Dewocja albo zdrowie - wybór należy do ciebie

Transkrypt

Dewocja albo zdrowie - wybór należy do ciebie
Dewocja albo zdrowie wybór należy do ciebie
 Str. 15, 17
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 46 (454) 20 LISTOPADA 2008 r. Cena 3 zł (w tym 7% VAT)
Ponad 77 tys.
Ponad
tys. złotych
złotych miesięcznej
miesięcznej
pensji otrzyma
otrzyma na
na dzień
dzień dobry
dobry
pensji
każdy
każdy zz 67
67 nowo
nowo mianowanych
mianowanych
kapelanów polskiego
polskiego wojska.
wojska.
kapelanów
W
W perspektywie
perspektywie –– emerytura
emerytura
po 15
15 latach.
latach. A
A wszystko
wszystko
po
po
po „uciążliwych”
„uciążliwych” studiach
studiach
wojskowych trwających...
trwających...
wojskowych
cały
cały jeden
jeden miesiąc!
miesiąc!
 Str. 3
 Str. 6
 Str. 7
ISSN 1509-460X
 Str. 11
2
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY
„Czy wywiesiłeś flagę narodową w Święto Niepodległości?”
– sonda przeprowadzona wśród prawie 30 tysięcy ankietowanych Polaków dała zaskakujące wyniki: prawie 50 procent respondentów odpowiedziało, że „nie i nie zamierza tego zrobić w przyszłości”, zaś zaledwie co czwarty odpowiedział, że
„owszem”. Pozostali kluczyli. Czy to dziwne? Nie. W innych
krajach narodowe święta kojarzą się z radością, piknikiem, dumą; u nas – ze zniczami, rozdzieraniem szat, rozdrapywaniem
ran i niewysłanymi zaproszeniami.
W Teatrze Wielkim podczas niepodległościowej gali zabrakło
prof. Jadwigi Staniszkis. „Nie przyjdę, bo ma zaśpiewać Maryla Rodowicz, a to profanacja narodowej sceny” – rzekła pani
socjolog. Jeśli luminarzowi (?) nauki wolno opowiadać takie
rzeczy, to nam tym bardziej. A więc... po menopauzie – jak po
każdej pauzie – powinien rozlec się dzwonek. Ostrzegawczy!
7 miliardów złotych (tyle dokładnie w ciągu 7 lat państwo wydaje na dożywianie dzieci i ubogich) – według ekonomistów
z „Pulsu Biznesu” – zarobiły na czysto fundacje Rydzyka: Lux
Veritatis i „Nasza Przyszłość”. I nie zapłaciły od tego ani grosza podatku. Co więcej, bez przerwy łamią prawo, bo według
statutu i prawa, mają zajmować się działalnością charytatywną i oświatową, a nie biznesową.
Obie firemki startowały z kwotą założycielską (w sumie) 20
tys. złotych. I po kilku latach pomnożyły kapitał 350 tysięcy
razy. Przy Rydzyku nawet Rockefeller to nieudacznik.
I jak tu nie kochać internautów? W sieci pojawiła się ankieta: „Jak zdaniem Pana/Pani, prezydent Lech Kaczyński wymówi nazwisko nowego prezydenta USA?”. Oto niektóre nadesłane propozycje: Baba Omama, Oback Barama, Baran Obawa, Brak Banana, Barek Odrana, Bobek Barana.
Poseł PiS Artur Górski (to ten od pomysłu koronowania Chrystusa na króla Polski) oświadczył z trybuny Sejmu, że wybór Obamy na prezydenta USA jest końcem cywilizacji białego człowieka... I tym podobne rasistowskie kawałki. Czy Górski, któremu
ze strony prezeska partyjki włosek z główki nie spadł, jest kompletnie odmóżdżonym idiotą? Nie wolno nam tak mówić, bo możemy się narazić na procesy ze strony odmóżdżonych idiotów.
A co mamy powiedzieć o szefie polskiej dyplomacji Radosławie Sikorskim, który taki ponoć opowiadał dowcip: „Wiecie,
że Obama ma polskie korzenie? A tak! Bo jego dziadek zjadł
polskiego misjonarza”.
Wierzyć nam się w to nie chciało, ale wtedy usłyszeliśmy, jak
tenże Sikorski oświadczył, że „Polska powinna przyjąć każdą
propozycję złożoną przez nową ekipę Białego Domu w sprawie tarczy”. Przez 50 lat też „przyjmowaliśmy każdą propozycję”. Teraz wiele się zmieniło, czyli raptem jedna literka: SU
(Soviet Union) zamieniliśmy na USA.
Dopiero teraz na światło dzienne wychodzą skrzętnie skrywane tajemnice imienin ojca Rydzyka (28.10.). Otóż zaproszenia nie dostał syn uznany za marnotrawnego, czyli Jarosław
Kaczyński (bo nazbyt samodzielny), za to fetowana była obecność wiernego synka Ziobry. Wielu PiS-uarów odebrało to
jako namaszczenie przyszłego prezesa partii. A mówią, że
Rydzyk inwestuje wyłącznie w stary moher.
Podczas tych samych imienin pewien wybitny wokalista wykonał utwór z taką m.in. zwrotką: „W Podegrodziu na środku
wsi/ tam dziewczyna o mnie myśli/ myśli, myśli, że mnie nie
chce/ zasmucone moje serce”. Byłbyż to Rosiewicz – główny
zapiewajło Radia Maryja? A nie. Ów podniosły utwór wyśpiewał swojemu guru główny finansista imperium Rydzyka,
ojciec Jan Król.
„Kiedy byłem w szpitalu przez 3 miesiące, pracownicy TV
Trwam w Rzeszowie wszystkie swoje potrzeby fizjologiczne
w moim biurze załatwiali do doniczek z pięknymi kwiatami,
powodując niesamowity smród” – dopiero teraz ten pełen rozpaczy list byłego posła Z. Wrzodaka do Rydzyka przedostał
się do mediów. Że krasnoludki szczają do mleka słyszeliśmy,
ale żeby coś takiego...
Kopsnął się do Kielc Edgar hrabia Gosiewski, by do sutannowych torsów trzech księży przypiąć Krzyże Kawalerskie Orderu
Odrodzenia Polski. Partyjny kacyk z misją od „bezpartyjnego”
prezydenta? Kaczyński, indagowany na tę okoliczność przez dziennikarzy (dlaczego to nie wojewoda – jak jest zapisane w protokole dyplomatycznym – wręczał odznaczenia?), złożył oświadczenie, które można streścić tak: „A gówno was to obchodzi!”.
„Dlaczego ewangeliczne współczucie, dobroć, pokora, cichość
i cierpliwość to słowa brzmiące obco w naszych wzajemnych
relacjach, w naszych debatach społecznych?” – pytał kardynał
Dziwisz podczas uroczystej mszy z okazji Święta Niepodległości. Kogo pytał? Rydzyka? Jankowskiego? Może Głódzia?
„Szanowni goście, szanowni prezydenci, pani kanclerz. Szanowni państwo, zgromadzeni na tej sali...” – tak Lech Kaczyński zaczął swoje przemówienie inaugurujące Święto Niepodległości, stojąc na... placu Piłsudskiego w centrum Warszawy. No i z czego zaśmiewają się telewizje całego świata
i Wy po drugiej stronie gazety? Przykryje się jutro plac dachem i wszystko będzie OK! Mało tego, największa sala na
świecie dla najwyższego przedstawiciela będzie!
Tak, możemy!
P
rzyszło nam żyć w ciekawych czasach. Co niektórzy pamiętają największą w dziejach wojnę światową. Później był (nie)realny socjalizm, prawicowo-klerykalna rewolucja robotnicza w 1980
roku, stan wojenny, okrągły stół, zmiana ustroju, rządy bliźniaków. W tym czasie na świecie obserwowaliśmy rewolucję obyczajową, kilka wojen, rozpad ZSRR i bloku wschodniego, powstanie Unii Europejskiej, 11 września w Nowym Jorku, a ostatnio kryzys światowy w gospodarce i wybór Afroamerykanina na
prezydenta USA. Na naszych oczach telewizory nabierały kolorów, telefony traciły przewody, a światem zawładnął internet.
Uważam, że pewnym symbolem, a może nawet szczytem
epoki dźwigania się ludzkości z cienia nieludzkich czasów
II wojny jest zwycięstwo w wyborach czarnoskórego Baracka
Obamy. Na pewno zaś uwieńczeniem walki o prawa człowieka. To widoczny znak, że – nomen omen – ciemne siły zła są
już na świecie w mniejszości. Wierzę również, że z tym wyborem skończy się czas obłudy w polityce USA, którą tak zręcznie naśladowali kolejni przywódcy Polski. To przecież nikt inny
jak prezydent Bush, który wywołał dwie wojny, w swoich wystąpieniach najczęściej powtarzał słowa: wolność, demokracja,
pokój. Jednocześnie chciał szokować, straszyć i przerażać militarnie; kpił i pogardzał słabszymi
– choćby krajami Ameryki Łacińskiej. Stany Zjednoczone od
dziesięcioleci w imię wolności
i pokoju terroryzują połowę świata; tę, która nie
uznaje ich dominacji
– powiedzmy sobie
– mocno naciąganej,
bo kredytowanej
przez Zachód i Chiny. A zaczęło się
już w 1776 roku,
kiedy Thomas
Jefferson (właściciel ponad stu niewolników) napisał Deklarację niepodległości, pełną frazesów nt. równości wszystkich obywateli, wolności i praw jednostki. Następnie Jankesi przystąpili do wojny o przestrzeń życiową na południu ze słabym Meksykiem i do ostatecznego rozwiązania kwestii Indian, czyli ich
masowej eksterminacji porównywalnej tylko z holokaustem.
Barack Obama jest prezydentem ludzi młodych duchem
– niezależnie od wieku. Jest też pierwszym prezydentem postetnicznym; ukoronowaniem walki o prawa czarnoskórych
od 1865 roku, kiedy to zniesiono niewolnictwo, poprzez (jak
to zwykle w USA bywa) okrągły wiek upokorzeń niewolnictwa ukrytego do 1964 roku (zniesienie dyskryminacji rasowej
w szkołach i miejscach publicznych, np. środkach komunikacji) i zamordowania Martina Luthera Kinga 40 lat temu. Obama to symbol nowego kolorowego świata bez granic, który
zresztą od lat funkcjonuje – na przykład w Kanadzie, którą znam
najlepiej, a w której kolor skóry nie odgrywa żadnej roli
w kontaktach międzyludzkich. Co najwyżej rejestruje się przez
moment, że ten lub ta jest „na oko” Afroazjatką, żółtym lub
Hindusem. Właśnie w Kanadzie zobaczyłem po raz pierwszy
jakby nową rasę – mieszankę chińsko-afrykańską, czyli na przykład Murzynkę ze skośnymi oczami. Poseł Artur Górski z PiS
– który obraził Baracka Obamę, wyszydzając jego inny od
obowiązującego kolor skóry – zapewne przeżegnałby się na
jej widok, a następnie odprawił egzorcyzmy. W Kanadzie to
jeden z milionów obywateli, taki sam jak inni ludzie. Jeśli ktoś
nie jest w stanie tego zrozumieć, dowodzi swojej zaściankowej głupoty. Niestety, Polska jest jednym z ostatnich miejsc
na mapie świata, gdzie debile pokroju posła Górskiego mają
niemałą reprezentację na ulicach, w kościołach czy na trybunach stadionów. Nigdzie na świecie nie słyszano (ja bynajmniej nie słyszałem), aby na początku XXI wieku bito ludzi tylko dlatego, że są czarni i pochodzą na przykład z Konga lub
żeby rzucano w nich skórkami od bananów. Takie przypadki
tylko w katolickiej Polsce są na porządku dziennym. Nic dziwnego – słowo tolerancja jest jednym z najrzadziej używanych
słów w polskich kościołach, tych kuźniach prawdziwej polskości i patriotyzmu. Podobnie zresztą jak słowa o miłości do
zwierząt, z wyjątkiem mszy raz w roku, na której można zebrać tacę od ich właścicieli. Polak katolik jest bowiem wartością wyższą od kolorowych i innych kundelków.
Obama został wybrany przez tych, dla których oczywiste
jest zrównanie praw kobiet, Żydów, gejów, socjalistów, ateistów.
Jak daleko Wolakom do tych standardów nowoczesnego świata? Jest nadzieja, że będzie coraz bliżej, gdyż właśnie skończyło się oparcie światowej konserwy w republikańskich prezydentach USA. Ameryka ma szansę na nowo zainspirować świat obyczajowo i kulturowo nie tylko poprzez filmiki Hollywoodu.
Wiele wskazuje na to, że będziemy świadkami jeszcze
wielu ważnych wydarzeń w historii ludzkości. Prawdopodobnie – choć z pewnością nie w ciągu kilku miesięcy – czeka
nas czas pokoju z islamem, a więc porozumienie z Iranem oraz
koniec wojen w Iraku i Afganistanie. Obama nie jest zakładnikiem wielkich korporacji przemysłu zbrojeniowego i paliwowego, a chyba nikt nie ma wątpliwości, kto i dlaczego te wojny
wywołał. Zapewne zniknie też amerykańska baza Guantanamo
na Kubie i tym samym uskuteczniane tam na jeńcach tortury,
które hańbią Amerykę „praw człowieka” w wydaniu Busha.
Jest duża szansa, że upadnie projekt tarczy antyrakietowej
w Polsce i Czechach, tak jak ustaną naciski na nasz kraj, abyśmy kosztem naszych narodowych interesów popierali siły antyrosyjskie na Ukrainie, w Gruzji i krajach nadbałtyckich. Prezydent Obama będzie chciał dogadać się z Rosją; choćby po
to, by – w odróżnieniu od Busha – nie legitymizować jej ekspansywnej dominacji wobec sąsiadów.
Barack Obama – poza pakietem racjonalnych decyzji i posunięć – ma jednak jeszcze większą szansę porwać i ożywić
ducha ludzi dobrej woli na całym globie; ludzi, którzy uwierzą,
że ten świat należy do nich. I że ten czarny gość z Chicago zapoczątkuje panowanie jasnej strony mocy.
JONASZ
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
GORĄCY TEMAT
Kot y wojny
Jeden kapelan przypadający na 631 wojskowych
daje Polsce absolutną przewagę nad wszystkimi
– poza Watykanem – armiami świata. A przecież
nie jest to ostatnie słowo resortu obrony
i Ordynariatu Polowego WP...
rzed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie odbyła się 29
października uroczysta
promocja na pierwszy
stopień oficerski specjalnej rezerwy
kadrowej kapelanów na czas wojny
oraz dla ewentualnych potrzeb nowo
formowanych jednostek. Siły Zbrojne RP wzmocnił w tym dniu korpus
67 świeżo upieczonych podporuczników wywodzących się z grona księży diecezjalnych i zakonników.
W szwancparadzie wzięli udział
przedstawiciele najwyższych władz
państwowych z biskupem polowym
Wojska Polskiego gen. dyw. Tadeuszem Płoskim, arcybiskupem metropolitą warmińskim Wojciechem
Ziembą i ordynariuszem drohiczyńskim bp. Antonim Dydyczem na czele. Nie zabrakło urzędników niższej
rangi z reprezentującym pana prezydenta Władysławem Stasiakiem
– szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, czy delegatem Ministerstwa Obrony Narodowej Jackiem
Olbrychtem – Dyrektorem Generalnym MON. Aktu promocji kapelanów dokonał zastępca szefa Sztabu Generalnego WP – wiceadmirał
Tomasz Mathea (fot. okładka).
„Dzisiaj ojczyzna posyła was do
służby Bogu, Kościołowi i ojczyźnie” – powiedział bp Płoski do nowych podporuczników, żeby przypadkiem któremuś nie pomyliła się
kolejność i priorytety.
„Kandydaci na kapelanów wojskowych przeszli odpowiednie przeszkolenie w Akademii Marynarki
P
Wojennej w Gdyni, w Wyższej Szkole Wojsk Lądowych we Wrocławiu
i w Wyższej Szkole Sił Powietrznych
w Dęblinie” – ostrzegał w homilii
wszystkich wrogów Rzeczypospolitej abp Ziemba. Podkreślił, że świetnie wyszkolona rezerwa kadrowa kapelanów „pozwala nam pełniej
uświadomić sobie wiele mało znanych problemów”, a świątobliwa formacja zaspokaja na razie tylko minimum potrzeb obronnych Rzeczypospolitej, bo „to, co dla Ordynariatu Polowego jest oczywiste, co
dla polityków także jest znane, niekoniecznie jest w pełni uświadamiane przez ogół obywateli” – zauważył z goryczą abp Ziemba.
Społeczeństwo nieuświadomione?
A zatem wyjaśnijmy kilka kwestii...
~ ~ ~
Okazuje się, że powołanie strategicznej rezerwy kapelanów nie było tym razem – o dziwo! – inicjatywą kościelną, lecz nastąpiło na prośbę... Ministerstwa Obrony.
– Pan minister Klich wystąpił
w tej sprawie do Konferencji Episkopatu Polski, a biskupi zaaprobowali jego prośbę – ujawnił dziennikarzom zastępca biskupa polowego ks. płk Sławomir Żarski.
W odróżnieniu od „normalnych”
wojskowych, którzy muszą pracować
na pierwsze szlify przez bite 5 lat
nauki, całe wyszkolenie oficerów
w sutannach polegało na trwającym w sumie miesiąc (od pierwszych dni czerwca do 11 lipca):
~ tzw. etapie podstawowym
w jednej z trzech wymienionych szkół
(mundury marynarza wybrało sobie 20
księży, lotnika – 18, zielony uniform
wojsk lądowych – pozostałych 29),
gdzie uczyli się w miarę równo maszerować i nie zabić własną bronią, po
czym złożyli przysięgę wojskową;
~ „uczestnictwie w życiu miejscowych parafii garnizonowych i poszerzaniu wiedzy związanej z życiem
duchowym”;
~ „doskonaleniu teoretycznym
i praktycznym w zakresie znajomości i funkcjonowania sił zbrojnych
na terenie kraju, jak i w strukturach
NATO” oraz kilku ogólnych wykładach nt. taktyki, logistyki i terenoznawstwa.
Wielebni z buławą kapelana
w plecaku udali się następnie na dwutygodniowe praktyki w wojskowych
parafiach na terenie całego kraju,
aby poznać tam tajniki „systemu posługi kapelanów zawodowych”. Później był już tylko egzamin oficerski,
który wszyscy zdali na piątki, uzyskując dopuszczenie do promocji.
I tym oto sposobem – za jedyne pół miliona złotych, jak orientacyjnie wyliczył nam jeden z generałów – Wojsko Polskie stało się niekwestionowanym w NATO liderem,
jeśli chodzi o siłę duchową!
Teraz księża kapelani wrócili do
swoich macierzystych parafii, ale co
roku będą się stawiali na specjalnie dla nich organizowane
i opłacane przez MON ćwiczenia, żeby im gotowość bojowa przypadkiem nie spadła. Dopiero na tych
manewrach dostaną solidnie w kość,
a ściślej rzecz ujmując... w grdykę.
Popatrzmy bowiem, jak nasza
armia szkoli (na koszt podatników,
ma się rozumieć) bardziej już doświadczonych, zawodowych „oficerów politycznych”.
~ ~ ~
W Oddziale Specjalnym Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim odbyły się w czerwcu
2008 r. coroczne „ćwiczenia poligonowe” księży kapelanów. Trwały
tylko trzy dni, ale wypełnione były
intensywnym szkoleniem bojowym:
~ „Kapelani rzucali granatem
ćwiczebnym, strzelali z broni pneumatycznej krótkiej, broni pneumatycznej długiej oraz zapoznawali się z budową, przeznaczeniem i danymi taktyczno-technicznymi broni będącej na
wyposażeniu Żandarmerii (m.in.
9 mm pistoletu Glock, strzelby gładkolufowej »Mossberg« i 5,56 kbk Mini Beryl). Instruktorzy prowadzący zajęcia pozytywnie ocenili umiejętności
strzeleckie księży kapelanów” – czytamy w sprawozdaniu z manewrów;
~ W stacjonującej na terenie
Mińska Maz. 23. Bazie Lotniczej
i 1. eskadrze lotnictwa taktycznego
zorganizowano specjalnie dla wielebnych gości pokazy lotów samolotów myśliwskich MiG-29, szkolno-treningowych TS-11 „Iskra” i transportowo-pasażerskich M 28 „Bryza”. „Piloci zaprezentowali najwyższy
kunszt lotniczy, przecinając przestworza niebotycznymi akrobacjami i dostarczając gościom mocnych wrażeń, przelatując MiG-29 na olbrzymiej prędkości, kilkanaście metrów
nad ich głowami. Pokazy odbywały
3
się przy poczęstunku przygotowanym
tuż przy płycie lotniska”. Kosztu tych
pokazów nie ujawniono...;
~ Wieczorami odbywały się zajęcia w podgrupach (według naszych
informatorów, daleko im było jednak do imprez z czasów „Flaszki”
Głódzia), a miłym akcentem kończącym tegoroczne ćwiczenia było wręczenie przez bp. Płoskiego różnych
awansów i nominacji oraz medali „Za
zasługi dla obronności kraju”.
~ ~ ~
Kat. Kościół ma w Polskich Siłach
Zbrojnych do dyspozycji 86 utrzymywanych przez podatników kościołów
i kaplic garnizonowych oraz 29 izb
modlitwy w jednostkach wojskowych.
W budżecie państwa na rok 2008 Ordynariat Polowy WP otrzymał 19,7
mln zł (wobec 16,6 mln zł w 2007
roku), z czego 15,8 mln zł stanowią
płace i wszelkiego rodzaju świadczenia pieniężne (gratyfikacje urlopowe,
przejazdy, zasiłki itp.) dla 187 zatrudnionych w duszpasterstwie wojskowym.
Jak łatwo policzyć, na jedną oficerską sutannę przypada średnio 7041 zł miesięcznie – brutto
i nie licząc wziątek z tacy, chrztów,
ślubów, pogrzebów – o której to
kwocie zwykli żołnierze zawodowi
mogą jedynie pomarzyć.
Jeśli zaś dodać do pieniędzy
szczególne uprawnienia emerytalne
(już po 15 latach służby z zachowaniem 40 proc. ostatniego uposażenia), zakwaterowanie, wikt i opierunek, bezpłatnego ordynansa zwanego ministrantem... – doprawdy
trudno się dziwić, że w kapelańskim
fachu doszło już do wyraźnego przerostu podaży nad popytem.
Oto według niepisanych standardów obowiązujących w najbogatszych
państwach NATO, na 1000 żołnierzy może przypadać co najwyżej jeden kapelan. W polskim duszpasterstwie wojskowym znajduje już zatrudnienie 187 wielebnych, co daje
średnio jednego kat. kapelana na 722
żołnierzy. Jeśli zaś uwzględnić Prawosławny Ordynariat WP (16 oficerów) i Ewangelickie Duszpasterstwo
Wojskowe (11), to jeden kapelan
przypada na 631 wojskowych, co
daje Polsce absolutną przewagę nad
wszystkimi armiami świata!
~ ~ ~
Zainteresowanych Czytelników
informujemy, że aby zostać zawodowym kapelanem, trzeba mieć papiery księdza i ukończyć trzymiesięczny
kurs w Wyższej Szkoły Oficerskiej
Wojsk Lądowych we Wrocławiu. Zdany pomyślnie egzamin gwarantuje promocję na pierwszy stopień oficerski.
„Kandydatów jest wielu. Misja
kapelana imponuje, bo jest to oficer
i kapłan w jednej osobie” – zauważa bp Płoski w wywiadzie dla tygodnika katolickiego „Niedziela”.
6 września przybyło nam do
utrzymania trzynastu herosów (dziesięciu rzymskokatolickich i trzech
greckokatolickich) wypromowanych
we Wrocławiu na podporuczników,
a następni już czekają w kolejce...
ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
4
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Ciemna strona Wenus
Jednym z urzekających romansideł made in America jest historia
Mary Kay Letourneau. 34-letnia
nauczycielka, matka czwórki dzieci, której z mężem jakoś się nie
układa, spotyka wreszcie miłość
przez duże „m” w osobie swojego ucznia Viliego. Dziecka!
Perypetie Mary i Viliego, które
doczekały się ekranizacji, z powodzeniem mogą konkurować z hitem „Love story”. Widzimy zakazaną miłość,
kochanków ukrywających się przed
złym światem, który chce ich rozdzielić, i... szybko przestajemy zwracać
uwagę na istotny „szczegół” – oblubieniec ma lat 13.
Losy tej pary pod koniec lat 90.
z zapartym tchem śledziła cała Ameryka. Historia ujrzała światło dzienne, kiedy Mary zaszła w ciążę. Stan
błogosławiony był dla sądu okolicznością łagodzącą i z aresztu wyszła
już po 6 miesiącach. Warunkiem był
całkowity zakaz spotykania się z nastolatkiem. Pewnej nocy jeden z patroli policji nakrył ich w samochodzie
zaparkowanym na poboczu za miastem. Mieli przy sobie paszporty i 6
tysięcy dolarów. Sąd skazał Mary, która była już w kolejnej ciąży, na 7 lat
więzienia. Tak kończył się (oparty
na faktach) film „Amerykańska dziewczyna”, który poruszał niewieście serca. Nie mogło być inaczej – rolę Viliego zagrał przystojny... 19-latek. Kiedy prawdziwa Mary Kay Letourneau
wyszła na wolność, Vili był już pełnoletni. Pobrali się w 2005 roku.
Para stała się niezwykle popularna i wśród tego całego medialnego
szumu zupełnie zapomniano o tym,
że dwie córki Mary zostały poczęte
w wyniku przestępstwa – seksu
z dzieckiem.
Historia ilustruje pewną tendencję. Wszelkie seksualne zboczenia uważa się za domenę mężczyzn. Na kobiety – postrzegane jako z natury wrażliwsze – patrzy się łaskawszym okiem,
jeśli nawet dopuściły się podobnych
wykroczeń. Także sądy łagodniej obchodzą się z pedofilami w spódnicy.
Tymczasem coraz częściej wskazuje
się, że podobne zachowania wśród kobiet nie należą do rzadkości. Są tylko
rzadko ujawniane, np. w sytuacjach
gdy kobiety o takich skłonnościach
przyjmują rolę nauczycielki wprowadzającej w świat seksu.
W Polsce, gdzie wciąż pokutuje
obraz matki Polki gotowej na wszelkie poświęcenia, szczególnie trudno
uwierzyć w historie takie jak te:
W październiku w Pile rozpoczął
się proces przeciwko 42-letniej kobiecie. Historia, która raczej nie posłuży jako scenariusz filmowy, zaczęła się 5 lat temu, kiedy owa dama – starannie wykształcona mężatka, matka dwójki dzieci – zapałała
gwałtownym uczuciem do miejscowego szewca. Porzuciła dla niego
męża i zamieszkali razem z dwójką
jej dzieci. Podczas wspólnego radosnego pożycia konkubent oznajmił, że dostrzega u jej 10-letniego
syna „skłonności homoseksualne”,
które uleczyć może tylko... seks
z matką. Nie wiadomo, jakich argumentów użył, w każdym razie nowy
związek musiał być dla kobiety wartością nadrzędną, bowiem zgodziła
się i zaczęła „terapię”. W tym samym czasie mężczyzna „leczył” jej
12-letnią córkę. Koszmar dzieci trwał
5 lat. Dopiero wtedy kobieta zdecydowała się iść na policję. Myli
się jednak ten, kto sądzi, że nagle
przejrzała na oczy – ukochany znalazł sobie nowy obiekt westchnień,
młodszy i atrakcyjniejszy.
I kolejny przykład z naszego rodzimego podwórka. W listopadzie
sąd w Słupsku skazał 52-letnią nauczycielkę na 3 lata więzienia i 10 lat
zakazu wykonywania zawodu. Udowodniono, że 4 lata temu ponad 50
razy zmusiła do seksu swoją 13-letnią uczennicę, wykorzystując do tego emocjonalny szantaż i sporą ilość
alkoholu. Uważana za wzorowego pedagoga, wybrana kiedyś na Nauczyciela Roku, miała świetny kontakt
z dziećmi, o czym świadczą komentarze uczniów na jej wciąż istniejącym profilu w naszej-klasie: „Pani Lidia jest wychowawczynią wszech czasów”; „Wierzę mocno, że to nieprawda. Trzymam kciuki za Panią”.
JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki
Abonenci pewnej sieci telefonii komórkowej z okolic Drohiczyna tracą zasięg.
Wszystko przez... remont wieży na jednej ze świątyń – sponsorowany zresztą przez samego operatora. Ten wszelkie reklamacje odwala, wyjaśniając,
że nie są ważne żadne niedogodności, skoro ludzie zyskają coś niezwykle
ważnego – odnowioną wieżę w pofranciszkańskim kościele.
WIEŻA ZA POLE
Miał dość życia 21-letni mieszkaniec Zabrza. Wjechał na ostatnie piętro jedenastopiętrowego wieżowca, przepiłował kratę zabezpieczającą wejście na dach
i... skoczył. Prosto na jedyny stojący pod blokiem samochód. Auto nadaje
się do kasacji. Samobójca – zaledwie lekko potłuczony – żyje.
SAMOBÓJ
50 złotych. Tyle za seks oralny z przygodnym mężczyzną dostała pewna 14-latka,
którą do uprawiania miłości za pieniądze namówiła jej własna kuzynka, roztaczając przed dziewczyną wizję dobrobytu. Po wszystkim nastolatka próbowała popełnić samobójstwo. Uczynna kuzynka trafiła do aresztu.
Z RODZINĄ NA ZDJĘCIU
Najpierw oswajał swoje ofiary na internetowym czacie, w końcu się z nimi spotykał. Wtedy dopiero wyjaśniał, że jest oficerem śledczym tropiącym przestępczość wśród nieletnich. Żeby mieć co tropić, kilkakrotnie... zgwałcił jedną z dziewczyn. Sprawca ma 32 lata, dobrą pracę, ale nie w policji, żonę
i dwójkę dzieci.
JAMES BOND
Życiowe ścieżki zawiodły ciężarną Katarzynę M. i jej 7-letniego synka do domu
samotnej matki prowadzonym przez zakonnice. Kobieta nie chciała się zgodzić na to, by chłopca umieścić w domu dziecka, a nienarodzone jeszcze
dziecko oddać do adopcji. Zakonnice wyrzuciły ją więc za drzwi. Przyszła
matka na poród czeka w opuszczonej ruderze – bez prądu, ogrzewania
i wody.
Opracowała WZ
MIŁOSIERNE
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE
Robimy to wszystko, kierując się katolicką nauką społeczną, by pomóc
naszej ojczyźnie.
(o. Tadeusz Rydzyk o swoich odwiertach)
œœœ
P
o doświadczeniu prezydentury Wałęsy nikt chyba nie oczekiwał tego, że gadająca głowa
państwa będzie kiedyś wyrzucać z siebie jeszcze
większe głupstwa od Lecha noblisty. Chwila taka
jednak nadeszła. I trwa już z górą dwa lata.
Po Lechu I przyszedł na ziemi piastowskiej czas na
Lecha II. I zatęskniliśmy za dawnymi głupstwami, od
których chwilowo odzwyczaił nas Aleksander I. Stare
głupstwa były co
prawda zawstydzające, ale nie można było odmówić
pewnej dozy humoru „ujemnym plusom”, czy nawet
„puszczaniu w skarpetkach”. Głupstwa Lecha II są już
tylko żenujące. Śmieją się z nich co najwyżej cudzoziemcy, bo wypowiedzi Kaczyńskiego traktują z takim samym
dystansem jak my – prostactwa Berlusconiego.
A dziennikarze wiedzą, jakie zadać Kaczyńskiemu
pytania, aby mieć gwarantowane tarzanie się ze śmiechu przez dobry kwadrans, a przede wszystkim atrakcyjny medialnie materiał w kraju, który odwiedza akurat prezydent III czy IV RP. Ulubionym śrutem,
z którego strzela się do kaczek, jest kwestia homofobii. Strzał takim nabojem gwarantuje trafienie w cel
i obnażenie z piór najbardziej nawet nadętej kaczki.
Numer na homofobię zastosowano ponownie kilka
dni temu w Słowenii. Tym razem nabój miał kształt takiego oto pytania: „Czy pan prezydent zmienił swój stosunek do osób o orientacji homoseksualnej i czy z powodu swoich poglądów nie chce pan podpisać traktatu
lizbońskiego?”. W takich sytuacjach człowiek zatrudniany przez Polaków na etacie prezydenta RP najpierw
energicznie zaprzecza, jakoby miał coś przeciwko homoseksualistom, i własną oczywistą homofobię nazywa
„pewnym obrazem” oraz „mitem”. Później po każdym
słowie jest już tylko gorzej – to już pikujący lot prosto
w błotniste bajoro. Po gwałtownym zaprzeczaniu, jakoby uważał homoseksualistów za kogoś gorszego, rzuca:
„Ale promować takie postawy nie ma potrzeby, aby
ród ludzki nie zaginął”. To mniej więcej tak, jakby ktoś
powiedział, że nie
jest antysemitą, ale
„każdy widzi, że
Żydów jest wszędzie za dużo”, albo
rasista udowadniał,
że nie ma nic przeciwko czarnym, ale „Murzyn powinien znać swoje miejsce w szeregu”. Nazywanie publicznej obecności gejów
i lesbijek „propagowaniem homoseksualizmu” jest książkowym przykładem języka dyskryminacji. Jest to równie trafne jak zarzucanie ludziom noszącym ślubne obrączki „promocję heteroseksualizmu”.
I na koniec słoweńska perełka Kaczyńskiego: „Doceniam wagę rodziny jako związku jednej kobiety
i jednego mężczyzny, najlepiej zawartego w młodości”. To coś nowego. Okazuje się, że w ramach rodzin
heteroseksualnych najlepsze są małżeństwa zawarte za
młodu. Chciałoby się zapytać, czy te zawarte na przykład po czterdziestce są już trochę – używając języka
homofobów – „zboczone”... Czy gdyby Kaczyński był
prezydentem Warszawy, to zabroniłby ewentualnej
parady małżeństw zawartych w wieku emerytalnym?
Zapytajcie o szczegóły pana prezydenta – na pewno
powie Wam coś mądrego. Swoim zwyczajem.
ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Prezydent powiedział
Po sześciu miesiącach rekonesansu zdążyłem zauważyć pewne sprawy, które wymagają omówienia. To jest taka sytuacja, że jak leży wycieraczka
i jest nabita błotem, to nikogo to nie razi, bo wszyscy się do tego przyzwyczaili. Ale jak ktoś to widzi pierwszy raz, to może zwrócić na to uwagę.
Moim obowiązkiem jest pokochać Gdańsk. Chcę, żeby miasto stało się
coraz piękniejsze.
(abp Sławoj Leszek Głódź)
œœœ
„In vitro przyniesie dziecko do domu. Jeżeli jednak ma to być tylko spełnienie pragnienia rodziców, to nie przyniesie ono im do domu szczęścia
i radości. Tego błogosławieństwa, które było im przygotowane przez Boga”.
(ks. Piotr Kieniewicz podczas spotkania
w warszawskim Duszpasterstwie Niepłodnych Małżeństw)
œœœ
Polscy duchowni są niczym dzieci poczęte. Pod specjalną ochroną. Prawicowych polityków i wymiaru sprawiedliwości.
(Joanna Senyszyn)
œœœ
Janusz Palikot to pistolet, za którego spust pociąga premier Tusk.
(Michał Kamiński)
œœœ
Nie jestem typem rewolwerowca. Palikot to trudny partner, momentami
niewygodny, czasem bardzo irytujący. Nie akceptuję części jego wyskoków, ale może w przyszłości niektóre jego intuicje okażą się prawdziwsze,
niż nam się dziś wydaje.
(Donald Tusk)
œœœ
Nie, w moim przekonaniu nie przesadził. Bo z tymi przepisami to my troszeczkę też przesadzamy, w tej chwili już nieważna jest treść, tylko ważna
jest forma. Jak mu samolot uciekł, a tutaj jedzie konwój, to dlaczego nie
miałby się za niebieskim światełkiem podczepić.
(Zbigniew Romaszewski, wicemarszałek senatu, o Jacku Kurskim)
œœœ
Ten kryzys jest przejawem superklęski neoliberalnej dewiacji gospodarki
kapitalistycznej.
(Grzegorz Kołodko)
Wybrali: OH, AC
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
NA KLĘCZKACH
BISKUPI NA FALACH
Na iście przewrotny, szatański
pomysł wpadły aktywistki Partii
Kobiet. Otóż poprosiły one polski episkopat o pomoc w zbieraniu podpisów pod ustawą obywatelską zapobiegającą przemocy
w rodzinie. Jeśli biskupi odmówią,
wyjdzie na to, że nie są za zwalczaniem palącego problemu społecznego, jeśli zaś się zgodzą, to
nie tylko wyjdą na pomocników
znienawidzonych feministek, ale
jeszcze przyznają, że przemoc to
poważny problem w katolickim
społeczeństwie.
MaK
BÓG HIP-HOPU
STARY, ALE JARY
Zarzut molestowania seksualnego postawił wrocławski sąd 83-letniemu duchownemu z zakonu sercanów. Żwawy zakonnik molestował dwie upośledzone umysłowo
dwudziestoletnie dziewczyny, które
uczestniczyły w przykościelnych
warsztatach terapii zajęciowej. Seksualny terapeuta wyznał, że z grzesznym popędem usiłował zmagać się
za pomocą modlitwy, lecz bezskutecznie.
MaK
RADNI PARAFIALNI
Radni Działdowa przemianowali ulicę Józefa Chełmońskiego na
aleję... nieistniejącej świętej Kościoła katolickiego. Na „prośbę” miejscowego proboszcza, oczywiście.
Katarzyna z Aleksandrii jest
patronką ponad dwustu polskich
kościołów. Występuje też w herbach kilku miast (Nowy Targ,
Działdowo). W przeszłości jej imię
nosiły nie tylko żony i córy królów, ale i proste dziewki. Nic dziwnego. Święta „dziewica i męczennica” była niegdyś bardzo popularną „wspomożycielską” ludu.
Wiernych ujmowały opowieści
o jej dysputach z filozofami, o poganach nawracających się po dialogach z nią, o ślubie czystości i...
o aniele niszczącym koło, którym
miała być łamana z rozkazu okrutnego cesarza Maksencjusza. Gdy
jednak pannę Kasię wzięli na
warsztat historycy, okazało się, że
piękny żywot jest zmyśloną baśnią.
Niezmieszani tym faktem radni
Działdowa – w podzięce, że opatrzność w postaci Krzyżaków wsadziła im bajkową Kasię do herbu
– najpierw za bezcen oddali Kościołowi miejski grunt na budowę
kościoła św. Katarzyny Aleksandryjskiej, a 16 października 2008
roku na rozkaz ks. Mariana Ofiary nazwali dotychczasową ulicę
malarza Józefa Chełmońskiego...
aleją patronki.
Tomasz z Akwinu rzekł kiedyś, iż „rodzaj ludzki żyje wytworami sztuki (arte) i rozumu (ratione)”. Radni Działdowa stracili rozum, więc i dla sztuki szacunku nie
mają.
OP
Klerycy z Salezjańskiego Wyższego Seminarium Duchownego
w Łodzi na początku listopada wydadzą hiphopową płytę, która ma
pomagać w resocjalizacji trudnej
młodzieży.
„Osiem błogosławieństw” to
kontynuacja pomysłu kleryków
z nagraniem Dekalogu w wersji
hip-hop. Zespół przedstawił wówczas dziesięć przykazań w życiu codziennym – np. przykazanie o kłamstwie było historią o plotkowaniu.
Jeden z wykonawców mówił: „Trudno dziś zachować spokój. To jednak klucz do wyzwań zawartych
w innych błogosławieństwach, np.
cierpliwego znoszenia obelg, a proponowane przez Chrystusa radowanie się z prześladowań to prawdziwy sport ekstremalny”.
Tak więc katolicki hiphopowy
interes ma się dobrze, tylko czy
trudna młodzież po wysłuchaniu takich treści nie stanie się jeszcze
trudniejsza?
PPr
BEZDOMNI WON!
Proboszcz łódzkiej parafii Matki Boskiej Zwycięskiej troszczy się
o bezdomnych, którzy mieli zwyczaj
sypiać pod starą plebanią. Żeby
się nie spalili. Ksiądz martwił się
(tak twierdzi), że drewniany budynek pójdzie z dymem, i wywiesił napis: „Teren prywatny, zakaz nocowania”. I oto mamy kolejny dowód,
że to, co kościelne, jest prywatne,
czyli proboszczowskie.
AC
MOGIŁA HUTNIKA
Klub sportowy Hutnik to jedna z najbardziej zasłużonych krakowskich organizacji sportowych,
jednak dziś pozostająca w cieniu
dwóch innych krakowskich drużyn.
Szansą dla klubu jest EURO 2012
oraz przestronne tereny klubowe
usytuowane w krakowskiej dzielnicy Suche Stawy, znakomicie nadające się na bazę sportową. Dlatego władze klubu wspólnie z magistratem zaplanowały rozbudowę
i modernizację obiektu. Jednak
błogi sen o potędze klubu brutalnie przerwali sąsiedzi zza miedzy
– opactwo cystersów w Mogile.
Mnichom nie w smak, iż nieopodal ich klasztoru może powstać
obiekt sportowy, który „zakłócać
będzie ciszę kontemplacji”. Gwoli
ścisłości, to cystersi nie mają (na
razie!) żadnych praw do terenów,
na których znajdują się obiekty Hutnika, mimo to bezczelnie decydują o losie nie swoich obiektów. Wojewoda Małopolski Jerzy Miler
przyznał rację... cystersom i chce
unieważnienia planów przebudowy
obiektów Hutnika.
PP
RUMCAJS
W SUDETACH!
W Rudawach Janowskich, niewielkim paśmie górskim opodal Jeleniej Góry, grasuje rodzima wersja Rumcajsa. Mieszka podobno
w szałasach pasterskich niedaleko
wsi Mniszków, ale daje dowody wyjątkowej zmyślności, zbójnikując
gdzie indziej: we wsi Wieściszowice.
Napada na samotnych ludzi,
którym rabuje jedzenie. Czyści lodówkę, zabiera alkohol i pieczywo,
a następnie znika w górach. Wieś
drży z lęku. Jest tak źle, że niektórzy mieszkańcy zaczęli ryglować na
noc drzwi.
Pewnemu 82-latkowi zbój zrabował nawet gulasz ze stołu. Staruszek napadu się nie wystraszył,
gdyż nie dosłyszy. Bezczelność samorodnego Janosika bije wszelkie
rekordy. Latem ciemną nocą zeżarł
mięso, które turyści pozostawili nieopatrznie na grillu.
Sołtys Adam Ryżowski zdradził, że domyśla się tożsamości zbójcy: „To dawny mieszkaniec naszej
wsi. Jego dom już nie istnieje. On
sam sobie jednak Wieściszowice
upodobał, bo zna tu każdy kamień”.
Policja na razie jest bezradna
i gania za Rumcajsem po rudawskich ostępach niby Książę Pan po
Rzaholeckim Lesie. I może sobie co
najwyżej zakląć, jak on, szpetnie
po francusku: sakreble!
MAH
NIC, TYLKO KRAŚĆ
Na rok więzienia w zawieszeniu na 2 lata (sic!) skazał sąd Andrzeja Sz. – byłego proboszcza parafii w Dobrzycy w woj. wielkopolskim. 61-letniemu księdzu zarzucano niepoprawne prowadzenie
ksiąg rachunkowych, przywłaszczenie powierzonego mienia i bezprawną sprzedaż maszyn zakładu stolarskiego Dębina, którym zarządzał
w imieniu parafii. Według prokuratury, duchowny w sierpniu 2007
roku przywłaszczył sobie parafialne meble o wartości 27 tys. zł oraz
sprzedał warte 170 tys. zł maszyny
stolarskie za 23 tys. zł.
Zakładowi, który dobrze prosperował, po pojawieniu się księdza „biznesmena” Andrzeja Sz. zaczęła grozić likwidacja. Odwołany
proboszcz długo nie chciał opuścić ukochanej parafii. Przyznał się
jednak do winy.
PPr
PRAWDZIWY CUD
W parafialnej sali w Podolszycach-Północy na Mazowszu już niedługo będzie można za darmo uczyć
się takich przedmiotów jak matematyka, polski, historia, chemia czy
fizyka. Uczyć będą nauczyciele wolontariusze. Na pomysł zorganizowania korepetycji wpadł ksiądz Andrzej Zembrzuski, proboszcz z parafii św. Krzyża, który promocji
tego przedsięwzięcia dokonał podczas mszy świętej, co spotkało się
z głośną aprobatą.
„Pomysł wziął się z nauczania
Jana Pawła II” – wyjaśnia swoje
motywy ksiądz.
Jeżeli idea jest taka, jak się ją
przedstawia, to byłby to być może
pierwszy pozytywny efekt kultu
Wojtyły!
PPr
SKARBÓWĄ
W KSIĘDZA
Niezłe numery dzieją się w powiecie konińskim. Miejscowy inspektorat nadzoru budowlanego
nie tylko ukarał grzywną księdza
Ryszarda F. (Ostrowąż, gmina
Ślesin) za wybudowanie nielegalnej kaplicy przedpogrzebowej, ale
na dodatek kazał ją rozebrać
(„FiM” 50/2008). Ksiądz uporczywie odmawia zapłacenia kary, bo
po pierwsze uważa, że jest zbyt duża (32 tys. zł), a po drugie – twierdzi, że to, co wybudował, pozwolenia nie wymaga, bo to magazyn
(nieboszczyków), a nie żadna kaplica. Koniński inspektorat nie daje jednak za wygraną i skierował
sprawę do miejscowego urzędu
skarbowego, który ma zmusić księdza do uiszczenia kary. Czekamy
teraz na wiadomość, czy urzędnicy
5
skarbówki wykażą więcej lojalności wobec prawa, czy przywiązania
do „wartości” watykańskiego sobiepaństwa.
MaK
OŁTARZA NIE BUDIET
Polskie media już zdążyły odtrąbić ujawnienie się dwóch kolejnych katolickich męczenników – jezuitów zamordowanych w Moskwie.
Pobożna histeria jednak cichła
w miarę pojawiania się kolejnych
doniesień na temat okoliczności zabójstwa. Prokurator twierdzi, że
dwaj księża – Rosjanin niemieckiego pochodzenia i Ekwadorczyk
– zostali zabici przez zaprzyjaźnionego kubańskiego studenta. Na
miejscu zbrodni znaleziono ślady
po libacji i zużyte prezerwatywy...
Cóż, chłopakom najwyraźniej trójkąt się nie udał i doszło do awantury. Ta rosyjska historia przypomina niedawną polską – sprawę zamordowanego proboszcza z Blachowni, który został już niemal błogosławionym, kiedy okazało się,
że zabił go młodziutki podopieczny, a jednocześnie... ofiara molestowania.
AC
APETYT
NA SAJGONKI
W dalekim Wietnamie Kościół
rzymski (7 proc. 86-milionowej populacji) przejawia podobną pazerność jak w Katolandzie, o czym
świadczą bezustanne batalie o ziemię. Ostatnio tamtejsi katolicy domagają się rozebrania jednej z fabryk w Hanoi, bo stoi ona rzekomo na dawnym terenie kościelnym.
W tymże mieście wierni Krk protestują przeciwko urządzaniu parku w miejscu, gdzie przed wojną
z lat siedemdziesiątych znajdowała się siedziba nuncjatury. Tylko
patrzeć, jak w Wietnamie powtórzy się casus Polski i czarni będą
tam domagać się ziemi na podstawie zapisów ze średniowiecza. Tyle że wtedy skośnoocy nie widzieli jeszcze krzyża na oczy.
BS
6
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
POLSKA PARAFIALNA
Prawa prawosławnych
Żadna prawosławna kobieta czy dziecko nie
zostały zamordowane bez starannej weryfikacji
ich wyznania. Po cóż więc stawiać im pomnik?
W 1946 r. oddział III Brygady
Wileńskiej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego (gloryfikowane
współcześnie jako tzw. podziemie
niepodległościowe), dowodzony przez
kpt. Romualda Rajsa „Burego”
(wcześniej dowódca szwadronu
5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej), wymordował – rozstrzeliwując
lub paląc żywcem – 79 obywateli polskich mieszkających w okolicach Bielska Podlaskiego. Jedynym kryterium wyboru ofiar do egzekucji
było ich prawosławne wyznanie,
implikujące (siłą ówczesnej sytuacji
demograficznej w regionie) narodowość białoruską. Wypada podkreślić, że ludzie „Burego” dołożyli najwyższych starań, żeby nawet włos nie
spadł z głów katolików zamieszkujących pacyfikowane wioski i żaden
prawosławny (włącznie z kobietami
i dziećmi) nie został pozbawiony życia bez żmudnej weryfikacji (m.in.
poprzez konsultacje z sąsiadami katolikami) jego wyznania.
Łatwo może się o powyższym
przekonać każdy, kto sięgnie do
„ustaleń końcowych śledztwa
S 28/02/Zi” Instytutu Pamięci Narodowej, zamkniętego 30 czerwca
2005 r. konkluzją, że draństwa „Burego” i jego podkomendnych „przeciwko określonej grupie osób, które
łączyła więź oparta na wyznaniu prawosławnym i związanym z tym określaniu przynależności tej grupy osób
do narodowości białoruskiej (...) noszą znamiona zbrodni ludobójstwa”.
Tym bardziej że „dokonane zabójstwa furmanów, jak i ataki przeciwko mieszkańcom wsi, były wymierzone w niezaangażowane politycznie
osoby cywilne, które nie stanowiły
żadnego zagrożenia
dla oddziału”.
~ ~ ~
„Doczekali się tego czarnego krzyża i tablicy pamiątkowej jako trwałego świadectwa poświęcenia i ofiary
złożonej na Ołtarzu Ojczyzny. Niech
Pan Bóg i Matka Boska Ostrobramska, której ryngraf nosili na piersiach,
będą dla nich łaskawi. Cześć Ich Pamięci!” – trąbiono w czerwcu 2008
roku w Śliwowie (woj. podlaskie)
podczas odsłaniania z wielką pompą pomnika (na zdjęciu) „zamordowanych przez stalinowskich oprawców żołnierzy” III Brygady NZW...
~ ~ ~
W kwietniu 1997 r. powstało
w Białymstoku Stowarzyszenie Budowy Pomnika Prawosławnym
Mieszkańcom Białostocczyzny, Zabitym, Zamordowanym, Zaginionym
i Zamęczonym w latach 1939–1956.
Pomnik miał stanąć w miejscu publicznym, na skwerku między cerkwią św. Mikołaja a hotelem Cristal.
Rządzący wówczas miastem prawicowy do bólu prezydent klęczon
Ryszard Tur powiedział twarde
„nie”, podpierając się „ekspertyzą
naukową” pewnego lokalnego historyka, który twierdził, że „działalność
o incydentu doszło 28 października bieżącego roku. W pewnej chwili podczas lekcji religii ksiądz Jacek S. chwycił szóstoklasistę Marka za bluzę i z wielką siłą cisnął nim o drzwi. Chłopak niczym wystrzelony z procy wypadł na
korytarz. Drugiemu uczniowi – Krzysztofowi – po szarpaninie – powiedział bez ogródek: „S...aj z klasy”.
Mimo że o zdarzeniu poinformowano dyrektorkę szkoły, ta od początku usiłowała
zbagatelizować incydent. Co prawda rozmawiała z księdzem i niektórymi rodzicami,
ale o rękoczynie nie poinformowała zwierzchników, czyli kuratorium w Szczecinie, co należało do jej obowiązków. O tym, co wydarzyło się w szkole w Dobropolu, władze oświatowe dowiedziały się dopiero po kilku dniach
od dziennikarza naszej redakcji.
Poproszona o komentarz do zdarzenia dyrektorka szkoły Barbara C. wysłała nas na
drzewo, ograniczając się jedynie do stwierdzenia, że zrobiła wszystko, co do niej należało. Jak się jednak okazało, szefowa placówki o przepisach i dobru dziecka raczej zapomniała. A wszystko, by zatuszować sprawę
D
wielu prawosławnych mieszkańców
regionu w wymienionych latach kojarzona jest w świadomości społecznej z sympatiami prosowieckimi”. Inny specjalista – Jan Jerzy Milewski z Biura Edukacji Publicznej IPN
w Białymstoku – przekonywał, że
„współpraca z władzami komuni-
opracowali i złożyli w urzędzie projekt budowy pomnika stanowiącego element ogrodzenia cerkwi Świętego Ducha przy ul. Antoniukowskiej, pan prezydent się rozmyślił.
Wojewoda uchylił jego sprzeciw
i sprawa wróciła do ponownego rozpatrzenia, w której to procedurze
Tur... znowu odmówił. Analogicznym
stycznymi i działania przeciwko niepodległości Polski były głównymi przyczynami ofiar spośród ludności wyznania prawosławnego”.
Wspieranemu przez kat. Kościół
Turowi nie trzeba było trzy razy powtarzać.
– Jak chcecie mieć pomnik, to
go sobie postawcie w obrębie cmentarza prawosławnego albo jakiejś
cerkwi – usłyszeli przedstawiciele
stowarzyszenia.
Tak też postanowili zrobić,
żeby władzy nie drażnić, ale gdy
sposobem wniosek zrobił w ciągu
kilku lat pięć okrążeń na trasie prezydent–stowarzyszenie–wojewoda.
Przy szóstym okrążeniu władzę
w województwie sprawowali już ludzie braci Kaczyńskich, a ci ochoczo klepnęli odmowę ratusza, definitywnie – jak mniemali – zamykającą pomysł spostponowania bohaterów „podziemia niepodległościowego”, którzy w zapale bojowym wyrżnęli prawosławnych.
I co najbardziej zdumiewa: mamy liczne dowody na to, że w dziele
i chronić kapłana. Dopiero pod presją zaniepokojonych rodziców uczniów wszczęła postępowanie dyscyplinarne w stosunku do księdza. Niestety, do końca ubiegłego tygodnia
nie zawiesiła go w obowiązkach katechety.
Ksiądz Jacek S. (lat 47) jest proboszczem w parafii Brzezina, której podlega także Dobropole Pyrzyckie. Nie cieszy się najlepszą opinią. Wielu parafian boi się wypowiadać na jego temat, inni twierdzą, że księdzu
S...aj ze szkoły!
„To nie było pobicie, to taka mocniejsza rozmowa...”
– stwierdza Sylwia O., pedagog szkolny z Dobropola Pyrzyckiego,
gdy reporter naszego tygodnika prosi ją o ocenę postępowania
księdza podczas lekcji religii.
– My także rozpoczęliśmy wyjaśnianie tej
przykrej sprawy – mówi Iwona Rydzkowska, rzecznik prasowy kuratorium oświaty
w Szczecinie. – Wiemy już, że dyrekcja szkoły nie postępowała w tej sprawie zgodnie
z przepisami, naruszając między innymi prawa dziecka. Po szczegółowym ustaleniu
wszystkich okoliczności wydarzeń ostateczną
decyzję wyda komisja dyscyplinarna.
już niejednokrotnie puszczały nerwy i dlatego nie powinien uczyć dzieci – mówi jedna
z mieszkanek Brzezin.
– Najgorsze jest to, że nauczyciele z dyrektorką, zamiast bronić dzieci, stanęli murem za księdzem i robili wszystko, by ukręcić sprawie łeb. Nie mogliśmy na to patrzeć,
dlatego zawiadomiliśmy waszą redakcję – mówi pan Krzysztof.
torpedowania godnego upamiętnienia ludzi zabitych przez „Burego” wielce „zasłużył się” Andrzej
Przewoźnik, sekretarz generalny
Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa...
Stowarzyszenie zdecydowało się
wreszcie na oddanie sprawy do sądu, gdzie uzyskali orzeczenie, które w normalnym państwie wystawiłoby Tura i jego kibiców z PiS-u na
publiczne pośmiewisko.
Kwestia samej możliwości budowy pomnika została rozstrzygnięta,
ale nauczeni przykrym doświadczeniem społecznicy postanowili nazwać go „kaplicą upamiętniającą”
(pomnik wymaga zbyt wielu decyzji administracyjnych leżących w gestii Urzędu Miasta, co groziło powtórką z haniebnej rozrywki) i rozpoczęli zbiórkę pieniędzy. Uzyskali też silne wsparcie Sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych, która w dezyderacie z 18
września 2008 r. zwróciła się do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „o udzielenie Społecznemu Komitetowi Budowy Pomnika
pomocy finansowej, co pozwoli na
przyspieszenie jego realizacji i wpłynie pozytywnie na poprawę stosunków etnicznych w tym regionie”.
– Nie dostaną od nas nawet złotówki, bo ministerstwo rozdysponowuje swoją pulę pieniędzy na upamiętnienia wyłącznie za pośrednictwem Przewoźnika. On zaś jest absolutnie przeciw, więc uzna pomnik
zlokalizowany na terenie cerkwi za
obiekt sakralny, co z formalnego
punktu widzenia uniemożliwia jakiekolwiek dofinansowanie – zdradza nam urzędnik z resortu kultury, który to resort licznymi milionami sponsoruje kat. Kościół.
I takim oto sposobem polscy prawosławni z Podlasia, których ratowałoby w tej chwili ok. 75 tys. zł, rozpoczną wkrótce siódme okrążenie...
DOMINIKA NAGEL
Proboszcz z Brzeziny przyznaje się do pobicia uczniów. Początkowo myślał, że na przeproszeniu rodziców wszystko się skończy
i będzie mógł nadal uczyć religii. Teraz czeka na decyzję swoich władz zwierzchnich.
Dziwnie chętnie godzi się z myślą, że incydent na lekcji zakończy jego nauczanie
w szkole. Może o to mu właśnie chodziło?
~ ~ ~
W ostatnich latach coraz częściej dochodzi do bicia uczniów podczas lekcji religii,
o czym pisaliśmy na łamach „FiM”. Wielu
księży dopuszczało się także molestowania
seksualnego w stosunku do dzieci, jak choćby kapłan z Lututowa koło Wielunia czy ostatnio ks. Tomasz G. z Wysokiej k. Łańcuta.
Najdrastyczniejszy przykład znęcania się nad
dziećmi dotyczy Bartka O., trzynastolatka
z Hłudna, który na skutek dręczenia i fałszywych oskarżeń kapłana popełnił samobójstwo. W tym przypadku nauczyciele i dyrektor szkoły także nie stanęli w obronie chłopca...
BS
PS Ze zrozumiałych powodów zmieniono
niektóre dane osobowe
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
B
iskup łowicki Andrzej
Dziuba, niegdysiejszy
osobisty sekretarz i kapelan prymasa Polski
kardynała Józefa Glempa, otoczył
pasterską opieką agenta „Rolando”, wspomagającego SB w inwigilacji ks. Popiełuszki...
W programie telewizyjnym Superwizjer pokazano 27 października drugą część reportażu o całkiem
innych od oficjalnych okolicznościach porwania i śmierci księdza
Jerzego Popiełuszki. Na filmie widzimy m.in. taką oto scenę: dziennikarz w pomieszczeniu sprawiającym wrażenie kancelarii parafialnej,
a vis-à-vis mężczyzna w sutannie,
którego twarz jest starannie zamaskowana. Dostrzegamy jedynie jego siwe włosy oraz zarys okularów
i słyszymy słowa lektora mówiącego, że „bezpieka szczelnie otoczyła
kapłana [ks. Popiełuszkę], a wśród
agentów byli nawet księża. Jego najbliżsi współpracownicy z parafii Stanisława Kostki”, po czym rozpoczyna się rozmowa, której poniższy
fragment spisaliśmy ze stenograficzną starannością:
– Natrafiłem na taki dokument
związany z założeniem podsłuchu na
plebanii świętego Stanisława Kostki... – twierdzi dziennikarz.
– Tak, tak... – mamrocze zaniepokojony duchowny.
– To jest zeznanie funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa: „Pamiętam, że wtedy dysponowaliśmy bazą
N
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Baza ludzi umarłych
w mieszkaniu księdza, który miał
mieszkanie na parterze, a z którym
zapoznał nas zastępca Piotrowskiego Janusz D(...)”. Czy pamięta ksiądz
w ogóle taką sytuację?
– Nie pamiętam.
– A czy księdzu mówi coś pseudonim Rolando?
– Rolando...?
Reporter potwierdza, a gdy
ksiądz mimo długiego zastanowienia nie odpowiada, kontynuuje:
– Bo tu jest deklaracja podpisana przez księdza. Ja przeczytam: „Deklaruję dobrowolnie swoją pomoc organom kontrwywiadu wojskowego
w celu wykrywania i demaskowania
wrogów Polski Ludowej. Jednocześnie zobowiązuję się zachować powyższy fakt w ścisłej tajemnicy wobec otoczenia i swojej rodziny. Niektóre informacje w celu głębszej konspiracji będę osobiście pisał i podpisywał pseudonimem Rolando”. To
jest pokwitowanie, proszę.
Wielebny bez słowa ogląda dokument, a dziennikarz indaguje:
– Czy płacili za informacje?
– Wygląda na mój podpis, wie pan,
ale zupełnie nie kojarzę tego. Były tego rodzaju jakieś rozmowy w wojsku,
wie pan... – zmienia wątek kapłan.
ajmocniejszy gang w Łomży upadł.
Nie pomogły grube koperty wręczane wielebnym na „msze w intencji prokuratora”...
Pewien prokurator z Łomży zdawał się do
niedawna być w czepku urodzony. Kariera, duże pieniądze, władza... Niestety, trzymany nad
nim parasol ochronny zaczął przeciekać.
Ponad cztery lata temu opisywaliśmy fatalną przygodę Bardzo Ważnego Prokuratora (dalej BWP) z nielegalną fabryką wyrobów tytoniowych, ujawnioną w jego posiadłości przez
policjantów z Centralnego Biura Śledczego
(„Palisz, zdrowie tracisz” – „FiM” 25/2004).
Przypomnijmy:
W Łomży, na terenie nieruchomości będącej własnością prokuratora, agenci CBŚ
przerwali trwającą tam od dwóch lat produkcję papierosów o wydajności około 20 tysięcy paczek dziennie i zarekwirowali wyroby
gotowe (około 350 tysięcy sztuk papierosów),
półtorej tony brazylijskiego tytoniu, oryginalne opakowania i profesjonalne maszyny.
Zatrzymano na miejscu kilku obcokrajowców oraz dwóch mieszkańców Łomży, którzy zajmowali się w tym przedsiębiorstwie
zarządzaniem i logistyką. Jednym z nich był
teść BWP.
– Że dzieją się tam różne cuda, wiedzieliśmy od dawna. No ale wiadomo też było, do
kogo nieruchomość należy. BWP wszystkich
w mieście trzyma w garści. Podobno ktoś od
nas odważył się jednak dać cynk CBŚ w Białymstoku, no i dopiero wtedy zupa się wylała
– opowiadał nam wówczas jeden z miejscowych policjantów.
Prokurator wyszedł z tej historii bez szwanku (nawet dyscyplinarnego), bo przekonał kolegów prowadzących postępowanie wyjaśniające,
– Ale wygląda, czy jest? Bo proszę zobaczyć, bo ja nie chcę...
– Ja się tak podpisuję, no wie
pan...
– Czyli to jest księdza podpis?
– No..., tak. Tak – przyznaje
przyparty do muru ksiądz.
~ ~ ~
Kim jest ów tajemniczy „Rolando”, w którego mieszkaniu na plebanii bezpieka zakładała „bazę”?
Występujący w telewizyjnym reportażu 64-letni ksiądz Jerzy C. jest
obecnie kapłanem diecezji łowickiej
podległym biskupowi ordynariuszowi Andrzejowi Dziubie i ściśle współpracującym z Radiem Maryja. Jest
bardzo ważnym kapłanem, bo oprócz
sprawowania funkcji proboszcza dużej parafii w Żyrardowie, należy też
do Diecezjalnej Rady Duszpasterskiej oraz Kapituły Katedralnej,
a w samej kurii biskupiej zajmuje
stanowisko dyrektora wydziału konserwatorsko-budowlanego.
– On lada dzień przestanie pełnić te wszystkie funkcje, bo biskup
– zatrwożony perspektywą skandalu – zażądał, żeby się ich
zrzekł. Ksiądz C. nie oponował
i pasterzowi chodzi teraz tylko o to,
żeby sprawę załatwić dyskretnie
że choć był formalnym właścicielem nieruchomości, to w ogóle się nią nie interesował, pozostawiając kłopot teściowi, który wynajmował usytuowane tam hale i magazyny
różnym firmom. Dla świętego jednakowoż spokoju przełożeni schowali BWP w jednostce
nadrzędnej, gdzie zajmował się sprawami
– informuje nasz zaufany kurialista
z Łowicza. Zapytaliśmy o oficjalne
stanowisko kurię łowicką. „Ksiądz
biskup nie będzie komentował tej
sprawy” – powiedział nam jego sekretarz, ksiądz Jerzy Swędrowski.
Ks. Jerzy C. jest też całkiem
zdolnym pisarzem. W jednej ze swoich książek poświęconych ks. Popiełuszce wspomina: „Na rok przed
śmiercią Jerzego odszedłem do pracy w innej warszawskiej parafii. Nasze kontakty stały się sporadyczne”.
Skoro odszedł, to jak mógł udostępniać bezpiece swoje mieszkanie?
– Uszy w ścianach u Popiełuszki miały kryptonim Popiel I i tkwiły
tam już od jesieni 1982 r. Mieliśmy
trochę kłopotów, gdy tego „Rolando” przenieśli, bo zasady ochrony instalacji podsłuchowej kategorycznie
nakazywały, że nie wolno było pozostawić jej bez zagwarantowania operacyjnych możliwości naprawy czy likwidacji. Wkrótce jednak wszystko
wróciło do normy, gdy „czwórka”
(IV Departament MSW, popularnie
zwany „kościelnym” – dop. red.) pozyskała w parafii Stanisława Kostki innego tajnego współpracownika – ujawnia nam były oficer Departamentu Techniki MSW.
z naszymi księżmi. W Łomży pilnie was czytają i krążą pogłoski, że chodzi o gang „Generała”, który miał wtyki w policji oraz prokuraturze. W sprawie immunitetu jest taka
wersja, że prokuratura postanowiła wyprzedzić
ewentualną publikację, żeby nie najeść się wstydu – mówi łomżyński policjant.
Prokurator
„Generalny”
czysto biurowymi. Śledztwo zaś dotyczące fabryki papierosów nie wykryło, oprócz pracujących przy produkcji robotników, żadnych
innych sprawców, a zwłaszcza organizatorów procederu.
Od kilkunastu dni BWP znowu ma ból głowy, bowiem na wniosek Biura do Spraw Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej (Wydział II Zamiejscowy w Gdańsku)
toczy się przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne wraz z procedurą zmierzającą do
uchylenia mu immunitetu, co może wkrótce
zaowocować zatrzymaniem, a niewykluczone,
że również aresztem. O co tym razem poszło?
Choć plotek wręcz nie znosimy powtarzać, to jedną musimy...
– Napisaliście niedawno, że jesteście coraz bliżej organizatorów akcji przerzutu z Wenezueli do Polski dużej ilości narkotyków
przez gang mający dosyć niejasne powiązania
Faktycznie, tak niedawno napisaliśmy („Biskup specjalnej troski” – „FiM” 40/2008), ale
jako żywo nie BWP mieliśmy na myśli, zapewniając, że „kilku panom w sukienkach wkrótce będzie całkiem smutno, bo jesteśmy coraz
bliżej organizatorów operacji”, opisywanej wcześniej w artykule „Koka i nowy ślad” (20/2008).
Czyżby ktoś uznał go za transwestytę, zakładającego, gdy nikt nie widzi, kieckę?!
~ ~ ~
Sławomir W. zwany Generałem, jest najsłynniejszym w Łomży przestępcą, a z pewnością ma też swoje miejsce na podium w kryminalnym rankingu całego Podlasia. Obecnie wraz
z grupą kompanów przebywa w areszcie, oczekując na proces za wieloletni hurtowy handel
narkotykami i alkoholem, napady, wymuszenia
haraczy, kradzieże itp. Był wcześniej karany,
ale niezbyt dotkliwie, bo zdarzało się (np.
w 2003 r.), że prokuratura i policja czegoś tam
7
A o co chodzi z tą „bazą”?
– Ówczesne instalacje miały charakter stały i technologię przewodową. Gdy kwestia założenia podsłuchu dotyczyła mieszkania w gęstej zabudowie, ataku dokonywano najczęściej od sąsiadów, zaś bezpośrednie wejście do obiektu konieczne było jedynie w finale, dla
kosmetyki i drobnych prac maskujących. Plebanie to na ogół budynki wolno stojące – nie sąsiadują
z prywatnymi mieszkaniami czy biurami firm. Żeby zrobić przyzwoity
trakt transmisyjny, należało tam po
prostu tajnie wejść do środka, i to
nie raz. Obowiązek stworzenia technikom warunków do swobodnego
działania spoczywał na zamawiającym podsłuch, czyli na wydziale Piotrowskiego. Robotę u Popiełuszki
zaczęliśmy dopiero wówczas, gdy
ich agent udostępnił nam mieszkanie na plebanii. Było naszą bazą wypadową, gdzie trzymaliśmy cały
sprzęt oraz narzędzia i skąd wchodziliśmy w odpowiedniej porze na
piętro, do pomieszczeń zajmowanych przez Popiełuszkę – wyjaśnia
specjalista od podsłuchów.
Wskazał nam jeszcze tego dobroczyńcę, który po odejściu „Rolanda” uwolnił bezpiekę od lęków
związanych z ochroną instalacji
w mieszkaniu ks. Popiełuszki, ale
jakoś nie mamy przekonania, że należy człowieka demaskować...
ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
nie dopilnowały, jakichś billingów rozmów telefonicznych nie sprawdziły itp. Jedno jest już
dzisiaj pewne: miał tam swoich ludzi...
Kariera „Generała” dobiegła kresu dopiero wówczas, gdy zajęło się nim gdańskie Biuro do spraw Przestępczości Zorganizowanej,
któremu w zamian za obietnicę złagodzenia kary udało się skaperować do współpracy adiutanta szefa gangu.
– Jesteśmy całkiem odsunięci od sprawy,
ale z pewnych jej znanych skrawków wynika,
że właśnie ten „skruszony” wskazał na (...) jako osobę mającą rzekomo konszachty ze Sławomirem W. – twierdzi nasz rozmówca.
Ludzie „Generała” siedzą albo poszli w rozsypkę, zdołaliśmy jednak dotrzeć do pewnego
człowieka, który w porę wycofał się z przestępczej branży, dzięki czemu nie ogląda dzisiaj świata przez kraty. Oto co nam powiedział:
– Jeśli chodzi o prokuraturę i policję, to
nie wiem, kogo i gdzie konkretnie Sławek miał.
Zdarzały się jednak takie sytuacje, że kazał
zawozić grubą kopertę z pieniędzmi do parafii w S. i zostawić je u księdza na plebanii. Nigdy nie mówił, w czym rzecz, ale
raz powiedział, że „za bezpieczeństwo trzeba
płacić”. Nie zdradził, komu, tylko zaśmiał
się, że ta koperta jest „na mszę w intencji pewnego prokuratora”. Z kolei do parafii w P.,
S. i Ł. systematycznie dowoziliśmy amfetaminę lub marihuanę, choć bywały też zamówienia na panienki. W tym przypadku Sławek był
mniej dyskretny i nie ukrywał, że im więcej
księża biorą, tym on spokojniej może spać
– wspomina były przyboczny „Generała”.
A „kilku panów w sukienkach, którym
wkrótce będzie całkiem smutno”, prosimy
jeszcze o cierpliwość...
DOMINIKA NAGEL
8
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Franciszkanie po raz
czwarty rozpoczęli
operację szukania
inwestora, który
sfinansuje im telewizję. Katolicki naród
odmówił oglądania
katopropagandy.
Biskupi już w 1989 roku wyrazili chęć posiadania własnej naziemnej telewizji. Mimo że w zasadzie
przejęli kontrolę nad telewizją publiczną i ustanowili tam swego komisarza i cenzora – ks. Ołdakowskiego. W zdobyciu własnej stacji
pomogła im Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Jej przewodniczący Marek Markiewicz oraz Ryszard Bender nie zbadali, czy franciszkanie mają choćby śladową kasę na prowadzenie takiego biznesu, i w 1993 roku ofiarowali im koncesję na telewizję ogólnopolską
– z dwoma nadajnikami dużej mocy
(w Warszawie i pod Łodzią). W ten
sposób na cztery lata zablokowano
możliwość powstania konkurencyjnej wobec Polsatu prywatnej telewizji. Następni nadawcy mogli starać się o koncesję dopiero w 1997
roku, kiedy to ówczesny minister
obrony narodowej Stanisław Dobrzański rozkazał armii zwolnienie kolejnych częstotliwości.
Pierwsze podejście
Po ich uwolnieniu w katolickiej
prasie zawrzało. Szykująca się do
przejęcia władzy AWS uznała nawet, że szef resortu obrony za nic
ma bezpieczeństwo kraju! Tak naprawdę chodziło o to, że po decyzji Dobrzańskiego konkurenci Polsatu nie musieli budować sieci
nadawczej w oparciu o częstotliwości należące do Pulsu. Spowodowało to radykalny spadek wartości franciszkańskiej koncesji i całej telewizji. Wiosną 1998 roku Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji uprzejmie
zapytała franciszkanów, czy przypadkiem nie rezygnują z zabawki
o nazwie telewizja. Odpowiedzieli,
że nie. Na to Rada cichutko pisnęła, że dawno już minął ostateczny
termin rozpoczęcia nadawania programu. Na to franciszkanie tupnęli
nogą, że „jeszcze chwilka”. Wobec
tego zestrachany Bolesław Sulik,
przewodniczący Rady, nie wszczął
postępowania o odebranie koncesji,
choć prawo mu to nakazywało. Ale
ta „chwilka” mocno się przedłużała, bo ojczulkowie kasą nadal nie
śmierdzieli, a biskupi nie mają
w zwyczaju się dokładać.
Na ratunek ruszyli politycy AWS
związani z Opus Dei, z Wiesławem
Walendziakiem na czele. Marzyło
im się zbudowanie prawicowej telewizji, która pomogłaby Krzaklewskiemu wygrać wybory prezydenckie. W tym celu niejako wymusili na
spółkach skarbu państwa przekazanie zakonnej firmie ponad 200 milionów złotych (akcje i obligacje TV
Puls kupiły: KGHM Polska Miedź,
Orlen, Polskie Sieci Energetyczne,
Grupa PZU). Do koszyczka kilkadziesiąt milionów dorzucił także realizujący wtedy państwowe zamówienia Prokom Ryszarda Krauzego.
Ostatecznie Telewizja Puls rozpoczęła nadawanie dopiero wiosną
2001 roku. Jej program zainteresował najwyżej dziesięć tysięcy widzów.
Za to miesięczne koszty produkcji
wynosiły ponad siedem milionów
złotych! Dyrekcja TV Puls otrzymywała wynagrodzenia sięgające kilkuset tysięcy złotych miesięcznie.
Gwiazdami stacji byli Jacek Łęcki, specjalista od tropienia afer na
lewicy, i Jan Pospieszalski tropiący zboczeńców.
Nie pomogli. 1 kwietnia 2003 roku stacja zbankrutowała z powodu
ponad 130 milionów dolarów długu
(„FiM” 11/02). Tym samym poszły
się też paść publiczne, to znaczy nasze miliony.
Solorz na horyzoncie
Pomimo upadku Pulsu ojcowie
franciszkanie nie odłożyli projektu
telewizji na półkę. Przeciwnie, kupili za trzy tysiące złotych spółkę,
która miała zostać oficjalnym nadawcą kościelnego programu. Sąd gospodarczy pomimo licznych uchybień priorytetowo rozpatrywał wnioski zakonników o dokonanie stosownych zmian w urzędowych rejestrach. Nowymi sponsorami zostali
Marian Terlecki (właściciel stacji
Antena 1) oraz Zygmunt Solorz
(właściciel Polsatu). Ten drugi za 40
procent udziałów w nowej telewizji
zapłacił franciszkanom 160 tysięcy
złotych. Regularnie udzielał także
kościelnej stacji pożyczek i poręczeń.
Zakonnicy nie wykazywali przy tym
żadnej woli współpracy z Solorzem.
Co więcej, znów „zapomnieli” płacić za pracę nadajników (w lutym
2006 r. długi TV Puls z tego tytułu
sięgnęły ponad pół miliona złotych).
Nie płacili także opłat licencyjnych
za emisje filmów. W końcu ojciec
Zdzisław Dzido, prezes Pulsu, po
trzech latach kierowania stacją nagle oświadczył, że nie rozumie zasad współpracy z Anteną 1 i w ogóle odmawia płacenia jakichkolwiek
rachunków! O relacjach pomiędzy
Polsatem (reprezentowanym przez
jego inwestycyjną spółkę STER)
a zakonem świadczy korespondencja, jaką zakonnicy prowadzili z sądem wiosną 2006 roku. Otóż zażądali oni pomocy wymiaru sprawiedliwości w wywłaszczeniu Solorza
z jego własności. Ten chciał odzyskać choć część zainwestowanych
środków i nie wyrażał zgody na rozpoczęcie likwidacji spółki. Franciszkanie wymyślili, że poprzez upadłość
pozbędą się sponsora, ale zachowają koncesję.
W końcu nawet spolegliwy dotąd sąd gospodarczy wkurzył się
i odmówił zakonnikom rozpatrzenia ich wniosku.
W tym czasie franciszkanie – do
spółki z Dariuszem Dąbskim (były prezes Optimusa) – szukali kolejnego frajera, który zapłaci kościelne rachunki. I znaleźli. Nowym
sponsorem stał się katolik Rupert
Murdoch – australisko-amerykański magnat medialny, właściciel TV
News oraz licznych brukowych gazet. Na dzień dobry pożyczył on
franciszkanom 40 milionów złotych.
Pieniądze te poszły na częściowe
spłacenie Solorza. W tym czasie
roczne straty spółki mającej niecałe czterysta tysięcy kapitału sięgnęły kwoty pięciu milionów złotych (lata 2003–2007).
Kaczory z odsieczą
Wielkim orędownikiem zagranicznej inwestycji w TV Puls był premier Jarosław Kaczyński. Marzyło mu się bowiem, że za australijsko-amerykańskie pieniądze powstanie
prorządowa, prawicowa telewizja. Do
pomocy włączyła się Krajowa Rada
Radiofonii i Telewizji. W styczniu
2007 roku zmieniła ona bez żadnych
dodatkowych warunków koncesję TV
Puls z religijno-społecznej na uniwersalną, czyli zwykłą. Innymi słowy – zakonna telewizja została zwolniona z obowiązku transmitowania
mszy świętych i nadawania wywiadów z biskupami. Mogła już spokojnie trzepać komercyjną kasę, puszczając bez ograniczeń kryminały i telenowele. Dodatkowo przewodnicząca KRRiT Elżbieta Kruk uzupełniła sieć nadajników TV Puls. W ten
sposób w rękach franciszkanów znalazły się częstotliwości niezbędne do
budowy tak zwanego naziemnego
multipleksu cyfrowego (patrz: „FiM”
29/07). Firmy, które go kiedyś zbudują, zarobią miliony złotych, a ostrożne szacunki mówią o kwocie 500–700
milionów. Multipleks cyfrowy umożliwiłby także uruchomienie taniego
dostępu do internetu. A dla Polski
jest to sprawa kluczowa, gdyż poważnej części jej obywateli grozi tak
zwane „wykluczenie cyfrowe” (czyli analfabetyzm technologiczny), co
skutkować może obniżeniem naszej
konkurencyjności i w konsekwencji
zapaścią gospodarczą. Państwo bowiem, którego obywatele nie mają
dostępu do informacji i nie umieją
posługiwać się nowoczesnymi technologiami, nie jest atrakcyjnym miejscem na inwestycje. Co tu dużo mówić – jest trzecim światem!
Murdoch ucieka
Przyjmowany na salonach (przez
premiera) Murdoch zgodził się na
dość nietypową organizację swojej inwestycji. Otóż kupił udziały nie w Telewizji Puls, lecz w spółce, która była jej współwłaścielem. Specjalnie dla
Murdocha franciszkanie założyli firmę o nazwie TV Inwestycje i sprzedali mu w czterech transzach 35 procent udziałów spółki, która od lata
2007 r. przejęła kontrolę nad stacją.
Jednak od samego początku
współpraca zakonników i wysłanników Murdocha układała się źle. Mnisi zajmowali się głównie wycinaniem
z filmów wszystkich scen, w których
pojawił się choćby skrawek półdupka. Wywoływało to awantury z właścicielami filmowych licencji i Puls
(czyli Murdoch) musiał płacić kary.
Co więcej, duchowni blokowali
wszelkie poważniejsze inwestycje
w biuro reklamy, a jednocześnie domagali się, aby zadłużona stacja
co roku wypłacała im kilkusettysięczne darowizny.
Murdocha wkurzało także to, że
urzędnicy premiera Kaczyńskiego
ingerowali w programy informacyjne. A bywało i tak, że kiedy tylko
w TV Puls pojawił się niemiły
Kaczyńskiemu polityk prawicy, to...
wojewoda mazowiecki odmawiał wydania zgodny na pracę w Polsce kolejnym wysłannikom Murdocha. Ale
głupi jankes nadal pożyczał Pulsowi kasę (grubo ponad 190 milionów
złotych). W końcu miał jednak dość
– latem 2008 roku zdecydował się
na sprzedaż udziałów w stacji. Rynek medialny oniemiał. Wszyscy zadawali sobie pytania, co się stało.
Według nas, w grę wchodzą:
~ po pierwsze: nadużycie ze strony franciszkanów. Otóż w tomie II
akt rejestrowych spółki TV Puls
wpięte jest pismo Bożenny Gralińskiej, komornika przy Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Śródmieścia
z 20 grudnia 2006 roku. Informuje ona XII Wydział Gospodarczy
- Krajowego Rejestru Sądowego
Sądu Rejonowego dla miasta
Warszawy, iż zajęła wszystkie
udziały franciszkanów w telewizji. Prowadzi bowiem egzekucję prawomocnego wyroku sądowego Sądu
Okręgowego w Warszawie. Na jego
mocy ma ściągnąć od franciszkanów
ponad pół miliona złotych na rzecz
Stowarzyszenia Filmowców Polskich.
Nie znajdziemy śladu informacji,
że egzekucja się zakończyła i zakonnicy odzyskali prawo decydowania
o udziałach w TV Puls. Sprzedaż
Murdochowi zajętych udziałów była z mocy prawa nieważna,
~ po drugie: brak zgody franciszkanów na nadawanie przez Puls
filmów, które mogły przyciągnąć widzów. Pomimo wydania kwoty ok.
140 milionów złotych rzewnie nudny program stacji nadal ogląda w porywach kilkanaście tysięcy widzów,
~ po trzecie: odejście przez rząd
Donalda Tuska od pomysłu budowy telewizji cyfrowej z wykorzystaniem nadajników Pulsu,
~ po czwarte: zmiana klimatu
politycznego w USA i Europie. Media Murdocha sympatyzowały z konserwatywną prawicą, która przegrywa wszystko, co można przegrać.
Murdoch nie chce być zaliczany do
obozu pokonanych, więc dokonał
wolty ideowej. Kościół w Polsce także traci społeczne zaufanie i coraz
trudniej jest robić interesy, podpierając się autorytetem biskupa.
~ ~ ~
Ciekawe, co teraz zrobią franciszkanie. Czy oddadzą władzę w Telewizji Puls? A może sprzedadzą ją
ojcu Rydzykowi? Część biskupów
jest za taką fuzją.
MiC
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
Domy rekolekcyjne,
do niedawna wyłącznie uzdrowiska dla
duszy, dziś jak kraj
długi i szeroki oferują
sporo dla ciała.
Wszak pod pojęciem
nieopodatkowanego
religijnego kultu
można zmieścić
wszystko.
Dom Rekolekcyjny Diecezji Toruńskiej to przepiękny pałacyk
w Nowej Wsi Szlacheckiej. Właściciele przekonują, że jest idealnym
miejscem m.in. na komunie, konferencje czy wesela. Toteż próbujemy. Czy zabawa i głośna muzyka
nie przeszkadza grupom biorącym
9
Skupienie nad kasą
biskupa Andrzeja Suskiego, mieści się tutaj diecezjalny dom rekolekcyjny. Idealne miejsce do realizacji zadań duszpasterskich, jak zapewnia Katarzyna Kucharska,
bezhabitowa zakonnica zarządzająca kompleksem. Zapewne dlatego
jedna z ostatnio ukończonych tu inwestycji to sala na 90 osób (od „talerzyka” trzeba wyłożyć ok. 150 zł,
w zależności od menu. Jeśli zechcemy przenocować gości, trzeba dołożyć po 50 zł od osoby), gdzie odbywają się sympozja, wesela i przyjęcia pierwszokomunijne. I mimo że
3
udział w rekolekcjach i dniach skupienia? – Nie ma w tym czasie żadnych rekolekcji – wyjaśnia dyrektor
administracyjny. Wolne terminy?
– Najwcześniej 21 listopada... 2009
roku! Ceny? – Od 135 do 165 zł od
talerzyka, bez alkoholu i napojów
(trzeba je sobie przywieźć). Co?!
Wódka w takim miejscu? Przez ścianę z „Panem Jezusem”?! Ależ nie
ma najmniejszego problemu! – przekonuje nas głos
w słuchawce. Moż2
liwość noclegu dla
gości? – Oczywiście
– 30 złotych za dobę. Faktury VAT?
– Ależ skąd!
Bilans: sala weselna w domu rekolekcyjnym może pomieścić 140 osób.
Nawet jeśli państwo
młodzi nie będą
chcieli korzystać
z noclegów i wybiorą najtańszą opcję
wyżywienia – na czysto wychodzi 18,9
tys. zł. I tak co tydzień. To daje ponad 75 tysięcy złotych miesięcznie
i niemal okrąglutki milion nieopodatkowanych złotówek rocznie!
Konkurencję dla Nowej Wsi stanowi pokrzyżacki Zamek Bierzgłowski (fot. 1), położony zaledwie
7 kilometrów od Torunia, a odbudowany m.in. za pieniądze Fundacji
Współpracy Polsko-Niemieckiej.
Od kilkunastu lat, na mocy dekretu
POLSKA PARAFIALNA
na zamku bawić się można wyłącznie bez alkoholu, chętnych nie brakuje, a wolne terminy zaczynają się
dopiero w połowie przyszłego roku.
Jedziemy na Dolny Śląsk. Sale
konferencyjne i rekreacyjne, tenis
stołowy, bilard, boiska do piłki nożnej i siatkowej, grill, cisza, spokój,
kaplica, parking strzeżony – tyle
atrakcji oferuje dom rekolekcyjny
misjonarzy klaretynów w Krzydlinie
Małej. Gdyby ktoś się wahał, czy
wypada zakłócać spokój miejsca służącego rozwijaniu duchowości, ojczulkowie uspokajają: „Choć Centrum Duchowości Klaretyńskiej jest
miejscem przygotowanym zasadniczo
dla rekolekcji i dni skupienia, to można tutaj prowadzić także spotkania
związane z innymi dziedzinami życia, na przykład sesje naukowe, konferencje, szkolenia itp.”. I nie przesadzają. Sale konferencyjne są na
4
razie trzy – dwie małe (20-osobowe) i jedna 40-osobowa, profesjonalna (na początku przyszłego roku zostanie otwarta kolejna, mieszcząca 80 osób). Z terminami na
dwudniową konferencję problemu
więc nie będzie, pod warunkiem jednak, że miałaby się odbyć w dni
powszednie. Weekendy już obstawione. Koszt? – Z trzema posiłkami i noclegiem – około 100 zł od
osoby. Za naszą dwudniową konferencję klaretyni zainkasują więc circa 4 tys. zł. Faktury VAT? – Niestety, tylko rachunki uproszczone.
Jako organizacja kościelna rozliczamy się ryczałtem – wyjaśnia dyrektor obiektu, zapewniając przy tym,
że dla nikogo dotąd nie stanowiło
to problemu.
Beskid Wyspowy. Niezwykle malowniczo położony ośrodek rekolekcyjny na Śnieżnicy (fot. 2) kusi
wyżywieniem opartym na ekologicznych produktach wiejskich. Warzywa, nabiał, jarzyny, przetwory
owocowe – wszystko pochodzi od
okolicznych rolników. Skosztować
pyszności może każdy, bo ośrodek
przyjmuje nie tylko grupy rekolekcyjne, ale również wypoczynkowe i szkoleniowe (sala konferencyjna na 80
osób), otwiera swe podwoje na imprezy rodzinne i koleżeńskie, a także
boisko do siatkówki, a także 2-hektarowy ogród. Jak już się ktoś bardzo
uprze, to może tu przyjechać także na
rekolekcje, bo – jak na dom rekolekcyjny przystało – jest i kaplica, w której „poprzez modlitwy i nabożeństwa
można wzmocnić swego ducha”. Tylko księdza na miejscu nie ma. Trzeba go ze sobą przywieźć. Łatwiej więc
w domu rekolekcyjnym o zorganizowanie przyjęcia weselnego. Sala pomieści 120 osób. Ceny – od 160 zł na
osobę i – jak zapewnia dyrektor administracyjny – mogą tylko wzrosnąć,
w zależności od oczekiwanego menu.
Wolne terminy jeszcze się znajdą,
ale nie ma co myśleć o lipcu i sierpniu, bo wtedy w ośrodku są wczasy.
Z kolei łódzcy hierarchowie stawiają na ekologię. W Szczawinie niedaleko Smardzewa (fot. 5) szukamy
ośrodka rekolekcyjnego. Znajdujemy
5
dla turystów indywidualnych. Miejsc
– maksymalnie 100. Cena – około 50
zł za dobę. Wolne terminy – dopiero
od marca przyszłego roku.
Przenieśmy się na północ. Dom
rekolekcyjny diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej w Pleśnej nazywa się już
bez ogródek – Ośrodek Wczasowy
Pleśna Park (fot. 3, 4) – i organizuje wczasy, imprezy okolicznościowe,
rocznice, a także komunie, wesela,
zielone szkoły i biwaki. Goście
mają do dyspozycji kort tenisowy,
1
tylko ogrodzony teren prywatny
z bezwzględnym zakazem wstępu.
– Nic się tu już nie dzieje? – zagadujemy okolicznego gospodarza. – No,
dzieje się! Oni tam teraz świnie trzymają – odpowiada chłop z prostotą.
I rzeczywiście: w domu rekolekcyjnym diecezji łódzkiej – służącym jakoby dziełu powołań – jest obecnie
nowoczesna i ekologiczna hodowla
świń, m.in. na biskupie stoły.
~ ~ ~
Przedstawiciele Kościoła katolickiego korzystają z tylu ulg i przywilejów, że już dawno utracili poczucie przyzwoitości w sięganiu po
coraz to więcej, nie licząc się z tym,
że odbierają chleb świeckiej konkurencji (np. w branży turystycznej).
W branży hotelowo-rozrywkowej stawiają co prawda pierwsze kroki, ale
w ręku mają oręż najsilniejszy
– atrakcyjnie położone tereny podarowane przez państwo plus zwolnienia podatkowe. To równanie, które
może dać wynik wyłącznie dodatni.
WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Fot. TS
10
ad wodami śródlądowymi każdego województwa czuwa straż rybacka.
Do jej zadań – w myśl
ustawy – należy ochrona wszystkich
wód powierzchniowych, obrębów hodowlanych, a także zwalczanie kłusownictwa. Innymi słowy – dbanie
o majątek Skarbu Państwa. W Małopolsce jest go ponad 4 tysiące hektarów. Ale tutaj jest też ktoś, kto
ma własną wizję. Łukasz Strzelewicz. „Uważam, że praca w PSR będzie realizacją moich marzeń i zainteresowań – jestem wędkarzem, członkiem PZW i społecznym strażnikiem
rybackim. Jednocześnie moje wykształcenie i dotychczasowe doświadczenia
(...) sprawiają, że jestem w stanie prócz
ochrony wód wykonywać zadanie edukowania na rzecz środowiska naturalnego” – przekonywał, dołączając do
swej aplikacji odpis dyplomu ukończenia z wynikiem dobrym religioznawstwa (specjalizacja nauczycielska) na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Zapewne dyplom przeważył szalę i – z namaszczenia urzędującego
wówczas PiS-owskiego wojewody
Macieja Klimy (obecnie senator)
– pan Łukasz fotel komendanta Państwowej Straży Rybackiej dostał.
I trzeba przyznać, że do roboty
zabrał się z niezwykłą wręcz gorliwością.
„Obsada istniejących stanowisk
wydaje się zbyt duża wobec wykonywanych zadań. Istniejący stan zatrudnienia nadmiernie obciąża budżet jednostki” – zawiadomił Tomasza
Oleksika, ówczesnego dyrektora generalnego Małopolskiego Urzędu
Wojewódzkiego, przedstawiając mu
zarazem genialny plan ratunkowy
– zmianę schematu organizacyjnego PSR, w wyniku którego powstały cztery strażnice – w Tarnowie
i Nowym Targu (po jednym pracowniku) oraz w Nowym Sączu
i Spytkowicach (po dwóch).
„Likwidacji ulegają stanowiska
komendantów posterunków (dwa etaty) oraz pięć stanowisk strażników”
– wyjaśnił nowy komendant w piśmie
z 11 kwietnia 2007 r., które dyrektor generalny nie dość, że tego samego dnia przyjął osobiście (z pominięciem drogi służbowej i bez wpisu do dziennika podawczego), to jeszcze przyklepał.
N
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
POD PARAGRAFEM
W sieci
Ryba wpływa na wszystko. Na jakość majątku
Skarbu Państwa również. Szczególnie, kiedy
tego majątku właściwie nikt nie chroni.
Kilka dni później komendant podjął decyzję o „przeprowadzeniu sprawdzianu posiadanej przez strażników
PSR podstawowej wiedzy dotyczącej
wykonywanej pracy i zadań”. Nie wspomniał jednak ani słowem w swojej notatce służbowej sporządzonej z tej
okazji, że wyniki owego testu mają
się stać jedyną podstawą do zwolnienia tych ludzi, którzy – jego zdaniem
– w straży potrzebni nie są.
– Zostaliśmy powiadomieni telefonicznie, że mamy się zgłosić następnego dnia w siedzibie PSR. Na
miejscu dowiedzieliśmy się, że będą
przeprowadzone testy. Pan Strzelewicz wzywał pracowników pojedynczo do swojego biura. Każdy z nas
otrzymywał pięć pytań, a udzielane odpowiedzi komendant zapisywał własnoręcznie w arkuszu.
Żaden z pracowników nie został
z tymi wpisami zapoznany – tak przebieg egzaminu (przeprowadzonego
zresztą z pominięciem wszelkich procedur) opisują byli już pracownicy
PSR. Bo powołując się na wyniki niecodziennego testu kompetencji, komendant zwolnił tych, dla których
praca w straży była pasją – najbardziej doświadczonych, najstarszych
stażem i najbardziej aktywnych (notabene – do dziś żaden z nich nie
otrzymał przysługującej mu trzymiesięcznej odprawy).
Wkurzeni ludzie poszli do sądu
(„FiM” 42/2007). Dopiero wtedy
mogli się przekonać, jak niekompetentny był test ich kompetencji... No
bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że
za złą odpowiedź właściwy podwładny Strzelewicza dostawał 1 punkt,
a ten przeznaczony do odstrzału
– zero? Albo to, że byli tacy, którzy otrzymali maksymalną liczbę
punktów, mimo że nie udzielili odpowiedzi na żadne pytanie? A wreszcie – jak mają się te wyniki do zeznań, które pod przysięgą składał
Strzelewicz, jakoby „zła odpowiedź
lub nieudzielenie jej wcale w przypadku każdego pracownika oceniane było na zero punktów”?
Nie zrozumiał tego fenomenu
chyba nawet sąd pierwszej instancji, bo w uzasadnieniu wyroku odwalającego pozew zwolnionych strażników orzekł ustami sędzi Agnieszki Frączak-Dudek: „Ł. Strzelewicz
jasno i przekonująco dla sądu wykazał, iż dobierając pracowników do
zwolnienia, kierował się wyłącznie
obiektywnym kryterium kwalifikacji
pracowników (...). Forma przeprowadzenia testu była prawidłowa,
a jego ocena obiektywna”.
Porady prawne
Niedawno zmarła moja matka, nie zostawiwszy testamentu. Jestem jedynym
dzieckiem, mam męża i dwoje dzieci. Kto w związku z powyższym dziedziczy po mojej matce?
W opisanej przez Panią sytuacji mamy do
czynienia z dziedziczeniem ustawowym. Zgodnie z art. 931 kodeksu cywilnego, w pierwszej
kolejności powołane są z ustawy do spadku
dzieci spadkodawcy oraz jego małżonek. Jeśli Pani matka była osobą samotną, jest Pani
jedynym spadkobiercą.
Podstawa prawna: ustawa z dn. 23 kwietnia
1964 r. – Kodeks cywilny, DzU 64.16.93 ze zm.
~ ~ ~
Mąż przez 18 lat pracował w kopalni
i odprowadzał składki. Po zamknięciu kopalni pracował jeszcze przez 9 lat, z czego
przez 3 lata legalnie. W 2006 roku zmarł,
pozostawiając dziewięcioro dzieci, z których
czworo się uczy, a pięcioro jest już „na swoim”. Sąd i ZUS twierdzą, że z powodu
5 lat nieodprowadzonych składek dzieciom
nie należy się żadna renta. Czy jest jakaś
szansa, żeby tę sprawę jeszcze załatwić?
Fot. Autor
Całe mnóstwo nieprawidłowości dostrzegł za to sąd odwoławczy,
kierując sprawę do ponownego rozpatrzenia.
Polityka komendanta Strzelewicza staje ością w gardle nie tylko
zwolnionym strażnikom. Odbija się
także – a może nawet przede wszystkim – na majątku Skarbu Państwa,
jakim są obręby hodowlane, omijane przez strażników – na wyraźny
rozkaz komendanta – niezwykle szerokim łukiem. Ich zarządcy – coraz
bardziej zaniepokojeni sytuacją
– alarmowali wojewodę, posłów, senatorów, a nawet samego ministra
rolnictwa. Bez skutku.
– Teraz pomocy ze strony straży nie ma w ogóle. Nasilają się natomiast niekorzystne tendencje, bo
chętnych na ryby nie brakuje, Kłusownicy stają się coraz bardziej agresywni, a nie ma ich nawet kim postraszyć. Na własną rękę pilnujemy dobytku. Z różnymi sukcesami,
ale zawsze z narażeniem życia – mówi Lech Szarowski, prezes spółki
Skarbu Państwa zajmującej się hodowlą ryb.
Nawet gdyby komendant wojewódzki Strzelewicz nie traktował
obrębów hodowlanych jako prywatnego majątku ich zarządców, to co
Niestety, ZUS ma rację. Do renty rodzinnej uprawnione są m.in. dzieci zmarłego do
ukończenia 16 roku życia lub 25 roku życia,
jeśli się uczą. Jeżeli dziecko osiągnęło 25 lat,
będąc na ostatnim roku studiów w szkole wyższej, prawo do renty przedłuża się do zakończenia tego roku studiów. Muszą jednak być
spełnione odpowiednie warunki po stronie
zmarłego. Renta rodzinna przysługuje uprawnionym członkom rodziny osoby, która w chwili śmierci miała ustalone prawo do emerytury
lub renty z tytułu niezdolności do pracy lub
spełniała warunki wymagane do uzyskania jednego z tych świadczeń. Renta rodzinna przysługuje również po śmierci osoby pobierającej w chwili zgonu zasiłek przedemerytalny lub
świadczenie przedemerytalne. Jeśli zmarły przed
śmiercią pracował, jego najbliżsi mają prawo
może zdziałać jeden strażnik monitorujący cztery powiaty? Ci, którzy
mają jakiekolwiek pojęcie o właściwym funkcjonowaniu straży rybackiej, wiedzą, że to praca przede
wszystkim w nocy, w rozległym terenie, często poza zabudowaniami
i bez możliwości bezpośredniego dojazdu. Przeciwko sobie strażnicy mają rewelacyjnie zorganizowane wieloosobowe grupy przestępcze, zazwyczaj uzbrojone. – Jeden strażnik na
patrolu to nieporozumienie. Jeżeli
są sieci, to jest też grupa co najmniej
sześciu osób, a teren jest obstawiony. W takiej sytuacji trzeba robić zasadzkę, obstawić brzegi. Kim? – pyta doświadczony pracownik PSR.
Toteż dokonania małopolskiej
straży nie są imponujące. Jak informuje rzecznik wojewody Małgorzata Woźniak – przez 9 miesięcy
br. PSR pod wodzą Strzelewicza
skontrolowała 9434 osoby (głównie
wędkarzy), nakładając 345 mandatów karnych i zatrzymując 41 sztuk
narzędzi do nielegalnego połowu ryb.
Jak jest w innych placówkach?
Na Podkarpaciu tylko od czerwca
do września br. strażnicy skontrolowali niemal 6 tysięcy osób, ponad
300 z nich ukarali mandatami i skonfiskowali 26 sztuk sprzętu kłusowniczego. W tym samym czasie na Mazowszu straż rybacka przeprowadziła prawie 13 tysięcy kontroli, nałożyła niemal 1300 mandatów i zabezpieczyła 491 sztuk sprzętu wykorzystywanego niezgodnie z prawem, zaś
placówka w Olsztynie – nałożyła 867
mandatów i zarekwirowała ponad tysiąc sztuk sprzętu kłusowniczego.
Ale to są efekty osiągnięte w wyniku ciężkiej, żmudnej i naprawdę
tytanicznej pracy. Bo tylko taka jest
w stanie ograniczyć działania kłusowników. A ci potrafią ukraść nawet pół tony ryb w tygodniu, co przekłada się na straty rzędu 10–20 tys.
zł miesięcznie.
Dlaczego państwo toleruje nadużycia w podległej sobie instytucji
oraz brak nadzoru nad swoją własnością? – oto pytanie, na które
wciąż nie ma odpowiedzi. Mamy nadzieję, że znajdzie ją prokuratura.
Do momentu oddania numeru
do druku nie otrzymaliśmy wyjaśnień od kom. Strzelewicza.
WIKTORIA ZIMIŃSKA
do renty, pod warunkiem że odprowadzał składki ubezpieczeniowe. Jeśli tego nie robił, renta rodzinna przepada.
Podstawa prawna: ustawa z 17 grudnia
1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu
Ubezpieczeń Społecznych; DzU 04.39.353 j.t.
~ ~ ~
Drodzy Czytelnicy!
Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie.
Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze
pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi
znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Informujemy, że odpowiedzi na pytania przysyłane
e-mailem będą zamieszczane na stronie internetowej tygodnika: www.faktyimity.pl.
Opracował MECENAS
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Antynoble
rozdane
P
chły żyjące na psie skaczą wyżej niż te żerujące na kocie. Do czego komu taka wiedza? A choćby do tego, by dostać Antynobla.
Nagrody za najdurniejsze odkrycia 2008 roku zostały przyznane.
Antynobla wcale niełatwo dostać.
Trzeba się postarać. Nie wystarczy
ogłosić coś głupkowatego i już zgarnąć laury. W ten sposób laureatami
byłaby większość z 460 naszych ukochanych pań i panów posłów i jeszcze
niemała reprezentacja setki senatorów. Nagrodami honorowani są ci, którzy poświęcili lata pracy, a i pieniądze
czasem niemałe, by odkryć coś, co jest
kompletnie nieprzydatne, irracjonalne, śmieszne w swoim bezsensie.
N
Właśnie specjalna kapituła przyznała Antynoble Anno 2008. I tak
nagrodę z dietetyki otrzymali pospołu Massimiliano Zampini
i Charles Spence za udowodnienie, że jedzenie jest
wówczas smaczniejsze,
gdy... lepiej brzmi. O co
chodzi? A o to, iż podczas żucia poszczególne pokarmy wydają
swoiste i tylko sobie właściwe dźwięki. Chrupki – jak
sama nazwa wskazuje – chrupią, za to kluski... szkoda gadać.
ie czytaj tego artykułu, jeśli nie masz
ukończonego 18 roku życia. Nie zabieraj się do jego lektury, gdyś cnotliwą panną na wydaniu. Lub studentem pierwszego
roku seminarium duchownego. Później możesz. Bo później już nic cię nie zgorszy.
Czym jest świntuszenie? Chorobą psychiczną o nazwie koprolalia (nieopanowana potrzeba głośnego wypowiadania brzydkich słów
o kontekście erotycznym, np. w kościołach podczas mszy) czy też immanentną cechą cywilizacji? Od jej zarania?
Młode panie archeolożki (z wypiekami na
twarzy) czytają mocno pikantne tekściki zapisane obrazkowo w kryptach piramid. I klinowo na sumeryjskich tabliczkach. O sztuce prekolumbijskiej aż wspominać hadko, bo tam to
dopiero puszczały twórcom wszelkie hamulce
przyzwoitości. Na wystawie ceramiki inkaskiej
mdlały panienki (a falowały biusty ich mam),
gdy podziwiały kubek, który miał wmontowaną na stałe rurkę do picia. W kształcie fallusa.
No to można było pić, przystawiając usta obok,
do rantu naczynia – ktoś powie. A nie. Bo dwa
centymetry od górnej krawędzi jakiś indiański
świntuch nawiercił otwory, więc na próbującego ominąć fallusa, cwanego i pruderyjnego zarazem spożywcę zawartość lała się strumieniem.
A więc albo przez organ, albo... w ogóle.
W kategorii „pokój” laury zwieńczyły czoła członków Szwajcarskiej
Federalnej Komisji Etyki za ogłoszenie światu, że rośliny mają godność,
o którą trzeba dbać. Ciekawe, jak.
Zapytaliśmy o to pomidora leżącego w redakcyjnej lodówce,
ale z godnością milczał.
W dziedzinie archeologii na najwyższy stopień pudła załapali się Astrolfo
Gomes i Jose Carlos
Marcelino. Wykazali
oni, iż pancerniki fałszują historię. Nie chodzi tu akurat o okręty wojenne (bo te akurat historię
A w Polsce? O Prasłowianach nawet wspomnieć nie można, bo ci to dopiero świntuszyli. Gdyby ktoś zechciał poczytać opisy nocy kupały, zaraz by zrozumiał, iż słynne „Głębokie
gardło” to co najwyżej film instruktażowy dla
uczniów szkółek niedzielnych.
czynią potworną), ale o... zwierzaki.
Łobuzy jedne ryją w ziemi (czasem
tam akurat, gdzie jest zakopane coś
ciekawego) i w ten sposób mieszają archeologiczne warstwy. Później
badaczom wychodzi, że neolit był
w XIX wieku, a rokoko w czasach dinozaurów.
Z grand prix w badaniach biologicznych cieszyć
się może zespół naukowców w składzie: Marie Christine Cadiergues, Christel
Joubert i Michel Franc za
epokowe odkrycie, że pchły,
które żerują na psach, są znacznie lepszymi skoczkami wzwyż
niż te, co to siedzą na kotach.
Niesamowite, nieprawdaż?
Koty i ich pchły poczuły się dotknięte!
Jest też Antynobel w dziedzinie medycyny. Przypadł Danowi Ariely’emu za pracę dowodzącą, iż kosztowne placebo jest w terapii znacznie bardziej skuteczne niż tanie. To akurat chyba nikogo nie dziwi, na podobnej zasadzie kiepska (ale
droga) kiełbasa lepiej smakuje od
tej taniej, choć obiektywnie w smaku
(a może i w składzie) lepszej.
Za to w dziedzinie ekonomi wartość rewelacji nagrodzonej Antynoblem może okazać się nie do przecenienia. Otóż grupa wybitnych
uczonych:
Geoffrey
Miller,
Joshue i Brent Jordan odkryła (po wieloletnich, żmudnych badaniach), że tancerki erotyczne dostają od klientów wyższe napiwki, gdy są w szczytowym okresie
płodności (piętnasty dzień cyklu).
Z punktu widzenia biologii, rzecz wydaje się logiczna, jednak z ekonomicznego – dla niejednego faceta
lub... krew odpływa mu z twarzy. Już sam tytuł zabawy „Gra półsłówek” niesie ze sobą inną treść: „Sra półgłówek”. Okropne? Niekoniecznie. Grą półsłówek zajmował się Tuwim,
Brzechwa, Słonimski, nawet Leśmian. Z bardziej współczesnych – Miłosz i Osiecka.
Gra półsłówek
Ale i potem nie było wcale lepiej. Rej
i Kochanowski swawolili niemiłosiernie, później nawet biskup Krasicki, a po nim pałeczkę (prosimy bez skojarzeń) przejęli Mickiewicz, Słowacki i Fredro. Tytułu jego poematu o pewnej księżniczce nawet nie śmiemy wymienić. Był jeszcze Asnyk. To on podobno
(rzecz nie do udowodnienia) wynalazł tytułową „grę półsłówek”. Dziś nieco zapomnianą.
A szkoda. Bardzo szkoda!
Co to takiego – ta gra? To sprytnie ułożone, całkiem niewinne zdanie (częściej jego równoważnik), które po przekształceniu – zamianie miejscami niektórych zgłosek albo głosek
– ewoluuje w zdanie okropnie świńskie. Deszyfrant, czyli człowiek, który próbuje odgadnąć zamysł autora, nagle wybucha śmiechem
Jeszcze Was nie zgorszyło? No to do dzieła. Przypomnijmy garść „półsłówek” (jedno
przypisywane jest Konopnickiej). Za deszyfrowanie zabierzcie się sami. Bo nam to przez
usta przejść nie może.
„Jedyna kochanka baszy”. Horror. Możemy
podpowiedzieć tylko tyle, że po podmianie ostatnie słowo brzmieć będzie „dyszy”. W tym kontekście „równo z górki” wydaje się psalmem.
A „pradziadek przy saniach?”. No... co robi dziadek przy paniach? Albo „pasaż mały”...
Jasna cholera, mówiliśmy, żeby nie czytały tego dzieci! Tym bardziej że teraz mamy kolejno: „bój w hucie”, „barwa na kurierze”, „duszki w grupie”, „cała z lipy”, „Tadek jak Zorba”, „jedząca robaka”, „korekcja emisji”, „krupy mnie duszą”, „kupczenie w durnej chacie”,
11
może okazać się zgubna. O czym
przekona się, płacąc przez ćwierć
wieku alimenty.
Na koniec mamy jeszcze Antynobla z chemii, który jak nic przyda
się w połączeniu z poprzednim – tym
ekonomicznym. Oto niestrudzeni badacze: Sheree Umpierre, Joseph
Hill i Deborah Anderson udowodnili ponad wszelką wątpliwość, że coca-cola
ma właściwości...
plemnikobójcze.
Z osobowego składu
naukowego
zespołu można
wywnioskować, że jeden pan plemniki produkował, a dwie panie
uśmiercały je colą. Tylko jak ją stosować? Doustnie czy raczej dowcipnie?
MarS
„gromu się nie słodzi”, „bać się w jesionce”,
„dęby w zupie” i „kopanie rywala”.
~ ~ ~
No dobrze, zgadzamy się, może to nie jest
sztuka najwyższego lotu, ale czy ktoś zaprzeczy, że jest zabawna? I wymagająca od twórcy perfekcyjnego posługiwania się językiem.
Tak czy inaczej szkoda, że jakoś tak zamarła.
A może nie? Może wspólnie odrodzimy
choć na chwilę „Grę półsłówek”?
W sekretariacie redakcji leży całkiem pokaźna liczba firmowych koszulek, kilka czapeczek, ze dwa faktomitowe plecaczki. Wszystko to niecierpliwie czeka. Na co, na kogo?
A na takich twórców „półsłówek”, którzy nam
się nagle objawią. Ogłaszamy konkurs na nowe „półsłówka” z zamiankami. O Kaczorach,
o polityce, o klerze. O! Zwłaszcza o nim! No
dobrze, o seksie też być może. Autorzy najlepszych kalamburów natychmiast dostaną nasze gadżety. A i druk w „FiM” ich utworków-potworków również będzie niemałą satysfakcją. Jonasz już JEDNOGŁOŚNIE mianował
się szefem jury. Cóż, prawo szefa.
Na Wasze autorskie pomysły (nie internetowe plagiaty) czekamy do 21 listopada (7 dni
od dziś) pod e-mailowym adresem: [email protected] lub pod telefonem: (0-42) 6307065
Arek i Miga (też kalambur)
12
PRZEMILCZANA HISTORIA
rzewrót majowy utożsamiany z osobą Piłsudskiego był bezdyskusyjnie
największym wstrząsem
w polityce wewnętrznej II Rzeczypospolitej. Wydarzenie to położyło
kres demokracji, a Polska obrała niebezpieczny kurs w kierunku dyktatury i totalitaryzmu.
P
CIENIE II RP (CZ. 1)
Zamach majowy
Dla jednych było to rozwiązanie konieczne,
dla innych – bezpardonowy atak na młodą
polską demokrację. Przyjrzyjmy się
tym tragicznym majowym dniom.
16 grudnia 1922 roku całą Polską wstrząsnęła wiadomość o tragicznej śmierci prezydenta Gabriela Narutowicza, zastrzelonego z ręki prawicowo-katolickiego fanatyka Eligiusza Niewiadomskiego, który działał
na fali histerii i nienawiści przeciw
prezydentowi, rozpętanej przez Kościół i polityków prawicy. Podczas procesu wielokrotnie podkreślał, iż rozważał również zabicie samego marszałka. Wydarzenia te zrodziły w głowach piłsudczyków myśl o przejęciu
władzy w Polsce. W tym czasie Piłsudski oficjalnie wycofał się z życia
politycznego i osiadł w Sulejówku,
skąd bacznie śledził wydarzenia w kraju, wywierając pewien nacisk na życie publiczne poprzez częste wywiady prasowe i grono swych licznych
zwolenników. Manewr ten był bardzo
zręcznym posunięciem, gdyż marszałek przestał być postrzegany przez
pryzmat awantur i przepychanek sejmowych, stając się w odpowiednim
momencie alternatywą dla parlamentarnego marazmu.
Jedyne, o co Piłsudski zabiegał
w okresie przedmajowym, to wpływy
w armii. Zrzekając się wszystkich
funkcji, zachował jednak status członka Wysokiego Gremium Wojskowego, które przyznawało ordery, co pozwoliło mu w pewien sposób infiltrować poczynania w wojsku. Z biegiem czasu zaczęło też dochodzić do
poważnych konfliktów między nim
11
Józef Piłsudski z Gustawem Orlicz-D
Dreszerem na moście Poniatowskiego
a sprzeciwiającymi się jego polityce oficerami. Na posiedzeniu Ścisłej Rady
Wojennej Piłsudski publicznie powiedział do gen. Stanisława M. Szeptyckiego takie słowa: ,,Bo pan jesteś
jak ta kurwa, co podstawia dupy to jednemu, to drugiemu”. Innym razem
marszałek sprzeciwił się nadaniu orderu Virtuti Militari gen. Józefowi
Hallerowi, zarzucając mu tchórzostwo,
ucieczkę z pola walki i zdradę stanu.
W początku lat 20. sytuacja gospodarcza w odrodzonej Polsce, którą
scalano z trzech różnych organizmów
listopada 1918 roku po 123 latach Polska odzyskała niepodległość. Natychmiast o swoje „święte” prawa w wolnej Rzeczypospolitej upomniał się Kościół katolicki. Polska niepodległa dla przedstawicieli
ówczesnego kleru była równoznaczna z Polską
katolicką, co podkreślano przy każdej okazji.
„Z łaski Boga jesteśmy wolni w wolnej naszej Polsce (...). Obecnie, Bracia Kapłani, dwoić się i troić musicie, bylebyście sprawie katolickiej przegrać nie pozwolili. Nie łudźmy się tą myślą, że dziś jeszcze u nas nie
najgorzej, bo tylko małodusznych taka myśl zaspokaja. Wszak nikt narodowi nie zapewnił, że nie nastaną
takie czasy, w których Bóg wprawdzie będzie jeszcze
może udziałem i celem jednostek, ale nie będzie Go
w całej i szerokiej katolickiej Polsce”.
Abp Aleksander Kakowski, list do duchowieństwa, 12 listopada 1918 r.
~ ~ ~
„Podług tego, jakiego wybierasz posła, albo budujesz na fundamencie Chrystusowym, albo też nie budujesz na nim. Jeżeli poseł twojego wyboru ma w swych
programach i planach ograniczenie praw Kościoła
państwowych, była bardzo trudna.
W sejmie żadna siła polityczna nie
była w stanie uzyskać większości, co
stale prowadziło do napięć i konfliktów. Gdy rząd Władysława Grabskiego zmagał się z bardzo niepopularną, acz niezwykle konieczną reformą walutową, doszło do gospodarczej wojny z Niemcami, co spowodowało załamanie złotego. Kryzys
w kraju sięgnął niewyobrażalnych rozmiarów, a fala krytyki doprowadziła
do upadku gabinetu. Następcą Grabskiego został hrabia Aleksander
i postulaty przeciwne Chrystusowi i jego Kościołowi
w zasadzie, wtedy ty, który dałeś głos na niego, usuwasz
z budowy narodowego gmachu Chrystusa, który żyje
w społeczeństwach przez swój Kościół.
(...) Czym jest pion w budowie domu, tym są przykazania Boże w budowie państwa i Ojczyzny (...).
Przyszłość nasza nie powstydzi się przeszłości i pod
Skrzyński, jednak wtedy Piłsudski
zaczął już powoli odkrywać swoje karty. Gdy nowy premier powołał na stanowisko ministra spraw wojskowych
Władysława Sikorskiego, marszałek stanowczo zaprotestował u prezydenta Stanisława Wojciechowskiego. O dziwo, ta ingerencja odniosła skutek, a ministrem został
wskazany przez Piłsudskiego – gen.
Lucjan Żeligowski. Było to przysłowiowe wpuszczenie lisa do kurnika, a za swą uległość rząd zapłacił później wysoką cenę. Żeligowski
od razu przystąpił do czystek w armii, obsadzając najważniejsze funkcje zaufanymi ludźmi Piłsudskiego.
Rząd Skrzyńskiego nie przetrwał
długo, a po jego upadku władzę przejęła bardzo nie lubiana przez Piłsudskiego koalicja Chjeno-Piast z Wincentym Witosem jako premierem.
Tego już marszałek nie zdołał przetrawić. 10 maja 1926 roku Piłsudski
udzielił wywiadu „Kurierowi Porannemu”, nie pozostawiając na Witosie
suchej nitki. Oskarżył go o korupcję
i prywatę. Policja skonfiskowała „Kuriera”, jednak nadciągającej lawiny już
nikt nie był w stanie zatrzymać. Wieść
o konfiskacie gazety szybko obiegła
Warszawę... Na dodatek piłsudczycy
rozpuścili plotkę, jakoby jakaś grupa
bojowa powiązana ze skrajną prawicą ostrzelała willę marszałka w Sulejówku, a Piłsudski ma niechybnie podzielić los Narutowicza. Na wieść
o tym w Rembertowie nieopodal Sulejówka na rozkaz gen. Żeligowskiego zaczęły gromadzić się wojska przychylne marszałkowi. 12 maja 1926 roku Piłsudski przybył do Rembertowa,
a gen. Żeligowski przekazał mu dowództwo. Tak rozpoczęło się obalanie demokratycznej władzy w Polsce.
Po wzniosłym przemówieniu marszałek poprowadził słynny marsz na
Warszawę, porównywany
później do marszu Mussoliniego na Rzym. Piłsudski myślał, że demonstracja siły skłoni prezydenta Wojciechowskiego
do ustępstw (znali się
świetnie z działalności
w PPS), jednak ten okazał się twardym graczem
politycznym. Zwolennikom marszałka udało się Żołnierze
już opanować prawobrzeż- pod Belw
ną Warszawę, ale wojska
rządowe obstawiły mosty na Wiśle.
Właśnie na moście Poniatowskiego
doszło do legendarnego spotkania
marszałka z Wojciechowskim. Prezydent miał apelować do Piłsudskiego, iż stoi na straży honoru wojska,
gorąco miłość dwu Matek duchowych: Kościoła i Ojczyzny (...). Troszczmy się o duchowe odrodzenie Narodu, bo na cóż by się przydało ogłoszenie niepodległości Rzeczypospolitej, gdyby jej duszę toczyła gangrena wad, które by wkrótce sprowadziły nowe klęski”.
Bp Józef Sebastian Pelczar – orędzie do duchowieństwa, 1919 r.
~ ~ ~
„Oby duch Chrystusów prze
patu zaczynił i zaprawił Polskę
sce, jeśli jej nie dacie Chrystu
Kościołem nie odnajdziesz dzi
zmysłu władzy. (...) ile razy polit
je apostazji narodu od Boga,
Niepodległa znaczy katoli
tym samym stanie znakiem, jak i przeszłość i weźmie
to samo hasło historii i dziejów: regnum Poloniae regnum Mariae – Królestwo Polski to Królestwo Maryi”.
Orędzie do narodu podpisane przez 26 biskupów, 10 grudnia 1918 r.
~ ~ ~
„Wszyscy duchowni i świeccy starać się o to powinni, aby Polska nie tylko była niepodległa, zjednoczona
i silna, ale także Bogu miła, czyli katolicka i święta.
Prócz miłości Pana Boga i dusz polecam wam nader
~ ~ ~
„Badajcie sumiennie sprawy, a z historii i doświadczenia uczcie się, jak błogosławiony jest wpływ religii
nie tylko na jednostki i rodziny, ale także na narody
i państwa (...). Wy jesteście sternikami okrętu, którym
jest Ojczyzna, dajcie mu ster pewny, a na szczycie jego masztu zatknijcie Krzyż katolicki, niechże w tych
przedsięwzięciach Bóg wam błogosławi”.
Bp Józef Sebastian Pelczar – list otwarty do
posłów Sejmu Ustawodawczego, 1921 r.
swoim autorytetem zatwierdzi i
niesie to, co jest złe i niemoraln
pozwiemy przed sąd i trybunał
Abp Józef Teodorowicz
głoszone podczas zjazdu bis
~ ~ ~
„Pękły pieczęcie grobowe i
żadna Polska socjalistyczna, żyd
munistyczna, lecz ta, którą kaci
ska katolicka”.
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
rządu był już tylko kwestią czasu. 14
maja 1926 r. ostatni demokratyczny
rząd RP (do 1989 roku) złożył dymisję na ręce marszałka sejmu Macieja Rataja.
~ ~ ~
Bilans wojny domowej to 215 zabitych żołnierzy, 164 zabitych cywilów
(głównie przypadkowe ofiary) oraz 920
osób rannych. Kolejną tragiczną kartą były czystki w armii, której ofiarami padli często niezwykle zasłużeni dla
Polski żołnierze, wierni legalnemu rządowi. Najbardziej głośny przypadek
dotyczy gen. Włodzimierza Zagórskiego, którego porwano i zamordowano w tajemniczych okolicznościach.
Natomiast generałowie Tadeusz Rozwadowski, Jan Hempel, Jan Thullie
i kontradm. Jerzy Zwierkowski zostali z rozkazu Piłsudskiego uwięzieni. Dla ludności cywilnej symboliczną
ofiarą był student Karol Levittoux,
wnuk znanego działacza niepodległościowego, zastrzelony przez piłsudczykowskiego oficera. Choć z początku warszawiacy poparli zamach, to jednak ogrom ludzkiej tragedii powstałej
w wyniku ambicjonalnych rozgrywek
Piłsudskiego kazał zweryfikować poglądy. Nawet kapelan legionistów ks.
Panaś podczas pogrzebu ofiar
zerwał ze swej sutanny wojskowe odznaczenia i cisnął pod nogi gen. Dreszerowi. Jednak prawdziwe konsekwencje tych wydarzeń miały dopiero nadejść.
Dziś historycy i politolodzy
kruszą kopię na temat sensu
i słuszności tych wydarzeń. Jednak tu trzeba zdecydowanie
podkreślić: był to zamach na
praworządność państwa i jakiekolwiek by przesłanki Piłsudskim i jego poplecznikami kiee 7. pułku ułanów walczący w okopach rowały, to zbrodnia zawsze pozostanie zbrodnią. Oczywiście
wederem
nie dziwi nas postawa obecneogłosili strajk i nie przepuszczali pogo prezydenta RP Lecha Kaczyńciągów z wojskami rządowymi, główskiego, który wyznał, iż gdyby jakimś
nie z Wielkopolski, Pomorza i Śląska.
cudem przeniósł się w tamte czasy,
A gdy w Warszawie zjawiły się pułto zdecydowanie poparłby zamach.
ki wileńskie pod dowództwem gen.
MAREK PAWŁOWSKI
Rydza-Śmigłego, upadek legalnego
[email protected]
reprezentuje Polskę i żąda dochodzenia swych pretensji na drodze legalnej, na co Piłsudski stwierdził, iż dla
niego droga legalna jest już zamknięta. Wtedy prezydent rozkazał żołnierzom, by czynili swą powinność. Po
tym spotkaniu było już wiadomo, że
nie ma odwrotu i dojdzie do rozlewu
krwi. Piłsudski załamał się nerwowo,
jego poczynania były niespójne i chaotyczne. Jednak dowodzenie nad całą operacją przejął gen. Orlicz-Dreszer. Zarządził przegrupowanie wojska i skierował atak na most Kierbedzia. Ta ważna przeprawa przez Wisłę szybko znalazła się w rękach zamachowców i bratobójcze walki przeniosły się do centrum stolicy. Na szczęście obie strony nie były zbyt liczne,
bo dowodzący wojskami rządowymi
gen. Tadeusz Rozwadowski miał na
miejscu do dyspozycji ok. 1700 żołnierzy, a obóz Piłsudskiego dysponował
3,5-tysięczną armią. Dlatego języczkiem u wagi były pozostałe okręgi wojskowe, które mogły wzmocnić jedną
lub drugą stronę. Decydującym zwrotem w tej wojnie okazało się udzielenie Piłsudskiemu poparcia przez PPS
Robotników Kolejowych, którzy
na polecenie prezesa Kuryłowicza
ez organ Jego Episkoę (...). I cóż dacie Polusa Jezusa? (...). Poza
iś w świecie zdrowego
tyka narzędziem się stailekroć razy polityka
icka
i do zasady prawa wyne, tylekroć razy my ją
Pański”.
– przemówienie wyskupów, 1921 r.
wstała z martwych nie
dowska, masońska, kowtrącili do grobu, Pol-
Ks. Józef Kłos – kazanie wygłoszone podczas V Zjazdu Katolickiego, 1924 r.
~ ~ ~
„(...) prawa państwa polskiego muszą się zgadzać
we wszystkim z prawem Boskim przyrodzonym i objawionym i na tych dwóch prawach muszą się oprzeć (...).
Niechże partie polityczne złożą wyznanie wiary, niech się
w programach i życiu opowiedzą za prawem boskim
w państwie, w prawach, w sądach, w wojsku, w rodzinie
i w szkole, a Kościół nie tylko nie będzie ich potępiał,
lecz będzie im błogosławił i pomagał w ich pracach”.
Ks. Z. Pilch, kazanie, 1928 r.
~ ~ ~
„Bóg wskrzesił Polskę i Bóg ocalił Polskę, a ocalił ją
dlatego, aby w Polsce ocalonej katolicki Kościół ocalał.
Polska zmartwychwstała, aby stać się znowu przedmurzem chrześcijaństwa. Polska wróciła do swego posłannictwa dziejowego, rozpoczęła swą służbę dla Kościoła.
Niech rośnie, niech się rozwija, a niech pamięta, że
w Kościele katolickim i świętej wierze spoczywa jej posłannictwo dziejowe, jej potęga, jej chwała, jej przyszłość”.
Ks. A. Szlagowski „Przegląd Powszechny”,
marzec 1929 r.
AK
Tarczy: nie,
dolarom: tak
Rakiety „Patriot” – marzenie braci Kaczyńskich
N
ie chcemy tu żadnej tarczy
– mówi pani Anna, mieszkanka jednego z bloków na
osiedlu wojskowym Redzikowo.
– Z tej tarczy będzie dla nas samo
zło. Jak i z obecności Amerykanów.
– To wszystko dzieje się, panie, ponad naszymi głowami – mówi jakaś kobieta towarzysząca mi w wędrówce
wśród mieszkalnych bloków.
Jednocześnie ostatnio mieszkańcy
żyją... wizytą nowego prezydenta USA.
– Jeśli Barack Obama zaakceptuje
budowę tarczy antyrakietowej w naszym kraju, to odwiedzi Redzikowo.
To dopiero będzie sensacja! – podnieca się pani Anna.
Osiedle wzniesiono zaledwie kilka kilometrów od Słupska. Składa się
z siedmiu wielkopłytowych mrówkowców. Domy niedawno odnowiono, by
nie wstydzić się przed Amerykanami.
Za blokowiskiem straszy kilkaset garaży. Widok koszmarny. Droga wiodąca do nich najlepsze lata już dawno ma za sobą, podobnie zresztą jak
sąsiednie obiekty lotniska widoczne
za ogrodzeniem.
Nawet kaplica podległa Ordynariatowi Polowemu WP, urządzona w 1994
roku w jednym z koszarowców (mieściła się tu niegdyś podoficerska szkoła Wehrmachtu), nie wygląda najokazalej. – Jak będzie lotnisko z prawdziwego zdarzenia, a może nawet ta pioruńska tarcza, to i kościół wybudujemy jak się patrzy – dodaje pani Anna.
– Na razie jest bieda i niepewne jutro,
więc i kasa na tacę raczej mizerna.
O tym, że Redzikowo nadaje się na
bazę antyrakietową USA, mieszkańcy
dowiedzieli się z gazet. Wiadomość ta
spadła na nich jak grom z jasnego
nieba. Marzyli raczej o zbudowaniu
lotniska pasażerskiego, bo przecież samoloty pojawiły się tu już podczas
I wojny światowej. W 1920 roku uruchomiono port lotniczy doskonałej jakości. Niestety, jego czarne karty zostały zapisane we wrześniu 1939 roku,
bo właśnie wtedy startowały stąd hitlerowskie samoloty zrzucające bomby na polskie miasta i wsie.
Po wojnie też stacjonowały tu maszyny wojskowe, ale z szachownicą biało-czerwoną na skrzydłach; był ruch,
sporo się działo. Piloci chwalili znakomity pas startowy, bliskość Słupska.
Niestety, restrukturyzacja polskiej armii okazała się gwoździem do trumny dla Redzikowa – lotnisko zamknięto. Sporo urządzeń trafiło na złom,
w gruzach legły też nadzieje mieszkańców, a także znakomitych pilotów
i obsługi naziemnej.
– We wrześniu ubiegłego roku Rada Gminy uchwaliła plan przestrzennego zagospodarowania przewidujący
przeznaczenie 140 redzikowskich hektarów na lotnisko cywilne, a pozostałe 260 – na działalność gospodarczą
– mówi wójt gminy Słupsk Mariusz
13
Chmiel. – Niestety, decyzja rządu poparta przez opozycję, a zwłaszcza prezydenta, stawia nasze plany pod znakiem zapytania. Czy obronimy się przed
tarczą antyrakietową? Chyba nie. Dlatego w zamian domagamy się gwarancji, że państwo w inny sposób zadba o rozwój Redzikowa. Był u nas
niedawno premier Tusk i takie obietnice złożył. Z pewnością powinna powstać nowa strefa ekonomiczna, bo
Redzikowo z lotniskiem miało już takową stworzyć. Na uzbrojenie terenu
i inne inwestycje potrzebujemy 25 milionów złotych.
Postulaty wójta popiera marszałek
pomorski Jan Kozłowski, stojący na
czele regionalnej PO.
Na razie rząd milczy na temat rekompensaty dla Redzikowa i nic dziwnego, bo sama tarcza stanęła pod znakiem zapytania po wyborze Obamy.
Jedynie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego zafundowało mieszkańcom
tandetną broszurę z pytaniami i odpowiedziami w sprawie tarczy.
Zarówno wójt gminy, jak i wielu
jej mieszkańców lokalizację amerykańskiej inwestycji właśnie w Redzikowie
uważa za wielki błąd, przede wszystkim z powodu jej lokalizacji na przedmieściach Słupska, aglomeracji gęsto
zaludnionej. – A ponadto tarcza nie
przyniesie nam oczekiwanych korzyści
– wyjaśnia wójt Chmiel. – Będzie tu
zaledwie 300 amerykańskich inżynierów i żołnierzy. Bez ich rodzin, bo widocznie tarcza nie jest tak bezpieczna, jak nam opowiadają...
Przeciwnikiem tarczy jest także Andrzej Kotlicki, przewodniczący Rady Osiedla w Redzikowie.
– Bronimy się wciąż przed tą tarczą, choć wiemy już, że na lotnisko
cywilne nie mamy szans. Jakie zatem
będą perspektywy dla Redzikowa? Raczej mizerne. Jeśli Amerykanie zbudują tę swoją instalację, będą musieli
pomóc przy rozbudowie naszej miejscowości. Tu dziś mieszkają sami emeryci, a lotnisko to jedna wielka ruina.
– Będą się zaopatrywać w moim
sklepie – cieszy się młoda ekspedienta Justyna Wroniszewska. – Może
dzięki ich dolarom powstanie świetlica dla dzieci, klub garnizonowy i chodnik do Słupska.
Sołtys Jerzy Wroniszewski też nie
jest entuzjastą tarczy, ale o obecności
Amerykanów mówi z nadzieją, jak
wszyscy. – Dolary z pewnością się ludziom przydadzą. Oby tylko nocami
nie było hałasu, jak w czasach funkcjonowania lotniska – dodaje.
A my życzymy mieszkańcom Redzikowa pomyślności. I żeby na hałasie (o tarczę) się skończyło.
RYSZARD PORADOWSKI
14
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
ZE ŚWIATA
Niedawna zmiana czasu pozwala nam spać godzinę dłużej, ale ma i poważniejsze walory. Szwedzcy naukowcy z Karolinska Institute ustalili, że jesienne przesunięcie zegarów o godzinę
owocuje zmniejszeniem liczby zawałów serca.
Po przeanalizowaniu 20-letnich danych dotyczących ataków serca stwierdzili, że ich liczba spada w pierwszy poniedziałek po jesiennej zmianie
czasu i w następnych dniach. Dokładnie odwrotny efekt zaobserwowano
podczas wiosennej zmiany czasu, gdy traci się godzinę snu. Sen ma wpływ
na układ wieńcowy, co uwidacznia się nie tylko w samopoczuciu. Gdy redukujemy sen, serce szwankuje, gdy śpimy dłużej – ma się lepiej. Sen (przesypiamy jedną trzecią życia) wpływa na stan serca także przez inne zmiany w organizmie, na które wpływ mają: ciśnienie i krzepliwość krwi, poziom cukru i cholesterolu, podatność na stany zapalne.
Zwiększenie liczby ataków serca obserwuje się szczególnie w poniedziałki. Naukowcy od dawna wiedzą, że jest to najgorszy dzień dla zawałowców.
Chodzi głównie o stres przed rozpoczynającym się tygodniem pracy, jak
i mniejszą ilość snu – w weekend ludzie później kładą się do łóżka.
JF
BEZSENNOŚĆ ZAWAŁOWA
Puszczanie bąków leczy nadciśnienie. To wynik badań dra
Solomona Snydera, neurologa z prestiżowego John Hopkins University w Baltimore.
Nikt by nie przypuścił, że wstrętny smród towarzyszący wypuszczaniu gazów może sygnalizować samoleczenie organizmu. Podczas badania myszy Snyder odkrył, że siarkowodór w ich jelitach obniża ciśnienie krwi przez rozluźnienie naczyń krwionośnych. Nie ma wątpliwości
– twierdzi naukowiec – że i w jelicie grubym człowieka podobną rolę
pełnią wyściełające je komórki produkujące cuchnący gaz. Bliższe badanie mechanizmu wpływu siarkowodoru na wysokość ciśnienia pozwoli na opracowanie nowej generacji leków przeciw nadciśnieniu.
ST
PIERDZENIE NA ZDROWIE
KREW SIĘ PSUJE
Krew musi być świeża – stwierdzają lekarze z Cooper Univer-
sity Hospital w stanie New Jersey.
Jeśli przechowywana jest dłużej niż 29 dni od chwili pobrania, dwukrotnie wzrasta ryzyko zakażenia krwi pacjenta, któremu zostanie przetoczona; zwiększa się również prawdopodobieństwo zapalenia płuc. Już
po dwu tygodniach przechowywania czerwone ciałka degenerują się, wydzielając toksyczne związki chemiczne, które mogą utrudniać funkcjonowanie układu immunologicznego. Im więcej krwi przetoczono, tym
ryzyko większe. Dotychczas w USA i w Polsce krew magazynowano do
42 dni, a w Wielkiej Brytanii – do 35 dni, czyli zbyt długo.
CS
S
tany Zjednoczone zawsze były bogobojne, ale poziom rozmodlenia w Białym Domu za
administracji młodszego Busha
przechodzi już wszelkie pojęcie.
W Gabinecie Owalnym regularnie odbywają się spotkania modlitewne i studia biblijne, a pracownicy biegają korytarzami z Biblią pod
pachą. Oczywiście, udział nie jest
Innymi słowy, w Afganistanie to
nie ojczyzna demokracji zaatakowała
średniowieczny reżim, ale jedna teokracja – drugą. W tych okolicznościach
w ogóle nie dziwi fakt, że administracja Busha przeznacza półtora miliarda dolarów rocznie na promowanie... czystości przedmałżeńskiej.
Na co idzie tak ciężka kasa z podatków obywateli w kraju, w którym
Nagroda za
brak seksu
obowiązkowy, ale – jak wspominał
Ari Fleischer, rzecznik prasowy Busha w latach 2001–2003 – jeśli się nie
przyjdzie, słyszy się od prezydenta
pełen troski wyrzut: „Brakowało nam
pana na studium biblijnym”.
Usłyszał to również sam Fleischer. Próbował wytłumaczyć Bushowi, że jest żydem, jednak prezydent zareagował słowami: „No to
co?”. Co znaczy, że tak zwanym
„przywódcą wolnego świata” jest nie
tylko religijny oszołom, ale i patologiczny nieuk.
Michael Gerson – autor przemówień Busha w latach 2001–2006
– mówi o „kompleksie mesjanistycznym”, który przejawia się w teologicznym języku przemówień obecnego prezydenta. A język teologii (dogmatyki) wszelkich wyznań, jak wiemy, jest następujący: „Ja mam rację,
a ty nie. Pogódź się z tym”.
prawie 46 mln z nich nie ma żadnego ubezpieczenia zdrowotnego? Między innymi na finansowanie obsesji
niejakiej Philippii Faust.
Philippia to ktoś w rodzaju Jana
Pospieszalskiego: ze swych osobistych nieszczęść uczyniła coś, co trzeba narzucić reszcie ludzkości. Jan Pospieszalski robi to za pomocą agresywnej, ultraprawicowej propagandy
w telewizji utrzymywanej ze środków
publicznych. Philippia – propagując
w okolicach Atlanty czystość przedmałżeńską. Też ze środków publicznych.
Philippia to była położna, która
ma kręćka na punkcie czystości przedmałżeńskiej i uważa ją za panaceum
na wszelkie bolączki świata. Z kryzysem rodziny włącznie. Otóż Philippia
jeździ po szkołach i wygłasza pogadanki, że prawdziwie trwałe jest małżeństwo tylko tych ludzi, którzy przed
ślubem się nie ciupciali.
Każdy ma prawo mieć bzika, o ile
realizuje go prywatnie i za swoje. Ale
w USA (i Katolandzie nad Wisłą) bziki obywateli – o ile są prawomyślne
– finansuje rząd. Obecnie Philippia
nie jest już położną, gdyż dzięki swojej obsesji i hojności prezydenta Busha może żyć w luksusach.
Rząd federalny wsparł dwoma
grantami program abstynencji seksualnej prowadzony przez nią w trzech
hrabstwach. Najpierw w roku 2004
otrzymała na trzy lata po 178 tys. dolarów rocznie, a następnie, w roku
2006, przyznano jej już 455 tys. dolarów rocznie na pięć lat.
Tak więc Philippia na promowanie czystości przedmałżeńskiej na terenie o powierzchni polskiego województwa dostała już od administracji Busha 2,8 mln dolarów. Jak skutecznie pieniądze te wyrzucono w błoto, dowodzi przykład konkursu zorganizowanego niedawno przez pannę Faust. Otóż Philippia ogłosiła, że
ufunduje warte 10 tys. dolarów wesele na miarę marzeń tej parze narzeczonych, która do ślubu powstrzyma się od seksu. Termin zgłoszeń
upłynął 31 października. Liczba zgłoszeń wyniosła... ZERO.
Tak. Nawet w bogobojnych Stanach nikt nie chce nagrody wartej 10
tys. dolarów. Philippia działa chyba
w ideologicznej pustce. Ale dzięki państwowym środkom jest to pustka luksusowa. I przecież o to głównie chodzi. Również w Polsce, gdzie treści
głoszone przez Kościół coraz bardziej
rozchodzą się z tym, co myśli społeczeństwo. Ale na poziom finansowania Kościoła przez państwo to się
w ogóle nie przekłada.
MAGDA HARTMAN
Komputer wpływa na wszystko
Czerwień przyciąga nie tylko
byki. Także samców gatunku
homo sapiens. Odczuwają one erotyczny pociąg do samic odzianych w ten kolor.
Andrew Eliot, profesor psychologii z Rochester University w Rochester, pokazywał ponad 100 mężczyznom zdjęcia kobiet i okazało się, że za
najbardziej atrakcyjne seksualnie uznali oni te ubrane na czerwono. Czerwień jest kolorem romansu – konkluduje uczony. Wiedzą to od dawna
producenci szminek do ust i lakierów do paznokci. Zjawisko ma głębsze
podłoże i sięga korzeni biologicznych. Genetycznie zbliżone do ludzi małpy naczelne są zainteresowane czerwonymi partiami ciała, eksponowanymi przez samice w okresie owulacji. Czerwony kuper szympansic i samic
pawianów jest sygnałem seksualnym: jestem gotowa do zapłodnienia.
Należy zaznaczyć, że czerwień jest odbierana tylko jako sygnał atrakcyjności seksualnej, nie świadczy o męskiej ocenie innych walorów kobiety, np. inteligencji. Czemu zatem komunizm, który legitymuje się
czerwienią, okazał się ekscytujący tylko dla nielicznych samców? TN
CZERWIEŃ KRĘCI SAMCA
Nieczęsto się słyszy, aby eksperci rekomendowali używanie komputera dla celów zdrowotnych.
Znacznie częściej wygłaszane są ostrzeżenia przed
nałogowym ślęczeniem przed ekranem.
Tym razem jednak neurolodzy i geriatrzy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles doszli do innych konkluzji i wskazują pozytywy używania komputera przez osoby zaawansowane wiekowo. Dowiedli
bowiem, że żeglowanie po internecie pobudza aktywność mózgu, która maleje w miarę starzenia się. Dwie
grupy seniorów – zaawansowana w użyciu komputera
i żółtodzioby – przeszukiwały internet, a w tym czasie
była badana aktywność ich mózgów. W przypadku grupy zaawansowanej wykryto dwa razy większą aktywność
neuronów. Włączały się zwłaszcza ośrodki odpowiedzialne za podejmowanie decyzji i myślenie abstrakcyjne.
Z
amorska stolica Polski, drugie po Warszawie skupisko
Lechitów, zdecydowanie wysunęło się na prowadzenie w USA.
Chicago było liderem w roku
1998, wyprzedzając po raz pierwszy
Nowy Jork i zdobywając tytuł „stolicy morderstw”. Jednak w ostatniej
dekadzie liczba zabójstw w Chicago
spadła i Nowy Jork odzyskał pozycję lidera. W tym roku metropolia
Mózg starszych aktywizuje się również podczas czytania książki, ale jego praca podczas przemierzania internetu była znacznie intensywniejsza.
Profesor Liz Zelinski, gerontolog i psycholog, rekomenduje starszym: „Róbcie coś wymagającego wysiłku umysłowego; coś, czego nie robicie na co dzień
albo nie robiliście nigdy przedtem. To musi być trudne”. Aktywność mózgu rozwija i podwyższa także rozwiązywanie krzyżówek, pod warunkiem jednak, że nie
robi się tego przez całe życie.
Naukowcy zalecają starszym przełamanie bariery
nieufności i obaw przed użyciem komputera. W USA
32 proc. osób powyżej 65 roku życia eksploruje internet. W Polsce liczba ta jest z pewnością znacznie niższa, choć komputer stał się już urządzeniem codziennego użytku.
CS
Chicago morderców
w stanie Illinois znów odzyskała tytuł. Dokonanie to tym większe, że
liczy niecałe 3 mln mieszkańców (miasto, nie cała aglomeracja), Nowy Jork
ponad 8 mln, zaś Los Angeles (trzecia pozycja) też jest ludniejsze o 800
tys. rezydentów.
Liczba morderstw w Chicago rośnie, zaś ich wykrywalność spada. Jak
dotąd w roku 2008 w Chicago odnotowano 426 zabójstw, co oznacza
wzrost o 13 proc., w Nowym Jorku
morderstw było 417, zaś w Mieście
Aniołów – 302.
TN
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Alfredo Ormando
dobiegałby dziś
pięćdziesiątki, gdyby
nie zabił go Kościół
Jana Pawła II.
Kościół, który kocha
wszystkich ludzi,
a niektórych kocha
nawet na śmierć.
O historii Ormanda
nie usłyszycie w TVP
w Dniu Papieskim.
Ani w żadnym
innym dniu.
Bóg i piwo
P
Pochodnia
Jego Świątobliwości
W tym roku mija 10 rocznica
śmierci włoskiego 39-latka, początkującego pisarza, który pewnego dnia
przyjechał pociągiem z rodzinnej Sycylii do Rzymu, przyszedł na plac
Świętego Piotra, oblał się benzyną
i podpalił pod oknami Jana Pawła
II. Samobójcę próbowano ratować,
ale zmarł w wyniku odniesionych poparzeń po jedenastu dniach męki.
A oto co on sam napisał w pożegnalnym liście o motywach spektakularnego samobójstwa: „Mam nadzieję, że zrozumieją, co chcę przekazać: to forma protestu przeciwko Kościołowi, który demonizuje homoseksualność, tym samym demonizując naturę – bo homoseksualność jest jej córką. Błagam o wybaczenie, że się urodziłem, że zatrułem powietrze mym
oddechem, to samo powietrze, którym
oddychacie i Wy, że ośmieliłem się sądzić, iż jestem wolnym człowiekiem,
że nie zaakceptowałem twierdzenia, iż
jestem inny niż Wy, że uważałem homoseksualizm za wytwór Matki Natury, za to, że czułem się równy heteroseksualistom, że chciałem zostać pisarzem, że marzyłem i śmiałem się.
Przepraszam cały drogi mi i zraniony
przez chrześcijaństwo świat za jego wyrodne występki przeciw naturze. Nie
stawiajcie kamienia na moim grobie,
by nikt nie mógł zmoczyć go łzą. Jeśli benzyna nie zamieniła mnie w popiół, spalcie me szczątki i rozsypcie po
całym Rzymie...”.
Powyższych słów oskarżenia pełnych gorzkiej ironii nigdy nie przeczytalibyśmy, gdyby nie przezorność
samobójcy: wysłał on bowiem jedną z jego kopii do agencji prasowej.
Świadkowie jego samobójstwa widzieli natomiast, jak pracownicy Watykanu skrzętnie pozbierali znajdujące się
przy desperacie niedopalone dokumenty i jego niewielki bagaż. Nikt
już nigdy nie zobaczył tych rzeczy
– ani rodzina, ani włoska policja.
15
Watykan ogłosił, że pod oknami papieża podpalił się wariat. Później
przedstawiciel Watykanu twierdził,
że Orlando zabił się „z powodów
rodzinnych”. I tak by już zostało,
gdyby nie ów list wysłany przed
śmiercią do mediów. Kiedy sprawa
stała się głośna we Włoszech, w jego mieszkaniu odnaleziono później
setki innych listów, wierszy i opowiadań. Na podstawie jego historii
powstał film dokumentalny pt. „Płomień Alfreda”. Corocznie też włoscy geje i lesbijki, humaniści i lewicowcy podchodzą pod Watykan
z kwiatami i transparentami, aby przypomnieć o tej tragicznej historii.
I aby zaprotestować przeciwko dyskryminującej polityce Kościoła rzymskokatolickiego, która deprecjonuje
miliony ludzi na całym świecie, przede
wszystkim zaś własnych wiernych.
W 2002 r. największa organizacja gejowska we Włoszech zwróciła
się przewrotnie do JPII z prośbą o...
wyniesienie na ołtarze Alfreda Ormanda jako męczennika. Jak się nietrudno domyślić, Watykan nawet nie
raczył odpowiedzieć na taką prośbę.
„Homoseksualiści mają dwa wyjścia – albo się zaakceptować, albo
się zabić. Trzeciej możliwości nie ma”
– oto jeszcze jeden cytat z pism
Ormanda. Można, oczywiście, powiedzieć, że Alfredo był po prostu
chory psychicznie albo przynajmniej
mocno nadwrażliwy i całą sprawę
jego strasznej śmierci zamknąć tym
jednym zdaniem. Tyle tylko, że to
niczego nie wyjaśnia. Nie wyjaśnia
przede wszystkim tego, skąd się
wzięła jego choroba (?), to okropne napięcie, w którym żył i które go
w końcu zabiło. Nie tłumaczy, jak
to się dzieje, że człowiek wychowany od kołyski przez Kościół po
dwóch latach pobytu w klasztorze
franciszkanów wyniszcza się psychicznie, zadręcza wyrzutami sumienia,
wreszcie umiera. Nie wyjaśnia losu
tysięcy jemu podobnych – samobójców, zaburzonych psychicznie, zaszczutych, znerwicowanych homoseksualistów. Kościół poprzez napiętnowanie pragnienia homoseksualnego i potępienie jako „grzechu
ciężkiego wołającego o pomstę do
nieba” samych aktów homoseksualnych wyrzucił poza nawias społeczeństwa miliony ludzi. W tej atmosferze ludzie wrażliwi cierpią lub
nawet giną, osoby zakłamane i pozbawione skrupułów zaś jako tako
prosperują, osiągając czasem najwyższe szczeble kościelnej kariery
i służąc z oddaniem instytucji, która ich prześladuje.
Ciężka atmosfera potępienia zelżała po soborze watykańskim II, kiedy za Pawła VI powstały spontanicznie całe duszpasterstwa dla gejów
i lesbijek, goszczone przez parafie
w wielu krajach świata. Ta ledwie
kiełkująca tolerancja została zdeptana przez „wielkiego humanistę”
z Polski, Jana Pawła II. Duszpasterstwa gejów zlikwidowano bądź przegnano z parafii, teologów szukających kompromisu między tradycją
kościelną i Biblią a zdrowym rozsądkiem zakneblowano bądź pogoniono z uczelni i seminariów. Dla gejów, lesbijek oraz wielu innych „odmieńców” nastała mroźna zima Wojtyły, zwana w naszym kraju „wiosną
Kościoła”. Ten nagły powrót dogmatyzmu i kościelnej bezwzględności
przywitano najpierw ze zdziwieniem,
potem z narastającym rozczarowaniem i zniechęceniem. Przykład Ormanda świadczy o tym, że ten pontyfikat trwał na tyle długo, że nie
wszyscy członkowie grup potępianych
przez Wojtyłę dali radę go przeżyć.
Zresztą panowanie Ratzingera to
właściwie dalszy ciąg poprzedniej obłudy i bezwzględności. Niestety.
MAREK KRAK
odczas 27 festiwalu piwnego w Denver uwidocznił się zagadkowy i niepodkreślany wcześniej związek browarnictwa i religii.
Pod transparentem zachwalającym „piwa inspirowane przez świętych i grzeszników” produkty nawiązujące do tradycji piwowarów
z „zaginionego klasztoru San Marcos” sprzedawał Tomme Arthur,
który otwarcie wyznaje, że używa
Boga do sprzedaży swych produktów. Odwieczna walka dobra ze
złem – wyłuszczał ten były ministrant – polega na... konkurencji
dobrych piw ze złymi. Organizatorzy festiwalu eksponowali akcenty
historyczne takie jak maksyma zasłużonego dla USA Benjamina
Franklina: „Piwo jest żywym dowodem tego, iż Bóg nas kocha
i pragnie, byśmy byli szczęśliwi”.
Sprzedawana na miejscu biblia piwowarów pt. „Radość warzenia piwa” przypomina, że w czasach przed
Kolumbem produkcję piwa kontrolowali duchowni z plemion Majów i Azteków, a w Bawarii mnisi
produkowali specjalne piwo osładzające posuchę postu. Pierwszy
browar obu Ameryk założył
w Ekwadorze w roku 1534 belgijski zakonnik. Zanim w roku 1850
Louis Pasteur oświecił piwoszy odkryciem, że to drożdże są odpowiedzialne za fermentację, ich osad na
dnie flaszki znany był pod nazwą
„Godisgood” (Bóg jest dobry).
Nie można zapominać o zasługach patrona browarników – św.
Arnolda z Metzu (580–640), który do swych pobratymców kierował apel: „Nie pijcie wody, pijcie
piwo”. Było ono znacznie bezpieczniejsze niż skażona paskudztwami
woda. Brock Wagner, założyciel
teksańskiego St. Arnold Brewing
Co., mówi, że dla regularnych gości zwiedzanie jego zakładu jest
jak chodzenie do kościoła. Warto
o tym przekonywać nasze żony
i teściowe...
46 tys. festiwalowiczów w religijnym nastroju obciągnęło 70 tys.
litrów piw i po pijaku rozjechało się
samochodami do domów.
CS
Zbiorowe mogiły Kościoła
D
ziałająca w Kanadzie Komisja Prawdy i Pojednania – powołana w celu wyjaśnienia kulis przymusowego odbierania rodzinom indiańskim dzieci i umieszczania ich w szkołach zawodowych z internatami, prowadzonych przez zakony kościelne – przystępuje do nowego, szeroko zakrojonego projektu badawczego.
Znaczna liczba dzieci nigdy
z owych szkół nie powróciła – po
prostu przepadły bez śladu. Okazało się właśnie, że nie żyją i zostały
pochowane w zbiorowych, często
nieoznakowanych mogiłach, rozsianych na terenie całego kraju w prowincjach Saskatchewan, Manitoba
i Alberta. Pierwszy udokumentowany przypadek tego typu wykryto
w roku 1992, gdy firma budowlana
prowadząca wykopy na terenie Szkoły dla Indian im. św. Jana w prowincji Alberta natknęła się na co najmniej 19 nieoznakowanych grobów.
Obecnie rząd kanadyjski usiłuje wyświetlić tę ponurą sprawę do
końca i sporządzić mapę miejsc pochówku tysięcy indiańskich dzieci.
Na niektórych zbiorowych mogiłach stoją proste białe krzyże, bez
żadnych nazwisk, na innych nie ma
nawet tego. Badacze zamierzają
przekopać się przez dokumenty kościelne i rządowe, zachęcają też
świadków, którzy pracowali w szkołach, oraz ich byłych uczniów do
składania zeznań.
Jedną z przyczyn zgonów indiańskich dzieci była powszechna w tamtych czasach gruźlica, ale od lat
powtarzają się informacje, że dzieci umierały na skutek zaniedbań,
aktów przemocy, w tym seksualnej, a także były po prostu mordowane. Uczniów z niektórych szkół
wykorzystywano do kopania grobów
dla kolegów.
TN
16
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
NASI OKUPANCI
PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA W POLSCE (114)
Propaganda na cenzurowanym
Przez stulecia Krk odmawiał prawa do wolności słowa
i publikacji niezależnej prasy. W okresie PRL
sam znalazł się na cenzurowanym, w myśl zasady,
że „kto mieczem wojuje, od miecza ginie”.
Jeden z najbardziej spektakularnych etapów w walce o wolność słowa wyznaczyła encyklika Piusa IX
„Quanta cura” z 1864 r., do której
dołączony został „Syllabus”, nazwany wykazem błędów, potępiający
w 80 tezach pluralizm światopoglądowy, w tym m.in. wolność prasy
– podstawowy element funkcjonowania każdego demokratycznego społeczeństwa. Tezy te stanowiły kontynuację i systematyzację wielowiekowej nauki społecznej, rozwijanej przez
poprzedników Piusa IX, a zwłaszcza
Grzegorza XVI (encyklika „Mirari
vos” z 1832 r.). Aż do 1966 r. obowiązywał też noszący złą sławę Indeks ksiąg zakazanych (ostatnie, 32
wydanie Indeksu opublikowane zostało w 1948 r. i zawierało 4126 dzieł,
a wśród nich XI tom dzieł Adama Mickiewicza), zniesiony dopiero po II soborze watykańskim.
W Polsce międzywojennej całość
wydawnictw podzielona została w bardzo przejrzysty dla każdego sposób
na publikacje „dobre” i „złe”. Do
tych drugich zaliczano oczywiście
wszelkie publikacje sprzeczne z interesem Krk, a zwłaszcza te, w których lansowano zasadę rozdziału Kościoła i państwa oraz postulowano
Z
ograniczenie przywilejów Krk. Władze kościelne wszelkimi dostępnymi
środkami – również we współpracy
z rządem sanacyjnym – próbowały
zwalczać „złą” prasę i książkę. Obowiązywały w tym względzie kanoniczne zakazy, a za czytanie „złych” publikacji groziły sankcje kościelne (na
przykład brak rozgrzeszenia i odmowa pochówku na cmentarzu parafialnym). Z drugiej strony, kler przywiązywał ogromną wagę do szerzenia propagandy kościelnej, prowadzonej za pośrednictwem prasy i wydawnictw. W drugiej połowie lat 30.
ukazywało się 250 do 300 pism wydawanych przez instytucje Krk.
W większości były to pisma ksenofobiczne i antysemickie. Po wojnie
Krk nie miał już tak „różowo”.
Jeszcze w okresie rządów PKWN
wprowadzona została instytucja cenzury prewencyjnej, główne narzędzie
tłumienia myśli niezależnej od władzy. 5 lipca 1946 r. Krajowa Rada Narodowa uchwaliła dekret (następnie
kilkakrotnie nowelizowany), który powołał do istnienia Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, którego zadaniem był „nadzór nad prasą, publikacjami i widowiskami” oraz
„kontrola rozpowszechniania wszelkich
daje się, że przyszły trudne czasy
dla polskich katolików pacyfistów
oraz wegetarian. Kościół właśnie
wprowadza do obiegu nowe tłumacze nie Biblii, które zezwala na zabijanie.
Na specjalnej konferencji prasowej zaprezentowano publiczności nowe katolickie tłumaczenie Biblii. Tłumaczenie jest
uwspółcześnione i pozbawione takich archaicznych sformułowań jak „albowiem”, „zaprawdę” lub „niewiasta”. Nowa Biblia zaopatrzona została także w obszerne komentarze, tak aby katolicki czytelnik w czasie
lektury nie pobłądził w wierze i nie popadł
przypadkiem w herezję.
Aby lepiej dostosować Biblię do potrzeb
współczesnych czasów oraz obecnych oczekiwań katolickiego duszpasterstwa, przez
12 lat trudziło się 85 specjalistów – redaktorów, biblistów, językoznawców i polonistów. Ich zaangażowanie było tak wielkie,
że nie wahali się naruszyć największych
tabu. Oczywiście, wszystko dla większego
pożytku Kościoła.
Któż z nas, niezależnie od światopoglądu, nie słyszał o przykazaniu: „Nie zabijaj!”
czy też: „Nie będziesz zabijał!”. Jako część
Dekalogu owo przykazanie przynależy w tym
brzmieniu do twardego jądra tego, co w naszym społeczeństwie uchodzi za kanon wiary
i tradycji chrześcijańskiej. Ale już niedługo
rodzajów utworów za pomocą druku,
obrazu i żywego słowa”. Przez 44 lata cenzorzy tego urzędu czuwali nad
tym, by do publicznej wiadomości nie
przedostawały się informacje i opinie „godzące w ustrój PRL, sojusze
międzynarodowe, głoszące nieprawdę
lub naruszające dobre obyczaje”. Interpretacja tych ogólnikowych sformułowań należała do cenzora. Wydane zezwolenie na prowadzenie prasowej działalności wydawniczej, księgarń bądź zakładów poligraficznych
mogło być w każdej chwili cofnięte.
Od decyzji organów kontroli prewencyjnej nie przysługiwało żadne odwołanie. Partię komunistyczną niepokoiły wszelkie podejmowane przez
Krk próby prowadzenia działalności
wydawniczej poza zasięgiem cenzury, mimo że dysponował on skromną bazą poligraficzną. Na podstawie
tych przepisów władze komunistyczne zlikwidowały w latach 50. większość czasopism, wydawnictw książek, a także przejęły drukarnie Krk,
jego jednostek organizacyjnych i zakonów. Na przełomie 1957 i 1958 r.
wszczęto sprawy karne przeciwko
księżom oskarżonym o nielegalne drukowanie
i kolportowanie wydawnictw religijnych (m.in.
katolickich
– w nowym tłumaczeniu – pojawi się ono
w wersji: „Nie popełnisz morderstwa!”.
Ktoś powie, że to właściwie to samo. Niezupełnie – wersja pierwsza jest o wiele szersza znaczeniowo i zakaz można interpretować tak, że obejmuje właściwie wszelkie akty pozbawiania życia istot żywych. Wersja druga, najnowsza, oznacza tylko zakaz działania
publikacji emigracyjnych), zaś w lipcu 1958 r. milicja i ZOMO wtargnęły do Instytutu Prymasowskiego Ślubów Narodu na Jasnej Górze, który
– dzięki wydawnictwom religijnym odbijanym na powielaczach – był niezależnym od władz ośrodkiem „informacji”. Po wyłamaniu bramy klasztoru zarekwirowano nielegalne publikacje Instytutu oraz aresztowano kilku jego pracowników (skazanych następnie na kary więzienia z zawieszeniem). Zasięg pozostałej działalności wydawniczej Krk ograniczano
poprzez skromny przydział papieru,
utrudnienie drukowania w państwowych zakładach poligraficznych, wyłączenie z kolportażu przez „Ruch”
oraz ingerencję w plany wydawnicze.
Nieco szerszy zakres działalności prasowej i wydawniczej uzyskały jedynie
te katolickie ugrupowania społeczno-wyznaniowe, które godziły się na popieranie
określonych fragmentów polityki PRL.
czy też do sprzeciwu wobec zabijania zwierząt. Wszak zabijanie wojenne nie jest uważane za klasyczne morderstwo. Zazwyczaj
podciągane jest pod szeroko rozumianą obronę własną lub obronę ojczyzny. Nowy dekalog miałby usunąć grunt spod nóg chrześcijańskim pacyfistom i wegetarianom, którzy
stanowią spory kłopot dla Kościoła, ponieważ
ŻYCIE PO RELIGII
Można zabijać
zmierzającego do świadomego, dobrowolnego i nielegalnego pozbawienia kogoś życia – klasycznego morderstwa. Zdaniem tłumaczy, nowa wersja jest bliższa hebrajskiemu oryginałowi i lepiej oddaje jego sens,
jak chce ksiądz Wojciech Turek, jeden z redaktorów tłumaczenia.
Jednak sprawa nie jest bagatelna i wprowadzi sporo zamieszania. I nie chodzi tylko
o naruszenie brzmienia przykazania, do którego katolicy – i właściwie wszyscy Polacy
– przyzwyczaili się od stuleci. Sądzę, że nowa wersja tłumaczenie jest wymierzona
w tych katolików, którzy z Dekalogu czerpali inspirację do przeciwstawiania się wojnie,
kwestionują jego tradycyjne nauczanie i lekceważenie dla problemów pokoju oraz ochrony życia zwierząt. Podobnie zresztą usunięcie
przed laty z Biblii Tysiąclecia imienia „Jahwe” i zastąpienie go słowem „Pan” miało
skomplikować życie dynamicznie rozwijającym się wówczas w Polsce świadkom Jehowy.
Mimo że sam uważam się za pacyfistę
i sympatyzuję z myśleniem, które zachęca do
szanowania życia zwierząt, zauważam, że
Biblia sama w sobie jest marnym podręcznikiem do pacyfizmu i wegetarianizmu. Paradoksalnie więc, muszę częściowo przyznać
rację katolickim tłumaczom nowej Biblii. Mają rację owi tłumacze, że „piąte przykazanie
Należały do nich: Stowarzyszenie Postępowych Katolików PAX, Chrześcijańskie Stowarzyszenie Społeczne,
Znak oraz grupa intelektualistów katolickich skupionych wokół miesięcznika „Więź”. Szczególną rolę odgrywało zwłaszcza Stowarzyszenie PAX,
założone przez Bolesława Piaseckiego, które – korzystając z poparcia PZPR – krytykowało hierarchię
kościelną za jej konserwatyzm. Z założenia miało ono pełnić rolę „konia
trojańskiego” w akcji rozbijania Krk
od wewnątrz, a współpracowało m.in.
z tzw. ruchem księży patriotów.
Sytuacja uległa częściowemu złagodzeniu po roku 1970, natomiast
zmiany ustawowe wprowadzono na
początku lat 80. Ustawa z 31 lipca
1981 r. o kontroli publikacji i widowisk oraz ustawa z 22 stycznia
1984 r. o prawie prasowym złagodziły zakres reglamentacji wolności
prasy. Nadal wymagane było jednak
zezwolenie na wydawanie czasopism,
zaś wnioskodawca musiał wykazać
społeczną potrzebę wydawania czasopism i wskazać źródła zaopatrzenia w papier. W sposób znaczący
powiększyła się działalność prasowa i wydawnicza Krk, który w 1983
roku prowadził propagandę religijną już za pośrednictwem 29 wydawnictw. W tym samym roku łączny,
jednorazowy nakład wszystkich czasopism katolickich (89) wynosił ok.
1,5 mln egzemplarzy (podczas gdy
w 1958 r. – ok. 660 tys.). Od 21 marca 1980 r. Krk uzyskał również dostęp do radia.
Na tym tle bardzo mizernie wyglądała działalność prasowo-wydawnicza, prowadzona przez pozostałe
związki wyznaniowe. Poza książkami
wydawały one w tym czasie tylko 16
czasopism.
ARTUR CECUŁA
odnosi się tylko do ludzi”. Powiem więcej
– ono odnosi się tylko do Żydów, a nawet
wyłącznie do mężczyzn żydowskich, zresztą
jak cała Tora i właściwie cały Stary Testament. Przecież napisano: „Nie będziesz pożądał żony bliźniego swego” – bliźnim jest
więc wyłącznie mężczyzna, a adresatem tych
słów może być także wyłącznie mężczyzna.
Logika Pięcioksięgu jest taka, że wolno było zabijać innych ludzi – ba! – nawet trzeba
było to robić, kiedy wymagał tego Bóg. Prawo Mojżeszowe nie zwracało uwagi na życie
zwierząt, więcej – zdarzało się, tak jak w Aj,
że Jahwe kazał mordować zarówno ludzi, jak
i zwierzęta. Nie można rozpatrywać wyrwanych zdań z Dekalogu w odłączeniu od jego całościowego przesłania i kontekstu.
Ale powyższe nie świadczy wcale źle
o pacyfizmie ani wegetarianizmie. Przeciwnie, to źle świadczy o ówczesnych czasach
i o samej Biblii. Po prostu nie należy tak etycznie wzniosłych idei jak pacyfizm i wegetarianizm uzasadniać z tak dwuznaczną moralnie
księgą, jaką jest Biblia. Szkoda na to czasu
i wysiłku. Dla uzasadnienia wzniosłych etycznie postaw wystarczy w zupełności zwykła
logika i zasada nieczynienia innym tego, co
nam samym niemiłe. Biblię natomiast trzeba
odłożyć na półkę wraz z innymi książkami
z działu „literatura starożytna”. I trzymać ją
z dala od dzieci.
MAREK KRAK
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
erwica eklezjogenna
bardzo często związana
jest ze sferą seksualną.
Została wyodrębniona
i zdefiniowana jako jednostka chorobowa przez berlińskiego ginekologa Eberharda Schaetzinga w roku 1955. Niewątpliwie był to wynik
poluzowania rygorów obyczajowych
wobec sfery seksualnej i rozwoju seksuologii jako nauki. Zaczęły się wówczas ukazywać publikacje o rozpowszechnianiu się patologii seksualnych. Wówczas jeszcze ponad połowa kobiet nie przeżywała orgazmu.
Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy
były silne zahamowania na tle religijnym. Schaetzing odkrył je u wielu swoich pacjentek i nadał im
N
część z chorych na nerwicę eklezjogenną to osoby homoseksualne.
Pomimo iż prof. Lew-Starowicz
definiuje nerwice eklezjogenne jako
zaburzenia seksualne o charakterze
nerwicowym spowodowane nauczaniem kościelnym, to dziś pojęcie to
ma szersze znaczenie niż pierwotnie
i odnosi się do wszelkich zaburzeń
psychicznych związanych z kościelnym
nauczaniem. Klaus Thomas rozszerzył pojęcie nerwicy eklezjogennej również na zaburzenia lękowe i zaburzenia osobowości związane z przekonaniami religijnymi, zwłaszcza rodziców. Według Thomasa, nerwice eklezjogenne zdarzają się stosunkowo często i wyrażają się w formie „religijnego strachu” i depresyjności, w której
PRZEMILCZANA HISTORIA
na rozwój człowieka, tłumiąc jego
niezależne myślenie i twórczość. Na
ogół oddziaływanie toksycznego
chrześcijaństwa jest zjawiskiem nieświadomym („Toxic Christianity: Healing the Religious Neurosis”, 1992).
„W sumie każdy mój kryzys wypływał z lęku przed Bogiem, że on
będzie chciał czegoś innego niż ja (...).
Pragnienie podświadome, żeby Pan
Bóg się w końcu odczepił, ja sobie
chcę dawać radę sama (...) Bóg zagraża mi jakimś potencjalnym »złem«,
niby dobrze chce, ale jakoś mu nie wychodzi. Dziwnym zbiegiem okoliczności dobro dla mnie według niego nie
jest dobrem dla mnie według mnie.
Typowe i mocne jest u mnie myślenie,
że »święte« zamierzenia Boga wobec
KOŚCIÓŁ I NAUKA (40)
Choroby religijne:
nerwica eklezjogenna
Nerwica eklezjogenna to nazwa grupy zaburzeń
psychicznych wytwarzanych przez religie i kościoły
(z gr. ecclesiae – kościół, gignomani – być wytworzonym).
Ponieważ źródłem nerwicy kościelnej są głębokie,
ugruntowane przekonania religijne pacjenta,
choroba ta jest bardzo trudna do leczenia.
nazwę. Stwierdził, że tłumienie potrzeby seksualnej, traktowanie przyjemności jako czegoś złego, obsesja
antymasturbacyjna, moralność potępiająca radość i podobne elementy
„dogmatyzmu kościelnego” nie tylko są przyczyną zahamowań seksualnych, braku orgazmu, ale i innych
zaburzeń o nerwicowym charakterze, co w efekcie uniemożliwia harmonię i więź w wielu małżeństwach,
prowadząc do tragedii w życiu osobistym. Wzięło się to z obserwacji,
że jego pacjenci pochodzący z rodzin chrześcijańskich często zmagali się z problemami seksualnymi
w kontekście swojej wiary.
Jego spostrzeżenia potwierdzili
wkrótce inni lekarze i psychoterapeuci, w wyniku czego stwierdzono, iż
„nerwice eklezjogenne z pewnością były jedną z częściej występujących przyczyn problemów seksualnych i małżeńskich” (Z. Lew-Starowicz, „Słownik encyklopedyczny. Miłość i seks”,
1999). W 1957 r. austriaccy psychoterapeuci zorganizowali kongres na
temat nerwic eklezjogennych. Sytuację odmieniła m.in. rewolucja seksualna z lat. 60., lecz według szacunków do dziś na seksualne nerwice
eklezjogenne cierpi w Polsce ok.
9 proc. kobiet i 5 proc. mężczyzn (Lew-Starowicz). Przypuszczam, że w gronie mężczyzn duża, jeśli nie większa
szczególną rolę odgrywa poczucie
winy (1964).
Dwight W. Cumbee zwrócił
uwagę, że większość depresji spotykanych u osób wierzących to nerwice eklezjogenne. W swojej pracy kapelana szpitalnego zaobserwował wiele nerwic religijnych, których źródła
sklasyfikował według pięciu czynników: 1) chorobliwe poczucie winy;
2) niemożność sprostania naukom
kościelnym bez względu na wysiłki;
3) strach przed piekłem i wiecznym
potępieniem; 4) brak wsparcia we
wspólnocie kościelnej; 5) religijny
seksizm („Depresion as an ecclesiogenic neurosis”, „The Journal of Pastoral Care”, 4/1980).
Należy podkreślić, iż pojęcie nerwicy eklezjogennej związane jest
w zasadzie z religią chrześcijańską,
zwłaszcza w tych jej wydaniach, które koncentrują się mocno na sferze
seksualnej i które silnie akcentują
czynnik strachu i kary bożej. Pierre
Solignac nazywa to „nerwicami
chrześcijańskimi” („The Christian
Neurosis”, 1982) i wini za nie tradycyjne nauczanie chrześcijańskie.
Paul DeBlassie III pisze o „nerwicach religijnych”, które wywołuje toksyczne chrześcijaństwo charakteryzujące się legalizmem i sztywnym zinstytucjonalizowaniem. Według niego, czynniki te wpływają negatywnie
mnie zaowocują cierpieniem. Bóg faktycznie jawi mi się jako ten, który zagraża brakiem konkretów w moim
życiu, czyli nudą, bezruchem, opuszczeniem rąk, poddaniem się” – mówi
Małgorzata, katolicka pacjentka
z krakowskiej grupy terapeutycznej
prowadzonej przez dra Andrzeja
Molendę („Rola obrazu Boga w nerwicy eklezjogennej”, Nomos, 2005).
Elżbieta, inna pacjentka z tej samej grupy, również kładzie akcent
na łamanie „wolą bożą” własnych pragnień: „Pojęcie »wola boża« budziło
we mnie zawsze lęk (mniejszy lub większy). Gdzieś w podświadomości było
we mnie zawsze przekonanie, że wola
boża to jakiś ciężar, zadanie, któremu
nie sprostam, a w każdym razie coś, co
będzie sprzeczne z moimi pragnieniami, co będzie wyrzeczeniem, ofiarą”.
Nieco inny był przypadek Teresy, która nerwicy eklezjogennej nabawiła się w ramach katolickiej Odnowy w Duchu Świętym. Po pewnym
czasie grupowych praktyk religijnych
spostrzegła, że to, co na spotkaniach
modlitewnych było proste, w życiu „nie
grało”, życie ukazywało się bardziej
skomplikowane niż obraz kreowany
przez katolickich mistyków. Rozdźwięk między modlitwą a życiem spowodował, że zaczęła czuć coraz większą niechęć do praktyk i treści religijnych, a modlitwa wywoływała u niej
coraz większe napięcie. Z czasem
zaczęła skracać modlitwy i rzadziej
chodziła do kościoła, co dawało jej
pewną ulgę. Wdrukowane treści religijne były jednak tak silne, iż wkrótce w jej głowie wyrósł boski upiór,
który począł ją straszyć konsekwencjami przed zatracaniem się. Z jednej strony chciała wytchnienia od
psychicznie kosztownych modlitw
i Kościoła, z drugiej strony – zaczęła obawiać się zemsty kościelnego
Boga. W końcu trafiła do grupy terapeutycznej zajmującej się leczeniem nerwicy kościelnej.
Jeden z ojców polskiej psychologii,
Władysław
Witwicki
(1878–1948), badając przed wojną
wiarę ludzi wykształconych, sformułował na tej podstawie psychologiczną zasadę sprzeczności,
polegającą w skrócie na tym,
że ludzie ci w istocie nie żywią prawdziwych przekonań
odpowiadających doktrynom
religijnym, lecz supozycje
– „niby-przekonania”
(„Wiara oświeconych”,
Paryż 1939, w Polsce
dopiero w 1959).
W czasopiśmie
„Szkoła i Nauczyciel” pisał: „(...) przymusowa nauka
religii
i przymusowe
praktyki religijne są czynnikiem wychowawczym na ogół
ujemnym (...).
Ujemnym przede
wszystkim dla dzieci inteligentniejszych i lepszych
(...). Utrata wiary dziecięcej jest zjawiskiem naturalnym i niezmiernie rozpowszechnionym”.
Trudno sobie wyobrazić, aby
„oświecona” osoba deklarująca się
jako religijna żywiła coś innego niż
quasi-przekonania. Supozycje religijne nie wywołują oczywiście istotnych
skutków w życiu psychicznym danej
jednostki – co najwyżej w jej sferze
behawioralnej. Nerwice eklezjogenne pojawiają się jedynie u tych
osób, które żywią prawdziwe przekonania religijne. Im bardziej konserwatywne i fundamentalistyczne wierzenia religijne, tym groźniejsze psychicznie. Rodzą się one
na bazie wewnętrznych konfliktów
między pragnieniami i potrzebami
człowieka a nakazami i zakazami
religijnymi. Można jednak przypuszczać, że powszechniejsze będą pod
naporem postępujących procesów
emancypacyjnych niż w społecznościach silnie tradycjonalistycznych,
czyli w sytuacjach zderzenia pluralizmu społecznego, humanizmu i indywidualizmu z chrześcijańskimi tradycjami. W społeczeństwach, które
nie dają możliwości wyboru stylu życia, mniej jest wolności, ale i – jak
należy się spodziewać – mniej nerwic eklezjogennych.
Mamy jednak Stowarzyszenie Psychologów Chrześcijańskich (spch.pl),
17
które twórczo rozwija różnorakie „terapie chrześcijańskie”, które mają
ambicje kościelnego leczenia. Jednym z takich chrześcijańskich psychologów jest Antoni J. Nowak
OFM – kościelny specjalista od satanizmu i psychologii męskości, kierownik Katedry Psychologii Życia
Wewnętrznego KUL, który potępia
pojęcie nerwicy eklezjogennej: „Dla
tego, kto rozumie Kościół święty i jego misterium, kto w niego wierzy, termin neuroza eklezjogenna będzie nie
tylko nonsensem, ale może również
próbą atakowania Kościoła świętego”.
Ojciec profesor z KUL-u uważa, że
kobieta istnieje tylko jako matka lub
żona; mężczyzna ma egzystencjalne
doświadczenie osamotnienia w raju,
kobieta zaś istnieje od początku
w relacji do niego („Znak” 1/2006).
Są jednak teologowie, którzy nie
odrzucają patologizującego wymiaru
wyobrażeń religijnych. Jednym z nich
jest Hans Kueng, który w wywiadzie
z 1998 r. mówił: „Są ludzie, którzy
z powodu religii chorują. Są ludzie,
którzy cierpią z powodu przymusu, że
muszą zrobić to czy tamto, odmówić
jakieś modlitwy, którzy mają wyobrażenia o przymusie religii i wymuszonych rytuałach. Mają oni często eklezjogenne nerwice. Myślę, że cała kwestia moralności małżeńskiej jest przyczyną wielu nerwic: gdy ludzie nie mogli używać środków antykoncepcyjnych,
gdy się im wmówiło mnóstwo rzeczy
o wstydliwości tam, gdzie w zasadzie
nie było wcale grzechu” („Fronda”
19–20/2000). Wspomina o konieczności poważnego traktowania krytyki religii ze strony psychologii.
Trudno jednak dziwić się temu,
że choroba ta uważana jest za tak
ciężki przypadek, jeśli próbuje się ją
leczyć przy zachowaniu religijnego
tabu. Dr Andrzej Molenda ostrzega: „Niedopuszczalne jest jednak nieetyczne kwestionowanie religijnego
świata leczonej osoby, nawet gdy ten
świat jest postrzegany jako dysfunkcjonalny”. To tak jakby chcieć leczyć
poważnie zniszczonego bolącego zęba zimnymi okładami. Radzi się, aby
pracować nad zmianą obrazu Boga
na mniej posępny. Dziwna to jednak sytuacja, kiedy terapeuta przeobraża się w teologa i przekonuje
pacjenta, że Bóg nie jest taki zły, jak
mu się to wydaje, jak gdyby miał
jakiekolwiek lepsze informacje o tym,
„jaki Bóg w istocie jest”. Pamiętam, że przed paru laty na zebraniu
założycielskim Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów obecna była
osoba, która też miała za sobą przeszłość z nerwicą eklezjogenną. Próbowano na niej różnych „terapii”.
Wyleczyło ją całkowite odrzucenie
religijnych przekonań, czyli po prostu racjonalizm. Mam więc powody
przypuszczać, że na nerwice eklezjogenne najlepszym remedium jest po
prostu terapia ateistyczna, a psycholog czy psychiatra, który zajmuje
się chorymi na nerwicę eklezjogenną, powinien być ateistą. Tyle że to
niemoralne...
MARIUSZ AGNOSIEWICZ
www.racjonalista.pl
18
a najstarszą fazę religii
indyjskiej uznaje się epokę wedyjską (1200–800
p.n.e.), zaś za najstarszy
zabytek literatury wedyjskiej jedną
z 4 Wed – Rygwedę („Hymny wiedzy”). Trzeba zaznaczyć, że Ariowie z dawniejszej epoki wedyjskiej
nie tęsknili za życiem w niebie,
a tym bardziej za życiem pośmiertnym w ogóle. Lgnęli całym sercem
do doczesności: zdrowia, długowieczności, licznego męskiego potomstwa, obfitości bydła i bogactwa.
Wyobrażenia o życiu pośmiertnym
zmieniały się. Najpierw wierzono,
że zmarli przebywają w pobliżu swojego domu i mogą szkodzić żywym,
jeśli nie zjedna się ich darami. Później przeważył pogląd, że wszyscy
bez wyjątku zamieszkują podziemny „świat ojców” („dziadów”), podlegający bogu Jamie i położony na
południu – odpowiednik niebios
jako siedziby bogów, położonej na
północy. Z czasem pojawiła się koncepcja, że „świat ojców” – czyli de
facto raj – dostępny jest jedynie
dla uprzywilejowanych zmarłych
i znajduje się w regionach nadziemnych w krainie Amarawati – siedzibie aryjskiego boga wojny Indry. Jego mieszkankami są m.in. „niebiańskie nimfy” (apsaras) umilające czas
tańcem przy muzyce gandharwów
– niebiańskich muzyków i śpiewaków z orszaku boga Indry.
Następujący po wedyzmie braminizm (800–500 p.n.e.) umieścił raj
na planecie Brahmaloce – szczęśliwej i świetlistej siedzibie stwórcy
świata, Brahmana. Dostęp do niej
ograniczony był tylko dla braminów
– kapłanów i zarazem najwyższej kasty społecznej. Według powstałej
później Bhagavadgity, części VI eposu Mahabharata – najbardziej reprezentatywnego hinduistycznego
pisma świętego – we wszechświecie
istnieje wiele planet będących odpowiednikami raju. W niebie duchowym wszyscy mieszkańcy planet Vaikuntha są istotami wiecznie
wyzwolonymi, zaś ich ciała są kopią ciała boga Kryszny – awatara
boga Wisznu. Ponieważ na niektórych z tych planet Kryszna manifestuje się jako postać dwu- lub czteroręka, również ich mieszkańcy manifestują dwie lub cztery ręce. Noszą oni żółte jedwabne szaty i girlandy z kwiatów lotosu. Bhagavadgita zapewnia, że „jeśli ktoś umocni się w praktyce jogi i wibruje świętą sylabę »om«, najwyższy układ liter, a opuszczając swoje ciało, myśli
o Najwyższej Osobie Boga, to z pewnością osiągnie planety duchowe”
(Bhagavadgita, VIII, 13). Bóg Kryszna oferować ma na Krysznaloce i innych duchowych planetach pełnię
wiedzy i przyjemności.
Oryginalną koncepcję nieba,
a właściwie niewyrażalnego błogostanu stworzył Gautama Siddhartha (560–480 p.n.e.), czyli Budda
(„Oświecony”). Naukę, którą głosił,
oparł w pewnym stopniu na filozofii bramińskiej, zwłaszcza na sankhji i jodze, jak również na koncepcji
Z
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
MITY KOŚCIOŁA
Dzieje nieba (cz. 6)
sansary (niekończącego się cyklu narodzin) i prawie karmana, jednak
sam uważał ją za coś nowego, odrzucił bowiem tradycję wedyjską
– zarówno jej bogów, jak i literaturę. Głoszona przezeń dobra nowina
medytacyjnym i „nadprzyrodzonym
mocom”. W ujęciu buddyjskiego
odłamu, jakim jest mahajana, wszechświat składa się z niezliczonych obszarów, trwających nieskończoną liczbę epok. Istnieją także obszary tzw.
W religiach Indii i Dalekiego Wschodu wierzono
w liczne raje umiejscawiane w mitycznych krainach
oraz w głębinach kosmosu – na planetach.
Celem dążeń prawdziwego mędrca jest jednak coś
ponad wszelkie raje – nirwana, czyli „zgaśnięcie”.
wyrażała się w wyzwoleniu człowieka od terroru wiecznego powrotu,
unicestwienia ludzkich pragnień będących nie tylko przyczyną bólu
i cierpień, ale też prowadzących
w efekcie do powtórnych narodzin.
Ostatecznym celem tych zabiegów
ma być osiągnięcie po śmierci nirwany, czyli stanu „zgaśnięcia” żądzy
lub „rozproszenia”. Budda nigdy nie
podał precyzyjnej definicji nirwany,
ale bezustannie powracał do jej atrybutów. Stwierdzał, że wyzwoleni święci (arhaci) „osiągnęli niewzruszone
szczęście” (Udana VIII, 10), że nirwana „jest błogostanem” (Anguttara
IV, 414); i że on sam, błogosławiony, „osiągnął stan Nieśmiertelności”,
który również mogą osiągnąć mnisi;
„(...) uobecnisz się nawet w tym życiu, będziesz żył, posiadłszy Nieśmiertelność” (Majjhima, I, 172). Inny tekst
buddyjski tak opisuje wyzwolonego
świętego: „O tym mnichu ja powiem,
że nie pójdzie on ani na wschód, ani
na południe, ani na zachód (...)
w tym życiu osiąga stan oderwania,
nirwany, ostudzenia, tożsamości
z brahmanem (brahmibhuta)”. Pisma
buddyjskie opisują nirwanę najczęściej następująco: „Nirwana jest obszarem, na którym nie ma ziemi, wody, ognia i powietrza, nie jest ona ani
częścią nieskończonej przestrzeni fizycznej, ani niemającej kresu świadomości, nie jest częścią niczego w ogóle, nie jest granicą pomiędzy rozróżnianiem i nierozróżnianiem ani tego,
ani tamtego świata, gdzie nie ma ani
Słońca, ani Księżyca. Nie nazwę jej
przyjściem ani odejściem, ani pozostawaniem w miejscu, ani zanikiem,
ani początkiem. Nie ma ona początku ani kontynuacji, ani końca. Sama zaś jest końcem cierpienia”. Przez
tych, którzy ją osiągnęli, ma być odczuwana jako nieziemska i niewypowiedziana rozkosz. Przeciętny człowiek, a więc taki, który nie osiągnął
oświecenia, a tym samym nie wyzwolił się od egzystencji, musi przyjmować i znosić ją taką, jaka mu się jawi, a więc z reinkarnacją dusz, niebem i piekłem. Dobre uczynki nagradzane są czasowym pobytem
w niebie; można je również zobaczyć
dzięki zaawansowanych technikom
Czystej Ziemi, wolne od wszelkich
zanieczyszczeń, pokus, nieszczęść
i bólu – to raje. Dostanie się do
nich uzależnione jest od pomocy władających nimi buddów.
narodzin człowieka). Dusza niższa
w momencie śmierci odchodzi do
grobu, wyższa zaś wzlatuje do raju,
zmieniając się przy tym w ducha shen
i stając się pośrednikiem między ludźmi a siłami nadprzyrodzonymi (przekonanie to zachowało się w wierzeniach tradycyjnych do dziś). W pierwszym rzędzie miejsce w Niebie zapewnione miał duch cesarza, skąd
mógł on wpływać na to, co dzieje się
na świecie. W ten sposób władca po
śmierci powiększał jeszcze swoją potęgę – zajmował należne mu miejsce w długim szeregu przodków, na
czele którego stał legendarny praprzodek i bóstwo, Shang Di. W taoizmie raj umiejscawiano na Wyspach
Szczęśliwych (Daoxian), zamieszkiwanych przez tzw. nieśmiertelnych,
Budda Amitabha
W Chinach już przed pojawieniem się konfucjanizmu i taoizmu
(nastąpiło to w połowie I tys. p.n.e.)
oraz buddyzmu (początki I w. p.n.e.)
czczono mające antropomorficzny
charakter Niebo (Tian). Wraz z Niebem czczono też gwiazdy i gwiazdozbiory, które traktowano jako ministrów i urzędników Nieba. W połowie I tys. p.n.e. uważano, że każdy
człowiek posiada dwie dusze: duszę
niższą, materialną po (istniejącą od
chwili poczęcia) oraz duszę wyższą,
duchową hun (powstającą z chwilą
bądź na świętej górze Kunlun, łączącej ziemię ze sklepieniem niebios.
Łączyły one podstawowe cechy rajów ziemskich: znajdowały się w nich
cudowne rośliny i owoce dające nieśmiertelność, potoki z wodą życia,
ziemia zaś dawała obfite plony. Były one dostępne jedynie dla wtajemniczonych taoistów, zaś ich mieszkańcy mieli od czasu do czasu pojawiać się między śmiertelnikami, aby
przekazać formuły osiągnięcia fizycznej nieśmiertelności najbardziej tego godnym neofitom. Kilku cesarzy
z IV i III w. p.n.e. wysłało nawet ekspedycje w celu odnalezienia owych
nadprzyrodzonych krain.
W następnych wiekach popularne stały się w Chinach nauki buddyjskiej Szkoły Czystej Ziemi, zwanej też Szkołą Lotosu, kładącej nacisk na zbawczą moc i nieskończone miłosierdzie Buddy Amitabhy
(jedno z wcieleń pra-Buddy) i dżiny panującego w Zachodnim Raju
(Sukhawati). Według Sukhawatiwjuha, jednego z najważniejszych tekstów szkoły, każda istota wzywająca z wiarą imię Amitabhy, odrodzi
się w Zachodnim Raju – przedsionku nirwany, w którym usunięte będą wszelkie przeszkody na drodze
do jej osiągnięcia. Stąd od nirwany
dzielić będzie już tylko jedno narodzenie się. Wielokrotne, ciche lub
głośnie przywoływanie Amitabhy ma
dopomóc w zapanowaniu nad umysłem i umożliwić wizję Amitabhy
i jego raju. Szkoła Czystej Ziemi jest
najważniejszą i największą, obok
chan, szkołą buddyzmu chińskiego.
Raj Buddy Amidy (Amitabhy),
czyli odrodzenie w tzw. Czystej Ziemi (jodo), stanowi również cel dążeń wyznawców jednego z najważniejszych nurtów buddyzmu japońskiego – amidyzmu. Narodowa religia Japończyków – shinto – nie zajmuje się bliżej problemem „czasów
ostatecznych” i „życiem przyszłym”.
W każdym razie w shinto nie ma
żadnego podziału na dobrych i złych,
nie ma też piekła – wszyscy będą
„zbawieni”. Z przekazów ludowych
wynika, że duchy zmarłych – po
oczyszczeniu w grobie – przedostają się na szczyty gór, skąd mają możliwość uczestniczenia w urządzaniu
świata. Jedynie członkowie rodu cesarskiego szli prosto do nieba. Pramatką rodu cesarskiego miała być
bogini Słońca, Amaterasu.
W szamanizmie, najstarszej religii rodzimej ludów Azji Środkowej
i Syberii, niebo wyobrażano sobie
jako rozpostartą nad ziemią kopułę, składającą się z kilku, a nawet
kilkudziesięciu warstw – niebios.
Wielowarstwowa konstrukcja nieba
u ludów Syberii odzwierciedlała hierarchiczne stosunki panujące u koczowników – hodowców bydła, koni i reniferów. Niezależnie od tego, jak głęboko pod wpływem lamaizmu i prawosławia modyfikowano
te wyobrażenia, dla tamtejszych myśliwych niebo gwieździste było
przede wszystkim terenem łowieckim, wypełnionym niebiańskimi myśliwymi oraz uciekającą zwierzyną.
Podobnie pojmowali je tureccy
i mongolscy hodowcy bydła oraz koni, jak też północni hodowcy reniferów, dla których było ono terenem wypasów, pełnym stad oraz pasterzy.
ARTUR CECUŁA
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
LISTY
Gówniarz
Podobno małe jest piękne. Jednak kłam temu raczy zadawać sam
Prezydent Pan. Małe zaprezentowane przez niego to małostkowość
w najgorszym wydaniu. Ten pożal
się Boże polityk na początku swej
kadencji bojący się własnego cienia
ostatnio już okrzepł na stolcu i pokazał swe prawdziwe oblicze. Spoglądając na ostatnie jego poczynania, widzę rozkapryszonego, rozwydrzonego, krnąbrnego, złośliwego dzieciaka!
Żal mi tego małego człowieczka, który kiedyś nie ze swej przecie
winy zatrzymał się w rozwoju nie
tylko fizycznym, lecz i emocjonalnym. Normalnie, po ludzku jest mi
go żal jak każdego chorego człowieka. A mizerne to ciałko kryje tyle
przeróżnych dolegliwości, że obdzieliłbyś nimi sporą formację. Biedak,
wszędzie widząc czyhające zło, opętany manią pełnienia jakiejś zbawczej misji, walczy z owym złem bez
chwili wytchnienia. Ponieważ nic nie
wydaje mu się idealne (słusznie, boć
na tym padole ideał nie występuje
w czystej postaci), rozwala wszystko po kolei niczym kapryśny dzieciak znudzony zabawką. A że umiejętność złożenia czegokolwiek w całość jest mu, niestety, zupełnie obca, więc wokół jeno bałagan, destrukcja, ruina...
On, rekordzista w dyscyplinie
„braku zaufania”, nie ufa już nawet
samemu sobie. Ponieważ jednak bez
najmniejszych skrupułów ów osobnik nadęty a pusty zaraża swymi toksycznymi przypadłościami coraz szersze kręgi społeczne, czerpiąc z tego
powodu wyraźną satysfakcję, to równie normalnie, po ludzku życzę mu
wszystkiego najgorszego.
Tyle że dla Polski czas (także
dla każdego z nas wartość coraz cenniejsza) bezpowrotnie mija...
Jerzy Myślicki
Świadczą o sobie
Od chwili, kiedy dowiedziałem
się, jakie przedsiębiorstwa państwowe wyasygnowały środki na zrobienie cudu kinematografii pt. „Świadectwo”, targają mną takie refleksje... Skoro Orlen i PZU mają tyle
pieniędzy, żeby przeznaczać je na
kręcenie takich „wiekopomnych”
dzieł, a z drugiej strony benzyna nie
może stanieć na stacjach i stawki
ubezpieczenia w PZU ciągle rosną,
to ktoś z nas wszystkich robi idiotów... PZU jako powód podnoszenia wysokości składek podaje fakt,
iż rosną koszty leczenia ofiar wypadków, natomiast benzyna na stacjach PKN ORLEN jest najdroższa ze wszystkich stacji funkcjonujących na naszym rynku paliw. Należy więc przyjąć, iż koszty leczenia
ofiar wypadków wcale nie rosną,
a cena benzyny specjalnie jest utrzymywana na takim poziomie, żeby
spokojnie z naszych kieszeni wykładać lekką ręką nasze pieniądze na
takie bzdurne kościelne przedsięwzięcia. Każdy posiadacz pojazdu
mechanicznego musi wykupić OC,
którego składki ciągle rosną. Potem
nie trafiają one tam, gdzie powinny,
LISTY OD CZYTELNIKÓW
Wkurza mnie, że w różnych sytuacjach używa się argumentu, że 96
proc. polskiej populacji to katolicy.
Przecież chrzest niemowląt (zdecydowanie sprzeczny z Biblią) nie czyni człowieka wyznawcą chrześcijaństwa – to tylko tradycja narzucona nam z góry po to, by zniewalać
już od samej kołyski.
bogiem. Sami jesteśmy bogami dla
siebie. Wcale nie jest tak, że ludzie
religijni są lepsi od świeckich humanistów, agnostyków, racjonalistów,
ateistów. Oczywiście, człowiek zły może się znaleźć w każdej grupie ludzkiej. Uważam, że życie „bez boga”
jest uczciwsze wobec siebie samego.
Waldemar Szydłowski
Gdańsk
Wierzmy sobie
tylko są wyrzucane w błoto. Widać,
że cała ta kampania to jedno wielkie oszustwo. Należy się zastanowić,
ile takich wiekopomnych dzieł przyjdzie nam jeszcze nieświadomie zasponsorować?
Czytelnik
Bicie za pracę
Wreszcie ktoś odważył się napisać, że granica Polski z Niemcami też była obsadzona przez uzbrojone wojska przed ogłoszeniem stanu wojennego. Dziękuję. Teraz bardzo proszę o artykuł (może wywiad)
o tym, że solidarnościowcy w zakładach pracy nie pozwalali innym
pracownikom podejmować żadnej
pracy przez 3–4 godziny (a niekiedy i dłużej) w ciągu jednego dnia!
Podpowiadam, iż tak się zachowywali solidarnościowcy na przykład
w PTHW (Przedsiębiorstwo Transportowe Handlu Wewnętrznego).
Za podjęcie pracy w firmie panowie z „S” grozili pobiciem. Nie byli lubiani (w niektórych firmach), bo
oni by tylko obradowali albo leżeli. Judzili przeciwko systemowi, ale
do roboty się nie brali, żeby podnosić dobrobyt, lecz by coraz bardziej pogrążać gospodarkę. Tak więc
dzisiaj, jeśli ktoś mówi, że wtedy
w sklepach były gołe haki, to ja odpowiadam, iż to działacze „S” nie
produkowali i nie pozwalali rozwozić towarów do sklepów.
I.O., Kraków
To mnie wkurza
Jestem przeciętnym obywatelem
Polski, pracuję, płacę podatki
i wszystko byłoby OK, ale nie jest!
Obrażają moje humanistyczne
uczucia ateisty programy religijne
w mediach publicznych, bicie
w dzwony kościelne, religia w szkołach świeckich, procesje na ulicach
miast, pielgrzymki blokujące drogi
krajowe, krzyże w miejscach publicznych, ale jestem tolerancyjny,
więc nie będę nikogo z tego powodu atakować.
Niech sobie każdy wierzy w to,
co chce, np. w czerwone myszki,
w żółte słonie albo czerwonego szamana. Tylko rozpala mnie do białego fakt, że religia katolicka jest coraz bardziej agresywna i atakuje przestrzeń publiczną, a urzędnicy Pana
Boga (faryzeusze i groby pobielone)
wykorzystują dobrą koniunkturę dla
siebie, by dobrać się do mojej kasy
(budżet państwa). Niech im owce
i barany płacą za ich „usługi”, które powinny być opodatkowane!
Niech pasożyt żywi się na swoim żywicielu, a czarne łapska precz
ode mnie i od mojej kieszeni. Tego powinni pilnować i egzekwować
decydenci – politycy i urzędnicy
– bez względu na wyznanie, które
jest sprawą osobistą. A konstytucja
jest dla wszystkich!
Jerzy Zabielski, Gdańsk
Życie po religii
Bardzo przypadł mi do gustu felieton Pana Kraka „Wolę humanizm” („FiM” 43/2008). Sam również wyznaję zasadę, że mamy tylko jedno życie dane nam od losu,
przypadku. Żyjemy tu i teraz,
w określonym czasie i trzeba to życie wykorzystać jak najlepiej, najpełniej. Nauka poszła już za daleko, by zawracać sobie głowę jakimś
Otwieram „FiM” na str. 20,
a tam artykuł Bolesława Parmy na
temat wieczności. Chyba byłoby lepiej, gdyby ten tytuł brzmiał: „Czy
istnieje życie po śmierci wg Bolesława Parmy”. Bo to nic innego jak
własna interpretacja książki, która
zawiera wiele niejasności i sprzeczności i jest tłumaczona przez gościa,
który należy do jednego z wielu Kościołów, a te z kolei kłócą się między sobą i nie zgadzają w różnych
kwestiach. Komu i w co wierzyć?
Najlepiej sobie i w siebie.
Muszę za to przyznać rację Panu Markowi Krakowi, że faktycznie
Kościoły niewiele mówią nam o życiu po śmierci. A jeśli mówią, to
często wymyśloną nieprawdę, np.
czyściec katolicki czy wieczne potępienie. Mają rację tylko w jednym:
że to życie po życiu istnieje.
Robert Cichocki
Odpowiedź na list
P. Orzechowskiej...
...z Białegostoku, która napisała do Redaktora Naczelnego.
Szanowna Pani.
Pisze Pani, że studiowała 6 lat
teologię. Poważam ludzi wierzących,
ale w Boga, a nie w to, co mówi
kler. Mało tego. Współczuję ludziom, którzy tego nie rozróżniają
i są dojną krową dla księdza. Widocznie Pani nie wie (lub nie chce
wiedzieć), że Kościół zmienił nawet
przykazania. Te ogólnie znane nie
są wcale tymi, które dostał Mojżesz.
19
Wydawnictwo Maksymiliana Kolbego – reklamowane przez Panią
– to dla mnie przedwojenny Rydzyk,
co to bardzo nienawidził „morderców Pana Jezusa”. Pisze Pani, że
„człowiek niewierzący i niepraktykujący jest niebezpieczny dla siebie
i innych”. Proszę poczytać, ile milionów ludzi (narody całe!) zabili – na
stosach i w krucjatach – wierzący tak
czy inaczej. Nieomylni papieże popierali to i błogosławili mordercom.
Co do snu, o którym Pani pisze, to też miałem różne sny w młodości, gdy byłem bardzo zakochany. Moim zdaniem, beret za bardzo
Pani upina na głowie i moher dostał się do organizmu.
Znam wypowiedź jednej kobiety, która długie lata pracowała na
plebanii i obserwowała niejedno spotkanie księży. Oto jej słowa: „Oni
nie wierzą w Boga”.
S.N. z Zabrza
Do P. Zygmunta D.
...w sprawie szkodliwości szczepień ochronnych. Wielce Szanowny
obrońco „naturyzmu kreacyjno-profilaktycznego”. Newton wykrył prawo grawitacji, Franklin ujarzmił piorun, Laplace dociekał powstania
świata, Darwin powstawania gatunków, astronomia udowodniła wielkość zamieszkanych światów, fizyka
i chemia – prawidłowość w przyrodzie, a chłop polski wali co roku na
Kalwaryję albo Jasną Górę, bije się
w piersi, prosi Boga o zdrowie i oczekuje cudu. I tak od 300 lat!
Tak pisał już ponad 100 lat temu humanistyczny „Naprzód” (sierpień 1902 r.).
Ludzie błagają Boga o zdrowie.
Nikt jednak ze śmiertelników nie
myśli, że zachowanie zdrowia leży
w jego własnych rękach.
Od 6 lat regularnie, czyli rokrocznie, szczepię się przeciwko grypie – i od 6 lat nie mam grypy.
A Pan, Panie Dąbkowski? Pan Bóg
Pana szczepi?
Życzę zdrowia.
Michał Ap
20
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Moje świadectwo
Czytając pański cykl „Pytania Czytelników”, odnoszę
wrażenie, że jest pan człowiekiem głęboko wierzącym.
Czy było tak zawsze, a jeśli nie, to co wpłynęło
na pańskie przekonania?
wszyscy wokoło twierdzili, z księdzem
proboszczem na czele – to tym bardziej powinno się z nimi rozmawiać,
aby im to wykazać. Niestety, zamiast
tego ksiądz przestrzegał, aby w ogóle z nimi nie dyskutować i nie przyjmować ich literatury z Biblią włącznie, bo to – jak głosił – „heretycka Biblia”!
Poza tym
prawie
hociaż niełatwo pisać
o swoich życiowych i wewnętrznych doświadczeniach, postaram się szczerze opowiedzieć, jak doszło do tego,
że jestem człowiekiem wierzącym.
Zacznę od tego, że mimo wychowania religijnego nigdy tak naprawdę nie byłem związany z Kościołem.
Przeciwnie, już od dziecka odczuwałem wyraźną niechęć do praktyk kościelnych, na przykład do spowiedzi.
Nie mogłem pogodzić się z tym, że
muszę przystępować do konfesjonału wbrew własnej woli, więc czyniłem to niechętnie, z przymusu, przedstawiając kapłanowi prawie zawsze tę
samą listę grzechów. Męczyła mnie
również liturgia eucharystyczna. Z zainteresowaniem słuchałem jedynie
tekstów biblijnych oraz co ciekawszych kazań. Wszystko inne – jak wystrój kościoła (figury, obrazy), procesje, szaty liturgiczne, szczególnie
czarne odzienie księży i zakonnic oraz
wiele innych elementów liturgicznych
(np. litanie, modlitwy różańcowe)
– budziły we mnie niewytłumaczalną
(na tamten czas) niechęć.
Niechęć ta jeszcze bardziej wzrosła po śmierci mojej mamy (miałem
wtedy prawie dziesięć lat) i zamieszkaniu – rok później – w domu macochy. Od tego czasu coraz mniej
myślałem również o Bogu. Jedynie
kiedy w okolicy pojawiali się bliżej
mi nieznani innowiercy propagujący Biblię i swoją literaturę, zacząłem
zastanawiać się, skąd u nich tyle poświęcenia i odwagi. Tym bardziej że
zazwyczaj byli oni wyzywani od „kociarzy” (chociaż nikt nie umiał powiedzieć, dlaczego tak ich się nazywa). Nie mogłem pojąć, skąd tyle
nienawiści do ludzi, którzy chcieli
dzielić się swoimi przekonaniami.
Zadawałem sobie (czasami i znajomym) pytanie: dlaczego nikt z nimi
nie chce rozmawiać? Uważałem bowiem, że skoro są w błędzie – jak
C
wszyscy jednogłośnie
powtarzali, że
innowiercy to
zdrajcy, którzy za
grube dolary sprzedali wiarę swoich ojców.
Dodam jedynie, że bardzo nie podobało mi
się to, w jaki sposób
ich traktowano. W rezultacie dało mi to nie tylko wiele do myślenia, ale jeszcze bardziej oddaliło mnie od Kościoła.
Z Kościołem katolickim zerwałem prawie na dobre w dziewiętnastym roku życia. W następnych trzech
latach tylko okazyjnie uczestniczyłem w jakichś ceremoniach kościelnych, gdy były one powiązane z uroczystościami rodzinnymi. Faktycznie
więc z dnia na dzień nie tylko oddalałem się od Kościoła, ale również
stawałem się coraz bardziej sceptycznie nastawiony do wiary w Boga.
Przyczyniła się do tego lektura książek m.in. Zenona Kosidowskiego,
Artura Sandauera oraz Fryderyka Nietzschego. Naturalnym następstwem było moje odejście od katolicyzmu w stronę ateizmu. Interesowałem się co prawda różnymi religiami, ale wyłącznie w celach poznawczych. Z podobnym nastawieniem czytałem też Biblię. Uważałem
ją raczej za zbiór mitów, baśni i legend, a nie księgę zawierającą objawienie Boże. Poza tym nie istniały
dla mnie żadne świętości. Takie pojęcia jak grzech lub wyrzuty sumienia były dla mnie pustą abstrakcją.
Jako że miałem dobrą pracę w branży geodezyjno-kartograficznej oraz
mnóstwo zainteresowań, od muzyki
rockowej począwszy, a na starożytnych religiach kończąc, byłem w sumie człowiekiem szczęśliwym, a w dodatku bardzo towarzyskim. Nie stroniłem więc od tzw. uciech. Można
powiedzieć, że „nic, co ludzkie, nie
było mi obce”. Tym bardziej że wyznawałem modną wtedy zasadę: „Żyj
szybko, umieraj młodo”. Ten stan
rzeczy trwał do początku 1982 roku. Nic nie wskazywało więc na to,
aby w moim życiu miało dojść do
jakiejś radykalnej zmiany.
Wkrótce jednak miało się to
zmienić. Już bowiem od początku
Nowego Roku (1982), inspirowany
różnymi bodźcami z zewnątrz, coraz częściej zacząłem zastanawiać się
nad własnym życiem, nad jego sensem i celowością. Zarówno moje
zainteresowania, towarzyskie życie,
jak i imprezy suto zakrapiane alkoholem przestały mnie bawić. Mało
tego, zacząłem odczuwać wyrzuty sumienia, a więc coś, z czego zawsze
sobie kpiłem. Ten bolesny wewnętrznie stan potęgował się z każdym
dniem. Doszło nawet do tego, że nie
widziałem powodu, dla którego
miałbym dalej żyć, tym bardziej
że miałem również coraz większe problemy ze zdrowiem.
W tym stanie ducha odzywała się jednak we mnie również jakaś niewytłumaczalna tęsknota za innym życiem. Myślałem: gdyby tak
tylko można było cofnąć czas
i wszystko zacząć od nowa.
Chociaż wiedziałem, że
jest to niemożliwe, jednak tęsknota
ta mnie nie opuszczała. Dawałem temu wyraz w pisanych i komponowanych
przez siebie balladach. Pisałem więc o narodzeniu na nowo
i duchowej przemianie, choć ani
przez chwilę nie kojarzyłem tych pojęć z ewangelicznym przesłaniem,
które mówi: „(...) jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie jak dzieci,
nie wejdziecie do Królestwa
Niebios” (Mt 18. 3) oraz:
„Musicie się na nowo narodzić” (J 3. 7).
Co więcej, owa tęsknota za jakościowo innym życiem połączona była z przekonaniem, że już
wkrótce nadejdzie taki czas, kiedy
będę całkowicie wolny od wszelkich
szkodliwych nawyków, nałogów
i zgubnego dla mnie towarzystwa. Powiedziałem nawet o tym kolegom
z biura, z którymi najczęściej imprezowałem. Pamiętam, że kiedy miesiąc wcześniej powiedziałem im, że
od 1 sierpnia 1982 r. rzucam palenie, a miesiąc później również wszelkie trunki, koledzy zareagowali śmiechem. Nie wierzyli, że mówię to na
serio. Kiedy zaś stało się to faktem,
czekali jedynie na moją porażkę.
Ale to był dopiero początek! Bowiem wraz z tymi decyzjami, a właściwie wraz z wewnętrzną motywacją
i mocą, która niejako popychała mnie
do powyższych decyzji, następowały
dalsze niezrozumiałe (wówczas) dla
mnie zmiany. Po każdej pozytywnej
decyzji dotyczącej zmiany mojego stylu życia i postępowania podejmowałem następne. Zmiany te były tak
znaczące, że nawet moi znajomi
stwierdzili, że mnie nie poznają
i nie pojmują, co się ze mną stało.
Ja też nie wiedziałem. Wiedziałem tylko, że skończył się mój wcześniejszy koszmar. Znikły wyrzuty sumienia i odczuwałem wewnętrzną
radość. Chcę dodać, że chociaż wciąż
szukałem odpowiedzi na pytanie,
kim jestem, oraz coraz częściej myślałem o Bogu, nie byłem wtedy jeszcze człowiekiem w pełni tego słowa
znaczenia wierzącym. Początkowo
nawet nie łączyłem tej cząstkowej
przemiany z Bogiem. Myśl o Bogu
jako sprawcy mojej wewnętrznej
przemiany pojawiła się jednak jeszcze we wrześniu.
Pewnej niedzieli pomyślałem więc
sobie, że skoro jestem innym człowiekiem, to być może należałoby
pójść do lokalnego kościoła. Zakładałem, że być może coś się zmieniło przez te lata w Kościele katolickim. O dziwo, nie było mi jednak dane wejść do środka. Zrezygnowałem
bowiem z tego zamiaru w chwili, gdy
zobaczyłem, jak ksiądz zagania
z zaplecza dzieci do kościoła, używając do tego celu rózgi. Scena ta
od razu przypomniała mi podobne
przeżycia z dzieciństwa. Od razu zrobiłem więc w tył zwrot i tak skończyła się moja próba powrotu do Kościoła katolickiego.
Bóg najwidoczniej miał wobec
mnie inny plan. Pięć minut później
obok rynku miejskiego natknąłem
się bowiem na stoisko kolporterów
Pisma Świętego, wokół których
zgromadzonych było sporo ludzi zainteresowanych Biblią. Przyznam szczerze, że w minionych tygodniach
niejednokrotnie ocierałem się
o to stoisko. Mimo zainteresowania ich literaturą, nigdy jednak nie
zatrzymałem się na dłużej. Zawsze
bowiem coś odwracało moją uwagę.
Tym razem miałem wreszcie okazję,
aby zatrzymać się na chwilę. Pomyślałem sobie, że przejrzę jedynie,
co mają do zaoferowania i przy okazji posłucham, o czym dyskutują ze
zgromadzonymi. W tej samej jednak
chwili pewna starsza nadgorliwa kobieta zaczęła złośliwie wykrzykiwać
pod ich adresem oraz ostrzegać zainteresowanych, aby nie kupowali od
nich Pisma Świętego, bo to – jak
krzyczała – „sekciarska Biblia”. Chociaż chciałem zachować anonimowość, nie wytrzymałem i powiedziałem: „Jak pani śmie tak mówić?
Przecież Biblia jest jedna. Są tylko
różne przekłady Pisma Świętego,
a ten właśnie należy do najpopularniejszych” (była to tzw. Biblia Warszawska). Po moich słowach, którymi sam byłem zaskoczony, kobieta
ucichła. Następnie wywiązała się rozmowa, w wyniku której nawiązałem
kontakty z protestancką społecznością wyznaniową (celowo nie podaję
nazwy, aby nie być posądzonym o prozelityzm), a następnie podjąłem naukę w seminarium duchownym.
Tak oto stałem się człowiekiem
wierzącym. Moja wiara po prostu
wyrosła z bezpośredniego doświadczenia mocy Boga (por. Łk 11. 20;
Rz 1. 16; 1 Kor 4. 20). To znaczy,
że decydujący wpływ na to, że stałem się człowiekiem wierzącym, miał
przede wszystkim Bóg, który oddziaływał na mnie Duchem swoim (J 16.
8) poprzez szczególne okoliczności
(o których zaledwie wspomniałem),
„sprawiając [we mnie] chcenie i wykonanie” swojej woli (Flp 2. 13),
a także przez ewangeliczne słowo
prawdy (Kol 1. 5; Hbr 4. 12–13), które w odpowiednim momencie padło
na spulchnioną już doświadczeniami glebę mojego serca i wydało owoc
(Łk 8. 15). Oczywiście, w dziele tym
nieobojętna była również pomoc
człowieka duchowo odrodzonego,
no i wreszcie moja decyzja (Rz 10.
14–17; Dz 8. 26–38). Jedno jest pewne: nie stałem się wierzący na skutek indoktrynacji religijnej ani z powodu lęku przed śmiercią lub potępieniem, ani też ze względu na jakiekolwiek korzyści w doczesności
lub wieczności, lecz wyłącznie na
skutek wewnętrznego doświadczenia mocy Bożej, która uczyniła mnie
„nowym stworzeniem” (2 Kor 5. 17).
Nie zaplanowałem więc sobie, że
pewnego dnia, tygodnia, miesiąca
czy roku uwierzę w Boga. Przeciwnie, stało się tak, jak powiedział Jezus do uczniów swoich: „Nie wy mnie
wybraliście, ale Ja was wybrałem
i przeznaczyłem was, abyście szli i owoc
wydawali” (J 15. 16). A zatem
ja jedynie spontanicznie
odpowiedziałem
na Jego dzieło
i słowo. Dodam, że
to samo uczynić może
każdy.
Jedno mogę więc powiedzieć:
nie Kościół, nie ludzie i nie wykształcenie teologiczne uczyniło mnie człowiekiem wierzącym, lecz Bóg, który
zapełnił pustkę i tęsknotę za nowym życiem. On to bowiem – jak napisał ap. Paweł – rozpoczął we mnie
dobre dzieło i przyobiecał doprowadzić je do końca (Flp 1. 6).
BOLESŁAW PARMA
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Niech żyje bal!
Zakompleksiony, mały człowieczek. Takim go zapamiętamy. Bezbarwny i jednowymiarowy. Wieczorami wtulał głowę w gors żony i łkał: „Nikt mnie nie lubi”.
W końcu jednak postanowił mieć
w życiu swoje pięć minut, więc
wyprawił bal.
I zaprosił cały Świat. Ale Świat
miał w tym czasie inne zajęcia, więc
oświadczył, żeby „mały człowieczek”
dał mu święty spokój, a dokładniej,
żeby w dupę go pocałował. Bo akurat trafił się kryzys, kilka wojen, dwie
powodzie i jedno tornado, więc On,
Świat, nie ma aktualnie głowy do
balowania. Poza tym Święto Niepodległości Polski nieszczególnie
Świata obchodzi.
Zasępił się był tedy „mały człowieczek”, ale raz-dwa mu przypomniano, że na peryferiach Świata
pomieszkuje jego ubogi kuzyn
– Świat Trzeci. Natychmiast wysłano umyślnych heroldów ze stosownymi zaproszeniami.
– A co będzie do żarcia? – bystro zagadnął minister z Liberii.
– No... kawior astrachański, łosoś norweski i jeszcze bażant pieczony... chyba polski.
– Dobra, przyjadę.
Niemal identycznej treści rozmowy przeprowadzono z prezydentem Wysp Dziewiczych, Owczych,
Malediwów i premierem Burkina
Faso oraz Gujany. Jednego skusił
bażant, drugiego podające go hostessy, innego – ładni pikolacy. Ale
już taki np. zarządca Wyspy
Wielkanocnej odesłał posłańców z Lechistanu do
diabła, twierdząc, że nigdy nie słyszał o takim
kraju jak Boland, więc
nie wierzy, by odzyskał
on niepodległość.
W pewnym sensie miał rację.
Marnie to
wszystko na razie
wyglądało, więc
„mały człowieczek” przypomniał sobie, że ma wypróbowanych przyjaciół.
Niewielu, ale zawsze. Posłał
zatem po miłującego pokój prezydenta Gruzji Michaela Saakaszwilego: „Dupę ci uratowałem dwa
miesiące temu, to teraz ty zadbaj
o moją” – stało w telegramie. No to
Gruzin nie miał wyboru, wziął i przyleciał. Ale tylko na małą chwilę.
Wylądował na Okęciu, pobiegł truchcikiem do grobu NN, podrzucił wiecheć, potem tą samą drogą, tylko
w drugą stronę. W międzyczasie zdążył jeszcze przez chwilę posłuchać,
że „w szczerym polu biały krzyż”,
ale mu się ziewać zaczęło, więc
BAJKI DLA DOROSŁYCH
Jak kaczki
Baraka udawały
Opodal stawu leżała kraina kaczek. Kaczki były ważniakami, dlatego jako godło obrały sobie orła. Ale najlepiej wychodziło
im wzajemne dziobanie się tudzież człapanie w błocku. Nic więc dziwnego, że za
swego wodza uznały Kaczora i Donalda.
Kaczkom okropnie imponowała leżąca
hen za wodą inna kraina o nazwie Ameryka. Choć w tej Ameryce na dobrą sprawę
niewiele wiedziano o kaczkach i ich stawie,
kaczki naśladowały Amerykę z całych sił.
A jeśli tylko mogły jakoś się jej podlizać
– były wręcz wniebowzięte.
Krainę Ameryka zamieszkiwały głównie
osły i słonie. Ale, żeby było śmieszniej, całym tym zwierzyńcem rządził baran.
Baran rządził źle. Był głupi, uparty i ze
wszystkimi wszczynał awantury, co się kaczkom bardzo podobało. Ponieważ baran rządził aż osiem lat, wszyscy Amerykę przestali lubić. Oczywiście, z wyjątkiem kaczek.
Jednak ani słonie, ani osły z kaczkami
się nie liczyły. Za to wiedziały, że cokolwiek
powiedzą, kaczki i tak będą aż sine z zachwytu. Gdy Ameryka na kogoś napadła
– kaczki napadały go zaraz potem. Gdy jakiś mieszkaniec Ameryki się pośliznął – można było się założyć, że kaczka, widząc to,
z czystej lojalności też się pośliźnie.
Słowem, Ameryka na kaczki mogła liczyć zawsze. W nagrodę sprzedawała im
po zawyżonych cenach drzwi od stodoły,
na których kaczki sobie latały. Ale nie za
często, bo drzwi były przestarzałe i bez przerwy się psuły.
Tymczasem po ośmiu latach durnych
rządów barana przyszedł ich kres. Osły
i słonie, które lubiły się przedstawiać jako
Demokraci i Republikanie, wysunęły dwie
kandydatury. Jak łatwo się domyślić – słonia i osła.
Słoń był starym piernikiem, którego główną zaletą było to, że był biały. Nie dosłyszał, kiepsko rozumiał nowoczesność i nie
wiedział, ile właściwie posiada domów. Osioł
natomiast, jak to osioł – był inteligentny
i żwawy. Ale nie był biały.
A jednak czasem dzieje się tak, że wygrywa ktoś, na kogo nie stawia nikt. W ten
właśnie sposób osioł stał się czarnym koniem
przyspieszył kroku. – A bal? – krzyczał za nim „mały człowieczek” i tupał nóżkami. – W żopu ty mienia
pacałuj ze swoim balem – rzucił
przez ramię dostojny gość i zatrzasnął drzwi samolotu. Identycznie zachował się prezydent bratniej Ukrainy, słynący z uczciwości Wiktor
Juszczenko: lądowanie, limuzyna,
grób, wiecheć, „w szczerym
polu biały...”, limuzyna, start. Rozmowa z „małym człowieczkiem” też
wyglądała podobnie, nie zacytujemy
jej jednak, bo się nam zapomniało,
jak jest po ukraińsku „żopa”.
Po takich dwóch doświadczeniach „mały człowieczek” był już
wyborów i został wodzem Ameryki. Kaczki
zaś, ponieważ zawsze starały się Amerykę
małpować, zaczęły też małpować osła. Osioł
nazywał się Barak: bo w Ameryce wszyscy
się dziwnie nazywali.
– Jestem jak Barak – oświadczył Kaczor
niezwłocznie.
– Też wymyślił – zaperzył się Donald.
– To ja jestem jak Barak.
– A to z jakiej racji? – zaciekawił się
Kaczor.
– Bo jestem młody, sprytny i żwawy jak
on – wyjaśnił Donald. – Jestem nawet trochę opalony.
– Ale o nim mówią:
prezydent
zmiany
– oponował Kaczor.
– Ja też jestem prezydent zmiany.
– Bo chcą
cię zmienić na
innego? – wypalił złośliwie
Donald.
– Wiesz ty
co? Pojedziemy do Baraka.
Niech on nas rozsądzi.
Tak też zrobili. Barakowi niełatwo było
zrozumieć, skąd się te dwie kaczki wzięły
– i czego od niego chcą.
– Jak to, skąd – oburzyli się jak rzadko
zgodnie Kaczor i Donald. – Wszyscy wiedzą,
gdzie jest staw. Mieszkamy koło stawu. Latamy na drzwiach od stodoły, które nam sprzedaliście. Napadamy na te same kraje, co wy.
Kochamy was bardzo. No i zakładacie u nas
21
skłonny lądującą właśnie kanclerz
Niemiec naprawdę w „das Arschloch” pocałować, ale nie miała
akurat ochoty. Położyła kwiatki na
grobie tych, których jej rodacy byli
uprzejmi wysłać do lepszego świata, i tyle ją widziano.
Ale przecież na bal „małego
człowieczka” mógł jeden wybitny
prezydent przyjechać. Nawet przytuptać na piechotę. Taki, co to i Nobla dostał, i nawet w Górnej Wolcie o nim słyszano, choć tamtejszy
alfabet nie zna litery „ł”. „W dupę
mnie może pocałować, a i tak go
nie zaproszę” – tym razem to „mały człowieczek” się postawił, a zdumionym żurnalistom wyjaśnił: „Nie
można wymagać, abym usiadł przy
jednym stole z człowiekiem, który
mnie lżył”. Tak dokładnie powiedział, bo już mu się zapomniało,
jak sobie poparzył małe paluszki, podpalając kukłę owego człowieka.
I oto Święto Niepodległości,
dzień, który z założenia powinien namawiać do narodowej
zgody, do pojednania, do zasypywania rowów pomiędzy ludźmi
i ideami, stał się za sprawą „małego
człowieczka” Świętem Nienawiści.
Zobaczcie – ten sam skrót. Dla „małego człowieczka” także myślowy.
Antoni Słonimski napisał kiedyś: „Rozumiem, że można nie lubić
wszelkich pomp i czczych manifestacji, ale lubić je i nie umieć ich robić, to rzecz żałosna”. W rzeczy samej!
MAREK SZENBORN
w stawie tarczę na misia Iwana. Miś się już
na nas, kaczki, nieźle wkurzył.
– Tarczę? – zdziwił się Barak. – No tak,
to będzie jeden z tych głupich pomysłów
barana. Nie trzeba było go słuchać, wiecie.
Ja tam do misia Iwana nic nie mam. Ja, ogólnie, dokonam zmiany. Żeby Amerykę kochali wszyscy, a nie tylko jakieś kaczki.
– Ale to jest straszne świństwo! – zawołali, znów zgodnie, Kaczor i Donald. – Myśmy się tak podlizywali! Donald przemówienie na blachę wykuł i udawał, że po angielsku umie! Myśmy was kochali!
– Wiecie co? – powiedział Barak, który trochę
się wzruszył takim oddaniem. – To ja wam
w nagrodę sprzedam
więcej drzwi od stodoły.
– Ale drogo? – z nadzieją zapytali Kaczor
i Donald.
– Bardzo drogo.
Obiecuję. I zupełnie do
niczego będą. W naszych stosunkach nic
się nie zmieni. Tylko
ta tarcza, wiecie... Sorry. Załatwcie to jakoś
z misiem.
Tak więc Kaczor
i Donald wrócili nad
staw pełni radości. I ogłosili, że odnieśli wielki sukces, a stosunki kaczek
z Ameryką są bliższe i czulsze niż kiedykolwiek.
MAGDA HARTMAN
22
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
RACJONALIŚCI
T
o już trzeci wiersz Andrzeja Waligórskiego, który publikujemy w tej rubryce. Genialny satyryk („Studio 2002”, kabaret „Elita”) tak oto w utworze „Generałowie” pisał w roku 1980 o pewnym
panu z wężykiem na pagonach. O którym? Nietrudno się domyślić, a przeczytać warto! Tekst nadesłał nam Czytelnik, któremu bardzo dziękujemy.
Okienko z wierszem
Jak wykazuje wielki stos
Akt, kronik i annałów,
Nieraz składaliśmy swój los
W ręce swych generałów
I wielu z nich – o ile wiem –
Spisało się jak trzeba:
Kościuszko, Poniatowski, Bem,
Piłsudski czy Kutrzeba.
Jeden zwyciężył, inny padł,
Lecz wszystkim równa chwała
I raczej dobrze sądzi świat
O polskich generałach.
A gdy generał zamiast krwi,
Dział, czołgów i żołnierzy
Żąda dziewięćdziesięciu dni,
To ja mu raczej wierzę
Zwłaszcza, że sam wydeptał pył
Typowych, polskich szlaków
Bo najpierw na Syberii był
A potem bił Prusaków,
Więc chyba się rozezna w mig
Kiedy przed frontem stanie
Gdzie tutaj kosynierów szyk,
A gdzie targowiczanie.
Bez entuzjazmu dźwigam broń
I obcasami walę,
Lecz w razie czego to pan dzwoń,
Do usług, generale.
Kontakty wojewódzkie RACJI PL
dolnośląskie
kujawsko-pomorskie
lubelskie
lubuskie
łódzkie
małopolskie
mazowieckie
opolskie
podkarpackie
podlaskie
pomorskie
śląskie
świętokrzyskie
warmińsko-mazurskie
wielkopolskie
zachodniopomorskie
Jerzy Dereń
Józef Ziółkowski
Ziemowit Bujko
Czesława Król
Halina Krysiak
Stanisław Błąkała
Joanna Gajda
Kazimierz Zych
Andrzej Walas
Bożena Jackowska
Barbara Krzykowska
Waldemar Kleszcz
Józef Niedziela
Jan Barański
Witold Kayser
Tadeusz Szyk
tel. 0 698 873 975
tel. 0 607 811 780
tel. 0 606 924 771
tel. 0 604 939 427
tel. 0 607 708 631
tel. 0 692 226 020
tel. 0 501 760 011
tel. 0 667 252 030
tel. 0 606 870 540
tel. 0 502 443 985
tel. 0 691 943 633
tel. 0 606 681 923
tel. 0 609 483 480
tel. 0 698 831 308
tel. 0 61/821 74 06
tel. 0 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy
www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66
Darowizny na działalność RACJI PL
(adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa)
ING Bank, nr 04 1050 1461 1000 0022 6600 1722
(niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Początek historii
Nie będzie końca historii. Przynajmniej w RP. IPN nie dopuści,
bo straciłby rację bytu. Dzień po
dniu jego klerohistorycy tworzą
nową, a raczej nowe historie. Bez
końca. Niczym twórcy oper mydlanych. Polska moda na agentów trwa dużej niż amerykańska
„Moda na sukces”.
Ponieważ jest zdecydowanie
nudniejsza, traci najwierniejszych kibiców. Już tylko odcinki
z udziałem specjalnych gwiazd,
takich jak Lech Wałęsa, są
w stanie przyciągnąć liczniejszą rzeszę ciekawskich. A i to
zaledwie na chwilę.
Ludzie otwarci na przyszłość pragną początku historii. Są zainteresowani końcem
wszystkiego, co się przeżyło,
co nie stwarza nowych możliwości i nie daje szans na
zmianę. Dlatego w Stanach
Zjednoczonych nie mógł wygrać McCain. Z racji wieku
i odwoływania się do własnego życiorysu kombatanta
uosabiał przeszłość. Obama – przeciwnie. Już choćby z wyglądu jest
kwintesencją nowego. Jeszcze niedawno – niewyobrażalnego. Demokraci zostali nagrodzeni za to, że nie
zdecydowali się na Hillary Clinton.
Nie chcieli sklonowania dwóch kadencji Billa. W dodatku bez jego
wdzięku, choć i bez cygar konsumowanych z kolejnymi wcieleniami
Moniki Lewinsky. To nie płeć przeszkodziła małżonce Clintona, ale
– paradoksalnie – jego bardzo dobrze oceniana ośmioletnia władza.
Amerykanie chcieli odmiany. Z tego punktu widzenia Hillary była na
równie straconej pozycji, co sterany
życiem kandydat Republikanów.
McCainowi zaszkodziła też tragiczna kandydatka na wiceprezydenta. Początkowo wydawało się, że zjedna mu kobiecy elektorat, rozgoryczony porażką demokratki. Jednak
Palin była aż za bardzo znajomą
z sąsiedztwa. To dobre w kinie, by
nie powodować kompleksów u widzów, lecz nie w polityce. W dodatku na fryzjera, kosmetyczkę i stroje
potrafiła wydać z partyjnej kasy 150
tys. dolarów. Ne do przyjęcia dla
przerażonych kryzysem wyborców.
Jednak ostatecznie i tu zdecydowała niechęć do powtórki z historii.
Biedna Sarah niedostatkami wiedzy
zbytnio przypominała G.W. Busha.
I Amerykanie powiedzieli „nie” kolejnemu niedoukowi w Białym Domu.
Charyzmatyczny kandydat Demokratów zmobilizował miliony nowych wyborców. Dzięki swojej bezprecedensowej kandydaturze pozwolił im uwierzyć, że wszystko jest możliwe. W nadziei na włączenie do dobrobytu, ruszyła do urn Ameryka B.
Młodych porwała wizja zerwania
z fundamentalizmem obyczajowym.
Wszystkich – sposób prowadzenia kampanii. Sztab Demokraty wykorzystał bezpośredni marketing szeptany.
Wolontariusze, niczym komiwojażerowie, chodzili od
domu do domu i agitowali.
Przeszli kraj wzdłuż i wszerz.
Pukali do wszystkich drzwi.
Dotarli tam, gdzie nie doszedł nikt wcześniej. Są bezimiennymi matkami i ojcami sukcesu.
W biblijnej opowieści
Kain zabił Abla. W Stanach
Zjednoczonych ta historia się
nie powtórzyła. Cain z przedrostkiem Mc, tak kochanym u ichniego Donalda, nie zabił Baracka.
Amerykanie wybrali początek historii. Zacznie się w styczniu 2009 roku, pod warunkiem że 44 prezydent
Stanów Zjednoczonych nie straci
prezentowanej w kampanii odwagi
i spełni postulat swoich zwolenników zawarty w haśle: „Chcę zmiany, chcę Obamy”.
JOANNA SENYSZYN
www.senyszyn.blog.onet.pl
Lewica dla Europy
W środę 5 listopada odbyło się spotkanie organizacji politycznych oraz pozarządowych z reprezentantami Europejskiej Partii Lewicy (EPL).
Europejska Partia Lewicy to międzynarodowe środowisko polityczne, federacja krajowych partii politycznych,
sytuująca się na lewo od pozycji współczesnej europejskiej socjaldemokracji. Delegację EPL podczas ostatniej wizyty Polsce tworzyło czterech polityków: Helmut Scholz z Niemiec, Graziella Mascia z Włoch, Stelios Pappas
z Grecji oraz Renato Soeiro z Portugalii.
Podczas pierwszego w owym dniu posiedzenia zatytułowanego „Lewica dla Europy” delegaci EPL spotkali się
z reprezentantami polskich partii (RACJA PL, Socjaldemokracja, PPS) stowarzyszeń (Młodzi Socjaliści, Pacyfistyczne Stowarzyszenie Wolnej Myśli) oraz mediów lewicowych („Fakty i Mity”, „Przegląd Socjalistyczny”, „Forum Klubowe”). Celem spotkania było m.in. zaprezentowanie sytuacji lewicy pozaparlamentarnej w Polsce. Zwrócono uwagę na trudności z przebiciem się do mediów głównego nurtu, które mają skłonność do zawężania debaty publicznej już nie tylko do partii, które są w parlamencie, lecz wyłącznie do dwóch największych ugrupowań:
PO i PiS. W obecnej sytuacji polska scena polityczna jest najbardziej prawicowa od okresu międzywojennego,
z dwiema konserwatywnymi partiami hegemonami, które w sondażach zbierają ponad 2/3 głosów. Jesteśmy też
pod tym względem krajem najbardziej prawicowym na kontynencie. Paradoksalnie jednak, społeczeństwo w swoich oczekiwaniach nie jest ani tak prawicowe, ani konserwatywne, co pokazują wszelkie sondaże, kiedy pyta się
ludzi, jakie są ich oczekiwania wobec polityki społecznej. Ta dysproporcja pomiędzy oczekiwaniami społeczeństwa
a tym, co główne siły polityczne realizują, jest ogromnym polem, na którym może z czasem powstać lewicowa
alternatywa dla obecnego układu sił.
W tym samym dniu odbyło się już w kameralnym gronie spotkanie delegacji EPL z kierownictwem RACJI PL
oraz przedstawicielem „Faktów i Mitów”. Politycy zachodniej i południowej Europy z zainteresowaniem wysłuchali informacji o historii i dniu dzisiejszym „FiM”, jego szerokim odbiorze społecznym oraz głównych polach działań
– takich jak obrona praw człowieka, krzewienie pacyfizmu, sprzeciwianie się prawicowemu ekstremizmowi. Nasze inicjatywy oraz unikalny w skali europejskiej charakter naszego tygodnika spotkały się z żywym zainteresowaniem przedstawicieli EPL. Przedstawiciele RACJI (profesor Maria Szyszkowska i Jan Barański) zaprezentowali
z kolei historię i cele RACJI PL, która stara się o status obserwatora przy EPL. Reprezentanci europejskiej lewicy
dopytywali się szczególnie wnikliwie o stosunek RACJI do praw socjalnych oraz do takich kwestii jak rozbrojenie
oraz przyszłość NATO.
ADAM CIOCH
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
23
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Perły z G-G
G
Ponieważ inwencja rozmówców na G-G
G nie ma końca, prezentujemy następną porcję ich twórczości:
misiu85: A może zrobimy to u mnie?
młoda90: Dobra, zróbmy to w końcu, bo
już mi się klikanie znudziło...
misiu85: Tylko ubierz coś seksownego...
młoda90: To gdzie mam przyjechać?
misiu85: Na Rydygiera. Wiesz, gdzie to jest?
młoda90: Mieszkam na Rydygiera. Zaraz
u Ciebie będę, Miśku, tylko podaj mi dokładny adres.
misiu85: Czekaj, powiem córce, żeby pojechała do babci... Zostaniemy sami.
młoda90: OK...
młoda90: Stary coś chce ode mnie...
młoda90: Ej, sorry, ale ojciec powiedział
mi przed chwilą, że babcia zrobiła konfitury
i mam po nie jechać...
misiu85: Yyyyy, a jak masz na imię w ogóle?
młoda90: Agnieszka...
misiu85: (NO SIGNAL)
~ ~ ~
m4: A słyszałaś o tej legendzie, że jak jakaś dziewczyna skończy AGH jako dziewica,
to posągi przed budynkiem głównym się poruszą?
she: No, słyszałam...
m4: Patrząc na dziewczyny u mnie w grupie, to te posągi za 5 lat będą breakdance’a
wywijać na rynku!
~ ~ ~
KRZYŻÓWKA
Krzyżówkę rozwiązujemy, wpisując po DWIE LITERY do każdej kratki
Poziomo: 1) duszny dzień, 4) rodzinny serial, 8) zasłużyła na
legendę, 9) średni koło czterdziestki, 11) praca z drutu,
13) przetwarzane, 15) zmarszczona, gdy niezadowolona,
16) szczytne pokoje, 17) meander nad czołem, 19) co musi
mieć związek?, 20) o flejtuchu w fartuchu, 21) wystrzałowa
szczotka, 23) bezkarnie obrabia, 26) dbanie przez nianię,
28) słodka glazura, 31) syk lub ryk, 33) niepotrzebna rzecz na
bal, 34) łącznik biurowy, 36) kiedy szczęka ząb o ząb, 37) miasto z zębami, 38) włoski składnik aromatu, 40) Zygmunt
z zupą, 41) duchowny lub ducha, 42) filmowe zwoje, 44) faje
sprzedaje, 45) rączka w dłoni.
Pionowo: 2) rozpierające uczucie, 3) pasuje zwłaszcza do płaszcza, 5) dmucha nie tylko do ucha, 6) kotlet z wyzwiskami,
7) łapie łapę, 10) amator z etanem, 12) nie byle jaka część
kurczaka, 14) żywot miał długi i liczne zasługi, 15) z tarą,
16) cechuje rzemieślników, 18) w Bułgarii można zarobić,
20) brudny tuman, 22) ciach, ciach, 24) puszcza się nad brzegiem, 25) widać go z oddali – czapka mu się pali, 26) jedyne
zwierzę w troposferze, 27) zmartwienie dla wróżki, 28) w co
spozierasz u fryzjera?, 29) a więc w starożytnym Rzymie,
30) wyznacza drogę mleczną, 32) głupek w kapuście, 35) lada
łan, 37) w kuflu nurka, 39) na to jedno oko, 41) okrutny rodzaj kary za czary, 43) pada jak w rumuńskim banku.
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
1
2
7
2
17
31
3
1
10
36
40
42
41
11
35
34
39
38
37
30
29
8
33
5
20
28
27
16
24
23
22
32
9
15
19
26
10
9
14
18
21
25
13
6
5
4
6
7
12
której jutro mamy pociąg do budy?
7.34
powrotny?
7.50
~ ~ ~
bambucza: Ciekawostka – Lublin został uznany za rekordzistę wśród miast akademickich
pod względem ilości niepijących studentów...
Siedem osób.
~ ~ ~
Darr: jestem pewien, że mój młodszy brat
poradzi sobie w życiu. Zadał mi dziś zagadkę logiczną: „Wiesz, czemu pan młody wnosi pannę młodą do domu?”. Nie wiedziałem.
„A widziałeś kiedyś, żeby sprzęt AGD wchodził sam?”.
~ ~ ~
Liska: Jak możesz tak mówić, przecież masz
żonę i dzieci?!
x: Po pierwsze – nie dzieci, tylko dziecko,
a po drugie – nie żonę, tylko pamiątkę ślubną!
~ ~ ~
xx: W mojej szkole germanistka (!) tłumaczyła na zajęciach dzieciakom, że jak będą
używać prezerwatyw, to po śmierci spotkają się ze swoimi zabitymi dziećmi...
yy: Czyli że jak ktoś wali pod prysznicem,
to jest szansa, że spotka swoje dzieci nad
morzem?
3
8
11
lol1: O
beksa:
lol1: A
beksa:
43
45
44
4
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie.
1
2
3
9
10
11
4
5
6
7
8
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 44/2008: „I słowo może być kneblem”. Nagrody otrzymują: Kamila Tomczyk z Turka, Stanisław Stefanik z Rudy Śląskiej, Joanna Lewandowska z Piotrkowa Kujawskiego.
Gratulujemy! Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 10 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na: [email protected] lub pocztą
WYŁĄCZNIE NA KARTKACH POCZTOWYCH na adres redakcji podany w stopce. W rozwiązaniu prosimy podać numer tygodnika oraz adres, na który mamy wysłać nagrody.
♥
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska ;
Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail: [email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630
73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail: [email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks
(42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów.
WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN
przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532
87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European
Distribution Inc., tel. (718) 782 1135; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: [email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl
Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
Pewnego razu wielki rosyjski heretyk Bożow został schwytany przez
inkwizycję. Spalono go na stosie. Prochy pozbierano i pech chciał, że zamiast do urny trafiły do imbryka.
Jeszcze większy pech sprawił, że
wracająca po ciężkiej pracy rosyjska
dróżniczka Nadieżda Krupska przypadkiem weszła w posiadanie wyżej wymienionego imbryka.
Zerknęła do środka i – będąc przekonana, że do środka wsypano kawę
– wlała wrzątek. I tak, drogie dziatki,
powstała kawa zBożowa.
~ ~ ~
Niewielki kościółek nad jeziorem Michigan w stanie Wisconsin.
– Chciałbym wam, drodzy parafianie
– mówi młody pastor – przedstawić
sylwetkę świętej Weroniki. Żebyście
lepiej sobie uświadomili, jak wspaniałą i czystą kobietą była święta Weronika, posłużę się przykładem. Oto tu,
w pierwszym rzędzie ławek, siedzi ze
spuszczonymi skromnie oczętami
wszystkim nam znana Dolores Steward. Wiemy, jak dobrą, prawdomówną i uczynną jest osobą. Wiemy, z jakim zaangażowaniem opiekuje się swoimi starymi rodzicami, a przy okazji
wieloma starszymi ludźmi z okolicy.
Wiemy, że uczestniczy we wszystkich
charytatywnych akcjach organizowanych przez nasz kościół. To kobieta,
która nie przejdzie obojętnie obok bezdomnego; która, choć nie zarabia zbyt
wiele, zawsze rzuci dolara żebrakowi;
której dobroć emanuje na wszystkich
współmieszkańców, a skromność może być tylko przykładem. Wstań, Dolores, niech wszyscy cię zobaczą...
– Otóż wyobraźcie sobie, moi mili,
że przy świętej Weronice nasza Dolores to zwykła szmata!
~ ~ ~
Pukanie do bram raju. Otwiera św.
Piotr. W bramie stoi piłkarz Grzegorz
Rasiak.
– Ktoś ty? – pyta św. Piotr.
– Jestem piłkarzem polskiej reprezentacji!
– To jak trafiłeś do bramy?!
~ ~ ~
W Krakowie zorganizowano konkurs na pomnik kangura. Trzecie miejsce zajął posąg Kangurzycy z Maleństwem. Drugie miejsce rzeźba: Kangur
poświęcony przed kościołem oo. Bernardynów. Pierwsze miejsce zdobyła
praca: Kardynał Dziwisz ogląda kangura w zoo.
~ ~ ~
– Panie doktorze, członek mi nie
staje.
Doktor ujął członek w dłoń i po
chwili organ ów stwardniał.
– Przecież staje!
– No tak, ale nie mam wytrysku!
Doktor poruszał trochę ręką i wytrysk nastąpił.
– No, wytrysk jest, więc czego pan
jeszcze chce?!
– Buzi.
~ ~ ~
Idzie Jasio ulicą i spotyka swoją
nauczycielkę:
– Witaj, Jasiu, czym się zajmujesz?
– Wykładam chemię...
– A gdzie?
– W Biedronce.
~ ~ ~
Siedzą dwie blondynki i oglądają
pornosa. Na filmie aktorzy się kochają, film się kończy, a jedna z blondynek zaczyna płakać. Druga pyta:
– Co się stało?
– Myślałam, że się pobiorą.
~ ~ ~
Jedzie żona z mężem i nagle przy
drodze oboje dostrzegają potrąconego
skunksa. Zatrzymują się i żona bierze
zwierzaka do samochodu. Mówi do
męża:
– Kochanie, on cały się trzęsie.
– Włóż go między uda, będzie mu
ciepło.
– A co ze smrodem?
– Zatkaj mu nos.
~ ~ ~
W styczniu siedzą dwa niedźwiedzie w norze. Strasznie zachciało im
się dupczyć, ale że niedźwiedzice pochowały się w lesie i spały, postanowili zabawić się we dwóch... Baraszkują, a tu obok nory idzie zając i patrzy na nich. Niedźwiedzie ruszyły za
nim, żeby nikomu w lesie nie powiedział. Gonią go po lasach i polach, aż
w końcu zając wpadł do przerębla...
Jeden niedźwiedź wsadził łapę do przerębla i wyłowił rybę. Pyta ją:
– Widziałaś zająca?
– Utopił się, ty pedale!
~ ~ ~
Baba miała dwie papużki samiczki, które non stop przeklinały i za każdym razem, gdy odsłaniała ich klatkę,
chórem krzyczały: „Cześć! Jesteśmy
dziwkami, zrobimy wszystko, o co poprosisz”. Baba, zawstydzona, poszła z
problemem do księdza, który po długim namyśle znalazł rozwiązanie.
Powiada:
– Niech pani przyniesie te swoje samiczki do mnie, ja też mam w domu
dwie papugi, samce, które ciągle czytają Biblię i modlą się. Myślę, że kiedy je ze sobą skontaktujemy, pani sa-
miczki się ucywilizują.
Tak też zrobili. Ledwo samiczki trafiły do klatki papug księdza, natychmiast zaczęły swój koncert:
– Cześć, jesteśmy dziwkami, zrobimy wszystko, o co poprosisz.
Na to odzywa się samczyk księdza
i mówi do swojego kompana:
– Stary, wy**l te księgi, nasze modlitwy zostały wysłuchane!
~ ~ ~
– Zrobiłeś zadanie?
– Proszę pani, mamusia zachorowała i musiałem wszystko w domu robić...
– Siadaj, pała! A ty, Witku, zrobiłeś zadanie?
– Ja, proszę pani, musiałem ojcu
pomagać w polu...
– Siadaj, jedyna! A ty, Jasiu, zrobiłeś zadanie?
– Jakie zadanie, proszę pani?! Mój
brat wyszedł z więzienia i taka balanga była, że szkoda gadać!
– Ty mnie tutaj swoim bratem nie
strasz! Siadaj, trója.
~ ~ ~
W szkole pani kazała napisać zdanie o jednym ptaku. Jaś się zgłasza:
– Przyszedł tatuś do domu upity jak
szpak.
– No, Jasiu, tak nie wolno. A ułóż
zdanie z dwoma ptakami.
– Przyszedł tatuś do domu upity jak
szpak, w drzwiach wywinął orła.
– A z trzema?
– Przyszedł tatuś do domu upity jak
szpak, w drzwiach wywinął orła i puścił pawia.
– A z pięcioma?
– Proszę pani, ja mogę od razu ułożyć z sześcioma.
– Dobrze, ale wymyśl coś ładnego.
– Przyszedł tatuś do domu upity jak
szpak, w drzwiach wywinął orła, puścił pawia, aż mu poleciały dwa gile
z nosa i dalej poszedł pić na sępa.
~ ~ ~
W przedszkolu Jaś siedzi na nocniczku i płacze.
– Dlaczego płaczesz? – pyta pani
wychowawczyni
– Bo pani Zosia powiedziała, że jak
ktoś nie zrobi kupki, to nie pójdzie na
spacer.
– I co? Nie możesz zrobić...
– Ja zrobiłem, ale Wojtek mi ukradł!
~ ~ ~
Lech Kaczyński odwiedza gospodarstwo rolne. Gdy znalazł się w chlewni pośród stada dorodnych świń, towarzyszący grupie oficjeli fotoreporterzy natychmiast strzelają fotki. Na to
Kaczyński:
– Tylko żeby mi tam nie było jakiegoś głupiego podpisu pod zdjęciem,
typu „Kaczka i świnie” albo coś takiego!
– Ależ skąd, panie prezydencie.
Wszystko będzie cacy.
Nazajutrz ukazuje się gazeta ze zdjęciem Kaczyńskiego wśród świń i podpis: „Lech Kaczyński (trzeci od lewej)”.
~ ~ ~
Okolice Lublina. Zapadła wiocha.
Ławka przed spożywczo-monopolowym „U Hanki”. Miejscowa elyta odbija „Owocowe mocne”. Wszyscy ciągną z gwinta, tylko jeden nie pije.
– Dlaczego nie pijesz? – pytają go
pozostali.
– Nie mogę. Hipnoza i kodowanie...
– wyjaśnia abstynent.
Następnego dnia – na wielkim kacu – jeden z uczestników libacji przychodzi do abstynenta:
– Słuchaj! Chciałbym się także zahipnotyzować i zakodować... Już nie
mogę tak dalej. Daj mi adres tego lekarza.
– Jakiego lekarza? To nasz kowal.
Facio podziękował i udał się do kowala:
– Chciałbym przestać pić. Podobno
pomaga hipnoza i kodowanie. Proszę...
– Zdejmuj spodnie i wypnij się – odpowiada kowal.
Facio zdziwił się, ale zdejmuje
spodnie i wypina się w stronę kowala. Ten przyciąga chłopa do siebie i w
żelaznym uścisku chędoży go przez
pół godziny.
Wreszcie kończy, podciąga spodnie
i mówi:
– Wypijesz, to całej wsi opowiem!
~ ~ ~
Stary i młody Indianin uciekają kilka dni przez prerię przed kowbojami.
Wreszcie stary wojownik mówi do młodego:
– Musimy wejść na drzewo i przeczekać, aż pościg zgubi nasz ślad.
Weszli na drzewo i czekają... Jeden
dzień, drugi, aż młody wojownik mówi:
– Wodzu, puśćmy się już.
– Nie możemy, bo nas zabiją. Poczekajmy jeszcze trochę.
Za dwa dni:
– Wodzu, puśćmy się już.
– Nie, jeszcze nie możemy.
– No to chociaż konie puśćmy!
24
ŚWIĘTUSZENIE
Pomysł Głomba
Tadeusz Głomb z Częstochowy przywołuje ideę czczenia pamięci
JPII zawodami sportowymi. Ponieważ papież żył 31 tys. dni, można oddawać mu hołd: chodząc, biegając, pływając, jadąc lub fruwając na dystansie 3100 m, 31 km, 310 m i, oczywiście – 31 m. Pomysł Głomba podchwyciło już wiele szkół...
Fot. OH
Czarny humor
Wchodzi kościelny do kościoła
na godzinę przed sumą i widzi jakąś kobiecinę, która klęczy przed
figurą i się modli. Przygotowawszy kościół do mszy, poszedł do zakrystii. Po mszy pogasił świece,
wychodzi, ale widzi tę samą babinę, jak dalej się modli.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 46 (454) 14 – 20 XI 2008 r.
JAJA JAK BIRETY
Podchodzi do niej i pyta:
– A co wy tu, starowinko, tak
długo się modlicie?
– Zgrzeszyłam, bo ja strasznie
klnę i ksiądz kazał mi odmówić pięćdziesiąt zdrowasiek do św. Piotra.
– Ale to jest św. Antoni, babciu!
– No żeż, k...wa mać! I czterdzieści siedem zdrowasiek psu
w dupę poszło się j...bać!
K
iedy w Europie lat 20. ubiegłego stulecia gwiazdy przyciągały do kin magią swych nazwisk, amerykańscy aktorzy występowali pod mianami nadawanymi im przez publiczność: Czarny Jack, Długi Bill czy Fatty (tłuścioch) Arbucle.
Ten ostatni trafił do hollywoodzkiego filmu, można rzec... rurami wodociągowymi. Tłuścioch był bowiem
najprawdziwszym hydraulikiem, który pod koniec stycznia 1913 roku zjawił się w domu ówczesnego producenta-reżysera Macka Sennetta, aby
naprawić coś w jego domowej kanalizacji. Sennett aż mlasnął z zachwytu, bo ważący około 150 kg jowialny
trzydziestolatek był wymarzonym
wprost aktorem do kręconych właśnie burlesek. Przekonawszy Arbucle’a, że granie w filmach to betka,
i oferując stawkę w wysokości 5 dolarów dziennie, reżyser pozyskał górę tłuszczu do popularnych gagów
z Charlie Chaplinem i Busterem
Keatonem. Roscoe błyskawicznie
stał się gwiazdą filmową, zarabiając
w 1917 roku astronomiczną jak na
owe czasy sumę 7 tys. dolarów tygodniowo. Aktor z przypadku nie bardzo wiedział, co z takim majątkiem
robić. Ale ponieważ nie stronił od kieliszka, nie był obojętny na kobiece wdzięki
i lubił bawić się w licznym
towarzystwie, urządzane
KRYMINALNA HISTORIA KINA (2)
Tłuścioch
przez niego huczne przyjęcia stały się
doskonałym sposobem na pozbycie
się nadmiaru gotówki.
Ale kolejna pijacka orgia, jaką
urządził w 1921 roku, nie tylko przesądziła o jego finansach, ale o całej
karierze. Impreza zorganizowana
przez Tłuściocha odbyła się w nobliwym hotelu w San Francisco. Mimo
trwającej od dwóch lat prohibicji dostawcy alkoholu znów okazali się niezawodni, przywożąc do apartamentów Arbucle’a hektolitry whisky. Na
przyjęciu nie mogło zabraknąć wschodzącej wówczas gwiazdy, kruczowłosej 23-letniej Virginii Rappe, którą
aktor był oczarowany. Gdy mocno
już wstawioną dziewczynę Roscoe zaniósł na
rękach do sypialni,
nikt z balowiczów
nie śmiał im przeszkadzać. Mniej
więcej po dwudziestu
minutach z buduaru zaczęły dobiegać przeraźliwe krzyki, a następnie
straszliwe jęki. Przerażeni goście zaczęli dobijać się do zamkniętej sypialni. W końcu drzwi otworzyły się
i stanął w nich Arbucle. Na łóżku
leżała Virginia, wijąc się z bólu i jęcząc, że umiera. – Nic to, opiła się
i tyle – uspokajał wszystkich Tłuścioch.
Kilka dni później Rappe zmarła
w szpitalu. Sekcja zwłok wykazała, że
powodem zgonu było zapalenie
otrzewnej spowodowane przebiciem
pęcherza moczowego. Czym? Nieoficjalnie mówiono, że właśnie... „tym”.
W efekcie Arbucle po trzech procesach został uniewinniony. Lekarze
nie byli w stanie jednoznacznie określić, co było powodem przebicia pęcherza Virginii. I chociaż Roscoe opuścił budynek sądu jako wolny człowiek, jego aktorska kariera legła
w gruzach. Wytwórnia „Paramount”
przestała angażować go do nowych
projektów. Roscoe umarł w wieku
niespełna 46 lat jako nędzarz.
Za tydzień o tym, jak Charlie
Chaplin zamieszany był w morderstwo. I to wcale nie udawane na filmowym planie...
PAR

Podobne dokumenty