Dewocja albo zdrowie - wybór należy do ciebie
Transkrypt
Dewocja albo zdrowie - wybór należy do ciebie
Dewocja albo zdrowie wybór należy do ciebie  Str. 15, 17 INDEKS 356441 ISSN 1509-460X http://www.faktyimity.pl Nr 46 (454) 20 LISTOPADA 2008 r. Cena 3 zł (w tym 7% VAT) Ponad 77 tys. Ponad tys. złotych złotych miesięcznej miesięcznej pensji otrzyma otrzyma na na dzień dzień dobry dobry pensji każdy każdy zz 67 67 nowo nowo mianowanych mianowanych kapelanów polskiego polskiego wojska. wojska. kapelanów W W perspektywie perspektywie –– emerytura emerytura po 15 15 latach. latach. A A wszystko wszystko po po po „uciążliwych” „uciążliwych” studiach studiach wojskowych trwających... trwających... wojskowych cały cały jeden jeden miesiąc! miesiąc!  Str. 3  Str. 6  Str. 7 ISSN 1509-460X  Str. 11 2 Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. KSIĄDZ NAWRÓCONY KOMENTARZ NACZELNEGO FAKTY „Czy wywiesiłeś flagę narodową w Święto Niepodległości?” – sonda przeprowadzona wśród prawie 30 tysięcy ankietowanych Polaków dała zaskakujące wyniki: prawie 50 procent respondentów odpowiedziało, że „nie i nie zamierza tego zrobić w przyszłości”, zaś zaledwie co czwarty odpowiedział, że „owszem”. Pozostali kluczyli. Czy to dziwne? Nie. W innych krajach narodowe święta kojarzą się z radością, piknikiem, dumą; u nas – ze zniczami, rozdzieraniem szat, rozdrapywaniem ran i niewysłanymi zaproszeniami. W Teatrze Wielkim podczas niepodległościowej gali zabrakło prof. Jadwigi Staniszkis. „Nie przyjdę, bo ma zaśpiewać Maryla Rodowicz, a to profanacja narodowej sceny” – rzekła pani socjolog. Jeśli luminarzowi (?) nauki wolno opowiadać takie rzeczy, to nam tym bardziej. A więc... po menopauzie – jak po każdej pauzie – powinien rozlec się dzwonek. Ostrzegawczy! 7 miliardów złotych (tyle dokładnie w ciągu 7 lat państwo wydaje na dożywianie dzieci i ubogich) – według ekonomistów z „Pulsu Biznesu” – zarobiły na czysto fundacje Rydzyka: Lux Veritatis i „Nasza Przyszłość”. I nie zapłaciły od tego ani grosza podatku. Co więcej, bez przerwy łamią prawo, bo według statutu i prawa, mają zajmować się działalnością charytatywną i oświatową, a nie biznesową. Obie firemki startowały z kwotą założycielską (w sumie) 20 tys. złotych. I po kilku latach pomnożyły kapitał 350 tysięcy razy. Przy Rydzyku nawet Rockefeller to nieudacznik. I jak tu nie kochać internautów? W sieci pojawiła się ankieta: „Jak zdaniem Pana/Pani, prezydent Lech Kaczyński wymówi nazwisko nowego prezydenta USA?”. Oto niektóre nadesłane propozycje: Baba Omama, Oback Barama, Baran Obawa, Brak Banana, Barek Odrana, Bobek Barana. Poseł PiS Artur Górski (to ten od pomysłu koronowania Chrystusa na króla Polski) oświadczył z trybuny Sejmu, że wybór Obamy na prezydenta USA jest końcem cywilizacji białego człowieka... I tym podobne rasistowskie kawałki. Czy Górski, któremu ze strony prezeska partyjki włosek z główki nie spadł, jest kompletnie odmóżdżonym idiotą? Nie wolno nam tak mówić, bo możemy się narazić na procesy ze strony odmóżdżonych idiotów. A co mamy powiedzieć o szefie polskiej dyplomacji Radosławie Sikorskim, który taki ponoć opowiadał dowcip: „Wiecie, że Obama ma polskie korzenie? A tak! Bo jego dziadek zjadł polskiego misjonarza”. Wierzyć nam się w to nie chciało, ale wtedy usłyszeliśmy, jak tenże Sikorski oświadczył, że „Polska powinna przyjąć każdą propozycję złożoną przez nową ekipę Białego Domu w sprawie tarczy”. Przez 50 lat też „przyjmowaliśmy każdą propozycję”. Teraz wiele się zmieniło, czyli raptem jedna literka: SU (Soviet Union) zamieniliśmy na USA. Dopiero teraz na światło dzienne wychodzą skrzętnie skrywane tajemnice imienin ojca Rydzyka (28.10.). Otóż zaproszenia nie dostał syn uznany za marnotrawnego, czyli Jarosław Kaczyński (bo nazbyt samodzielny), za to fetowana była obecność wiernego synka Ziobry. Wielu PiS-uarów odebrało to jako namaszczenie przyszłego prezesa partii. A mówią, że Rydzyk inwestuje wyłącznie w stary moher. Podczas tych samych imienin pewien wybitny wokalista wykonał utwór z taką m.in. zwrotką: „W Podegrodziu na środku wsi/ tam dziewczyna o mnie myśli/ myśli, myśli, że mnie nie chce/ zasmucone moje serce”. Byłbyż to Rosiewicz – główny zapiewajło Radia Maryja? A nie. Ów podniosły utwór wyśpiewał swojemu guru główny finansista imperium Rydzyka, ojciec Jan Król. „Kiedy byłem w szpitalu przez 3 miesiące, pracownicy TV Trwam w Rzeszowie wszystkie swoje potrzeby fizjologiczne w moim biurze załatwiali do doniczek z pięknymi kwiatami, powodując niesamowity smród” – dopiero teraz ten pełen rozpaczy list byłego posła Z. Wrzodaka do Rydzyka przedostał się do mediów. Że krasnoludki szczają do mleka słyszeliśmy, ale żeby coś takiego... Kopsnął się do Kielc Edgar hrabia Gosiewski, by do sutannowych torsów trzech księży przypiąć Krzyże Kawalerskie Orderu Odrodzenia Polski. Partyjny kacyk z misją od „bezpartyjnego” prezydenta? Kaczyński, indagowany na tę okoliczność przez dziennikarzy (dlaczego to nie wojewoda – jak jest zapisane w protokole dyplomatycznym – wręczał odznaczenia?), złożył oświadczenie, które można streścić tak: „A gówno was to obchodzi!”. „Dlaczego ewangeliczne współczucie, dobroć, pokora, cichość i cierpliwość to słowa brzmiące obco w naszych wzajemnych relacjach, w naszych debatach społecznych?” – pytał kardynał Dziwisz podczas uroczystej mszy z okazji Święta Niepodległości. Kogo pytał? Rydzyka? Jankowskiego? Może Głódzia? „Szanowni goście, szanowni prezydenci, pani kanclerz. Szanowni państwo, zgromadzeni na tej sali...” – tak Lech Kaczyński zaczął swoje przemówienie inaugurujące Święto Niepodległości, stojąc na... placu Piłsudskiego w centrum Warszawy. No i z czego zaśmiewają się telewizje całego świata i Wy po drugiej stronie gazety? Przykryje się jutro plac dachem i wszystko będzie OK! Mało tego, największa sala na świecie dla najwyższego przedstawiciela będzie! Tak, możemy! P rzyszło nam żyć w ciekawych czasach. Co niektórzy pamiętają największą w dziejach wojnę światową. Później był (nie)realny socjalizm, prawicowo-klerykalna rewolucja robotnicza w 1980 roku, stan wojenny, okrągły stół, zmiana ustroju, rządy bliźniaków. W tym czasie na świecie obserwowaliśmy rewolucję obyczajową, kilka wojen, rozpad ZSRR i bloku wschodniego, powstanie Unii Europejskiej, 11 września w Nowym Jorku, a ostatnio kryzys światowy w gospodarce i wybór Afroamerykanina na prezydenta USA. Na naszych oczach telewizory nabierały kolorów, telefony traciły przewody, a światem zawładnął internet. Uważam, że pewnym symbolem, a może nawet szczytem epoki dźwigania się ludzkości z cienia nieludzkich czasów II wojny jest zwycięstwo w wyborach czarnoskórego Baracka Obamy. Na pewno zaś uwieńczeniem walki o prawa człowieka. To widoczny znak, że – nomen omen – ciemne siły zła są już na świecie w mniejszości. Wierzę również, że z tym wyborem skończy się czas obłudy w polityce USA, którą tak zręcznie naśladowali kolejni przywódcy Polski. To przecież nikt inny jak prezydent Bush, który wywołał dwie wojny, w swoich wystąpieniach najczęściej powtarzał słowa: wolność, demokracja, pokój. Jednocześnie chciał szokować, straszyć i przerażać militarnie; kpił i pogardzał słabszymi – choćby krajami Ameryki Łacińskiej. Stany Zjednoczone od dziesięcioleci w imię wolności i pokoju terroryzują połowę świata; tę, która nie uznaje ich dominacji – powiedzmy sobie – mocno naciąganej, bo kredytowanej przez Zachód i Chiny. A zaczęło się już w 1776 roku, kiedy Thomas Jefferson (właściciel ponad stu niewolników) napisał Deklarację niepodległości, pełną frazesów nt. równości wszystkich obywateli, wolności i praw jednostki. Następnie Jankesi przystąpili do wojny o przestrzeń życiową na południu ze słabym Meksykiem i do ostatecznego rozwiązania kwestii Indian, czyli ich masowej eksterminacji porównywalnej tylko z holokaustem. Barack Obama jest prezydentem ludzi młodych duchem – niezależnie od wieku. Jest też pierwszym prezydentem postetnicznym; ukoronowaniem walki o prawa czarnoskórych od 1865 roku, kiedy to zniesiono niewolnictwo, poprzez (jak to zwykle w USA bywa) okrągły wiek upokorzeń niewolnictwa ukrytego do 1964 roku (zniesienie dyskryminacji rasowej w szkołach i miejscach publicznych, np. środkach komunikacji) i zamordowania Martina Luthera Kinga 40 lat temu. Obama to symbol nowego kolorowego świata bez granic, który zresztą od lat funkcjonuje – na przykład w Kanadzie, którą znam najlepiej, a w której kolor skóry nie odgrywa żadnej roli w kontaktach międzyludzkich. Co najwyżej rejestruje się przez moment, że ten lub ta jest „na oko” Afroazjatką, żółtym lub Hindusem. Właśnie w Kanadzie zobaczyłem po raz pierwszy jakby nową rasę – mieszankę chińsko-afrykańską, czyli na przykład Murzynkę ze skośnymi oczami. Poseł Artur Górski z PiS – który obraził Baracka Obamę, wyszydzając jego inny od obowiązującego kolor skóry – zapewne przeżegnałby się na jej widok, a następnie odprawił egzorcyzmy. W Kanadzie to jeden z milionów obywateli, taki sam jak inni ludzie. Jeśli ktoś nie jest w stanie tego zrozumieć, dowodzi swojej zaściankowej głupoty. Niestety, Polska jest jednym z ostatnich miejsc na mapie świata, gdzie debile pokroju posła Górskiego mają niemałą reprezentację na ulicach, w kościołach czy na trybunach stadionów. Nigdzie na świecie nie słyszano (ja bynajmniej nie słyszałem), aby na początku XXI wieku bito ludzi tylko dlatego, że są czarni i pochodzą na przykład z Konga lub żeby rzucano w nich skórkami od bananów. Takie przypadki tylko w katolickiej Polsce są na porządku dziennym. Nic dziwnego – słowo tolerancja jest jednym z najrzadziej używanych słów w polskich kościołach, tych kuźniach prawdziwej polskości i patriotyzmu. Podobnie zresztą jak słowa o miłości do zwierząt, z wyjątkiem mszy raz w roku, na której można zebrać tacę od ich właścicieli. Polak katolik jest bowiem wartością wyższą od kolorowych i innych kundelków. Obama został wybrany przez tych, dla których oczywiste jest zrównanie praw kobiet, Żydów, gejów, socjalistów, ateistów. Jak daleko Wolakom do tych standardów nowoczesnego świata? Jest nadzieja, że będzie coraz bliżej, gdyż właśnie skończyło się oparcie światowej konserwy w republikańskich prezydentach USA. Ameryka ma szansę na nowo zainspirować świat obyczajowo i kulturowo nie tylko poprzez filmiki Hollywoodu. Wiele wskazuje na to, że będziemy świadkami jeszcze wielu ważnych wydarzeń w historii ludzkości. Prawdopodobnie – choć z pewnością nie w ciągu kilku miesięcy – czeka nas czas pokoju z islamem, a więc porozumienie z Iranem oraz koniec wojen w Iraku i Afganistanie. Obama nie jest zakładnikiem wielkich korporacji przemysłu zbrojeniowego i paliwowego, a chyba nikt nie ma wątpliwości, kto i dlaczego te wojny wywołał. Zapewne zniknie też amerykańska baza Guantanamo na Kubie i tym samym uskuteczniane tam na jeńcach tortury, które hańbią Amerykę „praw człowieka” w wydaniu Busha. Jest duża szansa, że upadnie projekt tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach, tak jak ustaną naciski na nasz kraj, abyśmy kosztem naszych narodowych interesów popierali siły antyrosyjskie na Ukrainie, w Gruzji i krajach nadbałtyckich. Prezydent Obama będzie chciał dogadać się z Rosją; choćby po to, by – w odróżnieniu od Busha – nie legitymizować jej ekspansywnej dominacji wobec sąsiadów. Barack Obama – poza pakietem racjonalnych decyzji i posunięć – ma jednak jeszcze większą szansę porwać i ożywić ducha ludzi dobrej woli na całym globie; ludzi, którzy uwierzą, że ten świat należy do nich. I że ten czarny gość z Chicago zapoczątkuje panowanie jasnej strony mocy. JONASZ Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. GORĄCY TEMAT Kot y wojny Jeden kapelan przypadający na 631 wojskowych daje Polsce absolutną przewagę nad wszystkimi – poza Watykanem – armiami świata. A przecież nie jest to ostatnie słowo resortu obrony i Ordynariatu Polowego WP... rzed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie odbyła się 29 października uroczysta promocja na pierwszy stopień oficerski specjalnej rezerwy kadrowej kapelanów na czas wojny oraz dla ewentualnych potrzeb nowo formowanych jednostek. Siły Zbrojne RP wzmocnił w tym dniu korpus 67 świeżo upieczonych podporuczników wywodzących się z grona księży diecezjalnych i zakonników. W szwancparadzie wzięli udział przedstawiciele najwyższych władz państwowych z biskupem polowym Wojska Polskiego gen. dyw. Tadeuszem Płoskim, arcybiskupem metropolitą warmińskim Wojciechem Ziembą i ordynariuszem drohiczyńskim bp. Antonim Dydyczem na czele. Nie zabrakło urzędników niższej rangi z reprezentującym pana prezydenta Władysławem Stasiakiem – szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, czy delegatem Ministerstwa Obrony Narodowej Jackiem Olbrychtem – Dyrektorem Generalnym MON. Aktu promocji kapelanów dokonał zastępca szefa Sztabu Generalnego WP – wiceadmirał Tomasz Mathea (fot. okładka). „Dzisiaj ojczyzna posyła was do służby Bogu, Kościołowi i ojczyźnie” – powiedział bp Płoski do nowych podporuczników, żeby przypadkiem któremuś nie pomyliła się kolejność i priorytety. „Kandydaci na kapelanów wojskowych przeszli odpowiednie przeszkolenie w Akademii Marynarki P Wojennej w Gdyni, w Wyższej Szkole Wojsk Lądowych we Wrocławiu i w Wyższej Szkole Sił Powietrznych w Dęblinie” – ostrzegał w homilii wszystkich wrogów Rzeczypospolitej abp Ziemba. Podkreślił, że świetnie wyszkolona rezerwa kadrowa kapelanów „pozwala nam pełniej uświadomić sobie wiele mało znanych problemów”, a świątobliwa formacja zaspokaja na razie tylko minimum potrzeb obronnych Rzeczypospolitej, bo „to, co dla Ordynariatu Polowego jest oczywiste, co dla polityków także jest znane, niekoniecznie jest w pełni uświadamiane przez ogół obywateli” – zauważył z goryczą abp Ziemba. Społeczeństwo nieuświadomione? A zatem wyjaśnijmy kilka kwestii... ~ ~ ~ Okazuje się, że powołanie strategicznej rezerwy kapelanów nie było tym razem – o dziwo! – inicjatywą kościelną, lecz nastąpiło na prośbę... Ministerstwa Obrony. – Pan minister Klich wystąpił w tej sprawie do Konferencji Episkopatu Polski, a biskupi zaaprobowali jego prośbę – ujawnił dziennikarzom zastępca biskupa polowego ks. płk Sławomir Żarski. W odróżnieniu od „normalnych” wojskowych, którzy muszą pracować na pierwsze szlify przez bite 5 lat nauki, całe wyszkolenie oficerów w sutannach polegało na trwającym w sumie miesiąc (od pierwszych dni czerwca do 11 lipca): ~ tzw. etapie podstawowym w jednej z trzech wymienionych szkół (mundury marynarza wybrało sobie 20 księży, lotnika – 18, zielony uniform wojsk lądowych – pozostałych 29), gdzie uczyli się w miarę równo maszerować i nie zabić własną bronią, po czym złożyli przysięgę wojskową; ~ „uczestnictwie w życiu miejscowych parafii garnizonowych i poszerzaniu wiedzy związanej z życiem duchowym”; ~ „doskonaleniu teoretycznym i praktycznym w zakresie znajomości i funkcjonowania sił zbrojnych na terenie kraju, jak i w strukturach NATO” oraz kilku ogólnych wykładach nt. taktyki, logistyki i terenoznawstwa. Wielebni z buławą kapelana w plecaku udali się następnie na dwutygodniowe praktyki w wojskowych parafiach na terenie całego kraju, aby poznać tam tajniki „systemu posługi kapelanów zawodowych”. Później był już tylko egzamin oficerski, który wszyscy zdali na piątki, uzyskując dopuszczenie do promocji. I tym oto sposobem – za jedyne pół miliona złotych, jak orientacyjnie wyliczył nam jeden z generałów – Wojsko Polskie stało się niekwestionowanym w NATO liderem, jeśli chodzi o siłę duchową! Teraz księża kapelani wrócili do swoich macierzystych parafii, ale co roku będą się stawiali na specjalnie dla nich organizowane i opłacane przez MON ćwiczenia, żeby im gotowość bojowa przypadkiem nie spadła. Dopiero na tych manewrach dostaną solidnie w kość, a ściślej rzecz ujmując... w grdykę. Popatrzmy bowiem, jak nasza armia szkoli (na koszt podatników, ma się rozumieć) bardziej już doświadczonych, zawodowych „oficerów politycznych”. ~ ~ ~ W Oddziale Specjalnym Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim odbyły się w czerwcu 2008 r. coroczne „ćwiczenia poligonowe” księży kapelanów. Trwały tylko trzy dni, ale wypełnione były intensywnym szkoleniem bojowym: ~ „Kapelani rzucali granatem ćwiczebnym, strzelali z broni pneumatycznej krótkiej, broni pneumatycznej długiej oraz zapoznawali się z budową, przeznaczeniem i danymi taktyczno-technicznymi broni będącej na wyposażeniu Żandarmerii (m.in. 9 mm pistoletu Glock, strzelby gładkolufowej »Mossberg« i 5,56 kbk Mini Beryl). Instruktorzy prowadzący zajęcia pozytywnie ocenili umiejętności strzeleckie księży kapelanów” – czytamy w sprawozdaniu z manewrów; ~ W stacjonującej na terenie Mińska Maz. 23. Bazie Lotniczej i 1. eskadrze lotnictwa taktycznego zorganizowano specjalnie dla wielebnych gości pokazy lotów samolotów myśliwskich MiG-29, szkolno-treningowych TS-11 „Iskra” i transportowo-pasażerskich M 28 „Bryza”. „Piloci zaprezentowali najwyższy kunszt lotniczy, przecinając przestworza niebotycznymi akrobacjami i dostarczając gościom mocnych wrażeń, przelatując MiG-29 na olbrzymiej prędkości, kilkanaście metrów nad ich głowami. Pokazy odbywały 3 się przy poczęstunku przygotowanym tuż przy płycie lotniska”. Kosztu tych pokazów nie ujawniono...; ~ Wieczorami odbywały się zajęcia w podgrupach (według naszych informatorów, daleko im było jednak do imprez z czasów „Flaszki” Głódzia), a miłym akcentem kończącym tegoroczne ćwiczenia było wręczenie przez bp. Płoskiego różnych awansów i nominacji oraz medali „Za zasługi dla obronności kraju”. ~ ~ ~ Kat. Kościół ma w Polskich Siłach Zbrojnych do dyspozycji 86 utrzymywanych przez podatników kościołów i kaplic garnizonowych oraz 29 izb modlitwy w jednostkach wojskowych. W budżecie państwa na rok 2008 Ordynariat Polowy WP otrzymał 19,7 mln zł (wobec 16,6 mln zł w 2007 roku), z czego 15,8 mln zł stanowią płace i wszelkiego rodzaju świadczenia pieniężne (gratyfikacje urlopowe, przejazdy, zasiłki itp.) dla 187 zatrudnionych w duszpasterstwie wojskowym. Jak łatwo policzyć, na jedną oficerską sutannę przypada średnio 7041 zł miesięcznie – brutto i nie licząc wziątek z tacy, chrztów, ślubów, pogrzebów – o której to kwocie zwykli żołnierze zawodowi mogą jedynie pomarzyć. Jeśli zaś dodać do pieniędzy szczególne uprawnienia emerytalne (już po 15 latach służby z zachowaniem 40 proc. ostatniego uposażenia), zakwaterowanie, wikt i opierunek, bezpłatnego ordynansa zwanego ministrantem... – doprawdy trudno się dziwić, że w kapelańskim fachu doszło już do wyraźnego przerostu podaży nad popytem. Oto według niepisanych standardów obowiązujących w najbogatszych państwach NATO, na 1000 żołnierzy może przypadać co najwyżej jeden kapelan. W polskim duszpasterstwie wojskowym znajduje już zatrudnienie 187 wielebnych, co daje średnio jednego kat. kapelana na 722 żołnierzy. Jeśli zaś uwzględnić Prawosławny Ordynariat WP (16 oficerów) i Ewangelickie Duszpasterstwo Wojskowe (11), to jeden kapelan przypada na 631 wojskowych, co daje Polsce absolutną przewagę nad wszystkimi armiami świata! ~ ~ ~ Zainteresowanych Czytelników informujemy, że aby zostać zawodowym kapelanem, trzeba mieć papiery księdza i ukończyć trzymiesięczny kurs w Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu. Zdany pomyślnie egzamin gwarantuje promocję na pierwszy stopień oficerski. „Kandydatów jest wielu. Misja kapelana imponuje, bo jest to oficer i kapłan w jednej osobie” – zauważa bp Płoski w wywiadzie dla tygodnika katolickiego „Niedziela”. 6 września przybyło nam do utrzymania trzynastu herosów (dziesięciu rzymskokatolickich i trzech greckokatolickich) wypromowanych we Wrocławiu na podporuczników, a następni już czekają w kolejce... ANNA TARCZYŃSKA [email protected] 4 Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. Z NOTATNIKA HERETYKA POLKA POTRAFI Ciemna strona Wenus Jednym z urzekających romansideł made in America jest historia Mary Kay Letourneau. 34-letnia nauczycielka, matka czwórki dzieci, której z mężem jakoś się nie układa, spotyka wreszcie miłość przez duże „m” w osobie swojego ucznia Viliego. Dziecka! Perypetie Mary i Viliego, które doczekały się ekranizacji, z powodzeniem mogą konkurować z hitem „Love story”. Widzimy zakazaną miłość, kochanków ukrywających się przed złym światem, który chce ich rozdzielić, i... szybko przestajemy zwracać uwagę na istotny „szczegół” – oblubieniec ma lat 13. Losy tej pary pod koniec lat 90. z zapartym tchem śledziła cała Ameryka. Historia ujrzała światło dzienne, kiedy Mary zaszła w ciążę. Stan błogosławiony był dla sądu okolicznością łagodzącą i z aresztu wyszła już po 6 miesiącach. Warunkiem był całkowity zakaz spotykania się z nastolatkiem. Pewnej nocy jeden z patroli policji nakrył ich w samochodzie zaparkowanym na poboczu za miastem. Mieli przy sobie paszporty i 6 tysięcy dolarów. Sąd skazał Mary, która była już w kolejnej ciąży, na 7 lat więzienia. Tak kończył się (oparty na faktach) film „Amerykańska dziewczyna”, który poruszał niewieście serca. Nie mogło być inaczej – rolę Viliego zagrał przystojny... 19-latek. Kiedy prawdziwa Mary Kay Letourneau wyszła na wolność, Vili był już pełnoletni. Pobrali się w 2005 roku. Para stała się niezwykle popularna i wśród tego całego medialnego szumu zupełnie zapomniano o tym, że dwie córki Mary zostały poczęte w wyniku przestępstwa – seksu z dzieckiem. Historia ilustruje pewną tendencję. Wszelkie seksualne zboczenia uważa się za domenę mężczyzn. Na kobiety – postrzegane jako z natury wrażliwsze – patrzy się łaskawszym okiem, jeśli nawet dopuściły się podobnych wykroczeń. Także sądy łagodniej obchodzą się z pedofilami w spódnicy. Tymczasem coraz częściej wskazuje się, że podobne zachowania wśród kobiet nie należą do rzadkości. Są tylko rzadko ujawniane, np. w sytuacjach gdy kobiety o takich skłonnościach przyjmują rolę nauczycielki wprowadzającej w świat seksu. W Polsce, gdzie wciąż pokutuje obraz matki Polki gotowej na wszelkie poświęcenia, szczególnie trudno uwierzyć w historie takie jak te: W październiku w Pile rozpoczął się proces przeciwko 42-letniej kobiecie. Historia, która raczej nie posłuży jako scenariusz filmowy, zaczęła się 5 lat temu, kiedy owa dama – starannie wykształcona mężatka, matka dwójki dzieci – zapałała gwałtownym uczuciem do miejscowego szewca. Porzuciła dla niego męża i zamieszkali razem z dwójką jej dzieci. Podczas wspólnego radosnego pożycia konkubent oznajmił, że dostrzega u jej 10-letniego syna „skłonności homoseksualne”, które uleczyć może tylko... seks z matką. Nie wiadomo, jakich argumentów użył, w każdym razie nowy związek musiał być dla kobiety wartością nadrzędną, bowiem zgodziła się i zaczęła „terapię”. W tym samym czasie mężczyzna „leczył” jej 12-letnią córkę. Koszmar dzieci trwał 5 lat. Dopiero wtedy kobieta zdecydowała się iść na policję. Myli się jednak ten, kto sądzi, że nagle przejrzała na oczy – ukochany znalazł sobie nowy obiekt westchnień, młodszy i atrakcyjniejszy. I kolejny przykład z naszego rodzimego podwórka. W listopadzie sąd w Słupsku skazał 52-letnią nauczycielkę na 3 lata więzienia i 10 lat zakazu wykonywania zawodu. Udowodniono, że 4 lata temu ponad 50 razy zmusiła do seksu swoją 13-letnią uczennicę, wykorzystując do tego emocjonalny szantaż i sporą ilość alkoholu. Uważana za wzorowego pedagoga, wybrana kiedyś na Nauczyciela Roku, miała świetny kontakt z dziećmi, o czym świadczą komentarze uczniów na jej wciąż istniejącym profilu w naszej-klasie: „Pani Lidia jest wychowawczynią wszech czasów”; „Wierzę mocno, że to nieprawda. Trzymam kciuki za Panią”. JUSTYNA CIEŚLAK Prowincjałki Abonenci pewnej sieci telefonii komórkowej z okolic Drohiczyna tracą zasięg. Wszystko przez... remont wieży na jednej ze świątyń – sponsorowany zresztą przez samego operatora. Ten wszelkie reklamacje odwala, wyjaśniając, że nie są ważne żadne niedogodności, skoro ludzie zyskają coś niezwykle ważnego – odnowioną wieżę w pofranciszkańskim kościele. WIEŻA ZA POLE Miał dość życia 21-letni mieszkaniec Zabrza. Wjechał na ostatnie piętro jedenastopiętrowego wieżowca, przepiłował kratę zabezpieczającą wejście na dach i... skoczył. Prosto na jedyny stojący pod blokiem samochód. Auto nadaje się do kasacji. Samobójca – zaledwie lekko potłuczony – żyje. SAMOBÓJ 50 złotych. Tyle za seks oralny z przygodnym mężczyzną dostała pewna 14-latka, którą do uprawiania miłości za pieniądze namówiła jej własna kuzynka, roztaczając przed dziewczyną wizję dobrobytu. Po wszystkim nastolatka próbowała popełnić samobójstwo. Uczynna kuzynka trafiła do aresztu. Z RODZINĄ NA ZDJĘCIU Najpierw oswajał swoje ofiary na internetowym czacie, w końcu się z nimi spotykał. Wtedy dopiero wyjaśniał, że jest oficerem śledczym tropiącym przestępczość wśród nieletnich. Żeby mieć co tropić, kilkakrotnie... zgwałcił jedną z dziewczyn. Sprawca ma 32 lata, dobrą pracę, ale nie w policji, żonę i dwójkę dzieci. JAMES BOND Życiowe ścieżki zawiodły ciężarną Katarzynę M. i jej 7-letniego synka do domu samotnej matki prowadzonym przez zakonnice. Kobieta nie chciała się zgodzić na to, by chłopca umieścić w domu dziecka, a nienarodzone jeszcze dziecko oddać do adopcji. Zakonnice wyrzuciły ją więc za drzwi. Przyszła matka na poród czeka w opuszczonej ruderze – bez prądu, ogrzewania i wody. Opracowała WZ MIŁOSIERNE MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Robimy to wszystko, kierując się katolicką nauką społeczną, by pomóc naszej ojczyźnie. (o. Tadeusz Rydzyk o swoich odwiertach) P o doświadczeniu prezydentury Wałęsy nikt chyba nie oczekiwał tego, że gadająca głowa państwa będzie kiedyś wyrzucać z siebie jeszcze większe głupstwa od Lecha noblisty. Chwila taka jednak nadeszła. I trwa już z górą dwa lata. Po Lechu I przyszedł na ziemi piastowskiej czas na Lecha II. I zatęskniliśmy za dawnymi głupstwami, od których chwilowo odzwyczaił nas Aleksander I. Stare głupstwa były co prawda zawstydzające, ale nie można było odmówić pewnej dozy humoru „ujemnym plusom”, czy nawet „puszczaniu w skarpetkach”. Głupstwa Lecha II są już tylko żenujące. Śmieją się z nich co najwyżej cudzoziemcy, bo wypowiedzi Kaczyńskiego traktują z takim samym dystansem jak my – prostactwa Berlusconiego. A dziennikarze wiedzą, jakie zadać Kaczyńskiemu pytania, aby mieć gwarantowane tarzanie się ze śmiechu przez dobry kwadrans, a przede wszystkim atrakcyjny medialnie materiał w kraju, który odwiedza akurat prezydent III czy IV RP. Ulubionym śrutem, z którego strzela się do kaczek, jest kwestia homofobii. Strzał takim nabojem gwarantuje trafienie w cel i obnażenie z piór najbardziej nawet nadętej kaczki. Numer na homofobię zastosowano ponownie kilka dni temu w Słowenii. Tym razem nabój miał kształt takiego oto pytania: „Czy pan prezydent zmienił swój stosunek do osób o orientacji homoseksualnej i czy z powodu swoich poglądów nie chce pan podpisać traktatu lizbońskiego?”. W takich sytuacjach człowiek zatrudniany przez Polaków na etacie prezydenta RP najpierw energicznie zaprzecza, jakoby miał coś przeciwko homoseksualistom, i własną oczywistą homofobię nazywa „pewnym obrazem” oraz „mitem”. Później po każdym słowie jest już tylko gorzej – to już pikujący lot prosto w błotniste bajoro. Po gwałtownym zaprzeczaniu, jakoby uważał homoseksualistów za kogoś gorszego, rzuca: „Ale promować takie postawy nie ma potrzeby, aby ród ludzki nie zaginął”. To mniej więcej tak, jakby ktoś powiedział, że nie jest antysemitą, ale „każdy widzi, że Żydów jest wszędzie za dużo”, albo rasista udowadniał, że nie ma nic przeciwko czarnym, ale „Murzyn powinien znać swoje miejsce w szeregu”. Nazywanie publicznej obecności gejów i lesbijek „propagowaniem homoseksualizmu” jest książkowym przykładem języka dyskryminacji. Jest to równie trafne jak zarzucanie ludziom noszącym ślubne obrączki „promocję heteroseksualizmu”. I na koniec słoweńska perełka Kaczyńskiego: „Doceniam wagę rodziny jako związku jednej kobiety i jednego mężczyzny, najlepiej zawartego w młodości”. To coś nowego. Okazuje się, że w ramach rodzin heteroseksualnych najlepsze są małżeństwa zawarte za młodu. Chciałoby się zapytać, czy te zawarte na przykład po czterdziestce są już trochę – używając języka homofobów – „zboczone”... Czy gdyby Kaczyński był prezydentem Warszawy, to zabroniłby ewentualnej parady małżeństw zawartych w wieku emerytalnym? Zapytajcie o szczegóły pana prezydenta – na pewno powie Wam coś mądrego. Swoim zwyczajem. ADAM CIOCH RZECZY POSPOLITE Prezydent powiedział Po sześciu miesiącach rekonesansu zdążyłem zauważyć pewne sprawy, które wymagają omówienia. To jest taka sytuacja, że jak leży wycieraczka i jest nabita błotem, to nikogo to nie razi, bo wszyscy się do tego przyzwyczaili. Ale jak ktoś to widzi pierwszy raz, to może zwrócić na to uwagę. Moim obowiązkiem jest pokochać Gdańsk. Chcę, żeby miasto stało się coraz piękniejsze. (abp Sławoj Leszek Głódź) „In vitro przyniesie dziecko do domu. Jeżeli jednak ma to być tylko spełnienie pragnienia rodziców, to nie przyniesie ono im do domu szczęścia i radości. Tego błogosławieństwa, które było im przygotowane przez Boga”. (ks. Piotr Kieniewicz podczas spotkania w warszawskim Duszpasterstwie Niepłodnych Małżeństw) Polscy duchowni są niczym dzieci poczęte. Pod specjalną ochroną. Prawicowych polityków i wymiaru sprawiedliwości. (Joanna Senyszyn) Janusz Palikot to pistolet, za którego spust pociąga premier Tusk. (Michał Kamiński) Nie jestem typem rewolwerowca. Palikot to trudny partner, momentami niewygodny, czasem bardzo irytujący. Nie akceptuję części jego wyskoków, ale może w przyszłości niektóre jego intuicje okażą się prawdziwsze, niż nam się dziś wydaje. (Donald Tusk) Nie, w moim przekonaniu nie przesadził. Bo z tymi przepisami to my troszeczkę też przesadzamy, w tej chwili już nieważna jest treść, tylko ważna jest forma. Jak mu samolot uciekł, a tutaj jedzie konwój, to dlaczego nie miałby się za niebieskim światełkiem podczepić. (Zbigniew Romaszewski, wicemarszałek senatu, o Jacku Kurskim) Ten kryzys jest przejawem superklęski neoliberalnej dewiacji gospodarki kapitalistycznej. (Grzegorz Kołodko) Wybrali: OH, AC Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. NA KLĘCZKACH BISKUPI NA FALACH Na iście przewrotny, szatański pomysł wpadły aktywistki Partii Kobiet. Otóż poprosiły one polski episkopat o pomoc w zbieraniu podpisów pod ustawą obywatelską zapobiegającą przemocy w rodzinie. Jeśli biskupi odmówią, wyjdzie na to, że nie są za zwalczaniem palącego problemu społecznego, jeśli zaś się zgodzą, to nie tylko wyjdą na pomocników znienawidzonych feministek, ale jeszcze przyznają, że przemoc to poważny problem w katolickim społeczeństwie. MaK BÓG HIP-HOPU STARY, ALE JARY Zarzut molestowania seksualnego postawił wrocławski sąd 83-letniemu duchownemu z zakonu sercanów. Żwawy zakonnik molestował dwie upośledzone umysłowo dwudziestoletnie dziewczyny, które uczestniczyły w przykościelnych warsztatach terapii zajęciowej. Seksualny terapeuta wyznał, że z grzesznym popędem usiłował zmagać się za pomocą modlitwy, lecz bezskutecznie. MaK RADNI PARAFIALNI Radni Działdowa przemianowali ulicę Józefa Chełmońskiego na aleję... nieistniejącej świętej Kościoła katolickiego. Na „prośbę” miejscowego proboszcza, oczywiście. Katarzyna z Aleksandrii jest patronką ponad dwustu polskich kościołów. Występuje też w herbach kilku miast (Nowy Targ, Działdowo). W przeszłości jej imię nosiły nie tylko żony i córy królów, ale i proste dziewki. Nic dziwnego. Święta „dziewica i męczennica” była niegdyś bardzo popularną „wspomożycielską” ludu. Wiernych ujmowały opowieści o jej dysputach z filozofami, o poganach nawracających się po dialogach z nią, o ślubie czystości i... o aniele niszczącym koło, którym miała być łamana z rozkazu okrutnego cesarza Maksencjusza. Gdy jednak pannę Kasię wzięli na warsztat historycy, okazało się, że piękny żywot jest zmyśloną baśnią. Niezmieszani tym faktem radni Działdowa – w podzięce, że opatrzność w postaci Krzyżaków wsadziła im bajkową Kasię do herbu – najpierw za bezcen oddali Kościołowi miejski grunt na budowę kościoła św. Katarzyny Aleksandryjskiej, a 16 października 2008 roku na rozkaz ks. Mariana Ofiary nazwali dotychczasową ulicę malarza Józefa Chełmońskiego... aleją patronki. Tomasz z Akwinu rzekł kiedyś, iż „rodzaj ludzki żyje wytworami sztuki (arte) i rozumu (ratione)”. Radni Działdowa stracili rozum, więc i dla sztuki szacunku nie mają. OP Klerycy z Salezjańskiego Wyższego Seminarium Duchownego w Łodzi na początku listopada wydadzą hiphopową płytę, która ma pomagać w resocjalizacji trudnej młodzieży. „Osiem błogosławieństw” to kontynuacja pomysłu kleryków z nagraniem Dekalogu w wersji hip-hop. Zespół przedstawił wówczas dziesięć przykazań w życiu codziennym – np. przykazanie o kłamstwie było historią o plotkowaniu. Jeden z wykonawców mówił: „Trudno dziś zachować spokój. To jednak klucz do wyzwań zawartych w innych błogosławieństwach, np. cierpliwego znoszenia obelg, a proponowane przez Chrystusa radowanie się z prześladowań to prawdziwy sport ekstremalny”. Tak więc katolicki hiphopowy interes ma się dobrze, tylko czy trudna młodzież po wysłuchaniu takich treści nie stanie się jeszcze trudniejsza? PPr BEZDOMNI WON! Proboszcz łódzkiej parafii Matki Boskiej Zwycięskiej troszczy się o bezdomnych, którzy mieli zwyczaj sypiać pod starą plebanią. Żeby się nie spalili. Ksiądz martwił się (tak twierdzi), że drewniany budynek pójdzie z dymem, i wywiesił napis: „Teren prywatny, zakaz nocowania”. I oto mamy kolejny dowód, że to, co kościelne, jest prywatne, czyli proboszczowskie. AC MOGIŁA HUTNIKA Klub sportowy Hutnik to jedna z najbardziej zasłużonych krakowskich organizacji sportowych, jednak dziś pozostająca w cieniu dwóch innych krakowskich drużyn. Szansą dla klubu jest EURO 2012 oraz przestronne tereny klubowe usytuowane w krakowskiej dzielnicy Suche Stawy, znakomicie nadające się na bazę sportową. Dlatego władze klubu wspólnie z magistratem zaplanowały rozbudowę i modernizację obiektu. Jednak błogi sen o potędze klubu brutalnie przerwali sąsiedzi zza miedzy – opactwo cystersów w Mogile. Mnichom nie w smak, iż nieopodal ich klasztoru może powstać obiekt sportowy, który „zakłócać będzie ciszę kontemplacji”. Gwoli ścisłości, to cystersi nie mają (na razie!) żadnych praw do terenów, na których znajdują się obiekty Hutnika, mimo to bezczelnie decydują o losie nie swoich obiektów. Wojewoda Małopolski Jerzy Miler przyznał rację... cystersom i chce unieważnienia planów przebudowy obiektów Hutnika. PP RUMCAJS W SUDETACH! W Rudawach Janowskich, niewielkim paśmie górskim opodal Jeleniej Góry, grasuje rodzima wersja Rumcajsa. Mieszka podobno w szałasach pasterskich niedaleko wsi Mniszków, ale daje dowody wyjątkowej zmyślności, zbójnikując gdzie indziej: we wsi Wieściszowice. Napada na samotnych ludzi, którym rabuje jedzenie. Czyści lodówkę, zabiera alkohol i pieczywo, a następnie znika w górach. Wieś drży z lęku. Jest tak źle, że niektórzy mieszkańcy zaczęli ryglować na noc drzwi. Pewnemu 82-latkowi zbój zrabował nawet gulasz ze stołu. Staruszek napadu się nie wystraszył, gdyż nie dosłyszy. Bezczelność samorodnego Janosika bije wszelkie rekordy. Latem ciemną nocą zeżarł mięso, które turyści pozostawili nieopatrznie na grillu. Sołtys Adam Ryżowski zdradził, że domyśla się tożsamości zbójcy: „To dawny mieszkaniec naszej wsi. Jego dom już nie istnieje. On sam sobie jednak Wieściszowice upodobał, bo zna tu każdy kamień”. Policja na razie jest bezradna i gania za Rumcajsem po rudawskich ostępach niby Książę Pan po Rzaholeckim Lesie. I może sobie co najwyżej zakląć, jak on, szpetnie po francusku: sakreble! MAH NIC, TYLKO KRAŚĆ Na rok więzienia w zawieszeniu na 2 lata (sic!) skazał sąd Andrzeja Sz. – byłego proboszcza parafii w Dobrzycy w woj. wielkopolskim. 61-letniemu księdzu zarzucano niepoprawne prowadzenie ksiąg rachunkowych, przywłaszczenie powierzonego mienia i bezprawną sprzedaż maszyn zakładu stolarskiego Dębina, którym zarządzał w imieniu parafii. Według prokuratury, duchowny w sierpniu 2007 roku przywłaszczył sobie parafialne meble o wartości 27 tys. zł oraz sprzedał warte 170 tys. zł maszyny stolarskie za 23 tys. zł. Zakładowi, który dobrze prosperował, po pojawieniu się księdza „biznesmena” Andrzeja Sz. zaczęła grozić likwidacja. Odwołany proboszcz długo nie chciał opuścić ukochanej parafii. Przyznał się jednak do winy. PPr PRAWDZIWY CUD W parafialnej sali w Podolszycach-Północy na Mazowszu już niedługo będzie można za darmo uczyć się takich przedmiotów jak matematyka, polski, historia, chemia czy fizyka. Uczyć będą nauczyciele wolontariusze. Na pomysł zorganizowania korepetycji wpadł ksiądz Andrzej Zembrzuski, proboszcz z parafii św. Krzyża, który promocji tego przedsięwzięcia dokonał podczas mszy świętej, co spotkało się z głośną aprobatą. „Pomysł wziął się z nauczania Jana Pawła II” – wyjaśnia swoje motywy ksiądz. Jeżeli idea jest taka, jak się ją przedstawia, to byłby to być może pierwszy pozytywny efekt kultu Wojtyły! PPr SKARBÓWĄ W KSIĘDZA Niezłe numery dzieją się w powiecie konińskim. Miejscowy inspektorat nadzoru budowlanego nie tylko ukarał grzywną księdza Ryszarda F. (Ostrowąż, gmina Ślesin) za wybudowanie nielegalnej kaplicy przedpogrzebowej, ale na dodatek kazał ją rozebrać („FiM” 50/2008). Ksiądz uporczywie odmawia zapłacenia kary, bo po pierwsze uważa, że jest zbyt duża (32 tys. zł), a po drugie – twierdzi, że to, co wybudował, pozwolenia nie wymaga, bo to magazyn (nieboszczyków), a nie żadna kaplica. Koniński inspektorat nie daje jednak za wygraną i skierował sprawę do miejscowego urzędu skarbowego, który ma zmusić księdza do uiszczenia kary. Czekamy teraz na wiadomość, czy urzędnicy 5 skarbówki wykażą więcej lojalności wobec prawa, czy przywiązania do „wartości” watykańskiego sobiepaństwa. MaK OŁTARZA NIE BUDIET Polskie media już zdążyły odtrąbić ujawnienie się dwóch kolejnych katolickich męczenników – jezuitów zamordowanych w Moskwie. Pobożna histeria jednak cichła w miarę pojawiania się kolejnych doniesień na temat okoliczności zabójstwa. Prokurator twierdzi, że dwaj księża – Rosjanin niemieckiego pochodzenia i Ekwadorczyk – zostali zabici przez zaprzyjaźnionego kubańskiego studenta. Na miejscu zbrodni znaleziono ślady po libacji i zużyte prezerwatywy... Cóż, chłopakom najwyraźniej trójkąt się nie udał i doszło do awantury. Ta rosyjska historia przypomina niedawną polską – sprawę zamordowanego proboszcza z Blachowni, który został już niemal błogosławionym, kiedy okazało się, że zabił go młodziutki podopieczny, a jednocześnie... ofiara molestowania. AC APETYT NA SAJGONKI W dalekim Wietnamie Kościół rzymski (7 proc. 86-milionowej populacji) przejawia podobną pazerność jak w Katolandzie, o czym świadczą bezustanne batalie o ziemię. Ostatnio tamtejsi katolicy domagają się rozebrania jednej z fabryk w Hanoi, bo stoi ona rzekomo na dawnym terenie kościelnym. W tymże mieście wierni Krk protestują przeciwko urządzaniu parku w miejscu, gdzie przed wojną z lat siedemdziesiątych znajdowała się siedziba nuncjatury. Tylko patrzeć, jak w Wietnamie powtórzy się casus Polski i czarni będą tam domagać się ziemi na podstawie zapisów ze średniowiecza. Tyle że wtedy skośnoocy nie widzieli jeszcze krzyża na oczy. BS 6 Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. POLSKA PARAFIALNA Prawa prawosławnych Żadna prawosławna kobieta czy dziecko nie zostały zamordowane bez starannej weryfikacji ich wyznania. Po cóż więc stawiać im pomnik? W 1946 r. oddział III Brygady Wileńskiej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego (gloryfikowane współcześnie jako tzw. podziemie niepodległościowe), dowodzony przez kpt. Romualda Rajsa „Burego” (wcześniej dowódca szwadronu 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej), wymordował – rozstrzeliwując lub paląc żywcem – 79 obywateli polskich mieszkających w okolicach Bielska Podlaskiego. Jedynym kryterium wyboru ofiar do egzekucji było ich prawosławne wyznanie, implikujące (siłą ówczesnej sytuacji demograficznej w regionie) narodowość białoruską. Wypada podkreślić, że ludzie „Burego” dołożyli najwyższych starań, żeby nawet włos nie spadł z głów katolików zamieszkujących pacyfikowane wioski i żaden prawosławny (włącznie z kobietami i dziećmi) nie został pozbawiony życia bez żmudnej weryfikacji (m.in. poprzez konsultacje z sąsiadami katolikami) jego wyznania. Łatwo może się o powyższym przekonać każdy, kto sięgnie do „ustaleń końcowych śledztwa S 28/02/Zi” Instytutu Pamięci Narodowej, zamkniętego 30 czerwca 2005 r. konkluzją, że draństwa „Burego” i jego podkomendnych „przeciwko określonej grupie osób, które łączyła więź oparta na wyznaniu prawosławnym i związanym z tym określaniu przynależności tej grupy osób do narodowości białoruskiej (...) noszą znamiona zbrodni ludobójstwa”. Tym bardziej że „dokonane zabójstwa furmanów, jak i ataki przeciwko mieszkańcom wsi, były wymierzone w niezaangażowane politycznie osoby cywilne, które nie stanowiły żadnego zagrożenia dla oddziału”. ~ ~ ~ „Doczekali się tego czarnego krzyża i tablicy pamiątkowej jako trwałego świadectwa poświęcenia i ofiary złożonej na Ołtarzu Ojczyzny. Niech Pan Bóg i Matka Boska Ostrobramska, której ryngraf nosili na piersiach, będą dla nich łaskawi. Cześć Ich Pamięci!” – trąbiono w czerwcu 2008 roku w Śliwowie (woj. podlaskie) podczas odsłaniania z wielką pompą pomnika (na zdjęciu) „zamordowanych przez stalinowskich oprawców żołnierzy” III Brygady NZW... ~ ~ ~ W kwietniu 1997 r. powstało w Białymstoku Stowarzyszenie Budowy Pomnika Prawosławnym Mieszkańcom Białostocczyzny, Zabitym, Zamordowanym, Zaginionym i Zamęczonym w latach 1939–1956. Pomnik miał stanąć w miejscu publicznym, na skwerku między cerkwią św. Mikołaja a hotelem Cristal. Rządzący wówczas miastem prawicowy do bólu prezydent klęczon Ryszard Tur powiedział twarde „nie”, podpierając się „ekspertyzą naukową” pewnego lokalnego historyka, który twierdził, że „działalność o incydentu doszło 28 października bieżącego roku. W pewnej chwili podczas lekcji religii ksiądz Jacek S. chwycił szóstoklasistę Marka za bluzę i z wielką siłą cisnął nim o drzwi. Chłopak niczym wystrzelony z procy wypadł na korytarz. Drugiemu uczniowi – Krzysztofowi – po szarpaninie – powiedział bez ogródek: „S...aj z klasy”. Mimo że o zdarzeniu poinformowano dyrektorkę szkoły, ta od początku usiłowała zbagatelizować incydent. Co prawda rozmawiała z księdzem i niektórymi rodzicami, ale o rękoczynie nie poinformowała zwierzchników, czyli kuratorium w Szczecinie, co należało do jej obowiązków. O tym, co wydarzyło się w szkole w Dobropolu, władze oświatowe dowiedziały się dopiero po kilku dniach od dziennikarza naszej redakcji. Poproszona o komentarz do zdarzenia dyrektorka szkoły Barbara C. wysłała nas na drzewo, ograniczając się jedynie do stwierdzenia, że zrobiła wszystko, co do niej należało. Jak się jednak okazało, szefowa placówki o przepisach i dobru dziecka raczej zapomniała. A wszystko, by zatuszować sprawę D wielu prawosławnych mieszkańców regionu w wymienionych latach kojarzona jest w świadomości społecznej z sympatiami prosowieckimi”. Inny specjalista – Jan Jerzy Milewski z Biura Edukacji Publicznej IPN w Białymstoku – przekonywał, że „współpraca z władzami komuni- opracowali i złożyli w urzędzie projekt budowy pomnika stanowiącego element ogrodzenia cerkwi Świętego Ducha przy ul. Antoniukowskiej, pan prezydent się rozmyślił. Wojewoda uchylił jego sprzeciw i sprawa wróciła do ponownego rozpatrzenia, w której to procedurze Tur... znowu odmówił. Analogicznym stycznymi i działania przeciwko niepodległości Polski były głównymi przyczynami ofiar spośród ludności wyznania prawosławnego”. Wspieranemu przez kat. Kościół Turowi nie trzeba było trzy razy powtarzać. – Jak chcecie mieć pomnik, to go sobie postawcie w obrębie cmentarza prawosławnego albo jakiejś cerkwi – usłyszeli przedstawiciele stowarzyszenia. Tak też postanowili zrobić, żeby władzy nie drażnić, ale gdy sposobem wniosek zrobił w ciągu kilku lat pięć okrążeń na trasie prezydent–stowarzyszenie–wojewoda. Przy szóstym okrążeniu władzę w województwie sprawowali już ludzie braci Kaczyńskich, a ci ochoczo klepnęli odmowę ratusza, definitywnie – jak mniemali – zamykającą pomysł spostponowania bohaterów „podziemia niepodległościowego”, którzy w zapale bojowym wyrżnęli prawosławnych. I co najbardziej zdumiewa: mamy liczne dowody na to, że w dziele i chronić kapłana. Dopiero pod presją zaniepokojonych rodziców uczniów wszczęła postępowanie dyscyplinarne w stosunku do księdza. Niestety, do końca ubiegłego tygodnia nie zawiesiła go w obowiązkach katechety. Ksiądz Jacek S. (lat 47) jest proboszczem w parafii Brzezina, której podlega także Dobropole Pyrzyckie. Nie cieszy się najlepszą opinią. Wielu parafian boi się wypowiadać na jego temat, inni twierdzą, że księdzu S...aj ze szkoły! „To nie było pobicie, to taka mocniejsza rozmowa...” – stwierdza Sylwia O., pedagog szkolny z Dobropola Pyrzyckiego, gdy reporter naszego tygodnika prosi ją o ocenę postępowania księdza podczas lekcji religii. – My także rozpoczęliśmy wyjaśnianie tej przykrej sprawy – mówi Iwona Rydzkowska, rzecznik prasowy kuratorium oświaty w Szczecinie. – Wiemy już, że dyrekcja szkoły nie postępowała w tej sprawie zgodnie z przepisami, naruszając między innymi prawa dziecka. Po szczegółowym ustaleniu wszystkich okoliczności wydarzeń ostateczną decyzję wyda komisja dyscyplinarna. już niejednokrotnie puszczały nerwy i dlatego nie powinien uczyć dzieci – mówi jedna z mieszkanek Brzezin. – Najgorsze jest to, że nauczyciele z dyrektorką, zamiast bronić dzieci, stanęli murem za księdzem i robili wszystko, by ukręcić sprawie łeb. Nie mogliśmy na to patrzeć, dlatego zawiadomiliśmy waszą redakcję – mówi pan Krzysztof. torpedowania godnego upamiętnienia ludzi zabitych przez „Burego” wielce „zasłużył się” Andrzej Przewoźnik, sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa... Stowarzyszenie zdecydowało się wreszcie na oddanie sprawy do sądu, gdzie uzyskali orzeczenie, które w normalnym państwie wystawiłoby Tura i jego kibiców z PiS-u na publiczne pośmiewisko. Kwestia samej możliwości budowy pomnika została rozstrzygnięta, ale nauczeni przykrym doświadczeniem społecznicy postanowili nazwać go „kaplicą upamiętniającą” (pomnik wymaga zbyt wielu decyzji administracyjnych leżących w gestii Urzędu Miasta, co groziło powtórką z haniebnej rozrywki) i rozpoczęli zbiórkę pieniędzy. Uzyskali też silne wsparcie Sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych, która w dezyderacie z 18 września 2008 r. zwróciła się do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „o udzielenie Społecznemu Komitetowi Budowy Pomnika pomocy finansowej, co pozwoli na przyspieszenie jego realizacji i wpłynie pozytywnie na poprawę stosunków etnicznych w tym regionie”. – Nie dostaną od nas nawet złotówki, bo ministerstwo rozdysponowuje swoją pulę pieniędzy na upamiętnienia wyłącznie za pośrednictwem Przewoźnika. On zaś jest absolutnie przeciw, więc uzna pomnik zlokalizowany na terenie cerkwi za obiekt sakralny, co z formalnego punktu widzenia uniemożliwia jakiekolwiek dofinansowanie – zdradza nam urzędnik z resortu kultury, który to resort licznymi milionami sponsoruje kat. Kościół. I takim oto sposobem polscy prawosławni z Podlasia, których ratowałoby w tej chwili ok. 75 tys. zł, rozpoczną wkrótce siódme okrążenie... DOMINIKA NAGEL Proboszcz z Brzeziny przyznaje się do pobicia uczniów. Początkowo myślał, że na przeproszeniu rodziców wszystko się skończy i będzie mógł nadal uczyć religii. Teraz czeka na decyzję swoich władz zwierzchnich. Dziwnie chętnie godzi się z myślą, że incydent na lekcji zakończy jego nauczanie w szkole. Może o to mu właśnie chodziło? ~ ~ ~ W ostatnich latach coraz częściej dochodzi do bicia uczniów podczas lekcji religii, o czym pisaliśmy na łamach „FiM”. Wielu księży dopuszczało się także molestowania seksualnego w stosunku do dzieci, jak choćby kapłan z Lututowa koło Wielunia czy ostatnio ks. Tomasz G. z Wysokiej k. Łańcuta. Najdrastyczniejszy przykład znęcania się nad dziećmi dotyczy Bartka O., trzynastolatka z Hłudna, który na skutek dręczenia i fałszywych oskarżeń kapłana popełnił samobójstwo. W tym przypadku nauczyciele i dyrektor szkoły także nie stanęli w obronie chłopca... BS PS Ze zrozumiałych powodów zmieniono niektóre dane osobowe Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. B iskup łowicki Andrzej Dziuba, niegdysiejszy osobisty sekretarz i kapelan prymasa Polski kardynała Józefa Glempa, otoczył pasterską opieką agenta „Rolando”, wspomagającego SB w inwigilacji ks. Popiełuszki... W programie telewizyjnym Superwizjer pokazano 27 października drugą część reportażu o całkiem innych od oficjalnych okolicznościach porwania i śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Na filmie widzimy m.in. taką oto scenę: dziennikarz w pomieszczeniu sprawiającym wrażenie kancelarii parafialnej, a vis-à-vis mężczyzna w sutannie, którego twarz jest starannie zamaskowana. Dostrzegamy jedynie jego siwe włosy oraz zarys okularów i słyszymy słowa lektora mówiącego, że „bezpieka szczelnie otoczyła kapłana [ks. Popiełuszkę], a wśród agentów byli nawet księża. Jego najbliżsi współpracownicy z parafii Stanisława Kostki”, po czym rozpoczyna się rozmowa, której poniższy fragment spisaliśmy ze stenograficzną starannością: – Natrafiłem na taki dokument związany z założeniem podsłuchu na plebanii świętego Stanisława Kostki... – twierdzi dziennikarz. – Tak, tak... – mamrocze zaniepokojony duchowny. – To jest zeznanie funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa: „Pamiętam, że wtedy dysponowaliśmy bazą N A TO POLSKA WŁAŚNIE Baza ludzi umarłych w mieszkaniu księdza, który miał mieszkanie na parterze, a z którym zapoznał nas zastępca Piotrowskiego Janusz D(...)”. Czy pamięta ksiądz w ogóle taką sytuację? – Nie pamiętam. – A czy księdzu mówi coś pseudonim Rolando? – Rolando...? Reporter potwierdza, a gdy ksiądz mimo długiego zastanowienia nie odpowiada, kontynuuje: – Bo tu jest deklaracja podpisana przez księdza. Ja przeczytam: „Deklaruję dobrowolnie swoją pomoc organom kontrwywiadu wojskowego w celu wykrywania i demaskowania wrogów Polski Ludowej. Jednocześnie zobowiązuję się zachować powyższy fakt w ścisłej tajemnicy wobec otoczenia i swojej rodziny. Niektóre informacje w celu głębszej konspiracji będę osobiście pisał i podpisywał pseudonimem Rolando”. To jest pokwitowanie, proszę. Wielebny bez słowa ogląda dokument, a dziennikarz indaguje: – Czy płacili za informacje? – Wygląda na mój podpis, wie pan, ale zupełnie nie kojarzę tego. Były tego rodzaju jakieś rozmowy w wojsku, wie pan... – zmienia wątek kapłan. ajmocniejszy gang w Łomży upadł. Nie pomogły grube koperty wręczane wielebnym na „msze w intencji prokuratora”... Pewien prokurator z Łomży zdawał się do niedawna być w czepku urodzony. Kariera, duże pieniądze, władza... Niestety, trzymany nad nim parasol ochronny zaczął przeciekać. Ponad cztery lata temu opisywaliśmy fatalną przygodę Bardzo Ważnego Prokuratora (dalej BWP) z nielegalną fabryką wyrobów tytoniowych, ujawnioną w jego posiadłości przez policjantów z Centralnego Biura Śledczego („Palisz, zdrowie tracisz” – „FiM” 25/2004). Przypomnijmy: W Łomży, na terenie nieruchomości będącej własnością prokuratora, agenci CBŚ przerwali trwającą tam od dwóch lat produkcję papierosów o wydajności około 20 tysięcy paczek dziennie i zarekwirowali wyroby gotowe (około 350 tysięcy sztuk papierosów), półtorej tony brazylijskiego tytoniu, oryginalne opakowania i profesjonalne maszyny. Zatrzymano na miejscu kilku obcokrajowców oraz dwóch mieszkańców Łomży, którzy zajmowali się w tym przedsiębiorstwie zarządzaniem i logistyką. Jednym z nich był teść BWP. – Że dzieją się tam różne cuda, wiedzieliśmy od dawna. No ale wiadomo też było, do kogo nieruchomość należy. BWP wszystkich w mieście trzyma w garści. Podobno ktoś od nas odważył się jednak dać cynk CBŚ w Białymstoku, no i dopiero wtedy zupa się wylała – opowiadał nam wówczas jeden z miejscowych policjantów. Prokurator wyszedł z tej historii bez szwanku (nawet dyscyplinarnego), bo przekonał kolegów prowadzących postępowanie wyjaśniające, – Ale wygląda, czy jest? Bo proszę zobaczyć, bo ja nie chcę... – Ja się tak podpisuję, no wie pan... – Czyli to jest księdza podpis? – No..., tak. Tak – przyznaje przyparty do muru ksiądz. ~ ~ ~ Kim jest ów tajemniczy „Rolando”, w którego mieszkaniu na plebanii bezpieka zakładała „bazę”? Występujący w telewizyjnym reportażu 64-letni ksiądz Jerzy C. jest obecnie kapłanem diecezji łowickiej podległym biskupowi ordynariuszowi Andrzejowi Dziubie i ściśle współpracującym z Radiem Maryja. Jest bardzo ważnym kapłanem, bo oprócz sprawowania funkcji proboszcza dużej parafii w Żyrardowie, należy też do Diecezjalnej Rady Duszpasterskiej oraz Kapituły Katedralnej, a w samej kurii biskupiej zajmuje stanowisko dyrektora wydziału konserwatorsko-budowlanego. – On lada dzień przestanie pełnić te wszystkie funkcje, bo biskup – zatrwożony perspektywą skandalu – zażądał, żeby się ich zrzekł. Ksiądz C. nie oponował i pasterzowi chodzi teraz tylko o to, żeby sprawę załatwić dyskretnie że choć był formalnym właścicielem nieruchomości, to w ogóle się nią nie interesował, pozostawiając kłopot teściowi, który wynajmował usytuowane tam hale i magazyny różnym firmom. Dla świętego jednakowoż spokoju przełożeni schowali BWP w jednostce nadrzędnej, gdzie zajmował się sprawami – informuje nasz zaufany kurialista z Łowicza. Zapytaliśmy o oficjalne stanowisko kurię łowicką. „Ksiądz biskup nie będzie komentował tej sprawy” – powiedział nam jego sekretarz, ksiądz Jerzy Swędrowski. Ks. Jerzy C. jest też całkiem zdolnym pisarzem. W jednej ze swoich książek poświęconych ks. Popiełuszce wspomina: „Na rok przed śmiercią Jerzego odszedłem do pracy w innej warszawskiej parafii. Nasze kontakty stały się sporadyczne”. Skoro odszedł, to jak mógł udostępniać bezpiece swoje mieszkanie? – Uszy w ścianach u Popiełuszki miały kryptonim Popiel I i tkwiły tam już od jesieni 1982 r. Mieliśmy trochę kłopotów, gdy tego „Rolando” przenieśli, bo zasady ochrony instalacji podsłuchowej kategorycznie nakazywały, że nie wolno było pozostawić jej bez zagwarantowania operacyjnych możliwości naprawy czy likwidacji. Wkrótce jednak wszystko wróciło do normy, gdy „czwórka” (IV Departament MSW, popularnie zwany „kościelnym” – dop. red.) pozyskała w parafii Stanisława Kostki innego tajnego współpracownika – ujawnia nam były oficer Departamentu Techniki MSW. z naszymi księżmi. W Łomży pilnie was czytają i krążą pogłoski, że chodzi o gang „Generała”, który miał wtyki w policji oraz prokuraturze. W sprawie immunitetu jest taka wersja, że prokuratura postanowiła wyprzedzić ewentualną publikację, żeby nie najeść się wstydu – mówi łomżyński policjant. Prokurator „Generalny” czysto biurowymi. Śledztwo zaś dotyczące fabryki papierosów nie wykryło, oprócz pracujących przy produkcji robotników, żadnych innych sprawców, a zwłaszcza organizatorów procederu. Od kilkunastu dni BWP znowu ma ból głowy, bowiem na wniosek Biura do Spraw Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej (Wydział II Zamiejscowy w Gdańsku) toczy się przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne wraz z procedurą zmierzającą do uchylenia mu immunitetu, co może wkrótce zaowocować zatrzymaniem, a niewykluczone, że również aresztem. O co tym razem poszło? Choć plotek wręcz nie znosimy powtarzać, to jedną musimy... – Napisaliście niedawno, że jesteście coraz bliżej organizatorów akcji przerzutu z Wenezueli do Polski dużej ilości narkotyków przez gang mający dosyć niejasne powiązania Faktycznie, tak niedawno napisaliśmy („Biskup specjalnej troski” – „FiM” 40/2008), ale jako żywo nie BWP mieliśmy na myśli, zapewniając, że „kilku panom w sukienkach wkrótce będzie całkiem smutno, bo jesteśmy coraz bliżej organizatorów operacji”, opisywanej wcześniej w artykule „Koka i nowy ślad” (20/2008). Czyżby ktoś uznał go za transwestytę, zakładającego, gdy nikt nie widzi, kieckę?! ~ ~ ~ Sławomir W. zwany Generałem, jest najsłynniejszym w Łomży przestępcą, a z pewnością ma też swoje miejsce na podium w kryminalnym rankingu całego Podlasia. Obecnie wraz z grupą kompanów przebywa w areszcie, oczekując na proces za wieloletni hurtowy handel narkotykami i alkoholem, napady, wymuszenia haraczy, kradzieże itp. Był wcześniej karany, ale niezbyt dotkliwie, bo zdarzało się (np. w 2003 r.), że prokuratura i policja czegoś tam 7 A o co chodzi z tą „bazą”? – Ówczesne instalacje miały charakter stały i technologię przewodową. Gdy kwestia założenia podsłuchu dotyczyła mieszkania w gęstej zabudowie, ataku dokonywano najczęściej od sąsiadów, zaś bezpośrednie wejście do obiektu konieczne było jedynie w finale, dla kosmetyki i drobnych prac maskujących. Plebanie to na ogół budynki wolno stojące – nie sąsiadują z prywatnymi mieszkaniami czy biurami firm. Żeby zrobić przyzwoity trakt transmisyjny, należało tam po prostu tajnie wejść do środka, i to nie raz. Obowiązek stworzenia technikom warunków do swobodnego działania spoczywał na zamawiającym podsłuch, czyli na wydziale Piotrowskiego. Robotę u Popiełuszki zaczęliśmy dopiero wówczas, gdy ich agent udostępnił nam mieszkanie na plebanii. Było naszą bazą wypadową, gdzie trzymaliśmy cały sprzęt oraz narzędzia i skąd wchodziliśmy w odpowiedniej porze na piętro, do pomieszczeń zajmowanych przez Popiełuszkę – wyjaśnia specjalista od podsłuchów. Wskazał nam jeszcze tego dobroczyńcę, który po odejściu „Rolanda” uwolnił bezpiekę od lęków związanych z ochroną instalacji w mieszkaniu ks. Popiełuszki, ale jakoś nie mamy przekonania, że należy człowieka demaskować... ANNA TARCZYŃSKA [email protected] nie dopilnowały, jakichś billingów rozmów telefonicznych nie sprawdziły itp. Jedno jest już dzisiaj pewne: miał tam swoich ludzi... Kariera „Generała” dobiegła kresu dopiero wówczas, gdy zajęło się nim gdańskie Biuro do spraw Przestępczości Zorganizowanej, któremu w zamian za obietnicę złagodzenia kary udało się skaperować do współpracy adiutanta szefa gangu. – Jesteśmy całkiem odsunięci od sprawy, ale z pewnych jej znanych skrawków wynika, że właśnie ten „skruszony” wskazał na (...) jako osobę mającą rzekomo konszachty ze Sławomirem W. – twierdzi nasz rozmówca. Ludzie „Generała” siedzą albo poszli w rozsypkę, zdołaliśmy jednak dotrzeć do pewnego człowieka, który w porę wycofał się z przestępczej branży, dzięki czemu nie ogląda dzisiaj świata przez kraty. Oto co nam powiedział: – Jeśli chodzi o prokuraturę i policję, to nie wiem, kogo i gdzie konkretnie Sławek miał. Zdarzały się jednak takie sytuacje, że kazał zawozić grubą kopertę z pieniędzmi do parafii w S. i zostawić je u księdza na plebanii. Nigdy nie mówił, w czym rzecz, ale raz powiedział, że „za bezpieczeństwo trzeba płacić”. Nie zdradził, komu, tylko zaśmiał się, że ta koperta jest „na mszę w intencji pewnego prokuratora”. Z kolei do parafii w P., S. i Ł. systematycznie dowoziliśmy amfetaminę lub marihuanę, choć bywały też zamówienia na panienki. W tym przypadku Sławek był mniej dyskretny i nie ukrywał, że im więcej księża biorą, tym on spokojniej może spać – wspomina były przyboczny „Generała”. A „kilku panów w sukienkach, którym wkrótce będzie całkiem smutno”, prosimy jeszcze o cierpliwość... DOMINIKA NAGEL 8 Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. A TO POLSKA WŁAŚNIE Franciszkanie po raz czwarty rozpoczęli operację szukania inwestora, który sfinansuje im telewizję. Katolicki naród odmówił oglądania katopropagandy. Biskupi już w 1989 roku wyrazili chęć posiadania własnej naziemnej telewizji. Mimo że w zasadzie przejęli kontrolę nad telewizją publiczną i ustanowili tam swego komisarza i cenzora – ks. Ołdakowskiego. W zdobyciu własnej stacji pomogła im Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Jej przewodniczący Marek Markiewicz oraz Ryszard Bender nie zbadali, czy franciszkanie mają choćby śladową kasę na prowadzenie takiego biznesu, i w 1993 roku ofiarowali im koncesję na telewizję ogólnopolską – z dwoma nadajnikami dużej mocy (w Warszawie i pod Łodzią). W ten sposób na cztery lata zablokowano możliwość powstania konkurencyjnej wobec Polsatu prywatnej telewizji. Następni nadawcy mogli starać się o koncesję dopiero w 1997 roku, kiedy to ówczesny minister obrony narodowej Stanisław Dobrzański rozkazał armii zwolnienie kolejnych częstotliwości. Pierwsze podejście Po ich uwolnieniu w katolickiej prasie zawrzało. Szykująca się do przejęcia władzy AWS uznała nawet, że szef resortu obrony za nic ma bezpieczeństwo kraju! Tak naprawdę chodziło o to, że po decyzji Dobrzańskiego konkurenci Polsatu nie musieli budować sieci nadawczej w oparciu o częstotliwości należące do Pulsu. Spowodowało to radykalny spadek wartości franciszkańskiej koncesji i całej telewizji. Wiosną 1998 roku Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji uprzejmie zapytała franciszkanów, czy przypadkiem nie rezygnują z zabawki o nazwie telewizja. Odpowiedzieli, że nie. Na to Rada cichutko pisnęła, że dawno już minął ostateczny termin rozpoczęcia nadawania programu. Na to franciszkanie tupnęli nogą, że „jeszcze chwilka”. Wobec tego zestrachany Bolesław Sulik, przewodniczący Rady, nie wszczął postępowania o odebranie koncesji, choć prawo mu to nakazywało. Ale ta „chwilka” mocno się przedłużała, bo ojczulkowie kasą nadal nie śmierdzieli, a biskupi nie mają w zwyczaju się dokładać. Na ratunek ruszyli politycy AWS związani z Opus Dei, z Wiesławem Walendziakiem na czele. Marzyło im się zbudowanie prawicowej telewizji, która pomogłaby Krzaklewskiemu wygrać wybory prezydenckie. W tym celu niejako wymusili na spółkach skarbu państwa przekazanie zakonnej firmie ponad 200 milionów złotych (akcje i obligacje TV Puls kupiły: KGHM Polska Miedź, Orlen, Polskie Sieci Energetyczne, Grupa PZU). Do koszyczka kilkadziesiąt milionów dorzucił także realizujący wtedy państwowe zamówienia Prokom Ryszarda Krauzego. Ostatecznie Telewizja Puls rozpoczęła nadawanie dopiero wiosną 2001 roku. Jej program zainteresował najwyżej dziesięć tysięcy widzów. Za to miesięczne koszty produkcji wynosiły ponad siedem milionów złotych! Dyrekcja TV Puls otrzymywała wynagrodzenia sięgające kilkuset tysięcy złotych miesięcznie. Gwiazdami stacji byli Jacek Łęcki, specjalista od tropienia afer na lewicy, i Jan Pospieszalski tropiący zboczeńców. Nie pomogli. 1 kwietnia 2003 roku stacja zbankrutowała z powodu ponad 130 milionów dolarów długu („FiM” 11/02). Tym samym poszły się też paść publiczne, to znaczy nasze miliony. Solorz na horyzoncie Pomimo upadku Pulsu ojcowie franciszkanie nie odłożyli projektu telewizji na półkę. Przeciwnie, kupili za trzy tysiące złotych spółkę, która miała zostać oficjalnym nadawcą kościelnego programu. Sąd gospodarczy pomimo licznych uchybień priorytetowo rozpatrywał wnioski zakonników o dokonanie stosownych zmian w urzędowych rejestrach. Nowymi sponsorami zostali Marian Terlecki (właściciel stacji Antena 1) oraz Zygmunt Solorz (właściciel Polsatu). Ten drugi za 40 procent udziałów w nowej telewizji zapłacił franciszkanom 160 tysięcy złotych. Regularnie udzielał także kościelnej stacji pożyczek i poręczeń. Zakonnicy nie wykazywali przy tym żadnej woli współpracy z Solorzem. Co więcej, znów „zapomnieli” płacić za pracę nadajników (w lutym 2006 r. długi TV Puls z tego tytułu sięgnęły ponad pół miliona złotych). Nie płacili także opłat licencyjnych za emisje filmów. W końcu ojciec Zdzisław Dzido, prezes Pulsu, po trzech latach kierowania stacją nagle oświadczył, że nie rozumie zasad współpracy z Anteną 1 i w ogóle odmawia płacenia jakichkolwiek rachunków! O relacjach pomiędzy Polsatem (reprezentowanym przez jego inwestycyjną spółkę STER) a zakonem świadczy korespondencja, jaką zakonnicy prowadzili z sądem wiosną 2006 roku. Otóż zażądali oni pomocy wymiaru sprawiedliwości w wywłaszczeniu Solorza z jego własności. Ten chciał odzyskać choć część zainwestowanych środków i nie wyrażał zgody na rozpoczęcie likwidacji spółki. Franciszkanie wymyślili, że poprzez upadłość pozbędą się sponsora, ale zachowają koncesję. W końcu nawet spolegliwy dotąd sąd gospodarczy wkurzył się i odmówił zakonnikom rozpatrzenia ich wniosku. W tym czasie franciszkanie – do spółki z Dariuszem Dąbskim (były prezes Optimusa) – szukali kolejnego frajera, który zapłaci kościelne rachunki. I znaleźli. Nowym sponsorem stał się katolik Rupert Murdoch – australisko-amerykański magnat medialny, właściciel TV News oraz licznych brukowych gazet. Na dzień dobry pożyczył on franciszkanom 40 milionów złotych. Pieniądze te poszły na częściowe spłacenie Solorza. W tym czasie roczne straty spółki mającej niecałe czterysta tysięcy kapitału sięgnęły kwoty pięciu milionów złotych (lata 2003–2007). Kaczory z odsieczą Wielkim orędownikiem zagranicznej inwestycji w TV Puls był premier Jarosław Kaczyński. Marzyło mu się bowiem, że za australijsko-amerykańskie pieniądze powstanie prorządowa, prawicowa telewizja. Do pomocy włączyła się Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. W styczniu 2007 roku zmieniła ona bez żadnych dodatkowych warunków koncesję TV Puls z religijno-społecznej na uniwersalną, czyli zwykłą. Innymi słowy – zakonna telewizja została zwolniona z obowiązku transmitowania mszy świętych i nadawania wywiadów z biskupami. Mogła już spokojnie trzepać komercyjną kasę, puszczając bez ograniczeń kryminały i telenowele. Dodatkowo przewodnicząca KRRiT Elżbieta Kruk uzupełniła sieć nadajników TV Puls. W ten sposób w rękach franciszkanów znalazły się częstotliwości niezbędne do budowy tak zwanego naziemnego multipleksu cyfrowego (patrz: „FiM” 29/07). Firmy, które go kiedyś zbudują, zarobią miliony złotych, a ostrożne szacunki mówią o kwocie 500–700 milionów. Multipleks cyfrowy umożliwiłby także uruchomienie taniego dostępu do internetu. A dla Polski jest to sprawa kluczowa, gdyż poważnej części jej obywateli grozi tak zwane „wykluczenie cyfrowe” (czyli analfabetyzm technologiczny), co skutkować może obniżeniem naszej konkurencyjności i w konsekwencji zapaścią gospodarczą. Państwo bowiem, którego obywatele nie mają dostępu do informacji i nie umieją posługiwać się nowoczesnymi technologiami, nie jest atrakcyjnym miejscem na inwestycje. Co tu dużo mówić – jest trzecim światem! Murdoch ucieka Przyjmowany na salonach (przez premiera) Murdoch zgodził się na dość nietypową organizację swojej inwestycji. Otóż kupił udziały nie w Telewizji Puls, lecz w spółce, która była jej współwłaścielem. Specjalnie dla Murdocha franciszkanie założyli firmę o nazwie TV Inwestycje i sprzedali mu w czterech transzach 35 procent udziałów spółki, która od lata 2007 r. przejęła kontrolę nad stacją. Jednak od samego początku współpraca zakonników i wysłanników Murdocha układała się źle. Mnisi zajmowali się głównie wycinaniem z filmów wszystkich scen, w których pojawił się choćby skrawek półdupka. Wywoływało to awantury z właścicielami filmowych licencji i Puls (czyli Murdoch) musiał płacić kary. Co więcej, duchowni blokowali wszelkie poważniejsze inwestycje w biuro reklamy, a jednocześnie domagali się, aby zadłużona stacja co roku wypłacała im kilkusettysięczne darowizny. Murdocha wkurzało także to, że urzędnicy premiera Kaczyńskiego ingerowali w programy informacyjne. A bywało i tak, że kiedy tylko w TV Puls pojawił się niemiły Kaczyńskiemu polityk prawicy, to... wojewoda mazowiecki odmawiał wydania zgodny na pracę w Polsce kolejnym wysłannikom Murdocha. Ale głupi jankes nadal pożyczał Pulsowi kasę (grubo ponad 190 milionów złotych). W końcu miał jednak dość – latem 2008 roku zdecydował się na sprzedaż udziałów w stacji. Rynek medialny oniemiał. Wszyscy zadawali sobie pytania, co się stało. Według nas, w grę wchodzą: ~ po pierwsze: nadużycie ze strony franciszkanów. Otóż w tomie II akt rejestrowych spółki TV Puls wpięte jest pismo Bożenny Gralińskiej, komornika przy Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Śródmieścia z 20 grudnia 2006 roku. Informuje ona XII Wydział Gospodarczy - Krajowego Rejestru Sądowego Sądu Rejonowego dla miasta Warszawy, iż zajęła wszystkie udziały franciszkanów w telewizji. Prowadzi bowiem egzekucję prawomocnego wyroku sądowego Sądu Okręgowego w Warszawie. Na jego mocy ma ściągnąć od franciszkanów ponad pół miliona złotych na rzecz Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Nie znajdziemy śladu informacji, że egzekucja się zakończyła i zakonnicy odzyskali prawo decydowania o udziałach w TV Puls. Sprzedaż Murdochowi zajętych udziałów była z mocy prawa nieważna, ~ po drugie: brak zgody franciszkanów na nadawanie przez Puls filmów, które mogły przyciągnąć widzów. Pomimo wydania kwoty ok. 140 milionów złotych rzewnie nudny program stacji nadal ogląda w porywach kilkanaście tysięcy widzów, ~ po trzecie: odejście przez rząd Donalda Tuska od pomysłu budowy telewizji cyfrowej z wykorzystaniem nadajników Pulsu, ~ po czwarte: zmiana klimatu politycznego w USA i Europie. Media Murdocha sympatyzowały z konserwatywną prawicą, która przegrywa wszystko, co można przegrać. Murdoch nie chce być zaliczany do obozu pokonanych, więc dokonał wolty ideowej. Kościół w Polsce także traci społeczne zaufanie i coraz trudniej jest robić interesy, podpierając się autorytetem biskupa. ~ ~ ~ Ciekawe, co teraz zrobią franciszkanie. Czy oddadzą władzę w Telewizji Puls? A może sprzedadzą ją ojcu Rydzykowi? Część biskupów jest za taką fuzją. MiC Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. Domy rekolekcyjne, do niedawna wyłącznie uzdrowiska dla duszy, dziś jak kraj długi i szeroki oferują sporo dla ciała. Wszak pod pojęciem nieopodatkowanego religijnego kultu można zmieścić wszystko. Dom Rekolekcyjny Diecezji Toruńskiej to przepiękny pałacyk w Nowej Wsi Szlacheckiej. Właściciele przekonują, że jest idealnym miejscem m.in. na komunie, konferencje czy wesela. Toteż próbujemy. Czy zabawa i głośna muzyka nie przeszkadza grupom biorącym 9 Skupienie nad kasą biskupa Andrzeja Suskiego, mieści się tutaj diecezjalny dom rekolekcyjny. Idealne miejsce do realizacji zadań duszpasterskich, jak zapewnia Katarzyna Kucharska, bezhabitowa zakonnica zarządzająca kompleksem. Zapewne dlatego jedna z ostatnio ukończonych tu inwestycji to sala na 90 osób (od „talerzyka” trzeba wyłożyć ok. 150 zł, w zależności od menu. Jeśli zechcemy przenocować gości, trzeba dołożyć po 50 zł od osoby), gdzie odbywają się sympozja, wesela i przyjęcia pierwszokomunijne. I mimo że 3 udział w rekolekcjach i dniach skupienia? – Nie ma w tym czasie żadnych rekolekcji – wyjaśnia dyrektor administracyjny. Wolne terminy? – Najwcześniej 21 listopada... 2009 roku! Ceny? – Od 135 do 165 zł od talerzyka, bez alkoholu i napojów (trzeba je sobie przywieźć). Co?! Wódka w takim miejscu? Przez ścianę z „Panem Jezusem”?! Ależ nie ma najmniejszego problemu! – przekonuje nas głos w słuchawce. Moż2 liwość noclegu dla gości? – Oczywiście – 30 złotych za dobę. Faktury VAT? – Ależ skąd! Bilans: sala weselna w domu rekolekcyjnym może pomieścić 140 osób. Nawet jeśli państwo młodzi nie będą chcieli korzystać z noclegów i wybiorą najtańszą opcję wyżywienia – na czysto wychodzi 18,9 tys. zł. I tak co tydzień. To daje ponad 75 tysięcy złotych miesięcznie i niemal okrąglutki milion nieopodatkowanych złotówek rocznie! Konkurencję dla Nowej Wsi stanowi pokrzyżacki Zamek Bierzgłowski (fot. 1), położony zaledwie 7 kilometrów od Torunia, a odbudowany m.in. za pieniądze Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Od kilkunastu lat, na mocy dekretu POLSKA PARAFIALNA na zamku bawić się można wyłącznie bez alkoholu, chętnych nie brakuje, a wolne terminy zaczynają się dopiero w połowie przyszłego roku. Jedziemy na Dolny Śląsk. Sale konferencyjne i rekreacyjne, tenis stołowy, bilard, boiska do piłki nożnej i siatkowej, grill, cisza, spokój, kaplica, parking strzeżony – tyle atrakcji oferuje dom rekolekcyjny misjonarzy klaretynów w Krzydlinie Małej. Gdyby ktoś się wahał, czy wypada zakłócać spokój miejsca służącego rozwijaniu duchowości, ojczulkowie uspokajają: „Choć Centrum Duchowości Klaretyńskiej jest miejscem przygotowanym zasadniczo dla rekolekcji i dni skupienia, to można tutaj prowadzić także spotkania związane z innymi dziedzinami życia, na przykład sesje naukowe, konferencje, szkolenia itp.”. I nie przesadzają. Sale konferencyjne są na 4 razie trzy – dwie małe (20-osobowe) i jedna 40-osobowa, profesjonalna (na początku przyszłego roku zostanie otwarta kolejna, mieszcząca 80 osób). Z terminami na dwudniową konferencję problemu więc nie będzie, pod warunkiem jednak, że miałaby się odbyć w dni powszednie. Weekendy już obstawione. Koszt? – Z trzema posiłkami i noclegiem – około 100 zł od osoby. Za naszą dwudniową konferencję klaretyni zainkasują więc circa 4 tys. zł. Faktury VAT? – Niestety, tylko rachunki uproszczone. Jako organizacja kościelna rozliczamy się ryczałtem – wyjaśnia dyrektor obiektu, zapewniając przy tym, że dla nikogo dotąd nie stanowiło to problemu. Beskid Wyspowy. Niezwykle malowniczo położony ośrodek rekolekcyjny na Śnieżnicy (fot. 2) kusi wyżywieniem opartym na ekologicznych produktach wiejskich. Warzywa, nabiał, jarzyny, przetwory owocowe – wszystko pochodzi od okolicznych rolników. Skosztować pyszności może każdy, bo ośrodek przyjmuje nie tylko grupy rekolekcyjne, ale również wypoczynkowe i szkoleniowe (sala konferencyjna na 80 osób), otwiera swe podwoje na imprezy rodzinne i koleżeńskie, a także boisko do siatkówki, a także 2-hektarowy ogród. Jak już się ktoś bardzo uprze, to może tu przyjechać także na rekolekcje, bo – jak na dom rekolekcyjny przystało – jest i kaplica, w której „poprzez modlitwy i nabożeństwa można wzmocnić swego ducha”. Tylko księdza na miejscu nie ma. Trzeba go ze sobą przywieźć. Łatwiej więc w domu rekolekcyjnym o zorganizowanie przyjęcia weselnego. Sala pomieści 120 osób. Ceny – od 160 zł na osobę i – jak zapewnia dyrektor administracyjny – mogą tylko wzrosnąć, w zależności od oczekiwanego menu. Wolne terminy jeszcze się znajdą, ale nie ma co myśleć o lipcu i sierpniu, bo wtedy w ośrodku są wczasy. Z kolei łódzcy hierarchowie stawiają na ekologię. W Szczawinie niedaleko Smardzewa (fot. 5) szukamy ośrodka rekolekcyjnego. Znajdujemy 5 dla turystów indywidualnych. Miejsc – maksymalnie 100. Cena – około 50 zł za dobę. Wolne terminy – dopiero od marca przyszłego roku. Przenieśmy się na północ. Dom rekolekcyjny diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej w Pleśnej nazywa się już bez ogródek – Ośrodek Wczasowy Pleśna Park (fot. 3, 4) – i organizuje wczasy, imprezy okolicznościowe, rocznice, a także komunie, wesela, zielone szkoły i biwaki. Goście mają do dyspozycji kort tenisowy, 1 tylko ogrodzony teren prywatny z bezwzględnym zakazem wstępu. – Nic się tu już nie dzieje? – zagadujemy okolicznego gospodarza. – No, dzieje się! Oni tam teraz świnie trzymają – odpowiada chłop z prostotą. I rzeczywiście: w domu rekolekcyjnym diecezji łódzkiej – służącym jakoby dziełu powołań – jest obecnie nowoczesna i ekologiczna hodowla świń, m.in. na biskupie stoły. ~ ~ ~ Przedstawiciele Kościoła katolickiego korzystają z tylu ulg i przywilejów, że już dawno utracili poczucie przyzwoitości w sięganiu po coraz to więcej, nie licząc się z tym, że odbierają chleb świeckiej konkurencji (np. w branży turystycznej). W branży hotelowo-rozrywkowej stawiają co prawda pierwsze kroki, ale w ręku mają oręż najsilniejszy – atrakcyjnie położone tereny podarowane przez państwo plus zwolnienia podatkowe. To równanie, które może dać wynik wyłącznie dodatni. WIKTORIA ZIMIŃSKA [email protected] Fot. TS 10 ad wodami śródlądowymi każdego województwa czuwa straż rybacka. Do jej zadań – w myśl ustawy – należy ochrona wszystkich wód powierzchniowych, obrębów hodowlanych, a także zwalczanie kłusownictwa. Innymi słowy – dbanie o majątek Skarbu Państwa. W Małopolsce jest go ponad 4 tysiące hektarów. Ale tutaj jest też ktoś, kto ma własną wizję. Łukasz Strzelewicz. „Uważam, że praca w PSR będzie realizacją moich marzeń i zainteresowań – jestem wędkarzem, członkiem PZW i społecznym strażnikiem rybackim. Jednocześnie moje wykształcenie i dotychczasowe doświadczenia (...) sprawiają, że jestem w stanie prócz ochrony wód wykonywać zadanie edukowania na rzecz środowiska naturalnego” – przekonywał, dołączając do swej aplikacji odpis dyplomu ukończenia z wynikiem dobrym religioznawstwa (specjalizacja nauczycielska) na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zapewne dyplom przeważył szalę i – z namaszczenia urzędującego wówczas PiS-owskiego wojewody Macieja Klimy (obecnie senator) – pan Łukasz fotel komendanta Państwowej Straży Rybackiej dostał. I trzeba przyznać, że do roboty zabrał się z niezwykłą wręcz gorliwością. „Obsada istniejących stanowisk wydaje się zbyt duża wobec wykonywanych zadań. Istniejący stan zatrudnienia nadmiernie obciąża budżet jednostki” – zawiadomił Tomasza Oleksika, ówczesnego dyrektora generalnego Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego, przedstawiając mu zarazem genialny plan ratunkowy – zmianę schematu organizacyjnego PSR, w wyniku którego powstały cztery strażnice – w Tarnowie i Nowym Targu (po jednym pracowniku) oraz w Nowym Sączu i Spytkowicach (po dwóch). „Likwidacji ulegają stanowiska komendantów posterunków (dwa etaty) oraz pięć stanowisk strażników” – wyjaśnił nowy komendant w piśmie z 11 kwietnia 2007 r., które dyrektor generalny nie dość, że tego samego dnia przyjął osobiście (z pominięciem drogi służbowej i bez wpisu do dziennika podawczego), to jeszcze przyklepał. N Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. POD PARAGRAFEM W sieci Ryba wpływa na wszystko. Na jakość majątku Skarbu Państwa również. Szczególnie, kiedy tego majątku właściwie nikt nie chroni. Kilka dni później komendant podjął decyzję o „przeprowadzeniu sprawdzianu posiadanej przez strażników PSR podstawowej wiedzy dotyczącej wykonywanej pracy i zadań”. Nie wspomniał jednak ani słowem w swojej notatce służbowej sporządzonej z tej okazji, że wyniki owego testu mają się stać jedyną podstawą do zwolnienia tych ludzi, którzy – jego zdaniem – w straży potrzebni nie są. – Zostaliśmy powiadomieni telefonicznie, że mamy się zgłosić następnego dnia w siedzibie PSR. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że będą przeprowadzone testy. Pan Strzelewicz wzywał pracowników pojedynczo do swojego biura. Każdy z nas otrzymywał pięć pytań, a udzielane odpowiedzi komendant zapisywał własnoręcznie w arkuszu. Żaden z pracowników nie został z tymi wpisami zapoznany – tak przebieg egzaminu (przeprowadzonego zresztą z pominięciem wszelkich procedur) opisują byli już pracownicy PSR. Bo powołując się na wyniki niecodziennego testu kompetencji, komendant zwolnił tych, dla których praca w straży była pasją – najbardziej doświadczonych, najstarszych stażem i najbardziej aktywnych (notabene – do dziś żaden z nich nie otrzymał przysługującej mu trzymiesięcznej odprawy). Wkurzeni ludzie poszli do sądu („FiM” 42/2007). Dopiero wtedy mogli się przekonać, jak niekompetentny był test ich kompetencji... No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że za złą odpowiedź właściwy podwładny Strzelewicza dostawał 1 punkt, a ten przeznaczony do odstrzału – zero? Albo to, że byli tacy, którzy otrzymali maksymalną liczbę punktów, mimo że nie udzielili odpowiedzi na żadne pytanie? A wreszcie – jak mają się te wyniki do zeznań, które pod przysięgą składał Strzelewicz, jakoby „zła odpowiedź lub nieudzielenie jej wcale w przypadku każdego pracownika oceniane było na zero punktów”? Nie zrozumiał tego fenomenu chyba nawet sąd pierwszej instancji, bo w uzasadnieniu wyroku odwalającego pozew zwolnionych strażników orzekł ustami sędzi Agnieszki Frączak-Dudek: „Ł. Strzelewicz jasno i przekonująco dla sądu wykazał, iż dobierając pracowników do zwolnienia, kierował się wyłącznie obiektywnym kryterium kwalifikacji pracowników (...). Forma przeprowadzenia testu była prawidłowa, a jego ocena obiektywna”. Porady prawne Niedawno zmarła moja matka, nie zostawiwszy testamentu. Jestem jedynym dzieckiem, mam męża i dwoje dzieci. Kto w związku z powyższym dziedziczy po mojej matce? W opisanej przez Panią sytuacji mamy do czynienia z dziedziczeniem ustawowym. Zgodnie z art. 931 kodeksu cywilnego, w pierwszej kolejności powołane są z ustawy do spadku dzieci spadkodawcy oraz jego małżonek. Jeśli Pani matka była osobą samotną, jest Pani jedynym spadkobiercą. Podstawa prawna: ustawa z dn. 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny, DzU 64.16.93 ze zm. ~ ~ ~ Mąż przez 18 lat pracował w kopalni i odprowadzał składki. Po zamknięciu kopalni pracował jeszcze przez 9 lat, z czego przez 3 lata legalnie. W 2006 roku zmarł, pozostawiając dziewięcioro dzieci, z których czworo się uczy, a pięcioro jest już „na swoim”. Sąd i ZUS twierdzą, że z powodu 5 lat nieodprowadzonych składek dzieciom nie należy się żadna renta. Czy jest jakaś szansa, żeby tę sprawę jeszcze załatwić? Fot. Autor Całe mnóstwo nieprawidłowości dostrzegł za to sąd odwoławczy, kierując sprawę do ponownego rozpatrzenia. Polityka komendanta Strzelewicza staje ością w gardle nie tylko zwolnionym strażnikom. Odbija się także – a może nawet przede wszystkim – na majątku Skarbu Państwa, jakim są obręby hodowlane, omijane przez strażników – na wyraźny rozkaz komendanta – niezwykle szerokim łukiem. Ich zarządcy – coraz bardziej zaniepokojeni sytuacją – alarmowali wojewodę, posłów, senatorów, a nawet samego ministra rolnictwa. Bez skutku. – Teraz pomocy ze strony straży nie ma w ogóle. Nasilają się natomiast niekorzystne tendencje, bo chętnych na ryby nie brakuje, Kłusownicy stają się coraz bardziej agresywni, a nie ma ich nawet kim postraszyć. Na własną rękę pilnujemy dobytku. Z różnymi sukcesami, ale zawsze z narażeniem życia – mówi Lech Szarowski, prezes spółki Skarbu Państwa zajmującej się hodowlą ryb. Nawet gdyby komendant wojewódzki Strzelewicz nie traktował obrębów hodowlanych jako prywatnego majątku ich zarządców, to co Niestety, ZUS ma rację. Do renty rodzinnej uprawnione są m.in. dzieci zmarłego do ukończenia 16 roku życia lub 25 roku życia, jeśli się uczą. Jeżeli dziecko osiągnęło 25 lat, będąc na ostatnim roku studiów w szkole wyższej, prawo do renty przedłuża się do zakończenia tego roku studiów. Muszą jednak być spełnione odpowiednie warunki po stronie zmarłego. Renta rodzinna przysługuje uprawnionym członkom rodziny osoby, która w chwili śmierci miała ustalone prawo do emerytury lub renty z tytułu niezdolności do pracy lub spełniała warunki wymagane do uzyskania jednego z tych świadczeń. Renta rodzinna przysługuje również po śmierci osoby pobierającej w chwili zgonu zasiłek przedemerytalny lub świadczenie przedemerytalne. Jeśli zmarły przed śmiercią pracował, jego najbliżsi mają prawo może zdziałać jeden strażnik monitorujący cztery powiaty? Ci, którzy mają jakiekolwiek pojęcie o właściwym funkcjonowaniu straży rybackiej, wiedzą, że to praca przede wszystkim w nocy, w rozległym terenie, często poza zabudowaniami i bez możliwości bezpośredniego dojazdu. Przeciwko sobie strażnicy mają rewelacyjnie zorganizowane wieloosobowe grupy przestępcze, zazwyczaj uzbrojone. – Jeden strażnik na patrolu to nieporozumienie. Jeżeli są sieci, to jest też grupa co najmniej sześciu osób, a teren jest obstawiony. W takiej sytuacji trzeba robić zasadzkę, obstawić brzegi. Kim? – pyta doświadczony pracownik PSR. Toteż dokonania małopolskiej straży nie są imponujące. Jak informuje rzecznik wojewody Małgorzata Woźniak – przez 9 miesięcy br. PSR pod wodzą Strzelewicza skontrolowała 9434 osoby (głównie wędkarzy), nakładając 345 mandatów karnych i zatrzymując 41 sztuk narzędzi do nielegalnego połowu ryb. Jak jest w innych placówkach? Na Podkarpaciu tylko od czerwca do września br. strażnicy skontrolowali niemal 6 tysięcy osób, ponad 300 z nich ukarali mandatami i skonfiskowali 26 sztuk sprzętu kłusowniczego. W tym samym czasie na Mazowszu straż rybacka przeprowadziła prawie 13 tysięcy kontroli, nałożyła niemal 1300 mandatów i zabezpieczyła 491 sztuk sprzętu wykorzystywanego niezgodnie z prawem, zaś placówka w Olsztynie – nałożyła 867 mandatów i zarekwirowała ponad tysiąc sztuk sprzętu kłusowniczego. Ale to są efekty osiągnięte w wyniku ciężkiej, żmudnej i naprawdę tytanicznej pracy. Bo tylko taka jest w stanie ograniczyć działania kłusowników. A ci potrafią ukraść nawet pół tony ryb w tygodniu, co przekłada się na straty rzędu 10–20 tys. zł miesięcznie. Dlaczego państwo toleruje nadużycia w podległej sobie instytucji oraz brak nadzoru nad swoją własnością? – oto pytanie, na które wciąż nie ma odpowiedzi. Mamy nadzieję, że znajdzie ją prokuratura. Do momentu oddania numeru do druku nie otrzymaliśmy wyjaśnień od kom. Strzelewicza. WIKTORIA ZIMIŃSKA do renty, pod warunkiem że odprowadzał składki ubezpieczeniowe. Jeśli tego nie robił, renta rodzinna przepada. Podstawa prawna: ustawa z 17 grudnia 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych; DzU 04.39.353 j.t. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Informujemy, że odpowiedzi na pytania przysyłane e-mailem będą zamieszczane na stronie internetowej tygodnika: www.faktyimity.pl. Opracował MECENAS Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE Antynoble rozdane P chły żyjące na psie skaczą wyżej niż te żerujące na kocie. Do czego komu taka wiedza? A choćby do tego, by dostać Antynobla. Nagrody za najdurniejsze odkrycia 2008 roku zostały przyznane. Antynobla wcale niełatwo dostać. Trzeba się postarać. Nie wystarczy ogłosić coś głupkowatego i już zgarnąć laury. W ten sposób laureatami byłaby większość z 460 naszych ukochanych pań i panów posłów i jeszcze niemała reprezentacja setki senatorów. Nagrodami honorowani są ci, którzy poświęcili lata pracy, a i pieniądze czasem niemałe, by odkryć coś, co jest kompletnie nieprzydatne, irracjonalne, śmieszne w swoim bezsensie. N Właśnie specjalna kapituła przyznała Antynoble Anno 2008. I tak nagrodę z dietetyki otrzymali pospołu Massimiliano Zampini i Charles Spence za udowodnienie, że jedzenie jest wówczas smaczniejsze, gdy... lepiej brzmi. O co chodzi? A o to, iż podczas żucia poszczególne pokarmy wydają swoiste i tylko sobie właściwe dźwięki. Chrupki – jak sama nazwa wskazuje – chrupią, za to kluski... szkoda gadać. ie czytaj tego artykułu, jeśli nie masz ukończonego 18 roku życia. Nie zabieraj się do jego lektury, gdyś cnotliwą panną na wydaniu. Lub studentem pierwszego roku seminarium duchownego. Później możesz. Bo później już nic cię nie zgorszy. Czym jest świntuszenie? Chorobą psychiczną o nazwie koprolalia (nieopanowana potrzeba głośnego wypowiadania brzydkich słów o kontekście erotycznym, np. w kościołach podczas mszy) czy też immanentną cechą cywilizacji? Od jej zarania? Młode panie archeolożki (z wypiekami na twarzy) czytają mocno pikantne tekściki zapisane obrazkowo w kryptach piramid. I klinowo na sumeryjskich tabliczkach. O sztuce prekolumbijskiej aż wspominać hadko, bo tam to dopiero puszczały twórcom wszelkie hamulce przyzwoitości. Na wystawie ceramiki inkaskiej mdlały panienki (a falowały biusty ich mam), gdy podziwiały kubek, który miał wmontowaną na stałe rurkę do picia. W kształcie fallusa. No to można było pić, przystawiając usta obok, do rantu naczynia – ktoś powie. A nie. Bo dwa centymetry od górnej krawędzi jakiś indiański świntuch nawiercił otwory, więc na próbującego ominąć fallusa, cwanego i pruderyjnego zarazem spożywcę zawartość lała się strumieniem. A więc albo przez organ, albo... w ogóle. W kategorii „pokój” laury zwieńczyły czoła członków Szwajcarskiej Federalnej Komisji Etyki za ogłoszenie światu, że rośliny mają godność, o którą trzeba dbać. Ciekawe, jak. Zapytaliśmy o to pomidora leżącego w redakcyjnej lodówce, ale z godnością milczał. W dziedzinie archeologii na najwyższy stopień pudła załapali się Astrolfo Gomes i Jose Carlos Marcelino. Wykazali oni, iż pancerniki fałszują historię. Nie chodzi tu akurat o okręty wojenne (bo te akurat historię A w Polsce? O Prasłowianach nawet wspomnieć nie można, bo ci to dopiero świntuszyli. Gdyby ktoś zechciał poczytać opisy nocy kupały, zaraz by zrozumiał, iż słynne „Głębokie gardło” to co najwyżej film instruktażowy dla uczniów szkółek niedzielnych. czynią potworną), ale o... zwierzaki. Łobuzy jedne ryją w ziemi (czasem tam akurat, gdzie jest zakopane coś ciekawego) i w ten sposób mieszają archeologiczne warstwy. Później badaczom wychodzi, że neolit był w XIX wieku, a rokoko w czasach dinozaurów. Z grand prix w badaniach biologicznych cieszyć się może zespół naukowców w składzie: Marie Christine Cadiergues, Christel Joubert i Michel Franc za epokowe odkrycie, że pchły, które żerują na psach, są znacznie lepszymi skoczkami wzwyż niż te, co to siedzą na kotach. Niesamowite, nieprawdaż? Koty i ich pchły poczuły się dotknięte! Jest też Antynobel w dziedzinie medycyny. Przypadł Danowi Ariely’emu za pracę dowodzącą, iż kosztowne placebo jest w terapii znacznie bardziej skuteczne niż tanie. To akurat chyba nikogo nie dziwi, na podobnej zasadzie kiepska (ale droga) kiełbasa lepiej smakuje od tej taniej, choć obiektywnie w smaku (a może i w składzie) lepszej. Za to w dziedzinie ekonomi wartość rewelacji nagrodzonej Antynoblem może okazać się nie do przecenienia. Otóż grupa wybitnych uczonych: Geoffrey Miller, Joshue i Brent Jordan odkryła (po wieloletnich, żmudnych badaniach), że tancerki erotyczne dostają od klientów wyższe napiwki, gdy są w szczytowym okresie płodności (piętnasty dzień cyklu). Z punktu widzenia biologii, rzecz wydaje się logiczna, jednak z ekonomicznego – dla niejednego faceta lub... krew odpływa mu z twarzy. Już sam tytuł zabawy „Gra półsłówek” niesie ze sobą inną treść: „Sra półgłówek”. Okropne? Niekoniecznie. Grą półsłówek zajmował się Tuwim, Brzechwa, Słonimski, nawet Leśmian. Z bardziej współczesnych – Miłosz i Osiecka. Gra półsłówek Ale i potem nie było wcale lepiej. Rej i Kochanowski swawolili niemiłosiernie, później nawet biskup Krasicki, a po nim pałeczkę (prosimy bez skojarzeń) przejęli Mickiewicz, Słowacki i Fredro. Tytułu jego poematu o pewnej księżniczce nawet nie śmiemy wymienić. Był jeszcze Asnyk. To on podobno (rzecz nie do udowodnienia) wynalazł tytułową „grę półsłówek”. Dziś nieco zapomnianą. A szkoda. Bardzo szkoda! Co to takiego – ta gra? To sprytnie ułożone, całkiem niewinne zdanie (częściej jego równoważnik), które po przekształceniu – zamianie miejscami niektórych zgłosek albo głosek – ewoluuje w zdanie okropnie świńskie. Deszyfrant, czyli człowiek, który próbuje odgadnąć zamysł autora, nagle wybucha śmiechem Jeszcze Was nie zgorszyło? No to do dzieła. Przypomnijmy garść „półsłówek” (jedno przypisywane jest Konopnickiej). Za deszyfrowanie zabierzcie się sami. Bo nam to przez usta przejść nie może. „Jedyna kochanka baszy”. Horror. Możemy podpowiedzieć tylko tyle, że po podmianie ostatnie słowo brzmieć będzie „dyszy”. W tym kontekście „równo z górki” wydaje się psalmem. A „pradziadek przy saniach?”. No... co robi dziadek przy paniach? Albo „pasaż mały”... Jasna cholera, mówiliśmy, żeby nie czytały tego dzieci! Tym bardziej że teraz mamy kolejno: „bój w hucie”, „barwa na kurierze”, „duszki w grupie”, „cała z lipy”, „Tadek jak Zorba”, „jedząca robaka”, „korekcja emisji”, „krupy mnie duszą”, „kupczenie w durnej chacie”, 11 może okazać się zgubna. O czym przekona się, płacąc przez ćwierć wieku alimenty. Na koniec mamy jeszcze Antynobla z chemii, który jak nic przyda się w połączeniu z poprzednim – tym ekonomicznym. Oto niestrudzeni badacze: Sheree Umpierre, Joseph Hill i Deborah Anderson udowodnili ponad wszelką wątpliwość, że coca-cola ma właściwości... plemnikobójcze. Z osobowego składu naukowego zespołu można wywnioskować, że jeden pan plemniki produkował, a dwie panie uśmiercały je colą. Tylko jak ją stosować? Doustnie czy raczej dowcipnie? MarS „gromu się nie słodzi”, „bać się w jesionce”, „dęby w zupie” i „kopanie rywala”. ~ ~ ~ No dobrze, zgadzamy się, może to nie jest sztuka najwyższego lotu, ale czy ktoś zaprzeczy, że jest zabawna? I wymagająca od twórcy perfekcyjnego posługiwania się językiem. Tak czy inaczej szkoda, że jakoś tak zamarła. A może nie? Może wspólnie odrodzimy choć na chwilę „Grę półsłówek”? W sekretariacie redakcji leży całkiem pokaźna liczba firmowych koszulek, kilka czapeczek, ze dwa faktomitowe plecaczki. Wszystko to niecierpliwie czeka. Na co, na kogo? A na takich twórców „półsłówek”, którzy nam się nagle objawią. Ogłaszamy konkurs na nowe „półsłówka” z zamiankami. O Kaczorach, o polityce, o klerze. O! Zwłaszcza o nim! No dobrze, o seksie też być może. Autorzy najlepszych kalamburów natychmiast dostaną nasze gadżety. A i druk w „FiM” ich utworków-potworków również będzie niemałą satysfakcją. Jonasz już JEDNOGŁOŚNIE mianował się szefem jury. Cóż, prawo szefa. Na Wasze autorskie pomysły (nie internetowe plagiaty) czekamy do 21 listopada (7 dni od dziś) pod e-mailowym adresem: [email protected] lub pod telefonem: (0-42) 6307065 Arek i Miga (też kalambur) 12 PRZEMILCZANA HISTORIA rzewrót majowy utożsamiany z osobą Piłsudskiego był bezdyskusyjnie największym wstrząsem w polityce wewnętrznej II Rzeczypospolitej. Wydarzenie to położyło kres demokracji, a Polska obrała niebezpieczny kurs w kierunku dyktatury i totalitaryzmu. P CIENIE II RP (CZ. 1) Zamach majowy Dla jednych było to rozwiązanie konieczne, dla innych – bezpardonowy atak na młodą polską demokrację. Przyjrzyjmy się tym tragicznym majowym dniom. 16 grudnia 1922 roku całą Polską wstrząsnęła wiadomość o tragicznej śmierci prezydenta Gabriela Narutowicza, zastrzelonego z ręki prawicowo-katolickiego fanatyka Eligiusza Niewiadomskiego, który działał na fali histerii i nienawiści przeciw prezydentowi, rozpętanej przez Kościół i polityków prawicy. Podczas procesu wielokrotnie podkreślał, iż rozważał również zabicie samego marszałka. Wydarzenia te zrodziły w głowach piłsudczyków myśl o przejęciu władzy w Polsce. W tym czasie Piłsudski oficjalnie wycofał się z życia politycznego i osiadł w Sulejówku, skąd bacznie śledził wydarzenia w kraju, wywierając pewien nacisk na życie publiczne poprzez częste wywiady prasowe i grono swych licznych zwolenników. Manewr ten był bardzo zręcznym posunięciem, gdyż marszałek przestał być postrzegany przez pryzmat awantur i przepychanek sejmowych, stając się w odpowiednim momencie alternatywą dla parlamentarnego marazmu. Jedyne, o co Piłsudski zabiegał w okresie przedmajowym, to wpływy w armii. Zrzekając się wszystkich funkcji, zachował jednak status członka Wysokiego Gremium Wojskowego, które przyznawało ordery, co pozwoliło mu w pewien sposób infiltrować poczynania w wojsku. Z biegiem czasu zaczęło też dochodzić do poważnych konfliktów między nim 11 Józef Piłsudski z Gustawem Orlicz-D Dreszerem na moście Poniatowskiego a sprzeciwiającymi się jego polityce oficerami. Na posiedzeniu Ścisłej Rady Wojennej Piłsudski publicznie powiedział do gen. Stanisława M. Szeptyckiego takie słowa: ,,Bo pan jesteś jak ta kurwa, co podstawia dupy to jednemu, to drugiemu”. Innym razem marszałek sprzeciwił się nadaniu orderu Virtuti Militari gen. Józefowi Hallerowi, zarzucając mu tchórzostwo, ucieczkę z pola walki i zdradę stanu. W początku lat 20. sytuacja gospodarcza w odrodzonej Polsce, którą scalano z trzech różnych organizmów listopada 1918 roku po 123 latach Polska odzyskała niepodległość. Natychmiast o swoje „święte” prawa w wolnej Rzeczypospolitej upomniał się Kościół katolicki. Polska niepodległa dla przedstawicieli ówczesnego kleru była równoznaczna z Polską katolicką, co podkreślano przy każdej okazji. „Z łaski Boga jesteśmy wolni w wolnej naszej Polsce (...). Obecnie, Bracia Kapłani, dwoić się i troić musicie, bylebyście sprawie katolickiej przegrać nie pozwolili. Nie łudźmy się tą myślą, że dziś jeszcze u nas nie najgorzej, bo tylko małodusznych taka myśl zaspokaja. Wszak nikt narodowi nie zapewnił, że nie nastaną takie czasy, w których Bóg wprawdzie będzie jeszcze może udziałem i celem jednostek, ale nie będzie Go w całej i szerokiej katolickiej Polsce”. Abp Aleksander Kakowski, list do duchowieństwa, 12 listopada 1918 r. ~ ~ ~ „Podług tego, jakiego wybierasz posła, albo budujesz na fundamencie Chrystusowym, albo też nie budujesz na nim. Jeżeli poseł twojego wyboru ma w swych programach i planach ograniczenie praw Kościoła państwowych, była bardzo trudna. W sejmie żadna siła polityczna nie była w stanie uzyskać większości, co stale prowadziło do napięć i konfliktów. Gdy rząd Władysława Grabskiego zmagał się z bardzo niepopularną, acz niezwykle konieczną reformą walutową, doszło do gospodarczej wojny z Niemcami, co spowodowało załamanie złotego. Kryzys w kraju sięgnął niewyobrażalnych rozmiarów, a fala krytyki doprowadziła do upadku gabinetu. Następcą Grabskiego został hrabia Aleksander i postulaty przeciwne Chrystusowi i jego Kościołowi w zasadzie, wtedy ty, który dałeś głos na niego, usuwasz z budowy narodowego gmachu Chrystusa, który żyje w społeczeństwach przez swój Kościół. (...) Czym jest pion w budowie domu, tym są przykazania Boże w budowie państwa i Ojczyzny (...). Przyszłość nasza nie powstydzi się przeszłości i pod Skrzyński, jednak wtedy Piłsudski zaczął już powoli odkrywać swoje karty. Gdy nowy premier powołał na stanowisko ministra spraw wojskowych Władysława Sikorskiego, marszałek stanowczo zaprotestował u prezydenta Stanisława Wojciechowskiego. O dziwo, ta ingerencja odniosła skutek, a ministrem został wskazany przez Piłsudskiego – gen. Lucjan Żeligowski. Było to przysłowiowe wpuszczenie lisa do kurnika, a za swą uległość rząd zapłacił później wysoką cenę. Żeligowski od razu przystąpił do czystek w armii, obsadzając najważniejsze funkcje zaufanymi ludźmi Piłsudskiego. Rząd Skrzyńskiego nie przetrwał długo, a po jego upadku władzę przejęła bardzo nie lubiana przez Piłsudskiego koalicja Chjeno-Piast z Wincentym Witosem jako premierem. Tego już marszałek nie zdołał przetrawić. 10 maja 1926 roku Piłsudski udzielił wywiadu „Kurierowi Porannemu”, nie pozostawiając na Witosie suchej nitki. Oskarżył go o korupcję i prywatę. Policja skonfiskowała „Kuriera”, jednak nadciągającej lawiny już nikt nie był w stanie zatrzymać. Wieść o konfiskacie gazety szybko obiegła Warszawę... Na dodatek piłsudczycy rozpuścili plotkę, jakoby jakaś grupa bojowa powiązana ze skrajną prawicą ostrzelała willę marszałka w Sulejówku, a Piłsudski ma niechybnie podzielić los Narutowicza. Na wieść o tym w Rembertowie nieopodal Sulejówka na rozkaz gen. Żeligowskiego zaczęły gromadzić się wojska przychylne marszałkowi. 12 maja 1926 roku Piłsudski przybył do Rembertowa, a gen. Żeligowski przekazał mu dowództwo. Tak rozpoczęło się obalanie demokratycznej władzy w Polsce. Po wzniosłym przemówieniu marszałek poprowadził słynny marsz na Warszawę, porównywany później do marszu Mussoliniego na Rzym. Piłsudski myślał, że demonstracja siły skłoni prezydenta Wojciechowskiego do ustępstw (znali się świetnie z działalności w PPS), jednak ten okazał się twardym graczem politycznym. Zwolennikom marszałka udało się Żołnierze już opanować prawobrzeż- pod Belw ną Warszawę, ale wojska rządowe obstawiły mosty na Wiśle. Właśnie na moście Poniatowskiego doszło do legendarnego spotkania marszałka z Wojciechowskim. Prezydent miał apelować do Piłsudskiego, iż stoi na straży honoru wojska, gorąco miłość dwu Matek duchowych: Kościoła i Ojczyzny (...). Troszczmy się o duchowe odrodzenie Narodu, bo na cóż by się przydało ogłoszenie niepodległości Rzeczypospolitej, gdyby jej duszę toczyła gangrena wad, które by wkrótce sprowadziły nowe klęski”. Bp Józef Sebastian Pelczar – orędzie do duchowieństwa, 1919 r. ~ ~ ~ „Oby duch Chrystusów prze patu zaczynił i zaprawił Polskę sce, jeśli jej nie dacie Chrystu Kościołem nie odnajdziesz dzi zmysłu władzy. (...) ile razy polit je apostazji narodu od Boga, Niepodległa znaczy katoli tym samym stanie znakiem, jak i przeszłość i weźmie to samo hasło historii i dziejów: regnum Poloniae regnum Mariae – Królestwo Polski to Królestwo Maryi”. Orędzie do narodu podpisane przez 26 biskupów, 10 grudnia 1918 r. ~ ~ ~ „Wszyscy duchowni i świeccy starać się o to powinni, aby Polska nie tylko była niepodległa, zjednoczona i silna, ale także Bogu miła, czyli katolicka i święta. Prócz miłości Pana Boga i dusz polecam wam nader ~ ~ ~ „Badajcie sumiennie sprawy, a z historii i doświadczenia uczcie się, jak błogosławiony jest wpływ religii nie tylko na jednostki i rodziny, ale także na narody i państwa (...). Wy jesteście sternikami okrętu, którym jest Ojczyzna, dajcie mu ster pewny, a na szczycie jego masztu zatknijcie Krzyż katolicki, niechże w tych przedsięwzięciach Bóg wam błogosławi”. Bp Józef Sebastian Pelczar – list otwarty do posłów Sejmu Ustawodawczego, 1921 r. swoim autorytetem zatwierdzi i niesie to, co jest złe i niemoraln pozwiemy przed sąd i trybunał Abp Józef Teodorowicz głoszone podczas zjazdu bis ~ ~ ~ „Pękły pieczęcie grobowe i żadna Polska socjalistyczna, żyd munistyczna, lecz ta, którą kaci ska katolicka”. Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. rządu był już tylko kwestią czasu. 14 maja 1926 r. ostatni demokratyczny rząd RP (do 1989 roku) złożył dymisję na ręce marszałka sejmu Macieja Rataja. ~ ~ ~ Bilans wojny domowej to 215 zabitych żołnierzy, 164 zabitych cywilów (głównie przypadkowe ofiary) oraz 920 osób rannych. Kolejną tragiczną kartą były czystki w armii, której ofiarami padli często niezwykle zasłużeni dla Polski żołnierze, wierni legalnemu rządowi. Najbardziej głośny przypadek dotyczy gen. Włodzimierza Zagórskiego, którego porwano i zamordowano w tajemniczych okolicznościach. Natomiast generałowie Tadeusz Rozwadowski, Jan Hempel, Jan Thullie i kontradm. Jerzy Zwierkowski zostali z rozkazu Piłsudskiego uwięzieni. Dla ludności cywilnej symboliczną ofiarą był student Karol Levittoux, wnuk znanego działacza niepodległościowego, zastrzelony przez piłsudczykowskiego oficera. Choć z początku warszawiacy poparli zamach, to jednak ogrom ludzkiej tragedii powstałej w wyniku ambicjonalnych rozgrywek Piłsudskiego kazał zweryfikować poglądy. Nawet kapelan legionistów ks. Panaś podczas pogrzebu ofiar zerwał ze swej sutanny wojskowe odznaczenia i cisnął pod nogi gen. Dreszerowi. Jednak prawdziwe konsekwencje tych wydarzeń miały dopiero nadejść. Dziś historycy i politolodzy kruszą kopię na temat sensu i słuszności tych wydarzeń. Jednak tu trzeba zdecydowanie podkreślić: był to zamach na praworządność państwa i jakiekolwiek by przesłanki Piłsudskim i jego poplecznikami kiee 7. pułku ułanów walczący w okopach rowały, to zbrodnia zawsze pozostanie zbrodnią. Oczywiście wederem nie dziwi nas postawa obecneogłosili strajk i nie przepuszczali pogo prezydenta RP Lecha Kaczyńciągów z wojskami rządowymi, główskiego, który wyznał, iż gdyby jakimś nie z Wielkopolski, Pomorza i Śląska. cudem przeniósł się w tamte czasy, A gdy w Warszawie zjawiły się pułto zdecydowanie poparłby zamach. ki wileńskie pod dowództwem gen. MAREK PAWŁOWSKI Rydza-Śmigłego, upadek legalnego [email protected] reprezentuje Polskę i żąda dochodzenia swych pretensji na drodze legalnej, na co Piłsudski stwierdził, iż dla niego droga legalna jest już zamknięta. Wtedy prezydent rozkazał żołnierzom, by czynili swą powinność. Po tym spotkaniu było już wiadomo, że nie ma odwrotu i dojdzie do rozlewu krwi. Piłsudski załamał się nerwowo, jego poczynania były niespójne i chaotyczne. Jednak dowodzenie nad całą operacją przejął gen. Orlicz-Dreszer. Zarządził przegrupowanie wojska i skierował atak na most Kierbedzia. Ta ważna przeprawa przez Wisłę szybko znalazła się w rękach zamachowców i bratobójcze walki przeniosły się do centrum stolicy. Na szczęście obie strony nie były zbyt liczne, bo dowodzący wojskami rządowymi gen. Tadeusz Rozwadowski miał na miejscu do dyspozycji ok. 1700 żołnierzy, a obóz Piłsudskiego dysponował 3,5-tysięczną armią. Dlatego języczkiem u wagi były pozostałe okręgi wojskowe, które mogły wzmocnić jedną lub drugą stronę. Decydującym zwrotem w tej wojnie okazało się udzielenie Piłsudskiemu poparcia przez PPS Robotników Kolejowych, którzy na polecenie prezesa Kuryłowicza ez organ Jego Episkoę (...). I cóż dacie Polusa Jezusa? (...). Poza iś w świecie zdrowego tyka narzędziem się stailekroć razy polityka icka i do zasady prawa wyne, tylekroć razy my ją Pański”. – przemówienie wyskupów, 1921 r. wstała z martwych nie dowska, masońska, kowtrącili do grobu, Pol- Ks. Józef Kłos – kazanie wygłoszone podczas V Zjazdu Katolickiego, 1924 r. ~ ~ ~ „(...) prawa państwa polskiego muszą się zgadzać we wszystkim z prawem Boskim przyrodzonym i objawionym i na tych dwóch prawach muszą się oprzeć (...). Niechże partie polityczne złożą wyznanie wiary, niech się w programach i życiu opowiedzą za prawem boskim w państwie, w prawach, w sądach, w wojsku, w rodzinie i w szkole, a Kościół nie tylko nie będzie ich potępiał, lecz będzie im błogosławił i pomagał w ich pracach”. Ks. Z. Pilch, kazanie, 1928 r. ~ ~ ~ „Bóg wskrzesił Polskę i Bóg ocalił Polskę, a ocalił ją dlatego, aby w Polsce ocalonej katolicki Kościół ocalał. Polska zmartwychwstała, aby stać się znowu przedmurzem chrześcijaństwa. Polska wróciła do swego posłannictwa dziejowego, rozpoczęła swą służbę dla Kościoła. Niech rośnie, niech się rozwija, a niech pamięta, że w Kościele katolickim i świętej wierze spoczywa jej posłannictwo dziejowe, jej potęga, jej chwała, jej przyszłość”. Ks. A. Szlagowski „Przegląd Powszechny”, marzec 1929 r. AK Tarczy: nie, dolarom: tak Rakiety „Patriot” – marzenie braci Kaczyńskich N ie chcemy tu żadnej tarczy – mówi pani Anna, mieszkanka jednego z bloków na osiedlu wojskowym Redzikowo. – Z tej tarczy będzie dla nas samo zło. Jak i z obecności Amerykanów. – To wszystko dzieje się, panie, ponad naszymi głowami – mówi jakaś kobieta towarzysząca mi w wędrówce wśród mieszkalnych bloków. Jednocześnie ostatnio mieszkańcy żyją... wizytą nowego prezydenta USA. – Jeśli Barack Obama zaakceptuje budowę tarczy antyrakietowej w naszym kraju, to odwiedzi Redzikowo. To dopiero będzie sensacja! – podnieca się pani Anna. Osiedle wzniesiono zaledwie kilka kilometrów od Słupska. Składa się z siedmiu wielkopłytowych mrówkowców. Domy niedawno odnowiono, by nie wstydzić się przed Amerykanami. Za blokowiskiem straszy kilkaset garaży. Widok koszmarny. Droga wiodąca do nich najlepsze lata już dawno ma za sobą, podobnie zresztą jak sąsiednie obiekty lotniska widoczne za ogrodzeniem. Nawet kaplica podległa Ordynariatowi Polowemu WP, urządzona w 1994 roku w jednym z koszarowców (mieściła się tu niegdyś podoficerska szkoła Wehrmachtu), nie wygląda najokazalej. – Jak będzie lotnisko z prawdziwego zdarzenia, a może nawet ta pioruńska tarcza, to i kościół wybudujemy jak się patrzy – dodaje pani Anna. – Na razie jest bieda i niepewne jutro, więc i kasa na tacę raczej mizerna. O tym, że Redzikowo nadaje się na bazę antyrakietową USA, mieszkańcy dowiedzieli się z gazet. Wiadomość ta spadła na nich jak grom z jasnego nieba. Marzyli raczej o zbudowaniu lotniska pasażerskiego, bo przecież samoloty pojawiły się tu już podczas I wojny światowej. W 1920 roku uruchomiono port lotniczy doskonałej jakości. Niestety, jego czarne karty zostały zapisane we wrześniu 1939 roku, bo właśnie wtedy startowały stąd hitlerowskie samoloty zrzucające bomby na polskie miasta i wsie. Po wojnie też stacjonowały tu maszyny wojskowe, ale z szachownicą biało-czerwoną na skrzydłach; był ruch, sporo się działo. Piloci chwalili znakomity pas startowy, bliskość Słupska. Niestety, restrukturyzacja polskiej armii okazała się gwoździem do trumny dla Redzikowa – lotnisko zamknięto. Sporo urządzeń trafiło na złom, w gruzach legły też nadzieje mieszkańców, a także znakomitych pilotów i obsługi naziemnej. – We wrześniu ubiegłego roku Rada Gminy uchwaliła plan przestrzennego zagospodarowania przewidujący przeznaczenie 140 redzikowskich hektarów na lotnisko cywilne, a pozostałe 260 – na działalność gospodarczą – mówi wójt gminy Słupsk Mariusz 13 Chmiel. – Niestety, decyzja rządu poparta przez opozycję, a zwłaszcza prezydenta, stawia nasze plany pod znakiem zapytania. Czy obronimy się przed tarczą antyrakietową? Chyba nie. Dlatego w zamian domagamy się gwarancji, że państwo w inny sposób zadba o rozwój Redzikowa. Był u nas niedawno premier Tusk i takie obietnice złożył. Z pewnością powinna powstać nowa strefa ekonomiczna, bo Redzikowo z lotniskiem miało już takową stworzyć. Na uzbrojenie terenu i inne inwestycje potrzebujemy 25 milionów złotych. Postulaty wójta popiera marszałek pomorski Jan Kozłowski, stojący na czele regionalnej PO. Na razie rząd milczy na temat rekompensaty dla Redzikowa i nic dziwnego, bo sama tarcza stanęła pod znakiem zapytania po wyborze Obamy. Jedynie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego zafundowało mieszkańcom tandetną broszurę z pytaniami i odpowiedziami w sprawie tarczy. Zarówno wójt gminy, jak i wielu jej mieszkańców lokalizację amerykańskiej inwestycji właśnie w Redzikowie uważa za wielki błąd, przede wszystkim z powodu jej lokalizacji na przedmieściach Słupska, aglomeracji gęsto zaludnionej. – A ponadto tarcza nie przyniesie nam oczekiwanych korzyści – wyjaśnia wójt Chmiel. – Będzie tu zaledwie 300 amerykańskich inżynierów i żołnierzy. Bez ich rodzin, bo widocznie tarcza nie jest tak bezpieczna, jak nam opowiadają... Przeciwnikiem tarczy jest także Andrzej Kotlicki, przewodniczący Rady Osiedla w Redzikowie. – Bronimy się wciąż przed tą tarczą, choć wiemy już, że na lotnisko cywilne nie mamy szans. Jakie zatem będą perspektywy dla Redzikowa? Raczej mizerne. Jeśli Amerykanie zbudują tę swoją instalację, będą musieli pomóc przy rozbudowie naszej miejscowości. Tu dziś mieszkają sami emeryci, a lotnisko to jedna wielka ruina. – Będą się zaopatrywać w moim sklepie – cieszy się młoda ekspedienta Justyna Wroniszewska. – Może dzięki ich dolarom powstanie świetlica dla dzieci, klub garnizonowy i chodnik do Słupska. Sołtys Jerzy Wroniszewski też nie jest entuzjastą tarczy, ale o obecności Amerykanów mówi z nadzieją, jak wszyscy. – Dolary z pewnością się ludziom przydadzą. Oby tylko nocami nie było hałasu, jak w czasach funkcjonowania lotniska – dodaje. A my życzymy mieszkańcom Redzikowa pomyślności. I żeby na hałasie (o tarczę) się skończyło. RYSZARD PORADOWSKI 14 Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. ZE ŚWIATA Niedawna zmiana czasu pozwala nam spać godzinę dłużej, ale ma i poważniejsze walory. Szwedzcy naukowcy z Karolinska Institute ustalili, że jesienne przesunięcie zegarów o godzinę owocuje zmniejszeniem liczby zawałów serca. Po przeanalizowaniu 20-letnich danych dotyczących ataków serca stwierdzili, że ich liczba spada w pierwszy poniedziałek po jesiennej zmianie czasu i w następnych dniach. Dokładnie odwrotny efekt zaobserwowano podczas wiosennej zmiany czasu, gdy traci się godzinę snu. Sen ma wpływ na układ wieńcowy, co uwidacznia się nie tylko w samopoczuciu. Gdy redukujemy sen, serce szwankuje, gdy śpimy dłużej – ma się lepiej. Sen (przesypiamy jedną trzecią życia) wpływa na stan serca także przez inne zmiany w organizmie, na które wpływ mają: ciśnienie i krzepliwość krwi, poziom cukru i cholesterolu, podatność na stany zapalne. Zwiększenie liczby ataków serca obserwuje się szczególnie w poniedziałki. Naukowcy od dawna wiedzą, że jest to najgorszy dzień dla zawałowców. Chodzi głównie o stres przed rozpoczynającym się tygodniem pracy, jak i mniejszą ilość snu – w weekend ludzie później kładą się do łóżka. JF BEZSENNOŚĆ ZAWAŁOWA Puszczanie bąków leczy nadciśnienie. To wynik badań dra Solomona Snydera, neurologa z prestiżowego John Hopkins University w Baltimore. Nikt by nie przypuścił, że wstrętny smród towarzyszący wypuszczaniu gazów może sygnalizować samoleczenie organizmu. Podczas badania myszy Snyder odkrył, że siarkowodór w ich jelitach obniża ciśnienie krwi przez rozluźnienie naczyń krwionośnych. Nie ma wątpliwości – twierdzi naukowiec – że i w jelicie grubym człowieka podobną rolę pełnią wyściełające je komórki produkujące cuchnący gaz. Bliższe badanie mechanizmu wpływu siarkowodoru na wysokość ciśnienia pozwoli na opracowanie nowej generacji leków przeciw nadciśnieniu. ST PIERDZENIE NA ZDROWIE KREW SIĘ PSUJE Krew musi być świeża – stwierdzają lekarze z Cooper Univer- sity Hospital w stanie New Jersey. Jeśli przechowywana jest dłużej niż 29 dni od chwili pobrania, dwukrotnie wzrasta ryzyko zakażenia krwi pacjenta, któremu zostanie przetoczona; zwiększa się również prawdopodobieństwo zapalenia płuc. Już po dwu tygodniach przechowywania czerwone ciałka degenerują się, wydzielając toksyczne związki chemiczne, które mogą utrudniać funkcjonowanie układu immunologicznego. Im więcej krwi przetoczono, tym ryzyko większe. Dotychczas w USA i w Polsce krew magazynowano do 42 dni, a w Wielkiej Brytanii – do 35 dni, czyli zbyt długo. CS S tany Zjednoczone zawsze były bogobojne, ale poziom rozmodlenia w Białym Domu za administracji młodszego Busha przechodzi już wszelkie pojęcie. W Gabinecie Owalnym regularnie odbywają się spotkania modlitewne i studia biblijne, a pracownicy biegają korytarzami z Biblią pod pachą. Oczywiście, udział nie jest Innymi słowy, w Afganistanie to nie ojczyzna demokracji zaatakowała średniowieczny reżim, ale jedna teokracja – drugą. W tych okolicznościach w ogóle nie dziwi fakt, że administracja Busha przeznacza półtora miliarda dolarów rocznie na promowanie... czystości przedmałżeńskiej. Na co idzie tak ciężka kasa z podatków obywateli w kraju, w którym Nagroda za brak seksu obowiązkowy, ale – jak wspominał Ari Fleischer, rzecznik prasowy Busha w latach 2001–2003 – jeśli się nie przyjdzie, słyszy się od prezydenta pełen troski wyrzut: „Brakowało nam pana na studium biblijnym”. Usłyszał to również sam Fleischer. Próbował wytłumaczyć Bushowi, że jest żydem, jednak prezydent zareagował słowami: „No to co?”. Co znaczy, że tak zwanym „przywódcą wolnego świata” jest nie tylko religijny oszołom, ale i patologiczny nieuk. Michael Gerson – autor przemówień Busha w latach 2001–2006 – mówi o „kompleksie mesjanistycznym”, który przejawia się w teologicznym języku przemówień obecnego prezydenta. A język teologii (dogmatyki) wszelkich wyznań, jak wiemy, jest następujący: „Ja mam rację, a ty nie. Pogódź się z tym”. prawie 46 mln z nich nie ma żadnego ubezpieczenia zdrowotnego? Między innymi na finansowanie obsesji niejakiej Philippii Faust. Philippia to ktoś w rodzaju Jana Pospieszalskiego: ze swych osobistych nieszczęść uczyniła coś, co trzeba narzucić reszcie ludzkości. Jan Pospieszalski robi to za pomocą agresywnej, ultraprawicowej propagandy w telewizji utrzymywanej ze środków publicznych. Philippia – propagując w okolicach Atlanty czystość przedmałżeńską. Też ze środków publicznych. Philippia to była położna, która ma kręćka na punkcie czystości przedmałżeńskiej i uważa ją za panaceum na wszelkie bolączki świata. Z kryzysem rodziny włącznie. Otóż Philippia jeździ po szkołach i wygłasza pogadanki, że prawdziwie trwałe jest małżeństwo tylko tych ludzi, którzy przed ślubem się nie ciupciali. Każdy ma prawo mieć bzika, o ile realizuje go prywatnie i za swoje. Ale w USA (i Katolandzie nad Wisłą) bziki obywateli – o ile są prawomyślne – finansuje rząd. Obecnie Philippia nie jest już położną, gdyż dzięki swojej obsesji i hojności prezydenta Busha może żyć w luksusach. Rząd federalny wsparł dwoma grantami program abstynencji seksualnej prowadzony przez nią w trzech hrabstwach. Najpierw w roku 2004 otrzymała na trzy lata po 178 tys. dolarów rocznie, a następnie, w roku 2006, przyznano jej już 455 tys. dolarów rocznie na pięć lat. Tak więc Philippia na promowanie czystości przedmałżeńskiej na terenie o powierzchni polskiego województwa dostała już od administracji Busha 2,8 mln dolarów. Jak skutecznie pieniądze te wyrzucono w błoto, dowodzi przykład konkursu zorganizowanego niedawno przez pannę Faust. Otóż Philippia ogłosiła, że ufunduje warte 10 tys. dolarów wesele na miarę marzeń tej parze narzeczonych, która do ślubu powstrzyma się od seksu. Termin zgłoszeń upłynął 31 października. Liczba zgłoszeń wyniosła... ZERO. Tak. Nawet w bogobojnych Stanach nikt nie chce nagrody wartej 10 tys. dolarów. Philippia działa chyba w ideologicznej pustce. Ale dzięki państwowym środkom jest to pustka luksusowa. I przecież o to głównie chodzi. Również w Polsce, gdzie treści głoszone przez Kościół coraz bardziej rozchodzą się z tym, co myśli społeczeństwo. Ale na poziom finansowania Kościoła przez państwo to się w ogóle nie przekłada. MAGDA HARTMAN Komputer wpływa na wszystko Czerwień przyciąga nie tylko byki. Także samców gatunku homo sapiens. Odczuwają one erotyczny pociąg do samic odzianych w ten kolor. Andrew Eliot, profesor psychologii z Rochester University w Rochester, pokazywał ponad 100 mężczyznom zdjęcia kobiet i okazało się, że za najbardziej atrakcyjne seksualnie uznali oni te ubrane na czerwono. Czerwień jest kolorem romansu – konkluduje uczony. Wiedzą to od dawna producenci szminek do ust i lakierów do paznokci. Zjawisko ma głębsze podłoże i sięga korzeni biologicznych. Genetycznie zbliżone do ludzi małpy naczelne są zainteresowane czerwonymi partiami ciała, eksponowanymi przez samice w okresie owulacji. Czerwony kuper szympansic i samic pawianów jest sygnałem seksualnym: jestem gotowa do zapłodnienia. Należy zaznaczyć, że czerwień jest odbierana tylko jako sygnał atrakcyjności seksualnej, nie świadczy o męskiej ocenie innych walorów kobiety, np. inteligencji. Czemu zatem komunizm, który legitymuje się czerwienią, okazał się ekscytujący tylko dla nielicznych samców? TN CZERWIEŃ KRĘCI SAMCA Nieczęsto się słyszy, aby eksperci rekomendowali używanie komputera dla celów zdrowotnych. Znacznie częściej wygłaszane są ostrzeżenia przed nałogowym ślęczeniem przed ekranem. Tym razem jednak neurolodzy i geriatrzy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles doszli do innych konkluzji i wskazują pozytywy używania komputera przez osoby zaawansowane wiekowo. Dowiedli bowiem, że żeglowanie po internecie pobudza aktywność mózgu, która maleje w miarę starzenia się. Dwie grupy seniorów – zaawansowana w użyciu komputera i żółtodzioby – przeszukiwały internet, a w tym czasie była badana aktywność ich mózgów. W przypadku grupy zaawansowanej wykryto dwa razy większą aktywność neuronów. Włączały się zwłaszcza ośrodki odpowiedzialne za podejmowanie decyzji i myślenie abstrakcyjne. Z amorska stolica Polski, drugie po Warszawie skupisko Lechitów, zdecydowanie wysunęło się na prowadzenie w USA. Chicago było liderem w roku 1998, wyprzedzając po raz pierwszy Nowy Jork i zdobywając tytuł „stolicy morderstw”. Jednak w ostatniej dekadzie liczba zabójstw w Chicago spadła i Nowy Jork odzyskał pozycję lidera. W tym roku metropolia Mózg starszych aktywizuje się również podczas czytania książki, ale jego praca podczas przemierzania internetu była znacznie intensywniejsza. Profesor Liz Zelinski, gerontolog i psycholog, rekomenduje starszym: „Róbcie coś wymagającego wysiłku umysłowego; coś, czego nie robicie na co dzień albo nie robiliście nigdy przedtem. To musi być trudne”. Aktywność mózgu rozwija i podwyższa także rozwiązywanie krzyżówek, pod warunkiem jednak, że nie robi się tego przez całe życie. Naukowcy zalecają starszym przełamanie bariery nieufności i obaw przed użyciem komputera. W USA 32 proc. osób powyżej 65 roku życia eksploruje internet. W Polsce liczba ta jest z pewnością znacznie niższa, choć komputer stał się już urządzeniem codziennego użytku. CS Chicago morderców w stanie Illinois znów odzyskała tytuł. Dokonanie to tym większe, że liczy niecałe 3 mln mieszkańców (miasto, nie cała aglomeracja), Nowy Jork ponad 8 mln, zaś Los Angeles (trzecia pozycja) też jest ludniejsze o 800 tys. rezydentów. Liczba morderstw w Chicago rośnie, zaś ich wykrywalność spada. Jak dotąd w roku 2008 w Chicago odnotowano 426 zabójstw, co oznacza wzrost o 13 proc., w Nowym Jorku morderstw było 417, zaś w Mieście Aniołów – 302. TN Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. KOŚCIÓŁ POWSZEDNI Alfredo Ormando dobiegałby dziś pięćdziesiątki, gdyby nie zabił go Kościół Jana Pawła II. Kościół, który kocha wszystkich ludzi, a niektórych kocha nawet na śmierć. O historii Ormanda nie usłyszycie w TVP w Dniu Papieskim. Ani w żadnym innym dniu. Bóg i piwo P Pochodnia Jego Świątobliwości W tym roku mija 10 rocznica śmierci włoskiego 39-latka, początkującego pisarza, który pewnego dnia przyjechał pociągiem z rodzinnej Sycylii do Rzymu, przyszedł na plac Świętego Piotra, oblał się benzyną i podpalił pod oknami Jana Pawła II. Samobójcę próbowano ratować, ale zmarł w wyniku odniesionych poparzeń po jedenastu dniach męki. A oto co on sam napisał w pożegnalnym liście o motywach spektakularnego samobójstwa: „Mam nadzieję, że zrozumieją, co chcę przekazać: to forma protestu przeciwko Kościołowi, który demonizuje homoseksualność, tym samym demonizując naturę – bo homoseksualność jest jej córką. Błagam o wybaczenie, że się urodziłem, że zatrułem powietrze mym oddechem, to samo powietrze, którym oddychacie i Wy, że ośmieliłem się sądzić, iż jestem wolnym człowiekiem, że nie zaakceptowałem twierdzenia, iż jestem inny niż Wy, że uważałem homoseksualizm za wytwór Matki Natury, za to, że czułem się równy heteroseksualistom, że chciałem zostać pisarzem, że marzyłem i śmiałem się. Przepraszam cały drogi mi i zraniony przez chrześcijaństwo świat za jego wyrodne występki przeciw naturze. Nie stawiajcie kamienia na moim grobie, by nikt nie mógł zmoczyć go łzą. Jeśli benzyna nie zamieniła mnie w popiół, spalcie me szczątki i rozsypcie po całym Rzymie...”. Powyższych słów oskarżenia pełnych gorzkiej ironii nigdy nie przeczytalibyśmy, gdyby nie przezorność samobójcy: wysłał on bowiem jedną z jego kopii do agencji prasowej. Świadkowie jego samobójstwa widzieli natomiast, jak pracownicy Watykanu skrzętnie pozbierali znajdujące się przy desperacie niedopalone dokumenty i jego niewielki bagaż. Nikt już nigdy nie zobaczył tych rzeczy – ani rodzina, ani włoska policja. 15 Watykan ogłosił, że pod oknami papieża podpalił się wariat. Później przedstawiciel Watykanu twierdził, że Orlando zabił się „z powodów rodzinnych”. I tak by już zostało, gdyby nie ów list wysłany przed śmiercią do mediów. Kiedy sprawa stała się głośna we Włoszech, w jego mieszkaniu odnaleziono później setki innych listów, wierszy i opowiadań. Na podstawie jego historii powstał film dokumentalny pt. „Płomień Alfreda”. Corocznie też włoscy geje i lesbijki, humaniści i lewicowcy podchodzą pod Watykan z kwiatami i transparentami, aby przypomnieć o tej tragicznej historii. I aby zaprotestować przeciwko dyskryminującej polityce Kościoła rzymskokatolickiego, która deprecjonuje miliony ludzi na całym świecie, przede wszystkim zaś własnych wiernych. W 2002 r. największa organizacja gejowska we Włoszech zwróciła się przewrotnie do JPII z prośbą o... wyniesienie na ołtarze Alfreda Ormanda jako męczennika. Jak się nietrudno domyślić, Watykan nawet nie raczył odpowiedzieć na taką prośbę. „Homoseksualiści mają dwa wyjścia – albo się zaakceptować, albo się zabić. Trzeciej możliwości nie ma” – oto jeszcze jeden cytat z pism Ormanda. Można, oczywiście, powiedzieć, że Alfredo był po prostu chory psychicznie albo przynajmniej mocno nadwrażliwy i całą sprawę jego strasznej śmierci zamknąć tym jednym zdaniem. Tyle tylko, że to niczego nie wyjaśnia. Nie wyjaśnia przede wszystkim tego, skąd się wzięła jego choroba (?), to okropne napięcie, w którym żył i które go w końcu zabiło. Nie tłumaczy, jak to się dzieje, że człowiek wychowany od kołyski przez Kościół po dwóch latach pobytu w klasztorze franciszkanów wyniszcza się psychicznie, zadręcza wyrzutami sumienia, wreszcie umiera. Nie wyjaśnia losu tysięcy jemu podobnych – samobójców, zaburzonych psychicznie, zaszczutych, znerwicowanych homoseksualistów. Kościół poprzez napiętnowanie pragnienia homoseksualnego i potępienie jako „grzechu ciężkiego wołającego o pomstę do nieba” samych aktów homoseksualnych wyrzucił poza nawias społeczeństwa miliony ludzi. W tej atmosferze ludzie wrażliwi cierpią lub nawet giną, osoby zakłamane i pozbawione skrupułów zaś jako tako prosperują, osiągając czasem najwyższe szczeble kościelnej kariery i służąc z oddaniem instytucji, która ich prześladuje. Ciężka atmosfera potępienia zelżała po soborze watykańskim II, kiedy za Pawła VI powstały spontanicznie całe duszpasterstwa dla gejów i lesbijek, goszczone przez parafie w wielu krajach świata. Ta ledwie kiełkująca tolerancja została zdeptana przez „wielkiego humanistę” z Polski, Jana Pawła II. Duszpasterstwa gejów zlikwidowano bądź przegnano z parafii, teologów szukających kompromisu między tradycją kościelną i Biblią a zdrowym rozsądkiem zakneblowano bądź pogoniono z uczelni i seminariów. Dla gejów, lesbijek oraz wielu innych „odmieńców” nastała mroźna zima Wojtyły, zwana w naszym kraju „wiosną Kościoła”. Ten nagły powrót dogmatyzmu i kościelnej bezwzględności przywitano najpierw ze zdziwieniem, potem z narastającym rozczarowaniem i zniechęceniem. Przykład Ormanda świadczy o tym, że ten pontyfikat trwał na tyle długo, że nie wszyscy członkowie grup potępianych przez Wojtyłę dali radę go przeżyć. Zresztą panowanie Ratzingera to właściwie dalszy ciąg poprzedniej obłudy i bezwzględności. Niestety. MAREK KRAK odczas 27 festiwalu piwnego w Denver uwidocznił się zagadkowy i niepodkreślany wcześniej związek browarnictwa i religii. Pod transparentem zachwalającym „piwa inspirowane przez świętych i grzeszników” produkty nawiązujące do tradycji piwowarów z „zaginionego klasztoru San Marcos” sprzedawał Tomme Arthur, który otwarcie wyznaje, że używa Boga do sprzedaży swych produktów. Odwieczna walka dobra ze złem – wyłuszczał ten były ministrant – polega na... konkurencji dobrych piw ze złymi. Organizatorzy festiwalu eksponowali akcenty historyczne takie jak maksyma zasłużonego dla USA Benjamina Franklina: „Piwo jest żywym dowodem tego, iż Bóg nas kocha i pragnie, byśmy byli szczęśliwi”. Sprzedawana na miejscu biblia piwowarów pt. „Radość warzenia piwa” przypomina, że w czasach przed Kolumbem produkcję piwa kontrolowali duchowni z plemion Majów i Azteków, a w Bawarii mnisi produkowali specjalne piwo osładzające posuchę postu. Pierwszy browar obu Ameryk założył w Ekwadorze w roku 1534 belgijski zakonnik. Zanim w roku 1850 Louis Pasteur oświecił piwoszy odkryciem, że to drożdże są odpowiedzialne za fermentację, ich osad na dnie flaszki znany był pod nazwą „Godisgood” (Bóg jest dobry). Nie można zapominać o zasługach patrona browarników – św. Arnolda z Metzu (580–640), który do swych pobratymców kierował apel: „Nie pijcie wody, pijcie piwo”. Było ono znacznie bezpieczniejsze niż skażona paskudztwami woda. Brock Wagner, założyciel teksańskiego St. Arnold Brewing Co., mówi, że dla regularnych gości zwiedzanie jego zakładu jest jak chodzenie do kościoła. Warto o tym przekonywać nasze żony i teściowe... 46 tys. festiwalowiczów w religijnym nastroju obciągnęło 70 tys. litrów piw i po pijaku rozjechało się samochodami do domów. CS Zbiorowe mogiły Kościoła D ziałająca w Kanadzie Komisja Prawdy i Pojednania – powołana w celu wyjaśnienia kulis przymusowego odbierania rodzinom indiańskim dzieci i umieszczania ich w szkołach zawodowych z internatami, prowadzonych przez zakony kościelne – przystępuje do nowego, szeroko zakrojonego projektu badawczego. Znaczna liczba dzieci nigdy z owych szkół nie powróciła – po prostu przepadły bez śladu. Okazało się właśnie, że nie żyją i zostały pochowane w zbiorowych, często nieoznakowanych mogiłach, rozsianych na terenie całego kraju w prowincjach Saskatchewan, Manitoba i Alberta. Pierwszy udokumentowany przypadek tego typu wykryto w roku 1992, gdy firma budowlana prowadząca wykopy na terenie Szkoły dla Indian im. św. Jana w prowincji Alberta natknęła się na co najmniej 19 nieoznakowanych grobów. Obecnie rząd kanadyjski usiłuje wyświetlić tę ponurą sprawę do końca i sporządzić mapę miejsc pochówku tysięcy indiańskich dzieci. Na niektórych zbiorowych mogiłach stoją proste białe krzyże, bez żadnych nazwisk, na innych nie ma nawet tego. Badacze zamierzają przekopać się przez dokumenty kościelne i rządowe, zachęcają też świadków, którzy pracowali w szkołach, oraz ich byłych uczniów do składania zeznań. Jedną z przyczyn zgonów indiańskich dzieci była powszechna w tamtych czasach gruźlica, ale od lat powtarzają się informacje, że dzieci umierały na skutek zaniedbań, aktów przemocy, w tym seksualnej, a także były po prostu mordowane. Uczniów z niektórych szkół wykorzystywano do kopania grobów dla kolegów. TN 16 Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. NASI OKUPANCI PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA W POLSCE (114) Propaganda na cenzurowanym Przez stulecia Krk odmawiał prawa do wolności słowa i publikacji niezależnej prasy. W okresie PRL sam znalazł się na cenzurowanym, w myśl zasady, że „kto mieczem wojuje, od miecza ginie”. Jeden z najbardziej spektakularnych etapów w walce o wolność słowa wyznaczyła encyklika Piusa IX „Quanta cura” z 1864 r., do której dołączony został „Syllabus”, nazwany wykazem błędów, potępiający w 80 tezach pluralizm światopoglądowy, w tym m.in. wolność prasy – podstawowy element funkcjonowania każdego demokratycznego społeczeństwa. Tezy te stanowiły kontynuację i systematyzację wielowiekowej nauki społecznej, rozwijanej przez poprzedników Piusa IX, a zwłaszcza Grzegorza XVI (encyklika „Mirari vos” z 1832 r.). Aż do 1966 r. obowiązywał też noszący złą sławę Indeks ksiąg zakazanych (ostatnie, 32 wydanie Indeksu opublikowane zostało w 1948 r. i zawierało 4126 dzieł, a wśród nich XI tom dzieł Adama Mickiewicza), zniesiony dopiero po II soborze watykańskim. W Polsce międzywojennej całość wydawnictw podzielona została w bardzo przejrzysty dla każdego sposób na publikacje „dobre” i „złe”. Do tych drugich zaliczano oczywiście wszelkie publikacje sprzeczne z interesem Krk, a zwłaszcza te, w których lansowano zasadę rozdziału Kościoła i państwa oraz postulowano Z ograniczenie przywilejów Krk. Władze kościelne wszelkimi dostępnymi środkami – również we współpracy z rządem sanacyjnym – próbowały zwalczać „złą” prasę i książkę. Obowiązywały w tym względzie kanoniczne zakazy, a za czytanie „złych” publikacji groziły sankcje kościelne (na przykład brak rozgrzeszenia i odmowa pochówku na cmentarzu parafialnym). Z drugiej strony, kler przywiązywał ogromną wagę do szerzenia propagandy kościelnej, prowadzonej za pośrednictwem prasy i wydawnictw. W drugiej połowie lat 30. ukazywało się 250 do 300 pism wydawanych przez instytucje Krk. W większości były to pisma ksenofobiczne i antysemickie. Po wojnie Krk nie miał już tak „różowo”. Jeszcze w okresie rządów PKWN wprowadzona została instytucja cenzury prewencyjnej, główne narzędzie tłumienia myśli niezależnej od władzy. 5 lipca 1946 r. Krajowa Rada Narodowa uchwaliła dekret (następnie kilkakrotnie nowelizowany), który powołał do istnienia Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, którego zadaniem był „nadzór nad prasą, publikacjami i widowiskami” oraz „kontrola rozpowszechniania wszelkich daje się, że przyszły trudne czasy dla polskich katolików pacyfistów oraz wegetarian. Kościół właśnie wprowadza do obiegu nowe tłumacze nie Biblii, które zezwala na zabijanie. Na specjalnej konferencji prasowej zaprezentowano publiczności nowe katolickie tłumaczenie Biblii. Tłumaczenie jest uwspółcześnione i pozbawione takich archaicznych sformułowań jak „albowiem”, „zaprawdę” lub „niewiasta”. Nowa Biblia zaopatrzona została także w obszerne komentarze, tak aby katolicki czytelnik w czasie lektury nie pobłądził w wierze i nie popadł przypadkiem w herezję. Aby lepiej dostosować Biblię do potrzeb współczesnych czasów oraz obecnych oczekiwań katolickiego duszpasterstwa, przez 12 lat trudziło się 85 specjalistów – redaktorów, biblistów, językoznawców i polonistów. Ich zaangażowanie było tak wielkie, że nie wahali się naruszyć największych tabu. Oczywiście, wszystko dla większego pożytku Kościoła. Któż z nas, niezależnie od światopoglądu, nie słyszał o przykazaniu: „Nie zabijaj!” czy też: „Nie będziesz zabijał!”. Jako część Dekalogu owo przykazanie przynależy w tym brzmieniu do twardego jądra tego, co w naszym społeczeństwie uchodzi za kanon wiary i tradycji chrześcijańskiej. Ale już niedługo rodzajów utworów za pomocą druku, obrazu i żywego słowa”. Przez 44 lata cenzorzy tego urzędu czuwali nad tym, by do publicznej wiadomości nie przedostawały się informacje i opinie „godzące w ustrój PRL, sojusze międzynarodowe, głoszące nieprawdę lub naruszające dobre obyczaje”. Interpretacja tych ogólnikowych sformułowań należała do cenzora. Wydane zezwolenie na prowadzenie prasowej działalności wydawniczej, księgarń bądź zakładów poligraficznych mogło być w każdej chwili cofnięte. Od decyzji organów kontroli prewencyjnej nie przysługiwało żadne odwołanie. Partię komunistyczną niepokoiły wszelkie podejmowane przez Krk próby prowadzenia działalności wydawniczej poza zasięgiem cenzury, mimo że dysponował on skromną bazą poligraficzną. Na podstawie tych przepisów władze komunistyczne zlikwidowały w latach 50. większość czasopism, wydawnictw książek, a także przejęły drukarnie Krk, jego jednostek organizacyjnych i zakonów. Na przełomie 1957 i 1958 r. wszczęto sprawy karne przeciwko księżom oskarżonym o nielegalne drukowanie i kolportowanie wydawnictw religijnych (m.in. katolickich – w nowym tłumaczeniu – pojawi się ono w wersji: „Nie popełnisz morderstwa!”. Ktoś powie, że to właściwie to samo. Niezupełnie – wersja pierwsza jest o wiele szersza znaczeniowo i zakaz można interpretować tak, że obejmuje właściwie wszelkie akty pozbawiania życia istot żywych. Wersja druga, najnowsza, oznacza tylko zakaz działania publikacji emigracyjnych), zaś w lipcu 1958 r. milicja i ZOMO wtargnęły do Instytutu Prymasowskiego Ślubów Narodu na Jasnej Górze, który – dzięki wydawnictwom religijnym odbijanym na powielaczach – był niezależnym od władz ośrodkiem „informacji”. Po wyłamaniu bramy klasztoru zarekwirowano nielegalne publikacje Instytutu oraz aresztowano kilku jego pracowników (skazanych następnie na kary więzienia z zawieszeniem). Zasięg pozostałej działalności wydawniczej Krk ograniczano poprzez skromny przydział papieru, utrudnienie drukowania w państwowych zakładach poligraficznych, wyłączenie z kolportażu przez „Ruch” oraz ingerencję w plany wydawnicze. Nieco szerszy zakres działalności prasowej i wydawniczej uzyskały jedynie te katolickie ugrupowania społeczno-wyznaniowe, które godziły się na popieranie określonych fragmentów polityki PRL. czy też do sprzeciwu wobec zabijania zwierząt. Wszak zabijanie wojenne nie jest uważane za klasyczne morderstwo. Zazwyczaj podciągane jest pod szeroko rozumianą obronę własną lub obronę ojczyzny. Nowy dekalog miałby usunąć grunt spod nóg chrześcijańskim pacyfistom i wegetarianom, którzy stanowią spory kłopot dla Kościoła, ponieważ ŻYCIE PO RELIGII Można zabijać zmierzającego do świadomego, dobrowolnego i nielegalnego pozbawienia kogoś życia – klasycznego morderstwa. Zdaniem tłumaczy, nowa wersja jest bliższa hebrajskiemu oryginałowi i lepiej oddaje jego sens, jak chce ksiądz Wojciech Turek, jeden z redaktorów tłumaczenia. Jednak sprawa nie jest bagatelna i wprowadzi sporo zamieszania. I nie chodzi tylko o naruszenie brzmienia przykazania, do którego katolicy – i właściwie wszyscy Polacy – przyzwyczaili się od stuleci. Sądzę, że nowa wersja tłumaczenie jest wymierzona w tych katolików, którzy z Dekalogu czerpali inspirację do przeciwstawiania się wojnie, kwestionują jego tradycyjne nauczanie i lekceważenie dla problemów pokoju oraz ochrony życia zwierząt. Podobnie zresztą usunięcie przed laty z Biblii Tysiąclecia imienia „Jahwe” i zastąpienie go słowem „Pan” miało skomplikować życie dynamicznie rozwijającym się wówczas w Polsce świadkom Jehowy. Mimo że sam uważam się za pacyfistę i sympatyzuję z myśleniem, które zachęca do szanowania życia zwierząt, zauważam, że Biblia sama w sobie jest marnym podręcznikiem do pacyfizmu i wegetarianizmu. Paradoksalnie więc, muszę częściowo przyznać rację katolickim tłumaczom nowej Biblii. Mają rację owi tłumacze, że „piąte przykazanie Należały do nich: Stowarzyszenie Postępowych Katolików PAX, Chrześcijańskie Stowarzyszenie Społeczne, Znak oraz grupa intelektualistów katolickich skupionych wokół miesięcznika „Więź”. Szczególną rolę odgrywało zwłaszcza Stowarzyszenie PAX, założone przez Bolesława Piaseckiego, które – korzystając z poparcia PZPR – krytykowało hierarchię kościelną za jej konserwatyzm. Z założenia miało ono pełnić rolę „konia trojańskiego” w akcji rozbijania Krk od wewnątrz, a współpracowało m.in. z tzw. ruchem księży patriotów. Sytuacja uległa częściowemu złagodzeniu po roku 1970, natomiast zmiany ustawowe wprowadzono na początku lat 80. Ustawa z 31 lipca 1981 r. o kontroli publikacji i widowisk oraz ustawa z 22 stycznia 1984 r. o prawie prasowym złagodziły zakres reglamentacji wolności prasy. Nadal wymagane było jednak zezwolenie na wydawanie czasopism, zaś wnioskodawca musiał wykazać społeczną potrzebę wydawania czasopism i wskazać źródła zaopatrzenia w papier. W sposób znaczący powiększyła się działalność prasowa i wydawnicza Krk, który w 1983 roku prowadził propagandę religijną już za pośrednictwem 29 wydawnictw. W tym samym roku łączny, jednorazowy nakład wszystkich czasopism katolickich (89) wynosił ok. 1,5 mln egzemplarzy (podczas gdy w 1958 r. – ok. 660 tys.). Od 21 marca 1980 r. Krk uzyskał również dostęp do radia. Na tym tle bardzo mizernie wyglądała działalność prasowo-wydawnicza, prowadzona przez pozostałe związki wyznaniowe. Poza książkami wydawały one w tym czasie tylko 16 czasopism. ARTUR CECUŁA odnosi się tylko do ludzi”. Powiem więcej – ono odnosi się tylko do Żydów, a nawet wyłącznie do mężczyzn żydowskich, zresztą jak cała Tora i właściwie cały Stary Testament. Przecież napisano: „Nie będziesz pożądał żony bliźniego swego” – bliźnim jest więc wyłącznie mężczyzna, a adresatem tych słów może być także wyłącznie mężczyzna. Logika Pięcioksięgu jest taka, że wolno było zabijać innych ludzi – ba! – nawet trzeba było to robić, kiedy wymagał tego Bóg. Prawo Mojżeszowe nie zwracało uwagi na życie zwierząt, więcej – zdarzało się, tak jak w Aj, że Jahwe kazał mordować zarówno ludzi, jak i zwierzęta. Nie można rozpatrywać wyrwanych zdań z Dekalogu w odłączeniu od jego całościowego przesłania i kontekstu. Ale powyższe nie świadczy wcale źle o pacyfizmie ani wegetarianizmie. Przeciwnie, to źle świadczy o ówczesnych czasach i o samej Biblii. Po prostu nie należy tak etycznie wzniosłych idei jak pacyfizm i wegetarianizm uzasadniać z tak dwuznaczną moralnie księgą, jaką jest Biblia. Szkoda na to czasu i wysiłku. Dla uzasadnienia wzniosłych etycznie postaw wystarczy w zupełności zwykła logika i zasada nieczynienia innym tego, co nam samym niemiłe. Biblię natomiast trzeba odłożyć na półkę wraz z innymi książkami z działu „literatura starożytna”. I trzymać ją z dala od dzieci. MAREK KRAK Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. erwica eklezjogenna bardzo często związana jest ze sferą seksualną. Została wyodrębniona i zdefiniowana jako jednostka chorobowa przez berlińskiego ginekologa Eberharda Schaetzinga w roku 1955. Niewątpliwie był to wynik poluzowania rygorów obyczajowych wobec sfery seksualnej i rozwoju seksuologii jako nauki. Zaczęły się wówczas ukazywać publikacje o rozpowszechnianiu się patologii seksualnych. Wówczas jeszcze ponad połowa kobiet nie przeżywała orgazmu. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy były silne zahamowania na tle religijnym. Schaetzing odkrył je u wielu swoich pacjentek i nadał im N część z chorych na nerwicę eklezjogenną to osoby homoseksualne. Pomimo iż prof. Lew-Starowicz definiuje nerwice eklezjogenne jako zaburzenia seksualne o charakterze nerwicowym spowodowane nauczaniem kościelnym, to dziś pojęcie to ma szersze znaczenie niż pierwotnie i odnosi się do wszelkich zaburzeń psychicznych związanych z kościelnym nauczaniem. Klaus Thomas rozszerzył pojęcie nerwicy eklezjogennej również na zaburzenia lękowe i zaburzenia osobowości związane z przekonaniami religijnymi, zwłaszcza rodziców. Według Thomasa, nerwice eklezjogenne zdarzają się stosunkowo często i wyrażają się w formie „religijnego strachu” i depresyjności, w której PRZEMILCZANA HISTORIA na rozwój człowieka, tłumiąc jego niezależne myślenie i twórczość. Na ogół oddziaływanie toksycznego chrześcijaństwa jest zjawiskiem nieświadomym („Toxic Christianity: Healing the Religious Neurosis”, 1992). „W sumie każdy mój kryzys wypływał z lęku przed Bogiem, że on będzie chciał czegoś innego niż ja (...). Pragnienie podświadome, żeby Pan Bóg się w końcu odczepił, ja sobie chcę dawać radę sama (...) Bóg zagraża mi jakimś potencjalnym »złem«, niby dobrze chce, ale jakoś mu nie wychodzi. Dziwnym zbiegiem okoliczności dobro dla mnie według niego nie jest dobrem dla mnie według mnie. Typowe i mocne jest u mnie myślenie, że »święte« zamierzenia Boga wobec KOŚCIÓŁ I NAUKA (40) Choroby religijne: nerwica eklezjogenna Nerwica eklezjogenna to nazwa grupy zaburzeń psychicznych wytwarzanych przez religie i kościoły (z gr. ecclesiae – kościół, gignomani – być wytworzonym). Ponieważ źródłem nerwicy kościelnej są głębokie, ugruntowane przekonania religijne pacjenta, choroba ta jest bardzo trudna do leczenia. nazwę. Stwierdził, że tłumienie potrzeby seksualnej, traktowanie przyjemności jako czegoś złego, obsesja antymasturbacyjna, moralność potępiająca radość i podobne elementy „dogmatyzmu kościelnego” nie tylko są przyczyną zahamowań seksualnych, braku orgazmu, ale i innych zaburzeń o nerwicowym charakterze, co w efekcie uniemożliwia harmonię i więź w wielu małżeństwach, prowadząc do tragedii w życiu osobistym. Wzięło się to z obserwacji, że jego pacjenci pochodzący z rodzin chrześcijańskich często zmagali się z problemami seksualnymi w kontekście swojej wiary. Jego spostrzeżenia potwierdzili wkrótce inni lekarze i psychoterapeuci, w wyniku czego stwierdzono, iż „nerwice eklezjogenne z pewnością były jedną z częściej występujących przyczyn problemów seksualnych i małżeńskich” (Z. Lew-Starowicz, „Słownik encyklopedyczny. Miłość i seks”, 1999). W 1957 r. austriaccy psychoterapeuci zorganizowali kongres na temat nerwic eklezjogennych. Sytuację odmieniła m.in. rewolucja seksualna z lat. 60., lecz według szacunków do dziś na seksualne nerwice eklezjogenne cierpi w Polsce ok. 9 proc. kobiet i 5 proc. mężczyzn (Lew-Starowicz). Przypuszczam, że w gronie mężczyzn duża, jeśli nie większa szczególną rolę odgrywa poczucie winy (1964). Dwight W. Cumbee zwrócił uwagę, że większość depresji spotykanych u osób wierzących to nerwice eklezjogenne. W swojej pracy kapelana szpitalnego zaobserwował wiele nerwic religijnych, których źródła sklasyfikował według pięciu czynników: 1) chorobliwe poczucie winy; 2) niemożność sprostania naukom kościelnym bez względu na wysiłki; 3) strach przed piekłem i wiecznym potępieniem; 4) brak wsparcia we wspólnocie kościelnej; 5) religijny seksizm („Depresion as an ecclesiogenic neurosis”, „The Journal of Pastoral Care”, 4/1980). Należy podkreślić, iż pojęcie nerwicy eklezjogennej związane jest w zasadzie z religią chrześcijańską, zwłaszcza w tych jej wydaniach, które koncentrują się mocno na sferze seksualnej i które silnie akcentują czynnik strachu i kary bożej. Pierre Solignac nazywa to „nerwicami chrześcijańskimi” („The Christian Neurosis”, 1982) i wini za nie tradycyjne nauczanie chrześcijańskie. Paul DeBlassie III pisze o „nerwicach religijnych”, które wywołuje toksyczne chrześcijaństwo charakteryzujące się legalizmem i sztywnym zinstytucjonalizowaniem. Według niego, czynniki te wpływają negatywnie mnie zaowocują cierpieniem. Bóg faktycznie jawi mi się jako ten, który zagraża brakiem konkretów w moim życiu, czyli nudą, bezruchem, opuszczeniem rąk, poddaniem się” – mówi Małgorzata, katolicka pacjentka z krakowskiej grupy terapeutycznej prowadzonej przez dra Andrzeja Molendę („Rola obrazu Boga w nerwicy eklezjogennej”, Nomos, 2005). Elżbieta, inna pacjentka z tej samej grupy, również kładzie akcent na łamanie „wolą bożą” własnych pragnień: „Pojęcie »wola boża« budziło we mnie zawsze lęk (mniejszy lub większy). Gdzieś w podświadomości było we mnie zawsze przekonanie, że wola boża to jakiś ciężar, zadanie, któremu nie sprostam, a w każdym razie coś, co będzie sprzeczne z moimi pragnieniami, co będzie wyrzeczeniem, ofiarą”. Nieco inny był przypadek Teresy, która nerwicy eklezjogennej nabawiła się w ramach katolickiej Odnowy w Duchu Świętym. Po pewnym czasie grupowych praktyk religijnych spostrzegła, że to, co na spotkaniach modlitewnych było proste, w życiu „nie grało”, życie ukazywało się bardziej skomplikowane niż obraz kreowany przez katolickich mistyków. Rozdźwięk między modlitwą a życiem spowodował, że zaczęła czuć coraz większą niechęć do praktyk i treści religijnych, a modlitwa wywoływała u niej coraz większe napięcie. Z czasem zaczęła skracać modlitwy i rzadziej chodziła do kościoła, co dawało jej pewną ulgę. Wdrukowane treści religijne były jednak tak silne, iż wkrótce w jej głowie wyrósł boski upiór, który począł ją straszyć konsekwencjami przed zatracaniem się. Z jednej strony chciała wytchnienia od psychicznie kosztownych modlitw i Kościoła, z drugiej strony – zaczęła obawiać się zemsty kościelnego Boga. W końcu trafiła do grupy terapeutycznej zajmującej się leczeniem nerwicy kościelnej. Jeden z ojców polskiej psychologii, Władysław Witwicki (1878–1948), badając przed wojną wiarę ludzi wykształconych, sformułował na tej podstawie psychologiczną zasadę sprzeczności, polegającą w skrócie na tym, że ludzie ci w istocie nie żywią prawdziwych przekonań odpowiadających doktrynom religijnym, lecz supozycje – „niby-przekonania” („Wiara oświeconych”, Paryż 1939, w Polsce dopiero w 1959). W czasopiśmie „Szkoła i Nauczyciel” pisał: „(...) przymusowa nauka religii i przymusowe praktyki religijne są czynnikiem wychowawczym na ogół ujemnym (...). Ujemnym przede wszystkim dla dzieci inteligentniejszych i lepszych (...). Utrata wiary dziecięcej jest zjawiskiem naturalnym i niezmiernie rozpowszechnionym”. Trudno sobie wyobrazić, aby „oświecona” osoba deklarująca się jako religijna żywiła coś innego niż quasi-przekonania. Supozycje religijne nie wywołują oczywiście istotnych skutków w życiu psychicznym danej jednostki – co najwyżej w jej sferze behawioralnej. Nerwice eklezjogenne pojawiają się jedynie u tych osób, które żywią prawdziwe przekonania religijne. Im bardziej konserwatywne i fundamentalistyczne wierzenia religijne, tym groźniejsze psychicznie. Rodzą się one na bazie wewnętrznych konfliktów między pragnieniami i potrzebami człowieka a nakazami i zakazami religijnymi. Można jednak przypuszczać, że powszechniejsze będą pod naporem postępujących procesów emancypacyjnych niż w społecznościach silnie tradycjonalistycznych, czyli w sytuacjach zderzenia pluralizmu społecznego, humanizmu i indywidualizmu z chrześcijańskimi tradycjami. W społeczeństwach, które nie dają możliwości wyboru stylu życia, mniej jest wolności, ale i – jak należy się spodziewać – mniej nerwic eklezjogennych. Mamy jednak Stowarzyszenie Psychologów Chrześcijańskich (spch.pl), 17 które twórczo rozwija różnorakie „terapie chrześcijańskie”, które mają ambicje kościelnego leczenia. Jednym z takich chrześcijańskich psychologów jest Antoni J. Nowak OFM – kościelny specjalista od satanizmu i psychologii męskości, kierownik Katedry Psychologii Życia Wewnętrznego KUL, który potępia pojęcie nerwicy eklezjogennej: „Dla tego, kto rozumie Kościół święty i jego misterium, kto w niego wierzy, termin neuroza eklezjogenna będzie nie tylko nonsensem, ale może również próbą atakowania Kościoła świętego”. Ojciec profesor z KUL-u uważa, że kobieta istnieje tylko jako matka lub żona; mężczyzna ma egzystencjalne doświadczenie osamotnienia w raju, kobieta zaś istnieje od początku w relacji do niego („Znak” 1/2006). Są jednak teologowie, którzy nie odrzucają patologizującego wymiaru wyobrażeń religijnych. Jednym z nich jest Hans Kueng, który w wywiadzie z 1998 r. mówił: „Są ludzie, którzy z powodu religii chorują. Są ludzie, którzy cierpią z powodu przymusu, że muszą zrobić to czy tamto, odmówić jakieś modlitwy, którzy mają wyobrażenia o przymusie religii i wymuszonych rytuałach. Mają oni często eklezjogenne nerwice. Myślę, że cała kwestia moralności małżeńskiej jest przyczyną wielu nerwic: gdy ludzie nie mogli używać środków antykoncepcyjnych, gdy się im wmówiło mnóstwo rzeczy o wstydliwości tam, gdzie w zasadzie nie było wcale grzechu” („Fronda” 19–20/2000). Wspomina o konieczności poważnego traktowania krytyki religii ze strony psychologii. Trudno jednak dziwić się temu, że choroba ta uważana jest za tak ciężki przypadek, jeśli próbuje się ją leczyć przy zachowaniu religijnego tabu. Dr Andrzej Molenda ostrzega: „Niedopuszczalne jest jednak nieetyczne kwestionowanie religijnego świata leczonej osoby, nawet gdy ten świat jest postrzegany jako dysfunkcjonalny”. To tak jakby chcieć leczyć poważnie zniszczonego bolącego zęba zimnymi okładami. Radzi się, aby pracować nad zmianą obrazu Boga na mniej posępny. Dziwna to jednak sytuacja, kiedy terapeuta przeobraża się w teologa i przekonuje pacjenta, że Bóg nie jest taki zły, jak mu się to wydaje, jak gdyby miał jakiekolwiek lepsze informacje o tym, „jaki Bóg w istocie jest”. Pamiętam, że przed paru laty na zebraniu założycielskim Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów obecna była osoba, która też miała za sobą przeszłość z nerwicą eklezjogenną. Próbowano na niej różnych „terapii”. Wyleczyło ją całkowite odrzucenie religijnych przekonań, czyli po prostu racjonalizm. Mam więc powody przypuszczać, że na nerwice eklezjogenne najlepszym remedium jest po prostu terapia ateistyczna, a psycholog czy psychiatra, który zajmuje się chorymi na nerwicę eklezjogenną, powinien być ateistą. Tyle że to niemoralne... MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl 18 a najstarszą fazę religii indyjskiej uznaje się epokę wedyjską (1200–800 p.n.e.), zaś za najstarszy zabytek literatury wedyjskiej jedną z 4 Wed – Rygwedę („Hymny wiedzy”). Trzeba zaznaczyć, że Ariowie z dawniejszej epoki wedyjskiej nie tęsknili za życiem w niebie, a tym bardziej za życiem pośmiertnym w ogóle. Lgnęli całym sercem do doczesności: zdrowia, długowieczności, licznego męskiego potomstwa, obfitości bydła i bogactwa. Wyobrażenia o życiu pośmiertnym zmieniały się. Najpierw wierzono, że zmarli przebywają w pobliżu swojego domu i mogą szkodzić żywym, jeśli nie zjedna się ich darami. Później przeważył pogląd, że wszyscy bez wyjątku zamieszkują podziemny „świat ojców” („dziadów”), podlegający bogu Jamie i położony na południu – odpowiednik niebios jako siedziby bogów, położonej na północy. Z czasem pojawiła się koncepcja, że „świat ojców” – czyli de facto raj – dostępny jest jedynie dla uprzywilejowanych zmarłych i znajduje się w regionach nadziemnych w krainie Amarawati – siedzibie aryjskiego boga wojny Indry. Jego mieszkankami są m.in. „niebiańskie nimfy” (apsaras) umilające czas tańcem przy muzyce gandharwów – niebiańskich muzyków i śpiewaków z orszaku boga Indry. Następujący po wedyzmie braminizm (800–500 p.n.e.) umieścił raj na planecie Brahmaloce – szczęśliwej i świetlistej siedzibie stwórcy świata, Brahmana. Dostęp do niej ograniczony był tylko dla braminów – kapłanów i zarazem najwyższej kasty społecznej. Według powstałej później Bhagavadgity, części VI eposu Mahabharata – najbardziej reprezentatywnego hinduistycznego pisma świętego – we wszechświecie istnieje wiele planet będących odpowiednikami raju. W niebie duchowym wszyscy mieszkańcy planet Vaikuntha są istotami wiecznie wyzwolonymi, zaś ich ciała są kopią ciała boga Kryszny – awatara boga Wisznu. Ponieważ na niektórych z tych planet Kryszna manifestuje się jako postać dwu- lub czteroręka, również ich mieszkańcy manifestują dwie lub cztery ręce. Noszą oni żółte jedwabne szaty i girlandy z kwiatów lotosu. Bhagavadgita zapewnia, że „jeśli ktoś umocni się w praktyce jogi i wibruje świętą sylabę »om«, najwyższy układ liter, a opuszczając swoje ciało, myśli o Najwyższej Osobie Boga, to z pewnością osiągnie planety duchowe” (Bhagavadgita, VIII, 13). Bóg Kryszna oferować ma na Krysznaloce i innych duchowych planetach pełnię wiedzy i przyjemności. Oryginalną koncepcję nieba, a właściwie niewyrażalnego błogostanu stworzył Gautama Siddhartha (560–480 p.n.e.), czyli Budda („Oświecony”). Naukę, którą głosił, oparł w pewnym stopniu na filozofii bramińskiej, zwłaszcza na sankhji i jodze, jak również na koncepcji Z Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. MITY KOŚCIOŁA Dzieje nieba (cz. 6) sansary (niekończącego się cyklu narodzin) i prawie karmana, jednak sam uważał ją za coś nowego, odrzucił bowiem tradycję wedyjską – zarówno jej bogów, jak i literaturę. Głoszona przezeń dobra nowina medytacyjnym i „nadprzyrodzonym mocom”. W ujęciu buddyjskiego odłamu, jakim jest mahajana, wszechświat składa się z niezliczonych obszarów, trwających nieskończoną liczbę epok. Istnieją także obszary tzw. W religiach Indii i Dalekiego Wschodu wierzono w liczne raje umiejscawiane w mitycznych krainach oraz w głębinach kosmosu – na planetach. Celem dążeń prawdziwego mędrca jest jednak coś ponad wszelkie raje – nirwana, czyli „zgaśnięcie”. wyrażała się w wyzwoleniu człowieka od terroru wiecznego powrotu, unicestwienia ludzkich pragnień będących nie tylko przyczyną bólu i cierpień, ale też prowadzących w efekcie do powtórnych narodzin. Ostatecznym celem tych zabiegów ma być osiągnięcie po śmierci nirwany, czyli stanu „zgaśnięcia” żądzy lub „rozproszenia”. Budda nigdy nie podał precyzyjnej definicji nirwany, ale bezustannie powracał do jej atrybutów. Stwierdzał, że wyzwoleni święci (arhaci) „osiągnęli niewzruszone szczęście” (Udana VIII, 10), że nirwana „jest błogostanem” (Anguttara IV, 414); i że on sam, błogosławiony, „osiągnął stan Nieśmiertelności”, który również mogą osiągnąć mnisi; „(...) uobecnisz się nawet w tym życiu, będziesz żył, posiadłszy Nieśmiertelność” (Majjhima, I, 172). Inny tekst buddyjski tak opisuje wyzwolonego świętego: „O tym mnichu ja powiem, że nie pójdzie on ani na wschód, ani na południe, ani na zachód (...) w tym życiu osiąga stan oderwania, nirwany, ostudzenia, tożsamości z brahmanem (brahmibhuta)”. Pisma buddyjskie opisują nirwanę najczęściej następująco: „Nirwana jest obszarem, na którym nie ma ziemi, wody, ognia i powietrza, nie jest ona ani częścią nieskończonej przestrzeni fizycznej, ani niemającej kresu świadomości, nie jest częścią niczego w ogóle, nie jest granicą pomiędzy rozróżnianiem i nierozróżnianiem ani tego, ani tamtego świata, gdzie nie ma ani Słońca, ani Księżyca. Nie nazwę jej przyjściem ani odejściem, ani pozostawaniem w miejscu, ani zanikiem, ani początkiem. Nie ma ona początku ani kontynuacji, ani końca. Sama zaś jest końcem cierpienia”. Przez tych, którzy ją osiągnęli, ma być odczuwana jako nieziemska i niewypowiedziana rozkosz. Przeciętny człowiek, a więc taki, który nie osiągnął oświecenia, a tym samym nie wyzwolił się od egzystencji, musi przyjmować i znosić ją taką, jaka mu się jawi, a więc z reinkarnacją dusz, niebem i piekłem. Dobre uczynki nagradzane są czasowym pobytem w niebie; można je również zobaczyć dzięki zaawansowanych technikom Czystej Ziemi, wolne od wszelkich zanieczyszczeń, pokus, nieszczęść i bólu – to raje. Dostanie się do nich uzależnione jest od pomocy władających nimi buddów. narodzin człowieka). Dusza niższa w momencie śmierci odchodzi do grobu, wyższa zaś wzlatuje do raju, zmieniając się przy tym w ducha shen i stając się pośrednikiem między ludźmi a siłami nadprzyrodzonymi (przekonanie to zachowało się w wierzeniach tradycyjnych do dziś). W pierwszym rzędzie miejsce w Niebie zapewnione miał duch cesarza, skąd mógł on wpływać na to, co dzieje się na świecie. W ten sposób władca po śmierci powiększał jeszcze swoją potęgę – zajmował należne mu miejsce w długim szeregu przodków, na czele którego stał legendarny praprzodek i bóstwo, Shang Di. W taoizmie raj umiejscawiano na Wyspach Szczęśliwych (Daoxian), zamieszkiwanych przez tzw. nieśmiertelnych, Budda Amitabha W Chinach już przed pojawieniem się konfucjanizmu i taoizmu (nastąpiło to w połowie I tys. p.n.e.) oraz buddyzmu (początki I w. p.n.e.) czczono mające antropomorficzny charakter Niebo (Tian). Wraz z Niebem czczono też gwiazdy i gwiazdozbiory, które traktowano jako ministrów i urzędników Nieba. W połowie I tys. p.n.e. uważano, że każdy człowiek posiada dwie dusze: duszę niższą, materialną po (istniejącą od chwili poczęcia) oraz duszę wyższą, duchową hun (powstającą z chwilą bądź na świętej górze Kunlun, łączącej ziemię ze sklepieniem niebios. Łączyły one podstawowe cechy rajów ziemskich: znajdowały się w nich cudowne rośliny i owoce dające nieśmiertelność, potoki z wodą życia, ziemia zaś dawała obfite plony. Były one dostępne jedynie dla wtajemniczonych taoistów, zaś ich mieszkańcy mieli od czasu do czasu pojawiać się między śmiertelnikami, aby przekazać formuły osiągnięcia fizycznej nieśmiertelności najbardziej tego godnym neofitom. Kilku cesarzy z IV i III w. p.n.e. wysłało nawet ekspedycje w celu odnalezienia owych nadprzyrodzonych krain. W następnych wiekach popularne stały się w Chinach nauki buddyjskiej Szkoły Czystej Ziemi, zwanej też Szkołą Lotosu, kładącej nacisk na zbawczą moc i nieskończone miłosierdzie Buddy Amitabhy (jedno z wcieleń pra-Buddy) i dżiny panującego w Zachodnim Raju (Sukhawati). Według Sukhawatiwjuha, jednego z najważniejszych tekstów szkoły, każda istota wzywająca z wiarą imię Amitabhy, odrodzi się w Zachodnim Raju – przedsionku nirwany, w którym usunięte będą wszelkie przeszkody na drodze do jej osiągnięcia. Stąd od nirwany dzielić będzie już tylko jedno narodzenie się. Wielokrotne, ciche lub głośnie przywoływanie Amitabhy ma dopomóc w zapanowaniu nad umysłem i umożliwić wizję Amitabhy i jego raju. Szkoła Czystej Ziemi jest najważniejszą i największą, obok chan, szkołą buddyzmu chińskiego. Raj Buddy Amidy (Amitabhy), czyli odrodzenie w tzw. Czystej Ziemi (jodo), stanowi również cel dążeń wyznawców jednego z najważniejszych nurtów buddyzmu japońskiego – amidyzmu. Narodowa religia Japończyków – shinto – nie zajmuje się bliżej problemem „czasów ostatecznych” i „życiem przyszłym”. W każdym razie w shinto nie ma żadnego podziału na dobrych i złych, nie ma też piekła – wszyscy będą „zbawieni”. Z przekazów ludowych wynika, że duchy zmarłych – po oczyszczeniu w grobie – przedostają się na szczyty gór, skąd mają możliwość uczestniczenia w urządzaniu świata. Jedynie członkowie rodu cesarskiego szli prosto do nieba. Pramatką rodu cesarskiego miała być bogini Słońca, Amaterasu. W szamanizmie, najstarszej religii rodzimej ludów Azji Środkowej i Syberii, niebo wyobrażano sobie jako rozpostartą nad ziemią kopułę, składającą się z kilku, a nawet kilkudziesięciu warstw – niebios. Wielowarstwowa konstrukcja nieba u ludów Syberii odzwierciedlała hierarchiczne stosunki panujące u koczowników – hodowców bydła, koni i reniferów. Niezależnie od tego, jak głęboko pod wpływem lamaizmu i prawosławia modyfikowano te wyobrażenia, dla tamtejszych myśliwych niebo gwieździste było przede wszystkim terenem łowieckim, wypełnionym niebiańskimi myśliwymi oraz uciekającą zwierzyną. Podobnie pojmowali je tureccy i mongolscy hodowcy bydła oraz koni, jak też północni hodowcy reniferów, dla których było ono terenem wypasów, pełnym stad oraz pasterzy. ARTUR CECUŁA Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. LISTY Gówniarz Podobno małe jest piękne. Jednak kłam temu raczy zadawać sam Prezydent Pan. Małe zaprezentowane przez niego to małostkowość w najgorszym wydaniu. Ten pożal się Boże polityk na początku swej kadencji bojący się własnego cienia ostatnio już okrzepł na stolcu i pokazał swe prawdziwe oblicze. Spoglądając na ostatnie jego poczynania, widzę rozkapryszonego, rozwydrzonego, krnąbrnego, złośliwego dzieciaka! Żal mi tego małego człowieczka, który kiedyś nie ze swej przecie winy zatrzymał się w rozwoju nie tylko fizycznym, lecz i emocjonalnym. Normalnie, po ludzku jest mi go żal jak każdego chorego człowieka. A mizerne to ciałko kryje tyle przeróżnych dolegliwości, że obdzieliłbyś nimi sporą formację. Biedak, wszędzie widząc czyhające zło, opętany manią pełnienia jakiejś zbawczej misji, walczy z owym złem bez chwili wytchnienia. Ponieważ nic nie wydaje mu się idealne (słusznie, boć na tym padole ideał nie występuje w czystej postaci), rozwala wszystko po kolei niczym kapryśny dzieciak znudzony zabawką. A że umiejętność złożenia czegokolwiek w całość jest mu, niestety, zupełnie obca, więc wokół jeno bałagan, destrukcja, ruina... On, rekordzista w dyscyplinie „braku zaufania”, nie ufa już nawet samemu sobie. Ponieważ jednak bez najmniejszych skrupułów ów osobnik nadęty a pusty zaraża swymi toksycznymi przypadłościami coraz szersze kręgi społeczne, czerpiąc z tego powodu wyraźną satysfakcję, to równie normalnie, po ludzku życzę mu wszystkiego najgorszego. Tyle że dla Polski czas (także dla każdego z nas wartość coraz cenniejsza) bezpowrotnie mija... Jerzy Myślicki Świadczą o sobie Od chwili, kiedy dowiedziałem się, jakie przedsiębiorstwa państwowe wyasygnowały środki na zrobienie cudu kinematografii pt. „Świadectwo”, targają mną takie refleksje... Skoro Orlen i PZU mają tyle pieniędzy, żeby przeznaczać je na kręcenie takich „wiekopomnych” dzieł, a z drugiej strony benzyna nie może stanieć na stacjach i stawki ubezpieczenia w PZU ciągle rosną, to ktoś z nas wszystkich robi idiotów... PZU jako powód podnoszenia wysokości składek podaje fakt, iż rosną koszty leczenia ofiar wypadków, natomiast benzyna na stacjach PKN ORLEN jest najdroższa ze wszystkich stacji funkcjonujących na naszym rynku paliw. Należy więc przyjąć, iż koszty leczenia ofiar wypadków wcale nie rosną, a cena benzyny specjalnie jest utrzymywana na takim poziomie, żeby spokojnie z naszych kieszeni wykładać lekką ręką nasze pieniądze na takie bzdurne kościelne przedsięwzięcia. Każdy posiadacz pojazdu mechanicznego musi wykupić OC, którego składki ciągle rosną. Potem nie trafiają one tam, gdzie powinny, LISTY OD CZYTELNIKÓW Wkurza mnie, że w różnych sytuacjach używa się argumentu, że 96 proc. polskiej populacji to katolicy. Przecież chrzest niemowląt (zdecydowanie sprzeczny z Biblią) nie czyni człowieka wyznawcą chrześcijaństwa – to tylko tradycja narzucona nam z góry po to, by zniewalać już od samej kołyski. bogiem. Sami jesteśmy bogami dla siebie. Wcale nie jest tak, że ludzie religijni są lepsi od świeckich humanistów, agnostyków, racjonalistów, ateistów. Oczywiście, człowiek zły może się znaleźć w każdej grupie ludzkiej. Uważam, że życie „bez boga” jest uczciwsze wobec siebie samego. Waldemar Szydłowski Gdańsk Wierzmy sobie tylko są wyrzucane w błoto. Widać, że cała ta kampania to jedno wielkie oszustwo. Należy się zastanowić, ile takich wiekopomnych dzieł przyjdzie nam jeszcze nieświadomie zasponsorować? Czytelnik Bicie za pracę Wreszcie ktoś odważył się napisać, że granica Polski z Niemcami też była obsadzona przez uzbrojone wojska przed ogłoszeniem stanu wojennego. Dziękuję. Teraz bardzo proszę o artykuł (może wywiad) o tym, że solidarnościowcy w zakładach pracy nie pozwalali innym pracownikom podejmować żadnej pracy przez 3–4 godziny (a niekiedy i dłużej) w ciągu jednego dnia! Podpowiadam, iż tak się zachowywali solidarnościowcy na przykład w PTHW (Przedsiębiorstwo Transportowe Handlu Wewnętrznego). Za podjęcie pracy w firmie panowie z „S” grozili pobiciem. Nie byli lubiani (w niektórych firmach), bo oni by tylko obradowali albo leżeli. Judzili przeciwko systemowi, ale do roboty się nie brali, żeby podnosić dobrobyt, lecz by coraz bardziej pogrążać gospodarkę. Tak więc dzisiaj, jeśli ktoś mówi, że wtedy w sklepach były gołe haki, to ja odpowiadam, iż to działacze „S” nie produkowali i nie pozwalali rozwozić towarów do sklepów. I.O., Kraków To mnie wkurza Jestem przeciętnym obywatelem Polski, pracuję, płacę podatki i wszystko byłoby OK, ale nie jest! Obrażają moje humanistyczne uczucia ateisty programy religijne w mediach publicznych, bicie w dzwony kościelne, religia w szkołach świeckich, procesje na ulicach miast, pielgrzymki blokujące drogi krajowe, krzyże w miejscach publicznych, ale jestem tolerancyjny, więc nie będę nikogo z tego powodu atakować. Niech sobie każdy wierzy w to, co chce, np. w czerwone myszki, w żółte słonie albo czerwonego szamana. Tylko rozpala mnie do białego fakt, że religia katolicka jest coraz bardziej agresywna i atakuje przestrzeń publiczną, a urzędnicy Pana Boga (faryzeusze i groby pobielone) wykorzystują dobrą koniunkturę dla siebie, by dobrać się do mojej kasy (budżet państwa). Niech im owce i barany płacą za ich „usługi”, które powinny być opodatkowane! Niech pasożyt żywi się na swoim żywicielu, a czarne łapska precz ode mnie i od mojej kieszeni. Tego powinni pilnować i egzekwować decydenci – politycy i urzędnicy – bez względu na wyznanie, które jest sprawą osobistą. A konstytucja jest dla wszystkich! Jerzy Zabielski, Gdańsk Życie po religii Bardzo przypadł mi do gustu felieton Pana Kraka „Wolę humanizm” („FiM” 43/2008). Sam również wyznaję zasadę, że mamy tylko jedno życie dane nam od losu, przypadku. Żyjemy tu i teraz, w określonym czasie i trzeba to życie wykorzystać jak najlepiej, najpełniej. Nauka poszła już za daleko, by zawracać sobie głowę jakimś Otwieram „FiM” na str. 20, a tam artykuł Bolesława Parmy na temat wieczności. Chyba byłoby lepiej, gdyby ten tytuł brzmiał: „Czy istnieje życie po śmierci wg Bolesława Parmy”. Bo to nic innego jak własna interpretacja książki, która zawiera wiele niejasności i sprzeczności i jest tłumaczona przez gościa, który należy do jednego z wielu Kościołów, a te z kolei kłócą się między sobą i nie zgadzają w różnych kwestiach. Komu i w co wierzyć? Najlepiej sobie i w siebie. Muszę za to przyznać rację Panu Markowi Krakowi, że faktycznie Kościoły niewiele mówią nam o życiu po śmierci. A jeśli mówią, to często wymyśloną nieprawdę, np. czyściec katolicki czy wieczne potępienie. Mają rację tylko w jednym: że to życie po życiu istnieje. Robert Cichocki Odpowiedź na list P. Orzechowskiej... ...z Białegostoku, która napisała do Redaktora Naczelnego. Szanowna Pani. Pisze Pani, że studiowała 6 lat teologię. Poważam ludzi wierzących, ale w Boga, a nie w to, co mówi kler. Mało tego. Współczuję ludziom, którzy tego nie rozróżniają i są dojną krową dla księdza. Widocznie Pani nie wie (lub nie chce wiedzieć), że Kościół zmienił nawet przykazania. Te ogólnie znane nie są wcale tymi, które dostał Mojżesz. 19 Wydawnictwo Maksymiliana Kolbego – reklamowane przez Panią – to dla mnie przedwojenny Rydzyk, co to bardzo nienawidził „morderców Pana Jezusa”. Pisze Pani, że „człowiek niewierzący i niepraktykujący jest niebezpieczny dla siebie i innych”. Proszę poczytać, ile milionów ludzi (narody całe!) zabili – na stosach i w krucjatach – wierzący tak czy inaczej. Nieomylni papieże popierali to i błogosławili mordercom. Co do snu, o którym Pani pisze, to też miałem różne sny w młodości, gdy byłem bardzo zakochany. Moim zdaniem, beret za bardzo Pani upina na głowie i moher dostał się do organizmu. Znam wypowiedź jednej kobiety, która długie lata pracowała na plebanii i obserwowała niejedno spotkanie księży. Oto jej słowa: „Oni nie wierzą w Boga”. S.N. z Zabrza Do P. Zygmunta D. ...w sprawie szkodliwości szczepień ochronnych. Wielce Szanowny obrońco „naturyzmu kreacyjno-profilaktycznego”. Newton wykrył prawo grawitacji, Franklin ujarzmił piorun, Laplace dociekał powstania świata, Darwin powstawania gatunków, astronomia udowodniła wielkość zamieszkanych światów, fizyka i chemia – prawidłowość w przyrodzie, a chłop polski wali co roku na Kalwaryję albo Jasną Górę, bije się w piersi, prosi Boga o zdrowie i oczekuje cudu. I tak od 300 lat! Tak pisał już ponad 100 lat temu humanistyczny „Naprzód” (sierpień 1902 r.). Ludzie błagają Boga o zdrowie. Nikt jednak ze śmiertelników nie myśli, że zachowanie zdrowia leży w jego własnych rękach. Od 6 lat regularnie, czyli rokrocznie, szczepię się przeciwko grypie – i od 6 lat nie mam grypy. A Pan, Panie Dąbkowski? Pan Bóg Pana szczepi? Życzę zdrowia. Michał Ap 20 Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. OKIEM BIBLISTY PYTANIA CZYTELNIKÓW Moje świadectwo Czytając pański cykl „Pytania Czytelników”, odnoszę wrażenie, że jest pan człowiekiem głęboko wierzącym. Czy było tak zawsze, a jeśli nie, to co wpłynęło na pańskie przekonania? wszyscy wokoło twierdzili, z księdzem proboszczem na czele – to tym bardziej powinno się z nimi rozmawiać, aby im to wykazać. Niestety, zamiast tego ksiądz przestrzegał, aby w ogóle z nimi nie dyskutować i nie przyjmować ich literatury z Biblią włącznie, bo to – jak głosił – „heretycka Biblia”! Poza tym prawie hociaż niełatwo pisać o swoich życiowych i wewnętrznych doświadczeniach, postaram się szczerze opowiedzieć, jak doszło do tego, że jestem człowiekiem wierzącym. Zacznę od tego, że mimo wychowania religijnego nigdy tak naprawdę nie byłem związany z Kościołem. Przeciwnie, już od dziecka odczuwałem wyraźną niechęć do praktyk kościelnych, na przykład do spowiedzi. Nie mogłem pogodzić się z tym, że muszę przystępować do konfesjonału wbrew własnej woli, więc czyniłem to niechętnie, z przymusu, przedstawiając kapłanowi prawie zawsze tę samą listę grzechów. Męczyła mnie również liturgia eucharystyczna. Z zainteresowaniem słuchałem jedynie tekstów biblijnych oraz co ciekawszych kazań. Wszystko inne – jak wystrój kościoła (figury, obrazy), procesje, szaty liturgiczne, szczególnie czarne odzienie księży i zakonnic oraz wiele innych elementów liturgicznych (np. litanie, modlitwy różańcowe) – budziły we mnie niewytłumaczalną (na tamten czas) niechęć. Niechęć ta jeszcze bardziej wzrosła po śmierci mojej mamy (miałem wtedy prawie dziesięć lat) i zamieszkaniu – rok później – w domu macochy. Od tego czasu coraz mniej myślałem również o Bogu. Jedynie kiedy w okolicy pojawiali się bliżej mi nieznani innowiercy propagujący Biblię i swoją literaturę, zacząłem zastanawiać się, skąd u nich tyle poświęcenia i odwagi. Tym bardziej że zazwyczaj byli oni wyzywani od „kociarzy” (chociaż nikt nie umiał powiedzieć, dlaczego tak ich się nazywa). Nie mogłem pojąć, skąd tyle nienawiści do ludzi, którzy chcieli dzielić się swoimi przekonaniami. Zadawałem sobie (czasami i znajomym) pytanie: dlaczego nikt z nimi nie chce rozmawiać? Uważałem bowiem, że skoro są w błędzie – jak C wszyscy jednogłośnie powtarzali, że innowiercy to zdrajcy, którzy za grube dolary sprzedali wiarę swoich ojców. Dodam jedynie, że bardzo nie podobało mi się to, w jaki sposób ich traktowano. W rezultacie dało mi to nie tylko wiele do myślenia, ale jeszcze bardziej oddaliło mnie od Kościoła. Z Kościołem katolickim zerwałem prawie na dobre w dziewiętnastym roku życia. W następnych trzech latach tylko okazyjnie uczestniczyłem w jakichś ceremoniach kościelnych, gdy były one powiązane z uroczystościami rodzinnymi. Faktycznie więc z dnia na dzień nie tylko oddalałem się od Kościoła, ale również stawałem się coraz bardziej sceptycznie nastawiony do wiary w Boga. Przyczyniła się do tego lektura książek m.in. Zenona Kosidowskiego, Artura Sandauera oraz Fryderyka Nietzschego. Naturalnym następstwem było moje odejście od katolicyzmu w stronę ateizmu. Interesowałem się co prawda różnymi religiami, ale wyłącznie w celach poznawczych. Z podobnym nastawieniem czytałem też Biblię. Uważałem ją raczej za zbiór mitów, baśni i legend, a nie księgę zawierającą objawienie Boże. Poza tym nie istniały dla mnie żadne świętości. Takie pojęcia jak grzech lub wyrzuty sumienia były dla mnie pustą abstrakcją. Jako że miałem dobrą pracę w branży geodezyjno-kartograficznej oraz mnóstwo zainteresowań, od muzyki rockowej począwszy, a na starożytnych religiach kończąc, byłem w sumie człowiekiem szczęśliwym, a w dodatku bardzo towarzyskim. Nie stroniłem więc od tzw. uciech. Można powiedzieć, że „nic, co ludzkie, nie było mi obce”. Tym bardziej że wyznawałem modną wtedy zasadę: „Żyj szybko, umieraj młodo”. Ten stan rzeczy trwał do początku 1982 roku. Nic nie wskazywało więc na to, aby w moim życiu miało dojść do jakiejś radykalnej zmiany. Wkrótce jednak miało się to zmienić. Już bowiem od początku Nowego Roku (1982), inspirowany różnymi bodźcami z zewnątrz, coraz częściej zacząłem zastanawiać się nad własnym życiem, nad jego sensem i celowością. Zarówno moje zainteresowania, towarzyskie życie, jak i imprezy suto zakrapiane alkoholem przestały mnie bawić. Mało tego, zacząłem odczuwać wyrzuty sumienia, a więc coś, z czego zawsze sobie kpiłem. Ten bolesny wewnętrznie stan potęgował się z każdym dniem. Doszło nawet do tego, że nie widziałem powodu, dla którego miałbym dalej żyć, tym bardziej że miałem również coraz większe problemy ze zdrowiem. W tym stanie ducha odzywała się jednak we mnie również jakaś niewytłumaczalna tęsknota za innym życiem. Myślałem: gdyby tak tylko można było cofnąć czas i wszystko zacząć od nowa. Chociaż wiedziałem, że jest to niemożliwe, jednak tęsknota ta mnie nie opuszczała. Dawałem temu wyraz w pisanych i komponowanych przez siebie balladach. Pisałem więc o narodzeniu na nowo i duchowej przemianie, choć ani przez chwilę nie kojarzyłem tych pojęć z ewangelicznym przesłaniem, które mówi: „(...) jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebios” (Mt 18. 3) oraz: „Musicie się na nowo narodzić” (J 3. 7). Co więcej, owa tęsknota za jakościowo innym życiem połączona była z przekonaniem, że już wkrótce nadejdzie taki czas, kiedy będę całkowicie wolny od wszelkich szkodliwych nawyków, nałogów i zgubnego dla mnie towarzystwa. Powiedziałem nawet o tym kolegom z biura, z którymi najczęściej imprezowałem. Pamiętam, że kiedy miesiąc wcześniej powiedziałem im, że od 1 sierpnia 1982 r. rzucam palenie, a miesiąc później również wszelkie trunki, koledzy zareagowali śmiechem. Nie wierzyli, że mówię to na serio. Kiedy zaś stało się to faktem, czekali jedynie na moją porażkę. Ale to był dopiero początek! Bowiem wraz z tymi decyzjami, a właściwie wraz z wewnętrzną motywacją i mocą, która niejako popychała mnie do powyższych decyzji, następowały dalsze niezrozumiałe (wówczas) dla mnie zmiany. Po każdej pozytywnej decyzji dotyczącej zmiany mojego stylu życia i postępowania podejmowałem następne. Zmiany te były tak znaczące, że nawet moi znajomi stwierdzili, że mnie nie poznają i nie pojmują, co się ze mną stało. Ja też nie wiedziałem. Wiedziałem tylko, że skończył się mój wcześniejszy koszmar. Znikły wyrzuty sumienia i odczuwałem wewnętrzną radość. Chcę dodać, że chociaż wciąż szukałem odpowiedzi na pytanie, kim jestem, oraz coraz częściej myślałem o Bogu, nie byłem wtedy jeszcze człowiekiem w pełni tego słowa znaczenia wierzącym. Początkowo nawet nie łączyłem tej cząstkowej przemiany z Bogiem. Myśl o Bogu jako sprawcy mojej wewnętrznej przemiany pojawiła się jednak jeszcze we wrześniu. Pewnej niedzieli pomyślałem więc sobie, że skoro jestem innym człowiekiem, to być może należałoby pójść do lokalnego kościoła. Zakładałem, że być może coś się zmieniło przez te lata w Kościele katolickim. O dziwo, nie było mi jednak dane wejść do środka. Zrezygnowałem bowiem z tego zamiaru w chwili, gdy zobaczyłem, jak ksiądz zagania z zaplecza dzieci do kościoła, używając do tego celu rózgi. Scena ta od razu przypomniała mi podobne przeżycia z dzieciństwa. Od razu zrobiłem więc w tył zwrot i tak skończyła się moja próba powrotu do Kościoła katolickiego. Bóg najwidoczniej miał wobec mnie inny plan. Pięć minut później obok rynku miejskiego natknąłem się bowiem na stoisko kolporterów Pisma Świętego, wokół których zgromadzonych było sporo ludzi zainteresowanych Biblią. Przyznam szczerze, że w minionych tygodniach niejednokrotnie ocierałem się o to stoisko. Mimo zainteresowania ich literaturą, nigdy jednak nie zatrzymałem się na dłużej. Zawsze bowiem coś odwracało moją uwagę. Tym razem miałem wreszcie okazję, aby zatrzymać się na chwilę. Pomyślałem sobie, że przejrzę jedynie, co mają do zaoferowania i przy okazji posłucham, o czym dyskutują ze zgromadzonymi. W tej samej jednak chwili pewna starsza nadgorliwa kobieta zaczęła złośliwie wykrzykiwać pod ich adresem oraz ostrzegać zainteresowanych, aby nie kupowali od nich Pisma Świętego, bo to – jak krzyczała – „sekciarska Biblia”. Chociaż chciałem zachować anonimowość, nie wytrzymałem i powiedziałem: „Jak pani śmie tak mówić? Przecież Biblia jest jedna. Są tylko różne przekłady Pisma Świętego, a ten właśnie należy do najpopularniejszych” (była to tzw. Biblia Warszawska). Po moich słowach, którymi sam byłem zaskoczony, kobieta ucichła. Następnie wywiązała się rozmowa, w wyniku której nawiązałem kontakty z protestancką społecznością wyznaniową (celowo nie podaję nazwy, aby nie być posądzonym o prozelityzm), a następnie podjąłem naukę w seminarium duchownym. Tak oto stałem się człowiekiem wierzącym. Moja wiara po prostu wyrosła z bezpośredniego doświadczenia mocy Boga (por. Łk 11. 20; Rz 1. 16; 1 Kor 4. 20). To znaczy, że decydujący wpływ na to, że stałem się człowiekiem wierzącym, miał przede wszystkim Bóg, który oddziaływał na mnie Duchem swoim (J 16. 8) poprzez szczególne okoliczności (o których zaledwie wspomniałem), „sprawiając [we mnie] chcenie i wykonanie” swojej woli (Flp 2. 13), a także przez ewangeliczne słowo prawdy (Kol 1. 5; Hbr 4. 12–13), które w odpowiednim momencie padło na spulchnioną już doświadczeniami glebę mojego serca i wydało owoc (Łk 8. 15). Oczywiście, w dziele tym nieobojętna była również pomoc człowieka duchowo odrodzonego, no i wreszcie moja decyzja (Rz 10. 14–17; Dz 8. 26–38). Jedno jest pewne: nie stałem się wierzący na skutek indoktrynacji religijnej ani z powodu lęku przed śmiercią lub potępieniem, ani też ze względu na jakiekolwiek korzyści w doczesności lub wieczności, lecz wyłącznie na skutek wewnętrznego doświadczenia mocy Bożej, która uczyniła mnie „nowym stworzeniem” (2 Kor 5. 17). Nie zaplanowałem więc sobie, że pewnego dnia, tygodnia, miesiąca czy roku uwierzę w Boga. Przeciwnie, stało się tak, jak powiedział Jezus do uczniów swoich: „Nie wy mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was, abyście szli i owoc wydawali” (J 15. 16). A zatem ja jedynie spontanicznie odpowiedziałem na Jego dzieło i słowo. Dodam, że to samo uczynić może każdy. Jedno mogę więc powiedzieć: nie Kościół, nie ludzie i nie wykształcenie teologiczne uczyniło mnie człowiekiem wierzącym, lecz Bóg, który zapełnił pustkę i tęsknotę za nowym życiem. On to bowiem – jak napisał ap. Paweł – rozpoczął we mnie dobre dzieło i przyobiecał doprowadzić je do końca (Flp 1. 6). BOLESŁAW PARMA Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. TRZECIA STRONA MEDALU GŁASKANIE JEŻA Niech żyje bal! Zakompleksiony, mały człowieczek. Takim go zapamiętamy. Bezbarwny i jednowymiarowy. Wieczorami wtulał głowę w gors żony i łkał: „Nikt mnie nie lubi”. W końcu jednak postanowił mieć w życiu swoje pięć minut, więc wyprawił bal. I zaprosił cały Świat. Ale Świat miał w tym czasie inne zajęcia, więc oświadczył, żeby „mały człowieczek” dał mu święty spokój, a dokładniej, żeby w dupę go pocałował. Bo akurat trafił się kryzys, kilka wojen, dwie powodzie i jedno tornado, więc On, Świat, nie ma aktualnie głowy do balowania. Poza tym Święto Niepodległości Polski nieszczególnie Świata obchodzi. Zasępił się był tedy „mały człowieczek”, ale raz-dwa mu przypomniano, że na peryferiach Świata pomieszkuje jego ubogi kuzyn – Świat Trzeci. Natychmiast wysłano umyślnych heroldów ze stosownymi zaproszeniami. – A co będzie do żarcia? – bystro zagadnął minister z Liberii. – No... kawior astrachański, łosoś norweski i jeszcze bażant pieczony... chyba polski. – Dobra, przyjadę. Niemal identycznej treści rozmowy przeprowadzono z prezydentem Wysp Dziewiczych, Owczych, Malediwów i premierem Burkina Faso oraz Gujany. Jednego skusił bażant, drugiego podające go hostessy, innego – ładni pikolacy. Ale już taki np. zarządca Wyspy Wielkanocnej odesłał posłańców z Lechistanu do diabła, twierdząc, że nigdy nie słyszał o takim kraju jak Boland, więc nie wierzy, by odzyskał on niepodległość. W pewnym sensie miał rację. Marnie to wszystko na razie wyglądało, więc „mały człowieczek” przypomniał sobie, że ma wypróbowanych przyjaciół. Niewielu, ale zawsze. Posłał zatem po miłującego pokój prezydenta Gruzji Michaela Saakaszwilego: „Dupę ci uratowałem dwa miesiące temu, to teraz ty zadbaj o moją” – stało w telegramie. No to Gruzin nie miał wyboru, wziął i przyleciał. Ale tylko na małą chwilę. Wylądował na Okęciu, pobiegł truchcikiem do grobu NN, podrzucił wiecheć, potem tą samą drogą, tylko w drugą stronę. W międzyczasie zdążył jeszcze przez chwilę posłuchać, że „w szczerym polu biały krzyż”, ale mu się ziewać zaczęło, więc BAJKI DLA DOROSŁYCH Jak kaczki Baraka udawały Opodal stawu leżała kraina kaczek. Kaczki były ważniakami, dlatego jako godło obrały sobie orła. Ale najlepiej wychodziło im wzajemne dziobanie się tudzież człapanie w błocku. Nic więc dziwnego, że za swego wodza uznały Kaczora i Donalda. Kaczkom okropnie imponowała leżąca hen za wodą inna kraina o nazwie Ameryka. Choć w tej Ameryce na dobrą sprawę niewiele wiedziano o kaczkach i ich stawie, kaczki naśladowały Amerykę z całych sił. A jeśli tylko mogły jakoś się jej podlizać – były wręcz wniebowzięte. Krainę Ameryka zamieszkiwały głównie osły i słonie. Ale, żeby było śmieszniej, całym tym zwierzyńcem rządził baran. Baran rządził źle. Był głupi, uparty i ze wszystkimi wszczynał awantury, co się kaczkom bardzo podobało. Ponieważ baran rządził aż osiem lat, wszyscy Amerykę przestali lubić. Oczywiście, z wyjątkiem kaczek. Jednak ani słonie, ani osły z kaczkami się nie liczyły. Za to wiedziały, że cokolwiek powiedzą, kaczki i tak będą aż sine z zachwytu. Gdy Ameryka na kogoś napadła – kaczki napadały go zaraz potem. Gdy jakiś mieszkaniec Ameryki się pośliznął – można było się założyć, że kaczka, widząc to, z czystej lojalności też się pośliźnie. Słowem, Ameryka na kaczki mogła liczyć zawsze. W nagrodę sprzedawała im po zawyżonych cenach drzwi od stodoły, na których kaczki sobie latały. Ale nie za często, bo drzwi były przestarzałe i bez przerwy się psuły. Tymczasem po ośmiu latach durnych rządów barana przyszedł ich kres. Osły i słonie, które lubiły się przedstawiać jako Demokraci i Republikanie, wysunęły dwie kandydatury. Jak łatwo się domyślić – słonia i osła. Słoń był starym piernikiem, którego główną zaletą było to, że był biały. Nie dosłyszał, kiepsko rozumiał nowoczesność i nie wiedział, ile właściwie posiada domów. Osioł natomiast, jak to osioł – był inteligentny i żwawy. Ale nie był biały. A jednak czasem dzieje się tak, że wygrywa ktoś, na kogo nie stawia nikt. W ten właśnie sposób osioł stał się czarnym koniem przyspieszył kroku. – A bal? – krzyczał za nim „mały człowieczek” i tupał nóżkami. – W żopu ty mienia pacałuj ze swoim balem – rzucił przez ramię dostojny gość i zatrzasnął drzwi samolotu. Identycznie zachował się prezydent bratniej Ukrainy, słynący z uczciwości Wiktor Juszczenko: lądowanie, limuzyna, grób, wiecheć, „w szczerym polu biały...”, limuzyna, start. Rozmowa z „małym człowieczkiem” też wyglądała podobnie, nie zacytujemy jej jednak, bo się nam zapomniało, jak jest po ukraińsku „żopa”. Po takich dwóch doświadczeniach „mały człowieczek” był już wyborów i został wodzem Ameryki. Kaczki zaś, ponieważ zawsze starały się Amerykę małpować, zaczęły też małpować osła. Osioł nazywał się Barak: bo w Ameryce wszyscy się dziwnie nazywali. – Jestem jak Barak – oświadczył Kaczor niezwłocznie. – Też wymyślił – zaperzył się Donald. – To ja jestem jak Barak. – A to z jakiej racji? – zaciekawił się Kaczor. – Bo jestem młody, sprytny i żwawy jak on – wyjaśnił Donald. – Jestem nawet trochę opalony. – Ale o nim mówią: prezydent zmiany – oponował Kaczor. – Ja też jestem prezydent zmiany. – Bo chcą cię zmienić na innego? – wypalił złośliwie Donald. – Wiesz ty co? Pojedziemy do Baraka. Niech on nas rozsądzi. Tak też zrobili. Barakowi niełatwo było zrozumieć, skąd się te dwie kaczki wzięły – i czego od niego chcą. – Jak to, skąd – oburzyli się jak rzadko zgodnie Kaczor i Donald. – Wszyscy wiedzą, gdzie jest staw. Mieszkamy koło stawu. Latamy na drzwiach od stodoły, które nam sprzedaliście. Napadamy na te same kraje, co wy. Kochamy was bardzo. No i zakładacie u nas 21 skłonny lądującą właśnie kanclerz Niemiec naprawdę w „das Arschloch” pocałować, ale nie miała akurat ochoty. Położyła kwiatki na grobie tych, których jej rodacy byli uprzejmi wysłać do lepszego świata, i tyle ją widziano. Ale przecież na bal „małego człowieczka” mógł jeden wybitny prezydent przyjechać. Nawet przytuptać na piechotę. Taki, co to i Nobla dostał, i nawet w Górnej Wolcie o nim słyszano, choć tamtejszy alfabet nie zna litery „ł”. „W dupę mnie może pocałować, a i tak go nie zaproszę” – tym razem to „mały człowieczek” się postawił, a zdumionym żurnalistom wyjaśnił: „Nie można wymagać, abym usiadł przy jednym stole z człowiekiem, który mnie lżył”. Tak dokładnie powiedział, bo już mu się zapomniało, jak sobie poparzył małe paluszki, podpalając kukłę owego człowieka. I oto Święto Niepodległości, dzień, który z założenia powinien namawiać do narodowej zgody, do pojednania, do zasypywania rowów pomiędzy ludźmi i ideami, stał się za sprawą „małego człowieczka” Świętem Nienawiści. Zobaczcie – ten sam skrót. Dla „małego człowieczka” także myślowy. Antoni Słonimski napisał kiedyś: „Rozumiem, że można nie lubić wszelkich pomp i czczych manifestacji, ale lubić je i nie umieć ich robić, to rzecz żałosna”. W rzeczy samej! MAREK SZENBORN w stawie tarczę na misia Iwana. Miś się już na nas, kaczki, nieźle wkurzył. – Tarczę? – zdziwił się Barak. – No tak, to będzie jeden z tych głupich pomysłów barana. Nie trzeba było go słuchać, wiecie. Ja tam do misia Iwana nic nie mam. Ja, ogólnie, dokonam zmiany. Żeby Amerykę kochali wszyscy, a nie tylko jakieś kaczki. – Ale to jest straszne świństwo! – zawołali, znów zgodnie, Kaczor i Donald. – Myśmy się tak podlizywali! Donald przemówienie na blachę wykuł i udawał, że po angielsku umie! Myśmy was kochali! – Wiecie co? – powiedział Barak, który trochę się wzruszył takim oddaniem. – To ja wam w nagrodę sprzedam więcej drzwi od stodoły. – Ale drogo? – z nadzieją zapytali Kaczor i Donald. – Bardzo drogo. Obiecuję. I zupełnie do niczego będą. W naszych stosunkach nic się nie zmieni. Tylko ta tarcza, wiecie... Sorry. Załatwcie to jakoś z misiem. Tak więc Kaczor i Donald wrócili nad staw pełni radości. I ogłosili, że odnieśli wielki sukces, a stosunki kaczek z Ameryką są bliższe i czulsze niż kiedykolwiek. MAGDA HARTMAN 22 Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. RACJONALIŚCI T o już trzeci wiersz Andrzeja Waligórskiego, który publikujemy w tej rubryce. Genialny satyryk („Studio 2002”, kabaret „Elita”) tak oto w utworze „Generałowie” pisał w roku 1980 o pewnym panu z wężykiem na pagonach. O którym? Nietrudno się domyślić, a przeczytać warto! Tekst nadesłał nam Czytelnik, któremu bardzo dziękujemy. Okienko z wierszem Jak wykazuje wielki stos Akt, kronik i annałów, Nieraz składaliśmy swój los W ręce swych generałów I wielu z nich – o ile wiem – Spisało się jak trzeba: Kościuszko, Poniatowski, Bem, Piłsudski czy Kutrzeba. Jeden zwyciężył, inny padł, Lecz wszystkim równa chwała I raczej dobrze sądzi świat O polskich generałach. A gdy generał zamiast krwi, Dział, czołgów i żołnierzy Żąda dziewięćdziesięciu dni, To ja mu raczej wierzę Zwłaszcza, że sam wydeptał pył Typowych, polskich szlaków Bo najpierw na Syberii był A potem bił Prusaków, Więc chyba się rozezna w mig Kiedy przed frontem stanie Gdzie tutaj kosynierów szyk, A gdzie targowiczanie. Bez entuzjazmu dźwigam broń I obcasami walę, Lecz w razie czego to pan dzwoń, Do usług, generale. Kontakty wojewódzkie RACJI PL dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warmińsko-mazurskie wielkopolskie zachodniopomorskie Jerzy Dereń Józef Ziółkowski Ziemowit Bujko Czesława Król Halina Krysiak Stanisław Błąkała Joanna Gajda Kazimierz Zych Andrzej Walas Bożena Jackowska Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Józef Niedziela Jan Barański Witold Kayser Tadeusz Szyk tel. 0 698 873 975 tel. 0 607 811 780 tel. 0 606 924 771 tel. 0 604 939 427 tel. 0 607 708 631 tel. 0 692 226 020 tel. 0 501 760 011 tel. 0 667 252 030 tel. 0 606 870 540 tel. 0 502 443 985 tel. 0 691 943 633 tel. 0 606 681 923 tel. 0 609 483 480 tel. 0 698 831 308 tel. 0 61/821 74 06 tel. 0 510 127 928 RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) ING Bank, nr 04 1050 1461 1000 0022 6600 1722 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty) KATEDRA PROFESOR JOANNY S. Początek historii Nie będzie końca historii. Przynajmniej w RP. IPN nie dopuści, bo straciłby rację bytu. Dzień po dniu jego klerohistorycy tworzą nową, a raczej nowe historie. Bez końca. Niczym twórcy oper mydlanych. Polska moda na agentów trwa dużej niż amerykańska „Moda na sukces”. Ponieważ jest zdecydowanie nudniejsza, traci najwierniejszych kibiców. Już tylko odcinki z udziałem specjalnych gwiazd, takich jak Lech Wałęsa, są w stanie przyciągnąć liczniejszą rzeszę ciekawskich. A i to zaledwie na chwilę. Ludzie otwarci na przyszłość pragną początku historii. Są zainteresowani końcem wszystkiego, co się przeżyło, co nie stwarza nowych możliwości i nie daje szans na zmianę. Dlatego w Stanach Zjednoczonych nie mógł wygrać McCain. Z racji wieku i odwoływania się do własnego życiorysu kombatanta uosabiał przeszłość. Obama – przeciwnie. Już choćby z wyglądu jest kwintesencją nowego. Jeszcze niedawno – niewyobrażalnego. Demokraci zostali nagrodzeni za to, że nie zdecydowali się na Hillary Clinton. Nie chcieli sklonowania dwóch kadencji Billa. W dodatku bez jego wdzięku, choć i bez cygar konsumowanych z kolejnymi wcieleniami Moniki Lewinsky. To nie płeć przeszkodziła małżonce Clintona, ale – paradoksalnie – jego bardzo dobrze oceniana ośmioletnia władza. Amerykanie chcieli odmiany. Z tego punktu widzenia Hillary była na równie straconej pozycji, co sterany życiem kandydat Republikanów. McCainowi zaszkodziła też tragiczna kandydatka na wiceprezydenta. Początkowo wydawało się, że zjedna mu kobiecy elektorat, rozgoryczony porażką demokratki. Jednak Palin była aż za bardzo znajomą z sąsiedztwa. To dobre w kinie, by nie powodować kompleksów u widzów, lecz nie w polityce. W dodatku na fryzjera, kosmetyczkę i stroje potrafiła wydać z partyjnej kasy 150 tys. dolarów. Ne do przyjęcia dla przerażonych kryzysem wyborców. Jednak ostatecznie i tu zdecydowała niechęć do powtórki z historii. Biedna Sarah niedostatkami wiedzy zbytnio przypominała G.W. Busha. I Amerykanie powiedzieli „nie” kolejnemu niedoukowi w Białym Domu. Charyzmatyczny kandydat Demokratów zmobilizował miliony nowych wyborców. Dzięki swojej bezprecedensowej kandydaturze pozwolił im uwierzyć, że wszystko jest możliwe. W nadziei na włączenie do dobrobytu, ruszyła do urn Ameryka B. Młodych porwała wizja zerwania z fundamentalizmem obyczajowym. Wszystkich – sposób prowadzenia kampanii. Sztab Demokraty wykorzystał bezpośredni marketing szeptany. Wolontariusze, niczym komiwojażerowie, chodzili od domu do domu i agitowali. Przeszli kraj wzdłuż i wszerz. Pukali do wszystkich drzwi. Dotarli tam, gdzie nie doszedł nikt wcześniej. Są bezimiennymi matkami i ojcami sukcesu. W biblijnej opowieści Kain zabił Abla. W Stanach Zjednoczonych ta historia się nie powtórzyła. Cain z przedrostkiem Mc, tak kochanym u ichniego Donalda, nie zabił Baracka. Amerykanie wybrali początek historii. Zacznie się w styczniu 2009 roku, pod warunkiem że 44 prezydent Stanów Zjednoczonych nie straci prezentowanej w kampanii odwagi i spełni postulat swoich zwolenników zawarty w haśle: „Chcę zmiany, chcę Obamy”. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl Lewica dla Europy W środę 5 listopada odbyło się spotkanie organizacji politycznych oraz pozarządowych z reprezentantami Europejskiej Partii Lewicy (EPL). Europejska Partia Lewicy to międzynarodowe środowisko polityczne, federacja krajowych partii politycznych, sytuująca się na lewo od pozycji współczesnej europejskiej socjaldemokracji. Delegację EPL podczas ostatniej wizyty Polsce tworzyło czterech polityków: Helmut Scholz z Niemiec, Graziella Mascia z Włoch, Stelios Pappas z Grecji oraz Renato Soeiro z Portugalii. Podczas pierwszego w owym dniu posiedzenia zatytułowanego „Lewica dla Europy” delegaci EPL spotkali się z reprezentantami polskich partii (RACJA PL, Socjaldemokracja, PPS) stowarzyszeń (Młodzi Socjaliści, Pacyfistyczne Stowarzyszenie Wolnej Myśli) oraz mediów lewicowych („Fakty i Mity”, „Przegląd Socjalistyczny”, „Forum Klubowe”). Celem spotkania było m.in. zaprezentowanie sytuacji lewicy pozaparlamentarnej w Polsce. Zwrócono uwagę na trudności z przebiciem się do mediów głównego nurtu, które mają skłonność do zawężania debaty publicznej już nie tylko do partii, które są w parlamencie, lecz wyłącznie do dwóch największych ugrupowań: PO i PiS. W obecnej sytuacji polska scena polityczna jest najbardziej prawicowa od okresu międzywojennego, z dwiema konserwatywnymi partiami hegemonami, które w sondażach zbierają ponad 2/3 głosów. Jesteśmy też pod tym względem krajem najbardziej prawicowym na kontynencie. Paradoksalnie jednak, społeczeństwo w swoich oczekiwaniach nie jest ani tak prawicowe, ani konserwatywne, co pokazują wszelkie sondaże, kiedy pyta się ludzi, jakie są ich oczekiwania wobec polityki społecznej. Ta dysproporcja pomiędzy oczekiwaniami społeczeństwa a tym, co główne siły polityczne realizują, jest ogromnym polem, na którym może z czasem powstać lewicowa alternatywa dla obecnego układu sił. W tym samym dniu odbyło się już w kameralnym gronie spotkanie delegacji EPL z kierownictwem RACJI PL oraz przedstawicielem „Faktów i Mitów”. Politycy zachodniej i południowej Europy z zainteresowaniem wysłuchali informacji o historii i dniu dzisiejszym „FiM”, jego szerokim odbiorze społecznym oraz głównych polach działań – takich jak obrona praw człowieka, krzewienie pacyfizmu, sprzeciwianie się prawicowemu ekstremizmowi. Nasze inicjatywy oraz unikalny w skali europejskiej charakter naszego tygodnika spotkały się z żywym zainteresowaniem przedstawicieli EPL. Przedstawiciele RACJI (profesor Maria Szyszkowska i Jan Barański) zaprezentowali z kolei historię i cele RACJI PL, która stara się o status obserwatora przy EPL. Reprezentanci europejskiej lewicy dopytywali się szczególnie wnikliwie o stosunek RACJI do praw socjalnych oraz do takich kwestii jak rozbrojenie oraz przyszłość NATO. ADAM CIOCH Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. 23 ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE Perły z G-G G Ponieważ inwencja rozmówców na G-G G nie ma końca, prezentujemy następną porcję ich twórczości: misiu85: A może zrobimy to u mnie? młoda90: Dobra, zróbmy to w końcu, bo już mi się klikanie znudziło... misiu85: Tylko ubierz coś seksownego... młoda90: To gdzie mam przyjechać? misiu85: Na Rydygiera. Wiesz, gdzie to jest? młoda90: Mieszkam na Rydygiera. Zaraz u Ciebie będę, Miśku, tylko podaj mi dokładny adres. misiu85: Czekaj, powiem córce, żeby pojechała do babci... Zostaniemy sami. młoda90: OK... młoda90: Stary coś chce ode mnie... młoda90: Ej, sorry, ale ojciec powiedział mi przed chwilą, że babcia zrobiła konfitury i mam po nie jechać... misiu85: Yyyyy, a jak masz na imię w ogóle? młoda90: Agnieszka... misiu85: (NO SIGNAL) ~ ~ ~ m4: A słyszałaś o tej legendzie, że jak jakaś dziewczyna skończy AGH jako dziewica, to posągi przed budynkiem głównym się poruszą? she: No, słyszałam... m4: Patrząc na dziewczyny u mnie w grupie, to te posągi za 5 lat będą breakdance’a wywijać na rynku! ~ ~ ~ KRZYŻÓWKA Krzyżówkę rozwiązujemy, wpisując po DWIE LITERY do każdej kratki Poziomo: 1) duszny dzień, 4) rodzinny serial, 8) zasłużyła na legendę, 9) średni koło czterdziestki, 11) praca z drutu, 13) przetwarzane, 15) zmarszczona, gdy niezadowolona, 16) szczytne pokoje, 17) meander nad czołem, 19) co musi mieć związek?, 20) o flejtuchu w fartuchu, 21) wystrzałowa szczotka, 23) bezkarnie obrabia, 26) dbanie przez nianię, 28) słodka glazura, 31) syk lub ryk, 33) niepotrzebna rzecz na bal, 34) łącznik biurowy, 36) kiedy szczęka ząb o ząb, 37) miasto z zębami, 38) włoski składnik aromatu, 40) Zygmunt z zupą, 41) duchowny lub ducha, 42) filmowe zwoje, 44) faje sprzedaje, 45) rączka w dłoni. Pionowo: 2) rozpierające uczucie, 3) pasuje zwłaszcza do płaszcza, 5) dmucha nie tylko do ucha, 6) kotlet z wyzwiskami, 7) łapie łapę, 10) amator z etanem, 12) nie byle jaka część kurczaka, 14) żywot miał długi i liczne zasługi, 15) z tarą, 16) cechuje rzemieślników, 18) w Bułgarii można zarobić, 20) brudny tuman, 22) ciach, ciach, 24) puszcza się nad brzegiem, 25) widać go z oddali – czapka mu się pali, 26) jedyne zwierzę w troposferze, 27) zmartwienie dla wróżki, 28) w co spozierasz u fryzjera?, 29) a więc w starożytnym Rzymie, 30) wyznacza drogę mleczną, 32) głupek w kapuście, 35) lada łan, 37) w kuflu nurka, 39) na to jedno oko, 41) okrutny rodzaj kary za czary, 43) pada jak w rumuńskim banku. Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie 1 2 7 2 17 31 3 1 10 36 40 42 41 11 35 34 39 38 37 30 29 8 33 5 20 28 27 16 24 23 22 32 9 15 19 26 10 9 14 18 21 25 13 6 5 4 6 7 12 której jutro mamy pociąg do budy? 7.34 powrotny? 7.50 ~ ~ ~ bambucza: Ciekawostka – Lublin został uznany za rekordzistę wśród miast akademickich pod względem ilości niepijących studentów... Siedem osób. ~ ~ ~ Darr: jestem pewien, że mój młodszy brat poradzi sobie w życiu. Zadał mi dziś zagadkę logiczną: „Wiesz, czemu pan młody wnosi pannę młodą do domu?”. Nie wiedziałem. „A widziałeś kiedyś, żeby sprzęt AGD wchodził sam?”. ~ ~ ~ Liska: Jak możesz tak mówić, przecież masz żonę i dzieci?! x: Po pierwsze – nie dzieci, tylko dziecko, a po drugie – nie żonę, tylko pamiątkę ślubną! ~ ~ ~ xx: W mojej szkole germanistka (!) tłumaczyła na zajęciach dzieciakom, że jak będą używać prezerwatyw, to po śmierci spotkają się ze swoimi zabitymi dziećmi... yy: Czyli że jak ktoś wali pod prysznicem, to jest szansa, że spotka swoje dzieci nad morzem? 3 8 11 lol1: O beksa: lol1: A beksa: 43 45 44 4 Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie. 1 2 3 9 10 11 4 5 6 7 8 Rozwiązanie krzyżówki z numeru 44/2008: „I słowo może być kneblem”. Nagrody otrzymują: Kamila Tomczyk z Turka, Stanisław Stefanik z Rudy Śląskiej, Joanna Lewandowska z Piotrkowa Kujawskiego. Gratulujemy! Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 10 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na: [email protected] lub pocztą WYŁĄCZNIE NA KARTKACH POCZTOWYCH na adres redakcji podany w stopce. W rozwiązaniu prosimy podać numer tygodnika oraz adres, na który mamy wysłać nagrody. ♥ TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska ; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail: [email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail: [email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 1135; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: [email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. Pewnego razu wielki rosyjski heretyk Bożow został schwytany przez inkwizycję. Spalono go na stosie. Prochy pozbierano i pech chciał, że zamiast do urny trafiły do imbryka. Jeszcze większy pech sprawił, że wracająca po ciężkiej pracy rosyjska dróżniczka Nadieżda Krupska przypadkiem weszła w posiadanie wyżej wymienionego imbryka. Zerknęła do środka i – będąc przekonana, że do środka wsypano kawę – wlała wrzątek. I tak, drogie dziatki, powstała kawa zBożowa. ~ ~ ~ Niewielki kościółek nad jeziorem Michigan w stanie Wisconsin. – Chciałbym wam, drodzy parafianie – mówi młody pastor – przedstawić sylwetkę świętej Weroniki. Żebyście lepiej sobie uświadomili, jak wspaniałą i czystą kobietą była święta Weronika, posłużę się przykładem. Oto tu, w pierwszym rzędzie ławek, siedzi ze spuszczonymi skromnie oczętami wszystkim nam znana Dolores Steward. Wiemy, jak dobrą, prawdomówną i uczynną jest osobą. Wiemy, z jakim zaangażowaniem opiekuje się swoimi starymi rodzicami, a przy okazji wieloma starszymi ludźmi z okolicy. Wiemy, że uczestniczy we wszystkich charytatywnych akcjach organizowanych przez nasz kościół. To kobieta, która nie przejdzie obojętnie obok bezdomnego; która, choć nie zarabia zbyt wiele, zawsze rzuci dolara żebrakowi; której dobroć emanuje na wszystkich współmieszkańców, a skromność może być tylko przykładem. Wstań, Dolores, niech wszyscy cię zobaczą... – Otóż wyobraźcie sobie, moi mili, że przy świętej Weronice nasza Dolores to zwykła szmata! ~ ~ ~ Pukanie do bram raju. Otwiera św. Piotr. W bramie stoi piłkarz Grzegorz Rasiak. – Ktoś ty? – pyta św. Piotr. – Jestem piłkarzem polskiej reprezentacji! – To jak trafiłeś do bramy?! ~ ~ ~ W Krakowie zorganizowano konkurs na pomnik kangura. Trzecie miejsce zajął posąg Kangurzycy z Maleństwem. Drugie miejsce rzeźba: Kangur poświęcony przed kościołem oo. Bernardynów. Pierwsze miejsce zdobyła praca: Kardynał Dziwisz ogląda kangura w zoo. ~ ~ ~ – Panie doktorze, członek mi nie staje. Doktor ujął członek w dłoń i po chwili organ ów stwardniał. – Przecież staje! – No tak, ale nie mam wytrysku! Doktor poruszał trochę ręką i wytrysk nastąpił. – No, wytrysk jest, więc czego pan jeszcze chce?! – Buzi. ~ ~ ~ Idzie Jasio ulicą i spotyka swoją nauczycielkę: – Witaj, Jasiu, czym się zajmujesz? – Wykładam chemię... – A gdzie? – W Biedronce. ~ ~ ~ Siedzą dwie blondynki i oglądają pornosa. Na filmie aktorzy się kochają, film się kończy, a jedna z blondynek zaczyna płakać. Druga pyta: – Co się stało? – Myślałam, że się pobiorą. ~ ~ ~ Jedzie żona z mężem i nagle przy drodze oboje dostrzegają potrąconego skunksa. Zatrzymują się i żona bierze zwierzaka do samochodu. Mówi do męża: – Kochanie, on cały się trzęsie. – Włóż go między uda, będzie mu ciepło. – A co ze smrodem? – Zatkaj mu nos. ~ ~ ~ W styczniu siedzą dwa niedźwiedzie w norze. Strasznie zachciało im się dupczyć, ale że niedźwiedzice pochowały się w lesie i spały, postanowili zabawić się we dwóch... Baraszkują, a tu obok nory idzie zając i patrzy na nich. Niedźwiedzie ruszyły za nim, żeby nikomu w lesie nie powiedział. Gonią go po lasach i polach, aż w końcu zając wpadł do przerębla... Jeden niedźwiedź wsadził łapę do przerębla i wyłowił rybę. Pyta ją: – Widziałaś zająca? – Utopił się, ty pedale! ~ ~ ~ Baba miała dwie papużki samiczki, które non stop przeklinały i za każdym razem, gdy odsłaniała ich klatkę, chórem krzyczały: „Cześć! Jesteśmy dziwkami, zrobimy wszystko, o co poprosisz”. Baba, zawstydzona, poszła z problemem do księdza, który po długim namyśle znalazł rozwiązanie. Powiada: – Niech pani przyniesie te swoje samiczki do mnie, ja też mam w domu dwie papugi, samce, które ciągle czytają Biblię i modlą się. Myślę, że kiedy je ze sobą skontaktujemy, pani sa- miczki się ucywilizują. Tak też zrobili. Ledwo samiczki trafiły do klatki papug księdza, natychmiast zaczęły swój koncert: – Cześć, jesteśmy dziwkami, zrobimy wszystko, o co poprosisz. Na to odzywa się samczyk księdza i mówi do swojego kompana: – Stary, wy**l te księgi, nasze modlitwy zostały wysłuchane! ~ ~ ~ – Zrobiłeś zadanie? – Proszę pani, mamusia zachorowała i musiałem wszystko w domu robić... – Siadaj, pała! A ty, Witku, zrobiłeś zadanie? – Ja, proszę pani, musiałem ojcu pomagać w polu... – Siadaj, jedyna! A ty, Jasiu, zrobiłeś zadanie? – Jakie zadanie, proszę pani?! Mój brat wyszedł z więzienia i taka balanga była, że szkoda gadać! – Ty mnie tutaj swoim bratem nie strasz! Siadaj, trója. ~ ~ ~ W szkole pani kazała napisać zdanie o jednym ptaku. Jaś się zgłasza: – Przyszedł tatuś do domu upity jak szpak. – No, Jasiu, tak nie wolno. A ułóż zdanie z dwoma ptakami. – Przyszedł tatuś do domu upity jak szpak, w drzwiach wywinął orła. – A z trzema? – Przyszedł tatuś do domu upity jak szpak, w drzwiach wywinął orła i puścił pawia. – A z pięcioma? – Proszę pani, ja mogę od razu ułożyć z sześcioma. – Dobrze, ale wymyśl coś ładnego. – Przyszedł tatuś do domu upity jak szpak, w drzwiach wywinął orła, puścił pawia, aż mu poleciały dwa gile z nosa i dalej poszedł pić na sępa. ~ ~ ~ W przedszkolu Jaś siedzi na nocniczku i płacze. – Dlaczego płaczesz? – pyta pani wychowawczyni – Bo pani Zosia powiedziała, że jak ktoś nie zrobi kupki, to nie pójdzie na spacer. – I co? Nie możesz zrobić... – Ja zrobiłem, ale Wojtek mi ukradł! ~ ~ ~ Lech Kaczyński odwiedza gospodarstwo rolne. Gdy znalazł się w chlewni pośród stada dorodnych świń, towarzyszący grupie oficjeli fotoreporterzy natychmiast strzelają fotki. Na to Kaczyński: – Tylko żeby mi tam nie było jakiegoś głupiego podpisu pod zdjęciem, typu „Kaczka i świnie” albo coś takiego! – Ależ skąd, panie prezydencie. Wszystko będzie cacy. Nazajutrz ukazuje się gazeta ze zdjęciem Kaczyńskiego wśród świń i podpis: „Lech Kaczyński (trzeci od lewej)”. ~ ~ ~ Okolice Lublina. Zapadła wiocha. Ławka przed spożywczo-monopolowym „U Hanki”. Miejscowa elyta odbija „Owocowe mocne”. Wszyscy ciągną z gwinta, tylko jeden nie pije. – Dlaczego nie pijesz? – pytają go pozostali. – Nie mogę. Hipnoza i kodowanie... – wyjaśnia abstynent. Następnego dnia – na wielkim kacu – jeden z uczestników libacji przychodzi do abstynenta: – Słuchaj! Chciałbym się także zahipnotyzować i zakodować... Już nie mogę tak dalej. Daj mi adres tego lekarza. – Jakiego lekarza? To nasz kowal. Facio podziękował i udał się do kowala: – Chciałbym przestać pić. Podobno pomaga hipnoza i kodowanie. Proszę... – Zdejmuj spodnie i wypnij się – odpowiada kowal. Facio zdziwił się, ale zdejmuje spodnie i wypina się w stronę kowala. Ten przyciąga chłopa do siebie i w żelaznym uścisku chędoży go przez pół godziny. Wreszcie kończy, podciąga spodnie i mówi: – Wypijesz, to całej wsi opowiem! ~ ~ ~ Stary i młody Indianin uciekają kilka dni przez prerię przed kowbojami. Wreszcie stary wojownik mówi do młodego: – Musimy wejść na drzewo i przeczekać, aż pościg zgubi nasz ślad. Weszli na drzewo i czekają... Jeden dzień, drugi, aż młody wojownik mówi: – Wodzu, puśćmy się już. – Nie możemy, bo nas zabiją. Poczekajmy jeszcze trochę. Za dwa dni: – Wodzu, puśćmy się już. – Nie, jeszcze nie możemy. – No to chociaż konie puśćmy! 24 ŚWIĘTUSZENIE Pomysł Głomba Tadeusz Głomb z Częstochowy przywołuje ideę czczenia pamięci JPII zawodami sportowymi. Ponieważ papież żył 31 tys. dni, można oddawać mu hołd: chodząc, biegając, pływając, jadąc lub fruwając na dystansie 3100 m, 31 km, 310 m i, oczywiście – 31 m. Pomysł Głomba podchwyciło już wiele szkół... Fot. OH Czarny humor Wchodzi kościelny do kościoła na godzinę przed sumą i widzi jakąś kobiecinę, która klęczy przed figurą i się modli. Przygotowawszy kościół do mszy, poszedł do zakrystii. Po mszy pogasił świece, wychodzi, ale widzi tę samą babinę, jak dalej się modli. Rys. Tomasz Kapuściński Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r. JAJA JAK BIRETY Podchodzi do niej i pyta: – A co wy tu, starowinko, tak długo się modlicie? – Zgrzeszyłam, bo ja strasznie klnę i ksiądz kazał mi odmówić pięćdziesiąt zdrowasiek do św. Piotra. – Ale to jest św. Antoni, babciu! – No żeż, k...wa mać! I czterdzieści siedem zdrowasiek psu w dupę poszło się j...bać! K iedy w Europie lat 20. ubiegłego stulecia gwiazdy przyciągały do kin magią swych nazwisk, amerykańscy aktorzy występowali pod mianami nadawanymi im przez publiczność: Czarny Jack, Długi Bill czy Fatty (tłuścioch) Arbucle. Ten ostatni trafił do hollywoodzkiego filmu, można rzec... rurami wodociągowymi. Tłuścioch był bowiem najprawdziwszym hydraulikiem, który pod koniec stycznia 1913 roku zjawił się w domu ówczesnego producenta-reżysera Macka Sennetta, aby naprawić coś w jego domowej kanalizacji. Sennett aż mlasnął z zachwytu, bo ważący około 150 kg jowialny trzydziestolatek był wymarzonym wprost aktorem do kręconych właśnie burlesek. Przekonawszy Arbucle’a, że granie w filmach to betka, i oferując stawkę w wysokości 5 dolarów dziennie, reżyser pozyskał górę tłuszczu do popularnych gagów z Charlie Chaplinem i Busterem Keatonem. Roscoe błyskawicznie stał się gwiazdą filmową, zarabiając w 1917 roku astronomiczną jak na owe czasy sumę 7 tys. dolarów tygodniowo. Aktor z przypadku nie bardzo wiedział, co z takim majątkiem robić. Ale ponieważ nie stronił od kieliszka, nie był obojętny na kobiece wdzięki i lubił bawić się w licznym towarzystwie, urządzane KRYMINALNA HISTORIA KINA (2) Tłuścioch przez niego huczne przyjęcia stały się doskonałym sposobem na pozbycie się nadmiaru gotówki. Ale kolejna pijacka orgia, jaką urządził w 1921 roku, nie tylko przesądziła o jego finansach, ale o całej karierze. Impreza zorganizowana przez Tłuściocha odbyła się w nobliwym hotelu w San Francisco. Mimo trwającej od dwóch lat prohibicji dostawcy alkoholu znów okazali się niezawodni, przywożąc do apartamentów Arbucle’a hektolitry whisky. Na przyjęciu nie mogło zabraknąć wschodzącej wówczas gwiazdy, kruczowłosej 23-letniej Virginii Rappe, którą aktor był oczarowany. Gdy mocno już wstawioną dziewczynę Roscoe zaniósł na rękach do sypialni, nikt z balowiczów nie śmiał im przeszkadzać. Mniej więcej po dwudziestu minutach z buduaru zaczęły dobiegać przeraźliwe krzyki, a następnie straszliwe jęki. Przerażeni goście zaczęli dobijać się do zamkniętej sypialni. W końcu drzwi otworzyły się i stanął w nich Arbucle. Na łóżku leżała Virginia, wijąc się z bólu i jęcząc, że umiera. – Nic to, opiła się i tyle – uspokajał wszystkich Tłuścioch. Kilka dni później Rappe zmarła w szpitalu. Sekcja zwłok wykazała, że powodem zgonu było zapalenie otrzewnej spowodowane przebiciem pęcherza moczowego. Czym? Nieoficjalnie mówiono, że właśnie... „tym”. W efekcie Arbucle po trzech procesach został uniewinniony. Lekarze nie byli w stanie jednoznacznie określić, co było powodem przebicia pęcherza Virginii. I chociaż Roscoe opuścił budynek sądu jako wolny człowiek, jego aktorska kariera legła w gruzach. Wytwórnia „Paramount” przestała angażować go do nowych projektów. Roscoe umarł w wieku niespełna 46 lat jako nędzarz. Za tydzień o tym, jak Charlie Chaplin zamieszany był w morderstwo. I to wcale nie udawane na filmowym planie... PAR