadaniowe itd.) a on sam, Ron Labinski jest jednym z architektów HOK, co udowodnił panfletem tej firmy, z którego części przesyłam Ci odbitki XERO. W dalszej części exposee powiedział, że HOK specjalizuje się we wszelkiego typu „arenach”, ale nie zajmuje się projektami hoteli i innymi elementami naszego projektu. Ponadto pouczał, że obecnie „areny” sportowe winny mieć tak zaprojektowane wnętrze, aby mogły je zmieniać w/g aktualnych potrzeb. Patrząc na nasz projekt powiedział, że ma on wszelkie możliwości stania się obiektem wielozadaniowym, wobec czego interesuje on firmę HOK i będzie popierać podpisanie umowy wstępnej. Ja odpowiedziałem (rozmowa była tłumaczona przez specjalnie wynajętego tłumacza kabinowego, aby nie było żadnych nieporozumień merytorycznych), że nasz projekt już od początku był pomyślany jako obiekt wielozadaniowy i nie on pierwszy, albowiem „areny” w Katowicach, Oliwie i Rzeszowie już istnieją od dawna, będąc właśnie obiektami o zmiennej funkcji. Przy tym np. Katowice oddane zostały do użytku w Maju 1971-go roku., a więc przeszło 18 lat temu, kiedy jeszcze nie miałem zaszczytu znać Pana Labinskiego, oraz nie wiedziałem o istnieniu firmy HOK o czym dowiedziałem się w dniu dzisiejszym. Dlatego sprawa wielofunkcyjności już od b. dawna mnie interesuje i nic nowego Pan Labinski nam nie objawił. W dalszym ciągu - kazałem niby Wernyhora – że w przypadku naszego projektu główna trudność nie polega na zaprojektowaniu tego typu obiektu, ale na JEDNORODNYM połączeniu go z pozostałymi elementami programu – między innymi z hotelem kategorii LUX. Pan Labinski (mówił o sobie, że jest z Polaczków, ale Amerykaninem w 3 pokoleniu – coś jak syn Twojej Anny) nie bardzo słuchał mego kazania, ale potwierdził, że będzie namawiał do podpisania umowy wstępnej. Ponieważ trójka panów spieszyła się na spotkanie z prezydentem Warszawy nie było czasu na najistotniejsze wyjaśnienia jaka będzie ew. ich rola projektowa i nasza jako autorów, ale zostawiono to do następnego spotkania , które miało się odbyć 15-go tego miesiąca. Aliści – jak mówi Waldorff, minął był 15-ty dzień Listopada – a o naszych panach ani widu ani słychu. Nasi tutejsi „politycy”, czyli ludzie, którzy twierdzą, że znają się na wszelkich subtelnościach naszego parszywego życia, otóż ci ludzie domyślają się przyczyny tego opóźnienia. Mówią oni że mimo wszelkich awansów czynionych w 36 Kanadzie, USA itd. naszemu Wałęsiakowi, kieszeń tych arcybogaczy jest bardzo ostrożna. Przypuszczają nasi politycy, że jeśli w ogóle sponsorzy się jeszcze pojawią to dopiero w lutym ’90. Dlaczego ? – pytasz. Otóż w końcu stycznia ’90 odbędzie się Zjazd PZPR. Mogą więc nastąpić z tą organizacją takie wydarzenia jak na Węgrzech – czyli rozpad. Wówczas nasz prezydent – oby żył wiecznie – może powiedzieć : Partia się rozleciała, która mimo – nazwijmy to delikatnie – pewnych niezręczności w sprawowaniu władzy, była przecież ustawowo „siłą przewodnią” narodu – natomiast nowy parlament i nowy rząd nie mogą dać sobie rady z sytuacją gospodarczą, która – mówiąc stylem naszej TV – „nie jest najlepsza”. W takiej sytuacji grożą Krajowi rozruchy głodowe, co byłoby ostateczną zgubą i on zmuszony jest skorzystać z przysługującego mu konstytucyjnie prawa i rozwiązuje parlament i rząd i ustanawia na ich miejsce ciała komisaryczne (4). Przecież w latach 30-tych prezydent Starzyński też był prezydentem komisarycznym a nie z wyboru i mimo to – został bohaterem narodowym. W takiej sytuacji – jeśli ja od ciebie dostanę np. 50 c (centów ) tytułem bezzwrotnego jednorazowego wsparcia – to będzie to cała pomoc Zachodu dla Ludowej, A więc – DUPA !!! Tyle na dzisiaj. Jeżeli coś nastąpi – zaraz piszę – ale już nie przez znajomości ! Całuję Was oboje ( wraz z Ewunią ) po 100,000 do 100,000 potęgi x i jeszcze przed Bożym Narodzeniem napiszę, Maciej PS : Serdeczne ucałowania od małżonków Kopczyńskich (5) (1) – Sponsorzy : Tu muszę wyjaśnić sedno sprawy. Ewa i Maciej Krasińscy razem z małżeństwem Kopczyńskich (też architektów), zaprojektowali wspólnie dużą halę sportową plus hotel na warszawskiej Pradze – w pobliżu stadionu XX-lecia. Nawiązali kontakt z amerykańskimi inwestorami i usiłowali ten projekt realizować. Wychodzili z założenia, że moje (Dawson and Szymanski – architects) dołączenie się do projektu w charakterze kooperanta (joint venture) – ułatwi im pozyskanie zaufania inwestorów. Po zapoznaniu się z projektem w czasie mego ostatniego pobytu w Warszawie zgodziłem się na taką wspólpracę. (2) – Waldorff : Jerzy Waldorff (1910 – 1999), polski pisarz,publicysta, krytyk muzyczny i działacz społeczny. (3) – Nasz pamflet : W ramach współpracy , o której piszę w odnośniku (1) przesłałem „Grubemu” parę egzemplarzy pamfletu firmy „Dawson and Szymanski – architects”. (3) – Zarząd komisaryczny : nie wiem kto normalnie rozsądnemu „Grubemu” podsunął tą całą „bajkę” o komisarycznym Zarządzie. Wydaje się, że zdając sobie sprawę z przegranej, szukał „na siłę” powodów tej przegranej. Z drugiej strony jest to dobry przykład jakimi błędnymi drogami chodzi polska plotka polityczna . 37 Warszawa 24 listopada 1991 Kochani, Zanim jeszcze przyszły listy od Was i Bronka (1) postanowiłam przestać histeryzować. Tysiące osób mają w Polsce operowaną kataraktę i wszystko jest OK. Czyli „nie ma sprawy”, jak mówił ktoś z naszych znajomych. Bardzo Was przepraszam za kłopot, który Wam sprawiłam i bardzo dziękuję za tą wielką życzliwość. Bronek sprawił nam wielką niespodziankę, proponując w liście, który przyszedł jeszcze przed Twoim listem Haniu, pokrycie kosztów operacji w Niemczech – natomiast zmartwiła nas niezmiernie jego choroba. Co to jest Haniu ? Z Twego opisu brzmi bardzo groźnie. Nie mogę przestać o tym myśleć. Tak mu się jakoś życie ułożyło, że jest zupełnie sam. Zastanawialiśmy się z Maćkiem czy nie powinnam pojechać poopiekować się nim w tej chorobie. Przepraszam Was za ten list - tylko o mnie, mojej rodzinie i chorobach. Całuję i składam Wam najlepsze Życzenia świąteczne i Noworoczne. Ewa Najmilsi, Dziękuję Wam za Wasze dwa listy, na które miałem już odpowiedzieć, ale w takim humorze jak jestem nie chciałem pisać bo list miałby tonację znanego niegdyś (a zawsze aktualnego u nas ) przeboju zaczynającego się od słów : „z dymem pożarów”. W mojej pracy wszystkie projekty legły już to z powodu obawy zagranicznych inwestorów (a tylko tacy są) o naszą kondycję gospodarczą, już to z tego powodu, że każda lokalizacja wymaga wyświetlenia sprawy własności gruntu, o czym wiadomo, że w 90 % był niegdyś żydowski (znane powiedzenie przedwojenne „... wasze ulice, nasze kamienice”). Na każdej parceli było przed wojną kilkanaście mniejszych działek z numerami hipotecznymi, co trzeba obecnie odszukiwać i odszukiwać tych parszywców którzy byli właścicielami, a których Pan Hitler skreślił z grona żyjących, w ramach tzw. „ Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Żydowskiej „. Gówno nieboszczyk ostatecznie rozwiązał, albowiem każdy z tych Żydków zadołowanych przez Furera ma do cholery krewnych w New Yorku, którzy drą mordę, że ich Polaczki wymordowały podczas wojny. ( Tu uwaga : Nie Niemcy ale Polaczki, bo obozy zagłady, getta itd. były i są na terenie Polski ). A za czasów Ludowej rozgrabiły ich skurwysynów mienie upaństwiawiając grunta. Zresztą Maciej zna te nastroje żydowskie z autopsji. Przykład : Gdybym chciał wraz z zagranicznym inwestorem, którego tatuś pochodził np. z Białegostoku, gdzie potrzebował mieć interes bławatny – gdybym więc chciał z tym inwestorem wznieść przepiękny obiekt w Piotrkowie Trybunalskim na działce należącej do „kapitalysty” Szymańskiego, zaraz by cały przeogromny klan Szymańskich z jego luminarzem Marylą (2) na czele – podniósł taki obrzydliwy wrzask, żeby mnie wytrącił ołówek z ręki, a co gorsza – zamknął portfel mojego starozakonnego amerykańskiego inwestora. Tacy jak ja, wychowani zawodowo w socjalizmie realnym, którzy w Ludowej szybowali niby orły ponad szczyty, teraz czują się jak w komorze z której wypompowano powietrze. Możesz machać skrzydłami dowoli lecz nie wzbijesz się nawet centymetr od ziemi ! Myśleliśmy tutaj, że jak przyjdzie „Nowe” to to co zostało ustanowione za komuny dla porządku pozostanie, podkreśliliśmy to najgrubszą kreską i dalej zaczniemy na kapitalistyczny strój. Ale gówno prawda ! Każą się cofać do roku ’44, do naszego 38 Manifestu „ Lypcowego” i dopiero po tym iść drogą kapitału. A więc liczmy. Mam dzisiaj prawie 69 lat. 1991 – 1944 = 47, 69 + 47 = 116. Gdy więc będę miał 116 lat będę mógł czuć się rozgrzeszony i zaczynać moje wspaniałe życie. Dlatego kościoły u nas coraz puściejsze, już gdzieniegdzie śpiewają : „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. A coraz częściej słyszy się ożywczą pieśń : „Komuno wróć !”. Wszyscy nas tak okropnie straszą w prasie, radiu i TV, jak np. wczoraj Nowak-Jeziorański (3) w audycji pod tytułem „ Polska z oddali”, który proroczo powiedział, że spadniemy – cytuję : „ do roli najgorszego pariasa Europy” koniec cytatu. Nienawidzą nas : Litwini, Białorusini, Ukraińcy (nie od dzisiaj), Czesi (nie od dzisiaj), Słowacy, Niemcy (od dawna), którzy dodatkowo napierdalają naszych turystów i handlarzy w czym wydatnie pomaga niemiecka policja. Słowem „ wesoło aż się przykrzy „. Ale przypuszczam, że niedługo już tego będzie bo Jelcyn (4) zachwycony wizytą w RFN, a takie wizyty owocują : albo porozumieniem Fryderyk II – Katarzyna II (5) albo paktem Ribbentrop – Mołotow (6), nie licząc porozumień późniejszych jak Rapallo (7) itd. A u nas analfabeta Lechu (8), kłóci się ze wszystkimi i burdel jest zupełny. A wokół się stabilizuje. Tak więc horoskopy mamy przyjemne, budujące najlepsze nadzieje i dające się niczym rakieta przed startem, która stoi na ogniu, aby za mgnienie oka ruszyć w przestrzenie kosmosu. Tym optymistycznym marzeniem kończę i całuję Was 100,000 x - Maciej (1) – Bronek : Bronek Kowalski, brat Ewy Krasińskiej, żony „Grubego”. (2) – Maryla : Maryla Szymańska, żona mojego brata Wojtka. Osoba niemile wspominana zarówno przez „Grubego” jak i przeze mnie. (3) - Nowak-Jeziorański : Jan Nowak-Jeziorański, właściwie Zdzisław Antoni Jeziorański (1914 – 2005) pseudonim „Janek”, „Jan Zych”, polityk, politolog, działacz społeczny, dziennikarz i żołnierz AK, kurier i emisariusz Komendy AK i Rządu RP w Londynie. (4)– Jelcyn : Borys Nikołajewicz Jelcyn (1931 – 2007), w latach 1961 – 1990 członek KPZR (Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego). Od lipca do grudnia 1991 Premier Federacji Radzieckiej a od grudnia 1991 do maja 1992 Premier Federacji Rosyjskiej. Pierwszy w historii tego kraju Prezydent Federacji Rosyjskiej. (5)– Fryderyk II – Katarzyna II : Fryderyk II Wielki (1712 – 1786), król Prus. Pod jego rządami Prusy stały się jednym z najpotężniejszych państw europejskich. Katarzyna II : znana jako Katarzyna Wielka (1729 – 1796), caryca Rosji, żona cara Piotra III. Uczestniczyła w 1-ym Rozbiorze Polski, którego głównym wnioskodawcą był Fryderyk II. (6)– Ribbentrop – Mołotow : Ribbentrop był Ministrem Spraw Zagranicznych Niemiec, a Mołotow Ministrem Spraw Zagranicznych Związku Sowieckiego kiedy w sierpniu 1939 roku ( miesiąc przed wybuchem II Wojny Światowej ) podpisali formalnie pakt o nieagresji, faktycznie zaś – rozbiór terytoriów lub rozporządzenie niepodległością suwerennych państw, Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Finlandii i Rumunii przez ZSRR i III Rzeszę 39 (7) – Rapallo : Układ w Rapallo zawarty w 1922 roku pomiędzy Rzeszą Niemiecką a Rosją Sowiecką we włoskim mieście Rapallo. Układ prowadził do regulacji stosunków dyplomatycznych i przerywał izolację Rosji Sowieckiej na arenie międzynarodowej. (7) – Lechu : Lech Wałęsa – ur. w roku 1943, polski polityk i działacz związkowy z z zawodu elektryk. Współzałozyciel i pierwszy przewodniczący „Solidarnosci”. Opozycjonista w PRL. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1990 – 1995. Laureat Pokojowej Nagrody Nobla. 40 Warszawa 08.01.’94 Kochani, 29 grudnia, punktualnie o 9-ej wieczorem umarła Ewa. Chorowała półtora roku na raka prawego płuca. Ale choroba była wcześniej, tyle, że nie rozpoznana. Umarła w domu, właściwie na moich rękach. Była już nieprzytomna Samą śmierć miała lekką (chyba ?) i prędką. Po umyciu jej i przewinięciu zasnęła. Po 10 minutach już nie żyła. Chyba serce oszczędziło Jej dalszych koszmarów w postaci tzw. „bólów terminalnych”. Przesyłam Wam nekrolog. Całuję b.b.b. mocno, Wasz Maciej Więcej nie piszę bo jeszcze nie mogę. . 41 Warszawa 04.03.’94 Najdrożsi, Ja nie jestem ani : 1) Taką świnią, 2) Takim chamem, 3) Takim wreszcie idiotą aby naj życzliwszych sobie ludzi zrażać do siebie milczeniem zwłaszcza w sytuacji gdy okazują mi najserdeczniejsze, najbardziej samarytańskie ( w sposób czynny – a nie tylko bierny – zaproszenie do Kanady) – uczucia. W dwa dni po Waszym liście dotknęła mnie choroba – niby nie grożną ale nadzwyczaj bolesna. Mianowicie zapalenie nerwu kulszowego. To ten nerw, który łączy kręgosłup z nogami. Trzy tygodnie właściwie nie spałem. Gdy z tego zacząłem wychodzić dostałem w drugiej nodze też zapalenia ale tylko tzw. korzonków nerwowych. I na koniec grypę, która u nas panuje. Słowem odchorowałem znane Wam wydarzenia z ostatniego półrocza. Mówi się trudno. W takich razach mówiliśmy z Ewunią za porucznikiem Dubem ze Szwejka (1) : „... to nic, musimy być silni, po psiakrewsku silni.” Przypuszczam, że Wasze zaproszenie nie będzie dla mnie (jak to się mówi w naszej prasie) do „skonsumowania”. A to mianowicie z racji przepisu Ambasady Kanadyjskiej, która żąda badań lekarskich nim wyda wizę. Ja obecnie, Bóg mi świadkiem, gdybym nawet był najzdrowszym, to nie podejmuję się psychicznie chodzenia po lekarzach, czekania na wyniki badań i prób – słowem świat tzw. „ludzi w bieli” – czyli lekarzy jest dla mnie nie do zniesienia ! Ostatnie albowiem półtora roku nic innego nie robiliśmy tylko chodziliśmy po lekarzach, szpitalach i laboratoriach – a skończyło się tak jak wszystko – tzn. w piachu. Kochani - wierzcie mi – to byłoby ponad moje siły. Cały ten świat muszę odreagować. To nie to co za Polski Ludowej – miałeś zaproszenie – to ci Konsul na srebrnej tacy przynosił wizowany paszport. Teraz za Najjaśniejszej – gówno ! Trzeba się badać czy jesteś godzien Kanady. W ogóle Najjaśniejsza daje nam „popalić”. Nic dziwnego, że w niektórych parafiach śpiewają od nowa „... Ojczyznę wolną racz nam zwrócić Panie” A są i takie parafie gdzie z obawy, żeby Pan Bóg nie pomylił się już o jaką Polskę chodzi – śpiewają wyraźnie „... Polskę Ludową racz nam zwrócić Panie”. Bardzo by było dobrze abyście przyjechali do „stolycy”. Mam duże mieszkanie, można powiedzieć PENTHOUSE, samochód NISSAN. Przywieźcie tylko z sobą parę butelek alkoholu bo w Najjaśniejszej kosztuje dużo drożej niż o Was. Zmieniło się. Idzie ku lepszemu ! Np. jeden metr kwadratowy powierzchni biurowej w centrum stolycy kosztuje drożej niż odpowiednia powierzchnia na Manhattanie ! Wiadomo – stolyca. Nie bądźcie źli na mnie ! Odpiszcie – bardzo na to czekam i całuję Was tysiąckrotnie, Maciej (1) – Szwejk : Józef Szwejk, nazwisko bohatera książki Jarosława Haska pt. „Przygody Dobrego Wojaka Szwejka Podczas Wojny Światowej”. Książka ta jest wyśmienitą satyrą antyaustriacką i antywojskową. 42 Warszawa 25.05.’94 Najmilsi i Najukochańsi, Nie pisałem tak długo, bo miałem bardzo dużo czynności i kłopotów. A więc - jak to Wy Amerykanie mówicie , NUMBER ONE : Zapalenie nerwu kulszowego w dodatku ostre, plus zapalenie tzw. korzonków nerwowych. Ta choroba, w całej swej koszmarnej sile, spadła na mnie nagle, bez żadnego ostrzeżenia tzn. bez najmniejszych pobolewań zwiastujących nadchodzącą chorobę, nic z tych rzeczy ! Od razu zaczęło mnie boleć tak, że nie mogłem się ruszyć. To jest ból równy świdrowaniu w zębie. Tyle, że od ręki dentysty możecie ze łbem uciec (w przypadku Hanki : z główeczką) a od tego nie ma żadnej ucieczki. To jest zupełny koszmar. Tak trwało przez półtora tygodnia, a po tym mogłem już łazić- oczywiście na czworakach. Choroba zaczęła się 25 lutego – a wstałem w końcu marca. Jeszcze dzisiaj mnie boli, ale to jest ból nawet przyjemny, bo przynajmniej wiecie, że macie nogę. Dlatego w/g zalecenia lekarza jadę w połowie czerwca na 4 tygodnie do Włoch aby tę nogę i kręgosłup wygrzać, oraz wymoczyć w słonej wodzie. NUMBER TWO : Gdy już mogłem siedzieć zrobiłem na zamówienie projekt sanatorium (pod Warszawą w Zakroczymiu) dla dzieci. Tę robotę naraił mi Krzysiek Lachert aby mnie rozruszać po chorobie i śmierci Ewuni, oraz żebym doszedł prędzej do zdrowia i nie myślał o tej swojej przypadłości jako o stanie, który będzie mi towarzyszyć aż do mojej tzw. zasranej śmierci, które to przypuszczenie nie napawało mnie optymizmem. Robotę zrobiłem, ale się okazało, że to towarzystwo, które miało budować sanatorium i które zleciło projekt, jest kupą hohsztaplerów od których jak dotąd, mimo formalnego zamówienia i umowy, nie można wydostać ani grosza. To z resztą jest dosyć częsty przypadek w kapitalizującej się Najświętszej. NUMBER THREE : Nasze mieszkanie, które jest naszą własnością, jest teraz dla mnie jednego za duże. Ma 110 metrów kwadratowych tzn. ponad 1,200 stóp kwadratowych. ( Z dwoma tarasami to jeszcze grubo więcej). Może je sprzedam, aby kupić coś mniejszego. Ale musi być wyjaśniona sprawa spadkowa. Ewunia ma brata (Broneczka), a brat córę. Aby była prawna jasność, tych dwoje musi się zrzec swych praw spadkowych. Dlatego pisałem do Bronka, żeby mi wyświadczył tą uprzejmość, oraz pisałem do Toronto do Hanki (1) aby ona to samo wymogła na swej córce – drugiej spadkobierczyni. Bronek już telefonował do mnie, że sprawę załatwi jak najprędzej w naszym konsulacie w Montrealu – czyli Twoim. To wszystko musi być załatwione przed upływem pół roku od daty śmierci Ewuni tzn. do 29 czerwca ’94. 43 NUMBER FOUR : Chcą wydymać naszą firmę z roboty, którą wymyśliliśmy, zrobiliśmy i wstępnie uzgodniliśmy z władzami miasta. To jest cały kompleks przy ulicy Łazienkowskiej (biura, parking na 450 samochodów. hotel **** na 200 miejsc, sklepy, agencje, handel itd. Trzeba się ostro bronić. NUMBER FIVE : Chcą nas wydymać z naszego projektu przy stadionie. Trzeba się ostro bronić. NUMBER SIX : Wymyśliłem b. piękną w funkcji rozbudowę mojego Supersamu (garaże piętrowe, handel, biura). Chcą mnie z tego wydymać przy udziale znanej Wam firmy McDonald’s. Słowem wchodzimy do Europy !!!! jeno, że kopani w dupę. Jak widzicie wszystko idzie ku lepszemu. Napiszcie kiedy przyjeżdżacie do „stolycy”. Teraz możecie mieszkać u mnie, a ja na ten okres wyniosę się do Siostruni. Będę Wam gotować, gdyż jestem w tym dużo lepszy niż w architekturze. Mieszkając u mnie Maciek nie będzie musiał patrzeć na Ścieżkę Zdrowia (2), co już jest b. wiele. Całuję Was 1,000,000 x i piszcie, Maciej (1) – Hanka : Hanka Kowalska, była żona Bronka – brata Ewy Krasińskiej – mieszkająca w Toronto. (2) – Ścieżka Zdrowia : Patrz „Ścieżka Zdrowia” w odnośniku do listu z dnia 17.12.’76 44 Niestety już stolyca 03.11.’94 Godzina 18:00 - Wasza 12 AM/PM Najmilsi, Podczas mojego długiego (jak dla Was) pobytu – nazwijmy rzecz poważnie – geograficznie – w Ameryce Północnej, bo to i Kanada i USA – otóż podczas tego pobytu byłem dwa razy wzruszony. Pierwszy raz pod pomnikiem Lincolna w jego świątyni (temple). Było to wzruszenie patriotyczno – porównawcze. Patriotyczne – bo będąc tam, człowiek czuje, że sam jest obiebatelem tego przewspaniałego kraju i ma wdzięczność dla Pana Abrahama, za uratowanie Stanów od śmiertelnego niebezpieczeństwa secesji. Porównawcze wzruszenie ogarnia Polaczka jakim niestety jestem, na widok tego Pana. U nas albowiem mieliśmy w historii paru ludzi przyzwoitych ale za to głupich, kilkuset zdecydowanych skurwysynów i jednego mądrego i z charakterem : mianowicie Batorego (1), ale Batory po pierwsze nie był Polaczkiem, a po drugie – co było ważniejsze - krótko panował i swoją przedwczesną śmiercią zrobił miejsce dla następnego głuptasa, barana i skurwysyna. Drugi raz byłem wzruszony na „lotnysku” kiedy dowiedziałem się o czkającej mnie niespodziance. To było przesłodkie pogłaskanie na „do widzenia” mnie, na którego chuchaliście i dmuchaliście cały czas pobytu. Pogłaskała mnie : ciepła, puszysta, aksamitna rączka ! Wchodząc na piętro płatowca – Boeing 747 – 300 (gdyby to spotkało Krzysia Lacherta (2) – w morzu wdzięczności kryłaby się, skała goryczy. Mianowicie dlaczego Boeing 747 – 300, a nie najnowszy 400 z podniesionymi końcami skrzydeł. To niby nic, a jednak by Krzysia boleśnie ubodło. Wypominał by swoją krzywdę przez następne 25 lat.) – głośno podkreśliłem, że „zmierzam” do schodów prowadzących na górny pokład mówiąc : „ Aj chew tykiet tu byznes klas”. Stewardessa skinęła potwierdzająco główką. W tym potwierdzającym skinięciu wydała mi się najpiękniejszą kobietą świata. Gdy znalazłem się już w byznesklasie wydało mi się, że zaraz ktoś przyjdzie, np. pilot, steward lub inna stewardessa i z najmilszym uśmiechem zacznie turkotać i gestykulować, chcąc mi wytłumaczyć, że zaszła tzw. w Ludowej „zmyłka” i moje właściwe miejsce jest na dole pośród tłumu ściśniętych jak sardynki biednych emigrantów. Biednych i niekulturalnych. Aliści, jak mówi Waldorff, nic takiego nie nastąpiło. Szefowa stewardess (cztery krótkie paski na rękawie), elegancka Pani w wieku przedemerytalno-stewardessowkim, chciała zdjąć ze mnie !!! moją czarną kurtkę, którą von Henneberg wysyłając ją w paczce do Was, sklasyfikował okrutnie jako „starą odzież” . Oczywizda jako wielki dżentelmen nie dopuściłem do tego, zrzuciłem ze siebie kurtkę i lekceważąco cisnąłem ją do schowka nad siedzeniem. I w tedy poczułem się jak Nikodem Dyzma (3) gdy minął już portiera przy wejściu na bankiet. Byłem pierwszym pasażerem, który wszedł do byznesklasy. Ogarnąłem cały przedział badawczym okiem. To co pierwsze rzuca się w oczy, to wielki luz. Siedzenia szerokie niczym fotele klubowe i tylko po 4 w każdym rzędzie, czyli : dwa – przejście i dwa. Zatrwożył mnie jednak brak stolików, a raczej blatów, które w klasie ekonomicznej składane są w oparcie siedzenia poprzedniego. Ale nic, pomyślałem sobie, przypuszczalnie za wielką przestrzeń płaci się bardzo skromnymi i lekkimi posiłkami nie 45 wymagającymi stolików. Nie powiem żeby mnie to zachwyciło, albowiem luz i wygodny dosiad umożliwiają i ułatwiają konsumpcję by najcięższych dań jak : dziczyzna, sztukamięs, schabowy z kostką itd. i itd., a tu uraczą nas pewno wodą selcerską, kawałkiem suchareczka połową oliwki bez pestki i jakimś świństwem w rodzaju „frutti di mare” . Pogrążony w niewesołych myślach kulinarnych, pomyślałem sobie, że bogaty świat byznesu, do którego znajdując się w tym miejscu należę – kontentuje się – jak to mówią Czesi : Potraviną lahodnią (4). Rozwaliłem się więc na fotelu wygodnie – jak przystało na finansistę przyzwyczajonego aż do znudzenia do lotów w tej klasie. Ciekaw tylko byłem moich współpasażerów. I oto, słyszę jak w tyle mojej kabiny, przy schodach z dołu, robi się ruch. Widać stewardessy witają następnego gościa. Wchodzi, a raczej wbiega drobnymi kroczkami finansista od 5,000 lat. Mianowicie Żid ! Nie był to Żid w rytualnym stroju i z pejsami, ale drobny, jak by powiedział mój Ś.P. Tatuś – parszywiec. Oddał paletko szefowej stewardess i przy pomocy tej eleganckiej Pani rozzuł się skurwysyn z kamaszków i włożył czerwone skarpety, żeby go psisyna nie piekły kopyta. Te skarpety leżały przy każdym siedzeniu, ale były złożone i wziąłem je za jakieś serwetki. Elegancka Pani zaturkotała do mnie, że również mogę zdjąć buty, ale z najmilszym uśmiechem podziękowałem, dając do zrozumienia, że byznesmen mojej klasy, butów nie zdejmie. Mówiąc to, a raczej gestykulując tę kwestię, uświadomiłem sobie, że jest w tym coś z powiedzenia : „... Zamość nie śpi ! Zamość czuwa !” Jako bardzo wielki fizjonomista, zauważyłem błyskawicznie, że szefowa kogoś mi bardzo przypomina. I tak ona turkocząc a ja gestykulując - przyszło na mnie olśnienie ! przecież to rodzona acz nieco młodsza siostra Pani Nancy Reagan, tylko o ile to możebne, jeszcze bardziej wystraszona. Widać wyczuła moją pozycję socialno-finansową i to ją biedulkę przytłoczyło. Tymczasem, mój żydek wyjął z nesesera mały komputerek i zaczął coś na nim pisać. Nie tracił drań czasu. Chyba coś kalkulował ? Ja nie wyjąłem komputerka, bo go nie mam i nie rozumiem. Jestem już grubo w tyle za tym parchem. Ja mogę tylko wydać zaświadczenie z zarządu cmentarza „Stare Powązki”, że mam grób w kwaterze 251, rząd 16, grób Nr.1. Już Piątek 04.11.’94 - Godzina 1:15, Wasza 7:15 PM - Kończę i jutro ciąg dalszy Śpijcie dobrze - Maciej Sobota 05.11.’94 - Godzina 11:55 - Wasza 5:55 PM Odłożyłem pisanie na noc i dopiero dzisiaj zasiadłem do pisania dalszej części. Wczoraj musiałem załatwić kupę spraw. Między innymi zanosiłem Wojtkowi (5) Wasze przesyłki. Ponieważ nie jadłem śniadania, zatelefonowałem do Niego od mego dealer’a skąd odebrałem samochód i powiedziałem, że na rogu koło nich kupię kilo kiełbasy, to się ją zrobi na gorąco, a Wojtek postawi smorodinówkę i chlebuś z omastą i będziemy mieli – jak to się mówi w Ludowej – „Bal na budach” (6). On się bardzo ucieszył, nudno mu albowiem było, bo biedula pisał coś pracowicie na maszynie dla swoich kombatantów i do smorodinówki, chlebusia z omastą dołożył jeszcze sałatkę jarzynową, którą znalazł w lodowni. Zjedliśmy więc ten „lunch” w bardzo miłej atmosferze i wybyłem na miasto. Wieczorem telefon : Dzwoni Wojtek. Mówi, że było fajnie itd. ale jak najdelikatniej pyta czy nie było jakichś pieniędzy, bo on czyta w liście o pieniądzach, wywraca kopertę, 46 szuka w paczkach, ale nigdzie pieniędzy nie widzi. Przypuszcza więc, że Hanka (7) zapomniała je włożyć do listu. Wtedy sobie przypomniałem, że zapomniałem wyjąć z portfela tę forsę i Wojtkowi ją oddać. Było to w wyniku : A) Sklerozy oraz B) Wielkiego głodu, bo nic innego na świecie nie istniało poza Podwawelską na gorąco. Uspokoiłem Wojtka, że forsa jest u mnie i umówiliśmy się na poniedziałek godzina +/- 12:00 (Wasza +/- 6:00 AM) to ją mu oddam. U Kamlerzysty (8) nowość ! Ponieważ biesiada odbywała się w kuchni zauważyłem, że okna od dołu do północy zalepione są kalką. Gdy powiedziałem, że wygląda to jak w przychodni lekarskiej , odpowiedział iż musiał to zrobić albowiem przyszła do niego jakaś sąsiadka w jakiejś sprawie służbowej i zaraz po „Zimowym Leżu” poszła gadka, że „jeszcze mieszkanie nie wystygło po WINCENCIE, a ten skurwysyn już sobie sprowadza d..y na chatę „ – koniec cytatu. Na to ja jako człowiek logiczny powiedziałem, że jeżeli ta Pani rzeczywiście tylko załatwiała interes, a niczego nie było, co przy odrobinie dobrej woli można by podciągnąć pod sytuację, którą prawo klasyfikuje jako „in flagranti” – jeśli tak istotnie było i on czuje się niewinny, to dopiero teraz, po zaklejeniu okien będzie człowiek z „Zimowego Leża”, mieć pewność, że Kamlerzysta prowadzi tam nie tylko bajzel, ale pijacką melinę. Nie wiem. Jedna strona czuje się niewinna, druga strona moralnie do żywego dotknięta – twierdzi, że to ona ma rację. Trzeba więc zacytować powiedzenie ze Szwejka (9). Cytuję : „Jak tam było, tak tam było. Zawsze jakoś było. Bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było.” Koniec cytatu ! Ale wracam do lotu, a raczej do mojej bytności w byznesklasie. Otóż mój Żid, nie rozwiał mi nadziei, że przecież zobaczę prawdziwego byznesmane, którego wyobrażałem sobie tak , jak przedstawiała nam przez 40 lata Ludowa. Mianowicie człowieka mocno zażywnego o twarzy bezwzględnej z cygarem w ustach i monoklem w oku. Myślałem sobie, że z takiej wspaniałości spłynie i na mnie trochę poloru i wielkoświatowości. Nic z tego ! Zamiast kwintesencji kapitału , wleciała – bo nie weszła – grupa dżinsowych gnojów w wieku średnio +/- 35 lat. Najwyraźniej też lecieli pierwszy raz tą klasą, albowiem manifestowali swoje zagubienie w tych luxusach, co wyglądało jakby uczniowie klasy licealnej, zostali wpuszczeni do pierwszej klasy Orient-Expresu. Niedziela 06.11.’94 - Godzina 9:30, Wasza 3:30 AM Stale mi coś przerywa pisanie tego listu. Dzisiaj po południu proszony jestem na obiad na godz. 15:00 do Kropczyńskich (10). Zamówiłem : Zupę fasolową z zacierkami oraz na drugie : kotlety siekane, marchewka z groszkiem i kartofle. Deser mnie nie interesuje i co do tego - pozostawiam im wolną rękę. Ale wracam do lotu : Ku mojemu zdumieniu, a nade wszystko zgorszeniu, następni nadchodzący pasażerowie przedstawiali się nadzwyczaj szaro. Mówiąc krótko – robili wrażenie urzędasów na delegacjach służbowych – jak to się mawiało w Ludowej. Widać muszą po powrocie przy rozliczeniu delegacji okazywać bilet lotniczy, bo gdyby nie to, to lecieliby klasą „ekonomiczną” – a rozliczali byznesową. Jak to robił dyrektor mojego biura – BISTYP’u (11) – jadąc do Katowic drugą klasą, a rozliczając pierwszą. Wreszcie obok mnie usiadła Pani w wieku lat czterdziestu kilku i aparycji , w najlepszym razie ekspedientki sklepowej. Mimo niepozornego wyglądu zdradzała jednak absolutne obycie z elementami kabiny. Wyciągnęła więc z pod fotela oparcia na nogi, włączyła sobie doniesiony przez stewardessę telewizorek, który na nóżce został przez nią 47 wetknięty w oparcie fotela, poinformowała mnie, że obok mojego fotela, wzdłuż podłogi kabiny znajduje się schowek na podręczny mały bagaż, wyciągnęła z drugiego oparcia stolik do jedzenia - słowem zachowywała się jak u siebie w domu. Pojawienie się stolika niebywale poprawiło mi humor, dało mi albowiem nadzieję, że w klasie byznesu niekoniecznie trzeba pościć. Moja sąsiadka miała jakieś trudności z poruszaniem się, więc jako znany dżentelmen, pomogłem jej wygodnie usadowić się na fotelu i podłożyłem jej pod plecy małą poduszkę. Podziękowała mi serdecznie, tłumacząc, że przebyła w Montrealu – jak się wyraziła „smol operejszen” i trudno jej się ruszać. Później – już w czasie lotu, powiedziała mi, że odbywa takie podróże minimum dwa razy w miesiącu i obrzydło jej to – jak mówi Krzysio Lachert - „jak tango milonga”. Doszedłem więc do wniosku, że klasą byznesową nie latają właściwi kapitaliści, a jedynie ich słudzy i klienci domów. Sami albowiem szefowie , jak to wynika z serialu „Dynastia” latają płatowcami własnymi i nie mieszają się z tłumem.Wreszcie wszyscy zasiedli, samolot zamruczał, zapięliśmy pasy i maszyna wolno potoczyła się po pasie. To jest pierwsza część listu. Druga zaraz po niej, za gruby był by list . Całuję Was 1,000,000,000 x 100,000 - Wasz Maciej. (1) – Batory : Stefan Batory (1533 – 1586), po węgiersku (był Węgrem) Istvan Bathory. Przez wielu historyków uważany jest za jednego z najwybitniejszych królów polskich. (2)– Krzyś Lachert : Krzysztof Lachert, architekt, nasz kolega jeszcze z czasów studiów na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. (3)– Nikodem Dyzma : Nazwisko tytułowego bohatera powieści T. Dołęgi – Mostowicza pt. „Kariera Nikodema Dyzmy”, której akcja toczy się w Warszawie w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Postać ta stała się symbolem cwaniactwa i karierowiczostwa. (4)– Potravina lachodnia : po czesku „lekka potrawa” – tu łagodna. (5)– Wojtek : Wojtek Kamler, brat Hanki Szymańskiej. (6)– „Bal na budach” ; gwarowe określenie „Balu na budowie” czyli biesiady na na placu budowy w czasie pracy. (7)– Hanka : Hanka Szymańska. (8)– Kamlerzysta : Tak „Gruby ” nazywał Wojtka Kamlera, brata Hanki Szymańskiej. (9)– Szwejk : Patrz odnośnik Nr.1 do listu z 04.03.’94 (10)– Kopczyńscy : Małżeństwo Kopczyńskich, architektów warszawskich z którymi „Gruby” współpracował w latach dziewięćdziesiątych. (11)– BISTYP : Skrót nazwy firmy w której „Gruby” pracował przez wiele lat : Biuro Studiów i Projektów Budownictwa Przemysłowego. 48 Warszawa 09.11.’94 Najmilsi, Dostałem od Was przemiły list z adresami. Dlatego odpisuje natychmiast, żeby ta odpowiedź zastała Was jeszcze w Kanadzie. Nie wiem jak dziękować za „byznesklasę”. To było wzruszające. NAPRAWDĘ ! Pierwszym razem, jak wyjeżdżałem, to w czasie lotu ponad Wielką Wodą, stewardessa przyniosła mi od Was przepyszny tzw. „drink”. Obecnie wstąpiłem byznesklasy. Na Boga ! Jeżeli kiedykolwiek dane mi będzie odwiedzić ten przewspaniały Kraj i odlatywać będę do Najjaśniejsze, to już widzę co nastąpi : Mianowicie w czasie lotu kapitan samolotu zapyta przez radio, gdzie siedzi Mr. Krasiński. Gdy się już dowie, po małej chwili zjawi się u mego fotela cała załoga kokpitu + szefowa stewardess i kapitan zamelduje mi, w mocno łamanym języku polskim następujący. tekst : „Melduję uprzejmie, że samolot ten jest od dziś własnością Jaśniepana i mam zaszczyt zapytać w imieniu swoim i całej załogi, gdzie Jaśniepan rozkaże wylądować ?” Mimo, że mnie to nieco zdziwi (i to nawet pozytywnie) opanuję się jednak i surowym głosem powiem, że liczę na sumienną i wierną służbę całej załogi, a zwracając się do kapitana powiem : „Co do lądowania, to ląduj Pan w Kazimierzu Dolnym, obok Domu Architekta „. Gdyby taka sytuacja nie nastąpiła, czułbym się głęboko zawiedziony, a nawet rozgoryczony, czyli jak mówi Krzysio Lachert : „Satysfakcjonalnie niedopchnięty”. Kochani, było mi w Kanadzie u Szymańskich tak słodki jak w uchu ! Szkoda, że Was tak krótko widziałem. Spodnie dla moich Pań, które mi wskazała Janeczka (1), bardzo się im podobały. Do tego stopnia, że byłem już na 2 proszonych obiadach u obdarowanych Pań. Tu wpadłem w rozliczne kłopoty i w całą warszawską codzienność. Nie jest ona ani interesująca ani miła. Piszecie mi, że będziecie w lecie w Warszawie. Obraziłbym się gdybyście nie „stanęli” u mnie. Ja się przeniosę do Siostry nie daleko, a Wy będziecie mieć do dyspozycji : +/100 metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej (kuchnia, łazienka z oknem), 2 tarasy – jeden 15 m.kw., drugi 56 m.kw., telefon 617-51-36, TV, pod domem postój taxi, sklepy, park Paderewskiego, ogrody działkowe, tramwaj, autobus, a tramwajem do skrzyżowania Alei Jerozolimskich z Marszałkowską 7 minut (siedem) jazdy. Słowem : Luxus jak w byznesklasie. CZEKAM !!! Jeszcze raz dziękuję i całuję Was milionkrotnie - Maciej (1) – Janeczka : Janka Blicharska, żona Andrzeja – znajomego architekta 49 Warszawa 10.11.’94 Godź. 16:20 moja, 10:20 AM Wasza Parę dni temu wysłałem do Was pierwszą część listu. Całość albowiem nie mieściłaby się w kopercie. Dlatego nie rozpoczynam tego listu od sakramentalnego - „Najmilsi” – a ciągnę go dalej, jako kontynuację części pierwszej. Mógł albowiem taki mistrz pióra jakim był Henryk Sienkiewicz, pisać Trylogię jako powieść w codziennych odcinkach do gazety, mógł to samo robić Dołęga-Mostowicz pisząc wiekopomne dzieła jak „Kariera Nikodema Dyzmy”, „Bracia Dalcz i Spółka” oraz „Prokurator Alicja Horn” mogę i ja – mimo, że nie byle jaki literat – pisać list na raty. Ja wiem, że bywali tacy jak np. Honoriusz Balzac, czy nasz Adam Mickiewicz, którzy jak usiedli, to nie wstali aż swą rzecz skończyli, ale ja nie mam tej cierpliwości, co nie znaczy, że mój talent jest mniejszy. Na pewno nie ! Tak długa przerwa w pisaniu nastąpiła dlatego, że mam kupę spraw do załatwienia. Np. dzisiaj od rana byłem w Skierniewicach, gdzie wreszcie, dzięki ciepłej pogodzie rozpoczęto budowę kościoła, który tak bardzo popsuł Ordynariusz, Jego Exelencja X Biskup Alojzy Orszulik. Wróciłem, dałem Sabci (1) obiad i zasiadłem do pisania. To nie o to chodzi żeby zakończyć rozpoczęty list. Pisanie do Was, zbliża mnie do Waszego przesłodkiego domku, gdzie czułem się jak w ciepłym uchu. Zbliża mnie to do Was. Siedzę więc w swoim pokoju przy rajzbrecie, jest już zupełnie ciemno na dworze, Sabcia – już biedusia mocno – 11 lat i 2 miesiące – leży na moim tapczanie i śpi. Dawniej, kiedy po obiedzie powaliłem się na tapczanie – jak to się mówiło „do poziomu”, lubiła przy mnie usiąść Ewunia taka ładna, miła i nade wszystko zdrowa – na małą poobiednią rozmowę. Wtedy zawsze Sabcia cykając pazurkami o posadzkę wskakiwała jako trzecia między nas – niby jakiś sekretarz na konferencji. Ułożyłem nawet dwuwiersz – cytuję : „Ciepły, miękki, futrzany, ktoś przyszedł taki kochany”. Dzisiaj jest to stara suczka. Nie ma między kogo wskoczyć. Bolą ją biedusię łapki w sposób reumatyczny. Trudno jej wskoczyć na tapczan, biorę ją na ręce i wnoszę. Jest taka lekka. Nie jak dawna Sabcia. Listopad to wstrętny miesiąc. Krótki dzień – odziedziczony po październiku – stale się skraca. Jest ponuro i „zaduszkowo”. Nie znoszę jesieni. 25 października (1932) umarła na raka moja matka, 19 listopada (1957) umarł na pęknięcie wrzodu dwunastnicy mój ojciec, 13 października (1968) operowano mnie w Instytucie Onkologii na raka skóry (blizna na lewym policzku), 20 listopada (1987) Siostrę (Lipską) operowano na raka oka i nade wszystko na jesieni 1993 umieranie Ewuni na raka płuc – to chyba wystarczy. Wybaczcie mi te jesienne refleksje. Mówić o nich to jest słabość, one albowiem dotyczą wszystkich. Jak mówiliśmy z Ewunią cytując porucznika Duba, ze „Szwejka” : „Musimy być silni, po psiakrewsku silni „ 50 Już jestem ! (Po psiakrewsku silny !) Samolot zamruczał. Zauważyłem przez okno, że na pasie startowym, funkcjonariusz lotniska Mirabel wyglądał tak jak bym na niego patrzył z wysokości III piętra (w istocie z drugiego, ale i to wystarczy). Po długim tzw. „kołowaniu” wreszcie płatowiec wystartował. Była już ciemna noc. Zaczął się ruch między stewardessami, gdy tylko zgasły pod sufitem napisy „Fasten belts” Najpierw pojawiła się dziewczyna pchająca przed sobą szafkę na kółkach, ale z nożnym hamulcem. Chodzi o to, że gdyby samolot obniżył dziób, lub zadarł go, żeby zahamowana szafka została na miejscu, a nie obijała się po przejściu, jak to mówią : „Jak Żyd po pustym sklepie”. Na ogrodzonym barierką blacie szafki zauważyłem tacę z kieliszkami białego wina, który to napój zaczęła operująca tą szafką stewardessa – rozdawać pasażerom, idąc od strony kokpitu, w którym miałem nadzieję – urzędowali piloci oraz inni – żeby użyć powiedzenia w klimacie Ludowej – „Techniczni funkcjonariusze K.L.M’u”. Miałem nadzieję, albowiem Plan kokpitu i „byznesklasy” samolotu Boeing 747, który wykonał „Gruby” i dołączył do listu z 10.11.’94. żadnego z nich nie udało mi się zauważyć. Na naszych liniach krajowych, którymi cały czas budowy hali katowickiej i Olivii (2) latało się co tydzień – pilot z całym tzw. kokpitem brał udział w usadowieniu pasażerów, razem z nimi dyskutowano zagadnienie czy w stolycy wieża puści, witano się z nami kordialnie pytając o postępy robót – słowem atmosfera rodzinna. W czasie lotu drzwi do kabiny pilotów stały otworem, a kapitan przez wewnętrzne radio zapraszał chętnych do pojedyńczego odwiedzenia tej kabiny. Tu natomiast, drzwi do kokpitu były na głucho zamknięte i żaden głos,( nawet przez radio ) stamtąd się nie dobywał. Miałem poważną obawę czy jest tam jakiś żywy funkcjonariusz, czy też załatwia wszystko znienawidzony przeze mnie komputer. 51 Białe wino, które rozdawała Ka-El-Em’owska dziewczyna miało bąbelki i okazało się szampanem. Nie znam się na markach tego rodzaju wina, ale gdyby to był nawet szampan radziecki, to i tak byłoby to mocne uderzenie na początku podróży. Za tą dziewczyną postępowała szefowa (cztery krótkie paski na rękawach) rozdając ozdobne, pięknie wydrukowane, z tulipanami pąsowymi na okładce – MENU ! Moja sąsiadka – nazwijmy ją skrótowo – ekspedientka, ruchem zdradzającym 100 % obycia, podniosła lewą poręcz swego fotela i wyciągnęła ze schowka jaki się tam ukazał, blat stolika do jedzenia najprzemyślniej umocowany dwu-przegubowo. Powtórzyłem jej manewr i oto siedziałem w fotelu mając przed sobą wcale pokaźny blat stołu z wgłębieniami na szklanki, kieliszki itp. naczynia. Humor poprawił mi się o 200 % i popijając szampana udawałem, że czytam treść Menu, która to treść składała się z kilku kartek gdzie były rozdziały dotyczące śniadań, dań zimnych, dań gorących, dań obiadowych, deserów, napojów – a wszystko w zależności od trasy jaką się leciało. Nas obowiązywała trasa Montreal – Amsterdam Ślabizowałem i ślabizowałem nazwy potraw na naszej trasie, ale nazwy te nic a nic mi nie mówiły. Po prostu chińszczyzna. Całą więc swoją znajomość języków obcych wysiliłem jedynie na to aby broń Boże nie wybrać jakichś krewetek lub innego świństwa czego bym sobie nie darował trafiwszy niepowtarzalnie dzięki życzliwości ludzkiej do tak eleganckiej restauracji w jaką zmieniła się z chwilą gdy podróżni rozłożyli stoliki – nasza kabina. Późno już się zrobiło, zjedliśmy z Sabcią kolację, popatrzyliśmy na dziennik TV i zaczyna nas morzyć sen. Godzina jest u mnie 21:10 – Wasza 15:10 PM. Czas aby na 25 Neveu Ave. Szymański wstał z łóżka i zasiadł do telewizji. Dobranoc ! 11.11.’94 Godź. 8:00 moja, 2:00 AM Wasza Wstałem dzisiaj o 5:30 (Waszej 11:30 PM czwartek) i chciałem święto narodowe (11 listopada) poświęcić porządkowaniu papierów i dokumentów. Moich i po Ewuni. Robota nawet dobrze mi szła ale 15 minut temu zadzwonił ksiądz z Duczek (3) i zapraszał żeby do niego przyjechać około 10:00, bo chce ze mną omówić prace na zimę. Są to roboty wnętrzowe : kruchta, ławki, konfesjonały, prezbiterium wraz z ołtarzem itd. Po omówieniu – na obiad bo już ma kucharkę, biskup albowiem podczas tzw. „wizytacji kanonicznej”, która odbywa się co 5 lat – zakazał mu tracenie czasu na robienie obiadów i kolacji. Przerywam więc pisanie do którego ledwie zasiadłem, ubieram się (myłem się już rano) i wybywamy wraz z Sabcią do Duczek. Po powrocie z Duczek. Godź. 18:00 Było bardzo miło u księdza. Bardzo mu się podobała woda „”After Szejw”, omówiliśmy co potrzeba i cała wizyta zakończona została obiadem podanym w głównym budynku, bowiem rozmowa odbywała się w tym małym, w którym on mieszka i nie chce słyszeć o przeniesieniu się do Domu Parafialnego. Byłoby wszystko pysznie gdyby nie okrutny ziąb jaki tam panował. Mój kapłan hołduje wychowowi zimnemu i od zeszłej zimy nie palił w piecach. Siedzieliśmy więc u niego – ja w kurtce , którą von Henneberg (4) określił mianem „używanej odzieży”, on w sutannie pod którą miał tylko. jeden sweterek. Mówi, że od lat tak robi i wcale nie jest mu zimno. „to znaczy – mówię, że tego roku w 52 ogóle ksiądz nie będzie palić ?” „ Będę – odpowiada ten święty człowiek, , ale dopiero jak upadnie pierwszy śnieg”. Przeszliśmy do budynku głównego , w którym jedynym ciepłym pomieszczeniem jest kuchnia, ale tylko w czasie robienia w niej posiłków. Później jest równie zimna jak pozostałe pomieszczenia. Po odmówieniu pacierza : „ Błogosław Panie nas i te dary, które będziemy spożywali dzięki Twej szczodrobliwości, przez Chrystusa, Pana naszego, Amen „ - zasiedliśmy do obiadu. Zupa pomidorowa z ryżem, ryba morszczuk ( b. dobra ryba atlantycka, którą łowią nasi rybacy, nazwa jest oczywiście handlowa i pochodzi od słów : morska szczuka czyli szczupak), sałatka z surówki i kartofle. Na deser powróciliśmy do jego mieszkania gdzie podał kawę i ciasto. Kuchareczka – bardzo miła i ładna dziewczynka , parafianka z zespołu młodzieżowego lat 22, ukończyła Technikum Żywienia Zbiorowego i ksiądz ma nadzieje, że ją umieści jako „żywieniowca” (ładne słowo !) w pałacu biskupa. Gdy pytam, kto wtedy będzie księdzu gotować – śmieje się i mówi, że wróci do starego systemu. Kościół pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy we wsi DUCZKI koło Wołomina Wracaliśmy z Sabcią już o zmierzchu. Na drodze świątecznie pusto, sucho, zimno i tak rozpaczliwie listopadowo ! Sam smutek i żal. Teraz siedzę u siebie i piszę. I mimo, że w domu mam temperaturę 17 i pół C., wydaje mi się, że jestem w kondominium Blicharskich w Puerto Vallarta w Meksyku (5), po iście gułagowskim zimnie jakie panuje na parafii. Po tym mocno długim, jak się mawiało w Ludowej – „ Wtręcie „ wracam do mojego pionierskiego lotu, pionierskiego, albowiem nikt z moich znajomych tą klasą nie leciał. 53 Jak już powiedziałem, całą uwagę i siłę ducha skoncentrowałem na tym, żeby ze spisu zupełnie nieznanych potraw – wybrać coś, co by i mnie smakowało. Ale co ? Jestem bystrym obserwatorem i zauważyłem iż niektórzy z pasażerów zagłębieni w studiowanie Menu proszą stewardessę, żeby im dała czas do namysłu. W tej klasie albowiem nie ma pośpiechu. To już było dla mnie dużo. Patrzyłem co uczyni moja sąsiadka „ekspedientka”. Ona piorunem przeleciała spis potraw i coś zamówiła. Myślę sobie, poczekam co jej podadzą. Tymczasem – tak jak kazał Szymański - krzyknąłem aby mi podano „Bloody Mary”, co natychmiast wykonano. Gdy sąsiadce podano jedzenie, oraz zawinięte w serwetkę sztućce nie z żadnego plastyku, jeno ze stali nierdzewnej, bardzo eleganckie w formie. Gdy więc sąsiadka wydobyła z pudełka swoje danie, omal, że nie zemdlałem ! To wydało się zbyt piękne by mogło być prawdziwe. Zapytałem ją więc dla pewności : „Skius mi pliz, is dat Ravioli ?” ona na to : „Jes, of kors – Ravioli”. Zaraz zamówiłem Ravioli, które było pyszne. Powiedziałem sąsiadce, co jest historyczną prawdą że „... Adolf Hitler łoz e grejt amater Ravioli”. Ale moja Pani nie bardzo wiedziała kto to był A. Hitler, wobec tego zakończyłem te historyczne rozważania i oddałem się konsumpcji. Uświadomiłem sobie, że ostatni raz jadłem to danie w grudniu ’77, kiedy zaprowadziliście mnie do włoskiej restauracji w „Punkcie Klary” (6) – pod wezwaniem „Piazza Romana”. Po spożyciu Ravioli, poprosiłem jeszcze o Bloody Mary i oddałem się studiowaniu mapy na monitorze. Nasz samolot był już niedaleko wschodniego brzegu Nowej Fundlandii. Prędkość wielka ! 1,200 km/go. ! Widać był lekki wiatr z zachodu. Po jakimś czasie przygaszono światła i podróżni zaczęli się układać do snu. Pomyślałem sobie na wpół drzemiąc, że co parę sekund mija 1 kilometr drogi, który oddala mnie od Waszego przesłodkiego domku. Gdzie od przeszło roku nie czułem się sam. To jest najtrwalsze wspomnienie z tego wyjazdu. Teraz każdy kilometr zbliża mnie do Najjaśniejszej, do tego co zastanę w domu, do kłopotów, kłopotów, kłopotów i do tej pieprzonej samotności. Ale może Broneczek (Broneczek w ustach Maćka brzmi tak samo jak : „ten h... Błaszczyk”), może Wicio (7) i wielu innych żyć indywidualnie – mogę i ja. Trzeba się tylko w tym rozsmakować. Czwartek 17.11.’94 Godzina 10:40, Wasza 4:40 AM Dzisiaj pogoda co się nazywa wstrętna Wieje silny wiatr z niewielkim deszczem. Jest super ponuro. Jestem dzisiaj proszony na obiad do Śnieżków na Żoliborz na ulicę Czarnieckiego, blisko tej knajpy „Spotkanie” gdzie często nas gościliście w czasie pobytu w stolycy. Obiad będzie o godzinie 17:00 na który zadysponowałem : zupę grochową z paczki firmy „Pudliszki” – bardzo dobra – na drugie danie – kotlet siekany, marchewka z groszkiem i kartofle. Na deser przyniosę sernik „Krakowski”. Wczoraj zrobiłem sobie pyszny obiad : Zupę szparagową firmy „Knorr” – z paczki, a na drugie : Kapustę z grochem i żeberka wieprzowe. Sabcia dostała jako rosołek cały wygotowany z żeberek tłuszcz. Zjadła a właściwie wchłonęła ten rosołek z trochą kaszy i białego sera + olej + mleko w proszku i plus oczywiście surowe mięso. Tak jej smakowało, że dłuższy czas wycierała buzię o krawędzie fotelików, tapczanów itd. Samych żeberek wygotowanych i właściwie miękkich nie dostała bo w jej wieku miałaby po tym przysmaku zaparcie. Parę dni temu Roman Pachciński z ludzi żyjących, oprócz mojej Siostruni Lipskiej to człowiek, którego znam najdawniej. To jest mój rówieśnik ( młodszy ode mnie o 25 dni ), z którym się znamy od czas u gdy mieliśmy po nie całe 7 lat. Prehistoria. Roman 54 przyniósł mi książkę niejakiego Wiesława Wiernickiego pt. „Wspomnienia o Warszawskich Knajpach”. Pierwsza część tej książki to wspomnienia starego Płachcińskiego dotyczące okresu z przed I Wojny Światowej i czasów międzywojennych. Druga – napisana już przez Wiernickiego – to czasy okupacji i Ludowej. Jest tam między innymi mowa o Praskiej knajpie pod nazwą : „Schron u Marynarza” przy ulicy Brzeskiej. Właścicielem tego zakładu był Pan Wincenty Andruszkiewicz, który przed wojną służył 7 lat w marynarce. W czasie okupacji miał na Bazarze Różyckiego na Pradze budkę, gdzie handlował kaszanką, kiełbasą i bimbrem. Roman go znał. Opowiedział mi też – czego w książce nie ma, że w tamtych sferach – już po wojnie – mówiono o nim, że „chwała Bogu, po okupacji, Wicek się nareszcie poprawił”. W znaczeniu, że lepiej wygląda. Za okupacji bowiem ważył tylko 150 kg., a gdy się poprawił 200. Wreszcie doszedł do przyzwoitej wagi 250 kg. Książkę czyta się niezwykle przyjemnie, tylko cały czas chce się okropnie jeść ! Piszą tam, albowiem o takich pysznych rzeczach. Okres przedświąteczny nie tylko widać u Was gdzie sklepy już za mojej bytności przystrajano Bożonarodzeniowo. Podobnie jest u Lipskich (8). Tam w prawdzie nie przystrajają mieszkania, ale Siostrunia żyje przyjęciem Wigilijnym. Przyjeżdża albowiem do Warszawy ich starszy syn Michał – ten architekt z Blois we Francji wraz z żoną Francuzicą oraz 3 dziatwy : Marie (tzw. tam Maryśka), Stanislas, oraz Hortensja. W życiu ich nie widziałem i trudno będzie się mnie z nimi dogadać, bo jako rodowite Francuziaki nic nie pomną z mojej francuszczyzny, która jest jaknajpotworniejsza. Prócz tego będzie Maciek – drugi syn – ten z Warszawy z żoną i córką. Mieszkać będą u Maćka w Aninie gdzie ma duży dom b. starannie utrzymany. Razem będzie na Wigilii (razem ze mną ) osób 11. Mimo, że to niby rodzina ale ludzie w 100 % nieznajomi. Nawet żonka Maćka ledwo jest mi znajoma. Nic mnie z nimi nie łączy. Pomyślałem sobie, że dużo przyjemniejsza byłaby Wigilia w domeczku przy Ave. Neveu 25 w składzie : Wy, Natansonista i dwaj wdowcy : ja faktyczny i Wojtek słomiany. Napilibyśmy się Bloody Mary, zjedli coś z przepisów Wiernickiego, a po kolacji wyszli na bulwar Neveu, skręcili na prawo i krzyknęli przez parkan do kolegi Molsona (9) : „ Cześć Haberbush – Wsiego Horoszego ! „ Kończę na razie moją relację z podróży i całuję Was po milionkroć – Wasz Maciej – Dziękuję za wszystko – PISZCIE !!!! (1) – Sabcia : suka, pies „Grubego” - wilczyca (2) – Hale w Katowicach i Oliwie : Hale sportowe w Katowicach i Oliwie, których głównym projektantem był „Gruby”. W czasie ich budowy często tam bywał. 55 (3) – Duczki : Wioska pod Wołominem położona 26 km. na północny-wschód od Warszawy, licząca 2,500 mieszkańców. W latach osiemdziesiątych zbudowano tam kościół pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy projektu „Grubego”. (4) – von Henneberg : bracia von Henneberg – architekci mieszkający w Bostonie, USA – przyjaciele „Grubego” (5) – Kondominium : Andrzej i Janka Blicharscy, nasi znajomi z Montrealu byli właścicielami kondominium (mieszkania) w Puerto Vallarta w Meksyku. (6) – Punkt Klary : Pointe-Claire, nazwa jednej z podmiejskich dzielnic Montrealu. (7) – Wicio : Wiktor Natanson, mój kuzyn mieszkający w tym czasie w Montrealu. (8) – Lipscy : Ewa Lipska – Siostra „Grubego” (9) – Molson : Nawiązanie do zdarzenia jakie miało miejsce w czasie pobytu „Grubego” w Montrealu. Któregoś zimowego popołudnia wyszliśmy na spacer wzdłuż jeziora Lac-St.-Louis. Naprzeciw nas szła para, która mijając nas, uprzejmie nas pozdrowiła. „Gruby” spytał czy znam tych ludzi. Odpowiedziałem, że osobiście nie – ale są to moi sąsiedzi, małżeństwo Molson, których znam z widzenia – milionerzy, właściciele jednego z największych kanadyjskich browarów piwa i klubu hokejowego „Le Canadiens”. „Gruby” stanął zdziwiony (zapewne tym, że tacy ludzie „chodzą” na spacery), chciał zawrócić i pozdrowić ich okrzykiem : „Jak się masz Haberbush !” (Haberbush i Schiele SA. to nazwa znanego, przedwojennego, warszawskiego browaru piwa). 56 Warszawa środa 16.11.’94 Godź. 15:30, Wasza 9:30 AM Kochani, W poniedziałek rano o godzinie 8:00, Waszej 2-ej rano, będąc z Sabcią na spacerze i na zakupach, wrzuciłem na poczcie Drugą część mego sprawozdania o pionierskim locie na trasie Mtl. – Amsterdam. Natomiast o godzinie 18:00 tego samego dnia, byłem na otwarciu restauracji McDonald’sa w moim Supersamie (1). McDonald’s umieścił się w mniejszej części tego obiektu, tam gdzie dawniej był bar szybkiej obsługi pod nazwą FRYKAS. Patrz rys. Nr,1 Kiedy powstawał SUPERSAM jego inwestorzy – wysoko partyjni dyrektorzy z Ministerstwa Handlu Wewnętrznego, nazwę FRYKAS przekręcali na PRYKAZ, że to niby cały obiekt budowany jest dla kaprysu Ministra tego resortu (którym wówczas był S. Lesz), i że ten obiekt przyniesie jedynie straty, jak również z rozkazu budowany bar. W istocie cała inwestycja wraz z wyposażeniem włoskim spłaciła się w ciągu pierwszych 13 (trzynastu) miesięcy, a więc od 6-go lipca ’63 SUPERSAM pracuje bez długu. Otwarcie albowiem odbyło się 6-go czerwca ’62 roku. Gdy więc tam byłem, na otwarciu McDonald’sa uświadomiłem sobie, że od otwarcia minęło już prawie 32 lata ! Sam nowy obiekt jest raczej b. skromny i mały. Oni po prostu wyburzyli całe wnętrze FRYKASA i wstawili tam nowe „pudełko” w postaci nowej jadłodajni. A więc, bezsłupowość tego budynku przydała się i Amerykanom, bo nic ich nie ograniczało w rozwiązaniu wnętrza i funkcji, oprócz ścian zewnętrzych i stropu. Szkoda tylko, że ja nic z tego nie miałem, bo nie ja robiłem tę adaptację. Dobrze, że przynajmniej ze mną uzgadniano projekt i zaproszono mnie na otwarcie. Takie mamy korzyści z kapitalizmu. Za Ludowej, albowiem, wszelkich adaptacji dokonywał autor obiektu, chyba, że wyraźnie nie chciał tego robić. Teraz liczą się tylko znajomości, tak z inwestorem, jak i z władzami miejskimi, które za pieniądze uczynią wszystko. 57 Wczoraj załatwiałem szereg spraw i byłem na obiedzie (marnym) u mojej Siostruni to jest Lipskiej, którą dopiero parę dni temu odpuściło „wariactwo” i czuje się przepysznie (2). Wracam do mego lotu. Otóż kiedy przygaszono światła, rozwaliłem się wygodnie i popijałem Bloody Mary. Aliści, jak mówi Waldorff, musiałem chyba przysnąć, i obudziło mnie zapalone na nowo pełne światło i ruch między stewardessami. Włączono również monitory. Okazało się, że nasz samolot jest dokładnie nad zachodnim brzegiem Irlandii. A więc przespałem całą Wielką Wodę. Spojrzałem przez okno. W dole widać było w ciemności parę mgławic. Tak albowiem wyglądają oświetlone miasta. A więc Irlandia. Na śniadanie zjadłem pyszną potrawę. Nie wiem jak się to nazywa, ale był to chyba budyń z sera. Pyszny ! Gdy zjadłem śniadanie i wypiłem pyszną kawę popatrzyłem na monitor. Otóż w tak krótkim czasie samolocik oznaczający nasze położenie przesunął się aż do wschodniego brzegu Anglii. W czasie śniadania przelecieliśmy : Irlandię, morze Irlandzkie i Anglię. Wchodziliśmy nad Kanał. Było około 200 km. do celu czyli Amsterdamu. Samolot zmienił natężenie szumu i zaczął się obniżać, co wyczułem w uszach. Po kilkunastu minutach zobaczyłem przez okno brzeg Holenderski, światła, samochody i liczne szklarnie oświetlone od wnętrza i wyglądające jak podświetlone kostki lodu. Było na dworze jeszcze prawie ciemno. Wreszcie pokazały się światła lotniska. Wylądowaliśmy. Skończyła się moja kariera człowieka zamożnego. Dzień zaczął się robić dopiero wtedy, gdy na lotnisku przy „Gate F” czekałem na samolot do stolycy, który stał pod oknem przy „rękawie”. Odlot odbył się już za pełnego dnia o godzinie Europejskiej 9:00. I znowu ten lokalny samolot był w 100 % zapełniony pasażerami, przynajmniej w mojej już teraz (niestety) klasie „ekonomicznej”. Wielkie pieniądze musi robić ten KLM, aż strach pomyśleć. Lot do stolycy był nad chmurami, a więc nic w dole nie było widać i trwał tylko nieco ponad 1 i pół godziny. Wreszcie gdy się zniżył i zszedł pod chmury zobaczyłem znajomy krajobraz : Miasto, niemrawo i piaszczyście płynącą Wisłę, trochę szklarni, linię kolejową do Krakowa, wyścigi konne, jeszcze szklarnie i już siedzimy na ojczystej ziemi. Mam na pewno silną sklerozę, a przypuszczalnie tę co Regan – chorobę Elzheimera, albowiem zapomniałem zreferować bardzo ważny moment – powiedzielibyśmy moment finalny lotu samolotem 747-300. Otóż gdy już posprzątano po śniadaniu – byliśmy wtedy nad Kanałem – pojawiła się sama szefowa stewardess, trzymając w ręku tacę, na której na której były poustawiane, jeden przy drugim jakieś klocki. Podchodziła ta elegancka Pani do każdego fotela i pasażer brał z tacy - do wyboru po jednym klocku. Gdy do mnie doszło, przekonałem się, że owe „klocki” są z fajansu i są buteleczkami z likierem BOLS’a. Tak pięknie w byznesklasie KLM żegna swych klientów. Buteleczki te, w przekroju kwadratowe są modelikami domów miejskich w Holandii. Na dachu każdego domku jest komin – spełniający rolę szyjki od butelki, zatkanym koreczkiem i zalakowanym. Do każdego „domku” dołączona była harmonikowa książeczka z 75 elewacjami tych modelików. Pytacie dlaczego jest akurat 75 modelo-buteleczek, a nie np. 50 lub 100 ? Otóż dlatego, że obecnie KLM obchodzi 75-lecie istnienia i w tym okresie liczba „75” jest liczbą świętą, w tym przewspaniałym przedsiębiorstwie. W załączeniu przesyłam początek i zarazem (na odwrocie) koniec tej harmonijki. Mnie przypadł model Nr.56 – dom w Amsterdamie. 58 Nasze nowe lotnisko – „wizytówka” już nie tylko dla Warszawy, ale i dla całej Najjaśniejszej – wydał mi się po Mirabel i Schiphool (Amsterdam) – jeno małym przystankiem PKS’u (3) gdzieś na ustronnej szosie, zupełnie prawie pustej i człapiącym w oddali koniem ciągnącym wóz z kmieciem pogrążonym w głębokim śnie, jako że wraca z miasteczka gdzie załatwiał sprawy w tamecznej „Gospodzie Ludowej”. Na lotnisku czekali i witali mnie : Pan Kropczyński, Pani Kropczyńska oraz Panna Kropczyńska (4). Zawieźli mnie do domu, gdzie zastałem wszystko w zadziwiającym porządku. I tak zakończyła się moja, chyba ostatnia podróż do Ameryki Północnej. SIC TRANSIT GLORIA MUNDI (5), jak mawiali starożytni. W tak zwanym międzyczasie dostałem list od Blicharskich z ich adresami, Montrealskim i w Puerto Vallarta w Meksyku. Natychmiast im odpowiedziałem i list wysłałem z pierwszym listem do Was. Parę dni po przyjeździe odwiedziłem Lachertów i byłem u nich na obiedzie, który uprzednio zadysponowałem. Mianowicie : Zupa szparagowa z torebki (firma „Knorr”), a na drugie – kotlety siekane, marchewka z groszkiem i kartofle. Deseru nie dysponowałem, ale podano przewspaniałą szarlotkę taką jak ja lubię : Dużo ciasta i nie za dużo jabłek pieczonych. Dostali w prezencie : Basieńka, jako nadaktywna – coś do pracy – a mianowicie wyciskacz do jabłek. Krzysio jedną z wód „After śzejw”. Jej się ogromnie ten zapach podobał i zapowiedziała kategorycznie, że będą jaj używać wspólnie. Powiedziała to w łazience, a Krzysio spojrzał na mnie swym smutnym, skośnym do dołu okiem, machnął ręką i cicho powiedział : „ To znaczy, że wody nie mam. Dobrze, że się już kończy sezon na wyścigach”. A propos woda. Drugą butelkę dostał ode mnie mój święty ksiądz kapelan z Duczek. Ksiądz przesyła Wam najserdeczniejsze pozdrowienia. Wspominał jak hojnie została przez Was obdarowana parafia. Podnosi palec, patrzy na mnie i mówi : „... patrz Pan, mimo, że to małżeństwo – każde dało osobno ! – widzisz Pan ? Nie mogłem pozostać w tyle i zamówiłem w okresie świątecznym mszę świętą na intencję domeczku przy Neveu 25 – gdzie doświadczyłem tyle słodyczy. Tym mocnym akcentem towarzysko-religijnym kończę na dzisiaj, bo jest już moja 23:00, Wasza 17:00 PM. Oglądałem teraz w TV krótką rozmowę z W. Żyrinowskim (6). Twierdzi on, że wzajemne bicia i rozboje są wynikiem złej polityki tak Rosji jaki Polski. Najgorsze to, twierdzi ten mąż stanu, było „wypędzenie” resztek wojska radzieckiego z Polski, które jak twierdzi uwolniło nas od Niemców i taką gorzką otrzymało za to zapłatę. Następnym razem – mówi – nie będziemy już was bronić ! Trzeba przyznać, że bronili nas dokładnie. Zwłaszcza Stalin, Mołotow, Chruszczyk itd. itd. Ale mnie się zdaje, że, że on dojdzie tam do władzy absolutnej, porozumie się z Niemcami i ich dozgonnymi ........ (7). (1) – Supersam : Pierwszy inowacyjny projekt „Grubego”. Piszę o tym więcej we WSTĘPIE do tych LISTOW. (2) – „Wariactwo” Lipskiej : Ewa Lipska, siostra „Grubego” cierpiała na dotkliwe, okresowe napady depresji trwające czasami parę tygodni i wyłączające ją z życia rodzinnego i towarzyskiego. 59 (3) – PKS : Pełna nazwa : Przedsiębiorstwo Komunikacji Samochodowej – za czasów PRL było jedynym przedsiębiorstwem komunikacji autobusowej w Polsce. (4) – Kopczyńscy „Grubego”. : Małżeństwo architektów współpracujących i wspólników (5) – SicTransit Gloria Mundi : co znaczy, „Tak Przemija Chwała (tego) Świata” (6) – Żyrinowski : Vładimir Volfowicz Żyrinowski : ur. w 1946 r. syn polskiego Żyda, rosyjski polityk, doktor nauk filozoficznych, założyciel i przywódca „Liberalno – Demokratycznej Partii Rosji” (7)– Porozumienie z Niemcami : „Gruby” niesłychanie pesymistycznie patrzy na przyszłość stosunków Polsko – Niemieckich i Polsko – Rosyjskich. Niestety ostatnia strona tego listu zaginęła. Na t ej zaginionej stronie kontynuuje on swoje wywody, nie bez racji oparte na doświadczeniach historycznych, gdzie sojusze Niemiecko – Rosyjskie zawsze wymierzone były przeciw Polsce. 60 Warszawa 18.11.’94 Godź. 9:30, Wasza 3:30 AM Najmilsi, Wczoraj zakończyłem trzecią i ostatnią część serialu pt. „Pionierska Podróż” i o godzinie 17:00 wrzuciłem list na pocztę. Więc już idzie, aby skrócić Wasze męki ciekawości, co też w tej części będzie ? Podobnie, jak mówią historycy literatury, oczekiwano onego czasu na kolejne odcinki Panasienkiewiczowskiego „Ogniem i Mieczem, które codziennie ukazywały się w „Kurierze Warszawskim”. Dzisiaj piątek. Ciepło ale arcy ponuro, albowiem od nocy pada rzadki – typowo późno jesienny deszczyk. Wstałem rano o 5:30 mojego czasu (zadanie : oblicz jaka godzina była wtedy w domeczku przy Neveu Ave. 25, oraz podaj dokładną datę), zrobiłem codzienne porządki, zjedliśmy z Sabincią śniadanko – herbata z mlekiem odtłuszczonym, oraz trzy kromki chlebusia z „Masmixem” i kawałeczkiem chudego bekonu. Sabineczek ma biedusia bardzo silny reumatyzm, bo ją bolą łapki. Dzisiaj zapytam jej weterynarza , który ją zna od czasu kiedy miała 7 tygodni, czy mogę jej dać „Voltaren’u”. To bardzo dobre lekarstwo na bóle reumatyczne, ale nie wiem czy psu można je, jak to się mówi w sferach służby zdrowia – „podawać”. Nie wiem dlaczego nie można po prostu powiedzieć : „dawać lekarstwa” – ale trzeba mówić : „podawać leki”. Nie można też powiedzieć – „przestać brać lekarstwa” – a należy powiedzieć : „odstawić te leki”. A’propos słowa „odstawić”. Zawsze moją kochaną Ewunię wkurzało, kiedy po zjedzeniu z nadzwyczajnym smakiem zupy – silnym ruchem odstawiałem pusty talerz na środek stołu Mówiła : „Miciu, czy musisz mnie to robić i odstawiać talerz od siebie ten talerz choć wiesz, że tego nie znoszę !?” Uświadomiłem sobie, że nazwa ”domeczek” jest gęsto używana przez M. Wańkowicza w jednej z najlepszych jego książek – „Ziele na kraterze”. Ale pragnę Was zapewnić, że gdy ta nazwa mi się nasunęła – zupełnie nie pamiętałem o książce Wańkowicza. Nie ma w tej nazwie nic oryginalnego. On mówił z czułością o swym domu na Dziennikarskiej – a ja – chyba bez specjalnej nienawiści – o Waszym. Po powrocie pozostałe z podróży dolary kanadyjskie wymieniłem w kantorze, aliści, jak mówi Waldorff, 3 banknoty mi zakwestionowano i nie chciano przyjąć. Nie dlatego, że są fałszywe, ale 2 pobazgrane długopisem, a jeden zbytnio od dołu i góry – postrzępiony. Uzbierała się tego oszałamiająca kwota $ 25, słownie dwadzieścia pięć dolarów kanadyjskich. W kantorze i banku przyznają, że te banknoty jako waluta obiegowa mogą śmiało „funkcjonować” w Kanadzie, ale nasz bank ich nie weźmie. Mówiono nawet dlaczego, ale nie słuchałem, bo dla mnie jedno było interesujące : wymienią, czy nie wymienią. Jeżeli nie to jak się mówi po adwokacku w filmach kryminalnych : „Nie mam więcej pytań”. Ale umyśliłem sobie wykonanie pewnego rodzaju seansu spirytystycznego . Otóż odsyłam Wam te bezużyteczne dla mnie banknoty i o ile je u Was przyjmą to niech Maćko kupi za nie butelkę czerwonego wina węgierskiego SEKSZARDI, w tym dużym sklepie gdzie półki były w kształcie skrzynek na butelki od wina. Chyba to było w FERWIU (1), ale nie jestem pewien. Maciek będzie wiedzieć. Cena butelki była +/- $ 25, a więc na tyle na ile opiewają banknoty. Ja natomiast u siebi e kupię butelkę EGRI BIKAWER’u i zrobimy tak : O jednym czasie (to 61 oczywiście będą różne godziny u Was i u mnie) ale tak dobranych, żeby to nie było dla którejś ze stron w nocy lub nad ranem – Wy u siebie, a my u mnie (my tzn. np. z Wojtkiem) wypijemy te węgierskie wina z intencją wzajemnego zdrowia. O wybraniu dnia i wzajemnych godzin proszę mnie powiadomić w następnym liście, abym miał czas zaaranżować ten spirytystyczno-alkoholiczny seans pod hasłem : „Porozumienie ponad oceanem”. Jest to parafraza hasła wymyślonego przez znanego Wam Czesia Bieleckiego (2), które brzmi : „Porozumienie Ponad Podziałami” (PPP). Nasze będzie mieć gorszy skrót bo PPO. Gdyby było POP byłoby znacznie lepiej bo przypominałoby przesłodkie czasy Ludowej, gdzie ten skrót oznaczał : „Podstawowa Organizacja Partyjna”. Ale co zrobić – jest jak jest. Krzysio się nie odzywa od czasu obiadu kiedy wręczyłem im upominki z podróży. Pewno znowu jego nadaktywna Basieńka zagnała go do jakiegoś kapitalnego remontu nie bacząc na porę roku, pogodę a nade wszystko na – mówiąc delikatnie – zaawansowane lata Krzysieńka. Już podczas obiadu narzekała, że jak się uporali z domem w Kazimierzu, to w domu w Wandzinie (Wandzin to posiadłość Basieńki przy szosie Lubelskiej 35 km. od Warszawy) dach cieknie i trzeba koniecznie przed zimą to naprawić. A więc nowy, tzw. w sferach budowlanych – „Front Robót”. Wyobrażam sobie tego biedaka jak odziany w najgorsze łach – jak typowy polski robotnik – skulony we dwoje na zimnie listopadowym snuje się, a za każdym powiewem wiatru, lodowate krople deszczu leją mu się za kołnierz, z okolicznych sosen. A tymczasem chciałoby się z programem wyścigowym w ręku pospekulować poważnie na co i jak grać w sobotę i niedzielę. Są to albowiem obok środy dni wyścigowe. Następnego dnia po moim powrocie , o czym nie wiedziałem, odbył się pogrzeb Zygmunta Skibniewskiego (3). Chyba go pamiętasz z Wydziału z Katedry Urbanistyki. Taki mały z wielkim czerwonym nosem, przezywany z tego powodu „Krasnalem”. On był mężem Pani Haliny z domu Erentz-Skibniewskiej, która była za słodkich czasów Ludowej vice Marszałkiem Sejmu, oraz laureatką nagrody Leninowskiej. Jako kobieta ideowa, całą nagrodę – 20,000 rubli, co wówczas było sumą wielką – oddała rządowi radzieckiemu na cel charytatywny dla tamecznych biednych ludzi. Pisarz Jarosław Iwaszkiewicz (4) też był laureatem tej nagrody, ale jako znacznie od Haliny mądrzejszy, gówno dał ludziom radzieckim (i słusznie, a całą kwotę przeznaczył na potrzeby posiadłości swej żony, gdzie był stylowy dwór, w którym mieszkali. Jest to w okolicach Podkowy Leśnej (5) a posiadłość nazywa się Stawiska). Jak mi mówiono – Skibniewski – już dzisiaj św. pamięci – siedem lat w wyniku silnej sklerozy nie wychodził z domu i jak to się mówi – „nie komunikował”. Umarł w wieku 92 lat. Wracając do Iwaszkiewicza : Przypomniało mi się, że widzieliśmy z Ewunią w telewizji przewspaniały film o takim pisarzu co mieszkał na wsi, był trochę pederastą i spodziewał się nagrody Nobla. Nawet dla mało obytych ze środowiskiem literackim było oczywiste, że to chodzi o Iwaszkiewicza. Główną rolę grał Holoubek (6). Grał przewspaniałe, bo to bardzo dobry aktor. Nie pamiętam tylko nazwy tego filmu. Jak się dowiem, to napiszę byście mogli wypożyczyć taśmę video. To nie jest żadna satyra jak „Kariera Nikodema Dyzmy” i nie ma tam nic „do śmiechu:. Nie mniej, film jest wspaniały. 62 Przyszło mi do głowy, że ja za dużo się wdałem w to pisanie. Bo Bogiem a prawdą co Was może obchodzić większość tych spraw o których Wam piszę. Te wszystkie Supersamy, McDonald’sy, Siostrunie, Krzysiowie, a nawet śp. Skibniewski. Ale ja pisząc uzyskuję kontakt z Wami i czuję się trochę jak w Waszym zacisznym domeczku. Telewizja gra, my siedzimy w fotelach, a w sąsiednim pokoju Hania stawia pasjansa. Jest zacisznie i cieplutko. Właśnie to, z całej wycieczki najbardziej zostało mi w pamięci. Dziś na szczęście list będzie krótszy, bo zamiast trzeciej kartki – są banknoty tak haniebnie sprofanowane, w zrozumieniu Polskiego Banku Narodowego. Całuję Was milionkrotnie i czekam na jakąś odpowiedź od Was. Przy okazji ucałujcie Blicharskich (o ile nie wyjechali do Puerto Wallarta) i tego sprzeniewierczego Natansonistę. Całuję Was bbbb mocno – Wasz M......j (1) – FERWIU : Fairview Shopping Centre – Ośrodek handlowy w Pointe-Claire, gdzie często jeźdźiliśmy na zakupy. (2) - Bielecki : Czesław Bielecki ur. w 1948 r . – polski architekt, publicysta i polityk działacz opozycji w PRL. (3) – Skibniewski : Zygmunt Skibniewski (1905 – 1994) – Architekt, urbanista, profesor Politechniki Warszawskiej. W 1945 był współzałożycielem Biura Odbudowy Stolicy (BOS). Pod jego kierownictwem powstał Plan Odbudowy Warszawy. (4) – Iwaszkiewicz : Jarosław Leon Iwaszkiewicz (1894 – 1980) – polski pisarz (prozaik, poeta, eseista), tłumacz – współzałożyciel grupy poetyckiej „Skamander”, wieloletni redaktor naczelny „Twórczości”. (5) – Podkowa Leśna : miasto używające tytułu „Miasto Ogród”, liczące około 3,000 mieszkańców, leżące na południowy-zachód od Warszawy – dziś przedmieście stolicy. (6) – Holoubek : Gustaw Teofil Holoubek (1923 – 2008) – polski aktor teatralny i filmowy, reżyser i dyrektor teatrów, członek Polskiej Akademii Umiejętności, poseł na Sejm. 63 Warszawa 21.11.’94 Najmilsi, Posyłam Wam książkę Wiernickiego. Nie jest to dzieło wiekopomne, ale dlatego, być może, dobrze się je czyta. Pod koniec książki Wiernicki wspomina restaurację na pl. Grzybowskim róg Próżnej. Znałem ją dobrze, albowiem Ś.P. Stanisław Przemyski miał ze 200 m. od niej swoją pracownię na Zielnej. Ja tam często bywałem, a nie zastawałem Stacha to pytałem : „Gdzie Staszek ? Odpowiedź zawsze była jedna : „W Mordowni”. To właśnie tam. Usługiwał tam kelner przyjaciel Staszka – niejaki Pan Henryk. Pan Henryk pracował jak maszyna. Ale go nigdy nie widziałem trzeźwego. Mówiło się : „Nie masz co do niego gadać – on jest w dupę pijany, a rozumie tylko Stacha”. To były lata 60 – 70-te. Jeszcze raz po 1,000,000,000,000 x Was całuję - M....j 64 Warszawa 25.11.’94 Godź. 16:30 moja Najmilsi, Przed chwilą wróciłem z obiadu u „Truni” („Trunia” – zdrobnienie od „Siostrunia”, podobnie jest :Ciszek” od „Braciszek” czyli ja. Te zdrobnienia wytrzymują wszelki tzw. kontekst – np. Trunia mówi do mnie : „... powiedz mi Ciszku ty skurwysynu ....”) i zastałem w skrzynce Wasz list z 20 listopada. Bardzo szybko szedł ! Na obiad zjadłem kotlet z ryby i kabaczek. Po obiedzie Trunia mówi do mnie : „... widzę po Twojej mordzie, że ci biaduś (biaduś to zdrobnienie od obiaduś )nie bardzo smakował ? Na to ja : „nie to żeby mi nie smakował, ale co prawda to prawda, że jadałem u Ciebie lepsze”. Na to Trunia : „To pocałuj mnie Ciszku w dupę”. Widzicie stąd ,że Siostrunia doszła wreszcie do formy i tak jak niedawno zdychała, tak teraz jest niczym skowronek polny. Aktywność ją rozsadza i chyba wkrótce doścignie pod tym względem Krzysiową żonkę, a nie jest to łatwo ! W tym stanie, Lipski (1) nie może jej, tzn. Truni, oddać na stały pobyt do Tworek (2), albowiem ma ona długie okresy dobrego samopoczucia a w ogonku do gościnnych bram tej instytucji stoi kolejka parokilometrowa zupełnych, mówiąc po czesku „Blbów” – to jest idiotów definitylnych. A’ propos Krzysia (3). Przedwczoraj telefonował do mnie i pyta jak ja się czuję. Mówię, że normalnie, tylko bolą mnie wszystkie gnaty, nastrój psychiczny denny – ale poza tym jestem całkiem OK. Na to on mówi, że to dobrze, że jestem OK, bo on właśnie kończy swój pracowity żywot. Leży, albowiem w łóżku złożon okropnym kaszlem i bólem piersiowym spowodowanym zapaleniem górnych dróg oddechowych. Ale zeznaje to wszystko głosem, jakiego nie powstydziłby się sam mistrz Luciano Pavarotti. Dlatego natychmiast przejrzałem jego grę i zrozumiałem, że powalił on się biedulek profilaktycznie. Nie ze względu na to żeby niejako uprzedzić chorobę, ale ze względu na to, że pogoda jest u nas piękna a on czuje, że lada chwila żonkę jej nadaktywność zmusi do robót dekarskich w Wadzinie i da sygnał do wyjazdu. Krzysiego natomiast żadna nadaktywność nie dręczy, przeto nic go nie wypycha z domu od telewizora i nie zmusza do podejmowania robót remontowo-budowlanych o tej porze roku. Niepokoicie się czy doręczyłem na Muranów przesyłkę. Otóż doręczona została przez Wojtka (4). Ja nie chciałem tam chodzić bo bałem się konfrontacji ze Ścieżką (5). W moim przypadku nie chodziło tylko o to, że mi go Maćko dokumentnie obrzydził, ale i o strach. Podobno morda mu urosła i jak zasiadł na własnościach „Tatusia” to woda sodowa do łba jemu okropnie uderzyła. Jak jest taki pyszny, taki hrabia Szymański, to łatwo by mógł robić mi gorzko-kwaśne uwagi na temat mojego miesięcznego pobytu u Was „w temacie”, jak by powiedział Pan Prezydent – wykorzystywania okazji pobytowych przez osoby nie należące do ścisłej rodzinnej czołówki. On albowiem – Ścieżka – po sukcesach i sukcesjach piotrkowsko-trybunalskich czuje się najpewniej bardziej Szymański od samego Szymańskiego ! Stąd moje obawy. Ale Wojtek nie wykorzystuje okazji mieszkalnych, należy do rodziny (może nie tak bardzo jak Ścieżka – ale zawsze) – słowem „ nie podpadł” – więc poszedł. Nie bał się ! W ten sposób dwa dręczące Was pytania : 1) Czy Trunia definitywnie już zwariowała i 2) Czy złożyłem przesyłkę u stóp Ścieżki – zostały szczegółowo omówione. Przerywam chwilowo – bo muszę dokończyć obiad dla siebie i dla kochanej Sabci. 65 27.11.’94 - Godź. 19:15 - niedziela Jak się przewie pisanie to już nie łatwo do niego powrócić. Wczoraj przed południem, o godź. 10:30 byłem na ślubie dwojga rozwodników. Na ślubie oczywizda magistrackim w tzw. „Pałacu Ślubów” przy Warszawskim Zamku. Kościół Katolicki, albowiem, ślubów rozwodnikom nie udziela i kładzie na nich lachę. Panna młoda (42 lata ) córka mojego nieżyjącego kolegi Zbyszka Czternastka, który to Czternastek był również kolegą Blicharskiego z Białego Stoku – otóż młoda – również architekt – zapragnęła dalszy żywot pędzić z młodym (41 lat) – synem Twojego i mojego przyjaciela – nieżyjącego już Stanisława Przemyskiego – Pawłem (6). Zaraz po moim powrocie od Was miałem telefon od, tej młodej – na imię jej Anna, że 26 bm. wreszcie jest ślub. „Chodzili” - albowiem ze sobą ze dwa lata, jeno ona nie miała formalnego rozwodu. Zapytałem dlaczego nie telefonuje Paweł tylko ona, na co uzyskałem odpowiedź, że dlatego bo właśnie leży pijany. Wówczas zapytałem się czy nie boi się być cały czas z takim pijaczyną ? „Nie – odpowiada Anna – bo mam Panie Maćku wprawę : ojciec pił i się zapił, były mąż pił mocno – to ja sobie nie wyobrażam chłopa, który nie jest moczymordą”. Na ceremonii ślubnej było razem z urzędnikiem magistrackim, dwojgiem świadków i dwojgiem Młodych – razem osób 11. Wszystko odbyło się piorunem, ale cały czas dręczyło mnie pytanie wewnętrzne – co mi ta uroczystość przypomina ? Otóż pod koniec już wiedziałem : Pogrzeb starego człowieka, za którego trumną idzie paru staruchów – a to są jego dzieci i wnuki – tak, że cały kondukt ma mniej osób niż liczy załoga trumniarska (czterech trumiennych + 1 krzyżowy + ksiądz. Patrz Rys. Nr.1 66 Coś w tym zestawieniu jest, nieprawdaż ? A’ propos wyrażenia „coś w tym jest”, obecnie w naszej prasie, radiu i TV coraz częściej słyszy się i czyta zamiast „coś w tym jest” – „coś jest na rzeczy”. Ten złośliwy nowotwór językowy to już dorobek Najjaśniejszej – Ludowa go nie znała. Ładne co ? Skąd te skurwysyny pismaki to biorą ? Dzisiaj kończę wcześniej pisanie bo o godź. 21:00 jest audycja w TV na temat PolskoNiemieckiego współżycia po obaleniu w obu Krajach komuny. Mają być : Pani Rita Sissmund , przewodnicząca Bundestagu (7), Józio Oleksy, Marszałek Sejmu (8), różni prominenci z obu stron, młodzież oraz dziennikarze i publicyści. W tej ostatniej grupie ma wystąpić Czesio Bielecki (9) – Wasz niegdysiejszy gość, a mój pracownik Czesio, parę lat temu założył ze swoją żonką Marysią Twardowską pracownię architektoniczną pod nazwą DIM (Dom i Miasto). Naturalnie Strachocki (10), który jest bardzo wielkim antysemitą tłumaczy skrót DIM – jako „Dupa i Ciasto”. Kończę i Duża Buźka !!! 28.11.’94 Godź. 9:00 - poniedziałek Wczorajsza audycja była nudnawa i tylko ją ożywiły wzajemne przysrania ze strony Mazowieckiego (11) w kierunku Józia Oleksego i odwrotnie. Widać dużo ciężej przeżywają swoje partyjne sprawy niż stosunki Polsko – Niemieckie. Naturalnie najmądrzej mówił Czesio (Bielecki), gdyż jego łysa głowa mieści w sobie mózg skonstruowany na zasadzie 5,000 letniej kultury judaistycznej. Mówiąc krótko – nasi cały czas prali swoje brudy na oczach Niemców i tylko wykrzykiwali co pewien czas, że Polska musi wejść do NATO i Unii. Jedynie nasz Czesio niczego nie prał, niczego się nie domagał, mówił na temat i dlatego Pani Rita patrzyła na niego z lubością !!! Przypuszczam, że zaowocuje to dla Czesia, zaproszeniem go na stanowisko konsultanta Bundestagu do spraw Niemiecko – Polskich – z pensją 10,000 DM, mieszkaniem i dwoma Mercedesami. Może znajdę tam miejsce lokaja i trochę odetchnę wielkim światem ? (raczej portiera bo z niemieckim u mnie źle, a mój angielski znacie). Dzisiaj pogoda właściwie rozpaczliwa : Ciemno jak w dupie u murzyna, siąpi deszczyk listopadowy i pełna beznadziej. Słyszę, że za drzwiami coś cicho skrzypi, ale Sunia nie reaguje. Dźwigam się więc ociężale i boleśnie z krzesełka, otwieram drzwi i widzę , że jakiś kościotrup odziany w czarne giezło, ostrzy kosę, mruga na mnie zielonym okiem i mówi : „Kończ kochany swój liścik, bo jak widzisz nie mam za wiele czasu”. Koniec cytatu. Takie to zjawy nawiedzają mnie w ten rozpaczliwy listopadowy dzień, przeżywany w kompletnej samotności, w której mogę porównywać swoją sytuację, z pozycją już nie mówię Czesia, bo to dla mnie Himalaje, ale nawet tego Bożego pijaczyny Pawełka Przemyskiego. Takie mam smutne rozważania jesienne pod względem pory roku, zaś późnojesienne z uwagi na wiek. Wracam jeszcze do Pawełeńka. Nie widziałem go prawie rok. Ostatni raz 25 lutego. Pamiętam tę datę, bo wieczorem tego dnia napadła mnie ta choroba nerwu kulszowego. Jak zobaczyłem go na ślubie to przeraził mnie jego wygląd. Morda czerwona, nabrzękła, na łbie niewiele ryżych włosów, oczka maleńkie przekrwione z wielkimi worami. Wygląda to jakby go ktoś – jak to się mówi – „załatwił odmownie”. Gdy go 67 przed ceremonią zapytałem czy ostatnio zbito mu mordę, odpowiedział, że uchowaj Boże, tylko ostatnio tak to wygląda, bo go już szereg osób o to pytało. Wyjaśniając mi rzecz swoją zbliżył się do mnie i buchnął mi w gębę swoim oddechem. Wiadomo co to znaczy jeśli się o kimś mówi, że ma nieświeży oddech. W przypadku Pawełka, określenie „nieświeży” byłoby bardzo wielkim komplementem. Coś okropnego ! Był tam smród papierosiany, nie strawiona wódka i gnijąca wątroba. Dlatego po ceremonii ślubnej jak przyszło do życzeniowych pocałunków, to najpierw wziąłem arcy głęboki oddech i wszystko odbyłem na wydechu !. To na pewno idiotycznie z mojej strony, że swoje eseje (bo trudno to nazwać listami) poświęcam tak błachym sprawom jak np. oddech Pawełka i wysyłam to w tak daleką stronę. Moja kochana Ewunia umiała rozmawia c z Sabcią , czego ja nigdy nie umiałem, więc jak nie umiem rozmawiać z Sabcią, a nikogo nie ma żebym mógł pogadać po ludzku – przeto mam dwie możliwości, jak mówił nasz nieodżałowanej pamięci Kanclerz Hitler : Albo oglądać telewizję, albo rozmawiać z Wami listownie. Wybrałem tę drugą możliwość, a więc piszę. Od powrotu ze ślubu z nikim nie rozmawiałem : To jest pół soboty, niedziela i poniedziałek. Mój dzień wygląda następująco : 7:00 pobudka, gimnastyka paralityczna, słanie barłogu, porządki i około godź. 9:00 siadam do śniadania. Płatki owsiane „Górskie”, dwie kromki chlebusia z Massmix’em z jakąś wędliną lub z serem, herbata Express’owa (w woreczkach). Po śniadaniu zmywanie naczyń (niewielkie) i odjazd z psiunią na spacer do parku trasą, którą Maćko poznał. Po spacerku zakupy i powrót około 11:00. Do obiadu albo z przerwami piszę do Was, albo trochę czytam. Obecnie Maurycego Mochnackiego (12) – bardzo to był mądry człowiek. Nie głupszy od Czesia mimo, że nie Żyd. Następnie gotuję obiad. Dziś była kiełbasa na gorąco z kartoflami i cebulką oraz surówka z chińskiej kapusty + olej + cytryna + pół jabłka. Po obiedzie zmywanie, robienie obiadusia dla Sabci i pisanie lub czytanie. Około 17:00 mała „gimnastyka” : mięśnie nóg i brzucha co trwa z 15 minut. Potem Sabińcia je obiaduś, ja zmywam miseńkę i wracam do pisania lub czytania. Od 18:00 do 20:00 tracę czas przed TV, i o godzinie +/- 20:45 – 21:00 walę się do barłogu i czytam, ale prędko zasypiam. Śpię zwykle marynarskim snem bez snów, o 7:00 pobudka i tak krugom aż do usranej śmierci. Jeżeli dożyję, to będę mieć dostateczny trening aby zapisać się do jakiegoś zakonu. Mój święty ksiądz (13) już mi to parę razy – na razie niby żartem – radził. Przypomniałem sobie mojego Tatusia, którego po wojnie, w latach pięćdziesiątych – Jego przyjaciele Salezjanie (Ci z Czerwińska) ciągnęli do siebie. Ale im odpowiadał, że na razie mu wystarcza, że gra z duchownymi w bridge’a – i dodawał : „To dużo bezpieczniej”. Mówiąc poważnie, to będzie trzeba przerwać ten istny strumień korespondencji, który właściwie nie daje Wam wiadomości a tylko wskazuje na stan mego umysłu, który jak twierdził mój nieboszczyk Tatuś, nie był zdolny do żadnej abstrakcji, żadnej umysłowej rozrywki – słowem – mentalność niedorozwiniętego troglodyty Całuję Was miliardy razy - M....j (1) – Lipski : Lipski, mąż Ewy siostry „Grubego” (2) - Tworki : Szpital dla psychicznie chorych w Tworkach pod Warszawą. 68 (3) - Krzyś : Krzysztof Lachert, architekt, nasz przyjaciel jeszcze z okresu studiów na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. (4) – Wojtek : Wojtek Kamler, brat Hanki Szymańskiej. (5) – „Ścieżka” : przydomek nadany memu szwagrowi Witkowi Błaszczykowi. (6) – Paweł : Paweł Przemyski, syn naszego przyjaciela Stanisława Przemyskiego (7) – Bundestag : Niemiecka Izba Reprezentantów (po niemiecku). (8) – Oleksy : Józef Oleksy ur. w 1946 roku polityk polski. W PZPR (Polska Zjednoczona Partia Robotnicza) od roku 1968. Marszałek Sejmu 1993 – 1995 i 2004 – 2005. Premier Polski w latach 1995 – 1996 (9) – Bielecki : Czesław Bielecki ur. w 1948 – polski architekt, publicysta i polityk, działacz opozycji w latach PRL. (10) – Strachocki : Jeremi Strachocki, architekt – nasz kolega jeszcze z okresu studiów na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. (11) – Mazowiecki : Tadeusz Mazowiecki ur. w 1927 – polski polityk i publicysta, ostatni premier PRL i pierwszy premier III RP. Odznaczony orderem Orła Białego. (12) – Mochnacki : Maurycy Mochnacki (1803 – 1834) – polski działacz, publicysta polityczny – jeden teoretyków polskiego romantyzmu, pianista. Uczestnik i kronikarz powstania listopadowego. (13) – Ksiądz : Ksiądz Zygmunt Krysztopa – proboszcz parafii Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Duczkach koło Wołomina. Kościół w Duczkach był projektu „Grubego”. 69 Warszawa 13.12.’94 Kochani, Przed chwilą dostałem lisy od Maćka pisany i wysłany 1-go grudnia. W sobotę dostałem list od Hani pisany w pociągu – jak to się mówi w naszym świecie kolejarskim – „relacji” Mtr – Toronto. Serdeczne dzięki za oba listy. Pisze Maciek, że przyjęliście moją propozycję seansu „Over Ocean” i proponujecie 28 grudnia godzina moja 20:00 – przyjmuję tę propozycję i uważam tę datę za FIX ! Tak się składa, że następnego dnia – tj. 29 grudnia o godzinie mojej 21:00 mija rok od śmierci Ewuni. Chcę na ten wieczór poprosić Anetę Przemyska (1) i Krzysiego Lacherta, oni albowiem byli wtedy u mnie a właściwie jeszcze u nas, bo Ewunia choć nieżywa była jeszcze w domu i przy nich ją zabierano. To dobrze, że w tych dniach nie będę sam. 30 grudnia to już będzie następny rok. Nie kontaktowy. To dobrze. Nie chcę już Was dręczyć tymi moimi smutkami i wracam do Over Oceanicznego Seansu. Chcę zaprosić Wojtka, bo to miły człowiek i zrozumie metafizykę tego doświadczenia, tym bardziej, że to chłopiec trunkowy. Maciek nie będzie zadowolony, że nie proszę T.H.B. (2), ale jak szczegółowo pisałem – ja się go boję, bo to bardzo wielki Pan, oraz jak mówicie morda jemu urosła od tego dobrobytu. Z powodu tego strachu nie ja oddawałem siostrze przesyłkę, ale oddał ją Wojtek, który mimo, że głęboko poważa THB’jego, to jednak go się nie boi. Wszystko to dokładnie opisałem w którymś z listów. Ten skrót THB jest bardzo wygodny bo służy dwóm szwagrom : Błaszczykowi i Broneczkowi. Ponieważ „Broneczek” to forma zdrobniała od „Bronek” przeto, by to zdrobnienie uwidocznić a jednocześnie odróżnić od THB – należy pisać THb – mała literka „b” oznacza to zdrobnienie. Pamiętacie jak THb „zdjął” mnie z wyjazdu do Toronto ? Nie wiem, czy coś tam na mnie nie nagadał, bo mimo, że przesłałem jego córce fotografię Ewuni i bransoletkę – to słowem się do mnie nie odezwali. Ale pies ich wielki zajebał. Nie chcą mnie znać to ich sprawa, a moja nie żadna strata. Krzysieniek Lachert popadł już ostatecznie w wyścigowy nałóg. Ostatnia niedziela była u nas pod względem pogody, mało powiedzieć- rozpaczliwa. Było ciemno, wiał wiatr i lał bezustanny deszcz. A nasz Krzysieniek dosiadł nowego samochodu i pomknął od rana na wyścigi, gdzie spędził cały dzień. Ten nowy samochód to jest 12-to letnia Ruska Łada, tyle, że podobno w dobrym stanie. Ale jako model to jest raczej zabytkiem muzealnym. Zdawało mi się, że po pobycie w Ameryce stanę na nogi pod względem psychicznym. Ale gówno prawda ! Całe dnie spędzam zupełnie sam, sprzątam, gotuję sobie i Sabie, gimnastykuję się, chodzę po zakupy i na spacery i tak krugom. 70 Moja Sabcia wygląda jak zupełny szkielet. Leczę ją w Instytucie Weterynarii gdzie mówią, że to zapalenie kręgosłupa. Dostaje zastrzyki i chyba się lepiej czuje bo mniej ją bolą łapki. Ma apetyt, dużo je, ale jest makabrycznie chuda. Gdyby nie to, że analiza krwi jest bardzo dobra, to bym przypuszczał, że ma biedusia raka. Może jej coś pomogą, ale cholera ich wie czy postawili dobrą diagnozę. Tłumaczyli, niby mnie, na jej rentgenogramie na czym polega choroba, ale niewiele ja z tego zrozumiałem. Ten list będzie jednokartkowy, bo nie chcę go pisać parę dni, bo jutro go wysyłam i chcę żeby do Was doszedł przed 28 grudnia, jako potwierdzenie przeprowadzenia seansu. Przesyłam Wam i domeczkowi Neveu Ave. 25 najserdeczniejsze z serdecznych Życzenia Świąteczne i Noworoczne i całuję Was 1,000,000,000 x Wasz M....j Ucałujcie Wasze dziewczyny : Dorę, Larę i Liję i pozdrówcie Natansonistę. (1) – Aneta : Aneta Przemyska – żona naszego przyjaciela Ś.P. Stanisława Przemyskiego. (2) – T.H.B. : Ten odnośnik jest częścią listu „Grubego” i wygląda następująco : „ T.H.B . = Tego Huja Błaszczyka, jak go tytułuje Maciek. Może być literat K.T.T. – Krzysztof Teodor Toeplitz – może być T.H.B. „ 71 W-wa 22.03.’95 Najmilsi, Przepraszam milionkrotnie, że tak długo nie pisałem, ale : 1) Od 16 stycznia do 10 lutego przebywałem w szpitalu. Leczono mi i wyleczono genialnie zakrzep na naczyniu w siatkówce oka. To podobno dosyć częsta sprawa. Do leczenia użyto laseru. Po powrocie do domu musiałem przez miesiąc chodzić 2 x dziennie na tzw. jonoforezę tego oka (elktryzacja + lekarstwa). Zlecone było maxymalne oszczędzanie oka. Mało czytać, pisać, rysować (!) a nawet telewizować. Pozostało więc radio. 2) Na początku marca nosiłem do domu w torbie butelkę wina czerwonego Bułgarskiego typu Cabernet Sovignon. Idąc po schodach omsnęła mi się noga i przycisnąłem kolanem do stopnia schodowego torbę z butelką, która oczywiście się rozbiła , a szkło butelki wbiło mi się w rzepkę kolanową. W Ośrodku Zdrowia Saskiej Kępie gdzie mi zeszyto kolano, kiedy schodziłem ze stołu opatrunkowego stąpnąłem na źle stojący taborecik i padłem na ziemię na łokieć tej chorej lewej ręki. Rozkwasiłem go, ale dzisiaj mimo natychmiastowej pomocy mam w tym łokciu ropień. Te wydarzenia odcięły mnie od twórczości pisarskiej. Ale stale o Was myślę i jesteście tu ze mną. Opiekuje się mną Lipski, który jest urodzonym samarytaninem a jego opatrunki budzą szacunek u ludzi ze „Służby Zdrowia” – jak by powiedział T.H.B. Kończąc opowieść o moich przypadkach pozwolicie, że podsumuję to znanym Krasnobrodzkim powiedzeniem : „Jak kurwa szczęścia nima to i pies jej nie wydyma” – koniec cytatu. Poza tym nic się nie dzieje. Siedzę zupełnie sam, sprzątam, gotuję, słucham radia, oglądam tylko dziennik TV o godzinie 19:30 (naszej) i śpię jak zabity. Tak więc wygląda czekanie na śmierć ! Ale broń Boże nie narzekam !!! Wiem, że ludzie ten stan przeżywają wręcz potwornie - więc wszystko jest OK. Mój tutejszy przyjaciel, Roman Płachciński (syn tego, który pisał o Warszawskich knajpach) sam cierpiący na wielkie bóle nogi po endoprotezie stawu biodrowego (to co miał nasz papież) – otóż ten Roman klnąc i jęcząc mówi : „Nie narzekać albowiem szczęście ma swoje granice – nieszczęście nie ma”. Zawsze może być stokrotnie gorzej. Hanusiu, napisz mi lub daj mi listowy szkic tego sklepu na Żoliborzu czy Bielanach, gdzie kupowałaś te przepyszne cukierki, których dwie torby dałaś mi na wyjezdnym. Poczęstowałem albowiem Lipskiego, który formalnie oszalał na ich punkcie. Chcę mu je kupić, aliści, jak mówi Waldorff, nie wiem gdzie. Lipski jest wart co najmniej 100 takich torebek. Kochani, chciałbym jeszcze długo pisać, ale „przez rozum” oszczędzam oko, bo chcę żeby mi ono jeszcze jakiś czas posłużyło. Całuję Was milionkrotnie i nawet dużo więcej, przesyłam Życzenia Wielkanocne – Wasz Maciej PS : Bardzo mi szkoda domeczku. napisze Wam w następnym liście. 72 O Waszych sprawach mieszkaniowych myślę i Hania Szymańska i „Gruby” – 1994 Od lewej : Hania Szymańska, „Gruby” i Wisia Kamler – Toruń 1994 73 W-wa 14.05.’95 Godź. 9:00 (Moja) Najdrożsi, Kochani, Nie wiem czy zechcecie ten list czytać, czy nie otworzony wrzucicie do sracza ! Ja wiem, że takie długie milczenie jest chamskie ! Ale (zawsze jest jakieś ale) Primo, oszczędzałem oko, Secundo, Miałem robotę konkursową – jak by powiedział Pan Prezydent „w temacie kościelnym”. Czarni nie żartują i na Saskiej Kępie chcą wznieść nową, drugą już na tej dzielnicy – świątynię. Dla mnie każda robota jest dobra, albowiem – jak się okazuje , jestem chyba ideologiczną kurwą. Nie mogę przecież cały czas siedzieć w domu i po posprzątaniu mieszkania i zrobienia zakupów i żarcia – czekać w fotelu biernie na śmierć. Ostatnie 3 dni (a dzisiaj czwarty jest w „stolycy” ohydna pogoda : ciemno, zimno, wietrzno i deszczowo. Te optymistyczne dni spędziłem zupełnie sam. Jako rozrywkę mam jeno liczne pogrzeby. I tak : umarła młodsza siostra Lipskiego (ale dużo starsza od niego. A ma jeszcze jedną siostrę starszą od tej nieboszczki), umarł prof. Bolesław Schmidt (88), umarł Zdanowicz (73) architekt. Jednym słowem jest ruch ! Nie ma zastoju. U Was jak pisze Maciek, też Sierakowski (1) – jak mawiał „Wujek Lolek” – „oddał bonę „ (2). Ciekawi mnie jak się obył pogrzeb Sierakowskiego. Przypuszczam, że go spalono a tzw. „prochy” zabrano do Najjaśniejszej aby je złożyć w majątku Sierakowskich w Wapniewie na Mazurach, między Sztumem a Dzierzgoniem. Napiszcie jak było. 74 Jak widzicie, piszę dosyć chaotycznie bo nie umiem pisać krótkich listów, muszę się nauczyć. Długich nie chcę pisać bo się boję o oko. Co do oka, to tydzień temu byłem na badaniu kontrolnym, a lekarz oglądając mi to oko mówił sam do siebie : „żeby mi kto powiedział, to bym nie uwierzył, nie ma żadnego śladu na siatkówce „. To dobrze, ale oszczędzać muszę to oko. Ostatnio mój przyjaciel, Doktor Jeśmian, chirurg kostny oraz miękki, nakazał mi pilne czytanie tygodnika NIE, którego naczelnym redaktorem jest znany Wam chyba ze słyszenia, były rzecznik rządu za Jaruzela (3) – Jerzy Urban (4). Pismo jest dobre i po przeczytaniu daję je Lipskiemu w wielkiej tajemnicy przed Lipską, która jak mówi – cytuję : „ Tego kurestwa nie chcę mieć w domu „ – koniec cytaty. Daję więc to pismo Lipskiemu niczym „ Biuletyn Informacyjny „ (5) za okupacji, tylko z zachowaniem nieporównywalnie większej ostrożności. A’ propos Lipski : Dziękuję Hani tysiąckrotnie za wskazanie mi tego sklepu z cukierkami. Kupiłem Lipskiemu 5 paczek. 19.05.’95 - Godź. 9:30 Najgorzej jest przerwać pisanie : trudno potem do niego wrócić bo zawsze coś przeszkadza. W tym przypadku miałem kupę roboty z wyświetlaniem, oprawą i oddaniem tego konkursu, co miało miejsce w poniedziałek. We wtorek miałem kolejną sprawę w sądzie o spadek po Ewuni . Mówiąc ściślej o przyznanie mi reszty naszego ubożuchnego – nazwijmy to szumnie – „majątku”. Chodzi tu głównie nie o samą jego wartość, ale o ewentualną możliwość sprzedaży. Każdy, albowiem kupiec pyta po pierwsze o dowody własności. I zrozumiałe. Nie chce mieć do czynienia z jakimiś współspadkobiercami. W moim przypadku, tak siostra Lipska, jak i THb zrzekli się roszczeń spadkowych. To była chyba ostatnia z 3 rozpraw. W takiej rozprawie uczestniczy : sędzia, jego sekretarka, mój adwokat i ja. Razem osób cztery. Przewód trwa od 5 do 10 minut. Jak obecnie jechałem winda do Sali rozpraw Nr.503-A to jechała ze mną dziewczyna w dżinsach, lat +/- 25, b. ładna i miła. Pytam jej – cytuję : „ Czy Pani nie wie, dziecineczko, gdzie jest sala 305-A ? „ Bardzo miło i inteligentnie wskazała mi drogę, bo w tych sądach na Lesznie (6), niedaleko THB, jest na górze istny labirynt korytarzy. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wraz z adwokatem, Panią Mecenas Jadwigą Rydzewską, wszedłem do Sali rozpraw, gdzie na miejscu sędziego w todze ozdobionej łańcuchem z orłem (w koronie), rozpoznałem dziewczynę z windy. Musi być fajna, bo na jej jakieś zapytanie odpowiedziałem – cytuję : „ Tak, Wysoki Sądzie „. Musiała sobie przypomnieć mój familiarny sposób zachowania w windzie, bo się bardzo miło, serdecznie roześmiała. Dzisiaj pogoda chłodna ! Pada i jest + 7 stopni C. Gdzie ubiegłoroczne upały !? Na godzinę 11:00 jedziemy z Sabcią do mojego świętego księdza Zygmunta (7) do Duczek bo zawożę mu rysunki na pochylnię dla tzw. „niepełnosprawnych”. To bardzo modne u nas słowo. Wszystko jest u nas niepełnosprawne. Muszę napisać do redakcji NIE aby zwrócili uwagę swych miłośników, że była Polska : 1) szlachecka, 2) sanacyjna, 3) ludowa, a teraz jest 4) niepełnosprawna. Urban na określenie obecnej Polski używa, tak jak ja, przymiotnika „Najjaśniejsza” z tym, że dodaje słowo „Pomroczna” – brzmi to +/tak : „Dziś Najjaśniejsza Pomroczna itd.” Przypuszczam, że Urban nie odrzuci przymiotnika niepełnosprawna, który w 200 % odpowiada prawdzie. Można by zresztą połączyć : Najjaśniejsza Niepełnosprawna. To dopiero brzmi poważnie. 75 25.05.’95 Godzina 11:00 (moja) Nie mogę jakoś tego listu dokończyć. Ohydna pogoda trwała tydzień, wczoraj było słonecznie, a dzisiaj „a piać” szaro i smutnie. Parę dni temu, pośród najgłębszej nocy, budzi mnie telefon. Mówi z USA Jańca (Janusz Jancewicz – którego powinien Maciek pamiętać z naszego klubu w YMCA). Jańca był lekko na bani i zatęsknił widać za Najjaśniejszą i dlatego do mnie zatelefonował. Obiecuje, że wraz z małżonką, Panią Ludą przyjadą do stolycy na pobyt letni. Powiedziałem, że w ubiegłym roku proponowałem Wam pobyt u mnie, aliści – jak mówi Waldorff – nie skorzystaliście z mego zaproszenia. Nie zrażony jednak odmową – proponuję im mieszkanie u mnie. Jańca (na razie przynajmniej) bardzo chętnie się zgodził. To byłaby i dla mnie, a właściwie – przede wszystkim dla mnie, duża rozrywka w mojej dokuczliwej samotności. Moja Sabciula, też biedaczka coraz słabsza, ma już prawie 13 lat i bolą ją bardzo łapki i nóżki z powodu reumatyzmu. I w ten sposób – oboje zreumatyzowani jesteśmy już blisko cmentarnej bramy. Powiedziałem to przypuszczenie kamieniarzowi na Powązkach, który ma wykuć Ewuni nazwisko na mogile. Na moje słowa, ten doświadczony w sprawach wiekuistości fachowiec odpowiedział : „ Każdy mówi, że ma już blisko do cmentarnej bramy, a ja mówię żeby się dobrze rozejrzał. Może ma i blisko ale już od środka cmentarza.” W ten sposób mnie podbudował. Tak się ostatnio utarło, że co sobota jeżdżę wraz z Sabcią do Duczek do mojego świętego księdza u którego omawiamy bieżące sprawy i spożywamy obiad. Ten mój ksiądz jest niespożyty ! W zimie całe wnętrze kościoła tzn. wszystkie surowe betony, które były w bardzo złym gatunku zostały przez niemiecką firmę pokryte rodzajem betonowego natrysku o jednakowym jasno betonowym kolorze. Wygląda to wspaniale ! Za rok będzie ksiądz pokrywać tym sposobem betony zewnętrzne. Ten księżulek żyje kościołem ! Jego nudzi, gdy nie może czegoś robić. Od czasu Waszej wizyty tam, zrobiono oprócz wnętrza o czym pisałem, jeszcze kruchtę, a w sierpniu będą montować portal granitowy do bocznego wejścia. Portal ten jest u kamieniarza w robocie. Sam ten księżyna nie ma nic dla siebie. Ma samochód – starego 13-letniego trupa Fiat 125p, którego nie prowadzi, bo nie umie, a kierowcą jest Pan Miecio będący jednocześnie kościelnym, organistą i kierowcą. Ksiądz mając doskonałe mieszkanie w Głównym Budynku, mieszka po staremu w domku, który był projektowany jako dom kościelnego i nie chce słyszeć o zmianie mieszkania. Również tej zimy firma włoska „Solari” nagłośniła kościół (bardzo dobrze), oraz dała urządzenie, które nie wymaga aby dzwony się kiwały i następowało dzwonienie. Zamiast tego są młotki i uderzają w dzwon. Oczywizda są taśmy elektroniczne z nagranymi melodiami, które można wygrywać na dzwonach. Są to niestety włoskie melodie kościelne, a chciałoby się usłyszeć coś do słuchu, np. „ Przeklęty powstań ludu ziemi „ itd. Mafia Wołomińska, widząc, że ksiądz wszystkie pieniądz ładuje w kościół i jeszcze na kazaniach ich opieprza za rozwiązłe życie – sam nic nie chowając do kieszeni, otóż mafia ta (nie mylić z mafią Pruszkowską) nic nie gada i daje forsę na te arcykosztowne prace. Czasem się zastanawiam czy mój ksiądz nie jest przypadkiem kapelanem tej mafii, tak jak ks. biskup Leszek Sławoj Głódź – jest kapelanem Wojska Polskiego. Przyjechał dzisiaj z Francji na parę dni, na zjazd Saskokępniaków – Michał Lipski – starszy syn Lipskich. A’ propos Lipscy : pytała Lipska, którą od pewnego czasu opuściło jej tzw. „wariactwo” czy dostaliście od niej list ? 76 Kończę ten liścik, czekam na wiadomość od Was. Ślę ucałowania dla 1) Rodziny tj. Dorota + dziatwa, 2) dla Blicharskich – oraz 3) dla naszego Wicia (8). Dla Was nieskończone ucałowania - M....j PISZCIE (1) – Sierakowski : Andrzej Sierakowski, nasz znajomy architekt mieszkający w w Montrealu, gdzie zmarł w roku 1995. Jego prochy z ostały pochowane w grobie rodzinnym w Waplewie. (2) – „Oddał bonę” : W czasie wojny żywność była reglamentowana przy pomocy „kartek żywnościowych”. W slangu Warszawskiej ulicy „oddać bonę” znaczyło oddać kartki żywnościowe czyli pozbawić się środków do życia, czyli umrzeć (3) – Jaruzel : Gen. Wojciech Jaruzelski, ur w 1923 roku – polski polityk i d-ca wojskowy, działacz komunistyczny. Prezydent PRL (1989), prezydeny RP (1989 – 1990). (4) – Urban : własciwie Jerzy Urbach, ur. w roku 1933 – Rzecznik prasowy rządu PRL (1981 – 1989), dziennikarz i polityk. Redaktor naczelny i wlasciciel tygodnika NIE. (5) – Biuletyn Informacyjny : Tytuł konspiracyjnej gazetki wydawanej w czasie ostatniej wojny. Główny organ prasowy Armii Krajowej (6) – Leszno : Dawna nazwa ulicy w Warszawie przy której znajduje się budynek Sądów. Obecna nazwa ulicy to Aleja Solidarności. (7) – Ksiądz Zygmunt : Ksiądz Zygmunt Krysztopa . Patrz odnośnik do listu z dnia 25.11.’94 (8) – Wojtek : Wojtek Kamler – brat Hani Szymańskiej. 77 12.06.’95 Godź. 11:00 (moja) Najmilsi, Dostałem wczoraj list z 5 czerwca. Serdeczne dzięki ! Do Waplewa się pewno nie wybiorę, bo przypuszczam, że dadzą tam sobie radę beze mnie. Z resztą z „prochami” (oczywizda nie z prochami strzelniczymi) nie ma co robić paniki. Jeżeli by się (w co wątpię) uroczystość z powodu mojej nieobecności nie udała, to ją można powtórzyć drugi i dziesiąty raz, do tzw. „usranej śmierci”, albowiem proch wszystko wytrzyma. Powiadasz, że cię cokolwiek zdziwiło, że nasz drogi nieboszczyk projektował Mirabel. Myślę, że to było jakieś niedopatrzenie, ponieważ wszyscy wiedza, że port ten projektował profesor Jerzy Hryniewiecki. Jeżeli nawet znajdą się ludzie męczący, którzy lubią wszystko wiedzieć super dokładnie, to takim mendom odpowiadam : Jeżeli nawet profesor Jerzy nie zaprojektował Mirabelu – to na pewno mógł to uczynić. I koniec tego jebanego odzierania Polaków z zasług ! Piszesz mi na stronie 3 Twojego ostatniego listu – cytuję : „Zazdroszczę Ci, że możesz jeszcze pracować. Ja leże odłogiem”. Koniec cytatu. Nie rozumiem co to znaczy, że „leżysz odłogiem” ? Czy to znaczy : A) że nie masz sił, czy też B) że nie masz roboty ? Może też zachodzić trzecia ewentualność, mianowicie ewentualność optymistyczna – dobrze, że nie mam roboty, bo i tak nie miałbym na tę robotę siły. Zapewniam Cię w 100 % autorytatywnie, że nie masz mi czego zazdrościć ! Robota, albowiem, konkursu to nie żadna praca tylko, że się tak wyrażę, zawodowy sport. Praca to jest za pieniądze. A takiej nie mam. Wydymano naszą spółkę ze wszystkiego. Zarówno inwestorzy jak i nasi tzw. koledzy-architekci zasiadający aktualnie na urzędach. Przesyłam Wam artykuł z „Gazety Wyborczej” na temat jednej takiej sprawy. A było ich kilka. Co do tego kościelnego konkursu też już chyba nas czarni wydymali, bo mają swoich protegowanych. Papież mówi i ubolewa, że Kościół ma w Najjaśniejszej trudności i, że trudno mu żyć. Gówno prawda ! Panoszą się czarni jak za św. inkwizycji, są pazerni w sposób patalogiczny, nie chcą skurwysyny niczego robić bez dużych pieniędzy : ani chrzcić, ani zaślubiać, a co się tyczy grzebania to tam już nie ma żartów ! Jak rodzina nie dogada się co do ceny pochówku z proboszczem, to świątynia jest zamknięta, żałobnicy łażą pod kościołem, a nieboszczyk w trumnie, na słońcu i upale śmierdzi, że mało nosa nie urwie. Również zaczęli skurwysyny, tz. czarni bardzo opornie płacić. Nigdy nie mają pieniędzy. Jak przyjdzie do płacenia, to tak się hujowo składa, że 5 minut przed tym musiał być uregulowany kolosalny rachunek, np. za światło, lub ogrzewanie itd. i w tym momencie kapłan ma gówno, a nie forsę. Właściwie od końca zimy przebywam w domu, wraz z Sabcią, niby w areszcie domowym. Oczywizda, wolno mi wychodzić, ale do mnie nikt nie przychodzi. W ciągu ostatnich 2 tygodni miałem 5 (słownie : pięć) telefonów. Wszystkie 5 w sprawach administracyjnych domu, poprawiano albowiem domofon. Jak to się mówi obrazowo : „Położono na mnie huj”. Krzysio bawi rodzinę swej małżonki w Kazimierzu i w Wadzinie gdzie spełnia wszelkie posługi. Pamiętacie jak ślicznie wyglądał kiedy bez zapowiedzi odwiedziliśmy ich w Kazimierzu wracając z Kozłówki (1). I tak tyra złamas, a jego ubożuchna duszyczka, aż wyrywa się do stolycy na wyścigi. A tu gówno ! Trzeba być w Kazimierzu i dupy ucierać dziatwie córki małżonki. 78 14.06.’95 Godź. 10:05 (moja) Znowu się oderwałem od pisania – siadam więc aby kończyć. Nie bierzcie moich opowieści o bieżącym moim dniu jako, broń Bóg, skargi na los ! Nic z tych rzeczy !!! Mam mieszkanie, właściwie b. ładne i dużą emeryturę i pewne zasoby bankowe, samochód, wprawdzie nie AKURĘ (2), ale też japoński i na razie ogólnie dobry stan zdrowia (Ciśnienie 130/80, płuca bez zarzutu, a pompa, jak twierdzi lekarz – czterdziestolatka). To, że bolą reumatycznie kolana to jeszcze nie nieszczęście. Największy bowiem bohater wszystkich wojen – Józef Szwejk też „dotknięty był reumatyzmem” i musiał nacierać kolana opodeltokiem (3). Bardzo, bardzo szkoda, że ta pieprzona Kanada jest tak daleko ! Może byście wsiedli w samolot za pół darmo co Wam załatwi Jasia (4) i przyjechali do stolycy. Mieszkać i żyć będziecie u mnie. Nie będzie żadnych uroczystości patriotycznych , będziemy jeździć po Kraju : Mazury, morze, góry itp. Na co my czekamy ? Zeszłym roku Jasieńka Blicharska powiedziała przemądrą rzecz : „ Jesteśmy szczęśliwi, niczego nie odkładamy na ostatnią chwilę. To są nasze ostatnie chwile „. A ja dodaję : I każdego z nas ! A teraz rozkazy : 1) Po wizę do Kici Ziemilskiego (5) do Konsulatu 2) Po bilety do Jasieńki. Ona Wam wykombinuje bilety pół darmowe dla niezamożnej inteligencji i to w klasie byznesowej – jak mnie. 3) Meldujecie gotowość wyjazdową. 4) Podajecie termin na Okęciu, a dalej już mój mały łeb, żeby nam było wesoło. Przyjeżdżajcie – TO NASZE OSTATNIE CHWILE – Odpiszcie natychmiast lub telefonem Całuję Was X-razy – M...j Ucałowania dla Blicharskich i Wicia tego S-syna (1) – Kozłówka : znajduje się Wieś w północnej części województwa lubelskiego w której zespół pałacowo – ogrodowy rodziny Zamoyskich. Pałac zbudowany w XVIII wieku obecnie jest siedzibą muzeum. (2) – AKURA : Acura – model luksusowego samochodu produkcji japońskiej. (3) – Opodeltok : nazwa maści produkcji czeskiej stosowanej dla złagodzenia bólów reumatycznych mięśni i stawów. Maść często wspominana w książce J.Haska pt. „Przygody Dobrego Wojaka Szwejka”. 79 (4) – Jasia : Janina Blicharska, żona naszego kolegi Andrzeja Blicharskiego. (5) – Kicio Ziemilski : Andrzej Ziemilski – znajomy „Grubego” i mąż Konsula polskiego w Montrealu Pani Małgorzaty Dzieduszyckiej 80 Warszawa 21.06.’95 Godź. 15:30 (moja) Hanusiu Kochana, Wczoraj dostałem od Ciebie kartę w kopercie, co było czymś przejściowym między kartką a listem. Bardzo Ci dziękuję !. Poruszasz tam sprawy, o które ja pytałem w moim liście, który minął się, gdzieś nad oceanem z Twoim „karto – listem”. Wracam jeszcze raz do tej sprawy, którą poruszyłem w moim liście i silnie wyeksponowałem : Mianowicie do sprawy Waszego przyjazdu do mnie na lato. Zróbcie to super – bezproblemowo, tak jakbyście np. wyjeżdżali na swoją daczę. Wizę dostaniecie od ręki, Bierzcie dwie małe walizki lub jedną normalną i koniec. U mnie mieszkacie. U mnie żyjecie. Jeździmy po Kraju, żadnych nie macie tu obowiązków, wstyd wyznać, patriotycznych, żadnych powstaniowych „pieni”, żadnych defilad niepełnosprawnych kombatantów, żadnych wieców i innych bzdur !!! Jesteście prywatnie a nawet, jeśli to potrzebne – incognito. Wtedy macie z głowy THB (1). Najwyżej możecie powiedzieć Kamlerom, że jesteście aby Pani Renia (2) mogła Was powitać na „lotnysku” bukietem – arcydziełem swojej kompozycji. Pamiętajcie co powiedziała mi Jasia Blicharska. A powiedziała – powtarzam : „To są nasze ostatnie chwile” 100,000 % racji !!! Nie mówcie, że jesteście zajęci sprzedażą domeczku. Zostawcie dla reflektantów namiar na Dorotę (3), to ona jako kobieta mądra i oblatana załatwi tę sprawę dużo lepiej od Was. Osiągnie dwa razy tyle co Wy marzycie, a jeszcze się okaże, że Was wyrolowała, bo dostała 3 razy tyle. Będzie to oczywizda powodem do zerwania stosunków rodzinnych, ale co zarobicie to zarobicie. Nim jednak te stosunki zerwiecie, kłaniajcie się Jej ode mnie i ucałujcie Ją mocno. Warszawa 22.06.’95 Godź. 12:00 (moja) Wczoraj musiałem przerwać moją pisaninę, albowiem miałem ostatnią wizytę u Pani mecenas Jadwigi Rydzewskiej, która już załatwiła moje sprawy mieszkaniowe (po Ewie) – za co chwała Pani mecenas gdyż tak wymotała, że nic nie płacę urzędowi skarbowemu. Natomiast jej honorarium wyniosło 12,000,000 starych złotych, czyli 1,200 nowych, czyli +/- 570 $ USA, a kanadyjskich więcej. Smutek mnie ogarnął duży oraz wkurwienie i żeby się rozweselić pojechałem na Żoliborz do tej knajpy na końcu ul. Krasińskiego, gdzie bywaliśmy za Waszej bytności. Zrobił się wielki upał i gdy na tarasie knajpy „Spotkanie” kończyłem obiad (Coca-Cola, schabowy, herbata) oberwała się chmura ! Rzadko kiedy tak leje ! Ale zupełnie bez wiatru, więc krople wielkości kieliszka „50 gram” czystej leciały pionowo w dół, aż uginały się gałęzie drzew. Przy wyjeździe z Krasińskiego na Wisłostradę gdzie jest zagłębienie, powstało istne Morskie Oko, bo kanalizacja nie nadążała tej masy wody odebrać. Aliści, jak mówi Waldorff, po pół godzinie to jezioro wleciało do rur i już było prawie bez wody. Dobrze, że zamknąłem przed wyjściem okna, bo by mnie zalało. Dzisiaj natomiast jest pochmurno, przepadzisto i raczej chłodno + 16 stopni C. Piszesz mi, że doszły Cię słuchy, że córka THb (W piśmie łatwo odróżnić THB od THb, ale w mowie nie, przeto należy mówić : „Tehabeczek”, czyli „Tehabeczka” chce wyjść za mąż, ale jej matce młody się nie podoba. A teraz pytanie wcale nie retoryczne : którym 81 starym podobają się przyszli zięciowie lub synowe ? Lipskiej żona Maćka się nie podoba, Wam były zięć podoba się umiarkowanie, Anecie Przemyskiej, jej druga synowa się nie podoba, uważa ją za – jak mówi – „chamicę”. Ale Aneteńce trudno dogodzić, albowiem ród swój wiedzie od kniaziów ruskich Rurykowiczów i zawsze powtarza, że dla niej dynastia ostatnich carów ( od Piotra I do Mikołaja II, poprzez Katarzynę II Alekadrow : I, II, III oraz Mikołaja I znanego pod przyziemnym przezwiskiem „ Żandarma Europy „ – czyli dynastia Holstein – Gottorp, przemianowana na Romanowych aby było po rusku) – otóż jak twierdzi Aneta – ta dynastia tak się ma do wielkich ruskich kniaziów Rurykowiczów – jak dynastia Wałęsów (wzbogacona Mietkiem Wachnowskim (4) ) ma się do dynastii Windsor – czyli królów angielskich. Zresztą królowej Elżbiecie też jej niewistki (niewistka po krasnobrodzku znaczy synowa) mocno się nie podobają i w rozmowie z nimi nie schodzą z jej ust, źle wymawiane słowa ruskie, czyli, że sobaczy je ruskim słowem. Kończę już mój liścik i jeszcze raz nastojczywie (po rusku – kategorycznie) rozkazuję : Natychmiast przyjeżdżać do mnie ! Jasia Blicharska, prócz mądrości życiowej, zdolna jest Wam załatwić wszystko za 1/10 darmo, nawet czarterowy samolot. Bądźcie dziwnie spokojni. Całuję Was najmocniej. Czekam na telefon. M...j (1) – THB : Skrót umowny wymyślony przez „Grubego” dla określenia mego szwagra Witka Błaszczyka. (2) – Pani Renia : Tak „Gruby” nazywał Wisię , żonę Wojtka Kamlera. Na genezę tej nazwy nie miejsce w tych LISTACH. (3) – Dorota : Dorota Szymańska (4) – Wachnowski : Mieczysław Wachnowski, Zaufany Lecha Wałęsy i „szara eminencja” w jego środowisku. Postać raczej szmatława. 82 Warszawa 18.10.’95 Godź. 15:30 (moja) Najmilsi, Najserdeczniej dziękuję za list od Was. Po wyjeździe Blicharskich pojechałem na przeszło 3 tygodnie z Sabcią do Kazimierza. Pogodę mieliśmy przewspaniałą – 200 % „Babiego Lata” (u Was Indian Summer). Tylko parę dni było pochmurno, a jeden dzień z lekkim deszczem – Reszta słońce i pogoda, jak mówiła moja Ewunia – „Przesłodka” – jesienna. Bóg mi zesłał tych Blicharskich, bo inaczej, siedząc w domu powiesiłbym się z nudów, a raczej z samotności. Aby uciec z domu, przed ich przyjazdem tzn. przed 11 sierpnia pojechaliśmy z Sabcią w Roztocze Lubelskie – czyli do mojej Zamojszczyzny. Trochę jeszcze znajomych „kmieci” tam żyje i mieszka i u nich po stodołach mieszkaliśmy. Było bardzo przyjemnie. Byłem tam 3 tygodnie i wróciłem do stolycy aby zapłacić świadczenia i z powrotem pojechać w Lubelskie – jakby powiedział Ś.P. Stary Cibor (1). Aliści – gdy tylko przyjechałem dzwoni telefon, co u mnie jest rzadkością (np. ostatni tydzień po powrocie z Kazimierza nie miałem ani jednego telefonu – do chwili obecnej. Wszyscy nieliczni moi znajomi albo już bardzo starzy, albo w piasku, albo położyli na mnie wała, jak chociażby Krzysio, którego ostatnio widziałem 31 stycznia tego roku. A wiec moje życie towarzyskie jest w stanie bezterminowej hibernacji ). A więc dzwoni telefon i mówi z Kanady Blicharski. Że za 4 dni przyjeżdżają i pyta czy się mogą u mnie zatrzymać, nim czegoś nie znajdą. Oczywizda mówię, ale pod warunkiem, że żadnej kwatery szukać nie będziecie. I w ten sposób siedzieliśmy u mnie. Ja się przy nich przeżywiłem, Jasia zorganizowała mi gospodarstwo tzn. uruchomiła, pralkę, Mulinex (robot kuchenny francuski), nauczyła mnie gotować – słowem pełna Europeizacja. Było z nimi bardzo słodko i szalenie pusto po ich wyjeździe. Jasia kupiła mi masę rzeczy kuchennych jak : teflonową patelnię i garnek, przyrząd do gotowania jarzyn na parze, ściereczki kuchenne, otwieracz do konserw, do wina, mop do podłogi, nóż kuchenny itp. To wszystko było u mnie ale Jasia – jak mówi Jerzy Urban (2) w piśmie NIE - olewa takie przyrządy. Zaakceptowała jedynie Mulinex, pralkę, stół, krzesła i naczynia oraz Sabcię i mnie – te ostatnie raczej z konieczności. W następnym roku Wy przyjeżdżacie i robimy wypady w Polskę – chyba, że tzw. „Kwach” czyli Kwaśniewski (3) jak zostanie Prezydentem zrobi jak to się mówi PRL – bis, zabierze paszporty, wprowadzi nieustający stan wyjątkowy i udupi nas z kretesem. Wtedy może ja skorzystam bo ludzie z nudów zaczną się ze mną widywać. Mówiąc otwarcie dobrze mi było za Ludowej – miałem robotę, Politechnikę, znajomych bez liku, Ewunię. A za Najjaśniejszej ? Gówno ! Dlatego chyba będę głosował na „Kwacha” – niech wraca Ludowa, z brakiem towaru, kolejkami, robotą – przyjaźnią Polsko – Radziecką i orłem w berecie, a nie w koronie co jest i kosztowne i dla ptaka niewygodne. Myślę, że towarzysze Rosyjscy, też oleją orła dwugłowego i powrócą do sierpa i młota pod czerwoną gwiazdą. Blicharscy bardzo mnie namawiali na przyjazd do Kanady w okresie Bożego Narodzenia, mając na uwadze następnie przyjazd do nich w styczniu do Meksyku, jako, 83 że tam pogoda ponoć tak dobra jak była w „stolycy” kiedyście ostatnio byli. Tak sobie myślę wewnętrznie , że póki mam jakie takie zdrowie i tych parę groszy oraz co najważniejsze – bardzo bliski ostateczny koniec, który sygnalizuje ta jebana metryka – to o ile bym mógł to przyjechałbym na Święta do Was. Jasieńka już zrobiła wywiad (który ja dwa dni temu potwierdziłem) w KLM, że najtaniej jest jechać do połowy grudnia. Zarezerwowano mi miejsce na 12 grudnia (ostatnie możliwe). Mam już bardzo wielką ochotę na Wasz „domeczek” przykryty Boże-Narodzeniowym śniegiem i oświetlony lampkami. Bo co mnie tu czeka ? Spacer codzienny z Sabcią do parku, gotowanie obiadu i TV. Nawet nie mogę pojechać do Kazimierza, bo tam już wszystko na Święta zamówione. U Lipskich : ona trawiona (dosłownie) swą depresją psychiczną – on albo się martwi albo śpi. Odpiszcie mi możliwie prędko, czy mogę przyjechać, albowiem ostatni termin wykupienia biletu to drugi grudnia. Napiszcie (w razie Waszej zgody na przyjazd) czy macie te koraliki na siedzenia do samochodu, bo chcę Wam je przywieść. Bardzo przepraszam za nachalstwo i czekam na wiadomość co mam robić. Kończę już ten jak na mnie krótki liścik, albowiem robię pranie a następnie idziemy z Sabineczką do parku, który mi już obrzydł jak tango milonga, robimy zakupy, potem obiadki i tak krugom. Coś okropnego ! Całuję Was - M....j (1) – Stary Cibor : Profesor Ciborowski – w czasach naszych studiów (lata czterdzieste) Dyrektor Głównego Urzędu Planowania Przestrzennego i nasz pracodawca (Wyjazdy na Mazury celem inwentaryzacji zniszczeń wojennych miast tego regionu). (2) – Urban : Jerzy Urban – Rzecznik Rządu w okresie stanu wojennego – obecnie (1995) Redaktor Naczelny pisma NIE (3) – Kwaśniewski : Aleksander Kwaśniewski – patrz odnośnik do listu z 10.12.’95 84 Warszawa 15.11.’95 Najmilsi, Wczoraj dostałem list zapraszający mnie do Mtl. na Święta i informujący o chorobie naszego kochanego Wujcia. Wiesz lepiej ode mnie, że człowiek im starszy tym lepiej znosi choroby zawałowe, wieńcowe itp. draństwo. Dlatego Wujcio już po 4 dniach został zwolniony ze szpitala. Bardzo dziękuję za list ! Niejednokrotnie w listach do Was (Ale tylko do Was !) uskarżałem się na swoją samotność wynikającą 1) z braku znajomych, bo 85 % leży na cmentarzach – 2) z braku roboty. A więc duża dupa. Przez całe tygodnie nikt do mnie nie telefonuje, chyba, że z administracji domu, że coś tam trzeba zapłacić, lub, że np. przez parę dni nie będzie wody itp. – czyli wiadomości jeżeli nie złe, to w każdym razie nie radosne. Dlatego od dłuższego czasu tylko z rzadka odbieram telefon gdy dzwoni. Wczoraj wychodząc z Sabcia na zakupy i spacer zadzwonił telefon. Odebrałem, bo półtora tygodnia telefon milczał choć był czynny. I oto przykład : Telefonuje Lipski (1), że jutro tzn. 15 listopada wyjeżdża na 3 tygodnie z klubem płetwonureckim na Morze Czerwone na jakieś międzynarodowe zawody, bo jest w tym tak dobry, że mimo swoich 78 lat (słownie : siedemdziesięciu ośmiu lat) – jeszcze go uważają za zawodnika. To miła wiadomość – Aliści (jak by powiedział Waldorff) – druga część telefonu była dla mnie mniej radosna. Otóż zakomunikował mi Lipski, że ich starszy syn – architekt Michał Lipski, który od lat mieszka we Francji, jest żonaty z Francuską, z którą spłodził troje dzieci, ma obiebatelstwo francuskie, otóż ten Michał zaprosił Lipskich na Święta Bożenarodzeniowe oraz Noworoczne do siebie do Blois nad Loarą. Ponieważ oni byli jedynymi, którzy mogli wziąć Sabcię do siebie na czas mojej nieobecności – przeto mój wyjazd jest nieaktualny ! Jest jeszcze druga możliwość : Uśpić Sabcię. Ale to nie wchodzi w rachubę !!!! Spędzimy więc z Sabcią Święta we dwójkę i też nic się nie stanie. Dużo gorsze miałem Święta dwa lata temu kiedy umierała Ewunia (umarła 29 grudnia) i też się przeżyło. Bardzo Wam serdecznie dziękuję za zaproszenie mnie do Kanady i Życzę Wam wszystkiego najlepszego !!!! Proszę Was o pozdrowienie Kochanego Wujcia i Januszów Klepaczów. Jak napiszecie mi adres Wujcia to do niego napiszę list wesoły i krzepiący. albowiem tak nie leczy serca jak dobry humor. Nic Od wczoraj staram się o wyjazd na Święta do Kazimierza (2), ale już jest późno i wszystkie pokoje zamówione. Jestem więc w stosunku do Kazimierza w sytuacji „Stand By” (Stend baj) i czekam, że może ktoś zrezygnuje z wyjazdu i wtedy mnie tam wcisną. Zawsze przyjemniej w Kazimierzu niż siedzieć samemu w domu, bo nawet ci moi nieliczni znajomi też gdzieś wyjeżdżają. Tak, że Lipscy zrobili mnie w konia. Zupełnie nie wiem z jakiego powodu, mówiąc stylem tygodnika NIE – Olał mnie Krzysio. Ostatni raz byłem u nich 31 stycznia i od tej pory się nie odezwali. Gdy byli Blicharscy spotkałem go na rynku Nowego Miasta, ale tylko nam się skłonił z oddali 85 Bardzo bym, chciał żebyście w lecie przyjechali do mnie, tak jak zrobili to Blicharscy. Koniecznie – piszę to po raz N-ty Całuję Was milionkrotnie - M....j PS : Pani Renia (3) chyba ma już obiebatelstwo USA i jest na najlepszej drodze do przejęcia spadku po Wujciu. To jednak kobieta genialna !!!! (1) – Lipski : Hrabia Lipski, mąż Ewy – siostry „Grubego” (2) – Kazimierz : Kazimierz Dolny – miasto na południe od Warszawa, nad Wisłą gdzie Stowarzyszenie Architektów Polskich miało swój Dom Wypoczynkowy. W czasach PRL nazywało się to „Dom Pracy Twórczej”. Zarówno „Gruby” jak i jego żona, lubili to miejsce i często tam bywali. (3) – Pani Renia : Wisia Kamler – patrz odnośnik do listu z 21.06.’95 86 Warszawa 10.12.’95 Godź. 11:00 ( moja) Najmilsi, Piszę tak bardzo późno, ale miałem rozmaite kłopoty i nie miałem kiedy usiąść do listu. Wasza ostatnia wiadomość, że przenosicie się do Vancouver’u bardzo mnie zmartwiła. Mogę bez przesady powiedzieć, że zmartwiła mnie głęboko ! Stamtąd, albowiem, przyjazd do stolycy jest pewno niewiele tańszy od lotu spacerowego wahadłowca „Columbia” – a więc nie na kieszeń emerytów. Nawet emerytów kanadyjskich. Tym bardziej niedostępny dla emeryta Drugiego Peerelu. Nasza najukochańsza ojczyzna, wraz z wyborem Kwacha (1) znowu się odmieniła . Była kiedyś : Rzeczpospolita po rozbiorach : Druga Rzeczpospolita (sanacyjna) po wojnie : Polska Ludowa po Wałęsie : Trzecia Rzeczpospolita a przy Kwachu : Druga Polska Ludowa (zapewne) Nie macie więc czego żałować, że Kraju rodzinnego pewno już nie zobaczycie. Widzieliście go w ubiegłym roku w czasie jego apogeum. Obecnie nasz narodowy autobus jedzie już w dół bardzo krętą drogą, a za jego kierownicą młody (jak mówią moi księża czyli czarni : AGNOSTYK !!!! = NIEWIERZĄCY) kierowca bez prawa jazdy. Nasz prezydent elekt w kampanii wyborczej podawał się za magistra handlu zagranicznego z uniwersytetu Gdańskiego, aby uwypuklić różnicę swego statusu człowieka z tzw. wyższym wykształceniem – a półanalfabetą Wałęsą, którego nieuctwo (a również i chamstwo) wielu ludzi już znudziło, tak, że głosowali na Kwacha jako „pełnego inteligenta”. Aliści okazało się, że nie jest magistrem ! I co ? (mówiąc stylem tygodnika NIE ) I gówno ! Zawiedzeni wyborcy podali sprawę o oszustwo do Najwyższego Trybunału, który wczoraj orzekł, że istotnie Kwach nakłamał, że ma tytuł magistra, ale to nic nie szkodzi, bo nie ma takiego paragrafu, któryby określał sprawę oszukiwania przez kandydata na Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej w sprawach jego wykształcenia i stanu majątkowego. Jechałem do księdza do Duczek i włączyłem w samochodzie radio, które nadawało przewód sądowy. Akurat przemawiał jakiś pan i z treści domyśliłem się, że to adwokat Kwacha. Tak albowiem wszystko bagatelizował, aliści okazało się, że to nie adwokat jeno prokurator ! Nic dziwnego, że Kwacha uniewinniono i 23 bm. jako prezent gwiazdkowy będziemy mieli, po zaprzysiężeniu, nowego prezydenta. Pewno obok kolęd, o ile radiowcy (nazywani przez pismo NIE – Pampersy) ze strachu przed Kwachem odważą się je nadawać – będą śpiewać starą peerelowską piosenkę : „O ukochany Kraj, umiłowany Kraj „ We Francji, jak zapewne wiecie, też na razie bardzo wielka dupa ! W naszym zasranym fachu kompletny tam brak roboty. Dochodzi do tego, że tam mieszkający od lat Polaczkowie przyjeżdżają do „Starego Kraju” – czyli do nas, by pod egidą francuskich przedsiębiorstw budowlanych zakładać tu, jak oni nazywają z francuska – „Agencje Architektoniczne”, oczywizde płacąc naszym władzom budowlanym łapówki. Przechwycą wszystko co jest do roboty – zaczynając dla zachęty pracę na kredyt. 87 Jeszcze nie wejdziemy do Unii Europejskiej, jak nam jej przedsmak da serdecznie w dupę ! Może się Unia tak dalece przestraszy Kozyriewa (2), że pozostawi Kraj nasz umiłowany w tzw. „Szarej Strefie”, przyjmując oczywizda Czechów i Węgrów z otwartymi ramionami. „ Jak było na początku, tako i teraz i na wieki wieków – Amen „ Na Święta, dokładnie w sobotę 16 grudnia, jedziemy z Sabcią do Kazimierza, a nasz pobyt ma trwać do 30-go. Ten pobyt to z odłożonych pieniędzy na wyjazd do Was, bo z podróży do Meksyku i tak by pewno nic nie wyszło z uwagi na koszt lotu Mtl – Meksyk i z powrotem. Kończę już i całuję Was milionkrotnie. Piszcie do mnie nawet z B.C, Jeszcze na znaczek pocztowy nas stać – będzie drożej, ale jakoś damy radę. To nie czasy dla nas ! Tu trzeba takiej stalowej kobiety jak Pani Renia (3). Ona albowiem pławi się w tej rzeczywistości, niczym pstrąg w kryształowo czystej wodzie górskiego potoku . Całuję, całuję x 1,000,000,000 M...j (1) – Kwach : Aleksander Kwaśniewski ur. 1954 – polityk polski, z zawodu dziennikarz, Prezydent R.P. w latach 1995 – 2005. W czasach PRL działacz PZPR (Polska Zjednoczona Partia Robotnicza) (2) – Kozyriew : Andriej Kozyriew ur. 1951 – rosyjski polityk, minister spraw zagranicznych Federacji Rosyjskie w latach 1990 – 1996 (3) – Pani Renia : Wisia Kamler – patrz odnośnik do listu z 21.06.’95 88 W-wa 18.01.’96 Godź. 6:45 (moja) Najmilsi, Ze strachem oczekuję od Was wiadomości o Waszym wyjeździe do tzw. „BC” to albowiem będzie oznaczać koniec nieodwołalny naszych fizycznych kontaktów. Dla mnie – jeszcze jeden koniec. Jak już Wam pisałem, Krzysio Lacherciak (1) – mówiąc stylem pisma NIE olał mnie w 100 % i nawet nie wiem dlaczego. Po prostu położył na mnie wała. Podobnie drugi mój tzw. przyjaciel – Roman Płachciński (ten, którego ojciec napisał książkę o warszawskich knajpach) też urwał ze mną kontakty. Ten ma taką manierę, że nie telefonuje przez 2 – 3 miesiące, nagle dzwoni, pyta czy żyję i po paru słowach kończy rozmowę bez treści, mówiąc : „No to jesteśmy w kontakcie”. Przypuszczam, że gdy telefonuje, spodziewa się gości i nie chcąc mnie pośród nich widzieć, uprzedza telefonem moje ewentualne wtargnięcie do jego salonów gdy się tam odbywa libacja. Jest to zupełnie zbędne, albowiem nigdy do niego nie przychodzę bez zapowiedzi. Nie bywam tam więcej jak 2 lub 3 x do roku. Czyli nie przesadzam w nachodzeniu go. O Lipskich (2) nie ma co mówić ! Lipska ma co pewien czas swoje stany depresyjne i wtedy jest nie do życia, a gdy jej to – jak ona nazywa – „wariactwo” odpuści to roznosi ją chęć do życia , urządza brydże, jeździ gdzie się da – ostatnio do Michała (starszy syn) do Blois we Francji – słowem jest to „radosny ptak drongo” (to tytuł książki reporterskiej chyba Arkadego Fidlera). Aliści gdy jest w formie, to dla braciszka – czyli dla mnie – niewiele jej pozostaje czasu. Słowem – albo ma wariactwo i nie kontaktuje, albo jest normalna lecz „nieczasowa”, czyli dla mnie też niekontaktowa. Lipski natomiast jest poddawany ustawicznym stresom, których powody w 95 % sam sobie wymyśla. Jednym słowem : bardzo już stare, na poły zidiociałe małżeństwo. Z tym wszystkim fizycznie mają wielkie zdrowie ! Lipski np. w grudniu jako płetwonurek wraz ze swoim klubem poleciał do Egiptu nad Morze Czerwone, gdzie przez 3 tygodnie uprawiano płetwonurestwo (brzmi to jak kurestwo). Opowiadał jeden z tych płetwonurków, że Lipski (78) był dużo lepszy od większości czterdziestolatków. Ma on albowiem zdrowie pyszne, bo odkąd sięgnę pamięcią, on nie palił, nie pił, nie jadł jeno się odżywiał. Jedno co sobie folgował to dziewczyny. Starał się żadnej nie przepuścić. Pomnę np., że kiedy Aneta Przemyska (3) urodziła Pawełka – w lecie ’53 (prehistoria) – Lipscy zaproponowali im zamieszkanie u nich na Poselskiej, bo Staszkowie na Poznańskiej mieli malutką kawalerkę – a tu duże mieszkanie na cichej wówczas Saskiej Kępie i ogródek gdzie ten pijaczyna Pawełek mógł leżeć w wózku. Było to znane z opowieści Anety, że pewnego dnia, wrócił Lipski do domu około południa gdy Aneta spoczywała na tapczanie pod lekkim kocykiem – poszedł do łazienki, długo brał ablucje i wyświeżony, pachnący ekskluzywną wodą kolońską zapukał do Anety i gdy na jej pozwolenie wszedł do pokoju – bez słowa wślizgnął się pod Anety kocyk. „ A co ty na to?” - pytano Anetę. Odpowiadała : „A co miałam robić ? on taki miły, czysty i pachnący !” - koniec cytatu. Mimo, że to najgorsze były czasy – lata 50-te gniotu komunistycznego, to z uwagi na metrykę – lepsze jednak od dzisiejszych w Najjaśniejszej. Nie ma gorszej choroby od tej kurwy metryki. Ludzie wymyślili telewizję, komputery, byli już na księżycu – a na tę bladź – nie ma mądrych. Tak to sobie wspominam bardzo już dawne czasy siedząc 89 sam jak latarnik na swojej latarni morskiej. Jest taka nowelka Sienkiewicza pt. „Latarnik”, który tylko raz zapomniał zapalić światła, albowiem się zaczytał w „Panu Tadeuszu”. To widać powieść dla samotnych, bo ja właśnie wczoraj ją skończyłem. To jedyna poezja jaką mogę czytać ! Kończę, całuję Was bez liku - M....j PISZCIE, PISZCIE, PISZCIE, PISZCIE, PISZCIE – Nawet z tej jebanej BC (1) – Lacherciak : Krzysztof Lachert, architekt i nasz kolega jeszcze z czasów studiów na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej (2) – Lipscy : Małżeństwo Lipskich, siostra „Grubego” Ewa i jej mąż. (3) – Aneta Przemyska : żona Stanisława Przemyskiego, naszego przyjaciela. 90 Warszawa 14.03.’96 Godź. 14:53 (moja) Najmilsi, Bardzo dawno nie pisałem. Moja wina. Wyłącznie ! Jestem albowiem w bardzo złym stanie. Tak pod względem psychicznym, jak i fizycznym. Co do tzw. psyche, to nic się u mnie nie zmieniło : siedzę sam z Sabcią i czekamy na śmierć. Już od miesięcy za oknem ta sama biało-szara, mglista, zimowa perspektywa. Ile to może trwać ? Niby nie ma dużych mrozów – parę zaledwie stopni, ale ten beznadziejny śnieg i lód. Mówili teraz w radio, że w samym województwie lubelskim i zamojskim jest razem 1,500 km. nieprzejezdnych z powodu śniegu dróg. To tyle ile jest ze stolycy do Paryża. Między innymi śnieg zasypał drogę między Puławami i Kazimierzem – raptem 12 km. – ale Kazimierz odcięty od świata. Co do stanu fizycznego to bolą mnie bardzo kolana. Zgodnie z diagnozą Maćka – rosną na nich grzyby i one mnie tak bolą. Bo co po siedemdziesiątce może rosnąć ? Fijołki wiosenne ? W stanie zgrzybiałym rosną tylko grzyby ! Muszę przerwać pisanie, albowiem Sabulek szczeka. Domaga się obiadu, Trąca mnie w łokieć dziobem i nie daje pisać. Ma dzisiaj na obiad : Ser biały wymieszany z granulowanym mlekiem, rozdrobniony chlebuś, natkę z pietruszki (witaminy), oliwę, a raczej olej sojowy i serca drobiowe. To wszystko wymieszane w wodzie po gotowanych kartoflach i makaronie. Na kolację, przed snem będzie jeszcze miała dwie garści Pedigri Pal – bardzo to lubi. Potem idzie na taras na siusiu i spać. Na TV nie patrzy. Pieprzy ona TV. Najgorsze jest to, że jak pójdzie na taras na siusiu i kupkę, to z powodu leżącego tam pólmetrowej grubości śniegu wraca cała ośnieżona – Rączki, nóżki, brzusiec, ogon i nawet dziób. Trzeba ją więc wycierać specjalnym (tj. specjalnie brudnym) ręcznikiem – bo inaczej wszystko pomoczy. Dwa dni temu zbudził mnie telefon o godź. 1-ej w nocy. Telefonował Jańca (1) z miasta Clinton w stanie Konetykat (piszę fonetycznie). Chce przyjechać do mnie w marcu lub kwietniu, bo jako amerykański emeryt, zbrzydził był sobie status emeryta w USA i pragnie resztę grzybobrania (od zgrzybiałości – bo on też w moich latach, rok starszy), spędzić w Najjaśniejszej, żyjąc tu +/- 9 miesięcy w roku, bowiem ma dwa obiebatelstwa. Tak jak Blicharscy. Chce kupić mieszkanie, bo w USA sprzedał dwa domy na Karaibach i jest przy groszu. Chciałbym, by rzeczywiście przyjechał, bo była by to dla mnie wielka rozrywka. Jak sobie pomyślę, że Wy wyjeżdżacie do T.J.K.(b) , jest to skrót od : Ta Jebana Kolumbia (brytyjska), coś na kształt WKP(b) czyli Wszechrosyjska Komunistyczna Partia (Bolszewików), bo byli też „Mieńszewicy” – np. Kiereński – to mnie ogarnia kosmiczna żałość. To jest bardzo daleko od nas ! coś tak jak nad Kołymę, a to rodzi smutek i beznadziej zupełną. Gdy staniecie na piachu, na plaży, to za plecami macie góry niebotyczne, a przed sobą morze, za horyzontem, którego ledwie już i widać przy dobrej pogodzie – Kamczatkę i słychać poprzez szum fal jak grają : „Rozwietali jabłoni i gruszi.... wychodiła na bierieg Katiusza, na wysoki bierieg, na krutoj „ A więc jadąc do TJKb – jedziecie, na stare lata, na zesłanie i to do najdalszych guberni ! 91 Nie wiedziałem dlaczego Krzysio Lachert olał mnie tak dokumentnie i to „bez dania racji”. Ostatni albowiem raz widzieliśmy się w dniu 31 stycznia ’95 – czyli przeszło rok temu. Dowiedziałem się jednak przyczyny tego – mówiąc najdelikatniej – braku zainteresowania moją skromną osobą. Otóż jego szwagierka, ta ex-partyjnica, która za Ludowej szpiclowała w Maćka konsulacie w Montrealu, a którą poznaliście w Kazimierzu – otóż ta szwagierka wystarała się dla Krzysiego o projekt rezydencji dla jakiegoś nomenklaturszczyka – obecnie multimilionera. A trzeba Wam wiedzieć, że pracując dla takiego pana, trzeba jeszcze być, co się nazywa, jego człowiekiem. Nie wystarczy przeto wykonywanie swych obowiązków zawodowych – trzeba być towarzyszem i to towarzyszem interesującym. Trzeba więc grać w brydża, tenisa, tańczyć, brać udział w biesiadach, opowiadać o swej przeszłości (najlepiej wielkoobszarniczej ), grać w gry hazardowe, oczywiście „w konie” (czyli na wyścigach), czarować damy – słowem żyć na poziomie górnych pięter (jeśli nie penthauzu) Trump Tower w Nowym Jorku. A Krzysiu takie życie ubóstwia ! Czy więc można mu się dziwić, że żyjąc na tak ekskluzywnym poziomie nie może i nie chce pamiętać o mnie, albowiem każda myśl o mnie kompromituje go w jego własnych oczach i odbiera pewność siebie. Już go widzę, jak bryluje w towarzystwie bogaczy opowiadając o wydarzeniach swej rodziny : o dziadku, cioci Masi, żonie pana Rojowskiego Rotmistrza 1-go Pułku Szwoleżerów i właściciela Sobjanowic – folwarczku pod Lublinem – który to rotmistrz przed śmiercią – marskość wątroby- kazał na swym grobie wyryć, że leży tu „25-ty dziedzic na Sobjanowicach” – jak opowiada o stryju Czesławie i o stryju Zygmuncie, o tym jak wojował w II Armii Wojska Polskiego pod komendą gen. Świerczewskiego Karola (2) pomijając zapewne te fragmenta, kiedy kazano mu transportować z Dolnego Śląska do Częstochowy stado krów zarekwirowanych autochtonom. Stada tego nie doprowadził do miejsca przeznaczenia, albowiem jego podkomendni żołnierze po paru dniach rozsprzedali wszystkie krowy i nie było co gnać. Dla honorowego oficera pozostały więc dwie możliwości : albo „palnąć” sobie w łeb – albo wypierdalać. Ponieważ Krzysio żyje nam jeszcze dziś, tj. w 1996 roku – znaczy, że wówczas w ’45 wybrał drugą możliwość. W ten sposób pojawił się na Wydziale Architektury najpierw w Lublinie, a potem w Warszawie. Dzielny ten żołnierz, już jako student, nosił się następująco : Buty z cholewami brezentowe – sowieckie, cywilne ubranie i na głowie obszmelcowana czapka „berlingówka” (3). Bano go się trochę i mówiono o nim : „Porucznik Lachert z Resortu”, co oznaczało, że z Resortu Bezpieczeństwa. Stąd wzięliśmy później będąc w Nidzicy – „Porucznik Mallendowicz z Ministerstwa” (4) Ale co tu wspominać. Obecnie dla Was ważne jedynie co tam będzie w TJKb. Daleko to, bo daleko – ale piszcie ! Całuję Was 1,000,000,000 x 92 - M....j (1) – Jańca : Janusz Janczewski, kolega „Grubego” jeszcze z czasów szkolnych obecnie mieszkający w Stanach Zjednoczonych. (2) – Świerczewski : Karol Świerczewski (1897 - 1946), pseudonim „Walter” – generał pułkownik Armii Czerwonej i generał broni Wojska Polskiego = działacz komunistyczny polski, rosyjski i hiszpański. (3) – „berlingówka” : Nazwa czapki wojskowej noszonej w Armii Polskiej w Związku Sowieckim w czasie II wojny światowej, dowodzonej przez gen. Berlinga. (4) – „Porucznik Mallendowicz” : „Gruby” powołuje się tu na przygodę jaka zdarzyła nam się w roku 1948, a którą warto przytoczyć jako świadectwo atmosfery i ludzi tych czasów. Jesienią 1948 roku z grupą kolegów i koleżanek z Wydziału Architektury pojechaliśmy do Nidzicy na Mazurach. Celem wyjazdu była inwentaryzacja Nidzickiego zamku. Tadzio Mallendowicz, nasz kolega, chodził w tym czasie ubrany w półwojskowy strój i wojskowe buty z cholewami. Po przyjeździe do Nidzicy Tadzio zgłosił się na miejscowym posterunku Milicji Obywatelskiej – przedstawił się jako „Porucznik Mallendowicz z Ministerstwa” i prosił o pomoc w zakwaterowaniu naszej grupy. Marsowa postać Tadzia, buty z cholewami i panika jaką wywołało słowo MINISTERSTWO (które w tym czasie wielu ludziom kojarzyło się z wszechwładnym i bezkarnym Ministerstwem Bezpieczeństwa) zrobiły swoje. Milicja zorganizowała nam darmowe kwatery w miejscowym szpitalu a Tadzia zaproszono na konferencję prasową na której usiłowano dowieść, że przestępczość w powiecie w ostatnim roku zmniejszyła się o 50 %. Po tygodniowym pobycie w Nidzicy, na odjezdnym, każdy z nas dostał piękną, tłustą kaczkę. Przez wiele tygodni, przygoda ta była tematem naszych opowiadań i kpin, a Tadzio Mallendowicz już na zawsze został „Porucznikiem Mallendowiczem z Ministerstwa”. 93 Warszawa 10.02.’97 Najmilsi, Wiem, że to, ze tak długo nic nie napisałem jest zwykłym świństwem i chamstwem. Nie wiem natomiast czy zechcecie czytać ten list - czy nie czytany – wrzucicie do sracza. Ale ryzykuję i piszę, bo nie chciałbym żebyście mnie skreślili. Bardzo bym nie chciał. To moje listowe milczenie spowodowała depresja psychiczna. Widać to u nas rodzinne, bo jak wiecie siostra ma to od lat. Zaczęło się w sierpniu – mniej więcej od wyjazdu Blicharskich. Rok temu, wygrałem konkurs na projekt kościoła na Saskiej Kępie (drugiego kościoła, albowiem jeden już od lat funkcjonuje). Po konkursie przez rok nic się nie działo, aż wreszcie okazało się, że klechy chcą mnie wydymać z tej roboty, bo od lat współpracują z niejakim architektem Klajnertem i chcą jemu ten projekt dać. Ponieważ jednak robotę dostałem z konkursu nie mogą mnie po prostu wygnać. Postanowili sprawę rozegrać po jezuicku, to znaczy w taki sposób, żebym ja sam tę robotę rzucił. Powiedzieli, że projekt konkursowy, mimo, że najlepszy z przedłożonych, ma jednak wady funkcjonalne, które w dalszym opracowaniu należy usunąć. Aby nie było dalszych nieporozumień co do rozwiązania funkcji będę przedstawiać to co robię specjalnej komisji złożonej z : 1- biskupa – ordynariusza diecezji Warszawsko-Praskiej, 2- sufragana tj. zastępcę ordynariusza, 3- infułata tj. coś w rodzaju generalnego sekretarza diecezji. I zaczęła się zabawa, która trwała od połowy sierpnia do 15 stycznia tego roku. Przez ten czas zrobiłem im 11 (słownie jedenaście) zupełnie nowych koncepcji. Wszystko do dupy ! To było coś w rodzaju korekt na Wydziale, ale tym gorszych, że głównie polegały one na prowokowaniu mnie do awantury, która gdyby wybuchła to by powiedzieli, że „Pan profesor jest wspaniały i twórczy ale niemożliwy do współpracy” – a więc niech to robi ktoś inny – najlepiej Pan Klajnert”. To jest coś co się nazywa jezuicka metoda. Ale ja nie dałem się sprowokować co mnie wiele zdrowia kosztowało i oddałem sprawę Głównemu Architektowi Warszawy, który kiedyś pracował w moim zespole – Jurkowi Nowakowskiemu. Tu klechy zadrżały bo on kazał sobie przedstawić prace – czyli wszystkie moje koncepcje i zapytał o co wam właściwie chodzi ? czy o nie robienie kościoła, czy o to żeby mnie wyeliminować ? Ale wtedy urządzi on nowy konkurs, z którego wyłoniona praca bez dyskusji będzie podstawą do realizacji. W przeciwnym razie nie podpisze im lokalizacji na kościół. Wystarczyło ! nagle się okazało, że im też moje prace bardzo się podobają, a najbardziej koncepcja Nr.9. Co z tego, kiedy ta paromiesięczna walka o zachowanie spokoju spowodowała moją depresję, na którą i tak się zanosiło. I pomimo, że w końcu robię ten kościół, to znienawidziłem czarnych głęboką nienawiścią i całą tę organizację z głównym jej faryzeuszem Janem Pawłem Nr.2. We wrześniu zrobiła mi się na prawej skroni taka krostka, która nie chciała się zagoić. Będąc wyczulony na te sprawy poszedłem od razu do Centrum Onkologii, gdzie krostę obejrzano, pochwalono mnie, że do nich poszedłem, bo to jest coś w rodzaju raka skóry, który nie gojony mógłby się rozrosnąć. Nie zwlekając zaprowadzono mnie do gabinetu, gdzie wypalono mi tę krostę, ale nie ogniem, tylko azotem w temperaturze minus 180 94 stopni C. Mam jeszcze opatrunek na łbie i pojutrze we czwartek idę na oględziny. Podobno ma być dobrze. Ewuni też tak mówili. No ale nie porównuję tych dwóch spraw W lecie ubiegłego roku – ’96 – mojej Sabineczce zrobiła się na dziąśle narośl. W weterynariacie powiedziano mi, że jest to tzw. „Naddziąślak” czyli nowotwór dziąsła. Zoperowano więc suczkę i było dobrze, ale późną jesienią zrobił jej się w innym miejscu – drugi – dużo mniejszy. Znowu ją zoperowano i teraz codziennie ją przepatruję, co w jej buzi się dzieje. Żeby było wesoło, to 24 listopada potrącił Sabcię samochód w wyniku czego pękła jej kość przedramienia lewej rączki. 4 tygodnie była w gipsie, ale teraz nie ma już śladu na tej rączce. Rękami albowiem, nazywają weterynarze u tzw. „czworonogów” przednie łapy, zaś nogami – tylne, tak jakby człowiek stanął na czworakach. Ja też – jako czworonóg – albowiem świnia – podlegam tej nomenklaturze. 14 listopada ’96 odprowadziliśmy – jak to się mówi kwieciście – „na miejsce wiecznego spoczynku” naszego kolegę Józia Święcickiego. Pamiętasz go – taki wielki był z nam na Mazurach i kiedyś po pijanemu, szukając swojego znajomego w teatrze Olsztyńskim, zalazł – nie wiedząc o tym, aż na scenę podczas przedstawienia, usiadł na stojącej na scenie kanapce (sztuka była kostiumowa) i myśląc, że to poczekalnia i przyjdzie mu długo czekać – głęboko zachrapał. Parę dni później idąc po ulicy w Olsztynie mijała nas jakaś Pani z kilkoletnią dziewczynką, która patrzyła na Józiego i mówi do mamy : „.. mamo, mamo to ten Pan co spał na przedstawieniu” W taki sposób, ku rozpaczy S.P. doktora Wejcherta (1) nieśliśmy wysoko „sztandar urbanistyki polskiej”. Swoją drogą mało już nas zostało z tej grupy Mazurskiej. A więc : (Podaję w kolejności „zejścia”) 1Lechmir (2), 2- Staszek Przemyski, 3- Jan Kreczmer, 4- Doktor Wejchert (umarł już jako profesor), 5- Józio Święcicki i na dodatek Hanna Adamczewska-Wejchert (3). Zostało nas tylko trzech : 1- Ty w Vankuwerze – 2-Tadzinek Mallendowicz w Kołbieli, oraz na razie 3- ja w stolycy. Na pogrzebie biednego Józiego było nawet sporo osób, aliści z branży tylko 4 : Przedstawiciel Oddziału Warszawskiego SARP, Marta Borman, Pan Władzio – emerytowany kierowca Oddziału i ja. Koniec Nie wiem czy ty pamiętasz z Warszawy z YMCA takiego mojego kolegę – Jancewicza, którego nazywaliśmy Jańca ? Otóż Jańca od wielu lat przeniósł się do USA, do stanu Konetyket (piszę fonetycznie, jak należy wymawiać) gdzie był inżynierem budowlanym od wysokościowców. Był parę razy w Warszawie jeszcze za Ludowej i cierpiał wielką nostalgię za Krajem. Telefonował często do mnie, pośród mojej najgłębszej nocy, będąc w pijanym widzie z racji tęsknoty za Krajem i pieprzył 3 po 3, czasami pół godziny. Rozmowy z nim nie było żadnej. Po pierwsze – pijany, a po drugie – głuchy. W zeszłym roku chorował na półpasiec twarzy (bo i taki jest – najboleśniejszy) ale teraz już parę miesięcy nie telefonuje. Boję się czy i on nie odkorkował. Trzeciego lutego były moje urodziny. Za przeproszeniem Waszym = 74 skończone – czyli jestem już starszy od mojego tatusia, który jeszcze na parę lat przed śmiercią wydawał mi się zgrzybiałym starcem. Otóż Lipski (4) – człowiek mądry przyjął moje urodziny nie w sposób rzewno-liryczny – ale jak najbardziej prawny. Nie dał mi oczywizda żadnej laurki, ale najsurowiej nakazał sporządzenie testamentu Napisałem więc testament w/g którego jedynym swym spadkobiercą oraz wykonawcą tego testamentu uczyniłem swego młodszego siostrzeńca – syna Lipskiego – Macieja. Całe pismo było „wysmażone” under control adwokata Lipskiego – Pani mecenas Jadwigi Rydzewskiej. Oczywizda za porady prawne płaci Lipski i to w/g obecnych stawek tzn. 95 200 nowych złotych za wizytę (2,000,000 starych). W tym testamencie chodziło głównie o mieszkanie, którego jestem – co jest sądownie stwierdzone jedynym właścicielem, więc po mojej śmierci gdyby nie było testamentu – byłby niekończący się proces o tę schedę, albowiem nie pozostawiam ani żony, ani potomków, którzy automatycznie obieli by po mnie mieszkanie. To mieszkanie – jak je złośliwie nazywa von „H” (Henneberg) „Penthouse”, ma przeszło 100 metrów kwadratowych powierzchni i dwa tarasy – jeden – północno-wschodni o powierzchni 15 metrów kwadratowych oraz drugi wschodniopólnocno-zachodni – o powierzchni 56 metrów kwadratowych. Ponieważ dzisiaj ceny za 1 m.kw. w „stolycy” są wyższe niż w New Yorku (wiadomo : „stolyca”) i wynoszą średnio 25,000,000 starych czyli 2,500 nowych złotych, przeto mój „penthouse” ma wartość (bez tarasów) około 275,000 nowych, czyli po obecnym kursie 3 zł. za 1 US $ kosztowałby 275,000 : 3 = $ 91,000 – czyli rzecz łakoma nawet dla von „H” Takie pisanie testamentu to nawet rzecz zabawna, aliści – jak mówi Jerzy Waldorff, przypomina grę w ping-ponga na swojej własnej płycie grobowej. Grę z kimś od ciebie o tyle młodszym, że jeśli nawet przegra (co jest niemożliwe) to i tak patrzy na ciebie w ten sposób jakby ci zalecał zasłużony odpoczynek po wygranym meczu – pod płytą grobową – najlepiej odpoczynek wieczny. Drugi mój siostrzeniec – ten starszy – Michał, który żonaty z Francuską od lat jest francuskim obiebatelem był u Lipskich na Boże Narodzenie. W rozmowie z nim wspomniałem o bibliotece w Vancouverze – tego Żida Safdiego (5). Wtedy Michał wybuchnął całą symfonią zachwytów. Powiedział, że zrobił tam parę rolek zdjęć, oraz uważa to za bardzo wielkie dzieło architektoniczne. Jeszcze raz proszę o nie pamiętanie mi mojej chwilowej opieszałości literackiej i odpiszcie. Odpiszcie koniecznie, ale nie za rok, ani za pół roku bo pamiętajcie, że już niewiele otwiera się przed nami tych połówek. A może już żadna ? Tym optymistycznym akcentem kończę i całuję Was miliardy razy i błagam o przebaczenie „ DE PROFUNDIS „ (6) Wasz M....j (1) – Dr Wejchert : Kazimierz Wejchert (1912 – 1993) – polski architekt, urbanista, profesor Politechniki Warszawskiej (i nasz profesor w latach 1946 – 1949) – w młodości mistrz Polski w siatkówce. W 1991 został uhonorowany tytułem doktora „Honoris causa Politechniki Warszawskiej. (2) – Lechmir : Stanisław Lechmirowicz (1924 – 1984) – architekt, nasz przyjaciel z okresu studiów na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. Żołnierz batalionu „Żośka” – pseudonim CZART. 96 (3) – Adamczewska : Hanna Adamczewska Wejchert (1920 – 1996) – polski urbanista i architekt, żona Kazimierza Wejcherta. Wieloletni pracownik, wykładowca i profesor na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. (4) – Lipski : Lipski, szwagier „Grubego” – patrz odnośnik do listu z 15.11.’95 (5) – Safdi : Moshe Safdi : ur. w Hajfie w 1938 r. – studiuje architekturę w Montrealu. Jego praca dyplomowa (budynek mieszkalny) zostaje zrealizowana na wystawie światowej „Expo ‘67” w Montrealu pod nazwą HABITAT. Liczne projekty w Kanadzie, Izraelu i USA. Również profesor architektury na Harvard University Graduate School of Design. (5) – De profundis pogrzebowej. : dosłownie po łacinie : z głębokości - początek pieśni 97 Vancouver 19 luty 1997 Kochany, Nasz nieodżałowanej pamięci towarzysz „Wiesław” często w swoich przemówieniach używał zwrotu : ... nie będę towarzysze ukrywał tego, czego ukryć się nie da ... Otóż podobnie, choć nie zupełnie, jest i w moim wypadku. Towarzyszu Krasiński ! w liście tym nie będę ukrywał tego, czego ukryć się nie da. Zachowujesz się jak ostatni żłób, nie wiele widzący poza własny nos. Powoływanie się na genetyczne obciążenia rodzinne, nie tylko, że nie ma sensu, jest również nietaktem w stosunku do Twojej siostry. Nie odpowiadanie na nasze listy jest nietaktem w stosunku do nas. Zostawszy sam, zawsze trochę rozpuszczony, na pewno niezdyscyplinowany, stałeś się zagubionym egoistą z lekką domieszką schizofrenii. Śmierć Ewy zbiegła się z utratą przywilejów, które podparte talentem, dawniej z łaski decydentów spływały bez większych wysiłków. Utrata przywilejów w świecie „wczesnego kapitalizmu”, w którym żyjesz, zwykle powoduje utratę przyjaciół. Sądząc z Twoich listów tak też się stało. Na dodatek zrobiłeś się stary. Starość, zjawisko raczej do przewidzenia i nie do uniknięcia, potrafiła Cię zaskoczyć. W okresie Świąt dostałem list od Blicharskich. Zapewne ich pamiętasz ? Nie są to ludzie skomplikowani. Przed laty ledwo się wyrwali z Ojczyzny i nadrabiają teraz czas stracony wcześniej. Pytali się czemu nie odpowiadasz na ich listy i co się z Tobą dzieje. Odpowiedziałem, że o tym może wiedzieć tylko Pan Bóg i Sabcia. I miałem chyba rację. Siedzisz sam w tym domu (z dwoma tarasami) i jednym chorym psem czekając aż Cię rak za pysk chwyci ! W międzyczasie „Czarni” już Cię dopadli i z Wojtyłą na czele usiłują Ci Świątynię Pańską „poprawić”. CZŁOWIEKU CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE ? Ja nie z tych co dają rady, zwłaszcza tym, którzy ich nie szukają. Wydaje się jednak, że trochę mniej myślenia o sobie samym mogłoby wyjść Ci na dobre. Stosunki między ludźmi, o takie choćby jak między nami, miejscowi tubylcy określają jako „two-way street”, czyli dwukierunkowa ulica. Nie muszę wnikać w szczegóły żebyś wiedział o co chodzi. Mam nadzieję, że wyjdziesz z tego, bo jak sam słusznie zauważyłeś, czasu niewiele zostało i truć sobie dupy nie warto. Biblioteka Safdiego to dobry budynek, ale nic więcej. Obawiam się, że młodzież wychowana na wschodnim soc-realizmie i zachodnim modernizmie (tak jak zapewne Twój siostrzeniec), jak zobaczy coś choć trochę innego to dostaje niezdrowych 98 dreszczy. Żeby od razu marnować parę rolek filmu ? Jest tu na prawdę parę lepszych budynków od Colloseum Moshe Safdiego. U nas już wiosna. Krzewy kwitną. Zaczynamy się tu czuć z dnia na dzień lepiej, choć to jeszcze nie to. Jeśli list mój nie sprawi Ci zbyt wielkiej przykrości – to odpisz. To, że nie wiesz jak żyć i sam sobie podstawiasz nogę, nie powinno przerwać naszej korespondencji Hania łączy wiele serdeczności, ściskam, Maciej Mój komputer nie ma polskich czcionek. Da się jednak czytać. 99 Warszawa 27.02.’97 Godź. 9:30 moja – Wasza pewno 0:30 pośród nocy Proszę o korektę czasu, bo myślę, że to jest 9 godzin różnicy Najmilsi, Dostałem od Was list , który choć podpisany tylko przez Maćka – rozumiem, że był małżeńsko głęboko konsultowany. Dlatego piszę „od Was”. Nie muszę zapewniać, że sprawił on mi wielką radość, mimo, że 99 % jego zawartości stanowi bardzo silny opierdol. Silny – ale słuszny ! Pisząc do Was po tak długiej – niczym nie uzasadnionej przerwie, miałem wielką obawę, że albo 1) nie dostanę żadnej odpowiedzi, albo 2) dostanę kartkę z widokiem krajobrazu zimowego TJKb i krotką treścią utrzymaną w extra dyplomatycznym tonie : „Nie pisz więcej huju, bo i tak nie czytając – listami Twymi ucieramy dupę. Do widzenia się z Tobą na tamtejszym Świecie”. Natomiast list, który dostałem, brzmiał dla mnie jak symfonia Ludwika van Beethovena ! Oczywiście mam na myśli symfonię Nr.3, tzw. EROICĘ gdzie najgłośniejsze instrumenta rżną na cały tzw. „gwizdek”. Poniewąż, rozumując logicznie, opierdala się po to, aby uzyskać – jak naucza matka nasza – Kościół Katolicki – „Mocne Postanowienie Poprawy”. Moim więc postanowieniem – super mocnym – u Waszego konfesjonału, jest pisanie listu każdego miesiąca. Przeto ten list, mimo, że pisany w samym końcu lutego należeć będzie do marca ’97, natomiast kwietniowy pisany będzie (o ile się dożyje) w końcu marca itd. Niestety nie dysponuję komputerem, ale za to mam w dyspozycji swego odręcznictwa wszelkie czcionki, akcenty i nawet alfabety – od łacińskiego, poprzez egipski do np. chińskiego. Jeszcze w środku lata mój przyjaciel, a Wasz gość – Czesio Bielecki (1) – urządził wystawę swych urbanistycznych propozycji dla Warszawy, w salonach nowo-otwartego hotelu „Szeraton”. Mieści się on na ulicy Prusa, zaraz koło naszej nieodżałowanej YMCA ( Nieodżałowanej, ze względu na nasze lata). Było tam wiele osób, a ponieważ Czesio jak zwykle powitał mnie super serdecznie, to samo Gł. Arch. Jurek Nowakowski n.b. były chłopak z naszej pracowni, oraz prezydent „stolycy” Marcin Święcicki – (nic nie ma wspólnego z nieboszczykiem Józiem). Witany przez tak ważne osobistości musiałem dla nieznajomych sprawiać wrażenie kogoś niezwykle dostojnego. Jakoż z tłumu nieznajomych, podchodzi do mnie jakiś grubawy Pan z Panią, której buźka przypominała buźkę Pani Nancy Reagan (2) pomięszaną z trupią główką. Ten Pan pyta mnie czy go nie poznaję ? Mówię, że coś mi ćmi, ale dokładnie nie wiem z kim mam przyjemność. Okazało się, że to Twój genialny brat z Panią Marylą, którzy nie po to mi się przedstawiali, żeby zaspokoić towarzyskie potrzeby, ale po to abym ich przedstawił Głównemu Architektowi Warszawy – Nowakowskiemu. Powiedziałem, że natychmiast jak nadarzy się okazja to ich ze sobą poznam. Aliści, gdy z Nowakowskim piliśmy kawę wskazałem mu ich oczami i przestrzegłem, żeby się nie dał wrobić w jakieś propozycje, bo jest to para małych hohsztaplerów. A że zaraz po tym Nowakowskiego zabrałem samochodem do domu, przeto do spotkania nie doszło. Jeszcze w czasie rozmowy z małżonkami, powiedziałem im, że właśnie w lipcu przenosicie się do TJKb, czym byli mocno zdziwieni wyrażając to słowami : „ach taaak ?” 100 Z naszymi klechami – czyli Czarnymi – bardzo się obecnie ciężko pracuje. Są albowiem butni, chamscy, wszechwiedzący, co jeszcze można by im wybaczyć, aliści nie do wybaczenia jest fakt, że mają coś mniej pieniędzy i niechętnie płacą żądając, a raczej oczekując pracy IDEOWEJ „dla naszego papieża Jana Pawła, biskupa Kazimierza, duchowieństwa i całego Kościoła Świętego”. Nie muszę Was zapewniać, że ta inwokacja obniżyła znacznie poziom mojej wiary. Obecnie nawet najmniejszy, początkujący księżyna przy przywitaniu nadstawia ci obie łapy do ucałowania. Chyba wiedzą, że do UNII (3) i NATO (4) nie wejdziemy, za to będziemy mieli państwo wyznaniowe, takie jak urządził nieboszczyk Homeini (5). Tym radosnym akcentem kończę numer marcowy i całuje Was nieskończoną ilość razy M....j (1) – Bielecki : Czesław Bielecki – polski architekt i polityk. Patrz odnośnik do listu z 18.11.’94 (2) – Reagan : Nancy Reagan, żona prezydenta USA Ronalda Reagana. Była aktorka filmowa o twarzy świeżo remontowanej i odmalowanej lalki. (3) – Unia : Unia Europejska (4) – NATO : North Atlantic Treaty Organization (5) – Homeini : Ruhollah al-Musawi al-Chomeini (1902 – 1989), szyicki przywódca duchowny i polityczny – przywódca Iranu w latach 1979 – 1989 101 Vancouver 18 marca 1997 Kochany, No to widzę żeś się zdecydował na pisanie listów. W ten sposób choć raz w miesiącu będziesz miał jakieś ludzkie zajęcie. Wydaje się, że między wielebnym duchowieństwem a suką – pozbawiony intelektualnej rozrywki Nie daleko byś pociągnął. Muszę przyznać, że potrafiłeś się znaleźć, ozdabiając swój ostatni list dobrą nowiną. Buźka mojej przezacnej bratowej, podobna do kostuchy w kolorach Nancy Reagan sprawiła mi wielką radość. Oczywiście Twój sposób postępowania w ułatwieniu nawiązania kontaktów tej pary z miejscowymi notablami uważam za wzorowy. Przed chwila dzwonił do mnie Jańca (1), którego łaskawie podrzuciłeś nam w czasie swej ostatniej wizyty w Kanadzie. Robi to zresztą regularnie. Mówił mi, że rozmawiał z Tobą i że nie może się zdecydować czy przenieść się do Warszawy czy do syna, który mieszka w Seattle. Pierdolił tak w kółko to samo przez 40 minut. Seattle jest położone tylko 200 km. od Vancouver. Namawiałem więc go gorąco na Warszawę jako idealne miejsce na spędzenie późnej starości. Znając Twoją awersje do Vancouver i Brytyjskiej Kolumbii nie będę Cię męczył opisami tego wspaniałego miasta i pięknego kraju. Jesteśmy tu już 9 miesięcy, można więc o wielu sprawach mówić z przekonaniem i pewnością. Otóż na pewno odpowiada nam tutejszy klimat. Dopiero teraz widzimy jak paskudne były te montrealskie zimy. Również na pewno dobrze zrobiło nam przeniesienie się z własnego domu do wynajmowanego mieszkania i pozbycie się wszystkich „własnościowych” kłopotów. Oczywiście miło i z żalem wspominamy nasz a chatę w Beaconsfield gdzie spędziliśmy prawie całe nasze „ważne” życie. Mimo, że jak Ci pisałem, od naszego polskiego środowiska w Montrealu, prawie, że uciekaliśmy – to trochę się tu pomyliliśmy. Brak nam teraz polskich przyjaciół i znajomych. Nowych oczywiście nie szukamy. Po pierwsze jest na to raczej późno, po drugie wybór kiepski. To swego rodzaju osamotnienie, niespodziewanie zaowocowało w ten sposób, że jeszcze bardziej nas z sobą związało. Po tylu latach małżeństwa (48) wiele spraw wydawało się rutynowo oczywistymi i nie wymagającymi dyskusji. Dzisiaj dużo więcej ze sobą rozmawiamy i staliśmy się chyba zupełnie od siebie zależni. A to na pewno dobrze. Po przyjeździe tutaj – a nie ulega wątpliwości, że przyjechaliśmy do zupełnie „nowego” Kraju, trzeba było zorganizować od początku obsługę medyczną. Szukając właściwych lekarzy i specjalistów, przeszliśmy wszystkie możliwe badania. Niestety, w wyniku tego okazało się, że Hanka ma nie ciężką, ale zaawansowaną cukrzycę. Nie jest to sprawa błaha. Rezultatem tej diagnozy jest srogi rygor diety, wypoczynku, spacerów i lekarstw. Hankę można zaliczyć do tej kategorii ludzi, których w języku angielskim określa się jako „no-nonsense”. Zabrała się do swojej choroby ostro i pomyślne rezultaty widać już było po paru tygodniach. 102 Ja w poszukiwaniu kardiologa przeszedłem badania, które nazywają się „Nuclear Angiogram”. Polegało to na wprowadzeniu do mego systemu krążenia krwi materiału nuklearnego (w płynie) i fotografowaniu serca przy pomocy promieni Gamma. Okazało się, że jestem jeszcze w niezłym stanie. Badania krwi, słuchu i wzroku, też dały dobry rezultat. Nie ulega jednak wątpliwości, że metryka nas w końcu dogoniła. Poczuliśmy się naprawdę starzy. Brak pracy zawodowej, nowe otoczenie, brak nowych zadań do wykonania – wszystko to wyraźnie daje znać o nieodwracalnym i zbliżającym się końcu. Niby to nic nowego i zawsze o tym wiedzieliśmy ale dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę, że to chyba już jutro. Oczywiście nie wpływa to na nas depresyjnie. Jesteśmy na to za mądrzy. Ale ... ja na przykład śpię dłużej niż dawniej i piję więcej niż zwykle. Usiłuję oczywiście wprowadzić trochę dyscypliny w to zasrane życie. Komputer, który zabiera mi sporo czasu – to w zasadzie głupia maszyna, ale trzeba się tego nauczyć. Piszę też trochę dla „potomności”. Obie sprawy idą mi raczej ciężko. Dobrze byłoby gdybyś napisał coś o projekcie kościoła, który robisz. Szczerze Ci tego zazdroszczę. Dochodzą nas tutaj różne wieści o strasznym burdelu architektonicznym w Warszawie. Ostatnio widziałem foto najlepszego budynku roku autorstwa młodego Kuryłłowicza (2). Przykro na to patrzeć. Jańca mi mówił, że żona Krzysia (3) jest ciężko chora. Z tego może być albo 4-ta żona albo tor na Służewcu (4) odniesie znaczne zyski. Czekamy na zapowiedziane listy. Hanka przesyła swoje najlepsze pozdrowienia. Maciej (1) – Jańca : Janusz Janczewski - Kolega „Grubego” (2) – Kuryłłowicz Stefan Kuryłłowicz ur. w 1949 roku, syn naszego kolegi Witka Kuryłłowicza. (3) – Krzyś : Krzysztof Lachert – nasz przyjaciel. Patrz odnośnik do listu z 03.11.’94 (4) – Służewiec : Warszawski tor wyścigów konnych znajdujący się na terenie Służewca. Miejsce, w którym Krzyś Lachert lubił spędzać wolne chwile. 103 Warszawa 16.06.’97 Godź. 08:30 (moja) Najmilsi, Znowu zapóźniłem się z pisaniem listu. 25 kwietnia, albowiem, musiałem z bardzo wielkim żalem pożegnać się na zawsze z moją kochaną suczką – Sabcią. Jeszcze w październiku potrącił ją samochód, potłukł ją i złamał jej przednią lewą rączkę. Ale jej złożyli i było wszystko pozornie dobrze. Ale tylko – okazało się – pozornie. Miała albowiem jakiś uraz mózgu i po czterech miesiącach dostała padaczki pourazowej. Musiało mieć biedactwo wielkie cierpienia, bo nie spało, nie jadło i nie piło tylko piszczało. Jak już pisałem 25 kwietnia zabrałem ją na uśpienie w Instytucie Weterynarii. I tak zostałem już zupełnie sam. Ale, jak pisał niemiecki pisarz Hans Fallada – „Każdy umiera w samotności”. Nawet kiedy w wyniku katastrofy lotniczej ginie się w towarzystwie paruset osób, to i tak każdy z nich umrze w samotności. To ciekawe i w naszym wieku odpowiednie do rozważań na tematy – a jak by powiedział Wałęsa : „w temacie” metafizycznym. Kilkanaście dni temu, oglądam dziennik TV i dzwoni telefon. Mówi Blicharski z lotniska w Amsterdamie, że lecą do stolycy, oraz, że będą o godzinie 22:20 na Okęciu żebym po nich wyjechał. A ja w ogóle nie przygotowany na nich ! Musiałbym pójść do siostry po bieliznę pościelową, bo ja mam tylko jedną zmianę (bo po cholerę mi więcej), nie miałem więc czasu, by coś na kolację trzeba było kupić i dlatego mówię, że wolę aby z lotniska przyjechali taksówką bo ja się „nie wyrobię” w czasie. Po paru minutach – drugi telefon : „Odwołanie alarmu” – jak mówi z Amsterdamu Andrzej. Mianowicie zatelefonowali do jej przyjaciółki i ona po nich wyjedzie i u niej przenocują. Ta przyjaciółka, to poznana już przeze mnie, koleżanka szkolna Jasi niejaka Pani Aleksandra Drogowska. Zupełnie miła Pani. Nie wiem czy się na mnie obrazili, czy co, ale zamieszkali nie u mnie, ale w mieszkaniu koleżanki Pani Drogowskiej, która to koleżanka ma dwa mieszkania, na ulicy Serockiej na Grochowie. Pewno przysposobię sobie nowych wrogów, a jak nie wrogów to niechętnych, ale Bóg mi jedyny świadkiem, że chciałem ich przyjąć godnie. Ostatnio mam nawet (jak na mnie) sporo pracy i trochę wyjazdów. Mianowicie do Gdańska, który przygotowuje się na swoje milenium (tysiąclecie) oraz do Rzeszowa gdzie chcemy wreszcie dokończyć projektowaną przeze mnie halę widowiskowosportową RESOVIA. Uwaga ! Resovia = po łacinie Rzeszów. Ten obiekt ma wielki rozmach i jest dobrze usytuowany na brzegu rzeki Wisłok, obok zamku Lubomirskich. W tej hali chcą zrobić Centrum Gier Zespołowych, takich jak : koszykówka, siatkówka, piłka ręczna, oraz pływanie albowiem jest tam pływalnia o dług. 50 metrów na 8 torów. Ale to wszystko jest w stanie surowym. Jak zwykle chodzi o forsę na dokończenie. Dodatkowo, przypierdala się do zarządu miasta izraelska UNION OF RESOVIAN JEWS. Otóż ten Union twierdzi, że część hali wznosi się na terenach tzw. „pożydowskich”. Ludowa, za której czasów zaczęła się budowa – miała to w dupie. Najjaśniejsza natomiast boi się Żydów, a właściwie żydowskiego lobby w Kongresie USA. A wiadomo, że Żid uwielbia Hitlera, a Polaczków nienawidzi, ponieważ na naszej „terytorii” ich wymordowano, wobec tego nasza jest wina. Jasne ? Jasne !!! 104 Następny temat to Jańca (1) Co pewien czas, mniej więcej co dwa tygodnie, budzi mnie telefon pośród najgłębszej nocy. Jak to u nas obecnie się mówi – „z tamtej strony Jańca”. Jest zwykle pijany w tzw. dupę i barłoży niemiłosiernie i nie można mu przerwać bo nie tylko jest „nawalony jak stodoła po żniwach” – ale kompletnie głuchy. Ostatnio trwało to 55 minut !!! słownie pięćdziesiąt pięć. Chce koniecznie przyjechać do stolycy i założyć tu jakiś interes – ale jaki – tego nie wie. USA mu obrzydły jak tango milonga i chce do domu, do swojej Polski. To nawet nieco wzruszające, ale co on tu może zdziałać : stary, głuchy alkoholik ? Gówno może zdziałać. Jego żona – Luda włącza się z drugiego telefonu i ostrzega mnie, że on pije niemiłosiernie, żeby nie brać serio tego co on mówi, a Jańca nic nie słyszy tylko swoje nawija Kończę już i całuję Was milionkrotnie, Wasz M....j (1) – Jańca : Janusz Janczewski – kolega „Grubego”. 105 Vancouver 26 czerwiec 1997 Kochany, Dostaliśmy wczoraj Twój list z 16 czerwca. Przykra wiadomość o Sabci. My też kiedyś mieliśmy psa, którego musieliśmy uśpić. Tak, że przeżycia tego rodzaju nie są nam obce. Z przykrością muszę Ci donieść, że w mojej nieustającej wojnie z arteriosklerozą poniosłem następną porażkę. Mam mianowicie duże problemy z głównymi arteriami, które umiejscowione po lewej i prawej stronie szyi, dostarczają krew do mózgu. Po angielsku nazywają się one carotid. Otóż ta po prawej stronie jest zupełnie zamknięta (zapchana) a ta po lewej stronie zamknięta w 80 %. Stwierdzono to badając mnie przy pomocy „maszyny” ultra dźwiękowej oraz wstrzykując mi materiał radio-aktywny i prześwietlając przy pomocy promieni Gamma. W przyszłym tygodniu czeka mnie jeszcze jedno badanie (angiography) . Polegać to będzie na wprowadzeniu do arterii w pachwinie, małej (cienkiej) rurki, przepchanie jej aż do serca, wypuszczenie barwnika, który zabarwi krew płynącą do mózgu. Proces ten jest fotografowany aparatem Rentgena. W rezultacie daje to dokładną topografię zatorów w arteriach. Na operację, która nazywa się carotid endarterectomy (nie znam polskiego odpowiednika), już się zdecydowałem. Będę ją miał w ciągu następnych paru tygodni (czekam w kolejce). Operacja polega na przecięciu arterii i wyskrobania tego świństwa, które ją blokuje. Będą to robić po lewej stronie. Na prawą stronę jest już za późno. Operacja ma trwać dwie i pół godziny. Rekonwalescencja w szpitalu raczej krótka (2 – 3 dni). Decyzję operowania oparłem na danych statystycznych podanych mi przez specjalistę neurologa i chirurga, który będzie mnie „skrobał”. Bez operacji możliwość „stroku” czyli „wylewu” do mózgu to znaczy utrata dostatecznego dopływu krwi do mego łba jest dość duża, bo 14 % w ciągu najbliższych 5-u lat. Operacja zmniejsza taką możliwość do czterech i pół % (czyli znacznie). Wypadki śmierci przy tego rodzaju operacji u osobników o podobnym do mojego – zdezelowanym systemem krwionośnym – wynoszą 3 %. Mam nadzieję, że im nie zasram tych wspaniałych statystyk. Telefony od tej Jańcy (1) nie są tylko Twoim przywilejem. Dzwoni również do mnie i bełkocze w okropny i głupi sposób. Ja oczywiście namawiam go na wyjazd do Warszawy. Będzie to mój odwet za napuszczenie na mnie Jańcy, w czasie Twojej ostatniej u nas wizyty. Ja jego zupełnie nie pamiętałem. Nasza znajomość via YMCA z przed półwiecza, była raczej luźna. Blicharskich nie traktuj poważnie. Oni są na nas też obrażeni. Wiosną tego roku Andrzej pisał do mnie, że w czasie swego pobytu w Warszawie zapraszał Cię do przyjazdu do nas w Vancouver. Odpisałem mu, żeby tego bez porozumienia z nami nie robił. Nie odezwał się więcej od tego czasu. A pisałem tak, bo my jesteśmy teraz trochę w kłopotach. Za dwa tygodnie przyjeżdża do Vancouver Dorota z dziećmi na stałe. Nie ma ani pracy ani mieszkania i na dodatek jedzie przez całą Kanadę moim starym samochodem (białą Hondę pamiętasz), który ma na liczniku 300,000 km. Prawdopodobnie w tym samym czasie będą mnie krajać. Wszystko to będzie na mojej głowie – a głowa na chorej szyi. Sam widzisz, że w takiej sytuacji trudno by było przyjąć Cię godnie. 106 Cieszymy się, że masz robotę. To najlepsze lekarstwo na wszystkie troski. Mam nadzieję, że Twoja RESOVIA nie jest zbudowana na starym kirkucie. Z takiej sytuacji nie byłoby wyjścia. Jak pamiętasz mój stosunek do Żydostwa to sprawa raczej dziedziczności genów niż przekonań. Następny list napiszę już po operacji i przewaleniu się tatarskiej ordy z Montrealu. Ściskamy Cię serdecznie, Maciej (1) – Jańca : Janusz Janczewski – kolega „grubego”. 107 Vancouver 24 lipiec 1997 Kochany, Tym razem tylko parę słów. 18-go w piątek zrobili mi operację lewej arterii. Podobno się udało. Do domu wróciłem już w niedzielę 20-go. Jestem teraz okropnie obolały i słabiusieńki. Narkoza trwała dwie i pół godziny, a to zawsze najbardziej mnie wykańcza. Chyba czas skończyć z tą chirurgią ! Wyglądam jak kawalerzysta po przegranej bitwie. Rozcięty od lewego ucha aż po grdykę. Słyszę szum płynącej krwi po lewej stronie. Podobno o to chodziło. Zobaczymy jak sprawy się rozwiną. Jak ”wrócę do siebie” zacznę znów pisać. Maciej 108 Warszawa 27.07.’97 Najmilsi, Nie było mnie prawie tydzień w domu, albowiem przebywałem na koszt zarządu miasta w Rzeszowie. Tam stoi niedokończona hala sportowa, pod nazwą RESOVIA. są z Zesowa Żydostwo amerykańskie zgłasza do części terenu hali pretensje i obiekt jest nieużywalny Chcą go, a głównie Kwach (1) – czyli nasz obecny Prezydent Kwaśniewski, który parę lat temu – przed tzw. „Wielkim Przełomem” był ministrem od sportu i turystyki. A więc, jak mówi Wałęsiak (2) – „siedzi w temacie” – chce, to jest Kwach, za wszelką cenę obiekt uruchomić. Hala jest ładna, uważam, że z moich najładniejsza, jest pięknie położona, robi wrażenie swoją rozpiętością : 165 m., tylko trzeba ją wykończyć – głownie wnętrza i mechanikę. Zaraz po powrocie telefon : „Po tamtej stronie” – Jańca ! (3). W pierwszych słowach mi mówi, że do Ciebie telefonował i że jesteś po operacji już w domu. Bardzo się Jańca cieszył i mnie nie mniej ucieszył. Ty tak walczysz z tą Twoją choroba jak nasz nowy bohater narodowy – bokser Andrzej Gołota (4), który choć trochę dostanie po mordzie, aliści zainkasuje $ 2,000,000. Niby przegrywa za bicie po jajcach – ale jaka to piękna przegrana ! Czy ja kiedy dostałem choć 1 grosz peerelowski za przegrany konkurs ? Pytanie retoryczne. Jańca był tym razem bardzo miły, bo w 100 % trzeźwy. Zapowiedział, że we wrześniu będą wraz z jego żoną Ludą w Najjaśniejszej i zamieszkają u mnie. To dobrze, że będzie Luda, bo będzie go pod względem picia trzymać za mordę. Trzeba Wam wiedzieć, że Luda jest dosyć bliską krewną Ś.P. Pana Generała Sikorskiego (5), obecnego mieszkańca Wawelu, gdzie w zupełnej zgodzie współmieszka z Marszałkiem Polski Józefem Piłsudskim. Ponieważ obaj Panowie walczyli w 20-tym roku z Leninem, Stalinem, Tuchaczewskim (6) itp. a obecnie mamy w Najjaśniejszej powódź 1,000-lecia przypomnieli mi ci Panowie to co się u nas mówi o tej powodzi. Mianowicie, że jest to zemsta Stalina za rozszerzenie NATO (7) na Wschód. 109 Jadąc do Rzeszowa koleją (a nie samochodem – bo to dużo prędzej) jechałem najpierw pociągiem Inter-City z W-wy do Krakowa a po 30 minutach pociągiem Wrocław – Odessa , do Rzeszowa. Ponieważ miałem pół godziny czasu obejrzałem sobie dworzec Kraków Główny Osobowy w budowie. Byłem zafascynowany. Otóż nad wszystkimi peronami Krakus robi wielki parking samochodowy, który się łączy schodami z każdym peronem. Parking jest wprawdzie jedno poziomowy, a nie jak nad halą w New Heaven czteropoziomowy, ale i tak robi to korzystne wrażenie. Ileż lepsze od Warszawskiego Centralnego tzn. „Wizytówki dla Warszawy”. Robię teraz kościół dla Saskiej Kępy. Będzie to już drugi kościół w tej dzielnicy. Aliści, jak mówi Waldorff, to nie ważne, że będzie drugi – ale ważne to, że będzie do dupy. Projektujemy albowiem we trzech : biskup naszej diecezji czyli tzw. ordynariusz – Kazimierz Romaniuk, jego wikariusz diecezjalny, infułat ks. prałat (infułat to taki chuj, co już nie zostanie nigdy wyświęcony na biskupa. Coś w rodzaju chorążego w wojsku. Frustrat) Lucjan Święszkowski – oraz na końcu ja, żeby wyszła dalsza robota Rzeszowska, to bym się z tymi Czarnuchami pożegnał rosyjskim prawosławnym słowem i miałbym z głowy nie tylko ten kościół, ale wszystkie inne na terenie Najjaśniejszej, ale to nie ważne bo i tak mi zostało niewiele do życia i jestem pewien, że Sprawiedliwy Stwórca, za każdą godzinę spędzoną nad kościołem wraz z jego urzędnikami, odliczy mi po 200 lat czyśćca. Nie macie nawet pojęcia, jak się te skurwysyny czarne rozzuchwaliły ! Jerzy Urban (8) w piśmie NIE poświęca im bardzo wiele miejsca i nie muszę mówić, że maluje ich farbami przy których sadza – jest kolorem radośnie jasnym. Ale oni udają, że tego nie widzą, bo nic mu nie mogą zrobić, bo to wszystko prawda udokumentowana. Na koniec, żeby nie było za wesoło – dwie smutne wiadomości. 1) - Żona Krzysia Lacherta (9), którą poznaliście w ’94 w Kazimierzu – bardzo chora na raka. Już po częściowym usunięcia guza (1 kg. wagi) przechodzi chemoterapie. 2) – Żona mojego przyjaciela Romana Płachcińskiego (syna Władysława – co napisał pierwszą część „Wspomnień o Warszawskich knajpach”) – chora na raka mózgu – siedem ognisk. A więc duża dupa. Kończę już i całuję Was milionkrotnie – Wasz M....j Piszcie – masz komputer możesz pisać. (1) – Kwach : Aleksander Kwaśniewski – patrz odnośnik do listu z dnia 10.12.’95 (2) – Wałęsiak : Lech Wałęsa ur w 1943 r. – polski polityk i działacz związków zawodowych. Współzałożyciel i pierwszy przewodniczący „Solidarności”. W opozycji w okresie PRL. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej 1990 – 1995 Laureat nagrody pokojowej NOBLA . (3) – Jańca : Janusz Janczewski – kolega „Grubego”. 110 (4) – Gołota : Andrzej Gołota ur. w 1968 roku – bokser polski, brązowy medalista Olimpiady w Seulu. Zrobił wielką karierę w boksie zawodowym. Mistrz świata znany jako bokser walczący nieczysto. Brał udział w kilu bójkach i awanturach. Oskarżony o rozbój z bronią w ręku – ucieka z Polski. Dzięki interwencji Prezydenta Kwaśniewskiego otrzymuje „list żelazny” pozwalający mu na uniknięcie aresztowania po powrocie do Polski. (5) – Sikorski : Władysław Eugeniusz Sikorski (1881 – 1943) – polski wojskowy i polityk, generał broni Wojska Polskiego, Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych i Premier Rządu na Uchodźstwie podczas II wojny światowej. (6)– Tuchaczewski : Michaił Nikołajewicz Tuchaczewski (1893 – 1973) – rosyjski i radziecki oficer, dowódca dużych związków operacyjnych Armii Czerwonej w czasie wojny domowej w Rosji i wojnie polsko – bolszewickiej. Marszałek Związku Sowieckiego. Jego tajny proces i egzekucja w ramach wielkiego terroru w ZSRR dały początek masowej krwawej czystki oficerów Armii Czerwonej w latach 1937 - 1939 . (7) – NATO : North Atlantic Treaty Organization – patrz odnośnik do listu z 27.02.’97 (8) – Urban : Jerzy Urban – patrz odnośnik do listu z 14.05.’95 (9) – Lachert : Krzysztof Lachert–nasz przyjaciel– patrz odnośnik do listu z 18.01.’96 111 Vancouver 22 sierpnia 1997 Kochany, Nie odpisywałem dość długo, bo czuję się raczej do dupy. Niby wszystko jest OK, blizny już prawie nie widać, a ja ciągle słabiusieńki bez dawnej ochoty do życia. Zrobiłem się zupełnie bierny, najchętniej bym spał, a głównym i najmilszym zajęciem jest leżenie na łóżku i gapienie się w sufit. Pisanie tego listu to już duży wysiłek. Dziękuję za foto i szkic. Parę lat temu, a może i dawniej, kiedy liczyłeś na pomoc profesora Zielińskiego (1) - (którego żona Cesia, w odróżnieniu od architektów, wszystko widzi „od środka”), przysłałeś na moje ręce brulion projektowanych wykładów na „Concordii” (2), na temat architektury i konstrukcji. Był tam szkic koncepcyjny RESOVII. W ten sposób sprawa nie była mi obca. Mam nadzieję, że Kwach (3) Ci się sprawdzi i będziesz mógł ten projekt dokończyć. Choć nigdy nie wiadomo czy Ci tej hali nie poderwie ksiądz prałat Święrzchowski (4) celem przerobienia tego na katedrę „katolycką” w ramach walki z prawosławiem. Wydaje się, że ta obca nam wiara, w Zesowie i okolicach przedstawia prawdziwe niebezpieczeństwo. Dzwonił do mnie Jańca (5)), pyjany zupełnie. prowadził monolog przez godzinę i 10 minut. Nie jest pewny czy przyjedzie do Warszawy we wrześniu. Jeśli tak to zapewne bez Ludy (6), która ostatnio słabuje. Przygotuj się na duże pijaństwo ! Jańca dopytywał się jakie są moje preferencje alkoholowe i obiecywał, że jak przyjedzie do Vancouver to sobie „chlapniemy”. Widziałem fotografię makiety pomnika AK autorstwa Stanisława Staniszkisa (7). Pomysł promienia słonecznego wędrującego po zacienionej mapie Polski – bardzo zacny. Forma słupa ze szczeliną nie bardzo mi odpowiada. Ile jest dni słonecznych (w roku) w Warszawie ? W związku ze zbliżającymi się wyborami, dużo o Polsce w miejscowej i amerykańskiej prasie. Czytam to skrzętnie, jak również prasę polską, i dochodzę do wniosku, że to jednak dom wariatów. Mimo wszystko, chyba na wiosnę wpadnę jeszcze raz do „stolycy”. Nie mogę bowiem pożegnać się z tym światem nie zobaczywszy szwagra „Ścieżki” (8) raz jeszcze i upewniając się (w ten sposób), że odległość Vancouver – Aleja Solidarności (dawniej gen. Karola Świerczewskiego) jest odległością bezpiecznie długą. Ściskam serdecznie, Maciej (1) – Zieliński : Chyba Zenon Zieliński – poznany przez nas polski inżynier konstruktor wykładający na uniwersytecie „Concordia” w Montrealu. Jego żona Cesia była projektantką wnętrz. (2) – „Concordia” : Nazwa jednego z montrealskich uniwersytetów. 112 (3) – Kwach : Aleksander Kwaśniewski – patrz odnośnik do listu z 10.12.’95 (4) – Świerczewski : gen. Karol Świerczewski – patrz odnośnik do listu z dnia 14.03.’96 (5) – Jańca : Janusz Janczewski – kolega „Grubego”. (6) – Luda : Luda Janczewska – żona Janusza (7) – Staniszkis : Jerzy Staniszkis ur. w 1921 roku – architekt polski w latach 19601987 praktykujący za granicą Polski (Iran, USA). Laureat konkursu na pomnik Armii Krajowej w Warszawie. (8) – „Ścieżka” : Przezwisko jakie nadaliśmy memu szwagrowi W. Błaszczykowi. Patrz odnośnik do listu z dnia 17.12.’76 113 Warszawa 03.09.’97 Godź. 7:00 (moja) Wasza ? chyba 24 godziny wcześniej Najmilsi, Wczoraj popołudniu dostałem list od Maćka, i zaraz odpisuję. Coś mnie dziwi, że od czasu przeniesienia się Waszego do TJKb (1), Ona, to jest Hanka, ani razu do mnie się nie odezwała ! Nie podejrzewam, że piękne miasteczko Vancouver, oraz Wasza skrajnie (przynajmniej geograficznie) zachodnia stopa życiowa, zniechęca Ją do patrzenia w kierunku wschodnim – nawet do okolic leżących na tym samym kontynencie. Cóż dopiero mówić o krajach ubożuchnych, które rozciągają się za Wielką Wodą !. To tak jakby z nieba, kątem oka spoglądać na bardzo daleko leżące piekło, nędzę, smród, bród i beznadziej. Piszesz mi, że czujesz się jeszcze nieco słabawo i z czynności domowo-naukowych najlepiej Ci odpowiada leżenie na plecach na łóżku i patrzenie w sufit. Drogi mój, Najdroższy ! Kiedyśmy się poznawali w roku 1047, to jest lat temu 50 (pół wieku) miałem, tak samo jak Ty o 50 lat mniej. Nie ma co ukrywać. Miałem wtedy : 1947 – 1923 = 24. 24 lata – a więc stosunkowo niewiele. A mimo to, już od paru lat nic nie sprawiało mi takiej przyjemności jak przez Ciebie opisana pozycja, z tym, ze w moim przypadku spoczywałem nie na łóżku a na podłodze. Tak było w latach czterdziestych i wcześniej i tak jest dzisiaj – w (za przeproszeniem) w dziewięćdziesiątych. Jak tak leżę i rozmyślam, przychodzi mi na myśl, że byłoby elegancko i dla mnie odpowiednio, żebym tak doleżał, już dosyć nie długo, bo do 3 lutego 2000 (to są moje urodziny i tak sobie miło spoczywając po długim życiu, wsiąknął w posadzkę ! Zwyczajnie wsiąknął – tak jak rozlany płyn. Jak już mówimy o tak zwanym „odejściu”, to tutaj ludzie znajomi tak „odchodzą” jak padali żołnierze podczas natarcia na zachodnim froncie pierwszej wojny światowej. Z naszych znajomych Mazurskich odkorkował już Józio Święcicki (na jesieni ’96), żona Krzysia Lacherta, ta którą poznaliście w Kazimierzu chora na raka i coraz jest słabsza, żona mojego przyjaciela, tego którego ojciec napisał „Wspomnienia o Warszawskich knajpach” – Romana Płachcińskiego – chora na raka płuc z siedmioma przerzutami na mózg, znajomy proboszcz z Kobylki pod Warszawą 0 niejaki ksiądz Gustaw Kamiński, w zeszłym tygodniu pochowany w Józefowie koło Otwocka – rak wątroby. Ex hrabina Róża Żółtowska pochowana ostatnio na cmentarzu w Pyrach między Warszawą a Piasecznem – ale Pani Róża to przynajmniej na starość, bo miała 88 lat. I tak dalej, i tak dalej. Właśnie o takich sprawach najlepiej się myśli leżąc na plecach i patrząc ku sufitowi, na którego białej powierzchni często można zobaczyć pluskwę, która po suficie zmierza ostro nad ciebie aby się spuścić na dół i pić twą krew niczym Polska Ludowa. Następnie przechodzę do innej kwestii. Jakby powiedział nasz nieodżałowany Pan Prezydent Lech Wałęsa – pragnę porozmawiać „w temacie” Jańca. To jest postać o tyle kochana o ile czasami męcząca. Podobnie jak do Ciebie, tak i do mnie telefonuje niespodzianie o dowolnej porze doby, jest zwykle – jak piszą w tygodniku NIE = nawalony jak stodoła – tzn. pijaniusieńki i niezwykle rozmowny a raczej monologiczny, co jest nawet wygodne bo nie wymaga wysilania się na odpowiedzi, a wystarczy tylko trzymać słuchawkę leżąc na podłodze. Ponadto, jest biedula głuchy jak pień i nic nie 114 słyszy co się do niego mówi, nawet gdy jest trzeźwy, co mu się niezwykle rzadko trafia. Otóż nasz drogi Jańca od lat odgraża się, że przyjedzie tu na parę miesięcy, ma albowiem, prócz sentymentu dla Starego Kraju – pełną gotowość do zrobienia tu biznesu ! Ostatnio np. wpadł na pomysł, że będzie do nas sprowadzać urządzenia łazienkowo-sraczowo-kuchenne – czego w jego Jańcy mniemaniu jeszcze nikt u nas nie widział !!! A jest tego od wielkiej pyty. Ale to nic ! Chłopak chce działać. Wolałbym żeby przyjechał z Ludą – jego żonką, bo by go choć trochę mitygowała od chlania. Tyle o Jańcy. Ostatni temat to THbeczek (2). W okolicach Bożego Narodzenia, a więc dość dawno wysłałem do niego list, aliści do dzisiaj nie mam odpowiedzi. Albo położył na mnie – byłego szwagra – huj, albo nie należy już do grona żyjących. Może Ty czegoś się dowiesz ? Całuję Was X razy - M....j (1) – TJKb : Obsceniczne określenie Kolumbii Brytyjskiej wymyślone przez „Grubego” – Wyjaśnienie tego skrótu znajdziecie w liście z 14.03.’96 (2) – THbeczek : Obsceniczne przezwisko nadane Bronkowi Kowalskiemu przez „Grubego” – Bronek był bratem Ewy, żony „Grubego ” - Patrz list z dnia 13.12.’94 115 Vancouver 22 września 1997 Kochany, No to już u was po wyborach. Nie przypuszczam żeby „nowa ekipa” cokolwiek zmieniła. Jeśli, to będą jeszcze więcej kraść, jako, że byli z daleka od żłobu przez parę lat. Cieszy mnie, że leżenie i patrzenie w sufit nie jest tylko moją faworytną rozrywką. Patrząc w ten sufit widzę wiele rzeczy, które wyraźnie mnie niepokoją. Wszystkie święte prawdy mego życia, dostały na tym suficie wielkiego kopa w dupę, i wyraźnie się nie sprawdziły. Będąc na pewno dzieckiem XIX wieku i jego ideologicznych frazesów, ze zdziwieniem widzę do czego to doprowadziło. W końcowym rezultacie tych ideologii, socjalistyczna doktryna sprawiedliwości społecznej dała nam Stalina, a egoistyczny nacjonalistyczny patriotyzm, drogiego nam wszystkim Adolfa. Dzisiaj we wszystkie te szlachetne prawdy nikt nie wierzy, choć ciągle jeszcze wielu się na nie zaklina. O tym, że jednak najważniejsze to papu i to na własnej misce, dawno już i dobrze wiedział nieboszczyk Przemyski (1). Nie dlatego, że cynizm był jego drugą naturą, ale dlatego, że był człowiekiem światłym. Cała ta zabawa (nie tylko na suficie) to zwykły wulgarny Darwinizm (2), który uważa, że silniejszy jest lepszy od słabego, a już na pewno bogatszy jest lepszy od ubogiego. Ta jego lepszość polega na tym, że stał się bogatym. Na tym moim suficie widać wyraźnie, że żyjemy w wyjątkowych czasach wielkich zmian. Szybkość z jaką postępuje rozwój biologii, astronomii i systemów przekazywania informacji przy zahamowaniu rozwoju filozofii i sztuk pięknych (nie mówiąc już o zupełnym upadku architektury), zapewne prowadzi nas w świat zupełnie nowy i inny. Obawa przed jutrem jest podobno objawem starości. Na objawy te składa się świadomość, że to co idzie jest mi obce, niezrozumiałe i bardzo nieatrakcyjne. Siedząc przed moim komputerem, gdzie po naciśnięciu właściwego klawisza, wiem już wszystko, natychmiast i w wielkim uproszczonym skrócie, myślę sobie, ze chyba już na mnie czas. Nic nowego do tego burdelu nie wniosę, nikogo nie przekonam, nic nie rozumiem, a czasami zapewne i przeszkadzam. Dlatego Twoje plany wsiąknięcia w podłogę w lutym 2000 roku traktuję jako plany długoplanowe. Dowiedziałem się co z tym THbroneczkiem (3). Żyje i czuje się pysznie. Ubiegłej zimy wyjechał do Toronto celem pilnowania domu zimujących na Florydzie Haitów (4). Tak mu się to spodobało, że został na stałe, wynajmując u nich pokój. Niestety nie mam adresu Haitów. W Hani nie pisaniu nie ma żadnych ukrytych symboli. Ona nie jest skora do pióra. Obiecała się poprawić. Ściskam, Maciej 116 (1) – Przemyski : Stanisław Przemyski – architekt, nasz przyjaciel z okresu studiów na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. (2) – Darwinizm : Teoria ewolucji sformułowana przez Karola Darwina (1809-1882) wyjaśniająca mechanizm zmian organizmów oraz powstawanie nowych gatunków w wyniku doboru naturalnego (selekcji naturalnej) czyli adaptacji i dostosowania się do warunków środowiskowych. (3) – THbeczek : Raczej obsceniczne przezwisko, którym „Gruby” obdarzył Bronka Kowalskiego – brata swojej żony Ewy. (4) – Haitowie : Żona Bronka Kowalskiego (o którym mowa powyżej) rozwiodła się z nim i zamieszkała w Toronto z facetem o nazwisku Haito. 117 Warszawa 10.12.’97 Godź. 9:10 (moja), Wasza chyba 01:10 Najmilsi, Nie pisałem długo, albowiem miałem bardzo nie dobry okres w moim zasranym życiu. Ale, Boże broń ! nie narzekam, gdyż wiem, że są ludziska na prawdę w sytuacji makabrycznej, że wspomnę o dogorywających w pełnej świadomości, a często i w samotności, na przeróżne choroby – z rakiem na czele. A chociażby znana Wam osobiście moja siostra. Ona nieszczęsna ma dwa razy w roku ataki depresji, z których każda trwa około półtora miesiąca. Tak, że jej to wyjmuje z życia minimum 3 miesiące czyli kwartał. Teraz właśnie od paru tygodni ma depresję. Mówi mi wczoraj : „Po jaką cholerę ja się tak braciszku morduję ? W końcu listopada skończyłam 80 lat (słownie : osiemdziesiąt) i nawet gdyby mi ta choroba przeszła, to życie po osiemdziesiątce można o dupę potłuc. Jeszcze bym chciała pojeździć na nartach, ale mi Maciek (jej syn) wytłumaczył, że mino iż dobrze jeżdżę na obu nartach (śniegowych i wodnych) to powinnam dać temu spokój aby uniknąć złamań i leżenia miesiącami w gipsie, bo w tym wieku kości się już nie zrastają, mimo, że nie mam osteoporozy bo mnie badali. Pozostaje mi więc CISZKU (zdrobniałe od braciszku) sport wodny (bez nart) i bridge, gdzie trudno coś złamać, chyba, ze podczas wstawania z krzesła przy brydżu „. I tak narzeka ta biedna TRUNIA (zdrobniałe od siostrunia) i mówi, że jej lekarz powiedział, że cierpienia podczas ataku depresji są jednymi z najgorszych cierpień ludzkich. Pocieszył ją !! W ostatnim czasie utraciłem był dwie roboty : 1) korty tenisowe kryte, bo inwestor – firma ALFA-BOND się wycofał, 2) kończenie już dawno zrobionego projektu dla C.W.K.S. „Legia” (zespół sal treningowych z hotelem i salą do gier zespołowych z widownią) tu „Legia” nie ma pieniędzy (więc po co truła dupę ?) Co do kościoła na Saskiej Kępie to go już budują, aliści w wyniku kategorycznych żądań klechów z biskupem na czele, projekt został popsuty i będzie to gówno nie budynek !! Coraz bardziej dojrzewa we mnie potrzeba zaśpiewania pełnym głosem pieśni patriotycznej pt. „Komuno wróć” Do tego wszystkiego pogoda jest iście pogrzebowa. Wprawdzie nie ma mrozu, ani deszczu – nawet jest dosyć ciepło, ale od miesiąca taka nad nami jest gruba warstwa chmur, że jest kompletnie mroczno, a około 3 popołudniu już trzeba zapalać zgaszone o 10 rano lampy. Jedyną dla mnie rozrywką są dosyć częste telefony od Jańcy (1). On biedak bardzo wielką przeżywa nostalgię za Krajem. Chciałby tu na pewien czas przyjechać zobaczyć stare tzw. „śmiecie”, odpocząć od USA, które dogłębnie znienawidził. Nie zdaje on sobie nieszczęsny sprawy, że główny i jedyny powód tej niechęci do Stanów Zjednoczonych jest to, że się w nich (tzn. w USA) zestarzał. Nie bierze pod uwagę tego, że jest b. dobrze sytuowany, pięknie mieszka, w eleganckim stanie „KONETYKAT” (nie wiem jak to się pisze po indiańsku, ale pamiętam z Twoich nauk, że się wymawia KONETYKAT a nie KONEKTYKAT). Ma chyba sporo pieniędzy, parę działek budowlanych, dom na Florydzie, Mercedesa i mimo to smutny bardzo. Nie ma co robić, 118 chociaż by chciał – obija się po tych swoich latyfundiach jak Żyd po pustym sklepie i albo sięgnie po wódkę, albo po telefon do mnie. W ostatniej np. rozmowie sumował się, że telefonuje do Ciebie, choć zdaje sobie sprawę, że właściwie zna Ciebie tyle co i nic – jedynie z YMCA w Warszawie – a telefonami dupę Tobie truje. Odniósł wrażenie, że sobie dzielnie radzisz w innych warunkach niż te do których w Quebec przywykłeś. Ja też tak uważam. Bardzo dobrze, że zająłeś się komputerem choć przypuszczam, że nie wiele więcej na nim umiesz zrobić jak napisać list, aliści masz świadomość, że od epoki komputera nie odstałeś. To tak jakby się ktoś ręką złapał za bufor ostatniego wagonu pociągu pośpiesznego relacji Warszawa Główna Osobowa – Białystok, i leciał biegiem po torze. Długo nie poleci, mimo, że ten pociąg o nazwie „Hańcza” nie należy do najszybszych na świecie i daleko mu do francuskich expressów. Ja od skurwysyna komputera trzymam się z dala, bo to dla mnie chińszczyzna ! Pamiętam jak będąc po raz pierwszy w USA w roku ’71 u von Henneberga (2), narzekał on, na jakieś komputery i mówił, że cytuję : „Macieku, komputeł – kułwa go mać - nas zje” . A ja baran się śmiałem i mówiłem : „Gówno prawda, Ludowa mnie nie zjadła to komputer mnie może pocałować w dupę”. Głupiec – nieszczęsny głupiec !!!! Piszcie ! Ja na Święta od 21. XII do 3.I.’98 będę w Kazimierzu. Całuję Was po milion razy i piszcie, piszcie, piszcie, M....j (1) – Jańca : Janusz Janczewski, przyjaciel „Grubego” mieszkający w USA. (2) – von Henneberg : Witek, jeden z braci von Hennebergów, architektów (drugi miał na imię Jacek) – przyjaciół ‘Grubego”. Obaj mieszkali w USA, gdzie w Bostonie prowadzili biuro projektów architektonicznych. 119 Vancouver 8 stycznia 1998 Kochany, Dostaliśmy Twój smutny list. Smutny, bo widzę, że zawodowo zaczynasz się potykać i nie bardzo możesz sobie z tym poradzić. Oczywiste jest to sytuacja nieodwracalna. Ciekawe, że właściwie zrozumiałeś Jańcego (1), którego wszystkie fobie i pociąg do flaszki są rezultatem przedawnionej metryki. Nie widzisz natomiast podobieństwa ze swoją sytuacją. Czas najwyższy połamać ołówki i zająć się czymś innym. Nie wyobrażam sobie żeby architektura była Twoim jedynym zainteresowaniem. Wracając do Jańcego, to nie bardzo rozumiem jak on z rozmów telefonicznych ze mną, mógł wyciągnąć wniosek i twierdzić, że ja świetnie się do „nowej” sytuacji przystosowałem. Przecież jego telefony są monologami o powtarzającej się treści, i ja do tych monologów niczego poza uchem nie wnoszę. Tyle o Jańcy. To, że młodsi wypchnęli Cię z rynku, to nie dlatego, że oni lepsi. Są ruchliwsi i potrafili się dostosować zarówno do nowych metod postępowania jak i przyjąć tę straszną postmodernę jako swoją nową wiarę. Z tego co czytam i słyszę, to w „stolycy” buduje się dość dużo. To co widziałem w 1994 to było raczej bardzo przeciętne. Te nowe asy ((słyszałem, że jednym z nich jest młody Kuryłłowicz (2)) też dostaną po łapach. Bo NOWE IDZIE ! I to nie byle jakie. Zapewne widziałeś fotografie nowego muzeum Guggenheim’a w Bilbao w Hiszpanii, które projektował Żyd urodzony w Toronto i od lat zamieszkały w Kalifornii. Cóż to za wspaniały budynek !! Wszystko jest tam tak jak trzeba, jednocześnie zadziwiająco nowe i piękne. Ciekawe, że budynku tego nie można by było ani narysować ani zbudować bez komputera. W tym miejscu muszę Ci zwrócić uwagę na zupełną błędność Twoich uwag dotyczących komputera, pociągu osobowego pod tytułem „Hańcza” i niżej podpisanego. Nienawiść i strach przed komputerem jest zjawiskiem typowym dla ludzi naszego pokolenia. Jak to często bywa w takich wypadkach, tak i w wypadku analfabetyzmu komputerowego, przyczyną jest ignorancja. Podstawową bowiem prawdą jest fakt, że komputer jest głupszy od człowieka myślącego, jako że przez niego został wymyślony. Zdawać trzeba też sobie sprawę, że jest od człowieka dużo, dużo szybszy. Jeśli chodzi o mnie, to jest oczywiste, że komputerowo osiągnąłem poziom szkoły podstawowej. Przedszkole mam już za sobą. W tym wypadku jest duże, symboliczne podobieństwo, między komputerem i automobilem. Dla mnie, w dużej mierze, obca jest tajemnica silnika spalinowego, co mnie zupełnie nie przeszkadza w sprawnym prowadzeniu samochodu (pojazdu „dwuśladowego” jakby to powiedział „Ścieżka” (3)). 120 Możliwości używania komputera są oszałamiające, i ciągle, dosłownie z miesiąca na miesiąc, większe. Ponieważ ja z zawodem naszym (poza zainteresowaniem) nie mam już nic do czynienia, więc nawet nie usiłowałem poznać możliwości projektowania i rysowania przy pomocy tej maszyny. Z opowiadań wiem, że są „astronomicznie” wielkie i w dużym sensie zmieniają metody wykonywania zawodu (nie jego filozofię). Poza oczywistą, usprawnioną rolę maszyny do pisania i drukowania (czego dowodem ten list), mój komputer w pierwszym rzędzie używam jako bibliotekę, encyklopedię, słownik i czytelnię gazet. Również jako telegraf. Jestem bowiem podłączony do Internetu. Znaczy to, że komputer wykorzystując połączenia telefoniczne i przekaźniki satelitarne potrafi, zmieniając tekst i ilustracje na cyfry, przekazywać je na przestrzeni całego globu z szybkością mierzoną w sekundach. Konkretnie : zięć Kamlerzysty (4), pracujący w Warszawie, ma dostęp w swoim biurze do Internetu. Kamlerzysta więc, korzystając z uprzejmości zięcia, może odbierać i wysyłać do nas listy, które „fruwają” z Warszawy do Vancouver z szybkością paru sekund. Dzień zaczynam od czytania „Życia Warszawy”, „Rzeczpospolitej i „Montreal Gazette”, którą jak pamiętasz czytywałem ranem przez ostatnich 40 lat. „Politykę” czytam raz w tygodniu. Jak czegoś nie wiem, to mój komputer daje mi dostęp do „Encyclopedia Britannica”. Kiedy chcę obejrzeć coś ładnego, to oglądam np. Louvre. Kiedy jest mi smutno, to czytam życiorys i oglądam oblicze towarzysza „Wiesława”. Wszystko to kosztuje mnie 36 dol. kanadyjskich miesięcznie, nie licząc tzw. „initial capital investment”, czyli kosztów samego komputera, które wynosiły zero, jako że dostałem go od córek w prezencie na 70 urodziny. Jak widzisz sposobów używania tej maszyny jest mnóstwo. Nie wszystkie możliwości są mi dostępne, gdyż jak wspominałem, nie jestem w pełni biegłym kompurzystOM. Nie musi to wymagać wielkiej wiedzy, skoro moje wnuki więcej o komputerze wiedzą niż ja. W konkluzji, nie boję się, że „ta kulwa komputeł mnie zje”, ani, że „Hańcza” będzie ode mnie szybsza – ale, że mi życia nie starczy żeby tę kurwę wykorzystać. Wszystko bowiem kiedyś się kończy i to raczej prędzej niż później. Przykro, że Twoja Trunia (5) niedomaga. Wysłałem Jej kartę świąteczną, co oczywiście w niczym Jej nie pomoże, choć jest świadectwem naszej dla Niej sympatii. Choroba wstrętna rzecz. Halinka (6), żona Janusza Klepacza (7), którą poznałeś w czasie naszego wypadu do Stanów, umiera na raka trzustki z przerzutami na wątrobę. Wuj Miecio (8) natomiast (ten z 178-ej ulicy) skończył 89 lat i mimo, że głuchy jak pień, cieszy się dobrym, „absolutely” dobrym zdrowiem. Ściskam - Maciej 121 (1) – Jańca : Janusz Janczewski : przyjaciel „Grubego” mieszkający w USA (2) – Kuryłłowicz : Stefan Marian Kuryłłowicz (1949 – 2011) – architekt polski, syn naszego kolegi Witka Kuryłlowicza. (3) – „Ścieżka” : Przydomek - przezwisko, którym :Gruby” obdarzył mego szwagra Witka Błaszczyka. (4) – Kamlerzysta : Wojtek Kamler - brat Hani Szymańskiej (5) – „Trunia” : skrót od Siostrunia - Ewa Lipska, siostra „Grubego” (6) – Halinka : Halinka z Kilarskich Klepacz – żona Janusza Klepacza, kuzyna Hani Szymańskiej. (6) – Klepacz : Janusz Klepacz, kuzyn Hani Szymańskiej. (7) – Wuj Miecio : Mieczysław Krawczyk – wuj Hani Szymańskiej 122 Warszawa 09.02.’98 Godź. 18:10 (moja) Wasza ? chyba ze 4 doby później – a może wcześniej ? Najmilsi, Chvala (po chrvacku - dziękuje) za piękny literacko i graficznie list (bo go napisał ten s-syn – komputer) - lecz jakże smutny w treści ! Taki – jak się obecnie u nas mówi – „tekst” – wali na kolana największego duchowo mocarza. Udawadniasz mnie w nim albowiem, czarno na bardzo szarym (bo przecież nie na białym), że szukać sukcesu mogę już jedynie na cmentarzu Powązkowskim, gdzie się już dobrze zadomowiło prawie całe moje (a więc i Twoje Najmilszy) pokolenie. I to jest sedno sprawy. Ci tzw. „młodzi” pięćdziesięcioparolatki, wcale jeszcze nie są lepsi i szybsi ode mnie. Jak Bóg w niebie, ale oni skurwysyny mają wszędzie swoich kumpli równolatków i ci nadają im roboty. Oczywizda nie za darmo. Ale ode mnie nie wezmą, bo się boją. Moi natomiast równolatkowie – jak już powiedziałem – mogą mi pomóc aliści tylko pod ziemią. Ale ci pięćdziesięciolatkowie też się kruszą. Niedawno, w okresie Świąt poszło do piachu aż 3 (słownie trzech) !!! Nie muszę meldować, że był to dla mnie wspaniały i jedyny prezent gwiazdkowy. Optymistyczny i budzący nadzieje. To dużo więcej niż w ’53 śmierć Josifa Wisarianowicza (1), która uradowała cały polski naród. Jak widzisz przemawia przeze mnie równie wielka miłość bliźniego, jak szczere uczucia koleżeńskie. Jak zapewne wiecie, półtora roku temu (a może i dawniej) podczas remontu, zawalił się w cholerę maszt radiowy, który stał w okolicach Gąbina (kierunek Kutno). Była to najwyższa budowa świata – 643 metrów wysokości. Cudem Boskim nikomu nic się nie stało. Wstyd to był duży, że tak spierdolili robotę i chcieli go w try-migi odbudować. Ale gówno prawda ! Teraz jest demokracja i okoliczni włościanie nie dopuścili do odbudowy, twierdząc, że „impulsy” elektryczne są rakotwórcze i że w życiu nie pozwolą aby to kurestwo miało dalej ich truć. Jest to oczywista bzdura z tą rakotwórczością, ale kmieć poszedł w zaparte i nie dozwolił do odbudowy. Musiało więc radio szukać innego miejsca i znalazło pod Aleksandrowem Kujawskim (okolice Ciechocinka) na terenie byłego poligonu wojskowego. Ja myślę sobie, że jak go wystawią (będzie miał tylko 480 m. wysokości) to tym razem nie kmieć ze wsi, ale reumatyk Ciechociński podniesie krzyk pod niebiosa, że od momentu jak te kurwę postawili to jemu wody i sole już nie pomagają, a przeciwnie – ból czuje okropny i kończyny się jemu wykręcają. Piszę to wszystko dlatego, że program I-szy radia, który nadawał na falach długich, obecnie nadaje na krótkich, które mój odbiornik odbiera marnie, natomiast inne pasmo tych fal odbiera świetnie. Mianowicie te, na których nadaje nowa nasza stacja – pod nazwą „Radio Maryja”. Z nazwy stacji zgadujecie w lot, że jest to stacja należąca do – jakby powiedział Jerzy Urban (2) – urzędników Pana B., czyli do klechów. Hasłem wywoławczym tej stacji są słowa : „Tu radio Maryja, katolycki głos w twoim domu”. Twórcą stacji i jej szefem jest Ojciec Dyrektor Tadeusz Rydzyk (3) – Jak wynika z tytułu „Ojciec” – nie tzw. ksiądz diecezjalny, ale zakonnik, w jego wypadku redemptorysta. Stacja Maryja ma swą siedzibę w Toruniu przy ulicy Żwirki i Wigury i nadaje na cały świat. Np. od godziny 9-ej wieczorem nawet z USA można telefonować do Torunia i jeżeli się uzyska połączenie, co bardzo trudne, bo Poloniści tłumnie telefonują, to można 123 odmawiać jedną tajemnicę (np. chwalebną) z tzw. „koronki” do Matki Boskiej. Odmawia się przez telefon wraz z załogą stacji Toruńskiej co puszczane jest w tzw. „eter”. Na jedną tajemnicę składa się : 1 raz „Ojcze Nasz”, 10 (dziesięć) razy „Zdrowaś Maryja”, jeden raz „ Chwała Ojcu i Synowi” i zakończenie : „O mój Jezu, przebacz nam nasze grzechy, zachowaj nas od ognia piekielnego, zaprowadź wszystkie dusze do Nieba i dopomóż szczególnie tym, którzy najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia – Amen”. Niektórzy proszą jeszcze o jedną modlitwę w tzw. „Wszystkich intencjach Ojca Świętego”. Ale to długa modlitwa i przekażę ją Wam w następnym liście. Niech Wam te modlitwy elegancko przepisze ten skurwysyn komputer, żebyście sami mogli odmawiać je gdy wrócicie w zacisze domowe z ulicy Vancouverskiej gdzie oprócz żółtej mordy i zapuchniętych oczek, twarzy ludzkiej nie uświadczysz. Ja bardzo „zagustowałem” w tych religijnych modlitwach i na moich codziennych spacerach, zamiast myśleć jakie plagi ściągnąłbym na swoich zawodowych kolegów (bo o tzw. dupie Maryni już nie myślę) – odmawiam sobie modlitwę różańcową – pełne 5 tajemnic co daje 50 Zdrowasiek z przyległościami. Z jednym się tylko nie zgadzam w audycjach Radia Maryja. Mianowicie z ich kierunkiem politycznym. Otóż Radio to jest olbrzymim przeciwnikiem wejścia Polski do Unii Europejskiej. Poszedłem więc po wyjaśnienie tego zjawiska do mojego informatora politycznego – M.P.D.J.C.K.O.M. (skrót od „ Mój Przyjaciel Dr Jeśmian Chirurg Kostny Oraz Miękki”), aby mi to wyjaśnił. Odpowiedział natychmiast : „Bo skurwysyni Czarni wiedzą, że jak wejdziemy do Unii, to skończą im się ulgi podatkowe i będą dranie traktowani jak każde przedsiębiorstwo i musieli ze wszystkiego skrupulatnie się rozliczać, co Czarnym jest dużo wstrętniejsze od beczki z gorącą smołą. Czytasz mój nudnawy list i płoniesz ciekawością i niecierpliwością kiedy wreszcie przejdę do informacji – jakby powiedział nasz nieodżałowany były P. Prezydent Lechu (4) – „w temacie” Jańca (5). Otóż Jańca jest zdrów i wybiera się do Warszawy, topiąc w alkoholu przeogromną nostalgię. On już tak się wybiera do stolycy 6-ty (słownie : szósty) rok aby tu założyć jakieś przedsiębiorstwo handlowe, na który to temat truł mnie niedawno 42 minuty ! Wpadł na pomysł, że będzie przysyłać do nas urządzenia łazienkowe (wanny, krany, sracze itd.) Ja mu mówię : „Jańca ! tego towaru u nas jest od wielkiej pyty i możesz kupić co chcesz jeszcze ci do domu przywiozą. To Europa, kurwa a nie PRL. A ty człowieku za dwa lata będziesz miał 80 lat ! Kudy tobie do handlu. Tyle „w temacie” Jańca. Kończę już ten smutny i beznadziejny liścik, całuję Was milionkrotnie - M j ! PISZCIE ! (1) – Wisarianowicz : Josif Wisarianowicz Dżugaszwili Stalin (1878 - !953) Formalnie pełnił funkcje wybieralnego Sekretarza Generalnego KPZR (Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego) – faktycznie był dożywotnim dyktatorem Związku Radzieckiego posiadającym nieograniczoną władze. 124 (2) – Urban : Jerzy Urban (urodzony Jerzy Urbach) – Redaktor Naczelny tygodnika NIE. Rzecznik prasowy Rządu PRL w czasie stanu wojennego (1981 – 1989) (3) – Rydzyk : Tadeusz Rydzyk ur. w 1945 roku – duchowny rzymsko-katolicki, redemptorysta – założyciel i dyrektor rozgłośni radiowej „Radio Maryja”. (4) – Lechu : Lech Wałęsa ur. w 1943 roku – polski polityk i działacz związkowy, z zawodu elektryk. Współzałożyciel i pierwszy Przewodniczący „Solidarności”. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1950 – 1955. Laureat Pokojowej Nagrody NOBLA. (5) – Jańca : Janusz Januszkiewicz, przyjaciel „Grubego” 125 Vancouver – środa 11 marca 1998 Kochany, Dopiero dzisiaj odpisuję na Twój list z 9-go lutego. Nie dlatego, że Twoje relacje o Radiu Maryja jak i znajomość tajemnic zabobonu, nie zrobiły na nas dużego wrażenia – ale dlatego, że wpadłem w wir spraw ponurych, o czym poniżej. O ile mój poprzedni list nazwałeś smutnym, to ten ja sam zaliczam do najczarniejszego z czarnych. Zapewne też do niepotrzebnych, bo jak czytam, masz dość własnych kłopotów. Zaczęło się od tego, że spoufaliłem się z lekarzami i to z tą najgorszą kategorią, którą określa się nazwą specjalistów. Taki s-syn uzbrojony w liczne maszyny diagnostyczne musi coś znaleźć – gdyż zapewnia mu to ciągłość i konsultacji, i stałych profitów. Profitów niezbędnych do spłacenia maszyn diagnostycznych, które kupił na raty i musi teraz spłacać - a bez których jest jak dziecko we mgle ! Ale przejdźmy do sedna sprawy. Okazuje się, że mam cukrzycę. W końcu miesiąca idę do szpitala na pełny magiel. Okaże się wtedy, czy jest to łagodny przypadek (jak u Hani), częsty u ludzi w podeszłym wieku, który leczy się w pierwszym rzędzie dietą (żegnaj wódeczko !), czy będzie to przypadek poważniejszy, wymagający leczenia insuliną. Ponieważ jest to choroba często dziedziczna, a mój Ojciec był diabetykiem – więc spodziewam się najgorszego. Oczywiście nie na tym sprawa się kończy. Znaleziono u mnie również powiększoną prostatę, która o ile pamiętam, po polsku nazywa się stercze. Nazwa ta w moim wypadku nie tylko, że nie ma najmniejszego sensu, ale zakrawa na złośliwy żart. 27-go marca będą mi robili „biopsy” (wymawia się bajopsy – nie znam polskiej nazwy tego zabiegu), czyli pobierania tkanki mojej prostaty, celem dowiedzenia się czy nie jest czasami rakowata. Jak widzisz sytuacja raczej podbramkowa. Dawniej mawiało się, że blisko strzelają. Zadziwiłeś i zaimponowałeś nam wielce swoją znajomością „Tajemnic” mniej czy więcej „chwalebnych”. Jak wiesz, ja znam Czarnych raczej dobrze, jeszcze z okresu kiedy jako młode pachole uczęszczałem do „Zakładu Wychowawczo-Naukowego XX Marianów” na Bielanach pod Warszawą. Pamiętam też legendy rodzinne o rozrzucającym złoto, bracie mojej babki, który był znacznym Paulinem na Jasnej Górze (1). Przypuszczam, że złodziej to był dużej klasy, choć w końcu okazał się głupcem – acz patriotą, lądując po powstaniu styczniowym na Syberii. Całe to moje religijne doświadczenie i przeszłość w otoczeniu Czarnych, nigdy nie doprowadziła mnie do tak głębokiej znajomości modlitwy kontemplacyjnej jaką wykazałeś w swoim ostatnim liście. O Ojcu Rydzyku (2), (swoją drogą do Rydzów nie mamy szczęścia), dużo się tu słyszy. Na ogół źle. Kompromituje on polski katolicyzm – dostatecznie już obskurancki. Nie przypuszczałem, że ktoś może telefonować z Chicago do Torunia żeby się wspólnie z wielebnym Ojcem pomodlić. To na prawdę żenujące. 126 Nie ulega wątpliwości, że jedną z dodatnich stron Vancouver’u jest mała ilość Polaków. Mimo, że bardzo sobie cenię moje pochodzenie, to nie ulega wątpliwości, że nie mogę znieść większości rodaków. Przyznaję się, że zarówno Ojciec Rydzyk i jego rozmodlone tłumy, spuchnięta buźka Kwacha (3), Jacek Kuroń (4) – sierota po komunizmie z Orderem Orła Białego na szyi, jak i ten idealny Homo Sovieticus – szwagier „Ścieżka (5) doprowadzają mnie do mdłości. Okrutny los wszystkich ich ze mną i moją prostatą połączył – w mojej własnej dupie. Czas kończyć (nie tylko ten list) Hanka łączy pozdrowienia i uściski, Maciej (1) – Paulin na Jasnej Górze : Ojciec Bonawentura Gawełczyk ( ?- 1909) Paulin, brat mojej babci – kustosz skarbca i biblioteki klasztoru na Jasnej Górze. (2) – Rydzyk : Tadeusz Rydzyk ur. w 1945 r. – duchowny katolicki. Patrz odnośnik do listu z dnia 09.02,’98 (3) – Kwach : Aleksander Kwaśniewski - polityk polski. Patrz odnośnik do listu z dnia 10.12.’95 (4) – Kuroń : Jacek Jan Kuroń (1934 – 2004) – polski polityk, jeden z przywódców opozycji demokratycznej w dobie PRL. Współzałożyciel KOR (Komitet Ochrony Robotników). Dwukrotny Minister Pracy i Polityki Społecznej w latach 1989 – 2001. (5) – „Ścieżka” : Przydomek-przezwisko nadane memu szwagrowi W. Błaszczykowi przez „Grubego”. Patrz odnośnik do listu z dnia 17.12.’76 127 Vancouver 13 lipca 1998 r. Kochany, Na mój ostatni list z połowy marca nie dostałem odpowiedzi. Przeczytałem go jeszcze raz (mój komputer przechowuje takie rzeczy w swojej pamięci) i nie znalazłem nic co mogłoby szanownego adresata urazić czy też wdepnąć w Jego szerokie kompleksy. Stosunek do Ojca Rydzyka (1) i jego radia mamy taki sam, a moje ciągłe urąganie Ojczyźnie i rodakom, chyba też nie jest Ci obce. Pamiętam jeszcze jak razem śpiewaliśmy ; „Ukochany Kraj, umiłowany Kraj ...” Doszedłem do wniosku, że po przeczytaniu długiej listy moich dolegliwości (ostatnio doszło lumbago), po prostu odpisałeś mnie na straty. Może trochę za wcześnie ! Zapewne nie bez racji, ale trochę za wcześnie. Znasz mnie na tyle żeby wiedzieć, że nie poddam się już w pierwszej rundzie. Zwłaszcza, że mam jeszcze parę spraw do załatwienia nim ducha Panu oddam. Nie jestem oczywiście tak bardzo przywiązany do życia, jak był nieboszczyk Blicharski (2), ale między nim a mną zawsze były różnice. Są i dzisiaj. Moja powiększona prostata nie była rakowata i po anty-biotykowej kuracji wróciła do normy. Dzisiaj szczam (szczę ?) jak dawniej – bez kłopotów i szerokim strumieniem. Cukrzyca oczywiście rzecz paskudna. Można się jednak do niej przyzwyczaić i przez parę jeszcze lat tolerować. Nie pamiętam kto, ale jakiś znany facet, którego śmierć ogłoszono przedwcześnie, powiedział : „Wiadomości o mojej śmierci są wielce przesadzone”. Wydaje się, że coś podobnego zdarzyło się w moim wypadku. Ściskam serdecznie, Maciej (1) – Rydzyk : Tadeusz Rydzyk - duchowny katolicki patrz odnośnik do listu z dna 09.02.’98 (2)– Blicharski : Andrzej Blicharski - architekt, nasz kolega. 128 W-wa 04.08.’98 Godź. 9:45 (moja) – Wy, tak daleko na zachodzie pewno jeszcze macie początki XX wieku, więc godzina nieistotna. Najmilsi, Tak dawno nie pisałem na co nie mam żadnego usprawiedliwienia racjonalnego. Jakoś psychicznie „zawiędłem”. Fizycznie natomiast nadaję się na Olimpiadę, ale nie w charakterze czempiona, ale jako kompost na trawniki i klomby w tzw. wiosce olimpijskiej. Mówiąc w największym skrócie : Jestem w dennym stanie moralnym ! Obawiam się, że nachodzi na mnie ta sama przypadłość, która moją Siostrunię wyniszcza od lat. Jest to, jak ona tę przypadłości nazywa – WARIACTWO. Ten list będzie krótszy niż zwykle pisywałem, ale kwestie w nim poruszane będą uszeregowane w porządku alfabetycznym. A więc : A – Aneta (żona Staśka Przemyskiego ) jest to kobieta (67) o wytrzymałości tytanu. Pracuje, ma pieniądze (ostatnio kupiła nowy samochód „Deywoo-Tico”) oraz walczy z synem Pawełkiem (45), który chla bez opamiętania, sprzedał na wódkę mieszkanie, jakie mu nieboszczyk Stasiek wraz z teściem – ojcem Anety, wyszykował, rozwiódł się, drugi raz ożenił, zamieszkał w lokalu drugiej żonki, która grozi Anecie, że wnet go wygna z mieszkania, bo na co jej taki mąż, którego wygnali z pracy i stale przesiaduje, a raczej poleguje w izbie wytrzeźwień, za co ona musi płacić jak za noc w hotelu *** + (plus) za upranie bielizny i umycie i uprasowanie ubrania i kapoty. Mimo kłopotów z synalem, Aneta trzyma rękę na pulsie wydarzeń lokalnych. Któregoś dnia telefonuje do mnie i nakazuje żebym o godzinie którejś tam, otworzył pudło i patrzył w nie, albowiem w audycji pt. „Nowa Wielka Emigracja” będzie wywiad z arch. M. Szymańskim z Kanady. Oczywiście pudło otworzyłem. Byłeś jak żywy ! Tylko nieco odmłodzony (sic !) Buzia pełniutka, włos gęsty choć niepotrzebnie siwy – oko lśniące jak pełnej wody brylant ! Oko to błysnęło , niezwykłym, a tak mi znanym blaskiem, gdyś mówił, że nad Twym wyrkiem u OO Marianów wisiał obrazek przedstawiający Naczelnika przysięgającego na Rynku Krakowskim. Muszę pogadać z moim przyjacielem , znanym Wam – Czesiem Bieleckim (1) – obecnie posłem na Sejm RP i przewodniczącym Sejmowej Komisji do Spraw Zagranicznych – aby przedstawił Cię do Orderu Orła Białego jako wielkiego patriotę, niepodległościowca (to słowo już tu zanikło. Było natomiast używane nagminnie w Drugiej RP) i wroga naczelnego Pierwszego na świecie Państwa Robotników i Chłopów. B – Blicharscy (2) – jak już dobrze wiecie – Blicharski nie należy już do tzw. grona żyjących. O mały włos nie wystartował do wieczności w moim mieszkaniu. Tylko konieczność uporządkowania pracowni malarskiej po zmarłej niedawno siostrze Blicharskiego, która to pracownia znajduje się na Starym Mieście (ul. Brzozowa) – tylko to – powtarzam uchroniło mnie od wątpliwej rozrywki jaką jest wzywanie i przyjazd pogotowia, stwierdzenie zgonu, transport zwłok, zeznanie policyjne itd. itd. Rzecz oczywista, że na pogrzebie byłem (Grób Blicharskich jest w prostej linii o 20 m. odległy 129 od mogiły Twego Największego Dobrodzieja – Ś.P. Prof. V. Poniża ). Gdybyś był na pogrzebie, to wymógł bym na Tobie, byś na trumnie Andrzejka (3) złożył parę polnych stokrotek – ALE na niedalekiej mogile tego co stworzył Cię KANADYJCZYKIEM – bukiet gigant – pąsowych róż. Rzecz więc oczywista, że na pogrzebie nie mogłem się Janki (4) pytać jak to było. Z telefonicznej rozmowy dosyć słabo dała do zrozumienia, że to był zawał. Ja natomiast podejrzewam, że się zadusił wymiotami. Oni są kochani (raczej już byli) ale tak dużo i smaczno jedzą !!! Zwłaszcza na wieczór. Jak u mnie, mieszkali w ’95 i ’96 parę razy tak było, że któreś z nich zrywało się pośród nocy i krztusząc się i potwornie rycząc biegło do sracza gdzie wreszcie się wyrzygało. Ale to tylko moje przypuszczenie ! Chłop był w 100 % przyzwoity i niech mu ziemia lekką będzie i najlżejszą. Na pogrzebie było dużo ludzi – Żadnej hołoty. A Janka i jej obie córki zachowywały się naprawdę bardzo kulturalnie. Żadnych beków, żadnych smarkań – poważnie, godnie i życzliwie dla gości funeralnych. Jak na filmie z wyższych sfer, kiedy chowają starego lorda, lub ojca mafii. E – Ewa z domu Kowalski (5) (ale nie moja Ewunia). Pisał mi onego czasu THb (6) – jak wolicie można pisać THbeczek, to odpowiada klimatem słowu Broneczek, że wyszła za mąż za niejakiego Langford’a. Ponieważ ja mam w Anglii bardzo bliską rodzinę tego nazwiska (7), pytałem THbeczka w liście aby się przepytał czy to aby nie z moich Langford’ów. Ale mimo, że pisałem to na początku zimy – nie mam żadnej odpowiedzi. Myślę sobie, że : 1) Albo mnie ostatecznie olał, albo 2) odkorkował. Aliści – jak mówi Waldorff – żadna z tych ewentualności nie jest powodem mego lichego stanu psychicznego. J – Jańca (8) oto rozdział dla Szymańskiego. Najsłodszy. Otóż +/- miesiąc temu – telefon. Uwaga ! U mnie telefon to ewenement. W tygodniu mam (nigdy więcej niż) 3 rozmowy. Nikt do mnie nie telefonuje, ani ja do nikogo. W mieszkaniu mniej więcej posprzątanym (jak mówił mój Ś.P. Tatuś : „ogarniętym”) – siedzę na krzesełku i czekam na śmierć. Każdy dzwonek telefonu to może być osoba, która się przedstawi takimi mniej więcej słowami : „Pan profesor Krasiński ? to dobrze, że Pana profesora zastałam, mówi Śmierć Powszechna. Będę u Pana profesora w ciągu pół godziny. Proszę się łaskawie przygotować, tzn. zdjąć koszulę, umyć szyję i usiąść na krześle. Nic więcej nie szykować, całą dokumentację dotyczącą Pana profesora mamy już przygotowaną. Do miłego zobaczenia”. Ale tym razem to nie była Śmierć. Głos albowiem był męski, aksamitmej tonacji, jakby wydobywał się z beczki. „Cześć Maciek !, mówi Jańca” Ale to była rozmowa można powiedzieć – błyskawiczna Trwała albowiem tylko 31 (trzydzieści jeden) minut. Januszek był zupełnie trzeźwy, ale równie jak alkoholu, pozbawiony czegoś, co w naszym wieku, przy maximum dobrej woli, można by nazwać radością życia. Sam smutek. Referował mi jak wygląda nasza Najjaśniejsza w świetle licznie w NY wychodzącej prasy polskiej. Aż mnie przestraszył !!! Mówiąc w największym skrócie widziani z dalekiej, zaoceanicznej perspektywy – dajemy pozór straszliwie zardzewiałego i zdezelowanego staromodnego parowca, który na wzburzonych wodach światowej polityki, systematycznie i dosyć prędko zanurza się w toni. Zdaniem prasy Nowojorskiej – Najjaśniejsza to Kraik zupełnego prymitywu, trzymany za mordę przez bandytów, złodziei i skurwysynów. Jańca doczytał się w tej prasie, że jego ukochana i wymarzona stolyca niczym już nie przypomina Warszawy lat przedwojennych, a nawet 130 tej z lat czterdziestych, kiedy wszechobecne gruzy przypominały przedwojenną świetność. To całkiem inne, tandetnie zabudowane nowymi budowami i drogimi hotelami – miasto przemocy i grozy. Czy w takiej sytuacji, przeżarty nostalgią nieszczęsny Jańca, może tu przyjechać ? Odpowiedź jest jedna : Żadną miarą nie może ! Ponieważ jego miejscowość o nazwie Clinton w stanie Con. obrzydła mu gruntownie i nie może już tam dłużej być – pozostaje więc alternatywa : Seattle mianowicie. Mimo, że jest to centrum – można powiedzieć światowego przemysłu lotniczego (pomijam tu naszego rodzimego giganta tego przemysłu, mianowicie WSK-Mielec. WSK = Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego. Tak Ludowa kamuflowała charakter zakładów) – nie mniej cały interior stanu Waszyngton jest niezwykle malowniczy i bukoliczny i w wielu miejscach przypomina Najjaśniejszą. Pomyślałem sobie, że zwłaszcza liczne tam góry, z górą Rainiera na czele (4,392 m nad poziomem morza) istotnie do złudzenia muszą przypominać Mazowieckie równiny z Szopenowskimi wierzbami. Patrz rysunek poniżej . I stało się, że z jednej miłości – mianowicie do Kraju Ojczystego – popadł był w drugą nie mniej intensywną – do stanu Waszyngton , gdzie odnajdzie echa utraconej Ojczyzny. Ponadto nie będzie sam ! Nie licząc syna Jacka, który go ciągnie, będzie mieć przyjaciela w Twojej osobie, żyjącego dosłownie o miedzę – w Vancouver. Rowerem tam z Seattle można dojechać przyjemnym wysiłkiem parogodzinnego kręcenia pedałami. Tak więc „Czuj Duch !” nie grozi Ci już dłużej bezduszne wysiadywanie przed komputerem, a miła obecność przyjaciela patrioty. P – Poniż (9) – Po przeszło czteroletniej nieobecności w stolycy, pojawił się ostatnio Duduś Poniż – syn Twego Dobrodzieja. On od lat jest profesorem w Szkole Rolniczej w miejscowości Station College nie daleko miasta Houston w Texasie. W uczelni tej jest prof. budownictwa na usługi rolnicze. Opowiadał, że w czasie tej długiej nieobecności przeszedł był w Medical Centre w Houston operacje usunięcia prostaty, która była zrakowaciała. Ale to było 2 lata temu i jakoś wszystko jest OK. Duduś twierdzi, że lekarze z M.C. zapewniali go słowem lekarskim, że jeszcze nigdy nikt nie odkorkował na raka usuniętej prostaty, chyba dodają, że na przerzuty. Ale to już całkiem inna sprawa. Dobrze, że Twoja prostytuta jest już zdrowa. W ten sposób zakończyłem mój alfabet i całuję Was pomilionkroć - Wasz M j Pisz listy dłuższe, zwłaszcza gdy z Jańcą będziecie odbywać wycieczki rowerowe Seattle – Vancouver – Seattle – pod Szopenowskimi wierzbami. 131 (1) – Bielecki : Czesław Bielecki – architekt i polityk. Patrz odnośnik do listu z dnia 16.11.’94 (2) – Blicharscy : Andrzej i Janka Blicharscy – nasi znajomi (3) – Andrzejek : Andrzej Blicharski (4) – Janka : Janka Blicharska, zona Andrzeja (5) – Ewa Kowalska : córka Bronka Kowalskiego, szwagra :Grubego” (6) – THb : Przezwisko, które „Gruby” nadał swojemu szwagrowi. (7) – nazwisko : matka „Grubego” była Angielką i nosiła nazwisko Langford. (8) – Jańca : Janusz Janczewski – przyjaciel „Grubego”. (9) – Poniż : Duduś Poniż – syn prof. V.Poniża i przyjaciel „Grubego”. 132 Vancouver, niedziela 16 sierpnia 1998 r. Kochany, Smutny okropnie był ten ostatni rozdział Alfabetu Krasińskiego. Nie dość, że przewidujesz własne „wariactwo”, ale również grozisz Jańcą (1). Groźba ta zrobiła na mnie duże wrażenie. Po pierwsze, mnie już wódeczka przestała smakować, po drugie, ja człowieka prawie nie znam. Widziałem go zaledwie parę razy w basenie i na Sali do gry w koszykówkę w YMCA. Nie jestem pewien czy robię słusznie przesyłając Ci stronę, którą przed paru dniami splunął na mnie mój komputer (2). Może to zwiększyć Twoją depresję psychiczną, czego oczywiście chciałbym uniknąć. Jednocześnie wiem, że jesteś uodporniony i przyzwyczajony do tego rodzaju postępowania, typowego dla „środowiska twórczego” naszej nieodżałowanej pamięci Ojczyzny. W każdym razie będziesz mógł teraz , na liście swoich dobroczyńców, którzy łaskawie pozwolili Ci współpracować przy ich projektach, obok nazwiska Hryniewieckigo (3), umieścić nazwisko Wacka Zalewskiego (4). 133 Nawiasem mówiąc tytuł „professor emeritus” dostaje się głównie za zgrzybiałość. Konstytucja USA nie pozwala bowiem na wylewanie na mordę z posady z powodu wieku, traktując to jako dyskryminację. Przykładem niech będzie wuj Miecio-Wężyk (5) z NY, który węszył marihuanę na poczcie amerykańskiej do późnego wieku lat 84. Na emeryturę przeszedł tylko dlatego, że stracił węch i słuch. Konstytucja amerykańska nie ma natomiast wyrobionej opinii na temat miłości oralnej, zwłaszcza w biurze owalnym Prezydenta. Jest to w tej chwili tematem rozważań 150 milionów obywateli tego pięknego kraju. O wynikach tej zbiorowej paranoi dowiemy się już wkrótce. Podziwiam sprawność Anety Przemyskiej (6). Zawdzięczasz jej obejrzenie jednego z lepszych programów Telewizji Polskiej. Szkoda żeś przeoczył równie rewelacyjny wywiad z Hanną Kamler Szymańską. Ta sama seria, odcinek pt. „Jak w niebie”. Wyjaśniam, że tytuł nawiązuje do pobytu Hanki w ściekach Warszawskich jesienią 1944 roku, a nie do Jej spokojnego życia w Beaconsfield. Twoje domysły nad przyczyną „zejścia” Blicharskiego (7) noszą wiele cech prawdopodobieństwa. Janeczka (8) mówiła mnie, że bezpośrednim powodem śmierci były płuca, które przestały pracować z powodu nieudolności serca. Mówiąc po polsku, Blicharski się udusił. Moja prostytuta, jak Ty to nazywasz, tymczasem siedzi cicho. Nie piszesz co robisz ! W malowniczym opisie czekania na Śmierć, piszesz, że Kostucha zwraca się do Ciebie per „Panie Profesorze Krasiński”. Powinieneś ją za to w suchą dłoń ucałować i podziękować. Mogłaby potraktować Cię jako „Professor Emeritus”, i to dopiero byłoby groźne. We wczorajszym dodatku „Plus – Minus” do „Rzeczpospolitej” (Nr.188 z 14-go sierpnia) przeczytałem świetne opowiadanie Kazimierza Orłosia (9) pt. „Bitwa pod Kolnem”. Zachwycony jestem tym opowiadaniem i gorąco polecam go Twojej uwadze. Jest to, wydaje się, prawdziwy obraz życia tych co „żywią i bronią”. Przykro tylko, że kmieć polski w tym opowiadaniu pasuje do obrazu Kraju, który sobie Jańca, czytając prasę w NY, wyrobił. Spisuję ostatnio wspomnienia z mego bogatego (mam nadzieję, że przekonała Cię o tym Telewizja Polska) życia. Z przykrością stwierdzam, że pamięć już nie ta co przed laty. Jak wiesz, pierwsze oznaki tej ułomności zauważył prof. Poniż (10). W związku z powyższym czy mógłbyś mi przypomnieć : 1 – Nazwisko faceta, który wspinał się na iglicę prof. Hempla (11) na Wystawie Ziem Odzyskanych we Wrocławiu. 2 – Nazwisko naszego trenera z czasów kiedy bywaliśmy w YMCA. Był to chyba bywszy trener bokserski. Ale jak się nazywał ? 134 Tyle dobrego na dzisiaj. Nie poddawaj się ! Tłumaczenie własnych słabości psychicznych rodzinnymi genami – nie ma sensu. Ściskam - Maciej PS : Jańca nie dał nam znać. że zjeżdża w okolice. Skurwysyn chce nas wziąć przez zaskoczenie ! (1) – Jańca : Janusz Janczewski – przyjaciel „Grubego”. (2) – Doctor Honoris Causa : „Tytuł dla twórcy katowickiego Spodka” – niesprawiedliwe, nieprawdziwe i typowe dla polskich zwyczajów pominięcie nazwiska architekta jako prawdziwego autora projektu budowlanego. W. Zalewski, niewątpliwie wybitny inżynier konstruktor był autorem projektu konstrukcji katowickiego Spodka. Autorami ARCHITEKTONICZNEJ KONCEPCJI Spodka byli M. Gintowt i M.Krasiński (3) – Hryniewiecki : Jerzy Hryniewiecki (1908 – 1989) – architekt, profesor Politechniki Warszawskiej, poseł na Sejm PRL (4) – Zalewski : Wacław Piotr Zalewski ur. w 1917 roku. Inżynier Konstruktor. (5) – Miecio – Wężyk : Mieczysław Krawczyk. Nieżyjący już wuj Hani Szymańskiej. (6) – Aneta : Aneta Przemyska : Żona Stanisława Przemyskiego, naszego nieżyjącego już przyjaciela. (7) – Blicharski : Andrzej Blicharski – architekt, nasz kolega (8) – Janeczka : Janina Blicharska – żona Andrzeja. (9) – Orłoś : Kazimierz Orłoś ur. w 1935 roku. pseudonim : Maciej Jordan. Pisarz, scenarzysta filmowy, dramaturg i publicysta. (10)– Prof. Poniż : Vienczesław Poniż – nieżyjący już profesor Politechniki Warszawskiej – W latach czterdziestych nasz wykładowca na Wydziale Statyki i Wytrzymałości Materiałów. (11)– Prof. Hempel : Stanisław Hempel (1892 – 1954) – Inżynier konstruktor, Profesor Politechniki Warszawskiej – między innymi autor projektu iglicy stojącej przed Halą Ludową we Wrocławiu wzniesionej z okazji Wystawy Ziem Odzyskanych w 1948 roku. 135 Vancouver niedziela 29 listopad 1998 Kochany, Nie mając od Ciebie żadnych wiadomości przypuszczałem, że moje dygresje na temat Zalewskiego i Hrynia zraziły Cię do mnie kompletnie. Oczywiście była i druga możliwość, żeś ducha Panu oddał. Tymczasem wczoraj w godzinach rannych (naszego czasu !) dzwonił Jańca. Wnoszę z tego, że zaczął już pić przed godziną 12 w południe, co go oczywiście dyskwalifikuje jako prawdziwego gentleman’a. Wyżej wymieniony Jańca głosem wzruszonym (głęboko) donosił mi, że dostał od Ciebie list ziejący skrajnym, czarnym pesymizmem. Nie bez wrodzonej złośliwości i nabytego później cynizmu, sugerowałem, że jego, to znaczy Jańcy, wizyta na ulicy Międzynarodowej (1) może podnieść Cię na duchu i pomóc w powrocie do stanu pełnego szczęścia, należnego nawet sfrustrowanym emerytom. Tymczasem nim Jańca pocieszy Twoje stargane nerwy, załączam fotografie znalezione w czasie porządkowania schedy, którą przygotowuję dla potomnych. Okazuje się, że kiedyś nie tylko byliśmy młodzi, ale ja miałem czarne, a Ty w ogóle , włosy. Przy okazji Świąt wypij kielich za dawne, dobre czasy. Ściskam, Maciej (1) – Ulica Międzynarodowa : Ulica Międzynarodowa na Saskiej Kępie to adres „Grubego”. 136 W-wa 22.01.’99 Najmilsi, O jak dawno, jak bardzo dawno, nieprzyzwoicie dawno już do Was nie pisałem ! Usprawiedliwienia właściwie nie mam. To pewne. Ale sił witalnych też nie miałem i dalej nie mam. Przemogłem się jednak, zasiadam za tzw. „deskę” (kocham takie pytanie : „Co Pan ma teraz ciekawego na desce ?”) i próbuję pisać. Otóż od końca lata zaczęło mi się totalnie nie powodzić. „An allen fronten” - jak pisali Niemcy w początkach wojny. Nie tylko, że im się wtedy powodziło i zwyciężali an allen fronten. Ja nie. W sprawach zawodowych mnie dymają i okradają potężnie. Pani prezes banku – Hanna Gronkiewicz- Walc – też zabiera procenty od wkładów, klechy za roboty skurwysyny nie płacą, bo po konkordacie stały się arcy butne i jeżeli to możliwe, jeszcze bardziej chamskie i to od biskupa, aż do byle wikarego, gnoja i gówniarza. Innych robót nie mam, bo ci co mogą mi je dać są albo na cmentarzu, albo na emeryturze. Dawne pojęcie o konkursach to już historia. Dzisiaj są tzw. „przetargi” i z góry wiadomo kto je wygra. Stają do tych przetargów z jednej strony : zaufani i ci je wygrywają, z drugiej zaś kilkudziesięciu (sic) osobowe grupy tzw. „młodych” finansowane przez zagraniczne firmy budowlane, które traktują to jako akwizycję. A więc dla nas starych dupa i jedyne sensowne rozwiązanie to kamień nagrobny. Telefonował do mnie niedawno Tadzio Borucki (1), że się dzieje skandal, bo na Powązkach zapadła się była mogiła J. Hryniewieckiego uklepana z ziemi, a drewniany krzyż ktoś ukradł. Oburzony Tadzio woła wielkim głosem nielicznych żyjących, pamiętających „Jerzunia” (2), aby się sprężyli i mogiłę odrestaurowali. Powiedziałem mu , że Jerzunio tak bardzo za życia zabiegał o popularność, że jeżeli teraz odchodzi w niepamięć, to dowodzi to Boskiej sprawiedliwości. Jak to się mówi : „Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy”. Ta wzmianka o kłopotach Boruckiego z mogiłą Jerzunia, to tylko ilustracja zjawiska jak bardzo kwestie cmentarne są „around us”. Do tego rzecz nowa : w całej stolycy zmieniają teraz instalację gazową na bardziej bezpieczną. U nas w domu też. Ale tylko moje mieszkanie opalane jest gazem, a nie wodą z elektrociepłowni, bo na nasze najwyższe piętro woda już nie dochodziła. Teraz wszyscy lokatorzy narzekają, że muszą gotować na elektryczności lub na kuchenkach turystycznych na gaz propano-butan. Natomiast u mnie jest cholernie zimno mianowicie 12 – 13 stopni C,. para idzie z gęby i piszę ten list w czterech swetrach. Ale już słyszę jak mówicie : „To wszystko głupstwo, pieniądze szczęścia nie dają, robót się już w życiu najadłeś, na mogiłę Jerzunia najlepiej nasraj, zaś remont ogrzewania też przecież kiedyś skończą. No najdalej w lipcu. GRUNT, ZE JESTEŚ ZDROWY, BO ZDROWIE – NAJWAŻNIEJSZE ! Gówno prawda, że jestem zdrowy. Jestem chory i to bardzo. Mam tak dźwięcznie zwane „Starcze zwyrodnienie kręgosłupa”. To jest cholernie bolesne, ja, który jeszcze pół roku temu chodziłem dziennie na 8 – 10 km spacery, teraz po 30 krokach muszę stawać bo mnie tak boli, że nie ma mowy o chodzeniu. Byłem na Święta w Kazimierzu z synem Twego największego dobrodzieja, mianowicie z Duszanem Poniżem (3), który tu przyjechał z Teksasu z uniwersytetu Colleg Station. 137 gdzie jeszcze wykłada. Cały Pierwszy Dzień Świąt przesiedziałem w fotelu (to najlepsza pozycja), nic nie jadłem tylko piłem gorącą herbatę. To ciepło pomaga na ból. Duduś czyli Duszan też już swoje dostał, bo dwa lata temu w Houston wycieli mu raka prostaty. Ale nie trzeba o tym mówić. Jańca (bez tego tematu list mój byłby jak zupa bez soli) telefonował, że już się przemógł i niedługo zawita do stolycy. Powiedziałem, że u mnie zimno jak na Grenlandii i niech poczeka do wiosny. Na jego nostalgię posłałem tę książkę co i Wam – o knajpach. Pisaliście mi na komputerze, że tego roku przyjeżdżacie do Najjaśniejszej. Napiszcie kiedy. Macie mieszkać u mnie, a nie jakimś zasranym Żoliborzu. Moja choroba nie jest zaraźliwa. Koniecznie dajcie znać kiedy przyjedziecie. Dobrze by było pojechać razem do Ciechocinka. Pytałeś jak się nazywał nasz trener w YMCA. Nazywał się Stanisław Cendrowski. Tadzieńkowi (4) bardzo się podobała jego żona, mimo, że 2 x starsza od niego. Mowił mi : „Ta Cendrowska to mi się podoba ! Chętnie bym się z nią przespał. Gdybym miał, to dałbym jej mylion” Wspomnieniem tym kończę i całuję Was - M j Piszcie, piszcie, piszcie (1) – Borucki : Tadeusz Włodzimierz Borucki ur. w 1922 roku – architekt i fotograf Sekretarz Generalny Stowarzyszenia Architektów Polskich w latach 1956-1961 (2) – Jerzunio : Jerzy Hryniewiecki (1908 – 1989) architekt i poseł na Sejm PRL Patrz odnośnik do listu z dnia (3) – Poniż : Duszan Poniż nazywany Dudusiem. Przyjaciel „Grubego” i syn naszego profesora V. Poniża (4) – Tadzieniek : Tadeusz Mallendowicz – architekt, nasz przyjaciel z okresu studiów na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. 138 139 140 141 Vancouver 13 lutego 1999 r. Pani Ewa Lipska Warszawa Droga Pani Ewo, Wczoraj jak grom z jasnego nieba doszła do mnie wiadomość o śmierci Maćka.. Jeszcze w tej chwili stoi przede mną kalendarz z notatka : list do Macka ! miała to być odpowiedź na Jego ostatni list z 22-go stycznia tego roku. Nie bardzo się znamy i być może, nie na Pani adres powinienem kierować ten list. Niestety nie ma już nikogo z kim mógłbym podzielić się wyrazami prawdziwie głębokiej straty. Mimo, że rozdzieleni i czasem i odległością i zapewne w pierwszym rzędzie doświadczeniem życiowym, Gruby, bo tak nazywają Maćka nawet moje wnuki, byliśmy sobie zawsze bliscy. Moja przyjaźń do Niego oparta była nie tyle o wspólne, wspaniałe wspomnienia z czasów kiedy On miał włosy a ja byłem brunetem, a o wspólne głębokie przekonanie co jest prawdziwie ważne a co nieprawdziwe i zakłamane. Wielu naszych rówieśników nazywało to cynizmem. Nie można przecież było przeżyć wojny i nie zostać cynikiem. Myślała tak większość naszego pokolenia, która życie sprowadzała do problemów pełnej kieszeni i błyskawicznego rozporka. Dla mnie, którego losy, przypadek, w każdym razie droga i doświadczenie życiowe pozbawiło i Kraju i narodowego egoizmu, Gruby był zawsze tym ostatnim śladem, symbolem, tego co było kiedyś moje a co na zawsze straciłem. Wyobrażam sobie, jakby się strasznie oburzył gdyby się dowiedział, że identyfikuję Go z tym co On pogardliwie nazywał Najjaśniejszą. Nie zdaje sobie Pani sprawy z ogromu straty jaką jest dla mnie śmierć Maćka. Oczywiście był On Pani bratem i nie wolno mi uzurpować sobie wyłączności w żalu i żałobie. Zdając sobie sprawę z nieodwracalnej, ułamkowej krótkości naszego życia, nie sposób choć na chwilę nie mieć strasznego żalu do przeznaczenia, które zabiera tych, którzy są coś warci a pozwala żyć ludziom godnym pogardy. 50 lat temu, w lutym 1949 roku, Maciej miał byś świadkiem (oficjalnym) Hani i mojego ślubu. Ponieważ nie bardzo podzielał mój w tym względzie entuzjazm, mimo, że stawił się na czas w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, schował się za filar kościelny, zapewne w nadziei, że brak Jego obecności, o ile nie przeszkodzi to chociaż opóźni ślubną ceremonię. Stało się inaczej – już w godzinę później Maciej razem z moją siostrą zalał się w sposób godny okazji. 142 Za parę dni świętować będziemy w Vancouver 50-tą rocznicę naszego małżeństwa. Stałość przekonań jak i konsekwencja w postępowaniu, nie pozwoli Grubemu być razem z nami w tym dniu – nawet duchem. Choć kto wie, może gdzieś ukryty za filarem będzie nam się przyglądał. Łączę się z Panią w głębokim żalu, Maciej Szymański 143 Warszawa 17.04.’99 Kochany Panie Maćku, Czarniutki, w swoim pięknym liście o „Grubym” i o naszym niełatwym polskim życiu, zastanawiał się Pan czy list ten trafi pod właściwy adres – trafił. I został włączony do kącika pamiątek po Macieju u mojego syna Maćka. Ostatnie lata były dla „Grubego” nie dobre – źle znosił samotność, ale sam ją pogłębiał, nie odzywając się tygodniami do znajomych ludzi. Ale najgorsze było to, że nie miał żadnej ciekawej roboty, a przecież architektura była sednem jego życia. Często siadywał u mnie – starałam się rozpraszać jego ponure myśli, ale trudne to bywało zadanie. W końcu stycznia zachorował i jego przyjaciele przywieźli go do nas. W tym roku w Warszawie panowała straszna grypa i on tej grypy dostał. Przechorował ją u mnie i gdy już był całkiem dobry i bez gorączki, dostał nagle bólów i duszności, ledwo go mogłam utrzymać na siedząco w łóżku a leżeć nie chciał. Przyjechało pogotowie, potem R-ka, kilku lekarzy i zabrali go do szpitala. Wszystko to trwało bardzo krótko - jak w koszmarnym filmie. W szpitalu patrzył na mnie wzrokiem, w którym było wyraźnie widać świadomość tego co się z nim dzieje. Lekarze wysłali nas do domu i wzięli numer naszego telefonu. Po dwóch godzinach telefon zadzwonił. To był koniec. Sekcja, którą musieli zrobić, wykazała, jak się wyrazili, gigantyczny zawał wszystkich ścian serca. Ciężko odchorowałam śmierć Macieja. Wpadłam w głęboką depresję, z której się dopiero niedawno wygrzebałam. Dlatego ten list przyjdzie do Kanady tak późno. Przepraszam. Serdecznie Pana, panie Maćku pozdrawiam, wraz z Pana bliskimi, Bardzo smutna – Ewa Lipska 144